• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1935, R. 5, nr 48

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1935, R. 5, nr 48"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

LODY

Na przełom ie dwóch lat, kiedy z trwogą spoglądam y w N ieznane Jutro, warto przy­

pom nieć sobie słynne pow iedzenie Marszałka Piłsudskiego, w którem znajdziem y przepis na szczęście:

„Żywiołem szczęścia jest śmiech. im bardziej jest pustym i szczerym, im bardziej nazywamy go dziecinnym, tern więcej jest w nim szczęścia, tern więcej jest w nim nieba na ziemi. Umiałem, jak dobry żołnierz, śmiać się wesoło, gdy życiu niebezpieczeństwo groziło.“

NOWY ROK

M ło d zieży !

Niech piórko to ducha tw ego wzniesie, Wolę do czynu zagrzeje!

I niech ich czasem po polu i lesie, Wiatr nie rozwieje...

Dorzuć cegiełkę i buduj swój kraj, W postępie uczyń skok.

A będzie w Polsce dla wszystkich raj...

Życzy Ci tego N ow y Rok!

m GRYF

ROK V.

Piątek, dnia 30 grudnia 1935

NR. 48 (245)

Rozejrzał s i ę . . .

W pośród ołowiem wiszących chmur, Promienny, uskrzydlony,

W djademie z rajskich stubarwnych piór, Obłokiem o tu lo n y . . .

1 z nieba prosto w nasz polski kraj Rozmierzył skok.

D ziecięcy, chłopięcy, niby maj, Maleńki N ow y R o k . . .

I do nas spadł.

I rozdarował z rajskich swych piór Wszystkie nam.

Wśród cichych dolin i śnieżnych gór, I tu i tam...

1 w duszę zaśpiewał: poznaj swój kraj!

U kochaj! czu j!

A Polska zakwitnie jak młody m aj!

W mych piórach szczęścia zdrój...

Maryla Szostkiewicz-Tarło

(2)

Str. 2 MŁODY GRYF Nr. 48

I f t O O W szysikim Czytelnikom „Młodego Gryfa" 1 Q O 12

a O O »DO.SIEiGO ROKU« zasyła R edakcja 1 O

U

O

Czeka nas rok 1936

W różby

Kto z nas nie chciałby zajrzeć w przyszłość?

Kto z nas nie chciałby przeniknąć tej ta­

jemniczej zasłony, która zazdrośnie ukrywa przed nami losy dnia jutrzejszego ?

Niema takiego wśród n a s ! W każdym czło­

wieku, w młodym czy starym, w mężczyźnie czy kobiecie, tkwi naturalna ciekawość, która umo­

żliwia brudnym cygankom wstęp do naszego do­

mu, a najprzeróżniejszym wydrwigroszom spod ciemnej gwiazdy pozwala wyłudzać z naszej kie­

szeni ostatnie grosze...

Ludzie mądrzy i silni sami sobie układają przyszłość! Mówią np. ta k : — W roku 1940 powi­

nienem założyć własne gospodarstwo. W tym celu muszę pracować z podwójnym zapałem, osiągnąć dobre wyniki, ażeby pracę moją odpo­

wiednio nagradzano. Z zarobionej sumy część zaoszczędzę i tern samem dam początek własne­

mu gospodarstwu.

Człowiek o silnej woli, który wie, czego chce, wytycza cel swego życia, bliższy i dalszy, i do tego celu idzie. Wierzy, że zamierzenia swe osiągnie i to też napewno — prędzej czy póź­

niej — się stanie!

Życie jednak zawiera moc niespodzianek.

Niekiedy mimo wszystko trzeba się zgodzić ze smutnym faktem, że choćbyś się na głowie po­

stawił, swego nie dokażesz! Czyż należy wtedy w rozpaczy rozbić tę głowę o mur?

To zresztą — jak nietrudno się domyśleć, nie miałoby żadnego celu. Człowiek silny za­

czyna pracę od nowa. Z takim samym zapałem, jak poprzednio, wypełnia swoje codzienne obo­

wiązki. Nauczony doświadczeniem, zastosuje inne środki, które szybciej i skuteczniej zbliżą go do celu.

Praca jest największem dobrodziejstwem i szczęściem człowieka. Trzeba jednak tę swoją codzienną pracę, której poświęcamy większość godzin swego życia, ukochać, dojść w niej do specjalnej zręczności.

Ludzie, niewyrobieni życiowo, zdają się na łaskę losu. Płyną sobie na fali życia, myśląc, że im mniej będą pracować, rtem więcej będą szczę­

śliwi i zadowoleni z życia. Jest to pogląd zu­

pełnie niesłuszny. Przekonać się o tem może każdy, kto przeżył choćby dwadzieścia lat na tym Bożym świecie!

Wśród naszych znajomych spotykamy ludzi wesołych i smutnych. Ludzie weseli, to nietyl- ko tacy, którzy umieją napamięć kilkadziesiąt dowcipów z humorystycznej gazety, ale przede- wszystkiem ci, którzy stale, zawsze i wszędzie, potrafią pogodnie patrzeć na świat. Ludzi tych byle niekorzystna okoliczność wcale nie wytrąca z równowagi. Wiedzą, że zmartwienia, troski, na­

rzekania i płacze nie przynoszą nikomu żadnej korzyści.

Ludzi smutnych jest na świecie znacznie więcej. Otaczają nas z wszystkich stron, jak fale

noworoczne

morskie samotną wysepkę. Toną we łzach, ogłu­

szeni własnemi biadaniami.

Ludzie radośni, którzy potrafią cieszyć się życiem, poznali tajemnicą szczęścia. Wiedzą, jak to szczęście chwycić w garść i nie popuścić za żadną cenę.

Filozof angielski, Bertrand Russel, powie­

dział, że szczęście samo nie przychodzi do czło­

wieka, podobnie jak pieczone gołąbki same nie wpadają do ust smakoszów. Szczęście trzeba zdo­

być!

A jak zdobyć to szczęście — opowiada nam szeroko ten sam filozof.

Świat — jego zdaniem — jest pełen rzeczy tragicznych i komicznych, bohaterskich, dziwacz­

nych i nieoczekiwanych, i ludzie, którzy nie po­

trafią się zainteresować tem widowiskiem, pozba­

wiają się sami jednego z przywilejów życia.

Jeżeli więc, bracie, chcesz być naprawdę szczęśliwym, nie zasklepiaj się w swoich zmart­

wieniach, nie rozpamiętywuj nieustannie swoich nieszczęść. Przeciwnie — zmień z gruntu swój stosunek do ludzi. Zainteresuj się życzliwie ich poczynaniami, sam wprzęgnij się do gromady społecznej, stań się jej oddanym członkiem i ra­

zem z innymi współpracuj dla jej dobra.

