Dodatek bezpłatny do D zie n n ik a Bydgoskiego" Wychodzi co tydzień.
Nr. 20. Bydgoszcz, niedziela 16 m aja 1909. Rok II.
Na niedzielę piątą po Wielkiejnocy.
Lekcya.
Jak.I.12-27.
Najmilsi, bądźcie czynicielami słowa, a nie
słuchaczami tylko, oszukiwającymi samych siebie; bo je śli kto jest słuchaczem słowa,
a nie czy nici elem, ten podobny będzie mężowi przypatrującemu się obliczu narodzenia swego
w zwierciadle. Bo się obejrzał, i odszedł,
i wnet zapomniał, jakowy był. Lecz ktoby p il
niej wejrzał w zakon doskonałej wolności
i wytrwał w nim, nie stawszy się słuchaczem zapamiętliwym, ale czynicielem uczynku, ten błogosławiony będzie w sprawie swojej. A je
śli kto mniema, że jest nabożnym, powściąga jąc języka swego, ale zawodząc serce swe, tego nabożeństwo jest próżne. Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca, to jest: nawiedzać sieroty i wdowy w ucisku ich, a siebie zacho
wać niezmazanym od tego świata.
Ewangelia.
Jan XVI. 23-80.
W on czas mówił Jezus Uczniom swoim:
Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli o co prosić będziecie Ojca w imię moje, da wam.
Dotychczas nic żeście nie prosili w imię moje.
Proście a weźmiecie, aby radość wasza była pełna. Tom wam powiadał przez przypowieści.
Przychodzi godzina, gdy już nie przez przy
powieści mówić wam będę, ale jawnie o Ojcu oznajmię wam. W on dzień w imię moje pro
sić będziecie; i nie mówię wam, iż ja będę Ojca prosił za wami; albowiem sam Ojciec miłuje
was, żeście w y mnie um iłowali i uwierzyliście,
żem ja od Boga wyszedł. Wyszedłem od Ojca,
a przyszedłem na świat; zaś opuszczam świat,
a idę do Ojca. Rzekli mu Uczniowie jego:
Oto teraz jawnie mówisz, a żadnej przypowie
ści nie powiadasz. Teraz wiemy, że wszystko wiesz, a nie potrzebać, żeby cię kto pyta ł.
Dlatego wierzymy, żeś od Boga wyszedł.
Nauka.
W ielka i święta to obietnica w dzisiejszej Ewangelii św.: jeśli o co prosie będziecie Ojca
w Imię moje, da wam. Ale cóż z tego, kiedy
mało kto ją rozumie jak należy, a mniej jesz
cze jest takich, eoby z niej korzystali należy
cie. Starajmyż się najprzód zrozumieć, co to
znaczy prosić, a następnie co to jest prosić
w Im ię Pana Jezusa.
Ktokolwiek prosi naprawdę, a nie pozor
nie, dla ceremonii tylko
,ten koniecznie nie tylko 1) pragnie, i to gorąco pragnie tego, o co prosi i 2 ) czuje, że o własnych siłach, bez obcej
pomocy albo wcale nie, albo przynajmniej z trud
nością tylko otrzymać to może, ale też 3) ma
zaufanie do tego, kogo prosi, że ten, i może,
i chce mu dopomódz, i rzeczywiście też dopo
może. Te są najistotniejsze w arunki każdej prośby, a więc i modlitwy, o ile ona jest prośbą.
Zastanówże się, czy modlitwy twoje bywają prawdziwie prośbami!
Powinniśmy szczerze pragnąć tego, o co prosimy. Tyle razy już powtarzałeś w pacie
rzu: święć się imię Twoje, ale czyż pragniesz tego naprawdę! czy dbasz o to choć trochę, żeby ludzie o Panu Bogu więcej i coraz wię
cej wiedzieli i coraz więcej Go sobie cenili! ty,
co sam w tej mierze nic nie postępujesz, albo ty, który tak bardzo dbasz o to, żeby ludzie
m ieli o tw o jej przedewszystkiem osobie za
szczytne, o iie możności, pojęcie! Tyłeś razy powtarzał już: bądź wola Twoja; ale czy ty rzeczywiście tego pragniesz, żeby z tobą i przez ciebie działo się wrszystko przedewszystkiem tak, jak to się Panu Bogu podoba! ty co po
czytujesz za szczyt szczęścia to, żeby ci się wszystko udawało według myśli i upodobania
tw o jeg o! Jedynie gdy chodzi o rzeczy docze
sne, jak np. o zdrowie dla siebie i swoich,
o szczęśliwe pokierowanie jakiego ważnego in
teresu, o uchronienie się od jakiej straty lub niebezpieczeństwa
—w takich wypadkach nie tylko gorąco, ale nawet gorączkowo pragniemy tego, o co prosimy. W takich też wypadkach
doskonale rozumiemy, że potrzeba i z swojej strony robić co można, jeżeli prośba nasza ma być skuteczną. Obyśmy i w in nych rzeczach,
m ianow icie duchownych, np. kiedy chodzi
o pozbycie się jakieg o grzesznego nałogu,
o nabycie jakiej cnoty lub o odprawienie do
brej spowiedzi, chcieli tak samo jak w rze
czach doczesnych zrozumieć, że świętą jest prawdą, co mówi przysłowie: niech każdy robi,
co może, a Bóg mu dopomoże, a inne przy
słowie: módl się a pracuj. Sw. Ignacy myśl
zawartą w tych przysłowiach w ten sposób
wyraża: Tak rób, cokolwiek w twojej jest mocy,
jakbyś był przekonany, że wyłącznie od ciebie zależy otrzym anie tego, czego pragniesz
-ale
też tak się módl, jak się modli ten, który wie
i wierzy, że jego zabiegi nic, zaś łaska Boża
w szystko znaczy.
