• Nie Znaleziono Wyników

Romantyczny świadek egzystencji (I)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Romantyczny świadek egzystencji (I)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Maria Janion

Romantyczny świadek egzystencji (I)

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (45), 40-58

(2)

Nadchodzące niebez­ pieczeństwo

Romantyczny świadek

egzystencji (I)

B rodziński, L elew el, F. M oraw ­ ski, k tó rzy dość w cześnie usiłow ali w Polsce zapo­ biec nadchodzącem u niebezpieczeństw u, nie byli w ogóle przeciw rom antyzm ow i — w ystępow ali je d y ­ nie przeciw pew nej jego w ersji. W sły nnej ro zp ra ­ w ie z 1818 r. pt. O klasyczności i rom antyczności t u ­ dzież o du chu poezji p olskiej 1 u d erza zapobiegliw ość k ry ty k a , pragnącego ustrzec now ą lite ra tu rę polską p rzed deform acjam i, ab eracjam i i skrajnościam i. P o jm u je m y bez tru d u , że B rodziński chciał te n cel osiągnąć za pom ocą bardzo w yraźnego ro zgranicze­ nia „rodzim ości” i „obcości”. Jego koncepcja p ol­ skiego c h a ra k te ru narodow ego m iała sp rzy jać u fo r­ m ow aniu się tak iej św iadom ości w łasnej, zakorze­ nionej w tra d y c ji, odrębności literack iej, b y szkod­ liw e in sp iracje ze w n ę trzn e po p ro stu nie m ogły u z y ­ skać dostępu do dom eny lite ra tu ry polskiej. N ie b ę ­ dzie zaskoczeniem , jeśli stw ierdzę, że w p rzeciw ­ staw ien iu p rzecin ający m ro zp raw ę B rodzińskiego po jed nej stro n ie znalazła się „łagodność”, po dru g iej 1 K. Brodziński: Pisma estetyczno-krytyczne. T. I. Opraco­ wał i wstępem poprzedził Z. J. Nowak. Wrocław 1964.

(3)

zaś „okropność” . Tę o sta tn ią k ry ty k tra k to w a ł jako a try b u t lite ra tu ry niem ieckiej, zw łaszcza ro m an ­ ty czn ej.

Z godnie z zasadą histo ry sty czn eg o d eterm in izm u B rodziński przed staw iał dokładnie, w ja k im stopniu swój c h a ra k te r rom antyczność n iem iecka w yw odziła z dziejów narodow ych, z takiego chrześcijańskiego i ry cersk iego średniow iecza, jakiego w Polsce nie było, bo być nie mogło. Zachodnie i chrześcijaństw o, i ry cerstw o w u jęc iu B rodzińskiego zostały w yposa­ żone w szczególne cechy: obcow anie z u m arły m i w średniow iecznym ch rześcijań stw ie odznaczało się dziką posępnością, ry cersk ie czyny zaś ow iew ała „m elancholiczna poezja” . W snach ludzi śred n io ­ wiecza częściej p o jaw iały się złe d u ch y niż anioły, piekło straszyło n a każdym kro k u. B rakow ało spo­ k o ju w sto sun k u do um arły ch : „P am ięć przodków nie ja k u H om era i O sjana o b jaw iała się, ale lęk liw a im ag inacja tw o rzy ła z n ich nocne w idm a, n a d k tó re nic okropniejszego nie u tw o rzy ła ” (s. 21).

P ejzaż E u ro p y ogarn iętej duchem w czesnochrześci­ jań sk im p rzed staw iał się B rodzińskiem u w p ro st dziw nie ponuro: „Sam otność, pusty n ie, k laszto rn e m u ry , do jak ic h prow adziła pobożność, w k tó ry ch niew inność ju ż p raw ie w grobie zam knięta, tęschna, długo śm ierci oczekiw ała; pow inności relig ijn e, ca­ łego serca, um ysłu, w szystkich la t po trzebu jące, po­ sępne św iątynie, obraz Boga ranionego w cierniow ej koronie, M atki z tkw iący m m ieczem w bolesny m ło­ nie, m ęczeństw a w yznaw ców , krzyże po polach ro z­ staw ione, pom niki cierpiącego Z baw iciela — jakże to w szystko m ogło zostaw ić śm ierteln ik ó w w sw o­ bodnej wesołości, w m iłej im ag in acji” (s. 21). R zad­ ko w naszej lite ra tu rz e u jaw n iała się podobna — gdyż uśw iadom iona i p ełn a d y sta n su — w rażliw ość n a chrześcijańską zapam iętałość w ro zją trz o n y m bo­ leśnie cierpieniu, n a psychozę A n ty c h ry sta i Cza­ row nicy. Tu ju ż B rodziński w yczuw ał sty l całkow icie obcy jego o panow anem u sen ty m en talizm ow i — i od­

Dzika posępność

(4)

Wielki Strach (Europy Zach.)...

rzu cał go. W spółcześni badacze h isto rii m en talno ści piszą o W ielkim S tra c h u (G rande P e u r) E uropy Zachodniej, trw a ją c y m przez w ieki, k ie d y m u siała przyzw yczajać się do p erm an en tn eg o s tra c h u p rzed śm iercią, do w id o k u g n ijący ch tysiącam i tru p ó w zadżum ionych i k iedy bolesne oblicze B oga tra k to ­ w ano po p ro stu jak o w izeru n ek pow szechnej ludzkiej nędzy. A le B rodziński o ddalał od siebie podobną w iedzę; zresztą w Polsce, ja k i w e W łoszech (por. b ad an ia J. D elum eau: La p eu r en O ccident, X I V — X V I I siècles, u n e cité assiegée) ta m te fobie i p rze­ rażen ia nie w y stą p iły aż w ta k d rasty czn ej postaci. B rodziński z tego fa k tu p o tra fił skorzystać, bu d u jąc idealn y obraz P olski renesansow ej, k tó rą propono­ w ał jako ojczyznę duchow ą d la n aszych ro m a n ty ­ ków.