W pracy społecznej, jak i wogóle we wszyst­

kich innych przejawach życia, wystrzegajmy się przedewszystkiem zawiści. Ze wszystkich złych cech natury ludzkiej zawiść jest cechą najszkod­

liwszą — mówi nasz filozof — człowiek, który ją odczuwa, pragnie nietylko zaszkodzić innemu i szkodzi istotnie, gdy tylko może to uczynić bez­

karnie, ale ponadto sam na skutek zawiści po­

zbawia się szczęścia.

Jeżeli chodzi o nasze życie społeczne, to wła­

śnie te czynniki: zapał, zainteresowanie człon­

ków i wzajemna, zgodna współpraca — od­

grywają rolę zasadniczą. Nasze dobro i szczęście osobiste jest w ogromnym stopniu uzależnione od dobra zbiorowości, w której się obracamy.

Kończąc te nasze noworoczne rozważania, do­

chodzimy do wniosku zasadniczego — my sami jesteśmy w stanie tworzyć dobro społeczne i wła­

sne szczęście. Trzeba jednak, żebyśmy pracowali tak tylko, jak umiemy najlepiej — i żebyśmy tak­

że współpracowali. Wytępić w sobie nienawiść, zazdrość, a do każdego człowieka podchodzić przyjaźnie!

Jeżeli tak postawimy sprawę, o przyszłość naszą i szczęście osobiste możemy być spokojni.

Czeka nas Rok 1936 i wiele następnych, w których państwo nasze stale musi potężnieć i roz­

wijać s ię !

Skoro wyryjemy sobie głęboko w pamięci warunki naszego powodzenia — pracę i przyjaźń

— snuć możemy najpomyślniejsze wróżby nowo­

roczne.

Napewno nie zawiedziemy s ię !

J a n D ę b e k .

(3)

Str. 3

MŁODY GRYF Nr. 48

W a ln e z e b r a n ie !

Zbliża się okres walnych zebrań, zwanych również walnemi zgromadzeniami. Celem ich t o : a) złożenie sprawozdania z działalności za­

rządu, w obecności przynależnych orga­

nizacyjnie członków,

b) zastanowienie się nad wynikami działal­

ności i wyciągnięcie wniosków na przy- c) udzielenie absolutorium ustępującemu za­

rządowi i wybór nowego, oraz

d) opracowanie programu i wytycznych prac na rok następny.

, ' M? l ^ k i e stosunkowo zadanie walnych ze­

brań jakże szeroko rozpięte jest nieraz w prak-

tycznem wykonaniu. y

Zanim omówię prace wstępne, przygotowaw­

cze i przeprowadzenie samego zebrania, a ponadto poprowadzenie go w formie jaknajtreściwszei, po­

dam przebieg obserwowanych zebrań, których tok spotyka się niewątpliwie w wielu organizacjach rowmez i na terenie Pomorza.

W myśl statutu okres prawnego zwołania ze­

brania waha się od miesiąca do czternastu dni od wyznacznego, a przeważnie i w statucie określo­

nego terminu.

Co się dzieje?

. Ostatnie plenarne zebranie zarzadu z trudno­

ścią, lecz dochodzi do skutku. Porządek obrad nieprzygotowany, gdyż właściwy sekretarz zrzekł się obowiązku, dokooptowany zachorował, a za­

stępca, nteobeznany z.całokształtem spraw, spóź­

nił się na zebranie (podobno zegarek stanął). Pan prezes — przeważnie kilku towarzystw - nie miał czasu uwiadomić wszystkich członków. Pan wice-prezes, sekretarz innego w yższego stowa­

rzyszenia nie przybył, tłumacząc się nawałem P W , Pann 1 wice-prezes, dodatkowo komendant oddziału P. W., przybył punktualnie na skutek powiadomienia go przez skarbnika, gdyż obec­

ność jego konieczna była dla UDorządkowania spraw budżetowych. Pan gospodarz - włodarz nad brakami — wyjątkowo stawił się punktualnie.

Inni członkowie (mniejsze figury), o zebraniu po­

wiadomieni ustnem podaniem, przybyli na czas.

To wstęp do fplenarnego zebrania zarządu, a przebieg jego następujący. ą

Pan prezes, stwierdziwszy statutową ilość członków, potrzebnych do powzięcia prawomoc­

nych uchwał, zagaja zebranie z dużem opóźnie- niem, nawołując do punktualności, poczem podaje kilka małoznaczących uwag z zakresu swej dzia­

łalności. Następnie zawiadamia, że w myśl obo­

wiązującego statutu, kadencja obecnego zarządu dobiega swego końca, w związku z czem ustalo­

no termin walnego zebrania. Nad porządkiem jego obrad do dyskusji nie doszło, albowiem przedsta­

wiony „zeszłoroczny“ uchwalono przyjąć w ca- Nad miejscem zebrania nie dyskutowano, gdyż Pan X, właściciel restauracji, znany z gościn­

ności, lokalu swego napewno użyczy. Po długich targach ustalono również godzinę walnego ze-

Na zakończenie p. prezes apeluje, by spra wozdania członków zarządu opracowane były wy^

czerpująco i obrazowały jaknajdokładniej trudne warunki pracy. Pan skarbnik prosi o wezwanie komisji rewizyjnej, którą uchwalono zaprosić na godzinę przed wałnem zebraniem. Pan zastępca sekretarza zapytuje się o sposoby powiadomienia członków, a pan gospodarz przedstawia trudności, uniemożliwiające wykazanie właściwego stanu ma­

jątkowego klubu.

Ponieważ wszystkie sprawy załatwiono po­

myślnie, pan prezes zamyka zebranie, prosząc obecnych, by gremjałnie i punktualnie przybyli na walne zgromadzenie.

Tak w ogólnych zarysach przedstawia się ostatnie plenarne zebranie ustępującego „zazwy­

czaj“ zarządu.

Jak wygląda zarys przebiegu walnego ze­

brania ?

Na długo przed godziną rozpoczęcia walnego zebrania w pierwszym terminie zbiera się kilku członków. Spotkanie to, podobno przypadkowe, dokumentnie potwierdzone zostaje kieliszkiem przy bufecie. Równolegle z nastrojem poprawia, a właściwie powiększa się gromada członków (przy bufecie).

Pan skarbnik, przybyły 15 min. przed termi­

nem (a więc z 45 minutowem opóźnieniem), z o- burzeniem stwierdził brak kompletu komisji rewi­

zyjnej, gdyż obecny był tylko jeden członek (czy mało takich wypadków?)

