• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1935, R. 5, nr 46

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1935, R. 5, nr 46"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

»Niech sła w a , k tó ra o ta c z a żołnierza p o lsk ieg o , b ę d z ie dzisiaj u d ziałem i p o lsk ie g o m a ry n a rz a , a p o ls k a m a ry n a rk a w o je n n a n ie c h s ta n ie się je d n e m z najm o cn iejszy ch ogniw m o carstw o w ej p o tęg i Rzplitej«.

J. PIŁSUDSKI.

ROK V. Wtorek, dnia 10 grudnia 1935 r. NR. 46 (243)

(2)

ysiące zagadnień nurtuje życie społeczne. Dziesiątki i setki haseł, widniejących na sztandarach licznych organizacyj społecznych, rozprószone pozornie na różnych odcinkach pracy, jednoczą się u szczytu ostatecznie, w zgodnym i harmonijnym wysiłku, wykuwając głoskę po głosce najdroższą nam wszystkim dewizę: „Zdrowie Rzeczypospolitej najwyższem prawem”. Kiedy w gorączkowej codziennej pracy na najniższym szczeblu stojący obywate zaczyna się niepokoić, nie widząc na- tychmiastowych efektów poświęceń i ciężkich ofiarzałamuje się i spośród owych setek pro­

blemów usiłuje wyszukać je d e n , ten właśnie, który „uczyni krainę naszą miodem i mlekiem pły- nącą”. I staje wówczas wobec zagadnienia co najważniejsze ?” Schylony nad kielnią i cegłą nie widzi szczebla najwyższego, z obawą i bezradnie szuka światła. Myśli sceptycznie. Tyle wy­

siłków i niewspółmiernych wyników. Tyle słów. Frazesy? Więc może frazesem jest „szary człowiek”, „niestrudzony szermierz”, „zbiorowy wysiłek” i sam czyn? Gdzież jest prawda i co w prawdzie tej jest istotnie najważniejsze? Odpowiedź już przyszła. Dał ją Rząd Rzeczypospo­

litej, dał Sejm i Senat, daje samo społeczeństwo: OBRONA i OŚWIATA. Armja i szkolnictwo.

Poprzez dobrze pomyślany ustrój szkolnictwa, świadomy swych celów, oświecony obywatel stoi w pierwszym rzędzie na straży nienaruszalności granic PAŃSTWA. Okryty zasłużoną chwałą żołnierza polskiego, zdobył sobie najgorętsze przywiązanie i miłość całego narodu. Mundur jego stał się symbolem rycerstwa i bohaterstwa, nieugiętości woli i miłości Ojczyzny, honoru i wielkości.

Ale oto w nielicznej masie mundurów, związanych kolorem swym z zielenią naszych pól i lasów, zabłysnął nową barwą żołnierz nowej broni, przynosząc ze sobą powiew zapomniany, rozmach szeroki, ożywczy chłód fa l i prawdę o polskiem morzu. Otoczono go nimbem świętości i tajem­

niczości. Patrzono nań lękliwie i niepewnie, niby na marzenie senne, co w promieniach słonecz­

nych rozpłynie się ^bezpowrotnie.

Nie rozpłynął się. Zbudowano Gdynię, porty, okręty. Zbudowano nową Polskę na morzu.

I zadziwił się, „robotnik utrudzony, cichy kmieć przy pługu” nad wielkością swego czynu. Wykonano rozkaz Wodza! Stworzono polską marynarkę wojenną. Na polskich okrętach, pod banderą ma­

rynarki wojennej pływa doskonale wyćwiczona załoga, zadziwiająca obcych poziomem wyszkolenia, gorącem umiłowaniem zawodu, niespotykanym stosunkiem przełożonego do podwładnego. Obok ambasad i placówek konsularnych roznosi imię Polski po całym świecie polski marynarz, budząc wszędzie zdumienie, niekłamany entuzjazm i podziw dla naszego narodu. W kraju zaś... obok miłości i przywiązania do munduru marynarza zdarzają się zgrzyty. Na pewnej węzłowej i ruch­

liwej stacji kolejowej znany działacz społeczny zwrócił się do oficera marynarki wojennej z prośbą 0 udzielenie informacyj z dziedziny ruchu pociągów, identyfikując mundur marynarki z mundu­

rem funkcjo narjusz a P. K. P. Fakt niewątpliwie sporadyczny, ale miał miejsce. Nie zdarzyłby się w żadnem innem państwie morskiem.

Na temat naszych pancerników i krążowników ukazują się fantastyczne artykuły niekiedy nawet w prasie. A już tylko wytrawni orjentują się w różnicy między marynarką wojenną a handlową. Doskonale redagowane wydawnictwa Ligi Morskiej i Kolonjalnej propagują z natury rzeczy wśród olbrzymich rzesz czytelników zasadniczy problem morza oraz zagadnienia z dzie­

dziny marynarki handlowej i spraw kolonjalnych, z drugiej zaś strony jedyne czasopismo mary­

narki wojennej, dostępne tylko dla fachowców, nie może spełnić roli propagatora wśród szerokich sfer społeczeństwa. Inięjatywa jednakże wyjść powinna. „Młody Gryf”, docierający do licznych ognisk młodzieżowych, dla których sprawy morskie, a w szczególności marynarki wojennej są istotnie sprawami zasadniczemi, inicjatywę tę podejmuje. Bez wielkich aspiracyj i ambicyj.

Inaugurując specjalnym numerem stały dział morski, Redakcja „Młodego Gryfa” postawiła sobie za cel informować czytelników w sposób możliwie popularny o wszystkich zagadnieniach z życia 1 potrzeb naszej marynarki wojennej. Dział ten obok charakteru propagandowego musi odegrać również rolę łącznika pomiędzy społeczeństwem a naszą flotą wojenną. Wierzymy gorąco, że rolę tę spełni. I jeszcze jedno. W nawale zagadnień uwypukli i skrystalizuje między innemi i to, co j e s t n a jw a ż n ie js z e .

Morze nie jest frazesem. Któż jeśli nie Pomorze, któż jeśli nie ludzie z Pomorza powinni w pierwszym rzędzie popularyzować i propagować ideę Polskiej Marynarki Wojennej!

Jak się układa dziś i jakie będzie jutro? Odpowiedź zawarta jest w tych znamiennych sło­

wach Wodza Narodu: „Rozbudowa Polskiej Floty Wojennej jest najlepszą rękojmią rozwoju Mo­

carstwowego Państwa i kwitnącej pomyślności narodu”,

(3)

Nr. 46 MŁODY GRYF Str. 3

J I M P O K E R

O Polskę silną na morzu

„Posiedzenie komisji budżeto­

wej parlamentu, które miało się odbyć dopiero za 16 dni, zostało przyspieszone i na pierwszy plan dyskusji wysunięto sprawę kre­

dytów na rozbudowę marynarki wojennej. Odnośne projekty po­

pierał w długich przemówieniach referent budżetowy, a siła jego argumentacji była tak przeko­

nywująca, że uczestniczący w o- bradach posłowie nietylko zgo­

dzili się na wyasygnowanie żą­

danych kredytów, ale również na przyspieszenie dalszych..."

Niestety, nie jest to sprawo­

zdanie z Sejmu Rzeczypospolitej.

Chodzi o parlament niemiecki — posiedzenie z 30 kwietnia 1890 roku... Ale przykład ten jest da­

lej aktualny... dla nas. Na dobrą sprawę należałoby tekst sprawo­

zdania ze wzmiankowanego posie­

dzenia Reichstagu wywiesić właś­

nie w kuluarach Sejmu.