I M c o i i nieznaczni okoliczności!.
Kiedy pierwszy śnieg spadnie, wielka to
radość dla dzieci, m ianowicie chłopców, pomię
dzy które m i odbyw ają się wtenczas ćwiczenia śnieżnej artyleryi. Tak też było w pewnym miasteczku Szkocyi, k r a ju przeważnie prote
stanckim; tam młodzież szkolna w najlepsze
rzucała się śniegiem na rynku miasta, gdy tamtędy przechodził kapłan katolicki, chcący
odwiedzić chorobą złożonego parafiana i pocie
szyć go w cierpieniu. B y ł on w sutannie i książkę miał w ręku.
Ujrzaw szy go chłopcy, poczęli obrzucać
go śniegiem; ze wszystkich stron posypały się
tw ardo zbite kule śniegu na spokojnie idącego kapłana, który ani się nie obejrzał na napast
ników, ale idąc modlił się w duszy za tych młodych, a zaciętych nieprzyjaciół wiary ka tolickiej. Pewien kupiec protestancki patrzał
oknem i był świadkiem całego zajścia.
Po kilk u miesiącach, gdy już wiosna uś
miechała się ziemi, a kapłan już dawno za
pomniał był o tem, co się w początku zimy zdarzyło, wezwano go do chorej służącej kato liczki, W rynku wszedł ów kapłan do składu
i zapytał właściciela:
.
;— ^ ^ j Panie, nie mógłbyś mi pan powie
dzieć, czy tu w domu nie mieszka służąca, ka
toliczka?
-
Czego pan od n ie j żądasz?
-
Chciałbym z nią pomówić,
-odrzekł kapłan,
—podobno jest chorą i chciałaby przyjąć Sakramentu św.
-
W m oim domu,
—odpowiedział kupiec
~-
nie mieszka taka służąca; ale ja sam mam ważny interes i chciałbym, abyśmy ze sobą
na osobności pom ówili. Proszę do mego po
mieszkania.
Kapłan poszedł i obaj zajęli miejsca,
-
Przypominasz sobie ksiądz,
-zapytał kupiec,
-tę chwilę w początku zimy, gdy księdza na ry nk u śniegiem obrzucali?
~~
Coś sobie przypominam,
-odpowie
dział kapłan,
-ale nigdy o tem nie myślałem, przebaczyłem.
-
Zapomniałeś, księże, ale ja nie zapom
niałem,
-rzekł kupiec.
-Nie chciało m i to
wyjść z pamięci i wciąż zadawałem sobie to pytanie, czemu wyśmiewają i prześladują księży katolickich a nie naszych duchownych?
Czemu prześladowany kapłan katolicki 'taki
spokojny i cichy? Długo się nadtem zastana
wiałem i pouczyłem się, gdzie tylko mogłem,
o kościele katolickim
,i jego zasadach. Posta
rałem się o książki i z nich czerpałem naukę.
Niezadługo począłem modlić się o światło
w iary i prawdy, i teraz jestem gotów zostać
katolikiem
.Zechciej przeto, księże, przyjąć
mię na łono Kościoła swego, bo ten Kościół, który od samego początku istnienia swego na wzór swego Boskiego Mistrza bezustannie jest prześladowanym, może jedynie tylko być pra
wdziwym.
Kapłan rozpoczął naukę katechizmu ka
tolickiego i niezadługo potem przyjął owego kupca uroczyście na łono K ościoła katolickiego
Dziwne są drogi Opatrzności. Najniezna- czniejszej okoliczności, drobnego, niep rzyje m
nego zajścia używa Pan Bóg do wielkich ce
lów. W tym przypadku niesforność chłopa
ków ulicznych i spokój wyszydzanego kapłana, sprawiły, że Kościół pozyskał wiernego syna,
że dla jednej pogrążonej w błędzie duszy szla
chetnej zabłysło światło praw dy Bożej.
