• Nie Znaleziono Wyników

Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot - pdf – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot - pdf – Ibuk.pl"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Aby rozpocz ć lektur , kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dost p do spisu tre ci ksi ki.

Je li chcesz poł czyć si z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poni ej.

(2)

DENIS DIDEROT

Kubu Fatalista i jego pan

(3)

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gda sk 2000

(4)

Jak si spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak si zwali? Na co wam ta wiadomo ć?

Sk d przybywali? Z najbli szego miejsca. Dok d d yli? Albo kto wie, dok d d y? Co mówili? Pan nic. Kubu za , i jego kapitan mawiał, e wszystko, co nas spotyka na wie- cie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.

Pan: Oto mi wielkie słowo!

Kubu : Mówił jeszcze, i ka da kula, która wylatuje na wiat z rusznicy, posiada swój adres.

Pan: Miał słuszno ć...

Po krótkiej pauzie Kubu zakrzykn ł: – Niech diabeł porwie szynkarza i jego gospod ! Pan: Czemu wysyłać do diabła bli niego swego? To nie po chrze cija sku.

Kubu : Bo tak: zalałem pałk wi skiem, zapomniałem napoić konie. Ojciec widzi to, wpada w zło ć. Ja wzruszani ramionami; on bierze kija i łoi mi plecy. Jaki pułk przechodzi wła nie przez wie , spiesz c pod Fontenoy; ze zło ci zaci gam si w rekruty. Przybywamy, zaczyna si bitwa...

Pan: I dostajesz kul pod swoim adresem.

Kubu : Zgadł pan: postrzał w kolano; Bóg tylko wie, co za przygody sprowadził na mnie ten postrzał. Trzymaj si jedna drugiej jak ogniwa ła cuszka. Ot, gdyby nie ten postrzał, nigdy w yciu nie byłbym ani zakochany, ani kulawy.

Pan: Byłe zakochany?

Kubu : Czy byłem! dobre pytanie!

Pan: Z powodu postrzału?

Kubu : Z powodu postrzału.

Pan: Nigdy mi o tym nie rzekł ni słowa.

Kubu : My l sobie.

Pan: Czemu?

Kubu : Temu, i to słowo nie mogło pa ć ani wcze niej, ani pó niej.

Pan: I chwila opowiedzenia twoich amorów nadeszła?

Kubu : Kto to wie?

Pan: Na wszelki wypadek zaczynaj...

Kubu rozpocz ł histori swoich amorów. Było po obiedzie, czas był parny; pan zdrzemn ł si . Noc zaskoczyła ich w polu; zbł dzili. Pan wpada w straszliwy gniew i nie szcz dzi kijów słudze, nieborak za powtarza za ka dym razem: „I ten musiał być widać zapisany w górze...” 1

Widzisz, czytelniku, e jestem na ładnej drodze: ode mnie by tylko zale ało kazać ci czekać rok, dwa, trzy lata na opowie ć o amorach Kubusia rozł czaj c go z panem i ka c ka demu z osobna w drować przez wszystkie mo liwe przygody. Có by mi przeszkodziło o enić pana i przyprawić mu rogi? Wyprawić Kubusia na dalekie wyspy? Zap dzić tam je- go pana? Sprowadzić obu z powrotem do Francji na jednym statku? Có łatwiejszego ni klecić opowie ci! Ale tym razem wykpi si obaj ze sprawy jedn licho sp dzon noc , a wy tym małym opó nieniem.

Zacz ło witać; dosiedli koni i ruszyli swoj drog . – A dok d? – Ju drugi raz zadajecie to pytanie i drugi raz odpowiadam: Na co wam wiedzieć? Skoro raz tkn si przedmiotu ich podró y, bywajcie zdrowe, miłostki Kubusia... W drowali jaki czas w milczeniu. Gdy

1 Uwaga ta, stanowi ca punkt wyj cia gaw dy Kubusia i jego pana, znajduje si w tym samym brzmieniu u Ster- ne’a ( ycie i my li Tristrama Shandy, ks. VIII, rozdz. CCLXIII). Na ogół na ladowictwo Sterne’a, z którego nie- raz czyniono zazrut tej powiastce, ogranicza si do paru szczegółów, zaczerpni tych ze tak jawnie i niemal do- słownie, i t eba w tych analogiach z mod naówczas we Francji powie ci angielskiego pisarza wiedzieć raczej

wiadon zabawk autora, zgodn ze stylem całego opowiadania.

(5)

ka dy otrz sn ł si nieco ze swego zmartwienia, pan rzekł: – I có . Kubusiu, gdzie my utkn li w twoich amorach?

Kubu : Utkn li my, o ile mi si zdaje, na pora ce nieprzyjacielskiej armii. Jedni ucieka- j , drudzy goni , ka dy my li o sobie. Zostaj na polu bitwy, zagrzebany pod mnogo ci zabitych i rannych, zaiste niezliczon . Nazajutrz rzucono mnie wraz z tuzinem innych na wóz, aby nas zawie ć do szpitala. Och! panie, nie s dz , aby istniało w wiecie co okrut- niejszego ni rana w kolano.

Pan: artujesz chyba.

Kubu : Nie, panie, dalibóg nie artuj ! Jest tam nie wiem ile ko ci, ci gien i innych rzeczy, poprzezywanych licho wie jak...

Jaki człowiek, który człapał za nimi na koniu, wioz c za sob oklep młod dziewczyn , usłyszał te słowa i rzekł: – Pan ma słuszno ć...

Nie wiadomo było, do kogo si odnosi to „pan”, ale spotkało si zarówno u Kubusia, jak i u jego pana z nieszczególnym przyj ciem; Kubu za rzekł do natr ta: – Czego ty nos w ciubiasz?

– W ciubiam nos do mego rzemiosła; jestem chirurg, do usług pa skich, i wyka ...

Kobieta, któr wiózł za sob , rzekła: – Panie doktorze, jed my swoj drog i zostawmy tych panów, którzy nie lubi , aby im wykazywać...

– Nie – odparł chirurg – chc wykazać i wyka ...

I odwracaj c si , aby wykazać, popycha towarzyszk , pozbawia j równowagi i str ca na ziemi , z jedn nog zaczepion o poły jego ubrania i spódnicami zawini tymi na głow . Kubu schodzi z konia, uwalnia nog biednej istoty i obci ga spódnice; nie wiem, czy za- cz ł od uwolnienia nogi, czy od obci gni cia spódnic; ale o ile by si s dziło o stanie tej kobiety z jej krzyków, musiała zranić si dotkliwie. Za pan Kubusia rzekł do chirurga: – Oto, co znaczy wykazywać.

A chirurg: – Oto, co znaczy nie chcieć komu pozwolić wykazać!...

A Kubu do kobiety le cej czy te pozbieranej z ziemi: – Pociesz si , dobra duszo, to ani twoja wina, ani pana doktora, ani moja, ani te mego pana; było napisane w górze, i dzisiaj, na tym go ci cu, o tej wła nie godzinie pan doktor b dzie gaduł , mój pan i ja b - dziemy par mruków, ty nabijesz sobie si ca i poka esz nam odwrotn stron medalu...

W có by nie urosła ta przygoda w moich r kach, gdyby mi przyszła fantazja zn cać si nad wami! Uczyniłbym z tej kobiety wa n osob ; poruszyłbym kmiotków z całej parafii, wznieciłbym boje i miło ci; bo trzeba przyznać, e ta córa wsi kryła rzadkie uroki pod swoj parciank . Kubu i jego pan zauwa yli to; toć nieraz ani tyle nie było potrzeba, aby rozniecić miło ć. Czemu Kubu nie miałby si zakochać po raz drugi? Czemu po raz drugi nie miałby si stać rywalem, ba, zwyci skim rywalem swego pana? – A czy zdarzyło si ju kiedy co podobnego? – Ci gle pytania! Nie chcecie wi c, aby Kubu opowiadał dalej o swoich amorach? Porozumiejmy si wreszcie raz na zawsze: chcecie czy nie? Je eli tak, to posad my bab z powrotem na konia z chirurgiem, pozwólmy im jechać dalej i wróćmy do naszych podró nych. Tym razem Kubu zabrał głos i rzekł:

– Oto s dy ludzkie: pan, który nie był ranny w swoim yciu i nie wiesz, co to postrzał w kolano, utrzymujesz w ywe oczy mnie, który miałem kolano strzaskane i kulej od dwu- dziestu lat...

