• Nie Znaleziono Wyników

Malarstwo polskie przeciw wojnie — Artur Grottger i Bronisław Wojciech Linke — protest dwóch epok

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Malarstwo polskie przeciw wojnie — Artur Grottger i Bronisław Wojciech Linke — protest dwóch epok"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S FO LIA HISTORIC A 43, 1991

W anda N o w a k o w sk a

M ALARSTW O PO LSK IE PRZECIW WOJNIE

— ARTUR CROTTGER i BRO NISŁAW WOJCIECH LINKE — PROTEST DWÓCH EPOK

M otyw protestu przeciw ko barbarzyństw om i okropnościom w ojn y przew ija się przez w iele w iek ó w w sztuce europejskiej. Program ow y cykl sied em n astow ieczn ego a rtysty francuskiego Jacquesa Callota, a przede w szystkim — seria rycin Okropności w o jn y Francisco G oyi, zw iastującego u progu d ziew iętn astego w iek u rom antyczną epokę — to najbardziej znane przykłady ow ego protestu. Do tradycji tej naw iąże bezpośrednio rodak Goyi, H iszpan Pablo Picasso — sym b ol W ielkości Sztuki D w u d ziestego W ieku — w sw oich dwóch w ielk ich p anneaux W ojna i Pokój oraz w nieśm ierteln ej Guernice.

Polska sztuka, tow arzysząca w alkom o „W olność N aszą i W aszą”, pow staniom narodow ym , w alkom o niepodległość, n ie m ogła rów nież p o ­ zostać tej problem atyce obojętna. W różnych okresach naszych dziejów podejm ow ali polscy artyści tem atyk ę w ojenną, odrębnie też traktow aną w zależności od sytu acji p olityczn ej i w ym agań ch w ili, ale zaw sze p o ­ zostało w nas ży w e poczucie zagrożenia w ojną podstaw codziennej e g z y ­ stencji i u nicestw ien ia w szelk ich h um anistyczn ych w artości łączących Rodzinę Człow ieczą.

Szlachetna idea ocalenia rodu ludzkiego przed w yn atu rzeniem i za­ gładą, p rzyśw iecająca artystom taki protest podejm ującym , znalazła sw ój chyba n ajp łod n iejszy w yraz (program owo podjęty i zrealizow any) w d ziew iętn astow ieczn ych rysunkach Artura G rottgera, zatytu łow an ych

Wojna.

W iek d w u dziesty, św iadek n ajstraszliw szej kaźni, jaką człow iek m ógł zgotow ać człow iekow i, pozostaw i w naszej sztuce jeden z najbardziej ek sp resyjn ych p rotestów przeciw ko barbarzyństw u w ojenn em u — cyk l w izji B ronisław a L inkego K am ie n ie krzyczą.

(2)

cie historycznym i przekazuje je środkam i artystyczn ym i, w łaściw ym i sw ojej epoce. Spójrzm y, jak oni to czynią?

Artur G rottger żył w latach 1837— 1867, a dojrzała jego twórczość w yp ełn iła okres jednego z n ajw ażn iejszych w ydarzeń w d ziew iętn asto­ w ieczn ej historii zniew olonej P olski — w ybuchu i upadku P ow stania S tyczn iow ego 1863 r.

P o lscy artyści ow ego czasu nadają sw oim dziełom sp ecyficzn y ton narodow ego przesłania, szczególn ie w ażny i znaczący w okresie utraty n iepod ległego państw a, podziału ziem polskich m iędzy trzech zaborców, p olityk i prześladow ań i w ynarodaw iania.

M alarstwo, jak przedtem w ielk a poezja rom antyczna, podejm uje za­ danie kształtow ania św iadom ości narodow ej, utrw alania poczucia jed n o ­ ści m ięd zy Polakam i z różnych zaborów i budzenia dum y z posiadania św ietn ej tradycji historycznej, bogatego dorobku k ultu ry i piękna zie­ m i ojczystej.

Sztuka polska, ukazyw ana na w ystaw ach za granicą, staje się św ia ­ dectw em istnienia narodu w yk reślon ego z m apy Europy, w izytów ką upraw niającą do w ejścia w m iędzynarodow y św iat k ultu ry, zw ycięsk im m an ifestem w reszcie „Tej co nie zgin ęła!” I tak w łaśn ie traktow ał s w o ­ ją tw órczość Artur Grottger. W ych ow an y w p atriotycznej atm osferze dom u rodzinnego (ojciec brał udział w P ow stan iu L istopadow ym 1830 r.), po studiach w e L w ow ie i K rakow ie, które p ogłębiły jeszcze jego naro­ dow e fascynacje, podejm uje naukę w A kadem ii Sztuk P ięk n y ch w W ie­ dniu. Ż yje tam w nędzy, co doprowadza go do nieuleczaln ej w ów czas choroby — gruźlicy. Tw orzy dużo i szybko, jakby w przeczuciu bliskiej śm ierci i w ów czas rysu n ek w y su w a się na plan p ierw szy w jego dzia­ łalności artystyczn ej — zap ew ne pod w p ły w em baśniow ych kartonów M aurycego Schw inda. Praca ilustratora pism i książek przynosi mu w reszcie rozgłos i — dochody, staje się w W iedniu znany i ceniony, sprow adza m atkę i siostrę, ma w ięc niezbędną opiekę w czasie ciężkiej, d łu gotrw ałej choroby, na którą zapada w 1861 r. Do W iednia przenika­ ją już w ów czas w ieści o k rw aw ych w ydarzeniach w kraju, poprzedza­ jących w yb u ch Pow stan ia S tyczniow ego. G rottger stał się piew cą tego pow stania. W yczerpany chorobą, sztuką sw oją słu ży „Sprawie", tworząc k olejn e cykle: W a rsza w a I i II oraz cykl Polonia.

Po pow rocie do L w ow a w 1866 r. kończy najdoskonalsze dzieło s w e ­ go krótkiego życia, pow stańczą epopeję L itu an ia1, a jednocześnie poja­ w ia się pom ysł now ego, odrębnego w zam yśle cyk lu Wojna.

K oncepcja cyk lu rodzi się długo, przechodząc różne fazy, o czym św iadczą w yznania G rottgera, zaw arte zw łaszcza w listach do narzeczo­

1 W n ik liw ie u z a s jd n ia to W. J u s z c z a k , A r tu r Grottger. Piąć c y k l ó w , W a r­ szaw a 1957, s. 18.

(3)

nej, W andy M onnć2, której postać stała się prototypem M uzy — prze­ w odniczki A rty sty po „łez p adole”, ziem skim p iekle w ojen n ym , jak B eatrycze w Boskiej k om edii Dantego.

W ojnę kończy G rottger w P aryżu, w m aju 1867 r. U m iera w g ru ­ dniu tegoż roku, pozostaw iając sw e ostatnie dzieło — testam en t — dla przyszłych pokoleń.

Od problem atyki narodow ej, pow stańczej przechodzi w ięc G rottger do ukazania losów i postaw ludzkich w obliczu spraw ostateczn ych — zniszczenia i śm ierci; poprzez tragiczne losy w łasn ego narodu pragnie sięgnąć do sedna K ainow ego przekleństw a ludzkości. O krucieństw o u jaw n ione przez zaborców w czasie represji p ow stan iow ych i p opow sta­ niow ych uśw iadam ia zap ew ne artyście bezm iar m ożliw ości zadaw ania

cierpienia bezbronnem u człow iekow i, co osiąga sw oje apogeum przede w szystkim w czasie w ojny.

H istorię odhum anizow ania uczuć i postępków człow ieka, u w ik ła n e­ go w narastający ciąg w ojenn ego koszm aru, ukazał G rottger w 11 u ję ­ ciach. K ażde z nich stan ow i oddzielną całość, obrazującą w yb ran y m o­ ty w z budzących grozę w ojen n ych w ydarzeń. Jednocześnie jednak w y ­ biera G rottger scen y najbardziej dla ukazania tej grozy rep rezen ta ty ­ w ne i przekazuje je w sposób syn tetyczn y, podbudow ując su g e sty ­ w n ym kom entarzem .

