12 grudnia mija ju¿ 27 lat od mierci mojego wuja Leona ¿o³nierza, dyplomaty, pisarza. Pamiêtam Go sprzed wojny, gdy jako student Politechniki Warszawskiej, czêsto bywa³em w mieszkaniu Wujostwa przy Alejach Ujazdowskich. Postaæ wuja pozostaje dla mnie uosobieniem przedwojennego polskiego oficera, zawsze eleganc- kiego, uprzejmego, obytego towarzysko. Ten swobodnie poruszaj¹cy siê w salonach, postawny pan móg³ siê tak¿e szczyciæ chwalebn¹ przesz³oci¹ bojowa.
Leon ¯ó³³tek-Mitkiewicz urodzi³ siê 20 lutego 1896 r. w Zambrowie. Pochodzi³ z pa- triotycznej rodziny ziemiañskiej, która po powstaniu styczniowym utraci³a posiadany maj¹tek. Kszta³ci³ siê w gimnazjum realnym w Bia³ymstoku. Po uzyskaniu matury w 1915 r. zosta³ zmobilizowany do armii rosyjskiej i skierowany do szko³y kawaleryj- skiej. W 1917 r. m³ody Mitkiewicz przy³¹czy³ siê do I Korpusu Polskiego gen. Dowbór- Munickiego. W wojnie bolszewickiej walczy³ w szeregach 2 Dywizji Piechoty Legio- nów, w której zyska³ stopieñ rotmistrza. Po zakoñczeniu wojny zosta³ skierowany do Wy¿szej Szko³y Wojennej. Ukoñczy³ j¹ z odznaczeniem i w 1925 r. zosta³ wyk³adowc¹ taktyki w Centrum Szkolenia Kawalerii w Grudzi¹dzu, a nastêpnie, po przejciu sta¿y liniowych w 2. i 7. Pu³ku U³anów, wyk³adowc¹ taktyki w Wy¿szej Szkole Wojennej w Warszawie. W latach 1932-1935 dowodzi³ 2. Pu³kiem Szwole¿erów Rokitniañskich w Starogardzie Gdañskim, póniej przeszed³ do Sztabu Inspektora Armii gen. Leona Berbeckiego.
Do s³u¿by dyplomatycznej Mitkiewicz zosta³ powo³any w 1939 r., kiedy po nawi¹za- niu stosunków z Litw¹ obj¹³ stanowisko pierwszego polskiego attaché wojskowego w Kownie. Mimo krótkiego czasu pobytu na Litwie uda³o mu siê doprowadziæ do znacz- nego z³agodzenia polsko-litewskiego napiêcia, m.in. przez doprowadzenie do wizyty w Polsce g³ównodowodz¹cego armi¹ litewsk¹ gen. Rastikisa. Przed zamkniêciem pol- skiej ambasady w Kownie, co nast¹pi³o w padzierniku 1939 r., uda³o siê jeszcze Wujo- wi umo¿liwiæ wyjazd do Anglii i Francji ok. 400 polskim ¿o³nierzom internowanym przez Litwinów.
Po ewakuacji personelu ambasady do Sztokholmu, Naczelny Wódz gen. W³adys³aw Sikorski wezwa³ Wuja do Pary¿a i uczyni³ Go bliskim swoim wspó³pracownikiem, mia- nuj¹c kolejno: szefem Misji Wojskowej w Londynie, szefem II Oddzia³u Sztabu Naczel- nego Wodza, zastêpc¹ szefa Sztabu w Naczelnym Dowództwie. Od czerwca 1942 r. do lutego 1943 r. Leon ¯ó³tek-Mitkiewicz uczestniczy³ w formowaniu w Szkocji i by³ za- stêpc¹ dowódcy I Dywizji Pancernej gen. Maczka. Odwo³a³ Go z tego stanowiska gen.
Sikorski, czyni¹c przedstawicielem Naczelnego Wodza przy Najwy¿szym Dowództwie Aliantów w Waszyngtonie i równoczenie zastêpc¹ szefa Sztabu Naczelnego Wodza w Stanach Zjednoczonych. Na tym stanowisku Wuj pozostawa³ do 1945 r., dopóki alianci uznawali Rz¹d Rzeczypospolitej Polskiej.
Po zakoñczeniu wojny Wuj, z ¿on¹ Stefani¹, zdecydowali siê nie wracaæ do oddanej sowietom Polski. Utrzymywali siê z prowadzenia wiejskiego pensjonatu w po³o¿onej w górzystej czêci stanu New York wiosce Andes. Tam Wuj Leon zaj¹³ siê równie¿
dzia³alnoci¹ pisarsk¹, dokumentuj¹c historyczne wydarzenia, których by³ uczestnikiem i wiadkiem. Za jego ¿ycia ukaza³y siê ksi¹¿ki: Kawaleria samodzielna Rzeczypospo- litej Polskiej w wojnie 1939 roku, Toronto 1964; Wspomnienia kowieñskie, Londyn 1968; Z Genera³em Sikorskim na obczynie, seria Dokumenty Instytutu Literackie- go, Pary¿ 1968; W Najwy¿szym Sztabie Zachodnich Aliantów 1943-1945, Londyn 1971.
Ponadto w maszynopisach, którymi dysponujê, pozosta³y obszerne wspomnienia Wuja:
Z brzêkiem ostróg i dwiêkiem szabli oraz W Wojsku Polskim w czasie pokoju 1921- 1930.
Z tego bogatego, cennego historycznie dorobku pisarskiego wydania w kraju docze- ka³y siê tylko Wspomnienia kownieñskie, Warszawa, Bellona 1990.
Sprowadzone od Polski prochy Leona ¯ó³tek-Mitkiewicza, zas³u¿onego Ojczynie, wybitnego oficera Drugiej Rzeczypospolitej, spoczê³y na cmentarzu parafialnym w Bia-
³ymstoku. Przekazane mi dokumenty i pami¹tki po Wuju znajduj¹ siê obecnie w Mu- zeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdañskim, gdzie stacjonowa³ 2. Pu³k Szwole-
¿erów.
Tomasz Pankiewicz Klub Seniora
P³k. dypl. kaw. Leon ¯ó³³tek-Mitkiewicz, pierwszy polski wojskowy attaché
na Litwie, 1938-39
P³k. dypl. Leon ¯ó³³tek-Mitkiewicz, 1. Dywizja Pancerna, Szkocja, 1942-43
Genera³ W³adys³aw Sikorski w rozmowie z p³k. dypl. kaw. Leonem ¯ó³³tek- Mitkiewiczem w swoim gabinecie
Leon ¯ó³³tek-Mitkiewicz
(1896-1972)
TEATRZYK KATEDRY OBRABIAREK
Po wypiciu dwóch piw Panie, myli p³yn¹ swobodniej, pa miêæ przywodzi zdarzenia zabawne. Z garnituru powagi uczelnianej wy³azi podszewka groteski.
Z wyj¹tkow¹ celebracj¹ odbywa³y siê zajêcia w katedrze obrabiarek. Przelewaniu informacji z g³owy profesora do g³ów studentów towarzyszy³ teatralny ceremonia³.
Panowie, rozpoczynamy przedstawienie! obwieszcza³ g³o-
no Anatol. Po tej zapowiedzi grupka studentów oczekuj¹cych na wyk³ad przeciska³a siê do salki wyk³adowej.
Za ostatnim studentem wchodzi³ do sali m³odszy asystent.
W lewej rêce niós³ drewniane pude³eczko zamkniête rzebion¹ pokrywk¹, w prawej dwie kolorowe g¹bki do wycierania tabli- cy. G¹bka czerwona zwil¿ona wod¹ s³u¿y³a do zmywania kre- dy z tablicy. Natomiast g¹bka ¿ó³ta do suszenia, u¿ywana tylko po wytarciu g¹bk¹ zwil¿on¹. Obie g¹bki uk³ada³ asystent na specjalnej pó³ce przymocowanej do wielkiej tablicy ciennej.
Nastêpnie wyjmowa³ z drewnianego pude³ka piêæ ró¿nobarw- nych kredek z nawiniêtymi na koñcach kolorowymi papierka- mi. Sprawdza³ dok³adnie, czy nawiniête papierki
dostatecznie pewnie przywieraj¹ do kredy. Zdarza-
³o siê bowiem, ¿e kreda wysuwa³a siê z opakowa- nia i zniekszta³ca³a rysunek krelony rêk¹ profe- sora. Znacznie gorzej, gdy kreda wysuwa³a siê z palców profesora i spada³a na pod³ogê. Wów- czas nastêpowa³a chwila dramatycznego napiêcia.