Pan: Mo e masz słuszno ć. Ale ten przekl ty chirurg jest przyczyn , i jeszcze oto gnie- ciesz si na wózku z kompanami, daleko od szpitala, daleko od wyleczenia i daleko od za- kochania si .

Kubu : Co b d si panu podoba o tym my leć, ból w kolanie był nie do zniesienia, a wzmagał si jeszcze od niewygodnego siedzenia i od wybojów, tak i za ka dym wstrz -

nieniem wydawałem przera liwe krzyki.

(6)

Pan: Poniewa było napisane w górze, e b dziesz krzyczał?

Kubu : Z pewno ci ! Krew uchodziła ciurkiem, byłbym niechybnie wyzion ł ducha, gdyby nasz wózek, ostatni z kolei, nie zatrzymał si przed jak chałup . Zacz łem wrzesz- czeć, aby mnie zsadzono; uło ono mnie na ziemi. Młoda kobieta, stoj ca w progu, weszła do chaty i wróciła ze szklank i butelk wina. Wypiłem par łyków. Wózki, jad ce przed nami, ruszyły. Ju miano mnie rzucić z powrotem mi dzy towarzyszy niedoli, kiedy ucze- piwszy si mocno sukien tej kobiety zakl łem si , e nie wsi d z powrotem i e je li mam umierać, wol ju sko czyć tu na miejscu ni o dwie mile dalej. To mówi c omdlałem.

Ockn łem si w łó ku w niewielkiej izdebce; koło mnie stał jaki wie niak, widocznie go- spodarz domu, jego ona (ta sama, która udzieliła mi pomocy) i kilkoro drobnych dzieci.

Kobieta maczała róg fartucha w occie i nacierała mi czoło i skronie.

Pan: A, łotrze! a, zdrajco!... Widz ju , hultaju, dok d zmierzasz.

Kubu : A ja s dz , e pan nic nie widzi.

Pan: Nie w tej kobiecie my lisz si zakochać?

Kubu : A gdyby i tak było, có by mo na temu zarzucić? Czy człowiek ma sił zako- chać si lub nie zakochać? A kiedy jest zakochany, czy mo e post pować tak, jakby nim nie był? Gdyby tak było zapisane w górze, byłbym sobie sam powiedział wszystko, co pan masz zamiar mi powiedzieć; byłbym si wypoliczkował, tłukłbym głow o mur, wydzierał- bym sobie włosy; wszystko to nie zmieniłoby sprawy ani o włos i mój dobroczy ca byłby rogaczem.

Pan: Ale rozumuj c na twój sposób, ka d zbrodni mo na by popełnić bez wyrzutów sumienia.

Kubu : To, co mi pan zarzuca, niejednokrotnie trapiło moj mózgownic ; mimo wszyst- ko wracam zawsze do pogl dów mego kapitana: wszystko, co nam si trafia dobrego czy złego, jest zapisane w górze. Zna pan jaki sposób, aby wymazać to pismo? Czy mog nie być sob ? A b d c sob , czy mog post pować inaczej ni ja? Czy mog być sob i kim in- nym? I od czasu jak jestem na wiecie, czy była bodaj jedna chwila, w której by to nie było prawd ? Wyr nij pan kaza , ile si panu spodoba, pa skie racje mog być doskonałe; ale je li jest napisane we mnie albo tam w górze, i mnie one nie trafi do smaku, có ja na to poradz ?

Pan: Dumam nad jedn rzecz : czy ty przyprawił rogi swemu dobroczy cy, bo tak było napisane w górze, czy te było napisane w górze, bo miałe mu przyprawić rogi?

Kubu : I jedno, i drugie było napisane obok siebie. Wszystko było napisane od razu. To niby wielka wst ga, która rozwija si po troszeczku...

Rozumiesz, czytelniku, dok d mógłbym prowadzić t rozmow , na której temat tyle si ju nagadano, tyle napisano od dwóch tysi cy lat, nie posun wszy rzeczy ani o krok. Je li nie czujesz dla mnie nieco wdzi czno ci za to, co mówi , winiene mi jej sporo za to, czego ci oszcz dzam.

Gdy nasi dwaj teologowie dysputowali nie mog c doj ć do porozumienia, jak si to cza- sem zdarza w teologii, zbli ała si noc. Jechali okolic niezbyt pewn w ka dym czasie, a tym bardziej w owym, gdy zła gospodarka i n dza napłodziły złoczy ców bez liku. Za- trzymali si w n dznej gospodzie. Ustawiono im dwa składane łó ka w klitce wpółotwartej na wsze strony. Za dali wieczerzy. Przyniesiono wody z kału y, czarnego chleba i skwa- niałego wina. Gospodarz, gospodyni, dzieci, słu ba – wszystko wygl dało podejrzanie.

Słyszeli przez cian hulaszcze miechy i hała liw wesoło ć kilku opryszków, którzy przybyli wcze niej i sprz tn li im sprzed nosa wszystkie zapasy. Kubu był do ć spokojny, pan o wiele mniej. Przechadzał si , zafrasowany, wzdłu i wszerz, gdy sługa pochłaniał czarny chleb i krzywi c si łykał szklank po szklance lichego wina. Gdy si tak zabawiali, usłyszeli pukanie: był to słu cy. Owi zuchwali i niebezpieczni s siedzi zmusili go, aby za-

(7)

niósł naszym podró nym talerz, na którym zło yli ko ci z drobiu, pozostało ć swojej wie- czerzy. Kubu , oburzony, chwyta pistolety.

– Gdzie idziesz?

– Niech mnie pan pu ci.

– Gdzie idziesz? powiadam.

– Nauczyć rozumu t kanali . – Czy wiesz, e ich jest tuzin?

– Choćby było stu, liczba nic nie znaczy, je li jest napisane w górze, e nie b dzie wy- starczaj ca.

– Niech e ci diabeł porwie z twoim niedorzecznym przysłowiem!...

Kubu wyrywa si panu, wchodzi do rzezimieszków trzymaj c w ka dej r ce nabity pi- stolet. – Pr dko, kła ć mi si zaraz – rzecze. – Pierwszemu, który si ruszy, paln w łeb... – Mina i ton Kubusia były tak wymowne, i hultaje, którzy cenili ycie nie gorzej od ka dego uczciwego człowieka, wstali nie pisn wszy słówka, rozebrali si i poło yli. Pan, niepewny, w jaki sposób sko czy si przygoda, czekał cały dr cy. Kubu wrócił nios c odzienie tych ludzi, zabrał je z sob , aby im nie przyszła pokusa wstać, zgasił wiatło i zamkn ł drzwi na dwa spusty, trzymaj c klucz w dłoni wraz z pistoletem. – A teraz, panie – rzekł do chlebo- dawcy – wystarczy zabarykadować si przysuwaj c łó ka do drzwi i mo emy spać spokoj- nie... – I zabrał si do przesuwania łó ek opowiadaj c zwi le i sucho szczegóły wyprawy.

Pan: Ej, Kubusiu, co z ciebie za człowiek! Wi c ty wierzysz...

Kubu : Ani wierz , ani nie wierz . Pan: A gdyby si nie chcieli poło yć?

Kubu : To było niemo liwe.

Pan: Dlaczego?

Kubu : Bo tego nie zrobili.

Pan: A gdyby wstali?

Kubu : Tym gorzej lub tym lepiej.

Pan: Gdyby... gdyby... gdyby... i...

Kubu : Gdyby... gdyby morze zacz ło wrzeć, siła ryb by si ugotowała, jak mówi . Có , u diaska, przed chwil my lał pan, e ja si nara ani na wielkie niebezpiecze stwo; wierut- ny fałsz; teraz wyobra asz sobie, i sam jeste w niebezpiecze stwie; hipoteza mo e równie fałszywa. Wszyscy w tym domu boimy si jedni drugich, co dowodzi, e wszyscy jeste my głupcy...

Tak rozprawiaj c rozebrał si , uło ył i zasn ł. Pan zajadaj c z kolei kawałek czarnego chleba i doj c łyk kwa nego wina nadsłuchiwał dokoła i patrz c na chrapi cego Kubusia my lał: „Có za człowiek!...” W ko cu za przykładem sługi wyci gn ł si równie na pry- czy, ale nie usn ł ani na chwil . Z pierwszym brzaskiem Kubu uczuł, e co go tr ca: była to dło pana, który wołał po cichu: – Kubu ! Kubu !