Idąc za p an ią de Staël, w y ra ż ał B rodziński przek o­ nanie, że jeszcze gęstsza m elancholia zasn uw ała k rajo b raz i w yo braźnię Północy: „M gliste g ó ry i gę­ ste lasy, inn e zab y tk i p o gaństw a o dm ienną n a d a ły postać poezji ro m an tyczn ej n a północy; p o sępn a n a ­ tu ra , bądź gdzie m gły odosobnione w y sp y ok ry w ają, bądź gdzie rozległe lasy d ługa noc osłania, in n y n a ­ d ała k ieru n e k im aginacji. Posępność ja k m gła, p rze ­ rażen ie ja k noc, ponurość ja k lasy i głębokość ja k m orze rozróżnia ją od pogodnych połud niow y ch k ra jó w ” (s. 24). Z tego w łaśnie m iała zrodzić się ro- m antyczność niem iecka, o k tó re j B rodziński w y d ał w y ro k jednoznaczny: nie ty lk o okropna, p rz e ra ż a ją ­ ca i posępna, ale i całkow icie n am („S ław ianie, m y lub im sielan k i”) — obca. „Szczególniej zaś n ie za­ czerniło naszej im ag inacji chrześcijaństw o tą po- sępnością, trw o żn y m i uczuciam i i okropnością d u ­ chów, k tó re przerażają im ag inacją ludów g e rm a ń ­ skich, a n a m ęskość człow ieka i pogodę w e w n ę trz n ą ta k w ażny w p ły w m ają. (...) P rz y ty m u w aży ć n a ­ leży, że ta k m y, ja k in n e słow iańskie lu d y c e ch u je ­ m y się m iędzy północnym i n aro d am i sw obodniejszą

(5)

im ag inacją i, oprócz m iłej m elancholii, nie w idziem y w niej przerażen ia i okropności” (s. 65).

„Idealność i m istyczność n iem ieck ą” uzn ał B rodziń­ ski za zupełnie n ie p rz y d a tn ą d la n aro d u naszego. G ęsto p ad ały tak ie zw ro ty , ja k „m iła zm ysłow ość” , „błogi sen przezn aczen ia naszego”, „kielich pociechy, k tó ry religia podaje” , „zdrow a i jasn a filozofia” , „m iarko w anie w u n iesie n iu ” , „łagodna tkliw ość” , „n am iętności n ieb u rz liw e i skrom ność obyczajów ” . W szystkie one słu ży ły w reszcie ostatecznej se n te n ­ cji, odcinającej Polonię od G erm an ii oraz rodzim e w yo brażenia od obcych: „Jak o P olacy chrześcijanie, n ie szukajm y w rażen ia rom antycznego z relig ii w ty c h okropnościach posępności, ja k ją znalazły lu d y g erm ańskie; sz an u jm y w niej łagodniejsze to w a rz y ­ skie uczucia, jak im i tc h n ą ł św ięty jej praw odaw ca, ja k ie z jej n a u k w y p ły w ać pow inny, i ja k ją przod­ kow ie nasi p o jm ow ali” (s. 68). R ów nież jako P ola­ kom nie p rzy stoi n a m sięganie do w yob rażeń śre d ­ niow iecznych ani ra u b ritte ró w , an i tru b a d u ró w — m am y do op iew ania sw oich „obyw atelsk ich ry ce - rzó w ” oraz ich p a trio ty czn e czyny. Te program ow e fo rm u ły B rodzińskiego pozw alają — chociażby czę­ ściowo — zrozum ieć p rzy m ierze, ja k ie zaw arli z n im rom antycy , w p raw d zie ju ż po u p a d k u p o w stania li­ stopadow ego. B rodziński przeszedł n a m esjanizm , oni zaś um ocnili się w ty rteizm ie. T ak czy inaczej k o n w u lsy jn a okropność średniow iecza, jego „czarna śm ie rć ”, jego apokalipsa, dzikie okrucieństw o jego ry ce rz y — słow em , to w szystko, co fascynow ało „ro m an ty k ó w półno cny ch ” — stało się jeszcze b a r ­ dziej obce, a n a w e t szkodliw e, gdyż k ieru jąc e w yo­ braźnię w niepożądane rejony. Jeśli już śm ierć, to n a polu b itw y albo jak o m esjan isty czna m etam o rfo ­ za zbiorowości, tylk o ta k ą należało zaprzątać uw agę w spółczesnych odbiorców sztuki.

K ied y p rzy jrzy m y się jeszcze bliżej n egatyw ow i stw orzonem u przez B rodzińskiego w ro k u 1818, to zauw ażym y rychło, że jed n a cecha w nim g ó ru je —

i miła melancholia (Słowian) Brodzińskiego przymierze z romantykami

(6)

Nadużywanie duchów

Naruszenie tabu

je s t to m ianow icie prześw iadczenie, iż im aginacja germ ań sk a n ad u ży w a duchów i to duchów te r r o ry ­ zujących w ró w n y m stop niu nasze sny, co nasze w yo b rażen ia n a jaw ie. D latego B rodziński po w tarzał kilkakroć: „Czyż godnym je s t chrześcijań stw a m a ­ low anie ty c h o k rop n ych duchów b łąk a jąc y c h się po ru in a c h i lasach, p rzerażający ch n a ziem i i o d stra ­ szających od czekającej n a nas przyszłości?” (s. 32), a jak żeb y sm u tn y m było, „gdyby te n boski, n iep o jęty d a r im aginacji sam e n am w y n a jd y w a ł okropności, aby n am tr u ł w e w n ętrzn ą w sercu spokojność, a b y ­ śm y, od erw an i od rzeczyw istości naszej, sam ym i o kropnym i snam i p rzerażen i b y li” (s. 33). J e s t to niew ątp liw ie c h a ra k te ry s ty k a obsesji nęk ający ch w yobraźnię „poetów nocnych i grobow y ch ”, ja k ich nazy w ał Goethe. P rz y czym B rodziński m iał zde­ cydow any sąd pedagogiczno-filozoficzny o tak ich d u ­ chach: p rze ra ża ją nas n a ziem i i o d straszają od ta m ­ tego św iata. N ie oznacza to b y n ajm n iej, że z odrazą odrzucał obecność w szelkich duchów w lite ra tu rz e . C ytow ałam ju ż sąd, w k tó ry m p rzeciw staw iał p a ­ m ięć przodków u H om era i O sjana w y b u ja łe j i po­ sępnej im ag inacji sk ra jn y c h rom anty ków , p ra g n ą ­ cych ciągle n a cm entarzach, n a ru inach , n a grobow ­ cach błądzić w śró d k rw a w y c h w idm . Ł agodna osja- niczna m elancholia, tow arzysząca duchom ry ce rsk ic h przodków p ły n ąc y m po niebie podczas księżycow ych nocy, w y d aje się n a jb a rd zie j przez B rodzińskiego zalecanym sposobem pisania o śm ierci.

