• Nie Znaleziono Wyników

Mixer magazyn studentów nr 40, maj 2010

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mixer magazyn studentów nr 40, maj 2010"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

IS

SN

1

7

3

2

-6

4

9

4

nr

4

0

,

m

a

j-c

z

e

rw

ie

c

20

10

e

g

z

e

m

p

la

rz

b

e

z

p

ła

tn

y

(2)

The End

Z arządzanie firmą górą!

- Umiejętności ortograficznych nabyw a się głównie p rzez czytanie...

Form alności przed w yjazdem Język, czyli twój w izerunek

10 11 12 14 16 18 19 20 21 22 22 23

C hodzi tylko o tolerancję...

- M usiałem pozw ać rodziców, aby sąd orzekł, że nastą­ piła p o m y łk a ...

Juwenalia, czyli © copyright U niwersytet Jagielloński - Nie po to zakładaliśm y kapelę, żeby sobie powiększać biust lub robić jakieś inne bzdurne rzeczy

- N aszym rynkiem m u zyczn ym wciąż rządzi chaos...

- Dzięki m arce w olno m i czasami powiedzieć „n i e”

W arto się w ybrać do te atru - M a m w dom u aż trzy huskie...

SPP, czyli... p o poradę sprawą do studentów KA Kulinaria polityczne,

czyli (nie)lekkostrawna kam pania W arto przeczytać...

Kuszenie studentów Juwenalia 2010

miXer

magazyn studentów

n. Andrzeja Frycza Modrzewskiego

redaktor naczelny

Bartosz Walat

redakcja

D orota Zdechlikiewicz M irka Kędzierska Kinga Zielińska Jerzy Marcinkowski Katarzyna Stokłosa Tomasz Buczek

Beata Tracz-Sim ankow icz R obert Jabcoń Karolina Kowalska Przemysław Drążek Agnieszka Serda Justyna Z uber A leksandra Parzyszek Paweł Klimek M onika Bury

zdjęcia

Łukasz Z ołądź

dtp i layout

Mateusz Janusz (hussars.pl)

adres

mixer_ksw@interia.eu

druk

D ru k a rn ia Cardigan

GOŚClEnumeru

Goł2S5#£-e

A

pSS

M a ś l a k a

nakład

2000 egzem plarzy

opieka redaktorska

Maciej M alinowski

( W ydział Politologii i Kom unikacji Społecznej)

R edakcja z astrzeg a s obie p ra w o d o re d a g o w an ia tekstów o ra z z m ia n y ich ty tułów . R edakcja n ie z w raca tekstów n iez am ó w io n y c h .

(3)

„Koniec końców kocha się swą żądzę,

a nie to, czego się pożąda7'

Fryderyk Nietzsche

The End

Ż

ałoba narodow a, pow ódź i czynniki przy p a d k o ­we w yprow adziły „M ixera” w otchłań czasową i choć w tej chwili następuje jego pow rót, to jest to jedynie początek końca.

Tak się złożyło, że trzym acie w rękach 40. n u m e r naszego magazynu. O t taki niespodzie­ w any jubileusz! Dla m n ie szczególny, bo łatwo nie było. Przez myśl przem ykają m i różne sentencje, ale w obawie przed tym , że m ogę już nigdy nie pojawić się na tej pięknej lansiarskiej stronie, pragnę podziękow ać tym, którzy nie szczędzili trzech groszy wsparcia:

Pani D ziekan Katarzynie Pokornej-Ignatow icz za zaufanie, Pani P rodziekan A nnie Frątczak za wsparcie,

Panu Redaktorow i M aciejowi M alinow skiem u za partnerstw o, Starej Redakcji za to, że odeszli,

Nowej Redakcji za to, że przyszli, M ateuszowi Januszowi za zaangażowanie, Bartłom iejowi M isińcow i za wszystko pozostałe.

Dołącz do nas!

m ixer_ksw @ interia.eu!

(4)

I konkurs o tytuł Mistrza Ortografii Krakowskiej

Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego zakończony

Zarządzanie

firmą górą!

kwietnia 2010 r. odbył się w Krakowskiej A ka­ dem ii im. A ndrzeja Frycza M odrzewskiego pierw szy konkurs o tytuł M istrza Ortografii Krakowskiej A kadem ii im. A ndrzeja Frycza M odrzew skie­ go przygotow any przez Koło Naukowe D ziennikarzy i Poli­ tologów (z Agnieszką Przybylską na czele).

Sprawdzianowi (tekst przygotował m istrz ortografii polskiej, katowickie „D yktando”, Maciej M alinow ski z W y­ działu Politologii i K om unikacji Społecznej) p o d d ało się około 20 studentów. Zwyciężył Mikołaj Torbiczuk z III roku zarządzania firmą, k tó ry z rąk pro re k to r prof. d r hab. Barbary Stoczewskiej otrzym ał piękne pióro z w ygraw ero­ w anym tekstem i nag ro d y książkowe.

- Popieram tego typu inicjatywy ja k ogólnouczelniane dyktando - pow iedziała prof. Barbara Stoczewska. - S tu ­ denci m u szę lepiej pisać, poniew aż od pewnego czasu trafiają do m nie pism a z rażącym i błędami. Liczę na to, że za rok, kiedy odbędzie się drugie dyktando, zgłosi się do niego o wiele więcej chętnych...

W ju ry dyktanda zasiadali prodziekan W ydziału P o­ litologii i K om unikacji Społecznej prof. d r A n n a Frąt- czak, d r Agnieszka W alecka-Rynduch, d r Tomasz Jakubec i red. Maciej Malinowski.

C o sprawia, że tak dobrze znasz

ortografię? nieje ru b ry k a języka „Obcy język p pro w a d zo n a przez m istrza ortografi skiej M acieja Malinowskiego. Jest tan że d o d atek pn. „ A ngorka” dla dzieci i dzieży, a w niej „Polszczyzna o d ręki Literki”, k tórą bardzo lubiłem czytać, autor przystępnie w yjaśnia różne me; polskiej pisow ni i gram atyki. Zostało do dzisiaj...

- Wydaje m i się, że to, iż bardzo dużo czytam. Może się to niektó­

ry m wydać dziwne, ale lubię taką w łaśnie form ę spędzania w olne­

go czasu. Zresztą m a m też inne z a in te re so w a n ia . O rto g ra fię i wpajała m i o d najm łodszych b lat nauczycielka języka p o i­ l i skiego w szkole podstawowej K w O strow cu Świętokrzy- & skim, k tóra robiła całej

kla-B sie sporo dyktand i dzięki H tem u nabyw ałem

wpra-wy. U nas w d o m u od lat B ojciec kupuje tygodnik „A ngora”, w którym

ist-Jak oceniasz zn ajom ość zasa< prawnego pisania w śród studentów

- Niestety, n ie jest z tym najle Wszędzie widuję sporo błędów nie ortograficznych, ale i stylistycznych, g:

tycznych. Czasem uchybienia przyti

się i wykładowcom. Cóż, język polski stał ostatnio m o c n o degradowany...

(5)

r

Czy p opraw n e p isa n ie wyzwala u m iejętn e m ów ien ie?

- Owszem , po n ie w a ż jeśli p a ­ mięta się dobrze zapisane słowo, to później nie ma się raczej p ro b lem u z jego w ym ówieniem . To jednak nie wystarczy. Ważne jest p o p raw n e ak ­ centowanie danego wyrazu czy w y­ rażenia, no i używanie ich we w ła­ ściwym znaczeniu. A ró żn ie z tym bywa... Jeśli się jednak zw raca uw agę na ortografię, to z pew nością zyskuje na tym poprawne mówienie.

Jakie u czu cia w yzw ala w c z ło ­ w ieku zd ob ycie tytułu M istrza Or­ tografii?

- Przystępując d o dyktanda, nie nastawiałem się na wygraną - c h c ia­ łem się po prostu sprawdzić. Z d o b y ­ cie tytułu Mistrza Ortografii to dla m nie duże zaskoczenie. Ale czułem się bardzo zadowolony, że p o r a d z i­ łem sobie z tym wyzwaniem , choć trudnego tekstu nie napisałem b e z ­ błędnie...

Jak ocen iasz stron ę językow ą tekstów ukazujących się w m agazy­ nie „M ixer”?

- Wydaje m i się, że redakcja „Mixera” przykłada dużą wagę do poprawności ukazywanych się in ­ formacji i artykułów. Widać tu rękę opiekuna pana Macieja M alinow­ skiego... Oczywiście, zawsze znajdą się m im o to jakieś drobne uchybie­ nia, ale nie rzutują one na całość. Tak więc stronę językową magazynu „M i­ xer” uważam za bardzo dobrą. Nasze pismo zdecydowanie wyróżnia się pod tym względem spośród innych m agazynów studenckich w ychodzą­ cych w Krakowie.

Jakiej rady u d zieliłb yś lu d z io m , którzy nie radzą sob ie z p opraw ną pisownią?

- Powtarzam: umiejętności or­ tograficznych nabywa się głównie przez czytanie, wdęc ci, którzy piszą z bykami, czasem elementarnymi, muszą zacząć więcej czytać. W ra­ zie wątpliwości warto też sięgać do słow ników ortograficznych. Jednym słowem - trzeba myśleć przy pisaniu, a nie robić tego mechanicznie i li­ czyć na to, że błędy poprawi program komputerowy...

