B Ó 3 ^ =
0 IDflRSZflliDę
U)yjście rosjan z W a rs z a w y .
BÓ3 O WRRSZRWĘ
Kartka z dziejów Wojny Europejskiej, dotycząca operacji,mających nacelu opanowanie Królestw a Polskiego przez sprzym ierzone armje niemieckie i Rustrjackie i akcję wojenną przeslw Rosji.
NRKŁRD „KURJERR NRRODOWEGO"
WRRSZRWR, NOWOGRODZKA 17, 1915.
3 *
Gepruft und freigegeben Presseverwaltung.
Warschau den 18-ten XI. 1915.
. m u k ub ilm sk ie soiw. m a śian ke w ie za. m m m ,nowobrodk* m
m m m sam ter%
1 bz 55 J
1
Z * l o f l
Nieco dat.
Dnia l-go sierpnia 1914 roku Niemcy w y
powiedziały wojnę Rosji.
Oddziały wywiadowcze niemieckie nie
zwłocznie wkroczyły do Królestwa Polskie
go, zajmując Sosnowice, Będzin i Kalisz.
D. 6-go sierpnia A ustrja wypowiedziała wojnę Rosji. W śród w alk na pograniczu, w dniu 15 sierpnia w ielki książę Mikołaj Mikołajewiez ogłasza odezwę do Polaków. D. l-go w rze
śnia pogrom arm ii gen. Samsonowa, Marto- sa i Pesticza w Prusach. W schodnich przez niemców. Dwa korpusy rozbite, częścią dosta
j ą się do niewoli. D. 3-go w rześnia generał Ruzski po zwy ciężkich w alkach z A ustrjakam i zajmuje Lwów i Galicz. 22 w rześnia Jaro sław, Przew orsk i Łańcut. 25 września zaś w kracza do W ęgier przez przełęcz Użok.
Tym czasem na terenie Kongresówki dnia 28 w rześnia rozwijają się w alki na linii — Osowiec, Druskieniki, Simno, A ugustów i Kopciowo, d. 29 września pod Marjampolem,
4
Suwałkam i i Sejnami, a w dniu 11 paź
dziernika rozpoczyna się z całą siłą ofenzy- w a na drogach, w iodących do W arszawy.
13—19 października zawiera okres w alk pod W arszawą i na południe od Przemyśla.
D. 21 października zaznacza się cofaniem ta k ty ąznem armji niem ieckiej z pod W arszawy.
W alki na terenie Łowicz, Skierniew ice—Ra
wa. 25 października: bitw a na froncie Rawa—
Nowe Miasto—Białobrzegi. 26 października w alki na drogach do Piotrkow a i Radomia.
29 października. Cofnięcie się wojsk niem ieckich na froncie W isły. W dniu 23 listopada świeże siły niem ieckie ukazują się od strony W ielunia. 25 listopada bitwa pod Łodzią. 1 grudnia. Na lew ym brzegu W isły w obrębie Łowicza, Łodzi i Łasku rozwija się wielka bitw a. 7 grudnia cofnię
cie się rosjan z pod Łodzi. 11 grudnia no
w a bitw a pod Łowiczem. 16 grudnia w al
k i nad Bzurą i Rawką. 23 grudnia w alki pod Mławą. 24 grudnia atak niemców w okręgu Sochaczew — Bolim ów . 30 grud
nia bitw a pod Małogoszczem. 1 stycznia 1915 r. Bitwa pod Rawą. 9 stycznia. Bitwa pod Mogiłami. 18 stycznia utarczki pod Konopkami, Radzanowem, Bieżuniem, Do
brzyniem, W yszogrodem i W itkow icam i.
1 luty bitw a w okręgu Borzymowa i Woli Szydłow ieckiej. 11 lutego znaczne siły nie
m ieckie przechodzą do natarcia w kierun
kach W yłkowyszki, Ełk, Myszyniec — do Ostrołęki i pod Sierpcem nad Skrzno. 25 lu tego bitwy pod Przasnyszem. 6 Marca bi
tw y n a d P ilicą i nad Sanem. 10 m arca bi
tw y w powiecie Suwalskim i pod Ossowcem.
