NARCYZY ŻMICH0WSK1EJ
(GABRYELU)
z życiorysem autorki skreślonym przez
D-ra Piotra Chm ielowskiego.
W ydan ie u sku teczn ion e staraniem Re d a k c y i Bl u s z c z u.
'tom t r z e c i.'
W A R S Z A W A .
NAKŁADEM MICHAŁA GLtlCKSBERGA.
-
Cf
jJ,03B0JIEH0 U,EH3yP0H). Bapmana, — 8 HoaCpa 1884 ro^a.
SPIS PRZEDMIOTÓW
W T O M I E T K Z E C I M Z A W A R T Y C H .
Str.
K siążka pamiątek, znaleziona przez Gabryellę i czytana przy
kominkowym ogniu (d o k o ń c z e n ie )... 1
List nie w iem czyj i nie w iem do k o g o ... 139
Adeodat. Adeodat na p u s z c z y ... 177 Adeodat w sa lo n ie... 185 Adeodat pod s tr y c h e m ... 206 Adeodat na u lic y ... 218 Adeodat w c h a łu p ie ... 223 Adeodat na cmentarzu ... 230 K w estya podrzędna, przy kominkowym ogniu rozbierana 283
IX .
N azajutrz po południu siedziałem sobie przed stolikiem i z roztworzonego woluminu, w którym b yły nadzw yczajnie ważne, dzieje naszego sądownictwa rozśw ieeające akta, czytałem pilnie... teraźn iejszą i przyszłą życia mojego historyą. P okoik taki b ył ci chy, jasn y i biały, zapach akacyi przez roztworzone okno bił takiem świeżem, mocnem i upajająceui powie trzem, że na zżółkłym pergam inie go tyck ie litery za częły dziw aczyć, tańczyć, migać się— aż przybrały po staci moich własnych myśli i w yp isały mi cuda nie stworzone o tem wczorajszem spojrzeniu M aryi-R egi- ny, o tem jej ręki ściśnięciu, o tych słowach: — „T yś w ieszcz...“ i o tych drugich: „ J a kocham ciebie...“ k tó rych mi nigdy jeszcze nikt w życiu nie powiedział, a które B ó g wie jakim cudem czytałem wyraźnie na spleśniałej księdze i słyszałem , ja k gdzieś w dziesią-
tem niebie anioł aniołowi pow tarzał. To też trzeba
przyznać, że po godzinie takiej nauki, zrobiłem ogro mny postęp w mądrości życia i w architekturze p y sznych zamków na lodzie. M arya-R egin a nie kocha mnie jeszcze, sylabizowałem zpoczątku bardzo wolno na dekrecie trybunału piotrkow skiego, Anno Dom i ni ***•*. j ecz k iec[y£ będzie kochała! — składałem co raz prędzej — za k ilk a słów poczciwych, z głębi serca wypowiedzianych, ona ta k wielkiem , tak świętem sło-
wem czoło moje nam aściła. Z a to, co ja kiedyś zro
bię w życiu mojem, ona mię kochać musi. Och! bo ja
czuję w iele dobrego w przyszłości, wiele pięknego
w mocy mojej. N ie dla niej, boć się w średnie w ieki
rycerstw a już duch mój nie cofnie, lecz z nią i przy niej ja wiem że pójdę daleko, że wzlecę wysoko, że za
świecę jasno między poświęconymi braćmi. Och! mi
łość kobiety — miłość M aryi-R eginy — to objaw szczę ścia, to wsparcie, to rozbłysk tajemniczego przeczucia bóstwa, to apoteoza życia!... to... to... i odmówiłem całą zakochanych litanią, a na ostatnie Amen ledwo mi serce piersi nie rozbiło, bo w yraźnie usłyszałem je j głos, ja k z tchnieniem akacyi przez okno wionął i dwa razy imię moje pow tórzył.
Z całej fantasm agoryi owo zawołanie jednak naj-
prawdziwszem było. W istocie M arya-R egina przy
szła H elusię odwiedzić; podobała jej się ta dziew czyn ka, a M aryi-R egin ie gdy się co podobało, to brała na w łasność do chwil życia swojego i nie psuła sobie, j a ko mówiła, przyszłych wspomnień grzechem zaniedba nej przyjemności. Pan i A gn ieszk a naumyślnie gości swoich pocichu do ogródka w prowadziła, żeby mi nie spodzianką tern w iększą spraw ić radość. Udało jej się, bo gdy zszedłem, to mię aż Romuald wyśm iał, że ich ta k witam, ja k po dwuletniem rozstaniu.
— Cóż to, czy pana dziw i moje przyjście? — rze k ła M arya-R egina wesoło — może to niegrzecznie v/ początku znajomości zaraz kogoś na drugi dzień od wiedzać? Praw da, że hrabinie Teodorze nie zrobiłam ta k w ielkiego uchybienia — przez cały rok ze czcią i uszanowaniem zbierałam się na oddanie w izyty, ale H elusia nie wzbudza we mnie tak w ielkiej nieśmiało ści, naw et pani A gn ieszk i bardzo się nie boję — i po całow ała ją w ram ię z takiem jakiem ś poczciwem uczuciem, z takim składnym wdziękiem, że ją dobra żona ślusarza ja k swoje starszą córkę szczerze uści snęła, a z jej strony ten uścisk, to już bardzo wiele znaczył, to ja k gdyby ona, zw ykle trw ożna i nieufa- jąca, zaśw iadczyła nim kilkoletn ią przyjaźn i zażyłość,
— B —
J e d n ą ty lk o ch w ilą prostej a serdecznej uprzejmości d la m atki M a ry a -R eg in a w ięcej sobie zjednała Helu- się, niż c a łą p o p rzed zającą grzecznością swoją.
— P ię k n a i dobra — rzek ła, za rękę ją biorąc. — H elu sia?— dopow iedziała z uśmiechem Marya- R e g in a .
— N ie , ty piękna i ty dobra— a głos dziewczyn k i pełnym zn aczen ia dźw iękiem nad słowem „ t y “ się
z a trzy m a ł. O d tej chwili zn ikn ął w szelki przymus,
w sz e lk a narzucona przesadność. D robiazgow e tow a
r z y s k ie w zglę d y u stą p iły szczerocie rodzinnego poży cia. K a ż d y "się czuł m iędzy swoimi, każd y życzliwym w śród życzliw y ch , a k ied y nas ślusarz zszedł w ieczo rem. to ju ż ta k w całe gronko nasze w niknęła ta po c z ciw a obcow ania prostota i przyj acielskość, że on na w e t nie sp o strzeg ł się, iż w dom jego dwie, zupełnie jem u samemu nieznajom e, p rzyb yły osoby. P óki widuo b yło, pani A g n ie sz k a szyła, H elusia ja k iś haft trzym a ła w ręku , M a ry a -R e g in a ta k ż e naparła się, by jej co do ro b o ty dano, a my oba z Romualdem i K aro lek trze c i próżn ując, innym w pracy przeszkadzaliśm y ja k
m ogli. W ą tp ię też, czy haftu H elusi i obrąbka Ma-
r y i-R e g in ie bardzo w iele przez ten czas przybyło. R ozm ow a zato p łyn ęła nie z ust do ust, ale z duszy do d u szy — o książkach," o ludziach, o św iecie, o Bogu.
T e r a z nie lubię ta k rozm aw iać — w rozmowne
zapręd ko się żyje... L e cz w ted y mimowolnie, im bar
dziej zm rok ciem niał, im w ięcej gw iazd na niebo w y stępow ało. tern cichszym głosem uroczystsze wym a w ialiśm y sło w a — nareszcie p rzyszła chwila iż w sz y
scy zam ilk li. Rom uald p ierw szy ogólną przerw ał ci
chość.
— W ed łu g p rzysło w ia anioł między nami prze le cia ł — czyście go w idzieli?
— J a w id ziałam — odpow iedziała H elusia i głos je j lek k o za d rżał.
— J a k iż je st ten pani anioł? — zap ytał po w tórn ie.
— N a ziemi trup, na niebie ona.
— I w tobie dusza twoja, co ta k pamiętać um ie— przydała M arya-Regina, tuląc do siebie objęciem r a mienia drobniutką, w ątłą i niby ciężarem tęsknej my śli przychyloną nieco dziewczynkę.
— Och! ja k ą ty w ielką prawdę powiedziałaś wczoraj, M aryo-Regino! — rzek ła ta ostatnia, p rzyci skając się do jej boku, ja k ptaszyna maleńka; — są
w życiu chwile smutnej wesołości. Mnie teraz na
p rzykład tak dziwnie je st w sercu, ja k gdybym śpie wać, albo płakać miała.
— To już śpiew ajże lepiej — odezwał się ojciec— dawno cię nie słyszałem; czegoś mi brakuje na św ię cie. Z a jednę z tych piosneczek, co to ci się ro iły na ustach — pamiętasz Helusiu? dwa lata temu będzie — och! doprawdy, oddałbym zdaje mi się w szystko, co człow iekow i przeznaczonem je st dobrego usłyszeć
jeszcze. ,
— K arolku, i ty poproś - - rzek ł Romuald do chłopczyka, którego na kolanach trzymałem.