W nazw ach p oszczególnych rycin, w podpisach pod rysunkam i, k ry­ je się jakże istotn y w przypadku tego typu problem atyki kom entarz autorski. I poetyckość w izji Grottgera, w ielek roć już podkreślana3, w ią­ że się rów nież z tym akom paniam entem Słow a, naw iązaniem do tra­ d ycji rom antycznej poezji polskiej, w yraziście obecnej w jego sztuce. Już sam e ty tu ły poszczególnych rycin zaw ierają siln y ładunek n a ­ strojow y i em ocjonalny... W ym ieńm y je tutaj: 1) P ó jd ź za m n ą p rz e z padół płaczu, 2) K o m eta , 3) Losow anie r e k r u tó w , 4) Pożegnanie, 5) P o ­ żoga, 6) Głód, 7) Zdrada i kara, 8) L u d zie c z y szakale?, 9) Już t y lk o n ę ­ dza, 10) Ś w ię to k r a d z t w o , 11) Lu dzkości, t y rodzie Kaina!

Początkow o W ojna składać się m iała z 13 obrazów. Ś w iad czy o tym zachow ana rycina Alegoria W o j n y oraz — zaginione dzieło — Taniec k r ó ló w — szk ieletó w .

W zam yśle a rtysty postacie W ojny, Rozpaczy, N ędzy, N iew o li i Ś m ier­ ci, unoszące się nad ziem ią, m iały odegrać głów ną rolę w całości cyklu,

* A r th u r i W a n d a . D zie je miłości A r th u r a G rottgera i W a n d y M onné. Listy — Pam iętn iki. P odali do d ru k u M. W o 1 s к a, M. P a w 1 i к o w s к i, t. I—II, M e d y k a — — Lwów 1928.

3 Por. A. P o t o c k i , Grottger, Lwów 1907; J. B o ł o z - A n t o n i e w i c z , G ro tt­ ger, Lwów 1910! J. P u c i a t a - P a w l o w s k a , A r tu r Grottger, T o ru ń 1962.

(4)

ale w trakcie realizacji „akcja W o jn y ściągn ięta zostaje na ziem ię”4 oraz w yłączono z niej — d w ie w yżej w ym ien ion e fan tastyczn e kom po­ zycje.

W ątek osobisty także twórca w yelim in ow ał, gdyż, pod w p ły w em k rytyk i uznanego malarza francuskiego G érom as, pozbaw ił Muzę rysów narzeczonej, a A rtystę — cech autoportretu.

Ulubiona technika G rottgera — rysu n ek czarną kredką i białą (dla zaznaczenia św iateł) na żółtaw ych kartonach — z konieczności oszczę­ dna w efektach — nadaje całości cyk lu odpow iedni do treści nastrój tragicznej pow agi.

W sposobie ujęcia tem atu i form alnym kształcie jego przekazu a rty ­ styczn ego u jaw nia się w yraźn ie przynależność tw órcy do określonej, k lasyczn o-rom antyczn ej epoki.

Sztuka tego okresu przem aw ia przede w szystk im apelującą do sz e ­ rokiego odbiorcy treścią. D om inanta treści nad form ą stan ow i rys ch a­ rak terysty czn y różnorodnych n u rtów tej epoki, jak rów nież — tak p ię­ knie ok reślon y przez M ieczysław a Porębskiego — dążący do p ow szech ­ ności i naturalności język poezji, „poetyckiego d ystan su w stosunku do rzeczyw istości, ponad którą się w znosił i której się p rzeciw sta w ia ł”0.

G rottger w sw oim cyk lu W ojn a tak w łaśn ie rozum iany w ątek „poe­ tyckiego d y stan su ” rozw ija, zabarw iając go ind yw id ualn ie liryczną, w ła ś­ ciw ą rom antyzm ow i, nastrojow ością oraz — narodow ym i realiam i. Sam określa sw ój program: „N ajw ięcej to m nie ucieszyło, że w tym duchu, w jakim W ojną rozpocząłem , realizm m oże być podniesiony do ideała, [...] m ogę być realistą w szczegółach, aby być poetą w całości, co u w a­ żam za najw łaściw szą drogę tegoczesnego a rty sty ”7.

W p ierw szym obrazie cyk lu, zatytu łow an ym P ó jd ź za m n ą p r z e z p a ­ dół płaczu, w łącza się tw órca w tradycję w ielk iej sztuk i europejskiej, śladem D antego w prow adzając do pracow ni zadum anego a rty sty M u­ zę — G eniusza z gw iazdą nad czołem — uosobienie B eatrix, ukazującej n iegd yś autorow i B oskiej kom ed ii okropności piekieł, a obdarzonej w p o ­ czątk ow ym zam yśle, jak już wspom niano, rysam i ukochanej k obiety — narzeczonej W andy Monné.

A rtysta i M uza rozpoczynają sw oją w ędrów kę po w ielk im teatrum W ojny od ob serw acji w ydarzenia zw iastującego, w m yśl w ierzeń lu d o ­ w ych, w ielk ie klęski ludzkości. Karton zatytu łow an y K o m e ta ukazuje

4 J u s z с z a k, op. cit., s. 20. 5 A r t h u r i Wanda..., t. II, s. 47.

C M. P o r ę b s k i , Dzieje s z t u k i w zarysie, t. III, W i e k X I X 1 X X , W a rsz a w a 1988, s. 18.

(5)

skupioną po prawej stronie obrazu grupę ludzi, spoglądających z lękiem na przecinającą w ieczorn e niebo gw iazd ę z jaśn iejącym warkoczem .

Akcesoria — jak w y tw o rn y strój m łodej k obiety w jasnej sukni, porzucony obok kam iennej ław ki ozdobny dam ski kapelusz, sylw etka rasow ego psa i przem yślane ugrupow anie parkow ych drzew — sugerują, iż scena przedstaw iona rozgryw a się w zam ożnym kręgu szlacheckim , a zarysow any na horyzoncie sw ojsk i kościółek z w ysoką w ieżą nadaje całości sw oiście polski charakter.

Losow anie rekru ta — trzecia rycina cyklu, to scena, tkw iąca bardzo m o­ cno w charakterze cyk lów pow stańczych Grottgera, w yp rzed zających po­ ja w ien ie się W ojny. P ostacie siedzących przy stole urzędników , jak i żoł­ nierzy, z głó w n ym bohaterem sięgającym do urny po przeznaczony so ­ bie, żołnierski los, a także — w id niejącej za u ch ylon ym i drzw iam i roz­ paczającej k obiety — jakże są b liskie św iatu, ukazanem u w Polonii czy L ituanii — w yw od zące się z tej sam ej pow stańczej rzeczyw istości, za ­ nurzone w tej sam ej atm osferze. Ta atm osfera „polskości” przenika ta k ­ że jeszcze następną scenę cyklu. Pożegnanie eksponuje na p ierw szym planie postać m łodej m atki z dzieckiem na ręku obok um ieszczonego po praw ej stronie potężnego drzewa, którego m ocny pień i szeroko r o z ­ rośn ięte konary (w ich cieniu kryje się ob serw u jący w ydarzenia A rty ­ sta z Muzą) przyw odzą na m yśl (a może w prost uosabiają?) rodzim e, polskie dęby — sym b ole niezłom nego trw ania O jczyzny, m im o burz d ziejow ych i wojen.

Po lew ej stronie kom pozycji zbrojny rycerz na koniu w yciąga rękę gestem pożegnania, bojowa chorągiew pow iew a na w ietrze nad hufcem odjeżdżającego w ojska, nad którym także, ginąc w dali, unosi się sznur ulatujących w przestworza czarnych ptaków — odw iecznych sym boli śm ierci i cielesnego unicestw ienia.

O twarta szeroko ogrodowa furtka pozostaje n iem ym krzykiem p o­ żegnania, sym bolem pustki i opuszczenia.

Czarny naszyjnik z k rzyżykiem na szyi zrozpaczonej żony stanow i w yraźną rem iniscencję żałobnej biżuterii, noszonej p ow szechn ie przez k obiety polskie po upadku Pow stan ia S tyczniow ego.

P olsk ie akcesoria — hufiec rycerski, żałobny krzyżyk czy drzew o- -dąb, czczony przez pradaw nych Słow ian — obecne w tej scen ie — ustępują w dalszych ujęciach cyk lu G rottgera bardziej uniw ersalnym w charakterze przekazom Okropności w o jn y , zgodnie z dążeniem tw ó r­ cy, który pragnął przecież zam knąć w sw oim d ziele praw dy ogólnolu d z­ kie.

