M 4 5 . Warszawa, <1. 11 listopada ltft>4r. T o m X l l i .
rYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM
NAJWYŻSZE MANIFESTY.
Z B O Ż E J Ł A S K I
MY, MIKOŁAJ II,
Cesarz i Samowładca Wszechrosyjski, Król Polski, W ielki Książę Finlandzki, i t. d., i t, d., i t. d.
W iadom o czynimy wszystkim .Naszym W iernym poddanym:
Bogu W szechmocnemu podobało się, w niezbadanych wyrokach swoich, przerwać drogocenne życie gorąco kochanego Rodzica Naszego J e g o Cesarskiej Mości N ajjaśniej - szego P a n a A lek sandra Aleksandrowicza. Ciężka choroba nie u stąp iła ani przed lecze
niem, ani przed dobroczynnym klimatem K rym u i d. 20 go października Jeg o C esarska Mość zakończył życie w Liwadyi, otoczony N ajdostojniejszą Swoją Rodziną, n a rękach J e j Cesarskiej Mości Najjaśniejszej P ani i Naszych.
Boleści Naszej niepodobna wyrazić słowami, ale zrozumie j ą każde serce russkie i wierzymy, źe nie będzie miejsca w rozległem Naszem Państw ie, gdzieby się nie lały łzy gorące po M onarsze, który przedwcześnie przeniósł się do wieczności i opuścił ziemię ojczy
stą, ukochaną przez Niego całą siłą Jego russkiej duszy i dla szczęścia której poświęcał wszystkie Swoje myśli, nieszczędząc ani zdrowia, ani życia. I nie w Rossyi tylko, ale d a
leko po za jej granicam i, nigdy nie przestanie być czczoną pamięć M onarchy, uosabiają
cego niewzruszoną praw dę i pokój, ani razu niezakłócony przez całe Je g o panowanie.
Lecz niechaj będzie świętą wola Najwyższego i niechaj krzepi N as niezachwiana w iara w m ądrość Opatrzności Boskiej; niech pocieszy N as świadomość, że boleść Nasza je s t boleścią całego ukochanego ludu N aszego i niech lud ten nie zapomina, że siła i moc świętej Rossyi leży w jej jedności z N am i i w bezgranicznej wierności dla N as. My zaś w tej bolesnej, lecz uroczystej godzinie wstąpienia Naszego na Praojcowski Tron Cesarstwa Rossyjskiego i nierozdzielnych z niem K rólestw a Polskiego i W ielkiego K sięstw a F inland z
kiego, pomni na spuściznę zgasłego Rodzica Naszego i przejęci nią, czynimy święty ślub przed obliczem Najwyższego, że zawsze jedynym celem Naszym będzie rozwój pokojowy, potęga i chw ała ukochanej Rossyi, tudzież zapewnienie szczęścia wszystkim Naszym wier
nym poddanym . Niechai wspomaga N as Bóg Wszechmogący, którem u podobało sie po
wołać N as do tej wielkiej służby.
Zanosząc gorące modły do tronu Wszechmocnego o spokój czystej duszy N iezapo
m nianego Rodzica Naszego, rozkazujemy wszystkim Naszym poddanym złożyć przysięgę
na wierność N am i N astępcy N aszem u J e g o Cesarskiej Wysokości W ielkiemu Księciu Jerzem u Aleksandrowiczowi, który m a być i nosić ty tu ł N astępcy Tronu Cesarzewicza, dopóki Bogu niepodoba się pobłogosławić urodzeniem Syna przyszłego związku Naszego z K siężniczką A licyą Hessko-Darmsztadzką.
D an w Liw adyi, ro k u od N arodzenia C hrystusa tysiąc ośm set dziewięćdziesiątego czwartego, panow ania zaś Naszego pierw szego, dnia dw udziestego października.
N a oryginale W łasną Jego Cesarskiej Mości rę k ą podpisano:
„ I t M E K O E i A J . ”
706
W S Z E C H S W IA T . N r 4 5 .Z B O Ż E J Ł A S K I
MY, MIKOŁAJ II,
Cesarz i Samowładca Wszechrosyjski, Król Polski, W ielki Książę Finlandzki, i t. d,, i t. d., i t. d.
Dziś dokonane zostało nam aszczenie Olejem świętym Narzeczonej N aszej. Przyjąw szy imię A leksandry, s ta ła się C órką Naszej Cerkwi prawosławnej ku wielkiej radości Naszej i całej Rossyi.
W śród sm utnego doświadczenia, zesłanego n a N as wszystkich, z niezbadanych wyroków Najw yższego, wierzymy z całym N aszym ludem , że dusza ukochanego Naszego R odzica w N ie- biesiech błogosław iła wybranej według serca J e g o i Naszego, dla dzielenia z N am i wierzącą i koch ającą duszą ustawicznych tro sk o dobro i pomyślność Ojczyzny.
W szyscy wierni poddani N asi połączą się z N am i w modliwie, aby Bóg pobłogosławił losom N aszym i powierzonego N a m z woli J e g o ludu.
Zaw iadam iając wszystkich N aszych wiernych poddanych o tem pożądanem wydarzeniu, rozkazujem y D ostojną N arzeczoną N aszę J e j W ielkoksiążęcą Wysokość Księżniczkę Alicyą mianować prawowierną W ielką Księżną A lek san drą Teodorówną z tytułem Cesarskiej Wysokości.