Pan II wice-prezes przybył punktualnie i na naleganie zastępcy sekretarza, oficjalnie z zegar­

kiem w ręku stwierdza, „że zagaja walne zebra­

nie w I-szym terminie, lecz z powodu braku usta­

wowej ilości członków odracza do terminu dru­

giego, zaznaczając, iż w drugim terminie walne zebranie odbędzie się bez względu na ilość obec­

nych“.

Zarządzoną przerwę wykorzystują: sekretarz, sprawdzając listę obecnych, skarbnik, ściągając składki, a gospodarz dowiaduje się o losach ma­

jątku klubowego. Podnieceni alkoholem nie za­

pomnieli wrócić do bufetu. Z każdą nieomal mi­

nutą grono obecnych zwiększa się, nawet'człon­

kowie zarządu są już prawie w komplecie, z w y­

jątkiem prezesa.

Punktualnie w drugim terminie przybywa za­

dyszany i zapracowany jak zwykle prezes. Zaj­

mując prezydjalne miejsce przegląda obecnych, rzuca kilka słów tu i tam, poczem w drugim ter­

minie zagaja walne zebranie, podkreślając, iż zw o­

łane zostało w myśl obowiązującego statutu i prawa.

Po kilku pochwalnych w odniesieniu do obecnych słowach, odczytuje porządek obrad, pro­

sząc o jego przyjęcie. Przyjęto go jednogłośnie (nierzadko jest to pierwszy punkt natarcia mal­

kontentów, którzy w kwestjach formalnych uzu­

pełniają i tak już długi porządek obrad, albo prze­

suwają poszczególne punkty porządku).

Następuje wybór przewodniczącego, ławni­

ków, zwanych również asesorami i sekretarzy.

Po długich targach, a czasami i słownych utarcz­

kach wybrano prezydjum zebrania. Przewodni­

czący, zajmując miejsce, dziękuje za wybór, ape-

(4)

Str. 4 MŁODY GRYP Nr. 48 lując, by mu ułatwiono regulaminowe i treściwe

przeprowadzenie walnych obrad.

Minęła pierwsza godzina bezproduktywnych wysiłków.

Skolei następują sprawozdania, opracowane na piśmie, które w barwnych słowach obrazują mozolną pracę zarządu, wskazując trudności i na­

potykane przeszkody, brak pomocy, deficytowy stan kasy, setki liczb wpływu i załatwionych spraw, kończąc zarzutami pod adresem poprzed­

ników (rzadko kiedy członków obecnych) z na­

dzieją, że przyszłość jednak może być lepsza.

Sprawozdanie komisji rewizyjnej odczytane być nie może z braku pełnego składu komisji.

Uzupełniający wybór komisji dochodzi do skutku po licznych targach i wzajemnych zwymyślaniach.

Przewodniczący zebrania zarządza przerwę, celem umożliwienia wykonania prac świeżo-wybranej ko­

misji rewizyjnej.

Upłynęły następne dwie godziny walnego ze­

brania.

Po kilkudziesięciu minutach przewodniczący wznawia zebranie, a delegat komisji rewizyjnej odczytuje krótkie, cyfrowe sprawozdanie z pod­

kreśleniem, iż wszystko było przepisowe, wydatki rzeczowe i t. d.

Część sprawozdawcza skończona. Następuje dyskusja.

O ile poprzednie występy uważać można za utarczki, o tyle obecnie rozpoczyna się huragano­

wy szturm. Czego tu się nie porusza? W dy­

skusji ogólnej, szczegółowej, wyjaśnieniach, objaś­

nieniach, sprostowaniach, uzupełnieniach! Napraw­

dę trudno określić.

Przewodniczący zmuszony jest niejednokrot­

nie karcić używających mało parlamentarny słow­

nik oraz uspakajać umysły podniecone. Trudno jednak zaradzić wszystkiemu — tern więcej, że każdy z obecnych domaga się prawa choć raz

w roku wygadania się oraz wykazania całorocz­

nych trosk i kłopotów, bez względu na warunki, korzyści i treść pracy.

Kilkugodzinna dyskusja powoduje zazwyczaj ogólne znużenie, tak, że prawie jednogłośnie prze­

chodzi wniosek o absolutorjum.

Teraz następuje niejednokrotnie kulminacyjny punkt zebrania — wybór zarządu. Ile targów, wy- rzekań, nieporozumień i wymyślań wywołuje ten punkt, naprawdę trudno opisać. Zazwyczaj w y­

brana komisja „matka“ łagodzi nastrój i przedsta­

wia uzgodnioną listę, którą przewodniczący od­

daje pod głosowanie tajne lub jawne, w całości lub pojedyńczo. Po krótkich dodatkowych niesna­

skach wybrano nowy zarząd i o dziwo, prawie w starym, pełnym składzie.

Przedstawiony preliminarz budżetowy na rok następny mniejszą wywołuje dyskusję, a w czasie omawiania programu prac mało już niekiedy by­

wa członków na sali.

W nioski i wolne glosy zajmują nieraz dużo czasu, tern więcej, im mniej realne są same wnio­

ski (wnioskodawca musi je uzasąduić i dlatego chce przekonać obecnych).

Przewodniczący stwierdza, iż porządek obrad został wyczerpany, dziękuje obecnym za cierpli­

wość, a nowoobranemu zarządowi składa życzenia dalszej owocnej pracy. Nowy pan prezes zapew­

nia o bezinteresownych i pełnych zapału chęciach, apelując, by członkowie zechcieli nowemu zarzą­

dowi udzielić pełnego swego poparcia i wszelkie jego zarządzenia respektować.

W tej mniejwięcej formie i o takim w przy­

bliżeniu przebiegu walnego zebrania minęła go ­ dzina 5, a nieraz i 8 cennego czasu.

Wnioski, jak powinno wyglądać zebranie, omówimy w części drugiej.

Piotr Laurentowski.

Św. Mikołaj w edług rysunku Z. Siryjeńskiej

$55555855555:

(5)

Nr. 48 MŁODY GRYP Str. 5

Kazimierz Wójcik

S p ółd zieln ia sp o ży w có w samoobroną przed kryzysem

Przed kilkunastu dniami pow­

stała w Toruniu spółdzielnia spo­

żywców pod nazwą „Jedność“. — Założycielami jej i członkami są w przeważnej części pracownicy umysłowi, którzy spółdzielnię uważają za pomoc jedyną w cza­

sach obecnych. Od jakości co­

dziennie kupowanych towarów spożywczych zależy zdrowie ca­

łej rodziny, a od ich ceny, moż­

ność robienia oszczędności, na­

wet przy skromnych poborach.

Zdrowie i kieszeń to dwa ważne składniki życia każdego człowieka, nic zatem dziwnego że zwrócono na to uwagę.

Dlaczego wybrano formę spół­

dzielni i czy spełnić ona może nadzieję, jaką założyciele w niej pokładają ?

