CHRZEŚCIJANIN
E W A N G E L I A — Ż Y C I E C H R Z E Ś C I J A Ń S K I E — J E D N O Ś Ć — P O W T Ó R N E P R Z Y J Ś C I E C H R Y S T U S A
„Idźcie te d y i czyńcie uczniam i w szy stk ie narody, chrzcząc je w im ię O jca, i Syna, i Ducha Świętego".
Ew. Sw. Mat. 28. 19
„ A lbow iem nie w s ty d z ę się za Ew angelię C h rystu so
w ą, p on iew aż je s t mocą Bożą ku zbaw ien iu każdem u wierzącem u".
Rzym. 1, 1-6
Rok zało żen ia 1929 W arszaw a, lipiec 1962 Ir 7
T reść n u m e ru : W zrost duchow y — C horoba r a k a — O pow ieści T om asza (Mój M istrz odpuszcza grzechy i u zd ra w ia ) — Ś w iad ectw o o P a n u n aszy m Je zu sie C h ry stu sie — Z o sia -P ra c z k a — Ś w ia tło z cien ia p rzy szły ch dó b r (O fia ra dzięk czy n ien ia) — O pokój m iędzy n a ro d a m i — O ś
w iad c ze n ie P o lsk ie j R ad y E k u m e n icz n ej — K ro n ik a
P o d n ie ś c ie o c z y w a s z e a p r z y p a trz c ie s ię k rain om , ż e ć już b ia łe są ku żn iw u . . Ż n iw o ć w p r a w d z ie w ie lk ie , a le r o b o tn ik ó w m ało; p r o ś c ie ż ted y P ana żn iw a , aby w y s ła ł r o b o tn ik ó w na ż n iw o sw o je, Id ź c ie ż ...”
(Jan 4, 35; Łuk. 10,2)
2 C H R Z E Ś C I J A N I N N r 7
W Z R O S T D U C H O W Y
A u to r a r ty k u łu — B ra t B ogusław B enesz, je st p rzew o d n ic zą cym R a d y Je d n o ty C zesko b ra terskiej, ja k ju ż o ty m ' c zy ta liśm y w „C h rześcija n in ie", (nr 1J62).
Z a m ieszcza ją c 'po raz p ie rw szy a r ty k u ł B rata B enesza, w ita m y go serdecznie w gronie braci w spółp ra cu ją cych z n a szy m czasopism em .
R ed a k cja
Jak w spaniale zdał egzamin Ja n Chrzciciel, kaznodzieja nad-jordański, kiedy przyniesiono m u wiadomość, że wszyscy idą za Jezusem. Bę
dzie się gniewał, obrazi się, dotknie go to, że ci, którzy potrafili cierpliwie i chciwie słuchać mocnego słowa Chrzciciela, odchodzą teraz do innego kaznodziei!
Jan przyw ykł do tłum u i jego ulegania no
wości, ale ... wychodziło do niego Jeruzalem i wszystka Judzka ziemia i w szystka kraina obok) Jordanu“ (Mat. 3,5). K tóryż z kaznodziei nie byłby przygnębiony i sm utny, gdy zobaczyłby, że ubyw a m u słuchaczy? A Janow i właśnie uby
wało, przybyw ało zaś Jezusowi.
Ale Jan nie tylko, że nie gorszy się, nie tylko, że nie jest przygnębiony i dotknięty, ale prze
ciwnie, on cieszy się. Dobrą now inę jest dlań to, że wszyscy idą za Jezusem. Tak być powinno.
„On musi róść, a mnie musi ubywać!“
*
W praktycznym , codziennym życiu, zwykliś
m y oglądać coś w ręcz przeciwnego. Nikt nie chce maleć. Każdy pragnie róść. Od kołyski no
simy w sobie pragnienie zw racania na siebie uwagi. I właśnie przez to niezdrowe, samolubne, grzeszne myślenie o sobie samym, pow staje tyle boleści, które u trud niają życie nam i bliźnim.
Chcemy nadaw ać ton życiu, chcemy być decy
dującym czynnikiem otoczenia naszego, żądamy najprzedniejszej roli n a scenie życia, chcemy się wybić, chcemy róść, aby podkreślić znaczenie naszego istnienia, aby pokazać, kim jesteśmy, a wszyscy pow inni pomagać nam do tego, byśmy należycie zajaśnieli w swej własnej sławie. Te
go żąda nasza n atu ra i chce nas zmusić do obra
nia tego właśnie kierunku poczynań naszych na świecie.
Kaznodzieja nad Jordanem inaczej m yślał i uczył. „Mnie musi ubywać!“ Niezwykły to ton w mowie człowieczej, więc ty m uw ażniej przy
patrzm y m u się, byśm y zrozumieli jego głos.
Chce się usunąć w cień, nie chce grać pierwszo
rzędnej roli, lecz n a odwrót, będzie szczęśliwy, kiedy rola jego będzie się stale zmniejszała; chce być coraz mniejszy i zwolna, zupełnie zniknąć.
Przede wszystkim pragnie niknąć we własnych oczach, to znaczy — zwyciężyć w yobrażenie o w łasnej wielkości, zwyciężyć pokusę zarozum ia
łości, która zdolna jest wysuwać go stale na przód. Ale Jan Chrzciciel m yślał i o swoich słu
chaczach. I w ich oczach musi więc maleć, po -
„On m u si róść, a m n ie m u si u b y w a ć “ Jan 3,30
mniejszać się, niknąć. W ich sercach najza- szczytniejsze miejsce zająć musi nie Jan, ale Jezus z Nazaretu.
Kim był Jan Chrzciciel? Pan Jezus powie
dział o nim, iż „z tych, którzy się z niew iast ro dzą, nie powstał większy nad Jana Chrzciciela“.
(Mat. 11,11). Jego wielkość właśnie w tym za
w ierała się, że um iał być tak bardzo małym i jeszcze starał się umniejszać.
Wzrost duchowy nie jest tylko ubywaniem człowieka. U bywanie jest jedynie dobrym przy
gotowaniem tego wzrostu. Równocześnie z nim musi bowiem przebiegać drugi proces — przy nas i w nas wzrastać musi Jezus Chrystus. „On m u s i róść!“ Wzrost mój więc zależy od tego, czy w zrasta we m nie Chrystus. Sprawa ta jest pierwszorzędnej wagi.
Lubimy śpiewać pieśń: „Nie masz miejsca dla Jezusa? On chce dziś tw ym Zbawcą być...“. Ja
kie miejsce zajm uje Chrystus w naszych my
ślach, decyzjach, w planach naszych i codzien
nej praktyce, w wierze i nadziei naszej — taki tej jest nasz w zrost!
Celem naszego życia powinno być wyznanie Apostoła Pawła: „Żyję już nie ja, ale żyje we m nie C hrystus“ (Gal. 2,20). Wyznanie to sięga daleko i obowiązuje nas do dawania stale no
wych dowodów tej rzeczywistości w naszym życiu. K to wiele mówi o sobie, ten nie zaczął jeszcze duchowo róść. W w ypadku takim, Chry
stus nie m a miejsca w życiu człowieka, bo nie nastało owo niezbędne „ubyw anie“. Apostoł Paweł dlatego mógł powiedzieć o sobie, że Chry
stus żyje w nim, gdyż wszystko w jego życiu wskazywało na Chrystusową świętość i sławę, na sprawiedliwość i miłość Chrystusową... Pa
trząc na życie Paw ła widzimy, jak ponadto usil
nie się starał, aby jego samego jak najwięcej ubywało. I dlatego rósł w nim Chrystus.
I dla nas nie ma innej drogi. Każdy, kto chce zdrowo róść, musi mieć dość miejsca dla Jezusa!
Zostaje jeszcze pytanie, czy wzrost duchowy jest procesem szybkim, czy też cichym i powol
nym? W dziedzinie w zrostu duchowego człowie
ka nie przebiegają zm iany zawsze jednakowo.
Są zmiany nagłe i szybkie, powstające w sposób niespodziewany, podobne do niektórych zjawisk w egetacji w przyrodzie ... ale najczęściej owo rą
bnięcie postępuje zwolna i cicho, jak błogi i miły proces, który choć nie rzuca się w oczy, przecież z czasem przynosi radosne owoce.