Bo w szędzie t u w y raźn ie o śm ierć chodzi, o dra­ styczn e naruszenie tabu śm ierci przez ro m an tyzm , o pow ró t śm ierci średniow iecznej w ro m an ty czn y m przeb ran iu , ale i n ap ełn io n ej now ym i ro m a n ty cz n y ­ m i znaczeniam i. P rz e d tą w łaśnie in w azją p ra g n ą ł B rodziński ochronić lite ra tu rę polską. N aw et nie chciał zb y t ju ż w y ra ź n ie nazyw ać an i opisyw ać tego, co go ta k raziło i odstręczało w niem ieckiej „ m e ta ­ fizyce i m istyczności rom antyczności”. C h w alił jesz­ cze B iirgera i G oethego jak o p isarzy u m ie ję tn ie ko­

(7)

rzy sta ją c y ch z „trw o żliw ych opow iadań” m ieszkań­ ców, k tó ry c h siedziby zn alazły się pod „góram i n a ­ stroszonym i g ruzam i zam ków ” (s. 31); p o tępiał je d ­ n a k bezw zględnie ich naśladow ców , chcących „p rze­ rażać lu b dzikością d aw n y ch w ieków , lub trw ożliw ą im aginacją, w długich nocach i ciem nych lasach pół­ nocy osiadłą” (s. 32).

A le an i Lenora, an i N arzeczona z K o ry n tu nie m ogą być u znane za u tw o ry , k tó re zostały przez epigonów B ü rg ern czy G oethego g ru n to w n ie w ypaczone i sfał­ szowane. W szak Die B ra u t vo n K o rin th G oethe sam nazw ał „vam pirisches G edicht” 2; n ie m ożna też m ieć w ątpliw ości co do tego, że Lenora B ü rg e ra tra k tu je o p o rw an iu przez upiora, o m iłości-śm ierci, o bluź- n ierczy m sporze z Bogiem u śm iercającym — n ieli- tościw ym i niesp raw ied liw y m . B ü rg e r nie żałow ał środków jask ra w e j ekspresji, gdy n a cm en tarzu ry - cerz-k ochan ek p rzem ien ił się w kościotrupa:

* Michelet w Czarownicy interpretuje powracającą wielo­ krotnie w średniowieczu „ponurą historię oblubienicy z Ko­ ryntu” jako symboliczną przypowieść o próbie zdławienia i pogrzebania Natury przez chrześcijańskich mnichów i in­ kwizytorów. W naszych czasach — pisze ten znakomity fe- minista romantyczny — „oblubienica zwycięża. Pogrzebana natura powraca już nie ukradkiem, lecz jako pani domu”. W tym samym przypisie Michelet oskarża Goethego o wam­ piryczne wypaczenie legendy, ciekawe, że przypisuje je — zgodnie zresztą z przyjętym wówczas poglądem — wpły­ wom Słowiańszczyzny, prawdziwej ojczyzny wampirów. „Goethe, tak szlachetny w formie, nie jest równie szlachet­ ny duchem. Psuje cudowną historię, kala greczyznę wstręt­ ną myślą słowiańską. W momencie, gdy nam zbiera się na łzy, robi z dziewczyny wampira. Przyszła, bo pragnie krwi, chce ssać krew z jego serca. I każe jej wyrzec zimno tę rzecz bezbożną i plugawą: -«Po jego śmierci pójdę do in­

nych; młodzieńcy skonają od mej furii»·” (J. Michelet: Cza­ rownica. Przeł. M. Kaliska. Przedmową opatrzył L. Koła­

kowski. Warszawa 1961, s. 30—31). W micie wampirycznym dopatrywał się zatem Michelet zdrożnej deformacji czystej namiętności południowego erotyzmu. W ten sposób Goethe jednak miał się stać zdrajcą Południa.

Jaskrawa ekspresja

(8)

Zagłębie wampirów

Ha sieh! Ha sieh! im Augenblick, Huhu! ein grässlich Wunder! Des Reiters Koller, Stück, für Stück, Fiel ab, w ie mürber Zunder.

Zum Schädel, ohne Zopf und Schopf, Zum nachten Schädel ward sein Kopf; Sein Körper zum Gerippe,

Mit Stundenglas und Hippe 3.

I Lenora, i N arzeczona z K o r y n tu to n iew ątp liw ie arcydzieła b allad y o duchach w ra c a ją c y c h ku ży­ w ym — „z tam te j s tro n y ”, a rcy d zieła sw oistej od­ m ian y g a tu n k u ta k fra p u jąc e j ro m an ty k ó w , rów nież w swej ludow ej odm ianie angielsk iej (jak np. D uch lubego W illiam a). N ajbardziej u d e rz a ją c y m znakiem p rzekroczenia g ran ic y „śm ierci dozw olonej” w lite ­ ra tu rz e now ożytnej było w p ro w ad zen ie do niej d u ­ chów, b łąk ający ch się luzem i g dziekolw iek bądź — m ożna było je spotkać w szędzie i b y n a jm n ie j nie ty lk o nocą. Oczywiście, n ajw ięk sze n iebezpieczeń­ stw o p rzed staw iały w am p iry, te w y u z d a n e sym bole ro zp ętan ych m ocy T anatosa i Erosa.

Z nam ienne, że B rodziński b ard zo dobrze w iedział, gdzie p rzebiega lin ia graniczna, za k tó rą czaiły się w a m p iry gotow e do skoku n a idyllicznych Słow ian, a ty m przecież groźniejsze, że Słow ianie ci nie by li b y n ajm n iej tac y znów idylliczni, skoro ich siedziby sta ły się zagłębiem w am piró w najeżd żający ch całą E uro pę 4. Przeszczepiony z fo lk lo ru do lite r a tu r y w y ­ * G. A. Bürger: Leonore. W: Bürgers Werke, Weimar 1962, s. 67—68.

4 Mickiewicz w prelekcjach paryskich z 1841 r. silnie pod­ kreślał słowiański rodowód wampiryzmu. Mówił m. in.: „Wiara w upiory wyszła z łona ludu słowiańskiego, rozsze­ rzyła się u Germanów, u Celtów, ślady jej spotyka się na­ wet u Rzymian. Są dowody, że wszystkie baśnie o upiorach

mają wspólny początek, że pochodzą od ludów słowiań­ skich (...) Upiór rodzi się, jak utrzymują, z dwoistym ser­ cem i z dwoistą duszą. Aż do wieku młodzieńczego żyje nie znając sam siebie, nie mając świadomości swego jeste­ stwa; ale gdy dojdzie do okresu przełomu w swym życiu, zaczyna odczuwać w sercu rozwijanie się popędu

(9)

niszczy-sokiej m it w a m p ir y c z n y oraz fr e n e ty c z n y s ty l okrop­ ności śm ierci — oto n a jb a rd z ie j jask ra w e „nowości k w ia ty ”, k tó ry m i p o trz ą sa ła lite ra tu ra rom antyczna. B y ły oczyw iście i in n e o b jaw y całkow icie odm ienio­ n y c h n astro jó w , zw łaszcza np. u k ształtow anie się now ożytnej filozofii sam obójstw a. Z apory jed n a k B ro d zińskiem u nie u d ało się zbudow ać i w kró tce p o sta ra m się odpow iedzieć, dlaczego jego usiłow ania z 1818 r. spełzły n a niczym .

