• Nie Znaleziono Wyników

Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R.III, Nr 2 (7) 1988

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R.III, Nr 2 (7) 1988"

Copied!
64
0
0

Pełen tekst

(1)

KWARTALNIK STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW LUDOWYCH

R. III Nr 2 ( 7 ) 1 9 8 8 Cena 80 zł

(2)

KWARTALNIK STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW LUDOWYCH

N r ind. 37976X PL ISSN 0860-4126

Z E S P Ó Ł R E D A K C Y J N Y Redaktor naczelny:

Sekretarz redakcji:

Kierownik Działu

Literatury i Sztuki Ludowej:

Redaktor techniczny:

Korekta:

Projekt okładki:

Stanisław Weremczuk Janusz Januchowski

Maria Brzezińska Wiktor Lickiewicz Romualda Grabowska Zbigniew Strzałkowski

A D R E S R E D A K C J I : 20-112 Lublin, ul. Grodzka 14, tel. 237-45

W Y D A W C A : RSW „Prasa-Książka-Ruch" — Lubelskie Wydawnictwo Prasowe, 20-077 Lublin, ul. Jasna 6.

D R U K : Lubelskie Zakłady Graficzne im.

P K W N , Lublin, ul. Unicka 4 Zakład nr 6, Biała Podlaska, ul.

Orzechowa 58.

Przekazano do druku w lutym 1988 r. Nakład 4.000 egz. A-9.

Na okładce:

I str. Stanisława M ą k a , Sobótka, obraz olejny, Rożdżałów, woj chełmskie Fot. Cezary Krupa IV str. Władysław Garncarczyk, Drużbowie na koniach, obraz na szkle, Rogi, woj. nowosądeckie Fot. Leszek Kistelski

(3)

JAN POCEK

Ziemia rodzinna

S t o w a r z y s z e n i a Twórców

Materiały jubileuszowe wewnątrz numeru

O z i e m i o m o j a r o d z i n n a ,

C z y g w i a z d a w t w e p i e r s i w r o s ł a , Ż e t y l e s r e b r a i z ł o t a

L ś n i w t w y c h p s z e n i c a c h i o w s a c h ? O z i e m i o m o j a r o d z i n n a ,

C z y t y się k ą p i e s z w b ł ę k i t a c h , Ż e t y l e c h a b r ó w się m o d r z y w t w o i c h j ę c z m i e n i a c h i ż y t a c h ? O ziemio m o j a r o d z i n n a , C z y jesteś w w e l o n s p o w i t a , Ż e t y l e bieli p o ł y s k a

W t w y c h m i o d e m p a c h n ą c y c h g r y k a c h ? O z i e m i o m o j a r o d z i n n a ,

C z y ś p a c i e r z p o z n a ł a w c h a c i e , Ż e t a k się modlisz ż a r l i w i e Do n i e b a w g w i a ź d z i s t e j szacie?

JERZY BARTMIŃSKI

Folklor w Ameryce

W

jesieni r o k u 1987 zdarzyło mi się odwiedzać S t a n y Zjednoczone i z e t k n ą ć się m.in. z t a m t e j s z ą fol­

k l o r y s t y k ą . Chcę podzielić się w r a ż e n i a m i z Czy­

telnikami „Twórczości L u d o w e j " i p r z e k a z a ć t r o c h ę i n ­ formacja o a m e r y k a ń s k i m folklorze i zajmującej się n i m folklorystyce.

W Polsce dość p o w s z e c h n e jest przekonanie, że r e ­ wolucja n a u k o w o - t e c h n i c z n a i u r b a n i z a c j a społeczeństwa oznaczają n i e u c h r o n n y zanik s t a r e j k u l t u r y l u d o w e j i śmierć folkloru i n a w e t nowocześnie (chciałoby się rzec — po a m e r y k a ń s k u ! ) r e d a g o w a n a przez profesora Czesława H e r n a s a „ L i t e r a t u r a L u d o w a " nie zdołała tego przekonania zmienić. T y m c z a s e m A m e r y k a , k r a j wysoko rozwiniętej t e c h n i k i i k o m p u t e r ó w , daje liczne dowody żywotności folkloru i tego, co A m e r y k a n i e n a z y w a j ą l u ­ dowym stylem życia (folklife) w nowoczesnych w a r u n ­ kach cywilizacyjnych. Oczywiście m a i t e n k r a j swoje imitacje, stylizacje i r ó ż n e e s t r a d o w e i h a n d l o w e oszu- kaństwa, które Dorson n a p i ę t n o w a ł p o g a r d l i w y m t e r m i ­ n e m fakelore, folklor p o d r a b i a n y — ale nie o nie c h o ­ dzi. Chodzi o a u t e n t y c z n ą zbiorową twórczość.

F

olklorystyka a m e r y k a ń s k a , k t ó r a dynamicznie się rozwija, głosi pogląd, że folklor jest niezniszczal­

ny, bo jest niezbędny do życia. J e s t to bowiem, twierdzą A m e r y k a n i e , jeden z w a ż n y c h c z y n n i k ó w k o n ­ solidujących g r u p y społeczne. Odrzucono X I X - w i e c z n y pogląd głoszący, że nosicielem folkloru są tylko niższe

w a r s t w y społeczne i g r u p y „zapóźnione w rozwoju".

P r z e c i w n i e , t w ó r c a m i i nosicielami folkloru są też ś r o ­ d o w i s k a l u d z i wykształconych, n p . u n i w e r s y t e t y . W s z ę ­ dzie, gdzie człowiek t w o r z y a u t e n t y c z n e w s p ó l n o t y l u d z ­ k i e — lokalne, z a w o d o w e , i d e o w e , r o z r y w k o w e itp. — zaczynają działać te s a m e siły, p o w s t a j ą takie s a m e potrzeby. P o j a w i a się folklor. Jego f u n k c j a polega n a tym, że p o m a g a o n w y r a ź n i e j u k s z t a ł t o w a ć stosunki, międzyludzkie. P o m a g a członkom wspólnoty znaleźć do­

d a t k o w ą więź między sobą. P o d o b n i e j a k g w a r a ś r o d o ­ w i s k o w a folklor służy identyfikacji osób, s t a n o w i ą c r o ­ dzaj „ p r z e p u s t k i " członkowskiej i z a r a z e m s p r a w d z i a n rzeczywistej przynależności do grupy. W y r a z folk r o z u ­ m i a n y jest szerzej niż jego s ł o w n i k o w y o d p o w i e d n i k potoki, lud, mianowicie jako g r u p a t w o r z ą c a w s p ó l n o t ę . B a d a się po p r o s t u zjawiska wspólnotowe, społeczne, p o w t a r z a l n e , i to niezależnie o d tego, czy k o r z e n i e h i s ­ toryczne t y c h zjawisk t k w i ą w przeszłości dalekiej, czy zupełnie bliskiej.

J e s t więc folklorystyka w A m e r y c e t r a k t o w a n a j a k o konieczny s k ł a d n i k wiedzy o człowieku i społeczeństwie.

R a z e m z całą n a d r z ę d n ą dyscypliną, j a k ą jest tzw. a n ­ tropologia k u l t u r o w a (odpowiednik n a s z e j n a u k i o k u l ­ turze) m a b u d o w a ć p o d s t a w y s a m o w i e d z y społecznej, a w efekcie i poczucia tożsamości n a r o d o w e j . Dla m ł o ­ dego n a r o d u a m e r y k a ń s k i e g o jest to rzecz o g r o m n i e istotna.

1

20 lat

Ludowych

(4)

A

merykanie oczywiście dość starannie rozgranicza­

ją dwa zjawiska. Z jednej strony — folklor róż­

nych, licznych narodowości zamieszkujących Stany Zjednoczone i będący zwykle jakąś kontynuacją tradycji wyniesionej z kraju pochodzenia, z drugiej zaś strony folklor czysto amerykański, nowy, własny, ponad — czy międzynarodowościowy. Pierwsze zjawisko jest dość dob­

rze znane. Wydana w 1982 roku bibliografia prac na temat folkloru imigrantów obejmuje 450 stron druku1.

