• Nie Znaleziono Wyników

Dyletanci grzechu : sztuka w trzech aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dyletanci grzechu : sztuka w trzech aktach"

Copied!
96
0
0

Pełen tekst

(1)

Tow. Przyjiclół Nauk w Przemyślu.

3 1 5 1 D —

V>—

- 5 ~ 8

(2)

V

I

V

I

/

I

f

I

(3)

/

(4)
(5)

Dyletanci grzechu

»)j

J i

(6)

Odbito w Drukarni Narodowej w Krakowie

(7)

H. SZARSKA

Sztuka w trzech aktach

Są wyszukanej rozkoszy porywy, Wizye gwałcące naturę, męczeństwa Przewzbranych pragnień, niesytu szaleństwa Wśród szału żądzy, okrucieństw popędy Jakiejś pieszczoty nieludzkiej, straszliwej, Pożądań wściekłe, spienione obłędy.

Tetmajer T«w. Przyjaciół nauk w Przemyślu.

375-/ D —

Lwów 1905

Nakładem Księgarni Polskiej B. Połonieckiego Warszawa: E. Wende i Spka

(8)

SJBUOTEKA UMCb J ’ IUBŁIN

( < . ^ e O | 5 Ł / 3

(9)

Dyletantowi grzechu

TAD EU SZO W I P A W L IK O W SK IE M U

Autorka

(10)

i

OSOBY:

DR. ZYGMUNT SKIERSKI.

JADWIGA, jego żona.

WŁADKA.

STEFANIA, siostra Jadwigi.

MARTA.

TOLA.

JAN, służący Władki.

KASIA, służąca W ładki.

SŁUŻĄCY dra Skierskiego.

(11)

AKT I,

Wytwornie urządzony salonik. W głębi sceny drzwi rozwarte, ciężką portyerą oddzielone od przedpokoju, z którego widać tylko trochę zieleni na tle oszklonych ścian, tworzących rodzaj werandy; na prawo drzwi, prowadzące do dalszych pokoi. W salonie dużo kwiatów egzotycznych, bądź to pod oknami, bądź też porozstawianych. W jednym rogu wsunięte na ukos pianino, w drugim umieszczony szezlong, wysu­

nięty także ukośnie ku środkowi salonu i przykryty dużym perskim dywanem, obok bujak na biegunach. U góry wisi kryształowy świecznik. W kącie pod oknem stoi małe, ale stylowe biurko. Całość urządzenia robi wrażenie dostatnie i wytworne, poważne i dyskretne zarazem. Przeważa ton ciemny. W chwili osłonięcia sceny widzimy Stefanię w le­

żącej pozycyi na szezlongu. Mowa jej spokojna, jakby zmęczona, natomiast ruchy nerwowe, gwałtowne Przy biurku siedzi Jadwiga i pisze. W pokoju zapada zmrok. W chwilach milczenia słychać tik-tak zegara, umieszczonego na biurku

i monotonne uderzenia kropel deszczu o szyby.

JADWIGA (odkłada pióro, przeciera oczy) No!

Nie sposób już dalej pisać! Któraż to wła­

ściwie godzina? (bierze zegarek z biurka i zbliża ku oczom) Vłyobr&i sobie, Stefo, szósta do-

(12)

piero! A tak ciemno! (patrzy w okno) O kro­

pny czas!

STEFANIA To już właściwie dość późno (po chwili) Czy Zymek już wrócił?

JADWIGA (sucho) Nie jeszcze! Wiesz przecież, że dopiero około siódmej wraca.

STEFANIA Tak! tak! Ale dziś nie był wcale przy podwieczorku.

JADWIGA (jakby sobie przypominając) Tak?

Czy nie był? Nie zauważyłam (poprawia się szybko), to jest... właściwie... zapomniałam, że nie był (chodzi nerwowo po salonie, staje p rzy biurku i zapala papierosa; chodzi znowu).

STEFANIA (cicho) Jaguś!

JADWIGA (zatrzymuje się) Co jest?

STEFANIA (serdecznie i bojaźliwie) Nie gnie­

waj się, Jaguś, że cię o coś spytam... ja cię tak kocham... Jagątko moje... jesteś mi wszyst- kiem, co mi w życiu zostało... I dlatego...

widzisz, mam prawo wiedzieć... wszystko wie­

dzieć, co ciebie dotyczy... ja... ja...

JADWIGA (śmieje się) No! no! Wyduś-że na­

reszcie... co masz do mnie!

STEFANIA (z determinacyą) Co jest, na Boga żywego, między wami?

JADWIGA (zdziwiona) Między kim?

(13)

STEFANIA No, nie udawaj... że nie rozumiesz.

JADWIGA Ależ doprawdy...

STEFANIA (wymuszenie) No! między tobą a Zygmuntem?

JADWIGA Ach!... Nic! nic! zupełnie nic! Ale zkąd ci nagle to pytanie? (śmieje się niena­

turalnie).

STEFA Boście tacy dziwni oboje! Powiedz mi prawdę, Jag u ś! Widzisz, czasami mi się wy- daje, że to ja widokiem moim mącę wam po­

godę... (smutno) Bo pewno! taki moralny i fi­

zyczny kaleka jak ja, takie skoszlawienie życia, to pewno niemiłe memento dla młodych i szczęśliwych...

JADWIGA (niecierpliwie) Nie baj głupstw, Ste- fuś! (zbliża się do niej, obejmuje j ą i całuje i siada u nóg Stefy; sili się na wesołość).

Głuptasek jesteś! Lepiej mi, skoro tu jesteś.

Mimo wszystko, coś przeszła, umiałaś wyrobić w sobie tę dziwną równowagę i pogodę, która się wszystkim żyjącym w twojej blizkości udziela.

STEFA (smutno) Jakoś wcale tego wpływu nie widzę po tobie. Przeciwnie, zdaje mi się...

jakbyś stała na jakimś przełomie...

JADWIGA (ze strachem) Na jakim?!...

(14)

STEFA Nie, nie! nie to!... Ale robisz wrażenie człowieka zdesperowanego... goniącego ostat­

kami...

JADWIGA (z gorzkim uśmiechem) Czego?

STEFA Czy ja wiem? Ostatkami nerwów... {ci­

szej) a one jeszcze na tak d ł u g o starczyć muszą Jaguś!

(Chwila milczenia Słychać odgłos kropel desz­

czowych i tykanie zegara)

JADWIGA (nagłym ruchem wyciąga tytonierkę i zapala papierosa )

STEFA (z wyrzutem) Znowu palisz?!

JADWIGA (nerwowo) No widzisz! Coś prze­

cież człowiek mieć musi!

STEFA (jak wyżej) I ty, Jaguś, ty to mówisz!

Ty, która masz swój dom, swoje dziecię i swego męża...

JADWIGA (śmieje się nerwowo, zrywa się i cho­

dzi po pokoju, od czasu do czasu zatrzymuje się by popiół strzepać) Cha! cha! cha! cha!

To! to! to! trafiłaś w sedno! Grunt... męża mieć! Właśnie!

STEFA (ze zdziwieniem', Zkąd ta ironia Jadziu?

Przecież ty wyszłaś za Zymka dobrowolnie...

z miłości... Przecież wszyscy o tern wiedzą!...

(15)

JADWIGA (rozdrażniona) Właśnie! właśnie!...

Kochałam Zymka... wyszłam za Zymka z mi­

łości... był ślub z Zymkiem... organy grały...

Ksiądz pobłogosławił i... finita la comedia...

Co potem, nikt nie pyta!... (ironicznie) Ro­

mans się skończył szczęśliwie... miłość szczę­

śliwie do przystani małżeńskiej zawinęła...

Miłość... Miłość! Cha! cha! cha! cha! Jak poczciwi ludziska nadużywają tego wyrazu!

(śmieje się spazmatycznie)

STEFA (niespokojnie) Czy ty go już... nie ko­

chasz?

JADWIGA (milczy).

STEFANIA (z bolesnym wyrzutem) Jaguś! Dla­

czego taisz się przedemną? Widzę to odda wna, że się w tobie coś rozgrywa... a...

JADWIGA (gorączkowo, urywanie) Dramat! Dra­

mat!... Widzisz, taki modny dramat... bez dra­

matu... dramat bez akcyi. Tak! tak! bez akcyi...

Zabawne to? Prawda? Co? Cha! cha! cha!

(rzuca się w bujak stojący obok szezlongu i za ­ kryw a twarz rękami) Och!

(Długa chwila milczenia, Stefa i Jaga w za­

myśleniu pogrążone).

STEFA (ze zrozumieniem, cicho) Więc ty Zyg­

munta... już nie kochasz?

(16)

JADWIGA (gwałtownie) Ależ ja go nigdy nie kochałam... Mówiono, że to miłość... i ja tak myślałam... A to... wiesz co to było? Cieka­

wość!... Nic więcej, tylko ta piekielna cieka­

wość poznania tego, czego nam do chwili zamążpójścia znać nie wolno!... (śmieje się ner­

wowo) Nie wolno! A ocieramy się o to co krok, od naszego dzieciństwa począwszy...

przeczuciem i tęsknotą duszę i mózg nam nurtuje...