Profesor z pustym papierkiem ciniêtym w pal- cach spogl¹da³ z nieukrywan¹ niechêci¹ na m³od- szego asystenta, jakby mówi³: Mam powa¿ne w¹t- pliwoci, czy pan siê w ogóle nadaje siê na pra- cownika naukowego. Po tym milcz¹cym skarce-
niu m³odszy asystent szybkim krokiem zbli¿a³ siê do miejsca, w którym le¿a³ upuszczony kawa³ek kredy. Podnosi³ go, w spo- sób naukowy, ponownie zawija³ i przepraszaj¹c profesora za spowodowanie przerwy w wyk³adzie na palcach wraca³ za swój pulpit. Profesor robi³ kilka kroków wzd³u¿ tablicy po czym, gdy siê ju¿ uspokoi³, odwraca³ g³owê w kierunku obecnego na wyk³adzie adiunkta. Panie profesorze wyjania³ dononie ad- iunkt kreda wysunê³a siê z opakowania w chwili, gdy pan pro- fesor objania³ budowê suportu. W momencie wypowiadania s³ów: Nale¿y zwróciæ uwagê na wymieniony szczegó³, ponie- wa¿ okrela on... Ach tak! przerywa³ profesor: Nale¿y zwróciæ uwagê na wymieniony szczegó³, poniewa¿ okrela on...
W tym momencie profesor ponownie utyka³: Ale o jakim szczególe mówi³em?
Wiêc m³odszy asystent zazwyczaj bardzo dok³adnie spraw- dza³ sposób nawiniêcia papierka na koñcu kredy Nale¿y przy- puszczaæ, ¿e dopracowa³ siê w³asnego, niezawodnego sposobu nawijania. Asystent uk³ada³ kredê na osobnej pó³ce tu¿ przy tablicy. Uk³ada³ wed³ug barw, zgodnie z ustalonym kluczem.
Sprawdza³ czystoæ powierzchni katedry, owietlenie salki, pozycje studentów. Po tych czynnociach siada³ przy niewiel- kim pulpicie, otwiera³ gruby brulion i zamiera³ w pozie oczeki- wania.
Po trzech minutach do salki wchodzi³ starszy asystent. Przy- nosi³ dziennik i d³ugi, chromowany teleskopowy wskanik. K³ad³ go w taki sposób, aby profesor siêgaj¹c trafia³ rêk¹ na w³a-
ciwy koniec. Nastêpnie siada³ w pierwszym rzêdzie bokiem do studentów i sprawdza³ obecnoæ. Odczytywa³ kolejne na-
Magister (cd.)
zwiska g³osem wywo³uj¹cego na uroczystym apelu imiona po- leg³ych. Po sprawdzeniu obecnoci i wpisaniu do dziennika od- powiednich uwag starszy asystent wyjmowa³ notes, zarzuca³ lew¹ nogê na praw¹, i tak siedz¹c w pozycji bardziej rozlu- nionej od m³odszego asystenta obserwowa³ bacznie drzwi wej-
ciowe.
W momencie pojawienia siê starszego asystenta gwar w sal- ce wyranie przycicha³. Wszyscy wiedzieli, ¿e starszy asystent uczestniczy w kolokwiach.
Wreszcie drzwi wejciowe otwiera³y siê na ocie¿. Wcho- dzi³ adiunkt. Niós³ grub¹ ksiêgê. Adiunkt stawa³ bokiem przy otwartych drzwiach. Zapada³a zupe³na cisza. Profesor wcho- dz¹c pozdrawia³ stoj¹cych studentów. Po chwili, potrzebnej na uspokojenie salki, profesor rozpoczyna³ wyk³ad. Otwiera³ ksiê- gê przyniesion¹ przez adiunkta i g³ono podawa³ temat wyk³a- du. Na przyk³ad: Frezarki! Nastêpnie kreli³ na tablicy schemat frezarki. Objania³ szczegó³y, szczególiki... dyktowa³ fragmen- ty wyk³adu. Mówi³ szybko, chaotycznie, miesza³ ró¿ne elemen- ty obrabiarek na tym samym wyk³adzie.
Nie potrafi³em siê skupiæ. Dyskretnie wyjmo- wa³em brulion z notatkami z przeczytanych ksi¹-
¿ek. Otwiera³em na dowolnej stronie i znajdowa-
³em na przyk³ad fragment z Eugenii Grandet:
Prezydent, który podobny by³ do wielkiego za- rdzewia³ego gwodzia. Taki impuls wystarcza³ mojej wyobrani. Natychmiast profesor od obra- biarek przypomina³ ma³y, stalowy gwód z od- powiednio ukszta³towanym ³ebkiem. Takie gwo- dzie wbija siê zwykle w szlachetne drewno, w te fragmenty mebli, które s¹ wystawiane na zewn¹trz, aby pieci³y oko estety. Takie gwodzie wbija siê równie¿ w drzewce sztandarów. Rysowane rêk¹ profesora ob- rabiarki nabiera³y znacznej wartoci, gdy wzrok studentów co- fa³ siê z kolorowych linii rysunku po teleskopowym wskaniku na palce mieni¹ce siê b³yskami sygnetu.
Adiunkt przypomina³ solidnego papiaka: du¿y p³aski ³eb, mocny niemal cylindryczny tu³ów, w sam raz do przytwierdza- nia papy na dachu katedry. Starszy asystent w tej kolekcji to ma³y gwodzik nieprawid³owo wbity w zelówkê studenckiego buta. M³odszy asystent stanowi³ jeszcze co poredniego miê- dzy klejem a gwodziem, larwê gwodzia, pinezkê do przy- twierdzania og³oszeñ w gablotce przed drzwiami sekretariatu.
Niewiele da³y mi te wyk³ady Wystarczy³o przeczytaæ odpo- wiedni podrêcznik.
W£ACIWOCI BOGA
Ka¿dy, Panie, takie widzi wiata ko³o, jakie têpymi zakre-
la oczy. Z tego obszaru wiedzy i dowiadczeñ kreli równie¿
obraz swojego Boga. To mentalnoæ Twoich wyznawców, Pa- nie, oprawia Ciê w ramki wydumanych w³aciwoci. Wtajem- niczeni wiedz¹ najwiêcej o Twojej boskiej naturze. Ich pomy- s³y obrastaj¹ teatralnymi ceremoniami ku Twojej czci i chwale.
W ten sposób dowartociowuj¹ siê, a cz³owiek wype³nia - cho- cia¿ w czêci przera¿aj¹c¹ pustkê egzystencji.
Nie przypisujê Ci, Panie, ¿adnych w³aciwoci. Je¿eli jeste
Tajemnic¹, nie usi³ujê nawet dotkn¹æ r¹bka Twojej Tajemnicy.
Pozostaniesz, Panie, w mojej wyobrani tylko Wielk¹ Tajemni- c¹.Inny kr¹g zatacza wyobrania mojej matki. Urodzi³em siê z woli Boga Najwy¿szego. Z jego woli urodzi³a mnie ch³op-
cem. Potem zgodnie z panuj¹cym obyczajem zaniesiono mnie do kocio³a. Ksi¹dz pomodli³ siê nade mn¹. Wiem z opo- wiadania matki ¿e w³anie zasn¹³em i umiecha³em siê nie- winnie przez sen. Cisza trwa³a do momentu, w którym ksi¹dz wyla³ na moj¹ g³owê odrobinê wiêconej wody. Wówczas obu- dzi³em siê gwa³townie i zacz¹³em przeraliwie wrzeszczeæ. Zro- bi³em te¿ siusiu w pieluszkê. S¹dzê, ¿e przyczyna tego nietaktu z mojej strony tkwi³a w zbyt du¿ej ró¿nicy temperatur miêdzy zmoczon¹ g³ówk¹ a nó¿kami otulonymi w ciep³e szmatki. W³a-
nie w tym momencie, gdy wrzeszcza³em i siusia³em, ksi¹dz zapyta³, czy pragnê zostaæ dzieckiem bo¿ym i przyj¹æ wiarê
wiêt¹. Poniewa¿ nie potrafi³em odpowiedzieæ, gdy¿ takie pro- blemy nie dociera³y jeszcze do mojej wiadomoci, za³atwi³ to za mnie ojciec chrzestny. To wystarczy³o. Otrzyma³em imiê.
Potem - zgodnie z przyjêtym zwyczajem matka nauczy³a mnie pacierza. Przyj¹³em do wiadomoci imiona wa¿niejszych anio³ów i znanych wiêtych. Ojciec nie wtr¹ca³ siê do niczego.