Wiemy ze świadectw Pisma, że Pan Bóg p ra
cuje Swym Duchem tak, jak Sam chce, czyniąc przedziwne zm iany z ludźmi i w sposób nagły, niespodziewany, ale coraz jaśniej widać, że w większości wypadków proces zdrowego um niej
szania się człowieka i jego wzrostu duchowego przebiega wolno, z różnymi zwrotami, często
N r 7 C H R Z E Ś C I J A N I N 3 jest zatrzymany, napotyka na liczne trudności,
lecz dochodzi do świetnych wyników, a jest dzie
łem Ducha Świętego, który pracuje cicho i w ier
nie, przy czym Jego nieopisana cierpliwość nie da się niczym zrazić i jest niezmordowana.
Nas ubyw a a Chrystus rośnie w nas! U kogoś dzieje się to żywo i szczęśliwie, według m iary poddania Duchowi Bożemu i uwagi poświęcanej Jego pracy, lecz częściej w zrost ten trw a całe życie, bo wielkie przeszkody u tru d n iają postę
powanie wprzód. U wszystkich, którzy raz stali się przedm iotem pracy Ducha Świętego, ufno
ścią napaw a to jednak, że Ten, który rozpoczął
w nas dobre dzieło, dokona go aż do dnia Je
zusa Chrystusa (Filip. 1,6).
Świadectwo Ja n a Chrzciciela jasno potw ier
dza to, że ten tylko wzrósł duchowo, kto stał się mały, przez co Chrystus mógł w nim chwalebnie się objawić. Paw eł — największy z Apostołów mówi o sobie, jako o najm niejszym spośród nich.
(1 Kor. 15,9). Oba te świadectwa zgodnie pod
kreślają jedną myśl: największym i byli dlatego, że stali się najm niejszym i.
„On musi róść a mnie musi ubywać!“
Boguslav Beneś
C H O R O B A R A K A
„A św ie c k im próżn o m ó w n o ścio m czyń w s tr ę t ... a m ow a ich sze rzy się ja k o ra k ..." I
Straszną plagą ludzkości obecnej doby, jest choroba raka. Do niedaw na b yła n ią gruźlica, choroba płuc. Ta, dzidki postępowi wiedzy le
karskiej, została ograniczona. N atom iast w za
straszający sposób szierzy się choroba raka.
Pomimo wysiłków wiedzy medycznej, śmierć zbiera żniwo coraz obfitsze, zachorowań na ra
ka jest coraz więcej. Każdy człowiek znający cenę życia, musi isię poważnie zastanowić nad tą plagą rodu ludzkiego.
Przy czytaniu Pism a Świętego, mocno mię uderzyły słowa Apostoła, które k ieruje do swojego duchowego „syna“, młodszego współ
pracownika, Tymoteusza. Jeżeli uw ażnie czyta
my, widzimy, że grzechy języka: świecka próż- nomówność i w yrażanie spaczonych poglądów o duchowych sprawach królestw a Bożego, na
zwane są chorobą raka.
W w ierszu 14 mówi Apostoł o sporach o sło
wa, o dyskusjach, że są miepożyteezne d la w ie
rzących ludzi i przyczyniają się do upadku słu
chaczy. Żyjem y w czasie inflacji słowa, często mówi się, by mówić, szerm uje się słowami, sprzecza się o byle co; tyle hałasu, i rozlicz
nych mów, że nie ma darm o pow iedział Pan Jezus: „Ale powiadam wam, iż z każdego sło
wa próżnego, fctórdby mówili ludzie, dadzą z niego liczbę w dzień sąd ny “ (Mat. 12, 36.37).
A więc nie tylko ze złorzeczenia, klątw y, kłamstwa, bluźnierstw a i podobnych prze
stępstw, lecz z każdego próżnego słowa. Pan także powiedział: „Słowa Moje są duch i ży
w ot“ ; jeśli Jego Duchem żyjemy, to i nasze słowa będą budziły praw dziw y żywot w ser
cach ludzkich. W innym razie są słowa nasze próżne, a co gorsza, mogą zranić i n a śmierć zabić. Jakże powinniśmy zważać na język nasz, nim wypowiemy słowo; dobrze rozważyć, czy to nie próżna mowa, za którą będziemy odpo
wiadać przed Bogiem.
Wierzący chrześcijanin powinien prosić o oczyszczenie i poświęcenie języka swego.
Prawda, że czego serce pełne, 1 tym i usta opływają, a Pan Jezus w yraźnie naucza, że
„człowiek dobry z dobrego skarbu serca swego
2 T y m . 2,14— 18
wynosi rzeczy dobre, a zły człowiek, ze złego skarbu serca swego wynosi rzeczy złe“ (Mat.
12,35). Z mowy więc bywaj poznany stan serca człowieka.
Dziwna jednak rzecz, że i w ierzący po trafią się sprzeczać, zapalczywie dyskutować, i to w Bo
żych spraw ach; to wszystko wskazuje n a stan serca danego człowieka. Apostoł porów nuje takie spory i świecką próżnomówniość do choroby ra ka, który zżera w nętrze serca ludzkiego. Jakie w ielkie znaczenie musi mieć ta sprawa, skoro P an Jezus Sam n a nią zwrócił uwagę uczniów, i Sam na ten tem at nauczał. Ja k więc nie
zmiernie ważną rzeczą jest, aby nowonarodzo
ny przez w iarę człowiek, wziął przez w iarę też i nowy język, oczyszczony, poświęcony, który już n ie mógłby być używ any do kłamstwa, plotki, obmowiska, któryby nie pow tarzał sły
szanego słowa, przynajm niej bez uprzedniego stw ierdzenia jego prawdziwości. W tym celu jest wielce pożądane, z gorliwością świętą, czy
tać klęcząc isłowa Apostoła Jakuba (5 rozdz.), a to nie raz tylko, ale stale n a nowo, aż zrozu
miemy znaczenie i rolę języka, i mowy naszej, w naszym życiu. Przecież mowa staw ia czło
wieka ponad wszystko inne stworzenie. Języ
kiem, mową, pieśnią, możemy czcić i chwalić Boga, albo obrażać Jego m ajestat święty.
Apostoł Paw eł we w spom nianym Liście do Tymoteusza, w ymienia dwóch fałszywych na
uczycieli w zborze, którzy stw ierdzili, że jeże- liśm y byli um arłym i w grzechach, a w Chry
stusie pow stali do nowego życia i razem z Nim wzbudzeni zostali, to wobec tego nie istnieje już jakieś inne zm artw ychw stanie, zwłaszcza zm artw ychw stanie ciała.
Ukazane zostało nam groźne niebezpieczeń
stwo, że można fałszywie niektóre nauki Pisma Świętego odnosić jedynie do życia duchowego (wewnętrznego), podczas gdy m ają one swoje znaczenie i dla ciała, gdyż podane zostały dla nas i odnoszą się do całego człowieka, jego ducha, duszy i ciała.
Słyszałem raz, jak jeden b ra t w ykładał Sło
wo z 1 Kor. 15, 54.55. Nauczał, że gdyśmy
4 C H R Z E S C I J A N I N Nr ? przyjęli Chrystusa, Jego żywot w D uchu Świę
tym, to przyoblekliśmy z Nim nieskazitelność i wypełnione jest w te n sposób ono słowo:
„Połkndoina je st śmierć w zw ycięstwie“, i mo
żemy z trium fem już wołać: „Gdzież jest o śmierci bodziec twój, gdzież jest piekło zwy-1 cięstwo tw oje?“.
W uniesieniu ducha wypowie się słowa, k tó re Pan nie może pobłogosławić, nie może się do nich przyznać, boć one nie z Jego Ducha pochodzą, chociażby najbardziej „duchow nie“
wyglądały.
Apostoł Paw eł na innym m iejscu naucza 0 tej ważnej spraw ie, a mówi o ty m coś innego.