Tekst dyktanda

Zwierzenia, wcale nie m rzonki „Żaby”

Co najmniej od miesiąca zaczęły się moje naprawdę żmudne przy­ gotowania do udziału w konkursie o tytuł Mistrza Ortografii Krakow­ skiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego.

„Ożeż ty!”, słodziutka »Żabo«” - powiedziałam zrazu ni stąd, ni zo­ wąd do siebie, kiedy dowiedziałam się o ogólnouczelnianej klasówce. „Musisz koniecznie wziąć w niej udział, pokazać, na co cię stać, i w ogóle wygrać w cuglach. Nieprzypadkowo przecież w Liceum im. Słowackiego w Skarżysku-Kamiennej mieszczącym się przy alei (lub al.) 17 Stycznia, tuż-tuż placu (lub pl.). Floriańskiego byłaś najlepsza z polskiego i or­ tografii i nawet okrzyknięto cię zwyciężczynią wszech czasów. Pokażże, »Żabciu«, co istotnie umiesz! Niech no po ogłoszeniu wyników wszyst­ kim zazdrośnikom mina zrzednie!”

Powiem nieskromnie: najwyraźniej ów super tytuł po prostu mi się należał. Już wówczas niestraszne mi były trudne, a nieraz arcytrudne wyrazy, wyrażenia czy zwroty typu aha, beczułka, chuligan, gżegżółka,

myślistwo, na pew no, nietrudno, prosim y o niepalenie tytoniu, prószyć, przebyw ać za granicę, trzeba by, wrócić z zagranicy, wydawałoby się, zn a d

morza.

Pytacie: skąd wiedziałam, że należy to pisać właśnie tak, a nie ina­ czej? Odpowiem bez ogródek: trzeba się czymś od najmłodszych lat na co dzień interesować, być hobbystą (albo hobbistą). Jeśli o mnie chodzi, to namiętnie oglądałam programy telewizyjne prof. Jana Miodka, czy­ tałam porady językowe w tygodnikach, przeglądałam słowniki et cetera (lub ect.). I zostało mi to do dzisiaj.

Nieprzypadkowo, i chyba nie na darmo, po maturze wybrałam studia w mieście Wisławy Szymborskiej w nowo powstałej Krakowskiej Aka­ demii (ojej, aniśmy się obejrzeli, a uczelni przy ul. Herlinga-Grudziń- skiego, początkowo jeszcze noszącej nazwę „Krakowska Szkoła Wyższa”, stuknęło dziesięć lat!). Jestem na Wydziale Politologii i Komunikacji Społecznej, na komunikacji społecznej, idzie mi całkiem, całkiem, choć roboty co niemiara, w bród. Po obronie pracy magisterskiej chciałabym pracować albo jako PR-owiec (lub piarowiec) w dużej firmie joint ven­ ture, albo jako specjalista od marketingu politycznego lub jako redaktor adiustator w renomowanym wydawnictwie, najlepiej w „Znaku” bądź „Wydawnictwie Literackim”. I jedno, i drugie, i trzecie wydaje się aż nad­ to interesujące, nieprawdaż?

Ale coś Wam jeszcze na koniec zdradzę. Jako ewentualność biorę też pod uwagę poświęcenie się pracy naukowej. Być może natychmiast po uzyskaniu dyplomu rozpocznę studia doktorskie, oczywiście nie gdzie indziej, tylko na KAAFM (albo KA AFM). Na razie mam jeszcze trochę czasu do namysłu. A Wy, o przyszłości narodu, nie myśleliście ani razu o tym?

Maciej Malinowski,

m istrz ortografii polskiej (katowickie „Dyktando”)

(6)

LLP-Erasmus 2010/2011

Formalności przed wyjazdem

K

andydaci starający się o wyjazd na studia zagraniczne są inform ow ani o w yniku procesu rekrutacyjnego w term inie określonym w h a r m o ­ nogram ie rekrutacji przez uczel­ nianego k oordynatora p rogram u LLP-Erasmus. O d tego m o m en tu osoby zakwalifikowane m uszą p o d ­ jąć działania, które zwykle zajmują kilka miesięcy i są k o ­ nieczne, aby spełnić szereg w ym ogów związanych z o rg an i­ zacją studiów n a uczelni zagranicznej.

N iedługo po ogłoszeniu w yników m a miejsce o bow iąz­ kowe spotkanie organizacyjne. O m aw iany jest w tedy dalszy proces przygotow ań oraz przekazyw ane są stu d e n to m dane kontaktow e do byłych stypendystów, a także do przedstaw i­ cieli uczelni zagranicznych.

Kandydaci dow iadują się, że w pierwszej kolejności m uszą nawiązać k ontakt z przedstaw icielam i uczelni zagra­ nicznych i złożyć stosowne dokum enty. Zwykle są to fo rm u ­ larze zgłoszeniowe i p o d an ia o zakwaterowanie. Niektóre uczelnie m ogą żądać także wykazu zaliczeń w języku a n ­ gielskim. O wszystkich form alnościach uczelnie zagranicz­ ne inform ują studentów w indyw idualnej korespondencji. Istotne jest także nawiązanie kontaktu z byłym i stypendy­ stami, aby dowiedzieć się, ja k studiuje się za granicą.

W celu otrzymania prawa wyjazdu i dofinansowania stu­ dent musi podpisać z uczelnią macierzystą umowę o wyjazd w ramach programu Erasmus. Może ona być zawarta tylko po dostarczeniu przez kandydata następujących dokumentów:

a P orozum ienia o Program ie Studiów (L ea rn in g Agre-

e m e n t - L A ) w trzech oryginalnych egzem plarzach podpisanych przez studenta, przedstawiciela m acierzy­ stego wydziału (z pieczęcią) i przedstawiciela uczelni przyjmującej (z pieczęcią);

Karty Zaliczeń w trzech oryginalnych egzem plarzach

zatw ierdzonych przez dziekana ( d ru k w ydaw any przez k o ordynatora wydziałowego);

Letter o f Acceptance / Letter o f A dm ission (list

z uczelni partnerskiej potw ierdzający przyjęcie n a w y­ mianę, który uczelnia zagraniczna przesyła b ez p o śred ­ nio do studenta p o otrzym aniu jego w niosku o przyję­ cie n a studia);

Formularza Danych Bankowych (dostępnego n a s tr o ­

nie w ww.ka.edu.pl w części dotyczącej p r o g ra m u E ra ­ smus);

potw ierdzenia posiadania ubezpieczenia zd row otne­

go i NNW ;

o zaświadczenia z dziekanatu o uregulow anym statusie

studenta.

Zostaliśm y zakw alifiko w ani n a E rasm usa, a le co dalej?

Schemat postępowania

1. Uczestniczenie w spotkaniu org an izacyjn ym , o któ rym osoby z a k w a li­ fik o w a n e są in fo rm o w a n e przez uczelnianego koordynatora program u LLP-Erasmus.

2. Zgłoszenie swojej ka nd yda tury do osoby k o ntak tow ej na uczelni za gra­ nicznej oraz zdobycie inform acji o procedurze aplikacyjnej do uczelni zagranicznej i sposobie rezerwacji z a k w atero w an ia .

3. S potkanie z koordynatorem w y d z ia ło w y m , któ ry p o m a g a stu den tom w p rzygo tow an iu się do w y ja z d u w aspekcie a k ad em ick im . 4. N aw iąza n ie kontaktu z b yłym i stypen dystam i program u Erasmus

w celu pozyskania informacji na t e m a t w a r u n k ó w pobytu na uczel­ niach zagranicznych.

5. Składanie podań ze stosow nym i załączn ikam i do uczelni zagranicz­ nych.

6. K o m p le to w an ie d o k u m e n tó w potrzebnych w celu podpisania u m o w y : Porozumienia o Program ie S tu d ió w (Learning A g re e m e n t - LA); Karty Zaliczeń; Letter of Acceptance; Formularza Danych B ankow ych; p o ­ tw ie rd ze n ia posiadania ubezpieczenia zd ro w o tn eg o i N NW ; z a św iad ­ czenia z dzie kan atu o u re g u lo w a n y m statusie studenta.

7. Podpisanie u m o w y z uczelnią m acierzystą o realizację w y ja z d u w ra­ mach pro gra m u LLP-Erasmus.

U m ow ę najlepiej jest po d p isa ć około m iesiąca przed p la n o w a n y m w yjazdem , aby pierw sza rata sty p e n d iu m w płynęła n a k o n to beneficjenta, gdy jeszcze jest w Polsce.

W arto pam iętać, że w p rz y p a d k u gdy w yjazd m a m iejsce w trakcie sesji zimowej, należy złożyć p o d a n ie do dziekana, prosząc o w ydanie zgody n a wcześniejsze p rz y ­ stąpienie d o sesji z p o w o d u w yjazdu na studia za g r a n i­ cę. Jeśli w ykładow ca zgadza się n a zaliczanie p rz e d m io tu w sesji letniej - rów nież należy napisać p o d a n ie d o d zie­ k an a o przeniesienie te rm in u eg zam in u n a sesję letnią. Z asa d a ta dotyczy wszystkich - także tych, którzy m ają ju ż zgodę (u stn ą - n ie fo rm a ln ą) w ykładow ców n a zalicze­

nie eg zam inu prze d sesją. O p rze n iesien iu egzam inu na sesję letnią należy także p o w iad o m ić swojego k o o r d y n a ­ to ra wydziałowego.