Kubu : Co takiego?

Pan: Dnieje.

Kubu : Mo liwe.

Pan: Wstawaj.

Kubu : Po co?

Pan: Aby si st d wynie ć jak najpr dzej.

Kubu : Po co?

Pan: Bo my le trafili.

Kubu : Kto to wie; i czy lepiej trafimy gdzie indziej?

Pan: Kubu ?

Kubu : I có : Kubu ! Kubu ! co z pana za człowiek!

(8)

Pan: Co z ciebie za człowiek! Kubu , mój złoty, prosz ci .

Kubu przetarł oczy, ziewn ł kilka razy, przeci gn ł si , wstał, ubrał si z wolna, odsu- n ł łó ka, wyszedł z izby, zeszedł na dół, poszedł do stajni, osiodłał konie, zało ył uzdy, obudził pi cego jeszcze gospodarza, zapłacił, zatrzymał klucze od obu pokoi i podró ni ru- szyli w drog .

Pan chciał si pu cić galopem. Kubu chciał jechać st pa, wci w my l swej zasady.

Gdy ju byli o spory kawał drogi od smutnego noclegu, pan słyszał, e co podzwania w kieszeni Kubusia, zapytał, co to takiego;

Kubu odparł, e klucze.

Pan: Czemu ich nie oddałe ?

Kubu : Bo w ten sposób trzeba b dzie wywa yć dwoje drzwi: naszych s siadów, aby ich uwolnić z wi zienia, i nasze, aby znale ć odzie ; przez to zyskamy na czasie.

Pan: Wybornie, Kubusiu! ale czemu chcesz zyskać na czasie?

Kubu : Czemu? Na honor, sam nie wiem.

Pan: Je li chcesz zyskać na czasie, czemu jedziemy truchtem?

Kubu : Temu, i nie wiedz c, co jest napisane w górze, człowiek nie wie, ani czego chce, ani co czyni; idzie za swym urojeniem, które mieni rozumem, albo za swym rozu- mem, który jest cz sto jeno niebezpiecznym urojeniem wychodz cym czasem na dobre, czasem na złe.

Pan: Czy mógłby mi powiedzieć, co to wariat, a co człek rozumny?

Kubu : Czemu nie?... Wariat... zaczekaj pan, to człowiek nieszcz liwy; z czego wynika, i człowiek szcz liwy jest rozumny.

Pan: A co to jest człowiek szcz liwy lub nieszcz liwy?

Kubu : To bardzo łatwe. Człowiek szcz liwy to ten, którego szcz cie zapisane jest w górze, ten wi c, którego nieszcz cie zapisane jest w górze, jest człowiekiem nieszcz li- wym.

Pan: A któ taki pisze tam w górze szcz cie i nieszcz cie?

Kubu : A kto uczynił ów wielki zwój, gdzie wszystko jest zapisane? Pewien kapitan, przyjaciel mego kapitana, ch tnie dałby bitego talara, aby to wiedzieć; kapitan sam nie dał- by ani szel ga; ani ja. Na co by mi si to zdało? Czy unikn łbym przez to dziury, w której mam kark skr cić?

Pan: My l , e tak.

Kubu : Ja my l , e nie; bo musiałaby być jaka kreska fałszywa w wielkim zwoju, któ- ry zawiera prawd , sam prawd i cał prawd . Było by tam napisane: „Kubu skr ci kark tego a tego dnia”, i Kubu nie skr ciłby karku? Czy wyobra a pan sobie, e to mo liwe, bez wzgl du na to, komu przypiszemy autorstwo wielkiego zwoju?

Pan: Wiele by rzeczy mo na powiedzieć o tym...

Kubu : Mój kapitan mniemał, i rozum jest to przypuszczenie, w którym do wiadczenie pozwala nam uwa ać dane okoliczno ci za przyczyny pewnych skutków, których mo emy si spodziewać lub obawiać.

Pan: I ty co z tego rozumiesz?

Kubu : Zapewne; stopniowo wło yłem si do tego j zyka. Ale, powiadał, kto mo e si chlubić, e ma dosyć do wiadczenia? Ten, kto sobie tuszył, e go ma najobficiej, czy nigdy si nie oszukał? I czy istnieje człowiek zdolny trafnie ocenić okoliczno ci, w jakich si znajduje? Rachunek w naszych głowach a ten, który zapisany jest w rejestrach w górze, to dwie bardzo ró ne rzeczy. Czy my kierujemy losem, czy te los kieruje nami? Ile roztrop- nie wykonanych zamysłów chybiło i jeszcze chybi! Ile niedorzecznych powiodło si i jesz- cze si powiedzie! Oto, co mi powtarzał kapitan po wzi ciu Berg-op-Zoom i Port-Mahon;

dodawał, e przezorno ć nie daje pewno ci dobrego wyniku, ale daje pociech i usprawie-

(9)

dliwienie w złym; tote w wili bitwy spał w namiocie tak spokojnie jak u siebie w alkierzu i szedł w ogie jak do ta ca. Widz c go, dopiero byłby pan krzykn ł: „Có za człowiek!...”

W tym punkcie usłyszeli, nieco za sob , hałas i krzyki: odwrócili głowy i ujrzeli zgraj ludzi z dr gami i widłami, zbli aj cych si spiesznym krokiem. Gotowi cie my leć, e to słu ba i owe opryszki z gospody. Gotowi cie my leć, e rankiem, w braku kluczy, wywalo- no drzwi, za czym bandyci wyobrazili sobie, e dwaj podró ni umkn li z ich odzie . Tak my lał Kubu i mruczał przez z by: – Przekl te niech b d klucze i urojenie czy racja, która mi je kazała zabierać! Przekl ta przezorno ć etc., etc. – Gotowi cie my leć, i cała zgraja wpadnie na Kubusia i jego pana, e b dzie krwawa bitwa, razy i strzały; jako zale ałoby tylko ode mnie, aby to wszystko w istocie si stało; ale wówczas bywaj zdrowa prawdo, bywajcie zdrowe amory Kubusia. Faktem jest, i podró nych nikt nie cigał i e nie wiem, co zaszło w gospodzie po ich wyje dzie. Jechali dalej swoj drog , wci nie wiedz c, do- k d jad , mimo i wiedzieli mniej wi cej, dok d by chcieli jechać; jechali oszukuj c nud i zm czenie milczeniem i gaw d , jak zwykle ludzie odbywaj cy podró , a niekiedy tak e i siedz cy na miejscu.

Jasnym jest, e ja nie pisz tutaj powie ci, skoro gardz wszystkim, czym powie ciopi- sarz nie omieszkałby si posłu yć. Kto by wzi ł to, co pisz , za prawd , byłby mo e w mniejszym bł dzie ni kto , kto by to wzi ł za bajk .

Tym razem pan przemówił pierwszy, przy czym rozpocz ł od zwykłej piosenki: – No i có , Kubusiu, a twoje amory?

Kubu : Nie wiem, na czym stan łem. Tak cz sto musiałem przerywać, e na jedno by wyszło zacz ć od pocz tku.

Pan: Nie, nie. Ockn wszy si z omdlenia znalazłe si w łó ku, otoczony przez rodzin wie niacz .

Kubu : Doskonale! Otó najpilniejsz rzecz było sprowadzić chirurga, a nie było go na mil wokoło. Poczciwiec kazał wsi ć na ko jednemu z synów i wysłał go do miasteczka.

Tymczasem dobra kobieta zagrzała cienkiego wina, podarła star koszul ; obmyto, obło o- no i zawini to w płótno moje biedne kolano. Paroma kawałkami cukru, nie dojedzonego przez muchy, osłodzili zacni ludzie resztk wina, które słu yło do opatrunku, i dali mi si napić; po czym zach cili mnie, abym miał cierpliwo ć. Było pó no; siedli do stołu, aby wieczerzać. Wieczerza si sko czyła, chłopca, chirurga ani ladu. Ojciec zacz ł si zło cić.