Piąta rycina, Pożoga, eksponuje u suw ane dotychczas w cień p osta­ cie n iem ych św iad ków G rottgerow skiej tragedii w ojenn ej. Upozowana w rzeźbiarską grupę para idealnych kochanków w yp ełn ia p ierw szy plan

(6)

lew e j strony obrazu. Muza, w k lasyczn ie udrapow anej jasnej szacie i w ystu d iow an ym układzie nóg ukazujących n iesk aziteln y rysu n ek stóp, w sparła głow ę na opartej o skałę, już nie tak doskonale w yrysow an ej, ręce. G est ten, typ ow o rom antyczn y (spopularyzow any zw łaszcza w P o l­ sce przez ch arak terystyczne u jęcie „Adam a M ickiew icza, w sp artego na Judahu sk a le” w obrazie w ileń sk ieg o a rty sty A ntoniego O leszczyńskiego), pozw ala G rottgerow i nie tylk o zasygnalizow ać uczucia rezygn acji i roz­ paczy w obliczu nieodw racalnej katastrofy, lecz także — w yek sp o n o ­ w ać k lasyczn y, grecki profil przew odniczki A rty sty , n ależącej w szak do innego, pozaziem skiego św iata harm onii i piękna. A rtysta, sp ow ity c ie ­ mną, rom antyczn ie i zda się n iedbale ułożoną szatą, porzucił u stóp la­ skę pielgrzym ią (znów przyw odzący na m yśl M ickiew icza — sym bol p ielgrzym ow ania lud u polskiego) i odw rócił tw arz od płonącego miasta.

T ytu łow a Pożoga w yp ełn ia d aleki plan praw ej strony kom pozycji, gdzie w m istrzow ski sposób ukazuje G rottger, tylk o przecież przy u ży ­ ciu m iękkich kontrastów św iatłocien ia, grozę rozszalałego ognistego ż y ­ w iołu, obejm ującego ziem ię i niebo.

Plan drugi w yp ełn iają tu p och ylon e pod ciężarem w ygn ań czego n ie ­ szczęścia i dźw iganych tobołkow ych ciężarów postacie uchodzących z płonącego m iasta jego d otych czasow ych m ieszkańców . Tu ukazuje Grottger ogólnoludzki w ym iar tragedii w ojenn ej, ponad granicam i p aństw i czasów — jakby przeczuw ał exodu s m ieszkańców W arszaw y po P ow stan iu 1944 r., jakby ogarniał dram at w szystk ich uciekinierów ze sp alon ych przez h itlerow ców w iosek.

Karton szósty, G łód, przedstaw ia bezdom ną już, aczkolw iek ocalałą z pożogi (płonący jeszcze dom w idać na horyzoncie) rodzinę — d w ie ko b iety, starca i d w oje dzieci. S ch ron iw szy się z resztką udźw iganego do­ bytku, pod rozłożystym dębem — sym b olem przetrw ania — stoją w obli czu głodow ej zagłady. P ozostaje od w ieczne p ytan ie — kogo ocalić? — i młoda d ziew czyn a (siostra?) oddaje w yk rojon e z leżącego na kolanach chleba m ałe krom ki w w y cią g n ięte rączki dzieci. A rtysta i Muza, znów od sunięci w dal, z praw ej stron y obrazu, beznam iętnie, zda się, re je­ strują tę scenę.

K om pozycja siódm a Z drada i kara podzielona jest w yraźn ie na dw ie w spółbrzm iące z ty tu łem części.

Praw ą stronę na p ierw szym planie w yp ełn ia ją trzy w ielk ie postacie m ężczyzn od czytujących pism o — dowód zdrady. W tle nam iot i chorą­ g iew — sym b ole żołnierskiego obozu w ojennego.

L ew a strona przedstaw ia pojm anie zdrajcy, tęgiego, łysaw eg o m ęż­ czyzn y o w yolb rzym ion ych przerażeniem oczach oraz dw óch żołnierzy, k tórzy najpraw dopodobniej dokonają w yroku.

(7)

see-n ie A rtystę i odwrócosee-ną już, odchodzącą Muzę z w yraźsee-n ie jarzącą się gw iazdą nad p och ylon ym w sm utku czołem .

Ósma rycina, W ojn y, należy do najbardziej w strząsających, gdyż uka­ zuje jeden z n ajp otw orn iejszych czynów ludzkich — obdzieranie tru­ pów. Na pobojow isku, z lew e j strony kom pozycji, w id nieją w głębi d w ie postaci — kobiety i m ężczyzn y — w trakcie tego ohydnego p r o ­ cederu. P lan p ierw szy w yp ełn ia tu nagi do pasa, obrabow any już ze w szystk iego, co przedstaw iało dla ow ych „szakali” jakąkolw iek wartość, p oległy żołnierz, z porzuconą obok bronią i hełm em .

K oścista i w zdęta klatka piersiow a i odrzucona szty w n o w bok ręka wraz z nieruchom ą, zastygłą w śm ierteln ym stężen iu głow ą o w y ra zi­ stym , w yostrzon ym przez śm ierć profilu, w yd łu żon ym sterczącą, trój - kątną brodą — uosabia jakby w szystk ich poiegłych w w ojnach św iata żołnierzy. N ik t tu po nich nie płacze, k siężyc w yłan ia się z obłoków, p rzesłaniających niebo, jak n iem y św iad ek rozgryw ającej się na tym polu drugiej już k olejn ej tragedii, po b itw ie (której n ie ma zresztą w całym cyk lu G rottgera), zbeszczeszczenia ludzkich ciał.

Muza p och yliła głow ę i p ołożyw szy rękę na piersi, jakby chcąc uspo­ koić w zburzone serce, odchodzi z w id ow n i podłości ludzkiej. A rtysta odwraca głow ę i spogląda raz jeszcze przerażonym i oczym a na sy lw etk i ..obdzieraczy” . ie u stających ani na ch w ilę w sw y m zbrodniczym dziele.

Z praw ej strony odchodzących n iem ych św iadków straszliw ej sceny w idać spoza postaci M uzy w yciągn iętą ku niebu trupią rękę jak w g e ś­ cie oskarżenia i w ołania o pom stę i spraw iedliw ość. A le Muza, mimo głębokiego sm utku, jest niew zruszona w sw ej w yp rostow anej pozie, fałd y szaty sp ływ ają d ostojnie jak żłobienia w kolum nie greckiej czy w sukniach Kor E rechtejonu. Podąża, nieporuszona w sw ej istocie jak N em ezis, św iadom a n ieuchronności Losu, ku n astępnem u etapow i w o ­

jennego szaleń stw a ludzkości.

Ten etap to Ju ż t y l k o nądza. Tak zatytu łow ał G rottger d ziew iąty rysu n ek cyk lu, ukazując w nim spustoszone w n ętrze domu, który k ie ­ d y ś tętn ił życiem , a teraz zaś stał się siedzibą śm ierci i tragicznego losu tych, którzy pozostali.

Muza w prow adza A rtystę do barbarzyńsko zniszczonego pokoju, na środku którego, wśród połam anych m ebli, spoczyw ają w śm ierteln ym uścisku trzym ając broń, pogodzeni z sobą nieuchronnością w spólnego w szystk im końca, dwaj m ężczyźni — n iedaw ni w rogow ie. Cisza śm ierci objęła ich twarze, ale nie rozluźniła jeszcze napięcia rąk w okół brato­ bójczego narzędzia ludzkiej nienaw iści. Te d w ie postacie przypom inają słyn n ą G rottgerow ską scen ę Pojedn an ie z roku 1866, przedstaw iającą w rozległym , śn ieżn ym krajobrazie dwóch p oległych , których ręce je­

(8)

dnoczą się pogodzonym jakby już gestem , na rękojeści porzuconego k a ­ rabinu.

W scen ie J u ż t y l k o nędza d w oje m ałych d zieci spogląda z przeraże­ niem i zdum ieniem na nieruchom ą postać m atki — m łodej, pięknej ko b iety, której poszarpana odzież odsłania pierś i ram iona.

Ten sym bol zam ordow anej Matki— Polki um ieścił twórca na tle p o­ tężnego k ształtem pieca z przestrzelonym i kaflam i, zajm ującego centrum kom pozycji. Stan ow i on tutaj sym bol zniszczonego dom ow ego ogniska, a znajdująca się za nim , podziuraw iona kulam i ściana powtarza, jak lu ­ strzane odbicie, ów m otyw u nicestw ien ia. Jednakże nienaruszony ze­ gar, na n ietk n iętej otw oram i kul sąsiedniej ścianie przyw odzi na m yśl trw anie w ieczn ości ponad zm ienn ym i i okrutnym i losam i człow ieka na ziem i.