Zjawisko drugie, tzw. American folklore, jest dziś ob­

serwowane i badane szczególnie troskliwie. Opasły tom wydany przed czterema laty pt. Podręcznik folkloru amerykańskiego jest tego widomym znakiem2. Badania nad rodzimym folklorem indiańskim stanowią nurt od­

rębny, wciąż bardzo żywy. Jest on jednak bliższy pier­

wszemu z wymienionych wyżej zjawisk.

Folklorystyka amerykańska jest prężna organizacyj­

nie. W czterech renomowanych uniwersytetach amery­

kańskich (Indiana, Teksas, Pensylwania, Los Angeles) robi się doktoraty z folkloru. Połowa z pięćdziesiątki stanów zatrudnia folklorystów na etatach jako konsul­

tantów i prelegentów dla szkół, bibliotek, różnych in­

stytucji kulturalnych. Od roku 1976 działa powołana przez Kongres instytucja federalna pod nazwą Center of Ame­

rican Folklore (co można przetłumaczyć w przybliżeniu jako Centrum Amerykańskiego Ludowego Stylu Życia).

W Madison etatowy folklorysta stanu Wisconsin pokazy­

wał mi z dumą drugie wydanie zbioru polskich pieśni ludowych H. Pawłowskiej (Pawłowska badała środowis­

ko polonijne w Detroit w latach 40-tych) podjęte z ini­

cjatywy tegoż centrum.

Swój renesans przeżywa założone w 1888 roku (dok­

ładnie sto lat temu), podupadające tuż po wojnie, Ame­

rykańskie Towarzystwo Folklorystyczne. Organizowało ono w ostatnich latach liczne sesje, na których omawia­

no i prezentowano folklor różnych części świata (obu Ameryk,. Azji, Afryki, Europy), różnych narodowości mieszkających w Stanach (Chorwatów, Kubańczyków, Finów, Niemców, Irlandczyków, Włochów, Żydów, Mek- sykanów, Polaków, Serbów, Ukraińców), różnych zawo­

dów (kowbojów, kolejarzy, oberżystów, policjantów). Za­

interesowanie skupiały głównie zjawiska folkloru współ­

czesnego: dowcipy, piosenki miłosne i ballady, jak z du­

mą podkreślał ich niestrudzony organizator i koryfeusz, Richard Dorston, objęły nie tylko kulturę wsi, ale i miast, nie tylko środowiska domowe, ale i urzędowe, weszły do więzień, szpitali, koszar, laboratoriów naukowych, teatrów, barów i restauracji itd. Folklorystyka amery­

kańska będąc częścią ich antropologii kulturowej, zwią­

zała się blisko z etnografią, socjologią, językoznawstwem.

Obok celów narodowych i społecznych za cel swój przy­

jęła poznawanie człowieka, ujawnianie mało znanych, trudno dostępnych obserwacji aspektów „kondycji ludz­

kiej".

G

odne podkreślenia jest nastawienie na badania po­

równawcze, na szukanie dla jednostkowych fak­

tów rozległego tła historycznego i typologicznego.

Właśnie temu nastawieniu zawdzięczam swój wyjazd do USA w październiku 1987. Zostałem bowiem zaproszony do uniwersytetu w Los Angeles na międzynarodową kon­

ferencję naukową poświęconą teorii wiersza rosyjskiego.

Organizatorom chodziło o referat na temat wiersza pol­

skiej pieśni ludowej, chcieli mieć tło porównawcze dla referatu, który o wierszu rosyjskiej pieśni ludowej za­

powiedział prof. James Bailey.

Przygotowałem obszerną wypowiedź, w której stara­

łem się pokazać, że tekst słowny ma w pieśni ludowej podwójne uporządkowanie, jedno wewnętrzne, języko­

we, drugie narzucone niejako z zewnątrz, ze strony mu­

zyki, do której tekst jest przystosowany. Językowe po­

lega na takim podziale tekstu na zdanie, że zdanie sta­

je się wersem. Muzyczne zaś wprowadza powtórzenia, wykrzyknienia i zmiany brzmieniowe. Wprowadziłem pojęcie transformacji nielicznej i postulowałem badanie obu pięter uporządkowania, podstawowego i nielicznego w ich wzajemnym współdziałaniu. Jako podstawa i ilu­

stracja tych wywodów posłużyły mi nagrania lubelskich pieśni ludowych, zwłaszcza utrwalone przeze mnie jesz­

cze w latach 60-tych pieśni Józefy Pidek z Bychawki i Marii Kałużnej z Orchówka. Mam wrażenie, że pieśń Siadaj na wóz, warkoczyk załóż zabrzmiała nieźle w zes­

tawieniu z uczonym angielskim komentarzem! 3

Referat spełnił swój cel o tyle, że odbiegał znacznie od ujęcia profesora Baileya, który poszedł w kierunku wykrywania w (pieśni ludowej tzw. stóp rytmicznych:

trochejów, jambów, daktyli itp., zakładając wstępnie, że czynnikiem organizującym tekst pieśni jest raczej roz­

kład akcentów niż granice zdań. W dyskusji doszliśmy obaj do wniosku, że odpowiedzialność za różnice między naszymi ujęciami panoszą badane języki: jak wiadomo w rosyjskim rola akcentu jest znacznie większa niż w polskim. Postanowiliśmy wrócić do sprawy w przysz- łości.

Dzięki zaproszeniu, jakie otrzymałem od profesora Michaela J. Mikosia, przed laty kolegi-asystenta w tym samym instytucie UMCS w Lublinie, a obecnie kierow­

nika katedry slawistyki na uniwersytecie stanowym w Milwaukee, mogłem odwiedzić dwa znakomicie zor­

ganizowane uniwersytety stanu Wisconsin: w Milwaukee i Madison. W obu jest polonistyka, w obu wspaniałe biblioteki, z łatwym dostępem do magazynów i ksero­

kopiarek. Na jednym miejscu zgromadzone książki z da­

nej dziedziny pozwalają szybko zorientować się w bie­

żącej produkcji naukowej. Ze zdumieniem stwierdzam, że „moje" tematy zostały już opracowane i wydane dru­

kiem w .postaci okazałych woluminów. Stoją więc n a półce książki o stereotypach językowych, o semantyce prototypów, o tekście folkloru, o kulturowej specyfice języka mówionego, o seksie w folklorze... Jest też tom pt. Etnolingwistyka. Profesor Mikoś, który dla mnie po­

został po lubelsku Jackiem, poprawia mi samopoczucie pomagając sporządzić kserokopie najważniejszych prac.

Łącznie z tym, co potem zdobył dla mnie ofiarny bez­

granicznie Sławek Kozłowski w uniwersytecie Rutgers, uzbierało się tego na całą walizkę.

W

Milwaukee mam okazję przyjrzeć się życiu śred­

nio sytuowanego polskiego Amerykanina, bo tak określa się mój gospodarz. Mogę się z nim porów­

nać ze względu na wiek i profesję. Mój rówieśnik m a piętrowy domek, urządzony po staroświecku, smakowi­

cie, z maleńkim ogródkiem i garażem, samochód, pracę bardzo dobrze płatną, cenioną przez przełożonych. Dys­

ponuje dużym gabinetem z własnym komputerem firmy IBM i całym technicznym zapleczem, sekretarką, dostę­

pem do kserokopiarki. Dydaktyki ma niewiele, jako że po roku 1981 zainteresowanie polonistyką opadło. Na czas pisania podręcznika programowanej nauki języka polskiego na komputerze dostał z uczelni roczny urlop.

• C I Ą G D A L S Z Y N A S T R . 8

(5)

MARIA BRZEZIŃSKA

Ludzie fsHjflH

z krwi i drewna

O ł u k o w s k i m o ś r o d k u rzeźby l u d o w e j p o w s t a ł y t r z y p r a c e m a g i s t e r s k i e ; jako miejsce w y s t a w zagranicznych w y m i e n i a się tak nie byle j a k i e m i a s t a jak P a r y ż , Duseldorf, Toronto, Bazyleę, S t r a s - bourg, Berlin Zachodni, L e n i n g r a d . T r u d n o zliczyć ekspozycje k r a j o w e i prezentacje lokalne. Rzeźby z r o ­ dzone w Budziskach albo kolonii Sobiska, w A d a m o w i e czy Ł u k o w i e wzbogacają najlepsze k o l e k c j e s z t u ­ ki ludowej. To dużo jak n a n i e ­ spełna 25 łat działalności.