Wiêc z woli matki chodzi³em do sióstr zakonnych na nauki religijne. Wzrasta³em w czystoci i pobo¿noci. wiat jest pe-
³en tajemnic. A kluczem, w który zaopatrzy³a mnie matka, mo- g³em wszystkie sprawy z ³atwoci¹ rozwi¹zaæ. Po przeczytaniu Katechizmu dowiedzia³em siê, ¿e wiat jest zbudowany z trzech poziomów: u góry jest Niebo, na dole Piek³o, a Ziemia porod- ku. Cz³owiek ¿yje po to, aby po mierci móg³ pójæ do Nieba.
Ale oto, Panie, po latach zabawy w piasku i w wojsko, zacie- kawi³a mnie ksi¹¿ka. Nast¹pi³ czas zach³annego czytania. Zaj- mowa³o mi ka¿d¹ woln¹ chwilê. Matkê denerwowa³o to moje czytanie. Najpierw czyta³em ksi¹¿ki polecane przez Koció³, potem takie, wobec których Koció³ nie zajmowa³ stanowiska, wreszcie dobra³em siê do pozycji zakazanych.
Cudowne lata. W technikum otrzymywa³em pi¹tkê z religii, pi¹tkê z marksizmu. Potrafi³em ksiêdzu katechecie piêknie opo- wiedzieæ, jak to Pan Bóg stworzy³ Niebo i Ziemiê, a nauczycie- lowi ucz¹cemu wiedzy o wiecie, jak to ze stada nieokrzesa- nych ma³p tworzy³a siê zorganizowana spo³ecznoæ ludzka.
Cudowne lata. Czyta³em, s³ucha³em, podgl¹da³em... porów- nywa³em, analizowa³em. A moje prawdziwe zw¹tpienie poja- wi³o siê w momencie, gdy usi³owa³em wypowiadane w kr¹g s³owa przy³o¿yæ do ich rzeczywistych znaczeñ. Zauwa¿y³em,
¿e s³owa stanowi¹ barwne parawany, za którymi usi³ujemy ukryæ nêdzê naszych czynów. Zrozumia³em, ¿e s³owa, to nasze naj- wiêksze osi¹gniêcie. Poza s³owem nie posiadamy nic ciekaw- szego. ¯al mi matki, ojca, ksiêdza, nauczyciela... Lêkaj¹ siê utra- ty podarowanych w dzieciñstwie s³ów. Lêkaj¹ siê s³ów nowych, nie zatwierdzonych przez grupê. Cdn.
Edward Kaczmarek Absolwent Politechniki Gdañskiej
Którego lata na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych spêdzili
my rodzinny urlop wraz z synami na wyspie Gierczak na jeziorze Jeziorak. Z namiotami, gazowymi kuchenkami i ca³ym obozowym wyposa¿eniem. Biwak organizowa³o grono nauczy- cielskie ze szko³y mojej ¿ony, czyli z Technikum Przemys³u Chemicznego i Spo¿ywczego w Gdañsku. Szko³a mia³a dwie
¿aglówki i lizgacz, którymi kilku mê¿czyzn wioz³o drogami wodnymi sprzêt kempingowy z Gdañska na wyspê, a reszta uczestników doje¿d¿a³a póniej, czym kto móg³, do wsi Sie- miany i stamt¹d ³ódkami na miejsce. My do Siemian dojechali-
my nasz¹ Syren¹ 103, zostawilimy samochód u jednego z go- spodarzy w stodole na przechowanie (za ówczesne 100 z³) i o umówionej godzinie przyp³yn¹³ po nas lizgacz. Nie wióz³ on nas lizgiem, bo by³ bardzo za³adowany. Na Gierczaku oprócz wody i s³oñca, trawy i lasu, by³ placyk do siatkówki, trzy ³o- dzie, karty do bryd¿a, wêdki, tranzystorowe radyjko i leniucho- wanie. Po prowiant jedzi³o siê ¿aglówk¹ lub lizgaczem do Siemian. Bra³o siê tam te¿ do plastikowych kanistrów wodê do picia ze studni. Podczas jednej z takich wypraw zdarzy³a siê niebezpieczna przygoda. Pop³ynêlimy w dwie ¿aglówki we czterech. Na szerokiej i nieruchawej BM-ce jeden z nauczycie- li pan Wies³aw i ja, a na szybkim Finnie mój syn Wojtek z ró- wienikiem. Mieli obaj po oko³o 19 lat. Za³oga naszej BM-ki by³a nietypowa, bo pan Wies³aw zna³ siê na ¿eglowaniu, ale nie umia³ p³ywaæ, ja natomiast by³em niez³ym p³ywakiem, ale o ¿e- glarstwie nie mia³em pojêcia. Obaj m³odzi jak to m³odzi, na Finnie, jedno i drugie umieli po trochu. Dzieñ by³ pogodny i go- r¹cy z lekkim, przyjaznym wiaterkiem, p³ynêlimy wiêc w k¹- pielówkach, maj¹c na nogach gumiaki z cholewami. Pod po- k³adem mielimy kapoki, kanistry na wodê i p³ynêlimy miêdzy innymi po jajka, chleb, piwo i jakie inne wiktua³y. Przejazd do Siemian, zakupy i nabranie wody, wszystko to minê³o bez trud- noci. Rejs w jedn¹ stronê trwa³ oko³o pó³ godziny. Odbijaj¹c od pomostu w drogê powrotn¹, dostrzeglimy na zachodnim
Obrazek z Urlopu Absolwenta
horyzoncie zarysy du¿ej chmury. Wiatr, niezbyt silny, wia³ w³a-
nie od zachodu i p³ynêlimy ¿wawo do naszej wyspy, ale chmura siê zbli¿a³a. Jak to mówi¹ meteorolodzy: zbli¿a³ siê front. W po-
³owie drogi widaæ ju¿ by³o, ¿e front nas dogoni. M³odsi ¿egla- rze na Finnie mocno nas wyprzedzili i byli ju¿ blisko przystani na wschodnim brzegu wyspy. Nasza BM-ka dobiega³a do prze- smyku miêdzy dwoma wyspami, maj¹c Gierczak na prawym trawersie. Czo³o chmury ju¿ nas dogoni³o, ale jeszcze nic z³ego siê nie dzia³o. Liczylimy, ¿e przed burz¹ zdo³amy schowaæ siê za wyspê, bo rejsu zosta³o na 10 minut najwy¿ej.
Nagle na tle chmury pojawi³y siê ma³e pierzaste ob³oczki, szybko p³yn¹ce w nasz¹ stronê. Mój towarzysz, siedz¹cy przy sterze, wrzasn¹³ przera¿onym g³osem: Zrzucaj grot. I w tym momencie uderzy³ szkwa³ z wielk¹ si³¹. Uda³o mi siê grot zrzu- ciæ, ale zwin¹æ go ju¿ nie zdo³a³em, bo obróci³o ³ód bokiem do wiatru i momentalnie po³o¿y³a siê ona na burcie. Wpadli-
my do wody obaj i zdo³alimy siê wdrapaæ na le¿¹cy bokiem kad³ub. Siedz¹c okrakiem, uda³o mi siê wyci¹gn¹æ spod pok³a- du dwa kapoki i zanim fale wzros³y na³o¿ylimy je na siebie.
Maj¹c kapoki, poczulimy siê pewniej, ale ja ba³em siê o Wie- s³awa, bo wiedzia³em, ¿e nie umie p³ywaæ. Tymczasem wiatr siê wzmaga³, fale ros³y i ³ódka zaczê³a tañczyæ na wodzie, sta- j¹c czêsto pionowo ruf¹ lub dziobem do góry, lub nawet p³ywa- j¹c do góry stêpk¹. Nie tonê³a, bo by³a ca³a z drewna. Zrzucili-
my z trudem z nóg nasze gumiaki, bo sta³y siê ciê¿kie i ci¹gnê-
³y w dó³. Z ³ódki wylecia³y kanistry z wod¹. Walcz¹c z falami, opró¿ni³em jeden i próbowa³em go potem u¿yæ jako p³ywaka, pomocnego do utrzymania siê na powierzchni. Puci³em go jed- nak po chwili, bo uderzenia fal nie pozwoli³y mi go utrzymaæ.
