• Nie Znaleziono Wyników

Pisma Narcyzy Żmichowskiej (Gabryelli). T. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pisma Narcyzy Żmichowskiej (Gabryelli). T. 3"

Copied!
286
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

NARCYZY ŻMICH0WSK1EJ

(GABRYELU)

z życiorysem autorki skreślonym przez

D-ra Piotra Chm ielowskiego.

W ydan ie u sku teczn ion e staraniem Re d a k c y i Bl u s z c z u.

'tom t r z e c i.'

W A R S Z A W A .

NAKŁADEM MICHAŁA GLtlCKSBERGA.

-

Cf

(8)

jJ,03B0JIEH0 U,EH3yP0H). Bapmana, — 8 HoaCpa 1884 ro^a.

(9)

SPIS PRZEDMIOTÓW

W T O M I E T K Z E C I M Z A W A R T Y C H .

Str.

K siążka pamiątek, znaleziona przez Gabryellę i czytana przy

kominkowym ogniu (d o k o ń c z e n ie )... 1

List nie w iem czyj i nie w iem do k o g o ... 139

Adeodat. Adeodat na p u s z c z y ... 177 Adeodat w sa lo n ie... 185 Adeodat pod s tr y c h e m ... 206 Adeodat na u lic y ... 218 Adeodat w c h a łu p ie ... 223 Adeodat na cmentarzu ... 230 K w estya podrzędna, przy kominkowym ogniu rozbierana 283

(10)
(11)

IX .

N azajutrz po południu siedziałem sobie przed stolikiem i z roztworzonego woluminu, w którym b yły nadzw yczajnie ważne, dzieje naszego sądownictwa rozśw ieeające akta, czytałem pilnie... teraźn iejszą i przyszłą życia mojego historyą. P okoik taki b ył ci­ chy, jasn y i biały, zapach akacyi przez roztworzone okno bił takiem świeżem, mocnem i upajająceui powie­ trzem, że na zżółkłym pergam inie go tyck ie litery za­ częły dziw aczyć, tańczyć, migać się— aż przybrały po­ staci moich własnych myśli i w yp isały mi cuda nie­ stworzone o tem wczorajszem spojrzeniu M aryi-R egi- ny, o tem jej ręki ściśnięciu, o tych słowach: — „T yś w ieszcz...“ i o tych drugich: „ J a kocham ciebie...“ k tó ­ rych mi nigdy jeszcze nikt w życiu nie powiedział, a które B ó g wie jakim cudem czytałem wyraźnie na spleśniałej księdze i słyszałem , ja k gdzieś w dziesią-

tem niebie anioł aniołowi pow tarzał. To też trzeba

przyznać, że po godzinie takiej nauki, zrobiłem ogro­ mny postęp w mądrości życia i w architekturze p y­ sznych zamków na lodzie. M arya-R egin a nie kocha mnie jeszcze, sylabizowałem zpoczątku bardzo wolno na dekrecie trybunału piotrkow skiego, Anno Dom i­ ni ***•*. j ecz k iec[y£ będzie kochała! — składałem co­ raz prędzej — za k ilk a słów poczciwych, z głębi serca wypowiedzianych, ona ta k wielkiem , tak świętem sło-

(12)

wem czoło moje nam aściła. Z a to, co ja kiedyś zro

bię w życiu mojem, ona mię kochać musi. Och! bo ja

czuję w iele dobrego w przyszłości, wiele pięknego

w mocy mojej. N ie dla niej, boć się w średnie w ieki

rycerstw a już duch mój nie cofnie, lecz z nią i przy niej ja wiem że pójdę daleko, że wzlecę wysoko, że za­

świecę jasno między poświęconymi braćmi. Och! mi­

łość kobiety — miłość M aryi-R eginy — to objaw szczę­ ścia, to wsparcie, to rozbłysk tajemniczego przeczucia bóstwa, to apoteoza życia!... to... to... i odmówiłem całą zakochanych litanią, a na ostatnie Amen ledwo mi serce piersi nie rozbiło, bo w yraźnie usłyszałem je j głos, ja k z tchnieniem akacyi przez okno wionął i dwa razy imię moje pow tórzył.

Z całej fantasm agoryi owo zawołanie jednak naj-

prawdziwszem było. W istocie M arya-R egina przy­

szła H elusię odwiedzić; podobała jej się ta dziew czyn­ ka, a M aryi-R egin ie gdy się co podobało, to brała na w łasność do chwil życia swojego i nie psuła sobie, j a ­ ko mówiła, przyszłych wspomnień grzechem zaniedba­ nej przyjemności. Pan i A gn ieszk a naumyślnie gości swoich pocichu do ogródka w prowadziła, żeby mi nie­ spodzianką tern w iększą spraw ić radość. Udało jej się, bo gdy zszedłem, to mię aż Romuald wyśm iał, że ich ta k witam, ja k po dwuletniem rozstaniu.

— Cóż to, czy pana dziw i moje przyjście? — rze ­ k ła M arya-R egina wesoło — może to niegrzecznie v/ początku znajomości zaraz kogoś na drugi dzień od­ wiedzać? Praw da, że hrabinie Teodorze nie zrobiłam ta k w ielkiego uchybienia — przez cały rok ze czcią i uszanowaniem zbierałam się na oddanie w izyty, ale H elusia nie wzbudza we mnie tak w ielkiej nieśmiało­ ści, naw et pani A gn ieszk i bardzo się nie boję — i po­ całow ała ją w ram ię z takiem jakiem ś poczciwem uczuciem, z takim składnym wdziękiem, że ją dobra żona ślusarza ja k swoje starszą córkę szczerze uści­ snęła, a z jej strony ten uścisk, to już bardzo wiele znaczył, to ja k gdyby ona, zw ykle trw ożna i nieufa- jąca, zaśw iadczyła nim kilkoletn ią przyjaźn i zażyłość,

(13)

B

J e d n ą ty lk o ch w ilą prostej a serdecznej uprzejmości d la m atki M a ry a -R eg in a w ięcej sobie zjednała Helu- się, niż c a łą p o p rzed zającą grzecznością swoją.

— P ię k n a i dobra — rzek ła, za rękę ją biorąc. — H elu sia?— dopow iedziała z uśmiechem Marya- R e g in a .

— N ie , ty piękna i ty dobra— a głos dziewczyn­ k i pełnym zn aczen ia dźw iękiem nad słowem „ t y “ się

z a trzy m a ł. O d tej chwili zn ikn ął w szelki przymus,

w sz e lk a narzucona przesadność. D robiazgow e tow a­

r z y s k ie w zglę d y u stą p iły szczerocie rodzinnego poży­ cia. K a ż d y "się czuł m iędzy swoimi, każd y życzliwym w śród życzliw y ch , a k ied y nas ślusarz zszedł w ieczo­ rem. to ju ż ta k w całe gronko nasze w niknęła ta po­ c z ciw a obcow ania prostota i przyj acielskość, że on na­ w e t nie sp o strzeg ł się, iż w dom jego dwie, zupełnie jem u samemu nieznajom e, p rzyb yły osoby. P óki widuo b yło, pani A g n ie sz k a szyła, H elusia ja k iś haft trzym a­ ła w ręku , M a ry a -R e g in a ta k ż e naparła się, by jej co do ro b o ty dano, a my oba z Romualdem i K aro lek trze c i próżn ując, innym w pracy przeszkadzaliśm y ja k

m ogli. W ą tp ię też, czy haftu H elusi i obrąbka Ma-

r y i-R e g in ie bardzo w iele przez ten czas przybyło. R ozm ow a zato p łyn ęła nie z ust do ust, ale z duszy do d u szy — o książkach," o ludziach, o św iecie, o Bogu.

T e r a z nie lubię ta k rozm aw iać — w rozmowne

zapręd ko się żyje... L e cz w ted y mimowolnie, im bar­

dziej zm rok ciem niał, im w ięcej gw iazd na niebo w y ­ stępow ało. tern cichszym głosem uroczystsze wym a­ w ialiśm y sło w a — nareszcie p rzyszła chwila iż w sz y ­

scy zam ilk li. Rom uald p ierw szy ogólną przerw ał ci­

chość.

— W ed łu g p rzysło w ia anioł między nami prze­ le cia ł — czyście go w idzieli?

— J a w id ziałam — odpow iedziała H elusia i głos je j lek k o za d rżał.

— J a k iż je st ten pani anioł? — zap ytał po­ w tórn ie.

(14)

— N a ziemi trup, na niebie ona.

— I w tobie dusza twoja, co ta k pamiętać um ie— przydała M arya-Regina, tuląc do siebie objęciem r a ­ mienia drobniutką, w ątłą i niby ciężarem tęsknej my­ śli przychyloną nieco dziewczynkę.

— Och! ja k ą ty w ielką prawdę powiedziałaś wczoraj, M aryo-Regino! — rzek ła ta ostatnia, p rzyci­ skając się do jej boku, ja k ptaszyna maleńka; — są

w życiu chwile smutnej wesołości. Mnie teraz na

p rzykład tak dziwnie je st w sercu, ja k gdybym śpie­ wać, albo płakać miała.

— To już śpiew ajże lepiej — odezwał się ojciec— dawno cię nie słyszałem; czegoś mi brakuje na św ię­ cie. Z a jednę z tych piosneczek, co to ci się ro iły na ustach — pamiętasz Helusiu? dwa lata temu będzie — och! doprawdy, oddałbym zdaje mi się w szystko, co człow iekow i przeznaczonem je st dobrego usłyszeć

jeszcze. ,

— K arolku, i ty poproś - - rzek ł Romuald do chłopczyka, którego na kolanach trzymałem.