Rzeźbiarze o ś r o d k a ł u k o w s k i e g o przypomnieli się L u b l i n o w i w y s t a ­

wą o t w a r t ą 18 g r u d n i a 1987 r. w K r a j o w y m D o m u Twórczości L u d o ­ wej. Słowo „ p r z y p o m n i e l i " odnosi się do r e t r o s p e k t y w n e g o c h a r a k t e ­ ru ekspozycji, bo o s a m y m fakcie istnienia o ś r o d k a ludziom i n t e r e s u ­ jącym się k u l t u r ą n i e t r z e b a p r z y ­ pominać. Wszystkie p r e z e n t o w a n e w Lublinie rzeźby pochodzą z b o ­ gatych zbiorów M u z e u m R e g i o n a l ­ nego w Ł u k o w i e .

P o w i e d z m y od r a z u — nie b y ł o ­ by tych zbiorów, a może i takiego rozwoju i t a k i e j s ł a w y podlaskich twórców, g d y b y los kogoś innego osadził n a (Boże ty mój) s t a n o w i s ­ k u k i e r o w n i k a m u z e u m . M g r L o n ­ gin Kowalczyk powrócił t u w r o k u 1960 po w r o c ł a w s k i c h s t u d i a c h et­

nograficznych. Ł u k ó w był w t e d y jednym z p o w i a t ó w podległych L u b ­

linowi, a ambicją M u z e u m O k r ę g o ­ wego było t w o r z e n i e p l a c ó w e k r e ­ g i o n a l n y c h tam, gdzie „z w i e k u i u r z ę d u " w y p a d a ł o . „ Z a p e w n i o n o więc e t a t y — w s p o m i n a m g r K o ­ w a l c z y k — pieniądze n a zakupy, t y l k o n i e zapewniono... lokalu".

P i e r w s z y m l o k a l e m m u z e a l n y m b y ­ ło więc p r y w a t n e mieszkanie k i e ­ r o w n i k a s t a r a n n i e założone p o d l a s ­ k i m i p a s i a k a m i , bo t k a n i n a w ł a ś n i e , i w y d a w a ł o się, że nic więcej, r e ­ p r e z e n t o w a ł a twórczość l u d o w ą t e ­ go regionu. Dalsze dzieje ł u k o w ­ skiego m u z e u m to, t a k n a m z n a n e s k ą d i n ą d „dzieje boleści"; dość p o ­ wiedzieć, że w chwili obecnej oswo­

bodzony od wieczystych w s p ó ł l o k a - t o r ó w , n a d s z a r p n i ę t y zębem czasu i r ę k ą w ł a m y w a c z a — b u d y n e k m u ­ zealny znajduje się w r e m o n c i e .

D a r u j ę sobie w e s t c h n i e n i e po sło­

w i e „ r e m o n t " , a b y m n i e była z m i - t y g o w a n a przez c z y t e l n i k ó w — i cóż takiego? A u nas...

Wolno o b s e r w a t o r o w i mieć n a t e m a t czyjejś biografii w ł a s n e d o ­ m n i e m a n i e . Otóż w m o i m odczuciu m a g i s t e r K o w a l c z y k — człowiek r o z u m n y i s e r d e c z n y — nie m o g ą c się doczekać rzeczywistych sal m u ­ zealnych stworzył m u z e u m w p e w ­ n e j p r z e s t r z e n i — od wioski do w i o s k i . Od A d a m o w a do D ą b r ó w k i , o d Budzisk do kolonii Sobiska. Z r z e ź b i a r z a m i starszego pokolenia jest na ty, jak z najbliższymi współ-

pracownikami; do synów przyja­

ciół także z w r a c a się po i m i e n i u , przecież n a jego o c z a c h w y r a s t a l i . P o j a w i e n i e się w obejściu d y r e k ­ torskiego „ m a l u c h a " p r z y j m o w a n e

GRZEGORZ SZEWCZYK

Frasobliwy

Siedzi p o d p a r t y dłonią, Kolce t a r n i n y piłują, P r z e c h o d z ą ludzie i patrzą, Z a d u m a n i współczują.

Adam W y d r a , Adam i Ewa, płaskorzeźba w d r e w n i e , D ą b r ó w k a Fot. Piotr Maciuk

Wzrok spuszczony k u dołowi, R a n y k r w i ą ociekają,

P r z y c h o d z ą ludzie i p a t r z ą — Czasami dłużej przystają.

Nagie ciało w siniakach, Całe zbite, s p o n i e w i e r a n e , P r z e c h o d z ą ludzie i p a t r z ą - A m i n y są z a t r o s k a n e . U c h w y c i ł l u d o w y a r t y s t a W y r a z t w a r z y d o b r o t l i w y , S p r a c o w a n e r y s y chłopskie M a t e n C h r y s t u s frasobliwy.

3

(6)

Krzysztof Osak, Kapela, Ł u k ó w T a d e u s z Cąkała, Kapela, Sobiska Mieczysław Z a w a d z k i , Wygnanie z raju, Ł u k ó w Bolesław S u s k a , Wesele, B u d z i s k a

(7)

jest jak przyjazd życzliwego kuzy­

na, który długo nie zabawi, a spra­

wę załatwi. Dokupi coś do zbio­

rów, a to przywiezie zawiadomienie o konkursach, a to dyplom dla na­

grodzonych.

Dyplomy, katalogi, fotografie, niektórzy, jak junior — Tadeusz Adamski, gromadzą z wielką aten­

cją, w osobnej szafce i zagranicz­

nych albumach; niektórzy potrafią i boczek na dyplomie pokroić, kie­

dy innych „papirów" nie ma w pob­

liżu.

„Łukowski ośrodek rzeźby ludo­

wej swoją działalność twórczą roz­

począł w 1965 roku — notuje dy­

rektor Kowalczyk. — Jest jednym z głównych — obok sierpeckiego, łęczyckiego i paszyńskiego — ośrod­

ków rzeźbiarskich w kraju. Powsta­

nie ośrodka jest fenomenem w ska­

li krajowej, ponieważ rzeźba ludo­

wa jest na tym terenie zupełnie nową dziedziną działalności arty­

stycznej a jej charakter kształtował się w ciągu zaledwie kilkunastu lat od chwili powstania ośrodka".

Samo zetknięcie się z wzorami rzeźby ludowej jest tak anegdotycz­

ne i tylekroć powtarzane, iż Marian Adamska, którego to dotyczy, wy­

gląda u swych twórczych począt­

ków jak Bóg Ojciec w płaskorzeź­

bie — „Niebo i piekło".

Otóż, jak notują kroniki i au­

torki prac magisterskich — w la­

tach świetności sierpeckiego ośrod­

ka, Henryk Wierzchowski, jeden z jego najwybitniejszych twórców, pojechał na urlop do rodzimy swej żony — Adamskich, którzy miesz­

kają w Sobiskach. Rzeźbił wówczas na konkurs i Marian Adamski po­

magał mu znaleźć suche klocki li­

powego drewna. Wierzchowski za­

chęcił go do rzeźbienia, pokazał jak się to robi. I tak w 1965 Marian Adamski zaczął rzeźbić a jedno­

cześnie podjęli próby rzeźbiarskie, nieżyjący już, Tadeusz Cąkała, Ry­

szard Sęk a potem bracia Suskowie i wielu innych. Każdy z nich two­

rzył trochę inaczej. Różnice polega­

ją głównie na rozwiązaniach kom­

pozycyjnych. Obecnie ośrodek łu­

kowski skupia 15 rzeźbiarzy: Maria­

na Adamskiego i dwóch jego sy­

nów — Tadeusza i Zenona, Bro­

nisława Chojętę, Stanisława Foty- gę, Mieczysława Gaję, Mariana Łu­

biankę, Tadeusza Lemieszka, Krzysztofa Osaka, Ryszarda Sęka, Adama Wydrę, Mieczysława Za­

wadzkiego, Władysława Sopulskiego, braci — Bolesława i Wacława Suskę.