Lepsz¹ pomoc¹ okaza³a siê drewniana, zbita z listewek pod³o- ga ³odzi, któr¹ mo¿na by³o sobie pod³o¿yæ pod pier i trzyma- j¹c rêkami sztormowaæ pod falê. Ta metoda okaza³a siê bar- dzo dobra, bo utrzymanie siê na fali nie wymaga³o zbyt wiel- kiego wysi³ku. Namawia³em do tego te¿ Wies³awa i podholo-
wa³em mu drugi kawa³ek pod³ogi, ale on ba³ siê tak zrobiæ, ca³y czas chwyta³ siê ró¿nych czêci tañcz¹cej ³ódki i tak utrzymy- wa³ siê na wodzie. Czu³am, ¿e tak d³ugo nie wytrzyma, zmêczy siê i zaprzestanie walki o ¿ycie, nie mówi¹c ju¿ o tym, ¿e rzuca- j¹cy siê kad³ub móg³ go miertelnie uderzyæ w g³owê. Uwa¿a-
³em, ¿e bezpieczniej jest sztormowaæ pod³og¹, a od ³odzi trzy- maæ siê z dala. Kad³ub by³ liski od wodorostów i w³aciwie nie bardzo by³o siê czego trzymaæ. Wies³aw mia³ ca³y czas przera-
¿on¹ minê, móg³ straciæ nerwy i przestaæ panowaæ nad rucha- mi. Ja, maj¹c pod³ogê pod sob¹, nabra³em pewnoci siebie i wia- ry, ¿e szkwa³ wreszcie ust¹pi. Pocz¹tkowo tej pewnoci nie mia³em i liczy³em siê z utoniêciem.
Dziwna rzecz, ale w momencie, gdy po- myla³em, ¿e naprawdê mogê uton¹æ, nie przestraszy³em siê ewentualnoci mier- ci, tylko zrobi³o mi siê ¿al ¿ony i synów,
¿e zostan¹ sami. Do dzi nie bardzo ro- zumiem tej psychicznej reakcji, ale chy- ba ona natchnê³a mnie do szukania me- tod ratunku.
Choæ, trzymaj¹c siê pod³ogi, panowa-
³em nad swoj¹ sytuacj¹ i nie czu³em wyczerpania, to ci¹gle myla³em, co zro- biæ z moim towarzyszem, nie akceptuj¹-
cym ¿adnego sposobu poprawienia sobie sytuacji i czepiaj¹- cym siê kurczowo tañcz¹cej szaleñczo ³odzi. Wreszcie posta- nowi³em p³yn¹æ ¿abk¹ i z pod³og¹ przed sob¹ do niezbyt odle- g³ej wyspy, aby zawiadomiæ resztê biwakuj¹cych i obmyliæ sposób ratowania Wies³awa. Mia³em na-dziejê, ¿e Wies³aw utrzyma siê jeszcze przy ³odzi, a biernoæ by³a chyba najgor- sza. W tym momencie dostrzeg³em jaki kajak, p³yn¹cy do nas z s¹siedniej wyspy z wiolarzami w sztormowych strojach.
W chwilê potem dop³ynêli do nas i w tym momencie wiatr za- cz¹³ s³abn¹æ i fale zmala³y, a z chmury spad³y pierwsze krople ciep³ego deszczu. Kajakowcy krzyknêli, ¿e mog¹ zabraæ tylko jednego, wiêc odkrzykn¹³em, ¿eby brali Wies³awa, bo nie umie p³ywaæ i jest wyczerpany. Ja czu³em siê dobrze. Zanim Wie- s³aw wygramoli³ siê na kajak, zd¹¿y³em jeszcze z³apaæ kilka p³ywaj¹cych przedmiotów, które wypad³y z ³odzi, i te¿ wrzuciæ je na kajak. Wywo³a³o to zdziwienie wiolarzy, ¿e zamiast my-
leæ o ratowaniu siebie, wykazujê tak niezwyk³e opanowanie i zbieram przedmioty doczesnego u¿ytku. Ja jednak, widz¹c ra- tunek, nabra³em jeszcze wiêkszego ducha, przesta³em siê baæ o Wies³awa, naprawdê czu³em siê na si³ach, a burza wyranie przechodzi³a. Wreszcie uczepi³em siê burty kajaka i zostawia-
j¹c ³ód na pastwê fal, pop³ynêlimy do naszej wyspy. Po wyj-
ciu ruszylimy wraz z naszymi ratownikami k³usem do namio- tów i w tym momencie poczu³em, ¿e robi mi siê zimno. Dobie- g³szy do obozu wzbudzilimy przera¿enie i sensacjê, bo wszy- scy myleli, ¿e spokojnie w Siemianach przeczekujemy nawa³- nicê. Zapakowano dwóch rozbitków pod przykrycia w namio- tach, a obecny z nami dyrektor szko³y Franciszek Maciejawski wla³ nam do garde³ po du¿ej porcji koniaku. Nastêpnie przygo- towano szybko gor¹c¹ herbatê. Po pewnym czasie rozgrzali-
my siê i przyszlimy do siebie. Zjawili siê te¿ ¿eglarze z Finna, których wiatr zagna³ bez awarii na drugi brzeg jeziora i tam w trzcinach czekali na zmianê pogody.
Nasi ratownicy zostali uroczycie przy- jêci przez dyrektora Maciejewskiego, który dziêkowa³ im w imieniu nas wszystkich. Zostali oni zaproszeni na rewan¿ow¹ kolacjê na który z nastêp- nych dni. Gdy siê wypogodzi³o, m³o- dzie¿ wybra³a siê Finnem na poszuki- wanie naszej ³odzi. Znaleli j¹ w trzci- nach, postawili i wylali wodê. Przyho- lowali j¹ z triumfem, bo okaza³o siê, ¿e z ca³ego ³adunku zakupów prawie nic nie zginê³o i zachowa³o siê pod pok³a- dem. Co dziwniejsze, nawet wiêkszoæ jaj siê nie pot³uk³a, a pi- wa by³y wszystkie i ca³e. Utopi³y siê nasze gumiaki i kanister, który nie by³ opró¿niony. Chleb oczywicie zamók³ i nakarmio- no nim ryby w jeziorze. Najwiêksz¹ sensacj¹ by³o jednak to, ¿e holuj¹c BM-kê zauwa¿yli na wodzie jaki ciemny przedmiot.
Po wy³owieniu okaza³o siê, ¿e by³ to portfel Wies³awa, nawet nie bardzo przemoczony, tak ¿e uda³o siê wysuszyæ pieni¹dze i dokumenty. Przy pogodzie trzeba by³o jechaæ znowu do Sie- mian po wodê i chleb, ale uczyni³ to ju¿ kto inny lizgaczem.
Fina³em ca³ej przygody by³a uroczysta uczta wydana w kilka dni póniej na czeæ naszych ratowników.
W jaki czas po tym wydarzeniu przeczyta³em w gazecie o mierci marynarza rosyjskiego ze statku ratowniczego, który, ratuj¹c w sztormie polskich rybaków z ton¹cego kutra, przeby- wa³ d³ugo w wodzie i zmêczony wyszed³ na l¹d. Zamiast udaæ siê miêdzy ludzi i siê ogrzaæ, poszed³ miêdzy wydmy i po³o¿y³ siê, aby odpocz¹æ. Znaleziono go martwego, jak okaza³o siê z wyziêbienia organizmu. To te¿ by³o w lecie i woda by³a cie- p³a.
Krzysztof Targowski Absolwent Politechniki Gdañskiej Nagle na tle chmury pojawi³y siê
ma³e pierzaste ob³oczki, szybko p³yn¹ce w nasz¹ stronê. Mój to- warzysz, siedz¹cy przy sterze, wrzasn¹³ przera¿onym g³osem:
Zrzucaj grot. I w tym momen- cie uderzy³ szkwa³ z wielk¹ si³¹.
Jest 29.08.99 r. godz. ok.20.30. Senna zazwyczaj o tej porzeI dnia i roku alejka prowadz¹ca do bramy g³ównej PG nagle siê o¿ywi³a, bo niespodziewanie zajecha³ tu autokar marki Se- tra z polskimi numerami rejestracyjnymi. Z autokaru wysypa³o siê mrowie takich trochê ciemnoskórych. Zaczêli z autokaru wy- nosiæ: torby, torebki, woreczki i paczki, ale nie od wódek pach- n¹cych i nie od tabaczki. Brak³o te¿ kotki z kociêty i kanarka co
piewa kuranty, by³y za to worki muszli i wyschniêtej g¹bki.
Wynosili z autokaru i uk³adali wzd³u¿ jezdni (dla stoj¹cego na jezdni: za krawê¿nikiem) stosy tobo³ów, takie mrówcze kop- ce. Gadali po polsku: Kto widzia³ moje muszle..., kto widzia³ moje g¹bki..., dziêkujê..., do widzenia..., do zobaczenia wkrót- ce....
