• Nie Znaleziono Wyników

Tragedya w Glinianach : legenda historyczna z XIV wieku na starych szpargałach oparta; Tragedia w Glinianach - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tragedya w Glinianach : legenda historyczna z XIV wieku na starych szpargałach oparta; Tragedia w Glinianach - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa"

Copied!
348
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

UMK Toruń

T ragedia w. ©linianacFp

'

(6)

#

(7)

TRAGEDYA W GLINIANACH

LEG EN D A H ISTO R YC ZN A

Z X IV W IE K U

NA S T A R Y C H S Z P A R G A Ł A C H O P A R T A

S P Ó Ł K A W Y D A W N I C Z A P O L S K A W K R A K O W I E

I908.

(8)

* rosuMW,

3 1 6 i SU>~

Z drukarni »Czasu« w K rakow ie, pod zarządem A . Ś Wierzyńskiego,

K- S^lkk

(9)

Sieroty królewskie.

«

to g o zastąpi? K t o zastąpi n aszego orła, opiekuna, , ojca? — o d zyw ały się g ło s y ludu w śród ję k ó w , ze w szystkich ziem, pow iatów , w ojew ództw .

K t o m a rów n ie silną ręk ę do w ładan ia tą niesforną g ro m a d ą , któ ra zam ieszkała ziem ie od podnóża K a rp a t, aż po b rzeg i B a łty k u bursztyn w yd a ją ce g o ?

G d zie jest ten mąż z tak silnie bijącem sercem dla niedoli, że w szystkich upośledzonych p rzyg arn ie do s ie ­ bie, bez w zględ u na stan, r e lig ię , pochodzenie, i ro zta ­ czając sk rzy d ła opieki nad nimi, w p ra w icy sw ojej u trzy ­ ma g ro źn y m iecz spraw ied liw ości i śm iało ud erzy nim w potężnych, sam ow ładn ych potentatów , ch ociażby oni n azyw ali się B orkow iczam i lub S w ięcam i?

K t o ma dziś ta k potężny um ysł, iż obejm ie w szy st­

k ie różnorodne interesa p row in cyi słabo jeszcze spojo­

nych, niezgodnych, ryw alizujących , p row ad zących sk ry tą z sobą w alk ę i spoi je cementem jed n ości p ań stw ow ej?

W ie lk o p o la n ie zawsze z g ó r y spoglądali na M a ło ­ p o lsk ie ziem ie. K sią żę ta ślązcy, m azow ieccy, szczeciń ­ s c y d arli się m iędzy sobą i niejednokrotnie łą c z y li się z N iem cam i, L itw ą lub K rzy ża k a m i p rzeciw ko swoim .

Ziem ie ruskie, od niedaw na w cielon e do P o lsk i, jeszcze w sobie nie p o czu ły p o cią g u do zespolenia się

(10)

z R z e c z ą p o sp o litą ; daw ne sym p atye c ią g n ę ły je ku R u si, a obaw ą przerażała L itw a, na której tronie w ie lk o k sią ­ żęcym zasiadało w ów czas dw óch n iepospolitych lud zi:

O lgierd i K iejstu t, g ło w a i serce narodu, rozum i miecz.

W P o lsce zeszedł do g ro b u u koch an y kró l, ojciec ludu, k tó ry z p om ięd zy w ielu w ładców , zaszczycon ych p rzez h isto ry ę nazw ą W ie lk ie g o , ma niezaprzeczone do niej praw o.

N ie szu k ał on sła w y w n a b ytk a ch orężem , w y sta ­ w ia jąc na rzeź tłum y... ch w ała orężna nie n ęciła g o . P o l­

s k a odziedziczyła jej d osyć po B o lesław a ch i po ojcu je g o , k tó ry nie ża ło w a ł k rw i sw ojej dla sp raw y p o łą ­

czenia narodu w silną jedność.

P o g lą d y K a zim ierza p rze śc ig a ły n ietylk o w iek, w którym ży ł, ale i następne.

P r a g n ą ł on zostać dobroczyń cą sw o jeg o ludu, ró- w noupraw niając je g o sp raw y społeczne i religijn e. P r a ­ g n ą ł on w sław ić się ja k o zn akom ity adm inistrator, g o ­ spodarz, p raw o d aw ca; p rag n ął b y ć rzeczyw istym królem , potężnym w ła d c ą , p atryarch ą R e p u b lik i, któ ra od daw na p rzy sw o iła sobie ten tytuł, w cielając zw olna zasad y r e ­ p ublikań sko - szlacheckie w k rew swoją.

Jeżeli o b ejrzym y się n ao ko ło i porów n am y praw a, ja k ie w ów czas istn iały w E u ro p ie , ze statutem W iś li­

ckim , nie zapłonim y niezaw odnie rum ieńcem w stydu...

je że li spojrzym y na adm in istracyę P o lsk i, jej w spaniałe bud ow le, m ury miast, zam ki, ko ścio ły, a nad ew szystko w zrastający d o b ro b yt ludu, to bez zarozum iałości p o w ie­

d zieć m ożem y, że pod rządam i K a zim ierza P o ls k a b y ła ozdobą E u ro p y i podziw em sąsiadów , a jedna ty lk o H i­

szpan ia pod M auram i stała obok niej.

G osp od arstw o rolne p rzyb rało rozm iary im ponu­

ją ce , o k rę ty ład o w n e naszem zbożem pod banderą p o l­

sk ą n aw ied zały n ietylko b rzeg i D anii, F ran cyi, A n g lii, ale i oddalonej H iszpanii.

(11)

H an del zakw itn ął w całej potędze, a jeden z k u p ­ ców kra k o w sk ich p rzyjm o w ał czterech k ró ló w na uczcie u siebie ta k w spaniale, że w ątp liw o ść jest, c z y k a żd y z tych panów m ó g łb y się zd o b y ć na podobną g o śc in ­ ność u siebie, bez k rz y w d y sw oich poddanych.

I oto uderza grom i kraj c a ły zostaje p o g rą żo n y w żałobie, uciśnieni czują, że im zabrakn ie tej potężnej opieki, przed której m ajestatem w szystko się dotąd u g i­

nało... ptaki ciem ności zaczyn ają znow u sw obodnie w y ­ la ty w a ć z jask iń sw o ich , bo zaszło sło ń ce, któ re ich w zro k ra ziło ; w am p iry czu ją , że będą m o g ły znow u w yssysa ć krew ludu... ty g r y s y , lisy, w ilk o ła k i w lu d z­

kiej postaci prostują sw o je czło n ki i otrząsn ąw szy się z bojaźni przed m artw ym olbrzym em , g o tu ją się do no­

w y ch rozbojów .

N ie uszanow ano naw et testam entu k ró la szlach e­

tn ego, w szystkich tych , któ rych koch ał, skrzyw dzono, obdarto, w ydziedziczono... uniew ażniono je g o w o lę , ja k z w y k łe g o filistra, i roje szerszeni w y s y p a ły się na pole w a lk i brzęcząc, k łu ją c, g ry z ą c się m ięd zy sobą i napeł­

niając kraj c a ły o k rzykam i g ro z y , od k tó ry ch o d w y k ł od dawna.

R o z p o c z ę ły się n ajazd y dw orów , ja k za dawrtych czasów , k rew i płom ienie b u ch a ły dwom a strugam i, pod ­ sycając się w zajem nie.

Ł atw ie j jest dać n arodow i d obrobyt, niż utrw alić w nim m iłość cnoty.

L ud w k ró tce uczuł żelazną rękę ciem iężców sw oich jednoplem iennych.

T e ra z cudzoziem iec ze strachem u d a w a ł się w p o ­ dróż do P o lsk i prow adząc tow ary, k tó re za czasów sta ­ re g o k ró la sw obodnie sprzedaw ał.

P o n u ry w id o k p rzed staw iał kraj, k tó ry niedaw no brzm iał w eselem i dostakam i im pon ow ał w szystkim nie­

m al cudzoziem com .

(12)

M u ry w praw dzie w arow n ych miast jeszcze się nie o b a liły, ale na grod ach ju ż siedzieli inni starostow ie, któ rzy , ciągn ąc zysk i z ludu, u żyw ali s iły im nadanej dla p ry w a ty ty lk o i własnej korzyści, robiąc najazdy, lub je odpierając.