Dan w L iw adyi dnia dw udziestego pierwszego października, roku od N arodzenia Chrystusa tysiąc ośm set dziew ięćdziesiątego czw artego, panow ania zaś Naszego pierwszego.
N a oryginale W łasną Jego Cesarskiej Mości ręk ą podpisano:
„ K U j T O Ł J J . ’’
Streszczenie odczytu W . J. L . W artona, w yp o w ied zia
nego w sekcyi geograficznej stow arzyszenia naukowego brytańskiego, na zjeździe w Oksfordzie, w sierpniu 1894.
I.
Pomim o pozornej swej jednostajności, ocean stanowi przedm iot b ad ań niemniej zajm u
jący , aniżeli ląd stały; objawy, ja k ie w g łę biach swych kryje, zw racały zawsze uwagę myślicieli. Doniosłość tych b ad ań usprawie
dliw iają mozolne rachunki J o h n a M urraya, k tó re wykazały, że ogólna m asa lądów, wzno
szących się po nad poziom m orza, wynosi za
ledwie część cz te rn astą m asy wody, nag ro m a
dzonej w oceanach, a zapełniłaby zaledwie
część trzecią A tlan ty k u lub część siódmą oceanu Spokojnego.
W pośród objawów, które rozległa ta m asa ciekła przedstaw ia, uderzają nas przede- wszystkiem ruchy poziome warstw wierzch
nich, zwane prądam i. W ielkie prądy morskie były już od la t wielu przedm iotem badań, a nasza ich znajomość powiększyć się może jeszcze chyba w szczegółach tylko. Chociaż w okolicy każdej woda przesuwa się w jednym kierunku ogólnym, warunki lokalne i przypad
kowe sprowadzają zmianę szybkości, a grani
ce różnych prądów przeinaczają się, wikłając w ten sposób przebieg zjawiska.
Uważać wszakże można obecnie za rzecz niewątpliwą, źe istotną przyczyną prądów oceanicznych są wiatry, mianowicie zaś wiel
kie w iatry, które dm ą w ogólności w jednym
kierunku n a rozległej powierzchni, a których
działanie ustawiczne, wespół z odchyleniami
N r 45.
W SZ E C H SW IA T . 7 0 7zaleźnemi od lądów, wytwarza główne prądy powierzchniowe.
Pow staw anie to prądów wykazał p. Clayton za pomocą modelu, stanowiącego zbiornik wody postaci A tlantyku; powierzchnia wody pokryta je st w arstw ą nasienia widłakowego dla uwidocznienia jej ruchów, które wywołane są prądam i powietrza, dostarczanemi przez odpowiednie ru ry i przedstawiającem i główne w iatry stateczne. Doświadczenia wykonane z tym modelem rozwiały ostatnią wątpliwość, prądy morskie zostały tu odtworzone nietylko w ogólnych zarysach, ale naw et w szczegó
łach z wiernością uderzającą.
W ia try wszakże ulegają znacznej zmienno
ści, te nawet, które uważane są jako stateczne, odwrócenie zaś prądów, zawisłe od odwróce
nia wiatrów, daje się dostrzedz daleko po za obszarami, gdzie wiatry te wieją, a stąd do
kładnego kierunku i prędkości prądu ocea
nicznego przewidzieć niepodobna. Niemniej wszakże działanie wiatru daje proste i dosta
teczne wyjaśnienie powstawania wielkich p rą dów.
T ak , naprzykład, wiatry alizejskie powodu
j ą prądy powierzchniowe, prędkości nieznacz
nej, ale rozpościerające się na wielkich po
wierzchniach i skierowane według ogólnego kierunku w iatru. P rąd y te spotykają się, łączą swe siły, uderzają o lądy. Prędkość ich wzmaga się bądź to dla tego, że znajdują wązkie tylko przejście, ja k się dzieje z p rą dem Zatokowym (Golf-stromem) w cieśninie Florydzkiej; bądź też dla tego, że są po pro
stu p a rte ku lądowi i przez niego odrzucane ze wzmożoną szybkością, ja k to m a miejsce wzdłuż brzegów Z anzybaru.
W zestawieniu z działaniem wiatrów, wpływ różnic tem peratury lub gęstości je st bez znaczenia; zmiany ich wszakże są źródłem powolnych prądów podmorskich i mięszania się wód dolnych w kierunku pionowym, gdyż i w głębokościach największych nawet nie- masz kropli wody oceanów, któraby przez chwilę w spokoju pozostawała.
Oficerowie am erykańscy urzędu hydrogra
ficznego, po długich i wytrwałych poszukiwa
niach, przekonali się, że szybkość prąd u Z a tokowego, u punk tu jego wyjścia, w cieśninie Florydzkiej, zależy w znacznej mierze od przypływów morskich. B adania te przepro
wadzone były z pokładu okrętu „B lake,” na
[ całej przestrzeni m orza Antylskiego i zatoki
J
Meksykańskiej. O k ręt ten zarzucał kotwicę w miejscach, gdzie głębokość wody dochodzi
ła do 3 600 metrów, co przed niedawnym jeszcze czasem byłoby uważane za rzecz nie- moźebną. P am iętne te prace wykazały do
kładnie, że zarówno natężenie, ja k kierunek I i głębokość prądów ulegają zmianom usta-
J
wicznym. N a wschód pasm a „W ysp pod W ia tre m ” głębokość ogólna prąd u wynosi
; około 180 metrów.