In n y jeszcze — obok B rodzińskiego — z ów czesnych „ m o d erato ró w ” , L elew el, w y czuł rów nież w y raźn ą g ran icę m iędzy ro m an ty czn o ścią a klasycznością, a tak że m iędzy ro m an ty zm em a sen tym entalizm em . W p olem izującym z M ochnackim a rty k u le O rom an- tyczn o ści 5 z 1825 r. w pro w ad ził rozdziałek pt. „Obra­ z y ”. Z w racał w n im u w ag ę n a to, że zw olennicy klasy cyzm u osk arżają ro m a n ty k ó w o n a d m ia r „ tru ­ pich głów, czartów , upiorów , cudow ności” (s. 633), k tó ry c h w poezji sta ro ż y tn e j rzekom o nie było. Otóż cielsiriego (...) Upiór rozpoznaje pokrewne sobie istoty, które napotyka w otoczeniu, i nocą odnajduje je na tajemnych schadzkach. Radzą tam wspólnie nad sposobami wyniszcze­ nia ludzi, bo wszystkie ich czyny zmierzają do niszczenia”

(Dzieła. Wyd. Jub. T. VIII, s. 186). Powrócił do tego tematu

po paru wykładach. Tu przytaczał jeszcze inne informacje o upiorach, a m. in. i taką; „Upiory mają swój osobny język; zebrano słowniczek, kilkadziesiąt dziwacznych wyrazów, jakby gwarę upiorów, której pochodzenia jeszcze nie od­ kryto” (ibidem , s. 278). Mickiewicz kładł wówczas nacisk na rozbieżność między wiarą w upiory a poezją o upiorach. Utrzymywał, że wiara w upiory „jest wyłączona z poezji słowiańskiej. Mówi się bowiem o tym zabobonie z trwogą, a styl słowiański nie jest zdolny zapanować swobodnie nad takim przedmiotem” (ibidem). Nie trzeba dłużej roz­ wodzić się nad tym, że w owym okresie Mickiewicz coraz wyżej cenił wiarę, a coraz niżej poezję. W jego sądzie o charakterze „stylu słowiańskiego” ukrywa się pewne od­ wołanie do ustaleń narodowej estetyki Brodzińskiego. 5 J. Lelewel: Pisma metodologiczne. Historyki. Artykuły,

otwarcia kursów, rozbiory. Dzieje historii, jej badań i sztu­ ki. W: Dzieła. T. II (2). Opr. N. Assorodobraj. Warszawa

1964.

Lelewel o okropnościach

(10)

„Obrazy prawdy”

Wielki świadek

L elew el udow adnia, że owszem, p o jaw ia ły się w niej rozm aite okropności, np. przyp om ina H arpie, które „nie tylko dzikim zjaw iskiem uczty przery w ały , ale bezecnie zapaskudzały. A ta k b ru dn ego obrazu w całej rom antyczności nie zn am ” (s. 635); m o n stra i olbrzym y, szk arad ne poczw ary, przeró żn e chropo­ w atości i „sk rzek i” („I W irgili, i H o m er nie bez m a- k u ł i n a p ry sk a n y c h plam ek, z k tó ry c h tru d n o dość oczyścić”, s. 636). W yszydził klasycyzm w jego d ą ­ żeniu do gładkości i elegancji, u kazu jąc, że nie m a on tak iej leg itym acji w poezji sta ro ż y tn e j, ja k ą z jej pom ocą u siłu je sobie w yrobić. N ie przeoczył p rze­ cież odrębności rom anty zm u : u k ry w a ła się ona w sposobie przed staw ian ia śm ierci. „O brazy śm ierci, szkieletów , głów tru p ich , nie znane są starożytności, jed n a k są to obrazy p raw dy, k tó rej ty le zarzucić, ile nie je s t fałszow ana i d la sztuk i n a d to obnażona” (s. 634). „T rzeba to przyznać klasycznym płodom, że m ają jak iś w yraz pogody, stro n ią od p rze ra ża jąc y c h obrazów , a k tó re przysw oją, te złagodzą i w fig u ry pow abu zam ienią” . R om antyzm n ato m iast — w rogi wów czas akadem izm ow i — „w obrazach sw oich nie w zdryga się przerażać i najodraźliw sze w idoki k re ­ ślić” (s. 639).

B yła to oczyw ista różnica stylów i św iatopoglądów . Obecność lub nieobecność k ry te riu m „dobrego sm a­ k u ” w y d aje się decydująca. C h a ra k te r obrazu śm ier­ ci i a u ry w okół niego, ja k w y n ik a z ów czesnych sporów estetycznych, oddzielał u tw o ry gustow ne od odrażający ch oraz tych, k tó rz y zachow yw ali n o rm y i dobre obyczaje od tych, k tó rz y je przekraczali. R o zjątrzen ie ro m an ty czne tra k to w a n o zresztą tra fn ie : nie jak o popis ekscesów stylisty cznych, lecz jak o sygnał głębszego k ry zy su i zm iany k u ltu ry . R acjo­ nalisty czn a i klasycystyczna k u ltu ra o ficjaln a c ie r­ p iała wów czas n a niew iarygodność 'i n iea u ten ty c z - ność, a Ś m ierć w łaśnie staw ała się w ielkim św iad ­ kiem now ej p raw d y o bycie, k tó rą przyniósł ro m a n ­ tyzm . Ś m ierć i w szystko, co się z nią łączyło, cała

(11)

k ra in a cudow ności „z tam teg o b rze g u ”, to ja k b y je d ­ n a z k o n trk u ltu r ro m an ty czny ch — te n T a ran P ra w ­ dy, za pom ocą którego ro m a n ty cy chcieli w strząsn ąć posadam i dobrze m yślącego i dobrze ułożonego św iata.

Ł a tw y do o k reślen ia r e p e r tu a r u lu b io nych obrazów rom an ty czn y ch staw ał się też najczęściej przedm io­ tem szy d erstw klasyków . T u w łaśn ie znów u ja w n ia się n ajd rażliw szy p u n k t sporu: to „gusła, u p io ry i d u c h y ”. W y starczy sięgnąć choćby do działu W zw ierciadle sa ty ry antologii K aw y n a 6. „B allada” R om antyczno ść z ro k u 1827 w śró d p aro d ii stosow ­ n y ch w ątk ó w M ickiew iczow skich zaw iera i ta k ą o bietnicę od „ducha ciem ności”, „czarnego ciem noty anioła, P o słańca R om antyczności” sk iero w aną do te ­ go, którego bóstw a „dzieci północy” u p a trz y ły sobie (bez pow odzenia zresztą) na now ego adepta:

Ujrzysz widziadła, poczwary, Cmy, straszydła, trupy, mary I sylfy, gnomy, upiory, I błędne cienie, i zmory, I śmierć z kosą, sinej barwy, I szatany, diabły, larwy (s. 409).

