• Nie Znaleziono Wyników

W niewoli tatarskiej. Powieść z XVI wieku osnuta na tle historycznem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "W niewoli tatarskiej. Powieść z XVI wieku osnuta na tle historycznem"

Copied!
152
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

W NIEWOLI TATARSKIEJ

cyrp

P O W IE Ś Ć Z XVI WIEKU

OSNUTA

N A TLE HISTORYCZNEM

1920.

SPÓŁKA WYDAWNICZA KAROLA MIARKI MIKOŁÓW G.-ŚL.

(6)

&

V.C,

i . ' -

%

rx -3 ć f Q

(7)

CZĘSC p i e r w s z a.

I.

p j g # Krwawe Nieszpoby.

y*° t° za panow ania Zygm unta

I Ł i A r f ł U r n - A r \ 1 / r . ł e-x ( ' 1- »• / . _ , \ _

T, którego- w-—** naród kochał a postronni szanow ali. : Na­

w et sułtan turecki, Soliman, m ądry i dzielny, sta ­ rał się o przyjaźń króla polskiego, śląc doń listy!, pełne szacunku. Kraj zdaw ał się zabezpieczonym od w ojny tureckiej na czas jakiś, co jednak nie przeszkadzało T atarom rabusiom trapić go najaz­

dami swemi. ■J

Był ciepły w ieczór w miesiącu kwietniu. Łąki już bujną ok ry te zielenią błyszczały od żółtych jaskrów , jak gdyby gw iazdkam i usiane; na wierzb bach rozpękały p u szy ste'k o tk i, a lud wiejski z ry ­ w ał z nich gałązki i zw iązyw ał w pęki, bo wła-t śnie nadchodziła Palm ow a Niedziela. A w ioska td była urocza. Niedaleko Tulczyna, śród pól ornych tłustego czarnoziemiu. nad rzeczką, jednym bo- kiem do lasku brzozow ego i olchowego przyparta, ro z sy p ała się w ioseczka, zielonemi łąkam i, jak wieńcem okolona. Chaty, jak stado wróbli sza-i Tych. to się u jaru tuliły, to nachylały ku rzecżćC;

której strum yk k ry ształo w y szum iał jeszcze od

wiosennej powodzi. W

1*

(8)

W łaśnie słoneczko, za laskiem zachodząc, rzu ­ cało czerw ony blask na pagórki, z przeciw nej stro ­ ny, niby w ałem , w ioskę od wschodu okalające;

nad łąkami w znosiły się wilgotne opary, jak siatka srebrzysta, a dzw on z cerkiew ki brzm iał rozgło­

śnie, po przez pola i łąki. Już się ku cerkiew ce tłoczy grom adka w ieśniaków w kożuchach lub gran ato w y ch sukm anach, szerokim w ełnianym pa­

sem przew iązanych. Niew iasty w białych na gło­

w ie nam itkach x), dziew częta w krasnych w stą ż ­ kach i koszulach w zorzysto czerw oną i g ranato­

w ą baw ełną w yszyw anych, z powodu ciepłej po­

ry, bez kożuszków naw et.

Opodal od wioski, z za białych brzózek, w i­

dnieje fu to r2) nad jarem , gdzie szumi b y stry po­

toczek, sadkiem w iśniow ym od północy zasło­

nięty domek z m odrzew ia, a opodal rojna pasieka lipami obsadzona. Na futorze tym m ieszka szlach­

cic poczciwy, z dziadów i pradziadów na usługi kraju gotow y. Dziś tu osiadł spokojnie z żoną i trojgiem dzieci, które mu niby kw iatki na futo­

rze w y rastały , rumiane i w esołe. Za młodu słu­

giw ał w pancernej chorągwi, aż dopóki mu pod Kłeckiem, nogi nie odrąbano. I stąd już pan Bo- how ityn niejednokrotnie uganiał się za T ata rzy - nem, choć ten jakoś szczęśliwie Kozińce omijał,

1) W ieśniaczki na Ukrainie i Podolu, do tej pory obwiązują głowę dlugiemi, cienko tkanemi, niby ręcznikami lnianemi, których długie końce na plecy im spadają; są to tak zwane n a m i t k i.

2) F u t o r nazywa się na Podolu i Ukrainie folwark.

(9)

ciągnąc szlakiem 1) ku południowi, gdzie leżą La- tyczów i W innica, lub bliżej Dniepru w stronę Kijowa.

W łaśnie pan B ohow ityn z żoną i dw om a syn­

kami w y b ra ł się na nieszpór do cerkiew ki. Już się do w ró t zbliżają, a pani B ohow itynow a w bia­

łym na głowie czepcu i jupce, barankiem kry m ­ skim podbitej, zaleca Hani, żw aw ej i dorodnej dziewoi, żeby najm łodszego dziecka dobrze w izbie pilnow ała; już Janko ze Stasikiem, za ręce się w ziąw szy, żyw o naprzód pospieszają, gdy wtem...

cóż to ? C zy się ziemia zatrzęsła? C zy nagła w i­

chura pędzi z za g ó r? Zadudniało coś od w scho­

du, dzikie okrzyki zagłuszyły dzw on cerkiew ny i nagle, jak szarańcza, co chm arą spada na zielone pola, w ali się jarem hurm a T atarów .

— Allachu! Allachu! — w rzeszczą, pędząc na koniach.

T w arze ich żółte i w ykrzyw ione, oczy bły sz­

czące jak w ęgle żarzące, zęby białe i ostre, jak u wilków, i oni też, jak stado wilków dzikich, rzu­

cają się na grom adkę w iejską. W jednej chwili w ieś stanęła w płomieniach, a pohańcy rozbiegł­

szy się w różne strony, spędzali bydło i lud w je- dnę wielką grom adę.

!) Głównych szlaków, czyli dróg tatarskich były trzy: k u c z m a ń s k i, w o ł o s k i i c z a r n y . Nad całą siecią szlaków, strażnic i m ogił kresowych, panował zamek, dawniej Rów zwany, potem na cześć królowej Bony. przezwany Barem, najmocniejsza po Kamień­

cu twierdza. Nadzór nad twierdzami i strażnicami granicznemi należał do osobnego urzędnika, zwane­

go ,,Strażnikiem trzech szlaków", który podlegał władzy hetmana koronnego, najwyższego naczelnika sił zbrojnych rzeczypospoiitej.

(10)

S ta ry B ohow ityn zrazu chciał się rzucić na ratunek, ale go żona pow strzym ała, bo i cóż było jednemu robić z taką h a ła strą ? Nam awiała, by się z dziećmi ukryć gdzie w piwnicach, ale nim to zrobić mogli, już się T atarstw o rzuciło na futor.

S tanął przy w rotach pan B ohow ityn z nabitą rusznicą, za nim w ierny Maciej, co go w żadnej nie opuszczał potrzebie, i naraz padły dw a strza ły i dwóch T ata ró w z koni na ziemię się stoczyło;

ale setki innych zjawiło się, jak z pod ziemi.

W rzask dziki napełnił pow ietrze, płomienie bu­

chnęły i już pan B ohow ityn tarz ał się w e krw i w łasnej, a siw a głow a Macieja, k rw a w ą skąpana posoką, odleciała daleko na m uraw ę.

W godzinę, z pięknej wioski już tylko zglisz­

cza zostały i resztki dopalających się głów ni; ce r­

kiew ka złupiona, bez drzw i i okien, sterczała jak trupia głow a ogrom na, dzw on naw et, co przed chwilą w zy w ał lud na nieszpór, unieśli pohańcy, żeby go później rozbić i przetopić. A lud c a ły ? M ężczyźni, co dzielniejsi, polegli, broniąc sw oich;

innych pognano, zarzuciw szy pow róz na szyję, a z nimi kobiety i dzieci co starsze. Niemowlęta i starcó w pom ordow ała dzicz, lub pow rzucała w palące się dom ostw a; m ało kto zdołał uciec i schronić się w podziemnych kryjów kach, skąd ludzie nazajutrz ostrożnie w ychylali się, szukając d a l ukochanych swoich, albo w yciągając resztki pożyw ienia z pod zgliszcz i popiołów,

i.: Szczęśliw si byli jeszcze ci, którzy zginęli: Bóg im pew nie na tam tym świecie w ynagrodzi mę­

czeństw o tu poniesione, ale cóż się stać miało z tymi, których dzicz w niewolę pognała? Jakie

(11)

męki, udręczenia i pokusy czekały ich jeszcze w tym srogim jasyrze! A ileżto tysięcy naszych braci tak niegdyś w jasy r p o gnano! . . . *)

II.

Na Jasnej Górze.

I znów się słońce ku zachodow i skłania, ale złociste jego promienie padają na klasztor, co to od w ieków stoi na górze, J a s n ą zw anej. I praw ­ dziwie to Jasna Gó a, takie dziś od niej biją pło­

mienie, gdy cała w blasku różow ym zachodu ską­

pana, z ziemi ku niebu, wznosić się zdaje. A na górę tę, niby stado gołębi białych, w stępuje gro­

m ada pielgrzym ów ze stron dalekich; starcy o si­

w ych w łosach i brodach, niew iasty, m ężow ie w sile wieku, dzieci naw et, a w szy scy na klęcz­

kach, zw olna na szczyt góry wstępują, śpiew ając hymn nasz sta ry : „Bogarodzico Dziew ico“. Z w ie­

ży dzwon się odzyw a, organy brzmią na nieszpór, a tysiące ludu, na tw arz padając, łączą głosy sw e ze śpiewem kapłana: „Przed tak wielkim S ak ra­

mentem upadajm y na tw a rz e “.