„Bo wiemy, że wszystko stw orzenie wespół w zdycha i boleje aż dotąd. A nie tylko ono stworzenie, ale i my, którzy mamy pierw iastki Ducha, i my sami w sobie wzdychamy, ocze
kując przysposobienia synowskiego, odkupie
nia ciała naszego“ (Rzym. 8,22—25). „Ale cze
go jeszcze nie widzimy, tego się spodziewamy, 1 tego przez cierpliwość oczekujem y“. Dopiero z pow tórnym przyjściem P ana Jezusa, całe niebo się poruszy i zabrzmi hymn: „Teraz się stało zbaw ienie i moc i królestw o Boga nasze
go, i zwierzchność Chrystusa Jego, iż zrzucony jest oskarżyciel braci naszych“. Wtedy „bardzo prędkoi, w okam gnieniu przem ienieni będzie
m y“ i przyobleczeni „w nieskazitelność i nie
śm iertelność...“ (1 Kor. 15, 51.53).
Kiedyś znów inny b rat twierdził, że szatan już spadł z nieba, wedle słów Pana Jezusa:
„W idziałem szatana, jako błyskaw icę z nieba spadającego. Oto w am daję moc, abyście dep
tali po w ężach i niedźwiadkach i po wszystkiej mocy nieprzyjacielskiej, a nic w am nie uszko
dzi“ (Luk. 10,18.19). I głosił z w ielką pewnoś
cią: „już diabeł m acy nie ma, już jest pod noga
mi naszymi, nic nam nie zaszkodzi“. Od tego czasu wiele, bardzo wiele krzyw dy i szkody narobił diabeł wam wierzącym, może właśnie dlatego, żeśmy nie doceniali jego mocy zła, i dlatego nie stali skryci ustawicznie przez w iarę w Chrystusie. Tylko w Nim i Przezeń możemy się ostać i być zachowani, o ile w bo- jaźni świętej i rzeczywistej pokorze pozosta
niem y pod osłoną Jego świętej krw i P rzy
mierza.
To są drobne przykłady z bardzo wielu, jak można mową zniekształcić praw dy Boże, bądź dla b rak u znajomości Pisma, albo też z w ła
snej gorliwości i niedostatku w wierze.
Przyznaję w pokorze, że i ja w iele głupstwa popełniłem na tym tle, z czego pokutuję i w stydzę się, a na przestrogę innym kreślę te zdania.
Karol Kaleta
Opowieści Tom asz a
Mój M istrz p r z e b a c z a i u z d r a w ia
Nigdy nie będziem y chyba mogli zapomnieć tłumów, które się zebrały, aby posłuchać na
szego Mistrza, gdy powróciliśmy do Kaper- naum! Ledw ieśm y zdołali wejść do domu, a już poczęły zbiegać się m asy ludzi ze w szystkich stron. Wiadomość o tym , że M istrz przyszedł, rozeszła się lotem błyskaw icy dokoła.
I znowu żadnego w ypoczynku! N awet poru
szać nie m ogliśm y się swobodnie, a jeśli to b y ło konieczne, to tylko z ogrom nym w ysiłkiem . Ludzie w ypełnili w szystkie izby i zakamarki domu; pod.wórze również było wypełnione cał
kowicie. W ynik był taki, że w końcu n ikt już nie mógł się naw et ruszyć z miejsca. S etki tyc.h zebranych zamieniło się w słuch, aby usłyszeć, co nasz M istrz mówi.
Mówił spokojnie i raczej niezbyt głośno. Ale głos Jego choć cichy, był pełen w ew nętrznej, zniewalającej serca w szystkich, mocy. Cisza za
panowała głęboka.
Twarz Jego, jakkolw iek z w idocznym i ozna
kami zmęczenia, jaśniała. Opowiadał i w yja ś
niał praw dy Boże, przytaczając niezrównane Swe przypowieści.
Naraz, do uszu naszych dotarł jakiś od,głos, dochodzący z góry, a gdy podnieśliśm y wzrok, zobaczyliśm y zdumieni, że ktoś rozrywa po
szycie dachu. W net powstał duży otwór i za
nim zdołaliśmy ochłonąć ze zdumienia, zoba
czyliśm y nosze, spuszczane na powrozach, trzy
m anych przez czterech m ężczyzn. Na noszach leżał bezwładnie chory człowiek. Po chwili zna
lazły się one na podłodze, tuż przed nami.
M istrz spojrzał w górę i zapytał mężów, bę
dących na dachu o przyczynę ich niecodzien
nego postępowania. W yjaśnili oni, że usiłowali przedostać się przez tłum do drzwi, ale okaza
ło się, że było to niemożliwe. Ścisk był zbyt wielki. Jak się okazało, chory był ich przyja
cielem, i jakkolw iek on sam nie zdradzał zbyt w ielkiej chęci, aby się znaleźć przed Mistrzem, to oni przekonani jednak, że M istrz go uzdro
wi, ty m bardziej gorliwie i w ytrw ale zarazem szukali sposobu postawienia swego chorego przyjaciela przed Nauczycielem. B yli już nie
mal doprowadzeni do rozpaczy, gdy nagle przy
szedł im do głow y pom ysł przedostania się do Mistrza poprzez dach. A gdy udało si§ im go zrealizować, pytali teraz, czy M istrz zechce uzdrowić ich przyjaciela?
Gdy spojrzeliśm y z kolei na męża, leżącego na noszach, bez trudu można było stwierdzić, że był on nieuleczalnie chory. Nawet i w tej chwili widać było, iż bardzo cierpi. Leżał ńh tych noszach, a na tw arzy jego widać było uczul
cie niepewności i wyczekiwania. Ja, Tomasę
Nr 7 C H R Z E Ś C I J A N I N 5 mogłem nieomal czytać na tw arzy Mistrza, co
się działo w Jego sercu. W idziałem, że był głę
boko poruszony wiarą tych czterech, tam w górze. Przerwał przemawianie. W zrok w szyst
kich obecnych był utkw io ny w Nim. Nauczeni w Piśmie i Faryzeusze śledzili każde Jego po
ruszenie z szczególną uwagą.
„Ufaj, Synu! odpuszczone są tobie grzechy tw oje“ — rzekł wreszcie nasz Mistrz, patrząc głęboko w oczy leżącego na noszach człowieka.
Przez chwilę zapanowała cisza. Można było odczuć, w jak ogromnym napięciu w szyscy śle
dzili to, co się dzieje, słowa te bowiem były dla w szystkich ogromną niespodzianką. A po chwili nasz Mistrz znowu przemówił.
Świadectwo o Panu N aszym i Jezusie Chrystusie
Zszedł z N ieba na tę ziem ię. Zam ienił Swoją szatę królewską na ubiór człow ieka ziemskiego.
Przyoblekł się w człow ieczeństw o, abyśm y mo
gli być odziani w Bożą naturę. Stał się Synem Człowieczym, abyśm y m ogli stać się synam i Bo
żymi. Poniżył się aż do prochu ziem i, abyśmy zostali podniesieni aż do tronu Bożego. Chociaż bogaty, stał się najuboższym na tej ziem i. Spał w cudzym żłobie, płynął po morzu w cudzej ło dzi, jechał na cudzym oślęciu, był pochowany W cudzym grobie. Urodził się w brew prawom przyrody, wyrósł w skromności, żył jako sługa wszystkich.
N ie m iał w yższego w ykształcenia, n ie ubiegał się o przyjaźń ludzką, n ie ugiął się nigdy przed żadnym człow iekiem . N ie napisał ani jednej książki, ale najw iększe biblioteki św iata n ie po
m ieściłyby książek, które o Nim zostały napi
sane. N ie ułożył ani jednej pieśni, ale S w ą m i
łością odpuszczającą grzech i darem zbawienia, napełnił pieśniam i chw ały w ięcej serc, niż w szy
scy poeci św iata.