(Chwila milczenia)

JADWIGA (spokojniej, ja kb y idąc za tokiem swych myśli) Owszem, podobał mi się... na­

wet bardzo... Był taki piękny, tyle miał ognia w oczach... i tyle siły w całej postaci... Męz- kość jego czarowała... wszak nietylko mnie...

działał na mnie swoją pięknością... A potem...

potem, kiedyśmy się zaręczyli... kiedy mnie całował i... pieścił... obudził drzemiące we mnie dotychczas zmysły... To co było dotych­

czas niespokojną ciekawością... niejasnem prze­

czuciem... stało się pragnieniem... namiętno­

ścią.. A wszyscy — i ja z nimi — brali to za miłość...

(Chwila milczenia)

(17)

JADWIGA (zapatrzona w przeszłość) A potem...

potem... przyszła chwila ślubu... Prawie nie­

przytomna byłam... Jakto? Więc już?... Zapa nowałam nad sobą i z uroczystym jakimś na­

strojem w duszy czekałam tej wielkiej chwili (szyderczo) tej chwili objawienia... bo wszak objawieniem jest ona dla każdej z nas... nie­

prawdaż?! (przerywa sobie na chwilę, zam y­

ślona) I przeszła!... Tyle nieokreślonych, szar­

piących pragnień... tyle męczących niepoko­

jów... a w zamian za to to bezgraniczne roz­

czarowanie! (ciszej). Więc to to? Tylko to?

Nic więcej ?... I uczułam taki nienawistny żal do Zygmunta! Za co? Na razie nie umiałam sobie zdać sprawy... A potem przypełzła smu­

tna pewność... że go nie kocham... że nawet (nachyla sią ku Stefie) fizycznie nie będzie mi tern, czem... że przy nim będę wiecznie głodna, tym codziennym, szarym, szarpiącym głodem, który zaspokojony być musi... musi.

STEFA (niepewnie) Chyba... chyba wy?...

JADWIGA (prostuje się w bujaku, żywiej) Ależ tak! tak!... I to jest właśnie to wstrętne...

Głodni jesteśmy oboje... Więc jemy to co jest... a nie to, co chcemy... Zygmunt tak- samo... bo i on mnie nie kocha.

(18)

STEFA (jak wyżej) Czy ty... kochasz kogo in­

nego... Czy wiesz c z e g o chcesz?...

JADWIGA (gorzko) Nie wolno mi wiedzieć...

Nie wolno sobie nawet sprawy zdać z tego...

nawet z tego (z naciskiem), że chcę... (sm u ­ tno) a jednak młoda jestem... podobam się...

i mnie się podobają...

STEFA (jak wyżej) A więc ci się jednak ktoś podoba?

JADWIGA (zmęczona) Czy ja wiem?... To takie straszne!... (cicho, tajemniczo) Tak! tak! ktoś!

Ale taki nieokreślony ktoś... Coraz to inną twarz... inną postać przybiera, ale zawsze ko­

goś kogo, znam, kto mi się bardzo podoba...

Nęci mię... nęci, tyle obiecując nieznanych upojeń... I rzucam się z tem palącem pragnie­

niem rozkoszy, ale takiej do syta... do dna...

w jakąś szaloną orgię... w wir wyrafinowanych pożądań... i widzę w koło siebie rozpalone żądzą oczy męzkie... dużo... dużo ich... wy­

ciągam ręce przed siebie (robi odpowiedni ruch) i... budzę się...

STEFA (ze wstrętem) Na Boga! opamiętaj się!

JADWIGA (budząc się, szyderczo) Uspokój się!...

{dopełnia) w ramionach mego legalnego mał­

żonka. Z odrazą do niego... ze wstrętem do

(19)

siebie... Ale cóż to kogo obchodzi? Wszak to moja sprawa... moja czysto osobista sprawa...

Cha! cha! cha! cha! (zmienia ton) I tak całe życie będzie... całą młodość... (szyderczo) Jak pies warować u wrót swej cnoty małżeńskiej... by się nawet cień jakiegoś obcego przybysza tam nie wkradł...

Milczenie.

(Jadw iga w staje nagle, nachyla się i całuje siostrę) Biedactwo ty moje serdeczne!... Na co ja ci to wszystko mówię... i niepotrzebnie rozdrażniam! Mam tylko tę jedną pociechę...

że ci opowiadam o tern wszystkiem, coś tak...

jak ślepemu o kolorach...

STEFA (smutno) To jest właśnie to dziwne, że każdemu cierpiącemu się wydaje, że on jeden tylko cierpi... że jego cierpienie jest najbo­

leśniejsze... wogóle, jedyne... na jego wyłą­

czną plagę wymyślone... (cicho) Popatrz na mnie... mam 24 lat... i co miałam? Co mam?

Smutne nasze dzieciństwo, młodość spędzoną na borykaniu się z całą rodziną o człowieka ukochanego... potem ta szalona chęć należe­

nia do niego mimo wszystko i wszystkich...

(ciszej) i na to, ten ciężki zarzut z jego ust,

(20)

żem: samiczka... I co mi z tego wszystkiego zostało ?... On umarł... a ja pozostałam z gar­

ścią wymykających mi się coraz bardziej wspomnień... z poszarpanemi nerwami... i...

niezaspokojonemi pragnieniami młodości...

Jaki mój dorobek życiowy?... Nieuchwytny cień... minionego snu...

JADWIGA (cicho) Ale miałaś właśnie ten sen...

inne mają tylko męczącą marę tego snu...

STEFA Snem się nikt nie zadawala... Nic nie miałam... Sen śmierć zmiata... Ludzie umie­

rają... a namiętność ludzka żyje i domaga się u źyjących swoich praw... Wy mię wszyscy macie za idealistkę... do cielesnych porywów wcale nie zdolną... Sama sobie taki pozór nadaję... kpiąc gdzie mogę z miłości i zako­

chanych... bo wiem przecież, że byłabym śmieszną porywać się z tą moją nerwową cho­

robą do życia... do miłości, do... podobania się... (milczy — po chwili) Wiesz, Jaga! często przychodzi mi gorąca chęć spotkania takiej kobiety, która... (waha się) która należała...

do niego... i słyszeć z jej ust... jak to było?

I przymykam oczy... a ona opowiada... a ja słucham... ona mówi... a ja widzę Gutka obok siebie... blizko... uśmiecha się... całuje mię

(21)

i pieści... och! jak pieści... I nagle znowu, widzę nad sobą jego ironicznie skrzywioną...

trupio-siną twarz... i słyszę wśród tych pie­

szczot... suchy szczęk piszczeli trupich...

JADWIGA (z przerażeniem) Przestań! Na Boga!

STEFANIA (smutno) Widzisz Jaguś! I tak bę­

dzie całe życie... Zawsze... zawsze... Nigdy nie zaznam pieszczot... nikt mię nigdy nie nazwie swoją... Całe życie borykać się będę z tern czego nigdy nie poznam... i buntować...

JADWIGA Och! ten bunt!

STEFA Nietylko my Jaguś! Za nami i przed nami legion takich ciekawych i żądnych, a...

skrępowanych... (cierpko) Ale, opowiadają lu­

dzie, że skutecznym lekiem na takie przypa­

dłości jest... praca. Ja się ruszyć nie mogę...

ale ty? Powinnaś pracować... Masz talent i taki sukces za sobą...

JADWIGA (gorzko) Taki sukces!... Czy można to sukcesem nazwać?... pierwsza moja praca wywołała taki gorący protest ze strony kry­

tyki. „Monomania erotyczna". Oto czem mię kilku z nich uraczyło... A teraz znowu piszę...

ale co z tego?... Mogę tylko to pisać co czuję...

tak życie pokazać jak ja je widzę... Nie! co ' mówię!? Tak jak je wszyscy widzą., tylko

(22)

widzieć nie chcą... Rzucać krwawy dorobek własnych bólów i gorzkich doświadczeń na pastwę całej rzeszy obłudników! Czy warto?

Bo przecież ci widzowie w teatrze wiedzą chyba i czują, że ja prawdę mówię, że to moja i ich dusza przenicowana, patrzy na nich swoją chropawą, trędowatą powierzchnią...

Ale widzisz, każdy z nich to esteta na małą skalę... na własną rękę... on lubi tylko to co piękne i gładkie... i nie razi!... Ostatecznie, zrobi ci nawet i tę łaskę, i przyzna ci... że skoroś pisał... to pewno widziała te brudy...

może u siebie... może u drugich... ale broń Boże u niego... on, to porządny człowiek.

Krytyka ci znowu nawymyśla, ale z innej beczki... z górnego tonu... (z emfazą)-. „By­

łoby bardzo smutno gdyby młodość tak wy­

glądała jak ją szanowny autor — bo uważasz autor jest zawsze szanowny — przedstawia...