P ozostały jeszcze osierocone dzieci, a z lew ej strony kom pozycji, przez otw arte drzw i, w idać postać starszego m ężczyzn y w ocieniającym brodatą tw arz kapeluszu, który trzym a na ręku ocalałe rów nież z p o­ grom u n iem ow lę, sym b ol rodzącego się na gruzach życia. D latego m oże

Muza, ukazująca przerażonem u A rtyście okrucieństw o całej sceny, ma tak spokojną, choć zaw sze przecież sm utną twarz.

W ostatniej kom pozycji, nie zam ykającej w praw dzie jeszcze całości cyk lu, lecz kończącej w ędrów kę A rtysty i jego Przew odniczki przez „padół płaczu”, Muza zakryw a całkow icie sw o je posągow o piękne o b li­ cze. O statniego obrazu, „św iętokradztw a”, dokonanego przez ludzkość, nie m oże już znieść.

A rtysta także zakryw a oczy i w ychodzą oboje ze zbeszczeszczonego kościoła. Pozostaje w nim sam otn y C hrystus. R ozpięty na krzyżu, z po chyloną, jakby pod ciężarem zaw ieszonych Mu przez żołnierzy karabi­ nów na szyi, głow ą, ob ejm uje sm u tn ym spojrzeniem pozostaw ione u stóp krzyża żołnierskie bębny, karty do gry i butelki od trunków. Obok beczka po w in ie i porzucony kieliszek.

Jed yn ym tow arzyszem sam otnego C hrystusa w Jego splądrow anej św iątyn i pozostaje k am ienny rycerz, stojący w m od litew n ej p ostaw ie na nagrobku, po praw icy Zbaw iciela. Jed yn y, który będzie zbaw iony, jak łotr po praw icy na krzyżu.

Pow tarza się sceneria G olgoty, która trwa wraz z istn ieniem lu d z ­ kości. O dżywa w każdym cierpieniu i śm ierci, zab ójstw ie i w ojnie.

Muza odchodząc splata gestem rozpaczy dłonie. A le fałd y jej szaty pozostają nadal n iew zruszen ie proste. Suknia ta kontrastuje spokojem i jasnością z ciem ną, jakby żałobną, i w niepokoju sfalow ań w ibrującą szatą A rtysty. On bow iem n ależy do ziem skiego św iata, z całą jego n ę­ dzą i okrucieństw em . Muza n atom iast — to jego niebiańska Beatrycze, która tylk o zstąpić raczyła na ziem ski padół, aby z jaśniejącą gwiazdą

(9)

nad czołem — ow ym sym b olem nieba — p ełnić rolę przew odniczki w d ziele tw orzenia. U m ożliw ić p ełnię poznania i w zlotów tw órczego natchnienia.

W ostatniej, jedenastej scenie W o jn y , A rtysta pozostał sam. Muza — sp ełn iw szy rolę przew odniczki — uleciała. J esteśm y znów w pracowni, w otoczeniu książek i obrazów, ale głów n e m iejsce zajm uje w niej ogro­ m n e płótno, na którym A rtysta szk icu je potężną postać Boga-O jca, ro­ dow odem jakby z dzieł M ichała A nioła czy B la k e’a, w yciągn iętą p raw i­ cą grożącego zniepraw ionem u człow iekow i. Lu dzkości, t y rodzie K a i­ na — w oła podpis pod tą ryciną, zam ykającą apel G rottgera — czło­ w ieka i a rty sty — o zaprzestanie najgorszej działalności, zagrażającej b ytow i m aterialnem u, praw om m oralnym i całem u istn ieniu w ielk iej R odziny C złow ieczej.

K rzyż z um ęczonym C hrystusem na ścianie pracow ni A rtysty, n ie ­ w ą tp liw y w yraz religijn ych uczuć G rottgera, stanow iąc także dowód b arbarzyństw a ludzkiego, oznacza, zgodnie z sym boliką chrześcijańską, M ękę lecz rów nież i N adzieję.

Czy to uczucie ożyw iało tw órcę cyk lu Wojna?

T ytu ł ostatniej rycin y, określającej ludzkość jako „ród K a in o w y ”, nie jest op tym istyczn y.

A le G rottger, nieodrodny syn epoki, w alczy z rom antycznym żarem sw oją sztuką — najpierw o w artości narodowe, a w W ojnie — ogólno­ ludzkie, w pisując się tym sam ym , mimo zróżnicow anych ocen w alorów artystyczn ych jego ostatniego dzieła — na karty k sięgi w yb itn ych arty s­ tów św iata, podejm ujących w przejm ujący sposób protest przeciw ko w ojenn ej zagładzie ludzkości.

W kręgu tych tw órców znalazł się także w y b itn y Polak, żyjący już w X X w. — B ronisław W ojciech Linke.

Inna to już epoka, in n y też zu p ełnie jest sposób w yrażania jego a n ­ tyw ojen n ego protestu. K lasyczno-rom antycznej, typow o d ziew iętn asto­ w ieczn ej form ie G rottgerow skiego przekazu, p rzeciw staw ić można, jako ch arak terystyczne dla naszego czasu, ek sp resyjn e deform acje i su b ie­ k tyw n ą sym b olik ę w izyjn ego św iata Linkego.

Lata jego życia (1906— 1962) obejm ują okres n ajb urzliw szych w y ­ darzeń w dw u dziestow ieczn ej Europie: I i II w ojn ę św iatow ą.

W czasie p ierw szej z nich — L inke p rzeżyw a sw oje dzieciństw o. W ydarzenia w ojenn e i rew olu cyjn e, których był św iadkiem przebyw ając w ów czas w Estonii, stan ow iły n iew ątp liw ie szok dla jego dziecięcej p sy ­ chiki i p ozostaw iły w niej trw ały ślad.

W okresie m ięd zyw ojen n ym m ieszkający stale w W arszawie Linke przestrzega n iezw y k le su gestyw n ą w ym ow ą sw oich rysu n k ów przed ok ru cień stw em zbliżającej się w ojny. Ś w iadczy o tym chociażby w izja

(10)

nadciągającej W o j n y z 1932 г., zapow iadająca n ie tylk o w treści, ale przede w szy stk im w form ie późniejsze dzieła a rtysty. D ostrzega on — w edłu g określenia Stan isław a Ignacego W itkiew icza — „w zrokiem ja­ snow idza całą straszność naszej epoki, gdzie obłąkana ludzkość w alczy z w łasn ym obłędem , dusząc sam a sieb ie za gardło"8.

Autor tych słów , w przeczuciu potw ornych w ydarzeń, położył kres w łasn em u życiu w e w rześniu 1939 r., B ronisław L inke pozostał i jako naoczny św iad ek najokropniejszej ludzkiej każni przekazał jej obraz w sw ojej tw órczości przyszłym pokoleniom .

Sam L inke n ie przeczuw ał zapew ne, m im o w szystk ich nękających go koszm arów , okropności nadciągającej n aw ałn icy w ojenn ej. Ocalał i, jak w ielu inn ych tw órców , „dał św iad ectw o praw dzie”.

Praw da w ojn y w dziełach B ronisław a L inkego przyoblekała różne k ształty. N ajbardziej jednak w strząsający jest chyba jego sła w n y cykl K a m ie n ie krzyc zą, pośw ięcon y zburzonej przez h itlerow ców W arszawie. Cykl, złożony z czternastu akw arel i rysunków , pow stał w latach 1946— 1956. W iększość z nich jednak (10) tw orzył L inke tuż po w ojnie (1946— 1949), jeszcze w ruinach stolicy.

W tych czternastu rycinach ukazuje artysta bezm iar nieszczęścia spow odow anego n iszczycielską siłą w ojn y i budząc uczucie grozy i prze­ rażenia w oła „nigdy w ięcej!”

G ruzy W arszawy, w ielk ie cm entarzysko, jakie zastał L inke po po­ w rocie do „sw ego” m iasta, u w iecznił w w ielk iej, plastyczn o-sym b olicz- nej m etaforze, zam ykając w n iej zarazem cały ból sw ego serca.

O dzw ierciedla go ty tu ł całości: K a m ie n ie krzyc zą , z gn iew u i rozpa­ czy, w pustce zrów nanego niem al z ziem ią m iasta, sam otne i stra szli­ w ie okaleczone. U człow ieczone, są św iadkam i procesu niszczenia w szy ­ stkiego, w szelk ich w artości ludzkich, życia i w reszcie — kam iennej m a­ terii m iasta.