NA CYPR I JESZCZE DALEJ
Wyjaniam, ¿e by³a to grupa PTTK-owców z ko³a 116 przy PG, która pod przewodnictwem Bo¿enki Hakuæ i Rysia Duni- kowskiego zakoñczy³a w³anie kolejn¹, rozpoczêt¹ 30.07.99 r.
o godz. 6 rano, podró¿. Mia³a ona nastêpuj¹cy przebieg:
PG Cieszyn Makó Tessaloniki Pireus (autokarem) Patmos Rodos Cypr (promem) Hajfa (statkiem) Jerozo- lima i Betlejem (autokarem) Port Said (statkiem) Kair i Giza (autokarem) Cypr (statkiem) Rodos Tinos Pireus (pro- mem) Tolo Delfy Meteora Tessaloniki Russe Makó
Cieszyn PG (autokarem).
Autokar wynajêty z f-my An Travel by³ nowoczesny, taka konserwa turystyczna. Nie mo¿na w nim by³o okien otwieraæ.
Nie by³o te¿ klap w dachu, wiêc tylko klimatyzacja mog³a nas
uratowaæ. A ta, z³oliwoæ rzeczy martwych, siê zepsu³a i tylko wt³acza³a nam do rodka powietrze takie, jakie by³o na zewn¹trz, czyli ciep³e, gdy by³o ciep³o, i zimne, gdyby by³o zimno. To ostat- nie nie mia³o miejsca. Jurek ca³y czas mierzy³ temperatury i w autokarze i na zewn¹trz, ale skala jego termometru koñczy³a siê na 40°C. Ile by³o naprawdê? Do autokaru f-ma doda³a dwóch
wietnych kierowców: Piotra i Andrzeja. Pomimo ¿e byli wiet- nymi fachowcami i bardzo chcieli nam powietrze wewn¹trz och³o- dziæ, nie dali rady znaleæ miejsca wycieku freonu.
Mo¿na zapytaæ, czym siê grupa zajmowa³a? Odpowiadam.
* Pomimo temperatur co najmniej 40°C w cieniu zwiedzali-
my wszystko, co by³o w naszej mocy (trochê wiêcej na ten temat w p.II). M.in. bylimy w miejscu, w którym pojawi³a siê Afrody- ta. Grupa od tej k¹pieli bardzo wypiêknia³a. Mo¿na sprawdziæ!
* Kiedy jednak nadarzy³a siê okazja (a by³o ich sporo), wszy- scy biegli do wody i chowali w niej g³owy. Byli te¿ tacy twardzi, którzy opalali siê, le¿¹c na piasku albo na kamieniach, ale ci bu- dzili je¿eli nie powszechny, to mój ogromny podziw. Mielimy w towarzystwie podwodnego ³owcê, który zaopatrywa³ nas w omior- nice i nauczy³, co z nimi zrobiæ, ¿eby nadawa³y siê do jedzenia.
* Uroczycie obchodzilimy imieniny dwóch Mary i Ludwi- ka, a tak¿e po³owinki z otrzêsinami tych, którzy byli z nami po raz pierwszy. Przy takich okazjach piewalimy i tañczyli. Zabawa taneczna mo¿liwa by³a dziêki Januszowi, który gra³ na akorde- onie.
* Na Cyprze odby³ siê debiutancki wernisa¿ figurek ulepio- nych z gliny autorstwo Ró¿y. To po³¹czone by³o ze piewami
przy prawdziwym ognisku. W tym te¿ czasie witalimy córkê Marleny Dietrich, w roli której wyst¹pi³ Mirek.
* Kierownik campingu w Tolo nauczy³ nas tañczyæ sirtaki (w Polsce mówi siê zorba zamiast sirtaki). Odt¹d tañczylimy sirtaki jak prawdziwi Grecy, zawsze, gdy tylko zabrzmia³a grecka muzy- ka.* W czasie jazdy autokarem funkcjonowa³ Uniwersytet Auto- karowy, w ramach którego Marek i Waldek prowadzili wyk³ady informuj¹ce o tym, co bêdziemy zwiedzaæ, a Ró¿a przypomina³a genealogiê greckich bogów i mitologiê. Uf! na samo wspomnie- nie cz³owiek czuje siê tym zmêczony!
W tamt¹ stronê przekraczalimy Dunaj promem funkcjonuj¹- cym miêdzy Calata i Vidim. Zdecydowanie nie polecam tej trasy, chyba ¿e kto na si³ê szuka, delikatnie mówi¹c, nieprzyjemnych wra¿eñ. Wracalimy ju¿ przez Russe to okaza³o siê lepszym rozwi¹zaniem. Z innych wra¿eñ, to proszê Pañstwa! Na Wêgrzech nie potrafi¹ przyrz¹dzaæ gulaszu, a przynajmniej w hotelu Bástya w Makó. Niewiarygodne to, ale prawdziwe!
W Delfach prze¿ylimy burzê z piorunami, która zakoñczy³a siê pokazem naturalnych ogni na niebie, czyli wy³adowaniami miêdzy chmurami. Piêkne widowisko!
Chocia¿ w Tessalonikach pogryz³y nas pch³y, w Delfach i nie tylko komary, chocia¿ pali³o nas s³oñce i ledwo pow³óczylimy nogami, zwiedzaj¹c po³o¿one na patelniach zabytki, nikt chyba nie ¿a³uje, ¿e wybra³ siê na tak¹ wycieczkê!
Do zobaczenia za rok!
Nakazem kierownictwa 29.07.99 r. o godz.17. pakowanieII autokaru. Jest ok. godz. 18. przed Gmachem G³ównym PG. Nasz dom na kó³kach w³anie zosta³ umeblowany. Od jutra rana (godz.
6.) przez 31 dni ten autokar bêdzie nam w dalekich krajach nie tylko domem, ale i ojczyzn¹.
Jedziemy przez Cieszyn. Tu zjadamy obiadokolacjê i nocuje- my. Po posi³ku ma³y spacer po okolicznych ulicach miasta. Na cmentarzu znalelimy grób Gustawa Morcinka.
Nastêpny nocleg w Makó. Przyjechalimy na tyle póno, ¿e o k¹pieli w ciep³ych ród³ach nie by³o ju¿ mowy. £ania zamkniêta.
Kolejn¹ noc stracilimy na przeprawê promow¹ przez Dunaj w Calata. Trzeba przyznaæ, ¿e Rumuni dbaj¹ o atrakcje dla turystów w najgorszym tego s³owa znaczeniu, a bu³garscy urzêdnicy w Vadim skrzêtnie im w tym pomagaj¹. Rezultatem ich starañ na-
Kyriaki-Khrysopolitissa Widok na Arachow¹ Chyba 1000-letnia oliwka, pod
któr¹ odpoczywaj¹ turyci wracaj¹cy z Arachowej Wyjazd z Politechniki Gdañskiej
sze póne przybycie do Tessalonik. By³o ju¿ ciemno i pada³o, wiêc skorzystalimy z pierwszego lepszego campingu. W³aciwie to w³aciciel campingu skorzysta³, bo za ur¹gaj¹ce wszystkiemu warunki za¿¹da³ wysokiej zap³aty. Pogryzieni przez pch³y i ko- mary ruszylimy nastêpnego ranka do Pireusu. Jedziemy przez Termopile. Mamy czas na ogl¹danie i robienie zdjêæ. To dopiero pocz¹tek podró¿y, wiêc jest jeszcze bia³oskóra, ale kapelusz jest nieodzowny, bo s³oñce pali.
W Pireusie mamy ³adny camping, ale drogi. Jutro grupa zwie- dzaæ bêdzie Ateny, a kierownictwo za³atwiaæ formalnoci zwi¹- zane z przepraw¹ promow¹ na Cypr.
Wreszcie jestemy na promie Nissos Kypros. Nasze kajuty mieszcz¹ siê poni¿ej lustra wody, ni¿ej ni¿ samochodzy. S¹ bar- dzo malutkie, ale za to prawie najtañsze.
Prom ten, jak i statek pasa¿erski Princessa Marisa, zakupio- no w Rosji. Za³ogi obu jednostek te¿ s¹ w przewa¿aj¹cej czêci rosyjskojêzyczne. Do czarnej i ciê¿kiej roboty zatrudniono g³ów- nie Filipiñczyków. Pasa¿erowie tak¿e stanowi¹ miêdzynarodow¹ zbieraninê.
W porcie w Limassol wysiadka. Prom Nissos Kypros p³ynie dalej, a my za chwilê ruszymy naszym autokarem na camping.