Jeżeli wpływ ciepłych wód prąd u Z atoko
wego sięga aż do wybrzeży europejskich, za
leży to od dwu okoliczności, którem i dotąd niedostatecznie się zajmowano. Pierwsza z nich wiąże się z przyczynami, które nie do
zw alają prądowi tem u rozpościerać się szero
ko po opuszczeniu cieśniny .Florydzkiej. P o
chodzi to niewątpliwie z obecności p rą d u rów
nikowego, który, niemogąc przedrzeć się przez W yspy pod W iatrem , odrzucany jest na północ wysp B aham a i wywiera nacisk na bok wschodni prąd u Zatokowego, ta k że ten ostatni je s t ściśnięty między wodą prąd u rów
nikowego a wodą zimną, schodzącą z okolic biegunowych wzdłuż brzegów amerykańskich.
P rą d więc równikowy wzmaga ruch prądu Zatokowego, utrzym ując zarazem wysoką tem peraturę wód jego.
N adto, gdy p rąd Zatokowy traci ju ż pręd
kość swą w okolicy Nowej Fundlandyi, dosię
ga obszaru wiatrów zachodnich, które działa
ją n a wzór wiatrów alizejskich i w ytw arzają prąd, doprowadzający wodę aż do wysp Bry- tańskich i Norwegii. Gdyby nie te wiatry, woda gorąca p rąd u Zatokowego nie dosięga
łaby nigdy tych brzegów.
Głębokość prądów wierzchnich w innych częściach oceanu mało je s t znana, bezpośred
nie zaś obserwacye prądów głębszych są b a r
dzo rzadkie. N ie są one też bynajmniej łatw e, trzeba do tego improwizować przyrzą
dy, które najczęściej są bardzo pierwotne.
P rzyrządy doskonalsze, jakich używali Am e
rykanie w A ntylach, wym agają znacznej sta
ranności i wprawy.
O kręt „C ballenger” przeprowadził b ada
nia nad głębokością prądu równikowego po
środku A tlantyku; z nielicznych tych i niesta-
nowczych badań wypływa wszakże, że p rąd
ten nie istnieje ju ż poniżej 180 metrów.
708
W SZ E C H SW IA T .N r 45.
Obliczenia teoretyczne prow adzą wprawdzie do wniosku, że pod działaniem wiatrów wieją
cych ustawicznie w jednakim kierunku z n a tężeniem średniem wiatrów alizejskich, po upływie la t 100000 wprawioną zostałaby w ruch m asa wody o głębokości 3 700 metrów.
K ieru n ek wszakże wiatrów alizejskich, po
dobnie ja k i ich natężenie, wciąż się zmienia;
nadto zaś, wielkie prąd y obecne są wypadko
wą prądów częściowych, które się ze sobą n a wzajem spotkały lub zostały ściśnięte skut
kiem ukształtow ania brzegów. N ie można tedy oczekiwać, by spraw dzały się wnioski teoretyczne.
Istnienie prądów dolnych ujaw nia się w spo
sób przekonyw ający biegiem gór lodowych, sprow adzanych z zatoki Bafińskiej przez p rą d arktyczny i sunących dalej ku południowi przez p rą d Zatokowy. P otężne te bryły lo
dowe m ają dno swoje w głębokości 180 lub 200 m etrów pod powierzchnią m orza, działa
nie więc zimnego p rą d u dolnego może jedynie wyjaśnić dalszy ich bieg n a południe.
O ddaw na ju ż znano istnienie p rą d u prze
biegającego B osfor z m orza Czarnego do m orza M arm a ra jak o też p rą d u przedziera
jącego się przez D ardan ele do m orza Ś ród
ziemnego, domyślano się wszakże, źe istnieć musi i p rą d dolny, biegnący w kierunku prze
ciwnym. Istnienie p rą d u tego rzeczywiście wykazać zdołał w r. 1872 a u to r odczytu p.
W a rto n . P osłużyły m u zaś do tego p rzy rzą
dy bardzo proste, beczki utrzym ywane przez rusztow ania drewniane o powierzchni 3 '/2 me
trów kw adratow ych, a zanurzone do głęboko
ści 30— 70 metrów. Osobliwy widok przed
staw iały te pływaki, przebiegające przez cie
śniny w kierunku wręcz przeciwnym prądom wierzchnim, których szybkość dochodziła przecież do 5 i 6 kilometrów n a godzinę.
T urcy widzieli w tem spraw ę dyabelską a je dynie wywieszenie iirm anu sułtańskiego po
w strzym ało ich od rzucenia się na anglików, których poszukiwania ta k ą w nich budziły nie
ufność.