C ała W ie lk o p o lsk a w rzała w o jn ą, możne rodziny d a rły się m ięd zy sobą. B arto sz z O dolanow a w ió d ł w ojnę z W ła d y s ła w e m O polskim , a gd zie p rzeszły je g o bandy, tam zostaw ały ty lk o zgliszcza i p o p io ły, k re w ludu p ły ­ n ęła całem i strugam i, k tó ry nie w ied ział naw et o co się b iją pom iędzy sobą panow ie.

N a Pom orzu, B o rk o w icze, pijani zemstą za śm ierć M aćka, w iedząc, że w g ro b ie już sp oczyw a m artw a ręka te g o , przed którym drżeli, w ied li uparte boje z g en era­

łem w ielko p o lskim D om oratem ; całe o kolice W e łc z a p rzed staw iały ty lk o g ru zy.

Jan C zarn kow ski, sędzia poznański, ugan iał się ze sw oim i stronnikam i po p osiadłościach S w etyb o ra , k s ię ­ cia na S tarym Szczecinie, i niszczył je bez m iłosierdzia.

H ołd ow n i panow ie D rdzenia niszczyli i łu p ili dobra arcyb iskup ie.

Ziem ow it M azow iecki zagarnął P ło c k , R a w ę , S o ­ chaczew , W yszo g ró d , G ostyń, nie chcąc zło żyć h ołd u L u d w ik o w i; a g d y ty lk o um arł arcybiskup, Ziem ow it o b ie g ł Ł o w icz, k tó re g o b ro n ił D ersław , kanonik g n ie ­ źnieński, syn ow iec prym asa.

Z aczyn ało się w P olsce panow anie kró lew iąt, które następnie p rzyw aro w a w szy pod Jagiellon am i, m iało z całą siłą rozpanoszyć się za S o b ie sk ie go , ubezw ład nić za S a ­ só w R ze c zp o sp o litę , a zadać jej cios śm iertelny za S ta ­ nisław a A u g u sta i p o ło ży ć ją na łożu niem ocy.

K tó ż jed n ak w tenczas ze w spółczesn ych m ó gł p rze­

w id zieć następstw a te g o w zrostu kró lew iąt, k tó rzy ta k zdaw ali się pełn ym i d ob rych chęci i patryotyzm u, g o ­ to w eg o do ofiar ze w szystkich sw oich skarbów , z życia

(13)

nawet... oprócz z swojej sam ow oli, którą n azyw ali »złotą wolnością«.

K ra j zniszczony b y ł w zajem nym i najazdam i; ludność w iejska, nie upraw iając pól, któ re za czasów kró la K a ­ zim ierza ta k obfite p rzy n o siły plon y, popad ła w n ęd zę, ap atyę i chron iąc się p o sam otnych ustroniach i lasach, dziesiątkow an a b y ła strasznem i chorobam i.

M orow a dziew ica w io n ęła sw oją k rw a w ą chustą, ja k m ów i w ie lk i w ieszcz, na g ro d y, sio ła i b o gate m ia­

sta, a k ę d y ty lk o p o w iew w iatru zaniósł jej tchnienie, ludzie padali ja k m uchy pod działaniem tru cizn y; tru p y le ża ły n iepogrzeban e p rzy drogach, a dzikie zw ierzęta i zg ło d n iałe p sy k a rm iły się ich ostatkam i.

K lę s k i te ów cześni m ędrcy p rzy p isy w ali zb iego w i gw iazd , a praw ie cała E uropa została niem i dotknięta, ale m ór szczególniej rozpan oszył się w P olsce i w zrósł do takiej p o tęgi, że, ja k utrzym uje D łu g o s z , w iększa p o ło w a ludności w yg in ęła.

W K r a k o w ie padło 20.000 ludzi.

N ajpierw p ojaw iała się gorączka, ro b iły się w rzod y, bolaki, dym nice i w śród strasznych cierpień kon ali lu ­ dzie, napełniając pow ietrze jękam i i sm rodem niem ożli­

w ym do zniesienia; najbliżsi u ciekali od sw oich u ko ch a­

nych, roznosząc po okoliczn ych wsiach i lasach zarazę, a sam i stając się pastw ą w ilk ó w , niedźw iedzi i innych drapieżnych zwierząt.

B ie d n y lu d , o g łu p ia ły od bólu i strach u, szu kał p rzyczyn ch orob y około siebie, sąsiad p od ejrzyw ał są­

siada bezm yślnie o czary rzucające śm ierć, ale najnie­

szczęśliw szą ofiarą przesądu staw ali się żydzi. L u d ten, inaczej ubrany ja k tu b y lcy , m ów iący nieznanym ję z y ­ kiem , zach ow ujący nieznane obrzęd y, niedaw no przy- g arn io n y przez K azim ierza, a publicznie z am bon p o tę­

p ian y przez kazn od ziei za sw o ją n iew iarę, znajdow ał się w straszliw em położeniu.

(14)

Już w roku 1361 w e W ro c ła w iu lud rzucił się na nich z w ściekło ścią, pom ordow ał, rozszarpał ich m ajątki i nie w ielu ty lk o u ciek ło z m iasta, unosząc jed yn ie ła c h ­ m any na g rzb iecie. A le teraz, k lę sk a moru p rzyb rała ta k ie rozm iary w P o ls c e , k ie d y lu d , pijan y rozp aczą, po om acku w y c ią g a ł ręce, szukając w in n ego około sie­

bie, d osyć b yło w ów czas jed n ego sło w a nierozw ażnego, jed n eg o fak tu niedość jasn ego, a b y chm ura nienaw iści o b erw ała się, w y la ła potokam i k rw i i ro z le g ła się j ę ­ kam i m ordu. N ik t nie zw ra cał u w a g i na to, że ci, k tó ­ rym p rzyp isyw an o sprow adzenie k lę sk i, sami jej zu p eł­

nie nie w m niejszych rozm iarach u le g a li i tysiącam i p a ­ dali trupem .

R z a d k o k tó ry żyd o d w a żył się teraz w yjść jaw n ie z domu, a jeżeli g o konieczność do teg o zm u siła, to p rzem yk a ł się ch yłkiem pod ścianam i, drżąc z o b a w y spotkania się z k im k o lw ie k , b ęd ąc p ew n y m , że jeże li nie sp ad łb y nań rzucon y kam ień, to przynajm niej u sły ­ sza łb y w ołanie ja k na w ilk a : O h a! oha! i słow a z ło ­ rzeczenia.

N ieszczęśliw a ofiara przesądów nic nie odpow iadała, nie zawsze rozum iała słow a, ale pojm ow ała g ę sta i czuła razy, które się hojnie s y p a ły na jej p lecy.

N ic nie w yró w n a g r o z ie , k tó rą sieje lud podnie­

con y fanatyzm em , k ie d y szuka w in n ych o ko ło sie b ie ; w ów czas tłum ca ły , ja k b y u lep io n y z dynam itu w re, chow a w ło n ie sw ojem straszne w yb u ch y i d o syć w ten ­ czas jednej iskry, żeb y n astąp ił w yb u ch , k tó ry pochłania w szystko, nikom u nie przebacza, nad nikim się nie użali.

* * *

W p rzep yszn y dzień czerw co w y, d ro gą w ijącą się po nad N id ą od stro n y Chęcin k u W iś lic y , p o su w ał się orszak zło żo n y z kilku n astu jeźd źcó w zbrojnych. W śro d ­ k u n iego w lo k ła się duża k o la s a , zaprzężona w sześć

(15)

kuchenne i inne a rty k u ły potrzebn e do życia w podróży,, bo w czasach tych, w k tó ry c h się rozpoczyna nasza p o ­ w ie ść, n ikt jeszcze nie odczu w ał p o trzeb y zakład an ia restauracyj lub h oteli dla w y g o d y podróżnych.

R y c e rz , prow ad zący orszak, p rzyb ran y b y ł w le k k i p ółpancerz z w en eckiej stali, k tó ry o k r y w a ł mu t y łk a piersi i p lecy , pod nim m iał kaftan ło sio w y, k tó re g o ty lk o rę k a w y w id ać b yło z pod żelaza, na g ło w ie a k s a ­ mitną, o k r ą g łą , czarną czap eczkę z czaplem p ió re m ; s z y ­ szak zaś dla g o rą ca zd jęty z g ło w y w isia ł zaw ieszon y na łęku siodła, jak rów nież potężny, p rosty m iecz u pięty p rzy lew ym b o k u ; na praw ej stronie siod ła b ły szcza ł p rzytro czo n y topór, osadzony na krótkiem , dębow em ste- lisku, okutem z obyd w óch stron m iedzianym i prętam i;

koń rycerza silnie spocony g rz ą z ł po p ęcin y w lity c h piaskach, jak ie p otrzeba b y ło p rzeb yć o ko ło w si H o- hół, które w niedalekiej przeszłości u tw o rz y ły w y le w y N id y, n iecierp liw ie jed n ak żuł w ęd zid ło i ty lk o ham o­

w an y rę k ą rycerza stąpał wolno.