Albowiem każdy kraj, który nie uznaje znaczenia morza, ska­

zuje się na wegetację poza na­

wiasem wielkich prądów życia międzynarodowego. Jeśli zaś u- znaje morze, ale jednocześnie nie zabezpiecza się na niem, albo pozwala osłabiać swą po­

zycją — skazuje się na upadek Siła zbrojna na morzu jest nie­

odzowna narodowi, chcącemu prosperować i wzmacniać swoje stanowisko światowe. Skład tej siły nie zależy ani od długości wybrzeży, ani od posiadania ko- lonij, ale od położenia politycz­

nego i geograficznego, od tra­

dycji, od potrzeb żywotnych i interesów, których kraj bronić musi. Flota wojenna jest naj­

lepszą gwarantką bezpieczeństwa i rozwoju tak politycznego, jak ekonomicznego — właśnie w cza­

sie pokoju. Nie można jej też w dowolnej chwili improwizować, nie można tworzyć „milicji mor­

skiej". Jest to bowiem dzieło, wymagające dużego wysiłku, po­

przez czas, cierpliwość i ciągłość.

Francja napoleońska runęła nie pod Waterloo, a pod Trafal- garem. Hiszpanja Burbonów nie w ostatniej rewolucji, a pod Sant-Jago di Ouba. Rosja car­

ska nie w r. 1917, a pod Cuszy- mą. Polska nie w okresie roz­

biorów, a sto pięćdziesiąt lat wcześniej — kiedy zaniedbano

„dominium maris Baltici". Nie-

darmo Anna Jagiellonka twier­

dziła, że „wolnością morską pań­

stwo ku górze się wznosi".

Światłe te słowa sprawdziły się w sensie negatywnym.

Niestety, wielu ludzi umiesz­

cza dziś jeszcze Polskę morską na skrawku naszego wybrzeża.

Umiejscawia ją w Gdyni, tak jakby baseny portowe były rów­

noznaczne z władztwem mor- skiem. Odwieczna mentalność lądowego narodu sprowadza nas do tego, że mówiąc „morze", ma­

my na myśli nasz skurczony i niezabezpieczony dostęp do morza, przez który krąży już 75°/0 sił żywotnych Polski. Mó­

wiąc obrona morza, mamy na myśli obronę skrawka tegoż wy­

brzeża... oczywiście od strony lądu.

Oba poglądy są błędne. Polska na morzu to nie kawałek wy­

brzeża czy nawet Zatoka Gdań­

ska. To Bałtyk, to Morze Pół­

nocne, to Atlantyk, morze Śród­

ziemne i Czarne, jutro kto wie — oceany Indyjski czy Spokojny.

Oczywiście nie w sensie zabor­

czym, ale w sensie ekonomicz­

nym.

Morze w przeciwieństwie do lądu jest elementem nieograni­

czonym. Niema na niem prze­

szkód naturalnych, które na lą­

dzie dzielą narody. Przeciwnie, morze łączy. Z Gdyni do Bue­

nos Aires, czy na Ceylon droga równie bezpośrednia i wolna, jak do Sztokholmu czy Kopenhagi.

Tyle — że trochę dalej. Stwo­

rzywszy Gdynię, “'otworzyliśmy sobie drogę nie do Zatoki Gdań­

skiej, czy nawet na Bałtyk, ale poprostu... w świat. Gdy drogi tej nie stanie, zostaniemy, tak jak Rosja, od świata odcięci. Z tą różnicą, że skutki mogą być dla nas politycznie i ekonomicznie stokroć groźniejsze.

Obrona wybrzeża — każdy marynarz wie to na pamięć — jest pasywnym środkiem, nie­

zdolnym do wywalczenia zwy­

cięstwa na morzu, niezdolnym więc do zapewnienia swobody komunikacyj morskich. Pozba­

wiona inicjatywy operacyjnej, nie może być nigdy uważana za gwarancję nietykalności brze­

gów. Istotą wojny morskiej są zawsze operacje floty, podczas gdy wybrzeże spełnia rolę ubez­

pieczonych tyłów. Oba te środki uzupełniają się wzajem, to też silna flota zwiększa skuteczność obrony wybrzeża, a dobrze zor­

ganizowana obrona wybrzeża zwiększa wydajność floty. Aby więc móc bronić skutecznie swobody komunikacyj morskich i własnych wybrzeży, trzeba wpierw panować na morzu.

Morska racja stanu nie mieści się więc dla nas w Zatoce Puc­

kiej. Obejmuje ona szeroko wszystkie te morza i brzegi, do­

kąd nazwa Polski dotarła, lub dotrze. Dokąd chłop polski, ro­

botnik polski, kupiec polski do­

stać się mogą z produktem włas­

nej pracy, względnie wymiany

gospodarczej. Polska racja stanu

(4)

Str. 4 MŁODY GRYF Nr. 46

nie mieści się też w pasywnem pojęciu obrony kilkudziesięciu kilometrów wybrzeża. Boć stra­

tegicznie jest to nawet nie do pomyślenia. Woła ona głośno 0 stworzenie odpowiedniej do naszych potrzeb i wymagań siły zbrojnej na morzu. Siły, zdolnej obronić kraj cały.

W tym wypadku lubimy jed­

nak własną opieszałość pokry­

wać popularnem hasłem — »je­

steśmy za biedni“. Zupełnie tak, jakby bogactwo narodu było je­

dynym powodem do zabezpie­

czenia granic kraju i budowy floty. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie: Racjonalne zabezpieczenie wolności morskiej 1 przewidująca rozbudowa floty wojennej siać się mogą przyczy­

ną bogactwa narodu. Historja zna niejeden taki przykład — od Anglji począwszy.

Przestańmy robić ze siebie

„ubogiego krewnego“. Jesteśmy narodem prawie tak licznym jak Francja lub Włochy, bogatszym od Hiszpanji, Turcji czy Jugo- sławji. A jednak na morzu je­

steśmy od tych krajów znacznie słabsi. Słabsi jesteśmy nawet od Finlandji, która wszak po wojnie dopiero odzyskała nie­

podległość. Mamy pretensję do mocarstwowości, zapominając, że mocarstwowość w pierwszym rzę­

dzie opiera się o morze, że flota wojenna jest najwidoczniejszym czynnikiem siły i suwerenności państwa, źródłem korzystnych przymierzy i dobrobytu, najlep­

szym środkiem walki z bezrobo­

ciem, że broni nie wybrzeża — ale najżywotniejszych interesów narodu. Że wreszcie żaden jesz­

cze naród na budowie marynar­

ki wojennej źle nie wyszedł — natomiast, że zginęły lub skur­

czyły się te, które, jak niegdyś Polska, obrony swego morza po­

niechały.

A więc dziś — właśnie wobec trudnego momentu ekonomicz­

nego — powinniśmy wprowa­

dzić w czyn zasadę, głoszoną

jeszcze przed laty przez obecne­

go wicepremjera, twórcę Polski na morzu — inż. Eugenjusza Kwiatkowskiego:

Nie może i nie powinien minąć rok, w którym Polska nie mogła­

by znaleźć środków na powięk­

szenie swej floty wojennej i han­

dlowej. Ciągłość zadania decyduje tu o powodzeniu.

K. B O Ń C Z A

Typy nowoczesnych okrętów wojennych

Jak wyglądał naprawdę pierw­

szy okręt wojenny na świecie, trudno obecnie powiedzieć, praw­

dopodobnie jednak była to przy­

padkowo płynąca kłoda drzewa, na którą nasz przodek wgramo- lił się i wiosłując bosemi piętami, pożeglował wdół rzeki, za uzbro­

jenie mając jedynie swe własne pięści, brudne paznogcie i nie­

myte zęby.

Z biegiem czasu liczne wyna­

lazki pozwoliły mu udoskonalić ten okręt, ogniem wypalił w kło­

dzie dziurę, krzemiennym topo­

rem obciosał końce i na tak zbu- dowanem czółnie popłynął wdał, posuwając go naprzód wiosłem.

Za broń służyła mu taż sama krzemienna siekiera, dzida, ma­

czuga i krzemienny nóż.