Ozy potrzebna jest spółdziel­

nia, skoro tyle mamy sklepów spożywczych, których właścicie­

le tak chętnie oddają towar na kredyt.

Czy spółdzielnia będzie sprze­

dawać taniej, lub na dogodniej­

szych warunkach?

Przejdźmy po kolei te zagad­

nienia.

Spółdzielnia spożywców, to zrzeszenie osób, które postano­

wiły ująć we własne ręce zao­

patrywanie się w towary pierw­

szej potrzeby, nabywając je bez­

pośrednio u wytwórcy — z po­

minięciem pośredników. — W normalnych warunkach towar zanim dojdzie do spożywcy, prze­

chodzi przez ręce szeregu ludzi, których jedynem zajęciem jest pośredniczenie w dostarczeniu towarów. — Jasnem jest, że im więcej tych pośredników, tem- bardziej wzrasta cena towarów, bo każdy z nich musi opłacać nietylko koszty prowadzenia przedsiębiorstwa, reklamy, ryzy­

ka, lecz chce zapewnić sobie zysk. — Ten zysk, to najistot­

niejsza cecha handlu prywatne­

go i kupiec, dysponujący nim według swego uznania.

W spółdzielni spożywców, któ­

ra jest własnością wszystkich członków, niema zysku w zna­

czeniu kupca prywatnego.

Kupując towar u wytwórcy i oddając go spożywcy po cenach rynkowych, ma spółdzielnia nad­

wyżkę, lecz nie chowa jej do kieszeni jednostka. Nadwyżka ta jest rozdzielona przy końcu roku między członków i to w ta­

kim stosunku, w jakim zakupo- wali w spółdzielni towary. Ko­

rzystają więc na tem nie ci człon­

kowie, którzy najwięcej udzia­

łów wpłacili, lecz ci, którzy naj­

więcej kupowali, bo najważniej­

szym czynnikiem w spółdzielni jest nie kapitał, lecz członek — człowiek.

To nie spółka prywatna, gdzie dzieli się zyski zależnie od wnie­

sionej do spółki gotówki.

Jeżeli zatem spółdzielnia spo­

żywców zwraca członkom przy końcu roku osiągniętą na sprze­

daży towarów nadwyżkę, to zwroty te tak zwana dywidynda od zakupów, są oszczędnością członków i to oszczędnością, do­

konaną bez wysiłku, — oszczęd­

nością przez wydatki na pierw­

sze potrzeby.

I pomyślmy, jeżeli członek kupił w spółdzielni przez rok towarów za 400 złotych, a dy­

widenda wyniosła 10°/o to przy- końcu roku otrzyma zł 40,—

To je st jego oszczędność, a za­

razem korzyść bezpośrednia z należenia do spółdzielni, o ile chodzi o kieszeń.

Kiedy mowa o zdrowiu, to przy­

pomnijmy sobie ile razy nieucz­

ciwi kupcy fałszują towary, by­

le tylko na nich jaknajwięcej za­

robić, — ile razy oszukują na miarze i wadze.

Spółdzielnia ma na celu inte­

res swych członków, a nie z y s k jednostki, dostarcza zatem zaw­

sze towar jakościowo dob ry;

trudno przecież wyobrazić sobie, by członkowie spółdzielni, jej właściciele sami chcieli oszuki­

wać się na jakości towarów. — Te duże bezpośrednie korzyści nie wyczerpują jednak tematu.

Dodać należy, że przecież to jest wysiłek wspólny zrzeszo­

nych, w dążeniu o poprawę by­

tu, który przekona ich o potrze­

bie pracy w zespole i zbiorowe­

go wysiłku, — że w spółdzielni rządzonej na zasadach demokra­

tycznych, każdy członek może wpływać na tok pracy placów­

ki, — a nadto i co może jedno z najważniejszych, spółdzielnia w dużej części dostarcza towar z własnych wytwórni, a zatem opartych na polskim kapitale i pracy polskiego robotnika.

Spółdzielnia spożywców w To­

runiu to zatem jeden więcej szczebel do utrącenia obcego kapitału w handlu i przemyśle, a więc obcych elementów w ży­

ciu gospodarczem Polski.

W Polsce mamy obecnie przeszło 3.500 spółdzielni spo­

żywców, które liczą około pół miljona członków i posiadają 13 miljonów własnych kapita­

łów, jest to zatem olbrzymie zrzeszenie, które odgrywa po­

ważną rolę w naszym handlu.

Związek Spółdzielni spożyw­

ców Rzeczypospolitej Polski po­

siada własne młyny, fabryki mydła, cukierków i t. p. — i działalnością swoją spółdzielnie spożywców nietylko dają poda­

ne już wyżej korzyści członkom, lecz nawet w stosunku — do niezrzeszonych spożywców nio­

są pomoc, są bowiem [regulato­

rem cen na rynku. —- Dopóki na terenie działa spółdzielnia spożywców, kupcy prywatni nie spróbują wyśrubować cen za poszczególne towary. — Pamię­

tamy zeszłoroczną walkę o ta­

nie pomarańcze, spółdzielnie spo­

żywców pierwsze obniżyły ich cenę i one zmusiły tem handla­

rzy. by zadowolili się niższym zyskiem.

Na zakończenie parę szczegó­

łów o Spółdzielni Spożywców

„Jedność“ w Toruniu.

Udział w niej wynosi zł 25.—

płatny w pięciu miesięcznych ratach; — wpisowe zł 3.—

Odpowiedzialność członków tylko udziałami.

Wszelkich dalszych informa- cyj, oraz zgłoszenia na człon­

ków przyjmuje od dnia 1 stycz­

nia 1936 r.

Pomorskie Towarzystwo Ko- operatystów w Toruniu ulica Sienkiewicza 4 m. 1.:

w dni powszednie od 16.30 do 17.30,

w niedzielę i święta od 10.30 do 11.30,

(6)

Str. 6 MŁODY GRYF Nr. 48

z p rzeszł ości

... Dziwnie nastraja wieczorny zmrok.

Wywołuje wspomnienia, przesła­

nia obrazy teraźniejszości i nakła­

nia umysł do rozpamiętywania chwil dawnych, minionych bezpo­

wrotnie ...

Prowokowałem często, znając tę dziwną właściwość zimowych wie­

czorów, mego starego przyjaciela, byłego oficera marynarki, do zwie­

rzeń i opowiadań dziwnych, a tak barwnych, jakich nie powstydził­

by się niejeden poeta.

Tego dnia był dziwnie ponury i robił wrażenie człowieka, któremu zabrano najdroższą rzecz.

Kiwnął tylko głową na moje powitanie i dalej chodził po po­

koju, mrucząc coś niewyraźnie.