Chwilą zachwytu uczcijmy pa­

mięć Tadeusza Cąkały. Na lubel­

skiej wystawie jego rzeźby wyek­

sponowano z należnym mu szacun­

kiem. „Kapela", „Frasobliwy",

„Pasja". Urzekająca rzeźba, a po­

dobno była kiedyś jeszcze lepsza, znakomita wersja tematu, którą Cąkała chciał sprzedać łukowskie­

mu muzeum za zawrotną sumę 600 zł. Wtedy nikt sobie dzieł sztuka nie wyrwał, kierownik sprawę od­

łożył i żałuje do dziś. Rzeźba poszła do kogoś za marny grosz, potrzeb­

ny wtedy na wódkę. Artysta z na­

tury — weselny muzykant, gawę­

dziarz, majster, rzeźbiarz wyleczył się potem z nałogu. Ale zdrowia nie odzyskał nigdy. Spalał się przy wszystkim co robił. Świadkowie jego pracy wspominają, że potrafił rzeźbić i 14 godzin dziennie, a pot spływał z niego strumieniami. „Nig­

dy czegoś takiego nie widziałem"

— mówi dyrektor Kowalczyk.

„Dużą wagą przykładał do formy swoich rzeźb — pisze A. Toma­

szewska. — Zmysł estetyczny na­

kazywał mu dbać o poprawność proporcji. Przed przystąpieniem do rzeźbienia zaznaczał przyszłe kształ­

ty figur na klocku drewna ołów­

kiem. Po wstępnym ociosaniu znów rysował, tym razem szczegóły.

Wzory do nich czerpał — jak większość rzeźbiarzy — z książek, rzeźb i obrazów widzianych w koś­

ciołach. Bogatym źródłem tematów była również dla niego sama przy­

roda (np. rzeźba sowy z pisklęta­

mi). Dużo uwagi poświęcał w swo­

ich rzeźbach codziennym sprawom życia na wsi. Rzeźby Cąkały cha­

rakteryzują się prostotą bryły; swe­

go rodzaju monumentalnością ukła­

du postaci. Ich spokoju, statyki nie zakłóca nawet dekoracyjność pole­

gająca na wykorzystaniu kontrastu gładkich płaszczyzn i rytmicznych nacięć. Rzeźby swoje Cąkała poli­

chromował wykazując duży smak w zestawach kolorystycznych".

Cąkała zebrał wiele zasłużonych nagród i wyróżnień, jednakże naj­

większą nagrodę za talent i praco­

witość tego rzeźbiarza był sukces, jakiego dostępują nieliczni, najwy­

bitniejsi twórcy. Polega on na swo­

istej identyfikacji autora z przed­

stawioną postacią, co przejawia się w nadawaniu twarzom figur włas­

nych rysów. Jest to — jak twier­

dzą znawcy — szczytowe osiągnię­

cie kunsztu rzeźbiarskiego.

Tadeusz Cąkała zmarł w roku 1975. Niegdysiejsze gospodarstwo Cąkałów graniczy przez płot z,

nazwijmy to tak - „przysiółkiem"

Adamskich. Bo żyją tu niemal w

„rodowej" wspólnocie — senior Marian Adamski pod jednym da­

chem z żonatym już synem — Ze­

nonem, za płotem, w prawo, stoi dom kuzyna — Stanisława Fotygi, a tuż obok dom drugiego syna — Tadeusza. Rozmawiamy b rzeźbach, ale ukradkiem podziwiam tę war­

tość, jakiej nie znają już miejskie mury — wartość życia w dużej ro­

dzinie. Ktoś przyjechał z Adamo­

wa, przywiózł chleb dla wszystkich, dzieci razem „latają, jak mówi bab­

cia, po komórkach i drzewach".

Wspólnotę cementuje także upra­

wianie rzeźby, która daje, co tu dużo mówić, zarobek. Najlepszą po­

rą na wykonywanie prac są dla rolników miesiące zimowe.

Zenon Adamski, urodzony i wy­

chowany na skraju lasu rzeźbi no­

żem postać dawnego myśliwego, z torbą i strzelbą przewieszoną przez ramię. Rozmowa schodzi na współ­

czesnych myśliwych, którzy tu ostatnio w dziewiętnastu upolowali pięć zajęcy i jednego lisa. Prowa­

dzenie rozmowy nie przerywa pra­

cy przy rzeźbach. Na wypolerowa­

nie papierem ściernym czeka Dobry Pasterz z owieczką. — Trzeba ro­

bić, bo wszystko drożeje — tłuma­

czy Zenon Adamski, jak większość rzeźbiarzy żyjący z pracy na roli.

Radziecki traktor, z tych poręcz­

nych, kosztował jesienią 640 tys., a teraz już milion dwieście siedem­

dziesiąt.

Ze sprzedażą rzeźb było tak:

kilkanaście lat temu twórca sam się o to starał. Tadeusz, starszy syn Mariana Adamskiego pamięta jak pakował z ojcem rzeźby w walizki i w 1970 roku pojechali na kier­

masz do Kazimierza. Miał wtedy 14 lat i rzeźbił nożem ptaszki, so­

wy, dzięcioły. Jednego z tych pta­

ków kupił znany kolekcjoner Ziem- merer. — Ale na rzeźbę nie było wtedy zapotrzebowania, na kier­

masze jeździło się pociągami, nie zawsze zwróciły się koszty. Dziś — co innego. Nieraz się człowiek mar­

twi czy zdąży coś wyrzeźbić bo J a ­ nusz Rutkowski z „Cepelii" przy­

jeżdża regularnie, a „Desa" (Ars Polona), choć do nich trzeba się sa­

memu fatygować, sprzedaje rzeźby za granicę, a nawet informuje twórców w jakim kraju zostały ku­

pione.

Rzeźbiarze chwalą sobie te kon­

takty, ale mgr Kowalczyk boleje, że „firmy" czynią z artystów po prostu wyrobników składając im

5

(8)

M a r i a n A d a m s k i , Św. Rodzina, Sobiska

Fot. Leszek Kistelski

JÓZEF MAŁEK

Opieka

Spokojne życie m i a ł e m , m ó j Boże, zanim a r t y s t ą się stałem,

gdy w y s t r u g a ł e m C h r y s t u s a nożem, to n a odpuście s p r z e d a ł e m . Dziś się n a d e m n ą d r ą profesory, każdy m i bełta w r o z u m i e ;

ten — do t r a d y c j i sięgaj po wzory, ów — żebym strugał, j a k u m i e m .

„Cepelia" o m n i e frasuje w c i ą ż się, żebym w s t r u g a n i u n i e ustał, bo w h a n d l u ze m n ą „ m a " n a jej koncie

w dolara zmienia złotówkę.

Władze m i robią różne k i e r m a s z e , czasu i grosza n i e szczędzą.

Dadzą n a p o r t k i albo k a m a s z e i krzyczą: dostał s t y p e n d i u m ! F u n d u s z rozwoju m o j e j twórczości opiekunowie zrobili.

J a k go rozdzielić? — r a d z ą od wiosny, połowę już przeradzali.

Każdy, k t o może, o m o j e d o b r o walczy i słowem, i p i ó r e m . Dalej t a k pójdzie — to p ó j d ę z t o r b ą w s p a r t y s t a t u s o k o s t u r e m .

określone z a m ó w i e n i a , n p . t r z y anioły, cztery szopki, d w a frasobli­

we. J e s t e m w Sobiskach już po B o ­ żym Narodzeniu, S t a n i s ł a w F o t y g a zaczął płaskorzeźbę „Ucieczka do E g i p t u " — „szopki już m i się u - przykrzyły"...

N a zamówienie s p o n s o r ó w z Niemiec Tadeusz Lemieszek rzeźbi s z k a r a d n e koty, które, o dziwo, znajdują t a m zbyt. A w ogóle z Niemcami jako g ł ó w n y m i odbior­

cami rzeźby za granicą jest t a k , że albo są k o n e s e r a m i jak „polski"

L u d w i k Z i e m m e r e r , l u b G e r t r u d Weinhold z B e r l i n a Zachodniego, kolekcjonująca „szopki" z całego świata, albo są j a k ó w profesor, k t ó r y kupił rzeźbę Mieczysława Z a ­ wadzkiego (postać Korczaka), po czym wystosował do a u t o r a u p r z e j ­ m y list z pytaniem, czy może p r z y ­ jechać, bo chciałby zobaczyć m a ­ szyny, urządzenia, n a k t ó r y c h się t a k ą postać wykonuje... Tadeuszowi L e m i e s z k o w i przysłano kiedyś fo­

tografię rzeźb Cąkały, żeby zrobił

kopie. Z d a r z a się i tak, że rzeźba nie znajduje u z n a n i a zagranicznego n a b y w c y z p o w o d u niejasności t e ­ m a t u . P r z e d s t a w i a n a przykład...

chłopa młócącego cepami.