H elusia usunęła się zpod ram ienia M aryi-R e-giny.
— Już wczoraj pan słyszałeś — rzekła z lekką w ym ów ką— i odemnie i od siostry swojej, że na żadne prośby nie śpiewam; ja śpiewam, och! ja nie wiem dlaczego śpiewam czasem, a dlaczego czasem znowu śpiewać nie mogę i nie umiem, lecz wiem, że piosnka gdy przyleci, to ją muszę zanucić, a gdy odleci, to jej żadną siłą nie przywołam. T eraz na p rzykład dawno, bardzo dawno moją myślą, mojemi słowami nie śpie wałam już, chociaż boleść to pieśń, wspomnienie to pieśń, grób to pieśń—-ja byłam niemą. — I w stała i za częła zwolna przechadzać się po ogródku, ja k gd yby śmy jej w szyscy z oczu zniknęli, ja k gdyby sama tylko z Panem Bogiem była. N areszcie w ustroniu na zie lonej trawce, niby słow iczek m ały w gniazdeczku przy siadła sobie; zpoczątku próbowała nuty wielu różnych piosnek, a każdą p rzygiąć chciała do tych trzech w y razów, które ja k trzy zaklęcia na usta jej ciągle
wrą-cały: och! wysoko, och! daleko, och! głęboko.— Zd aje się jednak, że wśród znajomych melodyj żadna nie m iała dźwięku jej własnej myśli, bo na chwilę ucichła, a potem nie śpiew ała już. lecz mową urywaną, bezła
dną rozm arzyła się, roztkliw iła. Słowo za słowem
konało jej na ustach, a znaczenie tych słów ginęło
w piersi tajem nicą. „B óg, och! B ó g wysoko — i moje
pieśni wysoko. Á le żałoba w sercu, nad grobem za
płakałam , w szystkie marzenia daleko, daleko! — P ó ki kochać można, żyć warto. — L epiej z nią razem! och! głęboko, głęboko!“
I nagle głos jej przepłynął w ton dziwny, nierów ny, lecz ta k i rzewny, taki szklisty, że go dziś jeszcze pamiętam, i słow a pamiętam także, bo to była sobie dziecinna jeszcze, choć smutna gra obrazków łatw ych, najbliżej dokoła siebie uzbieranych, bo to b ył ten praw dziw y śpiew natury, ten śpiew, którym ludy w za raniu życia swego nucą:
Gwiazdeczko najpiękniejsza Gdzie ty świecisz? O c h ! wysoko, wysoko! W ietrzyku najwonniejszy Gdzie ty lecisz? O c h ! daleko, daleko! R zeczko moja srebrzysta
Gdzie ty płyniesz? O c h ! daleko, daleko!.. R zeczko moja najczystsza
Gdzie ty zginiesz? O c h ! głęboko, głęboko! Widziałam ja k się orzeł
W niebo raz w zn ió sł
Słyszałam, że niezwiędły Kwiat kędyś rósł, O ch! daleko, daleko! Patrzyłam ja k to łódka
Po falach mknie, Och ! daleko, daleko! Mówiono mi że perły
Na morza dnie... O c h ! głęboko, głęboko! W ielka mądros'ć, myśl wielka
W górze świeci Och! wysoko, wysoko! Nadzieja niespokojna
Przez świat leci, O c h ! daleko, daleko! Młodość śmiała, zuchwała,
W szczęście wierzy, O ch! daleko, daleko! Na dnie serca ja k perła
Miłość leży
O c h ! głęboko, głęboko! Gdzie są myśli, gdzie orły,
Gdzie gwiazdeczki?
O c h1 wysoko, wysoko!
Gdzie sny moje, niezwiędłe . Gdzie kw iateczki? O c h ! daleko, daleko!
Gdzie dni młodych szczęśliwość Gdzie spłynęła?
Gdzież młoda ukochana. Gdzie zasnęła? O c h ! głęboko, głęboko!
W iem, że to b yły ostatnie w yrazy Helusinej piosnki, ale w tedy nie wiedziałem , kied y się ona skoń czyła. Śpiew anie cichło powoli, stopniowo, i umilkło jak ob y z wyczerpnionem tchnieniem śpiew ającej. , a M arya-R egina siedziała przy mnie tak blizko, że czułem dotknięcie je j muślinowej sukienki, a niebo gwiazdam i św ieciło już ta k jasno, że je nieledwie na- wskróś przejrzeć można było, a listk i drzew ta k rad o śnie d rżały w chłodzie wieczornym, po całodziennym upale, że tylko ucho nakłonić, to już w szystkie ich t a jem nice słych ać— a biała akacya ta k woniała, upajała, że w skroniach ż y ły prędszem biciem drgały, że pierś byłaby całe pow ietrze i całą przestrzeń w ypiła... Ach!
wspomnieć sobie dzisiaj taką chwilę! W id zieć ja k na
dłoni, że to było, że to je st w możności ludzkiej, że to przystępne każdemu, tylko z serca iskrę wydobyć, a znów będzie... bo w szystko, w szystko w naturze zo s ta ło —niebo. gw iazdy, wonne drzew a— i pomyśleć so bie potem, że tylko serc kochających braknie, że niech naw et zm arli wrócą, to uczucie nie powróci... że n ie chaj cała przyszłość spodobnieje, to my na w ieki od
mienni... I pomyśleć sobie jeszcze, że mogło być ina
czej, że człow iek stw arza swoje przeznaczenie... Och! doprawdy, z takiej myśli na pociechę zrobię — poemat o piekle!
Tymczasem przedłużała się chwila ogólnego m il czenia; każdemu było dobrze w głębi jego własnego ducha, lecz w yw iódł nas z je go przybytku słaby i p rzy tłumiony głos Helusi, która ojca do siebie w ołała. Ślusarz zerw ał się prędko.
— Mój Boże! cóż ci to jest, Helusiu? — pytał z najw yższą niespokojuością, w idząc że dziew czynka drżącemi rękoma jego rąk się ujęła i pomimo kilku daremnych wysileń, z miejsca pow stać nie mogła.
— 8 —
— N ic, nic, mój ojcze— uspokajała go niby weso łym od śmiechu, a jednak znać było. że przerywanym z bezsilności głosem — a i mama niepotrzebnie tak się zaraz lęka! — dodała, w idząc nadbiegającą ku sobie.— Mnie nic nie boli... nawet mi ta k jakoś błogo i p rzy je mnie... tylko w stać nie mogę, żadnej mocy nie mam.— I w istocie H elusia zasłabła, ja k dziecię maleńkie. O toczyliśm y ją troskliw ie, ślusarz podniósł z ziemi, m atka na kolana w zięła, M arya-R egina roztarła jej dłonie, ja wody świeżej przyniosłem i nakoniec powoli zaczęła przychodzić do siebie.
— M oi biedni rodzice! — rzekła już trochę orze źw iona— ja też bez przyczyn y was nastraszyłam . M a rya-R egin a śmiać się ze mnie będzie, że tak pod byle wrażeniem jak o trzcin ka się łamię.
— Och! nie. ja śmiać się nie będę, ale ci zawsze rękę podam.
H elusi zdawało się zapewne, że poruszenie mó w iącej zgodne było z jej obietnicą, bo sama tak że w y ciągnęła dłoń swoję, lecz ta dłoń nie M aryi-R eginy spotkała uścisk.
B y ł to uścisk Romualda; młody artysta w m il czeniu słuchał całej piosenki, w milczeniu potem pa trz y ł na osłabłą, ja k gdyby nie chciał, lub nie śmiał zb liżyć się do niej, aż dopiero kied y ją ujrzał tak sw o bodnie odżyw ającą i ta k dziecinnie u m atki na łonie złożoną, kied y go w pobliżu siedzącego lekko po wło • sach musnęło w yciągnięte M aryi-R egin y ramię, nie wiem co mu przez tę jego pełną dziw actw i pełną fan tazyi przeleciało głowę, ale on dłoń Helusi pochwy cił gw ałtow nie, trzym ał ją chwilkę tylko, chwilkę kró tk ą ja k na jedno serca uderzenie — a przecież dziew czynka krzykn ęła i mocniej się do matczynej piersi przytuliła.
— M iałeś słuszność, panie Lud w iku — mówiła do mnie M arya-R egina, gdy ją odchodzącą z bratem na pół drogi przeprow adzałem ;— to jak ieś nadzwyczajne, zadziw iające stw orzenie ta H elusia, ale jej trzeba s ta
chw ilą stanowczą w życiu, a jej życie zbyt ju ż rozbu dzone w tym wieku; jeśli zew sząd w ydobyw ające się uczucia i myśli nie znajdą w łaściw ego sobie żywiołu" to albo same na siebie oddziaływ ając. zatrują się, i byłaby szkoda w ielka, albo oddziaływ ając na ciało, zatrują jego organizm, i byłby żal w ielki.
Ucałowałem obie ręce M aryi-R egin y za to spo strzeżenie, które mi dla córki slusarza zw iastow ało
tak szczere chęci i ta k troskliw ą opiekę. Dyam ent
serca za sk rzy ł ja k widać w promienne dobroci usposo bienie...