Nie przerywałem jego pielgrzymki;

siadłem cicho i wpatrzyłem się w duży model okrętu, którego białe żagle nadawały mu w półmroku jakiś niesamowity wygląd. Odru­

chowo przyszły mi na myśl odległe czasy Kolumba, Magellana, Cooka, tych wielkich żeglarzy, którzy pły­

nęli w nieznaną, zda się bezkresną dal po wiedzę i sławę. Przesuwały mi się obrazy wysp, zgubionych na olbrzymim oceanie, gdzieś pod równikiem, wraz z ich florą dziką, nietkniętą jeszcze nogą białego

człowieka, widziałem dzikie twarze ich mieszkańców.

Obudził mnie dopiero głos mego przyjaciela:

— Marzysz o dawnych czasach, myślisz o wolnym oceanie, o błę- kitnem niebie podzwrotnikowem, pięknych wrażeniach i beztroskiem życiu. Warto o tern pomarzyć.

Przerwał, zapalił nową fajkę i ciągnął dalej po chwili:

Marynarka żaglowa!...

Niejeden z was, młodych, mach­

nie pogardliwie ręką i powie, że należy ona do przeszłości, że daw­

no już minął jej czas. Rzeczy­

wiście minął i nie powróci, niestety.

Wprowadziliście swoje okręty parowe, bo szkoda wam czasu, bo świat leci w zwarjowanem tempie, aż sobie nie złamie karku na pierw­

szej lepszej gwieździe. Zabiliście w człowieku poczucie piękna, zmu­

siliście go do ciężkiej pracy w zam­

kniętych pomieszczeniach, bo po­

co marynarzowi widok słońca, nie­

ba czy morza? Dla niego są to przecież sprawy drugorzędne, bez nich on i tak będzie żył, praco­

wał i wreszcie umrze, nie wiedząc co to wolność i piękno oceanu.

Minęły dawne czasy żaglowców...

Wymierają ostatni marynarze ża­

glowej floty... Odeszła, odsunęła się na bardzo daleki plan mary­

narka żaglowa. Przeżyła się szkoła wytrwałości i szybkości decyzji.

Była to szkoła twarda, jak całe życie prawdziwego marynarza.

Kształciła charakter i silną wolę, pomnażała siły fizyczne, wymagała całej energji i wielkiego zasobu wiedzy praktycznej. Żaglowce da­

ły światu tych dzielnych odkryw­

ców, którzy płynęli w nieznaną dal, by nieść odległym lądom cywili­

zację naszych krajów. Nosiły dumnie bandery państw, do któ­

rych należały i \ były widocznym symbolem kontaktu metropolji ze swemi kolonjami.

— Zginęło piękno...

Jak wytrwałym musiał być czło­

wiek, by nie załamać się wobec zmiennych ciągle warunków. Cały manewr, wszystkie najmniejsze ru­

chy okrętu, zależały tylko od wiatru, który nie dostosowywał się przecież do okoliczności. Ile wrażeń dać może jedna noc podzwrotnikowa, spędzona na pokładzie* żaglowca.

Nic nie zakłóca spokoju przyrody.

Lekki szum ociekającej po burcie fali, szmer"5 żagli i takielunku — okręt w świetle księżyca i gwiazd.

Widzi człowiek dopiero*wtedy swą nicość, gdy zgubiony na oceanie, poznaje bezmiar przestrzeni i moc natury.

Parowce wytworzyły typ zarozu­

mialca. Człowiek, poruszający się z dowolną szybkością i w dowolnym kierunku uważa, że świat należy tylko do niego. Nie może pogo­

dzić się z myślą, że jest niczem właś­

ciwie wobec mocy, które nim rządzą.

Listy Strzelca Fronckn do omiimtell

Kochani Obywatele!

Takem sobie roz łusiod w świetlicy na szymlu1) ji czytum gazyta. Łokrutnie mi się to czytanie wi­

działo. Mój Boże! Co tyż w tych gazytach wszyst­

ko nie stoji. Na ten przykłod w dziale matrymonjal- nym, to niby tam, gdzie sie małżaństwa zmawiaju, czytum taki anuns, że jakaś wanna, młoda i poważ­

na, szuka menża, bo chce się żanić2). Myślą sobie, że tu coś nie rychtyg, bo co to może być za wanna, która chłopa szuka, ale tak sobie wydeklarowałem, że to napewno te redachtory przemylili literki.

Zdziebko bliży na poczuntku gazyty była ci ta­

ka fajna sztrofa3), a w środku tej sztrofy takie słowa:

„Ryknął głośno imć pan Krupa, Gdzie jest zupa? gdzie jest zupa?“

Jagżem se pomyśloł co to by buł za szpas, jakby ji tutaj sie te redachtory nie zmiarkowali ji li­

tery przekrancili, tagżem sie szczyrze łuśmioł jaż mi gamba zabolała, a w ślipiach miałem pełno łesów4).

Jaż tu do świetlicy włazi nasz Komendant ji ja­

kiś inszy łobywatel. F\ ja ciągiem ryczę jaż mi kał- dun3) boli. Łobywatel dyżurny stuknuł nopiantkami6) w pianty7) jaż jiskry wylecieli ji zameldowoł, że porzundek je ji musi być 1

Nu, ji łod tego sie zaczano8) że du Wos kocha­

ne łobywatele i łobywatelki, (ni, ni, naprzud muszu przynść łobywatelki, bo damy zawsze maju pierw- szaństwo) piszą. Przychodzi do mie tamten łobywa­

tel, ji pyto mi sie, czy jo także czytum „Młodego Gryfa“?

Wysztramowałem sie jak wjirzba, kopyta wziu- nem do kupy ji łodpowiodum: — Niby dlaczego ni?

jo czytum wszystkie pjisma jakie mi w rance9) wpadnu.

— B co wam się, obywatelu, w „Młodym Gry­

fie“ nie podoba“ ?

Ci, nie taki jo w dam ie10) bjity, cobym godoł co mi sie nie widzi. Łodrazu zmiarkowałem, że ten łuny pytajuncytorydachtor, choć mu wcale dobrze z gamby patrzało. Wianc mówią mu tak:

— Podobać to mi sie wszystko podoba, ino nie mogą sobie wyperświadować, dlaczego my proste strzelcy nie możem przynść do głosu. Na ten przy­

kłod jo. Czytać łumiem, pisać tyż. Jobym prosił, żebyśta mie choć roz wydrukowali, no ni, czy nie prowda ?

Świetnie — zawołał ten redachtor i zaraz rżnie mi prosto z mostu. — Napiszcie, obywatelu, coś wesołego.