Trzeba tê chwilê uwieczniæ, bo to pierwszy polski autokar, jaki znalaz³ siê na Cyprze. W momencie robienia zdjêcia jeszcze nic o tym nie wiemy. W³¹czylimy siê, a w³aciwie Piotr, w obowi¹zu- j¹cy tutaj ruch lewostronny i pojechalimy na najbli¿szy camping o nazwie Kalymnos. Po³o¿ony jest nad morzem, dobrze zagospo- darowany i niezbyt drogi. Teraz spêdzimy tu tylko jedn¹ noc, wiêc
nie rozbijamy namiotów. Cypr od pierwszego wejrzenia zrobi³ na mnie z³e wra¿enie. Ca³y posypany bia³ym py³em jak otoczenie cementowni. Ro³innoæ o tej porze roku ledwie ¿ywa, chyba ¿e w ogródkach i stale podlewana.
Nastêpny etap podró¿y statkiem wycieczkowym Princessa Marisa" z Limassol do Hajfy i Port Saidu. Rano pojechalimy autokarem do Limassol. Po¿egnalimy siê z kierowcami Andrze- jem i Piotrem oraz ze Stasiem i wsiedlimy na statek. Tu nasze kajuty s¹ ju¿ wy¿ej po³o¿one i bardziej komfortowe. W ka¿dej 4- osobowej kajucie jest wêze³ sanitarny. Do posi³ków obowi¹zuje strój zbli¿ony do wieczorowego. Ca³e wnêtrze statku jest klimaty- zowane i to jak na mój gust trochê przesadnie. Ró¿nica tempera- tur miêdzy otwartym pok³adem a wnêtrzem statku jest silnie od- czuwalna. Mia³o to potem negatywne skutki w postaci chorób gard³a u wielu osób z naszej grupy.
Z Hajfy jedziemy autokarami do Betlejem i Jerozolimy. W na- szym autokarze jest polskojêzyczny przewodnik. Opowiada du¿o i ciekawie. Jeden dzieñ pobytu w Izraelu to o wiele za ma³o, ¿eby móc wyrobiæ sobie zdanie na temat tego kraju i jego mieszkañ- ców. Zobaczylimy to, co niezbêdne. Na placu przed Bazylik¹
Grobu Pañskiego nie tylko my, ale tak¿e oddzia³ wojska izrael- skiego czeka na wejcie do Bazyliki. Ca³a izraelska m³odzie¿ w wieku lat 18 idzie na 3 lata do wojska. Oczekuj¹cy oddzia³ by³ koedukacyjny, a dowodzi³a nim, o ile dobrze zauwa¿y³am dziew- czyna.
Noc¹ p³yniemy do Port Saidu. Rano w porcie czekaj¹ na nas autokary z przewodnikami. Nasza przewodniczka mówi tylko po angielsku, ale jest z ni¹ Polka pracuj¹ca na Princessie i ona jest t³umaczk¹. Do Kairu jedzie siê 2,5 godz. Poznajemy kawa³ek Egiptu wy³¹cznie z okien autokaru. Mijamy tzw. Miasto Umar-
³ych. Jest to ogromny cmentarz z grobowcami jak ma³e domki jednorodzinne, teraz podzielony szos¹ Port Said - Kair. W tych grobowcach mieszkaj¹ ludzie, niezliczone masy ludzi. Na tym terenie nie funkcjonuje ¿adna w³adza ogólnopañstwowa, policja nie kwapi siê tam zagl¹daæ. Nikt nie zna liczby mieszkañców tego przedziwnego miasta i dlatego liczbê mieszkañców Kairu wraz z Miastem Umar³ych okrela siê od 16 do 20 milionów. Drobna ró¿nica, prawda? Wzd³u¿ brzegu ci¹gnie siê nasyp zas³aniaj¹cy lustro wody. Najpierw jedziemy do Gizy do piramid, potem do Sfinksa. Jeli chodzi o Sfinksa, to pasuje do niego jak ula³ przy-
piewka góralska Giewoncie, Giewoncie, pikny ty na froncie, hej! ale i od ty³ka, ³adna z ciebie bry³ka! A temperatura na pewno przekracza 50°C o kilka kresek! Du¿ym rozczarowaniem dla mnie by³ fakt, ¿e miasto jest ju¿ tak blisko tych wspania³ych zabytków.
Trzeba siê po prostu staraæ, ¿eby miasta nie widzieæ.
Zamek pojoanicki w miecie Rodos
Kana³ Koryncki
Poza tym bylimy w Muzeum Kairskim, gdzie oprowadza³ nas Egipcjanin, który jaki czas mieszka³ na Przymorzu w Gdañsku.
W Instytucie Papirusa pokazano nam, jak siê wytwarza papirus.
Gdyby zechcieæ uruchomiæ produkcjê papirusu w Polsce, to naj- wiêkszym problemem by³oby wyhodowanie papirusów o dosta- tecznie grubej ³odydze. Niezbêdne narzêdzia to nó¿ kuchenny, miska z wod¹, t³uczek do miêsa, szmatka i praska. Takie oprzy- rz¹dowanie znajdzie siê w wielu kuchniach polskich.
Wracamy na Cypr. Spêdzimy tu kilka dni. Jednego dnia udaje- my siê do Pafos. Ogl¹damy tu tzw. Grobowce Królewskie, cieka- we ze wzglêdu na wysoko umieszczone p³askorzeby i dodatko- we nisze. Królów w tych grobowcach nie chowano, ale ludzi bar- dzo zamo¿nych tak. W Pafos koció³ Kyriaki-Khrysopolitis- sa, a przed nim rozci¹gaj¹ siê ruiny staro¿ytnej budowli. Mówi siê, ¿e przy tym prêgierzu wymierzono w.Paw³owi 39 batów, a on zrewan¿owa³ siê zuchwa³emu Rzymianinowi sprowadzeniem na niego lepoty. W rezultacie inny rzymski VIP nawróci³ siê.
Cypr jest wysp¹ Afrodyty. Niedaleko Pafos znajduj¹ siê ruiny po wspania³ej wi¹tyni Afrodyty, oraz zatoczka Petra Tou Ro- umiou. By³o to bardzo dawno temu, kiedy przyjazne pr¹dy przy- gna³y tu spienione, niemiertelne genitalia Uranosa, których po- zbawi³ go jego w³asny syn Kronos. Z tej to piany wy³oni³a siê Afrodyta. Poni¿sze zdjêcie przedstawia fragment tej niezwykle dla ludzkoci wa¿nej zatoczki. Zarysowuje siê ona za ska³¹, o któ- r¹ oparta jest Ró¿a.
Nasz prom zawija³ po drodze do trzech portów na trzech ró¿- nych wyspach: na Patmos i Rodos (Dodekanez) oraz na Tinos (Cyklady).
Przenosimy siê do miasta Rodos na wyspie Rodos. W tym za- mczysku, pami¹tce po Joannitach, mieci siê muzeum.
Na Rodos czczono Heliosa i tu ustawiono jego z³oty pos¹g zaliczony do siedmiu cudów wiata, czyli Kolosa Rodyjskiego.
Zniszczy³o go trzêsienie ziemii. W miejscu oparcia jego stóp usta- wiono teraz dwa s³upki ze zwierzêtami. S¹ to ³osio-jelenio- -ko- zio³ki, z jednej strony wejcia do portu on, z drugiej ona.
Wyspa Patmos znana jest z tego, ¿e tu w. Jan pisa³ Apokalip- sê, a na Tinos znajduje siê grekokatolickie sanktuarium maryjne.
Jest ono dla Greków tym, czym dla Polaków Czêsto- chowa, i te¿
po³o¿one jest na wysokiej górze.
Ci¹g dalszy podró¿y to ju¿ wy³¹cznie droga l¹dowa. Mijamy Kana³ Koryncki, jedziemy do Myken. Tak siê jako sk³ada, ¿e zwiedzaj¹c greckie zabytki, zupe³nie zapomina siê o tym i¿ w Gre- cji mog¹ ¿yæ zwyczajni ludzie nie maj¹cy nic wspó³nego ani z tu- rystami, ani z zabytkami. Zdjêcie tych kóz to dowód na istnienie nieturystycznej Grecji. Te kozy pas³y siê w jarze za twierdz¹ my- keñsk¹, a pilnowa³ ich staruszek pastuch.
W Delfach chcielimy zasiêgn¹æ opinii Pytii co do dalszej pod- ró¿y, ale niestety etat wró¿bitki zosta³ ju¿ zlikwidowany. W tej sytuacji udajemy siê na pó³noc, odwiedziæ klasztory na ska³ach, czyli Meteora. Nocujemy tu na campingu Kastraki w pobli¿u ta- kich w³anie malowniczych ska³. Jest to nasz przedostatni nocleg w Grecji. Potem jeszcze tylko nocleg pod Tessalonikami, w Rus- se, Makó, w Cieszynie ... i ju¿ w³asne ³ó¿eczko!