T eż sam e b ad a n ia uwidoczniły zarazem i przeważny wpływ w iatru, podczas ciszy bo
wiem powstrzymyw ał się zarówno prąd wierzchni, ja k i podnK -rki. Przew ażającym w okolicach tych je s t w iatr północno-wschod
ni, który tłoczy wodę ku brzegom południo
wo-zachodnim m orza C zarnego, a zatem
w łaśnie w kierunku cieśnin, wzbudzony więc stąd p rą d wierzchni szybko je przebiega; róż
nice zaś gęstości wód morza Czarnego i Ś ró d
ziemnego, jakkolwiek znaczne, nie mogłyby wzbudzić wyraźnego ruchu wody. B ad ania nie zdołały wykazać, gdzie zachodzi granica obu prądów, górnego i dolnego, płynących w kierunkach przeciwnych; przekonano się wszakże, że w pewnej głębokości, codziennie zresztą innej, zachodzi n ag ła zm iana gęstości wody, prawdopodobnie więc w tem miejscu następuje odwrócenie kierunku prądów.
I I .
Przechodząc teraz do głębokości oceanów, widzimy, że wiadomości nasze pod tym wzglę
dem ukształtow ały się przed laty 50, a od tego czasu zwolna się tylko powiększają. S ir Jam es Boss, jakkolwiek skromnemi rozporzą
dzał środkami, pierwszy wykazał, źe ocean, uważany poprzednio za niezgłębiony, daje się rzeczywiście w każdym swym punkcie zgłę
bić. Od tego czasu sondowania stały się częstsze, gdy okazały się koniecznemi zwłasz
cza przy przeprow adzaniu podm orskich lin telegraficznych ').
W ten sposób zdobyliśmy dosyć zadawal- n iającą znajomość ogólną głębi A tlantyku; co do oceanu Indyjskiego wszakże i Spokojnego posiadamy jedynie wiadomości odosobnione, bardzo jeszcze niedostateczne. Z adanie je st rozlegle, zupełne bowiem zadowolenie osię- gniemy wtedy dopiero, gdy ukształtow anie dna morskiego znać będziemy również dobrze, ja k falowania lądu stałego.
Co dotyczę największych, jak ie znamy, głę
bokości, to je s t rzeczą godną uwagi pod względem geologicznym, że części najgłębsze oceanu przypadają, nie pośrodku ich obsza
rów. ale w pobliżu lądów. W odległości 175 kilometrów od wysp K urylskich wysondowa
no głębokość 8 510 metrów, po tej zaś n aj
znaczniejszą głębokość 8 340 metrów napo tka
no o 75 kilometrów na północ względem Porto-Bico w A ntylach. Podobneż obniżenie dochodzące do 7 630 m stwierdzono w ostat-
Ob. „O głębokościach m o rza” W szechświat
z r. 188'7, str. 23.
N r 4 5 . W S Z E C H SW IA T . 7 0 9
nich czasach n a zachód pasm a Andów,
wod
ległości 65 kilometrów od brzegów Peruwii;
w pobliżu wysp Tonga okazała się również głębokość 8 200 metrów. Prócz tych kilku wyjątków wszakże, o ile wiemy, głębokość oceanu nie przechodzi 7 300 metrów, czyli 4 mil morskich, niewątpliwie wszakże istnieją jeszcze obniżenia nam dotąd nieznane.
N ajw iększą głębokość średnią posiada za
pewne ocean Spokojny, obejm ujący przeszło 170 milionów kilometrów kwadratowych W e dług M urray a, przeciętna głębokość północnej jego części wynosi 4 600
to, gdy w części po
łudniowej nie dochodzi ona 4400
to, wnioski te wszakże polegają na zbyt małej liczbie sondowań. T rudno wyobrazić sobie masę olbrzym ią tego oceanu, ale ogół lądów stałych kuli ziemskiej wypełniłby zaledwie część siód
m ą tej przepaści.
Ocean Indyjski, o powierzchni 65 milionów k m 2, posiada głębokość przechodzącą nie
co 3 700 to; A tla n ty k zaś, najlepiej znany z oceanów, zajm uje powierzchnię 80 milionów km 2, a głębokość jego średnia wynosi około 4000 metrów.
m.
Zajmiem y się teraz tem p eratu rą wody w oceanach. Przedewszystkiem oczywiście obchodzi nas tem p eratu ra wód na powierz
chni, wywiera ona bowiem wpływ bezpośredni na klim at różnych części świata. Stosunkowo też łatwo daje się oznaczyć, a znajomość jej pozwala nam wyjaśnić różnice, jakie zacho
dzą w tem p eraturze średniej okolic położo
nych pod jed n ak ą szerokością geograficzną, częstsze tworzenie się mgły w jednych miej
scowościach aniżeli w innych, lub rozwój ura- ganów.
Co dotyczę tej ostatniej kwestyi, wiemy dziś dobrze, że burze pow stają w tych obsza
rach, gdzie napotykam y najznaczniejsze róż
nice tem p eratury na powierzchni morza.
Obserwacye wykazały, źe znaczna liczba burz, które przebiegają A tlantyk, rodzi się n a południu Nowej Szkocyi i Nowej Fundlan- dyi. W tych zaś właśnie okolicach tem pera
tu r a na powierzchni m orza przedstaw ia zmia
ny nadm ierne, które po części pochodzą stąd, z e woda ciepła prądu zatokowego znajduje
się tuż obok wody zimnej prądu biegunowe
go, który tam przepływa na południe między wybrzeżem a prądem zatokowym, po części zaś zależą i od samegoź prądu zatokowego, obejmuje on bowiem pasy wody ciepłej i chłodnej, których tem p eratura okazuje róż
nice przechodzące 10° podziałki stustopnio- wej.