H elusia usunęła się zpod ram ienia M aryi-R e-giny.

— Już wczoraj pan słyszałeś — rzekła z lekką w ym ów ką— i odemnie i od siostry swojej, że na żadne prośby nie śpiewam; ja śpiewam, och! ja nie wiem dlaczego śpiewam czasem, a dlaczego czasem znowu śpiewać nie mogę i nie umiem, lecz wiem, że piosnka gdy przyleci, to ją muszę zanucić, a gdy odleci, to jej żadną siłą nie przywołam. T eraz na p rzykład dawno, bardzo dawno moją myślą, mojemi słowami nie śpie­ wałam już, chociaż boleść to pieśń, wspomnienie to pieśń, grób to pieśń—-ja byłam niemą. — I w stała i za­ częła zwolna przechadzać się po ogródku, ja k gd yby­ śmy jej w szyscy z oczu zniknęli, ja k gdyby sama tylko z Panem Bogiem była. N areszcie w ustroniu na zie­ lonej trawce, niby słow iczek m ały w gniazdeczku przy siadła sobie; zpoczątku próbowała nuty wielu różnych piosnek, a każdą p rzygiąć chciała do tych trzech w y ­ razów, które ja k trzy zaklęcia na usta jej ciągle

(15)

wrą-cały: och! wysoko, och! daleko, och! głęboko.— Zd aje się jednak, że wśród znajomych melodyj żadna nie m iała dźwięku jej własnej myśli, bo na chwilę ucichła, a potem nie śpiew ała już. lecz mową urywaną, bezła­

dną rozm arzyła się, roztkliw iła. Słowo za słowem

konało jej na ustach, a znaczenie tych słów ginęło

w piersi tajem nicą. „B óg, och! B ó g wysoko — i moje

pieśni wysoko. Á le żałoba w sercu, nad grobem za­

płakałam , w szystkie marzenia daleko, daleko! — P ó ki kochać można, żyć warto. — L epiej z nią razem! och! głęboko, głęboko!“

I nagle głos jej przepłynął w ton dziwny, nierów ­ ny, lecz ta k i rzewny, taki szklisty, że go dziś jeszcze pamiętam, i słow a pamiętam także, bo to była sobie dziecinna jeszcze, choć smutna gra obrazków łatw ych, najbliżej dokoła siebie uzbieranych, bo to b ył ten praw dziw y śpiew natury, ten śpiew, którym ludy w za ­ raniu życia swego nucą:

Gwiazdeczko najpiękniejsza Gdzie ty świecisz? O c h ! wysoko, wysoko! W ietrzyku najwonniejszy Gdzie ty lecisz? O c h ! daleko, daleko! R zeczko moja srebrzysta

Gdzie ty płyniesz? O c h ! daleko, daleko!.. R zeczko moja najczystsza

Gdzie ty zginiesz? O c h ! głęboko, głęboko! Widziałam ja k się orzeł

W niebo raz w zn ió sł

(16)

Słyszałam, że niezwiędły Kwiat kędyś rósł, O ch! daleko, daleko! Patrzyłam ja k to łódka

Po falach mknie, Och ! daleko, daleko! Mówiono mi że perły

Na morza dnie... O c h ! głęboko, głęboko! W ielka mądros'ć, myśl wielka

W górze świeci Och! wysoko, wysoko! Nadzieja niespokojna

Przez świat leci, O c h ! daleko, daleko! Młodość śmiała, zuchwała,

W szczęście wierzy, O ch! daleko, daleko! Na dnie serca ja k perła

Miłość leży

O c h ! głęboko, głęboko! Gdzie są myśli, gdzie orły,

Gdzie gwiazdeczki?

O c h1 wysoko, wysoko!

Gdzie sny moje, niezwiędłe . Gdzie kw iateczki? O c h ! daleko, daleko!

Gdzie dni młodych szczęśliwość Gdzie spłynęła?

(17)

Gdzież młoda ukochana. Gdzie zasnęła? O c h ! głęboko, głęboko!

W iem, że to b yły ostatnie w yrazy Helusinej piosnki, ale w tedy nie wiedziałem , kied y się ona skoń­ czyła. Śpiew anie cichło powoli, stopniowo, i umilkło jak ob y z wyczerpnionem tchnieniem śpiew ającej. , a M arya-R egina siedziała przy mnie tak blizko, że czułem dotknięcie je j muślinowej sukienki, a niebo gwiazdam i św ieciło już ta k jasno, że je nieledwie na- wskróś przejrzeć można było, a listk i drzew ta k rad o­ śnie d rżały w chłodzie wieczornym, po całodziennym upale, że tylko ucho nakłonić, to już w szystkie ich t a ­ jem nice słych ać— a biała akacya ta k woniała, upajała, że w skroniach ż y ły prędszem biciem drgały, że pierś byłaby całe pow ietrze i całą przestrzeń w ypiła... Ach!

wspomnieć sobie dzisiaj taką chwilę! W id zieć ja k na

dłoni, że to było, że to je st w możności ludzkiej, że to przystępne każdemu, tylko z serca iskrę wydobyć, a znów będzie... bo w szystko, w szystko w naturze zo­ s ta ło —niebo. gw iazdy, wonne drzew a— i pomyśleć so­ bie potem, że tylko serc kochających braknie, że niech naw et zm arli wrócą, to uczucie nie powróci... że n ie­ chaj cała przyszłość spodobnieje, to my na w ieki od­

mienni... I pomyśleć sobie jeszcze, że mogło być ina­

czej, że człow iek stw arza swoje przeznaczenie... Och! doprawdy, z takiej myśli na pociechę zrobię — poemat o piekle!

Tymczasem przedłużała się chwila ogólnego m il­ czenia; każdemu było dobrze w głębi jego własnego ducha, lecz w yw iódł nas z je go przybytku słaby i p rzy ­ tłumiony głos Helusi, która ojca do siebie w ołała. Ślusarz zerw ał się prędko.

— Mój Boże! cóż ci to jest, Helusiu? — pytał z najw yższą niespokojuością, w idząc że dziew czynka drżącemi rękoma jego rąk się ujęła i pomimo kilku daremnych wysileń, z miejsca pow stać nie mogła.

(18)

8

— N ic, nic, mój ojcze— uspokajała go niby weso­ łym od śmiechu, a jednak znać było. że przerywanym z bezsilności głosem — a i mama niepotrzebnie tak się zaraz lęka! — dodała, w idząc nadbiegającą ku sobie.— Mnie nic nie boli... nawet mi ta k jakoś błogo i p rzy je­ mnie... tylko w stać nie mogę, żadnej mocy nie mam.— I w istocie H elusia zasłabła, ja k dziecię maleńkie. O toczyliśm y ją troskliw ie, ślusarz podniósł z ziemi, m atka na kolana w zięła, M arya-R egina roztarła jej dłonie, ja wody świeżej przyniosłem i nakoniec powoli zaczęła przychodzić do siebie.

— M oi biedni rodzice! — rzekła już trochę orze­ źw iona— ja też bez przyczyn y was nastraszyłam . M a­ rya-R egin a śmiać się ze mnie będzie, że tak pod byle wrażeniem jak o trzcin ka się łamię.

— Och! nie. ja śmiać się nie będę, ale ci zawsze rękę podam.

H elusi zdawało się zapewne, że poruszenie mó­ w iącej zgodne było z jej obietnicą, bo sama tak że w y ­ ciągnęła dłoń swoję, lecz ta dłoń nie M aryi-R eginy spotkała uścisk.

B y ł to uścisk Romualda; młody artysta w m il­ czeniu słuchał całej piosenki, w milczeniu potem pa­ trz y ł na osłabłą, ja k gdyby nie chciał, lub nie śmiał zb liżyć się do niej, aż dopiero kied y ją ujrzał tak sw o­ bodnie odżyw ającą i ta k dziecinnie u m atki na łonie złożoną, kied y go w pobliżu siedzącego lekko po wło • sach musnęło w yciągnięte M aryi-R egin y ramię, nie wiem co mu przez tę jego pełną dziw actw i pełną fan tazyi przeleciało głowę, ale on dłoń Helusi pochwy­ cił gw ałtow nie, trzym ał ją chwilkę tylko, chwilkę kró tk ą ja k na jedno serca uderzenie — a przecież dziew czynka krzykn ęła i mocniej się do matczynej piersi przytuliła.

— M iałeś słuszność, panie Lud w iku — mówiła do mnie M arya-R egina, gdy ją odchodzącą z bratem na pół drogi przeprow adzałem ;— to jak ieś nadzwyczajne, zadziw iające stw orzenie ta H elusia, ale jej trzeba s ta ­

(19)

chw ilą stanowczą w życiu, a jej życie zbyt ju ż rozbu­ dzone w tym wieku; jeśli zew sząd w ydobyw ające się uczucia i myśli nie znajdą w łaściw ego sobie żywiołu" to albo same na siebie oddziaływ ając. zatrują się, i byłaby szkoda w ielka, albo oddziaływ ając na ciało, zatrują jego organizm, i byłby żal w ielki.

Ucałowałem obie ręce M aryi-R egin y za to spo­ strzeżenie, które mi dla córki slusarza zw iastow ało

tak szczere chęci i ta k troskliw ą opiekę. Dyam ent

serca za sk rzy ł ja k widać w promienne dobroci usposo­ bienie...