22 m arca upadek Przemyśla.
Bój o Warszawę.
Nad Bzurą i Rawką zapadły wreszcie oba walczące wojska
w
zbudowanych przez się©kopach — by przetrw ać zimę.
Zima w okopach...
Czyż można sobie wyobrazić coś więcej nużącego dla żołnierza, nad tę straszną ko
nieczność siedzenia w okopie, który lada chwila może się stać widownią okropnej za
głady szeregu istot ludzkich, kryjących się w jego głębi.
Mróz, słota, śnieg, wszystko, w szystko to składa się na jego cierpienie. Niemożność rozbierania się, kąpieli, zmiany bielizny, ba!
trudność um ycia się naw et, wszystko to wpływa na nastrój biedaka. A gdy kuchnia połowa opóźni swój przyjazd — brak ciepłej straw y denerwuje go w nadzwyczajny spo
sób. Nie reaguje wprawdzie, ale z ruchów i błysku oczu poznasz, co się w duszy jego przejawia.
6
D yscyplina przecież robi swoje.
Żołnierz milczy i pełni swą powinność, oczekując zmiany.
Zmiana zaś — przynosi m u trzydniowy odpoczynek, możność zrobienia porządku ko
ło siebie, świeżą bielizną i uciechą korzy
stania z ogniska.
Po trzech dniach—znów w raca do okopu.
Na poniewierką i niekiedy—po śmierć.
Jeszcze pół biedy, jeśli oficerowie m yślą o dobrobycie żołnierza w okopie. W rosyj
skich okopach oficerowie tacy byli unikatam i.
W większości wypadków takiem i spraw a
mi zajmowali się podoficerowie i feldfeble.
Oni, ci najbliżsi naczelnicy uwięzionego w okopie żołnierza, najbardziej troszczyli się o jego dobro.
I tak przechodziły dnie, tygodnie i m ie
siące.
Nad Bzurą i nad R aw ką.
Od czasu do czasu ta lub owa strona próbowała natarcia, wtedy trup padał gęsto, a ci, którzy zostali przy życiu, uważali taki atak za rozgrzewką.
I hartowali się.
Na miejsce poległych lub rannych tow a
rzyszów przychodzili nowi i życie wlokło się swoją koleją.
Ale na flankach frontu, ciągnącego się niem al od Bałtyku aż do Karpatów, dział#
się nieco inaczej.
Tam wojska niem ieckie i austrjackie za-
•aęjy działać niezm iernie intensywnie.
Wojska rosyjskie z Prus W schodnich pod potężnem natarciem przeciwnika umknęły ais pod Kowno.
Suwalszczyzna, Przasnysz i Łomża po krw aw ych bojach w padły w ręce niem iec
kie, a ruchliw a akcja zwycięzkiej arm ji, po
parłszy ofenzywę austrjacką, w przeciągu sześciu tygodni oczyściła z inwazji rosyj- ikiej niem al całą Galicję.
Front centrum rosyjskiego zaczął się wobec tego chwiać.
Rosjanie porzucili pozycje pod Żyrardo
wem i Sochaczewem, cofając się na Błonie i Grodzisk.
Armja niem iecka ruszyła w ślad za u stę
pującym wrogiem.
W alki rozwinęły się na całym froncie.
Pod naciskiem natarcia rosjanie w lipcu paląc i niszcząc wszystko po drodze, cofnęli się ku W arszawie.
K ry ty c z n e chw ile w G ro dzisku .
Przez dw a i pół tygodnia grzm ot armat, tykotanie m itraljez i suchy trzask salw k a rabinow ych nieprzerwanie szarpał nerwy mieszkańców Grodziska i płoszył im sen z powiek.
Po za tem łuny pożarów, wzniecanych
$
na dalszej, lub bliższej przestrzeni przyśw ie
cały mieszkańcom tego m iasteczka od zm ro
k u do świtu, przejm ując zgrozą niebywałą.