M uzy ro m an ty zm u — w strę tn e czarow nice są „w sła­ w ione w grobow ych p ien iach ”, a „okropne stra szy ­ dło” m ieniące się R om antycznością ta k ą obwieszcza rew o lu cję świadom ości:

Już się przeistoczył świat,

Już zbrzydł ludziom dzień i kwiat. Milszy dla nich kir i mrok,

Milszy w groby smętny krok (s. 415).

Z kolei w pow stałej praw dopodobnie z in sp iracji K. K oźm iana Florze ro m a n ty czn e j z 1830 r., p a ro ­ d iu jącej „now e zasady” , W ieszcz chlu bi się, że sm ak i rozsądek zastarzałej klasyczności m a za nic i w 6 Walka romantyków z klasykami. Wstęp napisał, wypisy źródłowe ułożył i opracował S. Kawyn. Wrocław 1960. BN I, 183.

Szyderstwa klasyków

(12)

W barwach śmierci

im ieniu całej szkoły d e k la ru je o ry g in a ln e upodo­ bania:

Lubim dźwięki dzikobrzmiące, Z grobów wstałe nieboszczyki, Bladych widmów liczne szyki,

Czarty, strzygi i upiory, I we śnie duszące zmory, Słowem: prawdy romantyczne,

Zawsze gminne, zawsze śliczne! (s. 432).

P aro d io w an a — czy to w w ierszach, czy to w r y ­ sunk ach saty ry czn y ch — scen eria ro m an tyczny ch uniesień za w sze sk ład ała się z w yo brażeń i akceso­ riów śm ierci. R om antycy w y stąp ili n a a re n ę lite ­ rack ą n iew ątp liw ie w jej b arw ach.

F ran ciszek M oraw ski w sły n n y m liście poetyckim skiero w an y m Do r o m a n ty k ó w 7 w ykazyw ał, owszem, pojednaw czość, ale nie w ty m p unkcie. Szał ir r a ­ cjo n aln y i grobow y ro m an tyk ów nie p rze ra ża ł go — d eklarow ał to niem al n a początku:

Na próżno mnie waszymi straszycie potwory, Czary, duchy, szatany, strzygi i upiory (s. 326).

P rzy p is do w y razu „strz y g a ” znam ionuje m ia rę dow ­ cipu tego znakom itego k lasyka: „Strzyga. J e st to, ile m i w iadom o, u p ió r dam a” (s. 334). W ezw aniom do o pam iętan ia , tow arzyszy re je s tr p ow ielanych bez końca m otyw ów u p io rn y ch i cm entarny ch , gdyż zda­ niem M oraw skiego ro m an ty zm w y jątko w o dużo n a - płodził „nieszczęśliw ych naśladow ców ” 8. S aty ry czn e zestaw ienie m nożących się epigonizm ów w dom enie

7 F. Morawski: K lasycy i romantycy polscy w dwóch li­

stach wierszem. Cyt. za antologią Kawyna.

8 W przypisie autor niezmiernie przenikliwie odnotował prawidłowość literacką, która do dziś zatrudnia uwagę ba­ daczy: „Nigdy w naj mierniej szych klasykach naśladownic­ two nie doszło do tego stopnia jak w niezgrabnych podrzeź- niaczach Mickiewicza. Naśladowano z niego wszystkie dro­ biazgi nowości, wszystkie błędy języka, smaku, a żadnej piękności” (s. 335).

(13)

Ś m ierci w in te n c ji M oraw skiego m iało stać się czyn­ nik iem persw azy jn ej, o trzeźw iającej pedagogiki:

Przebóg! pókiż nam będą wasze głosić dźwięki I czułość tylu zbójców, i wisielców wdzięki?

Kiedyż już wszystkie wasze zliczycie bożyszcza, Mogiły, mogilniki, kurhanki i zgliszcza? Ledwie że z was jednego nocna zdusi zmora, Albo gdzieś tam brudnego wywlecze upiora, Jużci się za nim drugi w nocnej zrywa porze, Rozwala stare trumny, po cmentarzach orze, Od wieków śpiące trupy strasznym rymem budzi I jakby nie dość żywych, jeszcze zmarłych nudzi, Kochać się nawet każe marom nieszczęśliwym

I w domiar losu wzdychać swoim wierszem ckliwym! (s. 328). T rzeba stw ierdzić, że — m im o p ew ny ch pozorów — M oraw ski jed n a k doskonale zdaw ał sobie sp raw ę z tego, że m a do czynienia n ie ty lk o z pow ierzchow ­ n ą m odą n a c m e n tarn ą o rn am en ty k ę, n a sowy, p u ­ chacze, sta re zam ki i s ta re m ogiły, ale i z now ym n astaw ieniem filozoficznym w obec egzystencji, z to ­ ta ln y m pesym izm em , z p o stacią p o ety -w izjonera ogarniętego w ieszczym szałem jasnow idzenia w śród ciem ności. D la M oraw skiego b y ł on oczywiście fał­ szyw ym pro ro k iem i rzeczy w istym szaleńcem : Wy nas nieraz wiedziecie w tak ciemne otchłanie, Że pomimo największe szukanie, macanie,

Zbyt trudno nie pomieszać skutkiem nocnych cieni Poety z opętańcem, a z szaleństwem pieni (s. 329). S łyszalny w p rzytoczonym frag m encie ton a u ten ty cz­ nego niepokoju kogoś, k to przez chw ilę może podej­ rzew ać siebie je d n a k o ja k iś n ied o statek racji, u stę ­ p u je zaraz now ym sa ty ry c zn y m diatrybom , w yszy­ dzającym ta k n ie n a tu ra ln ą , zdaniem M oraw skiego, u ludzi m łodych skłonność do przeb y w an ia n a cm en­ tarzach, do m elancholii, jęk ó w i żałości, do zw ąt­ pienia w rząd y dobrego Boga n a d św iatem . Pow raca więc znów M oraw ski do prześw iadczenia, że w te n sposób m an ifestu je się k ab o ty ń sk a poza zm aniero­ w any ch m łodzieńców : Otrzeźwiająca pedagogika Fałszywi prorocy... i kabotyńskie pozy

(14)

Romantyczna rebelia śmierci

Ledwie że się z infimy, a nawet z pieluszek Jakiś tam romantyczny wyrwie jenijuszek, Jużci się do nieszczęścia powołanym sądzi,

Błąka się w ciemnych lasach, po cmentarzach błądzi, Z jakiejś tam urojonej tęsknoty usycha,

Je dobrze, pije lepiej, a do grobu wzdycha (s. 330).