Romuald (rzecz u niego osobliwsza) nic nie mó w ił, ale nazajutrz zrana przyniósł swoje skrzypce i grał na nich długo, długo — a najdłużej nutą Helusi
piosenek. To też schodząc obadwa razem, ujrzeliśmy
ją przez zielone sztach ety ogródka, siedzącą w ubo-
cznem zacienieniu na darniowej ław eczce. B ledszą
była niż zw ykle i ta k zadumaną, że choć p atrzyła na nas, żadnem skinieniem jednak nie odpowiedziała na pozdraw iający ją ukłon.
Od tego czasu, je śli kied y Romuald mnie samego przyszedł odwiedzić, a skrzypców nie w ziął z sobą, to się zawsze ta k sk a rżył na nudy, tak mi w książkach niepotrzebnie przew racał, że domyśliwszy się p rzyczy ny całego niesmaku, raz mu niby przymusowym spo sobem skrzypce zatrzym ałem , i trzeba w yznać, że j e
go sztuka nic na tem nie straciła. Z robił się zadzi
wiająco pilnym, po całych dniach g ryw ał dzień w dzień prawie, a zawsze okno było otw arte. M ałgosia nie m ogła się w ydziwić, że ów pan, co w tedy w nocy tak stukał okropnie, i skrzypić, jako mówiła, tak cudnie potrafi... a Helusia?... jej oczy zło ciały coraz żyw szym blaskiem , jej tw arz n abiegała coraz częstszym rumień cem i zdawało się, że widomie rośnie, siłnieje... w y pięknia.
J a k że bo też silnieć i pięknieć nie miała, kied y dla niej zaczęło takie nowe, takie pełne życie. M urya-R egina otoczyła ją całym zbytkiem um ysłowe
— 10
-go św iata, a ja na w yścigi dostarczałem nowych k sią
żek i objaśnień. W yk ształcen ie dotychczasowe Helu-
si ograniczało się zasobami rodzimych zdolności i tem co od zmarłej przyjaciółki nabyła — dość gruntowną znajomością dziejów krajow ych i arcyd zieł w szystkich poetów naszych. N ieraz wpraw dzie żartowaliśm y z tak bogatego ubóstwa, a M arya-R egina m ówiła czasem, iż nie śmie podawać choćby i najzdrowszego pokarmu tej szczęśliw ej istocie, co niby zaczarowana arabskich po w ieści księżniczka, perłami dotąd i brylantam i żyła, lecz ta zaczarowana m iała kiedyś sama czarnoksię- żniczką zostać, trzeba jej było w najgłębsze tajn iki sił uroku wniknąć — z uniesieniem też, z namiętnością rzuciła się do pracy.
P an i A gn ieszk a, w idząc córkę zajętą, je śli nie wesołą, to szczęśliw szą może, a bezw ątpienia spokoj niejszą w tym ruchu życia, niż pierwej w osłupieniu jej niemej boleści — pani A gn ieszka, zw yczajnie jako matka, nie pytała o w ięcej. L e cz poczciw y ślusarz coraz to bardziej głow ą kręcił, bo miał on pewne, so bie w łaściw e pojęcia i w yobrażenia, do których pra gn ął bardzo szczęście swego dziecka zastosować. Praw da, że to była jeszcze wybrana i wśród w szyst kich innych błogosław iona ojcowska natura, prawda, że jednak 011 kochał H elusię w ięcej nawet, niż w szyst kie swoje przywidzenia, że nie byłby się jej nigdy i w niczem sprzeciw ił, ale w gruncie serca bolała go ta w ysoka mądrość, zakrad ająca się w nizkie progi jego domku, i raz, już nie mogąc w ytrzym ać, gdyśmy z H e- lusią nad kartam i schyleni dalekie, niezliczone prze biegali św iaty:
— E j dalibóg — odezwał się po trzykrotnem za- krztuszeniu — mnie się widzi, że w szystko co w y tam, moi państwo, gadacie, to się na nic a na nic biednej pannie ślusarzównie nie przyda.
H elusia nagle, jak b y elektryczn ą iskrą uderzona, zw róciła się ku ojcu i p atrzyła na niego z zadziwienia pytającym wzrokiem.
— 11 —
— A juścić że się nie przyda — ciągnął dalej rzecz swoje odważnie a prędko, jak gdyby chciał się pozbyć odrazu długim czasem nazbieranego ciężaru;— proszę pana, co ona z tern w szystkiem zrobi, je śli da B ó g za mąż pójdzie, a będzie trzeba i mężowi w robo cie dopomódz. i dom zagospodarzyć i dziatw ę ochlu- dzić?...
Zdaw ało się, że krew tryśnie policzkami Helusi, lub że przez szkło czerwono malowane promień św ia tła padł na nią całą, taki mocny rumieniec oblał jej czoło, jej tw arz, jej ramiona nawet.
— Jedno drugiemu się nie sp rzeciw ia— odpowie działem z uśmiechem. — C zyż to pan myśli, że same tylko zakonnice do nauk się przykładają?
— J e śli nie zakonnice, to przynajmniej bardzo w ielkie panie — rzekł znowu ślusarz; — ubogim licho zaw sze było, jak po to sięgnęły. N a co później spoj rzeć dokoła, to nudne, czego się tknąć, a nie przez
rękaw iczkę, to brudne. T ak, mój dobry panie, mier-
znie rodzinna zagroda, drażni nieokrzesane tow arzy stwo, całe życie na piersiach coś cięży i w ręku szty wnieje.
— A le gdzież znowu? — odparłem, ciągle żartu ją c — słowo daję poczciwego człow ieka, panie ślusarzu, że w tej książce ani literk i nie wypisano o tem. by się kied y nudzić w domu, lub od mniej oświeconych ludzi
unikać. R oztw órz ją pan którem chcesz miejscu —
i sam otw orzyw szy, przeczytałem : — „długie noce pod biegunem rozśw ieca tak zwana zorza borealna półno cna;“ a tu: „św iat cały obraca się od zachodu ku wschodowi;“ a tu: „pustynię Sahary spiekłą i mało znaną przebyw ają karawanam i na w ielbłądach...“ No i proszę, w jakim to w szystko je st związku z rodzinną zagrodą, czy tam z ubóstwem lub z gospodarstwa za niedbaniem?...
— Śmiej się pan, śmiej ja k chcesz — odpowie dział może trochę rozdrażniony ślusarz — młody pan
— 12 —
jesteś, to i nie dziwota, że ci do śmiechu w iększa ocho ta, ale ja człow iek stary, różne już na św iecie w id zia łem zdarzenia, lecz nie widziałem nigdy, żeby ślimak po powietrzu la ta ł i żeby b ył szczęśliwym człowiek, co się nad stan swój wynosi.
— Grdyby ta k był m yślał każdy, panie ślusarzu, toby dotychczas w szyscy ludzie po lasach dziko żyli, bo przecież musiał być jak iś pierw szy, co się nad stan swój w yniósł i od innych mędrszym być zaczął.
— Co mi do tego. mój panie! Dano, komu dano;
są bogaci i są ubodzy. J a tam nie wiem. ja k było
przy początku, ale wiem, że teraz niewygodnie je st do izby salonowe meble wnosić.
— W ielka, bardzo w ielka prawda, lecz ja też nie wiem dlaczego, jeśli kto ma już tak ie mebie, nie m iałby i o salon do nich się postarać?
— Z araz powiem panu dlaczego, oto: bo w ysta rać się salonu, to zupełnie tak samo, ja k w ielki los na lo teryi w ygrać; zdarzać się to zapewne, ale jeszcze moje oczy ta k szczęśliw ego nie w id ziały człowieka.
— A ja teraz spytam się pana o jednę rzecz ty l ko: czy pan w ierzysz w Boga?...
— W ierzę, mój dobry panie, i zgaduję zawczasu, co mi tam będziesz praw ił, że B ó g nad w szystkim i je dnaki. że przed Nim w szyscy jednacy, w ięc do w szyst kiego równe mają prawo — bo to dziś w młode głow y jak aś osa w leciała i po mózgach kręci. N iech mię B óg skarze. je śli naw et już moich czeladników bąkających coś o tern nie słyszałem , a ja w łaśnie powiadam: W ie rzę w B oga, w ięc w ierzę iż z Jego dopuszczenia je st na św iecie m ajster i czeladnik, bogaty i biedny, mądry i prostaczek, a w to wierzę najwięcej, iż oni w szyscy razem ż y ć mogą, każd y przy swojem, spokojnie i u- czciw ie, na coraz w iększą chwałę B o żą i na zbawienie własnej duszy.
— Nie, panie ślusarzu, w cale nie zgadłeś mojej m yśli i odpowiedziałeś sam sobie, a nie mnie. J a py
- 13 —
tałem czy w ierzysz w B o ga dlatego jedynie, bom chciał zapytać później, w jakiego-to B o ga wierzysz?