Zainteresowanych szczegó³ami uprasza sie zajrzeæ do opraco- wanego przez Ró¿ê Dziennika podró¿y na Cypr i trochê dalej.
Po egzemplarzu dziennika otrzyma³ ka¿dy z uczestników.
Ró¿a Janca-Brzozowska Absolowentka Politechniki Gdañskiej Fot. Janusz Brzozowski Wydzia³ Elektrotechniki i Automatyk
Mykeñskie kozy
123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345 123456789012345678901234567890121234567890123456789012345678901212345678901234567890123456789012123456789012345678901234567890121234567890123456789012345POLEMIKI
PLAGIAT DOMNIEMANY
Spór, który siê toczy pomiêdzy Ministrem EN a rodowi skiem Luminarzy Nauki, jest nie tylko interesuj¹cy, ale i po- uczaj¹cy. Pokazuje on, jakie to wielkie dylematy stwarzaj¹ sobie Polscy Luminarze Nauki. Bowiem sprawa plagiatu jest tu tylko pretekstem, wa¿nym ze wzglêdu na osobê domniemane- go plagiatora. W rzeczywistoci rzecz idzie o relacjê pomiêdzy w³adz¹ nominowan¹ a wiêt¹ w³adz¹ profesorskiej demokra- cji, w sferze nauki. Niestety, po nieco przyd³ugiej socjalistycz- nej kwarantannie, równie¿ nauki, wielu zapomnia³o, a niektó- rzy nigdy nie doroli do tego, by zrozumieæ, ¿e w nauce obo- wi¹zuje jeszcze trzecia w³adza - autorytetu dokonañ. Podpiera- nie nauki ró¿nymi protezami, jak: demokracja, ideologia, na- puszona celebra, czy nawet okazjonalna moralnoæ, jest dzia³a- niem sztucznym. To cz³owiek ma byæ przyzwoity, a nie nauka.
Obecnie, najbardziej ogólnie, problem ten jest zanalizowany w encyklice Jana Paw³a II pt. Wiara i rozum, która pokazuje,
¿e cele nauki i wiary s¹ zbie¿ne poznanie prawdy.
W ¿yciu codziennym, problem pojawia siê wtedy, gdy za- czynamy ró¿nie traktowaæ prawdê. W naszym krêgu kulturo- wym przyjêto traktowaæ prawdê po chrzecijañsku jednoznacz- nie. W innych krêgach, o przewadze kultury przedchrzecijañ- skiej, prawda jest wartoci¹ wzglêdn¹. W wielu krêgach kultu- rowych, prawdê traktuje siê wrêcz warunkowo. W Polsce po 55 latach od ostatniej wojny ci¹gle obowi¹zuje zasada: nie jest wa¿ne co siê mówi ale kto mówi i to jeszcze zale¿nie od czasu oraz okolicznoci. .
W dyskutowanym przypadku, Minister Handke broni zasad elementarnych, bez ¿adnych przymiotników i aktualnie obowi¹- zuj¹cego prawa. Adwersarze (niestety liczni) broni¹ demokra- cji, a wiêc praw umownych , doranych i praktycznych, ale wcale nie bezwzglêdnie koniecznych. Sytuacja ta jest o tyle interesu- j¹ca, gdy siê zwa¿y, ¿e w zasadzie ma³y incydent urasta do ran- gi problemu, sporu bardzo presti¿owego. I aby to zrozumieæ, konieczne jest odwo³anie siê do smutnej spucizny najnowszej historii. Przecie¿ przez lata prezentacja wybitnych polskich oso- bistoci rozpoczyna³a siê i koñczy³a stereotypem: studiowa³
w ZSRR, przebywa³ na sta¿u lub stypendium w Anglii lub USA, piastowa³ urzêdy, otrzyma³ nagrody i odznaczenia, cz³onek to- warzystwa, wybierany do... itp. A prawie nic o tym, co sam zrobi³, czego dokona³, najwy¿ej czym siê zajmowa³. (Proszê sprawdziæ, na jakich stypendiach przebywali Pos³owie i Sena- torzy RP).
W takiej sytuacji nietrudno sobie wyobraziæ, ¿e student mo¿e oszukaæ dwóch samodzielnych pracowników naukowych: opie- kuna pracy magisterskiej i recenzenta. I nie ma w tym nic cie- kawego oraz nadzwyczajnego, ¿e jeden nieutytu³owany student
oszukuje kilku tytulantów, obwieszonych nadmiarem od- znaczeñ i godnoci, jak cesarscy genera³owie. Zdziwienie nato- miast musi budziæ to, ¿e Rektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. dr hab. W³odzimierz Siwiñski zabawia siê prawotwórczo-
ci¹ ogóln¹, w specjalnoci prawa zaocznego, zamiast od razu pozbawiæ swych pracowników prawa dyplomowania. Ukrywa- nie swojej niewiedzy lub niewiedzy swoich podw³adnych, pod p³aszczykiem odpowiedzialnoci zbiorowej, ludzkoæ ju¿ wie- lokrotnie przerabia³a i to na ogó³ z tragicznymi skutkami. Trud- no sobie te¿ wyobraziæ, jak mo¿na w ¿yciu akademickim prze- widywaæ i planowaæ przestêpstwa systemowe. Rektor Siwiñ- ski, wzorem £ysenki, ma wprawê w szermowaniu prawem od- powiedzialnoci zbiorowej i du¿e zami³owa- nie do s¹dów kap- turowych. Da³ tego próbkê ju¿ w 1996 r., publicznie, w Polity- ce, Nr 13 z 30 marca, gdzie nie tylko gromi tzw. docentów marcowych, w sposób daleki od poszanowania prawdy, poma- gaj¹c w tworzonym ad hoc politycznie koniunkturalnym pra- wie, w odcieniu faszystowskim, bo likwiduj¹cym wszelk¹ dys- kusjê wokó³ tego problemu. W swym prawotwórczym zacie- trzewieniu nie raczy³ nawet zauwa¿yæ, ¿e tysi¹ce ludzi na do- centurê marcow¹ uczciwie pracowa³y ca³e ¿ycie osobicie a odebrane to im zosta³o jednym ukazem odpowiedzialnoci zbiorowej. Niestety, w sprawie domniemanego plagiatu, Mini- strowi i Pos³owi nie tak ³atwo odebraæ g³os, jak bezpodstawnie napiêtnowanym docentom marcowym domniemanym sprawcom nieszczêæ bierutowskich pociotków.
Jak demokracja pasuje (przystaje) do nauki, demonstruje tak-
¿e KRASP, ¿¹daj¹c zakucia ¿ycia akademickiego w ³ysenkow- skie obyczaje jedynie s³usznego prawa administracyjnego.
Uchwa³a Nr 6 Prezydium KRASP demonstruje klasyczne po- mieszanie pojêæ i kruszenie muru, którego w ogóle nie ma. Prze- cie¿ Minister Handke ¿adnej Uczelni nie broni przestrzegaæ ani prawa, ani norm moralnych. Minister nie zgadza siê tylko z bol- szewick¹ zasad¹, ¿e: dajê i zabieram. A ironii losu dope³nia podpis Przewodnicz¹cego KRASP, prof. dr. hab. Aleksandra Koja, który nie tak dawno jeszcze skwapliwie ukrywa³ studen- tów UJ obrzucaj¹cych Ministra Wiatra jajkami, a obecnie kon- tynuuje ma³o chwalebne tradycje swojego tecia: Rektora UJ Teodora Marchlewskiego (1948-56), bratanka okrutnie s³aw- nego Juliana swojego pierwowzoru. Okres prze³omu lat 40.
i 50. szczególnie obfitowa³ w przestrzeganie norm moralnych i prawnych radzieckich.
Osobicie nie wyobra¿am sobie, jak nauczyciel akademicki, dyplomuj¹cy lub doktoryzuj¹cy, mo¿e daæ siê oszukaæ niewie- dz¹ studenta i nabraæ na bana³ plagiatu. Mo¿e to siê zdarzyæ tylko w przypadku kompletnego niedbalstwa lub niedo³êstwa intelektualnego. Bowiem ¿eby zaistnia³o oszustwo tego typu, potrzebni s¹ nie tylko oszuci, ale i oszukani. To prawda, ¿e przy dyplomowaniu zdarzaj¹ siê ciekawsze rzeczy, ani¿eli in- cydenty, ¿e niedouczony student oszukuje niedokszta³conego
uczonego.