Jakie życie, taka śmierć.
W pewnej bogatej wsi południowych Nie
miee był zamożny gościnny, a że to był czło
wiek wesoły, żartobliwy i dowcipny, przeto chętnie do niego zdążali goście ze wsi i oko
licy, mianowicie że kuchnia jego była dobra,
a piwnica znakomita. B ył on jak powiedzie
liśm y, bardzo zamożny, dzieci nie m iał, dla tego mógł żyć, jak mu się podobało. Praco
wać nie lubił, na to miał sługi. Do kościoła
nie uczęszczał nigdy, na to zdaniem jego było dosyć głupców na świecie. A le dobrze zjeść
i dobrze wypić, było najmilszem jego zatru
dnieniem, a w ostatniej czynności doprowadził
nawet do mistrzowstwa.
-
Co m i po kościele, co m i po modlitwie?
-
zapytał razu pewnego, gdy mu czyniono w y
m ówki;
-dóbr doczesnych mam podostatkiem,
a dóbr wiecznych nie potrzebuję, bo ze śmier
cią wszystko się kończy.
-
E j, nie bluźnijeie!
—odezwał się pe
wien obywatel,
—boby was Pan Bógł mógł
ukarać i to właśnie na waszym majątku,
w który tyle ufacie!
-
Na majątku wcaleby mnie Bóg ukarać
nie mógł, chociażby chciał!
—zawołał gospo
darz wśród śmiechu.
-Role i łąki z wiatrem
m i nie ulecą, a budynki, bydło i sprzęty tak wysoko są zabezpieczone, że chociażby się spa
liły, grosza bym nie stracił. K apitały mam zabezpieczone na pewnych hipotekach. W idzi
cie więc, że mogę być spokojnym i o gniew
naszego Boga curbować się nie potrzebuję.
-
Hm, hm! zauważył sąsiad, przerażony, taką niew iarą i zuchwałością, zaraz też zapła
cił, co zjadł wypił i poszedł, ale już nie zaj
rzał do tej gospody, gdzie taki mieszkał bluź- nierca.
Inny m razem izba gościnna pełna była gości, gdy wszedł ubogi żebrak i prosił o kawałek
ebleba i jaką resztkę z obiadu. Gospodarz ka
zał mu wnijść do izby, na nieobsadzony stół
rzy piecu kazał wystawić wszystkie zapasy uehni, pomiędzy któremi niejeden był przy- smaczek, i zapytał głodnego z dobrodusznym
uśmiechem:
-
Co wolisz, czy kawałek kurczęcia na zimno, czy też kawałek zająca? W ybierz sobie
coś z tego, na co najlepszy masz apetyt.
Biedak posiadał daw niej własne gospo
darstwo i kawałek polowania i niejednego za
jączka już zjadł w swojem życiu, ale wskutek
poręczenia za drugich i rozm aitych nieszczęść
doszedł do kija żebraczego. Ślinka mu do ust szła, gdy ujrzał smaczną zwierzynę. Rumie
niec pokrył wybladle policzki, a oczv zapłonęły ogniem.
Jeżeli mi pan pozwala wybierać, tobym prosił o kawałeczek zająca!
-rzekł z cicha.
—
Spodziewałem się tego, że nie w ybie
rzesz najgorszego! Tak, gdyby to żebraków zajęczą pieczenią częstowano, tob y się opłaciło żebrać, co?
-krzyknął gospodarz. Jeno się postaraj abyś znowu przyszedł do swego go
spodarstwa, gdzie zw ierzyny jest podostatkiem,
to ta k smacznie będziesz sobie m ó gł zajadać, ja k ja teraz.
To powiedziawszy usiadł i począł zajadać
comber zajęczy, patrząc tryum fująco na gości, którym, jak sądził, zabawną wypraw ił scenę.
Tymczasem kn wielkiemu jego zdziwieniu
n ikt z gości się nie śmiał. Zgłodniały biedak bolesnym wzrokiem spojrzał na gospodarza zajadającego pieczeń z widocznem zadowolę niem, rzekł głośnym ale drżącym głosem:
,,Panie Boże zapłaćr* i chwiejnym krokiem wy
szedł z izby.
Kilku z gości podążyło za nim, aby mu
dae jałmużnę. In ni wyrazili oburzenie swoje
na tego złośliwego nielitościw ego gospodarza
w ta k dosadni sposób, że czemprędzej z półm i-
'
skami schronić się musiał do kuchni, nie chcąc, iaby kufel ja k i w bliższą styczność wszedł
z jego głową.