Też same warunki pow tarzają się i na po
łudnie przylądka Dobrej Nadziei, gdzie p rąd A gulhas, którego tem p eratu ra wynosi około 21° C, zostaje przez ląd odrzuconym i napoty
ka wodę zimniejszą, o tem peraturze około 13° C. Okolica, gdzie się wody te spotykają, znaną je st dobrze z burz tam panujących.
B adania Jo h n a M urraya ujawniły, ja k ważny wpływ wywiera w iatr na tem p eratu rę powierzchni oceanu. W ia tr, wiejący od lądu, pędzi przed sobą wierzchnie warstwy wody, a miejsce ich zajm uje natychm iast woda warstw głębszych, posiadająca zawsze tem pe
ra tu rę niższą; dla tego też w pobliżu brzegów, gdzie panują wiatry stateczne, woda je s t zi
mniejsza, aniżeli na m orzu otwartem . To nam tłumaczy, dla czego nie napotykam y ko
ra li na wybrzeżach zachodnich wielkich lą
dów, gdzie wieją w iatry alizejskie, gdy tym czasem występują one obficie n a brzegach wschodnich, uderzanych przez prądy ciepłe, zwierzokrzewy te bowiem żyć mogą jedynie w wodzie dostatecznie ciepłej.
O tem peraturze, ja k a panuje w głębiach oceanu posiadamy dane dopiero z la t ostat
nich, pojmujemy zaś łatwo, że obserwacye te wym agają znacznej ostrożności, rozbiór ich więc prowadzony być musi bardzo krytycznie.
W każdym wszakże razie stwierdzono, źe głębokość ciepłych wód powierzchniowych je s t nieznaczna. W prądzie równikowym tem peratura wody, k tó ra n a powierzchni wy
nosi 25 '/a0, w głębokości 180 metrów opada ju ż do 13°, a w głębokości 730
todo 4 '/ 2° za
ledwie. Poniżej 800 lub 1 000 m etrów tem p e ra tu ra obniża się już powoli, jakkolwiek w różnych częściach oceanu w wielkich głębo
kościach zachodzą jeszcze znaczne różnice tem peratury.
W kotlinach zwłaszcza, czyli w depresyach, jakie napotykam y śród oceanów, tem peratu ra n a dnie okazuje się niższą znacznie od tem p eratu ry w arstw wody, przypadających w te j
że samej głębi, ale n a zewnątrz wyniosłości
710
W SZ E C H SW IA T .N r 45.
podm orskich, którem i kotliny te są otoczone.
C ała m asa wody w kotlinie takiej posia
da tem p eratu rę jed n ak ą , z czego wnieść mo
żna, że ruch wody w znacznych głębokościach u staje niem al zupełnie; gdyby bowiem istniał, p rą d y przedostaw ałyby się niewątpliwie przez przegrody odgraniczające, a m ięszanina wód sprow adzałaby jednostajność ich tem p era
tury.
A tla n ty k przedstaw ia p rzy k ład uderzający
jtakiego rozkładu tem peratury. W części jego
Jpółnocnej te m p e ra tu ra wody n a dnie nie scho
dzi nigdzie niżej 2°, pomimo głębokości b a r
dzo znacznych, ale w części południowej, w głęb i 5 1 0 0 m etrów , te m p e ra tu ra przewyż
sza zaledwie 0°. Pom iędzy więc A fryką a A m eryk ą południow ą istnieje zapewne p a
smo, przypadające w głębości około 3 700 m etrów, jakkolw iek sondowania jeszcze go nie wykryły. Podobnież, nieliczne badania, dokonane w części południowo-wschodniej oceanu Spokojnego zdradziły znaczną różnicę tem p eratu ry z A tlantykiem południowym, co też nasuw a domysł, źe istnieje pasmo, łączące wyspę F a lk la n d z k ą z lądem antarktycznym . W części zachodniej oceanu Spokojnego wo
d a je s t zimniejsza, napotkano tem p eratu rę
jniewiele przew yższającą '/a0 n a wschód wysp Tonga; część zaś północna oceanu tego, po
mimo jej głębokości i rozległości, ja k się zda
je, p rzecięta je s t pasm em podm orskiem. Toż samo sądzić należy o części północno-zachod
niej oceanu Indyjskiego, k tó ra je s t praw do
podobnie od pozostałej części oceanu oddzie
lona wyniosłością, ciągnącą się od wysp Se- szelskich do Maldywskich.
Pom im o parow ania, które wzmaga gęstość wody n a powierzchni oceanów, pozostaje ona dla wyższej swej tem p eratu ry lżejszą od warstw głębszych; p rą d więc zagłębiać się może w tym tylko razie, jeżeli stopniowo cie
pło swe traci, ja k to m a w szczególności m iej
sce, gdy przechodzi on z okolic zwrotnikowych do um iarkow anych. Z a g łę b ia się wtedy i zwolna, ale niewątpliwie, usuwa nadm ierne zimno warstw zalegających dno oceanu.