Odśpiewano nieszpór, nabożeństw o się skoń­

czyło i rozeszli się pielgrzymi, jedni szukając schro­

nienia po gospodach, inni, aby pod golem niebem obozow ać, u stóp G óry i M atki Częstochow skiej.

Ale w kaplicy Bożej M atki, przy bladem św iateł­

ku lampy srebrnej, cóż to za postać, krzyżem le­

i) Tatarzy 91 razy na Polskę napadli; 18 napa­

dów miało miejsce za panjWania Zygmunta I, 14 za Zygmunta III, zresztą, d o kilka napadów pod każ- dem panowaniem; ostatnie dwa za Augusta II Sasa.

(12)

żąc, ni się rusza, ni podnosi? M ożnaby m yśleć, że skamieniała, gdyby nie to, źe usta szepcą sło­

w a rzewnej m odlitwy, a z piersi dobyw a się cza­

sem głośniejsze łkanie.

Tu znów ciem now łosa głow a m łodziana opa­

da na p łyty kam ienne, a usta jego całują ziemię po kilkakroć i łzami ją skraplają. C zy to pokutnik jaki, czy grzesznik, w zyw ający zm iłow ania B oże­

go w tak późnej godzinie, gdy się już w szy sc y na spoczynek rozchodzą? Oj, nie grzesznik to chyba, bo gdy pow stał z ziemi, to jasnem okiem powiódł dokoła, czoło pogodne, a tw a rz choć ogo­

rzała, jak bronz, dziwnie jakoś szlachetny i po­

ciągający m iała w yraz. Podniósł rękę do oczu, gdzie jeszcze łzy perliste błyszczały, otarł je i po­

woli ku drzwiom się zw rócił, jeszcze raz głowę skłaniając przed cudow nym Bogarodzicy obrazem . I w zrok jego padł na dw ie inne postacie, skulone w kącie kaplicy, i tak do siebie przytulone, że gdy­

by nie sreb rn y prom yk lampki, co padł w tę stro ­ nę, dojrzećby ich nie m ożna było.

— M ateńko — szepnęła jedna z nich, m łode dziew czę, której jasne, długie w arkocze, m ieniły się w niepewnym blasku lampki — m ateńko złota, pójdziem y już, boś strudzona ciężko, a jutro, sko­

ro św it, znów na Jasną Górę pospieszym y.

I chciała z ziemi dźw ignąć staruszkę, której blade lica, łzami zalane, utkw ione były w obraz B ogarodzicy z takim w yrazem bólu i błogości za­

razem , że się zdaw ało, iż to jedna z ow ych św ię­

tych niew iast, co je na obrazach malują. G dy cór­

ka do niej przem aw iała, zw róciła się ku niej tro ­ chę, i usiłow ała w y p ro sto w ać zgięte kolana, po­

w stać z ziemi, lecz siły ją opuściły i napow rót się

(13)

pochyliła. Ale m łodzieniec już klęczał p rzy niej i z pomocą jego i córki, na której ramieniu się oparła, zdołała staruszka pow stać i powoli w szy s­

cy troje w yszli z kaplicy, a stam tąd przez kościół ku drzw iom się skierow ali. A czas był wielki, bo w łaśnie braciszek w białym habicie ks. Paulinów , z ogrom nym kluczem, zabierał się ciężkie zam y­

kać podwoje.

O dy pielgrzymi nasi znaleźli się za progiem św iątyni, już księżyc przyśw iecał i srebrzystem sw em św iatłem oblew ał całą górę i tulące się u stóp jej grom ady podróżnych, co tu noclegu szu­

kali; dalej w dolinie rozciągało się miasteczko- C zęstochow a, o niskich domkach, tu i ow dzie bez wielkiego ładu porozrzucanych,

— Jakże w y tam zajdziecie, m ateńko? — ode­

zw ała się dziew eczka z niepokojem — w szak to spory kaw ał, a widzę, żeście już całkiem z sił opadli.

— Nic mi nie będzie, d o n iu !1) P an Bóg do­

pomoże. C zyż to nie On zesłał tego zacnego m ło­

dziana, co się nad staruszką ulitow ał i tak mię w spiera, jakby syn m atkę. Oj, m iałabym ja, m iała na kim w esprzeć się w starości i w dow ieństw ie mojem, gdyby nie to n ieszc zęśc ie. . . — tu łzy mo­

w ę jej przerw ały.

M łodzieniec ze spółczuciem p atrzał na biedną niew iastę. O czy jej, głęboko w padnięte, nosiły ślady łez w ylanych, zm arszczki pofałdow ały czo­

ło, a w łos biały praw ie dobyw ał się z pod w do­

w iego czepca; jednak nie była jeszcze podeszłą w latach; nie wiek, ale raczej cierpienia pow lokły

i) Córeczko.

(14)

sm utną pom roką te ciemne i dotąd jeszcze piękne oczy, pom arszczyły blade lica. co niegdyś pewno świeżym rumieńcem i gładkością św ieciły. W iel­

ce z rysów podobną do matki jest hoża dziew ecz­

ka, która ją teraz szczupłem, lecz silnem ramieniem objąw szy, troskliw ie z góry prow adzić się stara ła ; oczy tylko m iała modre, jak dw a bław atki, choć jeszcze od łez wilgotne i wdzięcznie niemi spoj­

rzała na m łodzieńca, który z drugiej strony w spie­

rał chw iejące kroki jej matki.

— Dozwólcie, m ateczko, odprow adzić się do gospody waszej — rzekł w reszcie głosem łago­

dnym — tylko wskażcie którędy iść m amy, bo ja tu po raz pierw szy i nieświadom drogi.

— I my pierw szy raz na Jasnej Górze — ode­

zw ała się w dow a — ale m am y tu krew niaczkę, co nas gościnnie w dom swój przyjęła, a M aryjka upew niała, że do niej i po nocy trafi; cóż, doniu, czy nie zbłądziłaś?

— Nie, m ateńko! Ot, tam — przy tych topo­

lach, gdzie się jeszcze świeci, stoi biały dw orek ciotki W incentowej, a może i wujek idzie naprze­

ciw nam.

Jakoż niezadługo spotkali się pielgrzymi nasi z barczystym szlachcicem, o pełnej, ogorzałej tw a­

rzy, z w ąsem sum iastym i podgoloną czupryną, na której butnie w sadzona była szafirow a z siw ym barankiem rogatyw ka.

— A w racacie mi przecie, pani bratow o! — przem ów ił. — Sądziliśmy oboje z moją jejmością, żeście się tam gdzie zbłąkały i już do nas nie traficie.

— W racam y, Bogu dzięki, z pomocą tego za­

cnego m łodzieńca, co nas ta prowadzi, a widzi

(15)

- I i -

mi się, że bez jego poczciwego ram ienia nie do­

w lokłabym się już z moją M aryjką.

— Bóg zapłać, w aści! — rzekł pan W incen­

ty — ale dokądże sami idziecie i co z sobą robić zam yślacie?

— Bogiem a praw dą, nie wiem, gdzie się obró­

cić, bom tu obcy, ale przecież, gdzie tyle ludzi nocuje, to i ja znajdę przytulisko, choćby pod go­

lem niebem.

— Co m asz w aść szukać noclegu, chodź lepiej do nas. O bcy nie jesteś nigdzie na swojej ziemi, a żeś szlachcic i poczciwy, to ci od razu z oczu patrzy. Dziwnie tak mi się w ydaje, jakbym cię gdzieś już spotkał. Ale teraz gadać nie miejsce i nie pora; ruszaj w aść z nami, w yśpisz się na świeżem sianku w stodole, a jutro się rozgadam y na dobre.

I poszli już w e czw oro. W e dw orku palił się ogień na kominie, w esoło trza sk ały jodłow e ga­

łęzie, a przy nich g rzała się w yborna polew ka piw na; do tego na misie stał chleb i ser w kostkę krajany, a na patelni sm ażyła się jajecznica. Mięsa w idać nie było, ale bo też to św ięta W igilia do M atki Boskiej Zielnej, więc niktby go do ust nie w ziął.

P ani W incentow a, życzliw ie gościa pow itaw ­ szy, jak to u nas było w zw yczaju, z w ieczerzą prędko się załatw iła, żeby podróżnych do snu uło­

ży ć ; w krótce też-w szystko pogrążone było w bło­

gim spoczynku. M aryjkę na posłaniu w łasnem um ieściła cioteczna jej Halka, czarnobrew a, żw a­

w a jak iskra, jedynaczka państw a W incentych.

P o szeptały jeszcze trochę dziew częta, polozyw szv

(16)

się, jak to zw yczajem m łodych, co nad sen i spo­

czynek gaw ędę przekładają, ale m atki kazały im się uciszyć, ażeby jutro, skoro świt, być na nogach.

III.

Brańcy. — Step. — Straszny nocleg. — Pieśń. — Obóz chana.

Dzień W niebow zięcia Najśw. Marji P a n n y przeszedł cały na modlitwie; zrana spow iedź, po której tłum y pątników p rzy stępow ały do Stołu P ańskiego; w ich liczbie w dow a z córką, W incen­

tow ie oboje z Halką i nieznajom y młodzieniec, któ­

ry im to w arzy szy ł; ten znów krzyżem leżał przez całą Mszę w kaplicy cudownej Najśw. Marji Panny.

