Przegląd Filozoficzny — Nowa Seria 1998, R. VII, Nr 3 (27), ISSN 1230-1493
Wojciech Sady
O szklanej muchołapce, w której uwięził nas Sokrates
Przez
całeżycie
Wittgensteinusiłowałwytyczyćgranice poprawnego użycia
języka, amiałoto służyćwykazaniu,
żeto,
comówią
ipiszą filozofowie
niejestanifałszywe, ani
nieuzasadnione,
jestnatomiast pozbawione
sensu.W
Traktacie logiczno-filozoficznymchodziło ponadto
o cośznacznie
ważniejszego: owskaza
nietego,co niewyrażalne, mistyczne („Jest zaiste coś niewyrażalnego. To
się u-widacznia,
jesttym,co
mistyczne”1),
a choćtego,
coniewyrażalne, nieda
sięwy razić, to filozofia Traktatu
„przedstawiającjasno to, cowyrażalne,wskażena to, co
niewyrażalne”2
.Ostateczne cele
Dociekań filozoficznychzdają
siębyćwyłącznie
negatywne:pokazuje
siętam, na
przykładach, metodępozwalającą
wciążna no
woleczyćsiebie i
innychzeskłonności dofilozofowania
3. Takczy' inaczej
Witt
gensteinmusiał wyjaśnić/opisać, na
czympolega to, iżzdanie
masens, a
wobu
okresachswojejtwórczości dokonał
tegona
dwaróżnesposoby.
1 L. Wittgenstein, Tractates logico-philosophicus, tłum. B. Wolniewicz, PWN, Warsza
wa 1970, §6.522.
2 Tamże, §4.115.
3 L. Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, tłum. B. Wolniewicz, PWN, Warszawa 1972.
Znak
zdaniowy,
czylipostrzegany
zmysłowociąg
dźwiękówlub znaków na
papierze, samprzez
się nośnikiemsensu
być niemoże
—to przekonanie
żywił zarówno wczesny,jak
ipóźniejszy Wittgenstein.
Abyjednowymiarowy
istosun
kowo prosty ciąg znaków odnosił się jakoś
do
wielowymiaroweji
niesłychanie zróżnicowanej rzeczywistości,coś
musibyćdoniegododane.W Traktacie tym,
conadajesens znakowi
zdaniowemu,jest myśl:
znak zda niowy
jest skrótowym—
w oparciuo
niezliczoneumowy—zmysłowo postrze- galnymwyrazem
myśli, którajestobrazem (możliwych)
faktów,a
todziękitemu,
żebudowa
logiczna (mojej)myślijestwspólnazbudowąlogiczną(mojego) świa
ta. Analiza logiczna znaków zdaniowych
dotyczących(możliwych) faktówdopo
wiadając to
wszystko, coznaki połykają, ujawnia
logiczną budowęmyśli i od
wzorowywanej
przez
niąrzeczywistości. Próby
dokonanialogicznej analizyzdań
202
Wojciech Sadyo
wartościach absolutnych czy
o „istocie”bytu kończą sięniepowodzeniami,
co wykazuje, iżwielcy
metafizycyusiłowali
wyrazićcośniewyrażalnego—co roz
wiewało się, gdypróbowalijewyrazić.
Dlatego
„oczym
niemożna mówić,
o tymtrzeba milczeć”
4.4 L. Wittgenstein, Tractatus..., dz. cyt., § 7.
Z
tej perspektywy Sokratesjawi sięjako
ktoś,kto odczuwał to,
comistycz
ne,a
co
wniewyrażalnysposób
rozwiązujeproblemsensu życia.
Określałtosło
wemarete
— i
stwierdzał,żeniejestwstaniepodać
definicjitegoczegoś. Stoso
wanaprzezeń
w
rozmowachzmieszkańcami
Aten metodazbijania,wykazywała iluzoryczność
kolejnychdefinicji podawanychprzez innych
—i
jeśli zinterpretu jemy Sokratejskie dyskusje
jakopróby
dokonania logicznej analizy zdań owar
tościach,
tow
tejczęści
swojejdziałalności filozoficznej
(filozofianiejest teorią,
leczpewną
działalnością, podkreślałzarównowczesny, jak
ipóźniejszy
Wittgen-stein) realizował program nakreślony w
tezie6.53
Traktatu-, wykazywał, żejego rozmówcy
używają wswoich zdaniach
znaków, którym niesą w stanie nadać znaczeń. Popełnił
jednakbłąd, gdyż na
tym nie poprzestał i —stosując
metodąpołożniczą —
pytał dalejw
nadziei,że dopomoże innym
definicjęarete
urodzić.Nie
powiodłomu się, bo powieść
sięniemogło:
tego,co
niewyrażalne, nieda sięwyrazić.