W oparciu o „Listy od współ­

czesnych rzeźbiarzy l u d o w y c h " K.

Biela (PAN, W - w a , 1879) f o r m u ł u ­ je spostrzeżenia n a c z y m polega szczególna w a r t o ś ć tej gałęzi w i e j ­ skiej sztuki, dlaczego zyskuje a m a ­ t o r ó w w k r a j u i za granicą.

„Za szczególną wartość sztuki ludowej przyjąć należy jej wyraz

— ekspresją, która nie wynika z konwencji czy naśladowania jakie­

goś wzoru. Wynika ona z chęci po­

kazania bólu, smutku, nieszczęść, które mają być czytelne i zgodne z myślą artystyczną. Ogromne na­

pięcie emocjonalne uzyskiwał rzeź­

biarz często wbrew zasadom przy­

jętym w sztuce profesjonalnej: wy­

olbrzymiał głowy, ręce, oczy, celo­

wo zatracał proporcje, deformował postacie. Środki ekspresji stosowa­

ne przez rzeźbiarza w znacznym stopniu odzwierciedlają jego osobo­

wość, psychikę, wyobraźnię, zasób wiedzy, gdyż w większości wypad­

ków własna emocja jest dla niego źródłem nowych rozwiązań. Świątki są przykładem jak twórca ich jest głęboko człowiekiem chcącym prze­

kazać innym to, co go wzrusza" . P i e r w o t n a , X I X wieczna rzeźba l u d o w a była t a k dalece z d o m i n o ­ w a n a przez t e m a t y s a k r a l n e , że jak ktoś n a P o d h a l u w y r z e ź b i ł chłopa z maselnicą — także b r a n o go za w y o b r a ż e n i e C h r y s t u s a . Rzeźba współczesna, p o w o j e n n a , k o r z y s t a z wielu t e m a t ó w świeckich. Badacze k u l t u r y l u d o w e j w y r ó ż n i a j ą k i l k a p o d s t a w o w y c h g r u p t e m a t y c z n y c h : 1) g r u p a rzeźb z w i z e r u n k a m i b o ­ h a t e r ó w i p r z y w ó d c ó w (Mickiewicz, Kościuszko, K o p e r n i k ) , 2) g r u p a rzeźb o t e m a t y c e społeczno-poli­

tycznej (Żniwiarka, Kosiarz), 3) cy­

k l e p r z e d s t a w i a j ą c e przeżycia w o ­ j e n n e i g r u p a o t e m a t y c e b a ś n i o ­ w e j .

(9)

Nie wiem czy do baśniowej, czy do sakralnej tematyki zaliczyć na­

leży cykl „Adamów i Ewów" wy­

konanych ręką Mariana Adamskie­

go, wiem tylko, że wielu miasto­

wym ludziom bardzo... się to podo­

bało. Tak samo jak „święci patroni wioskowi", św. Agnieszka ze sko­

wronkiem, św. Jan Nepomucen, św.

Florian, Frasobliwy, a także tematy świeckie — dziadek z łopatą, drwa­

le, wiejska kapela, para. Jego doj­

rzałą twórczość cechuje prostota, skrótowość. Agnieszka Tomaszewska w swej pracy magisterskiej pisze, że „rzeźby Adamskiego charaktery­

zują się czystym rysunkiem, który podkreśla pólpełny modelunek, to decyduje o zwartości bryły, czyni rzeźbę surową w wyrazie, a jedno­

cześnie niezwykle ekspresywną.

Ogromny ładunek emocjonalny u- zyskuje Adamski posługując się de­

formacją podkreślaną jeszcze dobo­

rem barw polichromii" .

Autorka pracy z 1979 roku po­

sługuje się w charakteryzowaniu osobowości rzeźbiarzy tradycyjną metodą opisu. Elżbieta Dmowska z Instytutu Psychologii Rozwojowej UMCS badała (1981) postawy twór­

cze rzeźbiarzy ośrodka łukowskie­

go za pomocą specjalnych kwestio­

nariuszy. Typ wyobrażeniowy Ma­

riana Adamskiego w świetle ana­

lizy skali typologicznej wygląda tak:

„Największą ilość punktów uzys­

kał badany jako typ wyobrażenio­

wy (30 pkt.) oraz 19 pkt. jako typ intelektualno-refleksyjny i 18 pkt.

jako typ intuicyjny. Jest więc sil­

nym typem mieszanym z przewa­

gą typu wyobrażeniowego. Wyo­

braźnia w jego twórczości odgry­

wa podstawową rolę (4/3, 813, 20/4, 35/4, 37/3, 60/4), uważa, że sztuka jest wyłącznie jej dziełem (50/4).

Przystąpienie do pracy często po­

przedza wysiłek intelektu, który to­

warzyszy mu w dalszej pracy (24/4, 5/2). Jego twórczość jest ujawnie­

niem osobowości (39/3), wierzy w niezawodność swojej intuicji (1213, 17/3, 30/4, 45/4) obdarzając ją czę­

sto pełnym zaufaniem" .

Nie wiem czy prekursor ośrodka łukowskiego czytał tę swoją cha­

rakterystykę; śmiem domniemywać, że czułby się z czymyś takim jak z kliszą rentgenowską, w którą pacjent zazwyczaj namiętnie wlepia oczy, a i tak nic nie widzi, choć lepiej od lekarza wie, w którym miejscu i jak bardzo boli.

W kopiach prac naukowych, które z piotyzmem przechowuje łu­

kowskie muzeum znajdziemy cha­

rakterystyki wszystkich rzeźbiarzy tego ośrodka; noty biograficzne są także na lubelskiej wystawie, przed­

stawianie ich w jednym artykule nie wydaje się konieczne.

Z obserwacji poczynionych pod­

czas mojej wizyty u łukowskich rzeźbiarzy wynika, że żyją oni w różnych warunkach materialnych (Adam Wydra rzeźbił do tej pory w komórce — spiżarce, ale już gro­

madzi materiały na dom), Tadeusz

Krzysztof Osak, Madonna, Łuków Fot. Bogusław Grochecki

Lemieszek z żoną i dziećmi w jed­

nej kuchni, od niedawna ma jeszcze pokój. Mieczysław Gaja i Mieczy­

sław Zawadzki, mieszkańcy łukow­

skich bloków, dostali tymczasowe pracownie w tymczasowym budyn­

ku muzeum. Na wsi przynajmniej kuchnia jest obszerna, można sie­

dzieć na stołku bez narażenia na rozdeptanie. W mieście takiej moż­

liwości nie ma.

Różny jest stan ich zdrowia i życiowego powodzenia. Dwóch rzeź­

biarzy straciło przy obróbce drze­

wa palce, jeden cierpi na brak krzepliwości krwi, a przy rzeźbie skaleczyć się nietrudno. Wacek Sus­

ka miał wylew. Są tacy którzy propozycję wyjazdu do Paryża przyjmują jak wielkie szczęście, a Bolek Suska (zaczął rzeźbić w 55 roku życia) jak mu zafundowali atrakcję i zawieźli go do Amster­

damu — wrócił w ciężkim szoku.

Jakby stracił poczucie bezpieczeń­

stwa.

Kiedyś mówiło się o następcach mając na myśli synów Mariana Adamskiego, Staśka Fotygę, Adama Wydrę, zięcia Wacława Suski. Dziś rosną ich dzieci. Synowie Zenona Adamskiego w II i V klasie. Ukrad­

kiem „podrzeźbiają" ptaszki. Ukrad­

kiem, bo ojciec sobie nie życzy. —

„Chcę, żeby mieli normalne życie bez komplikacji, a tak to ni to, ni sio".

