Jan Prokop
Krytyk jako stwórca
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4-5 (28-29), 86-94
Jan Prokop
Krytyk jako stwórca
K iedy m yślim y o k ry ty k u , m y ślim y o takim panu, k tó ry pisze o książkach. W yjaś nia, chw ali, sp iera się z autorem . N iekiedy p ró b u je sform ułow ać zasady tego w yjaśniania, chw alenia, ga nienia. J e s t to k ry ty k a dialog z dziełem . Często roz m ow a głuchych.
Nie o tak im k ry ty k u i nie o takiej kry ty ce chciał bym tu ta j mówić.
Od książki C hciałbym tu ta j m ówić o w cześniejszym stad iu m po-do literatury w sta w a n ia lite ra tu ry . Ó m om encie stw arzan ia L ite r a tu r y z tego, co napisane. O geście pow ołującym do istn ien ia książkę jako litera tu rę . G dy k ry ty k ja k do b ra (?) w różka dotknięciem pałeczki w zyw a „z n i cości” dzieło, gdy z m agm y tego, co napisane, rzeźbi oblicze lite ra tu ry . J e s t to szczególny aspek t k ry ty k i, u m y k ający zw ykle naszej świadomości.
K ry ty k bowiem , k tó ry pisze o książkach, gani je lub chw ali, to głos w śród in n y ch głosów. Jego publiczne słow a są przeciw in n y m publicznym słowom, jego a rg u m e n ty przeciw innym argum entom . O to głos dzieła, oto głos k ry ty k a, sp ie ra ją się te głosy lu b w sp ierają. J e s t to sejm ik lite ra tu ry , gdzie każdy m a ró w n e p raw a. Jeśli dochodzi do pojedynków , to nie b ra k w idzów oceniających postaw ę i dzielność p rze
-87 K R Y T Y K J A K O S T W Ó R C A ciw ników . P rzeciw nik pokon an y m a szanse rew anżu, jego ra c je są zn ane,-jego arg u m en ty m ogą odzyskać wagę i skuteczność. N ajostrzejszy k n o c k o u t nie zdo ła o debrać dziełu jego nieodw racalnego istn ien ia jak o lite ra tu ry . W szystko dzieje się tu w św ietle dzien nym , n ie m a decyzji ostatecznych. Ci, co toczą spór, otrzym ali przecież k a rtę w stęp u do ra ju , są w śród w ybrany ch . P o p ro stu są.
N atom iast „tam ty ch ” n ie m a, n ie urodzili się. Tam ci, tzn. dzieła nie w ezw ane, n ie w y b ran e, skazane n a w ieczną o tch łań n ie d rukow anego rękopisu. N iepraw dą bow iem jest, że dzieło literack ie stw arza au tor, te n pan, k tó ry pisze rękopis. A u to r ręk o p isu je s t osobą całkow icie p ry w a tn ą , budzi szacunek teścio w ej, niepokój lu b dum ę żony i dzieci. M oże to być M. Z. lu b C y prian N orw id.
K ażda epoka w ypow iada się n iesły ch an ą m nogością głosów. Z tego m nó stw a ocaleje p arę k artek, p a rę w ierszy, ocaleje, tj. znajdzie żyw ego ż y ra n ta w śród potom ności, kogoś, k to zainw estuje (zaryzykuje) swój czas i uw agę n a le k tu rę tek stu . A le szansę ta kiego w y b aw ien ia z czyśćca — ocalenia od zapom nie n ia m a ją ci, co ju ż tra fili n a litera c k ą scenę, co ju ż zaistnieli jak o fa k t litera c k i w książkach i pism ach. Oto m agia dru k u , k tó ry u n ieśm ierteln ia L udw ika Epifaniego M inasow icza i A dam a N apoleona M ickie wicza. Obaj bow iem w eszli do lite ra tu ry — n a ch w a łę lu b pośm iewisko.
Ale dob re sam opoczucie lite ra tu ry naw ied za w idm o w iecznie potępionych, odrzuconych, skazanych bez słow a obrony. Z am ordow anych skrytobójczo rec e n zją w ew n ętrzn ą. Oto pojęk iw an ia błęd n y ch d uszy czek n igd y n ie narodzonych książek. Nie istn iejąca a lte rn a ty w a L ite ratu ry . P u sty obszar z o d straszają cym napisem ja k n a w ro tach D antejskiego piek ła: G rafom ania.