Przygotow anie do wyjazdu jest czasochłonne i in ­ tensywne. Należy ten proces traktować jako spraw dzenie własnych kom petencji predysponujących do wyjazdu. Na tym etapie czasam i okazuje się, że dany kandydat nie jest w stanie sprostać biurokratycznym w ym ogom E ra sm u ­ sa i dochodzi do wniosku, że taki wyjazd lepiej przełożyć n a in n y term in. N atom iast osoby, które p oradzą sobie ze spraw am i adm inistracyjnym i, otrzym ują wyjątkową szansę studiow ania za granicą i udow adniają, że są zdolne do s ta ­ w ien ia czoła czekającym ich w yzw aniom .

(7)

M onika Bury

Uważam, że każdy z nas pow inien poświęcić

czas na popraw ną polszczyznę, a studia,

na które uczęszczamy, tylko nam to uła tw ić

Język,

czyi i twój

wizeruneR

K

olejny dzień spędzony n a uczelni, zaję­cia ja k zwykle o d rana do wieczora, ale przecież to n orm a, nikogo to nie d zi­ wi. Wręcz przeciwnie - na korytarzach znów ten sam tłu m zabieganych ludzi. O, stołówka, d obry pomysł, może c h o ­ ciaż ta m będzie nieco sp o k o jn iej... Jednak ku m o jem u zdziwieniu stołówka wyglądała niczym stado m rów ek w mrowisku. Nie m a co narzekać. Widzę, że jest wolny stolik, więc biegnę w jego stronę, czuję się jak na zawodach, w walce o jakieś trofeum . Miejsce przy stoliku staje się m oją nagrodą, jeszcze tylko zam awiam g o ­ rącą h erbatę z cytryną i . .. czuję się fantastycznie.

Po chwili szczęścia mój spokój zostaje zakłócony. P rzy­ słuchuję się rozm ow ie grupki studentów i słyszę zamiast wszedłem - weszłem , a zam iast poszedłem - poszłem. To tylko dwa błędy językowe, ale czy rzeczywiście u ludzi, k tó ­ rzy kończą studia, takie dw a błędy p ow inny się pojawić? Jak to możliwe, że nikt z nas nie zwraca n a to uwagi? P rz e­ cież język ojczysty jest częścią nas, to dzięki n ie m u ludzie w innych krajach nas odróżniają, a m y potrafim y zrozu­ mieć samych siebie.

Jednak problem em nie wydaje się sam język, ale także nasza znajom ość ortografii i zasad interpunkcji. Jako całe społeczeństwo nie dbam y o popraw ność wypowiedzi w p i­ śmie, pom ijając mowę. Przykładem jest słowo w zięć, które jakże często pisane jest jako wzięść. A przecież jesteśm y stu ­ dentam i psychologii, handlu, socjologii, turystyki, a d m in i­ stracji, pedagogiki, tymi, którzy kiedyś, w przyszłości będą pracować z ludźm i, uczyć innych, doradzać im w ypełniać rożnego rodzaju formularze. Czy rzeczywiście p odołam y kiedyś tem u zadaniu?

Niezwykle często m o ż n a usłyszeć wulgaryzmy, które brzm ią nieom al śmiesznie. A wiecie dlaczego? Dlatego, że dla m n ie są przykładem małej znajom ości słów. To prawda, że każdy boi się do tego przyznać, ale to przecież nasza szara rzeczywistość. Czy ludzie wykształceni to rze­ czywiście tacy ludzie? Naszym dużym błędem są również zapożyczenia, nie p ow inniśm y ich wcale stosować, ale r a ­ czej unikać, gdyż nasz język jest jedyny i niepowtarzalny, trzeba go tylko dobrze opanować. Śmieszne wydaje się to, że uczym y się języków obcych, nie znając d obrze własnego, k tórym posługujem y się na co dzień.

Uważam, że każdy z nas pow inien poświęcić czas na naukę ojczystego języka, a studia, na które uczęszczamy, tylko n am to ułatwić. Nasz h a rm o n o g ra m zajęć jest p rz e ­ ładowany przedm iotam i, których ta k napraw dę m ogłoby nie być. Jeśli m y będziem y m ów ić niepopraw nie, istnieje duże prawdopodobieństw o, że ludzie, z którym i będziemy współpracować czy którym będziem y przekazywać wiedzę, też będą popełniali błędy, a przecież m am y być w dziedzinie, którą studiujemy, profesjonalistami. Bez języka m ożem y tyl­ ko uchodzić za „suchy”, a do tego „skaleczony” tekst.

(8)

A leksandra Parzyszek

uszyli o 14.30 z pl. Wolnica. P rz e­ szli ulicam i Krakowską, Stradom ską i G rodzką, by dojść n a Rynek Główny. Po drodze spotkali grupę M łodzieży W szechpolskiej. Na Rynku było cicho i spokojnie.

Tak w skrócie w yglądał te g o ro c z­ ny „M arsz R ów ności”. Oczywiście, nie obeszło się bez dro b n y ch incydentów, w postaci „o strzału” z jajek czy p e ­ tard, ale policja szczelnym k o rd o n e m otoczyła m aszerującą m łodzież h o ­ m oseksualną, blokując do niej dostęp.

Obelgi i ataki ze stro n y radykalnych naro d o w có w nie były ta k agresywne i silne, ja k ro k tem u, niem niej je d n a k pojaw iały się okrzyki „N orm alna ro ­

d zin a - ch łop ak i dziew czyna”, jak

rów nież tabliczki z n ap isem „Zakaz

ped ałow an ia”. Rynek był w yjątkowo

spokojny, nie zjawiły się duże g r u ­ py identyfikow ane z organizacjam i nacjonalistycznym i. Poleciało tylko kilka jajek p rzeznaczonych bardziej dla policji niż dla m anifestujących. O w szem , przew ijały się k ilk u o so b o ­ we g rupki niezadow olonych z w y d a ­ rzenia m ężczyzn, ale przecież ich siła tkwi w kupie. P ojedynczo niewiele zdziałali.

Z d ecydow anie większa liczebnie okazała się społeczność h o m o se k su ­ alna. Jak m ożna było przeczytać na jednej z tablic, jest ich w Krakowie 45

tysięcy, ale na pew no tylu nie m asze­

rowało. G runt, że byli głośni, kolorowi i uśm iechnięci. Z tęczowym i flagami, b alonam i i z uśm iechem maszerowali przez m iasto w rytm ie bębnów. P rze­

chodnie i zm uszeni do zatrzym ania aut kierowcy też się uśmiechali, bo tr u d n o było inaczej reagować, kiedy mija cię wielka gru p a wiwatujących, wesołych m łodych ludzi. Krzywdy n ikom u tym nie zrobili, tylko na kilkanaście m in u t zablokowali ulicę.

M ała grupka M łodzieży W szech ­

polskiej czekała na swoich przeciw ­

ników p o d Wawelem. Z krzyżem zbi­ tym z desek, z różańcam i w rękach i „Zdrow aś M ario” na ustach czekali, aż „haniebna parada” zbliży się do uli­ cy Grodzkiej. Ktoś zaczął intonow ać hasło „Wielka Polska katolicka”, ktoś inny w ygrażał pięścią, ale na tym się protest skończył. Przed hom oseksuali­ stam i była kolejna przeszkoda - NOP, czyli N arodowe O d rodzenie Polski.

Działacze tej organizacji dali o so­ bie znać w tam tym roku, kiedy w dość agresywny sposób, zwarci w jedną wiel­ ką masę, przekrzykiwali się nawzajem coraz to bardziej radykalnymi hasłami. W tym roku na Rynku było dziwnie spokojnie. Nie wiem, czy to zasługa

(9)

¥

policji, czy po prostu sami NOP-owcy postanowili dać sobie spokój. W idzia­ łam charakterystycznie wyglądających młodzieńców, którzy param i czy trój­ kam i spacerowali w tę i z pow rotem, próbując zbliżyć się do manifestacji, ale nikt nie wszczął ataku, nawet słownego. G dy w niebo poleciały balony, wszyscy rozeszli się do domów.

Najbardziej zawiedzeni takim o b ­ rotem spawy byli fotoreporterzy, którzy liczyli na ostre zdjęcia, niebezpiecz­ ne interwencje czy porządną dawkę adrenaliny Muszę przyznać, że ten marsz bardzo mi się podobał. Żyjemy

w kraju demokratycznym, gdzie każdy

(!) m oże wygłaszać poglądy, ja k rów ­ nież każdy m oże się z czyimiś poglą­ dam i nie zgadzać i może ten sprzeciw wyrazić, byleby zachowywać się jak człowiek, a nie jak rozwścieczone zwie­ rzę, bo agresja rodzi agresję.

„Marsz Równości” od lat budzi wie­ le kontrowersji w Krakowie i bez w ąt­ pienia jest jednym z najlepiej ochrania­ nych. Kto choć raz był jego świadkiem, wie, o czym mówię: kilkudziesięciu policjantów, w pełnym u m u n d u ro w a­ niu, gotowych do najcięższego starcia, z psam i na smyczach, bronią w ka­ burach. Strach się bać. W tym roku po d o b n o policja była tak bezlitosna, że zdarzyło się nawet stratowanie je d ­ nego z przeciwników marszu. Piszę „podobno”, b o ja tego nie widziałam, ale słyszałam od kliku osób (i m am y zda­ rzenie uwiecznione na zdjęciu). Dostać się p o d buty takiego funkcjonariusza... to musiało boleć.

