• Nie Znaleziono Wyników

Pionierzy: czasopismo społeczno - historyczne, R. 3, 1998, nr 1 (5)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pionierzy: czasopismo społeczno - historyczne, R. 3, 1998, nr 1 (5)"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

• Drukarnia dziełowa

• Ksiądz Kazimierz Michalski

• Wspomnienia i relacje

• Kancelarie notarialne

• Harcerska opowieść

(2)

Anna Kwapisiewicz

Ulica Fabryczna

moje oczy

jedyny cichy instrument

nie wypatrują już ogrodów prowansji tu tylko domy z betonu

puszczają na młyńskie koło doby żałosną jeremiadę

listopadowy dziadek wygięty w paragraf wspiera się na parapecie okna gdzie gołębie zapadają w sen o garści skruszonego ciasta niebo paruje ołowiem kominów

deszcz pomarszczył ulicę po której

matka kuraż z piwoniami na policzkach

pcha wózek łupów podwórkowych śmietniczek wczesnym popołudniem usiądzie w barze

smakując codzienne danie gulasz wędrownika

w

il Stanisław Para 1 Wmm-

PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) 3

Jri Diii ŁL^Z 7

Wydawca:

Sekcja Historyczna Stowarzyszenia Pionierów Zielonej Góry,

ul. Stary Rynek 1, Ratusz - Sala Wspomnień,

65-067 Zielona Góra.

Redakcja:

Redaguje Kolegium w składzie:

Maria Gołębiowska, L. Krutulski-Krechowicz (fotograf)

Wiesław Nodzyński, Tomasz Nodzyński, Wojciech Strzyżewski.

Adres Redakcji:

ul. Stary Rynek 1, Ratusz - Sala Wspomnień,

65-067 Zielona Góra

Skład komputerowy i opracowanie graficzne:

Heroldia P.R.

Korekta:

Grażyna Karpińska

Okładka:

Zielonogórski „Grzybek"

Repr. Leszek Krutulski-Krechowicz

Druk:

Drukarnia „EURODRUK"

Zielona Góra

Materiałów nie zamawianych redakcja nie zwraca.

W materiałach nadesłanych redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania zmian redakcyjnych.

Za treść reklam redakcja nie odpowiada.

Od redakcji

|

Pierwszy numer kwartalnika „Pionierzy" uka- zał się w listopadzie 1996 roku. J a k się orientuje- my, jest on już poszukiwany... Oddajemy w ręce naszych Czytelników kolejny numer 5/98 ze świa- domością, że we wszystkich poprzednich odnoto- waliśmy sporą sumę wiedzy na temat indywidu- alnych losów ludzi, którzy kiedyś przyjechali do Zielonej Góry po raz pierwszy. Zapisaliśmy też od nowa, często także po raz pierwszy wiele szcze- gółów z najnowszej, powojennej historii miasta.

Kontynuujemy dotychczasową linię programową pisma.

Grzegorz C h m i e l e w s k i p r z y p o m i n a dzieje pierwszej drukarni dziełowej w Zielonej Górze, która m.in. za sprawą A. Bogaczyka drukowała już w 1946 r. f u n d a m e n t a l n e dzieło wybitnego polskiego historyka prof. Józefa Kostrzewskiego - „Prasłowiańszczyzna". Tadeusz Dzwonkowski pisze o pierwszej po wojnie w Zielonej Górze pol- skiej parafii rzymsko-katolickiej i jej pierwszym proboszczu ks. Kazimierzu Michalskim. Zdzisła- wa Kraśko przedstawia mało znane i niełatwe dzieje swego ojca, muzykologa i kompozytora dra Romana Mazurkiewicza, który jest m.in. autorem granego do dzisiaj z wieży zielonogórskiego ratu- sza hejnału miasta. Większość pionierów Zielonej Góry pochodzi ze Wschodu. Wiktor Tadeusz przy- jechał do Zielonej Góry z Janowca Wielkopolskie- go. Opowiedział Wiesławowi Nodzyńskiemu o swej działalności w ZHP i Szarych Szeregach w czasie okupacji w Warthegau. To dziwne, że nikt dotych- czas nie opisał dziejów zielonogórskiej palestry.

Zbigniew Bujkiewicz omawia dzieje pierwszych kancelarii notarialnych w Zielonej Górze. Jedna z zielonogórskich ulic niedawno miała nazywać się Kocia. Wiesław Myszkiewicz omawia zmienne koleje losów ich nazw. Jadwiga Kolibabka urze- czona „Polesia czarem" wraca do wspomnień swej młodości w Pińsku i postuluje powołanie do życia w Zielonej Górze Stowarzyszenia Poleszuków. J a n Muszyński, przypominając sylwetkę znanej kie- dyś w mieście postaci, niestety już nieżyjącej mgr Krystyny Klęsk, apeluje do niej... ale to trzeba przeczytać! To daleko nie cała treść tego numeru, ilustrowanego zdjęciami L. Krutulskiego Krecho- wicza. Zachęcamy do jego lektury!

i

(3)

4 PIONIERZY • ŁUTY 1998 • NR 1(5) ^Pf i i': J

PAŃSTWOWE ZAKŁADY GRAFICZNE W ZIELONEJ GÓRZE JAK(

DRUKARNIA DZIEŁOWA

W

końcu maja 1945 r. przyjechał do Zielonej Góry Al- fons Bogaczyk, pionier zielonogórskiego drukarstwa i księgarstwa. Miał 40 lat, ukończoną trzyletnią szkołę han- dlową oraz wieloletnią praktykę w niewielkiej, „rodzinnej" dru- karni i księgarni nakładowej ojca Jana, tłoczącego w Lesznie druki dewocyjne. Podjął pracę w grupie operacyjnej Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów i - jako syn drukarza - zajął się ewidencjonowaniem znajdujących się w mieście zakładów graficznych i zabezpieczeniem ich wyposażenia. Było ich wówczas, jak sam wspomina, sześć. Jeden, przy ul. Mariac- kiej, zdemontowano i przewieziono do Warszawy, trzy dalsze (o czym już - zapewne ze względów cenzuralnych - nie wspo- mina) wywieziono najprawdopodobniej poza wschodnią gra- nicę Polski. Dwa pozostałe przyjęły w 1946 r. nazwę Państwo- wych Zakładów Graficznych w Zielonej Górze.

Pierwszy, przy pl. Lenina 12-15 (obecnie pl. Pocztowy), posiadał 6 linotypów, 4 maszyny płaskie, maszynę rotacyjną 4-stronicową, 4 maszyny dociskowe, krągłą i płaską stereo- typię, 75 drewnianych regałów z czcionkami różnego kroju i stopni (jednak bez czcionek polskiego alfabetu), ponadto stemplarnię i introligatornię. Drugi, przy ul. Reja, zaopatrzo- ny był w 3 maszyny offsetowe i wyposażony w niezbędne urządzenia do druku.

A. Bogaczyk podjął pracę w zakładach w początkach czerwca, a 22 tegoż miesiąca objął obowiązki ich dyrektora.

Przy pomocy elektryka Feliksa Kubali oraz pozostałych nie- mieckich pracowników uruchomił drukarnię i już w czerwcu 1945 r. zakłady opuścił pierwszy polski druk wytłoczony w Zielonej Górze. Było nim obwieszczenie pełnomocnika KERM wzywające polskich osadników do zabezpieczenia opuszczonych fabryk, warsztatów, sklepów i innych przed- siębiorstw przed kradzieżą i dewastacją oraz ich bezzwłocz- nego uruchamiania. 5 lipca 1945 r. PZG przejęte zostały przez Centralny Zarząd Przemysłu Poligraficznego, który wkrótce uzupełnił kaszty zakładów o zestawy polskich czcionek.

Stopniowo f o r m o w a ł a się polska załoga zakładów.

28 czerwca zgłosił się do pracy Jan Smerda, składacz linoty- powy, 7 lipca Marian Wtorkowski, maszynista typograficz- ny, następnie Zbigniew Kramer, składacz linotypowy, oraz Józef Bąk, który uruchomił ostatnią maszynę typograficzną, czego nikt inny nie potrafił zrobić.

W dalszej kolejności podjęli pracę pomocnicy drukarzy i introligatorzy: Jan Banaszak, A. Koszykowski, Stefania Nowak, Łucja Dąbska, Jadwiga Drzewiecka i Krystyna Ró- żańska, późniejsza kierowniczka introligatorni. We wrześniu

1946 r. przystąpił do prasy Jan Taranowski, maszynista typo- graficzny, świetny fachowiec, który znajomością zawodu za- imponował również kilku pozostałym, pracującym od wielu lat w drukarni Niemcom. Z czasem J. Taranowski objął obo- wiązki kierownika wydziału maszyn, a w 1953 r. awansował na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw technicznych.

Z ciekawszych druków ulotnych, jakie opuściły zakłady w 1945 r., należy wymienić obwieszczenie wzywające miesz- kańców do wywieszenia w dniach 22 i 23 września sztanda- rów narodowych w związku z zapowiadanym przyjazdem przedstawicieli Rządu Rzeczpospolitej z okazji uroczystości winobrania. Być może wzmianka o wydrukowaniu tego ob- wieszczenia przekona niedowiarków, że istotnie już w 1945 r.

zielonogórzanie zorganizowali winobraniowe święto. Wspie- rając potrzeby oświaty, zakłady wydrukowały nieodpłatnie

„cegiełkę" wartości 20 zł na rzecz miejscowych szkół, z datą zbiórki - 14 października 1945 r. - oraz widokiem ratusza i ul. Pod Filarami. Ofiarodawcy umieszczali „cegiełki" w wi- trynach sklepów oraz w oknach mieszkań. Zebrane fundusze umożliwiły wyposażenie w ławki szkół podstawowych przy pl. Słowiańskim i ul. Długiej.