D ziesięciu jeźd źców , to w arzyszących d ow ód cy, ro z­

d zieliło się na dw a odd ziały, tak, że za rycerzem p o ­ stępującym na czele jech a ło pięciu, d ru gich zaś pięciu, w lo k ło się za ostatnim w ozem , stanow iąc ty ln ą straż.

W s z y s c y uzbrojeni b y li w m iecze w iszące im u b o ­ ków , na p lecach zaś m ieli zaw ieszone p otężn e łu k i i k o ł­

czan y p ełn e strzał; ubiór ich bardzo skrom n y s k ła d a ł się z niebieskich kaftan ó w sukiennych, ścią g n iętych rze­

m iennym , szerokim pasem , spodnie z baw olej sk ó ry i b u ty z dużemi ostrogam i d o p ełn iały ubrania. N a gło w a ch m ieli szerokie kapelusze otoczone czarną w stę g ą , po za k tó rą zatkn ięte b y ły m alow an e na blasze w izerunki św iętych .

Z czterech k o b ie t m ieszczących się w kolasie, s ie ­ dzące na przodzie w idocznie sta n o w iły służbę dw óch dziew ic zajm ujących honorow e m iejsca; obiedw ie p an ie

(16)

«bran e w lniane su k ien ki, przepasane ty lk o zielonem i w stęgam i, bez żadnych ozdób, w tej ch w ili pozdejm o­

w a ły dla go rąca b iałe kapelusze p erkalo w e z szerokiem i falbanam i, jak ich dziś jeszcze u żyw ają zakonnice, p o d a ły je służebnym , a te p rzy c z e p iły je na b okach ko lasy.

U o b yd w ó ch dziew ic b ły s z c z a ły zawieszone na szyjach duże, ze słon iow ej kości, opraw ne w złoto, krzyże. C a ły ten, zb yt p ow ażn y ubiór, zd a w ałb y się m ów ić, że należą do Zgrom adzen ia ja k ie g o ś zakonu. N ic jask ra w e go nie m ożna b y ło dopatrzeć w ich strojach, żadnych świeci- d e ł, żadnych b o g a ctw w p ad ających w oczy.

Starsza, m ogąca m ieć lat ośm naście, im ponow ała sw o ją p ostaw ą w yn io słą ja k topola, g ib k ą ja k trzcina, któ ra za każdym podm uchem w iatru p o ch y la się ; r y s y tw a rzy klasyczn e m o g ły b y słu żyć za w zór F id jaszow i, ry so w a ła się w nich n ieu gięta siła w o li i zarazem jak aś m ięk ko ść ko b iety.

P łe ć obyd w óch b y ła śnieżnej b ia ło ś c i; ale g d y star­

sza z czarnemi, w ielk iem i oczym a, z kru czym i zw ojam i p rzep yszn ych w ło só w , teraz rozpuszczonych sw obodnie na ramiona, zd aw ała się spoczyw ającą boginią... druga, o ro k m łodsza, ja k p rzep yszn y, ro zw ijający się dopiero p ączek róży, p rzy cią g a ła pom im ow olnie do siebie k a ż ­ d e g o sło d yczą w yrazu tw a rzy , łagod n ością uśmiechu, okiem niebieskiem , rozmarzonem , któ re R a fa e l n ad aw ał sw o im M adonnom.

W ło s y jej jasne z od b łyskiem zło ta o k r y w a ły b uj­

n ie p iękn ą g ło w ę i n a d a w a ły jej taki w dzięk uroczy, iż zd aw ało się, że istota ta zstąp iła dopiero z niebios, że nie op rószył jej jeszcze p y ł ziemi i że lada ch w ila roz­

w in ie sk rzyd ła cherubina i uleci do swojej o jczyzn y niebieskiej.

Z dw óch służebnych um ieszczonych na przedniem siedzeniu, jed n a trzym ała książkę do nabożeństw a, p i­

saną na pergam in ie z przepysznem i m alow id łam i na każ-

(17)

dej stronicy, b o g ato opraw ną w srebrne o ku cia; d ru ga zaś podaw ała w tej ch w ili p yszn y b u k iet z b iałych ne- n ufarów m łodszej dziew icy, k tó ra p rzyjąw szy go, z lu ­ bością nim się rozkoszow ała.

C a ły orszak w y d o b y ł się nareszcie z piasków , c ią ­ g n ących się od H ohoła aż po Nidę.

T u już zaczyn ała się ziem ia czarn a, ja k b y ubita z kam ien nego w ęgla, b ły szczą ca od ślad ó w w yjeżd żo n ych k ó ł; pola jed n ak, któ rych żyźn o ść nie u stępow ała n ie­

zaw odnie d elcie egip skiej, nędznie b y ły obsiane, c a łe p ó łłan ki p o kryte bujnym i chwastam i, w n iektórych m ie j­

scach ta k bujnym i, że d o ro sły czło w iek, za g łę b iw szy s ię w nie, g in ą ł n ie w id zia ln y ; g d zien iegd zie ty lk o zło c ił się d ziałek jęczm ienia bujnie w y r o s łe g o , ja k b y p ra g n ą c y św iadczyć, że ludzie tu jeszcze ży ją i ziem ia zdolna ro ­ dzić obfite p lo n y ; g d zien iegd zie kw itn ął biało-czerw ono- n ieb ieski groch , się g a ją c sw ojem i ło d yg a m i na czw a rty zagon , tw orząc plątaninę n iep rzebytą n aw et dla p o ln ego zająca; g d zien iegd zie sreb rzyła się blado - różow a g r y k a , a w niej o d zy w a ły się g ło s y p rzep iórek i chruścieli.

W sz y stk o to w sk azyw ało , że je że li ziem ia teraz nie sk ład a w dani p lon ów b o g aty ch , nie jej w tern wina,, lecz czło w ieka, k tó ry ją zan iedbał i pozostaw ił na w io ­ snę bez upraw y.

K o n ie p o czu w szy pod kop ytam i gru n t tw a rd y o trzą­

sn ęły się ze znużenia, zaczęły raźno postępow ać, w c ią ­ g a ją c nozdrzam i w ilg o ć w o d y parującą z b lizko p ły n ą c e j N idy. R y c e rz , ja d ą c y dotąd na czele orszaku, p rzep u ­ ściw szy eskortę naprzód, z b liży ł się do k o la sy d ziew ic i z uszanowaniem uniósł czapkę do g ó ry .

B y ł to mąż nie m łody już, okazałej postaci, z b ia ­ łym ja k m leko w ąsem , z tw arzą w k ilk u m iejscach na­

znaczoną bliznam i, zaw ięd ły, ale jeszcze silnej ręki, z si- wem błyszczącem okiem , pełnem en ergii, o d w agi i ż o ł­

n ierskiego zapału.

'

(18)

— C zy m iłościw e panie p o zw o lą zatrzym ać się or­

szak o w i w samej W iś lic y , czy też rozkażą dopiero po przejechaniu N id y rozbić nam iot w cieniu drzew , na zie­

lonej łą c e i tam w yp o czą ć koniom ?

— M iło ściw y rycerzu Jaśku — od rzekła starsza — w y jeste ście jed y n ym naszym opiekunem , róbcie w ięc, ja k uw ażacie za w łaściw e, nam już w szystko jedno, g d zie się zatrzym am y na c h w ilę , k ie d y nam przychodzi tę p ię ­ k n ą ziem ię opuszczać, k tó ra b y ła naszą k o le b k ą , w k tó ­ rej w y c h o w a ły śm y się i m ia ły nadzieję k ie d yś w niej spocząć na w ieki.