Rzeźbiarze z okolic Łukowa, po­

dobnie jak rzeźbiarze ludowi w ca­

łej Polsce, tworzą przede wszyst­

kim dla odbiorców z zewnątrz.

Zmieniły się funkcje pełnione przez rzeźbę. Dawniej były one przede wszystkim kultowe, dziś są este­

tyczne. Dawniej do „figury świętej"

modlono się, otaczano ją czcią, dziś zdobi współczesne miejskie wnętrze, jak antyk, porcelana czy obraz. Dla niektórych odbiorców stanowi sym­

bol dawnej sielskiej atmosfery wsi.

A sami twórcy? Wieś nimi nie pogardza, bo widać ich sukces.

Marian Adamski bywał nawet za­

praszany na prelekcje do szkoły.

Rzeźbienie to trud, który sprawia im radość, ale i wywołuje pewne

„pomieszanie", co wynikało choćby z wypowiedzi Zenona Adamskiego (ni rolnik, ni artysta). Ale za udział w sztuce zawsze się płaci jakimś pomieszaniem. Tak czy inaczej — dzięki nim Łuków znaczy więcej, niż prowincja Firmowy dyplom wojewody siedleckiego ozdabia myśl CK. Norwida: „Czynni są ci, co nie zależą od miejscowości, ale miej­

scowość od nich".

7

(10)

Folklor

w Ameryce

• D O K O Ń C Z E N I E ZE STR. 2

T e r a z przygotowuje książkę o Sienkiewiczu i jego a m e ­ r y k a ń s k i m t ł u m a c z u C u r t i n i e dla w y d a w n i c t w a w W a r ­ szawie. W y g l ą d a n a to, że będzie w niej sporo rewelacji.

P r a c u j e dużo i z zacięciem: od 8 r a n o do 12, p o t e m pół godziny n a l u n c h i z n o w u p r a c a do 17. Obiad w d o m u o 18, z dziećmi (których m a dwoje) i żoną, k t ó r a a k t u a l n i e p r o w a d z i dom i zajmuje się m a l u c h a ­ mi. Wieczorny czas jest przeznaczony n a działania spo­

łeczne (w m i e j s c o w y m t o w a r z y s t w i e h i s t o r y c z n y m i w g r u p i e polonijnej), n a życie t o w a r z y s k i e i rodzinne. T a k ­ że n a w ł a s n e specjalne pasje. P a s j ą mojego gospodarza są s t a r e m a p y sprzed X I X wieku, k t ó r y c h zgromadził już ponad dwieście i stał się ich w y b i t n y m z n a w c ą . W u n i w e r s y t e c k i e j bibliotece urządził n i e d a w n o w y s t a ­ wę m a p historycznych dotyczących Polski.

Co p r z y b y s z a z P o l s k i u d e r z a szczególnie, to dobra organizacja codziennego życia pozwalająca żyć bez n e r ­ wowości i niepokoju, to spokojna, s k u p i a n a pracowitość, owocująca d o s t a t k i e m i poczuciem w ł a s n e j wartości i godności. Tego m u b y ł e m g o t ó w zazdrościć n a j b a r d z i e j .

Żona J a c k a , r o d o w i t a A m e r y k a n k a , pani S u s a n G i b - son-Mikoś, jest m a g i s t r e m archeologii i antropologii, a k t u a l n i e kończy d o k t o r a t n a t e m a t — śmieci i ich z n a ­ czenia k u l t u r o w e g o . To w ł a ś n i e o n a przywiozła w r o k u 1987 d o Polski, do łódzkiego M u z e u m Etnograficznego, kolekcję pięknych, p r z e d w o j e n n y c h fotogramów, p o k a ­ zujących polskie pejzaże wiejskie i ludowe typy, uwiecz­

nione przez podróżniczkę a m e r y k a ń s k ą , p. Louise A r n e r Boyd. A w ogóle to działa w miejscowej g r u p i e polo­

nijnej „ P o l a n k i " i m ó w i już p o polsku nie gorzej o d r o d o w i t y c h (a z a p o m i n a j ą c y c h nieco ojczystego języka) tutejszych Polek. W r o b i e n i u ciasta n a polską m o d ł ę jest w r ę c z n i e z r ó w n a n a . O czym za chwilę.

d n i a c h 20 — 22 l i s t o p a d a w M i l w a u k e e o d b y w a ł W się po r a z 44 (!), s t a n o w y festiwal folkloru, im­

preza gigant, wielkie a m e r y k a ń s k i e show. J e s t to, twierdzi J a c e k Mikoś, p r a w d z i w e święto a m e r y k a ń s k i e j k l a s y średniej. Przez trzy p e ł n e dni p r e z e n t o w a ł y swoje t r a d y c j e poszczególne g r u p y narodowościowe z całego s t a n u Wisconsin: Grecy, T u r c y , Indianie a m e r y k a ń s c y , Bawarczycy, Słowacy, Włosi, Bułgarzy, Szkoci, Żydzi, U k r a i ń c y itd., r a z e m 33 narodowości. Niektóre z nich, m i n . Polacy w y s t a w i a j ą po d w a zespoły taneczne. W t y m r o k u u p r z y w i l e j o w a n ą g r u p ą są L i t w i n i .

Na całość imprezy składają się trzy człony: k u c h n i a , t a n i e c i rękodzieło. J a k k o l w i e k by nie był zaszokowany E u r o p e j c z y k oglądając w dziale etnograficznym miejsco­

wego M u z e u m d o m o w e p r z e t w o r y z owoców i j a r z y n w słoikach wecka, e k s p o n o w a n e pod h a s ł e m „ F o l k A r t " , to t r z e b a p r z y z n a ć , że pomysł k u c h n i n a r o d o w e j n a festiwalu folkloru jest p o m y s ł e m trafionym i szczęśli­

w y m . J e d z e n i e zbliża ludzi, a dobrze przyrządzone p o ­ t r a w y wręcz w y z w a l a j ą uczucia w z a j e m n e j s y m p a t i i i przyjaźni. J ę z y k k u c h n i jest uniwersalny, nie p o w o ­ duje b a r i e r , nie w y m a g a ż m u d n e g o tłumaczenia. S e r w o ­ w a n e w stoisku p o l s k i m gołąbki (tj. gołąbki), pierogi, polska k i e ł b a s a z k a p u s t ą , z u p a grzybowa, a także s e r ­ niki ( p i e k ł a je w d o m u także pani Susan) cieszyły się wzięciem, o j a k i m artyści polskiego słowa m o g ą tylko m a r z y ć . A cóż dopiero w p r z y p a d k u Chińczyków, k t ó ­ r y c h k u c h n i a biła n a f e s t i w a l u r e k o r d y popularności, t a k jak wciąż bije n a c a ł y m k o n t y n e n c i e a m e r y k a ń ­ s k i m ? N a o g r o m n e j sali k o n s u m p c y j n e j z d w u d z i e s t o m a stoiskami w y d a j ą c y m i posiłki u d e r z a ł a obecność całych rodzin, o r ó ż n y c h k o l o r a c h skóry.

Rękodzieło m o ż n a było o g l ą d a ć z a r ó w n o w t r a k c i e w y t w a r z a n i a , j a k w postaci gotowego w y r o b u . Poza p o ­ p u l a r n y m i p o k a z a m i t k a n i a n a w a r s z t a t a c h t k a c k i c h m o ż n a było zobaczyć np. jak się m a l u j e u k r a i ń s k i e i k o ­ n y (bohomazy), lepi czeskie z a b a w k i , a n a w e t j a k się w y r a b i a kiełbasy. A r a b o w i e i P a k i s t a ń c z y c y p r o p o n o w a ­ li zwiedzającym zapisanie po i c h n i e m u p o d a n y c h imion.

Walijczycy p r e z e n t o w a l i w n ę t r z e izby n a r o d o w e j opat­

r z o n e d u m n y m n a p i s e m głoszącym, iż język walijski jest n a j s t a r s z y m językiem e u r o p e j s k i m . Zwróciła m o j ą u w a ­ gę tablica do pomocy p r z y n a u c e języka walijskiego z o b r a z k a m i , k t ó r e były p o d p i s a n e u góry po walijsku, a u d o ł u po angielsku, w sposób p r z y p o m i n a j ą c y s ł y n n e

„litery" kaszubskie (To je krótci, to je dłudzi...). P r z e ­ cież w o b u r a z a c h chodziło o to samo, o r a t o w a n i e gi­

n ą c e j ojczystej m o w y .