Był to człowiek z natury zgry liwy; wci gderał na on , nic mu nie było do smaku. Prze- p dził dzieci spać. ona siadła i wzi ła k dziel. On chodził tam i z powrotem, szukaj c zwady ze sw połowic . – Gdyby poszła do młyna, jak ci mówiłem... – mruczał i ko czył wymownym gestem w moj stron .

– Pójd jutro.

– Wła nie dzi trzeba było i ć, jak mówiłem... A có z resztk słomy, która jest w sto- dole? Na có czekasz, aby j znie ć?

– Zniesie si jutro.

– Tylko patrzeć jak braknie; byłoby lepiej, gdyby zabrała dzi , jak mówiłem... A j cz- mie , który ple nieje na strychu; zało yłbym si , nie pomy lała o tym, aby go przetrz - sn ć.

– Chłopcy to ju zrobili.

– Trzeba było zrobić samej. Gdyby siedziała na strychu, nie byłaby wystawała w drzwiach...

Tymczasem zjawił si chirurg, potem drugi, potem trzeci wraz z synem gospodarza.

Pan: Oto bogaty w chirurgów jak wi ty Roch w kapelusze.2

2 w. Roch wedle legendy miał trzy kapelusze.

(10)

Kubu : Pierwszego nie było w domu, gdy chłopaczek przybył go szukać; ona jego dała znać drugiemu, trzeci pospieszył z chłopcem. – Dobry wieczór kolegom; i wy cie tu? – rzekł pierwszy... Spieszyli si , ile mogli, zgrzali si , pić im si chciało. Zasiedli dokoła stołu, z którego nie zdj to jeszcze obrusa. Kobieta schodzi do piwnicy i wraca z butelk . M mruczy przez z by;

– Diabli j wynie li na ten próg przekl ty! – Popijaj , rozmowa toczy si o chorobach w okolicy: zaczynaj wyliczać pacjentów. Skar si na ból, powiadaj :

– Zaraz b dziemy do usług. – Po tej buteleczce za dali drugiej na rachunek kuracji;

potem trzeciej, czwartej, wci na rachunek kuracji; za ka d butelk m powtarzał swoje:

– Diabli j wynie li na ten próg przekl ty!

Czego by nie wydobył inny z owych trzech chirurgów, z ich gaw dy przy czwartej bu- telce, z mnogo ci ich cudownych kuracji, z niecierpliwo ci Kubusia, złego humoru gospo- darza, z rozpraw naszych wioskowych eskulapów dokoła uszkodzonego kolana, z rozbie - no ci ich zda ! Jeden twierdziłby uparcie, e pacjent jest stracony, je li mu si co rychlej nie odejmie nogi, drugi, e trzeba wyj ć kul i strz p odzie y, jaki si dostał do rany, i da- rować nieborakowi jego odnó e. Mo na by pokazać Kubusia, jak siedzi na łó ku patrz c miłosiernie na swoj nog i przesyłaj c jej ostatnie po egnanie. Trzeci chirurg baraszko- wałby sobie, póki by si nie wszcz ła kłótnia, w której od słów przeszliby do czynów.

Daruj wam te szczegóły, których pełno znajdziecie w powie ciach, w dawnej komedii i w yciu. Skoro usłyszałem gospodarza, jak wykrzykn ł po raz dziesi ty: „Diabli j wynie li na ten próg przekl ty!”, przypomniałem sobie Molierowskiego Harpagona3, gdy powiada o synu: „Po kiego diabła łaził na ten statek?” I poj łem, e nie tylko chodzi o to, aby być prawdziwym, ale e trzeba te być zabawnym; i to jest przyczyna, dla której po wiek wie- ków powtarzać b d : „Po kiego diabła łaził na ten statek?”, odezwanie za mego wie nia- ka: „Diabli j wynie li na ten próg przekl ty!”, nie stanie si nigdy przysłowiem.

Kubu nie zachował wobec pana wzgl dów, jakich ja przestrzegam wobec ciebie, czy- telniku: nie opu cił najmniejszego szczegółu nara aj c go zgoła na niebezpiecze stwo po- wtórnego za ni cia. Sko czyło si na tym, i je li nie najzr czniejszy, to w ka dym razie najsilniejszy z chirurgów utrzymał si przy pacjencie.

– Czy mo e (powiecie) masz zamiar rozkładać w naszych oczach lancety, wrzynać je w ciało, toczyć krew i kazać nam ogl dać operacj ? Czy mo e, pa skim zdaniem, byłoby to arcydziełem smaku?... – Dobrze wi c, daruj wam operacj , ale pozwólcie bodaj Kubusio- wi powiedzieć swemu panu: „Ach, panie, to jest straszliwa rzecz łatanie strzaskanego kola- na!...” Panu za odpowiedzieć jak wprzódy: „Ech, Kubusiu, artujesz chyba...” Czego za za wszystkie skarby wiata nie zgodziłbym si zataić, to tego, i zaledwie pan Kubusia rzu- cił t niedbał odpowied , własny jego ko potyka si i pada, kolano pana wchodzi w blisk styczno ć ze spiczastym kamieniem, jego za wła ciciel krzyczy wniebogłosy: – Jezus, Ma- ria! moje kolano!...

Kubu , najlepszy chłopak, jakiego sobie mo na wyobrazić, tkliwie przywi zany był do pana; mimo to chciałbym wiedzieć, co si działo w jego duszy (je li nie w pierwszej chwili, to przynajmniej skoro si upewnił, e upadek ten nie b dzie miał przykrych nast pstw) i czy mógł sobie odmówić drgnienia tajemnej rado ci z powodu przygody, która miała po- uczyć pana, jak smakuje zranienie w kolano! Druga rzecz, czytelniku, co do której rad bym, aby mnie obja nił, to, czy ów pan nie byłby wolał zranić si bodaj nieco ci ej, byle nie w kolano, i czy nie bardziej dopiekał mu wstyd od bólu.

3 Omyłka ze strony Diderota. Nie Harpagon, ale Geront w Szelmostwach Skapena, akt II, scena 2.

(11)

Skoro pan ockn ł si z upadku i przera enia, wdrapał si na siodło i dał ostrog koniowi, który pomkn ł jak błyskawica, to samo kobyła Kubusiowa, gdy mi dzy dwojgiem by- dl tek panowała ta sama poufało ć co mi dzy ich panami: były to dwie pary przyjaciół.

Gdy wreszcie konie zdyszane wróciły do zwyczajnego kroku. Kubu rzekł: – No i có , co pan o tym s dzi?

Pan: O czym?

Kubu : O ranie w kolano.

Pan: Jestem twego zdania, to jedna z najokrutniejszych.

Kubu : W pa skie kolano?

Pan: Nie, nie, w twoje, w moje, we wszystkie kolana w wiecie.

Kubu : Panie, panie, nie zastanowił si pan dobrze; wierz mi pan, ałujemy zawsze jeno siebie.

Pan: Co za głupstwo!

Kubu : Ach, gdybym umiał mówić tak, jak umiem my leć! Ale było napisane w górze, i b d miał ró ne rzeczy w głowie, a nie b d umiał znale ć wyrazów.

Tutaj Kubu zapu cił si w metafizyk bardzo subteln i mo e bardzo prawdziw . Starał si wytłumaczyć panu, i słowo b ó l jest samo w sobie bez tre ci i zaczyna co znaczyć dopiero wówczas, gdy przywodzi na pami ć wra enie, którego my sami doznali. Pan spy- tał, czy zdarzyło mu si kiedy rodzić.

– Nie – odparł Kubu .

– A czy my lisz, e to wielki ból?

– Oczywi cie!

– Litujesz si nad kobiet w bólach rodzenia?

– Bardzo.

– Zdarza ci si tedy litować nad kim innym ni sob ?

– Lito ć budzi we mnie istota, która załamuje r ce, wyrywa sobie włosy, krzyczy, po- niewa wiem z do wiadczenia, i nie czyni si tego bez bólu; ale co si tyczy cierpie wła- ciwych kobiecie rodz cej, nie lituj si nad nimi: nie wiem, co to jest. Bogu dzi ki! Ale aby wrócić do niedoli, któr znamy obaj, do historii mego kolana, które stało si pa skim wskutek pa skiego upadku...

Pan: Nie, Kubusiu, do historii twojej miło ci, która stała si moj wskutek moich minio- nych utrapie ...