ó w rodzaj zdrow orozsądkow ej dem ask acji nieraz już w obec ro m an ty zm u w ystępow ał i n ieraz jeszcze b ę­ dzie się p o w tarzał — że zdrow i u d a ją chorych, a ży­ ją c y * — um arły ch . M oraw skiego drażniło to samo, co B rodzińskiego (na którego zresztą pow oływ ał się w przypisach) — rom antyczne libido m ortis w ypo­ w iad ane w sposób u rąg a jąc y przyzw oitości obycza­ jow ej i litera c k ie j. W am piry — jako tw o ry w yobraź­ n i ludow ej, ciem nej i b ru d n ej — b y ły oczywiście najb ard ziej niestosow ne. A le bez u d a w a n ia u m a r­ łych, bez utożsam iania się z nim i przez sam obójcze zam iary i czyny, a przede w szystkim bez hipo tezy w a m p iry zm u ro m an ty zm nigdy nie p o tra fiłb y obco­ w ać ta k blisko z tajem n icą śm ierci. To, co odgryw ał, byw ało czasam i i kom edią śm ierci, lecz nie sposób sprow adzić do niej całej fu rii rom antycznego jej poznania.

R om antyczną reb e lią śm ierci n iew ątp liw ie należa­ łoby nazw ać zuchw ałe o tw arcie grobów i zerw anie śm ierteln y ch całunów . P isał o ty m J e a n Paul, a m ot­ to z niego p o staw ił M ickiewicz n a początku IV części D ziadów : „Podniosłem w szystkie zm urszałe cału ny leżące w tru m n a ch ; oddaliłem w zniosłą pociechę re ­ zygnacji, jed y n ie po to, by sobie w ciąż mówić: — Ach, przecież to ta k nie było! Tysiąc radości zrzu ­ cono n a zawsze w doły grobow e, a ty stoisz tu sam i przeliczasz je. Nienasycony! nienasycony! nie otw ie­ ra j całkow icie p o d artej księgi przeszłości!... Czyż nie dość jeszcze jesteś sm u tn y ? ” 9 Tak, to było n ien a ­ sycenie. Po b aro k u ro m an ty zm popadł w obsesję, którą, ja k sądzono, racjonalizm ow i udało się sk u ­

9 Cyt. tłumaczenie wg Objaśnień w ydaw cy. W: Dzieła. Wyd. Jub. T. III, s. 482.

(15)

tecznie opanow ać i stłum ić. M ożna pokusić się o ob­ jaśn ie n ie n ajb ard ziej lakoniczne now ej sy tu a c ji dw o­ m a pow odam i. P o w tarzam , że je s t to w y tłum aczenie w n a jg ru b sz y ch zarysach, jed y n ie szkicujące obecny sta n rozpoznania p ro b lem u 10.

Po pierw sze, trz e b a zatrzy m ać się n a chw ilę p rzy kw estii, k tó rą n azw ijm y n ajo g ó ln iej: pow ieść go­ ty c k a i śm ierć. L e k tu ra pow ieści grozy rych ło do­ p ro w ad za do prześw iadczenia, że śm ierć je s t jej ośrodkiem znaczeniotw órczym . W rom ansach gotyc­ k ich w łaściw ie najw cześniej p o jaw iły się te w szyst­ k ie fig u ry , em blem aty, alegorie i sym bole, k tó re n a ­ leży uznać za p rero m an ty c zn e i ro m an ty czn e — i to w n ajgłęb szym sensie. P oprzez obraz śm ierci p rze ­ b ieg a zresztą gran ica m iędzy sen ty m en talizm em a rom antyzm em , a często dzieje się to w obrębie tej sam ej pow ieści gotyckiej.

Jask raw o ść w y b u ch u obsesji b y ła p aro diow ana w długich ty tu łac h , nacech ow an ych n a w e t ja rm a rc z n ą bezcerem onialnością i try w ialn o ścią, a p o d su w ają­ cych jednocześnie a u te n ty c z n y r e p e r tu a r fig u r „śm ierci g o ty ckiej” . O to dw a ty tu ły p a ry sk ie z ro ­ k u 1820: K rw a w e cienie, żałobne galerie cudów , w y ­ d arzen ia nadzw yczajne, zjaw y nocne, p rzeraźliw e sny, tajem n icze w ystęp k i, straszliw e zjaw iska, zbrod-10 Jak sądzi Edgar Morin, „głęboki kryzys kulturalny lat sześćdziesiątych pozwolił objawić się rozmaitym wielkim Stłumionym. Przedostatnim był seks. Ostatnim jest śmierć”

(L’homme et la mort), Paris 1976, s. 13, I wyd. — 1951, II wyd.

— 1970). Obok drugiej części Morina Esprit du tem ps pt.

Nécrose (1975) spośród najciekawszych francuskich opraco­

wań tematu wymieńmy jeszcze: M. Vovelle: Mourir autre­

fois. A ttitudes collectives devant la m ort aux XVII-e et XVIII-e siècles. 1974; L. V. Thomas: Anthropologie de la mort. 1975; J. Ziegler: Les vivants et la mort. 1975; Ph.

Ariès: Essais sur l’histoire de la mort en Occident du Mo­

yen Age à nos jours. 1975; Ph. Ariès: L ’homme devant la mort. 1977; R. Favre: La m ort dans la littérature et la pensée française au siècle des lumières. 1978; P. Chaunu: La m ort à Paris XVI-e, XVII-e et XVIII-e siècles. 1978.

„Śmierć gotycka”

(16)