W oczy rzucał się jeden mały d e­ tal w um undurow aniu: niektórzy poli­ cjanci mieli hełm y chyba wyciągnięte z archiwum, nie dość, że różniły się kolorem i budow ą o d tych nowiutkich, czarno-białych, to jeszcze m ożna było na nich zauważyć coś, czego nawet ja nie pam iętam ze szkoły - orła białego bez korony. Złośliwi mówili, że na tych hełm ach widać jeszcze ślady po „Soli­ darności”. No cóż, policjant z gołą gło­ wą na taki marsz nie pójdzie...

Jeszcze rok tem u homoseksualiści i zwolennicy równoupraw nienia dla mniejszości seksualnej szli p o d szyldem „Marszu Tolerancji”. W tym roku nazwę zm ieniono n a „Marsz Równości”. Czyż­ by nie zależało już im na tolerancji? A może zdali sobie sprawę, że tolerancji

nigdy nie będzie? Bo czym jest toleran­ cja? Socjologia mówi, że pojęcie to nie oznacza akceptacji (por. łac. acceptatio - ‘przyjmować, sprzyjać’) czyjegoś za­ chowania czy poglądów, lecz poszano­ wanie czyichś zachowań lub poglądów, m im o że nam się one nie podobają.

Tak pojm ow ana tolerancja m a swoje granice - kończy się tam, gdzie zaczynam się ja. Jeśli osoba czy zacho­ wanie przeze m nie tolerowane naruszy moje dobra, mój teren, wtedy moja tolerancja się kończy. W przeciwnym w ypadku musiałabym przedłożyć czy­ jeś racje, n ad moje dobro. Tolerancja to też tolerowanie tego, że ktoś m nie nie toleruje, więc obowiązuje obie strony sporu. Jak widać, pojęcie tolerancji jest skomplikowane, więc lepiej skupić się po prostu na równości. Maszerujący krzyczeli „Każdy inny, wszyscy rów­

ni”, zaznaczając, że mają świadomość

swojej odm ienności, ale chcą być tra k ­ towani tak jak heteroseksualiści.

P o tw ie rd z iła to K am ila, je d n a z maszerujących: - Chcemy, żeby m im o wszystko ludzie zaczęli nas akceptować takimi, jakim i jesteśmy, ja k normalnych ludzi, bo wiemy, że nie wszyscy traktują nas normalnie, i wiem y też, że jesteśmy inni. Chodzi nam też o zm ianę ustaw, żeby wprowadzić zw iązki partnerskie, bo dzięki temu będziemy mieć więcej przywilejów.

Dla Pawła „Marsz Równości” był przede wszystkim fajnym spacerem, ale także okazją do wypowiedzenia swoje­ go zdania: - W idzę zachodzące zm iany w mentalności Polaków, ale problemem nadal pozostaje równouprawnienie. M y ­ ślę, że dobrze jest, jeśli homoseksualizm w naszym kraju nie będzie j u ż tajem ­ nicą. Chciałbym, żeby ludzie się z nim zetknęli, bo tylko wtedy mogą sobie w y­ robić własne zdanie, a nie kierować się stereotypami.

W odczytanym „Manifeście Mar­

szu Równości 2010” m ożna było usły­

szeć: O rganizujemy festiwal „Queerowy M a j” [queer znaczy dziwaczny’, słowo opisujące dziś społeczności gejów, les­ bijek oraz osób bi- i transseksualnych] i „Marsz Równości”, aby upomnieć się o prawa, które jako obywatelkom i obywa­ telom nam przysługują. Żądamy zm ian prawnych na rzecz pełnego przeciw dzia­

łania wszelkim przejawom dyskrym ina­ cji oraz skierowanej przeciw nam m owy

nienawiści i agresji. Ż ądam y wprowa­ dzenia rozwiązań prawnych, zapew nia­ jących parom jednopłciowym takie same prawa, jakie obecnie przysługują parom heteroseksualnym. Wreszcie żądam y wprowadzenia w szkołach rzetelnej, nie­ zafałszowanej, opartej na faktach edu­ kacji dotyczącej seksualności człowieka.

A co o m arszu myślą jego przeciw­ nicy? Zaczepiony przeze m nie chłopak nie chciał podać imienia, o m ały włos, wcale by się nie wypowiedział, ale nie dałam za wygraną. W końcu udało mi się go nakłonić do wypowiedzi. Jak przyznał, jest „bardziej za stroną naro- doworadykalną” i wyraźnie sprzeciwia się takim marszom: - Homoseksualizm nie jest zdrow ym zachowaniem, jest cho­ robą, ja k pedofilia, i to pedalstwo p o w in ­ no się leczyć, a nie wychodzić z nim na ulicę i manifestować, że jest się chorym.

Inny przeciwnik, Józef, nie jest za­ angażowany w żadne stowarzyszenie czy organizację i chodzi na takie m a r­ sze już od 5 lat: - O d wielu lat jest tak naprawdę to samo i najbardziej mi p rze­ szkadza mylne pojęcie „demokracji”. Czy ktoś mnie będzie ochraniał, kiedy posta­ nowię zademonstrować swoją hetero- seksualność? Czy jakakolw iek jednostka policji będzie dbała o to, żeby mi się nie stała krzyw da? Gwarantuję, że bardzo duża liczba osób tu maszerujących jest agresywnie nastawiona do normalności, a m am na myśli prawa naturalne. Żeby urodziło się dziecko, potrzebny jest m ęż­ czyzna i kobieta. W ogółe nie kwestio­ nuję ich prawa do istnienia, kwestionuję tylko prawo do ślubów, adopcji i przede wszystkim do takich zgromadzeń.

Czy jest złoty środek? Tak długo jak homoseksualiści będą maszerować po równość, tak długo będą przeciw temu protestować „obrońcy natury”. Świado­ mie owo drugie wyrażenie dałam w cu­ dzysłów, bo kwestia samej „natury” w tym przypadku również podlega poglądom.

fot. mmkrakow.pl

(10)

Gdyby babcia miała wąsy...

tr\

K \ / ^ a transseksualistą K/M, czyli biologiczną kobietą o psychice mężczyzny, inaczej m ówiąc - płeć jej mózgu nie odpowiadała-

. . . I U U V

by temu, jaką płeć reprezentuje jej ciało. Powiedziałaby:„Jestem więźniem swojego ciała".

Konstanty wie, ze trudno zrozumieć to komuś, kogo to nie dotknęło. Dlatego sporo opowiada, przynosi dokumenty, zdjęcia sprzed kilku lat. Na nich

- on, ładna, długowłosa blondynka o imieniu Magdalena. Siedzę naprzeciwko i widzę średniej postury mężczyznę z zadbanym zarostem. Jedyne podobieństwo,

jakie dostrzegam, to takie samo rozumne spojrzenie. Wspólnie wertujemy karty tej historii. Nie wiemy, od czego zacząć, bo przez 30 lat wiele się wydarzyło. ..

-

Musiałem pozwać rodziców, aby sąd

orzekł, że nastąpiła pomyłka

...

Rozmowa z Konstantym Wilkiem

(wcześniej Magdaleną Wilk), krakowskim transseksualistą

Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że płeć twojego ciała nie pasuje do płci mózgu?

- G dy byłem dzieckiem , u w a­ żałem się za chłopca, byłem święcie przekonany, że n im jestem. Mówiąc o sobie, używ ałem rodzaju męskiego. Kiedy ktoś nazw ał m n ie dziew czyn­ ką, obrażałem się, robiłem rodzicom awanturę. Jednak dzieci nie są aż tak głupie. W iedziałem , że coś jest ze m n ą nie tak, że zaszło jakieś n ie p o ro z u m ie­ nie. Najgorszy był okres dojrzewania, gdy m oje ciało zaczęło nabierać p ra w ­ dziwie kobiecych kształtów ...

Podjąłeś decyzję o operacji i ku­ racji horm onalnej dopiero w wieku 26 lat. Jak wyglądało twoje życie, k ie­ dy funkcjonow ałeś jeszcze jako M ag­ dalena? Próbowałeś ukrywać swoją kobiecość?

- Wcale nie. Myślałem, że skoro już tak jest, to potrafię być kobietą. C h o ­ dziłem w butach na obcasach, ubiera­ łem się bardzo kobieco, m iałem długie włosy, malowałem paznokcie, robiłem sobie makijaż. Próbowałem tak fu n k ­ cjonować w śród rówieśników i u d o ­ wodnić sobie, że potrafię być delikatną dziewczyną. Chociaż często słyszałem, zwłaszcza od młodszego o rok brata, że dziewczyny nie zachowują się tak jak ja. M iałem męskie ruchy wtedy, kiedy za­ pom inałem się k ontrolow ać...

A kiedy zostawałeś sam ze sw o­ im i myślami?

- W swoich m arzeniach, w yobra­ żeniach, snach zawsze w idziałem sie­ bie jako mężczyznę. Starałem się mieć na to jak najm niej czasu, odsuw ać od siebie te myśli, u nikałem sam otności. Studiow ałem i pracow ałem w trzech miejscach. Później nadszedł okres d e­ presji. Nie chciałem się pokazywać lu ­ dziom , przez p ół roku prawie w ogóle nie w ychodziłem z dom u.

Czy rodzice w ied zieli o twoich problemach?