— O ! nie, moja A nusiu — o d rzekła m łodsza. — W iś lic a to pom n ik s ła w y naszego dom u n ig d y niezga- s ł e j ; dopokąd ziem ia istnieć będzie, d op okąd ludzie m ó ­ w ić będą polskim językiem , dotąd im ię ojca naszego K a zim ie rza i W iś lic a zaw sze w spólnie w spom inane będą.

T u stało się zadość sp raw ied liw ości bożej, tu nieśm ier­

t e ln y k ró l postan ow ił praw a, o b d a rzył niemi swój lud ukochan y, zabezp ieczył od przem ocy potężn ych panów.

W iś lic a jest dla nas uśw ięconem miejscem, uczcijm y ją pożegn an iem , opuszczając ziem ię p o lsk ą , do której, B o g u ty lk o w iadom o, czy p o w ró cim y k ied y.

— Cóż za smutne m yśli krążą po g ło w ie waszej, m i­

ło ściw a księżn iczko J a d w ig o — odezw ał się rycerz — e zyliźb y ście nie p ra g n ę ły p ow rócić do naszej ukochanej, pięknej ziem i?

— A c h ! szlachetn y rycerzu Jaśku — odp arła z u n ie­

sieniem księżn iczka J a d w iga — czyż na ch w ilę naw et m oże podobna m yśl zago ścić w w aszym u m yśle? C zyż w y nie, znacie serc naszych, czyź m ożecie przypuszczać, iż z radością opuszczam y tę szlachetną k ra in ę , któ ra dla nas od w ieków , ta k po kąd zieli ja k i po mieczu, jest zie­

m ią rodzinną, w której k re w P iastó w od ta k daw na z taką sław ą i p o żytkiem w ład a? W yje żd ża m y jak o b ez­

dom ne w yg n a n k i, ja k o u legające przem ocy.

(19)

— N a B o g a ż y w e g o ! — za w o ła ł rycerz, a o czy je g o z a is k rz y ły się w span iałym ogniem — g d y b y m ta k m y ­ ślał, g d y b y m na ch w ilę p ow ątp iew ał, że w yw o żę w as, najszlachetniejsze odrośle naszych kró ló w , pomim o w a ­ szej w oli, czyż p rzy ło ży łb y m do te g o rękę i ekskorto- w a ł w as! ja, k tó ry ze św iętej pam ięci dziadem w aszym , W ła d y sła w e m , w alczyłem na ty lu polach b itew przeciw rozliczn ym n ieprzyjaciołom , k tó ry ty le razy h azard ow a­

łem życie w obronie k rw i P iastó w , jab ym m iał b y ć w a ­ szym stróżem , d o zo rcą, g d y b y m nie b y ł przekonany, że w łaśnie, k ie d y staniecie przed obliczem waszej dostojnej ciotki, królow ej E lżb iety, i jej w sp an iałego syn a L u ­ dw ika, k ró la ty lu narodów , sp raw ied liw ość b ęd zie wam w ym ierzona.

O b ied w ie k ró le w n y z n ajw iększą u w a g ą słu c h a ły słó w rycerza, ale k ie d y A n n a z groźn ie nam arszczoną b r w ią , zd aw ała się uzbrajać w cierpliw ość, że b y nie w y ­ buchnąć, m ło d s z a , księżn iczka J ad w iga, odezw ała się ła g o d n ie :

— N ie, mój d o b ry rycerzu, w szystko się skład a na to, że n ie m ożem y łudzić się nadziejam i sp raw ied liw o ­ ści. M atkę naszą w ysłan o do G ło g o w a , a nas pod p o zo ­ rem panującej zarazy trzym ano dotąd w zam ku ch ęciń ­ skim , w zam ku pustym , bez dostatecznej służby, nie po­

w iem już bez okazało ści przynależnej córkom k ró le w ­ skim , ale naw et bez najprostszych w y g ó d , do k tó ry ch p r z y w y k ły ś m y i do któ rych ma p raw o każda kob ieta w yższe g o r o d u ; unieważniono testam ent naszego zacn ego ojca i nam obyd w om w yznaczono p o sagi po 300 g r z y ­ wien srebra i po tysiącu g rzy w ie n szerokich g r o s z y ; p o ­ sagi, ja k ie n ajbied niejszy z w ojew od ów tej przezacnej R zeczyp o sp o litej w styd ziłb y się dać sw ojej có rce ; czyż to są w skazów ki, że k to k o lw ie k m yśli o naszym losie, że k to k o lw ie k od w aży się sprzeciw ić tym niespraw ie­

d liw ym postanow ieniom ?

(20)

Jaśko z Ż arnow a ze sm utkiem słu ch ał tych słów, ta k pełn ych g o ry c z y , w ych o d zących z ust n iebiań skiego dziew częcia. Coś ja k b y łza za b ły sła w je g o oku, otrzą­

snął się jed n ak z te g o i o d rzekł stanow czym g ło se m :

— P r a w d a , źe n iespraw iedliw ość została p o p e ł­

niona, że nie uszanowano testam entu w ie lk ie g o króla, ale to zrobili źli ludzie n ien aleźący do fam ilii, a k ró l L u d w ik nieobeznany z praw am i m iejscow em i, d ał się ty lk o p o k iero w ać ich radami.

— T a k , i tem boleśniejsze to jest, te w łaśnie ten, w k tó rym ojciec nasz p o k ła d a ł całe zaufanie, Jan S u ch y W ilk ze S trzelec, n ietylk o nie o d p ow ied ział je g o p rze ­ konaniom objaw ionym w testam encie, ale zaprzedał nas ja k Judasz naszym w rogom .

— Mój B o ż e ! k to b y się te g o m ó g ł spodziew ać — p ow ied ział rycerz. — C zło w iek ten takich su ro w ych o b y ­ czajów za panow an ia świętej pam ięci K azim ierza, teraz rozpu ścił się na w szelkie zbytki.

— Tem bardziej to zastan aw ia — odezw ała się d o­

tąd m ilcząca A n n a — że o jciec nasz m ienił g o b y ć czło ­ w iek iem bardzo rozum nym i ko ch ającym nauki.

— A le n iekochającym cnoty, nieposiadającym p ra ­ w d ziw eg o ducha chrześcijań skiego kapłan a — o d rzekł Jaśko — teraz sta ł się drapieżn y i ch ciw y ja k w ilk i w il­

kiem g o teraz nazyw ają. G rom adzi sk a rb y w szelkim i sposobam i i p atrzy przez szp ary na spełniane g w a łty , b y le mu się o p ła ca ły, a was, biedne sieroty, p o św ięcił swoim w id o k o m ; a le k ie d y się dostaniem y do króla, to mam n ad zieję, że z B o żą pom ocą w szystko się obróci na lepsze, a cio tka w aszych książęcych m ości nie może zostać obojętną na sro gi los córek sw o jego najukochań­

szego brata.

— Jeżeli ty lk o pozostanie jej ty le czasu od zabaw , że b y g o nam jak ąś cząstkę m ogła p o św ięcić — odrzekła z g o ry c zą księżn iczka A nna.

(21)

— T o praw da — w yszep tał Jaśko, spuszczając g ło w ę na piersi. — P an i ta ta k leciw a, bez w zględ u na sw ój w iek, lubi nam iętnie za b a w y; ale zawsze płyn ie w jej żyła ch k re w starych P iastó w i ich dobre serce bije n a ­ w et w lek k o m y śln ej piersi.

T a k rozm aw iając w yd ostan o się na w zgórze, z k tó ­ rego dziw nie z a g a d k o w y p rzed staw ił się w idok.

— Co to je st za obóz? — za p y ta ła się niespodzia­

nie kró lew n a Jad w iga, w skazując rę k ą na rozciągn ięte nam ioty, b u d y lepione z g lin y i desek, szała sy uplecione z g ałęzi, pom ięd zy któ rym i w id ać b y ło przesuw ające się postacie ciem ne, obdarte.

— T o zapew n e b ęd ą ko czu jący c y g a n ie — od p o­

w ied ział Jaśko. — A le za w iele ich się tu porusza w tem m row isku, coś to jest n iezw yk łeg o , trzeba nam się n a­

ocznie przekonać.

— S t a ć ! — zaw o łał donośnym głosem , a g d y c a ły orszak zatrzym ał się w miejscu, obracając się do jed n eg o z jedźdźców , d o d ał:

— T y K a cz o ra dotrzyj mi duchem do te g o obozo­

w isk a i rozpatrz s ię , co to za ludzie i czego się tak n a­

grom ad zili w tem m iejscu?