Długośma jeszcze godali na ten tymat i łustało na tym, że co numer mum Wum nagryzmolić jeden

(7)

Nr. 48 MŁODY GRYP Str. 7 marynarz musi być przedewszyst-

kiem entuzjastą, ale nie chwiej­

nym, — musi mieć przeświadcze­

nie wielkiej idei swej służby i dą­

żyć do stałego ulepszania sprzętu, powierzonego jego opiece. Trud­

ności, jakie spotyka na swej dro­

dze, nie mogą mieć najmniejsze­

go wpływu na jego służbę — nie potrzeba marynarce ludzi chwiej­

nych, tracących głowę w obliczu niebezpieczeństwa.

Tu powinny dojść do głosu ża­

glowce.

Trzeba zwrócić większą uwagę na znaczenie wychowawcze pływa­

nia na żaglowcu. Wiem, że nikt już nie docenia jego wartości, Ale jedną korzyść należy z niego wy­

ciągnąć — dać możność młodzie­

ży, która poświęciła się zawodowi marynarza, odbycia swej wstępnej praktyki na pokładzie szkunera czy barku.

* * *

Nie widziałem go już długo po tej rozmowie. Wyjechał gdzieś — pociągnęła go widocznie odwiecz­

na tęsknota za morzem.

Będąc w Cherbourgu zaokręto­

wany na pokładzie naszego szkol­

nego żaglowca „Iskra“, na którym podchorążowie odbywają swą pierw­

szą daleką podróż, spotkałem go przypadkiem w porcie. Ubrany w mundur oficera marynarki handlo­

wej, trzymał się prosto, pomimo swego podeszłego już wieku. Za­

salutował mi z uśmiechem i za­

prosił na pokład swego żaglowca, który kursował właśnie po sztormie, przebytym w kanale An­

gielskim. Dostał się jakimś cudem na statek, wożący zboże z Marien- hamu do Australji w charakterze kapitana. Znano go tam podobno.

Szedł właśnie teraz na swój pierw­

szy rejs i promieniał cały z radości.

Mówił mi długo o pięknie oko­

lić podzwrotnikowych, o życiu bez- troskiem i pełnem uroku.

Zaprosiłem go na pokład ,,Iskry“.

Milczał, gdy mu pokazałem okręt — patrzył się tylko na każdy szcze­

gół ożaglowania i wyposażenia.

Odchodząc powiedział:

— Porównuję wszystkich |mary- narzy, jakich widziałem, i nie znaj­

duję między nimi takich, jakimi są nasi.

Pchnęliśmy nasze wyszkolenie na właściwe tory, nic też dziwne­

go, że możemy się chwalić naszym elementem. Ale wyszkolenie bez sprzętu nic nie znaczy. Tu po­

trzeba wysiłku całego społeczeń­

stwa. Wszyscy Obywatele muszą rozumieć dążenia naszej Marynarki Wojennej, muszą ją znać, kochać naszych marynarzy i co najważ­

niejsze w tej chwili, nie skąpić pie­

niędzy na rozbudowę Floty.

Nasze okręty muszą strzec pre­

stiżu Rzeczypospolitej i przypomi­

nać narodom, że żyjemy i będzie­

my bronić naszych praw morskich".

L A T AIR.

Powiesz może, że szkoda już słów, że nie czas teraz wracać do przeszłości, wstrzymywać świat w biegu. Może i słusznie. Ale życie dzisiejsze tak się znów układa, że wymaga od każdego, a od mary­

narza w szczególności, jaknajbar- dziej wytrwałej, pełnej poświęceń i często niewdzięcznej pracy. Czy wśród sztormu, gdy wiatr świszczę, a fala rzuca okrętem, jak małym kawałkiem drzewa liczyć, można na czyjąś pomoc?

Zdany na własne siły, skazany na walkę z rozszalałemi żywiołami, marynarz nie może stracić wiary w siebie, załamać się. Trzeba go więc odpowiednio wychować, by mógł później stawić czoło wszyst­

kim tym trudnościom, które go spotykają na każdym kroku jego karjery morskiej.

Najlepszą zaprawę morską otrzy­

masz tylko na żaglowcu. Tam na­

uczy się człowiek posłuszeństwa, szybkiej orjentacji. Tam pozna piękno morza i będzie je kochał aż do śmierci, — stamtąd wyjdzie prawdziwy marynarz, zahartowany w trudach niezrażający się byle drobnostką.

Marynarce Wojennej potrzeba obecnie, wobec ogromnego roz­

woju techniki, ludzi pewnych, dzielnych, spostrzegawczych. Nie można przecież wziąć pierwszego lepszego, który jest pod ręką, by późnfej odpokutować lekkomyśl­

ność stratą materjału ogromnej wartości, nie licząc już wie­

lu istnień ludzkich. Sprawa nie jest przecież tak prosta. Każdy

list. Jeszcze jedno, bo wnetkibym zaboczuł, jeśli wum sie moje gryzmolenie nie bandzie spodobało, to możeta mie dać po zupie, ale gdzie mianszkum, to Wum nie powiam.

Dlotego, że muma teroz Nowy Rok, wianc ło- powiem wum, jako to przygoda mi sie przytrafnyła łońskigo roku w Sylwestra. Jida sobie tak łulicu ji patrza na jednu knajpę, a tam wej taki napis: ,,Dziś łuroczyste pożegnanie Starygo Roku i przywitanie Nowygo. Dancing. Flaki z towarzyszeniem naj­

lepszy łorkiestry Polski“. Dancing — to wita — jina- czy to tańcowanie.

— Na nu — myślą sobie — to pianknie! Jak graju takie dobre brejmry11) to lunta12)je posłuchać!

Właża do śroćka, jem worszta13) ji flaki, pija jile wlizie, ji tańcuja, ji myślą że jednak śwat je naspro- wdyk piankny.

Kiej już tak kupa czasu przedumołem nad pji- wem, nadeszła północ. Zygar bjije dwunastu, ludzi­

ska wnoszu do góry kiliszki i każu grać łorkiestrze

— niech żyje, niech żyje !

A brejmry nie chcu. Muwiu, że łuni*nie bru- kuju14) grać, bo dawuju jim za mało bejmów15).

Naród w knajpie je feste aufregowany16). Jed ­ ne trzymali strunę za muzykantami, drugie za gos- podorzem. Jo trzymołem za brejmrami. To je

prowda, że bjidnemu zawsze wiatr w łoczy wieje, Mówią ji powiedum, żeby jim płacili tyła, jile usta­

wa wymago. Za bjidnym ludem zawdyk trzymum ji trzymać banda, jakem Froncek Kłak!