Lecz czas szedł naprzód, ludzie nauczyli się wytapiać metale, wy­

rabiać narzędzia i żabich, pomo­

cą robić deski, z których budo­

wano duże łodzie, mogące po­

mieścić wielu wojowników.

Potem do wiosłowania zaczęto

używać niewolników, powstały słynne galery, poruszane nieraz aż trzema rzędami olbrzymich wioseł. Zczasem zaczęto uży­

wać też żagla, lecz wiosło jako napęd przetrwało wieki średnie i nawet Niezwalczona Armada składała się przeważnie z wiosło­

wych galer. Jednak rozszerzenie granic ówczesnego świata poza oceany i rozwój żagla zmusiły do zarzucenia wiosła, jako środ­

ka poruszania okrętu, gdyż na­

wet wytrzymały na trudy galer­

nik nie mógłby wiosłować przez ocean.

Mniej więcej w tymże okresie udoskonalono już przedtem wy­

nalezioną broń palną o tyle, że mogła stanowić ona uzbrojenie okrętów.

Prócz żołnierzy, uzbrojonych w broń ręczną, zostają okręty wyposażone jeszcze w armaty.

I tu następuje wyścig pomiędzy uzbrojeniem okrętu i jego wiel­

kością. Drzewo, jedyny materjał, z którego budowano okręty, nie pozwalało na budowę większych jednostek i skończyło się na tern, że powstał typ, który prze­

trwał prawie od połowy 17 do połowy 19 stulecia.

Był to typ drewnianego trzymasztowego okrętu, na którego trzech pokła­

dach znajdowało się oko­

ło 100 armat. Okręty te, posiadające uzbrojenie, rozmieszczone wzdłuż burt, musiały, by móc w pełni wykorzystać swe bojowe własności, iść w linji jeden za drugim i stąd pochodzi ich nazwa okręty linjowe. Lecz te ciężko uzbrojone okręty posiadały wadę, były zbyt powolne, więc stworzono też jeszcze inny typ, lżej­

szy, lecz z natury rzeczy

(5)

Nr. 46 MŁODY GRYP Str. 5

słabiej uzbrojony — fregaty.

Miały one po dwa pokłady, pełne dział i o ile zadaniem o- krętów linjowych była walka z okrętami linjowemi przeciwni­

ka, o tyle zadaniem [fregat — wywiad i wojna krążownicza, czyli ściganie statków handlo­

wych przeciwnika. Jeszcze szyb­

szą od fregaty była korweta mniejsza, znacznie słabiej uzbro­

jona, której zadania były podo­

bne do zadań fregaty.

Ówczesne armaty strzelały jed­

nak słabo. Donośność ich była około 3 kilometrów, więc też często walka artyleryjska koń­

czyła się zdobyciem nieprzyja­

cielskiego okrętu. Lecz rozwój metalurgji 19 wieku udoskonalił armaty, zamienił kuliste pociski na ostrołukowe i zwiększył znacz­

nie donośność, jednocześnie jed­

nak pozwolił też na budowę okrętów ze stali i na napęd ma­

szyną parową.

Zaczął się teraz nowy wyścig, wyścig pancerza i pocisku, gdyż przeciw pociskom zaczęto stoso­

wać pancerz. Im przeciwnik miał mocniejszą artylerję, tem mocniejszy musiał być pancerz.

I znów powróciła stara teza — duże uzbrojenie powoduje małą szybkość,agdy ktoś ma silną broń zaczepną, musi mieć też silną obronę — pancerz więc jest tem cięższy, a okręt powolniejszy.

Powstał więc nowy typ okrę­

tu — pancernik, posiadający sil­

ny pancerz, silną artylerję, lecz małą szybkość. Po licznych przekształceniach typ ten prze­

rodził się i został znów nazwany, jak dawniej, okrętem linjowym.

Jest to zasadniczo ten sam pan­

cernik czy dreadnought, tylko pod ogólniejszą nazwą. Obecnie przyjęty typ waszyngtoński ma 35.000 tonn wyporności, armat 402 mm i szybkość około 23węzł.

Dawniejsze fregaty przerodziły się w krążowniki, które posia dając słabszą artylerję i bardzo słaby pancerz, mają zato znacz­

nie większą szybkość, która po­

zwala im uniknąć walki z sil­

niejszym, lecz powolniejszym przeciwnikiem. Waszyngtoński typ ma 10.000 tonn wyporności 9 dział 203 mm i szybkość o 10 do 12 węzłów większą niż okręty linjowe.

Korwety przerodziły się w lek­

kie krążowniki. Są one uzbro­

jone jeszcze słabiej, nie mają zu­

pełnie pancerza, lecz szybkość ich jest około 37 węzłów. Tonnaż ich waha się od4.000 do 7.000 tonn.

Zadaniem krążownika jest wy­

wiad, walka krążownicza i ochro­

na okrętów linjowych od napa­

dów torpedowych przeciwnika.

Prócz tego jest jeszcze trzeci typ krążownika — krążownik linjo- wy. Zasadniczo figuruje on w ty­

pie okrętów linjowych, gdyż różni się od nich jedynie słab­

szym pancerzem, lecz szybkość jego jest równa szybkości krą­

żowników, a wyporność niektó­

rych jest znacznie większa niż okrętów linjowych.

Zasadniczą bronią tych dwóch typów jest uzbrojenie artyleryj­

skie. Oprócz armat są one jed­

nak wyposażone jeszcze w apa­

raty torpedowe, służące do wy­

rzucania torped — broni przy­

stosowanej do dwu następnych typów — torpedowca i kontr- torpedowca.

Typ ten jest wynikiem walki pancerza z pociskiem. Pancerz jako bardzo ciężki z konieczności musiał być ograniczony do osło­

ny najżywotniejszych części ka­

dłuba okrętu, narażonego na po­

ciski, a więc burt i pokładu.

Część podwodna została nieo- pancerzona i właśnie w tę słabą część skierowano nowy atak w postaci broni podwodnej — torped i min.

Torpeda, w porównaniu do po­

cisku ma niewielką szybkość, bo około 40 węzłów, więc by nią trafić, należy wystrzelić ją z od­

ległości bliskiej 1.000 metrów.

Lecz podejść na taki dobry strzał torpedowy jest niezmiernie trud­

no w zaporowym ogniu nieprzy­

jacielskich dział, więc by to ułat­

wić, zbudowano małe zwinne o- kręty, których główną zaletą jest możliwie jaknajwiększa szyb­

kość. Są to kontr torpedowce i torpedowce. Zasadnicza różni­

ca pomiędzy temi typami pole­

gała na tem, że kontr-torpedowce, prócz uzbrojenia torpedowego, posiadały jeszcze artylerję, mo­

gącą skutecznie zwalczać torpe­

dowce, stąd ich nazwa, Obecnie typ torpedowca zatarł się, gdyż niektóre nowoczesne posiadają artylerję większego kalibru, niż przedwojenne krążowniki lekkie.

Naogół biorąc te dwa typy roz­

granicza tylko tonnaż. Poniżej 1500 tonn zwą się torpedowcami, powyżej — kontr- torpedowcami.

Powyższe typy tworzą zasad­

niczy skład floty bojowej i ra­

zem współdziałają. Pozatem jest jeszcze cały szereg typów, ma­

jących specjalne zadanie. Stawia- cze min — okręty, przeznaczone do stawiania min zagrodowych, które unieruchomione na kotwi­

cy, znajdują się tuż pod po­

wierzchnią morza i przy najlżej- szem dotknięciu przez okręt wy­

buchają, uszkadzając jego pod­

wodną część. Niszczeniem min zajmują się traulery — małe, płyt­

ko zanurzone okręty, które za- pomocą trału odrywają miny od kotwic i rozstrzeliwują je na po­

wierzchni.