Romuald (rzecz u niego osobliwsza) nic nie mó­ w ił, ale nazajutrz zrana przyniósł swoje skrzypce i grał na nich długo, długo — a najdłużej nutą Helusi

piosenek. To też schodząc obadwa razem, ujrzeliśmy

ją przez zielone sztach ety ogródka, siedzącą w ubo-

cznem zacienieniu na darniowej ław eczce. B ledszą

była niż zw ykle i ta k zadumaną, że choć p atrzyła na nas, żadnem skinieniem jednak nie odpowiedziała na pozdraw iający ją ukłon.

Od tego czasu, je śli kied y Romuald mnie samego przyszedł odwiedzić, a skrzypców nie w ziął z sobą, to się zawsze ta k sk a rżył na nudy, tak mi w książkach niepotrzebnie przew racał, że domyśliwszy się p rzyczy­ ny całego niesmaku, raz mu niby przymusowym spo­ sobem skrzypce zatrzym ałem , i trzeba w yznać, że j e ­

go sztuka nic na tem nie straciła. Z robił się zadzi­

wiająco pilnym, po całych dniach g ryw ał dzień w dzień prawie, a zawsze okno było otw arte. M ałgosia nie m ogła się w ydziwić, że ów pan, co w tedy w nocy tak stukał okropnie, i skrzypić, jako mówiła, tak cudnie potrafi... a Helusia?... jej oczy zło ciały coraz żyw szym blaskiem , jej tw arz n abiegała coraz częstszym rumień­ cem i zdawało się, że widomie rośnie, siłnieje... w y ­ pięknia.

J a k że bo też silnieć i pięknieć nie miała, kied y dla niej zaczęło takie nowe, takie pełne życie. M urya-R egina otoczyła ją całym zbytkiem um ysłowe­

(20)

10

-go św iata, a ja na w yścigi dostarczałem nowych k sią ­

żek i objaśnień. W yk ształcen ie dotychczasowe Helu-

si ograniczało się zasobami rodzimych zdolności i tem co od zmarłej przyjaciółki nabyła — dość gruntowną znajomością dziejów krajow ych i arcyd zieł w szystkich poetów naszych. N ieraz wpraw dzie żartowaliśm y z tak bogatego ubóstwa, a M arya-R egina m ówiła czasem, iż nie śmie podawać choćby i najzdrowszego pokarmu tej szczęśliw ej istocie, co niby zaczarowana arabskich po­ w ieści księżniczka, perłami dotąd i brylantam i żyła, lecz ta zaczarowana m iała kiedyś sama czarnoksię- żniczką zostać, trzeba jej było w najgłębsze tajn iki sił uroku wniknąć — z uniesieniem też, z namiętnością rzuciła się do pracy.

P an i A gn ieszk a, w idząc córkę zajętą, je śli nie wesołą, to szczęśliw szą może, a bezw ątpienia spokoj­ niejszą w tym ruchu życia, niż pierwej w osłupieniu jej niemej boleści — pani A gn ieszka, zw yczajnie jako matka, nie pytała o w ięcej. L e cz poczciw y ślusarz coraz to bardziej głow ą kręcił, bo miał on pewne, so­ bie w łaściw e pojęcia i w yobrażenia, do których pra­ gn ął bardzo szczęście swego dziecka zastosować. Praw da, że to była jeszcze wybrana i wśród w szyst­ kich innych błogosław iona ojcowska natura, prawda, że jednak 011 kochał H elusię w ięcej nawet, niż w szyst­ kie swoje przywidzenia, że nie byłby się jej nigdy i w niczem sprzeciw ił, ale w gruncie serca bolała go ta w ysoka mądrość, zakrad ająca się w nizkie progi jego domku, i raz, już nie mogąc w ytrzym ać, gdyśmy z H e- lusią nad kartam i schyleni dalekie, niezliczone prze­ biegali św iaty:

— E j dalibóg — odezwał się po trzykrotnem za- krztuszeniu — mnie się widzi, że w szystko co w y tam, moi państwo, gadacie, to się na nic a na nic biednej pannie ślusarzównie nie przyda.

H elusia nagle, jak b y elektryczn ą iskrą uderzona, zw róciła się ku ojcu i p atrzyła na niego z zadziwienia pytającym wzrokiem.

(21)

11

— A juścić że się nie przyda — ciągnął dalej rzecz swoje odważnie a prędko, jak gdyby chciał się pozbyć odrazu długim czasem nazbieranego ciężaru;— proszę pana, co ona z tern w szystkiem zrobi, je śli da B ó g za mąż pójdzie, a będzie trzeba i mężowi w robo­ cie dopomódz. i dom zagospodarzyć i dziatw ę ochlu- dzić?...

Zdaw ało się, że krew tryśnie policzkami Helusi, lub że przez szkło czerwono malowane promień św ia­ tła padł na nią całą, taki mocny rumieniec oblał jej czoło, jej tw arz, jej ramiona nawet.

— Jedno drugiemu się nie sp rzeciw ia— odpowie­ działem z uśmiechem. — C zyż to pan myśli, że same tylko zakonnice do nauk się przykładają?

— J e śli nie zakonnice, to przynajmniej bardzo w ielkie panie — rzekł znowu ślusarz; — ubogim licho zaw sze było, jak po to sięgnęły. N a co później spoj­ rzeć dokoła, to nudne, czego się tknąć, a nie przez

rękaw iczkę, to brudne. T ak, mój dobry panie, mier-

znie rodzinna zagroda, drażni nieokrzesane tow arzy­ stwo, całe życie na piersiach coś cięży i w ręku szty ­ wnieje.

— A le gdzież znowu? — odparłem, ciągle żartu ­ ją c — słowo daję poczciwego człow ieka, panie ślusarzu, że w tej książce ani literk i nie wypisano o tem. by się kied y nudzić w domu, lub od mniej oświeconych ludzi

unikać. R oztw órz ją pan którem chcesz miejscu —

i sam otw orzyw szy, przeczytałem : — „długie noce pod biegunem rozśw ieca tak zwana zorza borealna półno­ cna;“ a tu: „św iat cały obraca się od zachodu ku wschodowi;“ a tu: „pustynię Sahary spiekłą i mało znaną przebyw ają karawanam i na w ielbłądach...“ No i proszę, w jakim to w szystko je st związku z rodzinną zagrodą, czy tam z ubóstwem lub z gospodarstwa za­ niedbaniem?...

— Śmiej się pan, śmiej ja k chcesz — odpowie­ dział może trochę rozdrażniony ślusarz — młody pan

(22)

12

jesteś, to i nie dziwota, że ci do śmiechu w iększa ocho­ ta, ale ja człow iek stary, różne już na św iecie w id zia­ łem zdarzenia, lecz nie widziałem nigdy, żeby ślimak po powietrzu la ta ł i żeby b ył szczęśliwym człowiek, co się nad stan swój wynosi.

— Grdyby ta k był m yślał każdy, panie ślusarzu, toby dotychczas w szyscy ludzie po lasach dziko żyli, bo przecież musiał być jak iś pierw szy, co się nad stan swój w yniósł i od innych mędrszym być zaczął.

— Co mi do tego. mój panie! Dano, komu dano;

są bogaci i są ubodzy. J a tam nie wiem. ja k było

przy początku, ale wiem, że teraz niewygodnie je st do izby salonowe meble wnosić.

— W ielka, bardzo w ielka prawda, lecz ja też nie wiem dlaczego, jeśli kto ma już tak ie mebie, nie m iałby i o salon do nich się postarać?

— Z araz powiem panu dlaczego, oto: bo w ysta­ rać się salonu, to zupełnie tak samo, ja k w ielki los na lo teryi w ygrać; zdarzać się to zapewne, ale jeszcze moje oczy ta k szczęśliw ego nie w id ziały człowieka.

— A ja teraz spytam się pana o jednę rzecz ty l­ ko: czy pan w ierzysz w Boga?...

— W ierzę, mój dobry panie, i zgaduję zawczasu, co mi tam będziesz praw ił, że B ó g nad w szystkim i je ­ dnaki. że przed Nim w szyscy jednacy, w ięc do w szyst­ kiego równe mają prawo — bo to dziś w młode głow y jak aś osa w leciała i po mózgach kręci. N iech mię B óg skarze. je śli naw et już moich czeladników bąkających coś o tern nie słyszałem , a ja w łaśnie powiadam: W ie ­ rzę w B oga, w ięc w ierzę iż z Jego dopuszczenia je st na św iecie m ajster i czeladnik, bogaty i biedny, mądry i prostaczek, a w to wierzę najwięcej, iż oni w szyscy razem ż y ć mogą, każd y przy swojem, spokojnie i u- czciw ie, na coraz w iększą chwałę B o żą i na zbawienie własnej duszy.

— Nie, panie ślusarzu, w cale nie zgadłeś mojej m yśli i odpowiedziałeś sam sobie, a nie mnie. J a py

(23)

- 13

tałem czy w ierzysz w B o ga dlatego jedynie, bom chciał zapytać później, w jakiego-to B o ga wierzysz?

— W dobrego, mądrego i wszechmocnego, a z tej w iary mojej wprost w ypływ a, że kiedy B ó g je st do­ bry, to mi pewnie na dobre stan mój obmyślił, a kiedy je st mądry, to wie najlepiej dlaczego, a kied y je st wszechmocny, to ja temu nie poradzę. N ic nie pora­ dzę. mój panie, ino mogę zgodzić się z w olą Jego prze­ najśw iętszą. co będzie cnotą moją, lub też sarkać na nią i w yw ijać się, co będzie grzechem moim, a grzech czy cnota, mnie to znaczy nie Jemu, bo mnie piekło lub niebo, a On w iekuisty i wola Jego będzie zawsze jako w niebie, ta k i na ziemi.