Młodość ma „lotne ideały", górne porywy, patrzy jasno i w poczuciu szczytnych obo­

wiązków pracuje poważnie i toruje drogę przyszłym pokoleniom. Należy tylko ubolewać nad autorem, że idąc w kierunku rozpano­

szonego dekadentyzmu tern wysuwaniem na plan pierwszy „nagiej duszy" — jak mu się

(23)

pewno wydaje — paczy naszą w gruncie zdrową i silną podstawę". Że ta młodość prze- dewszystkiem chce jeść... kochać... szumieć...

to na drugi plan... To się rozumie... ale się o tern nie mówi... Inny znowu, pojmując rzecz trochę inaczej — przylepi „szanownemu" auto­

rowi etykietę „wybujały erotyzm" lub coś po­

dobnego... ot, jak wygląda „sukces"... No nie?!

STEFA (zamyślona) Może gdybyś musiała na chleb pracować, o byt walczyć...

JADWIGA Ej! nie wierz w skuteczność takich środków... Trudno stłumić to co się w nas rwie i miota... Masz dowód chociażby na Zymku...

Wszak ciężko pracuje, od wczesnego rana do wieczora... czasem do późnej nocy... W do­

datku praca absorbująca i... ogromnie odpo­

wiedzialna... często waży w swem ręku życie i śmierć człowieka... a jednak... (urywa).

STEFA A jednak co?

JADWIGA No, nie widzisz?

STEFA Co?

JADWIGA Ten wieczny w nim niepokój... tę gonitwę za pracą bez wytchnienia... to zagrze- bywanie się w badaniach naukowych, czego nigdy nie miał, nareszcie, (ciszej) ten flirt i stosuneczki w Ustroniu, tak nielicujące z jego

(24)

zwyczajną powagą i jego przekonaniami... cóż to jest, jeśli nie...

STEFA (żywo) To twoje przywidzenia... A że pracuje ciężko i zachłannie... no, nie dziwię się, wszak macie dziecko... chce je należycie wychować, a może i grosz jaki zostawić...

Wszak Władkę tak kocha...

JADWIGA (gorzko) Tak! tak! Władzię... (z na­

ciskiem) Władkę!

STEFA (zdziwiona) Co znaczy ten ton?

JADWIGA (śmieje się) A no nic!... Czy ci to imię nic nie przypomina?

STEFA (z namysłem) Nic.

JADWIGA (lekko, ale z tajonym bólem) No, dajmy temu spokój (milczenie). Wiesz ty kto dziś u nas będzie? Władka wróciła po wiel­

kim sukcesie, odniesionym za granicą... i pe­

wno dziś przyjdzie...

STEFA (przerywa, podnosząc się gwałtownie, siada na szezlongu) Coś ty powiedziała? Czy twoje pytanie... czy to w związku... (z wybu­

chem) Jadziu, co to znaczy ?...

JADWIGA (sarkastycznie) Ach! Zelektryzowało cię to! (uspokaja ją , ale w tonie powyższym).

No! no! no!... Widzisz... jakam spokojna...

śmieję się z niej... z tej tragedyi... pięć lat się

(25)

śmieję... śmiej się i ty Stefo... to więcej nie warte... Cha! cha! cha! cha!

STEFA (chwyta się za głowę) Więc Zymek...

Zlituj się... Więc Władka... to nie twoje dziec...

JADWIGA (z ironią) Ależ moje, moje.... Tylko...

widzisz... są ptaki, które cudze jaja wygrze­

wają... nie wiedzą o tern... przyniesie je sam­

czyk niespostrzeżenie... Nie musisz tego brać w literalnem znaczeniu... (śmieje się).

(Chwila milczenia, wchodzi służący i rozkręca światło, w pokoju robi się ja sn o ; służący w y­

chodzi).

JADWIGA (ciągnie dalej, cicho; ręce ma splecione na kolanach) Przypatrzyłaś ty się kiedyś oczom Władki? Ma czarne... my oboje mamy niebieskie.

STEFA (bezdźwięcznie) No i cóż z tego? Ma...

bo... bo... bo ma niebieskie.

JADWIGA (ironicznie) Taaak? a czy nigdy nie przyszło ci na myśl, dlaczego córka nasza nazywa się... Władysława... mimo, żem się Zymkowi w tern silnie sprzeciwiała?

STEFA (jak wyżej) Czysty przypadek... A... a...

dlaczegoś się sprzeciwiała?

JADWIGA Bom wiedziała...

(26)

STEFA (z rozpaczliwą niecierpliwością) Co? jak?

Więc pocoś szła za niego!

JADWIGA (smutno) Zapóźno się dowiedziałam...

(tajemniczo) Raz... raz... zaraz po ślubie....

wiesz... w ekstazie upojenia... wyszeptał to imię... bezwiednie wybiegło jnu z ust... spo­

strzegł się... chciał je zatrzeć gorącą piesz­

czotą... ale, ja zrozumiałam.

STEFA To chyba przywidzenie!... Dlaczegóż się u licha z tobą, a nie z nią ożenił?

JADWIGA (sucho) Tego nie wiem.... to już ich tajemnica.

(Słychać pukanie).

Proszę wejść.

(W chodzi Jan, młody, porządnie ubrany, pięknej tw arzy i pięknie zbudowany mężczyzna, z pła­

szczem gumowym, kłania się i rozgląda dokoła, ja kb y czegoś szukając).

JAN Wielmożna pani kazała mi tu przyjść po siebie.

JADWIGA (przykłada pince-nez do oczu) Kto taki?

JAN Wielmożna panna Mirska.

JADWIGA (ciągle mu się przypatruje; z drże­

niem w głosie) Ach tak! Dobrze — proszę

(27)

to zostawić. Panny Mirskiej jeszcze tu nie ma... ale za chwilę pewno przyjdzie.

JAN (kłania się) Czy wielmożna Pani rozkaże czekać?...

JADWIGA Nie!... Zresztą... nie... nie... Może odejść.

JAN (kłania się, wychodzi).

JADWIGA (odprowadza go wzrokiem do drzwi).

STEFA (ciągnąc dalej) Czyś ty nigdy nie mówiła z nim o tern?

JADWIGA (przestraszona, gwałtownie) Z kim?

O czem?

STEFA. No... z Zygmuntem... o Władce.

JADWIGA (jakby budząc się ze swoich myśli) Ach tak!... Nie! nigdy, (po chwili, snując da­

lej myśl poprzednią, z mieszaniną namiętności i wstrętu w głosie). Czy widziałaś tego mło­

dzieńca?... Prawda... jaki piękny?

STEFA (zdziwiona) Zkąd ci to znowu? Któż to jest?

JADWIGA (zmęczonym głosem) Model Władki...

Adam w kompozycyi, którą się tak wsławiła.

(cicho w zamyśleniu). Dla mnie... jeden z wielu...

STEFANIA (nierozumiejąc) Co? Co takiego?

JADWIGA (otrząsając się ze swoich myśli, zmę­

czona) Nic! nic! Mówię właśnie, że to jest

(28)

Adam w kompozycyi... którą się tak wsławiła Władka...

( W tej chwili wpada z przedpokoju szybko Władka Mirska, rzuca się Stejie i Jadwidze

kolejno na szyję, mówi żywo):

WŁADKA No! Jakże się macie małpy kochane?

Jak widzę, zawsze wam głupstwa w głowie.

Rozbieram się w przedpokoju... a tu dolatuje mię coś o jakichś młodzieńcach... Adamach...

(z udanern oburzeniem). Fe! Wstyd! Żeby też porządne kobiety o niczem innem nie mó­

wiły...

JADWIGA (sili się na wesołość) Właśnie był tu twój służący... ten Adam z twojej grupy...

Zwracałam właśnie uwagę Stefy jaki piękny..

WŁADKA (z błyszczącemi oczami, filuternie):

A ja jestem jego Ewą... nie zazdrościcie mi?

Prawda, że pięknego sobie wybrałam... (do Jadw igi) Podoba ci się?...

JADWIGA (wymijająco, z przykrością) Piękny jest... A ty jesteś dawny urwipołeć. Jeszcześ się nie ustatkowała?... No! ale pokaźno się...

jak ty wyglądasz? Tutaj, pod światło... (ciągnie j ą za sobą). Jak też laureatki wyglądają? (przy­

patruje się je j) Wiesz, że właściwie jeszcze

(29)

wyładniałaś... zeszczupjałaś tylko... i przybył ci taki dziwny wyraz...

WŁADKA (ciekawie) No!?

JADWIGA Jakiś wyraz cierpienia... czy tę­

sknoty.

WŁADKA (cicho) Może jedno i drugie.

STEFA Choraś?

WŁADKA (cierpko) Coś niby! (do Jadwigi).

Masz coś do kurzenia? (Jadw iga podaje j e j papierosy). Dobrze stara! (do Stefy). Jakżeż

ty Stefuś? zdrowszaś?

STEFA Ej licha tam! Jeden dyabeł!...

JADWIGA Oho! już wpadacie w dawny ton.