G rafom an ia je s t w ygodnym alibi L ite ra tu ry : jasne, że w ybrano w łaśnie n ajlepszych: decyzja w y b o ru nie m a w sobie nic arb itraln eg o , zgodna je s t z N orm ą
N ie drukowana otchłań
Skrytobójcze recenzje
Krytyki: interpretująca i selekcjonu jąca
(Piękna, D obra i Praw dy). Poprzez m oją decyzję — m ówi (myśli) k ry ty k — realizu je się w ola Absolutu. Oto ja, m ów i (myśli), b u d u ję św iątyn ię W iecznego P ięk n a (P raw d ziw ą Sztukę), m oje drobne kroczki prow adzi m ocna rę k a L iterackiej O patrzności. Nie w y bieram w udręce, nie w yb ieram n a oślep, nie je stem kostką w yrzucającą przypadkow e n u m ery w niew iadom ej loterii.
G rafom ania jako zbiór słusznie odrzuconych um ożli w ia i usp raw ied liw ia L iteratu rę, je s t cieniem uw y d atniający m jej blask i boskość. Chciałoby się rzec gw aran tką, m orzem ciem ności w yznaczającym jej granice. Czym że bow iem je st L ite ratu ra, jeśli nie — N ie-grafom anią?
Ale to w łaśnie k ry ty k rozdziela św iatło od ciem ności, kozły od owiec. On przew ozi dzieło z brzegu n ieist nienia, z m roków pryw atności w jasność. A u to r p rzy nosi tylko glinę ziemi, ciasto rękopisu, z którego tam te n lepi k sz ta łt doskonały dzieła sztuki w y sta w ionego n a publiczny podziw. Otóż ta w łaśnie n a j w ażniejsza o peracja — stw arzan ie L ite ra tu ry z P ry w atności — dokonuje się p rzy drzw iach zam knię tych. O ile k ry ty k a -in te rp re ta c ja i osąd d zieła-fak - tu literackiego dokonuje się n a oczach w szystkich, jest to proces jaw ny, to kry ty k a-selek cja je s t są dem k ap tu ro w y m bez możliwości obrony, w podzie m iach gm achu L iteratu ry .
Ale mój zam ysł tu ta j n ie je s t zam ysłem m oralisty . Je rz y K w iatkow ski pisał kiedyś, że k ry ty k po w inien być — ja k P a n Bóg — spraw iedliw y. Otóż sp raw ie dliwość w obec ow ych duszyczek błędnych — skaza n y ch n a w ieczne potępienie bez sądu i m ożliwości o b rony — n ie leży w m oich kom petencjach. N ie w iem , ja k im pomóc, ja k ie m odły za nie odpraw iać. Może w szystko drukow ać? Ale za czyje pieniądze? A k t upow szechnienia te k stu je st aktem jego uspo łecznienia, a w ięc społeczeństwo, jego rep rezen tan ci w ydelegow ani lub u zu rp ato rzy m ają p raw o decydo