Byli oni ja k gdyby w kole ognistem, a k rąg ten ustaw icznie zm niejszał się i zacieśniał.
Snadź niemcy atakowali, a rosjanie, ja k zwykle „bohatersko" ustępow ali z pozycji na pozycję, rabując i niszcząc wszystk#
dokoła.
Trudno w takich chwilach myśleć o śnie.
Wobec tego większość mieszkańców w chodziła z domów i na podwórzach obser
wowała ze drżeniem groźny widok.
A oto jakie fakty zdarzały się biednym, spokojnym ludziom.
B a n d y c i w m undurach.
Uprzednio jeszcze kom endant etapu w y
dał rozporządzenie, dotyczące w łaścicieli po
sesji, żeby bez jego zaświadczenia n ik t nie w ażył się przyjąć na nocleg żołnierzy, a t#
pod rygorem surowej odpowiedzialności grzy
wien i więzienia.
Nakaz ten w ydany został z powodu, że liczni dezerterzy z pozycji w ten właśnie sposób uchylali się od pełnienia obowiąz
ków żołnierza i k ry li się bezkarnie, w yzy
skując w dodatku dobre serca nieśw iado
mych obywateli.
Otóż pewnego dnia, opowiadał jeden z wla-
ścicieli w illi,. zgłosili się do naszego domu trzej żołnierze, żądając noclegu.
— Owszem - odpowiedziałem — ale prze- dewszystkiem proszę mi pokazać zaśw iad
czenie komendanta!
— J a tiebie pokażu umniczatj! (ja ci po
każę, co to znaczy mędrkować). Dawaj nam kom naty i sałomy! Żywo!
— D obrze, ale oświadczam w am , że w tej chwili idę do kom endanta.
Rezolutny żołnierz stracił na minie.
— Tak, znaczyt, nie dasz kom naty?
— Owszem, dam, ale za zezwoleniem ko
mendanta! — odparłem tw ardo.
— Nu, tak nie nado! — odrzekł bohater i dał znak żołnierzom-towarzyszom do od
wrotu.
Na drugi dzień około godziny dziewiątej rano, pół roty piechoty z chorążym n a czele otoczyło nasz dom.
Chorąży w ostry sposób zakomunikował mi, że uw aża mnie za szpiega niemieckiego, wobec czego zmuszony będzie zarządzić szczegółową rewizję w całej mojej pose
sji w poszukiw aniu tajnego- telegrafu, lub telegrafu bez drutu.
Na jego rozkaz żołnierze weszli do w nę
trza domu i zaczęli myszkować po nim, prze
w racając wszystko, ja k to mówią, do góry nogami i badając w szystkie budynki od p i
wnic do strychów .
10
Rewizja trw ała do godziny 2-ej po po
łudniu.
Rezultatem jej było znalezienie na górze zwoju drutu kolczastego, który sobie k u p i
łem w W arszawie już dość dawno, m ając zamiar otoczyć nim ogród od strony pola, aby się zabezpieczyć przed w targnięciem do niego krów sąsiadów, pilnowanych przez okrutnie psotnego pastucha.
W ojna przeszkodziła mi w uskutecznie
niu tego planu, Avięc d ru t kolczasty leżał sobie na górze, czekając stosownej pory do urzeczyw istnienia mego zamiaru.
— W ot i tielefonnaja prowołoka! — (Oto i drut telefoniczny), zadecydował z groźną m iną chorąży.
Szczęściem, że zdołałem przez jednego z sąsiadów zawiadomić kom endanta o gw ał
cie, ja k i mię spotkał.
Przyjechał na koniu i odrazu wsiadł z góry na chorążego.
— Kto wam oddał prikaz proizwodztwa rewizji?! — hu k nął bez ogródek.
— Winowat, gaspadin kapitan! Dieło b y ło nieotłagąjemo, tri sołdatika zdiełali do
nos!— tłomaczył się chorąży, salutują z g łu pią miną.
—■ J a etawo obywatiela znaj u! On poria- docznyj czełowiek! J a za niewo otwieczaju!
Kak wy śmieli bez mojewo razrieszenija!