Oprócz tych typów należy wy­

mienić łodzie podwodne, które ze względu na swe przeznacze­

nie mogą być trzech rodzajów:

podwodne krążowniki, uzbrojo­

ne w odpowiednio silną artylerję, podwodne torpedowce, uzbrojone w torpedy i podwodne stawiacze min, uzbrojone w miny zagro­

dowe. Charakterystyczną ich ce­

chą jest zdolność pływania pod wodą, a tem samem skrytość działania. Łodzie podwodne krą­

żowniki powstały specjalnie dla celów wojny krążowniczej, gdyż koszt chybionych trzech torped może czasem przewyższać war­

tość celu — statku handlowego, a cena pocisku armatniego jest znikoma w porównaniu do ceny torpedy, dochodzącej 30-40.000 zł.

Rozwój lotnictwa wytworzył nowy typ okrętu wojennego — lotniskowiec. Jest to okręt, na którego pokładzie mogą lądować samoloty lądowe.

Podczas wojny wytworzyły się jeszcze dwa nowe typy: niszczy­

ciele łodzi podwodnych i kutry torpedowe.

Poza temi jednostkami, któ­

rych zadaniem są działania bo­

jowe, w skład każdej marynarki wchodzą jeszcze jednostki po­

mocnicze jak: okręty szkolne, transportowce, bazy pływające, warsztaty pływające, okręty szpi­

talne i inne.

W skład Polskiej Marynarki Wojennej wchodzą następujące jednostki bojowe: kontr-torpe- dowce „Wicher" i „Burza”, ło­

dzie podwodne stawiacze min

„Wilk” „Ryś” i„Żbik” powojennej budowy,torpedowce„Mazur“„ Ślą­

zak”, „Kujawiak”, „Podhalanin”, i „Krakowiak”, otrzymane z po­

działu cesarskiej floty niemieck.

Pozatem posiadamy szereg jed­

nostek pomocniczych: traulery

„Mewa”, „Jaskółka”, „Czajka”

i „Rybitwa”,wybudowane w kraju w bieżącym roku, „Pomorzanin”

— okręt służący do pomiarów hy­

drograficznych, transportowiec

„Wilję“, żaglowy okręt szkolny

„Iskrę“, kanonierki „Komendant Piłsudski“ i „Generał Haller“

oraz portowy tabor pływający

w postaci holowników i kryp.

(6)

Str. 6 MŁODY GRYF Nr. 46

Morze jest takie dziwne; ta­

kie... owiane mgłą tajemniczości i zmienne jakieś, jak żyjąca istota.

Sam widok morza na zwykłem malowidle — takie niby nic.

Karta, która wfpołowie podzie­

lona widnokręgiem, ma przed­

stawiać coś, co ma być nieskoń­

czonością — wywołuje jednak dziwne uczucie nieograniczono- ści, zastanowienia i zamyślenia.

Gdy człowiek stanie na brze­

gu i ujrzy morze w całej jego chwale: bezkresne, pokryte bia­

łością pian — czuje się taki mały, jak pyłek — wobec tego ogromu.

I stoi cichy.

I słucha...

Słucha! Bo każda z fal przy­

chodzi skądś, z za pola widzenia;

bo każda fala wiele widziała i mówi!

Kto raz ujrzał morze — musi już doń powrócić!

I my wróciliśmy na morze.

Witaliśmy się z niem, jak ze starym _ znajomym. Ciche było i spokojne. Jakie będzie dalej

— nie wiemy i nikt nie wie — jeden tylko Bóg chyba...

> Odprawiono tedy uroczystą Świętą Mszę do Boga, by się opiekował nami — j z tem bło­

gosławieństwem wyjechaliśmy.

Śruby zaczęły pracować i prze­

strzeń między okrętem a molem rośnie.

Stoimy na zbiórce, na pokła­

dzie, po prawej burcie. Patrzy­

my na tłum, stojący na lądzie i żegnamy go wzrokiem. Ci lu­

dzie na molo, to rodzice, krewni i znajomi tych, którzy wyjeż­

J E R Z Y Ł U K A S Z E W S K I

Na pokładzie O. R. P. „Iskra“

dżają. Patrzymy po raz ostatni na drogie twarze; płaczą wszy­

scy tak śmiesznie, jakbyśmy już mieli nie wrócić.

Dalejże na rozweselenie, .na wanty!

Trzykrotne hurra!

Jeszcze widać z wysokości sa- lingu omdlałe ruchy pożegnania

— potem_ wszystko znika.

Morze jest spokojne, podobne do srebrnego migotliwego lustra.

Żagle prawie nie pracują.

Szybkość minimalna — dwa węzły.

. Dzień jest do dnia podobny.

Żyjemy tak — na małej, chwiej­

nej powierzchni, skrępowani o-

brębem pokładu, a jednak prze­

strzennie wolni.

Niczego przecież niema przed nami, za nami, niczego niema wokoło; jest tylko woda.

Nasz „dzionek“ jest taki:

Wstajemy o piątej trzydzieści—

o szóstej modlimy się do Boga.

Modlitwa nasza jest krótka.

Nie zanudzamy Boga wyszuka- nemi prośbami. Wdzięczni za to, że żyjemy, chwalimy Jego wszechmoc i o jedno tylko pro­

simy, by „od wszelakiej bronił nas szkody“.

Potem jest posiłek przy buja­

jącym się marynarskim stole.

A jeszcze potem czyścimy okręt;

ot, tak dla nikogo, dla siebie — nikt przecież tego widzieć nie może...

Tak jakoś jest przyjemnie, gdy drewniany pokład niema ani jednej plamki; maszty i nadbu­

dówki srebrzą się, a mosiądz iskrzy w słońcu.

Dlatego nasz okręt nazywa się

„Iskra“; jest cały biało-srebrny i maleńki.

Cały dzień upływa nam przy pracy.

W trud nasz uwierzy tylko ten, kto służył na żaglowcu — i jeszcze ten może, kto zobaczy nasze ręce: grube i poranione od lin.

W Bruges, niedaleko Grandę Place, jest taka mała kawiarenka.

Na wąską średniowieczną ulicz­

kę wygląda niedużem, wystawo- wem oknem i skromnie rekla­

muje się małym szyldzikiem:

„English coffe and tea room“.

Za takiem małem okienkiem kryje się jednak swoiste bo­

gactwo wnętrza.

Przy wejściu wita każdego de­

likatny dźwięk dzwonka i nade- wszystko piękny obrazek.

W lewym kącie, w głębi pali się kominek. Czerwone zrazu odblaski łamią się na łukach ce­

glanego, nietynkowanego sufitu, sękatych belkach ścian ; mienią się złotem w miedzianych, sta­

rych misach, któremi ozdobiona jest izba. Jasnawa smużka dzien­

nego światła wpada przez szybę w suficie i oświetla miedzianą aureolą wielki metalowy imbryk, wiszący u stropu. Proste, drew­

niane stoły, kredens z bajecznie ozdobną zastawą i krzesła toną w mroku, który początkowo o- ślepia.

Z tego mroku cicho wyłania się kobieca postać, zapala dy­

skretne elektryczne światło i ski­

nieniem zaprasza do stolika.

(7)

Nr. 46 MŁODY GRYF Str. 7

Kobieca postać oddala się i

krząta się koło kuchni. Kuchnia zupełnie jest widoczna dla gości i stoi tuż obok kredensu. Po­

tem gdzieś z mrocznego kąta dolatują delikatne dźwięki mu­

zyki ; światło jaśnieje,

3tare

szty­

chy na ścianach wychodzą z mroku.

Młodej panience, która usłu­

guje do stołu, towarzyszą ślad w ślad dwa ogromne koty — biały i czarny. Zjawia się przed go­

ściem urocza zastawa: dwa gli­

niane dzbanki — kawa i mleko...

wzorzyste filiżanki i taca z ciast­

kami.

Potem zostajesz sam, otoczony tym dziwnym nastrojem, oddany własnym myślom.