N ie założył szkoły teologicznej, zakładu nau
kowego, lub sem inarium duchownego, ale w szy
stkie szkoły cyw ilizow anych narodów n ie m ia
ły i n ie m ają tylu uczniów, co On. Nie m iał zakładu lub gabinetu lekarskiego, ale uzdrowił w ięcej chorych dusz i ciał, niż tysiące lekarzy — chorych ciał. N ie rozkazywał żadnej arm ii, n ie odpierał przemocą ataku wrogów , nie zdobył żelazem ani kaw ałka ziem i, a przecież żaden wódz n ie m iał do sw ej dyspozycji tylu ochotni
ków, co On; nikt n ie pokonał tylu nieprzyjaciół, co On; nikt nie zdobył tylu ziem na św iecie — co On. Mocą Sw ej m iłości i poselstw em Ewan
gelii, przekształcił cały św iat. W ielcy m ężowie przyszli i odeszli, a le On żyje na w iek i i do Niego należy ostatnie słowo w historii ludz
kości.
Wszyscy ludzie pokalali się kłam stwem , On nigdy; w szyscy zgrzeszyli, On jeden został św ię
ty, w ieczn ie doskonały, najpiękniejszy m iędzy synami ludzkim i i aniołam i, w yw yższony i uwielbiony.
A ten Jezus Chrystus jest Zbaw icielem św iata, jest m oim Zbaw icielem i Orędownikiem u Boga.
Jeżeli chcesz duszo kochana, będzie także tw o
im. Upokorz się przed Nim, oddaj się Jemu, ob
w ołaj Go królem sw ego serca i żyw ota. Zaznasz Jego m iłości, dożyjesz Jego m ocy i będziesz uczestnikiem Jego sław y.
Wybierz Jezusa! N ie ma nikogo nad Niego.
Z c z e sk ie g o p o d a ł F. W ilc z e k
„Czem uż m yślicie o złych rzeczach w ser
cach waszych?“
Do kogo odnosiły się te słowa? Nie mogłem tego zrozumieć, przynajm niej podówczas. Póź
niej zrozumiałem. Dowiedziałem się bowiem, że niektórzy nauczeni w Piśmie m yśleli w ser
cach swoich „czemuż ten m ówi takie bluźnier- stwa? K tóż może grzechy odpuszczać? Tylko sam Bóg!“ I o cud nad cudy, m ój M istrz od
czytał ich m yśli! Słyszał je równie wyraźnie, jak gdyby je byli w ypowiedzieli na glos, choć nie powiedzieli ani słowa. A poniekąd mieli ra
cję, gdyż żaden człowiek nie może odpuszczać grzechów. Tylko Bóg może to uczynić.
Ale poczekajcie chwilkę. Nauczyciel w dal
szym ciągu czytał ich m yśli. Znał dobrze ta
jemną m owę ich serc. A więc był kim ś w ię k szym niż człowiekiem, gdyż żaden człowiek, żyjący na ty m świecie nie potrafił, ani też nie potrafi tego uczynić. A On ponadto odpuścił choremu grzechy. Wobec tego nie pozostaje nic innego jak tylko stwierdzić, że jest On Bogiem, gdyż tylko Bóg może odpuścić. Tak, nic innego, naturalnie, On Sam — Bogiem! Ale słuchajcie!
On znow u mówi.
„Cóż łatwiejszego jest, rzec: odpuszczone są tobie grzechy, czy rzec: W stań a chodź?“
Co jest łatw iej uczynić? Czy łatwiej jest od
puszczać grzechy, czy też uzdrawiać chorych?
Ach! Przecież i jedno i drugie jest równie nie
m ożliwe. Ten chory był podwójnie nieuleczal
ny. Z w yczajny człowiek nie był w stanie do
pomóc ani w jednym , ani w drugim.
„Ale żebyście wiedzieli, iż S yn człowieczy ma moc na ziem i grzechy odpuszczać“ — m ówił dalej Mistrz, zwracając się ponownie do spa- raliżowanego: „Tobie mówię: Wstań, w eźm ij loże twoje, a idź do domu twego.“
Nie upłynęła ani sekunda, a chory zerwał się z noszy, na których leżał bezwładnie, stanął na równe nogi, na nogi, które od lat ju ż go nie nosiły, i w oczach zdumionego tłum u, wziął swoje nosze, zarzucił je na ramię i skie
rował się ku drzwiom, podczas gdy jego p rzy ja ciele, pełni radości, zeszli z dachu, aby pobiec na jego spotkanie. Tłum usuwał się na lewo i na prawo, robiąc m u przejście i uzdrowiony pełen radości, ju ż po chwili znalazł się na dwo
rze, w objęciach sw ych przyjaciół, którzy ty m czasem z radością, szybko zsunęli się z dachu.
Ach, to był cudowny widok! Jan opowie
dział m i o ty m w szystkim później, gdyż on był na zew nątrz i widział całe wydarzenie. U- zdrow iony człowiek nareszcie został uwolniony od konw ulsyjnych drgawek, w szystko było w nim spokojne. Miał pełną władzę nad każdym swoim mięśniem . B ył znow u silny i zdrowy.
Twarz jego promieniała radością. Głosem peł
n ym wzruszenia, uwielbiał Boga. Znajomi ci
snęli się do niego, aby m u złożyć serdeczne życzenia. A było z czego się radować. Grzechy zostały m u odpuszczone i został uzdrowiony.
Co za cud!
6 C H R Z E Ś C I J A N I N Nr 7
Z O S I A - P R A C Z K A
Postać dziwnej praczki, k tó rej życie opisuje A. B. Simpson, jest jakby ilu stracją i żyw ym świadectwem o w ypełnieniu się w życiu w ie
rzącego, słów P ana Jezusa: „...Jam przyszedł, aby żyw ot miały, i obficie m iały” (Jan 10, 10).
B rat Simpson usługiw ał w nowojorskim Zborze, do którego przystąpiła ta dziwna nie
w iasta, i on też opisał postać Zosi-praczki i jej świadectwo. Mówiła ta siostra o sobie, że jest powołana do p rania i świadczenia. Je j orygi
nalny, a czasem nieco ryzykowny, sposób w y
sław iania się, zawsze m a za tem at praw dy bi
blijne. Sądzimy więc, że zaznajom ienie się z jej życiem i świadectwem, nie będzie dla nas bez korzyści.
*
Zosia u Simpsona. Do m ieszkania br. Simp- sona weszła pewnego razu dziwnie w ygląda
jąca kobieta, która przedstaw iła się, jako Zo
sia - świadek Boży. Była chuda, wysoka, 0 tw arzy z w ystającym i kośćmi policzkowymi 1 małymi, błyszczącymi oczyma. J e j kapelusz był dla niej za duży, a przy tym ozdobiony czerwonymi kw iatam i. Na starom odną suknię m iała zarzucony czarny, jedw abny płaszcz, który pam iętał bardzo daw ne czasy. Z zielo
nym parasolem w ręce, robiła w rażenie raczej śmieszne.
Kiedy do mnie podeszła — opowiada Sim p
son — jej tw arz była rozjaśniona uśmiechem.
Z niemieckim akcentem odezwała się: „Bra
cie, w końcu b rata znalazłam. Wczoraj słysza
łam brata przem ówienie o m isji i zaraz po
wiedziałam do Pana: „Ojcze! z tym bratem muszę rozm awiać” .
„Zosiu” — rzekł Ojciec do mnie — „wczo
r a j zarobiłaś pół dolara, zanieś go tem u b ratu i złóż m u świadectwo”.
„Tak, Ojcze” -— odparłam — „ale ja nie mam żadnego św iadectw a”.
„Idź piechotą” — powiedział — „żebyś mu mogła dać i należność za bilet, a po drodze dam ci słowa św iadectw a”.
„Oto więc jestem, a tu moje pieniądze” .
d a ls z y cią g a r t y k u ł u ,,O p o w ie śc i T o m a s z a “
A tym czasem dom opustoszał. W szyscy chcie
li zobaczyć cudownie uzdrowionego. Ktoś roz
począł na glos wielbić Boga. Do tego uw ielbie
nia przyłączyli się i inni. Po krótkiej chwili, setki ludzi oddawało Panu chwałą. W tedy uświadom iłem sobie, że Ten, K tóry uzdrawiał i mógł czytać m yśli ludzkie, miał rów nież moc odpuszczania grzechów. A więc przyszedł M e
sjasz. A więc m ój Mistrz, to nie kto inny, lecz Sam Chrystus, Pomazaniec. Gdy to pojąłem, i ja zacząłem w głos uwielbiać Boga.
tłu m a c z y ł J. P r o w e r
OSW ALD J. SM ITH
Godzinę szła piechotą, aby m i wręczyć za
robek jednego dnia. Odczułem, że jeżeli jej świadectwo będzie odpowiadało jej czynom, będzie to praw dziw ą przyjem nością i pożyt
kiem jej słuchać.