— M y zaś będziemy w niebie tylko, zgadzając

się z tą wolą Jego przenajświętszą?... W szakże sam

pow iedziałeś, panie ślusarzu. O tóż wola Jego od po­

czątku była. a wiem y to dobrze obadwa, była mówię, żeby stw orzyć człow ieka na obraz i podobieństwo

Swoje. Jakim je st B óg jego, takim człow iek być się

stara. N asz chrześciański B ó g je st dobry, bo m iłuje— mądry, bo w szystko w ie i w szystko zna — wszechmo­

cny, bo wszystko zrobił. M y w ięc powinniśmy być

dobrymi, kochać jako On kocha, kochać coraz w ięcej, od tej piersi, która nas nagiem dziecięciem przytuliła, aż do tej ziemi, w której nas trupem kiedyś złożą. M i­ łość nasza ma coraz w yżej sięgać i coraz niżej zstępo­ wać, póki nie obejmie i nie przeniknie wszystkości swojej, jak o miłość B o ża w szystkość św iata całego

przenika i obejmie. To je st jedno podobieństwo...

— A chociaż je pan piękniej niby wygadać po­ tra fiłe ś— przerw ał ślusarz — ja je dawniej znałem już dobrze, do tego k sią g niepotrzeba; dlatego-to mówi­ łem, że każd y w każdym stanie człow iek uczciwie żyć może, bo w każdym może kochać bliźnich, być u ży­ tecznym, sprawiedliwym , ręk i dołożyć i głow ą nadło­ żyć przy wydarzonej sposobności. I może w tedy z B o ­ giem żyć wiecznie.

(24)

u

— Och! niezawodnie może ten, co kocha. Bo

niebo je st nieskończonością miłości. A le będąc z B o ­

giem, trzeba być jako B óg, a B óg je st mądry. B óg

je st wszechw iedzą i rrszechpoznaniem, to też w czło­ wieku nie samo serce bije; nad sercem jego mózg je st pod czaszką, a w mózgu tym niew yczerpana chęć w ie­ dzenia i poznawania, która mu prawem najw yraźniej-

szem dow iadyw ać się i poznawać każe. M a człow iek

oczy by patrzył, a św iatłość dla wzroku jego w powie­ trzu rozlana; ma ucho. żeby słyszał, a dźw ięki odzy­ w ają się dokoła; ma pragnienie, żeby pił. a płyną po w szystkiej ziemi strumienie wody rz e ź w ią c e j; ma w szelkie potrzeby, żeby je zaspokajał, a na zaspokoje­

nie natura w szelkie zło żyła żyw ioły. Cóżbyś rzekł,

panie ślusarzu, o tym, któryb y dobrowolnie się oślepił, lub o tym, któryb y słuchu się pozbawił, lub o tym k tó­ ryby, choć spragniony, pić nie chciał? Cobyś ty rzeki o nim, to ja powiadam o w szystkich, którzy usuwają łub dają zprzed siebie usuwać naukę i poznawanie. P o ­ znawanie to. coraz jaśniejsze, coraz bliższe zachw yce­ nie w mądrości Pań skiej, to powtórne w niebowzięcie

nasze. Św iadectw o człow ieczeństwa naszego, drugie

podobieństwo z Bóstwem . N ie przeczysz pan, że r ę ­

ce są do pracy, a chcesz przeczyć, że rozum w człow ie­ ku do kształcen ia i użytku jego dany mu jest; nie prze­ czysz. że oko widzi, ucho słyszy, ję zy k smakuje, a zd a­ je ci się, że pamięć, w yobraźnia, pojętność są bezcel- ne i przypadkowe władze, których zaniechać można bez

grzechu. Samobójstwo na ciele masz bezw ątpienia za

w ielką zbrodnię, a samobójstwo na rozumie zdaje ci się jakim ś rozsądkowym obow iązkiem .. ja k gdyby nie było starciem i zatraceniem części ducha naszego, w y­ parciem się drugiej osoby z przenajśw iętszej Trójcy.

— O Jezu Chryste! co też to pan mówi? a prze­ cież. gdyby tak było koniecznem uczenie się, ja k życie poczciwe i miłość bliźniego, toby Pan B ó g dał w szyst­ kim równe zdolności, ja k dał wszystkim możność ko­ chania równą.

(25)

- 15

— L ecz jako w szyscy sercem ku jednemuż nie zw racają się przedmiotowi, ta k i zdolności każdego

inny biorą kierunek. W miłości ogółu, św iętej jak

B ó g i w ielkiej ja k B óg, ileż to je st miłości jednostko­ wych, drobnych, rozpryśniętych niby promyki słońca po rosy kropelkach, a w szystko św ięte i B oskie, gdyż w szystkie z jednego B oga. ja k promyki z jednego słoń­

ca. T a k też we w szechw iedzy ogółu leży drobiazgo­

w a i rozmaicie stopniowana wiedza pojedynczych lu­ dzi. Ten kieruje dziejami narodów, ten gw iazdy liczy po niebie, ten ziarnka żyta na ziemi — a dla żadnego nie idzie o to, by stanął u wyznaczonego innym kresu, by umiał tyle a tyle, by znał to i tamto; lecz by z tych, które w nim są zdolności, w zbił się na naj w yższość swoję, by b ył najświadomszym, najuczeńszym. naj­ mędrszym, najpodobniejszym do B oga, nie zpomiędzy innych ludzi, ale w stosunku do samego siebie, o ile tem w szystkiem najwięcej być może. D o tego n a j­ więcej dążyć on powinien wszelkiem i siłami i wszelką sposobnością, bo mu nic w naturze rzeczy na przeszko­ dzie nie stoi; to co stoi czasem, to je st śmiertelne jak on. błędne ja k on. lecz nie wszechmocne ja k B óg. Och! nie — B ó g nasz nie je st wszechmocnym dlatego, byśmy w martwej pokorze głow y nachylili i rzekli so­ bie:— „M y nic nie poradzim y— tak je st— to wola Jego przenajśw iętsza.“ — N ie, o ile z wniosków ludzkich w y­ pływ a. że cośby mogło nie być, o ty le to co je st samowolą ludzką, nie prawem Bożem; prawo B oże i wola B oża nie zmienia się z lada chwilką maleńką. Że człow iek ma serce i rozum, że oboje kształcić i rozw i­ ja ć powinien — to prawem i wolą B o żą jest, gdyż tak

było na początku i ta k będzie w nieskończoność. A nikt sobie wyobrazić nie może nawet istoty ludzkiej bez serca i rozumu. L e cz że ty dzisiaj, panie, ubogim jesteś ślusarzem, to je st przypadkowością tylko, bo w szakże możesz sam siebie pojąć zamożnym, zbytku- jącym ; przy innem wychowaniu możesz przypuścić że byłbyś urzędnikiem, ministrem, generałem , i jako

(26)

16

urzędnik, jako wódz, nie zmieniłbyś przecież twojej człow ieczej natury, byłbyś zaw sze człowiekiem, a bez rozumu i serca chyba musisz przypuścić, żebyś zmie­ nił gatunek swego istnienia, lub żebyś nie b ył wcale. A i to. że dzieciom twoim może być spokojniej, jeśli za szybę tego dworku nip przejrzą, to zbieg okoliczno­ ści jedynie, bo m ogłyby i tutaj cierpieć, tak, ja k ma­ ją c wiele dobrego uczucia w piersi, w iele silnego prze ­ konania w umyśle, wiele w ytrw ałości w postępowaniu, m ogłyby i najdalej i w dniach największej zawieruchy przez św iat szczęśliw ie wędrować sobie— w szystko to zaw isło od^ nich i od drugich, w szystko to je st więc

ludzkiem nie Boskiem. A czy wiesz, panie, dlaczego-

śmy to zupełnie na obraz B o ga stworzeni? Oto d la­

tego, żebyśm y wszechmocą naszą nad ludzkiem i zapa- uowali rzeczami, żeby ta k ja k chcemy w edług skłonno­ ści, ta k ja k potrzebujemy w edług zdolności, urządzili w szystko naokoło siebie, nie zaś nas samych, prawdę B o żą w nas urządzali i stosowali do w szystkiego co

naokół jest. M y wszechmocni, w ięc my powinni to

co miłość poczęła, to co mądrość rozśw ieciła w rozu­ mie stw arzać, jako B óg stw arza wszechmocnością swoją- M y wszechmocni., w ięc my powinni ze złem. z przypadkiem i okolicznościami, z losem, z tern wszy- stkiem co nam ku dobremu przeszkodą, my powinni silnie ująć się w zapasy, jako Izrael z niewidzialnym aniołem przeciwnikiem swoim, i powinniśmy kruszyć, łamać, targać, byśmy w niebo w stąpili jako Chrystus, wzór nasz i Z baw ca nasz.

P o tych słowach milczenia chwilka przepłynęła ' Ślusarz nic nie mówił- rozw ażał, aż ńakoniec kiedy

zb liżył się do mnie z w yciągn iętą ręką. jak ieś poczci­ we rozrzewnienie na tw arzy jego w idać było.

— M ówisz ja k z książki, ja k z książki, mój do­ bry panie— rzekł, opierając się przyjacielsko na mojem ramieniu

— Jak z przekonania raczej — podchwyciłem z uśmiechem.

(27)

17

— No, to pan masz św ięte jak ieś przekonanie— odrzekł mi znowu — ale... ale" nie dziw się staremu — ja ojcem i mnie zawsze o to najwięcej chodzi, czy cór­

ka szczęśliw ą będzie.

— Mnie się zdaje, że będzie przy naukach— ode­ zw ała się H elusia swoim cichym a pewnym i sta­ nowczym głosem — będzie, mój ojcze, przy naukach bo nią bez nauk nie b y ł a ..