D ziałania takie w yw ierają zwłaszcza wiel
kie prądy— zatokowy w A tlan ty k u i japoński w oceanie Spokojnym. W m iarę, ja k posu
w ają się k u północy, o padają niżej, a w ciągu wieków podwyższyły tem p eratu rę wód na dnie z 1° do 2°C ., gdy natom iast na m orzach
południowych żaden zgoła wpływ nie podnosi tem peratury wód głębokich. L ody o ta c z a ją ce biegun północny nader słabo niewątpliwie tylko n a tem p eratu rę głębi oddziaływają, a maximum tem p eratu ry przypada o kilkaset m etrów pod powierzchnią.
N ajniższa tem p eratu ra, ja k ą dotąd napo
tkano, w yn osi— 3,9°; wykrył j ą J o h n Ross w cieśninie D avisa w głębokości 1200 me
trów, wym aga to wszakże potwierdzenia, te r
m om etry bowiem ówczesne były bardzo jesz
cze błędne. M ogłoby się wydawać osobliwem, źe woda utrzym uje się w stanie ciekłym przy tem p eratu rze od zera niższej; tłum aczy się to wszakże znaną własnością lodu, źe pod znacz- nem ciśnieniem topi się on łatw iej, czyli w tem peraturze niższej, aniżeli w warunkach zwykłych. Co dotyczę oceanów wielkich, to tem p eratu ry najniższe w ystępują na brzegu zachodnim A tlan ty k u południowego, gdzie term om etr utrzym uje się na 0,17°; w o stat
nich wszakże czasach stwierdzono tem p eratu rę — 1,6°C. n a wschód wysp F ero e , a n a pół
nocy pasm a oddzielającego wody głębokie oceanu Północnego od wód A tlantyk u.
{Dok. nast.).
S. K.
i n u ą p m ń
wobec szybkich wahań elektrycznych.
Nowe poglądy na istotę elektryczności.
(Dokończenie).
I I I .
Rozważmy jeszcze raz wyładowanie kon
densatora, lecz już trzym ając się wyłożonych na początku naszego artyk ułu poglądów F a raday a, którym ścisłą postać n a d a ł M asw ell i które obecnie są już rozwinięte znacznie, wskutek prac P oyntinga i Heavysidea *).
') Treść niniejszego rozdziału czerpiemy z arty k u łu H: R ubensa p. t. „U eber neuere Ver- suche au f elektrodynam ischen G ebiet,” pom iesz
czonego w N -rze 38 czasopism a „N aturwiss.
R undschau” za ro k 1891.
N r 45.
W SZE C H SW IA T.711 W eźm y znów pod uwagę dwie zbroje A i B
kondensatora; niechaj A będzie naładowane ilością elektryczności -j-e, B zaś— ilością elektryczności — e. W edług poglądów no
wych, ładunek kondensatora polega jedynie tylko na tem , źe ośrodek pomiędzy zbrojami znajduje się w stanie pewnego wysiłu, napię
cia, działającego w kierunku siły elektrosta
tycznej. C ała zatem energia elektrostatycz
n a je st zaw arta w otaczającym dyelektryku, a właściwie w zaw artym w nim eterze. P o dzielmy wewnętrzne powierzchnie płytek A i B n a elementy powierzchni tak, by na każdy z nich przypadał ładunek - f i (na płytce A ), lub — 1 (na płytce B ); przypuśćmy, źe każde dwa takie, odpowiadające sobie elementy są połączone pomiędzy sobą wiązkami linij, prze
prowadzonych w kierunku siły elektrostatycz
nej. Otrzym am y szereg elementów objęto
ściowych, z których każdy zawiera jednakową ilość energii. Nazwijmy je rurkam i energii (lub, według Maxwella, komórkami energii).
W yładujm y kondensator przez połączenie drutem zbroi A i B (fig. 5). Maxwell przed
staw ia sprawę wyładowania w sposób nastę
pujący: W chwili, gdy drutem , połączonym ze zbroją A , dotykam y zbroi B , lub gdy m ię
dzy końcem d ru tu i zbroją B przeskakuje iskra, ru rk i energii z szybkością równą szyb
kości św iatła poczynają poruszać się w stronę drutu, łączącego zbroje. W pewnej chwili końce ru rk i pierwszej dotykają dru tu i po
czynają się ślizgać po drucie, tak że ru rk a zajm uje kolejno położenia oznaczone n a ry sunku przez 1, 2, 3, 4. W krańcowych poło
żeniach ru rk a staje się krótszą, wreszcie do
ty k a boczną swą powierzchnią d ru tu i zostaje od niego odbita tak, ja k fala świetlna od zw ierciadła, przyczem oddaje część swej energii drutow i w postaci ciepła. Po odbiciu ru rk a energii powraca napowrót, zajmuje kolejno te same, co i przedtem , położenia, wreszcie powraca do położenia, w jakiem się znajdow ała przed rozpoczęciem wyładowania.
Toż samo zachodzi z każdą inną rurką. N ie
które wprost są wyrzucane w przestrzeń ota
czającą; większa jed n ak część zachowuje się, ja k opisana przez nas, odbija się od drutu i można uchwycić chwilę, w której kondensa
to r znów będzie naładow any lecz, ja k wyka
zuje doświadczenie, odwrotnie, niż przedtem . | Łatw o to wytłumaczyć. Nie mamy powodu
wątpić, że końce ru rk i po odbiciu będą ślizga, ły się po drucie w tym samym kierunku, t. j.