W listopadzie 1945 r. ukazał się, firmowany przez Zakła- dy Graficzne, „Informator m. Zielonejgóry", zawierający spis alfabetyczny ulic, adresy instytucji państwowych, samorzą- dowych, społecznych, jak również firm handlowych, rzemieśl- ników i przedstawicieli innych zawodów, a ponadto 24 stro- ny inseratów (ogłoszeń). Inicjatorem publikacji był A. Bo- gaczyk, niewątpliwie również jej redaktor. Wraz z informa- torem, liczącym (łącznie z inseratami) 99 s. małego formatu, wydano plan miasta, pierwszy po wojnie z polskimi nazwa- mi ulic.

Do podstawowych zadań, jakie zielonogórskim zakładom wyznaczył Bronisław Gajewski, dyrektor Okręgu Poznańskie- go CZPP, należało drukowanie książek, a w dalszej kolejno- ści akcydensu w formie afiszy, obwieszczeń, zaproszeń i in- nych w technice typograficznej, a w drukarni przy ul. Reja - etykiet kolorowych (m.in. dla wytwórni win i wódek) tech- niką offsetową.

W celu sprawnej realizacji tych zadań, w 1946 r. dokona- no reorganizacji drukarni przy pl. Lenina, która mieściła się w rozbudowanym jeszcze przez Niemców budynku. W jego starszej części ulokowano pomieszczenia dyrekcji i admini- stracji, natomiast w nowej - maszynownię typograficzną na parterze; zecernię, maszynownię i stereotypię na I piętrze.

Po zlikwidowaniu mieszkania służbowego, na II piętrze umie- szczono introligatornię, która początkowo znajdowała się na parterze.

Poszukując poważnych zamówień dla drukarni dziełowej, A. Bagaczyk odwiedził Poznań, gdzie uzyskał zlecenia od prof. Józefa Kostrzewskiego na druk pracy tego uczonego

„Prasłowiańszczyzna" oraz pisma „Z otchłani wieków". Po- nadto nawiązał kontakt z Poznańską Spółdzielnią Wydawni- czą, która przekazała do druku zielonogórskim zakładom pierwsze dwa zeszyty wychodzącej jej nakładem serii „Lite- ratura Polska XIX i XX Wieku w Komentarzach".

„Prasłowiańszczyzna", wydana nakładem Księgarni Aka- demickiej w Poznaniu, była pierwodrukiem rękopisu przy-

PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) 5

gotowanego przez prof. J. Kostrzewskiego w czasie okupa- cji. Trzeba przyznać, że zielonogórskie PZG bardzo dobrze wywiązały się z trudnego zadania, jakim był druk tej pracy.

Książka, ilustrowana 68 rysunkami i zdjęciami, prezentuje wysoki poziom sztuki poligraficznej. Również druk miesięcz- nika „Z otchłani wieków" nie nastręczył większych trudno- ści zielonogórskim mistrzom „czarnej sztuki". W 1946 r. z pras drukarskich PZG wyszło 12 (skomasowanych) nume- rów pisma, a kolejne w latach następnych.

Na dwa pierwsze zeszyty serii „Literatura Polska XIX 1 XX Wieku w Komentarzach" złożyły się utwory: A. Mic- kiewicza „Konrad Wallenrod" i S. Wyspiańskiego „Wesele", w opracowaniu poznańskiego polonisty, dr. C. Latawca, wy- dane z myślą o młodzieży szkół średnich. W 1946 r. PZG wydrukowały ponadto dla Poznańskiej Spółki Wydawniczej:

M. Krawczyka „Wzory matematyczne", T. Egiejmana „Che- mię organiczną" i S. Tyńca „Ćwiczenia słownikowe w szko- le podstawowej". Zrealizowano również zamówienie księży pallotynów z Poznania na druk książeczki „Madonna z Fati- my". Spośród wymienionych pozycji pięć, to niewielkie 3-5- arkuszowe druki, a jedynie prace J. Kostrzewskiego i S. Tyń- ca były wydawnictwami obszerniejszymi, liczyły 10 i 8 ar- kuszy.

W 1946 r. PZG skompletowały już w całości załogę, która liczyła 60 pracowników: drukarzy, introligatorów i zatrud- nionych w administracji. Z końcem sierpnia tego roku prze- stał pracować A. Bogaczyk, a stanowisko po nim objął dyr.

Marian Adamski, którego zastępcą do spraw technicznych został Bronisław Gajewski.

W 1947 r. zakłady rozwinęły produkcję na szerszą skalę.

Zakończono druk szesnastu zeszytów (nr 3-18) serii „Litera- tura Polska XIX i XX Wieku w Komentarzach", obejmują- cych analizy utworów A. Mickiewicza, J. Słowackiego, B. Prusa, E. Orzeszkowej, J.I. Kraszewskiego, H. Sienkiewi- cza, S. Wyspiańskiego, S. Żeromskiego i M. Rodziewiczów- ny. Ponadto dla Poznańskiej Spółki Wydawniczej wytłoczo- no trzy podręczniki: H. Rutkowskiego „Krótki zarys historii starożytnej", I. Sikorskiej „Krótki zarys historii średniowiecz- nej" i S. Bieniewskiego „Historia literatury polskiej w zary- sie", a także prof. K. Jonschera „Higienę i żywienie niemow- ląt" i R. Zimmermanna „Modulowanie częstotliwości". Dla Wydawnictwa Księży Pallotynów wydrukowano natomiast powieści: S. Pasławskiego - „Kłopoty figlarza" i „Irusia" oraz J. Spillmana - „Tajemnica spowiedzi".

Pozyskano do współpracy nowych zleceniodawców, m.in.

Wydawnictwo Zachodnie. W zestawie tytułów drukowanych dla WZ znalazły się: W. Grabskiego „200 miast wraca do Polski. Informator historyczny" (zawierający również szkic dziejów Zielonej Góry), G. Labudy „Wielkie Pomorze w dzie- jach Polski", M. Rybickiego „Polityka germanizacyjna Fry- deryka II na zachodnich ziemiach Polski", W. Supińskiego

„Od Westerplatte do Hiroszimy. Zarys historii 2. wojny świa- towej", L. Gustowskiego „Szczecin. Fakty i liczby" oraz po- wieści A. Kawczyńskiego „Damcemora" i L. Sieciechowi- czowej „Tęcza nad Wagiem". Do nowych wydawców nale- żały również: Księgarnia W. Wilaka w Poznaniu (zleciła druk 2 książek) oraz Albertinum-Księgarnia św. Wojciecha i Księ- garnia Nakładowa S. i J. Bogaczyków w Lesznie, które po- wierzyły zakładom druk pojedynczych książek.

Wśród wydawnictw, które wyszły spod pras zielonogór- skich zakładów w 1948 r. zwracają uwagę podręczniki aka- demickie znanych uczonych oraz wielotomowe opracowania w formie poradników zawodowych. Do pierwszych należy K. Simma „Zoologia dla przyrodników i rolników", podręcz- nik ilustrowany ponad 770 rycinami, wydany z inicjatywy Naczelnego Inspektoratu Przemysłu Włókienniczego w Ło- dzi. Obszernym opracowaniem zbiorowym jest również li- czące ponad 700 stron i 275 rycin „Położnictwo i choroby kobiece", którego druk zleciła Spółdzielnia Wydawnicza

„Malta" w Katowicach. Kontynuowano druk książek doty- czących księgowości, zleconych przez W. Wilaka, oraz po- wieści ukazujących się m.in. nakładem Poznańskiej Spółki Wydawniczej.

Wśród powieści zwraca zwłaszcza uwagę wydrukowana dla Eugeniusza Kuthana, warszawskiego księgarza i nakład- cy, powieść Hermana Melville'a „Bestia Morska". Jest to wznowienie pierwodruku tłumaczenia J. Sujkowskiej słyn- nej powieści amerykańskiego prozaika, znanej pod tytułem

„Moby Dick", czyli „Biały Wieloryb". Pod tym właśnie ty- tułem ukazało się w 1954 r. tłumaczenie powieści dokonane przez znakomitego translatora, Bronisława Zielińskiego. Rok 1954 występuje powszechnie w leksykonach jako data pier- wodruku polskiego tłumaczenia „Moby Dicka", co nie odpo- wiada, jak się okazuje, prawdzie. Pierwsze polskie wydanie powieści ukazało się bowiem już w 1929 r. w Warszawie (se- ria „Biblioteka Groszowa"). Jej powojenne wznowienie opu- blikował jako pierwszy w 1948 r. E. Kuthan, a wydrukowały, jak wynika z naszego zestawienia, zielonogórskie PZG.

Na tym kończy się działalność zielonogórskich PZG jako zakładów dziełowych. W 1949 r. zakłady zakończyły druk 2. tomu „Zoologii" K. Simma i - podporządkowując się de- cyzji dyrekcji Zjednoczenia Przemysłu Poligraficznego - zmieniły produkcję. Odtąd PZG w Zielonej Górze stały się na wiele lat drukarnią specjalną, produkującą przede wszyst- kim druki księgowe (dzienniki i karty kontowe).

Jako drukarnia dziełowa PZG wytłoczyła w pierwszych latach (1945-1948) swej działalności 54 tytuły, w tym 1 w trzech wydaniach, łącznie 65 woluminów. Ogółem produk- cja dziełowa osiągnęła 947 arkuszy drukarskich.

Książki drukowane w Zielonej Górze odznaczały się sta- rannym wykonaniem, a PZG otrzymały od wydawnictw liczne pisma z wyrazami uznania i podziękowaniami. W 1947 r.

dyrekcja Zjednoczenia Przemysłu Poligraficznego, w uzna- niu dla wysokich kwalifikacji zawodowych załogi, podpo- rządkowała zielonogórskim PZG drukarnie terenowe w No- wej Soli, Kożuchowie, Szprotawie, Żaganiu, Żarach, Lub- sku, Gubinie, Świebodzinie i Sulechowie.