P o sumie i posiłku, poszli na nieszpór, tak, że do­

piero w ieczorem zasiedli znów w szy scy u komi­

na, na którym , mimo że w ieczór był ciepły, pło­

nęła z trzaskiem jedlina pachnąca.

— T eraz — odezw ał się pan W incenty Gozda­

w a — kiedyśm y już Panu Bogu oddali cześć i chw ałę, musisz nam, młodzieńcze, opowiedzieć, skąd tu do nas przybyw asz, a zdaje mi się, że m asz co opowiadać, choćby i do północka, boś sam wspom inał, że w dalekich byw ałeś krajach.

— Oj, bywałem,, dobrodzieju mój, choć nie z w łasnej woli i chęci; długoby o tern mówić, ale kiedyście łaskaw i pytać, będę mówił o w sz y st- kiem w am , coście mnie sierotę, do ogniska w a ­ szego przygarnęli.

D ziew częta przysunęły się ciekaw ie do komi­

na; pani W incentow a przyłożyła kilka gałęzi do ognia, a w dow a łzaw em okiem w p a trz y ła się

(17)

w młodziana, jak gdyby serce jego przeniknąć chciała do głębi, ten zaś tak m ówił:

— W racam z tatarskiej niewoli, cudow ną rę ­ ką Bożą w y rw a n y z rąk pohańców, co w y d a rłszy mi rodzinę i ojczyznę, jeszcze mą duszę zgubić chcieli na wieki, nam aw iając i przym uszając nie­

jako w y rz ec się w iary ojców. Ale z Bożą pomocą w szystko się przetrw ało i oto u stóp M atki Czę­

stochow skiej leżąc w prochu, całow ałem tę zie­

mię ojczystą, której lat dziesięć z górą oczy moje nie oglądały.

— Jakżeto i skąd dostaliście się w moc po­

hańców ? rozpowiedzcie nam.

— Nie mogę sobie przypom nieć samej chwili porw ania, ale potem, w szystko mi się w oczach przesuw a, jakby szereg obrazów dziwnych, okrop­

nych, że mię dreszcz przejmuje, gdy to w pamięci w idzę. Stoim y na stepie, noc, ogniska palą się wokoło, a przy nich dzikie tw arze T atarów . Ci porozciągali się na traw ie i grają z sobą w kości, a który w ygryw a, krzyknie, jak dzikie zw ierzę i zabiera drugiemu coś ze złupionej zdobyczy; ten podrzuca do gó ry kielich szczerozłoty, złupiony z jakiegoś kościoła, tamten- narzucił na plecy kapę, inny ornat zlotem haftow any, tylko zam iast rubi­

nów błyszczą na nim św ieże jeszcze krw i krople;

inny okręca głowę sutym pasem polskim, w różno­

b arw n e kw iaty, srebrem przetykane — a w szy st­

ko błyszczy dziwnie, przy św ietle ogniska, jak gdy­

b y szatani w piekle igrzyska jakieś w ypraw iali.

I mnie się to tak w ydaw ało, kiedym rzucał trw ożne spojrzenie dokoła. S łyszę płacz rzew ny i jęki; staliśm y powiązani, spętani w grom adę wiel­

ką, niby trzo d a ow iec; ci już ze znużenia na zie­

(18)

U

mię popadali, tam ci przykucnęli na zranionych i potłuczonych nogach, inni jeszcze stali, w spiera­

jąc się plecami jedni o drugich, a byli tam i męż­

czyźni w ysocy i barczyści; ten z odrąbaną ręką,, ów płatnięty przez czoło, z krw ią skrzepłą na oczach i tw arzy , ale najwięcej niew iast; niejedna z małem dzieciątkiem u piersi, blada i spłakana, jak ta M atka Bolesna, co Ją w naszych kościołach na obrazie nieraz widać, i dziew częta o długich w arkoczach, za które po dwie lub trzy razem T a- ta rz y je pozw iązywali. albo pacholęta małe, jak ja lub b ra t mój m łodszy, który płacząc, do mnie się tulił.

I m y obaj byliśmy krw ią zbryzgani. T atarzyn, któ ry mnie porwał, opowiadał później, że się b ro ­ niłem jak m ałe lwiątko, i wkońcu tak go zębami za rękę uchwyciłem, że mnie z bólu i złości płatnął przez głow ę krzyw ym swoim mieczem. Dotąd mam bliznę, ot tu, z lewej strony, przez czoło i skroń, ale w tedy była rana k rw aw a i srodze mnie bolała. B rat, choć moją tylko krw ią zbryzgany, ale słabszy i w ątlejszy ode mnie, nie mogąc się już r a nóżkach utrzym ać, stulił się. płacząc cicho, do mego boku. W około nas pasły się konie ta ta r­

skie. I tak przeszła ciepła noc w iosenna ale nikt usnąć nie mógł z nas jeńców nieszczęsnych, ty l­

ko T atarzy , napiw szy się wódki, co ją w beczuł­

kach z sobą przywieźli, chrapali, m iotając się i w rzeszcząc jeszcze przez s e n 1).

i) Tatarom, jak i wszystkim Mahometanom, za­

brania ich religja używania wina i tym podobnych upajających napojów, ale że prorok nie znal wódki i nie wspominał o niej w swoich przepisach, więc oohańcy pozwalali sobie tego trunku, natrafiwszy

(19)

A nam serce zam ierało ze zgrozy i obrzydze­

nia, patrząc na tę dzicz. Pam iętam , że ukląkłszy z bratem , odm aw ialiśm y cicho „Pod Tw oją obro­

nę", tonąc przytem w e łzach gorących. U sta nam paliła gorączka, a nie było komu podać kropli w o­

dy i m ęczyliśm y się tak aż do świtu. Kiedy się od w schodu biaław y rąbek na niebie ukazał, już się T a ta rz y zryw ali z ziemi i konie poili w rze­

czułce, co się opodal sączyła; i nas jakiś m iłosier­

niejszy, co zdaw ał się być ich wodzem , kazał podpedzić ku rzece tak, żeśm y pow iązani jedni do drugich, ukląkłszy, napić się w ody mogli, czerpiąc dłonią albo w prost ustam i ze strum ienia. A tu słońce wschodziło krw aw o na stepie, i pohańcy jakieś przed niem musieli odpraw iać m odlitw y, bo padali na tw arz, m rucząc w y ra z y niezrozum iałe, a potem kiwali się w różne strony.

Między nami zaś, jeńcami, znajdow ał się jakiś niem łody już szlachcic ze szpakow atą, podgoloną czupryną i siwym w ąsem , a tak szpetnie pokale­

czony na głow ie i rękach, że go poznać trudno było i ledwie się mógł ruszać. On jednak padłszy na kolana, silnym głosem zaintonow ał pieśń do Najśw. Marji P an n y — „G wiazdy zarannej", a za nim reszta niewolników. Cienkie i słabe głosy dziecinne i niewieście łączyły się z silnym, męskim śpiewem, tw orząc dziwną, podniosłą jakąś m uzy­

kę a łzy rzęsiste spływ ały po licach, niby ta rosa, co się szkliła na m uraw ie. Z tą pieśnią jakaś dzi­

w na nadzieja w stąpiła nam w serca i zdaw ało się, nań przypadkiem. Podobnie wiadomo o Turkach, że przysięgając na małą książeczkę, koranu niby, ka­

zali takie książeczki robić z m y d ł a i uważali, że wtedy przysięgę bezkarnie złamać mogą.

(20)

że nas Bóg nie opuści, że tu, jak i w szędzie, św ięte oko Jego czuw a nad nami.

T ym czasem pohańcy już na koniach pędzili nas, otaczając niby kołem drapieżnych kruków, a bali się w idać pogoni, bo raz tylko w ypocząw - szy około południa, gnali nas dalej i dalej, gdzieś ku w schodow i słońca. T eraz już padaliśm y, jak muchy po drodze i T a ta rz y musieli brać wielu na koń do siebie, bo w ozów żadnych nie mieli. B rat mój, biedactw o, z poranionemi nóżkami, bo mu obuw ie w drodze spadło, uchw ycił się mnie za szyję i puścić nie chciał, kiedy go jakiś T ata rzy n na sw ego konia chciał w ciągnąć; ale i w poga­

nach serce być musi, bo ten się ulitow ał i obu nas na konia sw ego w sadziw szy, sam szedł pieszo.

Już się słońce chyliło ku zachodowi, kiedyśm y z daleka spostrzegli, jak gdyby wielką jakąś gro­

madę i natychm iast kilku T atarów pędem strza ły pomknęło naprzód, a po chwili słyszeć się dał od­

głos bębna. T eraz już w idać było dobrze w ielki obóz tatarski, czyli K o s z , do którego tak po­

spiesznie dążyliśm y. Tu się sam han znajdow ał, jak się później dowiedziałem. W ted y jeszcze nie zrozum iałem tego w szystkiego, ale podczas dłu­

gich lat niewoli u pohańców, poznałem w szystkie ich zw yczaje i obyczaje. T ak tedy w koszu ta ­ tarskim , gdzie na przyjęcie naszego hufca bito w bęben jedną palką, stał w pośrodku nam iot hań­

ski, w około którego zatknięte były cztery cho­

rągw ie: jedna czerw ona z żółtą kitajką, druga biała z czerw oną, trzecia z białej kitajki, a trzy zielone końce u niej, z w ierzchu zaś czarn y ogon koński, c z w arta najpiękniejsza, z jabłkiem złotem na w ierzchu, czerw ona cała i w y haftow ana zło-

(21)

tem pismem arabskiem . W ozy sta ły także, ale 0 dwóch kolach w szystkie, p rzy nich duże, g ar­

b ate zw ierzęta, co je drom edaram i zow ią, a koni moc wielka, więcej n aw et niż ludzi, bo T a ta rz y zabierają konie, aby z nich mieć pożyw ienie, do­

jąc kobyle mleko, a przytem ładując na nie łupy 1 jeńców słabszych.