T szły dalej nauki.

(28)

X.

W pierw szych chwilach nie mogłem się dość na­ cieszyć moją uczennicą; pojętna i przenikliw a, zgad y­ w ała praw ie ogólne udzielonych jej nauk zasady; lecz zwolna, gdyśmy kolejno do szczegółów zstąpili, gdy nam przyszło pracować nad tem, co w nauce raczej sposób jej nabywania, niż treść w łaściw ą stanowi, zd a ­ w ało mi się, że zapał H elusi ostygał i uwaga prędzej się m ęczyła. N ie było to wcale z jej strony dziecin- nem roztargnieniem , brakiem silnej w oli lub rozumo­ wego zastanowienia, ale raczej zdawało mi się niezw y­ k łą jak ąś niecierpliw ością i nadmiarem rozkołysanej wyobraźni. N ieraz, gdy ja wszelkiem i siłam i stara­ łem się system atycznie ułożyć podrzędnych zdarzeń dziejowych w ątek. H elusia pochw yciła z nich obrazek tylko jak i. z obrazka w ysnuła legendę, z legendy t y ­ siączne następstwa, o których pewno ani się naw et śniło historykom, a potem łą c z y ła je z teraźniejszym wypadkiem i przerzucała znowu w ta k daleką p rzy­ szłość, żeby jej chyba aż poza nadzieją, aż poza ma­

rzeniem szukać było potrzeba. N ieraz gdy jej mówi­

łem o naukach przyrodzonych lub geografii, ona prze­ ryw a ła i gm atw ała w szystko najdziwaczniejszem p rzy­ puszczeniem, najmniej spodziewanym wnioskiem, i ciągnęła mnie za sobą daleko z nadzwyczajności w nie­ podobieństwa, z niepodobieństw w swoje własne roi-

dła. Czasem baw iły mnie jej umysłowe zuchwalstwa,

(29)

19

-sumienność i cierpiałem nad tern, że ich nie mogłem po­ w ściągnąć, łub w łaściw iej skierować. Jednego dnia szczególniej owe rzuty jej niespokojnej myśli, owa jej uiągła dążność ku ostatecznościom aż zastraszyły mnie

Prawie. W ykładałem jej jaknajpow ażniej obroty zie-

uń i księżyca. Słuchała mnie bardzo pilnie, a ja za­

wierzyłem w yrazow i jej tw arzy, pełnemu głębokiej uwagi, zaw ierzyłem jej spojrzeniu, którem bardziej niż uchem zdaw ała sie słuchać w yrazów moich, zaw ierzy­ łem nakoniec ważności samego przedmiotu i rozgada­ łem się o zwrotnikach, przesileniach, kwadrach, peł­ niach, kołach takich, kołach owakich, i kreśliłem figu- ra po figurze i kiedy pewny byłem, że H elusia w szy­ stko w najlepsze pojmuje i w szystkiem najbardziej Jest zajęta, ona właśnie w pół słow a p rzerw ała mi naj- uczeńsze dowodzenie i rzekła zwolna, ja k gdyby w dal­ szym ciągu wielu poprzednich myśli:

— N ie, ja wolę w ierzyć, że księżyc je st pierw o­ tnym stanem przyszłej planety, przyszłego słońca.

O tw orzyłem w ielkie oczy i przez chwilę z zad zi­ wienia oniemiałem prawie.

— A to-bo mówiłeś, panie Ludwiku, że księżyc

Jęst martwą, skalistą, bezwodną masą podobno. Mnie

się aż smutno zrobiło! J a k to być może, aby w prze­

strzeni, w tej pięknej nieba przestrzeni, wśród tych w szystkich iskrzących życiem gw iazd eczek, mogły toczyć się ciała suche i. puste, bez istot coby my­ ślały, bez głosu coby się z nich odezwał choć jednym Wyrażam w tej w ielkiej pieśni całego świata? Smu­ tno mi się zrobiło, bo sobie wyobraziłam zaraz, że księżyc b ył kiedyś do ziemi podobny i żyli na nim ludzie, ale ci ludzie byli źli i w ystępni, ci ludzie nie ucieszyli się nigdy pięknością swego dziedzictw a, nie Napłakali może nigdy łzą, co z serca płynie, i dlatego

p1 ludzie w szyscy wymarli, i księżyc planeta ich umarł

\ teraz nad ziem ią naszą w nocy tylko ja k próchno svvieci trup je g o — trup-groźba. No, przyznaj sam, pa- uie Ludwiku, że to okropnie! Okropnie, bo jeśli p rzy ­ puścimy możność takiego potępienia, to gdzież

(30)

20

ja dobrych i nagroda w szystkich męczenników? To oni zginą dla zbaw ienia ziemi, a następcy ich, zbro­ dniarze, w yplenią w szystkich poświęceń ziarna i z ie ­

mię na królestwo śmierci w ydadzą. To w ięc ma słu­

szność ten, k tó ry w ątpi, i sprawiedliwym je st ten. co w niepowodzeniu rozpacza? To więc, panie Ludwiku, przed nami przyszłość stoi niby osłonięte naczynie,

z którego można z ły lub dobry los wyciągnąć? To

w ięc szczęście i doskonałość nie są już koniecznością

i niecofniętem prawem mądrości Bożej? Och! przy­

znaj sam, że to byłoby okropnie.

— A le ż panno Heleno, panno Heleno! — prze­ rwałem — czyż teraz nam o ta k ie rzeczy chodzi? Zno­ wu nie m yślałaś o tern, co ja mówiłem, tylko o tem, co ci samo do głow y przyszło; w nauce nie można sobie tej przyjemności marzenia pozwalać. N auka je st św ię­ tą, piękną, ale poważną i trudną pracą; kto je st dość szczęśliw y, aby po nią sięgnął, ten jako odpłatę swo­ jego szczęścia w ielkie przyjmuje obowiązki, musi mieć

cierpliwość i w ytrw ałość do końca. N ie wolno mu się

ja k cackiem baw ić uzbieranemi przez innych wiado­ mościami, bo ci inni mieli ciężk ą do przebycia drogę, nieraz zakrw aw ili i ręce i serca, żeby nam jedne k a rt­ kę w uczonej księdze dopisać; a my, panno Heleno, m ieliżbyśmy potem tę k a rtk ę czytać bez zastan ow ie­ nia, bez poszanowania żadnego, m ieliżbyśm y ją czytać na to jedynie, żeby się nią ja k bajką piastunki rozm a­

rzyć?... T oć to w łaściw ie byłoby okropnem dopiero.

Nie. panno Heleno! w ierz mi, trzeba się koniecznie z tej nieszczęśliw ej skłonności w yleczyć, bo inaczej — dodałem z lekkim uśmiechem— chybabyś mię naw róci­ ła do tego dawnych mędrków przekonania, że nauka je st w ażną tajemnicą, której nie trzeba udzielać dzie­ ciom, bo jej nie pojmą, a kobietom, bo jej nie usza­ nują.

H elusia z równem zadziwieniem p atrzyła na mnie, ja k zpoczątku ja na nią patrzyłem .

— N ie uszanują? — rzekła w reszcie.— A lboż ja je j nie szanuję? A lb o ż w naukach w szystkich może

(31)

_ 21

być w ażniejsze zagadnienie, ja k to, które mi podczas dzisiejszej lek cyi na myśl przyszło, o końcu w szech­ rzeczy, o całej ziemi naszej przeinaczeniu? Mnie się zdaje, że ja się na to uczę, żebym w łaśnie z pewnością o podobnych rzeczach w iedzieć mogła, żeby mnie po­

tem nic w w ierze mojej nie zachw iało. W yobraź pan

sobie tylko: gdyby mi też przypuszczenie o stopnio- wem zam ieraniu ciał niebieskich na zaw sze zostało

w głow ie, jakabym ja nieszczęśliw a była. W szędzie

z sobą nosić tę myśl, że to nas spotkać może, przy każdym grobie wspominać sobie ogólniejsze zniszcze­ nie, w każdem nieszczęściu w idzieć przepowiednię, w każdym w ystępku innych ludzi czuć niby pchnięcie w przepaść zatracenia — ach! któżb y z ta k ą trucizną w głow ie i sercu chciał żyć, lub odw ażył się ukochać co kiedy? J a nie, i dlatego było mi czas ja k iś aż smu­ tno, aż zimno, lecz też niedługo na pociechę do pra- w dziw sżych trafiłam wniosków. W spom inałeś pan k ie ­ dyś, że po nieskończonej przestrzeni k rą żą masy św ia­ tłości i eteru, domyślne przyszłych św iatów pierw ia­ stki. A w ięc św iaty się tw orzą, a kied y tw orzą, to z e , stanu mniej doskonałego przechodzą w coraz dosko­ nalszy. Doskonałość, panie Ludwiku, w szakże to je st

pełnia życia, ruchu, siły, potęgi. W ię c i św iaty na­

bierają coraz więcej życia, ruchu, siły, potęgi. K s ię ży c może je st jeszcze w początkach w iekuistego istn ie­ nia swojego, ale kiedyś spłynie mu z w ysokości wo­ da ożywcza, grunt jego w yrzuci na w ierzch w szystkie skarby swoje i księżyc będzie piękny, ja k ziem ia ju ż je st piękną, i księżyc będzie planetą, będzie miał swo­ je księżyce, a nasza ziemia nawzajem zsilnieje. zpotę- żnieje, oderwie się od niewolniczej, służebnej kolei swojej i będzie słońcem.