WŁADKA (żywo) Pamiętacie? Te kursa, te do­

bre, kochane czasy, te utarczki z profesorami, te platoniczne uczucia dla niektórych.. Nie!

Byłyśmy czasami wprost bezczelne! Pamiętasz, Stefa, Krogulca? „Panno Stefanio (naśladuje profesora), to jest źle, ta noga jest stanowczo za krótka” (stanowczo, naśladując Stefę): „Pa­

nie profesorze, profesor się na tern nie rozu­

mie, bo to jest czysto kobieca rzecz” ! (śmieją się wszystkie).

STEFA (ożywiona) Pamiętacie tego pięknego górala z aktów wieczornych? Taki był piękny...

i taką gibką miał postać!... Ostrzyłyśmy na

(30)

nim swój dowcip, co wlazło... A Krogulski powiada „Pani, panno Stefanio, będzie pozo­

wał z przodu, a pani, panno Władysławo z tyłu“, a my po krótkiej naradzie oświad­

czamy mu z całą powagą, że będzie przeci­

wnie. „Ja panie profesorze wolę go z biernej strony", a Władka: „a ja panie profesorze, wolę jego czynną stronę". Biedaczyna! tak się rumienił.

(Śm ieją się znowu).

WŁADKA (z ajektacyą] Och! Promienna i pło­

mienna młodości! (żywo). Aha! Pamiętacie jak Jaga narysowała karykaturę prof. Majew­

skiego... Trochę się w niej durzył... Wzrok pijanego natchnieńca, chwytającego szponami w powietrzu... wymykające mu się natchnie­

nie...; natchnienie: naszkicowany autoportret Jagi z wystającym językiem, robiący palcami długi nos goniącemu je profesorowi. Przy- chwytał ją szelma... gniewał się trochę... ale sam przyznał, że karykatura pod względem pomysłu i rysunku wspaniała (śmieje się).

Ale... ale... cóż to, Jaga? sprzeniewierzyłaś się, jak słyszę i malarstwu? Podobno piszesz, i to

— z powodzeniem ?..!

(31)

JADWIGA E! głupstwo! I mówić o tern nie w arto!

WŁADKĄ Cóż to? skromność?

JADWIGA (zagadując) Pamiętasz Władka, jak wam na kursach zrobiłam pewnego dnia nie­

spodziankę oświadczając, że jutro „za mąż idę“ ; wszystkie mi winszują, a ty zawzięcie pracujesz; zbliżam się nareszcie do ciebie i opowiadam ci to, żegnając cię zarazem. Nie!

nie zapomnę jak po wypowiedzeniu swoich najszczerszych życzeń kopłaś mnie nogą w pe­

wną część ze słowami: „a to w imieniu sztuki".

WŁADKA (paląc ciągle, z przykrością) Ej! masz też o czem wspominać!

JADWIGA (z bolesnym uśmiechem) No i cóż?

dużo ci dała ta twoja sztuka?

STEFA (żywo) No, Władka ma chyba wszystko, do czegośmy się wszystkie niegdyś tak pięły...

Ma więcej, ma pracę... rozgłos... nawet sławę...

i to czegośmy tak pragnęły... samodzielność...

niezależność...

WŁADKA (z bezwiedną goryczą) Tak! tak! Nie­

zależność... zupełną niezależność.

JADWIGA Czyżby nie?

WŁADKA (żywo) Owszem! owszem! Dała pracę!

(32)

sławę... chleb... dobrobyt, nawet... niezale­

żność. Tak! tak!

JADWIGA (patrzy na nią badawczo) Nieszcze­

gólnie wyglądasz! Czy ty przypadkiem nie gorączkujesz? (bierze j e j rękę).

WŁADKA Myślisz? Może... może... Nie wiem zresztą, (rzuca się w bujak i przym yka oćzy).

Zmęczona jestem... wyczerpana...

JADWIGA (obejmuje j ą serdecznie) Cóż ci to, ptaszyno moja? Przepracowałaś się? co?

WŁADKA (zmęczonym głosem) Pracowałam dużo... gorączkowo... W gorączce też moje dzieło jury i publiczności oddałam... A potem poszłam na wystawę... przypatrzyć mu się.

Stanęłam przed moim utworem... i wydał mi się cieniem tego co czułam... czemu wyraz dać chciałam... bladym cieniem tylko... A sły­

szane pochwały wydały mi się ironią... drwi­

nami z mojej niem ocy.. I taki mię wziął żal do siebie samej... Wszystkie moje porywy...

całe ciepło mojej krwi serdecznej wlałam w to dzieło... wszystkie przeczucia mojej duszy i tęsknice mojej młodości, wtapiałam, rzeźbiąc w zimny marmur... I łudziłam się, że tchnąw­

szy weń moje smutki i niepokoje, moje bóle i szamotania się, uwolnię siebie od nich... że

(33)

dam wszystko z siebie... a we mnie zapanuje spokój... (zamyślona) Tak... łudziłam się tylko (kaszle).

JADWIGA (niespokojnie) Dawno tak kaszlesz?

WŁADKA (nie uważa na to) Myślałam, że to nostalgia... i wróciłam do kraju... tydzień za­

ledwie... a już mię gna dalej... gdzieindziej...

byle nie tu, gdzie jestem... gdzieś, gdzieby mnie nie było (kaszle znowu). Plotę, prawda?

JADWIGA Czyś się radziła lekarza?

WŁADKA (oburzona) Co? Lekarza? A to po co?

JADWIGA (uspakajająco) No nic! Tak tylko...

pytam (walczy ze sobą, waha się). Władka, wyjedziesz z nami na kilka miesięcy. Zygmunt ordynuje w Ustroniu przez lato. Wypoczniesz.

STEFA (patrzy zdziwiona na Jadwigę).

WŁADKA (żywo) Nie! nie! Myślisz, żem chora?

Ani się śni, głupstwo! To minie...

JADWIGA (obejmuje ją , ciepło) Władek, mój Władek... dla mnie to zrobisz.

WŁADKA (przedrzeźniając) Nie zrobisz (zbacza na inny temat)-. Ale, ale, gdzież to moja pieszczocha... Władzia?

JADWIGA (prostuje się, zimno) 7. boną... w są­

siedztwie... Bawi się z dziećmi.

WŁADKA (ciepło) Szkoda! Takbym ją widzieć

(34)

pragnęła. Czy wspomina też czasem ciocię Wja?

JADWIGA Owszem często... (z bezwiedną g o ­ ryczą) Wszyscyśmy cię tu wspominali często...

Zresztą wiesz przecie jak ją do siebie przy­

wiązałaś.

WŁADKA (cicho) Maleństwo serdeczne (patrzy na zegarek) Ale to już po siódmej... spotka­

łam się z Martą... obiecała przyjść po mnie o siódmej.

STEFA Cóż Marta? Tak rzadko przychodzi do nas.

WŁADKA A no nic! Dzieci uczy. Na chleb zarabia, by mama i siostrzyczki miały „papu".

STEFANIA (surowo) Nie ironizuj, spełnienie obowiązku, to wielka rzecz.

WŁADKA (szyderczo) Taak! Że też ty musiałaś z morałem wyleźć!... Zresztą może masz ra cyę... spełnienie obowiązków... to dużo... inni i tego nie umieją...

( Wchodzi Marta skromnie ubrana, gładko ucze­

sana, trochę zasuszona, ale jeszcze przystojna, 33 lat panna, z kilkoma zeszytami pod pachą).

MARTA (wesoło) Jak się macie dziopy kochane...

Wieki was nie widziałam... Nie dziwcie się

(35)

starej Marcie. Drypcze ze szkoły na lekcye i z lekcyi do szkoły... prawie, że nóg i czasu nie starczy (zbliża się do Stefanii). No i cóż ty kwoko jedna?... Kiedy próżnować przesta­

niesz i do pracy się zabierzesz?

STEFA (gorzko) Jak widzisz, nie ma widoków, by to tak prędko nastąpiło!

MARTA (przeciera cwikier) Widzicie wy tę kwokę starą? Staraś a głupia z przeprosze­

niem. Wyglądasz jak samo zdrowie, ino pa­

trzeć jak wstaniesz i na nowo żyć zaczniesz...

STEFA (gorzko) My obie Martuś... obie.

MARTA Cóż ty myślisz, że ja kpię, czy co?

Zobaczysz, jak jeszcze zakwitniemy.

STEFA (uśmiecha się, pobłażliwie). Tak! tak!

„Ty różą, a ja leliją".

MARTA Cóż to? nie wyglądam to może na różę.

Trochę przywiędła wprawdzie, (obraca się na obcasie i przedstawia tak śmieszny widok, że się wszystkie śmieją. IV drzwiach staje Dr. Skierski, nie widząc W ładki siedzącej w bujaku i palącej, śmiejąc się chwyta Martę za rękę i mazurowym krokiem sunie w prze­

ciwną od bujaka stronę, powtarzając *dziś, dziś, dziś...* »z życiem*, okrąża salon i nagle staje przed szezlongiem j a k wryty na widok Władki.