Grzegorz Chmielewski

Bibliografia:

A. Bogaczyk: W służbie polskiego słowa. W: Mój dom nad Odrą. Zielona Góra 1971, s. 210-236; J. Taranowski:

Minęło 40 lat (wspomnienia). W: 40 lat Zielonogórskich Za- kładów Graficznych. Zielona Góra 1985, s. 25-34; Przewo- dnik Bibliograficzny 1944-1949; S. Helsztyński: H. Melvil- le: „Bestia Morska" (Moby Dick). W: Tenże: Ave Roosevelt.

Warszawa 1949, s. 198-201.

(4)

6 12 PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5)

1 sierpnia 1945 r. zielonogórski Urząd Mieszkaniowy zameldował 2 670 Polaków, miesiąc później - 5 669. Ogromna większość z nich była katolikami. W połowie września 1945 r. w Zielonej Górze mieszkało już dwa razy więcej katolików niż przed wybuchem II wojny światowej.

T a d e u s z

z w o

n k o w s k

P

odobnie jak przed wojną proboszczem parafii katolickiej pozostawał nadal ks. Georg Gottwald. Na plebanii zamiesz- kiwał razem z nim ks. Schubert, który do lutego 1945 r. był proboszczem parafii w Milsku. W miarę swych możliwości księża spełniali nadal posługę duszpasterską. Celebrowali wspólne nabożeństwa dla tych Niemców, którzy jeszcze za- mieszkiwali w Zielonej Górze i dla Polaków, których liczba szybko się zwiększała. Niezależnie od narodowości, towarzy- szyli zmarłym w ostatniej drodze życia i opiekowali się mająt- kiem kościelnym. Ponieważ ks. Gottwald nie znał dostatecznie języka polskiego, w czasie coniedzielnych mszy św. Ewange- lię czytał pierwszy polski burmistrz, którym był Tomasz Sob- kowiak. Doskonała znajomość niemieckiego umożliwiała mu kontakty z Niemcami. Często zdarzało się, że po nabożeństwach ogłaszał również komunikaty miejscowych władz, nierzadko w obu językach.

Jednakże w miarę napływu ludności polskiej brak polskie- go kapłana stawał się coraz bardziej dotkliwy. Dlatego też chęt- nie korzystano z pomocy księży, którzy czasowo zamieszkali w Zielonej Górze. Wiemy, że było ich co najmniej dwóch, po- dający się za oblata ks. Gołąbek i augustianin ks. Wasilewski.

Ten ostatni przybył w sierpniu i najprawdopodobniej już we wrześniu opuścił miasto. Praktyczną działalność polskiej para- fii rozpoczęto już w połowie sierpnia. 18 lipca 1945 r. urodził się w Zielonej Górze pierwszy polski obywatel, Tadeusz Piłat.

Uroczystości chrztu, którą zorganizowano 15 sierpnia 1945 r., nadano szczególny charakter. Miała ona symbolizować rozpo- częcie życia. Honorowym ojcem chrzestnym pierwszego zie- lonogórzanina był wojewoda poznański.

Tymczasem do 2 sierpnia brak było jednoznacznego okre- ślenia przez zwycięską koalicję statusu prawnego Ziem Zachod- nich. Dopiero jego regulacja w umowie poczdamskiej pozwo- liła na rozpoczęcie działań zmierzających do organizacji admi- nistracji kościelnej. Dlatego też dopiero 15 sierpnia 1945 r. ks.

kardynał August Hlond, ówczesny prymas Polski, na podsta- wie upoważnienia Stolicy Apostolskiej ustanowił Administra- cję Apostolską Kamieńską, Lubuską i Prałatury Pilskiej. Ten akt pozwolił na stopniową organizację parafii na Ziemiach Za- chodnich, w tym także w Zielonej Górze. Kolejnym proble- mem, który należało rozwiązać, był brak kapłanów na tyle do- świadczonych, aby mogliby objąć obowiązki proboszczów.

Jednakże władze polityczne odmówiły kontaktów z miano- wanym właśnie 15 sierpnia ks. administratorem dr. Edmundem Nowickim i 12 września 1945 r. zerwały konkordat. Brak od- górnych regulacji utrudnił księżom kontakty z przedstawicie- lami rządu w terenie. Dopiero częściowa zmiana stanowiska władz na początku października pozwoliła na swobodne dzia- łanie organizatorom nowej administracji kościelnej. Wówczas

to został skierowany do Zielonej Góry ks. Kazimierz Michal- ski.

Urodził się on 18 sierpnia 1898 r. w Gnieźnie, w rodzinie urzędniczej, jako czwarte z jedenaściorga dzieci. Do gimna- zjum uczęszczał w swej rodzinnej miejscowości i tam też zdał maturę w 1917 r. Trwała jeszcze I wojna światowa i młody absolwent został wcielony do armii niemieckiej. Początkowo stacjonował w Świnoujściu, następnie w Stargardzie Szczeciń- skim i w końcu w Berlinie. Tam też zdał egzamin na tłumacza wojskowego języka polskiego i rosyjskiego. Wówczas został oddelegowany do służby sprawozdawczej w Rostowie nad Donem. Gdy wojna dobiegała końca, z początkiem 1919 r., odtransportowano go do Wrocławia i po zwolnieniu z wojska w kwietniu tego roku Kazimierz Michalski znalazł się ponow- nie w domu rodzinnym. Wówczas postanowił zostać księdzem.

Studia rozpoczął w seminarium poznańskim. Ukończył je jed- nak w rodzinnym Gnieźnie. Tutaj też 12 grudnia 1922 r. z rąk ks. kardynała Edmunda Dalbora przyjął święcenia kapłańskie.

Przez następne pół roku ks. Kazimierz Michalski był wika- rym w Wolsztynie. Od września 1923 r. rozpoczął pracę z mło- dzieżą. Był prefektem w Gimnazjum Męskim w Trzemiesznie i w Seminarium Nauczycielskim Męskim w Wągrowcu, następ- nie w Seminarium Żeńskim w Lesznie. Po kilku latach uzyskał posadę prefekta w szkołach poznańskich: Gimnazjum Męskim św. Jana Kantego i Gimnazjum Żeńskim Najświętszego Serca Pana Jezusa. W 1932 r. oddelegowano go do pracy z młodzie- żą w organizacjach diecezjalnych i niebawem został sekreta- rzem generalnym Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.

1 września 1939 r. mianowano go dyrektorem Archidiecezjal- nego Instytutu Akcji Katolickiej.

Szybko rozwijającą się karierę księdza przerwał wybuch wojny. Ks. Michalski został przydzielony na stanowisko kape- lana w oddziale Wojska Polskiego. Wraz z nim brał udział w walkach nad Bzurą. Po przegranej bitwie i rozwiązaniu oddziału wrócił do Poznania. Warto nadmienić, że w walkach pod So- chaczewem zginął jego brat Tadeusz, który również był ofice- rem WP. W tym czasie zmarł także jego ojciec. Po kilku tygo- dniach ukrywania się ks. Michalski został aresztowany przez gestapo i 9 listopada 1939 r. wywieziony z Poznania. Umiesz- czono go najpierw w klasztorze w Kazimierzu Biskupim, na- stępnie w kwietniu 1940 r. wywieziono do obozu koncentra- cyjnego w Dachau. Przez pierwsze kilka lat wojny więziono go we wspomnianym obozie, następnie przeniesiono do Gu- sen. W ostatnich miesiącach wojny ks. Michalskiego ponow- nie umieszczono w Dachau. Obóz został oswobodzony 29 kwietnia 1945 r. przez wojska amerykańskie.

Po przejściu kwarantanny ks. Michalski myślał o pozosta- niu na Zachodzie, jednakże powstanie Rządu Jedności Naro-

, •• ;y PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) 6

dowej i szybki rozwój PSL napawał go nadzieją na odbudowę demokratycznego państwa,dlatego też 22 września 1945 r. wró- cił do Poznania. Przypadek sprawił, że spotkał wówczas w Poznaniu administratora apostolskiego ks. Edmunda Nowic- kiego, który wcześniej przewodniczył Sądowi Duchownemu w diecezji poznańskiej. Ks. administrator kompletował kadrę dla nowo utworzonej jednostki kościelnej i potrzebował do- świadczonych duchownych. Dlatego też zaproponował mu pra- cę na Ziemiach Zachodnich. Po kilkunastodniowym pobycie w Gorzowie został ks. Michalski skierowany na jeszcze do- tychczas nie obsadzone probostwo w Zielonej Górze. Objął je 22 października 1945 r. Przeżycia wojenne i obozowe odcisnę- ły na nim swoje piętno. Stał się bardziej wymagający nie tylko od siebie, ale i od innych, wcześniejsza otwartość ustąpiła miej- sca rezerwie. Pozostało jednak zamiłowanie do zawodu nauczy- ciela i chęć pracy z młodzieżą.

W Zielonej Górze mieszkało wówczas około 12 000 Pola- ków. Tymczasowo pracował już w parafii ks. Józef Filipiak. W swej macierzystej diecezji lwowskiej był katechetą, dlatego też z chwilą przybycia do Zielonej Góry rozpoczął naukę religii w zorganizowanej wówczas szkole powszechnej. Niebawem przy- był wraz z rodzicami, również z diecezji lwowskiej, młody ks.

Franciszek Wrzeszczewicz, który, podobnie jak ks. Filipiak, jeszcze bez oficjalnego aktu nominacyjnego rozpoczął pracę duszpasterską. Jesienią 1945 r. na parafii przebywało 5 księży;

oprócz 3 Polaków także wspomniany ks. Schubert oraz dotych- czasowy proboszcz ks. Georg Gottwald.