źe koniec ru rk i, który przed odbiciem poru
szał się od A przez C ku D , pójdzie po odbi
ciu i dalej przez E ku B , drugi zaś koniec w kierunku odwrotnym. R u rk a ja k gdyby przekręca się na 180° na skutek odbicia.
P rzeto po odbiciu końce ru rki dodatni i uje
mny zm ieniają swe miejsca, to znaczy, źe je żeli przedtem koniec dodatni był n a górze.
(na rysunku), teraz będzie na dole i odwrot
nie; odpowiednio do tego ładunek kondensa
to ra będzie teraz odwrotny. Gdy ru rk i ener
gii zajm ą swe położenie początkowe, wyłado
wanie poczyna się na nowo, zajdzie ponowne odbicie rurek energii od dru tu ze zmianą czę
ści energii na ciepło, przyczem znów niektóre rurki w stanie przeciwnym, niż poprzednio, pod względem położenia końców dodatniego i ujemnego, uchodzą w przestrzeń otaczają
cą. N astępnie kondensator ładuje się tak
t
samo, ja k na samym początku i t. d. Proces ten trwać będzie dopóty, aż cały zapas ener
gii naładow anego kondensatora zostanie wy
czerpany przez promieniowanie, t. j. uchodze
nie nurek energii w przestrzeń otaczającą i przez zamianę n a ciepło w drucie. Taki pogląd na znaczenie d ru tu przewodzącego rzuca pewne światło na tę , dobrze znaną, okoliczność, źe najlepsze przewodniki ciepła są zarazem najlepszemi przewodnikami elek
tryczności i odwrotnie. Działalność d ru tu polega tylko na tem, źe, pochłaniając energią elektryczną, przyczynia się do jej zamiany na ciepło, które też i przeprowadza do warstw głębszych; do tego bardziej nad ają się lepsze przewodniki ciepła, niź gorsze.
Jeżeli porównamy poglądy dawniejsze i do
piero co wyłożone, zauważymy, że według po
glądów dawniejszych, przy wyładowaniu kon
densatora, cała jego energia udziela się d ru .
712
W S Z E C H S W IA TN r 45.
towi, łączącem u zbroje w postaci ciepła; n a tom iast według poglądów M axw ella w taki sposób zachowuje się tylko pew na część ener
gii całkowitej; reszta w postaci ru re k energii prom ieniuje w przestrzeń otaczającą. J a k kolwiek widzimy, źe poglądy dawniejsze i no
we prow adzą do wyników, charakterystycznie różniących się jed en od drugiego, nadzwyczaj jed n ak tru dno na zasadzie bezpośredniego doświadczenia oddać pierwszeństwo jednem u z tych poglądów. W szak i według teoryi dawniejszej w rozważanym przez nas przy
padku całkow ita energia kondensatora zamie
n ia się n a ciepło tylko w tym razie, jeżeli w przestrzeni otaczającej, prócz kondensato
r a i d ru tu łączącego, niem a żadnego innego przewodnika. W arunkow i tem u zadosyć uczynić wogóle niepodobna.
Jeżeli zaś w pobliżu znajduje się jak ik o l
wiek przewodnik, teorya ta uczy, że na niego przenoszą się przez wpływ działania elek
tryczne; odbywa się to, oczywiście, kosztem energii naładow anego kondensatora. D o
świadczenia potw ierdzające słuszność nowej teoryi, m uszą ograniczyć się tylko na wyka
zaniu, że d ziałania elektryczne rozchodzą się w przestrzeni z pewną skończoną szybkością i że własności hipotetycznych promieni elek
trycznych są takie same, ja k prom ieni świa
tła . W iem y, że zadanie to zostało rozw iąza
ne przez H e rtza. Z asłu g i H e rtz a polegają na tem , że:
1) Z d o ła ł otrzym ać w ahania elektryczne dość szybkie, by wytworzone przez nie fale elektryczne posiadały długość dostępną dla pomiarów. W y k o n ał zaś to w sposób n astę
pujący. Okres drgań elektrycznych, pow sta
jących przy wyładow aniu kondensatora je st proporcyonalny do pierw iastku kw adratow e
go z jego pojemności. Pojem ność zaś płaskie
go kondensatora je st odwrotnie proporcyo- n alna do odległości pomiędzy jego zbrojam i.
Otóż H e rtz uczynił tę pojemność bardzo m ałą przez rozsunięcie tych zbroi, blach, tak, że znajdowały się w jednej płaszczyźnie wraz z drutem , łączącym je. T akie urządzenie stanowiło jego w ibrator pierw otny.
2) W y n alazł przyrząd do wykrywania fal elektrycznych, ta k zwany „rezo n ato r” i przy pomocy jego zm ierzył szybkość rozprzestrze
niania się fal elektrycznych. Z n ala zł j ą rów
n ą szybkości św iatła.
3) W ykazał, że promienie elektryczne po
siadają własności prom ieni światła. W taki sposób H e rtz d a ł mocne podstawy ekspery
m entalne teoryi elektromagnetycznej światła, obmyślonej przez Maxwella.