Kubu : Le wi c w łó ku czuj c po opatrunku odrobin ulgi; chirurg odjechał, gospo- darstwo uło yli si do spoczynku. Izb ich dzieliło od mojej jedno liche przepierzenie z de- sek, oklejonych szarym papierem z kolorowymi obrazkami. Le ałem nie mog c usn ć;

w ród tego usłyszałem głos ony mówi cej do m a:

– Daj mi spokój, nie mam ochoty do figlów. Biedny chłopiec, który omal nie skonał pod naszym progiem!...

– Kobieto, opowiesz mi to pó niej.

– Nie, nie chc . Je li mnie nie zostawisz, wstaj z łó ka. Chcesz, abym miała głow do tego po takim zmartwieniu!

– Je li si b dziesz tak dro yć, mo esz si załapać.

– To nie dlatego, eby si dro yć, ale naprawd ty bywasz niekiedy tak uparty!... tak uparty!... bo to... bo to...

Po krótkiej pauzie m podj ł rozmow i rzekł:

– No, kobieto, przyznaj e teraz, i niewczesnym współczuciem wpakowała nas w kło- pot, z którego diabli wiedz , jak si wypl tać. Rok jest lichy; ledwie zdołamy nastarczyć potrzebom naszym i dzieci. Zbo e na wag złota! Wina na lekarstwo! Gdyby jeszcze zna- le ć jak prac ; ale bogaci si kurcz , biedacy nie maj zarobku; na jeden dzie roboczy

(12)

cztery traci si darmo. Nikt nie płaci tego, co winien; wierzyciele cigaj jak w ciekli; i ty wybierasz t chwil , aby ci gn ć tu jakiego przybł d , który b dzie siedział nam na kar- ku, póki si spodoba Bogu i chirurgowi nie kwapi cemu si go wyleczyć; wiadomo bo- wiem, i ka dy chirurg stara si przyci gn ć chorob , ile mo e, przybł d , powiadam, który nie mierdzi ani szel giem i który w dwój- i trójnasób pomno y nam wydatki. Kobieto, ko- bieto, jak e ty si pozb dziesz teraz tego człowieka? Mów e co, ono, powiedz co .

– Czy z tob mo na mówić?

– Powiadasz, e jestem w ciekły, e gderam; kto by nie był w ciekły? kto by nie gderał?

Było jeszcze w piwnicy troch wina: zobaczysz, czy na długo! Panowie chirurgowie wypili wczoraj wieczór wi cej ni my i dzieci przez cały tydzie . A chirurg te , rozumiesz chyba, nie b dzie przychodził darmo, któ go zapłaci?

– M drze mówisz; i dlatego e taka bieda, czynisz, co mo esz, aby postarać si o nowe dziecko, jakby ich nie było dosyć.

– Ale nie!

– Ale tak; jestem pewna, e zast pi . – Za ka dym razem to powtarzasz.

– I nigdy nie chybiło, zwłaszcza kiedy ucho mnie sw działo, a czuj sw dzenie jak nig- dy.

– Et, ucho...

– Nie dotykaj! zostaw moje ucho! zostaw e, człowieku, czy oszalał? po ałujesz!

– Aha! toć poszcz ju od w. Jana.

– Poty b dziesz wojował, a ... A potem za miesi c b dziesz si burmuszył, jakby to było z mojej winy.

– Nie, nie.

– A za dziewi ć miesi cy jeszcze gorzej.

– Nie, nie...

– Zatem sam chcesz?

– Tak, tak...

– B dziesz pami tał? Nie powiesz jak za ka dym razem?

– Nie, nie...

I oto pomału, z n i e, n i e, do t a k, t a k, ów człowiek, w ciekły na on , i dała przyst p uczuciom ludzko ci...

Pan: Wła nie sobie czyniłem t uwag .

Kubu : To pewna, e ów m nie był zbyt konsekwentny; ale był młody, a ona ładna.

Nigdy nie robi si tyle dzieci co w czasach n dzy.

Pan: Nic si tak nie mno y jak biedacy.

Kubu : Jedno dziecko wi cej to nic dla takich ludzi; miłosierdzie boskie je wy ywi. A potem to jedyna przyjemno ć, która nic nie kosztuje, człowiek pociesza si tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia... Mimo to uwagi gospodarza nie były bez słuszno ci. Podczas gdy sam to sobie mówiłem, uczułem gwałtowny ból w kolanie i krzykn łem: – Au! kolano!

– A m na to: – Och! ono!... – A ona: – Och! m u! ale ... ale ... ten człowiek tam jest!

– No, wi c có , ten człowiek?

– Mo e słyszał.

– A niechby słyszał.

– Nie b d mu miała jutro w oczy spojrzeć.

– A to czemu? czy nie jeste moj on ? Czy nie jestem twoim m em? Czy m ma o- n , a ona m a na darmo?

– Och! Och!

– Có takiego?

– Ucho!...

(13)

– Có , ucho?

– Gorzej ni kiedy.

– pij, to przejdzie.

– Nie potrafi . Och, ucho! ucho!

– Ucho, ucho, łatwo to mówić...

Nie umiem panu powiedzieć, co zaszło; ale kobieta, powtórzywszy kilka razy u c h o, u ch o głosem cichym i przyspieszonym, zacz ła wreszcie bełkotać przerywanymi głoskami u... ch o..., u...ch o..., a potem, jako dalszy ci g tego u...cha..., sam nie wiem, co jeszcze, wszystko razem, w poł czeniu z milczeniem, jakie zaległo potem, pozwoliło wnosić, i sw dzenie ucha u mierzyło si w ten lub ów sposób, mniejsza o to jak: co mi zrobiło szcze- r przyjemno ć. No, a jej!

Pan: Kubusiu, połó r k na sercu i przysi gnij, e nie w tej kobiecie si zakochałe . Kubu : Przysi gam.

Pan: Tym gorzej dla ciebie.

Kubu : Gorzej lub lepiej. My li pan zapewne, i kobiety, które s takiej przyrody co ona, ch tnie u yczaj ucha?

Pan: My l , i tak jest napisane w górze.

Kubu : Ja my l , e równie napisane jest, e niedługo słuchaj jednego i tego samego osobnika i e bywaj skłonne u yczać ucha postronnym.

Pan: Mo ebne.

I oto zapu cili si w niesko czon dyskusj o kobietach. Jeden twierdził, e s dobre, drugi, e złe: i obaj mieli słuszno ć; jeden, e głupie, drugi, e pełne sprytu: i obaj mieli słuszno ć; jeden, e fałszywe, drugi, e szczere: i obaj mieli słuszno ć; jeden, e sk pe, drugi, e rozrzutne: i obaj mieli słuszno ć; jeden, e ładne, drugi, e szpetne: i obaj mieli słuszno ć; jeden, e gadatliwe, drugi, e skryte; jeden, e szczere, drugi, e obłudne; jeden, e ciemne, drugi, e rozumne; jeden, e stateczne, drugi, e wyuzdane; jeden, e postrzelo- ne, drugi, e roztropne; jeden, e du e, drugi, e małe: i obaj mieli słuszno ć.

W ród tej dysputy, podczas której mogli byli objechać dookoła ziemi nie przerywaj c ani na chwil i nie doszedłszy do porozumienia, zaskoczyła ich burza, która skierowała ich... – Dok d? – Dok d? Czytelniku, ciekawo ć twoja zaczyna być bardzo niewygodna!