K o n c e r t t a ń c a i m u z y k i jest i m p r e z ą m a s o w ą w p r a w ­ dziwie a m e r y k a ń s k i m stylu. Sala n a 20 tys. osób, d o s k o ­ nałe nagłośnienie, efekty świetlne. O g l ą d a ł e m j e d e n z t r z e c h największych k o n c e r t ó w , w czasie k t ó r e g o w y s t ę ­ p o w a ł o 21 zespołów, j e d n e t y p o w o a m a t o r s k i e , inne z n a ­ komite. P r z y g r y w a ł y do t a ń c a w ł a s n e k a p e l e n a r o d o w e , w i e l e zespołów tańczyło j e d n a k p r z y m u z y c e r e p r o d u ­ k o w a n e j z t a ś m . P o d o b a ł y się zespoły polskie „ K r a k ó w "

i „Syrena", b r a w a m i n a g r a d z a n o L i t w i n ó w z zespołu

„ G i n t a r a s " , e n t u z j a z m wzbudził b r a w u r o w o tańczący (z p r y s i u d a m i ) zespół u k r a i ń s k i . Gospodarze t e j ziemi, zespół indiański złożony z m ł o d y c h chłopców w b a r ­ w n y c h pióropuszach, z d z w o n k a m i u nóg, w y k o n a ł w i ­ r o w y taniec przy m o n o t o n n y m , p o n u r y m r y t m i e w y b i j a ­ n y m n a b ę b n a c h przez trzech mężczyzn. Z w r a c a ł u w a g ę b r a k M u r z y n ó w w tej części festiwalu.

E f e k t o w n e i, p r z y z n a m , w z r u s z a j ą c e było z a k o ń c z e ­ n i e k o n c e r t u . Nie daje się zespołom ż a d n y c h nagród, jedyną n a g r o d ą jest możność s p r z e d a w a n i a swoich w y ­ r o b ó w i satysfakcja z samego w y s t ę p u . K i e d y po ofic­

j a l n y c h p r z e m o w a c h w i m i e n i u o r g a n i z a t o r a (był n i m I n t e r n a t i o n a l I n s t i t u t of Wisconsin, p r z y k t ó r y m są afiliowane poszczególne g r u p y etniczne) wniesiono flagę n a r o d o w ą S t a n ó w Zjednoczonych i efektownie w y r z u ­ cono ją w powietrze, w i e l o n a r o d o w y t ł u m n a estradzie, złożony z przedstawicieli wszystkich narodowości, c h w y ­ cił ją w p o w i e t r z u nie pozwalając upaść. Po napięciu płótna s c e n a , n a b r a ł a nowego znaczenia: okazało się, że ludzie różnych narodowości nie tylko podtrzymują fla­

gę, ale i sami t r z y m a j ą się jej p r a w i e k u r c z o w o jako s y m b o l u tych w a r t o ś c i a m e r y k a ń s k i c h , k t ó r e pozwalają i m być sobą. K i e d y o r k i e s t r a g r a ł a h y m n n a r o d o w y , w i e ­ le osób płakało.

(11)

festiwalu r o z m a w i a ł e m ze z n a j o m y m i . M. J a c ­ k o w i Mikosiowi z a b r a k ł o t u słowa, k t ó r e g o b a ­ d a n i e m zajmuje się p r z e d e wszystkim, I w o g ó ­ le m a za złe Polonia a m e r y k a ń s k i e j , że ogranicza swoje zainteresowanie polskością do polki, w y r o b ó w Cepelii i polskiej kiełbasy. A gdzie k u l t u r a , gdzie t r a d y c j a czy­

tania t e k s t ó w literackich, k t ó r y c h Polacy p r a w i e nie k u ­ pują? A to przecież w słowie z a w i e r a się n a j w a r t o ś c i o w ­ szy s k ł a d n i k k u l t u r y d u c h o w e j , „ k w i a t y uczuć" i „ p r z ę ­ dza myśli", m ó w i ą c słowami poety.

Ale R i c h a r d M a r c h , folklorysta s t a n o w y z Madison, z pochodzenia C h o r w a t , twierdzi, że w w i e l k i m tyglu narodowym j a k i m jest A m e r y k a , z t r a d y c j i r o d z i m y c h rzeczywiste szanse n a p r z e t r w a n i e i upowszechnianie w społeczeństwie m a tylko m u z y k a , taniec, oczywiście także k u c h n i a i rękodzieło, zaś język ojczysty ginie n i e ­ uchronnie, a o jego ekspansji m o w y być nie może. N a j ­ dłużej w języku ojców ś p i e w a się pieśni. Zwykle jed­

nak jest t a k , że się je szybko p r z e s t a j e rozumieć.

JERZY BARTMIŃSKI

1. American and Canadian Immigrant and Ethnic Folklore. A n A n n o t a t e d B i b l i o r a p h y compiled b y Robert A. Georges, S t e p h e n Stern, G a r l a n d P u b l i s - hing, Inc., N e w Y o r k a n d L o n d o n 1982.

2. Handbook of American Folklore. Ed. by R i c h a r d M. Dorson, I n d i a n a Univ. P r e s s , Bloomington 1983, s t r o n 584.

3. Polska w e r s j a r e f e r a t u u k a z a ł a się d r u k i e m w „ P a ­ m i ę t n i k u L i t e r a c k i m " z. 2, 1987, pt. O dwu wersjach tekstu pieśni ludowej, melicznej i recytacyjnej.

Helena Gruszczyńska, T o r e b k a w y s z y w a n a k o r a l i k a m i , Łowicz, w o j . skierniewickie

Fot. Piotr Maciuk

JÓZEF CHOJNACKI

Powroty

Śnią m i się łozinowe p ł o t y s t a r y c h

gdzie w j a s n e dni sypiały n o c e

ż y t n i e kłosy p r a ż o n e l i p c e m p o c h y l o n e n a d ścieżką jak n a d m o i m losem Ś n i ą m i się

n i e s p o k o j n e m a t k i bom jak d ą b m ł o d y r ó s ł

h a r d z i a ł

i coraz głośniej s z u m i a ł Niosą o k r u t n e n o c e p o w i e w y czasów k i e d y m błądził

i szczęścia n a z w a ć n i e umiał.

MARIAN KARCZMARCZYK

Znajomy staruszek

Wszedł

w zmierzch życia k o ń c z y m a r a t o n m e t a t u ż tuż n i e liczy n a oklaski w y s t a r c z y m u o k ł a d z ciepłych s ł ó w n i e c z e k a

n a telefon p r z e z różaniec r o z m a w i a z Bogiem p r z y szyciu w s p o m n i e ń r w i e się już

nić p a m i ę c i szyby oczu zasłania f i r a n k a k a t a r a k t y

ale widzi s w ó j d r o g o w s k a z

C h r y s t u s a n a k r z y ż u I jeszcze

świeci gwiazda nadziei że d o b r y Bóg

cierpieniem

n i e zapowie śmierci

Po

(12)

Rozstrzygnięcie Konkursu

im. St. Buczyńskiego

N a r o d z i ł się n a m n o w y k o n k u r s p o e t y c k i noszący i m i ę znanego k l a s y k a poezji l u d o w e j — S t a n i s ł a w a B u c z y ń s ­ kiego. K o n k u r s zorganizował i ogłosił Z a m o j s k i Oddział S t o w a r z y s z e n i a T w ó r c ó w L u d o w y c h w s p ó l n i e z Woje­

w ó d z k i m D o m e m K u l t u r y w Z a m o ś c i u i T o w a r z y s t w e m R e g i o n a l n y m H r u b i e ­ s z o w s k i m . J a k w i a d o m o , S t a n i s ł a w Bu­

czyński p o w o j e n n e , n a j b a r d z i e j t w ó r c z e l a t a spędził w H r u b i e s z o w i e a n a s t ę p ­ nie bezpośrednio w s w o i m gospodarst­

w i e — w p o b l i s k i m K o t o r o w i e . R e g u ­ l a m i n ograniczał uczestnictwo w k o n ­ k u r s i e w y ł ą c z n i e do członków S T L .