T łu m y w yn ęd zn iałych k o b ie t , dzieci i m ężczyzn w szelkieg o w ieku, o k ry ty ch łachm anam i, straszny p rzed ­ sta w ia ły w id o k ; u b io ry ich nie m ia ły nic w sp óln ego z ubioram i m iejscow ych w ło ścian ; w szy stk ie łachm any, o kryw ające ich g rzb ie ty , b y ły koloru ciem nego, g d y lud w okolicach W iś lic y koch a się w b ia łych sukm anach i ja ­ snych b a rw a ch ; po w iększej części boso, ci jedn akże m ężczyźni, k tó rzy m ieli obuw ie na nogach, w m iejsce b utó w n osili trzew iki.

O d p ierw szego spojrzenia K a c z o ra rozpo zn ał lud, ta k p ro te go w a n y niedaw no przez k ró la K azim ierza, lud, k tó ry g d zie k o lw ie k się znajduje, nie zatraca swojej n a­

rodow ości, sw o jego języ k a , sw oich zw yczajó w , obycza-

Jan Ogiński Kontrymowicz. »Tragedya w Glinianach«. 2

•JWIWitenscKA

* rom&i

(22)

jó w , relig ii, przesądów , i d latego oprze się zaw sze w szel­

kiem u naciskowi.

— A c h ! to w y, sm rodliw e ż y d y ! — za w o ła ł K a ­ czora, zatrzym ując się w pośród sklecon ych nędznie sza­

łasó w . — Co w y tu p orabiacie?

Żydzi, na w id o k jeźdźca, w p ad ającego niespodzianie do ich obozu, zd aw ali się mocno p rze ra że n i; w ielu z nich u ciekało bezm yślnie, inni ze strachu chronili się do nę­

dzn ych b u d ; nikt nie odpow iadał.

— P ytam was się jeszcze raz — za w o ła ł K a c z o ra — skąd jesteście i co tu porab iacie?

W ó w cza s, ośm ielając s ię , w ystąp iła jak aś b iało ­ g ło w a i nizko, obyczajem wschodnim , p o kło n iw szy się przed koniem jeźdźca, rękam i d o tyk ają c ziem i, odrzekła ro zp a czliw ie :

— S zla ch etn y panie, m y jesteśm y biedne ży d y z W i ­ ślicy, dom y nasze popalono, m ajątki zabrano, w ielu w y ­ m ordowano, a m y, cośm y potrafili ujść z życiem , siedzim y tu o g ło d zie i czekam y zm iłow ania W ie lk ie g o Jeh ow y.

Żołnierz nie czek a ł dalszych objaśnień. F a k t podo­

b n y w ty ch czasach nie b y ł odosobniony, na całej p rze­

strzeni R zeczyp o sp o litej ro z le g a ły się ję k i nieszczęśli­

w y ch dzieci Izraela , p rześlad o w an ych , m ordow anych, obw in ion ych o sprow adzenie moru, zatruw anie studzien, rzucanie u roków i prow adzenie czarów .

W ró ciw szy do o czeku jącego orszaku, K a czo ra zdał rap ort dow ódzcy, którem u pilnie p rzy słu ch iw a ły się obie- dw ie księżniczki.

P o w ysłuchan iu raportu, Jaśko ob ró cił się do s ie ­ d zących dziew ic i r z e k ł :

— Jedna to ze z w y k ły c h scen, ja k ie się teraz o d ­ g ry w a ją po całej P o ls c e ; lud p rzyciśn ięty rozpaczą, szuka w in nych klęsk, jak ie g o d o tyk ają i dopuszcza się nad niew innym i g w a łtó w ; trzeba nam, nie zatrzym ując się , p rze b y ć to zbiorow isko nędzarzy, żeb y zaraza, która za-

(23)

pew ne p om ięd zy nim i g ra su je , nie m iała sposobności przyczep ić się do nas.

— Jazda! — za k o m e n d e ro w a ł— i c a ły orszak p u ­ ścił się kłusem .

Im więcej jed n ak przybliżano się do zbiorow iska tylu nędz, tern w zrok księżn iczek sta w a ł się sm utniej­

szy; w prześladow aniu ludu, k tó ry ta k p ro te g o w a ł ich o jciec, d o p a try w a ły i dla siebie zn ie w ag i i le k ce w a ­ żenia zam iarów nieśm iertelnego praw od aw cy, k tó ry p ra ­ g n ą ł jed n ą p o tęg ę w ięcej p rzysp o rzyć swem u krajow i.

— N a b o k ! na b o k ! — zaczęli w ołać jeźd źcy, p o­

przed zający kolasę — na b ok szu b raw cy! zrobić m iejsce dla najjaśniejszych królew ien .

N ędzarze, k tó rzy dosyć pom ału usuw ali się z d ro gi i ap atyczn ie p atrzyli na zb liżający się orszak, u słysza w ­ szy, że zbliżające się panie są kró lew n y, córki u bóstw io­

n ego ich opiekuna, o k tó ry ch losie straszne w ieści ch o ­ d ziły w ów czas po kraju, a k tó re w śród p rostego ludu p o sia d a ły m iłość i sym p atye należne nieszczęściu, na w ie ść t ę , c a ły ten tłum p rzyciśn ięty, obdarty, g ło d n y, w y d a ł jeden o k rzy k radości i tłum nie w ysy p ał się na d ro g ę ; starcy popadali na kolana, k o b ie ty b iły czołem o ziem ię, a w szyscy jedn ym w ielkim jękiem w itali now o p rzy b yłe i w y c ią g a li do nich ręce.

K o la s a m im ow oli musiała się zatrzym ać. W ó w cza s ko b iety i dzieci rzu ciły się do k ó ł, do k o n i; zaczęły c a ­ ło w ać uprząż, podnosić ręce do nieba i zalew ając się łzam i, w o ła ć :

— C órki w ielk ieg o m onarchy! C órki d o b ro czyń cy b ied n ych! w itajcie nam i zlitujcie się nad nam i!

J a k a ś ko b ieta z dziecięciem na ręku przyczepiła się do d rzw iczek k o la sy , blada, a ta k chuda, że zdaw ało się , iż kości na policzkach przebiją skó rę i w yd ostan ą się na w ie rz c h ; dziecko na ręku, m ały czarnooki chłop- czyn a z chciw ością ssał pierś w ysu szo n ą ; kobieta ch w iała

(24)

się na nogach, a łz y duże sp ad ały po w yschniętej ja k pergam in tw arzy.

— A c h , A nusiu ! A n u s iu ! — p o w tarzała księżniczka J a d w iga ze łzam i p łyn ącem i po pięknem obliczu — co za straszny w id o k przedstaw iają ci b ie d a cy ! P atrz, ta biedna m atka chw iejąca się od gło d u , niem a czem p o ­ silić sw ego d z ie c ię c ia ; ten starzec, ot tam siedzący pod tern drzew em praw ie nagi, poran ion y, zdaje się nic nie w idzieć i nic nie czuć z rozpaczy... trudno w yrzec, trup to, czy człow iek. R a tu jm y tę nęd zę, czem m ożem y.

I obracając się do Jaśka z Żarnow a, d o d ała:

— Chciejcie, d ob ry rycerzu Jaśku, kazać się za trzy ­ m ać orszakow i, m usim y poratow ać ty ch bied aków n a ­ szym i zapasami podróżnym i.

— Stan ie się w edle w o li w aszych k sią żę cy ch m o­

ści — od rzekł niechętnie rycerz, ale jedn ocześn ie ro zk a ­ z a ł zatrzym ać się swoim jeźdźcom .

K się żn iczk a A n n a sied ziała tym czasem m ilcząca z gro źn ie zasępioną tw arzą. W jej czarnem oku przesu ­ w a ły się płom ienie gn iew u i teraz tw arz ta, m ajestatem sw e g o oburzenia, staw ała się tak podobną do rysó w n ie ­ śm ierteln ego króla, k ie d y zm uszony b y ł do w alki z b ez­

prawiem , że Jaśko, k tó ry g o zn ał w czasach m łodości, patrząc teraz na A n n ę , pom im ow oli przyp om n iał so b ie jej ojca. S ta ry ry c e rz z uw ielbieniem w p a try w a ł się w te groźn e, a ta k m ajestatycznie p iękn e lica i w duchu p o ­ w tarzał so b ie:

— Czem uż niestety, nie ty w sp an iała latoroślo w ie l­

k ie g o szczepu zasiadać będziesz na tronie Piastów ... cze­

muż nie ty !