„T ak” mówiła dalej z tym samym uśm ie
chem na tw arzy. Obserwując ją m iałem w ra
żenie, że w ypełnia ją wielki, w ew nętrzny po
kój. J e j niezbyt pociągające rysy, były roz
jaśnione świętym weselem, które zwracało na siebie uwagę.
„Jestem powołana do pran ia i świadczenia.
Jestem urodzonym świadkiem, a ponieważ, jestem uboga, muszę więc pracować. Pracuję dobrze i można mi zaufać, dlatego też mam dość pracy. Ale ludzie przyjm ując moją pra
cę muszą wysłuchać m ych świadectw. Bez świadectwa nie daję pracy”.
„Do jakiego należę kościoła? Należę do P a
na Jezusa i we w szystkim ufam i opieram się na Bogu. On jest najlepszym urzędem pośred
nictw a pracy; nic to nie kosztuje i nie trzeba czekać. On zaraz daje p racę”.
*
Małżeństwo. „Kiedyś m iałam 300 dolarów zaoszczędzonych. Dowiedział się o tym pewien łotr i nam ówił mnie do małżeństwa. Po trzech tygodniach w yłudził ode mnie dolary i po
szedł. Ale uważam, że pozbyłam się go tanim kosztem. Zlekceważyłam przykazanie: „Nie ciągnijcie nierównego jarzm a z niew iernym i”
(2 Kor. 6, 14). Jezus mówi: „Weźmijcie jarzmo Moje na się” (Mat. 11,29). Nie należy dopuścić do tego, aby w drodze szatan przysiadł się, ja
ko towarzysz. Złe się z nim jedzie. Zwiódł mnie do tego, że w siadłam do pociągu, jadącego do piekła, ale na pierw szej stacji, na szczęście, wy
siadłam.
Nigdy nie chodziłam do szkoły. Moje mał
żeństwo, które trw ało trzy tygodnie, było mo
ją szkołą, a opłata szkolna wyniosła 300 do
larów.
Po odejściu męża, zajęłam się pew ną pracą, ale tam mi się nie wiodło. M ajster powiedział:
„Jeżeli tw oja robota nie pójdzie lepiej, to rzuć się raczej do m orza” . „Nie” — odrzekłam —
„znam coś lepszego, rzucę się do rąk kochane
go Jezusa” .
*
U pastora, „Potem pracow ałam u pewnego pastora. Było to doświadczeniem. Bracie, brat chce pracować nad pijakam i, ale trzeba zacząć od wierzących. Jest w ielu chrześcijan pogrze
bowych, cm entarnych. Siedzą na grobach, płaczą i zawodzą, a nie wchodzą w życie zm artw ychw stałego Jezusa. Przecież nie czci
m y umarłego, ale żyjącego Zbawiciela. Wielu zaś pozostaje pod krzyżem Jezusa i zadowala się pewnością, że im grzechy zostały przeba
czone, zam iast wejść w żywą społeczność ze zm artw ychw stałym Panem .
Nr 7 C H R Z E Ś C I J A N I N 7
Tak też było z pastorem . Ale P an mnie u- żył, aby m u złożyć świadectwo. Pewnego dnia rzekł do mnie: „Zosiu, co m am robić, aby mo
je kazania w kościele m iały tę samą moc, co tw oje świadectwa na zebraniach?”
„O! to jest bardzo proste! Niech pan pastor studiuje w czasie tygodnia najpierw swoje k a
zanie i stara się je w czyn wprowadzić, a po
tem trzeba celować niżej. Na pew no pan ko
goś trafi. Pańskie kazania odbijają się jak o ścianę, bo celujesz pan za w ysoko”.
„Zosiu, jesteś stale duchowo obfitująca, podczas gdy moje życie w ew nętrzne, muszę to powiedzieć, jest nader ubogie” .
,,Jest w tym pańska wina. Stół bowiem jest nakryty, trzeba brać i jeść” .
„Ach, Zosiu, chciałbym mieć tw oją cierpli
wość i pokorę. Moje nerw y są ta k stargane, że z lada powodu tracę rów now agę” .
„Nie mogę panu — niestety — pożyczyć moich nerwów, ani nie kupi ich p an w aptece.
Ale jeśli pan będzie czytał Nowy Testam ent należycie, to p an znajdzie lekarstwo na swoje nerw y” .
„Jak to rozumiesz? J a przecież czytam Bi
blię w języku greckim i niem ieckim ” .
,,Bracie, nie czytasz jej należycie. B rat P a weł mówi: „Chlubim y się z ucisków”. Chlubić się, nie znaczy skarżyć się i narzekać. Jeżeli pan potrzebuje cierpliwości, to trzeba nauczyć się chlubienia się z ucisków, gdyż Paw eł mó
wi: „...ucisk spraw uje c i e r p l i w o ś ć , a cier
pliwość doświadczenie, doświadczenie nadzie
ję, a nadzieja nie pohańbią...” (Rzym. 5,3— 5).
Proszę patrzeć na te stopnie, które prow adzą coraz w yżej do głębszego pokoju, jeśli zacz
niemy od chlubienia się z ucisków, a nie od narzekania nad nimi.
O ile zaś chodzi o pokorę, to P io tr mówi:
„Pokorą bądźcie w ew nątrz ozdobieni...”
(1 P iotra 5,5). Nie można jej kupić w sklepie tekstylnym , takiej szaty nigdzie nie m ają do sprzedania. Ale zam iast zazdrościć mi, proszę iść do Ojca i prosić Go o szatę pokory (Kol.
3,12). On ją panu da, u Niego bowiem nie ma względu na osobę” .
„Ależ, Zosiu, o ile chodzi o ubranie, to ty jesteś bardziej dostatnio ubrana, niż ja. Jak możesz sobie n a to pozwolić, będąc praczką” .
„Moje ubrania m nie nic nie kosztują, bo je otrzym uję od pań, u których piorę. Czemuż nie m iałabym się dobrze ubrać? Jestem córką królewską, a mój P an nie daje łachmanów, On przyrzeka nam odzienie wieczne. Jeżeli czegoś potrzebuję, to mówię: ,,Ojcze, potrze-, bu ją tego lub tego”, ia On nigdy n ie odmawia.
Niekiedy jednak mówi mi: „Zosiu, to nie jest dla ciebie”. Nie wszystko bowiem dajem y dzieciom, o co proszą. Prosim y często o tyle błahych rzeczy. Gdybyśmy je otrzym ali, nie wiedzielibyśmy, co z nim i począć” .
Misjonarka. „Przez dwanaście la t prosiłam:
Ojcze, uczyń m nie m isjonarką w dalekich k ra jach, chciałabym głosić Ewangelię poganom “.
Kiedy pewnego razu znowu przedkładałam taką prośbę Ojcu, rzekł: „Zosiu, słuchaj, gdzieś się urodziła? W Niemczech, Ojcze. — A gdzie teraz przebywasz? — W Stanach Zjednoczo
nych. — Czyż więc już nie jesteś m isjonarką w obcym kraju? — Kto mieszka nad tobą? — Szwedzka rodzina. — A nad nimi? — Szw aj
carzy, a drzwi dalej — Włosi, a jeszcze dalej
— Chińczycy.
Tyś z tym i wszystkimi ludźmi nie mówiła jeszcze o Mym Synu; myślisz, że cię będę po
syłał setki kilom etrów stąd, jeżeli nie trosz
czysz się o pogan, którzy m ieszkają dokoła ciebie i nigdy nie mówiłaś z nim i o ich duszy?“
Zaraz więc zabrałam się do p racy i przeko
nałam się, że jeżeli w ykonam y to, co leży obok nas, to P an daje nam dalsze zadania.