(36)

JADWIGA i STEFA {badawczo patrzą na Z y g ­ munta i Władkę).

WŁADKA (swobodnie) Brawo Panie Doktorze!

Poznać po panu, żeś w karnawale nie pró­

żnował... zawsze niezrównany, nieprześcignio- ny danser.

Dr SKIERSKI (który tymczasem ochłonął kłania się głęboko z ironią) O Pani... (Podaje j e j rękę).

A teraz pozwoli Pani powinszować sobie sukcesu odniesionego za granicą i (ciepło) ser­

decznie przywitać, (wita się z obecnemipo kolei).

WŁADKA Dziękuję panu... ale zarazem i po­

żegnać. (do M arty) czas iść.

Dr. SKIERSKI (z żalem) Czy to ja Panią (poprą wia się) Panie wystraszyłem?

WŁADKA Cóż znowu! za wiele Pan sobie przy­

pisuje. (kaszle, rzuca niedopalony papieros).

SKIERSKI Cóż to znowu?

WŁADKA (jibierając się, Skierski pomaga je j) Kaszel. Czy nie słyszy Doktor?

SKIERSKI (przedrzeźniając) Owszem słyszy i dziś jeszcze Panią odwiedzi; takich rzeczy się nie lekceważy.

WŁADKA (tak samo) Jeśli nie chce być z po­

minięciem wszelkich praw gościnności strącony ze schodów, to nie przyjdzie.

(37)

SKIERSKI (ironicznie) A! wobec takiej groźby...

(kłania się, przez chwilę patrzą na siebie) WŁADKA (cierpko) No! żegnam doktorze. Dzię­

kuję za rycerską pomoc. Pa! małpy kochane.

Wpadnę tu jeszcze do was, nim mię znowu gdzie poniesie, (do Jadwigi) Pa, kochanie! a uściśnij twoją małą od cioci Wja.

MARTA (do Stefy, żegnając się) Trzymaj się Stefek! A założymy razem pensyonat i będzie­

my dzieci wychowywać. (W ładka i M arta odprowadzone do drzw i przedpokoju przez Jadw igę i Zygm unta wychodzą wołając: Do- tCJi branod Dobranoc!)

LUBLIN (Jadw iga i Zygm unt wracają do salonu) ZYGMUNT Gdzie Władka?

JADWIGA Pewno już w swoim pokoju. Była naprzeciw, u Garskich.

ZYGMUNT Tak? pójdę zobaczyć co robi. A tym­

czasem kaź nakryć i kolacyę wcześniej podać.

STEFA (ze strachem) Czy ty znowu gdzieś idziesz, Zymek? Takiśspracowany,zmęczony, (zprośbą) zostań z nami dziś wieczór.

ZYGMUNT (wahająco, nie patrząc na kobiety idzie ku drzwiom) Nie mogę... Mam jeszcze pacyenta.

JADWIGA (patrząc za nim) Czy to Władka?

(38)

ZYGMUNT (już u> drzwiach na prawo, obojętnie) Tak (wychodzi).

JADWIGA (śmieje się nerwowo)

STEFA (niecierpliwie) Czego ty się śmiejesz tak spazmatycznie? Nie kochając go, nie jesteś chy­

ba zazdrosną?

JADWIGA (dziko) Nie! N i e ! ...Ja mu tylko zazdroszczę swobody ruchów...

(ciszej) swobody grzechu.

Kurtyna.

(39)

AKT II.

Pracownia rzeźbiarska o trzech oknach. W wielkim nieładzie porozstawiane biusty... fragmenty kompozycyj, sztalugi ma­

larskie z rozpiętem płótnem. Na ścianach porozwieszane akta i studya rozmaite, obok nich pod ścianą rama do punktowa­

nia... dalej nieco model gliniany i bryła kamienia już wy­

punktowana. W jednym rogu pokoju stoi stół zarzucony liniami, kredką, ołówkami i rozmaitego kalibru dłutkami oraz innemi narzędziami rzeźbiarskiemi... obok stołu dwa krzesła.

W drugim rogu szezlong. W chwili podniesienia kurtyny stoi Władka przed sztalugami i rysuje węglem głowę siedzą­

cej przed nią Marty. Opodal siedzi Jadwiga i przypatruje się.

WŁADKA (odstępuje od obrazu i mierzy go wzrokiem) Ach! te twoje oczy, Marta, do roz­

paczy mię doprowadzają...

MARTA (drwiąco} K t tak?! A to dlaczego?

WŁADKA Ot, teraz naprzykład! znowu mają inny wyraz! Co chwila inny!

MARTA (jak wyżej} A jakiżbyś ty chciała?

WŁADKA (rysując) Ten... Ten... tęskny. Jaki tak często miewasz.

MARTA (jak wyżej) Tęsknota i ja?!

WŁADKA A jednak miewasz go! Zdaje się jednak

(40)

tylko wtedy, kiedy ci się wydaje, że nikt na ciebie nie patrzy.

MARTA (drwiąco) Tak?!

WŁADKA No! nie patrz tak drwiąco!

MARTA No widzisz! złośliwość jest przecież ce­

chą starej panny.

WŁADKA Kiedy bo ty wcale złośliwą nie jesteś.

MARTA (przymyka w tej chwili oczy i chwyta się za głowę) Proszę cię... otwórz okno... tak tu duszno... przestań na chwilę...

WŁADKA (szybko okno otwiera) Znowu? (do Jadw igi) Wyobraź sobie, już drugi raz pod­

czas dzisiejszego siedzenia dostaje taki zawrót głowy! (do Marty) Czemu ty się lekarza nie poradzisz?

MARTA (słabo) Owszem... radziłam się nawet.

WŁADKA No i co?

MARTA (opanowała się, drwiąco) Dziwił się, żem za mąż nie wyszła i radził to jeszcze zrobić...

No, ale już dobrze, rysuj dalej.

(Milczenie. Władka rysuje)

JADWIGA (która z uśmiechem przysłuchiwała się temu, bierze leżącą na stole książkę, z d z i­

wiona) Oho! Czyjaż to lektura?

MARTA (odwraca się szybko) Moja.

JADWIGA W sam raz na twoje zawroty głowy.

(41)

MARTA (kpiąco) Myślę, że jestem w tym wieku, w którym mi żadna chyba książka już nie zaszkodzi.

JADWIGA (obojętnie) Nie! Nie! Dziwię się tylko, że ty (nacisk) właśnie to czytasz.

WŁADKA (rysując) Cóż to za książka?

JADWIGA (obojętnie) „Afrodyta" Pierre Louys’a.

WŁADKA (kaszle) Hm!... (po chwili) Masz ra- cyę, Marta, podaj łapę!

JADWIGA (drwiąco) Siostrzane dusze!... Masz papierosy?

WŁADKA (szukając oczami} Nie! Nie ma. Za­

dzwoń, a przyniesie.

JADWIGA (dzwoni)

(W chodzi Jan i kłania się, obejmując wzrokiem obecne kobiety)

WŁADKA (krótko) Papierosy.

JAN (kłania się, wychodzi).

WŁADKA (woła za nim) I koniak Jan przyniesie z piwnicy!

MARTA. Po co ty trzymasz tego błazna?

WŁADKA (ciągle rysując) Albo co?

MARTA No nic! Ale jabym tego nie zniosła.

WŁADKA Czego?

MARTA No! ten jego dziwny wzrok, kiedy pa­

trzy na kobiety...

(42)

JADWIGA Cóż w tem złego? Wie, że jest piękny i że mu się z przyjemnością przypatrujemy.

MARTA To zdaje się wzajemna adoracya... Bo patrzał szczególnie na ciebie... ale to tak...

jakby... (waha się)

JADWIGA (wyczekująco) Jakby?

MARTA (z tajonym wstrętem) Jakby... jakby cię rozbierał do naga.

WŁADKA (przez zaciśnięte zęby) To jest właśnie...

takie... podniecające, (po chwili, swobodnie) Zre­

sztą masz nawet racyę. Mea culpa! Moja ciężka wina, bom go sama w taką zarozumiałość wbiła. Zmuszona wyjechać wówczas za gra­

nicę...

JADWIGA (przerywa) Powiedz mi, Władka, cze­

muś ty wówczas tak nagle wyjechała?

WŁADKA (patrzy na nią badawczo) Nie wiesz?

Naprawdę nie wiesz? (lekko) Mniejsza o to.

Otóż, zacząwszy zaledwie moją pracę, byłam zmuszona wyjechać za granicę. A kiedym osiadła w Monachium powzięłam myśl skoń­

czenia jej i zatelegrafowałam po Jana.

JADWIGA (drwiąco) Cóż to, nie mogłaś mo­

dela znaleść w Monachium?

WŁADKA Owszem, owszem. Był... niejeden nawet... Ale do mojej odwrotnej koncepcyi

(43)

raju, trzeba mi było modela bardzo subtel­

nego. Bo widzisz i model musi mieć pewną kulturę... a tamci w Monachium... zepsuci po­

wodzeniem i popytem... mają taką bezczelną pewność siebie.