I zb liżyw szy się do ko lasy, z uszanow aniem o d k ry ł g ło w ę i rzek ł:

— M orow a zaraza zaledw ie niedaw no zaprzestała szerzyć się w tych stronach, m oże lepiej b yło b y, ż e b y w asze książęce m oście ro zk a zały ty lk o rozdać zb yteczn ą

(25)

2 I

żyw ność, a same nie m ia ły żadnego z tym i nieszczęśli­

w ym i ludźm i zetknięcia.

— B ez w o li B ożej, w iecie to dobrze rycerzu, w łos z g ło w y czło w ie k a nie spadnie, nie obaw iam y się w ięc zarazy, przed któ rą nas w yw iezion o do Chęcin — o d p o ­ w ied ziała A n n a. — Chcem y p rzyp a trzyć się tem u w id o ­ k o w i n iedoli i op ow ied zieć k ró lo w i, ja k się tutaj o p ie­

ku ją ludem ci, k tó rym p o w ie rzy ł rząd y kraju.

Tym czasem księżn iczka Ja d w iga kazała spiesznie p o w yjm o w ać służebnym rozm aite zapasy żyw n ości i za­

brała się do rozdaw ania ich biedakom .

T łu m otaczał kolasę naokoło, w znosząc b łagaln ie ręce do nieba.

J a d w iga p o d ała n ajpierw m ałem u chłopcu, trzym a ­ jącem u się za spódnicę m atki, k a w a łe k ukrojonej szyn k i z je le n ia ; dziecko chciw ie p o rw ało podany sobie k ęsek , ale zaledw ie p rzy ło ży ło g o do ust, g d y m atka rzu ciła się nań i w yd rzeć mu g o u siło w a ła; ch ło p ak nie p u ścił jed n ak otrzym anej zdobyczy, raźno u sk o czy ł na stronę

i żarłocznie p o żerał m ięsiwo.

— T o tr e fn e ! — w o ła ła zdaleka m atka. — T o trefne, te g o się je ść nie godzi.

W y g ło d z o n y jed n ak d zieciak nie zw racał na to ża­

dnej uw agi.

P o kazało s i ę , że z zapasów żyw n ości, któ re w y d o ­ b yto z w ozów , jed en ty lk o chleb b y ł w o ln y do użycia, inne a rty k u ły , ja k o to : w ędzone mięsa jelen i, dzików i w o łó w zabronione b y ły przez religijn e p rzep isy b ie ­ dnym fan atykom .

N ic nie p o m o g ły usilne zachęcania k s ię ż n ic z e k ; starsi p iln ow ali m łodzież i surow o karcili w zrokiem i sło­

wem tych , k tó rz y o k a zy w a li pochopn ość uledz p o k u s ie ; jedn a ty lk o m atka ukrad kiem p rzy ję ła m ięso i to oddała dorastającem u dziew częciu, chudem u ja k szkielet, p o ­ k r y ty skórą. D ziew czę chw iejącym krokiem od d aliło się

(26)

na stronę i u k ry w szy się za krzakiem berberysu, chci­

w ie zaczęło spożyw ać trefn ą p o traw ę; g łó d zw yciężył fanatyzm .

L u d Izraela o to c z y ł księżn iczki n aoko ło, a one h o j­

nie w szystkim chleb rozdaw ały.

— K t o w as przym usił opuścić wasze dom y i u cie­

k a ć w pola bez odzieży i pokarm u? — zapytała ^Anna.

— C órko w ie lk ie g o m onarchy — odpow iedział, zb li­

żając się i p rzy k lęk a jąc na jedno kolano, starzec — m y­

śm y od w ie k ó w przeznaczeni już na to, żeb y się p a stw iły nad nami i n a ig ra w a ły z nas lu d y ziemi. Za to, że stoim y p r z y w ierze jed n ego B o g a , g o n ią nas z kraju do kraju, obdzierają z krw aw o zapracow an ego dorobku i rzucają na nas potw arze, iż u żyw am y k rw i chrześcijańskiej do naszych m acy, że oddajem y się czarom , że zatruw am y studnie, i to w szystko m ów ią ci, k tó rzy nas nie znają.

W a s z w ielk i ojciec, k tó re g o pam ięć n ig d y nie zagin ie w pośród naszego ludu, k tó re g o im ię ze czcią w spom i­

nać będą najdalsze pokolenia, p o zw o lił nam zam ieszki­

w ać w gran icach sw o jego państwa, o to czy ł nas opieką i w ym ierzał nam jed n ako w ą szalę sp ra w ie d liw o ści; ale k ie d y B ó g p o w o ła ł do siebie sw o jego pracow nika, ze w szystkich za k ą tk ó w ziem i p o w y p e łza ły ptaki ciem ności i zm ory te rzu ciły się na lud b o ży, ażeby w yssać k re w je g o , i na lud w iejski, że b y g o obdzierać i ciem iężyć.

— N a lud m ów icie — od ezw ała się kró lew n a J a ­ dzia — któż to w ię c nad wam i dopuścił się tej k rzy w d y , je że li nie lud?

— Ci, co nie w ah ali się zarów no skrzyw d zić najszla­

chetniejsze có rki sw o jeg o d obroczyń cy, co nie w ahali się w yrzec w y ro k n iesp raw ied liw o ści nad niemi, usu­

w ają c je n ietylk o od tronu, ale i od rod zicielskiego m a­

ją tk u : panow ie p olscy.

S ło w a te, w yg ło szo n e przez starca, zro b iły silne w rażenie na ob yd w óch sierotach.

(27)

— W ię c i ten lud b ied n y zna ich k rz y w d y i wraz z niem i cierp i? N a czem się to skoń czy, jeżeli n ikt silną ręk ą nie p o ło ży tam y tym zbrodniczym nadużyciom ?

Tym czasem starzec m ów ił d a le j:

— B ardzo jesteśm y biedni od chw ili, g d y u stały rząd y W ie lk ie g o K a zim ierza nad P o ls k ą , ale i cała ta kraina pogrążon a je st w n ie d o li; nie lud to dopuszcza się zb rod niczych napadów na nas, ale panow ie p o tę ż n i;

przed k ilk u tygod n iam i, ja, Salom on W iś lic k i, rabin tu­

tejszej g m in y Izraela, jeszcze b yłe m człow iekiem b o g a ­ tym , spokojnym o sw o ją przyszłość, otoczony dziećm i i w nukam i, i oto p odobało się w ielkiem u panu D o b ie ­ sław o w i z K u ro z w ę k dm uchnąć ty lk o i pom yśln ość moja i m oich w yzn aw có w zgasła ja k p ło m y k słom iany.

— J a k to !? — z a w o ła ły jednocześnie obiedw ie księ­

żniczki zdziw ione — D o b iesław z K u ro z w ę k , w ojew oda k r a k o w s k i, ojciec kanclerza, doradca k ró la i p rzyjaciel królow ej m atki, zarządzającej teraz tą krain ą, m ó g łb y się te g o d o p u ścić!? T o niepodobn a!

— Jego tu nie b yło w praw dzie, ale je g o ludzie to sp raw ili — o d p ow ied ział rabin. — G d y b y te g o nie p o ­ chw alał, m o g lib y uciśnieni zanieść do niego s k a rg ę , ale ci, k tó rzy się tam udali, nie p o w ró cili do dom ów.

— Cóż się z nimi stało, uw ięziono ich?

— N ie, ale zabiczow ano za to, że się ośm ielają tru­

dzić potężn ego pana swojem i g łu p iem i skargam i i po- tw arzam i na je g o służbę.

— O pow iedzcie, jak się to w szystko stało — rzek ła A nna, ściągając groźn ie brwi.

— P r z y b y ł do nas odd ział żołn ierzy D obiesław a, p o w racający z K ra k o w a , r o z ło ż y ł się w naszych domach, b rał w szelkie dobro nasze, ja k ie mu się p odobało dla pożyw ien ia ludzi i koni. N ie sprzeciw ialiśm y się, k ie d y zabierano nam szaty i srebrne św ieczn iki, ze łzam i ty lk o b ła g aliśm y o lito ś ć ; ale k ie d y rozpasane żołd actw o rzu-

(28)

ciło się na nasze żon y i córki, cierp liw ość w yczerp ała s ię , zaczęła się b ija ty k a ; zraniono jed n eg o żołnierza, w ów czas inni zaczęli nas m ordow ać bez m iłosierdzia;

dom y nasze n ie ty lk o zrabow ano, ale w iększą ich część spalono, a k to k o lw ie k staw iał opór, został zam ordow any.