Gdym się tak zagalopowoł w swojem godaniu, przychodzi do mnie taki ober w sztywnym kołmjirzy- ku17) ji wybyglowanych portkach, podaje mi mantel18) a drugi daje mi mój kapelusz ji proszu, żebym ło- puścił sale.

Ale jo nie buł taki głupi bubek cobym ni mioł jiść. Wyszedłem ji czekum co bandzie dały.

A tu na bijna19) włazi jakiś dikus20) ji mowji:

— Tęubuł jeno taki żart, żeby wam państwo, dostarczyć przygód 1 Za to, żeśma wos nabrali, te­

roz przeproszuma.

Jo sie pytum, kto kogo naciungnuł21) jo jich, czy łuni mie? Już ty worszty nikt mi z kałduna nie wydrze. Darmocha jeszcze Iepji smakuje.

Taki to szport przeżyłem w Sylwestra łońskigo roku a tysiunc jinszych kiedyindzi, ale ło tern potem, na przyszły numer. To powiedziawszy, kuńcza --- Wasz Froncek K lak.

J) taboret, 2) wyjść za mąż, 3) zwrotka, 4) łzy, 5) brzuch, r>) obcasami, 7) pięty, 8) rozpoczęło, 9) ręce, 10) ciemię, i1) mu­

zykanci, 12) to warto, 13) kiełbasa, 14) nie potrzebują 15) pie­

niędzy, 16) wzburzony, l7) kołnierzyku, 18) płaszcz, 19) scena, 20) grubas, 21) nabrał.

(8)

Str. 8 MŁODY GRYF Nr. 48

Jan Mrozowicki

M n ich z O lin d y

Niedaleko Recife, w północnym stanie Bra- zylji Pernambuco, znajduje się miejscowość ką- pielowo-rozrywkowa Olinda — prześlicznie poło­

żona pośród gajów palmowych nad piaszczystem wybrzeżem morskiem. Nazwę swoją zawdzięcza Olinda pewnemu misjonarzowi, który ponoć przy­

był tu przed wiekami na małym żaglowcu i olśnio­

ny zachwycającym widokiem, jaki roztoczył się przed jego oczyma, zawołał w uniesieniu „O lin- da!“ — co się wykłada po polsku „O piękność!”

W tej to samej Olindzie w XVIII wieku sta­

czał zwycięskie boje generał Arciszewski, rzucony losem aż tutaj pod palące promienie podzwrotni­

kowego słońca.

Z M IN IO N YC H Ś W IĄ T

Mały bobas, który otrzym ał od gwiazdora pięknego rumaka, dzielnie się na nim trzym a, ćwicząc się

na przyszłego ułana polskiego.

Legenda o bohaterskim polskim generale żyje dotąd w sercach mieszkańców Olindy.

Kilka kilometrów za Olinda, nad' brzegiem morza, leżą wioski tubylców.

W małych chatkach, skleconych z liści pal­

mowych, żyją półnadzy dzicy, nieufni wobec „bla­

dych twarzy“ i pamiętni widać tradycji o pierw­

szych Europejczykach, którzy im zakłócili ongiś spokój beztroskich dni.

W około chat rosną palmy ze zmieszającemi się u szczytu pękami orzechów kokosowych, krze­

wy bananów i setki najrozmaitszych drzew i roś- ślin, splątanych pajęczyną lian, które każą podzi­

wiać piękno i rozmach bujnej dzikiej przyrody, niewypaczonej ręka europejskiego ogrodnika...

Botanik wpadłby napewno w zachwyt, od­

najdując w nieprzebytych gąszczach okazy znane mu dotąd tylko z kolorowanych rysunków w książ­

kach naukowych — i z suchych, obcobrzmiących nazw łacińskich.

Z drugiej strony Olindy na wzgórzu, panują- cem nad okolicą, wznosi się stara forteca, przero­

biona obecnie na klasztor.

U wrót klasztornej furty powitał nas braci­

szek zakonny, który dowiedziawszy się, że jesteś­

my Polakami, rozjaśnił nieufnie zmarszczoną twarz i z okrzykiem — „Polacco“ — zaprosił nas do środka. Prowadzeni przez naszego przewodnika, który mruczał coś niezrozumiałego, wesoło się przytem uśmiechał, szliśmy przez wąskie, ponure korytarze, zaciekawieni, dokąd nas prowadzi.

W reszcie zakonnik zatrzymał się przed ja*

kiemiś drzwiami i trzykrotnie zapukał. Nie usły­

szawszy żadnej odpowiedzi, uchylił lekko drzwi i pocichu wsunął się do środka.

— „Polacco“ — usłyszeliśmy jego wzruszony głos.

Drzwi rozwarły się szeroko i ujrzeliśmy star­

ca w starej szacie zakonnej, który żywo powstał na nasze powitanie.

— Polacy... — wyszeptał z przejęciem — jesz­

cze ucho moje usłyszy dźwięk mowy polskiej. — Bywajcie, moi bracia! — Przez trzydzieści lat nie słyszałem już mowy ojczystej...

Nadeszła już parna, podzwrotnikowa noc, iskrząca się miljardem gwiazd, a my jeszcze‘ sie­

dzieliśmy w celi starego zakonnika, rozmawiając o Polsce.

Z oddali dochodził nas szum morza i cichy szept palm, kołysanych do snu nocną ciszą, a w duszę padały słowa gorącej tęsknoty i ciche­

go nieukojonego żalu za pozostawioną daleko Polską.

Każdy grosz

złożony na rzecz Funduszu Ligi Mor­

skiej i Koionjalnej, przyczyni się do w zm ocnienia naszych sił na morzu.

ZAPISZ SIĘ DZIŚ JESZCZE NA CZŁONKA.

(9)

Nr. 48 MŁODY GRYF Str. 9

KASZUBSKIE »UPIORY«

Za czasów pogańskich wierzył lud polski w ist­

nienie przeróżnych złych duchów i mocy piekielnych, w jakieś strzygi, strzygonie, wiły, straszliwe dziwożo- ny, południce i inne jędze i zmory piekielne, dybią­

ce na życie człowieka.

Jakkolwiek naród polski przyjął już tysiąc lat temu chrześcijaństwo, to jednak lud prosty przecho­

wał nadal wiarę w różne piekielne moce. Zwłaszcza po dziś dzień żywą jest wśród niego wiara w uroki, czary, czarownice i upiory, wysysające krew z żywych ludzi.

Również Kaszubi i ich sąsiedzi z prawej strony Wisły — Malborżacy, wierzą mocno po dziś dzień w istnienie upiorów, których Kaszubi określają nazwą

„wieszczych" i .„wupiów“, a Malborżacy „wieszczów“.