Kot, który rozsadowił się wy­

godnie obok na krześle — wcale nie przeszkadza; przeciwnie — sprowadza twoje myśli do tego dziwnego staroświeckiego miasta i przypomina wszystko to, co się przeżyło w świecie z dawnej bajki.

Codziennie popołudniu nasz okręt jest dostępny dla intere­

sujących się nami Belgów.

Gazety belgijskie podały wia­

domość o naszem przybyciu sze­

rokim masom — i codziennie na okręcie jest przepełnienie.

W imieniu wszystkich roda­

ków, pierwszy przywitał nas p.

minister Jackowski. W prostych, żołnierskich słowach przedsta­

wił nam Pan Minister wszyst­

kie węzły, jakie łączą oba za­

przyjaźnione narody, Belgję i Polskę. Opowiedział nam dalej, o całym ogromie sympatji, ja­

ką żywią do nas Belgowie. W serdecznych, prosto z pod ser­

ca płynących słowach zazna­

czył p. Minister, że ziemia bel­

gijska zawsze gościnnie i ser­

decznie przyjmie w swe wrota synów Polski.

Przyjazd polskiego okrętu wy­

wołał wśród społeczeństwa bel­

gijskiego wielki oddźwięk.

„Do Belgji zawitało w ciągu ostatnich lat wiele okrętów szkol­

nych mary­

narek wo­

jennych ca­

łego świata

— polski okręt po raz pierw­

szy widzi­

my w swojej O jczyźnie

—pisze „La Nation Bei­

ge“.

Tem ser­

deczniej go witamy, bo jest wido­

mym znakiem rozwoju Odro­

dzonej Polski na morzu.

Pismo to podaje dokładny plan naszej podróży, zamieszcza wywiady, poczynione z polskimi oficerami i kończy:

„Nous quittons le beau navi- re, qui reflete si bien les aspi­

rations du grand peuple polo- nais“.

K. S A D O W S K I

ZW YCZAJE MORSKIE

Niekażdemu, kto patrzy na mundur przechodzącego mary­

narza, przychodzi do głowy py­

tanie: „dlaczego jest on ubrany właśnie tak, a nie inaczej?" Nie- każdy z^ciekawych letników nad­

morskich zdaje sobie sprawę z wielu rzeczy, które spostrzega na każdym kroku swej wyciecz­

ki do portu wojennego. Mary­

narzy,. jak wiadomo, cechuje wielka kurtuazja. Mają oni swój ceremonjał morski, odstąpienie od niego jest uważane za naj­

większy nietakt, obrazę,

a

nawet może stać się przyczyną kon­

fliktów międzynarodowych.

* *

Bardzo ciekawe są te wszyst­

kie drobnostki, jakie składają się naj całokształt codziennego życia marynarza. Ich powsta­

nie datuje się od pierwszych dni marynarki żaglowej, czasów wiel­

kich związków morskich i śmia­

łych korsarzy.

Czas upływał, ale zwyczaje raz zakorzenione pozostały ra ­ zem z przesądami, które starym marynarzom przysparzają jesz­

cze teraz dużo kłopotu.

*

t * *

Kołnierz marynarski, tak po­

pularny obecnie, był używany już oddawna. Nie miał on jed­

nak tych pasków, jakiemi jest teraz obszyty, kształt jego przy­

bierał też różne formy. Powstał w XVI wieku jako zabezpiecze­

nie ubrania przed tłuszczem, którym marynarze Smarowali sobie włosy, splecione w war­

koczyki. Był on różnych kolo­

rów i mniej lub więcej fantazyj­

nego kształtu. Wkońcu otrzy­

mał ujednostajnioną formę i ko­

lor granatowy. Trzy białe pas­

ki naszyto dopiero po śmierci admirała Nelsona, jako pamiąt­

kę , trzech jego wielkich zwy­

cięstw pod Abukirem, Trafalga- rem i Kopenhagą.

Jako żałobę po tymże admirale Nelsonie marynarze całego świa­

ta noszą czarne krawaty i tegoż koloru wstążki na czapce.

Krawat marynarski oddawna

Dokończenie na str. 10-ej.

(8)

Myślę niekiedy nad ogromną odpowiedzialnością, jaka ciąży na oficerach marynarki, kiedy wyruszają w dalekie podróże i kiedy ury­

wa się nagle ów konieczny w życiu państwowem i społecznem kontakt z gromadą.

Na lądzie ma się za sobą owe „zaplecze“, które pozwala na równomierny i hierarchiczny podział odpowiedzialności za powie­

rzony sobie odcinek pracy, za kierunek wychowawczy, za t. zw.

spokojne sumienie. Są autorytatywne sądy, są miarodajne władze, których rady w każdej chwili można zasięgnąć, jest wreszcie opinja publiczna, która w dużej mierze wpływa na charakter i energję na­

szych poczynań.

Na okręcie wszystkie te czynniki zastępują oficerowie. Oni są­

dzą i wyrokują bezapelacyjnie, wychowują, kształcą, doradzają, opin- jują i odpowiadają za życie i mienie powierzonej sobie załogi i dobra państwowego.

Jacyż są ci oficerowie, którzy potrafią skupić w sobie tyle zalet naraz, w jakich warunkach kształcą się i wychowują sami, jeśli sa­

mopoczucie naszego marynarza i jego nastawienie ideowe stoją u nas na tak wysokim poziomie?

Jest w Polsce jedna tylko Szkoła Podchorążych Marynarki Wojen­

nej w Iorunm, stolicy Pomorza. W ciągu kilkunastoletniego istnie-

problem wychowawczy rozwiązuje naprawdę bez zarzutu. Wdraża­

jąc w przyszłych oficerów wysokie poczucie honoru i godności włas­

nej, wyklucza się wszelkie pierwiastki sztuczne i nadnaturalne, które tak często wypaczają charakter młodego człowieka. Uprzejmi, ele­

ganccy, dobrze ułożeni, wyrobieni towarzysko, są u siebie „na codzień“

zawsze koleżeńscy, wykonując bez cienia niezadowolenia najcięższe roboty fizyczne, szorując pokłady i — prowadząc dyskusje na naj­

bardziej zawiłe zagadnienia.

S. P. M. W. jest typową szkołą pracy. Każda chwila jest nale­

życie i celowo wykorzystana. Wolny zaś od zajęć czas spędzają podchorążowie w kasynie, uprzyjemniając sobie odpoczynek produk­

cjami własnego zespołu muzycznego, w dobrze zaopatrzonej czytelni, interesując się wszystkiemi zagadnieniami życia społecznego i pań­

stwowego, w bogatej bibljotece i na specjalnych zebraniach „żywego dziennika“, podczas którego dają wyraz swoim zainteresowaniom, za­

miłowaniom i swobodnej wymianie zdań w atmosferze wzajemnej szczerości.

* * *

Szkoła Podchorążych Marynarki Wojennej. To zaprzeczenie twier­

dzenia, że stać nas na Samosjerę, a nie na twórczą, rzeczową pracę.

To uosobienie najpiękniejszych naszych ideałów, to realizacja drze­

miących w nas snach o potędze, to chluba i duma naszego narodu.

W. B.

nia dała państwu poważny zastęp oficerów, którzy bez wyjątku potra­

fili stanąć na wysokości zadania i śmiało rywalizować mogą z korpu­

sem oficerskim najpotężniejszych marynarek świata. Oficerowie ci potrafili nadać zawodowi swojemu wyłącznie charakter ideowy, a en­

tuzjazmem i niesłychaną wprost pracowitością zdobyć wyniki, których zazdroszczą nam, jak to miałem sposobność stwierdzić, nasi sąsiedzi bliżsi i dalsi.