T y tu ły p oszczególnych rycin są nader pow ściągliw e, lecz jakże eks­ p resyjn e w sw ej oszczędnej w ym ow ie:

1) R e f l e k t o r y — 1956 — akw arela, 2) L u f t w a f f e — 1948 — akw arela, 3) Schron — 1946 — rysu n ek tuszem , 4) Balet — 1949 — akwarela,

5) Choinka w a r sza w sk a — 1949 — akw arela, 6) Ruch O poru — 1949 — akw arela,

7) G e tt o n iezłom n e — 1948 — akw arela, 8) E gzeku cja w ruinach G e tta — akwarela,

8 E. S z p r m e n t o w s k i , N ocna w iz y t a u L in kego, „ T y g o d n ik K u ltu ra ln y " 1962, n r 48, s. 10.

(11)

9) El m ole ra ch m im — 1956 — akwarela, 10) D o m y żołnierze — 1946 — akw arela, 11) Oblicze Hioba — 1956 — akw arela,

12) Za d u sze pom ordow an ych... — 1946 — akw arela, 13) P o w r ó t — 1946 — rysu n ek tuszem ,

14) M isteriu m — 1947 — akwarela.

O tw ierająca cyk l akw arela R e fle k to r y ukazuje w dolnej partii kom ­ pozycji skupione razem , szare, zw y k łe dom y, w biel chłodną śniegu w topione, z rzadka stojące, sam otne drzew a i czarne kreski latarni. Ogromną, ciem ną przestrzeń nieba zw isającą ciężko nad tą uśpioną s ie ­ dzibą ludzką, przecinają ukośne lin ie ogrom nych reflektorów , za k o ń ­ czonych, jak ręce, zaciśn iętym i pięściam i, tu, jako sym bol n ien aw istn ej zagłady, w znoszące się nad bezbronnym m iastem .

Z dachów n ajw yższych dw óch dom ów w yłan iają się z m roku dw ie w ielk ie tw arze — kam ienne dusze dom ow ego ogniska, czujne, zastygłe w trw aniu w iecznego oczekiw ania na zły lub dobry los.

N iezłom ne, kam ienne ich oblicza kontrastują z tw arzyczką w y str a ­ szonej dziew czynki, um ieszczonej przez artystę z lew ej strony obrazu. Jest to jedyna tu postać ludzka, bezradna i bezbronna, i chociaż zw ró­ cona ku nam, w yraz jej tw arzy, jej oczu — zaw ierają ca ły lęk, całe przeczucie nadchodzącej katastrofy.

R e fle k to r y — w rogie ręce, które zduszą ży cie m iasta jeszcze w śn ie­ żnej nocy nie przeczuw ającego katastrofy, m im o czuw ających n ieu stan ­ nie kam iennych duchów dom ów, są zapow iedzią realnej już n isz c z y c ie l­ skiej siły — nalotu L u ftw a ffe.

Taki jest tytu ł następnej akw areli cyklu, w yp ełn ion ej zgiełk iem po­ ruszających się na całej p łaszczyźnie k ształtów . Nieba n ie w id ać już praw ie w cale, pokryw ają je lecące w szyku b ojow ym śm iercionośn e ma­ szyn y, a w śród nich — roztańczona jakby, koścista postać śm ierci, z gło­ w ą fan tastyczn ego zw ierzęcia o spiczastych uszach, w złow ieszczym uśm iechu rozchylonych, grubych w argach i rurach w m iejscu oczu i nosa.

W dole w id nieją ru iny zbom bardow anego m iasta i w yrastające z nich zaciśn ięte pięści — tym razem — sym bol zem sty. L udzi i duchów do­ m ów? W dali, za m iastem , nienaruszona jeszcze w ieża kościoła, a w o ­ kół..., w szędzie — d ym y pożarów.

C ały obraz przecinają, jak błyskaw ice, sm ugi św iateł, pogłębiając w rażenie w szechogarniającego, pulsującego ruchu, k tóry ogarnia w sz y ­ stko — siejące zagładą, w rogie niebo i cierpiącą, lecz dyszącą zem stą — ziem ię.

Upiorne św iatło L inkego przypom ina tu p łom ien iste kom pozycje El Greca, a i ruch w iru jących m aterii przyw odzi na m yśl ek sp resję płócien m istrza z Toledo.

(12)

N ic dziw nego, przecież rodowód sw ój d w u dziestow ieczn i ek sp resjo­ niści w yw od zili, m ięd zy in n ym i rów nież z tw órczości tego w ielk iego malarza kontrreform acji, a sztuka B ronisław a L inkego n ależy do ek s­ p resyjnego nurtu europejskiego m alarstw a.

U derzający ekspresją jest gest dw óch ogrom nych rąk, w yrastających z kam ieni muru piw nicznego schronu, w którym znajduje się para sk u ­ lonych ludzi. Kobieta, gestem przerażenia i rozpaczy zakryw a twarz, m ężczyzna opiekuńczym ruchem przygarnia ją do siebie, ale praw dziw ą obronę przed grożącym i z nieba pociskam i stanow ią w łaśn ie te potężne, kam ienne ręce, prom ieniujące nadludzką siłą i in ten sy w n y m przenika­ jącym całe w n ętrze schronu św iatłem .

T łem tej trzeciej kom pozycji — rysunku tuszem Schron — są c ie ­ m ne ścian y dom u z czarną pustką okna. K ręte schody prowadzące do k am iennej p iw nicy, zgodnie z w y ry ty m i na ścianach napisam i, „do schro­ n u ”, znanym i w szystk im , którzy przeżyli tę w ojnę, obram owują lew ą stronę obrazu i pogrążone w półcieniu stanow ią przejście z groźnego św iata ciem ności i zła do tego przepojonego jasnością w nętrza, którego k ruche i p ow yginan e już od podm uchów bomb ścian y trw ają jednak, oplecione w ęzłam i żelaznych rur, stan ow iących jakby żylastą istotę w y ­ rastających z nich, opiekuńczych rąk.

W św iecie, gdzie człow iek człow iekow i w rogiem , k am ienie przejm ują fu n kcje ludzkiego serca i sam e, choć niszczone i cierpiące, chronią nas przed u nicestw ieniem .

Czwarta scena — znów w ykonana techniką akw arelow ą — to Balet. P ow ygin a n e boleśnie i poszarpane żelazne k szta łty telegraficznych słup ów trw ają jeszcze w pustce pejzażu, na którego dalekim horyzon­ cie — w żółtych poblaskach św itu w idnieją, kreskam i tylk o zarysow ane elem en ty żelaznych konstrukcji, bezradnie w znoszące się ku niebu. Te zniszczone, żelazne słu p y w yk on ują jakby śm ierteln y balet, a p rzy gry ­ w a im skrzypek, k lęczący w p raw ym dolnym rogu obrazu, postać, k tó ­ ra pojaw i się jeszcze w dalszych rysunkach cyklu.

W p rzeciw ień stw ie do ostrych, m aterialnie nam acalnych k ształtów żelaznych słupów , w ygin ających się w upiornym tańcu, skrzypek jest jakby b ezcielesn y, p rzejrzysty jak duch, w yg ry w a ją cy m elodię śm ierci ginącem u św iatu.

Balet B ronisław a L inkego w p isu je się tym sam ym w tradycję eu ro­ pejsk iego danse m acabre, m ającego jakże długą historię, a tu ukazane­ go w zu p ełnie now y, odrębny sposób — w pisanego w tragiczną historię w ojen n ych losów okrutnie zniszczonego m iasta — jako św iad ectw o pra­ w d y czasu i w ołan ie o kres barbarzyństw om ludzkości.

(13)

pom unicestw ien ia m iasta, skrzypek — pojaw ia się znów w piątej k om ­ pozycji cyklu, akw areli Choinka w arszaw ska.

Cała scena tonie w głębokim mroku. N ajw yraziściej zarysow uje się w łaśn ie postać skrzypka um ieszczonego rów nież po praw ej stronie, k tó ­ rego Maria D ąbrowska określiła pięknie, iż „upleciony z drutów i o tw a ­ rzy Pierrota, k olend u je Choince w a r s z a w s k ie j ”9. W ypełnia ona lew ą stro­ nę kom pozycji, utworzona ze spadzistych dachów dom ów na k ształt chińskiej pagody, opleciona dookoła łańcucham i z drutów kolczastych, a na końcach ukośnie w ystających z niej krzyży, zastępujących gałęzie, jarzą się trójkątnym i płom ieniam i palące św iąteczn e św iece.