Według nich niekażdy człowiek po śmierci zostaje upiorem, tylko taki wybrany przez los nieszczęśli- wiec, przeznaczony na to już od urodzenia. Przysz-

„wieszczego można poznać potem, że jako dziecko rodzi się z czepcem na głowie, czasem na­

wet z dwoma czubkami. Natomiast „upiór“ rodzi się z dwoma rzędami zębów. Kaszubi twierdzą, iż przyszłego „wieszczego” można jeszcze przed śmier­

cią jego uratować przed tern, aby po śmierci nie wstawał z grobu i nie był upiorem. W tym celu, gdy jest jeszcze dzieckiem, trzeba mu zdjąć czepiec!

ususzyć, sproszkować i proszek ten dać mu następnie wypić z chwilą, gdy skończy 7 lat. Przy śmierci przyszły „wieszczy“ wzbrania się przyjąć komunję świętą i odrzuca pomoc kapłańską.

Co więcej Kaszubi twierdzą, że zaraz po zgonie można poznać, iż zmarły będzie upiorem. Jeśli trup powoli stygnie, zachowuje czerwoną cerę i czerwony kolor warg, a członki jego nie sztywnieją i twarz powleka się krwawefni plamami -ż e g n ają się z trwo­

gą zabobonni Kaszubi, gdyż są to oznaki, że zmarły będzie upiorem.

Właściwie nie można mowie o śmierci upiora.

Według wierzeń bowiem Kaszubów, o północy budzi się upiór, zjada naprzód własne ubranie i włas­

ne ciało, następnie opuszcza grób, udaje się do swych krewnych i wysysa z nich krew, tak że muszą umrzeć.

Gdy umrą wszyscy krewni, ude­

rza upiór w dzwony i jak daleko słychać głos dzwonu, wszyscy ludzie, którzy go słyszą, muszą umrzeć.

Malborżacy zabezpieczają się w ten sposób przed upiorem, że trupowi, podejrzanemu o

„wieszczostwo”, umieszczają w trumnie sierp nad karkiem, aby sobie szyję przerżnął, gdyby chciał wstać. Innego sposobu używają Kaszubi, którzy wkłada­

ją zmarłemu sieć do trumny.

Jeśli jest upiorem, musi pierw rozwiązać wszystkie supełki u sieci zanim może opuścić grób, a to trwa długie lata, gdyż mo­

że on co rok rozwiązać tylko je­

den supełek. Wsypują mu też do grobu‘.mak i piasek jeziorny, wówczas upiór musi policzyć wszystkie ziarnka zanim może wstać z grobu. Pod brodę kładą mu Kaszubi cegłę, aby połamał sobie wszystkie zęby.

Rozumie się, że my ludzie XX-go wieku może­

my tylko wzruszyć ramionami, słysząc te bajdy o u- piorach, wymysły godne starych bab, w które nie­

stety lud kaszubski i malborski wierzy. To też za­

daniem ludzi wykształconych winna być bezwzględna walka z temi potwornemi zabobonami, które prowa­

dzą nawet do zbeszczeszczenia grobów. Bo i cóż robić należy według Kaszubów, aby unieszkodliwić rzekomego „upiora“, wychodzącego z grobu?

Jeżeli zaniedbano w czasie pogrzebu wszelkich środków ostrożności, nie włożono sierpa, sieci, nie wsypano maku, nie dano mu monety pod język, aby ją ssał, a więc nieunieszkodliwiono „upiora“, pozostaje jeszcze tylko jeden środek: odkopać grób o północy wbić mu długi gwóźdź w czoło lub jeszcze lepiej, od­

ciąć mu ostrą łopatą głowę i włożyć mu między no­

gi. Krew zaś, która z tej rany wypłynie, uleczy cho­

rego, ssanego uprzednio przez upiora.

Kaszubi wierzą, że jeśli odkopie się grób upio­

ra, znajdzie się go siedzącego w trumnie z otwarte- mi oczami, poruszającego głową i bełkocącego nie­

raz jakieś niezrozumiałe wyrazy. Ubranie jego i ko­

szula mają być do połowy zjedzone.

Takie to brednie i wymysły niesprawdzone po­

kutują do dziś dnia i to nietylko wśród Kaszubów, Malborżaków, ale też wśród Borowiaków w Puszczy Tucholskiej i wśród innych szczepów polskich. Wiara w upiory właściwa jest wszystkim prawie ludom świata, podobnie jak wiara w wilkołaki czyli ludzi, przemieniających się w wilki. W piękną szatę poe­

tycką ujął wiarę ludu w upiory — Mickiewicz w swych „Dziadach“.

Wiara w upiory jest jeszcze dziś żywa wśród ludu kaszubskiego i jeszcze nie tak dawno, bo przed rokiem 1910 odkopano w okolicy Pucka grób i zbe- szczeszczono zwłoki rzekomego „upiora“ przez ucię­

cie głowy. Również w okolicy Kartuz próbowała ludność dokonać takiej profanacji grobów rzel^omych upiorów, jednak na szczęście nie doszło do jej wy­

konania. Obecnie szkoła, policja i kościół energicz­

nie i skutecznie tępią i zwalczają ten średniowieczny,

głupi zabobon. 5.

okresie świąt Bożego Narodzenia m Kopenhaga iluminowane je st pięknem i girlandami świateł różnokolorowych, dając miastu p iękn y widok

Cytaty

Powiązane dokumenty

Złożyły się na to, o czem była już mowa poprzednio, specjalne warunki ogólne, naszego państwa, lecz obecnie czas już najwyższy zdać sobie sprawę z

Po kilku dniach jednak załadowano będzie, jeśli porucznik naprzód uda się na statek, jeńców do ciężarowego samochodu bydlęcego opowie, że należy do

Przy wyborze odpowiedniej wyspy trzeba było zważać, ażeby udać się w okolicę, najmniej od­. wiedzaną na rozległej pustyni morskiej Pacyfiku. Z tego powodu wybrano

rej kapitan płynął w towarzystwie swej żony. Kiedy „Orzeł Morski“ był już dostatecznie blisko, rozległo się z barki przez tubę zapytanie:. — Czy macie

Pewnego poranka ukazał się na horyzoncie statek pod pełnemi żaglami, który wkrótce zbliżył się do „Orła Morskiego“. Był to duży szkuner francuski, który

Społeczeństwo polskie dopiero poznaje bliżej swych rybaków, musi pokochać ludność rybacką głębiej, musi także dowiedzieć się o szczegółach pracy rybackiej w

Tak więc zdarzyło się, że przez krótki czas Luckner był żołnierzem armji meksykańskiej i trzymał straż przed drzwiami dyktatora Meksyku Diaza.' Stało to

Jednak zagadnienia morskie na tem się nie wyczerpują, ani też istniejący stan rzeczy nie może nas zadowolić.".. Sprawa bezpieczeństwa