- N ik t n ie w ied z ia ł, p o z a b ra te m . To w ła ś n ie o n p ie rw sz y p o d s u n ą ł m i m yśl o z m ia n ie płci. B a rd z o się b a łe m , m ia łe m 25 lat, a ta k a d ec y zja w y m a g a ła p rz e c ie ż p o r z u c e n ia c a łe ­ go d o ty c h c z a so w e g o życia. D o p ie ro dw a la ta p ó ź n ie j p o s z e d łe m do s p e ­ cjalisty, k tó r y n a p o d s ta w ie b a d a ń , te stó w i w y w ia d u b io g ra fic z n e g o w y sta w ił d ia g n o z ę . To był n a p ra w d ę w ielki p r z e ło m . W ie d z ia łe m w c z e ­ śniej, że o to c h o d z i, że je s te m o so b ą tr a n s s e k s u a ln ą , ale do tego m o m e n ­ tu nie c z u łe m , iż m a m d o tego p r a ­ wo. W o lałe m , żeby w y p o w ie d z ia ł się s p e c ja lista i stw ie rd z ił, że fak ty c zn ie ta k jest.

Jak wyglądał proces leczenia i metrykalnej zm iany płci?

- Przez pierwszy rok brałem róż­ nego rodzaju horm ony. Pojawił się za­ rost, znikł cykl miesiączkowy. To był pierw szy etap. D rugi to chirurgiczne usunięcie piersi i macicy. Trzeci etap, czyli rekonstrukcja genitaliów, jest n a ­ dal przede m ną. A jeśli chodzi o kw e­ stię przerejestrow ania, starałem się 0 now ą tożsam ość p raw ną przez p ó ł­ tora roku. P rocedura wyglądała tak, że m usiałem pozwać rodziców, aby sąd orzekł, że nastąpiła pom yłka, że o d za­ wsze byłem mężczyzną. G dy d ostałem dow ód, m usiałem zm ienić wszystkie inne dokum enty.

Jak reagowali urzędnicy? Spo­ tkałeś się kiedyś z dyskryminacją?

- W b re w p o zo ro m pracow nicy urzędów byli bardzo mili, p o m o c n i 1 przychylni. N igdy nie spotkałem się z dyskrym inacją.

Czy gdy poznajesz nowych ludzi, ukrywasz swój transseksualizm?

- Nie. Zawsze m ów ię wprost. N aj­ więcej agresji i nietolerancji wynika z niewiedzy. Ludzie się boją. Dlatego zgodziłem się n a realizację filmu d o ­ kum entalnego „Trans-misja”. C hcia­ łem pokazać, że to się m oże zdarzyć również w naszym społeczeństwie, a nie tylko za o c e a n e m ...

R ozm aw iała

Justyna Zuber

(11)

Wszystko zaczęło się 12 maja 1964 r. na 600-lecie tej uczelni

Juwenalia,

czyli © copyright

Uniwersytet Jagielloński

D orota Z d ech lik iew icz

n am i Juwenalia 2010. Poznajm y nieco historię dorocznego święta - tę daw ną i tę nieco bliższą.

Za ojca juw enaliów uważa się osła­ w ionego cesarza Rzymu N erona, k tó ­ ry w 59 roku n.e. w padł na pom ysł... zgolenia swojej bródki. Z tej okazji w yprawił wielkie igrzyska m ło d z ie ń ­ ców o nazwie iuvenalia (od iuvenalis = m łodzieńczy). W „Rocznikach” Tacyta czytamy:

„(...) ustanow ił igrzyska po d n a ­ zw ą » młodzieniaszków« , do których zew sząd poczęto się zgłaszać. A n i szla­ chectwo, ani wiek, ani wzgląd na p ia ­ stow ane przedtem urzędy nie były dla nikogo ham ulcem w w ykonyw aniu rze­ miosła greckiego czy łacińskiego aktora - aż do niemęskich gestów i melodyj. Co więcej, dostojne niewiasty uczyły się nieprzyzwoitych ról; a w gaju Augusta założyły dookoła jeziora, p rzeznaczo­ nego na potyczki okrętów, urządzono miejsce schadzek i karczmy, gdzie w y ­ staw iano wszystkie podniety do zb y t­ ku. Rozdzielano nadto pieniężne datki, które uczciwi z m usu, hulacy dla p rze­ chwałki trwonili. O dtąd wzrastała licz­ ba skandali i bezeceństw i nic od dawna ju ż zepsutym obyczajom nie p rzy czy n i­

ło więcej rozwiązłości niż owa kloaka”. A zatem początkowo iuvenalia (po­ zostańmy przy pisowni oryginalnej) nie były świętem młodzieży studenckiej i nie wszystkim podobał się sposób ich obcho­ dzenia. Budziły zgorszenie, gniew, zbiera­ ły niepochlebne opinie. Zresztą i dzisiaj

można to zaobserwować, kiedy słucha się uwag wygłaszanych na widok korowo­ dów i przebierańców idących ulicami...

W Krakowie święto studenckiej braci zapoczątkowano w XV wieku. Nazywało się wówczas żakinadą albo saturnaliami. Żacy zawsze w paździer­ niku przejm owali władzę n ad m ia ­ stem, wybierali spośród siebie króla i oddawali się hu la n k o m i swawolom na ulicach i placach miasta. W tedy to pow stała p ieśń-hym n „Breve regnum erigitur, opow iadająca o tym, że zaba­ wa nie będzie trw ać wiecznie. Jej p o ­ czątek m ożna przetłum aczyć tak: Ot, królestwo się zakłada, krótko się w nim tylko włada i zniesione wniwecz pada, kiedy minie władcy czas.

W czasach współczesnych (od lat 50. ub. wieku) studenci U niwersytetu Jagiellońskiego organizowali w Colle­ gium Maius tzw. otrzęsiny, czyli w id o ­ wisko związane z przyjm ow aniem na uczelnię now ych studentów. Pewnego razu postanowili, że w yjdą n a m iasto i pokażą w szystkim krakow ianom , kim są. Tak oto narodziły się pierw sze prawdziwe juwenalia, które przypadły na 12 maja 1964 r.

Data nie była przypadkowa, w tym dniu bowiem obchodzono 600-lecie powstania Uniwersytetu Jagiellońskie­ go. 12 tysięcy przebierańców, złożo­ nych głównie ze studentów UJ, PWST, Akademii Muzycznej i A kadem ii Sztuk Pięknych, a także aktorów i jazzm anów w raz z zespołami, przemaszerowało w wielkim pochodzie z Wawelu na Ry­ nek Główny p o d hasłem „Od K azim ie­ rza Wielkiego do Kazimierza Lepszego” (prof. Lepszy był wówczas rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego).

W arto dodać, że każdego roku przed rozpoczęciem święta n a tzw. sejm iku elekcyjnym w ybierano W iel­

kiego M istrza Bractwa Żakowskiego, którem u - w obecności rajców m ie j­ skich i rektorów - prezydent Krakowa przekazywał klucze do b ram miasta, oddając tym sam ym władzę w ręce studentów. Po uroczystościach oficjal­ nych wielki korow ód przebierańców wyruszał do Miasteczka Studenckiego, gdzie początkow o odbyw ała się w ięk­ szość imprez.

Niestety, juw enaliom nie zawsze towarzyszyła wyłącznie sielanka. W czasach PRL-u im prezy studenckie (jak i wszystkie inne) odbywały się p o d czujnym okiem władzy, a ich p ro ­ gram m usiał być dostosowany do je ­ dynie słusznych koncepcji i ideologii, co kontestow ano na wszelkie możliwe sposoby. Juwenalia tam tych lat były im prezam i równoległymi: jedna o d b y ­ wała się oficjalnie, zorganizow ana „po linii i na bazie”, druga była nieoficjal­ na - szalona, rozbuchana i absolutnie nieprzew idyw alna, rozgrywająca się głównie w akadem ikach, nasycona paro d ią socjalistycznej rzeczywistości i . .. zażarcie ścigana przez M O i SB.

A pogeum manifestacji sprzeciwu wobec władzy komunistycznej przypa­ da na koniec lat 70., kiedy w 1977 roku po niewyjaśnionej do dziś śmierci stu­ denta i działacza opozycji Stanisława Pyjasa studenci całkowicie zbojkotowa­ li juwenalia (nazwano je „czarnymi ju ­ wenaliami”). Z owego młodzieżowego bu n tu powstały pierwsze organizacje - Studencki Komitet Solidarności, a p ó ź­ niej Niezależne Zrzeszenie Studentów.

Na szczęście dzisiaj juw enalia o b ­ chodzim y w wolnej Polsce, w p raw ­ dziwej atm osferze radości, beztroski i swobody. W arto je d n a k pam iętać o tym, że nasza wolność kończy się tam , gdzie zaczyna się wolność d r u ­ giego człowieka.

(12)

-

Nie po to zakładaliśmy kapelę,

żeby sobie powiększać biust lub

robić jakieś inne bzdurne rzeczy

- m ówią muzycy grupy Golden Life, gościa tegorocznych juw e na liów Krakowskiej Akademii

im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego

Czy to obciach grać na juw ena­ liach?

Adam Wolski: - Jaki obciach?

Koncert to koncert, grasz przecież dla ludzi, którzy są okey. Juwenalia od j a ­ kiegoś czasu bywają bardzo dobrze zorganizowane.

Pytam, bo różne op inie krążą 0 juwenaliowej p u b liczn ości...

T om asz K am iński: - W iesz, m y

nie o d p o w ia d a m y za p u b lic z n o ś ć , ale p ra w d z iw y m o b c ia c h e m je st g ra ć n a p r z y k ła d w sz tab ie jakiejś p a r tii p o lity cz n ej. K ażd y in n y k o n ­ c e r t zależy w y łąc zn ie o d n a s i jeżeli m y zaw alim y, to te n o b c ia c h m oże być tylko i w y łą c z n ie n a s z ą n i e ­ c h lu b n ą zasługą. M y zaw sze d a je m y z siebie sto p r o c e n t i n ie w a ż n e , czy są to ju w e n a lia czy stu lec ie ja k ieg o ś m i a s ta ...