Có ci, u diaska, na tym zale y? Kiedy powiem, e do Pacanowa, do Mo cisk lub do Ry- czywołu, czy du o ci to posunie naprzód? Je li b dziesz nalegał, powiem, i skierowali si do... owszem, czemu nie?... do ogromnego zamku, nad którego bram znajdował si napis:

„Nale do nikogo i do wszystkich. Byli cie tu, nime cie weszli, i b dziecie jeszcze, skoro wyjdziecie”. – Czy weszli do tego zamku? – Nie, bo albo napis był fałszywy, albo byli ju w zamku, nim do weszli. – Ale przynajmniej wyszli stamt d? – Nie, bo albo napis był fał- szywy, albo byli tam jeszcze, skoro ze wyszli. – I có tam robili? – Kubu powiadał, i to, co było napisane w górze; pan, i to, co chciał: i obaj mieli słuszno ć. – Jakie towarzystwo zastali? – Mieszane. – Co mówiono? – Nieco prawdy i wiele kłamstw. – Czy byli tam lu- dzie dorzeczni? – Gdzie ich nie ma? a tak e i przekl ci zadawacze pyta , których unika si jak zarazy. A co najwi cej raziło Kubusia i jego pana przez cały czas, gdy si przechadza- li... – Wi c si przechadzali? – Bez ustanku, o ile nie siedzieli lub nie le eli... Najwi cej ra- ziło ich to, i zastali z jakich dwudziestu miałków, którzy zagarn li sobie najwspanialsze apartamenta, gdzie po najwi kszej cz ci było im jeszcze ciasno. Zuchwalcy ci utrzymy- wali wbrew powszechnemu prawu i tre ci napisu, i zamek przekazano im na własno ć; i przy pomocy garstki płatnych hultajów wparli to przekonanie w znaczn liczb równie płatnych przez siebie hultajów, gotowych za drobn monet powiesić lub zamordować pierwszego, który by si sprzeciwił; b d co b d za czasu Kubusia i jego pana bywały wy- padki takiej miało ci. – Czy uchodziły bezkarnie? – To wzgl dne.

(14)

Powiecie mi, i czyni sobie zabawk i e nie wiedz c, co pocz ć z mymi podró nymi, rzucam si w alegori , zwykły ratunek jałowych umysłów. Daruj wam moj alegori i wszystkie skarby, jakie mógłbym z niej wydobyć; przyznam, co wam si spodoba, ale pod warunkiem, i nie b dziecie mnie n kać o ostatni nocleg Kubusia i jego pana; czy dobili do miasta i poszli do dziewcz t; czy sp dzili noc u starego przyjaciela, który podj ł ich najser- deczniej; czy poszukali schronienia u mnichów, gdzie dla miło ci bo ej dano im zły nocleg i lich straw ; czy znale li go cin w domu magnata, gdzie im brakowało wszystkiego, co potrzebne, przy obfito ci wszystkiego, co zbyteczne; lub te opu cili rankiem wielce pa sk gospod , gdzie im kazano zapłacić bardzo drogo za lich wieczerz podan na srebrnych łmiskach i za noc sp dzon w ród adamaszkowych kotar w wilgotnych i nie wie ych prze cieradłach; lub przyj li go cinno ć wiejskiego wikarego, który pospieszył obło yć dziesi cin kurniki parafian, aby zdobyć dla go ci omlet i potrawk ; albo te podpili sobie przednim winkiem, podjedli suto i zyskali dobrze zapracowan niestrawno ć w bogatym opactwie bernardynów... Mimo e to wszystko zda si jednakowo mo liwe, Kubu nie był tego zdania; istotnie mo liw z tych mo liwo ci była tylko ta, która była zapisana w górze.

Co natomiast jest prawd , to i z jakiego b d miejsca ka ecie im wyruszyć, nie ujechali jeszcze dwudziestu kroków, kiedy pan rzekł do Kubusia si gn wszy uprzednio, wedle zwy- czaju, do tabakierki: – No i có . Kubusiu, twoje amory? – Zamiast odpowiedzieć Kubu wykrzykn ł: – Do diabła z moimi amorami! A toć ja, dalibóg, zostawiłem...

Pan: Có e zostawił?

Miast odpowiedzi Kubu wywraca wszystkie kieszenie i przeszukuje daremnie. Zostawił pod poduszk mieszek z pieni dzmi, ale ledwie zd ył uczynić panu to przykre wyznanie, ów zakrzykn ł: – Do diabła z twoimi amorami! Zegarek mój został na kominku!

Kubu nie dał si prosić; zatoczył koniem i poczłapał z powrotem wolnym truchtem, nigdy bowiem nie było mu spieszno. – Do ogromnego zamku? – Nie, nie. Z rozmaitych mo liwych noclegów wybierzcie ten, który najlepiej odpowiada okoliczno ciom.

Tymczasem pan jechał ci gle naprzód; pan i sługa tedy rozdzielili si i nie wiem, które- mu towarzyszyć. Je li chcecie udać si za Kubusiem, miejcie si na baczno ci: poszukiwa- nie sakiewki i zegarka mo e być tak długie i zawikłane, e niepr dko uda si słudze poł - czyć ze swym panem, jedynym powiernikiem jego amorów, a wtedy bywajcie zdrowe, amory Kubusia. Je li, wysławszy go na poszukiwanie zegarka i sakiewki, zechcecie do- trzymać kompanii panu, b dzie to z waszej strony wielka uprzejmo ć, ale przypłacicie j pot n nud ; nie znacie jeszcze ludzi tego gatunku. My li w głowie na lekarstwo; je li mu si zdarzy powiedzieć co do rzeczy, to chyba co zasłyszanego albo te przypadkiem. Ma oczy jak wy i ja; ale przewa nie nie wiadomo, czy patrzy. Nie pi, a nie czuwa: pozwala spływać yciu, to jego zatrudnienie. Automat ów w drował przed siebie ogl daj c si od czasu do czasu, czy Kubu nie wraca; złaził z konia i szedł piechot ; wsiadał, jechał ćwierć mili, znów złaził i siadał na ziemi okr ciwszy uzd dokoła gar ci i wsparłszy głow na r - kach. Kiedy si znu ył t postaw wstawał i patrzał, czy nie widać Kubusia. Ani ladu!

Wówczas niecierpliwił si , raz po raz mruczał bezmy lnie: „Hycel! pies! łajdak! Gdzie on siedzi?! Co on robi? Czy potrzeba tyle czasu, aby odnale ć sakiewk i zegarek? Ko ci mu pogruchoc ! to go nie minie; och, ko ci pogruchoc !” Nast pnie szukał zegarka w kieszon- ce, gdzie go nie było, i popadał stopniowo w rozpacz, nie wiedział bowiem, co pocz ć bez zegarka, tabakierki i Kubusia; były ot trzy pociechy jego ycia, które spływało na za ywa- niu tabaki, spogl daniu na godzin i zadawaniu pyta Kubusiowi, a to we wszystkich mo - liwych kombinacjach. Pozbawiony zegarka, musiał si ograniczyć do samej tabakierki, któ- r otwierał i zamykał co minut , ot, jak i ja czyni , kiedy si nudz . Wieczorna resztka ta- baki w mojej tabakierce stoi w stosunku prostym do zabawy lub odwrotnym do nudy w ci -

(15)

gu dnia. Błagam ci , czytelniku, oswój si z tym sposobem mówienia zapo yczonym z geometrii, podoba mi si bowiem jego cisło ć i b d si nim nieraz posługiwał.

No i có ? Masz dosyć pana; a e sługi co nie widać, czy zechcesz, aby my pod yli ku niemu? Biedny Kubu ! w chwili gdy o nim mówimy, wykrzykn ł bole nie: – Było tedy na- pisane w górze, i jednego i tego samego dnia przytrzymaj mnie jako złodzieja i bandyt , zaprowadz do wi zienia i w dodatku pomówi o uwiedzenie dziewczyny!

Gdy wolnym truchcikiem zbli ał si do zamku... nie... do miejsca ostatniego noclegu, min ł go w drowny kramarz, z tych, co to kupcz wszelkim towarem, i krzykn ł: – Panie szlachcicu, mam podwi zki, paski, ła cuszki, tabakierki najnowszej mody, dewizki, pier- cionki, piecz tki. Oto zegarek: złoty, cyzelowany z podwójn kopert , jak nowy... – Kubu odparł: – Szukam wła nie zegarka, ale to nie ten... – i dalej człapał wci wolnym truchci- kiem. Gdy tak jechał, nagle zdało mu si , i widzi napisane w górze, e zegarek ofiarowany przez tego człowieka jest to samy z zegarkiem jego pana. Nawraca tedy i rzecze: – Poka no, przyjacielu, ów złoty zegarek, mam jakie przeczucie, e mi si nada.

– Na honor – odparł przekupie – nie dziwiłbym si : pi kna, bardzo pi kna sztuka, prawdziwy Julian Le Roi4. Ledwo par chwil, jak go mam w posiadaniu, nabyłem go za bezcen, oddam te niedrogo. Lubi zysk mały a cz sty; teraz lichy czas na interesa: mog ze trzy miesi ce czekać na podobn gratk . Wygl dasz na poczciwego człeka; wol , by pan skorzystał ni kto inny...