Poszli won odsiuda z waszej u połurotoju!
W pięć m inut później ani jednego żoł
nierza nie było ju ż w mojej posesji.
Byłem ocalony.
Tymczasem wypadki toczyły się swoją koleją z zawrotną szybkością.
Następstwem ich. było spalenie wsi oko
licznych i plonów, zburzenie stacji, oraz to
ru kolejowego, a przez ten czas wśród ist
nej orgji ognia, strzałów i wybuchów drżał dom, chwiały się budynki, dygotała ziemia.
Półtorej doby przesiedzieliśmy w piwnicy.
W reszcie burza przewaliła się nad nami.
kierując się w stronę W arszaw y.
Do piwnicy wszedł ktoś i gwałtownie szarpnąwszy drzwiami, stanął z nastawionym bagnetem w progu lochu.
Tuż za nim stało dw uch innych ludzi w szarych m undurach.
Byli to niemcy.
W W arszaw ie jednocześnie z tym sta nem rzeczy zarządzono ew akuację instytucji rządowych i wszystkiego, co mogło mieć dla kogoś jakąkolw iek wartość. W ięc nakazano rekwizycję metalów; maszyny fabryczne, ko
tły, ba całe fabryki polecono zabierać albo li
„dobrowolnie1* „zmuszono" w łaścicieli tych fabryk i zakładów przem ysłowych do prze
niesienia się w głąb Rosji wraz ze wszyst- kiem i utensyljam i.
W ostatnich dniach zajęto się zagrabie
niem dzwonów z cerkwi i kościołów. Na
12
Saskim Placu operacja z jednym z dzwo
nów się nie udała i kaw ał kolosa runął na ziemią, w ryw ając się w głąb niem al n a całą swoją wysokość.
Przypuszczano, że oddanie W arszaw y n a
stąpi w sobotę, a ono nastąpiło we czwar
tek o bardzo rannej porze.
Ztąd zamieszanie.
Pociągi, napełnione zrabowanemi bogac
tw am i z W arszaw y odchodziły niemal bez ustanku. Zabrano wszystko z Zamku Kró
lewskiego, z Łazienek, Belwederu. Okradzio
no bibliotekę uniw ersytecką, gabinet zoolo
giczny, politechnikę. Wysadzono w powie
trze, czego nie zdołano zagrabić.
W ieczorami W arszaw a zaczęła świecić niezdowym blaskiem łun pożarowych.
Grzmot arm at z okolicy dolatyw ał tutaj z wciąż rosnącą potęgą. Snadź „bohater
skie" wojska rosyjskie odchodziły na nowe, zawczasu upatrzone pozycje.
A pod m iastem działy się rzeczy n ad
zwyczajne.
Łuny pożarów oświecały nocami w szyst
ko dokoła. W e dnie zato dymy, ja k mgła gęste, spowijały szarym całunem okolicę, zaś z tego całunu liczne w ybuchy w skazy
wały, że coś więcej się tam wytwarza, niż zwykły bój.
Grzmot arm at, tykotanie kartaczow nic.
czasu do czasu okropne wybuchy.
— Trraach! Trraaaach!!
To leciały do góry podsadzone kominy fabryk i gmachy, mogące służyć przeciwni
kowi za ukrycie przed ogniem, ustępujących
„bohaterów11.
A „bohaterowie" dawali folgę przyrodzo
nym zdolnościom.
Rabowali, gw ałcili, znęcali się nad gra
bionym inw entarzem żywym, wypędzali lu d ność, polecając jej iść, dokąd oczy poniosą, byle na wschód, dalej i dalej.
Po zburzonym torze.
Po zajęciu W arszaw y przez w ojska nie
mieckie wybrałem się w dniu 7-ym sierpnia z Pruszkowa, by na własne oczy przekonać się, jak ie straty poniósł gród syreni z oka
zji w yjścia „braci słowian" na drugi brzeg Wisły, „w celu odgrodzenia się od nazbyt natarczywego ataku wroga". Przechodząc przez Żbików—z dziwnem uczuciem ogląda
łem dymiące jeszcze zgliszcza w arsztatów kolejowych z cudem niem al ocalałym b u dynkiem kantoru i domem m ieszkalnym t, zw. „Pohulanką".