Miałam zaoszczędzoną pew ną sumę; w tedy usłyszałam wezwanie: „Jeżeli dasz kilka dola
rów, to jakiś chłopiec w Japonii może pójść do szkoły“. Zrobiłam tak i jestem już m isjonarką, nie opuszczając kraju .
Pewnego razu słyszałam o M urzynach w południowych Stanach. „Zosiu, powiedział O j
ciec do mnie — na pewno możesz coś dla nich uczynić” . Ale byłam jeszcze skąpa i uchw yci
łam się m onety półdolarowej tak, że i ten orzeł, który na niej widnieje, byłby wołał 0 miłosierdzie. Doznałam niepokoju i zdawało mi się, że słyszę głos: „Wszystko, co posiadasz, pochodzi ode Mnie, a ty w zbraniasz się coś z tego Mi oddać“? — Niepokój w zrastał, aż poszłam do pastora i wręczyłam mu sumę, potrzebną na w ykształcenie nauczyciela dla
M urzynów na Południu.
W te n sposób teraz opowiadam Ewangelię w Japonii, na Południu i w Nowym Yorku, a więc n a trzech miejscach; to tak jakbym
się potroiła.
Poczułem się zupełnie m ałym wobec tej dziwnej kobiety i przestałem widzieć jej cu- daczność, a oglądałem w niej córkę królew ską. Oto była kobieta, która bardzo mało za
rabiała, a jednak głosiła Jezusa; z w ielu rze
czy zrezygnowała, aby kształcić m isjonarza 1 utrzym yw ać nauczyciela na Południu. Jakiż zaw stydzający przykład dla wielu.
„Jak to jest możliwe, tak wiele dawać, przy tak Skromnych dochodach”? „O, ja nie mam dużych wymagań. U brania mnie nic nie kosz
tują. Rano m am kawę i chleb; inne posiłki otrzym uję w domach, w których pracuję.
Mam m aleńki pokoik, a to m i w ystarczy; ale chwała Bogu, mam mieszkanie w niebie. A je
żeli um rę przed Jego przyjściem, to tylko przeniosę się z p arte ru na wyższe piętro. Tam nie płaci się czynszu, ani nie trzeba obawiać się komornika. Mam zaufanie do Ojca. Czyż nie sprzedaje się dwa w róble za grosz? a jed
nak żaden nie pada na ziemię bez woli Ojca;
jako Jego dziecko jestem więcej w arta. Za
pominamy często o tym , jaką cenę u Niego posiadamy.
tłu m a c z y ł S . L ip iń s k i C.d.n.
8 C H R Z E Ś C I J A N I N Nr 7
ŚW IATŁO Z CIENIA PRZYSZŁYCH DÓBR
„Zakon m ając cień p rzy szły c h dóbr, a nie sam obraz rzeczy...“
„...prawdą je s t ciało C h rystu so w e“
Ż yd . 10,1; Kol. 2,17
C zęść II — Ofiary
18. Ofiara dziękczynna, czyli ofiara spokojna.
, A jeśliby ofiarą spokojną była ofiara jego, a byłaby z rogatego bydła, ofiarow ać będzie sam ca ,albo sam icę; zupełne ofiarow ać je będzie przed obliczem Pańskim ”.
I położy rękę sw ą na głow ę ofiary sw ojej, i zabije ją kapłan przed drzw iam i nam iotu zgro
m adzenia; i w yleją synow ie A aronow i, kapłani, krew na w ierzch ołtarza w około.”
Potem ofiarow ać będzie z ofiary spokojnej paloną ofiarę Panu; tłustość okryw ającą w nętrz
ności, i w szystką tłustość, która jest na w nętrz
nościach;”
„Obie też nerki z tłustością, która jest na nich, i na polędw icach, i odzieczkę, która na w ątrobie, z nerkam i odejm ie.”
„I zapalą to synow ie A aronow i na ołtarzu, po
społu z ofiarą całopalenia, która będzie na drwach, które są na ogniu; ofiara ognista ku w dzięcznej w onności Panu.
III Mojż. 3,1-5
„Tać też jest ustaw a ofiary spokojnej, którą będą ofiarow ali Panu.”
„Jeśliby kto ofiarow ał na ofiarę dziękczyn ie
nia, ted y ofiarow ać będzie na ofiarę dziękczy
n ienia placki przaśne, zagniatane z oliw ą i m ą ką pszenną sm ażoną z tym i plackam i w oliw ie zagniecionym i.”
„Przy tych plackach będzie też chleb k w aszo
ny ofiarow ał na ofiarę sw oją z ofiarą dziękczy
nienia spokojnych ofiar sw oich .”
„I będzie ofiarow ał z niego jeden chleb z k aż
dej ofiary na podnoszenie Panu. Kapłanowi, który kropi krw ią ofiar spokojnych, należeć to będzie.”
„Mięso zaś ofiary dziękczynienia, która jest spokojna, w dzień ofiarow ania ofiary jego j e dzone będzie; nie zostaw ią z niego nic do jutra”.
„A jeśliby kto ślubną albo dobrowolną przy
niósł ofiarę sw oją, w dzień ofiarow ania ofiary jego jedzone będzie; a nazajutrz coby zostało z niej zjedzą.”
„Mów do synów Izraelskich, a rzecz im: Kto- by ofiarow ał ofiarę spokojną sw oją Panu, przy
niesie ofiarę sw oją Panu z ofiary spokojnej sw ojej.”
„Ręka jego przyniesie ofiarę ognistą Panu;
tłustość z m ostkiem przyniesie, a m ostek niech będzie tam i sam obracany na ofiarę przed Pa?
nem .”
„Potem spali kapłan tłustość na ołtarzu ale m ostek zostaw i Aaronow i i synom jego.”
„A łopatkę prawą oddajcie na podnoszenie kapłanow i z ofiar spokojnych w aszych.”
„Kto też z synów A aronow ych ofiarować b ę
dzie krew ofiar spokojnych i tłustość, tem u się dostanie łopatka prawa działem .”
„Albowiem m ostek sam i tam obracania, i ło patkę podnoszenia, w ziąłem od synów Izrael
skich z ofiar ich spokojnych, i dałem je A arono
w i kapłanow i, i synom jego prawem w iecznym od syn ów Izraelskich.”
III Mojż. 7,11-34
Gdy dusza wie, iż przebaczone są jej grzechy i przestępstw a tak, iż teraz jest usprawiedliwio
n a przez w iarę w C hrystusa Jezusa; gdy jest pewna, że „Pan nie wspomni więcej grzechów i niepraw ości“ jej dlatego, że w ofierze za w y
stępek wszystkie zostały spalone na popiół, i widzi, że dzięki ofierze całopalenia podoba się Panu, wówczas z w ielką mocą przejaw ia się go
rące pragnienie przyniesienia Panu pełnej wdzięczności za Jego bogate, przelewające się przez brzegi, miłosierdzie. A wówczas z serca w yryw a się pytanie: „Cóż oddam Panu za wszystkie dobrodziejstwa Pego, które mi uczy
nił?“ (Ps. 116,12). Dusza gotowa jest złożyć co
kolwiek n a ołtarz Pański „na wdzięczną won
ność“, coś co byłoby zdolne wyrazić głęboką wdzięczność za otrzym aną błogość i łaskę. Ale co mogłoby rzeczywiście być Panu przyjemne?
Pan się liczył i z tą potrzebą serca ;i z tym po
ryw em uwolnionej duszy Izraelity, i rozkazał Mojżeszowi zupełnie ściśle napisać, jaka ofiara pow inna była być złożona w takim wypadku.
Była to ofiara spokojna, czyli ofiara dziękczy
nienia opisanie której tylko co przeczytaliśmy i do studiow ania której przystępujem y.