T e ra z nasz hufiec radośnie był przyw itany, a inne podobne nadejść musiały, bo zastaliśm y grom ady podobnie jak m y pow iązanych jeńców, w koszu tatarskim . Tu było miejsce na odpoczy­

nek nam w yznaczone; w około bujnych tra w po- dostatkiem było, aby koniom pożyw ienia nie b ra ­ kło. Na tej św ieżej jeszcze, wiosennej traw ce ległem, b rata do siebie przytuliw szy, a jakiś Ta- tarzyn narzucił na nas opończę; spałem tw ardo jak kamień i nic nie słyszałem , co się w około nas działo. T ak to z wielkiego znużenia i głodu, czło­

w iek częstokroć zapomina o tem, co go w sercu boli, i n aw et żal najsroższy jakoś w nim zamiera.

— M ożeby i tera z spocząć nie zaw adziło — odezw ał się pan G ozdaw a — jutro musicie nam dalej opow iadać dzieje w asze ciekaw e. P rzecie w am nie pilno nas porzucić; posiedźcie, w ypocznij­

cie, a raźniej w am będzie puścić się w dalszą w ę­

drów kę.

— C iężka to była w ędrów ka — odparł mło­

dzieniec — bom w tych długich latach niewoli 'za­

tracił pam ięć miejsca i ludzi, nazw iska w łasnego zapomniałem od gorączki, co mnie zgnębiła, i te ­ raz obcy w śród swoich, tułać się muszę, sierota.

— Nie m ówcie tak — rzekła w dow a, rzew nie na m łodziana patrząc — u nas każda m atka p rzy ­ garnie jak swoje, takie biedne a zacne dziecię zie­

2

(22)

mi naszej. Żeście poczciwi, to w am z oczu patrzy, a i to dowód, żeście dzieckiem porw ani od rodzi­

ny i kraju, nie zapomnieli ojczystej m ow y i nie dali się poturczyć, jak tylu innych nieszczęsnych jeńców, w ja sy r zapędzonych. Och! stokroć lepiej zginąć — zaw ołała, łzami się zalew ając — niż się w y rzec B oga i kraju w ła sn e g o ! Schylam też po­

kornie g ło w ę pod w y ro k Boży, co mi dzieciny moje w kw iecie wieku zabrał, żeby je może od w iększego jeszcze złego uchronić.

M łodzieniec, kornie się schyliw szy, ucałow ał rękę w dow y, która nad głow ą jego po m acierzyń­

sku k rzy ży k nakreśliła, i w szy scy rozeszli się na spoczynek; tylko gw iazdki m igotały nad cichym dworkiem, jak gdyby zajrzeć chciały, co się tam dzieje, m rugając zlotem i oczkami.

IV.

Jak wyrusza .wojsko tatarskie. — Trwoga i na­

dzieja. — Krwawa mogiła.

N azajutrz, gdy się znów całe grono w dworku G ozdaw ów zgromadziło, ciągnął dalej sw e opo­

w iadanie młodzieniec:

— Chmurno jakoś zaśw itał drugi poranek nie­

woli naszej, ale przededniem jeszcze, obudził nas wielki rozruch w koszu tatarskim ; m usiały nadejść jakieś w ieści nowe, dzicz bowiem uw ijała się, jak m rowie, a sta ry szlachcic, co się mną i bratem zaopiekow ał, w y tłom aczył nam, co się, święci.

W idocznie nas brańców , w raz z w ielką grom adą wołów, koni i innego bydła, naspędzanego ze w szech stron, miano prow adzić dalej, ale han

(23)

z częścią w ojska w y ru sz ał znów na północ, ku Polsce. Robiono przygotow ania do pochodu, a ran ­ kiem han z wojskiem s wo jem w yruszył.

Dziw ne to jest w o jsk o ! Najprzód niosą owe chorągwie, o których już w spom niałem ; dalej przed hanem w iodą kilkanaście pięknych koni. Za h a­

nem. wielki hufiec ludu, a każdy T ata rzy n wiedzie po pięć lub sześć koni za ogony pow iązanych. P o ­ tem szły działa polowe, z dziesięć może, potem strzelcy z rusznicam i i w o z y przez ow e drom eda- ry ciągnione, a w szystkie o dwóch kolach. C zte­

rech było synów hańskich, a każdy miał swój buti- czuk czyli chorągiew z końskim ogonem — u każ­

dego odmiennej sierści. Za nimi dopiero tłum T a- tarstw a, a strasznie to w yglądało: odarte, bose, w lichych sierm ięgach, bez pancerzy, a niejeden, zam iast żelaznej broni, z kością kobylą uw iązaną u kija.

Zatrąbiono jak na psów, uderzy w szy w przód w bęben, zaw sze jedną palką; w te d y cała ta ha­

łastra w rzasn ęła straszliw ie i rzuciła się, jak chm a­

ra dzikiego ptactw a, po zielonym stepie. B rat w y ­ lękły tulił się do mnie, a ja, ogłuszony tym w rz a ­ skiem, stałem z oczym a wlepionem i w tę czarną naw alę i patrzyłem , jak gdyby mi dusza za nimi rw a ła się, tam daleko, do ojczyzny mojej. I teraz zda mi się, że w idzę przgd sobą tę dziką hurmę i słyszę w rzask ich i te trąb y , co uszy rozdzie­

ra ły . . . aż powoli, powoli w szystko ginęło gdzieś w oddali i tylko z daleka za la ty w ały czasem k rz y ­ ki niesforne, a wkońcu i ucichły zu p e łn ie . . .

M y zostaliśm y z hufcem tatarskim , co nas ota­

czał wielkiem kołem, ale w drogę się jeszcze nie w ybierał. T a ta rz y rozrzucili m iędzy nas kaw ały

W n ie w o li t a t a r s k i e j . 2

(24)

mięsa końskiego, które z pod siodeł wyjmowali, ale mimo głodu, co nas dręczył, niepodobna było do ust wziąć, tego cuchnącego i w strętnego, koń­

skim i ludzkim potem przesiąkłego jad ła; bojąc się więc, żebyśm y im nie poginęli, pozwolili doić nam mleko krów i ow iec, spędzonych z w iosek naszych.

Biedne stw orzenia także czuły niewolę, bo dziw ­ nie jakoś ry c z a ły i usiłow ały rozbiedz się w różne strony, ale je pohańcy spędzali do kupy, bijąc po­

w rozam i i lukami swoimi. Jed n a k rów ka padła b y ła w nocy jeszcze; na tę rzucili się pohańcy i ro z ry w ają c na sztuki, pożerali to mięso naw pół surow e, przypiekłszy je trochę tylko nad ogniem,

“rozpalonym z resztek jakichś połam anych sprzę­

tó w i skrzyń, które zrabow ali; na stepie bowiem trudno o drzew o, i n aw et lud tam podobno na pa­

liwo używ a naw ozu suszonego, c o g o k i r p i c z e m zow ie. Na ten widok takie nas obrzydzenie zdję­

ło, że niejeden nie mógł przełknąć i tego mleka upragnionego, które mu za jed y n y posiłek s ta r­

czyć miało.

Niezadługo jakoś po w yruszeniu h ana dziw ny hałas odbił się o uszy nasze; szlachcic przypadł do ziemi, słuchał, a podnosząc się, rzekł drżącym głosem :

— B racia, módlm y się — to bitw a. Nasi gdzieś musieli dognać T atarów , już słychać strzelanie, Bóg w iedzieć raczy, co z nami b ędzie!

W szyscy, jak jeden człowiek, przypadliśm y do ziemi, nasłuchując. Jakże drżała ona od dalekie­

go huku i tętentu. Ale pohańce zm iarkow ali od razu, co się dzieje i kiedyśm y poklękali, głośno śpiew ając „Bogarodzico D ziewico“, zaczęli nas bić i spędzać w grom adę, abyśm y nie zrobili jakich

(25)

czarów. Co się w ted y w duszy działo, w ypow ie­

dzieć niepodobna! M ówił nasz szlachcic, że to już nieraz byw ało, iż hufiec pana hetm ana, albo któ­

rego z dzielnych panów naszych 1) dognał pohań- ców i rozgoniw szy ich, uwolnił cały poczet brań- ców. P ew nie i #Tatarzy o tem pamiętali, bo ich tera z w idoczny ogarnął niepokój; jedni pędzili na zw iady, inni coraz ciaśniejszem nas kołem otaczali, groźnie w yw ijając mieczami krzyw ym i i pow rozy narządzając. T ym czasem m gła gęściutkim d eszczy ­ kiem na ziemię opadła, niebo się przejaśniło, a słoń­

ce, jakby św ieżą rosą spłukane, w yjrzało z poza chmur i w ysoko strzeliło na nas sw em i prom ie­

niami.