JADWIGA {ja k wyżej) To jest właśnie to po­

ciągające... zgodne nawet z twoim zamiarem artystycznym.

WŁADKA (poważnie) Mylisz się... {zamyślona) Adam musi mieć ten zimny, dziwny czar i tę subtelną... dyskretną... a nie krzyczącą pewność siebie... bo tylko taki pociąga i obezwładnia kobietę.

MARTA (szyderczo) Mówisz jak doświadczony strategik.

WŁADKA Alboż to jednę próbę ogniową prze szłam ?

JADWIGA (szyderczo) I nie spaliłaś się ? WŁADKA (z komiczną powagą) Niestety! zaw­

sze wychodziłam cało.

JADWIGA {chrząka znacząco) Hm! Hm!

WŁADKA Cóż to? Wątpisz? Nie wierzysz mi?

JADWIGA Nie! Nie! Tylko mi się to takie nie prawdopodobne wydaje. Ja bo naprzykład na twojem miejscu, mając twój temperament, mło­

dość, swobodę i niezależność...

(44)

WŁADKA Niezależność!... Niezależność... To taka względna rzecz... Nie mam obowiązków dla nikogo... jestem materyalnie nieskrępo­

wana... Tak? To chciałaś powiedzieć. Ale to zupełnie co innego... (zamyślona) Widzisz...

ja naprzykład... mam takie dziwne uczucie człowieka, stojącego u stóp góry. Gna go coś gorączkowo na szczyt. Po co? Na co?...

(szyderczo) Bo ze szczytu przepaść widoczna, i pnie się bez tchu... gna g o. gorączka p o ­ znania, zgłębienia tej przepaści... rozkoszuje się przeczuciem tego zawrotu głowy... oszo­

łomienia... które go ogarnie tam... na górze...

na granicy tego, co widzi... a tego, czego nie zna, a co tajemniczością swoją pociąga... Zdaje mu się, że się w nią rzuci... (powoli) Dobiegł szczytu... stanął na samym skraju przepaści...

i spojrzał w dół. Z tajemniczej, nieznanej głębi wieje jakiś nęcący urok, a zarazem wstręt i strach... I nagle zamiast rzucić się tą naj­

prostszą drogą w dół, odwraca się zimny i obo­

jętny... i wraca... z tern samem pragnieniem, z tą samą niezaspokojoną ciekawością na dół...

tylko... nie tą karkołomną, wstrętną drogą, która nęci i odpycha, ale krętemi... bocznemi ścież­

kami. (Cicho) To bezpieczniej... Cha! Cha! Cha!

(45)

JADWIGA (szyderczo) To znaczy?

WŁADKA To znaczy? Ano nic! Rozgrzewam się od czasu do czasu koniakiem i pławię się w roz­

bierających mię do naga spojrzeniach Ada­

mów... (śmieje się histerycznie) (Milczenie)

MARTA (zamyślona) Wiesz, Władka, co mi się przypomina?

WŁADKA No?

MARTA Pamiętasz tę nowelę Oli Hansson... czy­

tałyśmy ją w swoim czasie razem... „Głuche kwiecie"... Tyś także takie tępe, głuche kwie­

cie...

WŁADKA Może... może być...

( Wchodzi Jan, stawia papierosy, koniak i kieli­

szki i wychodzi).

WŁADKA (nalewa kieliszki) No, małpy! pijcie!...

Marta!... nasze kawalerskie!

MARTA (chwyta j ą za rękę) Nie będziesz piła!

WŁADKA (z prośbą i męką w głosie) Muszę, Martuś... muszę!...

MARTA (puszcza j e j rękę, gorżko) Czy i to cię podnieca?

JADWIGA (podnosi kieliszek do ust) Dajże jej

(46)

spokój, Marta... (szyderczo) Ty czytasz Afro­

dytę Louys’a... Ona koniak pije... (wzrusza ramionami) Co kto woli! (trąca się z Władką kieliszkiem)

MARTA (szyderczo) A ty?

JADWIGA (zmieszana) Ja? (z determinacyą) Je­

dno i drugie.

WŁADKA (patrzy przez chwilę na Jadwigę i wy­

bucha śmiechem) Cha ! Cha ! Cha ! Bra\fro ! Brawo Jaga! Rozumiemy się. Tęgi z ciebie psycholog. Prawda?... ciekawe z nas typy, co?

(wychyla kieliszek)

JADWIGA (pijąc koniak) Wcale nie. Codziennie spotykane...

WŁADKA No nie! nie! myślę tylko tak... dla cie­

bie... dla twoich obserwacyj!... eksperymentów!

JADWIGA (żachnąwszy się) Ach!

WŁADKA (nalewa znowu kieliszki) No, Marta?

ty nie pijesz? Cóż to? nie ślubowałaś chyba na wszechstronną wstrzemięźliwość?...

MARTA (bierze kieliszek w rękę i robiąc zalo­

tny ruch) Popatrz Władka! możebyś ze mnie zamiast „Tęsknoty" „Bachantkę" zrobiła? Nie do twarzy mi z tern może? co?

WŁADKA (chmurno) Po co ze siebie błazna ro ­ bisz?

(47)

MARTA (tak samo) Po to, żeby drudzy nie ro­

bili.

WŁADKA (rzuca się j e j na szyję) Nie gniewaj się, Martocha!

MARTA No! no! Dobrze już! Tylko zapamiętaj sobie to mądre słowo..., że w domu, w któ­

rym się ktoś powiesił, nie mówi się o sznu­

rze...

WŁADKA (prosząco) Nie chciałam cię przecież dotknąć... (cicho) Myślałam, żeś już zapomniała, przebolała przeszłość.

MARTA (gorzko) Zapom niała!... Przebolała!...

(cicho) Stłumiłam ją, zdławiłam w sobie. Tak być musiało.

WŁADKA (z litością) I wystarcza ci to mono­

tonne, szare życie obowiązku?

MARTA (cicho) Musi wystarczyć.

JADWIGA (szyderczo) Tak! tak! musi wystar­

czyć! Od czasu do czasu tylko zalatuje ją przeszłość echem tęsknoty i wówczas... (śmieje się) czytuje Afrodytę Pierre Louys’a... Ciekawe, ile w nas blagi nawet przed samym sobą...

może bezwiednej...

MARTA (taksamo) Och! W tym wypadku skom­

promitowała cię twoja psychologia... lub w naj­

lepszym razie przyszła o kilka lat zapóźno, bo

(48)

dziś nie ma we mnie już nawet echa, o któ- rem mówisz.

{Milczenie. Władka pracuje przez cały czas, prze­

rywając sobie od czasu do czasu. W szystkie trzy palą papierosy)

WŁADKA (cicho) Czemuś ty nie wyszła za Alfreda?

MARTA Jak? Byliśmy w równym wieku, i, nie­

stety, w równem położeniu materyalnem.. Do­

bijał się dopiero ciężko chleba i wspierał ro­

dzeństwo... A ja, mocno dojrzała już panna, żywiłam swoją pracą matkę i siostry...

WŁADKA Razem bylibyście przecież także po­

dołali tym obowiązkom.

MARTA Tak! tak! Ale mogło ich też i przybyć.

(Milczenie).

WŁADKA I co się z nim stało?

MARTA Wyjechał... Baliśmy się oboje pokusy...

Wyjechał w świat... stanowiska się dobijać.

WŁADKA 1 nic o nim nie wiesz?

MARTA (szyderczo) Owszem! owszem! Mogę ci służyć, skoroś ciekawa. Po pięciu latach czekania... walk z rodziną, która mię wypy­

chała za zgłaszających się jeszcze wówczas pretendentów i bolesnego borykania się ze

(49)

sobą .. młodością... porywami jej, dostałam od niego serdeczny list z załączoną fotografią swego dwuletniego synka. Cha! Cha! Cha!

Dla wygody ożenił się bogato... a to dzie­

cko... jego dziecko miało mię rozbroić... za­

bawne, co? (śmieje się).

WŁADKA Czemużeś nie wyszła za kogo innego?

Sama przecież mówisz, że miałaś konkuren­

tów... Ty się wcale nie nadawałaś na starą pannę...

MARTA {cierpko) Owszem, owszem! Mogłam wyjść za kogo innego nawet. Ale widzisz, miałam taką przeklęcie monogamiczną naturę.

„Ten, a nie inny“ ! Zerwałam się wprawdzie, otrzymawszy ów list, pragnąc sobie poweto­

wać straconą młodość... stroić się... bawić...

podobać się. W tem .. wzrok mój padł na zwier­

ciadło i ...parsknęłam sobie w oczy śmiechem.

Moich trzydzieści wiosen wyzierało urągliwie z ram zwierciadła, szydząc z moich młodzień­

czych zapędów... (cicho) I znowu stłumiłam wszystko... tym razem... widmem śmieszności.

(Milczenie).

WŁADKA {która od chwili przestała pracować) I nie żal ci?