P od staw ę w arszaw sk iej choinki tw orzą gruzy domu, z których ona jakby w yrasta, cała w płom ieniach św iec, i, choć w cierpiętn iczych ła ń ­ cuchach i krzyżach, także ukoronow ana krzyżem na szczycie m iast gw iazdą, triu m faln ie wznoszącą się ku niebu.

Ponad choinką um ieścił artysta rozm aitej w ielk ości postacie ludzkie, kręcące się w takt m uzyki, jak w kole karuzeli.

Paląca się św ieca oznacza w ikonografii chrześcijańskiej obecność C hrystusa, a w odczuciu człow ieka — nadzieję, ow o sym b oliczn e „św ia ­ tło w m roku”, podtrzym ujące rów nież siłę przetrw ania w ciem nej ot­ chłani okupacyjnej nocy.

N astępn e scen y ukazują już w pełni okrutną, w ojenną rzeczyw istość. Ruch Oporu, akw arelę, zajm ującą szóste, k olejn e m iejsce w całości c y ­ klu, w yp ełn ia ją w dolnym fragm encie granatow oniebieskie ru in y m ostu i dom ów, a z nich w yrasta na całą w ysok ość kom pozycji, ogrom na, k a ­ m ienna postać O brońcy-M ściciela. Potężną, prawą pięść trzym a przy boku zaciśniętą tak, że w idać w yraźn ie u w yp uk lone ży ły. Praw ą trzym a rękojeść olbrzym iego, także kam iennego miecza, zlew ającego się w j e ­ dność z jego postacią. Na pow ierzchni m iecza i p rzylegającej doń szaty w idać zarysy tw arzy o p rzym kn iętych oczach — pom ordow anych to ­ w arzyszy?

W e w głęb ien iu pieczary — m iejscu ludzkiego serca — w y c ię ty jak z atlasu anatom icznego, natu ralistyczn ie oddany, m odel serca, z op lata­

jącym i je naczynam i w ień cow ym i, żyłam i i aortą.

To serce jest jed yn ym żyw y m elem en tem w kam iennej postaci, ale obok niej, z praw ej strony g ło w y unosi się w pow ietrzu rozkw itła czer­ w ona róża z zielon ym i listkam i — kw iat Z w ycięstw a.

O dpow iednikiem jej jest róża bez barw y po lew ej stronie tego sy m ­ bolicznego, niezłom nego bohatera Oporu, róża, pod którą pow iew a różo­ w e B ekan ntm ach u ng — O bw ieszcze n ie o straceniu „140 polskich prze­ stęp có w ”.

(14)

Te d w ie róże: bezbarw na — Ś m ierci i czerw ona — Życia są jak dwa b iegu n y ludzkiego losu w ojenn ego, przebiegającego m iędzy n adzie­ ją i oporem a u nicestw ien iem .

N astępna akw arela, siódm y obraz, to G e tto niezłomne. Całość p łasz­ czyzn y w yp ełn ia tu ogrom na głow a o bursztyn ow ych , in ten syw n ie p a­ trzących oczach. Zam iast czaszki i w łosów znów pojaw ia się m otyw za­ ciśn iętej, kam iennej pięści, porytej odłam kam i pocisków . U nasady w ie l­ kiego palca — okno, a w jego obram owaniu w pisana doniczka z k w itn ą ­ cym i czerw onym i kw iatam i — znak „G etto ży je...”

W dolnej części obrazu n apisy z m urów G etta — ślad y jego cod zien ­ ności, a na szczycie g ło w y zdeform ow ana postać człow ieka z karabi­ nem — G etto m ści się i w alczy...

Straszliw a jest także zem sta wroga. U kazuje to Egzekucja w ruinach G etta. W prowadził tu L inke zniszczony, w yp alon y dom, rozpinający s w o ­ je okaleczone ścian y z p ustym i oczodołam i okien, jak w yp łak an ych od łez, nad skręconym i w śm ierteln ych skurczach agonii, nagim i p osta­ ciam i pom ordow anych m ieszkańców .

K am ien n y duch domu jakby gestem ochrony utrzym uje sw o je d ło­ nie nad tym m asow ym , otw artym grobem , pragnąc zapew nić ciałom n iezak łócon y w ieczn y sen.

R uinę w ień czy głow a — będąca już tylko czaszką z za sty gły m i w dalekim spojrzeniu oczodołam i i od słon iętym rzędem w ielk ich b ia­ łych zębów .

K am ienny duch dom u został rów nież śm ierteln ie ugodzony, już nie ożyje, ale gest dłoni chroniących ciała pom ordow anych pozostał, jak św iad ectw o człow ieczych uczuć, których zabrakło ludziom .

El m o le r a c h m im 10 — dziew iąta rycina — to już k w in tesen cja b ez­ radności i rozpaczy. K am ien n y kolos ukryw a zasłoniętą żałobnym o b y ­ czajem tw arz i ram iona w zaciśn iętych dłoniach, a u stóp jego roz­ ciąga się p ustynn e rum ow isko — gruzów , drutów , żelastw a. A ni śladu jak iegok olw iek życia, ani śladu człow ieka.

C złow ieka n ie ma także na następnej, d ziesiątej rycinie, noszącej ty tu ł D o m y żołnierze, lecz każdy fragm ent kom pozycji jest w y p ełn io ­ ny. P ierw szy plan obrazu zapełniają gruzy, połam ane latarnie, jest tu n aw et nagie, pozbaw ione liści drzewo, w znoszące ku niebu (którego n ie widać) ocalałe w praw dzie, lecz pozbaw ione życia gałęzie.

M alutki konik-zabaw ka dziecięca jakby k ołysze się na biegunach, a obraz z nagą W enus w isi jeszcze na ocalałej ścianie, choć resztę po­ koju rozniósł pęd pocisku.

10 „Boże m iło sie rn y " — słow a m o d litw y ż y d o w sk ie j ja k o w e stc h n ie n ie i w ez- w unie.

(15)

P łom ien ie pożerają w nętrza dom ów, ale m ury stoją niew zruszen ie i przybierając kształt żołnierzy, w yciągają nad zm asakrow aną ulicą karabiny w k am iennych zaciśn iętych dłoniach.

G łow y sw o je w pow stań czych hełm ach, w yrosłe nad podziuraw io­ n ym i dacham i, unoszą dum nie, m im o ran i p łyn ącej zeń krw i.

W dali zaś w znosi się, także n iezłom n y, nieba zda się sięgający, gm ach w arszaw skiego hotelu „P ru d en tialu ” — sym bol przetrwania, ocalał bow iem , choć trudno to pojąć w obliczu totalnego zniszczenia.

O płakuje ten obraz L inke, w zorem biblijnego Hioba, nadając tytu ł Oblicze Hioba k olejnej, jedenastej już rycin ie. W tej akw areli, ciem ­ n ej w barw ie i panującym nastroju, całą p ow ierzchnię obrazu w y p e ł­ nia twarz. Ogrom ne, p ełne strachu oczy, odsłaniające w ielk ie zęby, otw arte usta, p otężny nos, a w szystk o pokryte rozrzuconym i bezład­ nie fragm entam i dom ów, tonące w poblasku w yb u ch ających w g ąsz­ czu brody pożarów z przekątną czarnego dym u, unoszącego się z p ło ­ nącego na p raw ym policzku ogniska i przecinającą ukośnie to strasz­ liw e w w yrazie rozpaczy i przerażenia oblicze.

W pustce w yp alonej u licy, ostro ośw ietlon ej blaskiem jedyn ej la ­ tarni, unoszą się ku czarnem u niebu z gw iazdam i bestialsko zam or­ dowani. S cen erię dw unastej rycin y P am ięci pom ordow an ych... tworzą tylk o w yp alone dom y ziejące ciem nym i otw oram i okien i zw alisko gruzów , z których w yrasta sam otny krzyż z tabliczką, upam iętniający pogrzebanych pod nim i na zaw sze.

A le obok krzyża znów, jak na m urach ginącego G etta, stoi doniczka z kw itn ącym i, czerw onym i kw iatam i. Sym bol przelanej krw i, ale przede w szystk im sym bol życia, przetrw ania...