K o b ie ty i dzieci batam i w ypędzon o na puste pola ze sw oich siedzib... pastw iono się nad nami, ja k nie nad ludźm i. K ilk a n a śc ie trup ów pon iew ierało się niepocho- w an ych po ulicach W iś lic y , a m y, cośm y ocaleli, ratu­

ją c się u cie c zk ą , z g ło d u um ieram y teraz.

— B ied ni w y ludzie! — zaw o łała księżn iczka J a ­ d w ig a — biedni w y bardzo, ale n iesp raw ied liw ości w z g lę ­ dem w as popełnione dojdą do uszu k ró la ; opow iem y mu w szystko, a on w ym ierzy wam spraw iedliw ość.

R a b b i sm utnie p o ch y lił g ło w ę i w yszep tał cicho:

— K r ó l ma k a ra ć nadużycia swojej m atki ro d zo ­ n ej? B o ć to pod jej zarządem dzieją się te bezpraw ia.

N a tw arzyczce kró le w n y ro zlał się w yraz sm utku i pognębienia.

— N o, moja Jadziu — rzekła A n n a, obracając się do m łodszej siostry — nie w iele p om ogą sło w a nasze tym biedakom , a te kilkad ziesiąt bochen ków ch leba rozda­

nych pom ięd zy nich, zaledw ie na kró tk o g łó d zaspokoją.

— O jciec nasz nie p op rzestałb y na tem — od p o­

w ied ziała Jadzia — a nam trzeba działać ja k przystoi je g o córkom . W iesz, ja k a mi m yśl p rzyszła do g ło w y , kochana siostro?

A n n a spojrzała na tw arz p iękn eg o dziew częcia i p o ­ trząsn ęła g ło w ą .

— M am y szk a tu ły napełnione naszym i w spania­

ły m i posagam i; odd ajm y im to, co nam tak bezczelnie śmiano rzucić na odczepne. C zy każda z nas będzie m iała 300 kó p g ro szy c z y nie, w szystko nam je d n o ; a ta n ę­

dza nie będzie na próżno w y c ią g a ć rą k do córek K a z i­

mierza, kró la biednych.

(29)

rzew nieniem w p atryw ała się w jej rozanielone oblicze, u cało w ała jej p o liczki i rze k ła :

— T y przeznaczona jesteś na św ię tą ; w zniosła to m yśl, ale m usim y ją troszkę zm ienioną w czyn w p ro w a ­ dzić; bo nie ostatni to są zapew ne nędzarze, k tó ry ch jeszcze spotkam y na naszej d rod ze; serca p ę k ły b y nam z żalu, g d y b y ś m y nic dla innych uczyn ić nie m o g ły.

R o zd zielm y te sk a rb y nasze na k ilk a części i niemi k o ­ lejno obdarzać b ęd ziem y napotkaną niedolę.

Jadzia sp u ściła sm utnie g łó w k ę na piersi i w y ­ szeptała :

— T y jesteś starsza, m oja siostrzyczko, i m ądrzej­

sza odemnie, rozporządzaj ja k uw ażasz za najlepsze.

— Z acn y rycerzu — rze k ła w ów czas A nna, o b ra­

cając się do Jaśka — rozkażcie w yd o b yć z w ozu sk rzyn k ę zaw ierającą nasze pieniądze, odliczcie z niej 100 kóp g r o ­ szy i rozdajcie tym nieszczęśliw ym w im ieniu n aszego nieodżałow anego rodzica. A lb o lepiej złóżcie je do p o­

działu na ręce te g o starca, k tó ry z nam i rozm aw iał przed chwilą.

Jaśko m ilcząc d op ełn ił rozkazu, o d liczy ł ioo kó p g ro szy i w rę czy ł je Salom onow i. K się żn iczk i p ragn ąc uniknąć podziękow ań, ro zkazały ruszyć orszakow i w d al­

szą d rogę. W sz y s tk ie ręce p o d n io sły się do nieba, ze w szystkich piersi r o z le g ł się o k rzy k u w ielb ien ia, g d y orszak w y ru sza ł z zacieśn ion ego obozu i zb liżał się do przedm ieścia W iś lic y , ro zcią g ająceg o się na gip sow em w zgórzu, spadającem p o ch y ło do b rzeg ó w rzeki.

N a sam ym szczycie tej gip so w ej opoki, sterczał sta­

ro żytn y, n iew ielk i k o śció łek , leżą cy już po za m urami m iasta, któ ry m i niedaw no K azim ierz o to czył n aoko ło W iś lic ę ; z dala w id ać b y ło w dolinie, w śród p yszn ych łą k zam ek w iślick i w tró jk ąt zbud ow any, z k tó re g o o b e ­ cnie nie p o zo stały naw et fundam enta.

(30)

W śró d ryn ku w znosił się w sp an iały k o śc ió ł w stylu g o ty c k o - rom ańskim , zbud ow an y także przez zm arłego kró la na pam iątkę u kryw an ia się tutaj ojca, k tó reg o p o ­ stać z kam ienia w y k u ta dotąd ozdabia ścianę zew nętrzną.

P r z y kościele, na tle b łęk itn ego nieba, ry so w a ła się o k a ­ za ła kw ad ratow a dzwonnica, od dołu z ciosu, a w d ru ­ g iej p o ło w ie z drobnych czerw on ych c e g ie łe k zbudo­

w ana, obram ow ana u w ierzchu n ao ko ło w yk u tym i h e r­

bam i w kam ieniu, na w ieczną pam iątkę ro d zin , k tó re swój grosz z ło ż y ły na jej budow ę. C ałe przedm ieście, aż do w spaniałej bram y, strzegącej m urów m iasta, przed ­ staw iało k u p y zgliszcz, g d y ż cała ta część w arow n ego grod u, zam ieszkała przez żyd ów , b y ła św ieżo spalona.

G d zien iegd zie po rum ow iskach w łó c z y ły się gło d n e p s y i g rze b ią c w p o p io ła ch , w y c ią g a ły opalone kości, B ó g w ie do k o g o n a le żą c e ; gd zien iegd zie jak ieś utajone isk ry tliły się jeszcze w przyciesiach dom ów, a w iatr dym roznosił w o k o ło w raz z o b rzyd liw em i w oniam i ciał.

N igd zie nie p o k a zyw a ło się życie, nigdzie postać ludzka nie zam ajaczyła w śród te g o strasznego i w strę­

tn ego pobojow iska.

R y c e r z Jaśko, chcąc skrócić królew n om , o ile m o­

żn a , p rzyk re w rażenie teg o w id o k u , ro zkazał w ozom i kolasie jech a ć w yciągn iętym kłusem . T w ard a, g ip so w a opoka doskon ałą stan ow iła p o d ło g ę , i w ozy, raz d ostaw ­ szy się na n ią , nie znajdując żad n ych przeszkód, sta cza ły się z g ó ry z n adzw yczajnym pośpiechem .

P rze b y to nareszcie to straszne pole rozpanoszonej śm ierci i ca ły orszak zn alazł się w k ró tce u otw artej b ra ­ m y kam iennej miasta, wznoszącej się pośród dw óch w y ­ sokich w ieżyc, sterczących w m urach otaczających W i­

ślicę. B ram a b y ła na rozcież otw arta, n ik o go nie b y ło , a b y strze g ł w ejścia.

P rze b y to d łu g ą , k rętą u lic ę , zabudow aną m urow a­

nym i domami i w yd o b yto się na ry n e k , k tó re g o bok

(31)

p o łu d n io w y zajm ow ała w spaniała k o le g ia ta ; u lice b y ły praw ie puste, a jeżeli gd zieś p o k a za ł się ja k iś p rze ch o ­ dzień, to tw arz je g o ponura, w zro k spuszczony do ziemi, p o k a z y w a ły , że ludność m iasta p rzygn ęb ion a jest w ie lc e klęskam i.