Już było blisko południa a huk nie ustaw ał — przeciwnie, n aw et zdaw ał się zbliżać ku nam ; mnie serce biło jak m łotem, zdaw ało się, że pierś

i) Wieczna cześć się należy tym, co krew swą tam przelewali, co ciałam i swemi sypali" wał przeciw wrogom. Buczaccy zaczynają ten szereg bohaterów, dalej Odrowążowie, W iśniowieccy itd. Jan Kamie­

niecki, kasztelan lwowski, dognawszy zagon tatarski pod K o m o r o w e m 1506 roku, odbił łup wszystek, ubiwszy 2000 pohańców; potem dwaj książęta Ostrog- scv Konstantowie, ojciec i syn, codziennie nieledwie w iedli boje z Tatarami; zasłynął Ostali Daszkiewicz i inni. Za Zygmunta Starego, Stanisław Lanckoroń- ski, Mikołaj Firlej, Bernard Pretwic, uwieńczony w pieśni ludowej, starosta barski i trębowelski („za pana Pretwica, bezpieczna od Tatar granica“). Nie­

w iasty nawet w bojach tych zasłynęły, jak Anastazja księżna Słuclca, Katarzyna księżniczka Ostrogska, co z w ielu pannami straszne w ytrzym ała oblężenie w zamku Dubieńskim i Beata Dolska, co w wigilję wesela swego ćmy Tatarów od Dubna odparła. Słyn­

ne było zwycięstwo nasze pod W i ś n i o w c e m 1512 roku. straszna klęska pod S o k a l e m 1519 roku.

(26)

rozsadzi. Aż tu w idzim y jak kilku pohańców, co się byli oddalali w stronę bitw y, pędzą co koń w yskoczy. P ro w a d z ą ich przeto do najw yższego po hanie rz ąd cy tatarskiego i widać, że w ażne musieli przynieść wiadomości, bo natychm iast wielki ruch po w stał w koszu.

S trach m ó w ić . . . dziś mi jeszcze serce zam ie­

ra, gdy sobie o tern w sp o m n ę ... T atarzy , w padł­

szy m iędzy wielki tłum brańców , spędzonych jak owieczki, na kupę ogromną, zaczęli w yb ierać s ta r­

szych i słabszych, odprow adzając ich na bok w oddzielną gromadkę. W idziałem , jak pędzili przed sobą kilka kobiet z dziećmi u piersi i ra n ­ nych, co się ledwie na nogach trzym ali. W reszcie jeden z pohańców zarzucił pęta na szyję naszego szlachcica i wlókł go za sobą; m y obaj z bratem uczepiliśm y się jego szaty, ja za pow róz złapałem i tak trzym ałem mocno, że T atarzyn, klnąc dziko, zam ierzył się n a mnie i w zamachu przeciął w ła ­ sny postronek. T ym czasem nasz sta ry opiekun mówił:

— Dajcie pokój, dziatki, Bóg w as nie opuści, a mnie starem u lżej będzie zginąć, niż iść w jasyr.

Tylko pamiętajcie, dzieci! Bóg i ojczyzna nade- w szy stk o ! Nie dajcie się zbisurm anić! niech w as Ojciec Niebieski strze że na wieki w ieków Amen!...

i rękę skrw aw ioną nad naszemi głow am i w y ­ ciągnął.

I porw ali go nam , w lokąc za innymi i w sz y st­

kich na jeden pow róz ściągając. P atrzy liśm y w z ro ­ kiem osłupiałym , nie pojmując, co to b ę d z ie . . . Tym czasem T a ta rz y ustawili się w długi rząd i wydali przeciągły, okropny ś w is t. . . W tej chwili chm ura strza ł gw izdnęła w pow ietrzu, a m y pa­

(27)

dliśmy tw arzą do z ie m i. . . Kiedy się podniosłem, nie było już tej grom ady jeńców naprzeciw nas;

w szyscy leżeli w e krw i zbroczeni, Zginęli od strzał tatarskich w jednej chwili, żeby nie prze­

szkadzać w ucieczce.

B rat mój, gdy podniósł głów kę i zobaczył, co się dzieje, padł jak m artw y na ziem ię; przypadłem go cucić, sam ledwie ży w y z przerażenia i grozy.

W około nas szlochanie i jęk straszny, a tu po- hańce pędzą dalej. Nas dzieci i kobiety na w ozy lub na konie w rzucają, resztę na pow rozach cią­

gną, p rz y tro czy w szy u siodła. G dyby nie brat, zdaje się, że um arłbym by ł z żalu i grozy, w i­

dząc, jak za nami zo staw ała niby mogiła z ciał po­

m ordow anych; w reszcie w szystko znikło z oczu, tylko przed nami i za nami step został niezmie­

rzony.

I znów pędziliśm y aż do nocy, w dzikim po­

spiechu. B raciszek przyszedł do siebie, ale rzew ­ nie płakał i w ołał starego szlachcica, co jak ojciec opiekował się nami. I mnie serce się z bólu k ra ­ jało, ale pocieszałem b rata, jak mogłem. W idzisz, mówiłem, oni tera z wolni, do P a n a B oga poszli i może na nas z nieba już p atrzą i nic ich nie boli, niczego się nie lękają, tak, jak ci święci M ęczen­

nicy, co nam o nich m atusia nieraz opow iadała.

Kiedym wspom niał m atusię, obaj rzew nie płakać zaczęliśm y i w śród tego płaczu Bóg nam zesłał sen tw a rd y znowu, żeśm y na chwilę zapomnieli o trw o d ze i tęsknocie naszej.

(28)

V.

Obyczaje Tatarów. — Najgorsi Nohajce. — Jak żyją. — Co jadają. — Jak wyglądają. —

Kotarby. — Łoszaki.

I ciągnęliśm y stepem coraz dalej a dalej. Ta- ta rz y w idząc, że ich mięsa uduszonego pod kul- baką na koniu, b rań cy jeść nie mogą, a bojąc się, by nie potracić ludzi, którzy dla nich cenny to w ar stanowili, zabili kilka ow iec i z ty ch mięso nad ogniem upieczone nam dawali, pozw alając je za­

pijać mlekiem świeżem.

— A jakże to oni sw oje jadło przygotow ują?

— spy tał pan G ozdaw a — bo u nas rozm aite rze­

czy o tern opowiadają, a nie wiadom o, co p ra w ­ da, a co fałsz.

— Jużto na Krymie, po miastach, dobrze sobie żyją T atarzy , i naw et rozlicznych w ygód u żyw a­

ją; ale te ich hordy, co się tułają po stepach, za Dnieprem, aż po Don i W ołgę, jak „N ohajcy“, roz- bitki Złotej H ordy, żyją w wielkiej dzikości i b a r­

b arzyństw ie. Nie orzą ani sieją, nie znają chleba ani jarzyn, za to bydła i wszelkiego dobytku dużo chow ają; u jednego b y w a po kilkaset owiec, po kilkanaście w ielbłądów , po kilkadziesiąt krów , w o­

łów i klaczy. Jedzą chętnie wilki i lisy, które w polach biją. Pieniędzy nie znają, a gdy do nich przybędą T atarow ie z C zerkas z suknem i płótnem, to im płacą sztukam i trzo d y swojej. Najlepsza zw ierzy n a dla nich, kiedy bydlę padnie. T w ierdzą, że to co sam A ltach (P an Bóg) zabił, jeść trzeba.

Z resztą ze skór bydlęcych robią w o ry ; w te doją mleko klaczy, w ielbłądzie, ow cze itd., k w aszą je, a po odlaniu serw atki, zgęstniałe na ser, w ylew ają

(29)

na opończę, na której zw ykle sypiają i tak to się suszy na słońcu; a jedno i drugie, przechow ują na zimę, bo d rzew a nie mają, żeby sobie co ugotow ać mogli, tylko czasem suchą tra w ę zapalają. W iększe k aw ały mięsa, jak mówiłem , pod siodła kładą, że­

by się tam rozparzylo i w ym acerow ało, a potem ze sm akiem jedzą.

— Ach, jakież to szkaradne! — w y k rzy k n ęły dziew częta.

— To jeszcze nie koniec; kiedy im. bydło w y ­ ginie od pomoru lub nieprzyjaciela jakiego, to się nieraz zdarzy, że syn ojca zabija i zjada; rodzice zm arłe dzieci z ziemi w ykopują i p o ż e ra ją 1).

W szyscy słuchali grozą przejęci, a G ozdaw a pytał:

— Czyście to w szystko na w łasne oczy w i­

dzieli?

— A jakże — odpow iedział młodzieniec. — Długiem ja lata m iędzy nimi przepędził i byw ałem na stepach, w domkach ich czyli nam iotach, z w a­

nych kotarchy, co sobie klecą z pilśni owczej lub wielbłądziej ubitej na grube sukno. W lecie i tego nie potrzebują, koczując z m iejsca na miejsce, gdzie lepsze pastw isko. W ielki to już pan u nich, gdy

i) Tak opisuje spółczesnych sobie Nohajców Bielski, historyk XVI wieku. Naruszewicz zaś, zna­

komity historyk z czasów Stanisław a Augusta, pisze, że Dźyngis-han takie przepisy zostawił swoim pod­

danym: „Jeśliś głodny, szukaj posiłku z m yśliw stw a i łuku, albo zaciąwszy konia w żyłę krew jego wypij;

jeśli chcesz tęższego pokarmu, zrób z owcy pieczenię, podłóż ja pod kulbakę, prędko się ona rozparzy, a ty ją spożyj; jeżeli ci się gdzie zdarzy znaleść gałgan sukna, albo kawał kożucha porzucony, przyszyj go do twojej sukni, choćby nowej, abyś potem napraw ki nie potrzebował szukać" itd.