— W dobrego, mądrego i wszechmocnego, a z tej w iary mojej wprost w ypływ a, że kiedy B ó g je st do bry, to mi pewnie na dobre stan mój obmyślił, a kiedy je st mądry, to wie najlepiej dlaczego, a kied y je st wszechmocny, to ja temu nie poradzę. N ic nie pora dzę. mój panie, ino mogę zgodzić się z w olą Jego prze najśw iętszą. co będzie cnotą moją, lub też sarkać na nią i w yw ijać się, co będzie grzechem moim, a grzech czy cnota, mnie to znaczy nie Jemu, bo mnie piekło lub niebo, a On w iekuisty i wola Jego będzie zawsze jako w niebie, ta k i na ziemi.
— M y zaś będziemy w niebie tylko, zgadzając
się z tą wolą Jego przenajświętszą?... W szakże sam
pow iedziałeś, panie ślusarzu. O tóż wola Jego od po
czątku była. a wiem y to dobrze obadwa, była mówię, żeby stw orzyć człow ieka na obraz i podobieństwo
Swoje. Jakim je st B óg jego, takim człow iek być się
stara. N asz chrześciański B ó g je st dobry, bo m iłuje— mądry, bo w szystko w ie i w szystko zna — wszechmo
cny, bo wszystko zrobił. M y w ięc powinniśmy być
dobrymi, kochać jako On kocha, kochać coraz w ięcej, od tej piersi, która nas nagiem dziecięciem przytuliła, aż do tej ziemi, w której nas trupem kiedyś złożą. M i łość nasza ma coraz w yżej sięgać i coraz niżej zstępo wać, póki nie obejmie i nie przeniknie wszystkości swojej, jak o miłość B o ża w szystkość św iata całego
przenika i obejmie. To je st jedno podobieństwo...
— A chociaż je pan piękniej niby wygadać po tra fiłe ś— przerw ał ślusarz — ja je dawniej znałem już dobrze, do tego k sią g niepotrzeba; dlatego-to mówi łem, że każd y w każdym stanie człow iek uczciwie żyć może, bo w każdym może kochać bliźnich, być u ży tecznym, sprawiedliwym , ręk i dołożyć i głow ą nadło żyć przy wydarzonej sposobności. I może w tedy z B o giem żyć wiecznie.
—
u
—— Och! niezawodnie może ten, co kocha. Bo
niebo je st nieskończonością miłości. A le będąc z B o
giem, trzeba być jako B óg, a B óg je st mądry. B óg
je st wszechw iedzą i rrszechpoznaniem, to też w czło wieku nie samo serce bije; nad sercem jego mózg je st pod czaszką, a w mózgu tym niew yczerpana chęć w ie dzenia i poznawania, która mu prawem najw yraźniej-
szem dow iadyw ać się i poznawać każe. M a człow iek
oczy by patrzył, a św iatłość dla wzroku jego w powie trzu rozlana; ma ucho. żeby słyszał, a dźw ięki odzy w ają się dokoła; ma pragnienie, żeby pił. a płyną po w szystkiej ziemi strumienie wody rz e ź w ią c e j; ma w szelkie potrzeby, żeby je zaspokajał, a na zaspokoje
nie natura w szelkie zło żyła żyw ioły. Cóżbyś rzekł,
panie ślusarzu, o tym, któryb y dobrowolnie się oślepił, lub o tym, któryb y słuchu się pozbawił, lub o tym k tó ryby, choć spragniony, pić nie chciał? Cobyś ty rzeki o nim, to ja powiadam o w szystkich, którzy usuwają łub dają zprzed siebie usuwać naukę i poznawanie. P o znawanie to. coraz jaśniejsze, coraz bliższe zachw yce nie w mądrości Pań skiej, to powtórne w niebowzięcie
nasze. Św iadectw o człow ieczeństwa naszego, drugie
podobieństwo z Bóstwem . N ie przeczysz pan, że r ę
ce są do pracy, a chcesz przeczyć, że rozum w człow ie ku do kształcen ia i użytku jego dany mu jest; nie prze czysz. że oko widzi, ucho słyszy, ję zy k smakuje, a zd a je ci się, że pamięć, w yobraźnia, pojętność są bezcel- ne i przypadkowe władze, których zaniechać można bez
grzechu. Samobójstwo na ciele masz bezw ątpienia za
w ielką zbrodnię, a samobójstwo na rozumie zdaje ci się jakim ś rozsądkowym obow iązkiem .. ja k gdyby nie było starciem i zatraceniem części ducha naszego, w y parciem się drugiej osoby z przenajśw iętszej Trójcy.
— O Jezu Chryste! co też to pan mówi? a prze cież. gdyby tak było koniecznem uczenie się, ja k życie poczciwe i miłość bliźniego, toby Pan B ó g dał w szyst kim równe zdolności, ja k dał wszystkim możność ko chania równą.
- 15
— L ecz jako w szyscy sercem ku jednemuż nie zw racają się przedmiotowi, ta k i zdolności każdego
inny biorą kierunek. W miłości ogółu, św iętej jak
B ó g i w ielkiej ja k B óg, ileż to je st miłości jednostko wych, drobnych, rozpryśniętych niby promyki słońca po rosy kropelkach, a w szystko św ięte i B oskie, gdyż w szystkie z jednego B oga. ja k promyki z jednego słoń
ca. T a k też we w szechw iedzy ogółu leży drobiazgo
w a i rozmaicie stopniowana wiedza pojedynczych lu dzi. Ten kieruje dziejami narodów, ten gw iazdy liczy po niebie, ten ziarnka żyta na ziemi — a dla żadnego nie idzie o to, by stanął u wyznaczonego innym kresu, by umiał tyle a tyle, by znał to i tamto; lecz by z tych, które w nim są zdolności, w zbił się na naj w yższość swoję, by b ył najświadomszym, najuczeńszym. naj mędrszym, najpodobniejszym do B oga, nie zpomiędzy innych ludzi, ale w stosunku do samego siebie, o ile tem w szystkiem najwięcej być może. D o tego n a j więcej dążyć on powinien wszelkiem i siłami i wszelką sposobnością, bo mu nic w naturze rzeczy na przeszko dzie nie stoi; to co stoi czasem, to je st śmiertelne jak on. błędne ja k on. lecz nie wszechmocne ja k B óg. Och! nie — B ó g nasz nie je st wszechmocnym dlatego, byśmy w martwej pokorze głow y nachylili i rzekli so bie:— „M y nic nie poradzim y— tak je st— to wola Jego przenajśw iętsza.“ — N ie, o ile z wniosków ludzkich w y pływ a. że cośby mogło nie być, o ty le to co je st samowolą ludzką, nie prawem Bożem; prawo B oże i wola B oża nie zmienia się z lada chwilką maleńką. Że człow iek ma serce i rozum, że oboje kształcić i rozw i ja ć powinien — to prawem i wolą B o żą jest, gdyż tak
było na początku i ta k będzie w nieskończoność. A nikt sobie wyobrazić nie może nawet istoty ludzkiej bez serca i rozumu. L e cz że ty dzisiaj, panie, ubogim jesteś ślusarzem, to je st przypadkowością tylko, bo w szakże możesz sam siebie pojąć zamożnym, zbytku- jącym ; przy innem wychowaniu możesz przypuścić że byłbyś urzędnikiem, ministrem, generałem , i jako
— 16 —
urzędnik, jako wódz, nie zmieniłbyś przecież twojej człow ieczej natury, byłbyś zaw sze człowiekiem, a bez rozumu i serca chyba musisz przypuścić, żebyś zmie nił gatunek swego istnienia, lub żebyś nie b ył wcale. A i to. że dzieciom twoim może być spokojniej, jeśli za szybę tego dworku nip przejrzą, to zbieg okoliczno ści jedynie, bo m ogłyby i tutaj cierpieć, tak, ja k ma ją c wiele dobrego uczucia w piersi, w iele silnego prze konania w umyśle, wiele w ytrw ałości w postępowaniu, m ogłyby i najdalej i w dniach największej zawieruchy przez św iat szczęśliw ie wędrować sobie— w szystko to zaw isło od^ nich i od drugich, w szystko to je st więc
ludzkiem nie Boskiem. A czy wiesz, panie, dlaczego-
śmy to zupełnie na obraz B o ga stworzeni? Oto d la
tego, żebyśm y wszechmocą naszą nad ludzkiem i zapa- uowali rzeczami, żeby ta k ja k chcemy w edług skłonno ści, ta k ja k potrzebujemy w edług zdolności, urządzili w szystko naokoło siebie, nie zaś nas samych, prawdę B o żą w nas urządzali i stosowali do w szystkiego co
naokół jest. M y wszechmocni, w ięc my powinni to
co miłość poczęła, to co mądrość rozśw ieciła w rozu mie stw arzać, jako B óg stw arza wszechmocnością swoją- M y wszechmocni., w ięc my powinni ze złem. z przypadkiem i okolicznościami, z losem, z tern wszy- stkiem co nam ku dobremu przeszkodą, my powinni silnie ująć się w zapasy, jako Izrael z niewidzialnym aniołem przeciwnikiem swoim, i powinniśmy kruszyć, łamać, targać, byśmy w niebo w stąpili jako Chrystus, wzór nasz i Z baw ca nasz.