IV .
Skoro ju ż wiemy, źe szybkie w ahania elek
tryczne zachodzą tylko w bardzo cienkiej ze
wnętrznej warstwie przewodnika, pojmiemy z łatwością, źe dość grube warstwy przewod
nika są „nieprzezroczystemi” dla wahań elek
trycznych. W e wszystkich, opisanych powy
żej doświadczeniach, zam iast drutów można używać ru rek , o ściankach naw et bardzo cienkich; nie zmieni to wcale jakości, ani n atę
żenia objawów dostrzeganych.
D rgania elektryczne w wibratorze pierwo
tnym H e rtz a w ytw arzają w otaczającej prze
strzeni dyelektrycznej odpowiednie drgania, które rozchodzą się od jednego punktu do drugiego, aż n atrafią n a rezonator, gdzie też obecność ich wykazują iskry. Jeżeli otoczy
my rezonator zam kniętą powierzchnią m eta
lową, nie wykaże on wcale obecności drgań.
Pow łoka m etalowa nie przepuszcza wcale do wnętrza działań elektrycznych, wytwarzanych przez w ibrator główny. Toż samo otrzym a- j libyśmy, gdybyśmy w ibrator główny otoczyli zam kniętą powierzchnią metalową; w tym r a zie rezo nator nie wykazałby w żadnym pun k
cie przestrzeni istnienia fal elektrycznych.
Grubość takiej zasłony metalowej może być tem m niejsza, im z szybszemi wahaniami elektrycznem i mamy do czynienia. G dyby
śmy wzięli np. pudełko, oklejone blaszką srebrną gru bą na 0,001 m ilim etra, to tak a zasłona dla rozważanych w ahań elektrycz
nych byłaby niew ystarczająca i wewnątrz niej umieszczony rezonator wykryłby d ziała
nia elektryczne. Lecz działania te byłyby słabsze niż w otaczającej przestrzeni, gdyż część ich energii została zamieniona n a ciepło w blaszce srebrnej. N atom iast od wpływu powolnych wahań prąd u nie chroni nawet dość g ru b a osłona metalowa. W podobny sposób osłona z przewodnika ciepła chroni przestrzeń, zaw artą wewnątrz niej, od szyb
kich w ahań tem peratury zewnętrznej, mniej
| skuteczną jest przeciw powolnym wahaniom
N r 45.
W SZECH SW JAT.713 tem peratury, wreszcie wcale nie chroni od
trw ałego obniżania się lub w zrastania tem pe
ra tu ry . Z poprzedniego wiemy, że do wnę
trz a przewodnika doskonałego działania elek
tryczne zzew nątrz nie przenikają wcale; prze
to osłona nieskończenie cienka, wyrobiona z przewodnika doskonałego, wystarczałaby w zupełności do ochrony wnętrza od działań elektrycznych.
Ułóżmy szereg przewodników, stosownie do ich przewodnictwa właściwego, począwszy od przewodnika doskonałego, a skończywszy na doskonałym nieprzewodniku, idealnym dyelek- tryku. G rubość najcieńszej warstwy, chro
niącej od w ahań elektrycznych, będzie dla tego szeregu w zrastała od nieskończenie ma
łej (dla przewodnika doskonałego) do nie
skończenie wielkiej (dla dyelektryka doskona
łego). D ziałania elektryczne rozchodzą się w otaczającej przestrzeni w postaci fal. Otóż możemy powiedzieć, źe tak zwane zwykle przewodniki są nieprzezroczystemi dla fal elektrycznych, nieprzewodniki zaś są tem bardziej przezroczystemi, im doskonalszemi są dyelektrykam i. P rzeto właściwie przewod
nikam i działań elektrycznych są właśnie dye- lektryki. Jak ież więc znaczenie posiada drut metalowy, po którym, ja k mówimy, rozchodzą się fale elektryczne? Znakom ity fizyk an
gielski Lodge rozum uje w sposób następują
cy. Przypuśćmy, że w pewnem miejscu prze
strzeni zostaje raptownie wytworzona pewna siła elektrom otoryczna, lub też wogóle zacho
dzi pewne zaburzenie stan u równowagi elek
trycznej. Od tego miejsca zaburzenie roz
chodzi się w przestrzeni otaczającej w podob
ny sposób, ja k zaburzenie w powietrzu od uderzenia młotkiem o tw ardy przedmiot.
T am mamy do czynienia z falą elektryczną, tu zaś z falą głosową. Jeżeli zaburzenia poczną występować jedno za drugiem , otrzy
mamy szereg fal. Z aburzenie rozchodzi się we wszystkie strony, jeżeli tem u nie zapo- biedz i w pewnem oddaleniu od źródła obja
wia się ju ż tylko bardzo słabo. A by zapo- biedz rozpraszaniu się energii na wszystkie strony i ześrodkować rozchodzenie się jej w jednym kierunku, w razie fali głosowej używamy rury , w razie fali elektrycznej—
dru tu . D ru t zatem skierowuje tylko zabu
rzenia elektryczne, rozchodzące się w dyelek- try k u otaczającym. Ż e d ru t rzeczywiście
działa ja k ru ra , zapobiegająca rozpraszaniu
j
się energii na wszystkie strony, widać odrazu
j