W pierwszych miesiącach teren parafii wyznaczał podział z czasów niemieckich. Była ona rozległa . Obejmowała nie tylko miasto, ale także Stary i Nowy Kisielin, Zawadę, Jędrzychów oraz Raculę. Ponadto należało przynajmniej raz na dwa tygo- dnie odprawić msze św. w okolicznych parafiach: w Świdnicy, Zaborze, Milsku, Przytoku. W tych przypadkach nowy ks. pro- boszcz korzystał najczęściej z pomocy ks. Schuberta. Zapisał w swej kronice: „Szczęście, że mam X. Schuberta, który w nie- dzielę siada na wóz i jedzie w teren misyjny". Wspomniany teren misyjny coraz bardziej się zaludniał. Także do Zielonej Góry przybywały nowe grupy przesiedlanych z byłych wschod- nich terenów Rzeczypospolitej. Czynny był tylko kościół pw.

św. Jadwigi, który podczas nabożeństw już bywał po brzegi wypełniony wiernymi. Dlatego też jedno z pierwszych zarzą- dzeń nowego proboszcza dotyczyło zwiększenia ilości nabo- żeństw, do 5 w niedzielę. Ale już w kilka tygodni później oka- zało się znów, że kościół św. Jadwigi jest „za szczupły", a w mieście nadal stoją nie użytkowane 3 kościoły poewangelic- kie. Dlatego też już na początku swego urzędowania proboszcz złożył wnioski o przyznanie parafii tych kościołów. Decyzja została wydana dosyć szybko i ks. Michalski uzyskał klucze od kościołów.

31 października 1945 r. Zarząd Miejski przekazał parafii część cmentarza poewangelickiego przylegającego do starego cmentarza katolickiego w okolicach dzisiejszej ulicy Chrobre- go i Wazów. Uroczyste poświęcenie tego cmentarza odbyło się w święto Wszystkich Świętych. Parafia przejęła też budynek proboszczówki. Mieszkał tam proboszcz Michalski, były pro- boszcz Gottwald, otwarto kancelarię parafialną. Przejęto wów- czas także dom przy ul. Kościelnej 6, który został przeznaczo- ny na mieszkanie dla pozostałych księży. Tuż przed 25 grudnia proboszcz otrzymał od władz wojewódzkich poznańskich ofi- cjalne potwierdzenie prawa do większości kościołów poewan- gelickich oraz niektórych budynków należących do byłych gmin

wyznaniowych. Wówczas to opracowano plan zagospodaro- wania przekazanych óbiektów. Kościół wzniesiony przez fun- dację Liddy Beuchelt przy ulicy,którą już jesienią 1945 r. na- zwano ulicą Generalissimusa Stalina otrzymał wezwanie Naj- świętszego Zbawiciela, kościół przy placu Bohaterów - św.

Józefa, natomiast trzeci, przy placu Wielkopolskim, Matki Bo- skiej Częstochowskiej. Parafii katolickiej przyznano także są- siadujący z kościołem były Dom Gminy Ewangelickiej (Evan- gelische Gemeindehaus), dom pastora przy kościele św. Józefa oraz dom przy ul. Chrobrego będący do 1945 r. własnością Wspólnoty Chrześcijańskiej (Christliche Gemeindeschaft). Miał on zostać przeznaczony dla nowej parafii, zielonogórskiej, którą zamierzano zorganizować w roku następnym.

Jednym z podstawowych zadań, jakie postawił sobie pro- boszcz, była szczególnie aktywna praca z młodzieżą. 10 listo- pada 1945 r. ks. Franciszek Wrzeszczewicz został oficjalnie mianowany prefektem gimnazjalnym i wikarym. To dzięki jego staraniom 13 listopada zorganizowano Święto Patronalne Mło- dzieży. W kościele parafialnym odbyła się uroczysta msza Św., natomiast w teatrze miejskim zorganizowano akademię, na któ- rej deklamowano wiersze patriotyczne i religijne. 5 grudnia 1945 r. powstała pierwsza organizacja parafialna, Sodalicja Mariańska Pań. Niebawem zaktywizowała się jeszcze nie zor- ganizowana oficjalnie parafialna grupa charytatywna. Rozpo- częto przygotowania do pierwszej gwiazdki dla biednych. 17 grudnia rozpoczęto zbieranie darów. Ich segregacją i sporzą- dzaniem paczek zajęły się panie z Sodalicji Mariańskiej i utwo- rzonego nieco wcześniej Koło Pań św. Wincentego a Paulo.

Prowadzony dotychczas szpital sióstr Elżbietanek został kom- pletnie wyszabrowany przez wojskowych Armii Czerwonej.

Dlatego też przełożona zakonu siostra Simplicia rozpoczęła jego powtórną organizację. 12 grudnia otwarto również pierwsze przedszkole parafialne. Prowadziły je wspomniane siostry elż- bietanki.

Chcąc przybliżyć wiernym kościół parafialny, proboszcz dążył do zmiany jego wystroju. Jednym z takich pomysłów było urządzenie w bocznej przybudówce kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej. Remont kaplicy rozpoczęto już w listopadzie, ale oficjalne wyświęcenie kaplicy nastąpiło dopiero 23 grud- nia. Zawieszono w niej przywieziony ze wsi podwileńskiej wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej. Nowy, duży obraz miał wykonać zielonogórski malarz Stefan Słocki, a suknię do obrazu miał wytłoczyć w blasze rzeźbiarz Cieślik.

Już od połowy grudnia zielonogórzanie przygotowywali się do pierwszej pasterki. Celebrował ją w kościele pw. św. Jadwi- gi ks. proboszcz Kazimierz Michalski. Mimo iż poruszanie się o tak późnej porze po mieście było niebezpieczne, na mszę św.

pasterską przyszło kilka tysięcy parafian. 25 grudnia ksiądz Michalski otrzymał nominację na dziekana dekanatu zielono- górskiego i konsultora diecezjalnego. W tym czasie były to jed- nak bardziej zadania niż stanowiska. Musiał zorganizować pa- rafie niemalże na całym lewobrzeżnym środkowym Nadodrzu, od Gubina po Krosno i Nową Sól. Jako konsultor diecezjalny miał wspierać radą ks. dra Nowickiego i współdecydować o niektórych zmianach personalnych.

31 grudnia 1945 r. proboszcz ocenił, że w parafii mieszka około 17000 wiernych. Ochrzczono 133 dzieci, 152 pary za- warły związek małżeński, odbyły się 82 pogrzeby katolickie.

Z nadzieją i zapałem parafianie czekali na nowy 1946 rok.

Ciąg dalszy nastąpi

(5)

8 PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(51

[ 7 f Wspomnienia i relacje Kiedy myślę

- ojciec

Jak d a l e k o sięga m o j a p a m i ę ć , d z i e c i ń s t w o k o j a r z ę z s a d e m p e ł n y m o w o c ó w , k w i a t o w y m o g r o d e m , pie- l ę g n o w a n y m z w i e l k i m z a m i ł o w a n i e m p r z e z m o j e g o O j c a i d o m e m , ł a d n i e u r z ą d z o n y m , o b s z e r n y m , peł- n y m m ł o d z i e ż y p r z y c h o d z ą c e j d o m o j e g o r o d z e ń s t w a , które o r g a n i z o w a ł o z i e l o n o g ó r s k i e h a r c e r s t w o . A l e z n a j w i ę k s z y m s e n t y m e n t e m w s p o m i n a m wieczory, kie- dy O j c i e c k o n c e r t o w a ł dla n a s na s k r z y p c a c h albo na fortepianie. D o d z i ś d ź w i ę k i w ł a ś n i e f o r t e p i a n u k o j a - rzą m i się z m o i m i r o d z i c a m i . P i s z ę te p a r ę z d a ń , g d y ż słyszę j e s z c z e s ł o w a : „... to i tak w i e l k i e szczęście, że R o m a n M a z u r k i e w i c z u s z e d ł z ż y c i e m " .

Kiedy w m a r c u 1945 r o k u m ó j O j c i e c w r a z z rodzi- ną wrócił z o k u p a c y j n e j t u ł a c z k i i p r ó b o w a ł o d z y s k a ć s w ó j d o m i r o z r z u c o n y p o r ó ż n y c h m i e s z k a n i a c h do- b y t e k w G r o d z i s k u W l k p . (gdzie p r z e d w o j n ą był bur- m i s t r z e m ) , został o d d e l e g o w a n y p r z e z Z a r z ą d Polskie- go Z w i ą z k u Z a c h o d n i e g o d o Z i e l o n e j G ó r y w celu - j a k to n a p i s a n o w d e l e g a c j i - o r g a n i z a c j i p r o p a g a n d y p r z e s i e d l e ń c z e j . W c z e r w c u t e g o ż roku, p o u p o r z ą d - k o w a n i u i p o b i e ż n y m w y r e m o n t o w a n i u p r z y d z i e l o n e - go przez u r z ą d m i e s z k a n i a p r z y ulicy S i e n k i e w i c z a 11, s p r o w a d z i ł m o j ą m a m ę , siostrę i braci i tak r o z p o c z ą ł k o l e j n y rozdział s w o j e g o p r a c o w i t e g o życia. P o w o ł a - ny w 1946 r o k u na s t a n o w i s k o w i c e s t a r o s t y m y ś l ę , że pełnił tę f u n k c j ę w s p o s ó b k o m p e t e n t n y , b o w i e m j a k o c z ł o w i e k w y k s z t a ł c o n y ( d w a d o k t o r a t y ) w n i e m i e c k i c h i polskich u c z e l n i a c h , a t a k ż e dzięki f u n k c j o m pełnio- n y m j u ż w c z e ś n i e j , p r z y g o t o w a n y był do t e g o typu pracy.