(30)

na dwóch w ozach m ajątek swój i dom w ieźć musi.

zaprzągłszy w ielbłądy lub w oły. I konie tatarskie dziwnie w y trzy m ałe, bez paszy się obchodzą, czę­

sto poprzestając na liściach suchych, lub korzon­

kach, z ziemi kopytem w ygrzebanych. Konie te, ł o s z a k i , niewielkie, cienkie i długie, niepozorne ale silne, ubiegają i 20 mil na dzień, nie lękając się ani ognia, ani w ody. C zasem w polu nad w odą stoi jakaś św iątynia pogańska; tu T a ta rz y scho­

dzą się i składają bogom na ofiarę pierw orodne bydło sw oje, połowicę paląc, a drugą połow ą k a r­

miąc ptaki i różne zw ierzęta; stąd w ielka tam moc b y w a sępów, orłów, kruków itp.

Dzikie te hordy najwięcej szanują hana z P e- rekopu, co na Krymie siedzi, ale i tego nie zaw sze słuchają, w ięc często musi się im okupyw ać, albo w ojow ać z n im ił ) Ci to w łaśnie Nohajcy, których sporo było w naszym koszu, w ym ordow ali jeńców tam na stepie; n aw et w yglądali daleko straszniej od innych, z czarnem i w ypukłem i oczym a i głow ą goloną, na której jeden tylko kosm yk zostaw iają, około ucha zakręcony. T w arze ich śniade, szero ­ kie, zęby jak u wilków. Już T a ta rz y krym scy daleko więcej do ludzi podobni.

i) I tak w 1510 roku car krymski dwakroć pora­

ził Tatarów nohajskicb nad Donem i zabrawszy 70 000 ludzi, głównie kobiet i dzieci, do hordy swej zapędził, poczem Nohajcy spokomieli.

(31)

VI.

Na Krymie. — Przeprawa przez Dniepr. — Gorączka. — Krym. — Niewolnicy tatarscy. —

Grody i miasta.

Tym czasem pędzili nas T a ta rz y coraz dalej ku południowi. C zw artego dnia, od czasu porw ania naszego, o zachodzie słońca, stanęliśm y nad rzekę ogromną, o żółtaw ych w odach, co się z wielkim szumem rozbijała na kam iennych skałach, prze­

rzynających jej koryto w poprzek niby olbrzym ie progi. To b y ły D nieprow e p o ro h y ! Nad brzegiem rzeki zatrzym aliśm y się na noc, ale jakże nam, jeńcom nieszczęśliw ym , straszno było m yśleć, że to ostateczna ziemi naszej g ra n ic a ! Jutro pow loką nas dalej w kraj obcy, stra sz n y ; dziś jeszcze, choć w niewoli, ale w idzim y w około siebie szerokie, bezmierne, jak okiem zajrzeć, stepy U krainy. To też w ieczorem , przed snem , choć znużeni śm iertel­

nie, uklękliśmy w szy sc y do pieśni nabożnej i cało­

wali z płaczem 'ziemię u stóp naszych, jak gdyby żegnając ją na wieki.

Nie było już naszego szlachcica, któ ry niby ojciec czuwał nad całą grom adą, ale tera z miejsce jego zajął ksiądz, zakonnik w habicie kapucyńskim , którego jakoś pohańcy oszczędzili, m yśląc zape­

w ne, że to czarow nik jaki. Bali się dotknąć jego i paciorków , które w ręku trzym ał, odm aw iając często różaniec, ale pędzili go z innymi w jasyr, gdyż by ł jeszcze zdrów i silny. On to z ran a o św icie i przed nocą, p ie rw sz y intonow ał pieśń do B ogarodzicy, a w szy scy za nim, kto tylko miał siłę jeszcze usta otw orzyć- O świcie T a ta rz y za­

(32)

częli się gotow ać do p rzep raw y przez Dniepr i to bez łodzi i bez m ostu żadnego.

— A tom ciekaw y, jak sobie poradzili, mości panie? — py tał pan Gozdawa,

— Dziw ne oni n a w szystko m ają sposoby. Oto i teraz, konie w iążąc po kilka i przyczepiając im snopy z trzciny, żeby lżej było płynąć, zw iązyw ali im ogony razem . Kiedy takie ży w e tra tw y b y ły przygotow ane, co sporo czasu zabrało, zaczęli w siadać, nas jeńców także pow iązanych, na ko­

niach przym ocow ując, i w y b ra w sz y miejsce, gdzie rzeka mniej bystro pędzi, dziko w rzeszcząc na ko­

nie, rzucili się w pław do w ody. P e w n y byłem , że ostatnia godzina nasza nadeszła, ale i tym razem nas O patrzność ocaliła. Ile czasu trw a ła p rz ep ra­

w a — nie wiem, bom ledwie ży w y ze strachu, obejm ow ał z całej siły brata, żeby mi się nie w y ­ sunął. W reszcie zmoczeni, zbici, 'znaleźliśmy się na drugim brzegu. Nie obyło się bez szkody; kil­

ka kobiet z dziećmi utonęło; jedna, jak dziś pa­

miętam, k tó ra om dlaw szy, w ypuściła z ramion dziecię, kiedy oprzytom niała już na brzegu, sko­

czy ła jak szalona i rzuciła się w rzekę, nim ją Ta- ta rz y pochw ycić zdołali.

B ydło pow iązane za rogi i ogony, wielkiemi tykam i popychali T ata rzy na brzeg, ale w iele się podusiło i pozabijało; te pochw yciw szy, zaczęli po swojem u na jadło przyrządzać. W ozy, o,w ysokich dwóch kołach każdy, poprzew lekali jako tako na drugi brzeg i tam dopiero, po ciężkiej przepraw ie, rozpoczął się popas.

Co dalej było, nie umiem pow iedzieć; zziębnię­

ty, przem okły, straciłem przytom ność i leżałem w gorączce. To mi się zdaw ało, że w oda zalew a

(33)

mi nogi, ręce, szyję, podchodzi coraz w yżej, dusi i pochłania, a ja w y ry w ałem się i broniłem z całej siły; to znów czułem, jak m atka się pochylała nade mną i głow ę moją bierze w ręce sw oje, ale te ręce jakoś palą, niby ogień, i pali się głow a cała i pęka z bólu strasznego. M usiałem długo tak cierpieć, a oni nieprzytom nego wlekli dalej, coraz dalej.

Kiedyś, pamiętam, otw orzyłem oczy. Nade mną braciszek siedzi i płacze, a łzy jego spadają mi na czoło jedna po drugiej i staczają się, jak p erły po tw a rz y mojej. P atrzy łe m długo, długo, aż w reszcie w yciągnąłem ręce i zarzuciłem mu je na szyję.

— T y żyjesz bracie mój! — w ołał i płakał mocniej jeszcze, a blada tw arzy cz k a jego tuliła się do mojej — m yślałem , że już nigdy na mnie nie spojrzysz, nigdy nie przem ów isz swoim głosem praw dziw ym , nie tym okropnym , którym w ołałeś pierwej i m atusi i tatka, to znow u groziłeś pohań- com — i całow ał biedactw o moje ręce, a ja się w patryw ałem w jego w ychudzoną, białą tw a rz y ­ czkę i zdaw ało mi się, że to jeden z tych aniołków, co je na obrazku w kościele w idyw ałem .

— Gdzież m y jesteśm y ? — pytałem — co się stało ? W około nas zielona rów nina, ale to już nie step, bo w oddali w idzę pagórki, a tuż obok jakieś dziw ne domostwa, jakich nigdy oczy moje nie w i­

działy przedtem . A pow ietrze dziwnie ciepłe i mi­

łe; w ietrzy k orzeźw iający od w schodu zaw iew a, słońce czerw ono zachodzi gdzieś za górami.

— Jesteśm y w Krymie — b ra t odpowiada.

N ieraz w bajkach słyszeliśm y o tym Krymie, gdzieś nad morzem , gdzie to zimą, zam iast śniegu, róże zakw itają i w pieśniach śpiew aliśm y o zielo­

(34)

nym Krymie za P erekopem , a tera z tam nas Ta- tarow ie w jasy r zaw iedli! Tam kraj piękny i gro­

dów dużo stoi. co je pohańcy innym ludziom po- odbierali: K a f f a , nad samem m orzem Czarnem , B a k c z y s a r a j , i blisko Kaffy gród wielki i pię­

kny, co się K r y m zowie, a od niego i cały pół­

w ysep tak nazw any. Ten półw ysep, w koło mo­

rzem oblany, w ąskim tylko paseczkiem z ie m ił ) lądu się trzym a,

K iedyśm y przez ten przesm yk jechali, nic nie widziałem, bom w gorączce leżał na wozie, ale brat mi mówił, że po obu stronach w idać było mo­

rze szerokie bez końca, co się od słońca srebrzyło i szum iało mocno, a środkiem szedł pas ziemi zie­

lony, niby w stęga i ten nas zaw iódł do Krymu.

Tu zaczęli T a ta rz y rozdzielać jeńców ; jednych kal- ga, co w nieobecności hana całą grom adą dowo­

dził. rozdaw ał po dwóch, po trzech i więcej swoim T atarom , żeby im po w siach służyli, na nich p ra ­ cując. Innych pędzono do m iast, żeby ich stam tąd na sprzedaż do C arogrodu w ypraw iać. Nas obu z bratem zatrzy m ał dla siebie jakiś urzędnik kałgi, i ten nas do swojej zabrał osady.