Nieda
sięteżo to sensownie
pytać. Sokratespowinien
byłwykazać
lu
dziom, żeilekroć
próbują powiedziećcoś o wartościach, wypowiadają niedo
rzeczności. Potempowinien
był milczeć.
Zgodniez
filozofią języka
wyłożonąw Dociekaniachfilozoficznych tym,co
nadaje sens zdaniu(niknie
teraz rozróżnieniezdań i
znakówzdaniowych)
jestużycie go
w szczególnymkontekście. Na
kontekstówskładają
się z jednejstrony
język,do którego zdanie należy,
a zdrugiej
złożoneokoliczności życiowe, w
ra
machktórych zdanie
służy jakonarządzie. W zwykłych
okolicznościach ukocha
ne słowafilozofów,
np.istnienie, substancja, prawda,
wiedza, uzasadnienie, do bro,
słusznośćitp.
mają jasne—i całkiem
zwyczajne— zastosowania, a na py
tania,w
których słówtych
sięużywa, w typowych sytuacjach udzielamy
wyraź
nychodpowiedzi. Kiedysytuacjestająsięnietypowe, niewiemyczęsto, co
należy powiedzieći wpadamy
wzamęt, z którego
wydobywamy się dokonującreformy
języka.Filozofia też
jest wyrazemjęzykowego zamętu,ale
zupełnieinnego ro
dzaju. Rodzi
sięona (oczym
wspominali zarówno Platon,jak i Arystoteles), gdy
ludziedysponują
wolnym czasemi (dopowiada Wittgenstein)
zaczynająużywać słów i zdań
nie jakonarzędzi uwikłanych
wpewne szczególne sposoby życia, ale
gadają popróżnicy.
Językfilozofów próżnuje,
piszeWittgenstein,obraca
się nie
jako najałowym
biegu.Z tej perspektywy
rodzą siępytania,
codane
słowo zna
czy,a odpowiedzi
na żadne z nichnieuzyskujemy, gdyż pozbawione praktycz
nychzastosowań
słowa
niczegojuż
nieznaczą (znaczeniem słowa czy zdania
jestużytek, jaki z niego czynimy).
Gdy mówimynp.
— w stosownych okolicznoś
ciach
—„upłynęłood tych wydarzeń
wieleczasu"lub „istnieje
rozwiązanietego
O szklanej muchołapce, w której uwięził nas Sokrates 203
równania
”(a
nawet,jak zauważa Wittgenstein
wostatnim
paragrafiewłaściwego tekstuDociekań,
gdy mówimyo
maśle,że
rośniew
cenie), niepowstają żadne problemy
z rozumieniemtych
słów.Problemy filozoficzne
rodząsięwtedy, gdy
językświętuje, gdyzastanawiamysię nadznaczeniami pojmowanymi
z próżnia-czej perspektywy
jako
byty, anienad użytkiem, jaki ze
słówczynimy
—i pytamy,
czymjest czasjakotaki
albo czym jestlub
na czympolega istnienie w
ogóle.Dochodzi
do tego
innepomieszanie;to
samosłowonależy często do różnych
gier językowych —termin „grajęzykowa
” ma w Dociekaniachpodkreślać,
że „mó wienie
jest częściąpewnej
działalności,pewnego
sposobużycia”5
— cow
typo
wych okolicznościachnierodzi trudności,
jakoże
kontekstrozstrzyga,o jaką grę
— o
jaki sposób użycia
—chodzi.Filozofowie,
goniącza chimerami
zrodzonymiprzez brak zaangażowania
(przynajmniejwtedy,gdyfilozofują) w życiepraktyczne,
nieświadomie mieszają różnesposobyużycia słów,
coprowadzim.in.do
poszu
kiwaniarzeczy
dla rzeczowników —bo skoro istnieje
rzecz zwana „stołem”, to musi istnieć coś, conazywamy „czasem”
, „relacją” czy
„dobrem”
. (Jasneteraz się staje,
dlaczegoWittgenstein
swoich najbliższych uczniówskłaniał
nie tylkodo
porzuceniafilozofii, ale
bardziej jeszczedo podjęcia
uczciwej, najlepiejfi
zycznej pracy).
Filozof przypomina muchę uwięzionąw szklanej
muchołapce, wciąż nanowo lecącą ku iluzorycznym celom
powstałym z niezliczonychodbić
całkiem zwyczajnychrzeczy
inieubłaganienabijającąsobieguzy
oniedostrzegalne
ściany.Celem Dociekań filozoficznych
niejest wytyczenie właściwychdróg
dochimerycznych celów, ale
wskazanie „muszewyjścia ze szklanej muchołapki”6
.5 L. Wittgenstein, Dociekania..., dz. cyt., § 23.