89 K R Y T Y K J A K O S T W Ó R C A wać, co chce, czego nie chce. Ono (oni) m ają klucze do r a ju ja k św ięty P iotr.
P ew ne n u r ty kalw inizm u głosiły niegdyś, że ci, któ rym się powiodło, są m ężam i spraw iedliw ym i i upo dobanym i przez Boga, b an k ru ctw o zaś finansow e je st w idom ym znakiem cofnięcia boskiego błogosław ień stw a łajdakom . Taki zm istyfikow any m odel je s t b ar dzo w ygodny i kuszący w litera tu rz e dla zam asko w ania rzeczyw istych układów au to r — k r y ty k (dy spozytor) — czytelnik. Oto, p rzy jm u je się n a jc h ę t niej, n ajlep sze dzieła p o tra fią w yw alczyć uznanie dla sw ojej rzeczyw istej, obiektyw nej w artości. Mimo chw ilow ych porażek cnota a rty sty czn a try u m fu je , w ystęp ek zostaje ukaran y . Nasz osąd je s t w yrazem spraw iedliw ości (dziejowej, boskiej itp.), czujem y się zresztą ciepło i bezpiecznie w takiej kom ityw ie z obiekty w ny m i w artościam i, k tó ry ch głosem w ie rzym y, że jesteśm y. Miło je s t utożsam iać się z N aj w yższym T rybunałem (dziejowym, boskim itp.). Jeżeli k sz ta łt lite ra tu ry został utw orzony p rzez k ry ty k a (dyspozytora-m anipulatora), tj. tego, co doko n u je selekcji, nie tego, co k o m en tu je i objaśn ia ju ż św ięte tek sty (przy czym a u to r je st o ty le tw órcą, o ile krow a, a n ie k u ch arz je s t tw ó rcą befszty ka
d la Strogonoff), to k ry ty k usiłuje wm ówić, że k ształt te n n ie je s t w y n ik iem jego a rb itra ln y c h de cyzji, jeg o przypadkow ych wyborów , jego chaotycz nych gustów , ale że je s t zgodny z N ajw yższą Hie rarc h ią W artości. J e s t to m istyfikacja, k tó ra tow a rzyszy zresztą (psychologicznie um ożliw iając go) każ dem u aktow i w yboru. N aw et w y bierając p ty sia albo krem ów kę, dopisujem y do tego m etafizyczne m oty w acje. Nie do zniesienia bow iem je s t w izja św iata jako loterii, w izja lite ra tu ry , gdzie o sukcesie decy duje w iązka okoliczności całkiem przypadkow ych. Co za k o n k retn y tek st zostanie uży ty do p ełn ie n ia fu n kcji, n a k tó re istn ieje a k tu a ln e zapotrzebow anie, jest bow iem rów nie m ało w ażne ja k to, z k tórej krow y befszty k spożyje arcyksiążę podczas koronacji
cesa-Krowa czy kucharz ?
rza. Tekst, ów żyw y i ciepły dla M aryli pisany, je st tylko su b stan cją n ieistotną, bo w ym ien ialną. Podobną fu n k cję m oże pełnić in n y tek st ró w n ie żyw y i ocie k ający k rw ią — dla D elfiny lu b d la L aury. J e s t ich tysiąc. N aiw na je s t ta w ia ra dziecinna w jedyność dzieła, w niepow tarzalność dzieła, ta k ja k tęsk n o ta czytelników popu larn y ch m agazynów do jedyności ludzkich losów w istocie p refab ry k o w an y ch w edług schem atów i osadzanych n a jakim ś n azw isku : M ary- lin M onroe, B rig itte B ardot, księżniczka M ałgorzata. O graniczoną ilość p rem iow anych m iejsc zajm u je „pierw szy lepszy”, ten, kogo a k u ra t zgarną g rabk i k ry ty k a-selek to ra. P ow tarzam : w edług naiw nego w yob rażen ia to najlepsze dzieła p rz e b ija ją się sw ym ciężarem g atunkow ym poprzez sieć ró żnych p rze szkód i zajm u ją n ależne im pierw sze m iejsca: h isto -
I vice versa ria rzeczyw ista je st potw ierdzeniem h isto rii idealnej, to, co je s t — potw ierdzeniem tego, co być pow inno. Nie w ątpię, że te n m odel daje d o b re sam opoczucie k ry ty k o m dysponentom i szczęściarzom, k tó rz y owe p rem iow ane m iejsca zajęli.
P sy ch o an ality k pow iedziałby, że dokonuje się n a sk a lę społeczną obcięcia treści w stęp ujący ch z p odśw ia domości. Że cedzi się to, co dopuszczalne d la św ia domości, dla p rak ty k i i „dzienn ej” działalności. N u r ty n ad realistyczne zresztą rzeczyw iście o b y w ają się bez uw ydatniającego ry sy L ite ra tu ry P ięk nej cienia G rafom anii. Ta o sta tn ia jak o repoussoir po trzeb n a je s t raczej klasykom . Od n ich w łaśnie się w zięła jak o pojęcie nieudolności, niesp ełnien ia reguł, n ied o ra sta - nia do ogólności w szechludzkiej. G dyż nad realizm ja ko zasadę p rzy ją ł sw oisty b rak selekcji, zniesienie organów k ontroli r a tio : te k st je s t zapisem au to m a tycznym , stru m ien iem skojarzeń — m ów m y w ięc w szystko.