Na Krymie wielka moc żyje niewolników, co koło roli dla panów sw ych pracują, bo T atar, li­

chy rolnik, pracow ać nie lubi, tylko do w ojny i ra ­ bunku skory. Żyją tam w niewoli i W łochy, co dawniej sw e o s a d y 2) mieli na półw yspie i Gru- zińcy i C zerkiesi z pod gór Kaukaskich, ale naj­

więcej naszych Polaków i Rusinów, szczególnie ł ) Ten pasek ziemi zwie się „Perekop“.

2) Przed sam ą naw ałą mongolską cały półwysep należał po części do Greków a w drugiej części do Włochów. Chodziło im tu głównie o handel ze

(35)

z ludu prostego. Ze szlachty mniej się tam dosta­

w ało, bo ginęli w obronie po większej części, a nie­

jeden znów by w ał w ykupiony przez rodzinę, co się do ostatniego ściągała, byle ojca czy b rata oswobodzić z jasyru; ale biedniejsi, nie m ogąc zło­

żyć drogiego okupu, do śmierci zostaw ali w nie­

woli pogańskiej. Smutno powiedzieć, ale wiele, zw łaszcza z ciemnego, nieośw ieconego ludu, za­

pomniało o Bogu i ojczyźnie, zapomnieli języka sw ego; żenili się tam, a dzieci ich, nie pomnąc już naw et na pochodzenie ojców, szły nieraz z T a­

taram i rabow ać m acierzystą ziemię.

U naszego pana, co się zw ał Edyga-bey, dużo było rozlicznych niewolników. I nie m ożna po­

wiedzieć, żeby ci pohańcy bardzo ich dręczyli;

m ęczą co praw d a tych, od których się spodzie­

w ają okupu, żeby tern mocniej nalegali na swoich o przysłanie pieniędzy i kosztow ności, ale z inny­

mi nieźle się obchodzą, i naw et czasem wolność im darują, bo to ich religja zaleca. To w łaśnie bieda, że w szystkich do tej swojej w iary n aw ra­

cać chcą gw ałtem i niejednemu srogie męki za­

dają, żeby od niego w ym usić w yrzeczenie się C hrystusa P ana.

Między niewolnikami Edyga - b ey a znajdow ał się człek już niemłody, k tó ry od lat wielu w jasy ­ rze zostaw ał. Oswoił się już w idać z w łasnym losem i sm utny był, ale spokojny, a T atarow ie szanow ali go wielce; miał też nadzór nad ws'zyst-

Wschodem czyli z Azją. W Kaffie głównie panowali Genueńczycy, rozciągając handel swój aż do Chin i Indji. Oprócz nich W enecja i Piza m iały na po- brzeżu krymskiem s w o j e osady.

(36)

kimi niewolnikami pana swojego. Zm iarkow aliśm y w prędce, że nam sprzyja, choć się na razie do nas nie zbliżył, a tylko w czasie choroby mojej, jak mówił brat, często w nocy naw et przychodził i ja­

kieś mi zioła przy k ład ał i napoje chłodzące daw ał.

Kiedyś, pam iętam z rana, o w schodzie słońca, przyklękliśm y oba i w edług zw yczaju, śpiew ali­

śm y pieśń do B ogarodzicy; w tem nadchodzi sta ry z rzem ienną pletnią, którą miał niew olników do pracy naganiać; groził nią też nieraz i krzyczał, ale rzadko się zdarzało, żeby kogo uderzył. T eraz rzucił okiem na nas obu, przystąpił i słuchał z da­

leka pieśni; kiedyśm y skończyli, patrzę, a jemu po ciemnej, opalonej tw arzy , płyną dwie grube łzy, aż na siw ą brodę. Zbliżył się, położył mi rękę na głowie, a b ra ta po jasnych w łosach pogładził, ale nie rzekł ani słow a i jak zw ykle, naznaczył nam robotę w winnicy, na K rym ie bowiem piękne doj­

rzew ają w inogrona. W ina jednak T ataro w ie nie piją, bo im prorok ich, Mahomet, którego w iarę w yznają, zabronił używ ać tego napoju.

— M ądry to by ł człow iek, ten M ahom et — w y rz ek ł pan G ozdaw a — że bestyjstw u temu na­

pitków gorących zabronił. Już i tak dzikie to, jak zw ierz leśny, cóżby dokazyw ali, gdyby się jesz­

cze z a p ija li!...

— I w ieprzow iny im także jeść niewolno, bo to m a być nieczyste zw ierzę.

— P ew no, mości dobrodzieju, czyściejsza ta konina zdechła, k tó rą pod siodłem w yduszą, od naszej kiełbasy, abo schabu ze śliwkam i! Głupi naród, że się na tern nie zna. Ale m niejsza o jadło;

gadajno w aćpan, coś tam więcej m iędzy tern plu-

(37)

gaw em tatarstw em widział i słyszał, boś się, prze­

cie i ich języka nauczyć m usiał?

— A jakże, tylko to nie tak łatw o poszło.

P rac y zbyt ciężkiej nie mieliśmy, najwięcej, jak mówiłem, koło w innicy; potem przy dojeniu owiec, których moc wielką T ataro w ie trzym ają, bo oprócz mleka potrzebują ich w ełny na odzież sw oją; o kry­

w ają się zw ykle białą opończą z w ełny owczej lub ciemną, z wielbłądziej sierści ubitą.

Niedaleko siedziby Edygi był wielki gród, K rym ł) tak wielki, że jeździec na dobrym koniu, zaledw ie w pół dnia mógł go objechać, a stały tam piękne gm achy i naw et szkoły. M eczet też, czyli św iątynia tatarska, zdobny był m arm urem i purpurą. Do tego Krymu przybyw ali kupcy aż z Azji, z Chi w y 2), w ioząc rozm aite zam orskie ko­

rzenie, drogie futra, m aterie jedw abne itp. Mie­

szkańcy tego grodu, skąpi a chciwi, złoto do skrzyń zamykali, biednym nic nie dając, a tylko z pobo­

żności m eczety w spaniałe budowali. Han jednak nie tu m ieszkał; dawniej przebyw ał, gdzie mu się podobało: w Kaffie, K arazubarze itp., ale m ężny han Mengli-Girej, któ ry tam tera z jeszcze panuje, osiadł w Bachczysaraju, nad rzeką Czuruku, na południu półwyspu i tam tera z jest stolica państw a T atarskiego na Krymie.

— Oj! dzielny to musi być ów Mengli-Girej, bo się naszym nieraz dał w e znaki — rzekł pan G ozdaw a.

i) Miasto Krym było stolicą półwyspu; do dziś dnia oglądać można zwaPska grodu tego.

-) Chiwn jest kraj w Azji Środkowej, który był dawniej pod panowaniem Tatarów a od roku 1873 pod panowaniem Rosji.

3

(38)

— T a ta rz y go czczą, jakby jakiego półboga, ale bo też on w iele dokonał w swem życiu, i te*

ra z jeszcze, choć podeszły w wieku, nie siedzi bez­

czynnie. Sam sułtan turecki w C arogrodzie b a r­

dzo go szanuje.

— A sułtana w aćpan nie w idziałeś też p rz y ­ padkiem ? — pytał óozdaw a.

— Na szczęście moje do tego nie przyszło, choć już blisko było. T atarow ie bowiem mają zw y­

czaj, w y b ra w sz y co najdorodniejsze z pacholąt chrześcijańskich, w ypraw iać takow e jak bydło na targ. do Carogrodu. albo posyłać w podarku mo­

żnym dostojnikom tureckim, którzy ich poturczyw - S'zy, do służby swej używ ają, albo do w ojska p rzy­

sposabiają. Nie jeden doszedł do w ysokich za­

szczytów i bogactw , zapom niaw szy ojczyzny i Bo­

ga, a setki ich co rok idą do szkół tureckich, gdzie ich do wojska sposobią. I nas pewno byłby E dyga- bey w ypraw ił do Turcji, ale żeśm y strasznie byli wynędznieli, chciał nas trochę odżyw ić i czas ja*

kiś na Krymie zatrzym ał.

VII.

Szlachta tatarska. — Mały Tatarzyn i psoty jego. — Prześladowanie. — Mały męczennik.

— P an nasz, Edyga-bey, należał do szlachty!

— Alboż to i te pohańce są szlachcicami! Tfu, co w aćpan g adasz? — zaw ołał z oburzeniem pan G ozdaw a — a skądże to oni nabyli to szlachectw o?

Czy z tego, kto więcej bydła ukradnie, albo ludzi niew innych' nam orduje?

(39)

■— A jednak — o'zwal się m łodzieniec — i oni mają swoją szlachtę, potom ków starych rodzin' która jeszcze z D żyngis-hanem z Azji przyw ędro­

w ała; zow ią ich „M irzami“ x). Takich rodzin jest?

* już tylko pięć. ale bardzo rozgałęzione, wielu mają;

członków . Z rodzin M irzów nieraz banow ie pa­

nujący z rodu Girejów, w ybierają sobie żony, czyli' raczej niewolnice. Są znów cztery rodziny staro ­ żytne „U lem ów“, to jest szlachty duchownej, a z tej’

pochodzą kapłani i uczeni, strzeg ący miejsc św ię-1 tych i klasztorów , do których lud tatarsk i piel-1 grzym ki odbyw a.