P o tych słowach milczenia chwilka przepłynęła ' Ślusarz nic nie mówił- rozw ażał, aż ńakoniec kiedy
zb liżył się do mnie z w yciągn iętą ręką. jak ieś poczci we rozrzewnienie na tw arzy jego w idać było.
— M ówisz ja k z książki, ja k z książki, mój do bry panie— rzekł, opierając się przyjacielsko na mojem ramieniu
— Jak z przekonania raczej — podchwyciłem z uśmiechem.
— 17 —
— No, to pan masz św ięte jak ieś przekonanie— odrzekł mi znowu — ale... ale" nie dziw się staremu — ja ojcem i mnie zawsze o to najwięcej chodzi, czy cór
ka szczęśliw ą będzie.
— Mnie się zdaje, że będzie przy naukach— ode zw ała się H elusia swoim cichym a pewnym i sta nowczym głosem — będzie, mój ojcze, przy naukach bo nią bez nauk nie b y ł a ..
T szły dalej nauki.
X.
W pierw szych chwilach nie mogłem się dość na cieszyć moją uczennicą; pojętna i przenikliw a, zgad y w ała praw ie ogólne udzielonych jej nauk zasady; lecz zwolna, gdyśmy kolejno do szczegółów zstąpili, gdy nam przyszło pracować nad tem, co w nauce raczej sposób jej nabywania, niż treść w łaściw ą stanowi, zd a w ało mi się, że zapał H elusi ostygał i uwaga prędzej się m ęczyła. N ie było to wcale z jej strony dziecin- nem roztargnieniem , brakiem silnej w oli lub rozumo wego zastanowienia, ale raczej zdawało mi się niezw y k łą jak ąś niecierpliw ością i nadmiarem rozkołysanej wyobraźni. N ieraz, gdy ja wszelkiem i siłam i stara łem się system atycznie ułożyć podrzędnych zdarzeń dziejowych w ątek. H elusia pochw yciła z nich obrazek tylko jak i. z obrazka w ysnuła legendę, z legendy t y siączne następstwa, o których pewno ani się naw et śniło historykom, a potem łą c z y ła je z teraźniejszym wypadkiem i przerzucała znowu w ta k daleką p rzy szłość, żeby jej chyba aż poza nadzieją, aż poza ma
rzeniem szukać było potrzeba. N ieraz gdy jej mówi
łem o naukach przyrodzonych lub geografii, ona prze ryw a ła i gm atw ała w szystko najdziwaczniejszem p rzy puszczeniem, najmniej spodziewanym wnioskiem, i ciągnęła mnie za sobą daleko z nadzwyczajności w nie podobieństwa, z niepodobieństw w swoje własne roi-
dła. Czasem baw iły mnie jej umysłowe zuchwalstwa,
— 19
-sumienność i cierpiałem nad tern, że ich nie mogłem po w ściągnąć, łub w łaściw iej skierować. Jednego dnia szczególniej owe rzuty jej niespokojnej myśli, owa jej uiągła dążność ku ostatecznościom aż zastraszyły mnie
Prawie. W ykładałem jej jaknajpow ażniej obroty zie-
uń i księżyca. Słuchała mnie bardzo pilnie, a ja za
wierzyłem w yrazow i jej tw arzy, pełnemu głębokiej uwagi, zaw ierzyłem jej spojrzeniu, którem bardziej niż uchem zdaw ała sie słuchać w yrazów moich, zaw ierzy łem nakoniec ważności samego przedmiotu i rozgada łem się o zwrotnikach, przesileniach, kwadrach, peł niach, kołach takich, kołach owakich, i kreśliłem figu- ra po figurze i kiedy pewny byłem, że H elusia w szy stko w najlepsze pojmuje i w szystkiem najbardziej Jest zajęta, ona właśnie w pół słow a p rzerw ała mi naj- uczeńsze dowodzenie i rzekła zwolna, ja k gdyby w dal szym ciągu wielu poprzednich myśli:
— N ie, ja wolę w ierzyć, że księżyc je st pierw o tnym stanem przyszłej planety, przyszłego słońca.
O tw orzyłem w ielkie oczy i przez chwilę z zad zi wienia oniemiałem prawie.
— A to-bo mówiłeś, panie Ludwiku, że księżyc
Jęst martwą, skalistą, bezwodną masą podobno. Mnie
się aż smutno zrobiło! J a k to być może, aby w prze
strzeni, w tej pięknej nieba przestrzeni, wśród tych w szystkich iskrzących życiem gw iazd eczek, mogły toczyć się ciała suche i. puste, bez istot coby my ślały, bez głosu coby się z nich odezwał choć jednym Wyrażam w tej w ielkiej pieśni całego świata? Smu tno mi się zrobiło, bo sobie wyobraziłam zaraz, że księżyc b ył kiedyś do ziemi podobny i żyli na nim ludzie, ale ci ludzie byli źli i w ystępni, ci ludzie nie ucieszyli się nigdy pięknością swego dziedzictw a, nie Napłakali może nigdy łzą, co z serca płynie, i dlatego
p1 ludzie w szyscy wymarli, i księżyc planeta ich umarł
\ teraz nad ziem ią naszą w nocy tylko ja k próchno svvieci trup je g o — trup-groźba. No, przyznaj sam, pa- uie Ludwiku, że to okropnie! Okropnie, bo jeśli p rzy puścimy możność takiego potępienia, to gdzież
— 20 —
ja dobrych i nagroda w szystkich męczenników? To oni zginą dla zbaw ienia ziemi, a następcy ich, zbro dniarze, w yplenią w szystkich poświęceń ziarna i z ie
mię na królestwo śmierci w ydadzą. To w ięc ma słu
szność ten, k tó ry w ątpi, i sprawiedliwym je st ten. co w niepowodzeniu rozpacza? To więc, panie Ludwiku, przed nami przyszłość stoi niby osłonięte naczynie,
z którego można z ły lub dobry los wyciągnąć? To
w ięc szczęście i doskonałość nie są już koniecznością
i niecofniętem prawem mądrości Bożej? Och! przy
znaj sam, że to byłoby okropnie.
— A le ż panno Heleno, panno Heleno! — prze rwałem — czyż teraz nam o ta k ie rzeczy chodzi? Zno wu nie m yślałaś o tern, co ja mówiłem, tylko o tem, co ci samo do głow y przyszło; w nauce nie można sobie tej przyjemności marzenia pozwalać. N auka je st św ię tą, piękną, ale poważną i trudną pracą; kto je st dość szczęśliw y, aby po nią sięgnął, ten jako odpłatę swo jego szczęścia w ielkie przyjmuje obowiązki, musi mieć
cierpliwość i w ytrw ałość do końca. N ie wolno mu się
ja k cackiem baw ić uzbieranemi przez innych wiado mościami, bo ci inni mieli ciężk ą do przebycia drogę, nieraz zakrw aw ili i ręce i serca, żeby nam jedne k a rt kę w uczonej księdze dopisać; a my, panno Heleno, m ieliżbyśmy potem tę k a rtk ę czytać bez zastan ow ie nia, bez poszanowania żadnego, m ieliżbyśm y ją czytać na to jedynie, żeby się nią ja k bajką piastunki rozm a
rzyć?... T oć to w łaściw ie byłoby okropnem dopiero.
Nie. panno Heleno! w ierz mi, trzeba się koniecznie z tej nieszczęśliw ej skłonności w yleczyć, bo inaczej — dodałem z lekkim uśmiechem— chybabyś mię naw róci ła do tego dawnych mędrków przekonania, że nauka je st w ażną tajemnicą, której nie trzeba udzielać dzie ciom, bo jej nie pojmą, a kobietom, bo jej nie usza nują.
H elusia z równem zadziwieniem p atrzyła na mnie, ja k zpoczątku ja na nią patrzyłem .
— N ie uszanują? — rzekła w reszcie.— A lboż ja je j nie szanuję? A lb o ż w naukach w szystkich może
_ 21 —
być w ażniejsze zagadnienie, ja k to, które mi podczas dzisiejszej lek cyi na myśl przyszło, o końcu w szech rzeczy, o całej ziemi naszej przeinaczeniu? Mnie się zdaje, że ja się na to uczę, żebym w łaśnie z pewnością o podobnych rzeczach w iedzieć mogła, żeby mnie po
tem nic w w ierze mojej nie zachw iało. W yobraź pan
sobie tylko: gdyby mi też przypuszczenie o stopnio- wem zam ieraniu ciał niebieskich na zaw sze zostało
w głow ie, jakabym ja nieszczęśliw a była. W szędzie
z sobą nosić tę myśl, że to nas spotkać może, przy każdym grobie wspominać sobie ogólniejsze zniszcze nie, w każdem nieszczęściu w idzieć przepowiednię, w każdym w ystępku innych ludzi czuć niby pchnięcie w przepaść zatracenia — ach! któżb y z ta k ą trucizną w głow ie i sercu chciał żyć, lub odw ażył się ukochać co kiedy? J a nie, i dlatego było mi czas ja k iś aż smu tno, aż zimno, lecz też niedługo na pociechę do pra- w dziw sżych trafiłam wniosków. W spom inałeś pan k ie dyś, że po nieskończonej przestrzeni k rą żą masy św ia tłości i eteru, domyślne przyszłych św iatów pierw ia stki. A w ięc św iaty się tw orzą, a kied y tw orzą, to z e , stanu mniej doskonałego przechodzą w coraz dosko nalszy. Doskonałość, panie Ludwiku, w szakże to je st
pełnia życia, ruchu, siły, potęgi. W ię c i św iaty na
bierają coraz więcej życia, ruchu, siły, potęgi. K s ię ży c może je st jeszcze w początkach w iekuistego istn ie nia swojego, ale kiedyś spłynie mu z w ysokości wo da ożywcza, grunt jego w yrzuci na w ierzch w szystkie skarby swoje i księżyc będzie piękny, ja k ziem ia ju ż je st piękną, i księżyc będzie planetą, będzie miał swo je księżyce, a nasza ziemia nawzajem zsilnieje. zpotę- żnieje, oderwie się od niewolniczej, służebnej kolei swojej i będzie słońcem.