U noszące się nad tym w ojen n ym grobem w ydłużone, w ychu d zon e sy lw etk i — k obiety, podtrzym ującej m artw e już ciała dw ojga dzieci — św iadczą o geh en n ie głodow ej poprzedzającej m ęczeństw o śm ierci. Te odrealnione, jakby już z szarego prochu utkane postacie, p o­ k ryte plam am i ciem noczerw onej, zakrzepłej krw i, zniekształcone m ęką agonii, stanow ią, wraz z sam otnym grobem w gruzow isku i stojącym i jeszcze w praw dzie, lecz m artw ym i przecież, ok aleczałym i dom am i, w których nie ma już życia, obraz ostatecznego zniszczenia w szystkich ludzkich wartości.

Cóż pozostaje?

W trzyn astym rysunku, P o w ró t, nad m aleńką sy lw etk ą klęczącego w bezradnym szlochu człow ieka-w ęd row ca, pow racającego z w y g n a ­ nia do sw ego „m iejsca na ziem i” — rodzinnego dom u i m iasta — po­ chyla się m iłosiern ym ruchem k am ien n y kolos zrujnow anego strasz­ liw ie dom u, w yciągając dłonie, już n ie zaciśn ięte w p ięści — do w alk i i zem sty — lecz otw artym ruchem , przygarnięcia, nadziei, pocieszenia...

(16)

W okół św iat ruin, sam otna pustka gruzów , a śladam i ludzkiej tu ob ecn ości są tylko znaki na p ozostałych fragm entach p odziuraw ionych kulam i m urów — ok up acyjny sym b ol „Polska w a lcz y ” i n apis „P a­ w iak pom ścim y".

O statnia rycina cyk lu — akw arela M iste riu m — w prow adza nas już w atm osferę narodzin n ow ego życia m iasta. Buldożer zagarnia gruzy, w śród k tórych w id nieją fragm en ty kam ien nych postaci — d u ­ chów zburzonych dom ów i pogrzebanych pod zw ałam i ceg ieł ludzi, jak ciało dziecka o nienaruszonej tw arzy, w yd ob yw an ego w ła śn ie z ru m o­ w iska.

P o praw ej stronie ogrom ny słup z napisów , ch arak terystycznych dla początków p ow ojennej W arszaw y. O głoszenia różnej treści sp la ­ tają się ze sobą, a papierow a ręka uczłow ieczonego słupa, zakończona ludzką dłonią o w zn iesion ych ku górze palcach, p rzecinających napis o ekshum acji zw łok, jakby w zy w a niebo na św iadka n ajstraszliw szych zbrodni.

Ż ycie powraca. N ap is na gruzach głosi, że „W różka chirom antka, S olec I” gotow a jest do św iadczenia u sług dla ustalenia przyszłej drogi postępow ania, a przede w szystk im — pom ocy w poszukiw aniu zagin io­ nych.

Na żó łtym n ieb ie — kom u nik at „Spraw dzone. Min n ie ma. 522". W stępna rękojm ia b ezpieczeństw a. M ożna zatem rozpocząć budow anie N ow ego Św iata, N ow ego Życia. To p o w iew N adziei...

A le o tym , co było, tak niedaw no, tu i teraz praw ie, przypom inają n ie tylk o ru in y i pom ordowani.

Nad sceną u suw ania śladów kataklizm u w ojen n ego w znoszą się trzy ogrom ne postacie k am iennych skrzypków . P och ylon e g ło w y bez tw a ­ rzy oplatają im cierniow e korony z drutów kolczastych, stru n y z żela z­ nych czy stalow ych szyn służą do w yd ob ycia żałobnej m elodii, którą w ygryw a ją na nich także żelazne sm yczki, prow adzone k am ien nym i palcam i.

Jedna ze strun środkow ego grajka zw isa — przerw ana — w dół, ale on niepow strzym anie gra dalej. M elodia tego m isteryjn ego, żałob­ nego R e q u ie m m usi trw ać, n aw et jak na P agan iniego pojedynczej stru ­ nie, dopóki trw a Ludzkość — dla pam ięci i — przestrogi.

B ron isław W ojciech Linke, podobnie, jak jego w ielk i poprzednik — A rtur G rottger — stw o rzy li sw oje an ty w o jen n e cyk le rycin dla p rzyw rócenia ludzkości do opam iętania.

K ażdy z nich realizow ał sw ój w zn io sły cel w sposób odm ienny, należałob y p ow tórzyć — diam etraln ie odm ienny, jak różne b y ły epoki, w których żyli, dążenia sztuk i w tych okresach panujące, odrębne d o­

(17)

św iadczenia osobiste krw aw ych w ydarzeń, w reszcie — indyw idualność i sty l p lastyczn ej w ypow iedzi.

W ojn a A rtura G rottgera — to w ielk i cy k l narracyjny, opow ieść, ukazana oczym a dw óch św iadków : A rty sty i jego M uzy — B eatrix, oprow adzającej tw órcę po rozległym teatrum tragicznych w ydarzeń.

Ta w ła śn ie funkcja, fu n kcja św iadka, a nie uczestnika, stan ow i o sp ecyfice ujęcia całości cyklu. A rtysta jest w praw dzie głęboko w strzą­ śn ięty scenam i, w których lud zie ukazują sw o je w ielk ie cierpienie, a in n i — prześladow cy — cech y n ieludzkie. L ecz w szędzie w idoczny jest d ystan s — m ięd zy uczestnikam i rozgryw ających się scen, a ich obserw atoram i.

Muza B eatrycze zachow uje niezm ienn ie k lasyczn ą harm onię rysów an tycznego posągu, A rtysta w yk on u je g e sty rom antycznego patosu, a ob serw ow ane scen y n ie tracą, m im o zagrożeń, ziem skiej, łagodnej urody (jak G łód czy Pożegnanie), zachow anej, m im o stygm atu ok ru t­ nej śm ierci n aw et w postaci zam ordow anej m łodej m atki w rycin ie J u ż t y l k o nędza.

G rottger n ie m oże w yzb yć się w łaściw ej sw ojej epoce idealizacji n ajd rastyczn iejszych n a w et w treści m otyw ów . P ozostaje rom antycz­ nym poetą, w rysu n kow ych w izjach realizującym sw oją głęboką hu ­ m anistyczną, lecz su b iek tyw n ą w nastrojow ej egzaltacji w izję św iata. M ęczeńska epopeja B ronisław a L inkego K a m ie n ie k rzy c zą w yrasta z zu p ełnie już innej epoki.

O krucieństw a w yd arzeń rew olu cyjn y ch i pierw szej w o jn y św ia to ­ w ej, których był św iadkiem , a przede w szystk im — koszm ar okupacji h itlerow sk iej, m ęczeństw o G etta i tragedia P ow stan ia W arszaw skiego — zaangażow ały uczucia i w yobraźnię a rtysty bez reszty, na całe d a l­ sze życie.

G rottger p rzeżyw ał losy w alk i z oddali, jednak m im o tego od dale­ nia potrafił tak głęboko w czuć się w sytu ację pow stań ców , że do dzisiaj P ow stan ie S tyczn iow e jaw i się w w yobraźni P olak ów ukształtow ane jego tw órczym i w izjam i. Zachow ał on jednak d ystans H om erow skiego czy D antow skiego narratora, podczas gd y L inke tk w i w sam ym sercu przedstaw ionych w ojen n ych w ydarzeń, rozgryw ających się „tu i teraz” przed jego oczami.

W ynika stąd zu p ełnie inna optyka. L inke n ie opowiada, on po pro­ stu przeżyw a w szystko, co w idzi, w czym uczestniczy.

W yolbrzym ia i deform uje k ształty, podporządkow uje zam ierzonej eksp resji ukazanej scen y su g esty w n ie m igocące czy pełzające św iatła, sw ob odn ie rzuca plam y barwne, celem w zm ożen ia gw ałtow n ości efektu. N ie są to jednak n igd y efek ty czysto form alne, gd yż sztuka L inkego,

(18)

podobnie jak tw órczość G rottgera, realizu je nader św iadom ie podjęte ideow e przesłanie.

A rtur G rottger i B ronisław L inke, ponad przepaścią d zielących ich lat, oddają sw oją tw órczość w służbę określonych idei.

G rottger jako nieodrodny syn k lasyczn o-rom antyczn ej epoki, w k tó ­ rej dom inow ała treść nad form ą, L ink e jako przyn ależn y do nurtu d w u dziestow ieczn ej sztuk i europejskiej, reprezentow anego przez w a l­ czących sztuką o n o w y św ia t arty stów niem ieckich, bliskich ekspresjo- n izm ow i, jak G eorg Grosz czy Otto D ix, a przede w szystk im — zw ią ­ zany z polskim ugrupow aniem „Czapka F ry g ijsk a ”, podkreślającym w ażność tem atu.