— Co w aść praw isz? U T atarów św ięte miej­

sca i klasztory! S łychać i u nas w praw dzie o po-' gańskich św iętych, ale to tylko o tureckich i c l pono nieszczególnie w yglądają, jak mówi, nasze1 przysłow ie: „Goły, jak św ięty turecki“.

— P ew no, że to nie są Święci praw dziw i,' jąk u nas, ale T ata rzy im się kłaniają i do nich się modlą, a naw et obfite składają ofiary w św iąty-1 mach, czyli m eczetach. Zaś ich zakonnicy, czylF derw isze, um artw iają się srodze, palą się ogniem’1 i krają ciało brzytw am i. Na odzienie, co praw da,’

niedużo w ydają, a m ydła i szczotki, to już nie?

znają z pew nością; dość na nich spojrzeć, żeby’

tem u uw ierzyć. O jedzenie żebrzą, a resztki ubo-;

gim oddają. Oprócz rodzin tych daw nych M irzów ' i Ulemów, jest jeszcze inny rodzaj szlachty, k tó ry 1 się tego stanow iska dorobił, spraw ując rozm aite' urzędy; tych mniej szanują w Krymie i zow ią ich1

__________________ . " I

i) Mirza albo Missa oznacza właściw ie tyle co i syn Emira albo Knicia. W obecnych stosunkach od -' pow iada temu tytuł tureCKi „EffeńdeA 1 • J

3*

(40)

„Kapikulisami“. Ma się rozumieć, żem się o tern w szystkiem później dopiero dowiedział.

Otóż E dyga-bey by ł z Kapikulisów, miai dw ór obszerny, naw et ze szklanemi gdzieniegdzie sz y ­ bami, które T a ta rz y możniejsi od kupców w enec­

kich nabyw ali; posiadał dużo gruntów i te mu niewolnicy upraw iali. Żon miał pew nie z piętna­

ście, sporo córek i kilkunastu synów , m ałych chło­

paków , któ rzy się najbardziej w szystkim w e znaki dawali, a szczególnie jeden, wielki ulubieniec oj­

ca, Adżi, silny i dziki jak drapieżne zw ierzę. W y ­ m yślał różne złośliwe psoty, z których jednę naj­

lepiej pamiętam. My, jeńcy, sypialiśm y w wielkiej szopie, licho z gałęzi i trzcin skleconej, bo w ta ­ tarskich ziemiach drzew a mało, gdzie więc nie budują domów z kamienia, to żyją w namiotach z pilśni, czyli w szatrach nędznych.

O tóż jednej nocy, kiedyśm y obaj z bratem ułożyli się na sianie w kąciku szopy i sm acznie usnęli, napracow aw szy się przez dzień cały, a po­

tem napłakaw szy się, jak zw ykle, przy w ieczor­

nej modlitwie, czuję, że mię coś dusi i oddech tłu­

mi, gorąco straszliw e, szum ja k i ś ... w reszcie z ry ­ w am się, a tu nad nami dach płonie, dym bucha kłębam i i oczy w y g ry za że widzieć nic praw ie nie można. Krzyknąłem gw ałtu, a tu zryw ają się i inni; popłoch, krzyk i ledw ieśm y żyw i uszli, a niejeden poparzony, z opalonemi w łosy. Cóż Się pokazało? To spry tn y Adżi z kilku braćm i ogień podłożyli na czterech rogach dachu, i chcieli n as żyw cem upiec. Jakże się ojciec śmiał, pod­

p arłsz y się grubemi pięściami pod boki, m ówiąc,

•że z Adżiego będzie kiedyś dzielny seraskier, czyli w ódz plemienia tatarskiego.

(41)

Kiedyś znów m ądry T atarzy n ek wrzuci! psa swego do kotła z mlekiem owczem , które dla nas do jedzenia przygotow ane było. I tak nie było prawie dnia, żeby czego nie spłatał na k rzyw dę ludzką. B rata mego zaw sze lubił targać za długie jasne w ło sy ; ale kiedy dnia pew nego całą garść mu ich w y rw ał, a biedny Stasiek aż pobladł z bó­

lu, ja, choć mniejszy od T atarzy n a, jakem go schw ycił za gardło, to padł na ziemię i w y rw a ć się nie mógł. Nie wiem, coby się dalej stało, lecz nadbiegł nasz nadzorca, ów stary , o którym mó­

wiłem, i mnie odrzucił a T atarzynow i, za ram ię ująw szy, tak coś nagadał po tatarsku, czego jesz­

cze w tedy dobrze nie rozumiałem, że uciekł i dłu­

gi czas do nas się nie zbliżał, tylko z daleka, nie- naw istnem z podełba rzucał spojrzeniem . . .

Kiedyś, pamiętam, było to pod jesień i zbli­

żało się jakieś wielkie św ięto tatarskie, E dyga-bey z synam i w ybierał się do m eczetu 'w sąsiednim grodzie; kobiety tylko zo staw ały w domu, bo im do m eczetu wchodzić niewolno, ani się modlić, ponieważ, w edług w iary M ahometan, duszy nie mają. Pew nego rana Kubalim, nasz nadzorca, ka­

zał nam się ubrać w now e opończę z białego sukna, w obuwie ze skóry cielęcej i na głow y w łożyć ba­

rankow e czapeczki z okrągłem denkiem, jakie no­

szą T atarzy. Nie wiedzieliśm y, co to m a znaczyć, ale ucieszyliśm y się, osobliwie Stasiek, bo dotąd obdarto i boso musieliśmy chodzić, a nogi m ieliśm y pokaleczone i niezahartow ane jeszcze w cale. Kie­

dy jednak Kubalim kazał nam iść do pana, spy­

tałem go, coby to znaczyć miało, O drzekł, że w olą E dygi-beya było, abyśm y razem z nim w ybrali się do m eczetu i tam uczyli się m ahom etańskich

(42)

modlitw i obrzędów . Spojrzałem na S taśka, który pic nie rzekł, ale zrozumieliśmy się i bez tego.

t — Pow iedzcie — odezw ałem się do Kubali­

ma — że do m eczetu pójść nie możem y, bośm y chrześcijanie i nigdy nimi być nie przestaniem y.

S ta ry pokiw ał głow ą i odszedł, ale za chwilę nadbiegł T ata rzy n jakiś od pana i porw aw szy nas pbu za uszy, powlókł do izby pańskiej. Edyga-bey, Jłusty bardzo i niemłody już człow iek, siedział na m acie plecionej na ziemi, jak to u nich zw y ­ czajem , i palił fajkę. Zm arszczył się srodze, spoj­

rz a w sz y na nas i krzyknął:

_ W y psy, g ia u ry J), do m eczetu i obm yć się Z grzechów !

,/: Nasz T ata rzy n rzucił był nas obu od razu plackiem do ziemi przed obliczem pana, bo u Ma­

hom etan taki zw yczaj, że biją pokłony przed ęwym przełożonym , jak m y tylko przed Panem ßogiem , ale teraz staliśm y już na nogach, pokłoni­

łem się więc E dydze i powiedziałem spokojnie:

/ — Każ nam, panie, pracow ać, a będziem y, ale do meczetu nie pójdziemy, bo się nam nie godzi Wiary naszej w yrzekać.

v' E dyga poczerw ieniał jak burak, na żółtej tw a r rży swojej i skinął na sługi. Dwóch pachołków tätarskich porw ało nas i w yw lókłszy z izby, za­

częło nas ćw iczyć trzcinami. Zacisnąłem zęby, że­

by nie krzyczeć, ale kiedy Stasiek biedactw o jęk- Uął żałośnie, to mi o mało serce nie pękło z bólu.

W olałbym był, żeby mnie na sztuki rozsiekali, jak

' i) Giaurami przezywali mahometanie wszyst­

kich, którzy nie byli tej samej wiary co oni, a zwłasz­

cza chrześcijan.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Maturzyści z niemieckiego pamiętajcie, że na stronie https://www.cke.gov.pl znajdziecie arkusze maturalne, nagrania i transkrypcje z poprzednich lat.. Miło mi było Was poznać

Niekiedy jedno słowo lub pół słowa Takim ją lubym nabawi kłopotem, Że pokraśuieje jak wstęga różowa, 1 dumać będzie po dni kilka o tem Taki obyczaj w

Zresztą był pewnym, że Tatura skonfundowany i zwyciężony od jednego, nie porwie się na kilkunastu, dozwolił zatem szumieć humorowi szlacheckiemu, podnieconemu

O ile bowiem centralna dla myślenia dialogicznego problematyka odpowie- dzialności w myśli Grisebacha została już na gruncie polskiej humani- styki zaprezentowana –

W drugim rozdziale stara się wykazać, że Luter i Zwingli zostali posłani od samego Boga, choć m ieli również i posłanie od ludzi, bo „Zwingli był

Mimo iż w Polsce sprawy o czary toczyły się głównie przed sądami świeckimi (przede wszystkim miejskimi), to jednak nie można bagatelizować różnych postaw

1 Th, jak można przypuszczać, drewniana budowla znajdowała się zapewne w pobliżu grodu, może na miejscu, gdzie lokalizuje się także najstarszy przygrodowy

Przeniesienie siedziby biblioteki centralnej z ul. Dąbrowskiego w Wirku jest konieczne z powodu złego stanu technicznego dotychcza- sowego budynku, który niszczony