Praw d a, że kiedym słuchał tych cudactw, miałem lat dw adzieścia cztery i n ieszczęśliw y zw yczaj p atrze nia często tak że w niebo i na ziem ię nie astronoma i nie m atem atyka wzrokiem, więc te ż zam iast cobym miał przykładnie sk arcić niesforną dziewczynę, która w najpiękniejszy porządek w prow adziła takie zam ie
szania i która ciałam i niebieskiemi, ja k gałkam i z clile- ba, pozw alała sobie podrzucać według dziecinnej fan- ta zyi wyskoków, zam iast cobym miał zgromić surowo, i milczenie nakazać i znów o w szystkich kołach od początku zacząć mówić, ja się śmiać zacząłem i spy tałem:
— A słońce ezem będzie?
H elusia w dobrej w ierze nam yśliła się chwilkę i odpowiedziała:
— Och! to je st dzisiaj tajem nicą, bo dzisiaj nam bardzo w iele rzeczy tajemnicą, ale na słońcu muszą w iedzieć myślące istoty, jaki. je st w yższy stan dosko nałości. jak ie są św iaty od słońca piękniejsze.
— Ha! więc i my — rzekłem — i my ludzie, na owem przyszłem słońcu żyjący, dowiemy się także tego.
— A dlaczegóż pan się śmieje ze mnie? — za ga dnęła mnie bardzo poważnie H elusia, widząc, że na to przypuszczenie serdecznie i głośno się rozśmiałem.
N ie powiedziałem jej, że się śmieję z tak przeda- lekiego proroctwa, ale chcąc w szystkie jej urojenia na ja w w yciągn ąć, nowem pytaniem podsyciłem jej dzia łalność.
H elusia ze spokojnością przekonania zapuściła się w Swedenborskie swoje nadzieje i system ata, a w coraz żyw sze farby, w coraz połyskliw sze blaski stroiła te w idziadła przemiennej fantazyi. Zapomnia
łem, że to je st lekcya geografii matematycznej. Sku
siły mnie pow iastki młodej m arzycielki i rozgaw ędzi- łem się z nią w najlepsze o niebieskich migdałach,
o gruszkach na wierzbie. Czas zszedł nam bardzo
miło, lecz gdyśm y się rozeszli, gdy sam do siebie na górę wróciłem, w róciła i rozw aga lepsza.
° D o czegóż mógł poprowadzić H elusię ten n ie szczęsny nałóg opuszczania praw dy dowiedzionej, dla upędzania się za dowolnemi wyobraźni wnioskami? Do czegóż owo lekcew ażenie naukowych pewników, przy ciągłej potrzebie nadzwyczajności, ideału i inności? Z aiste, zgubny to b ył kierunek. J eśli przy podobnem
23
-Usposobieniu myśl czyja nie zahartuje się nabywaniem wiadomości stanowczych, arytm etycznie uporządko wanych, je śli nie wzmocni całym rozsądkiem naukowej system atyczności, to zaw sze wkońcu przesili się w nad naturalny mistycyzm i zesłabnie w bezcelowej nieuży- teczności. lub się starga i spłąta w natężeniu szaleń
stwa. W iedziałem , że na tej drodze nie mogłem dłu
żej zostaw ić Helusi, a teraz wiedziałem z doświadcze nia ostatniej lekcyi, że mnie samemu trudno będzie w dokonaniu tego przedsięw zięcia w ystarczyć. N a skargę więc i naradę do M aryi-R eginy poszedłem.
U M aryi-R egin y zastałem gości, ale zupełnie nie znajomych.
— D obre przeczucie wiodło pana tutaj— rzekła, przedstaw iając mnie dwom kobietom i młodemu męż czyźnie, k tó ry obok mnie siedział.™ Od dzisiaj ci pań stwo są najbliższem pana sąsiedztwem , gdyż właśnie ostatecznym aktem nabyli Bystrow olę, która, ja k mi sam pan mówiłeś, ćw ierć milki zaledw ie od waszego K rzyw ca leży.
Pierw ej jeszcze słyszałem, że pan K azim ierz **** układał się o kupno tej majętności i słyszałem także, iż to b ył człow iek młody, ale już bardzo szanowany w obyw atelstw ie, bardzo św iatły i przy miernym ma jątk u bardzo znaczne w tow arzystw ie zajm ujący sta nowisko. P ierw szy rzut oka potwierdził mi to zdanie
ogółu. Trudno mógłby sobie L aw a ter sam życzyć po
godniejszego czoła, w iększej powagi w każdym ruchu, więcej łagodności w przeciągiem niebieskich oczu spojrzeniu. Mnie, com w sobie czuł zawsze jakieś usposobienie do flzyoguomicznych spostrzeżeń, odrazu praw ie u jęły czysto słowiańskie rysy jego tw arzy le k ko opalonej, ale zawsze raczej białej niż rumianej i tw orzącej cień niejako z odsłoniętemi skroniami, któ re, pod czapką mniej na działanie słońca w ystawione, zachow ały zw yk łą cerę swoję i przebijały siatką żył błękitnych, ja k b y tajemniczemi znakami głęboko u k ry tych myśli. Rozm iary w szystkich części pięknej jego głow y nie zgad zały się wprawdzie z najsurowszemi
_ 24 —
rysunku zasadami: obwód nie b ył czystym owalem, nos się charakterystycznym kształtem nłe odznaczał i wogóle dla patrzących wzrokiem ciała tylko tw arz jego była sobie tw arzą bardzo zw yczajną, w ydatnie kościstą, trochę może zakrótką, słowem tw arz zale dwie przystojnego m ężczyzny; ale w yraz owej tw arzy b ył ta k pełen spokojnej godności, usta jej, choć bardzo rzadko śmiejące się. m iały w dzięk ta k wymowny, tak w nieruchomości swojej naw et do słodkiego uśmiechu podobny, ciemna oprawa jasnych oczu była tak czysto i ślicznie zakreślona, też oczy same z poza długiej rzęsy tak zwolna płynęły nieprzenikliwym, bada wczym. lecz można powiedzieć nieledw ie ciepłym, orzeźw iającym promieniem, że kto z duszy w duszę p a trzy ł na nie, ten musiał przyznać, iż odebrane w ra żenie zupełnie odpowiada wrażeniu, ja k ie zawsze na niezepsutej naturze widok prawdziwej piękności czyni, K azim ierz w ięc, choć mniej kształtn ych rysów, choć naw et mniej okazałej postawy, bo szczupły dosyć i średniego wzrostu zaledwie, pięknym mi się wydał w pierw nawet, nim zdołałem piękność jego ocenić i w ytłum aczyć sobie. Pośpieszniej w yciągnąłem mo j ą a silniej jego rękę ścisnąłem zaraz i tak coś poczu łem w sercu, ja k gdybym się niespodzianką ja k ą roz radow ał, a czemużbym też i na prawdę rozradow ać się
nie miał? W iedziałem o nim, że praw y i szlachetny
czło w iek; ze spotkania podobnego toć to zawsze
radość w życiu! O bietnica dobrych zdarzeń, lub w ra
żeń na przyszłość.