Z tam tej właśnie, lewej, licząc od P ru szkowa, strony plantu, Żbików ucier
piał najbardziej, gdyż tędy przeszedł
14
orkan bitwy, na szczęście nie długo trwałej.
Stodoły, a przy okazji — wiele budynków w okolicy uległo zniszczeniu.
Oddziały podpalaczów tu i owdzie nie spaliły niektórych budowli, gdyż właściciele ich opłacali im się haraczem pięciu, dzie
sięciu a naw et 25-cio rublowym. Na plancie kolei, w wielu m iejscach zrujnowanym przez naboje dynamitowe, dopędzili mię trzej go
spodarze, spieszący do Warszawy po swe rodziny.
Zawiązała się między nam i rozmowa. J e den z ^gospodarzy był z Nowej W si z za Pruszkowa, dwaj inni ze wsi Granica, leżą
cej w odległości mniej więcej trzy czwarte wiorsty od poprzedniej.
O p o w ie ś ć pok rzyw d zo n ych ,
— Gdy przyszli podpalacze — mówił g o spodarz z Nowej Wsi — prosiliśm y ich nie
mal ze łzami, aby poniechali dzieła znisz
czenia.
Odpowiedzieli nam obelgami i zaczęli swą czynność od podpalenia stodoły, której w łaściciel był nieobecny.
Szczęście, że w iatru nie było, więc ogień buchnął w górę, rozrzucając snopy iskier i żagwi dokoła, nie n a dachy jednak innych
budynków, bo te były zbyt oddalone. Ale.
od innej zapalonej stodoły zajęła się chału
pa i całe obejście.
Przerażony — odważyłem się podejść do podoficera, narażając się na groźne zamachy nahajki i zaproponowałem mu, że oddam mu całą posiadaną gotówkę, byle mojej sto
doły nie kazał podpalić.
— „Nu, ładno! Dawaj dieńgi, a tam po- smotrym, czto udastsa zdiełat’!” Dałem mu dziesięć rubli.
— „A bolsze nie imiejesz, germ anskij sojuznik?“—zapytał podejrzliwie.
— Nie mam! Przysięgam Bogu! — odpo
wiedziałem.
W ziął pieniądze i schowawszy je do portm onetki, w skazał swym siepaczom sto
dołę po drugiej stronie ulicy stojącą.
—- „Etu zażgi!“ (tę zapal!) — rozkazał.
Znów buchnął płomień.
Potwór ze zjadliwym uśm iechem zwró
cił się ku mnie.
— „Nu, ty spokojen! Idi w swoju cha- tu!“ Usłuchałem nędznika.
* * *
W kilka chw il później, gdym wyjrzał przez okno, zobaczyłem dw uch żołnierzy, podcho
dzących ku mojej stodole.
—■ Otworzyłem okno.
— To moja! To m o ja ! — krzyknąłem.
16
— Nie zapalajcie jej! J a za to zapłaciłem!
— „Ach ty, szpionskaja m orda"!—zawo
łał jeden ze zbirów: — tyś nam zapłacił?
Zapłaciłeś „untieru”, (podoficerowi) nie nam! On też cię oszczędził.
— Na Boga! Dam wam zegarek, tylko mi nie róbcie krzywdy! — jęknąłem .
— Nu, dawaj czasy! Tylko skoro!
Za cenę srebrnego zegarka więc — ocali
łem poraź drugi moją własność od zniszczenia.
Poszli sobie dalej, Bogu dzięki i tak jakoś udało się ujść ruiny.
Ale roboty było huk, bo przez parę godzin później zalewałem w odą z w iadra iskry i ża
gwie, które na obejście moje padały.
Cud, że się obroniłem!
W G ran icy.
— A nas w Granicy zrabowano doszczętnie!