Rozpocznijmy i tu od jej nazwy. Większość tłum aczy zamiast „ofiara dziękczynienia“ nazy
w a ją „ofiara spokojna“, co niewątpliwie jest najbliższe praw dy. Tymczasem, ta sama ofiara spokojna, tylko z dodaniem zagniecionego z oli
w ą chleba, przynoszona była P anu z wdzięczno- cią i nazyw ała się wówczas ofiarą „wdzięczną“, czyli „spokojną ofiarą dziękczynienia“ (III Mojż.
7,12-15). Jeśliby nazwa tej ofiary był uzależnio
na od intencji ofiarodawcy, nosiłaby ona różne nazwy. Mogłaby nazywać się jeszcze: „ofiarą ślubów“ i „ofiarą gorliwości“, „ofiarą dobro
w olną“, ponieważ często ślub (ślubowanie) czy gorliwość były przyczyną jej przyniesienia, jak to widać w III Mojż. 7,16. Hebrajskie słowo, określające tę ofiarę wskazuje na o d s z k o d o- w a n i e , p o k r y c i e b r a k u , u d o s k o n a l e n i e , d o p e ł n i e n i e . To prawdziwie dro
gocenne znaczenie, gdyż rzeczywiście ofiara spokojna w yrażała zupełne przywrócenie ścisłe
go stosunku pomiędzy Bogiem a człowiekiem, a więc stanu przyjaźni, społeczności, pokoju, bło
gości.
Nr 7 C H R Z E Ś C I J A N I N 9 Tak, nie nasze uczucia lecz tylko Chrystus
Ukrzyżowany jest przywróceniem zupełnego po
koju pomiędzy Bogiem a nami.
Dobrze, bracia moi, wiedzieć i wspominać to, lecz nieporów nanie cenniejsze jest stałe spo
czywanie na ty m i postępowanie zgodne z tym w codziennym życiu naszym w stosunku do Bo
ga i do ludzi.
Jest oczywiste, iż świadomość przyw rócenia stanu pokoju z Bogiem i to w sposób doskonały, w ywołuje w sercu naszym wdzięczność, ślubo
w anie i dobrowolne podanie się. I każdy z nas m usi się zgodzić z tym, że w łaśnie te odruchy serca i ziszczenie ich jest świadectwem dosko
nałego przyw rócenia naszego błogiego stosunku do Niego. Gdzie nie m a wdzięczności, ślubów i radosnego poddania się, tam bęzwzględnie cze
goś brakuje w naszym stosunku do Boga, a nie w stosunku Boga do nas, gdyż Ten raz na zaw
sze stał się doskonałym przez Chrystusa i takim pozostanie na wieki. Taki człowiek jeszcze nie zajął właściwego, błogiego i nabytego przez Chrystusa stanowiska, że jest „we wszystkim ubogacony“ (1 Kor. 1,5). Taki człowiek stoi z Chrystusem na dziedzińcu (namiotu zgroma
dzenia), jako w prawdzie ze sw oją ofiarą za grzech i ofiarą za w ystępek, ale nie położył z radością ręki swej n a Niego, jako na ofiarę ca
łopalenia, przez którą już widzi siebie, będącego upodobaniem Bożym. W prawdzie otrzym ał już on nieco w Chrystusie, a naw et wiele posiada przez Niego i w Nim, ale zadowolenie jego — nie zupełne, nie przepełniony kielich; dlatego, że tak mało ofiar dziękczynienia. Umiłowani, wdzięczność i śluby — to nic innego, jak nad
m iar dobrej, natłoczonej, utrzęsionej i opływa
jącej m iary, napełnionej Samym Bogiem, a do Niego powracającej. I bezwątpienia, że to n a leży do przyw rócenia błogiego i pełnego łaski stosunku do Boga.
Przy dalszym rozpatryw aniu ofiary spokojnej, przypatrzm y się, z czego się ona składała. Jeśli to była zwyczajna ofiara spokojna, to zabijano jedno z przepisanych przez Pana zwierząt i przynoszono Mu w ofierze (III Mojż. 3,1); jeśli to była ofiara dziękczynienia, ofiara dobrowolna albo ślubu, w tedy do tego dodawano ehleby przaśne, zmieszane z oliwą i nią pomazane, a do tego jeden chleb kwaśny. Ma to głębokie i błogosławione znaczenie; obydwa rodzaje ofiar wskazują w swoich składowych częściach, na Chrystusa. Jedna część pokazuje Chrystusa Ukrzyżowanego; pozostałe, nabierające praw dzi
wego znaczenia tylko po dołączeniu ich do ofia
ry ze zwierzęcia, obrazują tak Chrystusa Ukrzy
żowanego, ja k i C hrystusa w ciągu Jego całego ziemskiego życia.
Ofiara spokojna, która, jakeśm y widzieli, oznacza sama przez się, przyw rócenie niegdyś znieważonego i zerwanego stosunku między Bo
giem a człowiekiem, m usiała być obowiązkowo ofiarą k r w a w ą , w której zwierzę oddawało życie swoje. Ta ofiara, nie m iała tu znaczenia pojednania, nie m iała ona także znaczenia za
dośćuczynienia za przew inienia albo występek,
które musiały być odpuszczone już przedtem, lecz wskazywały podstawę, która dawała Izrae
licie wolny dostęp do Boga; tam znajdował n i
czym niezakłócony spokój i to, co wprowadzało go w błogą społeczność z Panem. On przecież tu staw ał jak dziecię, jako domownik, jako uczest
nik radości Bożej. Lecz ta krw aw a ofiara miała n a celu pokazanie, że nie zasługa i nie godność człowieka zyskała mu to, ale wszystkim była tu uśmiercona na jego m iejscu ofiara.
Świadomość, że Chrystus i Jego śmierć jest podstawą i przyczyną naszej błogości w Bogu, a nic innego, nic -clo byłoby naszą zasługą; że wyłącznie Jego zupełne oddanie się Ojcu było przyczyną tego, iż zostaliśmy usynowieni, sta
liśmy się dziedzicami, domownikami Jego Ojca i członkami Jego ciała, tylko ona jedna pow inna by być b rana w rachubę. Jakże swobodne sta
łoby się wówczas nasze obcowanie z Ojcem, z ja ką radością zjawialibyśm y się wówczas za za
słoną, w świątnicy najświętszej, zajmowalibyś
m y tam miejsce i powracalibyśm y stam tąd zawsze będąc pewni, że zaniesione tam nasze modlitwy są wysłuchane. Właśnie nasze wyszu
kiwanie w łasnych zasług i godności, przeszka
dza nam w nabyciu większych skarbów z prze
kazanego nam już dziedzictwa i życia odtąd w wielkiej pełności łaski. Gdybyśmy widzieli w B aranku ofiarow anym za nas, nasze doskonałe odbudowanie, a przy tym i w zupełności Jem u ufali, to nie byłoby granic Jego błogosławień
stwom. A w jakiej obfitości pojawiłyby się nasze ofiary spokojne i dziękczynne n a Jego ołtarzu!
Ofiara dziękczynienia ,ofiara dobrowolna albo ofiara ślubów, składała się zupełnie z czego in
nego. Tu przynoszono „placki przaśne zagnia
tane z oliwą, ... i mąką pszenną, smażoną z tym i plackami w oliwie, także jeden chleb kwaszony“
(III Mojż. 7,12.13). Tak więc, widzimy tu wszyst
kie rzeczy znajdujące się w każdym gospodar
stw ie domowym Izraelity. Kadzie z mąką i na
czynia z oliwą, znajdowały się w każdym domu.
Izraelicie nie potrzeba było daleko iść albo po
nosić wielkich kosztów, aby przynieść Bogu ofiarę wdzięczności. Miał on tylko podzielić się z Panem swoją własnością, i to była w rzeczywi
stości praw dziw a wdzięczność, istotne obcowa
nie. Lecz tu w istocie zaw arty był jeszcze bar
dziej głęboki sens, gdyż i to były tylko „cienie przyszłych dóbr“, które wskazywały na Chry
stusa, Już w m ące chlebów pokładnych, w i
dzieliśmy człowieka, Chrystusa Jezusa w Jego ziemskim życiu; tu, znowu spotykam y Go. Jak w tych chlebach, tak i tu nie pow inno było być żadnego kwasu: takim był Chrystus, bez zmazy i wady; zam iast kwasu, w ystępuje u inny ele
ment, a mianowicie oliwa, a jest to obraz Du
cha Świętego. Chrystus w Swoim ziemskim ży
ciu, w Swoim chodzeniu ziemskim, napełniony Duchem Świętym, bez żadnej zmazy i grzechu, oto co wyobraża ofiara spokojna, ofiara dzięk
czynienia. Lecz jeszcze jedna okoliczność, która w ydaje się dziwna, dopełniała tę ofiarę: wszyst
ko to, któreśm y tylko co widzieli, musiało być składane wraz z „kwaśnym chlebem“.