Praw d a, że kiedym słuchał tych cudactw, miałem lat dw adzieścia cztery i n ieszczęśliw y zw yczaj p atrze­ nia często tak że w niebo i na ziem ię nie astronoma i nie m atem atyka wzrokiem, więc te ż zam iast cobym miał przykładnie sk arcić niesforną dziewczynę, która w najpiękniejszy porządek w prow adziła takie zam ie­

(32)

szania i która ciałam i niebieskiemi, ja k gałkam i z clile- ba, pozw alała sobie podrzucać według dziecinnej fan- ta zyi wyskoków, zam iast cobym miał zgromić surowo, i milczenie nakazać i znów o w szystkich kołach od początku zacząć mówić, ja się śmiać zacząłem i spy­ tałem:

— A słońce ezem będzie?

H elusia w dobrej w ierze nam yśliła się chwilkę i odpowiedziała:

— Och! to je st dzisiaj tajem nicą, bo dzisiaj nam bardzo w iele rzeczy tajemnicą, ale na słońcu muszą w iedzieć myślące istoty, jaki. je st w yższy stan dosko­ nałości. jak ie są św iaty od słońca piękniejsze.

— Ha! więc i my — rzekłem — i my ludzie, na owem przyszłem słońcu żyjący, dowiemy się także tego.

— A dlaczegóż pan się śmieje ze mnie? — za ga ­ dnęła mnie bardzo poważnie H elusia, widząc, że na to przypuszczenie serdecznie i głośno się rozśmiałem.

N ie powiedziałem jej, że się śmieję z tak przeda- lekiego proroctwa, ale chcąc w szystkie jej urojenia na ja w w yciągn ąć, nowem pytaniem podsyciłem jej dzia­ łalność.

H elusia ze spokojnością przekonania zapuściła się w Swedenborskie swoje nadzieje i system ata, a w coraz żyw sze farby, w coraz połyskliw sze blaski stroiła te w idziadła przemiennej fantazyi. Zapomnia­

łem, że to je st lekcya geografii matematycznej. Sku­

siły mnie pow iastki młodej m arzycielki i rozgaw ędzi- łem się z nią w najlepsze o niebieskich migdałach,

o gruszkach na wierzbie. Czas zszedł nam bardzo

miło, lecz gdyśm y się rozeszli, gdy sam do siebie na górę wróciłem, w róciła i rozw aga lepsza.

° D o czegóż mógł poprowadzić H elusię ten n ie­ szczęsny nałóg opuszczania praw dy dowiedzionej, dla upędzania się za dowolnemi wyobraźni wnioskami? Do czegóż owo lekcew ażenie naukowych pewników, przy ciągłej potrzebie nadzwyczajności, ideału i inności? Z aiste, zgubny to b ył kierunek. J eśli przy podobnem

(33)

23

-Usposobieniu myśl czyja nie zahartuje się nabywaniem wiadomości stanowczych, arytm etycznie uporządko­ wanych, je śli nie wzmocni całym rozsądkiem naukowej system atyczności, to zaw sze wkońcu przesili się w nad­ naturalny mistycyzm i zesłabnie w bezcelowej nieuży- teczności. lub się starga i spłąta w natężeniu szaleń­

stwa. W iedziałem , że na tej drodze nie mogłem dłu­

żej zostaw ić Helusi, a teraz wiedziałem z doświadcze­ nia ostatniej lekcyi, że mnie samemu trudno będzie w dokonaniu tego przedsięw zięcia w ystarczyć. N a skargę więc i naradę do M aryi-R eginy poszedłem.

U M aryi-R egin y zastałem gości, ale zupełnie nie­ znajomych.

— D obre przeczucie wiodło pana tutaj— rzekła, przedstaw iając mnie dwom kobietom i młodemu męż­ czyźnie, k tó ry obok mnie siedział.™ Od dzisiaj ci pań­ stwo są najbliższem pana sąsiedztwem , gdyż właśnie ostatecznym aktem nabyli Bystrow olę, która, ja k mi sam pan mówiłeś, ćw ierć milki zaledw ie od waszego K rzyw ca leży.

Pierw ej jeszcze słyszałem, że pan K azim ierz **** układał się o kupno tej majętności i słyszałem także, iż to b ył człow iek młody, ale już bardzo szanowany w obyw atelstw ie, bardzo św iatły i przy miernym ma­ jątk u bardzo znaczne w tow arzystw ie zajm ujący sta­ nowisko. P ierw szy rzut oka potwierdził mi to zdanie

ogółu. Trudno mógłby sobie L aw a ter sam życzyć po­

godniejszego czoła, w iększej powagi w każdym ruchu, więcej łagodności w przeciągiem niebieskich oczu spojrzeniu. Mnie, com w sobie czuł zawsze jakieś usposobienie do flzyoguomicznych spostrzeżeń, odrazu praw ie u jęły czysto słowiańskie rysy jego tw arzy le k ­ ko opalonej, ale zawsze raczej białej niż rumianej i tw orzącej cień niejako z odsłoniętemi skroniami, któ ­ re, pod czapką mniej na działanie słońca w ystawione, zachow ały zw yk łą cerę swoję i przebijały siatką żył błękitnych, ja k b y tajemniczemi znakami głęboko u k ry­ tych myśli. Rozm iary w szystkich części pięknej jego głow y nie zgad zały się wprawdzie z najsurowszemi

(34)

_ 24

rysunku zasadami: obwód nie b ył czystym owalem, nos się charakterystycznym kształtem nłe odznaczał i wogóle dla patrzących wzrokiem ciała tylko tw arz jego była sobie tw arzą bardzo zw yczajną, w ydatnie kościstą, trochę może zakrótką, słowem tw arz zale­ dwie przystojnego m ężczyzny; ale w yraz owej tw arzy b ył ta k pełen spokojnej godności, usta jej, choć bardzo rzadko śmiejące się. m iały w dzięk ta k wymowny, tak w nieruchomości swojej naw et do słodkiego uśmiechu podobny, ciemna oprawa jasnych oczu była tak czysto i ślicznie zakreślona, też oczy same z poza długiej rzęsy tak zwolna płynęły nieprzenikliwym, bada­ wczym. lecz można powiedzieć nieledw ie ciepłym, orzeźw iającym promieniem, że kto z duszy w duszę p a trzy ł na nie, ten musiał przyznać, iż odebrane w ra­ żenie zupełnie odpowiada wrażeniu, ja k ie zawsze na niezepsutej naturze widok prawdziwej piękności czyni, K azim ierz w ięc, choć mniej kształtn ych rysów, choć naw et mniej okazałej postawy, bo szczupły dosyć i średniego wzrostu zaledwie, pięknym mi się wydał w pierw nawet, nim zdołałem piękność jego ocenić i w ytłum aczyć sobie. Pośpieszniej w yciągnąłem mo­ j ą a silniej jego rękę ścisnąłem zaraz i tak coś poczu­ łem w sercu, ja k gdybym się niespodzianką ja k ą roz­ radow ał, a czemużbym też i na prawdę rozradow ać się

nie miał? W iedziałem o nim, że praw y i szlachetny

czło w iek; ze spotkania podobnego toć to zawsze

radość w życiu! O bietnica dobrych zdarzeń, lub w ra­

żeń na przyszłość.

W b rew wszelkim tow arzyskiej grzeczności zasa­ dom, później dopiero po przyw itaniu K azim ierza skło­ niłem się przed siedzącem i opodal kobietami; lecz te k o b ie ty / choćby też naw et b yły w stanie na podobne drobnostki uważać, jeszcze, o ile mi się zdaje, byłyby mi chętnie przebaczyły mimowolne uchybienie przez

w zgląd na przyczynę jego. S tarsza z tych kobiet,

w podeszłym już wieku, z białem i ja k mleko włosami, gładko po obu stronach tw arzy pod skromnym czep­ kiem zaczesanemi, b yła babką K azim ierza; druga zaś,

(35)

25

-choć młodsza, jednak zawsze niemłoda już, ciotką j e ­

go. O biedw ie one z Kazim ierzem m ieszkały ciągle

i w edług tego, jakem się później dowiedział, od d zie­ ciństwa osieroconego, w ychow ały troskliw ie i kochały każda po swojemu, ale serdecznie, z przeniesieniem na jego głow ę całej masy egoizmu, k tó ry każdemu z ludzi w mniejszej lub w iększej części wydzielanym bywa. Szczęściem że ich część mniejszą b yła właśnie, w ięc też ich miłość nie zepsuła młodego wychowanka. P óki się dobrze z całą tą rodziną nie zapoznałem, po­ ty nie mogłem w ytłum aczyć sobie łączącego ją stosun­ ku, któ ry się w ta k m iłą zgodność u łożył i w ta k pię­ kne, pożyteczne przesnuł życie. Już-to wnuk z babką bardzo dobrze mógł się w każdej chwili porozumieć; łączyło ich naw et rysów w ielkie podobieństwo. Z tw a­ rzy głębokiem i zmarszczkam i pokrytej, zupełnie K a zi- m ierzowe błękitne i pełne uczuciowego życia spoglą­ dały oczy. A chociaż starość pochyliła nieco dość kształtn ą kiedyś postawę, znać jednak było, że to nie je st ta starość, która cięży i ciśnie ku ziemi, ale ta, która nad nią spokojnie dobrem wspomnieniem rozmy­