Zabrali nam w ieprzaka i konia, zabrali pieniądze,- skarżyli się dwaj włościanie,
— Stodół naszych nie podpalili w praw dzie, bo były puste, ale żyto w kopach spa
lili doszczętnie. Leżało na polu. Za to inne stodoły i kilka chałup poszło z dymem! Na Boga! Ja k wrócą ci, którzy uciekli, nie po
znają się ze swojem obejściem! Pójdą z to r
bami!
Tak to opowiadali biedni kmiotkowie, a z oczu ich przezierała głucha zawziętość
przeciw krzywdzicielom, którzy przez rok nie
m al udaw ali naszych przyjaciół, by ostatecz
nie w ta k straszny sposób zawieść pokłada
ne w nich zaufanie.
P rz y p a d k o w e sp o tkan ie.
Na stacji W łochy usiadłem na jednej z po
zostawionych przez grablcieli w popłochu ła
w ek stacyjnych, by odpocząć nieco. W tej samej niem al chwili nadeszło parę osób od strony Warszawy.
Jeden z nich, starzec o sum iastym wąsie, zbliżył się do mnie.
W ziął mnie widocznie za miejscowego, bo zapytał, gdzieby tu we W łochach można by
ło kupić papierosów, gdyż wychodząc z W a r
szawy, nie mógł się w nie zaopatrzyć, z po
wodu zbyt wczesnego ranka.
Poczęstowałem go cygarem i zacząłem wy
pytyw ać się o W arszaw ę.
Udzielał chętnie inform acji a w końcu zaczął m i opowiadać swoje bolączki. Przy wzmiance o w ojskach rosyjskich wybuchnął niekłam anem oburzeniem.
— Panie! — zawołał. To dzikie zwierzęta!
Niech pan posłucha, co mnie od nich spo
tkało!
Mam posiadłość w Ch. pod Grodziskiem.
Nie dawniej, ja k trzy tygodnie temu, pragnąc
18
się przekonać, co się tam dzieje, wyruszyłem piechotą do Chrzanowa.
Jestem na służbie państwowej.
Spodziewałem się tedy, że dotrę bez tru dności do Ch., mimo, że wiedziałem, że łań
cuch rezerw stoi m i na drodze.
Dowody osobiste przecież m iałem w po
rządku. Tymczasem niedochodząc do Ch., zo
stałem zatrzym any i odprowadaony do dyżur
nego oficera.
Był nim jakiś młody chorąży zapasu. P a nie! Co ten człowiek ze m ną wyprawiał! Mi
mo pokazanych dowodów zw ym yślał mię, jak psa! Sponiewierał m oralnie i fizycznie! Gro
ził rózgam i i stryczkiem, aż wreszcie, w ybu
rzywszy się w ten nieludzki sposób, przepę
dził mnie w stronę W arszawy, grożąc bez
w arunkowo stryczkiem , jeśli poraź drugi w pa
dnę w jego ręce!
D ługą chw ilę jeszcze rozmawialiśmy o kul- turalności „naszych przyjaciół", aż przy po
żegnaniu zarekom endow ałem się sym patycz
nem u rozmówcy.
— A moje n azw isk o —Wołkow! — wypo
w iedział z pew nem zmieszaniem!
— Wołkow, panie, ale jestem polakiem, bom się tu urodził i tu przeżyłem lat k ilka
dziesiąt!
— Och, panie—odrzekłem z uśmiechem, ściskając go za rękę:—przecież i wśród mo
skali mogą się czasami trafić porządni ludzie!
Po tych stówach rozstaliśm y się, udając każdy w swoją drogę.
Wobec tragicznych wypadków na flankach, spieszono „w yrów nać” front aż na linji Brze
ścia. Tym czasem zaś rosjanie starali się s ta wiać jeszcze czoło natarciu na linji W isły.
Twierdze Dęblin i Modlin stanow iły mocne pozycje, k tórych bądź cobądź, należało jesz
cze bronić.
Ale los W arszaw y był ju ż zdecydowany.
Cofające się siły rosyjskie z pozycji P ru szków —Ożarów, weszły do stolicy Polski.