MARTA (zapatrzona tęskno) Żal? Czasem ogar­

(50)

niał mię serdeczny żal straconej marnie mło­

dości... uczuć, leżących odłogiem ... ciepła, które tłumione, bezużytecznie się zetliło. Ale żal, coraz słabł, bladł, a ż ... minął. Dziś...

wszystko zetlone, wyziębłe... Uczę dzieci...

spełniam obowiązki i... (zwraca się do Jadwigi, która paląc, przechadza się szyderczo) masz racyę zresztą, od czasu do czasu czytam Afrodytę Louys’a lub dla odmiany Demi-Vićrge Prevost’a.

(Podczas g d y Marta mówi, Władka nagle chwyta węgiel i gorączkowo rysuje).

WŁADKA (uradowana) Mam! Mam!

MARTA (zdziwiona) Co takiego?

WŁADKA Ten twój tęskny wyraz oczu, tak tru­

dny do uchwycenia. Popatrz!

MARTA (cierpko) Widzisz! jednak się jeszcze na coś przydać mogę na świecie. Ot! chociażby do wiwisekcyi dla artysty.

WŁADKA Nie gniewaj się Martuś. Ja jej i na sobie dokonuję.

MARTA Tak? Więc ta twoja grupa, to wiwisek- cya na sobie samej ?

WŁADKA (sucho) A ty jak myślała?

MARTA Hm!... Skąd wzięłaś ten namiętny, a za-

(51)

razem bolesny wyraz w swojej twarzy... (popra­

wia się) w twarzy twojej Ewy?

WŁADKA (cicho') Musiałam się wżyć... wczuć w sytuacyę i w uczucia...

MARTA (przerywa, szyderczo) Ewy, której Adam owoc zakazany podaje. Cha! Cha! Cha! Świe­

tny pomysł! (niecierpliwie) Ale cóż u licha przeszkadza jej wziąć ten owoc z rąk jego?

WŁADKA (obojętnie) Ten nieprzebyty zw ał...

leżący między nimi.

MARTA Ach tak! Myślisz tę niewyraźną, a tak potwornie tajemniczą głowę między nimi ? WŁADKA Tak.

MARTA (waha się, niepewna) Więc... to jest...?

WŁADKA (uzupełnia) Ta przepaść... w stręt...

grzech!

(Przygnębiające milczenie, Władka kaszle).

JADWIGA (oprzytomniając) Słuchaj Władek! Bo ja właściwie po to tu przyszłam. Ty musisz wyjechać do Ustronia.

WŁADKA (twardo) Nie.

JADWIGA Nie upieraj się, Władka! My tam za dwa tygodnie wyjeżdżamy i zabawimy całe lato. A ty rzucaj wszystko i wyjeżdżaj zaraz...

choćby jutro.

(52)

WŁADKA (drwiąco) Cóż to? aż takie nagłe?!

(po namyśle) Powiedz Jaga, czy ja jestem aż tak chora?

JADWIGA (uspokaja j ą ) No niel Ale sama prze­

cież czujesz, że zdrową nie jesteś... A ta praca...

To gorączkowe życie tu w mieście, to cię ni­

szczy. Trzeba ci spokoju... wytchnienia.

WŁADKA (podejrzliwie) To wszystko niepra­

wda. Powiedz mi Jaga prawdę. Ty od Zy­

gmunta wiesz... badał mię w przeszłym tygo­

dniu... Proszę cię, nie ukrywaj przedemną...

(sucho) Suchoty, prawda?

JADWIGA (zmieszana) Cóż znowu! Mówił, żeś wyczerpana pracą i... (waha si()

WŁADKA (drwiąco) I czem?

JADWIGA (wymija) I że powietrza i spokoju ci trzeba.

WŁADKA (ja k wyżej) I... że to musi być w Ustro­

niu?

JADWIGA Nie! nie! To nawet nie jego myśl...

tylko moja. Przecież przyjemniej ci będzie wśród swoich, niż między obcymi. Ale ty nam to zrobisz... prawda Władek?

WŁADKA (z ja k im ś naciskiem) Właśnie, że w a m tego nie zrobię. (Fo chwili, z oburzeniem) Dajże ty mi święty spokój! Leczyć s ię ... pieścić...

(53)

pielęgnować... leżeć może? Na dyabła mi ży­

cie, z którem trzeba ostrożnie jak z miękkiem jajkiem. A kiedy sprawa tak stoi, jak powia­

dasz... to dopieroż zacznę bawić się... szaleć...

* ż y ć -

JADWIGA (smutno) Właduś, ja nic nie mówię...

przestrzegam i proszę tylko... zrujnujesz się!

WŁADKA (śmieje się) Wszystko jedno, skorom na śmierć skazana, to im prędzej, tern lepiej.

JADWIGA Ale kto tu o śmierci mówił? To wszyst­

ko od ciebie zależy.

WŁADKA Tak! tak! Oględna forma lekarska.

Od męża się przejęłaś.

JADWIGA (broni się) Ale Zygmunt dzisiaj tu będzie, zapytaj jego, skoro mnie nie wierzysz.

MARTA (patrzy na zegarek, niecierpliwie) Nie rób komedyi, Władka. (W kłada kapelusz i palto) Jesteś podobna do krnąbrnego dziecka, które na złość mamci uszy sobie odmraża. Czas mi na lekćye. Idziesz Jaga?

JADWIGA (ubiera się) W tej chwili. (Prosząco) No Władka, daj się nakłonić.

MARTA (ja k wyżej) Ależ niema co gadać. Ju­

tro przyjdę, spakuję rzeczy i wyprawię do Ustronia. Pa! uparciuchu! (żegnają się).

WŁADKA (przypomina sobie) Poczekajcie, bo na

(54)

schodach niema jeszcze światła o tej porze.

Jan was odprowadzi.

JADWIGA Nie! nie! nie potrzeba. (Szyderczo) Jest za niebezpieczny.

WŁADKA Ha! skoro nie chcesz (dzwoni) to wam tylko poświeci.

(W chodzi Jan).

WŁADKA Jan zapali latarnię i sprowadzi panie.

JAN Dobrze panienko. Natychmiast (wychodzi).

MARTA (w zamyśleniu) Wiesz, co mi się zdaje?

Że ten twój Adam z grupy jest właściwie mniej podobny do Jana... wiesz, kogo ogromnie przypomina ?

WŁADKA No?

MARTA Doktora Skierskiego.

WŁADKA (śmieje się nienaturalnie) Tak? Ano to dziwne... bo mi Jan pozował, zresztą wła­

ściwie wszyscy trzej są bardzo do siebie po­

dobni... mają nosy, oczy, uszy, usta...

MARTA Nie! nie! Ty kpisz ze mnie... a mnie tak przez chwilę mignęło to podobieństwo...

Wczoraj dopiero rzeźbę na wystawie widzia­

łam, więc jeszcze twarze pamiętam... może być, że się mylę zresztą... ale nie!...

(W chodzi Ja n z latarnią zapaloną)

(55)

JAN Służę.

(Marta i Jadw iga się żegnają).

WŁADKA Ucałuj Stefę i Władkę od cioci Wja!

WŁADKA (wraca zdenerwowana do pokoju, po którym kilka minut chodzi, paląc, nareszcie dzwoni niecierpliwie i znowu chodzi... nikt się nie zjawia. Władka gwałtownie dzwoni, wchodzi przestraszony Jan).

JAN (zadyszany) Jestem panienko.

WŁADKA (zmieszana) Proszę Jana... tu są pie­

niądze za cały... miesiąc... (odwraca się) Od jutra Jan jest wolny.

JAN (przestraszony) Panienko, dlaczego? Com ja zawinił? (zpokorą) Czy Wielmożna Panienka jest ze mnie niekontenta?

WŁADKA (jak wyżej) Nie! nie! Ale widzi Jan...

wyjeżdżam, a ponieważ zamieszkam na pen- syonacie, nikogo do obsługi nie potrzebuję.

No, rozumie Jan?

JAN (kiwa głową).

WŁADKA (się uśmiecha) To dobrze! Niechże Jan pieniądze zabierze, a ja świadectwo za­

raz napiszę.

JAN (całuje j ą w rękę, zabiera pieniądze i w y­

chodzi).

(56)

WŁADKA (siada przy stole, wyjmuje papier i pisze).

(Słychać pukanie).

Proszę.

(W chodzi Dr. Skierski i wita się z Władką).

WŁADKA Proszę pana, panie doktorze, rozgo­

ścić się i usiąść... Ja w tej chwili służę (pisze dalej).

ZYGMUNT (rozbierając się) Jakże się pani ma, panno Władysławo?

WŁADKA (pisząc, roztargniona) Ja? Ja, dobrze!

Świetnie! (wstaje, dzwoni).

( Wchodzi Jan).

Proszę Janie, tu jest świadectwo. Ach! ale to podobno stempel jeszcze potrzebny... pro ­ szę tu są pieniądze. Od jutra Jan jest wolny.

(Ja n kłania się, wychodzi).

ZYGMUNT Oddala go pani?