n ie historyczne, chodzące tru p y , głow y w y k rw aw io ­ n e i przyw rócone życiu, o k ru tn e z em sty i różności zb rod n i itp., zaczerpnięte z a u te n ty c z n y c h źródeł. Z bió r w y w o łujący silne em ocje p rz e ra ż e n ia oraz N ocne fa n to m y albo C ierp ien ia w y stępn ych, T e a tr Z bro d ni ofiarow ujący, w opow ieściach historycznych, szatańskie w izje n iew y o b rażaln y ch potw orów , o bra­ zy nieszczęścia, p iek ielne sw aw ole, k rw a w e widrnta i szafoty, m ęczarnie zb ro d n ia rz y n . A u to r najp ow aż­ niejszej m onografii angielskiej pow ieści gotyckiej zw raca uw agę n a sta łą w e w n ę trz n ą a m b iw alen cję ty c h ra d c liffa d : szydząc u leg a ły one jed n ocześnie na serio straszliw em u urokow i zab aw y ze śm iercią. Urok zabawy W sły nn y m M nichu (1796) L ew isa tej dw uznaczności ze śmiercią n ie m a. T ak dokuczliw e i ta k p rze ra ża jąc e w nim w idm o „krw aw ej m niszk i” m oże uchodzić — i ucho­ dzi — za w y jątk o w e ju ż stężenie ro m an ty czn y ch fan tazm ató w śm ierci, jej h o rro ru i te rro ru , przem a­ w iającego fren ety czn y m językiem ro zjątrzen ia, a i szaleństw a. W ielka R ew olucja F ran cu sk a, k tó ra opracow ała niezm iernie d ok ładnie sw ój ogrom ny i r ze c zy w isty te a tr śm ierci w epoce te rro ru , opisy­ w a n y zresztą w szybko pu blik o w an y ch historycz­ nych i pseudohistorycznych relacjach, w dojrzałej pow ieści gotyckiej doczekała się osobliw ej a rty k u ­ lacji 12. Sw ą znaną antologię fran cu sk iej opow ieści fantasty czn ej P. C astex zaczyna od prozy, k tó rą n a ­ zyw a „halu cyn acją p ro fe ty cz n ą ” : to fra g m e n t Olli- viera J. C azotte’a o rozm ow ach prow adzonych m ię­ dzy sobą przez... ucięte głowy. Sam C azotte zginął n a szafocie w 1792 r .13. 5 k w ie tn ia 1794 r. p oeta 11 Cyt. za M. Lévy: Le roman *gothique*■ anglais. 1764—

1824. Toulouse 1968, s. 513.

12 Bibliografia chronologiczna powieści gotyckiej w latach 1764—1824, zestawiona przez Lévy’ego, dowodzi uderzające­ go nasilenia jej publikacji, poczynając od 1794 r. Haussa trwa do roku mniej więcej 1810.

18 Por. P. Castex: Anthologie du conte fantastique fran­

(17)

A. V. A rn au lt spod k ra ty ogrodu tu ileryjskiego oglą­ dał scenę egzekucji D an to n a i tow arzyszy: „Cóż za stra szn a pantom im a! Czas nie zdołał jej zatrzeć w m ej pam ięci. O d n ajd u ję w niej całą siłę uczuć, któ­ re D antonow i inspirow ały jego ostatnie, straszliw e słowa. Nie m ogłem ich słyszeć, ale pow tarzano je drżąc z przerażenia i podziw u: «Nie zapom nij tylko pokazać m ej głow y ludow i: w a rta jest tego». U stóp szafotu w y rzek ł jeszcze in n e słow a godne pam ięci (...) z rę k a m i zw iązanym i na plecach D anton czekał na sw oją porę pod szafotem , gdy prow adzono jego przy ­ jaciela D elacroix: to b y ła jego kolej. Zw rócili się ku sobie, aby w ym ienić pożegnalny pocałunek. O debrał im to bolesne pocieszenie żandarm , k tó ry rzucił się m iędzy nich i rozdzielił b ru ta ln ie . «Nie przeszko­ dzisz p rzynajm niej, b y nasze głow y pocałow ały się w koszu» — rzekł D anton ze straszliw ym uśm ie­ chem ” 14. I cóż tu m ówić o ekscesach rom antycznej w yobraźni frenety czn ej !

Z y g m u n t K rasiń sk i w sły n n y m liście skierow anym w łaśnie do F. M oraw skiego z P e te rsb u rg a 30 stycz­ nia 1833 r. bezw zględnie odcinał się od późniejszego po to m stw a pow ieści gotyckiej — fran cuskiej „lite­ r a tu r y szalonej”, oskarżając ją o chorobliw ą, d eka­ dencką w ybujałość w yobraźni. K oniec św iata, k tó ry zapow iadała sw ym schyłkow ym destrukcjonizm em , n iew ątp liw ie zaczął się w W ielkiej R ew olucji F ra n ­ cuskiej. K rasiń sk i w ystęp ow ał do M oraw skiego jako socjolog lite ra tu ry fren ety czn ej, p o w tarzając zresztą za w spółczesnym i k ry ty k a m i (podobnie ja k to zrobił M ichał G rabow ski w rozpraw ie o lite ra tu rz e fra n c u ­ skiej zw anej szaloną) to, co potem b ędą z kolei po­ w ta rz a li i w spółcześni n am ju ż badacze: „Publicz­ ność łak nie tak o w y ch obrazów , bo jej ojcow ie i ona sam a już o b jad ła się i opiła w szystkim i tru n k am i, m ianow icie k rw ią. Takow i ludzie nie m ogą czytać 14 Cyt. za J. Baszkiewicz: Danton. Warszawa 1978, s. 341— 342.

Rewolucyjny teatr śmierci

(18)

Interpretacja Krasińskiego

Arcydzieło parodii

id y ll G essnera, n e rw y ich rozdrażnione do n ajw y ż­ szego stopnia, trz a w raz now ych poruszeń! R zy m ia ­ no m pod koniec cyw iliza cji sta ro ży tn e j trzeba było ig rzy sk i biesiad, to b y ł ich szał z m y s ło w y , ostatnia k o n w u lsja zm ysło w eg o świata. T eraz to je s t nasz szał m ora ln y, m oże ostatnia k o n w u lsja naszego św ia­ ta” 15.

Ze stanow iska w yniosłego, górnego w ieszcza-poety- -p ro fe ty K rasiński trz ą sł się z obrzydzenia, czytając niskie, ko m ercjaln e tw o ry fren ety czn ej M uzy, spe­ ku lu jącej okropnościam i dla p o d rażn ien ia zd re w n ia ­ łego podniebienia „średniego sta n u ” . W istocie sk ła­ niający się coraz b ard ziej k u S chillerow skiem u id ea­ lizm ow i K rasiń sk i tra fn ie odczytyw ał „ m a terializm ”, ja k to nazyw ał, a raczej n a tu ra liz m (w edług te rm i­ nologii W. W in o g ra d o w a 16) p oety ki fren ety czn ej, przeciw staw iającej program ow o odpow iednio pojm o­ w an ą „nagą n a tu rę ” — k lasy cysty cznej i se n ty m e n ­ taln e j idealizacji. Z a w a rte w cytow an ym liście stresz­ czenie pow ieści F. S oulié’go Les d e u x cadavres z 1832 r. („treść tej pow ieści o p a rta n a tru p ie K rom - w ela i n a tru p ie K aro la I. R ozm aite losy ty c h dw óch ciał opow iada a u to r”, s. 304) to sw oiste arcydzieło p aro d ii fab u ły fren ety czn ej i sty lu szalonego, łączą­ cego najczęściej k o n w ulsje śm ierci i tru p ią ohydę z ekscesam i erotycznym i.