A le złagodźm y nieco ów fu ro r rew in d y k acy jn y . N aiw nością byłoby sądzić, że literack i g a b in e t cie n ió w re p re z e n tu je now e oblicze L ite ra tu ry . Ze tłu m y N orw idów w rzucono do koszów red a k c y jn y c h
91 K R Y T Y K J A K O S T W Ó R C A i w y starczy tam sięgnąć, aby L ite ra tu ra zajaśniała now ym blaskiem . A p rzy n ajm n iej całkiem now ym blaskiem .
N atom iast ró w n ą naiw nością je s t sądzić, że książkę przynosi czytelnikow i au to r. Podczas gdy a u to r jest surow cem , rudą, z k tó rej in n i tw orzą literack i pro d u k t. J a k w iadom o zresztą, surow ce są w ym ienialne. M istrz n a w e t z podłego surow ca ulepi k ształt p ra w ie doskonały. To, co d o staje czytelnik, je s t p rod uk tem in n y c h r ą k / niż to su g eru je k a rta tytułow a. W ciąż m yślim y w zoram i sprzed w ieków . G dyby a u to r przyniósł nam rękopis, potrak to w alib y śm y go ja k n a trę ta , podczas gdy za jego w y d ru k o w an ą książ kę płacim y niek iedy d użą sumę. Jego rękopis nie je s t bow iem uśw ięcony, pasow any n a L iteratu rę, jest jeszcze sp ra w ą p ry w atn ą. Podobnie w S tan ach n ik t nie schyli się po jab łk o leżące w traw ie pod jabłonią w opuszczonym sadzie ferm y, poniew aż n ie są to „ ja b łk a ” jako p ro d u k t spożycia — w iadom o, że jab ł k a k u p u je się w sklepie i m a ją one n ak lejk ę np.
delicious, w te d y dopiero w chodzą w obieg społeczny.
J a b łk a pod jabło n ią — podobnie ja k rękopis — są ty lk o n a tu rą .
O tóż ta sy tu a c ja nie w y d a je się odwieczna. Inaczej k ształto w ała się w średniow ieczu, inaczej w k u ltu rac h pierw o tny ch . In sty tu c ja selekcji udzielająca k a r t w stęp u do L ite ra tu ry to sp raw a czasów nowo żytny ch, gd y jed n o stk a ulega określonym naciskom społecznym , poddana je s t szczególnym przym usom . J e j działalność u ję ta je s t więc w określone ram y, zw ężające pole spontaniczności. Oto konik polny, którego prog ram em je st ek sp resja osobowości — śpiew aj i tańcz — oto m rów ka przypom inająca — oszczędzaj i p racu j.
Ś p iew anie i tańczenie w chodzi w ięc w określone r a m y, odbyw a się ku pożytkow i ogółu pod kontrolą d y ry g en ta. To on sta je się organizatorem , a wreszcie reży serem i tw ó rcą widow iska. Tańczą i śpiew ają nie ci, k tó rzy m ają n a to ochotę, ale ci, k tó ry ch o n w y
Surowiec autorski
Rama ograni czająca spon taniczność
Pryw atność i sprawdzone wartości
Literackie m isterium
bierze n a tancerzy i śpiew aków , p a su je w edług w łas nego uznania, ja k to daw ne p rzy w ileje królew skie form ułow ały: selon notre bon plaisir.
P o w tarzam : jeśli a u to r w ręcza m i do przeczytania swój rękopis, to je s t to dla m nie co n ajw yżej gzansa p ew n y ch doznań estetycznych (jeśli tak ie w stan ie czystym istnieją). Nasz k o n tak t je s t sp raw ą p ry w a t ną, w ym aga ode m nie decyzji n a w łasn ą rękę, z ca łym ry zy k iem decyzji czysto jednostkow ej i z całą u d ręk ą takiej decyzji. N atom iast gdy k u p u ję książkę w k sięgarni z tym sam ym tekstem , k onsum uję n ie p ry w a tn y utw ór, jabłko podniesione w row ie (może z robakiem ?), ale L iteratu rę, której ow a książka je st delegatem , rep rezen tan tem , posłem. A w ięc System W artości Spraw dzonych, za k tó ry m i stoi społeczność (wszak w yznaczyła obszar L ite ra tu ry decyzjam i sw ych w yrazicieli). C zytając ową książkę, biorę ud ział w tym , co społecznie uznane, potw ierdzone, a ty m sam ym u n ik am ry zy k a błądzenia po w ertep ach je d nostkow ych w yborów , przeżyw am najsłodsze rozko sze konform izm u, czuję n a swoim k a rk u ciepły od dech grom ady (może to być zresztą grom ada sno bów).