Naprawdę zawsze dajecie z siebie tyle sam o, n iezależnie od frekwencji na w idowni?

Adam Wolski: - Tak. Oczywiście

znakom icie jest grać dla tłumów, ale kiedy w ystępujem y dla garstki, która przyszła i oczekuje ona od nas „ p o m ­ py”, robim y to. Nie jest tak, że wyjdzie­ m y na scenę, zagram y dwa kawałki 1 powiemy: „Słuchajcie, jest was tak mało, że kończymy, bo to jakaś czarna rozpacz”.

Przyznacie jednak, że prawdzi­ wych skrzydeł dodaje artyście od zew w id o w n i...

Jarek Turbiarz: - M ówisz teraz

o sprzężeniu zw rotnym , którego ar­ tysta zawsze pożąda - w iadom o, że jak się odbierze o d publiczności dużo energii, to bez w ahania m ożna ją zaraz oddać. G eneralnie chodzi je d ­ n ak o to, by um ieć się wyrazić w swojej muzyce bez względu na okoliczności. My nie jesteśm y z łapanki, gram y od wielu lat i nie m a takiej rzeczy, która by nas m ogła złamać.

Tomasz Kamiński: - Fajnie jest

grać koncerty, na które przychodzą tysiące ludzi, ale żeby zagrać taki k o n ­ cert, trzeba się nauczyć występować dla pięciu, dziesięciu, piętnastu osób.

Jarek Turbacz: - Poza tym na k a ­

m eralnym koncercie jest lepszy odbiór, m o ż n a nas lepiej usłyszeć, zobaczyć, poczuć. (śm iech)

Czy wasze dośw iadczenie p rze­ kłada się na kontakt z publiką?

Adam Wolski: - O d wielu lat

m a m y swoją wizję przedstaw iania się na koncertach, no i konsekw entnie re ­ alizujemy program .

Tomasz Kamiński: ...chociaż czasem improwizujem y, nie zważając na to, ile osób znajduje się przed sceną. Jeśli publiczność daje z siebie ogień, to zdarza n a m się p opełnić jakieś solo

na perkusji, i to bywa rewelacyjne. Dzięki te m u nie p o p ad a m y w rutynę.

Jak w takim razie jako „leciw y” zesp ól od nosicie się do tych w szyst­ kich, zm ieniających się warunków funkcjonow ania kapeli? Mam na m yśli te w szystkie fan page, facebo- oki, k on ieczność funkcjonow ania w Intern ecie...

Tomasz Kamiński: - Internet jest

rewelacyjną instytucją dla muzyka, ludzie kopiują płyty, ale ja k im się coś napraw dę spodoba, to wówczas w y­ dadzą pieniądze. Dziś n ikt nie idzie do sklepu muzycznego, by kupić kota w w orku. A jeśli chodzi o jakieś h isto ­ rie typu Pudelek, to wiesz - nie po to zakładaliśm y kapelę, żeby sobie p o ­ większać biust lub robić jakieś inne bzd u rn e rzeczy.

Jacek Bogdziewicz: - Ja to w ogó­

le chrzanię te facebooki, twittery i inne podobne portale, nie m am z tym nic wspólnego i nie chcę mieć. Kumpelka z klasy spotyka m nie po latach i pierw­ szym, co m i miała do powiedzenia, było to: „Czemu Cię nie m a na Naszej Klasie?”. Nie m a i nie będzie! Ja m am m ocno roz­ budowane relacje z m oim i znajomymi i przyjaciółmi w realnym świecie. W ogóle jeśli chodzi o portale społeczno- ściowe, to raczej dostrzegam negatywne skutki obcowania z nimi. Z Internetu pow inni korzystać ludzie mądrzy.

(13)

oldeKI

Lift

V

i

d

i

Nawiązując jeszcze do Interne­ tu, kiedy w pisze się do W ikipedii, p odstaw owego źródła w ied zy wielu studentów, nazwę waszej kapeli, to m ożn a się d ow ied zieć, że jesteście przedstaw icielam i „gdańskiej sceny alternatywnej”. Poczuwacie się do tego? {w tym m om encie rozlega się

grom ki śmiech chłopaków ...)

Adam Wolski: - Ten wpis zdążył

się już trochę zestarzeć...

Tomasz Kamiński: - G dańska

scena alternatyw na to było coś wyjąt­ kowego, ale de fac to ... nigdy nie istnia­ ło. Był w G dańsku klub „Burdel” sku­ piający kilka zespołów. Paradoksalnie kapele, które tworzyły gdańską scenę alternatyw ną, w ogóle nie posługiwały się te rm in e m „alternatywa”. A lternaty­ wa nie istniała, bo niby do czego? Lu­ dzie po prostu w tam tym czasie chcieli grać d o brą muzykę. Do tego przypięto jakąś łatkę, która do teraz funkcjonuje w Polsce. Ten wpis jest śmieszny, ale symbolizuje to, że G olden Life uczest­ niczył w tym zjawisku, które ktoś już po sw ojem u nazwał. Jesteśmy reliktem tej historii, z tam tych czasów ostaliśmy się my, A pteka...

Jarek Turbiarz: - ... i Kombii!

(śmiech)

Tomasz Kamiński: - To był p o ­

czątek lat 80. i 90., m łodzi ludzi chw y­ cili za wiosła i starali się w nowych re­ aliach tworzyć muzykę.

Działacie gdzieś na u boczu tego m ainstream u i zastanawiam się, czy jest to wasz św iadom y wybór czy kwestia w arunków panujących na p olskim rynku m uzycznym .

Tom asz Kamiński: - Być m oże

ta k u nas jest, że ktoś, k to ogranicza się w swojej działalności do grania d o b ry ch piosenek, nie będzie f u n k ­ cjonow ał w ty m głów nym nurcie. Ja nie chcę nikogo obrazić, szcze­ gólnie naszych znajom ych, którzy w tym m a in stre a m ie się znajdują, i nie chcę w sp o m in a ć, jakim i sp o so ­ b a m i do niego doszli. Fakt - u b o le ­ w am y tro ch ę n a d tym , że nie m a nas więcej, ale nie p o to, żeby znaleźć się na p o rta la c h plotkarskich, lecz żeby grać m oże tro c h ę więcej k o n ce rtó w i w łatwiejszy sposób w ydaw ać płyty.

Jacek Bogdziewisz: - Jednym sło­

w em - zarabiać nieco więcej kasy.

Skoro już jesteśm y przy tym przykrym tem a cie... M ożecie sobie pozw olić na to, by skupiać się tylko na muzyce?

Jarek Turbiarz: - Powiem tak:

żyjemy z upraw iania m uzyki i jeżeli działam y gdzieś zarobkowo, to tylko w obrębie muzyki. Generalnie wiadomo, jakie teraz panują warunki. Dziesięć lat tem u było nam znacznie łatwiej.

Tomasz Kamiński: - Trzeba też

zaznaczyć, że nigdy nie zrezygnow a­ liśmy z życia i tw orzenia w G dańsku. To m iasto jest, niestety, prowincją, bo przecież nie m a się co czarować, że owa cała m aszynka kręci się w W ar­ szawie. To pow ód, dla którego pew ne rzeczy p rzychodzą n am trudniej.

M oże trochę nie nadążacie za gu ­ stam i m uzycznym i, a m o że nie ch ce­ cie nadążać?

Tomasz Kamiński: - Korci nas

teraz, żeby spróbować czegoś innego, ale nie znaczy to, że będzie to droga ła­ twiejsza. W iem je d n o - efekt m oże być bardzo zaskakujący...

Rozm aw iała

Katarzyna Stokłosa

(14)

- m ów i Piotr Maślanka, lider zespołu i właściciel agencji Karrot Kommando,

przy okazji wydania najnowszej płyty grupy Paprika Korps

Wykluczysz kiedyś instrum enty na rzecz laptopów?

- Nie. Żywe granie to żywe granie, a k o m p u tery to kom putery. I je d n a m u ­ zyka, i dru g a m oże być ciekawa, lecz ja przede w szystkim cenię sobie idee zespołu. Żeby brzm iało to porządnie, na m iejscu m usi się stawić kilka osób i każdy odegrać swoją partię nie tylko najlepiej ja k potrafi, ale też tak, aby w zetknięciu z grą reszty m uzyków stanowiło to całość. Z espół to zespół. Jestem trad y c jo n a listą ...

Kiedyś przyznałeś w rozm ow ie ze mną, że wyznawcy Marleya m ogą się poczuć urażeni w aszym p od ej­ ściem do reggae. Z okazji nowej płyty będą bardziej przychylni, czy wręcz odwrotnie?

- Raczej odw rotnie. Z płyty na płytę dopracow ujem y idee „heavy reg­ gae”. Jest tam coraz więcej dubow ych przestrzeni i gitarowych rifFów. To wciąż miejsce dla śpiewnych m elodii i reggaeowego rytm u, ale ten drugi ele­ m e n t czasami coraz trudniej wyłapać.

D u żo podróżujecie. Jak wiele za­ granicznych brzm ień przem yciliście do nowej płyty?