Ta dom inanta treści nad form ą, w ystęp u jąca zresztą ze zrozum ia­ ły ch w zg lęd ów w e w szystk ich dziełach w y m ien ion ych już w e w stęp ie artystów europejskich, stan ow iących p rotest przeciw ko w ojn ie, p rzy­ biera u każdego tw órcy odrębny w yraz.

G rottger operuje klasyczn ą harm onią k ształtu , L ink e — deform a­ cją w szelk iej form y. G rottger, m im o drastyczności tem atu — pozostaje p ow ściągliw y, czasem — rzec można — n aw et w y tw orn y, L inke atak u je drapieżną brutalnością.

S u b teln ej idealizacji G rottgera, pozw alającej w n iek tórych scenach W o j n y na ukazanie w d zięczn ych postaci i łagodnych, ciep łych , uczuć ludzkich, p rzeciw staw ia L ink e n atu ralistyczn ie u jętą m aterię św iata, w k tórym pozostaje już tylk o cierpienie i śm ierć.

Te n atu ralistyczn e, ostro zarysow ane fragm en ty rzeczyw istych p o­ staci i przedm iotów , łączy tw órca cyk lu K a m ie n ie k rz y c zą w k ształt n ow y, przybierający wraz z tow arzyszącym i mu odw iecznym i, jak k w it­ n ące k w iaty, sym bolam i, zn aczen ie przekazu ogólnoludzkiego.

P ozb aw ion y oznak in d yw id u aln ego cierpienia, k ierow an y apriorycz­ n ym w yrokiem boskim człow ieczek H ieronim a B oscha — w ielk iego prekursora tych ujęć — przeistacza się w dziełach L inkego w tragicz­

ną postać uczłow ieczonego kam iennego kolosa, bądź — pozbaw ioną m aterialnej su bstan cji sy lw etk ę zadręczonego na śm ierć m ęczennika.

N ierealna przestrzeń su rrealistów , k tórym pokrew na jest także sztu ­ ka L inkego, zm ienia tu sw ój charakter, zbliżając się lu b oddalając od widza, u w yp uk lając lub w chłan iając głów n e m o tyw y, zaw sze jednak posłuszna h um anistyczn em u przesłaniu artysty.

U człow iecza on całość sw oich kom pozycji, w k tórych ludzką w y ­ m ow ę zysk u je sp lecion y w paroksyzm ie bólu słup telegraficzn y, z sy m ­ boli m ęczeństw a złożona św iąteczn a choinka, czy g łó w n y m o ty w sp a­ lonego domu.

M imo jednak głębokich różnic, d zielących A rtura G rottgera i B ro­ n isław a W ojciecha L inkego — p rzedstaw icieli dw óch różnych epok

(19)

i od m ien nych w szak p lastyczn ych dążeń — łączy ich pragnienie oca­ len ia ludzkości przed n ajw ięk szym złem , jakie człow iek m oże zgotow ać człow iek ow i na ziem i — przed w ojną.

I, m im o odrębności sty lu tych dw óch a rtysty czn ych w yp ow ied zi, stw ierd zić m ożna, że sztuka G rottgera i L inkego w yrasta z jednego pnia — w ielk iej europejskiej k ultu ry. A le n ie tylko.

P olska tradycja, historia, realia przenikają ich tw órczość. I chociaż dążą do w sp ólnego celu w an alizow anych tu rycinach, przesłankę ich dzieła stan ow ią w yd arzen ia narodow e i, będąc zarazem ich osob isty­ m i dośw iadczeniam i, prowadzą ku nadrzędnym w artościom ogólno­ ludzkim .

W a n d a N o w a k o w s k a

LA PEINTURE PO LO N A ISE CON TRE LA GUERRE ARTUR GROTTGER ET BRO NISŁAW LINKE

— PRO TESTA TIO N S DE DEUX ÉPOQUES

D eux a rtis te s é m in e n ts — A rtu r G ro ttg e r au X lX -èm e siècle (1837— 1867) e t B ro­ n is la w W o jc ie c h Linke au X X -èm e siècle (1906— 1962) se p la c e n t p ar le u r p e in tu re parm i les p lu s g ra n d s p e in tre s du m o n d e s'o p p o sa n t com m e F ra n c isc o G oya ou P ab lo P icasso à la g u e rre .

U ne n o b le id é e d e m e ttre l'h u m a n ité à l'a b ri de la d é p ra v a tio n et l ’a n é a n tis ­ sem en t p ré s id a n t à la c ré a tio n des a rtis te s s'e s t p le in e m e n t e x p rim ée p a r 11 c a rto n s d e d essin s d 'A r tu r G ro ttg e r, in titu lé s La Guerre.

E ta n t tém oin d 'u n e a tro c e so u ffran ce p ré p a ré e a u x hom m es p a r le s hom m es, le X X -èm e siècle a la issé d a n s n o tre a rt u n e des p lu s g ra n d e s p ro te s ta tio n s c o n tre l'a tro c ité de la g u e rr ie r cy cle de 14 a q u a re lle s et d essin s de B ronislaw W o jc ie c h Linke „Les p ie rre s crie n t" .

G ro ttg e r et L inke c ré a ie n t le u rs c y cle s c o n tre la g u e rre d an s le b u t d 'e n c o u ra ­ g e r l'h u m a n ité à fa ire é v a c u e r de sa p e n sé e l'id é e d e la g u e rre . Les d e u x a rtiste s co n c e v a it cela d ’u n e m a n iè re to u t à fait d iffé re n te -ch acu n s'e x p rim a it co n fo rm ém en t à l ’é p o q u e où il v iv a it, au x c o u ra n ts d ’a rt lu i p ro p re, a u x e x p é rie n c e s in d iv id u e lle s d es é v é n e m e n ts s a n g la n ts et fin a le m e n t co n fo rm ém en t au s ty le p erso n n el d 'e x p re s ­ sion a rtistiq u e .

A rtu r G ro ttg e r — fils du p eu p le p riv é de l'in d é p e n d a n c e p a rta g é e n tre tro is e n v a h is se u rs , fo rt o p p re ssé m ais to u jo u rs a sp ira n t à la lib e rté — a d ém o n tré l'h é ro ïsm e e t la tra g é d ie de l ’in s u rre c tio n d e 1863. A insi li a p a ss é à la p ro b lé m a ­ tiq u e u n iv e r s e lle d irig é e c o n tre la g u e rre en lu i a ttrib u a n t la form e p ro p re à l’é p o ­ q u e c la s siq u e et ro m an tiq u e.

B ronislaw W o jc ie c h L inke a ex p rim é son v écu in d iv id u e l en ta n t qu e P o lo n ais d a n s la v isio n s a isis sa n te de la lu tte e t de la d é s tru c tio n de V a rs o v ie — sym bol de l’a n é a n tisse m e n t p a r la g u e rre .

Les d e u x a rtis te s o n t c ré e s u r la c a n e v a s de le u r s e x p é ria n c e s n a tio n a le s l ’a rt d is a n t à l’h u m a n ité Plus jam ais à la guerre.

Cytaty

Powiązane dokumenty

J uż jutro będzie można zobaczyć unikatową kolekcję zdjęć dawnego Lublina i jego mieszkańców.. Specjalną wystawę przygotował Ośrodek ״Brama Grodzka -

Praca nie ogranicza się do problemów twórczych omawianych malarzy, traktuje o wszystkich istotnych problemach sztuki drugiej połowy XIX wieku.. Podkreślone zostały cechy

Rozrastanie się struktur Tchórzewskiego jest ciągłym ruchem.. Ruchem jest także

Although the experience with HTS cables is good, long term experience must grow. HTS cables resemble polymer insulated cables, but maybe even resemble more paper-oil

Organizatorem Konferencji była, obchodząca w tym roku jubileusz dwudziestolecia istnienia, Katedra Psychologii Klinicz­ nej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, a

W literaturze wskazuje się na trzy podstawowe cele przypisywane stu­ dium. Przede wszystkim jest ono aktem polityki wewnętrznej gminy w za­ kresie rozwoju

Z tego też względu dla ko ­ goś, komu bliska jest altruistyczna koncepcja moralności, właściwsza wydawać się musi reakcja pomocy, a nie protestu — jako reakcja o

Dziwić musi późniejsze bezkrytyczne przypisywanie jej Adamowi z Opatowa, skoro w tej innej treściowo od pozostałych książek, występuje nazwisko innego