A l e p i e r w s z e lata p o w o j n i e dla wielu były o k r e s e m b a r d z o n i e p e w n y m , p e ł n y m p o l i t y c z n y c h z a w i r o w a ń i z w y k ł y c h z a w i ś c i l u d z k i c h . N i e o m i n ę ł o to i m o j e g o O j c a . P o prostu k t ó r e g o ś d n i a w listopadzie 1947 r o k u nie wrócił z pracy, a o J e g o a r e s z t o w a n i u m a m a do- w i e d z i a ł a się o d „ u r z ę d n i k ó w " p r z e s z u k u j ą c y c h nasz d o m . P a s m o nie k o ń c z ą c y c h się o s k a r ż e ń , p o k a z o w y proces, a b s u r d a l n e d o w o d y . W y s o k o na III piętrze ó w - c z e s n e g o U r z ę d u B e z p i e c z e ń s t w a ( o b e c n i e B a n k Z a - c h o d n i ) p r z y u l i c y S i k o r s k i e g o z a k r a t o w a n e m a ł e

o k i e n k o . To w n i m m o j a M a m a p r z e z d ł u g i e m i e s i ą c e s z u k a ł a c h a r a k t e r y s t y c z n e g o g e s t u ręki - „ j e s z c z e żyję"-

Z m o i m c h r z t e m c z e k a n o na O j c a . J u ż c h o d z i ł a m , k i e d y wrócił, p o d o b n o siwy j a k g o ł ą b e k , s c h o r o w a n y , zdruzgotany psychicznie. I tylko spokój, potrzeba utrzy- m a n i a r o d z i n y i o g r o m n a p a s j a p r a c y u t r z y m a ł y G o p r z y ż y c i u . K i e d y p o w i e l k i c h t r u d n o ś c i a c h (istniał z a k a z p r z y j m o w a n i a G o do p r a c y w u r z ę d a c h ) znalazł w r e s z c i e p r a c ę j a k o k s i ę g o w y , b e z p r o b l e m u n a u c z y ł się n a s t ę p n e g o , n o w e g o z a w o d u .

N a j w i ę k s z ą pasją O j c a b y ł a m u z y k a . G o d z i n a m i sie- dział z a m k n i ę t y w s w o i m g a b i n e c i e i t y l k o d ź w i ę k i f o r t e p i a n u m ó w i ł y , że p r a c u j e . K o m p o n o w a ł n a w e t w c z a s i e o k u p a c j i ( g r a j ą c n a s k r z y p c a c h ) , ale w i ę k s z o ś ć J e g o m u z y c z n e g o d o r o b k u p o w s t a ł a tu, w Z i e l o n e j G ó r z e . W ł a ś c i w i e m i a ł d w i e pasje, w k t ó r e często ucie- kał - m a l o w a ł i k o m p o n o w a ł . C h ę ć m u z y k o w a n i a tkwi- ła w n i m tak m o c n o , że k o n c e r t o w a ł nie tylko dla naj- b l i ż s z y c h w d o m u . P r z e z długi czas grał na organach p o d c z a s mszy w k o ś c i e l e M a t k i B o s k i e j C z ę s t o c h o w - skiej, a p i e r w s z e szeregi z i e l o n o g ó r s k i e j orkiestry sym- f o n i c z n e j p r ó b o w a ł w r a z z i n n y m i m u z y k a m i s k o m - p l e t o w a ć j u ż w i o s n ą 1946 r o k u .

W i e m , że w i e l k i m m a r z e n i e m O j c a b y ł o z a g r a n i e p r z e z powstałą t a k ż e za J e g o w i e l k i m s t a r a n i e m Orkie-

Autorka wspomnień Zdzisława Krasko z ojcem drm Romanem Mazurkiewiczem.

strę S y m f o n i c z n ą , k t ó r e g o ś z J e g o u t w o r ó w , ale dziś t y l k o h e j n a ł g r a n y c o d z i e n n i e z w i e ż y z i e l o n o g ó r s k i e - go ratusza p r z y p o m i n a , że ostatnie 25 lat s w o j e g o ży- cia poświęcił temu miastu. Poświęcił w b r e w t y m wszy- stkim, którzy chcieli się G o p o z b y ć i w y m a z a ć z historii n a s z e g o miasta. I gdy dzisiaj słyszę, że to wielkie szczę- ście, że O j c i e c przeżył ten zły czas, to r ó w n o c z e ś n i e w i e m , co znaczy z d r u z g o t a ć życie rodzinne i okaleczyć c z ł o w i e k o w i duszę.

Zdzisława Krasko

PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5)

Oświata rolnicza

Naród polski utrudzony wojną i walką o życie, kulturę i wiarę, mobilizował swe siły, aby po pięcioletniej niewoli wspólnymi siłami podnieść do godności ludzkiej każdego człowieka. Czynili to ci, którzy pozostali przy życiu. Wielu zginęło w komorach gazowych, obozach koncentracyjnych, na polu bitwy, w Katyniu. Po wojnie nie było czasu na za- stanawianie się, z kim się przyjaźnić, czy odpowiada ta, czy inna praca. Kto tylko chciał, to znalazł dla siebie zajęcie nie tylko w swojej rodzinie. To wzajemne zrozumienie mobili- zowało chęć do życia i siłę do walki o wspólne dobro. Oso- by, które miały przygotowanie w zakresie krzewienia kul- tury, aktywnie i ofiarnie włączyły się w życie mieszkańców Starego Kisielina. Organizacją Szkoły Rolniczej zajęła się pani inżynier rolnictwa Zofia Sadowska. Potrafiła ona prze- kazywać fachową wiedzę młodzieży uczęszczającej do tej- że szkoły. Pod jej troskliwym okiem odbywały się też zaję- cia praktyczne polegające na organizowaniu poletek do- świadczalnych, co w pełni dawało efekty zdobywania fa- chowej wiedzy.

Pani inżynier Zofia Sadowska potrafiła zaangażować młodzież jak również pozostałych mieszkańców do aktyw- nego życia kulturalnego. Na terenie Szkoły Rolniczej orga- nizowane były różne konkursy, między innymi kursy ga- stronomiczne, były też wieczorki dyskusyjne na różne ży- ciowe tematy. Szeroko było rozpowszechnione czytelnic- two. Z okazji święta Oświaty przy współpracy młodzieży Szkoły Rolniczej, dziatwy szkolnej i mieszkańców Starego Kisielina urządzony został w dniu trzeciego maja 1946 roku poranek poświęcony propagowaniu czytelnictwa, doniosło- ści książki i biblioteki publicznej. Zostały złożone wolne datki pieniężne i książki, co wzbogaciło zakres czytelnic- twa. Pani Zofia Sadowska zawsze służyła rzetelną pomocą i radą, zachęcała do aktywnego, kulturalnego życia. Dobrze układała się praca ze szkołą podstawową, jak również z pa- nią Anną Szczepaniak, która była włączona w zakres nau- czania Szkoły Rolniczej. Prócz nauczania zorganizowała chór kościelny i rozśpiewała młodzież.

Pani Zofia Malinowska (ale to nie ja) zorganizowała mło- dzieżowy zespół taneczny, który dał wiele występów wzbo- gacając życie kulturalne, był ozdobą i bogactwem Starego Kisielina. Były to nasze polskie tańce ludowe, był również

piękny taniec cygański. Całość zespołu tanecznego uświet- niały prawdziwe, regionalne stroje. Zespół ten występował na różnych okolicznych uroczystościach - również na zor- ganizowanych dożynkach. Młodzież nie szczędziła czasu ani na występy, ani na przygotowywanie strojów. Pani Zo- fia Malinowska swoją osobowością promieniowała dobrem na każdą, a szczególnie młodą, osobę, co dawało wiele sa- tysfakcji i sukcesów.

Spora grupa młodych ludzi ze Starego Kisielina konty- nuowała naukę w różnych szkołach średnich, jak ogólno- kształcące, pedagogiczne, itp. Z biegiem czasu kontynuo- wano naukę również na wyższych uczelniach. Mieszkańcy Starego Kisielina zajmowali ważne stanowiska również w Zielonej Górze.

Chór w Starym Kisielinie, prowadzony przez panią Annę Szczepaniak, w czasie uroczystości poświęcenia sztandaru.

Dożynki w Starym Kisielinie.

Na scenie młodzież z wieńcem dożynkowym oraz pani Anna Szczepaniak ucząca w szkole rolniczej.

Szkoła Rolnicza ukończyła swą działalność w 1948 roku z chwilą wyjazdu pani inżynier Zofii Sadowskiej do Wro- cławia, gdzie w dalszym ciągu pracuje na bardzo pożytecz- nej niwie rozwoju oświaty rolniczej. Pełni tam funkcję wi- zytatora szkół rolniczych. Praca zawodowa i obowiązki ro- dzinne nie w pełni zaspokajają jej potrzebę aktywnego dzia- łania. Wiąże się z ruchem ludowym, gdzie pełni funkcję członka Prezydium WK ZSL i przewodniczącej Komisji Kobiecej WK. Jej pasją życiową staje się praca społeczna wśród kobiet wiejskich, a w ślad za tym przybywają nowe obowiązki przewodniczącej Rady Wojewódzkiej KGW, członka Prezydium Rady Głównej KGW, a następnie wice- przewodniczącej Dolnośląskiej Rady Kobiet. W tej wszech- stronnej działalności nigdy nie zatracała pogodnego nastro- ju, który daje poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Była pracowita i ofiarna, czuła na ludzką krzywdę i zawsze goto- wa spieszyć z pomocą. Zmarła dnia 9 czerwca 1969 roku we Wrocławiu. Była odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką: „Zasłużony dla Dolnego Śląska", Odznaką

13-lecia Wyzwolenia Dolnego Śląska. W zmarłej stracili- śmy ofiarnego i nieodżałowanego pracownika i działacza społecznego. Inżynier rolnictwa pani Zofia Sadowska po- zostawiła dobry grunt dla życia kulturalnego w Starym Ki- sielinie.

Zofia Malinowska

(6)

10 PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) Władysław Czuchraj

Fala życia

Takim tytułem Władysław Czuchraj opatrzył swój pamięt- nik. Opisuje w nim swoje przeżycia, spostrzeżenia i refleksje od momentu wyładunku transportu repatriantów w Szprota- wie i Niegosławicach w listopadzie 1945 r. W następnych rozdziałach autor opisuje organizację życia przesiedleńców we wsi Żuków i w Bukowcu, okres nauki w gimnazjum w Szprotawie, a następnie przygotowania do matury i pracę w Zielonej Górze. Po studiach w Poznaniu autor podjął pracę na stanowisku radcy prawnego w nowosolskim Dozamecie.