W listopadzie u b . r o k u d o k o n a n o rozstrzygnięcia p i e r w s z e j edycji k o n ­ k u r s u , a 10 grudnia, n a u r o c z y s t y m s p o t k a n i u w W D K w Zamościu, zostały wręczone n a g r o d y i w y r ó ż n i e n i a .

I t a k : I n a g r o d ę o t r z y m a ł a M e l a n i a B u r z y ń s k a , zam. w J a ś w i ł a c h , w o j . bia­

łostockie, I I — S t a n i s ł a w D e r e n d a r z , zam. w Raciborowicach, w o j . p i o t r k o w ­ s k i e i I I I — J a n K r ó l z Nielisza, w o j . zamojskie. P r z y z n a n o p o n a d t o cztery w y r ó ż n i e n i a . O t r z y m a l i j e : M a r i a n K a r c z m a r c z y k z Zamościa, W ł a d y s ł a w Koczot z Czarnegostoku, w o j . zamojs­

kie, W ł a d y s ł a w R u t k o w s k i z Grobli, w o j . k r a k o w s k i e i W ł a d y s ł a w S i t k o w s k i ze Zwierzyńca, w o j . zamojskie. Wszys­

cy l a u r e a c i p o n a d t o zostali u h o n o r o ­ w a n i przez T o w a r z y s t w o R e g i o n a l n e H r u b i e s z o w s k i e m e d a l e m p a m i ą t k o w y m z w i z e r u n k i e m St. Buczyńskiego. P r y ­ w a t n ą n a g r o d ę u f u n d o w a n ą przez s y n a p o e t y , Macieja Buczyńskiego, dla n a j ­ m ł o d s z e g o u c z e s t n i k a k o n k u r s u , otrzy­

m a ł W ł a d y s ł a w Koczot.

S ą d k o n k u r s o w y ocenił poziom k o n ­ k u r s u jako dobry. Z a p r o p o n o w a ł jed­

n a k ż e ściślejsze o k r e ś l e n i e jego f o r m u ­ ły i ogłoszenie n a s t ę p n e j edycji jako k o n k u r s u o t w a r t e g o . T a sugestia w y ­

daje się b y ć słuszna i u z a s a d n i o n a . S t a n i s ł a w B u c z y ń s k i b y ł n i e z r ó w n a n y m p o e t ą etosu chłopskiego, etosu wsi. J a k r z a d k o k t o potrafił w sposób p r z e k o n u ­ jący i n o ś n y w y p o w i e d z i e ć chłopskie p o s ł a n n i c t w o , d u m ę i godność w s i a t a k ż e głęboki sens i u r o d ę ciężkiej p r a c y rolnika, u r o d ę d n i a p o w s z e d n i e ­ go. Może b y ć z a t e m z n a k o m i t y m pa­

t r o n e m nie tylko dla członków S T L ale dla w s z y s t k i c h poetów, k t ó r z y t e w a r t o ś c i u z n a j ą za godne słowa po­

etyckiego, l u b k t ó r z y m i e s z k a j ą n a w s i i w m a ł y c h m i a s t e c z k a c h , t a k jak St. Buczyński. M i e j m y nadzieję, że organizatorzy, k t ó r z y podjęli się b a r ­ dzo a m b i t n e g o zadania, w y b i o r ą for­

m u ł ę n a j b a r d z i e j t r a f n ą . J u ż dziś m o ­ ż e m y powiedzieć, że k o n k u r s będzie organizowany co d w a l a t a a uroczyste rozstrzygnięcie i w r ę c z e n i e n a g r ó d zlokalizowane zostanie w Hrubieszowie.

Obok p u b l i k u j e m y p o j e d n y m wierszu z nagrodzonych i w y r ó ż n i o n y c h z e s t a w ó w .

STW

MELANIA BURZYŃSKA

Nie znasz, nie wiesz

O słońce ogniste! G d y b y ś się zwiedziało, jaki jest b l a s k w m o i m sercu,

to p e w n i e dla siebie u k r a ś ć b y ś go chciało co dnia, choć po j e d n e j iskierce,

b y ś w i a t ł e m j a ś n i e j s z y m ożywić s w ó j p r o m i e ń i posłać go p o t e m do ludzi,

n i e c h b y zdołał j a s n o zło w c i e m n o ś c i s u m i e ń p o k a z a ć ; jak ono je b r u d z i .

O gdybyś ty, wietrze, znał m o j ą t ę s k n o t ę , n a skrzydła w n e t w z i ą ł b y ś ją swoje i poniósłbyś c h y ż y m s w e j w i c h u r y l o t e m n a d pola, n a d lasy i zdroje —

poniósłbyś ją t a m , gdzie złota słońca zorza s w e blaski p r o m i e n n e z a n u r z a :

w b e z k r e s n e p r z e s t r z e n i e głębokiego m o r z a — n i e c h w o n y m zatonie w r a z z b u r z ą .

O w o d o szeroka, o w o d o głęboka, n i e poznasz tej n i g d y głębiny,

co s k r y t a gdzieś w s e r c u od ludzkiego oka miłością w y s t r z e l a w b ł ę k i t y —

t a przez świat się niesie, do serc ludzkich p u k a , k l u c z e m je o t w i e r a u ś m i e c h u ,

jej t y l k o ta t r u d n a u d a j e się s z t u k a : człowieka zobaczyć w człowieku.

(Z zestawu I nagrody)

JAN KRÓL

Wiersze wprost z pola

(fragment)

Pamięci Stanisława Buczyńskiego Do s n u m u grała, j a k s a m to pisze,

„ P o l n a m u z y k a n a s n y t ę c z o w e " —

W „kolebie"... z p ł a c h t y — n i e b y ł o i n n y c h . Na t e n czas koleb dla dzieci w pole.

W d o m u m i a ł d r u g ą (to z „ K a r t k i (...) z życia") — S o ś n i a n ą ledwo kołyskę co dnia;

A dom ten — c h a t a w węgły, n a przycieś, Z p r z y z b a m i wokół, pod s t r z e c h ą w koźlach.

Chłopię, podrostek jak „ g r u s z k a d z i k a "

Piął się na chłopa (więcej by n a cóż?...) — P i ą ł się i m ę ż n i a ł — no, przecie M a z u r (Spod K u r p i ó w o m a l , gdzieś od P r z a s n y s z a ) ; A z n i m — i w g ó r ę i wszerz te jego

Tęczowe sny z koleb...

(III nagroda)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wyjątkowo jest to możliwe już po 15 latach pracy twórczej, ale tylko wówczas, gdy twórca przed podjęciem działalności twórczej był zatrudniony i łącznie okres pra­. cy

ne, tylko sam wzrok jest czynny, a więc jednostronnie przepracowany na niekorzyść innych zmysłów, i to tern więcej, £e przy przebywaniu godzinami w kinie (dziś — przed

Zanim chłopskie dziecko uświadomiło sobie czym jest świat, musiało uznać jedną, niewzruszoną prawdę, ziemia daje życie, ziemi nie wolno deptać tam gdzie się chce.. O tym

wać kartofli, żeby nie musowo było później chodzić, łazić, musiało być naszykowane na całe Boże Narodzenie, to już dzieci musiały naszykować, musiały się słuchać, nie

To tak kiedyś nazywali, żeby była stateczna, żeby była prawdomówna, żeby była no i religijna, i żeby nikomu nie ubliżyła, bo dziecko może być takie. Broń Boże, żeby

wały ze swymi kolegami z Zespołu Regionalnego „Białe Kujawy" działającego w Szkole Rolniczej w Bielicach, do których pani Zofia także dojeżdżać zaczęła, jako że oba

Natalia Matejczuk, Studenckie badania kultury ludowej powiatu janowskiego na Lubelszczyźnie - 84 Konkurs Poetycki im. okładki: „Mazur" - wycinanka sieradzka wykonana przez

Zdawało mu się, że jest już w domu i próbował nawet zdjąć buty, ale za nic w świecie nie mógł ich dosięgnąć.. Wreszcie strudzony wsparł głowę