Szkoła Podchor. Mar. Woj. (S. P. M. W.) posiada obecnie trzy wydziały: morski (nawigacyjny), techniczny i administracyjny. O przy­

jęciu na jeden z tych wydziałów decyduje posiadanie gimnazjal­

nego świadectwa dojrzałości oraz pomyślne złożenie egzaminu kon­

kursowego.

Jeśli się zważy, że w kilka zaledwie tygodni po przyjęciu kan­

dydaci odbywają już pierwszą podróż zagraniczną, podczas której przypada im niekiedy zaszczyt reprezentowania Państwa Polskiego w obcym kraju, konieczność przeprowadzania egzaminów konkur­

sowych, a co zatem idzie i pewnej zdrowej selekcji okaże się zu­

pełnie zrozumiała.

W okresie odbywania studjów teoretycznych na lądzie, podcho­

rążowie przerabiają kilkadziesiąt przedmiotów z dziedziny ściśle fa­

chowej, uczą się dokładnie kilku języków obcych (angielskiego, fran­

cuskiego, niemieckiego i rosyjskiego), otrzymują niezbędne wiado­

mości z psychologji, higjeny etc.

Doskonale i życiowo opracowane programy nauczania pozwa­

lają im stanąć do warsztatu pracy z dokładnem przygotowaniem praktycznem, które uzupełniają podczas rejsów letnich na okrętach

„Iskra“, „Wilja“, torpedowcach i flotylli rzecznej.

Najciekawsze są jednak metody wychowawcze i ta specyficzna atmosfera, którą potrafiła szkoła stworzyć dla swoich wychowanków.

Przyzwyczajając ich do życia zbiorowego w gromadzie, nie pozwala im na zatratę indywidualności i — trzeba przyznać — ten ciekawy

NASZA CHLUBA

(9)

Str. 10 MŁODY GRYF Nr. 46

Zwyczaje morskie

Dokończenie ze str. 6-ej.

był używany w marynarce an­

gielskiej. Pierwotnie były to chustki na szyję i odgrywały dość ważną rolę w bitwie. Ob­

wiązywano sobie bowiem niemi głowę, by krople potu nie ście­

kały do oczu i nie przeszkadza­

ły obsłudze dział. Na lądzie zaś służyły jako ozdoba szyi. Kolor chusty zależał od gustu mary­

narza, który ją nosił — przewa­

żały jednak barwy jaskrawe, kłó­

cące się, jak i ich właściciele.

Dopiero po śmierci Nelsona za­

mieniono chusty na krawaty czarnego koloru na znak żałoby po wielkim admirale.

*

Uderzyć musiał każdego fakt, że oficerowie marynarki golą wąsy. Zwyczaj ten narodził się, jak większość jego współbraci, we flocie brytyjskiej. Było tam bowiem przyjęte nosić taki za­

rost, jak i król. Tradycja jest tradycją i nie ulega zmianom.

Anglicy znaleźli się jednak w trudnem położeniu, gdy na tron wstąpiła królowa. Konserwatyw­

ni pod każdym względem wy­

spiarze i tym razem znaleźli wyjście z sytuacji — zgolili po- prostu zarost. Zwyczaj ten prze­

trwał do naszych czasów i dziś widzimy wszystkich marynarzy bez wąsów.

^ * *

Każdy starszy oficer okrętu i wszyscy obcy są spotykani przy trapie przez oficera dyżurnego.

Tak jest już oddawna — odby­

wało się tylko wtedy z wielką pompą. Dziś każdemu oficerowi, wchodzącemu na okręt, oddaje się świst trapowy. Pochodzi on z czasów marynarki żaglowej, gdy wejście na okręt nie było tak wygodne, jak obecnie. Ofi­

cerów wyciągano w koszu na linie, przerzuconej przez blok na rei. — Podoficer, kierujący

„manewrem“, świstał na gwizdku

— dawał przez to znak mary­

narzom, ciągnącym linę. Ilość obsługi tej liny wzrastała w sto­

sunku do znaczenia względnie tuszy osoby. Tak powstali ma­

rynarze trapowi.

*

Salut armatni datuje się jesz­

cze z czasów Wielkiej Armady.

Lord Howard był zapewne tro­

chę zdumiony przywitaniem, ja­

kiego doznał ze strony Hiszpa­

nów, którym wyszedł na spot­

kanie. Wystrzały, powiewanie flagami i trąbienie składały się

na tę dość oryginalną ceremonję.

Być może, miało to także i inny cel. Wystrzały miały prawdo­

podobnie zapewnić mieszkańców portu i inne okręty tam stojące, że przybycie floty jest pokojowe.

Raz bowiem wystrzelone działa nie mogły być przy ówczesnym rozwoju artylerji w tak szybkim czasie załadowane.

Każdego, kto słyszał salut, mu­

siała uderzyć stale się"powtarza- jąca nieparzysta liczba strzałów.

Jest to już właściwie przesąd. — Cyfry nieparzyste uznane były bowiem oddawna za szczęśliwe.

Początkowo salutowano pocis­

kami bojowemi. Z biegiem cza­

su zaczęto zastępować pociski zwykłym ładunkiem; proces za­

miany postępował jednak bardzo powoli, tak, że jeszcze w 1910 roku Turcy salutowali normal- nemi pociskami bojowemi.

*

Niekażdemu, kto widział pro­

porzec przyszła do głowy myśl, że powstał on w Holandji pod­

czas wojny hiszpańsko-holender- skiej za Filipa II. Król ten swe- mi zarządzeniami zmusił szlach­

tę holenderską do protestu i zbrojnego wystąpienia pod do­

wództwem ks. Orańskiego. Do­

szło do starcia. Powstańcy wy­

stawili własną flotę, a chcąc od­

różnić swoje okręty od hiszpań­

skich, przenieśli flagę rufową na dziobowe drzewce. Uczestników powstania nazywano żebrakami

— „gheuse" — stąd nawet po­

chodzi rosyjska nazwa proporca.

* * sf:

Okręt dla marynarza stanowi przedmiot ciągłej troski i zapo­

biegliwości. Nic też dziwnego, że załoga pilnuje go, jak dziecka!

Każde dziecko trzeba przede- wszystklem ochrzcić, by móc go potem pod odpowiedniem imie­

niem zaliczyć do rodziny. Tak samo jest i z okrętem. Nie bę­

dzie wielkiej pomyłki, jeżeli się powie, że obydwie te ceremonje powstały w tym samym czasie.

Chrzest okrętu ma jed­

nak inny swoisty charak ter. Do pewnego czasu ceremonjał odbywał się w ramach wypicia zdro­

wia okrętu ze srebrnego kubka, który następnie wrzucano do wody. Zmysł praktyczny podyktował

• jednak inne rozwiązanie

— poco właściwie topić tyle srebra w morzu, gdy można je zużytkować na inny cel? Skończono więc na rozbiciu butelki o dziób okrętu. Uprawnionymi do tego byli tylko książęta krwi.

Chcąc dać pięknej połowie świa­

ta możność przysłużenia się ma­

rynarce, oddano butelkę w ręce pań. Ale tu nastąpił wypadek, który doprowadził znów do re­

organizacji obrzędu.

Podczas spuszczenia na wodę jednego z angielskich okrętów, matka chrzestna rzuciła tak nie­

szczęśliwie butelką, że rozbiła ją, ale... o twarz uczestnika ce- remonji. Poszkodowany wystą­

pił z pretensjami do Admiralicji, która chcąc zabezpieczyć się na przyszłość od podobnych wy­

padków, no i oczywiście zbęd­

nych wydatków, rozkazała przy­

wiązać butelkę sznurkiem.

* * $

Każdy marynarz jest człowie­

kiem przewidującym. Zabezpie­

cza się nawet na wypadek śmier­

ci. Pod stępkę masztu, jeszcze przy budowie okrętu, kładzie się złotą monetę — ma to na celu zapewnienie tym, którzy zatonęli- by razem z okrętem, możności opłaty swego przejazdu przez rzekę zapomnienia. Zwy­

czaj grecki zapewne, ale jeszcze dotychczas znajduje zastosowa­

nie.