W b rew wszelkim tow arzyskiej grzeczności zasa dom, później dopiero po przyw itaniu K azim ierza skło niłem się przed siedzącem i opodal kobietami; lecz te k o b ie ty / choćby też naw et b yły w stanie na podobne drobnostki uważać, jeszcze, o ile mi się zdaje, byłyby mi chętnie przebaczyły mimowolne uchybienie przez
w zgląd na przyczynę jego. S tarsza z tych kobiet,
w podeszłym już wieku, z białem i ja k mleko włosami, gładko po obu stronach tw arzy pod skromnym czep kiem zaczesanemi, b yła babką K azim ierza; druga zaś,
— 25
-choć młodsza, jednak zawsze niemłoda już, ciotką j e
go. O biedw ie one z Kazim ierzem m ieszkały ciągle
i w edług tego, jakem się później dowiedział, od d zie ciństwa osieroconego, w ychow ały troskliw ie i kochały każda po swojemu, ale serdecznie, z przeniesieniem na jego głow ę całej masy egoizmu, k tó ry każdemu z ludzi w mniejszej lub w iększej części wydzielanym bywa. Szczęściem że ich część mniejszą b yła właśnie, w ięc też ich miłość nie zepsuła młodego wychowanka. P óki się dobrze z całą tą rodziną nie zapoznałem, po ty nie mogłem w ytłum aczyć sobie łączącego ją stosun ku, któ ry się w ta k m iłą zgodność u łożył i w ta k pię kne, pożyteczne przesnuł życie. Już-to wnuk z babką bardzo dobrze mógł się w każdej chwili porozumieć; łączyło ich naw et rysów w ielkie podobieństwo. Z tw a rzy głębokiem i zmarszczkam i pokrytej, zupełnie K a zi- m ierzowe błękitne i pełne uczuciowego życia spoglą dały oczy. A chociaż starość pochyliła nieco dość kształtn ą kiedyś postawę, znać jednak było, że to nie je st ta starość, która cięży i ciśnie ku ziemi, ale ta, która nad nią spokojnie dobrem wspomnieniem rozmy
śla. O t może teraz jeśliby kto p rzeczytał słowa, k tó
re mam napisać właśnie, możeby mi w ielkie zarzucił uprzedzenie, lub w ielką narzucił śmieszność, a jednak to je s t prawdą w edług mojego sumienia, że nigdzie kobiety nie mają tak pięknej, tak bogatej myślą i ser cem starości, ja k w naszym kraju; niedołężna z g rz y białość rządkiem je st u nas zjawiskiem ; gdy przeci wnie, w wielu rodzinach, w każdej praw ie okolicy spotkać można owe dobrą babunię, albo owę cioteczkę całej m łodzieży, której ona wym aganiami nie odstrę cza, która raczej przyciąga pobłażaniem większem od tego, ja k ie św iat teraźniejszości dać może. T a k ą ba bunię w szyscy z drugiego pokolenia od najstarszych do najmłodszych z poszanowaniem w rękę całują, od w ied zają niby z wspólnie przyjętego rodzinnego obo w iązku, a gdy się komu zdarzy w domu ją swoim p rzyj mować, to je st taka szczera radość, taka suta gościn ność, ja k na uroczyste święto. Nietrudno mi też było
zrozumieć, że z podobną babką wnuk podobny szczę śliw ie żyć może na dobry przykład i na pociechę lu dziom wątpiącym o możliwości szczęścia przy schyłku
dni swoich. A le wśród nich obojga nie mogłem zro
zumieć tej ciotki, która tam nie zdaw ała się prze szkadzać niczemu, a zdaw ała się jednak do uzupełnie
nia dobrego być najniezdolniejszą. Niech sobie kto
w yobrazi w ysoką, chudą, z czarnemi ja k w ęgiel ocza mi, z czarnemi ja k oczy włosami kobietę, która ma nos orli, na w ierzchniej wardze w yraźne w ąsy, po le wej stronie tw arzy ogromną brodawkę, a minę taką surową, ja k połajanie. K o b ie tą podobną była ciotka K azim ierza, w przydatku jeszcze niezamężna panna Irena. B ardzo je st chwalebną rzeczą zaiste o nikim z pozorów nie sądzić i pewnie ja więcej niż ktobądź inny do tej maksymy się stosowałem; dla mnie tw arz była piękną lub brzydką według znaczenia, ja k ie na niej duchowe wyrobienie odbiło; lecz tw arz panny Ire ny zdradzała taką cierpkość. a znowuż cały sposób po stępowania K azim ierza względem niej taką z naj- tkliw szem przywiązaniem połączoną uległość, że zu pełnie na czysto sobie tego z logiki mojej wyprowa dzić nie umiałem.
Tym czasem gdy ja tak z głębi duszy najogólniej sze zbierałem spostrzeżenia, rozmowa szła o nowo na bytej włości, o sąsiedztwach, o porównaniach tych i owych okolic, stopniu ich stosunkowej oświaty.. Na- koniec K azim ierz, żartobliw ie zw racając się do mnie: — Pan a obrazić nie powinno— rzekł z pół-uśmie- chem— bo gdy jeździłem B ystrow olę oglądać, nie było go ju ż przeszło od dwóch miesięcy w K rzyw cu, ale j e dnak muszę wyznać szczerze, że o ile mi się zdarzyło z różnemi domami zapoznać, o tyle znacznie przew a żającą liczbę w ykształconych kobiet, niż w yk ształco nych m ężczyzn spotkałem.
To się spotyka i w wielu innych okolicach — odezw ała się panna Irena głosem tak stanowczym, że choć dźw ięk jego był dosyć miły, przecież zbyteczna
27
-dlatego, że zdanie podobne z ust panny Ireny wyszło, czy też że jeszcze byłem pod wpływem owej spełzłej na gaw ędce H elusinej lekcyi, ale jaknajniedorzeczniej się wyrwałem :
— D laczegóż niema się spotykać, kied y w y kształcen ie kobiet je st ta k łatw e do nabycia, że je k a żda osiągnąć może. D la nas m ężczyzn zawód trudniej szy i utrudnione środki, nic w ięc dziwnego, że mało któ ry widocznie naprzód postąpi.
Panna Irena, zam iast odpowiedzi, głośno roz- śmiała się tylko i nie raczy ła odezwać się nawet, jako na w ielkie głupstwo, je j sprostowania niew arte.
Bardziej niż ów niegrzeczny śmiech panny Ire ny, bardziej niż jej pogardliwe milczenie, och! bardziej daleko ukarało mnie zdziwione spojrzenie M aryi-R e- giny, z którem się spotkałem w tej chwili; już byłbym nie wiem co oddał, już byłbym chciał, zdaje mi się, że by mnie panna Iren a jaknajokropniej zburczała, byle bym tylko mógł przerw ać milczenie, które po wymó wionych przezemnie słowach ja k na złość między nas
padło. B y ł to prosty przypadek tylko. Panna Irena
nic nie mówiła, bo nie chciała. M arya-R egina nie mó w iła, bo jej się zdawało, że ja chyba na przekorę się odezwałem i że mi tylko panna Iren a odpowiedź je st
dłużną. B abka, czyli ja k ją też często zwano, pani
pułkownikowa, nie mówiła, bo może i dość słuszną
znalazła moję uwagę. K azim ierz nie mówił, boć to
napozór nie jego była sprawa, a ja się przez cały ten czas rumieniłem, ja k winowajca.
— W edług mego zdania — odezwał się K a z i mierz — trudność nie je st w tym w zględzie dostate-
cznem usprawiedliwieniem. J e śli przez ukształcenie
miało się rozumieć najdoskonalszy postęp w zawodzie odpowiednim przeznaczeniu m ężczyzny lub kobiety, to zb yt prędko zaw yrokow ałeś pan, że nam się trudniej sza część dostała: ja przynajmniej nie odważyłbym się powiedzieć, czem snadniej być można, czy biegłym prefesorem. czy ujmującą wdziękiem kobietą, czy od ważnym generałem, czy cierpliw ą żoną?
- 28 —
— A le ż ja pod żadnym względem nie chciałem tych dwóch doskonałości porównyw ać z sobą — r z e kłem zupełnie już przekonany o bezzasadności mego tw ierdzenia, lecz chcąc jeszcze ostatnią wym ówką mylność jego osłonić— mówiłem jedynie o powierzcho- wnem, tow arzyskiem ukształceniu, do którego my ani czasu, ani może sposobności nie mamy.
— C iekaw am , co ten pan powierzchownem ukształceniem nazywa?— raczy ła się w reszcie odezwać panna Irena. — Ukłon, taniec, czystą francuską lub angielską wymowę? B ó g widzi, tam gdzieśm y byli nie tańczono wcale, nie paplano po francusku, nie św i stano po angielsku. Rozm awialiśm y w naszej codzien nej polskiej mowie o literaturze, historyi przeszłej lub... teraźniejszej, a nie zdaje mi się, żeby to do po
wierzchownego ukształcenia należało. A jeśli pan
je st tego przekonania, to znowu nie wiem z jak iego powodu uznaje nabycie pewnych w tym w zględzie w ia domości łatw iejszem dla nas, niż dla mężczyzn?
Szczęściem że panna Iren a z taką naw ałnicą wpadła na moję głow ę, gdyż w tejże chwili, ja k b y pod zimną wodą, odzyskałem całą przytomność. N ajpierw przyszedłem do uznania, że przeciw nicy moi mają słuszność, potem jak b y objawieniem przeczułem i ro z radowałem się, że porażka moja zasępiła na chwilę śliczną tw arz M aryi-R eginy. potem z szczerością naj czystszego sumienia przyznałem się do błędu i przy czynę jego opowiedziałem.
— N ie będę już dłużej złej spraw y bronił — rze kłem pokornie do panny Ireny. — Istotn ie w moich rozróżnieniach trudnego i łatw ego ukształcenia sensu za trzy grosze niema; ale bo też przyznam się pań stwu, że zrazu nie wam ja odpowiadałem, tylko drę czącej mię od rana myśli, i dlatego jedynie że z nią na skargę do panny M aryi-R eginy przyszedłem , dlatego że ją na wierzchu miałem, przy pierwszej zdarzonej sposobności musiałem się z nią w najniedorzeczniejszy
- 29 —
daję lekcye młodej czternastoletniej dziew czynce, bar dzo w ielkie okazującej zdolności.