Pamiętnik zamknął datą 1951 r.

Władysław Czuchraj (1927-1978) był korespondentem

„Przekroju" i ówczesnej „Gazety Zielonogórskiej". Za swój wzór uznawał styl literacki Wiecha. Nie zrealizował najcie- kawszych zamiarów pisarskich. Oprócz pamiętnika pozosta- wił po sobie rękopisy powieści opartej na faktach oraz kilku nowel z życia mieszkańców Huty Oleskiej na Kresach Wscho- dnich w okresie międzywojennym i w czasie wojny.

Część pamiętnika została opublikowana w „Mój dom nad Odrą" w 196lr. jako pokłosie konkursu ogłoszonego przez Lubuskie Towarzystwo Kultury. Dziś, dzięki Państwu Jani- nie i Franciszkowi Pawłowskim z Żukowa, uzyskałem ręko- pisy i w ten sposób dotychczas nie opublikowaną część pa- miętnika możemy udostępnić.

Poniższy fragment pamiętnika dotyczy Zielonej Góry i ma tę zaletę, że ukazuje autentyczną fascynację młodego chło- paka z pokolenia Kolumbów, który po tragicznych przeży- ciach czasu wojny cieszy się ze stabilizacji życia w Polsce.

Jak wiemy, nie był to najlepszy okres w powojennej historii naszego kraju.

(...) Polska Wełna to w miniaturze dzieje miasta. Początki były trudne i burzliwe. Straszyły zdewastowane hale. Brak było maszyn, brak fachowców. Wszystko zaczynało się od podstaw. Na trudnościach żerował wróg, wlokła się masa sta- rych przeżytków i przyzwyczajeń, osłabiając zapał i narasta- jące tempo produkcji. Trzeba było wykryć i zlikwidować szaj- ki złodziei i defraudantów, w które był zamieszany nawet dyrektor zakładu. W Polskiej Wełnie brała w łeb stara, mie- szczańska moralność. Rośli i zdobywali kwalifikacje nowi ludzie, dojrzewali majstrowie i robotnicy, ci, którzy podno- sili i uruchamiali ten Zakład. Coraz szerzej przechodzono na system akordowy. Rosła wydajność i zarobki. Podnosiły się kwalifikacje, rozwijała wielowarsztatowość, wzrastała jakość.

System chałupniczy wyrugowano z produkcji. Produkowane materiały wysyłano już na Targi Poznańskie.

- Towarzyszko - mówił jeden z majstrów do sekretarza Zakładowej Organizacji Partyjnej - Targi Poznańskie to kro- pelka. Musimy dorobić się tego, żeby nasze materiały były znane i cenione w całym kraju. Byśmy mogli z dumą powie- dzieć: ten materiał został wyprodukowany przez nas w na- szej fabryce. Oprócz materiałów, które zaspakajały cząstkę potrzeb naszego chłonnego rynku, Polska Wełna tworzyła w grodzie winnic kulturę. Amatorski Teatr Włókniarzy „Redu-

ta" tworzył znakomite na owe czasy spektakle i odnosił co- raz większe sukcesy. Piękna, lecz biedna jest nasza Zielona Góra - mówił jeden z redutowców (dziś aktor Teatru Ziemi Lubuskiej) - taki Wrocław ma swój teatr, operę, ma Żukrow- skiego. Obradują tam intelektualiści całego świata. A my?

Stajemy się trochę modni raz w roku, na Winobranie. Mamy tylko „Redutę" i ambicje... Nawet gazety drukują dla nas w Poznaniu. W Polskiej Wełnie ciężko pracują oczyszczacze, spieszą się nawijarki osnów - skręcarki, stukają krosna tka- czy. Na kołach kołyszą się i wibrują rozdrobnione włókienka przędzy. Widziałem radzieckie krosna bez osnowy - tłuma- czył jakiś robotnik koledze. - Z czasem będą takie i w na- szym zakładzie. Punktualnie wychodzimy z kolegą z pracy.

Trzeba się spieszyć, aby zdążyć zjeść obiad w Centralce. Za godzinę czekają nas szkolne zajęcia. Płynie za nami rytmicz- ny stukot maszyn, spieszą się ludzie. Zapominamy nawet o surowym personalnym. Na portierni uśmiecha się rewident, bieleją, połyskują szybami ściany hal, kontrastując z zielo- nym wzgórzem winorośli. - Nasz zakład - mówi ktoś idący za nami.

Zielonogórska Wieczorowa Szkoła Ogólnokształcąca dla Dorosłych przygotowywała do egzaminów dojrzałości ko- lejną partię kilkudziesięciu maturzystów. Uczniowie wieczo- rówki, w przeważającej części ludzie dorośli, pracujący, nig- dy nie stanowili wyrównanego poziomu. Wśród jednostek pracowitych i zdolnych znajdowali się pospolici obijacy sta- wiający na przysłowiowy łut szczęścia. Demoralizujące lata okupacji, nieustanna pogoń za elementarnymi środkami do życia, przedwczesna dojrzałość - wypaczyły wlokące się pięt- no lenistwa i nawyków, na likwidację których potrzebne były djugie lata.

Odpowiedzi uczniów bywały różnego kalibru. Na lekcji chemii w pracowni szkolnej wykładowca, zatwardziały aż do cynizmu chemik, napisał kiedyś na tablicy symbol Na. - Co to jest ? - zapytał jednego ze słuchaczy.- Sód - odpowie- dział zapytany, usłyszawszy podpowiadanie kolegi.- A co to jest wartość pierwiastka? - pytał chemik.

-Wartość...wartość - jąkał się uczeń - jest to wartość jed- nego pierwiastka w stosunku do wartości drugiego pierwiast- ka. Wykładowca wziął z szafki słoik napełniony do połowy sodem i podszedł do ucznia. W oczach jego igrały złośliwe błyski. - To jest sód - powiedział. - Jaka jest jego wartość? - Ze dwieście złotych - odpowiedział bez namysłu zapytany.

Kolokwia z propedeutyki filozofii, jak przystało na tę sza- nowną naukę, odbywały się w nastrojowej ciszy. - Panie X - zapytał magister N. - Może pan powie, co się składa na istotę człowieka? Wyrwany z kontemplacji uczeń czerwienił się jak panienka. Jąkał się. - Na istotę człowieka... tego... składa się... tego... dusza... rozum, rysopis oczywiście. Takim odpo- wiedziom towarzyszyły huragany śmiechu. Uśmiechnął się nawet poważny magister N. A nieszczęsny uczeń od tego czasu zyskał sobie przydomek...Rysopis oczywiście.

Wykładowca geografii, szczycący się zorganizowaną z ni- czego bogatą pracownią wyglądającą jak muzeum pamiątek, zawsze wesoły kpiarz, niejednokrotnie natrafiał na tak na- strojowych uczniów, którzy konceptem przewyższali nauczy- ciela. - Co to jest erozja rzek?- zapytał geograf ucznia kolo- kwium, siedząc wraz z nim na kanapie w kancelarii szkoły.

Zaczęła się lawinowa odpowiedź o rzekach górskich i nizin-

I-"! !,::!

#

I 1 j' | i i l

¥

nych, o Odrze i Nysie jako granicy, o Wołdze, Nilu, Amurze i Amazonce. Uczeń bez zająknięcia sypał nieustannym poto- kiem słów. Dopiero po piętnastu minutach uległ perswazji wykładowcy i zatrzymał rozpędzoną opowieść.- Dobrze, do- brze... fantastycznie, wspaniale - kiwał głową geograf - ale powiedz mnie przyjacielu krótko, co to jest owa erozja. - Jeszcze - żachnął się uczeń. - Mam znowu od początku? - Nie, nie - zamachał rękoma wykładowca. Daruj pan. Dam panu trójkę, żeby mnie pan więcej nie męczył. A swoją dro- gą, geografii trzeba się będzie nauczyć.

Ekonomista był wymagający i bezwzględny, jak prokura- tor. Ale kiedy mówił o wyzwoleniu, o Ziemiach Zachodnich, o Zielonej Górze - zapalał się. Aż dziw, ile w tym, zdawało się, oschłym i poważnym człowieku było ognia i młodzień- czego entuzjazmu. Nieraz dyskutowaliśmy, jaka będzie nowa Zielona Góra. Miasto zaułków i krętych uliczek rosło w na- szych dyskusjach w miasto słonecznych bloków i szerokich arterii. Wtedy czekał je pierwszy awans - na siedzibę woje- wództwa. Dziś ambicje przeradzają się w czyn, nabierają re- alnych kształtów. - Po studiach wracam do Zielonej Góry - mówili koledzy.

Budynek przy placu Słowiańskim, gdzie mieściła się śre- dnia szkoła dla dorosłych, był świadkiem niejednej tragedii.

Egzamin maturalny, ten pierwszy krok ze szkoły w życie, nie dla wszystkich był jednakowo łatwy. Nieraz lata nauki, czas wyrywany pracy i rozrywce, rozsypywały się jak domki z kart. Budowane przez lata nauki misterne gmachy marzeń rozwalały się brutalnie w jednym dniu. Przez kilka dni drę- cząca gorycz porażki i ten młodzieńczy gorzki żal, do siebie, do innych, do losu, który częstokroć był łaskawszy nawet dla słabszych, nawet dla tych, którzy na to nie zasługiwali.

Zosia, ładna, zadumana, o błyszczących młodością oczach, zdolna dziewczynka, marzyła o stomatologii. Los maturalny nie był dla niej łaskawy. Widziałem w dużych oczach Zosi łzy dziewczęce, gorące, pełne bezbrzeżnego żalu i obfite jak sama młodość. Trudno Zosiu... Czasem trzeba od nowa. Ży- cie nie jest żartem. „Rozkosze są niby fale i szczyty gór, cier- pienia niby głębie i wąwozy i dopiero one razem sprawiają, że życie jest piękne" - pisał Prus w „Faraonie".