(10)

Nr. 46 MŁODY GRYF Str. 11

B. L U B O Ń

Lotnictwo morskie

Jedną z broni w marynarce wojennej, analogicznie do armji jest lotnictwo morskie. Spełnia ono zadanie podobne. W oby­

dwu wypadkach dzisiaj jeszcze jest pomocnikiem, współpracu­

jącym przy operacjach, czy to morskich, czy lądowych. Tech­

nika współczesna, a z nią i roz­

wój strategji, pobudza większe potęgi do podniesienia lotnictwa z roli pomocniczej do roli armji samodzielnej. W niedalekiej już przyszłości armja powietrzna nie będzie już mrzonką, będzie po­

tężną rzeczywistością. I tak, jak armja składa się z piechoty, kawalerji, artylerji i t. d., w lot­

nictwie można będzie dopatrzyć się podobnego składu.

Rolą piechoty

spełnią kompanje wojsk, przewożonych na

wielkich płatowcach,

lądujących na tyłach nieprzyjaciela

przy pomocy spa­

dochronów.

Rolę kawalerji ode­

grają, w daleko szerszym zakre­

sie,

eskadry wywiadowcze,

gdzie groźniejszemi, niż szabla i lanca,

okażą sią aparaty foto i radjo.

Ozy nie są zaś artylerją samoloty bombardujące, oraz zamontowa­

ne działa i dziesiątki karabinów maszynowych, wycelowanych we wszelkich możliwych kierunkach!

Myśliwców, opancerzone maszy­

ny, gazy, bomby zapalające za­

liczyć możemy do broni specjal­

nych.

Nie brak więc bezmała żadne­

go odpowiednika w broniach armji. Technika na morzu zwy­

czajowo spóźnia się. Zwykle udo­

skonalona na lądzie, próbuje nie­

śmiało kroków na mokrym tere­

nie. Lotnictwo morskie dosto­

sowuje się do tego zwyczaju usprawiedliwione cięższemi wa­

runkami pracy. Brak dostatecz­

nej ilości punktów orjentacyj- nych utrudnia nawigowanie, tem samem wywiad, bombardowanie i t. d.

Trudności te zmuszają wyna­

lazców, przeważnie lotników, do szukania pomocy w najróżniej­

szych udoskonaleniach technicz­

nych ew. nowych przyrządach, które umożliwiłyby lotnikowi wy­

konanie zadań. Częściowo i lot­

nictwo morskie emancypuje się, ale jeszcze nic nie wskazuje na to, by mogło być chwilowo czemś więcej, niż jedną z wielu broni marynarki wojennej. Pra­

wie wszystkie zadania lotników

na morzu noszą charakter po­

mocniczy dla floty.

Główne zadanie, jakie mary­

narka nakłada swemu współpra­

cownikowi, to wywiad.

Lotnik walczy tutaj przeważnie aparatem fotograficznym i radjowym.

I zwy­

kle długie godziny monotonne­

go wytężonego lotu nad falami mają jedynie na celu zbombar­

dowanie jakiegoś portu, fortu lub odcinka brzegu zapomocą ob- jektywu. A potem możliwie bez oddania strzału powrócić i do­

wieźć cenny ładunek do miejsca przeznaczenia. Rzadziej znaka­

mi mors’a uderzy lotnik w uszy portowego, lub okrętowego radjo- telegrafisty,

bo to broń obosieczna,

dostępna i dla nieprzyjaciela.

Dla okrętu jest lotnik groźnym przeciwnikiem, gdyż tu horyzon­

tu nie zamaskuje umiejętnie uło­

żona roślinność, czy dobór te­

renu, jak na lądzie. Czasem dy­

mek, puszczony przez nieostroż­

nego palacza na okręcie, uchwy­

cony wprawnem okiem maryna- rza-lotnika, zdradzi wielkość, szyk, a może i zadania floty nie­

przyjacielskiej. Łódź podwodna, zasłonięta falami przed lufami okrętów, czatująca, by wypuścić torpedę, często nie ujdzie celnej bombie lotnika, który dojrzy ją przy sprzyjających warunkach atmosferycznych nawet na dość znacznej głębokości.

Dzisiaj lotnik morski walczy z okrętami nietylko bombą, ale i torpedą. Wówczas aparaty tor­

pedowe muszą się zniżyć do kilkudziesięciu metrów i, dzie­

siątkowanie artylerją i karabina­

mi maszynowemi okrętów, wy­

puszczają kilkumetrowe cygara, które rozprują stalowe kadłuby pływających fortec. Następnie błysną pływakami nad kominami i masztami i... niezawsze odlecą,

ale zadanie wykonają. Pływa­

jącego kolegę nieraz uratuje lot­

nik przed wrogiem, przesłania­

jąc nieprzyjacielowi oczy zasło­

ną dymową lub odciągnie go mylnym manewrem.

Wszystkie te zadania spełnia­

ją wodnosamoloty różnych wiel­

kości, kształtów i szybkości w zależności od celów, jakim maja służyć.

Wodnosamoloty

w odróżnieniu od lądowych zamiast kół posia- dają

pływaki,

czyli zgrabne

łó­

deczki,

na których wodują. In­

nem rozwiązaniem są

„kadłu­

bowce“,

gdzie zadanie pływaków spełnia, jak sama nazwa wskazu­

je, kadłub samolotu. W tym celu jest on zbudowany wodoszczel­

nie i dostosowany do porusza­

nia się na wodzie tak przy star­

cie, jak i wodowaniu.

Te ostatnie cieszą się naogół większą sympatją u lotników.

W zależności od przystosowania dzielą się samoloty: na t. zw.

niszczycielskie i wywiadowcze.

Pierwsza kategorja — są to maszyny ciężkie dwu- i więcej- motorowe, które podnoszą dużą ilość bomb, ewentualnie torpedę.

Torpedax) w danym wypadku będzie zawieszona między pły­

wakami płatowca.

Wodnosamoloty

wywiadowcze

są różnej wielkości i zasięgu, za­

leżnie, czy służą do dalekiego wywiadu, czy też do zadań przy­

brzeżnych. Pomimo że są uzbro­

jone, celem ich nie jest walka, jak już wspominałem, ale obser­

wacja — wszystko widzieć, wszę­

dzie dojrzeć.

Lotnictwo zaokrętowane, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się na okrętach wojennych. Speł­

nia ono te same zadania w mniej­

szym jednak zakresie, przeważ­

nie dla celów samego okrętu.

Lotniskowce są to okręty, mające na pokładzie lotnisko, z którego startują i na którym lą­

dują samoloty typu lądowego, t. j. na kółkach. Okręt taki ba­

zuje kilkadziesiąt maszyn w swo- jem wnętrzu. Posiadają je jedy­

nie wielkie mocarstwa, których operacje wymagają długich dni przebywania na morzu w dużej odległości od własnych portów.

Marynarka polska dzisiaj posia­

da dywizjon lotniczy, składający sią z kilku eskadr wodnosamolotów.

Marynarze-lotnicy w ciągłej współpracy z kolegami zaokrę­

towanymi dążą do doskonałości, aby i na tem polu nie pozostać w tyle i stworzą silną kadrę dla przyszłej floty morskiej w po­

wietrzu.

J) Kilkumetrowej długości, samopo- ruszający sią w wodzie zbiornik, napeł­

niony materjałem wybuchowym.

(11)

Str. 12 MŁODY GRYF Nr. 46 J a n D ę b e k

Indjanka z Aguila Blanca

n o w e l a

Wstąpili do podrzędnej tawerny „Srebrny sen“ w porcie Mutaąualke. Weszli całą groma­

dą, rozbawieni i trochę podpici. Na ogorzałych marynarskich gębach rozsiadły się beztroskie uśmiechy. Korzystali z przymusowego bezrobo­

cia, bowiem „Wędrowiec“ w czasie wejścia do portu uszkodził prawą burtę i musiał się poddać małemu remontowi.