— Jakto, pan lekcye dajesz? — przerw ała mi panna Irena, ale już znacznie łagodniejszym głosem.
— T a k je st, pani, córce gospodarza tego domu, w którym mieszkam. — Panna Jrena w patrzyła się we mnie ja k w hieroglif, a ja najspokojniej rzecz swo ją ciągnęłem: — Z n ając niejedne bardzo w ykształconą kobietę (naówczas doprawdy jednę tylko znałem, ale ta jedna była mi modłą, w edług której o w szystkich innych tw orzyłem sobie pojęcia i dlatego zdawało mi się, że nie kłamię), znając niejednę bardzo w yk ształ coną kobietę, mniemałem dotychczas, że każda z nich ma prawo rozw ijać swoje zdolności, uczyć się tak, ja k my się uczymy. P ierw sze jednak doświadczenie w tej mierze na inny naprowadziło mnie wniosek.
— N a przykład, co za wniosek?— przycięła pan na Irena.
— T e n , że kobiety p raw d ziw ie, gruntownie oświecone istnieją wprawdzie, lecz istnieją jako w y ją tk i, nie zaś jak o w ykształcone, to je st wprost z w ła snej natury i w łaściw ego sobie charakteru rozw inięte istoty.
— A toż czemu? — zagadnęła dość surowo Ma- rya-K egina.
— Bo kobieta, która nie je s t w yjątkiem — rze kłem z lekkim przyciskiem — kobieta która nie jest nadzw ykłością przyrody i świątecznym darem Bożym dla ziemi, kobieta dni powszednich, odbiciem w iekui stego pierwowzoru, podróżną ubitej ścieżki będąca j e dynie, kobieta jako kobieta w reszcie, nigdy żadnej nauki cierpliwie, porządnie, od początku do końca nie przejdzie; nachw yta z niej tylko oderwanych wiado - mostek, podsyci niemi i ta k już żyw ą wyobraźnię i albo w potocznem życiu upowszechni znów tysiące przesądów, tysiące zabobonów, albo też w życiu we- wnętrznem ducha własnego sparaliżuje najdzielniejsze rozumu władze, utopi się w m arzycielstw ie. Moja uczennica na przykład ma niew ątpliw ie bardzo bystre
- 30 —
pojęcie, ale nacóż jej się to przyda, kiedy je st pozba wioną w szelkiej rozbiorowej i krytycznej zdolności? P rzez cały ciąg naszej nauki ani razu jeszcze nie zda rzyło mi się, żeby kied y zw ątp iła o powiedzianym jej wypadku, żeby zapragnęła dojść, czy to je st tak. lub inaczej. N ie, ona w szystkie w ynikłości na dobrą w ia rę przyjmuje, a potem nowe sama sobie stw arza. G dy mówimy o liistoryi. to ona ze snów Nabuhodonozoro- w ych układa jak ieś prawo na przyszłość i roi sobie o życiu bez przerwy, o stanie człow ieczeństw a, w k tó rym uśpienie będzie tylko chwilą dowiadywania się, zadumaniem i rozmysłem, a przebudzenie się będzie użytkowaniem nabytej w iedzy, czynem bezustannym, A kied y mówimy o kolorach św iatła, to ona się pyta, ale zupełnie naukowo poważnie pyta, czy oddzielnym fioletu promieniem będzie można kiedyś więcej k w ia tów na liliow y kolor pomalować, i ot dziś znowu dowo dziła mi z uniesieniem prawie, że z księżyca zrobi się ziemia, a z ziemi słońce, a ze słońca inna jeszcze do skonalsza i piękniejsza gwiazda.
— No, cóż w tem złego? Toć to w szystko p rze śliczne! — zaw ołała panna Irena, a M arya-R egina g ło śno śmiać się zaczęła.
— Mój biedny pan L ud w ik — rzek ła nakon iec— onby chciał koniecznie słow iki przem ienić w bobry, niezapom inajki w drzewo na opał. a serca kobiet w geom etryą.
— Pan i się ze mnie śmieje — rzekłem zasmuco ny — lecz to je st bardzo, och! bardzo niesłusznie. N ie myślałem ja o tem. żeby naukowy postęp H elusi ku tak zwanym „utilitarnym “ skierować korzyściom; mnie tylko trw oga zjęła w ielka, żeby słow ik w bezcelne piosnki życia swego nie w yśpiew ał, żeby kw iatek nie- zabudki nie przesycił się rosą wieczorną, żeby serce kobiety nie wezbrało pragnieniem niepodobieństwa. C zy ż to grzechem było z mej strony?
— Nie, nie, nie grzechem — odpowiedziała mi -R egina głosem takim poczciwym, żeby nim
— 31 —
nagrodzić — och! ja wiem przecież, że z pana nie tak okropnie surowy pedant, ale bądź spokojnym, panie Ludwiku, i nie wchodź w zatargi z H elusią. bo to je st taka szczęśliw a, ta k a przeczysta natura, że cię nigdy
a nigdy nie pojmie. K ie d y ś przy dłuższej rozmowie
w ytłum aczę panu to w szystko.
— A dlaczegóż mybyśmy od tego w ytłum acze nia odsądzeni być mieli? — zap ytał z uśmiechem K a zimierz.
— B o szanuję prawa gościnności, szczególniej względem tych, co mię niezbyt często naw iedzają — wesoło mu odrzekła M arya-R egina.
— A pod jakiem że prawem zostaje pan Ludw ik?—
w yrw ała się panna Irena. N a ten jej niewczesny do
wcip zmieszałem się, ja k młoda pensyonarka, a M arya- R egin a nie zm ieszała się wcale.
— Pod prawem bliższej znajomości — rzekła — naw et mogłabym dodać: pod prawem dowiedzionej przyjaźni i wypróbowanego pobłażania.
— N iech nas pani na ten raz chociaż do tego sa mego kodeksu przypuści — znowu odezwał się K a z i mierz.
— I owszem, chętnie to zrobię — rzek ła — jeśli mi państwo w kaucyi w ielką masę cierpliwości zło ży cie, bo ja mam dziwne przyw yknienia. lubię czasem długo mówić, a więcej jeszcze dla siebie samej, niż dla
słuchających mnie osób, W mówieniu pierw sze z a ło
żenie, które najczęściej je st odpowiedzią tylko, rozja śnia mi się coraz bardziej, czuję potrzebę zbaczania w różne ustępy, wypowiedzenia, choć nawiasowego, tysiąca nasuwających się mi spostrzeżeń i zdaje mi się, jakobym z w ielką w ystępow ała rozprawą, a to j e dynie bezładne i poufne echo zadumania mojego. P r z y znajcież państwo sami, czy mogę mniej znajomym, a przez to samo mniej wyrozumiałym narzucać go słu chaczom?
— O wyrozum iałości naszej po próbie sądzić b ę dziesz, R eginko — rzekła na to pani pułkownikowa.
— 32 —
z macierzyńską, pieszczotą głaszcząc ujętą dłoń M aryi- Reginy.
— N ie wiem też czemu nas w regestr dalekich i obojętnych znajomych zapisujesz? — przydała panna Iren a — ja dziś pamiętam jeszcze, że cię na ręku no siłam.
— B yło to w dzieciństwie mojem, w chwilach najszczęśliw szych życia, och! dlatego ja też mówię, żeście bardzo dalekimi znajomymi dla mnie, dalekimi ja k najdalsze wspomnienie.
— M oże też blizkim i ja k najbliższa przyszłość? C zy nam pani tej nadziei podarować nie zechce? — za p y ta ł K azim ierz swoim silnym i dźwięcznym głosem, a ja w tw arz jego, nie wiem, zdziwiony czy niespokoj ny patrzyłem .
— N ajpierw ją podaruję samej sobie — odpowie' d ziała M arya-R egina ta k układnie, ta k grzecznie, że śmieszny człow iek aż się ucieszyłem z tego.
— W ięc na zadatek wzajem ny— m ówił znów K a zimierz — niech pani w naszej obecności w szystkie zw ątpienia pana L ud w ika rozw iąże i względem ma- rzycielstw a jego uczennicy niech mu pokój do duszy
wieje. J a z mojej strony przyrzekam najszczerszą
sprzeczkę, jeśli, w edług swego przekonania sądząc, będę się musiał z panem Ludw ikiem zgodzić.
— K to panu powiedział, że tu będziesz mógł swojem przekonaniem sądzić? — odparła z lekkim uśmiechem M arya-R egina — Tutaj wam dwom będzie wolno dowiadywać się tylko, dow iadyw ać tego, co mnie podobna kobieta pow iedzieć wam może jedynie, ale sądzić?— och! sądzić! nie ta k prędko jeszcze. Mu sielibyście pierw ej stw orzyć wkoło siebie nowe życia warunki, w sobie w ładze nowe. a potem dopiero mo glibyście wyrokować, jeśliby wam się podobało, przy końcu X X - g o stulecia.
— W ię c to je st proroctwo? — zagadnąłem w e soło.
— D la was m ężczyzn jeszcze proroctw o— odrze kła bardzo poważnie — dla nas to je st taka rzeczyw