N iespod ziew anie, na skręcie u licy, pokazał się je ź ­ dziec na dzielnym koniu. B y ł to czło w ie k nie p ierw szej już m łodości, a stary, w yszarzany ku b rak, opasany rze ­ m iennym pasem , u k tó reg o w isiała k a ra b e la , p o k a z y ­ w a ły chudzinę jakąś. B ynajm niej jed n ak pokora nie przebijała się z oblicza jeźdźca. W ą s je g o już szp ak o ­ w aty, p od k ręco n y do g ó ry z w ę gie rsk a , n adaw ał mu ju n acką m inę, a g łę b o k a szram a przez środ ek tw arzy zdradzała człow ieka, k tó ry m e da sobie w kaszę dm u­

chać bezkarnie.

Jeździec zw olna zbliżał się do orszaku królew ien . O rszak ten w czasach, w któ rych okazało ść w podróżach b y ła na porządku dziennym , p rzed staw iał się w ięcej ja k skrom nie i szlachcic spojrzaw szy nań le k ce w a żą co , ja ­ dąc sam ym środkiem ulicy, nie m yśla ł mu w cale ustą­

pić z drogi.

— N a b o k ! — zaw ołał potężnym głosem K a czo ra , ostrzegając zb liżającego się jeźd źca.

— D la w szystkich rów na d ro g a — odparł zuch w ale szlachcic, opierając ręk ę na szabli.

— A le nie w szy scy są sobie rów n i — odparł ro z­

g n ie w a n y K a czo ra — i nie w szystkim służą jed n akow e p rzyw ileje.

— P o lsk a szlachta w szystka sobie jest rów na — o d rzek ł w yn io śle szlachcic. — I k o g ó ż to ta k esko rtu ­ jecie, że dw orzan ow i biskupa w ro cła w sk ie g o każecie się

usuw ać z drogi?

Jaśko u słysza w szy te słow a, popuścił cu g le kon iow i i w yp rzed ziw szy c a ły orszak, dotarł do zaw ad yaka i za­

g lą d a ją c mu surowo w tw arz, z a w o ła ł:

(32)

— U stąp z d ro g i w aszm ość przed zbliżającem i się królew n am i, sierotam i naszego dobrego K azim ierza, bo je ż e li nie usłuchasz natychm iast, biada c i !

Tym czasem szlachcic p rzy g lą d a ł się rycerzow i.

— A le ż , je że li m nie pam ięć nie m yli — zaw o łał — m am przed sobą w aleczn ego rycerza Jaśka z Żarnow a, z któ rym razem odpieraliśm y Jad źw in gów z pod św ię ­ te g o K r z y ż a przed dwudziestu laty.

— A c h , toś to ty za w a d y a k o ! — za w o ła ł Jaśko, w y c ią g a ją c rękę. — T y , d zieln y ch orąży L u b rań skiego, W o jc ie c h Chm ura!

— G rad o w a Chm ura, ja k m nie n azyw ają n iep rzy ­ ja c ie le — od rzekł szlach cic, spiesznie usuw ając się na b ok i jednocześnie zdejm ując czapkę przed nadjeżdża- jącem i królew nam i.

Jaśko w y c ią g n ą ł r ę k ę , k tó rą Chm ura serdecznie uściśnął.

— G dzież m yślicie popasać, bo szkap y m acie p o ­ m ęczone? — za p y ta ł poufale.

— G d zieżb y w yp ad ało odpocząć sierotom w ie lk ie g o kró la, ja k nie w zam ku w iślickim , w ystaw io n ym przez n ie g o ?

Chm ura zam yślił się na c h w ilę , na tw a rzy je g o od ­ m alow ało się p ew n e zadziw ienie, następnie jeszcze w ię ­ cej p rzy b liż y ł się do rycerza, i n a ch yliw szy się aż do ucha, r z e k ł:

— P o starej znajom ości, życzą c wam dobrze, szla­

ch etn y panie, i szanując szczerze k rew p ły n ą cą w ż y ­ ła ch sierot u kochan ego króla, nie rad ziłbym wam tam zajeżdżać.

— D laczego ?

— B o zam ek za jęty je st przez biskupa k ra k o w ­ s k ie g o Zawiszę.

— C zyliż zam ek jest ta k m ały, że już nie pom ieści na parę go d zin naszego skrom nego orszaku?

(33)

—■ N ie jest ci on m ały, ale orszak Z aw iszy sk ła d a się przeszło ze stu koni, a g d y do te g o dodacie o rszak i panów Szafrań ców , K m itó w i w ielu innych to w arzyszą­

cych mu, to się łatw o przekonacie, że pom ieszczenie tam kró lew ien je st niepodobne.

— Mój T y M ocn y B o ż e ! do czegóż to już p rzyszło w tej naszej ziemi, że dw ie ostatnie odrośle k ró le w sk ie g o rodu nie m ogą znaleźć strzechy gościnnej dla odpoczyn ku w p o d ró ż y ! A le ć w idzicie, m ości Chmuro, że cała parad a nasza sk ład a się zaled w ie z kilkunastu ludzi, m yślę w ięc, że trochę m iejsca się tam jeszcze dla nas znaleźć pow inno,

— A le ż dziesięć takich od d ziałkó w p om ieściłob y się jeszcze w zam ku w iślickim — za w o ła ł Chm ura — ty lk o , że tam już p ija ty k a trw a od trzech dni, rozm aite ka p ele cudzoziem skie gw arem napełniają p o w ietrze; ja ­ k ieś tam w ęd ro w n e m instrele, czy ja k się tam n a z y w a ją , w y g r y w a ją na lutniach i śpiew ają pieśni, a tłum y spę­

dzon ego ludu, to je st w ła ściw ie m łodych kobiet, n a p e ł­

niają dziedzińce. O tóż w idzicie, mój Jaśku, w szystko to nie zdaje mi się b y ć stosowne dla oczów tych n ie w in ­ n ych b iało głó w , k tó re m oże lekcew ażąco p rzy ję ła b y p i­

jan a drużyna i d latego wam odradzam tam się k ie ro w a ć.

K r ó le w n y tym czasem , oczekując w kolasie k o ń ca rozm ow y, zaczęły się niecierpliw ić, co w id ząc Jaśko, s k ie ­ ro w a ł kon ia ku nim i o d k ry w szy g ło w ę , r z e k ł:

— N ajm iłościw sze panie moje, odebrałem w ia d o ­ mość, że na zam ek udać się nie będziem y m ogli, musi­

m y w ięc rozbić nam ioty na b ło n iach N idy, lub udać się o ćw ierć m ili dalej do zam ku p ełczy sk ie go .

— C zy i w zam ku w iślickim mór zapanow ał? — za­

p y ta ła księżn iczka Anna.

— G orzej ja k zaraza m orow a, m iłościw a pani, tam rozpasani na zb y tk i panow ie ucztują z Z aw iszą na c ze le .

N a tw a rzy królew n ej A n n y b ły sn ą ł w yra z oburze­

nia, księżniczka Jadzia g o rzk o się uśm iechnęła.

f i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy Zagórski wszedł, światło słoneczne żółte, jakby bursztynowe, cedziło się cicho przez ażur fi­.. ranek, a w starych, złotych ramach obrazów

kości rozprysku serji. Wstrzeliwanie rozpoczyna się od poprawiacza normalnego, powiększonego o 4 kreski. Jeżeli pierwsza serja będzie rozpryskowa, zmniejsza się

Po trzecie nawet zwyczajny turysta, który patrzył intel- ligentnie na dzieła sztuki etruskiej i rzymskiej w muzeach włoskich, zauważył, że Etruskowie, zwłaszcza

Kiedy Zygmunt August, ceniąc sobie równie jak jego poprzednicy przyjaźń z Austryą, o jej przymierze się starał i po śmierci Elżbiety ożenił się z

Oprogramowanie pozwala obecnie na realizację wszystkich podstawowych funkcji (udostępnianie czyli wyszukiwanie wg metadanych, przeszukiwanie tekstów

nemu fikcyjnemu przyjacielowi, który za nią dobrze zapłaci; chce oczywiście zdobyć ją dla siebie. Syn broni się, jak może, ale ostatecznie staremu udaje się

aber kräftig sich entwickelnden Preußen will es keinen natürlichen Bundesgenossen, sondern nur einen.. feindlichen

Wbrew jednak wszystkiemu, wbrew chłodnemu rozsądkowi nie drży w nas serce, nie łamie się dusza i daleką jest słabość obawy o jutro.. W ani zwycięstw- w