A le stosunek K rasińskiego do fren ety czn ej obsesji śm ierci, ja k i do ro m an ty zm u był, ja k w iadom o, dość dw uznaczny. W „p rzeraźliw ie n a iw n y c h ” m ło ­ dzieńczych pow ieściach w arszaw skich (K r w a w y k a ­ rzeł i M asław książę m a zo w iecki, Grób ro d zin y R eichstalów — w y starczy przypom nieć te ty tu ły ), 15 Z. Krasiński: Listy do ojca. Opracował i wstępem po­ przedził S. Pigoń. Warszawa 1963, s. 305—306. List ten zo­ stał zamieszczony w Dodatku.

16 Por. rozprawę W. W. Winogradowa pisaną w 1923 r., opu­ blikowaną w 1925 r., Romanticzeskij naturalizm. Ziul Za-

nen i Gogol w tomie Izbrannyje trudy. Poetika russkoj li- tieratury. Moskwa 1976.

(19)

w A gaj-H anie u p ra w ia ł sam fre n e z ję śm ierci z w iel­ k im entuzjazm em . Im ag inacy jn e zam ki, jak ie w tedy w znosił — często n a M azowszu w pobliżu C iecha­ n o w a — to siedliska E rosa i Tanatosa. M ajaki ro ­ m an ty z m u dręczące hrab ieg o H e n ry k a w N ie-B o skiej ko m ed ii o b jaw iają się jako w y raziste dow ody am ­ b iw a le n tn ej postaw y K rasińskiego i w obec ro m a n ­ ty zm u , i wobec jego skrajności. P rzep ięk n a kochan­ ka, za k tó rą goni h ra b ia H enryk, zam ieniająca się w o d rażającą D ziew icę-T rupa, o d słania nęk ającą poe­ tę dw uznaczność rom an ty cznej M iłości-Sm ierci. W im ię zdrow ia a ta k u je K rasiń sk i lite ra tu rę ro ­ m anty czn ą, a przecież sam je st chory. N ienaw idzi epoki, w k tó rej przyszło m u żyć, a czuje się jej organiczną częścią, ja k to w spaniale w yznaje w liście do K onstantego G aszyńskiego z 9 lutego 1836 r.: „W ieku m ojego nie cierpię, a je d n a k w szystko w e m n ie zgodne z w iekiem , w k tó ry m żyję: te sam e ro zhu zdan e żądze i niem ożność ta sam a, te sam e p ó łw iary i półbłyski rozum u i ta sam a nu d a ogrom ­ na, straszna, piekielna, zim na ja k lód, pożerająca jak ogień! O! Ty nie wiesz, ja k często przychodzi m i na m yśl sam obójstw o. To pokusa n a m ię tn a w śród n a j­ nam iętniejszy ch. N ieraz obudzę się w nocy — cicho naokoło — o, ja k b y dobrze było tę cichość sobie p rzedłu żyć na zawsze (...)” 17. U w ięzienie w e g zy ­ sten cji było n ajb ard ziej d ojm u jącym poczuciem lu ­ dzi rom an ty czn y ch — jako postaci rzeczyw istych i jak o b oh ateró w literackich. Czy śm ierć m ogła w y ­ b aw ić z zim nego piekła, jak im sta ła się dla ro m a n ­ ty k ó w egzystencja? O ty m dalej.

N a razie pow iedzm y, że prag n ien ie sam obójstw a, tak bezpośrednio przez K rasińskiego w ypow iedziane, n a ­ prow adzić nas m oże n a d ru g ą przyczynę rozkw itu, a n a w e t i w y b u ch u rom antycznej filozofii śm ierci. 17 Z. Krasiński: Listy do Konstantego Gaszyńskiego. Opra­ cował i wstępem poprzedził Z. Sudolski. Warszawa 1971, s. 111—112.

Ambiwalentna postawa

(20)

Sarr.obójczy gest wolności

L e k tu ra M orina L ’h om m e et la m o rt nasu w a m yśl o n ajściślejszym zw iązku m iędzy siłą świadom ości indyw idualności a siłą tra u m a ty c z n e j świadom ości śm ierci. M ożna sądzić, że im p otężniejszy in d y w i­ dualizm , ty m m ocniejszy tra u m a ty z m śm ierci, im w iększe i b ard ziej św iadom e p rzy w iązanie do w ła ­ snej indy w id u aln ości i obaw a p rzed jej u tra tą i za­ gładą, ty m po tężniejszy tra u m a ty c z n y h o rro r śm ie r­ ci. T ym się tłu m aczy sy tu a c ja ro m a n ty k a: skrajno ść indy w id ualizm u w y w o łu je jako konieczn e dopełnie­ nie skrajn o ść rozszalałej obsesji śm ierci. To dżum a in d yw id u a lizm u niszczyła rom antyków . Sam obójstw o w ty m sposobie m y ślen ia staw ało się przede w szyst­ kim je d y n y m sposobem m an ifestacji indyw idualności jako w olności w y b oru. D obrow olne unicestw ien ie będzie p rzy n a jm n ie j potw ierdzeniem in d y w id u alno ś­ ci, ta k m ożna u jąć n ajk ró cej p arad o k s w ielu sam o­ b ó jstw ro m antycznych. Ś m ierć zostanie zm uszona do św iadczenia w olnej egzystencji. A le czy rzeczyw iś­ cie?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rodzic prosi dziecko, aby powiedziało, jak należy zachować się nad wodą.. Dziecko odpowiada na

Teraz wtopił się tak wstydliwie w Cech Rzemiosł Różnych, że nawet Izba Rzemieślnicza ma pewne trudności w przedstawieniu dziennikarzowi danych o tutejszych

Wszystko to stało się po coś, a my dziś z dumą możemy powtarzać: „Ja to mam szczęście, że w tym momencie żyć mi przyszło, w kraju nad Wisłą… Ja, to

Janusz Kowalewski jest specjalistą w dziedzinie chirurgii ogólnej i chirurgii klatki piersiowej, oprócz zarządzania Centrum Onkologii kieruje także Oddziałem Chirurgii

Następnie każde dwie osoby przywitały się dokładnie raz, przy czym każde powitanie polegało na zamianie kapeluszami, które w danej chwili witające się osoby miały na

Analizą tej twórczości zajął się w ostatnim czasie Jacek Lyszczyna, który między innymi opublikował studium Twórczość poetycka Maurycego Gosławskiego 1 oraz

Z uwagi jednak na fakt, że w łodziach próbujących pokonać Morze Śródziemne znajdują się obok Erytrejczyków, Sudańczyków i Somalijczyków również Gambijczycy, Senegalczycy

Pawliszczew nigdy nie jeździł do Paryża po żadne przystojne guwernantki, to znowu potwarz. Według mego zdania, zostało wydane na mnie o wiele mniej niż dziesięć tysięcy,