A z prawego brzegu W isły w bok im za
chodziły od P u łtu sk a oddziały niem ieckie, n a
pierające ju ż na Radzymin.
Wobec tego w nocy z dnia 4-go na 5-ty Sierpnia, wojska rosyjskie ustąpiły z W a r
szawy, w ysadzając za sobą mosty.
Przez cały czas głównym wrogiem żołnie
rza rosyjskiego by ła własna jego intendentura.
Brak nabojów do karabinów, brak poci
sków do a rm a t był na porządku dziennym, doprowadzając do rozpaczy walczących, spro
wadzając głośne nieraz wyrazy niezadowole
nia i upadek ducha, który demonstrował się często z w ydarzająccm oddaw aniem się do niewoli całych nieraz rot i bataljonów.
Wojsko szemrało.
Zajęcie Warszawy.
(N o c p rze ło m o w a ).
Od mieszkańców W arszaw y można byio otrzymać mniej więcej jednakow e inform a
cje, które brzmiały w ten sposób:
W szyscyśm y czuli, mówi jed en zeznajo- mych, że zbliżają się ostatnie chwile pano
wania rosyjskiego w stolicy naszej. Odgłosy strzałów najbardziei dochodziły nas od strony Belwederu i Mo ot,owa, tam też udałem się, żeby przy hu k u arm at pomyśleć o nagłym zwrocie w losach k raju n szego i całego n a
rodu polskiego, żeby rozkoszować się hukiem arm at, zw iastujących przełom w naszem życiu.
Siedliśmy w kilku n a balkonie, wychodzą
cym na pole Mokotowskie i nasłuchiw aliśm y, co mówią działa, patrząc n a groźny te atr b itwy
Przed naszem i oczyma raz po raz strze
lał w górę słup ognia. To rosjanie, pragnący przed opuszczeniem zniweczyć kraj doszczę
tnie, podpalali, co mogli. Resztę pożarów w zniecały w ybuchy pocisków. W krótce całe niebo pokryło się łuną. Myśleliśmy, że to ty l
ko płoną okolice na zachód W arszawy. Nie, płonęło zarazem i nasze stare, pam iętne przedmieście, Praga.
Ale oto pociski wzmagają się, czuć, że są 20
coraz bliższe i celniejsze, a odpowiedź na nie coraz słabsza, znać Rosja pod W arszaw ą do
goryw a. Po chwili słychać ogromny świst, przeszyw ający powietrze—to granat. Zda się, że pada tuż przed domem. Nie jeszcze.W tem ryczy i świszczę drugi i trzeci. Godzina 9 m in. 45—pada czwarty i w ybucha zaraz za torem wyścigowym. Konnica rosyjska ucieka.
Huk działowy słabnie. Słychać tylko warczenie kartaczow nic. Jeszcze czas jak iś upłynął — grzm i ogień karabinowy. K atastrofa dla woj
ska rosyjskiego widoczna.
Godzina 10£ — ciągną przez Polną wozy z am unicją. Dziwimy się, po co. Tak jesteś
my pewńi, że to ostatnie chwile bitwy, że nie lękam y się naw et rozporządzenia po
licji, wprowadzonego zresztą w życie, — a mianowicie zam knięcia bram i niewy- puszczania nikogo. W iemy, do czego zdąża
ją ustępujące władze, one chcą wyłowić lu d ność pomiędzy 18 a 45 rokiem życia. Nie uda
ło się. Rano dowiedzieliśmy się, że policja próbowała w paru m iejscach zrobić tę osobli
w ą brankę, lecz bez powodzenia. Nie udało się, bo oto wozy owe zdołały dojść jedynie do zm ykających ju ż arm at. Ciągnęły przez pole Mokotowskie, poza torem wyścigowym cicho pomiędzy m urawą, aż zatętniły głośno w pobliżu Politechniki na bruku i pomknęły
dalej k u Pradze,
Naraz słychać te n te n t koni i śpiewy. To
22
n asi „najserdeczniejsi” grabieżcy i podpala
cze, drodzy kozacy. Jechało ich pół sotni, śpie- w a ją c , choć woleliby zapew nepohulaćna od chodnem , jeno czasu nie starczyło. Kręcili się tam i z powrotem, wreszcie ciemna noc po
chłonęła ich. W idać tylko pękające i jakby krzyżujące się szrapnele.