Oto o bserw ujem y szczególny paradoks: w m aw iam y sobie, że obcujem y z jednostkow ym dziełem , podczas gdy obcujem y n a jp ie rw z L ite ra tu rą jako System em U znanych W artości, k tó ry ch dzieło je s t w tó rn ym , w ym iennym , niekoniecznym w swej jednostkow ości przykładem i okruchem . Idzie nam n ie o żadne p rz y drożne sp o tkan ia z nieznanym w ędrow cem niosącym n am sk arb y sw ojej m ądrości, ale o udział w m iste riu m w spólnoty poprzez L iteratu rę. N ieupośrednione spotkanie tw arzą w tw arz w ym ieniliśm y n a sp o tk a nie z W ielkim A nonim em , rep rezen tow an ym przez m ilion w ym ien n ych tw arzy. L e k tu ra dzieła staje się m odlitew ką (w ym ienną!) k u czci.
G w arancję, że L ite ra tu ra je s t społecznie sp raw d zon ą W artością, stanow i jej, jak pow iedzieliśm y, p rzeciw staw ien ie — G rafom ania, tak jak istnien ie P ie k ła
93 K R Y T Y K J A K O S T W Ó R C A um ożliw ia Niebo. O drzuceni k o n se k ru ją w ybranych. Cień ujaw n ia blask. Z nam y blask, ale jak i je s t cień L ite ra tu ry — N ie -L itera tu ra ? Ta część odrzucona i niebyła każdej epoki? Jeśli m ów im y: część o drzu cona i niebyła, to nie idzie tylk o o re a ln ą zaw artość red ak cy jn y ch i w ydaw niczych kosztów . Idzie także o możliwości, k tó re się nie zrealizow ały, u d arem n io ne już jako zam iar, nie ujaw nione i zaduszone pod g ru b ą sk o ru p ą L ite ra tu ry . N aw et rękopis bowiem może (z rzad kim i w y jątk am i) pojaw ić się dopiero w pew nym horyzoncie możliwości.
Z aw artość koszów red ak cy jn y ch to nie zawsze owa
hybris, k tó ra swoim groźnym bezkształtem straszy
dobrze ułożone form y L iteratu ry , bardzo często to przedw czorajsza L iteratu ra, tylko spóźnione echo nie daw nej przeszłości. O czyw iste je s t bowiem , że L ite ra tu ra jak o In sty tu c ja p refo rm u je to, co dopiero pow staje. M niej rozgarnięci d a ją się kształtow ać przez form y w czorajsze, sp ry tn iejsi przez najnow sze. To, co odrzucone, je s t zapew ne zresztą rów nie nie dobre (rów nież dobre) ja k to, co przy jęte.
J a k już m ówiliśm y, to, co otrzy m u jem y do spożycia jak o rzekom o n iep ow tarzaln e dzieło jed n o stk i propo n u jące nam szczególne tête à tête, je st przeb ran ym em isariuszem L ite ratu ry , z jej w ysokiego a u to ry te tu przem aw ia. Jego siła i sugestyw ność, jego „m ana” bierze się w łaśnie z owej In sty tu cji, k tó rą rep re z en tuje. To ona o b d arza książkę, k tó rą bierzem y do rąk, szczególnym prestiżem . Z a plecam i każdej okładki stoi nie pan X. Z., ale budzący nabożeństw o czytel n ik a system społecznie spraw dzonych w artości. Książ ka otrzym uje szczególny charyzm at, którego pozba w iony je st p ry w a tn y św istek p a p ie ru zabazgrany czyim ś m niej lub bardziej n iekaligraficznym pism em. K ażdy pisarz je s t do zastąpienia, jego jedyność je st sp ry tn ie sfabrykow anym przez m an ip u lato ró w m i tem , tak ja k jedyność buzi cover-girl n a okładce po pularnego m agazynu. Co trzecia dziew czyna może być (i może nie być) cover girl.
Zamordowane m ożliwości
Charyzmat literatury
94
Otóż k ry ty k je s t tym , k tó ry w y b ie ra kand y dató w do święceń, aby tchnąć w nich D ucha L iteratu ry . On słowom ich daje moc i doniosłość, n a w e t gdyby b y ły bezradnym jąkaniem . On w łaśnie: Dem on, Deus e t