Tak gwarz c przekupie uło ył skrzynk na ziemi, otworzył j i wydobył zegarek, który Kubu poznał natychmiast i bez zdziwienia; o ile bowiem nigdy si nie spieszył, o tyle dzi- wił si rzadko. Obejrzał dobrze zegarek: „Tak – powiedział sobie w duchu – to ten...” Do przekupnia za : – Masz słuszno ć, ładny, bardzo ładny i wiem, e chodzi doskonale... – Po czym, wpuszczaj c zegarek do kieszonki, rzekł:

– Przyjacielu, licznie dzi kuj ! – Jak to, licznie dzi kuj ? – Tak, to zegarek mego pana.

– Nie znam adnego pana, zegarek jest mój, kupiłem go i zapłaciłem gotówk ...

I chwytaj c Kubusia za kołnierz, zacz ł si z nim szamotać. Kubu rzuca si do konia, chwyta pistolet z olstrów i, przykładaj c go kramarzowi do piersi, woła: – Umykaj lub zgi- niesz! – Kramarz, przera ony, porzuca zdobycz. Kubu siada z powrotem na konia i rusza ku miastu mówi c w duchu: „Mamy zegarek, pomy lmy o sakiewce...” Kramarz zamyka w po piechu skrzynk , bierze j z powrotem na plecy i spieszy za Kubusiem, wołaj c: – Zło- dziej! złodziej! morderca! na pomoc! do mnie! do mnie!... – Było to w porze zbiorów: w polu było pełno ludzi. Porzucaj sierpy, gromadz si koło przekupnia i pytaj , gdzie zło- dziej, gdzie morderca.

– O, ten, co jedzie.

– Jak to! ten, który jedzie truchtem ku miastu?

– Ten sam.

– Id cie , człowieku, le macie w głowie, toć złodziej nie jedzie takim krokiem.

– Złodziej, powiadam wam, złodziej: wydarł mi przemoc zegarek...

Ludzie nie wiedzieli, komu wierzyć, krzykom przekupnia czy spokojnemu truchtowi Kubusia. – Słuchajcie, dobrzy ludzie – krzyczał ci gle kramarz – zar ni ty jestem, je li mi nie pomo ecie; wart był trzydzie ci ludwików jak grosz. Ratujcie mnie, toć on uwozi moje mienie: je li mu przyjdzie ochota pu cić si galopa, po egnam si z zegarkiem...

Kubu , o ile nie był w mo no ci słyszenia krzyków, łatwo mógł widzieć zbiegowisko, ale nie pospieszył kroku. Wreszcie nadziej nagrody udało si kramarzowi zach cić chłop- ków do pogoni. I oto gromada m czyzn, kobiet i dzieci puszcza si za Kubusiom i krzy-

4 Słynny zegarmistrz współczesny.

(16)

czy: – Złodziej! złodziej! morderca! – kramarz za ku tyka za nimi tak chy o, jak tylko po- zwala mu jego tobołek, i krzyczy: – Złodziej! złodziej! morderca!

Wkroczyli tak do miasta, w owym bowiem mie cie Kubu i jego pan sp dzili ostatni nocleg; przypominam sobie w tej chwili. Mieszka cy wyl gaj z domów, przył czaj si do chłopków i do kramarza i krzycz zgodnym chórem: – Złodziej! złodziej! morderca!... – Wszyscy dopadli Kubusia niemal równocze nie. Skoro kramarz rzucił si na niego. Kubu wymierzył mu kułakiem cios, który go obalił na ziemi , ale jeszcze w tej pozycji ów krzy- czał nieustannie: – Łotrze, łajdaku, zbrodniarzu, oddaj zegarek! Oddasz, obwiesiu, a mimo to b dziesz dyndał... – Kubu zachowuj c zimn krew zwrócił si do tłumu, który wzrastał z ka d chwil , i rzekł: – Musi tu być komisarz policji, prosz zaprowadzić mnie do niego;

tam postaram si udowodnić, e nie jestem łajdakiem, natomiast ten człowiek mo e si nim łatwo okazać. Wzi łem mu zegarek, prawda; ale to zegarek mego pana. Nie jestem zupełnie obcy w tym mie cie: przedwczoraj wieczór byli my tu z panem i zatrzymali my si u na- czelnika s du, jego dawnego przyjaciela. – Je li wam nie mówiłem poprzednio, e Kubu i jego pan przeje d ali przez Conches i stan li u naczelnika tanecznego s du, to i nie nada- rzyła si sposobno ć. – Prosz mnie zaprowadzić do pana s dziego – powtarzał Kubu zsiadłszy z konia. W rodku orszaku paradowali Kubu , jego ko i przekupie . Przybywaj do siedziby s dziego. Kubu , ko i kramarz wchodz do rodka, przy czym Kubu i kra- marz trzymaj si wzajem za klapy surduta. Tłum został zewn trz.

Co robił tymczasem pan Kubusia? Zdrzemn ł si przy go ci cu z uzd w gar ci, przy czym zwierza skubało traw wpodle pi cego, o ile pozwalała na to długo ć uzdy.

Skoro tylko pan s dzia ujrzał Kubusia, wykrzykn ł:

– Ty e to, dobry Kubusiu! Có ci sprowadza samego z powrotem?

– Zegarek mego pana: wyje d aj c zostawił go na kominku, ja za znalazłem go w wa- lizce tego człowieka; dalej sakiewka zapomniana przy łó ku, która te si odnajdzie, je li pan rozka e.

– I je li tak jest zapisane w górze... – dodał dygnitarz.

Natychmiast kazał zwołać swoich ludzi; kramarz za wskazuj c wysokiego draba o do ć podejrzanej minie, niedawno przyj tego do domu, rzekł: – To ten sprzedał mi zegarek.

Urz dnik przybieraj c gro ne oblicze rzekł do kramarza i do słu cego: – Zasługiwali- by cie obaj na galery; ty, e sprzedałe zegarek, ty, e go kupiłe ...

– Do lokaja: – Oddaj mu pieni dze i ci gaj natychmiast liberi ... – Do kramarza: – Czym pr dzej wyno si z okolicy, je li nie chcesz, aby ci w niej przygwo d ono na zaw- sze. Obaj bawicie si rzemiosłem, które nie wyjdzie wam na dobre... Teraz, Kubusiu, zaj- mijmy si sakiewk . – Osoba, która j sobie przywłaszczyła, stawiła si nie wzywana; była to pi knie wyro ni ta dziewczyna, zbudowana na schwał. – To ja, panie, mam t sakiewk – rzekła do pryncypała – ale nie ukradłam, dał mi j .

– Ja ci dałem sakiewk ? – Tak.

– Mo liwe, ale niech mnie diabli porw , je eli sobie przypominam...

S dzia rzekł do Kubusia: – No, no. Kubusiu, nie wyja niajmy dalej.

– Panie...

– Wedle tego, co widz , jest ładna i niedzika.

– Panie, przysi gam...

– Ile było w sakiewce?

– Około dziewi ciuset siedemnastu liwrów.

– Och, Joasiu! dziewi ćset siedemna cie liwrów za jedn noc to o wiele za du o jak na was oboje. Daj mi t sakiewk ...

Dziewucha podała sakiewk panu, który dobył podwójnego talara: – Masz – rzekł – oto zapłata za twoje usługi, warta jeste wi cej, ale dla kogo innego ni Kubu . ycz ci dwa

(17)

razy tyle ka dego dnia, ale nie w moim domu, rozumiesz? A ty. Kubusiu, siadaj co ywo na ko i wracaj do pana.

Kubu skłonił si s dziemu i oddalił si bez odpowiedzi, ale mówił sobie w duchu: „A, szelma!, a łajdaczka! Było tedy napisane w górze, e inny si z ni prze pi, a Kubu zapła- ci!... Ech, pociesz si , Kubusiu, czy nie dosyć szcz cia, e odnalazłe swoj sakiewk i pa ski zegarek i e ci to kosztowało tak niewiele?”