10 C H R Z E Ś C I J A N I N Nr 7 Umiłowani, jeśli przaśne, bez kw asu chleby,
są obrazem bezgrzesznego człowieka-Chrystusa, to kw aśny chleb jest symbolem nas samych.
Chociaż nasz grzech i nasze winy, są zdjęte z naszego sum ienia za pośrednictwem ofiary za grzech i ofiary za w ystępek, jednak Pismo Świę
te i nasze osobiste doświadczenie nam świad
czą, że kwas starego zła tkw i jeszcze w nas i może się przejawić, jeśli Chrystus nie mieszka w nas i nie działa w nas potężnie. Kwas nie może się znajdować w nas i nie może rozwijać w nas swej mocy, gdy żywy Chrystus panuje nad na
mi; podobnie jak tu w obrazie, jeden kw aśny chleb przykryw any wieloma przaśnym i Chleba
mi. Moc działania kw asu wówczas skruszona i nie może być przeszkodą w złożeniu samych sie
bie n a ołtarzu Boga, jako przyjem nej ofiary wdzięczności. To jest to, co mówi Apostoł P a
weł, mówiąc o sobie: „A żyję już nie ja, lecz żyje we mnie C hrystus“ — („ja“ jeszcze istnie
je, lecz jak przedtem powiedział, ukrzyżowane z Chrystusem) „lecz żyje we mnie C hrystus“
(Gal. 2,19.20). Czy wszystkim nam, bracia moi, są znane ofiary dziękczynienia takiego rodzaju?
Czyż nieprawda, że one powinny być przyjem ne Bogu?
To jest ta ofiara dziękczynienia, przyjem na Bogu, dziękczynienia bez słów, bez chw aleb
nych pieśni, lecz praw dziw a wdzięczna wonność, rzeczywiście wznosząca się do Boga.
Tymczasem zaś, w racając do naszego rozw a
żania, nie możemy dalej się posuwać, nie w ska
zawszy n a s p o s ó b , w jaki przynoszono ofia
ry spokojne i ofiary dziękczynienia. Sposób ten był zupełnie inny, niż przy wszystkich poprzed
nich ofiarach, a w szczególności różnił się on od sposobu przynoszenia ofiary całopalenia.
Przy tej ostatniej wszystko należało do ołtarza Pańskiego; ten kto ją przynosił nic nie otrzym y
wał. nic też nie otrzym yw ał i kapłan, oprócz skóry, która m u pozostawała n a własność. Tu zaś przeciwnie, ta k ten, który przynosił, jak i kapłan, otrzym yw ali wiele od Pana z powrotem.
Takie złożenie ofiary miało pozór, (a m a to głę
bokie znaczenie), wielkiej wspólnej uczty, w któ
rej uczestniczyli wraz z Panem — arcykapłan, kapłani, a naw et ten, którzy przyniósł tę ofiarę.
Rozpatrując wszystkie ofiary, zauważyć mo
żemy ten postęp i w zrost łaski i błogości, które stają się udziałem Izraelity w raz z przyniesie
niem każdej dalszej ofiary.
Ach, niech będą wieczne dzięki i chw ała Panu za to, że to wszystko nie pozostało obrazem ty l
ko, cieniem, lecz zrealizowało się w Chrystusie, naszej prawdziwej, spokojnej ofierze dziękczy
nienia. Chrystus, upodobanie Ojca i radość, wdzięczna wonność i pokarm miłości Jego, stał się też i m oją cząstką. Zastawiony został stół, przy którym spożywa się wieczny posiłek po
koju; wznowiono społeczność, jakiej nie może ani poznać, ani kosztować żadne stworzenie n a w et w niebiosach niebios dlatego, że i Anioło
wie pragną poznać tę cudowną tajemnicę, którą jest człowiek w społeczności z Ojcem w Jego Synu Jezusie Chrystusie przez Ducha Świętego.
Lecz przy tej ofierze znajdujem y jeszcze in nego rodzaju odnowione obcowanie. Nie tylko Bóg i człowiek, ale i człowiek z człowiekiem uzyskują łączność i jedność. Odłączony od Boga człowiek, pogrążony w samolubstwie, odłączo
n y jest także i od swego bliźniego; a wszelkie więzy, łączące ludzi, okazują się najczęściej po
zorem więzi, w której człowiek szuka raczej za
spokojenia nadal swego samolubstwa. Odnowie
nie Boże, czyli przyw rócenie człowieka do jego właściwego duchowego stanu, powinno w pro
wadzić całkowitą odmianę i w te stosunki. To w łaśnie widzimy w tej ofierze. Czytamy wielo
kroć o synach Aaronowych, że pow inni byli brać udział każdorazowo w spraw owaniu spokojnej ofiary wdzięczności. Synowie Aaronowi, najw yż
szy kapłan i składający ofiarę — wszyscy oni byli jej uczestnikami, wszyscy odpraw iali święto nad zabitą spokojną ofiarą dziękczynienia: łą
czyła ich ona wszystkich.
Czyż Chrystus nie połączył ludu Swego, Swo
ją krzyżową śmiercią? Gdzie można znaleźć choć jedno dziecię Boże, życie którego nie w y
pływałoby stąd? Takie nie istnieje. Jeśliż więc jest tak, że oni wszyscy w ypłynęli z jednego i tegoż samego źródła, wszyscy zostali wycięci z jednej i tej samej skały, wszyscy w ydostani z jednego i tegoż samego głębokiego dołu, to z pochodzenia swego, oni są jedno! I to napraw dę — jedno; czy pochodzą oni od zgubionych owiec domu Izraelskiego, czy są owcami innej owczarni, owczarni pogan, z chw ilą powołania ich przez Chrystusa, stali się jedną owczarnią Jedynego Pasterza. Lecz oprócz naszego zba
wienia, czyż nie to właśnie było celem Jego śmierci, „żeby też rozproszone syny Boże w jed
no zgromadził“ (Jan 11,52). Oby tylko lud Boży w szystek zechciał poznać to, a zobaczyć tu swo
ją odbudowaną jedność! Inna prawdziwa jed
ność nie istnieje.
Co znaczy jedność zdań, poznania, poglądów, pojęć i postanow ień nawet, zgodnych z Pismem Świętym, w porównaniu z jednością z Trójjedy- nym Bogiem a przez Niego —■ jednego człowie
ka z drugim. To pierwsze bowiem może być dziełem każdego wybitnego człowieka z w ybit
nym i zdolnościami, który potrafi zebrać wokoło siebie tysiące, a może naw et miliony ludzi i dzięki swojemu wpływowi, przekonać i zjedno
czyć ich; ale to byłoby tylko zgodą w nauce; to drugie zaś, w którym stworzono nie tylko zgodę, lecz pełne złączenie, pełną jedność, które istnia
ły już pomiędzy Jednorodzonym i Ojcem Jego, pierw ej nim założony został św iat (Jan 17,21). Tego nie mógł dokonać żaden człowiek, ani naw et wszyscy ludzie razem, mógł to uczy
nić tylko Bóg, ale też za jaką cenę?! Ta ofiara w łaśnie nam tę cenę pokazuje — śmierć Jedno- rodzonego.
Czy może ktokolwiek pragnąć innej jedności, oprócz tej jedności w Chrystusie, wchodzącej w plan Boży przed wiekami, zdobytej przez Syna w okrutnych śm iertelnych mękach i danej nam przez działanie i moc Ducha Świętego? Oceń
my tę chwałę, daną ludowi (Jan 17,22), oceńmy