Znużony bezsennością, gdyż od 4-ch dni prawie nie spałem — zasnąłem. Po paru go
dzinach budzę się. Cisza. Na rogu stoi nasza milicja. Słychać rozmowy stróżów. Już są pod
jazdy ot tu na polu Mokotowskiem. W tem ogłuszający trzask. To most. Potem drugi, trzeci i czwarty.
Więc ju ż „ich” niema, więc zaczyna się nowa era w życiu połskiem, boć przecież W ar
szawa przemówi i da im puls do nowego od
radzania się, choć tak wydaje się być skar
lałą. I to w szystko uczyniła nocjedna. Szczę
śliwi, co tak ą noc przeżyli.
Chwila skupienia się w sobie, ciche w es
tchnienie ku jaśniejszej przyszłości i oto ubie
ram się i biegnę n a miasto. P rzed bramą każ
dego domu, przed każdym sklepikiem małe sejmiki, wróżby, prognostyki, złorzeczenia dla tych, co nas tak doszczętnie w ciągu paru miesięcy zrujnowali. Idę dalej do Mokotowa.
Stoi konnica niemiecka.
„Nie wchodzim y—objaśnia nas jak iś Po
lak z arm ji niem ieckiej—bo musim y ściąg
nąć arm aty, żeby się te „wasze Moskale"
bały".
Spotykam znajomego, znanego w kraju ban
kowca. Idzie z synem oglądać miasto. Zwy
kły uścisk dłoni nie w ystarcza na dziś. Rzu
camy się w objęcia.
W Mokotowie dowiadujemy się, że odcho
dząca arm ja rosyjska zdołała pochwycić je szcze kilkuset ludzi, zagarnęła ich z sobą na nędzę i poniewierkę.
* *
Mnóstwo ciekaw ych epizodów opowiadali mi później naoczni świadkowie tych pam ię
tnych chwil.
Był świt.
Do dorożki, stojącej przed Brystolem, pod
szedł. z w alizką w ręku oficer rosyjski, za
pinając się po drodze.
— Na Brestskij wogzał! Żiwo! — rozkazał niedbale, rozsiadając się na poduszkach.
Dorożkarz nie ruszył się z miejsca.
— Czewoż ty żdioż, sukinsyn! — huknął oficer.—W ali poskorieje, kogda tiebie prika- zywajut!
— Nie pojadę! — odrzekł z flegm ą auto- medon. Minęły te czasy, kiedym woził takich panów! A z sukinsynem to ostrożnie, żebym czego nie przyłożył!—Dodał groźnie, odwra
cając bat rękojeścią nazewnątrz.
24
Przy dorożce zebrał się tłum ludzi.
Oficer chciał w ybuchnąć, ale w idząc gro- źną postaw ą dorożkarza i tłum u, zmiękł, ze
skoczył z dorożki i ruszył pieszo w stronę m ostu.
Gdzieindziej — oficerowie, bawiący się w wesołem tow arzystw ie w gabinetach re
stauracyjnych, zorjentowaii się w sytuacji w ejścia w ojsk nieprzyjacielskich do m iasta w chwili, gdy m osty jed en po drugim zo
stały wysadzone. Próżno biedacy, szukali dróg ratunku. W reszcie widząc, że wszystko stracone, poddali się z konieczności losowi, mówiąc:
— Nu, naplewatj! ta k i pojdiom w plen!
Trafiały się inne, komiczniejsze zdarze
nia. Gdy oddziały niemieckie, zająwszy W ar
szawę, przechodziły przez Aleje, Nowy Świat i Krakowskie Przedm ieście, z drugorzędnych hotelików tu i owdzie w ysunęli się zaspani jeszcze oficerowie i w padali właśnie w ręce niem ieckich żołnierzy, zdziwieni niespodzia- nem spotkaniem .