śla. O t może teraz jeśliby kto p rzeczytał słowa, k tó ­

re mam napisać właśnie, możeby mi w ielkie zarzucił uprzedzenie, lub w ielką narzucił śmieszność, a jednak to je s t prawdą w edług mojego sumienia, że nigdzie kobiety nie mają tak pięknej, tak bogatej myślą i ser­ cem starości, ja k w naszym kraju; niedołężna z g rz y ­ białość rządkiem je st u nas zjawiskiem ; gdy przeci­ wnie, w wielu rodzinach, w każdej praw ie okolicy spotkać można owe dobrą babunię, albo owę cioteczkę całej m łodzieży, której ona wym aganiami nie odstrę­ cza, która raczej przyciąga pobłażaniem większem od tego, ja k ie św iat teraźniejszości dać może. T a k ą ba­ bunię w szyscy z drugiego pokolenia od najstarszych do najmłodszych z poszanowaniem w rękę całują, od­ w ied zają niby z wspólnie przyjętego rodzinnego obo­ w iązku, a gdy się komu zdarzy w domu ją swoim p rzyj­ mować, to je st taka szczera radość, taka suta gościn­ ność, ja k na uroczyste święto. Nietrudno mi też było

(36)

zrozumieć, że z podobną babką wnuk podobny szczę­ śliw ie żyć może na dobry przykład i na pociechę lu­ dziom wątpiącym o możliwości szczęścia przy schyłku

dni swoich. A le wśród nich obojga nie mogłem zro­

zumieć tej ciotki, która tam nie zdaw ała się prze­ szkadzać niczemu, a zdaw ała się jednak do uzupełnie­

nia dobrego być najniezdolniejszą. Niech sobie kto

w yobrazi w ysoką, chudą, z czarnemi ja k w ęgiel ocza­ mi, z czarnemi ja k oczy włosami kobietę, która ma nos orli, na w ierzchniej wardze w yraźne w ąsy, po le ­ wej stronie tw arzy ogromną brodawkę, a minę taką surową, ja k połajanie. K o b ie tą podobną była ciotka K azim ierza, w przydatku jeszcze niezamężna panna Irena. B ardzo je st chwalebną rzeczą zaiste o nikim z pozorów nie sądzić i pewnie ja więcej niż ktobądź inny do tej maksymy się stosowałem; dla mnie tw arz była piękną lub brzydką według znaczenia, ja k ie na niej duchowe wyrobienie odbiło; lecz tw arz panny Ire ­ ny zdradzała taką cierpkość. a znowuż cały sposób po­ stępowania K azim ierza względem niej taką z naj- tkliw szem przywiązaniem połączoną uległość, że zu­ pełnie na czysto sobie tego z logiki mojej wyprowa­ dzić nie umiałem.

Tym czasem gdy ja tak z głębi duszy najogólniej­ sze zbierałem spostrzeżenia, rozmowa szła o nowo na­ bytej włości, o sąsiedztwach, o porównaniach tych i owych okolic, stopniu ich stosunkowej oświaty.. Na- koniec K azim ierz, żartobliw ie zw racając się do mnie: — Pan a obrazić nie powinno— rzekł z pół-uśmie- chem— bo gdy jeździłem B ystrow olę oglądać, nie było go ju ż przeszło od dwóch miesięcy w K rzyw cu, ale j e ­ dnak muszę wyznać szczerze, że o ile mi się zdarzyło z różnemi domami zapoznać, o tyle znacznie przew a­ żającą liczbę w ykształconych kobiet, niż w yk ształco ­ nych m ężczyzn spotkałem.

To się spotyka i w wielu innych okolicach — odezw ała się panna Irena głosem tak stanowczym, że choć dźw ięk jego był dosyć miły, przecież zbyteczna

(37)

27

-dlatego, że zdanie podobne z ust panny Ireny wyszło, czy też że jeszcze byłem pod wpływem owej spełzłej na gaw ędce H elusinej lekcyi, ale jaknajniedorzeczniej się wyrwałem :

— D laczegóż niema się spotykać, kied y w y ­ kształcen ie kobiet je st ta k łatw e do nabycia, że je k a ­ żda osiągnąć może. D la nas m ężczyzn zawód trudniej­ szy i utrudnione środki, nic w ięc dziwnego, że mało któ ry widocznie naprzód postąpi.

Panna Irena, zam iast odpowiedzi, głośno roz- śmiała się tylko i nie raczy ła odezwać się nawet, jako na w ielkie głupstwo, je j sprostowania niew arte.

Bardziej niż ów niegrzeczny śmiech panny Ire ­ ny, bardziej niż jej pogardliwe milczenie, och! bardziej daleko ukarało mnie zdziwione spojrzenie M aryi-R e- giny, z którem się spotkałem w tej chwili; już byłbym nie wiem co oddał, już byłbym chciał, zdaje mi się, że­ by mnie panna Iren a jaknajokropniej zburczała, byle­ bym tylko mógł przerw ać milczenie, które po wymó­ wionych przezemnie słowach ja k na złość między nas

padło. B y ł to prosty przypadek tylko. Panna Irena

nic nie mówiła, bo nie chciała. M arya-R egina nie mó­ w iła, bo jej się zdawało, że ja chyba na przekorę się odezwałem i że mi tylko panna Iren a odpowiedź je st

dłużną. B abka, czyli ja k ją też często zwano, pani

pułkownikowa, nie mówiła, bo może i dość słuszną

znalazła moję uwagę. K azim ierz nie mówił, boć to

napozór nie jego była sprawa, a ja się przez cały ten czas rumieniłem, ja k winowajca.

— W edług mego zdania — odezwał się K a z i­ mierz — trudność nie je st w tym w zględzie dostate-

cznem usprawiedliwieniem. J e śli przez ukształcenie

miało się rozumieć najdoskonalszy postęp w zawodzie odpowiednim przeznaczeniu m ężczyzny lub kobiety, to zb yt prędko zaw yrokow ałeś pan, że nam się trudniej­ sza część dostała: ja przynajmniej nie odważyłbym się powiedzieć, czem snadniej być można, czy biegłym prefesorem. czy ujmującą wdziękiem kobietą, czy od­ ważnym generałem, czy cierpliw ą żoną?

(38)

- 28

— A le ż ja pod żadnym względem nie chciałem tych dwóch doskonałości porównyw ać z sobą — r z e ­ kłem zupełnie już przekonany o bezzasadności mego tw ierdzenia, lecz chcąc jeszcze ostatnią wym ówką mylność jego osłonić— mówiłem jedynie o powierzcho- wnem, tow arzyskiem ukształceniu, do którego my ani czasu, ani może sposobności nie mamy.

— C iekaw am , co ten pan powierzchownem ukształceniem nazywa?— raczy ła się w reszcie odezwać panna Irena. — Ukłon, taniec, czystą francuską lub angielską wymowę? B ó g widzi, tam gdzieśm y byli nie tańczono wcale, nie paplano po francusku, nie św i­ stano po angielsku. Rozm awialiśm y w naszej codzien­ nej polskiej mowie o literaturze, historyi przeszłej lub... teraźniejszej, a nie zdaje mi się, żeby to do po­

wierzchownego ukształcenia należało. A jeśli pan

je st tego przekonania, to znowu nie wiem z jak iego powodu uznaje nabycie pewnych w tym w zględzie w ia­ domości łatw iejszem dla nas, niż dla mężczyzn?

Szczęściem że panna Iren a z taką naw ałnicą wpadła na moję głow ę, gdyż w tejże chwili, ja k b y pod zimną wodą, odzyskałem całą przytomność. N ajpierw przyszedłem do uznania, że przeciw nicy moi mają słuszność, potem jak b y objawieniem przeczułem i ro z­ radowałem się, że porażka moja zasępiła na chwilę śliczną tw arz M aryi-R eginy. potem z szczerością naj­ czystszego sumienia przyznałem się do błędu i przy­ czynę jego opowiedziałem.

— N ie będę już dłużej złej spraw y bronił — rze­ kłem pokornie do panny Ireny. — Istotn ie w moich rozróżnieniach trudnego i łatw ego ukształcenia sensu za trzy grosze niema; ale bo też przyznam się pań­ stwu, że zrazu nie wam ja odpowiadałem, tylko drę­ czącej mię od rana myśli, i dlatego jedynie że z nią na skargę do panny M aryi-R eginy przyszedłem , dlatego że ją na wierzchu miałem, przy pierwszej zdarzonej sposobności musiałem się z nią w najniedorzeczniejszy

(39)

- 29

daję lekcye młodej czternastoletniej dziew czynce, bar­ dzo w ielkie okazującej zdolności.

— Jakto, pan lekcye dajesz? — przerw ała mi panna Irena, ale już znacznie łagodniejszym głosem.

— T a k je st, pani, córce gospodarza tego domu, w którym mieszkam. — Panna Jrena w patrzyła się we mnie ja k w hieroglif, a ja najspokojniej rzecz swo­ ją ciągnęłem: — Z n ając niejedne bardzo w ykształconą kobietę (naówczas doprawdy jednę tylko znałem, ale ta jedna była mi modłą, w edług której o w szystkich innych tw orzyłem sobie pojęcia i dlatego zdawało mi się, że nie kłamię), znając niejednę bardzo w yk ształ­ coną kobietę, mniemałem dotychczas, że każda z nich ma prawo rozw ijać swoje zdolności, uczyć się tak, ja k my się uczymy. P ierw sze jednak doświadczenie w tej mierze na inny naprowadziło mnie wniosek.

— N a przykład, co za wniosek?— przycięła pan­ na Irena.

— T e n , że kobiety p raw d ziw ie, gruntownie oświecone istnieją wprawdzie, lecz istnieją jako w y ­ ją tk i, nie zaś jak o w ykształcone, to je st wprost z w ła ­ snej natury i w łaściw ego sobie charakteru rozw inięte istoty.

— A toż czemu? — zagadnęła dość surowo Ma- rya-K egina.