WŁADKA (roztargniona) Tak! tak! Oddalam.

ZYGMUNT (zdziwiony) A to dlaczego?

WŁADKA (ja k wyżej, namyśla się) Dlaczego?

Dlaczego? Praw da! dlaczego? Aha! wiem już...

bo mi Marta powiedziała przed chwilą, że mój Adam z grupy nie do niego, tylko do Pana

(57)

podobny- Cha! cha! cha! Logiczny powód, nie prawdaż? (śmieje sig)

ZYGMUNT (zbliża się do niej i bierze j ą za rgkg) Tak się to dobrze mamy? Co pani jest, panno Władysławo? Taka pani dziś rozdra­

żniona?

WŁADKA (jak wyżej) Mnie? Ja? Nic. Nic. A może jednak? Aha! Wie pan, co mię tak usposo­

biło? Jadwiga była tu i uprzedziła mię, że pan tu przyjdzie.

ZYGMUNT (z bólem) Więc to panią tak uspo­

sobiło? (robi ruch wstawania).

WŁADKA (szybko, gorączkowo) Nie! nie? (cicho) Ja się tylko bałam ponow nego... badania...

tak nie lubię badań, dociekań wszelkich. Wie pan, panie doktorze? ot i teraz stoję wobec takiej zagadki matematycznej i nie umiem jej rozwiązać. Wszystko jest... szukam tylko nie­

wiadomej... Proszę mi pomódz, doktorze!

ZYGMUNT (z uśmiechem) Nie rozumiem, o co się pani rozchodzi?

WŁADKA (ja k wyżej) Bardzo proste zadanie...

dla pana nawet za sztubackie. Ot, jak się for­

muje: (w tonie nauczycielskim) Od roku ka- szlę... źle się czuję... a żona pańska — za po- przedniem porozumieniem się z panem — ra­

(58)

dzi pracę rzucić i do Ustronia na kuracyę wy­

jechać. To są dane. Teraz chodzi o niewia­

domą. (Patrzy badawczo) Kiedy to się mniej więcej skończy?

(Zygm unt zmieszany, milczy).

WŁADKA No, doktorze! Pan zna tę niewia­

domą.

ZYGMUNT (z męką) To... to będzie od pani zależeć...

WŁADKA (drwiąco) Tak? odemnie? proszę! to znaczy?

ZYGMUNT (szybko) Jeżeli się pani szarpać nie przestanie, to... za nic nie ręczę.

WŁADKA Taak? Cha! cha! cha! Dlaczego pan nie ma odwagi powiedzieć mnie... swojej pa- cyentce... za miesiąc, za dwa... za pół roku?

(Zygm unt walczy ze sobą).

WŁADKA (cicho, z bojaźnią) Więc... jeśli się nie przestanę szarpać... to już niedługo... (z rozpa­

czą) Ja się nie mogę nie szarpać!

ZYGMUNT (cicho, z bólem) Władka!

WŁADKA (cofa się, cicho powtarza) „Władka",

„Władka“ ! Więc to jednak prawda? Więc to nie było snem... urojeniem tylko? Powtórz, po­

wtórz to „Władka“, jak wtedy...

(59)

ZYGMUNT (gwałtownie) Co? kiedy? Ja ci nic nigdy nie mówiłem.

WŁADKA (gorzko) Och! nie broń się tak... nie mówiłeś, ale (cicho) ja wiem... słyszałam...

ZYGMUNT (przerażony) Władka! Tyś chora...

majaczysz!

WŁADKA Nie! nie! Teraz wiem, że to nie sen...

że to było... (po chwili) Raz... raz... Było mi tak zimno i pusto w duszy... Tak zimno i pusto wkoło mnie. Bywało tak często, a ja szłam wtedy do was... ogrzać się... Weszłam, nie pukając...

Siedziałeś na krześle, a na twoich kolanach Wład­

ka. Stanęłam we drzwiach i patrzałam... a taki ból pierś mi ścisnął, że to nie moje... nie nasze Zymku. Wtem wyszeptałeś jej imię... Było w niem tyle ciepła... tyle uczucia i... (waha sif) taka namiętność... Zrozumiałam wówczas to, czego mi nigdy nie mówiłeś... (milczy) Na drugi dzień wyjechałam.

ZYGMUNT (jakby ze snu) Ach! więc dlatego...

dlatego tak nagle wyjechałaś?! (szyderczo) Ba­

łaś się burzyć nasze szczęście domowe. Tak?

WŁADKA (cicho) Ja... siebie się bałam. Tułałam się po Wiedniu, Paryżu i Włoszech. Tu w na­

turze szukałam ukojenia. Och! ta piękna, syta, spokojna... wspaniała natura! Zdawała się urą­

(60)

gać swoim spokojem i harmonią temu buntowi i rozterce, które mi pierś szarpały. I pognało mię dalej do Monachium.

ZYGMUNT (szyderczo) Tak! tak! W to szalone, niszczące życie bohemii monachijskiej. Tam się siebie nie bałaś, nie prawdaż?

WŁADKA (smutno) Za co mię tak krzywdzisz, Zymku? Pojechałam tam, by pracą zatrzeć twój obraz, który tak mi się w duszę wrył, że mi sobą świat cały przesłonił. I wśród pracy myśl w przeszłość biegła i wygrzebywała z niej każde dobre słowo twoje. „Aha! wtedy to a to mi powiedział, wtedy tak a tak mi rękę uści­

snął, a wtedy w tańcu tak gorąco objął“. I jak błędna chodziłam, pijana tern marnem szczę­

ściem złudnych wspomnień. To znowu ogar­

niało mię zwątpienie!., odpierałam je gwałtem owem słodkiem „Władka®, a ono uparcie wra­

cało, męcząc mię... że to wszystko było tylko złudzeniem... rojeniem pragnącego, który i wśród pustyni słyszy szmer wody... bo mu się pić chce. I z rozpaczy nad utratą tego, czego ni­

gdy nie miałam... leciałam w wir życia bohe­

mii monachijskiej. (Ze wstrętem.) Och! ta go­

rąca atmosfera (szyderczo) pozornego koleżeń­

stwa, wspólnych dążeń, górnych ideałów...

(61)

a pod tein wszystktem płeć... płeć tylko, płeć i zmysły.

ZYGMUNT {szyderczo) A jednak dobrze ci w niej było... znalazłaś tam to, czegoś się tu tak bała...

przed czem stąd uciekłaś.

WŁADKA Co to znaczy? Obelgi?

ZYGMUNT (ja k wyżej) Nie! nie! Myślę tylko tak sobie. ( Z naciskiem) Szczepański!

WŁADKA (zpolitowaniem) Ach! i o tern wiesz?...

Ależ to był jeden z wielu... Ja lgnęłam do wszystkich... Mnie się każdy wydawał do cie­

bie podobny, jeśli nie twarzą, to ruchem, ręką, głosem . . . Szczepański miał twój głos i twój sposób mówienia. Konwulsyjny dreszcz mię przejmował, gdy się zbliżał do mnie. Gdy mó­

wił... przymykałam oczy i zdawało mi się, że to ty... I brała mię szalona chęć rzucić mu się w ramiona... i... (cicho) posuwałam się nieraz do ostatnich granic...

ZYGMUNT (z przerażeniem) Władka!

WŁADKA No! no! Nie przerażaj się tak... (koń­

czy) nie przekroczywszy ich nigdy. I wraca­

łam do mojej pustelni... a z ciemnych kątów patrzały na mnie szyderczo dawno zaczęte prace... jasne przebłyski lotnej niegdyś wyobra-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zgodnie z tymi aktami prawnymi Centrum Dokumentacji Sądowej wdraża system rozpowszechniania wyroków i innych orzeczeń sądów w drodze oficjalnej publikacji wyroków i innych

Znajdują się tam podstawowe zasady segregacji i działania systemu gospodarki odpadami, a także praktyczne wskazówki.. Z pomocą strony mieszkańcy mogą zgłaszać chęć pozbycia

Poprawa jakości kształcenia na kierunku Pielęgniarstwo poprzez wdrożenie programu rozwojowego oraz utworzenie Monoprofilowego Centrum Symulacji Medycznej w Akademii Pomorskiej

Poprawa jakości kształcenia na kierunku Pielęgniarstwo poprzez wdrożenie programu rozwojowego oraz utworzenie Monoprofilowego Centrum Symulacji Medycznej w Akademii Pomorskiej

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

Poprawa jakości kształcenia na kierunku Pielęgniarstwo poprzez wdrożenie programu rozwojowego oraz utworzenie Monoprofilowego Centrum Symulacji Medycznej w Akademii Pomorskiej

Zapis rozpoczyna się w sposób typowy dla bloku przedsionkowo­komorowego II stopnia typu I, po którym zamiast skrócenia widać wydłużenie odstępu PQ, czyli od razu

Wybrano formułę stanowiska prezydium komisji stomato- logicznej WIL.Aby jednak nie zawracać sobie głowy zwoływaniem prezydium, ryzykiem, że się nie zbierze albo, nie daj Boże,