- T rudno powiedzieć, czy cokol­ wiek przemycamy. Pewnie w jakimś tam stopniu tak, bo każdy ma jakieś inspiracje, ale generalnie cały nasz styl jest już dosyć rozpoznawalny. Dzieje się to w sposób naturalny na próbach. N i­ gdy podczas tworzenia nie padają suge­ stie typu „Słyszałem m ocny rytm kape­ li z Norwegii, zróbmy coś podobnego”. Raczej są to autorskie pom ysły...

(15)

- Nie. Ja p o prostu lubię Kraków. - Przede wszystkim nie podpisy-Czuję się tu dobrze, m a m niezawod- wać żadnych do k u m e n tó w bez k o n ­ nych przyjaciół i to mi absolutnie wy- sultacji z praw nikiem . M ożna się w ten starcza. Nie m a m ambicji, aby z pre- sposób uwiązać na długie lata w

nie-□ E

-M y nigdy nie

byliśmy specjalnie

niepokorni. Po prostu

robimy swoje i mimo

że zespół istnieje już

0(115 lat, wciąż jesteśmy

w zdecydowanej większości

przed trzydziestką

O becnie zauważalny jest w Pol­ sce nurt m uzyki zaangażowanej patriotycznie. Państwo dofinansuje płyty o pow staniu, w h ołd zie p oetom , z „biało-czerwoną flagą na okładce”. N ie korci was „upaństw ow ienie”?

- Nasz basista stanowczo nie prze­ pada za patriotycznymi uniesieniam i...

19 marca br. wystąpiliście w ra­ mach cyklu „N iep ok orn i”. W ielu ar­ tystów przyznało m i, że im więcej lat na scenie, tym niep okorność się tępi. Jak jest w tw oim przypadku?

- M y nigdy nie byliśmy specjalnie niepokorni. Po p ro stu robim y swoje i m im o że zespół istnieje już od 15 lat, wciąż jesteśm y w zdecydowanej w ięk­ szości przed trzydziestką. Na razie nic n am się chyba nie tępi, słuchaczom to oceniać.

Jesteś zaangażowany w rynek wydawniczy. Rośnie liczba m łodych zespołów, które warto wydać?

- O statnio m a m poczucie stagna­ cji. D aw no już nie słyszałem jakiegoś debiutu, zupełnie m łodych ludzi, k tó ­ rzy by robili coś ta k ciekawego, by za­ parło dech w piersiach. Ale jak to bywa w przyrodzie - pew nie i ten stan zaraz się zmieni...

Wolałbyś debiutować obecnie, w czasach MySpace’a i facebooka?

- Z astanaw iałem się nad tym. Myślę, że każdy czas m a swoje wady i zalety. G dy organizow ałem p ie rw ­ szą trasę Papriki, nie było telefonów k om órkow ych ani Internetu, dzw o­ niło się na stacjonarki, a starsi kole­ dzy w spom inali ustalanie koncertów zwykłym i listami. Teraz przepływ inform acji jest diam etralnie szybszy, co z jednej strony ułatwia p o szuki­ w anie now ych m iejsc/kontaktów itd., a z drugiej każe się zm ierzyć z jeszcze większą konkurencją. M im o to myślę, że to nie technologia, ale wciąż ludzie decydują o sukcesie, więc jeśli robi się coś napraw dę w artościowego i przede w szystkim wierzy się w swoje działa­ nia i po prostu pracuje się wytrwale, to m usi się udać!

N ie od dziś m ieszkasz w Krako­ wie. Czujesz się częścią środowiska artystycznego tego miasta?

m edytacją stawać się częścią jakiegoś środowiska.

Jakie warunki sprzyjają stw o­ rzeniu nowej płyty? Zaczynasz od dźwięku czy słowa?

- W przypadku ostatniej płyty Papri­ ki zaczęliśmy nie o d dźwięku ani słowa, ale od miejsca. Nazwa płyty nawiązuje do opuszczonego budynku na obrzeżach Opola, gdzie płyta powstawała. Setki p u ­ stych pomieszczeń, pozostawiony w nie­ ładzie sprzęt biurowy, nieznośnie długie korytarze i schody stworzyły odpowied­ ni klimat dla dźwięków i słów, które po prostu się pojawiły. Już naprawdę nie sposób nawet ocenić, czy muzyka, czy słowa były pierw sze...

C o poradziłbyś m ło d y m zapa­ leńcom? Jakich decyzji nie p ow inn y p odejm ow ać podczas tworzenia n o ­ wych projektów muzycznych?

korzystny dla siebie i dalszego rozwoju sposób, co w idziałem już wiele razy. P roblem em m łodych zespołów jest m o im zdaniem b rak własnej inicjaty­ wy w pro m o w an iu się i zdobyw aniu nowych kontaktów. Zespoły p o prostu szukają m enedżera, dzięki którem u wszystko m a się stać proste, zamiast sam em u podejm ow ać próby brania interesów we w łasne ręce. Nie wiem: lenistwo? Brak w iary w siebie?

Jak bardzo zahartował się rynek m uzyczny przez te wszystkie lata twojej działalności?

- Jak mawia znajom y m e nedżer ze Śląska „polski show business to ani nie show, ani nie business”. Myślę, że w p o ­ rów naniu - z taką dajm y na to - F in ­ landią naszym rynkiem m uzycznym wciąż rządzi chaos.

R ozm aw iał

Bartosz Walat

(16)

-

Dzięki marce

wolno mi czasami

powiedzieć

N

i

t

- m ów i Andrzej Pągowski

Jest pan znanym grafikiem i pla- kacistą w Polsce, ale bardziej koja­ rzony z Warszawą niż z Krakowem. Dlaczego zaangażował się pan w p ro­ jekt „Chopin w m ieście”?

- Z projektem nie m iałem nic wspólnego w m o m encie powstawania, ale z K rakowem jestem ta k napraw dę o wiele bardziej związany niż z W ar­ szawą. M am na myśli sam e działania prom ocyjne, bo już jakiś czas tem u zacząłem działać p o d Wawelem, r o ­ biąc kam panię „Kraków noszę w so ­ bie”, pracując przy różnych projektach związanych z Krakowem, ja k chociażby Festiwal Plakatu Reklamowego. Myślę, że m iędzy innym i dlatego zaproszono m nie do udziału w projekcie „Chopin w mieście”. Oczywiście, bardzo się ucieszyłem. Zapał trw ał do m om entu, kiedy ów fortepian przyjechał do m nie do d o m u ...

Przeraziła pana form a czy m oże kulturowy balast, jaki ciąży na C h o ­ pinie? Przecież m iał się pan zmierzyć z ikoną kultury P o lsk i...

- No właśnie. Naszły m n ie te w ąt­ pliwości, bo chodziło o kogoś wielkie­ go, bardzo znanego, kto m a za sobą potężny potencjał twórczy. D o głowy by m i nie przyszło, że m o ż n a nie znać C hopina, ale jak się okazuje - docie­ rały do m nie zatrważające b ad an ia - m ożna, bo p o n a d 80 procent m łodych Polaków nie wie, kim był Chopin...

Pomyślałem: „Kurcze, jeśli rzeczywi­ ście tak m ała grupa osób kojarzy k o m ­ pozytora, to m oże nie w arto ekspery­ m entow ać z now oczesnością, tylko odw ołać się do rzeczy z n a n y c h ...”. Kie­ dy ten fortepian przyjechał do mnie, zwątpiłem. M iałem 100 pomysłów, dopóki go nie zobaczyłem. Myślałem, że pójdzie m i szybko i łatwo, bo w cze­ śniej zetknąłem się z p o d o b n ą akcją w Warszawie, kiedy malowaliśmy krowy. C hodziło o potężne, m iędzy­ narodow e w ydarzenie i m uszę p rzy ­ znać, że w tedy było m i łatwiej. Krowa wydawała się prosta i łatwa w odrób- ce, fortepian zaś w ydawał się strasz­ nie skom plikow any w płaszczyznach i jeszcze obciążony kulturowo. M iałem świadom ość, że to przecież replika i n ­ s tru m e n tu Chopina!

Pojawiały się w głow ie jakieś in ne pomysły, zanim trafił pan na ten ostateczny?

- Zacząłem iść drogą najgorszą, jaką m o ż n a było wybrać, czyli szuka­ łem przełożenia mojej twórczości na C hopina. Ale w pew nym m om encie utknąłem . Krowę pom alow ałem w je ­ den z m otyw ów z plakatu ham letow ­ skiego, a m ianow icie w kruki, tyle że tu nie chciałem się pow tarzać, chociaż owe k ru k i genialnie by na fortepianie wyglądały. Zacząłem więc szukać dalej i okazało się, że po p ro stu ... nie m a m pomysłu. D yrektor KBF M agda Sro­

ka pow iedziała wtedy: „Wiesz, ja bym chciała, żeby na plakacie było widać, iż jest to Pągowski”. Czyli m iałem nie iść drogą chopinowską, tylko zrobić coś od siebie... Wymyśliłem, że fortepian pom aluję na w zór sera z dziuram i, poniew aż klapa fortepianu skojarzyła mi się z ta k im odkro jo n y m plastrem. Zacząłem to nawet szkicować, ale zre­ flektowałem się, że d am ludziom w ten sposób kom unikat, że ta k napraw dę m ogą sobie tym C h o p in em wykładać kanapki. O w a realizacja rzeczywiście wyglądała n a zbyt o d w a ż n ą ...

Instrum ent pana przeraził, ale w końcu się u d a ło ...