6 Tamże, § 309.
7 W.K.C. Guthrie, Filozofowie greccy od Talesa do Arystotelesa, Znak, Kraków 1996 s. 10.
Z perspektywy
Dociekańfilozoficzna
działalność Sokratesajawi się jak
nas tępuje. Trzeba
najpierw zwrócić uwagęna
fakt, iż Sokrates próżnował (nie był bogaty, alewybrał
niedostatek, aby poświęcić prawie całyczas filozofowaniu).
W zastanej
przezeń rodzimej grece funkcjonowało w owym czasie słowo
arete,które,
jeśliwogóle
dasięprzełożyćna współczesną
polszczyznę,to
jako„bycie
dobrym wczymś” lub
„należyteswej pracy wykonywanie
”. Dlatego też
zazwy czaj, jak
podkreślaW.K.C. Guthrie,
„posłowie tympojawiałosię
dopełnienie za
leżnelub
przydawkaokreślająca
”,a
jeślimówionoo arete,
to trzeba byłododać„w
czymi
czyja”
7. Tego już Sokrates
niedodawał.
Pytało arete jako taką,
oarete człowiekawogóle.Po czym
następowałotypowe dlafilozofów
pomieszanie gierjęzykowych i
wto pomieszanie przebiegle
wciągał swoichrozmówców. Najpierw
skłaniał
ichdo opisania sposobu użycia
danegosłowa
wpewnej
grze językowej, późniejzmuszał do
przyznania,iż
winnych okolicznościach
używa sięgo też
inaczej, a oba sposoby użycia
niesą bynajmniej
zgodne.(A
dlaczego miałyby być zgodne? Przecież wnaturalnych sytuacjach życiowych
tychsposobów
nie204
Wojciech Sadymieszamy, używanie
słów
wtrakcie
zwykłychczynności
zabezpiecza nas przed popadnięciem wzamęt. Jedyniepróżnujący filozof niejest w stanie w
tymwszyst
kim
siępołapać).Następnie
przywoływałjeszcze
innesposoby
użycia—i wraz ze swoim rozmówcą
gubił sięw straszliwym labiryncie. Taką właśnie naturę
ma„trudność, w
którąuwikłał sięSokrates, kiedy
próbowałpodać
definicję słowa.Wciąż
od nowa wyłaniały
się użyciasłowa,
któreokazywałysięniezgodne z
po
jęciem,do którego prowadziły
nas inneużycia.Mówi
się: Toprzecież
taknieJest
— a przecież
to jest tak!
— imożna
jedyniewciąż powtarzać sobie
te przeci
wieństwa”8. Dociekania Sokratesa niemiały
charakteru dociekań rzeczowych, którezawsze prowadzi
sięwobrębie pewnej gry
językowej.Nie
byłatoteż
analizagramatyczna
naszych wypowiedzizmierzająca
dousunięcia zamętu
językowego.Był
to wytwór
zaplątaniasię wregułach
naszegojęzyka. I dlatego
„kiedy czyta sięsokratyczne
dialogi, masięnastępująceuczucie:cozastraszna
strataczasu!
Po cote wszystkie
argumenty, któreniczego
niedowodzą
iniczegonierozjaśniają?”9
. GdybyWittgenstein mógł cofnąć
się w czasie i spotkać naulicachAten Sokrate
sa,
powiedziałbymu
może. „Przestań gadaćpo
próżnicyi
wciągać wto
innych.Twoje
pytania o znaczenia
słówto
pogońza chimerami zrodzonymi
przez złu
dzeniajęzykowe.
Weź siędo
uczciwejpracy,
wtedy będziesz wiedział, oczym
mówisz ipo co”
.8 L. Wittgenstein, Uwagi różne, w: L. Wittgenstein, Uwagi o religii i etyce, tłum. M. Ka
wecka, W. Sady, W. Walentukiewicz, Znak, Kraków 1995, uwaga z r. 1937.
9 Tamże, uwaga z r. 1931.
The Fly Bottle that SocratesPut Us In
What can we learn about
Socratesif we view his teaching from
the two per
spectives of Wittgenstein’searly
andlate philosophies?
Inthelight
of the Trac- tatus, themethod of questioning
and challengingsounds
verypromising,
but the maieuticmethod of extracting
ideas fromsomebody
else’
smind must
beviewed
asan attempt to articulate
the ineffable.In
thelight
ofthePhilosophical
Investi
gation both strategieslead to
alinguistic
confusion and areno
morethan an ex
pression