Z wylotu ulicy Jaskółczej, gdzie mieszkałem, widać całą Zieloną Górę. Z prawej szumiące wzgórza winnic i opadają- ca w dół ulica Botaniczna. Przypięte do zbocza domki okolo- ne kwiatami, winoroślą i bluszczami. W dole, rzekłbyś u stóp, panorama miasta. Ubarwione zielenią, wypolerowane pro- stokątne kostki i kompleksy domów, dymiące kominy Pol- skiej Wełny, Zgrzeblarek, Zastalu. Bielą się i czerwienią da- chy domów, połyskują kryształem szyby okien. Za zakłada- mi drzewnymi pyka na nasypie lokomotywa. Gdzieś za Wro- cławską zielone zbocza winnic zlewają się z widnokręgiem lasów i zamykają z kopułą nieba. Z lewej królestwo Bachusa - Lubuska Wytwórnia Win. Miasto opada w dół, przechodzi w płaskie tereny pól biegnących hen, ku odrzańskim brze- gom. Z tyłu białe domki w gęstwinie sadów przechodzących w zieloną ruń, gęstniejącą, biegnącą w dal, zacierającą się na Piastowskich Wzgórzach, parku, gdzie bieleje samotna syl- wetka hotelu. Nocą miasto płonie tysiącami świateł, gra ko- lorami, mruga - jak wyiskrzone niebo. (...)

(Do druku przygotował Jan Zelek Bakusiewicz)

PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) 1 1

Pińsk - stolica Polesia ma 1000 lat!

Część I

Jak opisać moje ukochane miasto dzieciństwa i wcze- snej młodości, które uważam za miasto rodzinne, pomi- mo że nim nie jest?

Urodziłam się nad błotami - rozlewiskiem Prypeci, gdzie ona przecina się z Poleską Koleją Żelazną słynne Mosty Wolańskie na odcinku Łuniniec-Sarny, we wsi Du- boj, w której Kaczanowscy, przodkowie mojej mamy Mi- chaliny Wolskiej z Kaczanowskich, mieszkali od poko- leń. Nie urodziłam się w Pińsku przez pomyłkę, dlatego pięć lat później mama pojechała do Pińska już miesiąc przed rozwiązaniem, zabierając mnie ze sobą. To było moje pierwsze zapamiętane zauroczenie tym miastem.

Zamieszkałyśmy u mamy siostry, wujostwa Antoniny i Aleksandra Gruszewskich, których kamienica stała przez ulicę od wzniesienia na żelazny most przez Pinę. Z okien na piętrze, ponad wzniesieniem, widać było dziedziniec z drzewami i przepiękny kompleks budowlany - chlubę Pińska, barokowy kościół św. Stanisława, klasztor i kole- gium oo. Jezuitów, wybudowane pod koniec XVII w., w latach 30-tych naszego wieku mieściło się tam niższe Seminarium Duchowne i prywatne męskie gimnazjum oo.

Jezuitów.

Jeszcze wielokrotnie wracałam do Pińska, a nawet cho- dziłam do Szkoły Powszechnej nr 3 przy ul. Leszczyń- skiej, gdy moi rodzice, kierownik szkoły w Duboju i na- uczycielka, doszli do wniosku, że powinnam dostać „szko- łę" w innej obcej szkole. W sierpniu 193$ r. zamieszka- łam u cioci Toni, mogłam chodzić do pobliskiej Szkoły nr 5 przy ul. Kościuszki, ale w odległej Szkole nr 3 mia- łam być pod specjalnym nadzorem. Wychowawcą moim był p. Sienkiewicz, przyjaciel rodziców, wymagający, ale wspaniały człowiek. Po wojnie osiedlił się w Wałbrzy- chu i w 1947 r. odwiedził nas w Zielonej Górze.

flHHCK, flawopaMa ropowa 1916 r.

Pińsk-panorama miasta 1916 r Kościół św. Stanisława, Klasztor i Kolegium oo. Jezuitów, u podnóża kościoła

widoczna Duża Synagoga.

(7)

12 PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5)

Na stałe, z rodzicami, przyjechałam do Pińska na po- czątku lipca 1939 r., a na zawsze opuściłam Pińsk w wie- ku 16 lat, 4 lipca 1944 r.

W Zielonej Górze zamieszkaliśmy 15 września 1945 r., też ją pokochałam i u w a ż a m za m o j e miasto, tu spędzi- łam niemal całe dorosłe życie. Jednak z wiekiem, gdy dzieci na swoim, emerytura, coraz bardziej staje się praw- dziwe francuskie przysłowie, że pierwszej miłości nigdy się nie zapomina.

Pińsk nie był administracyjną stolicą Polesia. D o X I V w. był nią Turów, a potem j u ż do dziś - Brześć. Za w y j ą t - kiem okresu zaborów rosyjskich, kiedy Pińsk należał do guberni mińskiej. Jednak dzięki s w e m u geograficznemu położeniu był zawsze niekwestionowaną naturalną stoli- cą Polesia. Położony na lewym, w y s o k i m brzegu Piny, tam gdzie łączy się ona z główną rzeką Polesia - Prype- cią i gdzie jest bogata sieć j e j dopływów, j u ż z natury był miastem obronnym. Przeciwległy, prawy brzeg Piny, to błota i oczerety, c i ą g n ą c e się kilometrami, a na wiosnę powstawały z nich rozlewiska, po kres horyzontu, niczym morze.

Legendy o j e g o powstaniu cofają Pińsk w rzymskie jeszcze czasy i nazwy „Pina", „Pińsk" łączą z łacińskim słowem „pinus" - sosna, z racji wspaniałych sosen, które mieli wywozić stąd R z y m i a n i e do b u d o w y swoich okrę- tów. Inne legendy m ó w i ą , że n a z w a miasta i rzeki w y w o - dzi się ze słowiańskiego słowa „pin", oznaczającego przy- stanek, przystań. Są wzmianki, że j u ż w IX w. został osa- dzony książę Światopełk w Pińsku i Turowie. Wydana w

1941 r. w N o w y m Jorku książka nosi znamienny tytuł-

„1000 lat Pińska". W starożytnych przekazach jest też wzmianka, że latem 1005 r. ustanowiono prawosławne b i s k u p s t w o w T u r o w i e o b e j m u j ą c e też miasto Pińsk.

Wszystkie te wzmianki są na tyle istotne, że Rada Miej- ska Pińska zwróciła się do historyków o dokładne ustale- nie czasu powstania miasta. N a razie władze Pińska j a k o pewną przyjęły w z m i a n k ę o mieście w kronice z 1097 r., tzw. „Latopisie Daniłowicza", napisaną przez mnicha ki- jowskiego, Nestora. Dlatego też w 1997 r. Pińsk obcho- dził swoje 900-lecie. Wydano parę książek o mieście, m.in.

„Przewodnik po stolicy Polesia" Wiesława Makawczuka traktujący temat mniej propagandowo niż inne publikacje.

Pińsk leżał na przecięciu się traktów handlowych, dla- tego przez stulecia podstawą rozwoju miasta był handel, szczególnie hurtowy. D o Pińska przez Dniepr i Prypeć docierały ogromne łodzie żaglowe w y ł a d o w a n e towara- mi, które tu były składowane, następnie przeładowywa- ne na małe jednostki p ł y w a j ą c e oraz wozy i rozprowa- dzane we wszystkich kierunkach. I odwrotnie- ściągano towary małymi jednostkami, wysyłając dużymi na wschód i południe.

O b r a z o w o scharakteryzował Pińsk nasz słynny pisarz Józef Ignacy Kraszewski, pochodzący z Polesia ze wsi D o ł h e k o ł o P r u ż a n , p o d c z a s p i e r w s z e g o p r z y j a z d u w 1834 r. w książce „Wspomnienia Wołynia, Polesia i

Pińsk 1936 r. - Kościół św. Stanisława, Klasztor i Kolegium oo. Jezuitów od strony rzeki Piny, w głębi na prawo kościół franciszkański - katedra. Osoby: siostry T. i Z. Butkiewiczów-

ne, od 1945 r. zielonogórzanki T. Piotrowska i Z. Gruszecka.

Litwy". W g pisowni oryginalnej: Nareście zbliżamy się do Pińska, gwiazdy swoich okolic, miasta które z Białym i Czerwonym Morzem ma związki, siedzącego jak Żyd bankier na wielkim gościńcu, po kolana w błocie, na worku soli z trzosem rubli. Z daleka naprzód pokazują się wieże eks-jezuickiego kościoła.

To, że Pińsk był bardzo w a ż n y m punktem na szlakach handlowych między Polską, Rusią i Litwą a potem Za- c h o d e m E u r o p y oraz b o g a t y m miastem, pozwalało na szybką o d b u d o w ę po zniszczeniach, ale i prowokowało najeźdźców. W ciągu swej tysiącletniej historii Pińsk prze- żył kataklizmów wiele, j e d n y m i z ważniejszych były:

W 1241 r. Pińszczyznę spustoszył najazd wojsk tatar- skich. Dysponowali oni niezwykle groźną jazdą, którą cha- rakteryzowało też niesłychane okrucieństwo. Po rozbiciu Rusi Kijowskiej Tatarzy skoncentrowali swe siły nieda- leko Łucka, skąd w styczniu, gdy lody zamarzły, ruszyli na Polesie jednocześnie d w o m a uderzeniami. Na Brześć 1 Drohiczyn oraz na Pińsk i Nowogródek. Powróciwszy tzw. zagonami w okolicę Ł u c k a w marcu uderzyli na po- łudnie Polski docierając do Legnicy, gdzie w kwietniu

1241 r. zginął Henryk Pobożny, syn św. Jadwigi i Henry- ka Brodatego. Po tym Pińsk znalazł się pod panowaniem książąt litewskich, a następnie królów polskich.