- Stanął w garażu, więc m usiałem przez dwa tygodnie parkow ać przed d om em , a akurat w tedy padał śnieg i panow ały mrozy. Był taki szary, p o n u ry i jakiś taki odpychający. P o­ myślałem, że pom aluję go na czarno i w tedy zrobił się dostojny. Któregoś dnia żona podjechała z dziećm i po d dom , syn wysiadł, podbiegi do forte­ pianu, spojrzał i zaczął sobie rączkami po n im biegać, udając że gra. Spojrza­ łem na to i... pomyślałem: „Aha, ów fortepian został do m n ie przywieziony po to, żebym ja, plastyk, zostawił na n im jakiś ś la d ...”. W cieliłem się w taką teatralną scenę: m alarz m a b ru d n e ręce, bo m aluje farbami. Nagle p rzy ­ wożą m u fortepian, więc go przesuwa, opuszcza klapę, coś ta m podnosi, aż w k o ń cu myśli: „A m oże ja bym na n im zagrał?”. Próbuje, jest je d n ak bez- talenciem m uzycznym , więc tu coś wciska, tam wciska, tu dotyka, tam popycha, tutaj są jakieś klawisze, tam pedały.... Nagle patrzy, a n a całym tym eleganckim in stru m en cie zostało pełno śladów. O ne właśnie, przełożo­ ne przez to dotykanie, w m oim pojęciu wylewają barw ą muzyki, pom ysłem koncertu, który m alarz zagrał, za im ­ prowizował. Taki był cały p o m ysł.... Przy realizacji m iałem o g ro m n ą fraj­ dę, tylko m nie poniosło do tego sto p ­ nia, że jak zobaczyłem, co zrobiłem, to się przestraszyłem , bo był bałagan jak diabli. Krótko mówiąc, pom ysł oparł się właśnie na wstawieniu in s tru m e n ­ tu do d o m u artysty, który nie jest do tej sztuki przyzwyczajony, nie jest z nią obeznany. D opiero co m alow ał obraz, a tu nagle zostawiają taki mebel. P o d ­

(17)

P j , f . . , , , V ^ L _ , , , A . I 6 M V ~ e ~ t * v - V - ‘ - x ~ e - i~ - K ^ J - ' K J U U

-chodzi, przesuwa go, patrzy: „O kurde, zostawiłem ślad...”, a p o te m go kusi: „M oże coś spróbuję zagrać?”. Na go­ tow ym już dziele widać, że wszystkie klawisze zostały przez kogoś dotknięte palcami, więc ew identnie owa osoba w ogóle nie u m iała grać. To prawdziwy zapis mojego zm ierzenia się z muzyką, z m eblem . Efektem tego jest b arw na erupcja koloru, k tó ra m a m n adzie­ ję bywa w idoczna w m oich pracach. A zatem na plakacie nie m a Chopina, jest raczej przygoda z m eblem , z m u ­ zyką, z klawiaturą.

Czy Kraków jest gotow y na tego typu sztukę?

- O bserw ow ałem , jak ludzie p a ­ trzą na ten fortepian, i widzę, że... w ogóle nie reagują. Czasami tylko ktoś podszedł, przeczytał tabliczkę, sp ró b o ­ wał g r a ć ... Wydaje m i się, że dzieje się ta k dlatego, iż jest to strasznie tru d n y temat. Poza tym są niesłychanie m o c ­ no atakowani różnymi, ulicznym i re­ klam am i, tak że mój projekt wydaje się m ało agresywny. Jeżeli m ożna mówić 0 zaletach, to na p ew no p o m alow a­ nie repliki fortepianu przez artystów 1 szansa pow iedzenia, jak p odchodzę do samego C hopina, okazał się św iet­ nym pom ysłem . W adą natom iast jest ich liczba i rozstawienie po Krakowie. Rzeźby p ow inny stać w je d n y m m iej­ scu, w tedy robiłyby większe w raże­ nie. U m nie w garażu ten in stru m en t był gigantyczny, ale tutaj jest m ałym elem entem , który przegryw a delikat­ nością swojego w yrazu plastycznego chociażby z billboardem m ów iącym , jak wytresować sm oka, czy z reklamą na tram waju, a nawet z tą dziewczyną jadącą na rowerze w krótkiej, czerw o­

m i X e r | m a j-cze rw ie c 2010

nej sukience. To po prostu jest miasto, | a nie płaszczyzna jak plakat, k tó ry m a I szansę zadziałać kom unikatem . W tym w ypadku trzeba podejść, zastanowić | się, o co chodzi. Ludzie są zabiegani...

U M oże rzeczywiście wszystkie for­ tepiany postaw ion e w jednym miej- scu w zbudziłyby większe zaintereso- s wanie?

- Zdecydow anie tak! O dniosę się znow u d o przykładu m alowanych krów. W całej Warszawie było ich ok. 100 i też ginęły w konfrontacji z p rze­ strzenią miejską, kiedy zaś stanęły w jednej masie, n a Krakow skim P rzed­ mieściu, zrobiły potężne wrażenie. Patrzyłem na prace kolegów, którzy robili inne fortepiany, i zauważyłem, że wszyscy subtelnie podeszli do tych mebli, więc na pew no lepiej by było dla tej akcji, gdyby stały w jednym m iej­ scu. W idziałem zdjęcia, kiedy po k az a­ n o wszystkie dzieła na rondzie M ogil­ skim, i myślę, że właśnie tak p o w in n o to wyglądać. W tedy robiły kolosalne wrażenie. Naw et jakby stały cztery obok siebie, to już by było inne dzia­ łanie. Może pow staną jeszcze dwie lub trzy kopie i uda się je pogru p o w a ć... Poza tym tu o b o k jest przystanek, więc większość ludzi jest zajęta tym, czy nadjeżdża tramwaj. Podejrzew am , że wielu m oże odebrać to wszystko jak jakiś h ap p e n in g ...

D ziś chyba trudno przykuć k o­ goś uwagę, a szczególnie trudno jest się lu dziom skupić na sztuce ulicznej. W Krakowie pojawia się coraz więcej tego typu elem en tów ...

- K iedy zacz y n ałem robić p la k a ­ ty i jak tylko jakiś po ja w ił się na u li­

cy, to c h o d z iłe m i sp raw d za łe m , czy i ja k ludzie reagują. D o dziś m i to zostało. M oje prace, b illb o a rd y s p o ­ łeczne, p la k aty do film ów K ieślow ­ skiego były i są n a d a l k o m e n to w an e . D ziś jest nie zw ykle t r u d n o zw rócić

i

czyjąś uw agę szczególnie w łaśnie w p rz e strz e n i m iejskiej. Tu te n ele­ m e n t w y su b lim o w a n eg o m ebla, d e li­ k atnego, u b ra n e g o w d e lik a tn ą g ra fi­ kę po p r o s tu g in ie ...

M oże p ow od em tego staje się zalewająca nas papka plakatowa? W iększość jest robiona w edług jed ­ nego, nieciekawego, prostego p o m y ­ słu. Dlaczego m iasta są oklejane ta­ k im i billboardami?

- Dziś już artysta nie m oże robić, co m u w duszy gra. Pojawia się z a m ó ­ w ienie i plastyk m usi w ykonać to, za co m u płacą. Z leceniodaw cy w y m a ­ gają, żeby n a plakacie znalazła się lista sp o n so ró w czy p a tro n ó w m edialnych, narzucają grafikom w łasną wizję. M nie się udaje przem ycać swoje p o ­ mysły, b o do reklam y przeszedłem ju ż ze zn a n y m nazw iskiem . M im o to czasam i m uszę robić rzeczy, które są e w id e n tn ie kom ercyjnie. O b e c ­ nie m ło d y m grafikom czy plastykom tr u d n o jest się przebić przez w y m a ­ gania klientów, ale czasam i się udaje. N ajw ażniejsze to p om ysł i wiara.

Pągowski to już właściwie marka.

Tak, i właśnie dzięki tej marce w olno m i czasami powiedzieć „nie”...

Rozmawiała:

Aleksandra Parzyszek

(tekst w wersji skróconej, pochodzi z portalu tnmkrakow.pl) fot. Łukasz Żołądź

n p r m

Cytaty

Powiązane dokumenty

Reversal of financial market integration in Europe during the global financial crisis requires tools to measure and monitor banking sector stability. Banking sectors in

Karpio A., Żebrowska-Suchodolska D., Efektywność inwestycyjna polskich funduszy emerytalnych w okresie zmian zasad prawnych, „Metody Ilościowe w Badaniach Ekonomicznych” 2016a, nr

From the macroeconomic point of view, such supple- mentary source of money creation could help the central bank to stabilize money supply and inflation, if the supply of money

Wartość wskaźnika Cash w roku zainicjowania dywidendy jest niemal taka sama, jak w roku trzecim przed zdarzeniem, przy czym test Wil- coxona nie potwierdza istotnych różnic

Modele dyskryminacyjne charakteryzują się wyższą trafnością prawidłowych diagnoz w przypadku oceny populacji przedsiębiorstw o niezagrożonej kondycji finansowej. Znacznie

However, it should be stressed that none of the neural networks, using on the initial input from the DA models, achieved the level of classification accuracy higher than 87.75%

Uwzględniając poziom wyposażenia JST w dochody podatkowe, wobec których dysponują władztwem podatkowym, można wyróżnić grupę krajów skandynaw- skich oraz Belgię,

Reasumując, transparentność jako cecha polityki fiskalnej wydaje się być fun- damentalna dla właściwej kontroli władzy przez społeczeństwo oraz jako element