Odrazu w tawernie poznali, że to Polacy.

Czarna orkiestra, złożona z kilku kulawych mu­

rzynów, zagrała krakowiaka tak raźnie, że aż przybyszom zadrgały serca z przypływu radości.

Z za lady uśmiechała się przyjemnie szynkarecz- ka, a gospodarz tawerny, opasły Hiszpan, pobiegł ku nim w lekkich podskokach, podtrzymując obu­

rącz swoje olbrzymie brzuszysko.

— Como la pasa! — przywitał ich uprzejmie, zginając się w tak głębokim ukłonie, aż brzuch oparł się o podłogę. — Co zamierzacie u mnie wypić, chłopaki?

— Głupie pytanie — odpalił zmiejsca Ma­

rek — wszystko, co masz!

— Nigdybyś już do swojej dalekiej ojczyzny nie wrócił,usted — wytłumaczył uprzejmie Don Jose. — Rozumby ci uciekł do nóg, a nogi zostawiłbyś na naszym cmentarzu. Ali right, chłopcze!

Goście „Srebrnego snu“ zaczęli żywo dysku­

tować. Rozpała chciał zwykłej whisky, Krzywy Antek — rumu, a Marek miał apetyt na dżin.

Jakoś nie mogli dojść do porozumienia. Wiadomo, gdzie dwóch Polaków, tam trzy partje. Ponieważ jednak Marek miał najobrotniejszy jęzor, więc stanęło na dżinie. Pijemy dżin, Don Jo se!

Wkrótce na stole, w żołądkach i umysłach trzech młodzianów zapanowała wszechwładna wódzia. Świat do nich należał.

Krzywy Antek przez ucho od kufla spoglą­

dał na bufet, skąd uśmiechała się do niego mała panienka. Odpowiadał jej również uśmiechem oraz perskiemi „okami". Te umizgi oczywiście nie uszły uwagi towarzyszy. Zmienili pozycję w ten sposób, że wszyscy dokładnie mogli ją wi­

dzieć.

— Wcale ładne dziecko — mruknął z prze­

jęciem Rozpała.

— We mnie już kochały się piękniejsze od tej — zauważył Marek, który na każdem miejscu i o każdej porze podkreślał swoje niebywałe szczęście do kobiet.

Ale najmądrzej zagadnął Krzywy Antek:

— Wiecie co? To jest swojski chów, nasza dziewucha! Niech mnie piorun ubije, jeżeli łżę.

Poczciwie jej z tych ślepiów patrzy.

Rzeczywiście, musiała to być święta prawda, bo skądżeby tak odrazu poczuli głęboką sym- patję do niej?

— Głos krw i! Chyba nie ? — rymnął Antek ciężką łapą o stół i groźnie rozejrzał się naokoło, gotów wyzwać na mordobicie tego, ktoby śmiał zaprzeczyć.

— Zawołajmy tę sikorę do nas, to się prze­

konamy !

Myśl, że ta miła panienka w portowej tawer­

nie, w zapoznanym porcie, o kilka tysięcy mil od kraju — może być ich rodaczką, wywołała u nich gwałtowne wzruszenie.

— Senjor! — krzyknęli na gospodarza — przyszlij nam na chwilę twoją girl. — Wypije z nami kieliszek.

Don Jose spełniał ochotnie każde ich życze­

nie. Trząsł wesoło brzuchem i razporaz odsła­

niał w uśmiechu wielkie, żółte zęby.

Wkrótce panienka przysiadła do nich. Za­

raz na wstępie, żeby nie budzić wątpliwości, przy­

witała ich bardzo grzecznie:

— Dzieńdobry panom 1

— Dzieńdobry! — odpowiedzieli chóralnie i — niebywała rzecz — wszyscy powstali z miejsc.

Witali się z nią, jak z żoną honorowego konsula w Las Palmas. Ściskali jej drobną rączkę z nie­

zwykłą serdecznością, pochylając przytem głowy.

Chwilę milczeli dyskretnie, bo każdy chiał po­

wiedzieć coś bardzo ładnego i mądrego, co — jak wiadomo — trudno przychodzi, gdy w głowie szumi dżin. Ale ona zagaiła rozmowę bardzo prosto i szczerze:

— Jak tylko usłyszałam naszą mowę i was ujrzałam, zaraz chciałam biec do was. Jesteście porządni chłopcy, ale za dużo pijecie. — Ostat­

nie słowa powiedziała znacznie ciszej, ażeby pa­

tron przypadkiem ich nie dosłyszał.

Przytaknęli jej zgodnie, ale milczeli. Do­

piero wygadany Marek zaczął:

— Jak się nazywasz, mała?

— Magdalena Piskorek.

Drugie pytanie zaraz potem rzucił Krzywy Antek.

— Ile masz lat?

— Dziewiętnaście!

Rozpała oczywiście także wtrącił swoje trzy grosze.

— Jak ci się, dziecko, podoba ta Hameryka, co? — rzucił trzecie pytanie.

— Podobać to mi się podoba. Aleć już o- okrutnie tęsknię za Malinówką.

Ba, tęsknota! To ci dopiero dziewucha utra- fiła w sedno! Bo czyż ich to samo nie żarło?

Nie za jakąś tam Malinówką wprawdzie, ale za Gdynią, gdzie każdy zostawił swe serce, połowę duszy i moc wspomnień.

Rozgadało się bractwo, jak baby na polskim odpuście. Rozwiązały im się języki i jak z ręka­

wa wytrząsali wesołe marynarskie historyjki. Ona zaśmiewała się do łez i darzyła wszystkich naj- ezarowniejszemi uśmiechami. Ohrząkali, wypi­

nali piersi i dumni ze swojej panienki, nadskaki­

wali jej z wszystkich stron.

Później opowiedziała im swoją prawdziwą hi- storję. Przyjechała tutaj razem z tatusiem i set­

kami innych emigrantów. Zamieszkali w kolonji Aguila Blanca. Będzie to już z trzy, albo cztery lata temu. Zanim jednak ojciec zdążył się zago­

spodarować, zabiła go malarja. Pozostała sama i musi tułać się po służbie. I los aż tutaj ją rzu­

cił. Ooprawda źle jej nie jest, gdyby tylko ta

Cytaty

Powiązane dokumenty

Złożyły się na to, o czem była już mowa poprzednio, specjalne warunki ogólne, naszego państwa, lecz obecnie czas już najwyższy zdać sobie sprawę z

Po kilku dniach jednak załadowano będzie, jeśli porucznik naprzód uda się na statek, jeńców do ciężarowego samochodu bydlęcego opowie, że należy do

Przy wyborze odpowiedniej wyspy trzeba było zważać, ażeby udać się w okolicę, najmniej od­. wiedzaną na rozległej pustyni morskiej Pacyfiku. Z tego powodu wybrano

rej kapitan płynął w towarzystwie swej żony. Kiedy „Orzeł Morski“ był już dostatecznie blisko, rozległo się z barki przez tubę zapytanie:. — Czy macie

Pewnego poranka ukazał się na horyzoncie statek pod pełnemi żaglami, który wkrótce zbliżył się do „Orła Morskiego“. Był to duży szkuner francuski, który

Społeczeństwo polskie dopiero poznaje bliżej swych rybaków, musi pokochać ludność rybacką głębiej, musi także dowiedzieć się o szczegółach pracy rybackiej w

Tak więc zdarzyło się, że przez krótki czas Luckner był żołnierzem armji meksykańskiej i trzymał straż przed drzwiami dyktatora Meksyku Diaza.' Stało to

Jednak zagadnienia morskie na tem się nie wyczerpują, ani też istniejący stan rzeczy nie może nas zadowolić.".. Sprawa bezpieczeństwa