W 1648 w czasie powstań narodowościowo-religij- nych, które wybuchły na Ukrainie pod wodzą S. Nale- wajki i B. Chmielnickiego, niepokoje doszły też na Bia- łoruś, gdzie na czele powstańców stanął A. Nebaba, które- go stronnicy wzniecili powstanie w Pińsku. Na pomoc p o w s t a ń c o m przybył do Pińska oddział kozaków, wypę- dzano i m o r d o w a n o księży, katolików, unitów i Żydów.

Spalono kościoły, cerkwie unickie, synagogę, a nawet 2 cerkwie prawosławne, miasto ograbiono. N a pomoc przybył hetman Janusz Radziwiłł z wojskiem, pułkowni- cy Mirski i Jelski opanowali miasto, którego większa część została spalona, a zabitych było ponad 3000 osób.

W 1706 roku tzw. w o j n a północna ze Szwecją zastała kraj zrujnowany. Wojska szwedzkie dotarły na Polesie,

, •• ;y PIONIERZY • LUTY 1998 • NR 1(5) 13

5 m a j a Karol XII zajął Pińsk. Przez miesiąc pobytu Szwe- dzi ograbili miasto, zburzyli n o w y zamek książąt Wiśnio- wieckich i spalili przedmieście Karolin. Rządy władców saskich w latach 1697-1763 stanowiły okres największe- go upadku państwa polskiego.

Wróćmy jednak do czasów pokoju i prosperity Pińsz- czyzny. Już od p o c z ą t k ó w istnienia Pińsk stawał się co- raz w a ż n i e j s z y m c e n t r u m handlu, rzemiosła, kultury i administracji, jednocześnie był miastem obronnym. Roz- mieszczenie i nazwy ulic na planie miasta pozwalają od- tworzyć j e g o dzieje. Stare Miasto, które od południa jest oparte o rzekę Pinę, z natury obronne, opasują półkolem ul. Zawalna i ul. R o w e c k a powstałe na miejscu dawnego wału i rowu, o p a s u j ą c y c h stary warowny gród, z którego pińszczanie odpierali ataki Litwinów, Tatarów i watah kozackich. Na zewnątrz półkola wybiegają promieniście proste i długie ulice rozrastającego się miasta.

Okoliczna ludność Pińszczyzny z a j m o w a ł a się łowiec- twem, rybołówstwem i uprawą ziemi. Latem spławianiem drewna - głównego b o g a c t w a Polesia. Rozwijało się też rzemiosło i handel. Ważne miejsce Starego Miasta stano- wi rynek sięgający Piny. D o j e j brzegów przybijały z oko- licy łódki z t o w a r e m s p r z e d a w a n y m wprost z nich (żywa ryba była zanurzona w wodzie, w skrzynkach koło łód- ki). Towary były też sprzedawane z wozów ustawionych w szeregi. Rynek okalały kramy, warsztaty rzemieślni- cze, jatki mięsne, solne, chlebowe, wagi miejskie, wo- skobojnie i karczmy. Pińskie jarmarki istniały już w cza- sach Rusi Kijowskiej i przetrwały do czasów dzisiejszych w tym samym miejscu nad Piną. Po obydwu stronach ryn- ku, wzdłuż ulicy Nabrzeżnej rozlokowały się składy to- warowe do handlu hurtowego. Gdy Polesie znalazło się w zasięgu władzy litewskiej, produkty poleskie uzyskały nowych nabywców, aż po Bałtyk, a za Jagiellonów na- wiązano kontakty handlowe z innymi ziemiami Polski.

Gdy w 1521 r. umiera bezpotomnie piński książę Teo- dor, w 1523 r. król Z y g m u n t I Stary nadaje Księstwa Piń- skie, Kobryńskie i Prużańszczyznę swej żonie - królo- wej Bonie. Prawie czterdzieści lat rządziła Bona Pole- siem, dla którego j e j rządy okazały się dobrodziejstwem, gdyż gospodarna, oszczędna, nieco chciwa Włoszka sama wszystkiego doglądała. D o k o n u j e obmiaru ziem, zago- spodarowuje pustki, sprowadza z Polski osadników-fa- chowców, osadza dwory i miasta, b u d u j e drogi, ulice, kopie kanały, m.in. 6 km kanał z Pińska do folwarku kró- lewskiego we wsi Stetyczew. Wszystko to planowo, na długie lata i na szeroką skalę. Sprowadza swych przedsta- wicieli, pierwszych starostów, pińskiego i kobryńskiego.

U t w o r z o n e z a p a n o w a n i a Z y g m u n t a A u g u s t a w 1569 r. w o j e w ó d z t w o brzesko-litewskie gruntuje władzę administracyjną. Podzielone zostaje na dwie ziemie, brze- ską i pińską, która otrzymuje dwa mandaty poselskie na Sejm Polski w Warszawie (w latach 1652-1661 posłami byli S. Orda i J. K. Młocki). Od tego czasu Pińsk już ma stałych starostów.

Rok 1581 jest bardzo ważną datą dla Pińska, w tym roku król Stefan Batory nadał miastu obszerne przywile- je, prawa magdeburskie i herb: „w polu czerwonem łuk

złoty, napięty, ze strzałą o stalowym ostrzu". Prawa te potwierdza król Zygmunt III Waza i nadaje nowe przy- wileje, otrzymują j e też pińscy Żydzi. Królowie Włady- sław IV i Jan Kazimierz również potwierdzają nadane miastu przywileje. Znakomicie handlowo położony Pińsk mógł się rozwijać i bogacić. Powstają piękne domy mie- szczan, rezydencje okolicznych ziemian oraz budowle sakralne i użyteczności publicznej:

1396 r. kościół Franciszkanów przy głównej ulicy, drew- niany, buduje książę piński Z y g m u n t Kiejstutowicz.

W 1510 r. na miejsce drewnianego król Zygmunt I Stary wznosi gotycki kościół murowany. W 1635 r.

S.A. Radziwiłł od strony rzeki d o b u d o w u j e muro- wany klasztor.

1623 r. starosta Jerzy Zborowski uzyskuje w Warszawie zezwolenie na budowę ratusza, który powstaje w gór- nej części rynku, w czasie rebelii kozackiej w 1648 r.

spalony, wkrótce odbudowany.

1640 r. wybudowano murowaną tzw. Dużą Synagogę przy ul. Królowej Bony.

1666 r. wojewoda połocki b u d u j e kościół Dominikanów.

1635-1675 r. na zlecenie księcia Stanisława Alberta Ra- dziwiłła, na wysokim brzegu Piny, w sercu miasta, powstaje potężna, ale i najpiękniejsza budowla Piń- ska - klasztor i kolegium oo. Jezuitów oraz baroko- wy kościół św. Stanisława, przy wznoszeniu które- go pracowali najlepsi mistrzowie Europy.

Niektóre z budowli przetrwały do naszych czasów, a większość miała burzliwą i ciekawą historię, ale o tym i czasach nam bliższych w następnym artykule.

PS. Zbierając materiały do artykułu „Polesia czar", który ukazał się w poprzednim n u m e r z e „Pionierów", stwierdziłam, że w Zielonej Górze o te materiały bardzo trudno. Biblioteka Wojewódzka im. Cypriana Norwida na hasła: Polesie, Pińsk, Wojenna Marynarka Rzeczna, nie miała nic do zaproponowania. Brak też kilku tytułów, o których wiem, że traktują o tym. Coś niecoś znalazłam w Bibliotece Szpitala Wojewódzkiego i filii Biblioteki przy ul. Ptasiej. Tym bardziej pragnę tu podziękować mojej kuzynce z Łodzi, Reginie Maranda z Bogatków, mojej przyjaciółce z Pińska, która nadesłała mi wiele istotnych materiałów.

L w o w i a n i e i Wilnianie mają swoje stowarzyszenia, szkoda, że nie ma stowarzyszenia Poleszuków. Aby choć w niewielkiej części wypełnić tę lukę, postanowiłam roz- szerzyć publikacją moich relacji, wspomnień, dlatego ukaże się ich dalszy ciąg. Jeżeli czytelnicy naszego cza- sopisma mogliby coś wnieść na temat Polesia, to proszę o kontakt za pośrednictwem Sali W s p o m n i e ń w ratuszu, czynnej codziennie, tel. 325-58-53.

cdn.

Jadwiga Kolibabka

Cytaty

Powiązane dokumenty

nia prawdopodobnie ze zdjęciem oryginalnej figury. Uszko- dzenia figury, do których doszło po II wojnie światowej były zapewne wynikiem aktu wandalizmu. Na początku lat 90-tych

Podobną in- skrypcję zawierał również ostatni, najmniejszy z dzwo- nów, który został ufundowany przez ojca i syna: Abra- hama i Dawida Mlihle, a jego inskrypcja rozpoczyna się

• przy wale obelisk ku czci żołnierzy Wojsk Ochro- ny Pogranicza. Dalej do ujścia po lewej stronie Odry są tereny Niemiec. Brak mostów i przepraw uniemożliwia wza-

Szwagier Jóźwiak (mąż najmłod- szej siostry mojej mamy Janiny) naliczył, że miał czternaście ran. Ja tylko to zauważyłam, że miał wargę wyrwaną tak, że mu było widać

osobową grupę znanych w mieście Polaków jako zakładników, grożąc ich rozstrzelaniem. Pomimo akcji dywersyjnych w oko- licy, Komitet utrzymywał się do końca roku. Niedaleko

Powody mojego „lania" według Matki były zawsze bar- dzo istotne, bo: jednego roku podpaliłem papiery za sza- fą, kiedy chodziłem po mieszkaniu ze świecą choinko- wą,

przez Włodawę na pomoc Warszawie. brali udział w bitwie z Niemcami, ostat- niej bitwie tej wojny. była skazana na klęskę, jednak przegrana nie oznaczała końca walki, ani

W zamiarach moich było odwiedzenie miejsc i ludzi, których znałem i pamiętałem z okresu osiedlania na Zie- miach Odzyskanych. W realizacji moich zamierzeń znacz- nie pomagała mi