Kubu wsiada na konia i rozpiera ci b , jaka si uczyniła przed domem; ale poniewa ci ko mu było przenie ć, by tylu ludzi miało go brać za hultaja, powoli i rozmy lnie wy- dobył z kieszeni zegarek i popatrzył na godzin ; nast pnie dal ostrog koniowi, który, nie przyzwyczajony do tego, pognał z kopyta. Zwyczajem Kubusia było dać mu i ć krokiem, jaki sam ko uznał za wła ciwy; równie niewczesnym zdało mu si zatrzymywać go, gdy galopował, jak pop dzać, gdy szedł powoli. Zdaje si nam, e prowadzimy los, gdy w isto- cie on zawsze nas prowadzi; losem za mienił Kubu wszystko, co spotkał na drodze: konia, własnego pana, mnicha, psa, kobiet , muła, wron . Konik niósł go tedy całym p dem ku panu, który zdrzemn ł si był przy go ci cu z uzd w gar ci, jak wspomniałem. Skoro Ku- bu zastał pana w tej pozycji, uzda była na swoim miejscu, ale konia nie było. Widocznie jaki hultaj zakradł si ku pi cemu, obci ł uzd i uprowadził bydl tko. Na t tent Kubusio- wego konia pan zbudził si ; pierwszym jego słowem było: – Chod no, chod , gałganie! ja ci ... – Tu zacz ł ziewać na łokieć szeroko.

– Ziewaj pan, ziewaj do syta – rzekł Kubu – ale gdzie pa ski ko ? – Ko ?

– Tak, ko ...

Pan spostrzegaj c, i skradziono mu konia, miał ju wpa ć na Kubusia zamachuj c si resztk uzdy, ale ten rzekł: – Powoli, panie, nie jestem dzi w usposobieniu, eby si dać grzmocić; uderzy mnie pan raz, ale przysi gam, e za nast pnym spinam konia i zostawiam pana, jak pan stoi...

Gro ba Kubusia ostudziła natychmiast gniew pana, który rzekł znacznie łagodniej: – A zegarek?

– Oto jest.

– A sakiewka?

– Oto jest.

– Długo siedział.

– Niezbyt długo, jak na to, com zdziałał. Posłuchaj pan. Przybyłem na miejsce, wdałem si w bójk , poruszyłem cał wie przeciw sobie, wzi to mnie za opryszka i złodzieja, za- prowadzono do s dziego, przeszedłem podwójne ledztwo, omal nie wysłałem dwóch ludzi na szubienic , przyprawiłem lokaja o wygnanie z domu, pokojówk o strat miejsca, prze- konano mnie, i sp dziłem noc w łó ku osoby, której nigdy nie widziałem, a której mimo wszystko zapłaciłem; i jestem z powrotem.

– A ja czekaj c na ciebie...

– Było napisane w górze, e czekaj c na mnie zdrzemnie si pan i e panu skradn ko- nia. Ha, có ! nie my lmy o tym! niewielk rzecz jeden ko stracony, a mo e jest napisane w górze, e si odnajdzie.

– Mój ko ! mój biedny ko !

– Choćby pan lamentował bodaj do jutra rana, nic to nie pomo e ani nie odmieni.

– Có teraz pocz ć?

– Wezm pana z tyłu oklep albo te , je li pan woli, zdejmiemy buty, przytroczymy je do siodła i b dziemy dalej i ć piechot .

– Mój ko , mój biedny ko !

(18)

Postanowili raczej w drować piechot , przy czym pan wzdychał od czasu do czasu:

„Mój ko ! mój biedny ko !”. Kubu za rozwijał obszerniej tre ć swych przygód. Skoro doszedł do zezna owej dziewczyny, pan rzekł:

– Naprawd , Kubusiu, nie spałe z t dziewczyn ? Kubu : Nie, panie.

Pan: I zapłaciłe ? Kubu : Tak si widzi.

Pan: Raz w yciu zdarzyło mi si wi ksze nieszcz cie.

Kubu : Zapłacił pan przespawszy si wprzódy?

Pan: Rzekłe .

Kubu : Nie opowie mi pan tego?

Pan: Nim zapu cimy si w histori moich amorów, trzeba wprzód wybrn ć z twoich.

No! Kubusiu, dzieje twojej miło ci, któr przyjmuj jako pierwsz i jedyn twego ycia mimo przygody ze słu c w Conches; gdyby nawet si z ni przespał, nie znaczy, e był zakochany. Co dzie prawie sypia człowiek z kobietami, których nie kocha, a nie sypia z tymi, które kocha. Ale...

Kubu : Có , ale?... Co panu?

Pan: Mój ko !... Kubusiu, serce, nie gniewaj si : postaw si na miejscu mego konia, wyobra sobie, e ciebie straciłem, i powiedz, czy nie ceniłby mnie tym wi cej, słysz c, jak wzdycham: „Mój biedny Kubu !”

Kubu u miechn ł si i rzekł: – Stan li my, o ile pami tam, na rozmowie gospodarza z on w noc po pierwszym opatrunku. Zasn łem troch . Gospodarz i jego połowica wstali nieco pó niej ni zwykle.

Pan: Bardzo wierz .

Kubu : Obudziwszy si rozsun łem firanki i ujrzałem gospodarza, on i chirurga w ta- jemniczej naradzie na progu. Po tym, com słyszał w nocy, nietrudno było domy lić si tre-

ci. Chrz kn łem. Chirurg rzekł:

– Obudził si ; zejd cie no, kumie, do piwnicy, golniemy łyczek; to daje dziwn pewno ć r ki. Zdejm opatrunek i pogadamy o reszcie.

Skoro przyniesiono i wypró niono butelk , jako e wedle terminów sztuki g o l n ć ł y c z e k znaczy wypró nić co najmniej jedn butelk , chirurg zbli ył si i rzekł: – Jak mieli my noc?

– Niezł .

– Prosz r k ... Dobrze, dobrze, puls niezgorszy, gor czki prawie e nie ma. Trzeba zo- baczyć kolano... Dalej, gosposiu – rzekł do gospodyni, która stała w nogach łó ka za firan- k – pomó cie nam... – Gospodyni zawołała na które z dzieci. – Nie dziecko nam potrzeb- ne, ale wy sami; jeden fałszywy ruch przysporzyłby roboty na miesi c. Zbli cie si , pani kumo.

– Gospodyni zbli yła si ze spuszczonymi oczyma.

– We cie nog , t zdrow , ja bior na siebie drug . Powoli, powoli... Tak, ku mnie, jesz- cze troszeczk ku mnie... Mój przyjacielu, wykr ć no troch na prawo... o tak... jeste my w domu...

Trzymałem si obur cz siennika, zgrzytałem, pot ciekał mi po twarzy. – Mój chłopcze, to nie zabawa.

– Czuj to.

– Doskonale! Pani kumo, pu ćcie nog , we cie poduszk ! przysu cie krzesło i połó cie poduszk na nie... Za blisko... troch dalej... Mój przyjacielu, podaj mi r k ... ci nij moc- no. Pani kumo, obejd cie no łó ko i chwyćcie go pod rami ... Wy mienicie... Mój kumie, nie zostało tam co w butelce?

– Nie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dokładniejsza teoria dyfrakcji światła, nie opierająca się na zasadzie Huygensa- Fresnela, polega na bezpośrednim rozwiązaniu równań Maxwella z warunkami brzegowymi

Za pomocą pokrętła P, monochromatora wybieramy długości fali odpowiadające barwie pomarańczowej i zaznaczamy na ekranie położenia środków prążków

Polarymetr wyregulowany jest w ten sposób, że bez cieczy optycznie czynnej, trzy części pola widzenia są jednakowo jasne, gdy zerowa kreska podziałki kątowej na tarczy 11 pokrywa

Celem ćwiczenia jest wyznaczeniu wartości stałej Verdeta dla kilku zakresów długości fali światła poprzez badanie efektu Faradaya, który polega na

naniesiono kąty przesunięcia fazowego pomiędzy promieniami zwyczajnym i nadzwyczajnym. Gdy do komórki Kerra nie przykładamy napięcia - analizator, który jest usytuowany pod kątem

Należy zwrócić uwagę, że ze względu na postępującą globalizację, istotne jest rozróżnienie kapitału krajowego i zagranicznego oraz wykazanie jego wpływu na

Ponieważ wyznaczenie siły krytycznej dla prętów rzeczywistych jest trudne do zrealizowania (niemożliwość wykonania idealnego pręta) dlatego posługujemy się metodami

Dla tych dwóch przypadków będą wyznaczane położenia osi obojętnej zarówno na drodze teoretycznej jak i eksperymentalnej przy zastosowaniu tensometrów rezystacyjnych do