— Bo kobieta, która nie je s t w yjątkiem — rze ­ kłem z lekkim przyciskiem — kobieta która nie jest nadzw ykłością przyrody i świątecznym darem Bożym dla ziemi, kobieta dni powszednich, odbiciem w iekui­ stego pierwowzoru, podróżną ubitej ścieżki będąca j e ­ dynie, kobieta jako kobieta w reszcie, nigdy żadnej nauki cierpliwie, porządnie, od początku do końca nie przejdzie; nachw yta z niej tylko oderwanych wiado - mostek, podsyci niemi i ta k już żyw ą wyobraźnię i albo w potocznem życiu upowszechni znów tysiące przesądów, tysiące zabobonów, albo też w życiu we- wnętrznem ducha własnego sparaliżuje najdzielniejsze rozumu władze, utopi się w m arzycielstw ie. Moja uczennica na przykład ma niew ątpliw ie bardzo bystre

(40)

- 30

pojęcie, ale nacóż jej się to przyda, kiedy je st pozba­ wioną w szelkiej rozbiorowej i krytycznej zdolności? P rzez cały ciąg naszej nauki ani razu jeszcze nie zda­ rzyło mi się, żeby kied y zw ątp iła o powiedzianym jej wypadku, żeby zapragnęła dojść, czy to je st tak. lub inaczej. N ie, ona w szystkie w ynikłości na dobrą w ia ­ rę przyjmuje, a potem nowe sama sobie stw arza. G dy mówimy o liistoryi. to ona ze snów Nabuhodonozoro- w ych układa jak ieś prawo na przyszłość i roi sobie o życiu bez przerwy, o stanie człow ieczeństw a, w k tó ­ rym uśpienie będzie tylko chwilą dowiadywania się, zadumaniem i rozmysłem, a przebudzenie się będzie użytkowaniem nabytej w iedzy, czynem bezustannym, A kied y mówimy o kolorach św iatła, to ona się pyta, ale zupełnie naukowo poważnie pyta, czy oddzielnym fioletu promieniem będzie można kiedyś więcej k w ia ­ tów na liliow y kolor pomalować, i ot dziś znowu dowo­ dziła mi z uniesieniem prawie, że z księżyca zrobi się ziemia, a z ziemi słońce, a ze słońca inna jeszcze do­ skonalsza i piękniejsza gwiazda.

— No, cóż w tem złego? Toć to w szystko p rze­ śliczne! — zaw ołała panna Irena, a M arya-R egina g ło ­ śno śmiać się zaczęła.

— Mój biedny pan L ud w ik — rzek ła nakon iec— onby chciał koniecznie słow iki przem ienić w bobry, niezapom inajki w drzewo na opał. a serca kobiet w geom etryą.

— Pan i się ze mnie śmieje — rzekłem zasmuco­ ny — lecz to je st bardzo, och! bardzo niesłusznie. N ie myślałem ja o tem. żeby naukowy postęp H elusi ku tak zwanym „utilitarnym “ skierować korzyściom; mnie tylko trw oga zjęła w ielka, żeby słow ik w bezcelne piosnki życia swego nie w yśpiew ał, żeby kw iatek nie- zabudki nie przesycił się rosą wieczorną, żeby serce kobiety nie wezbrało pragnieniem niepodobieństwa. C zy ż to grzechem było z mej strony?

— Nie, nie, nie grzechem — odpowiedziała mi -R egina głosem takim poczciwym, żeby nim

(41)

31

nagrodzić — och! ja wiem przecież, że z pana nie tak okropnie surowy pedant, ale bądź spokojnym, panie Ludwiku, i nie wchodź w zatargi z H elusią. bo to je st taka szczęśliw a, ta k a przeczysta natura, że cię nigdy

a nigdy nie pojmie. K ie d y ś przy dłuższej rozmowie

w ytłum aczę panu to w szystko.

— A dlaczegóż mybyśmy od tego w ytłum acze­ nia odsądzeni być mieli? — zap ytał z uśmiechem K a ­ zimierz.

— B o szanuję prawa gościnności, szczególniej względem tych, co mię niezbyt często naw iedzają — wesoło mu odrzekła M arya-R egina.

— A pod jakiem że prawem zostaje pan Ludw ik?—

w yrw ała się panna Irena. N a ten jej niewczesny do­

wcip zmieszałem się, ja k młoda pensyonarka, a M arya- R egin a nie zm ieszała się wcale.

— Pod prawem bliższej znajomości — rzekła — naw et mogłabym dodać: pod prawem dowiedzionej przyjaźni i wypróbowanego pobłażania.

— N iech nas pani na ten raz chociaż do tego sa­ mego kodeksu przypuści — znowu odezwał się K a z i­ mierz.

— I owszem, chętnie to zrobię — rzek ła — jeśli mi państwo w kaucyi w ielką masę cierpliwości zło ży ­ cie, bo ja mam dziwne przyw yknienia. lubię czasem długo mówić, a więcej jeszcze dla siebie samej, niż dla

słuchających mnie osób, W mówieniu pierw sze z a ło ­

żenie, które najczęściej je st odpowiedzią tylko, rozja­ śnia mi się coraz bardziej, czuję potrzebę zbaczania w różne ustępy, wypowiedzenia, choć nawiasowego, tysiąca nasuwających się mi spostrzeżeń i zdaje mi się, jakobym z w ielką w ystępow ała rozprawą, a to j e ­ dynie bezładne i poufne echo zadumania mojego. P r z y ­ znajcież państwo sami, czy mogę mniej znajomym, a przez to samo mniej wyrozumiałym narzucać go słu­ chaczom?

— O wyrozum iałości naszej po próbie sądzić b ę­ dziesz, R eginko — rzekła na to pani pułkownikowa.

(42)

32 —

z macierzyńską, pieszczotą głaszcząc ujętą dłoń M aryi- Reginy.

— N ie wiem też czemu nas w regestr dalekich i obojętnych znajomych zapisujesz? — przydała panna Iren a — ja dziś pamiętam jeszcze, że cię na ręku no­ siłam.

— B yło to w dzieciństwie mojem, w chwilach najszczęśliw szych życia, och! dlatego ja też mówię, żeście bardzo dalekimi znajomymi dla mnie, dalekimi ja k najdalsze wspomnienie.

— M oże też blizkim i ja k najbliższa przyszłość? C zy nam pani tej nadziei podarować nie zechce? — za­ p y ta ł K azim ierz swoim silnym i dźwięcznym głosem, a ja w tw arz jego, nie wiem, zdziwiony czy niespokoj­ ny patrzyłem .

— N ajpierw ją podaruję samej sobie — odpowie' d ziała M arya-R egina ta k układnie, ta k grzecznie, że śmieszny człow iek aż się ucieszyłem z tego.

— W ięc na zadatek wzajem ny— m ówił znów K a ­ zimierz — niech pani w naszej obecności w szystkie zw ątpienia pana L ud w ika rozw iąże i względem ma- rzycielstw a jego uczennicy niech mu pokój do duszy

wieje. J a z mojej strony przyrzekam najszczerszą

sprzeczkę, jeśli, w edług swego przekonania sądząc, będę się musiał z panem Ludw ikiem zgodzić.

— K to panu powiedział, że tu będziesz mógł swojem przekonaniem sądzić? — odparła z lekkim uśmiechem M arya-R egina — Tutaj wam dwom będzie wolno dowiadywać się tylko, dow iadyw ać tego, co mnie podobna kobieta pow iedzieć wam może jedynie, ale sądzić?— och! sądzić! nie ta k prędko jeszcze. Mu­ sielibyście pierw ej stw orzyć wkoło siebie nowe życia warunki, w sobie w ładze nowe. a potem dopiero mo­ glibyście wyrokować, jeśliby wam się podobało, przy końcu X X - g o stulecia.

— W ię c to je st proroctwo? — zagadnąłem w e­ soło.

— D la was m ężczyzn jeszcze proroctw o— odrze­ kła bardzo poważnie — dla nas to je st taka rzeczyw

Cytaty

Powiązane dokumenty

Harmonic Mitigation Control Scheme DC Voltage/ Reactive Power Controllers Output Current Controller Arm Energy Balancing Controller W* Δ,j Circulating Current Controller + +

bistych potrzeb, zróżnicowaną indywidualną umiejętnością zdo­ bywania sobie ludzi o swoistej technice przedstawiania i własnych motywach. Najczęstszą jest obok narracyjnej

The results show that the cumulative energy harvesting over 20 years from a geothermal doublet for injection rate 4800 (m 3 /day), is 2660 GWh which is much bigger than the

Zdaniem Misesa podejście historycyzmu oraz empiryzmu w nau- kach społecznych jest wewnętrznie sprzeczne, a jedynie dedukcja oparta na logice i założeniach apriorycznych

Prowadzone konsekwentnie prace terenowe doprowadzi³y do pokrycia ju¿ niemal ca³ego obszaru Karpat szczegó³owym zdjêciem geologicznym, co jest ewenementem w skali

Podstaw ow ym celem niniejszych bad ań było przeanalizow anie wpływu usytuow ania pokoi osób badanych na subiektyw na ocenę hałasu i wywoływanych przez niego

Podsumowując dotychczasowe rozważania dotyczące miłosiernego macierzyń- stwa Maryi w aspekcie jej ipsissima verba et facta, należy zauważyć, iż osoba Jezusa Chrystusa, który

Poza parotygodniowym poby- tem Żmichowskiej w domu Moraczewskich w roku 1844 spotykały się okazjo- nalnie, zwykle na krótko, podczas rzadkich przejazdów Narcyzy przez Poznań,