W mojej, rednio bogatej praktyce promowania m³odych ludzi, zdarza³y siê te¿ ciekawe przypadki. Te ciekawsze nawet zapamiêta³em. I tak niegdy wie¿o wypromowany doktor roz- rzewniaj¹c siê, wyzna³, ¿e przed kilku laty (nawiasem mówi¹c, studiuj¹cy wed³ug indywidualnego programu u mnie) jego ko- lega, który zrobi³ dyplom u mnie z termistorów organiczno metalowych (na poziomie patentowym), nie odda³ wykonanych próbek, a wypali³ je, wytapiaj¹c z nich oko³o 2 kg srebra. Oprócz innych skojarzeñ, przypomnia³a mi siê historia z³otych wytwo- rów Inków, przetopionych w sztaby przez hiszpañskich zdo- bywców. Ale poniewa¿ w mojej pracowni z³otem, platyn¹ oraz alkoholem dysponowa³y panie, dlatego zdarzenia tego nie sko- mentowa³em. Chocia¿ by³em zszokowany. Obecnie, oszust
jest szanowanym (nie przeze mnie) biznesmenem, a dyskretny doktor naukowcem niewykorzystanych szans.
Bardziej z³o¿one refleksje wzbudza przypadek innego dy- plomanta. Podczas wizytacji domu akademickiego zaintereso- wa³ mnie m³ody cz³owiek ze z³aman¹ rêk¹, graj¹cy na flecie.
Rêkê z³ama³, graj¹c w pi³kê no¿n¹, i dlatego gra³ na flecie. Poza tym mia³ bardzo dobre wyniki w nauce. Zaprosi³em go do mo- jego laboratorium - gdzie pozosta³ ju¿ do dyplomu. Uzyska³ prawie wszystko, co móg³ uzyskaæ student: publikacje, patenty, nagrody, dyplom z wyró¿nieniem i mieszkanie. W tym dy-
¿urnym pierwszeñstwie potkn¹³ siê dopiero na Marysi, m³o- dej lekarce, która stanê³a mu na drodze w konkursie o miano najlepszego studenta rodowiska akademickiego (Nagroda Czer- wonej Ró¿y). Mimo podobnych atutów, mój dyplomant prze- gra³ w wyniku braku równouprawnienia w przyrodzie. Naj- bardziej ubawi³o nas to, ¿e Marysia nie tylko wszystkie osi¹- gniêcia naukowe mia³a bardzo dobre, to jeszcze urodzi³a dziec- ko, czego Zbyszek nie móg³ ju¿ dokonaæ. To zreszt¹ nie je- dyny pech w czepku urodzonego Zbyszka. T³umacz¹c siê przed kolegami z Nagrody Sekretarza Naukowego PAN, usprawiedliwia³ jej otrzymanie tym, ¿e Sekretarz Naukowy PAN to mój szkolny kolega. Ja mylê, ¿e by³ to wynik skrywanej obsesji, w tym i tego te¿, ¿e jego ojca niegocinnie przyjêli Cze- chos³owacy w trakcie przyjacielskiej wizyty w 1968 r. Nie- grzeczni Czechos³owacy k³adli siê plackiem, utrudniaj¹c l¹- dowanie jego helikoptera (p³k. pilota). Ale Dobry Bóg wyna- grodzi³ mu te wszystkie udrêki od dawna Zbyszek jest profesorem Illinois University, uniwersytetu z pierwszej dzie- si¹tki uniwersytetów USA.
Niezwyk³¹, ale ju¿ ca³kiem radosn¹ przygodê dyplomow¹ wykreowa³ mi Krzysztof Z. Protegowany dyrektora najwiêk- szego polskiego instytutu naukowego zadziwia³ otoczenie pra- cowitoci¹, zdyscyplinowaniem i wrêcz maniakalnym zami³o- waniem do porz¹dku. Gdy te jego pozytywne cechy próbowa-
³em spo¿ytkowaæ dydaktycznie, podaj¹c go jako wzór do na-
ladowania innym dyplomantom, ci przekornie twierdzili, ¿e
zboczenie Krzysia spowodowane jest brakiem rodzeñstwa, w szczególnoci m³odszej siostry, i wojskowym ojcem. Krzysz- tof wykona³ dowiadczaln¹ czêæ pracy. U¿ytkowe aspekty pracy zastrzeglimy w Urzêdzie Patentowym, uzyskuj¹c 2 patenty (u mnie 100% zg³oszeñ uzyska³o prawa patentów). Nag³ym znik- niêciem Krzysztofa Z. zaniepokoi³em siê wtedy, gdy Dziekan zapyta³: co z dyplomem protegowanego przez Warszawê? Za- telefonowa³em do rodziców Krzysztofa i wszystko siê wyda³o.
Raczej niezmartwiony ojciec Krzysztofa poinformowa³ mnie,
¿e dyplomu to syn ju¿ nie dokoñczy, bo otrzyma³ upragnione zatrudnienie w Locie w charakterze pilota.
A tak w ogóle, to polscy studenci, stanowi¹cy przez d³ugie lata najmniejszy u³amek m³odej generacji (7%) studiuj¹cej Eu-
ropy, zdolni byli do niezwyk³ych szaleñstw, ale najmniej do plagiatów. Konsekwencj¹ tej restrykcyjnej selekcji jest wysoki poziom socjalistycznej inteligencji oraz duchowieñstwa (te¿
mieli swoje szko³y), a s³abiutki ludu pracuj¹cego. Szkoda, ¿e III RP z ¿elazn¹ konsekwencj¹ kontynuuje te ma³o chwalebne tradycje. Wbrew socjalistycznym przekonaniom, ¿e wszystko jest z nadania (pe³na kontrola), to m³ody cz³owiek chc¹cy uzy- skaæ dyplom ukoñczenia studiów lub doktorat musi siê jednak czym wykazaæ. Dopiero habilitacjê dostaje jak szlachectwo
pok¹tnie.
Prawo i obyczaj akademicki bardzo nisko oceniaj¹ plagiat, a plagiatorów traktuje siê jak moralnie trêdowatych. Nie jest to jednak powód wystarczaj¹cy, by tê rzadk¹ chorobê leczyæ do- datkowym prawem administracyjnym, jak jak¹ chorobê spo-
³eczn¹. Trudno bowiem w nauce normy moralne zakuæ w admi-
nistracyjne nakazy. Chocia¿ powojenna Polska obfituje w licz- ne przyk³ady takich dzia³añ, a nauka polska w szczególnoci.
A tak w ogóle, to panowie Rektorzy i Profesorowie nie powinni siê publicznie przyznawaæ, ¿e w ich Uczelniach oraz ich Kate- drach maj¹ miejsce plagiaty, a tak¿e ci¹ganie na egzaminach.
A ju¿ w ¿adnym przypadku nie powinni siê z tym obnosiæ przed dziennikarzami, a co najwy¿ej poskar¿yæ siê swojemu Mini- strowi. Nie tak dawno przecie¿ ¿alili siê obficie na swój gar- baty los sekretarzom partii.
Bronis³aw J. Jachym Wydzia³ Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej
Moja przygoda z fotografi¹
Moja przygoda z fotografi¹ zaczê³a siê przed laty, gdy na 12. urodziny dosta³em w prezencie od rodziców Druha mój pierwszy aparat. Uwiecznia³em wówczas na szerokich fotopanach rodzinne spacery, wycieczki za miasto, krajo- brazy z wakacji na wsi.
W szkole redniej, za pieni¹dze zarobione latem, kupi³em Smienê i wiat³omierz. Z wyjazdów na obozy wêdrowne przywozi³em przezrocza górskich pejza¿y i urz¹dza³em domowe pokazy. Z czasem zwiêkszaj¹c wymagania wobec siebie, zainteresowa³em siê fotografi¹ mistrzów pejza¿u, co wynika³o z mojego zami³owania do przyrody i wêdrówek.
Dopiero w latach 90. odwa¿y³em siê zaprezentowaæ publicznie swoje prace. W 1995 r. mój slajd z widokiem zimowych Tatr wygra³ konkurs Gdañskiego Towarzystwa Fotograficznego. Potem przysz³y wystawy na Politechnice Gdañskiej i w Dwor- ku Sierakowskich w Sopocie. Ostatni¹ kolekcjê prezentowa³em w holu Biblioteki G³ównej PG w styczniu i lutym 2000 r.
Jestem autorem kilkudziesiêciu fotografii do ksi¹¿ki o klasztorze franciszkanów i kociele w. Trójcy w Gdañsku.
Waldemar Szaraniec Biblioteka G³ówna PG