Z obecnych gości żaden już odtąd do tej gospody nie wstąpił, a w miarę tego, jak zła
sława bluźniercy zaczęła się rozszerzać, go
spoda jego coraz więcej traciła gości. Żarty
i dowcipy gospodarza już nie miały dla weso
łych gości powabu, bo zły humor zaprawiał
ie żółcią i coraz większemi bluźnierstwami, ak iż ostatecznie gospoda dniami i wieczorami mstkami świeciła.
Z ły hum or gospodarza coraz częściej i co-
az gwałtowniej wybuchał i dawał się we
inaki nie tylko domownikom, którzy uciekali domu, robiąc miejsce innym, m niej uczciwym
ugom, ale i sprzętom domowym, które w zło
ści tłu k ł i niszczył, tak że szklarze, garncarze
|t stolarze świetne na n im r o b ili interesa, Gniew jego rozciągał się także na sąsia-
lów o to, że już do gospody jego nie uczęsz
czali; aby się więc na nich zemścić, rozpoczął
śs nimi procesa, które wszystkie przegrywał
ho powody jego były naciągane, urojone i nie
słuszne.
K a p ita ły tak bezpiecznie zahięotekowane
uż dawno pieniactwo zjadło a wciąż jeszcze wyszukiwał powody, aby się z nienawidzonymi sąsiadami włóczyć po sądach.
Wreszcie rozpoczął olbrzymi proces z kilku
ospodarzami od razu. N a ten raz chciał ko-
iecznie wygrać i pokazać im, że majątkiem
swoim ich przewyższa i wszystkiego dokazać potrafi. Wyszukał najsłynniejszych adw oka tów, wziął ich kilku od razu, a role i łąki
chociaż nie poszły z wiatrem, zostały sprze- dane, aby pokryć ogromne koszta tego procesu.
Biegli adwokaci zdołali proces przez kilka la t przeciągnąć, aż go ostatecznie p rz e g ra li;
stało się to dla tego, że już nie było za co przeciągać, bo gospodarz sprzedał ostatni do
bytek swój i był goły jak bizun.
W ten sposób został włóczęgą. N iera z gdy w stanie opiłym zaczął w gospodach po dawnemu bluźnić, wyrzucano go na ulicę, ztąd
albo na nocleg uciekał do boru, albo też poli-
cya na nocleg zaprowadziła go do komórki.
Pewnego dnia znaleziono go,
-ale już
nie jego samego, tylko zwłoki jego wiszące
na drzewie, na którem sam kres położył nie
wzruszonemu jego szczęściu
-bez Boga.
Juanilla.
Dziwne, zaprawdę, zdarzenie opowiadała
nam stara donia (pani) Pepa pewnego w ie
czora W ielkiego tygodnia w Sewilii.
Wieczora tego oba balkony doni Pepy
w yzierały na ciżbę ludu, przesuwającego się wężem nieskończonym po u licy wązkiej. B al
kony to stare, o balustradach z żelaza kutego, pokryte plamami rdzy i kwiatów szkarłatnych.
Naprzeciwko nas, na innych balkonach, ozdo
bionych draperyami z aksamitu purpurowego,
w idnia ły dziewczęta piękne, o oczach wielkich i ustach rozkosznie w yciętych, ubrane czarno,
w chusteczkach koronkowych, kokieteryjnie upiętych na szczycie główek, oczekując, tak ja k my, na procesyę.
Ruch gwałtowny tłumu, wrzawa przeciągła,
po której dał się słyszeć suchy i przygłuszony
łoskot bębnów, wreszcie szybkie uginanie kolan
—
zw iastow ały zbliżanie się procesyi.
Nagle gruchnęły dźwięki instrumentów
mosiężnych orkiestry wojskowej, i ukazała się
w obłokach dym u kadzidła tak bardzo czczona
przez Sewilan
—La Yirgen de la Esperanza.
(Najśw. Panna Hiszpańska).
Tłum rozentuzyazmowany krzyknął gło
sem wielkim: Viva la Virgen! (Cześć dzie
w icy!)
Za posągiem Matki Bozkiej wlokły się po
ważne i skupione w sobie dwie kobiety bardzo młode, odziane w długie koszule białe, zam ia
tające bruk uliczny. Twarze obu okrywała
bladość śmiertelna, włosy rozpuszczone, zdawały się jeszcze czarniejsze na tle białem koszul, wychudłe zaś ręce dźwigały ciężkie gromnice płonące.
A skorośmy zapytali doni Pepy, pełni
ciekawości niespokojnej, co znaczą te panny, odpowiedziała nam, westchnąwszy:
-
Są to amortajadas, dziewczęta, które zaprzysięgły w czasie choroby śmiertelnej, że
;leżeli za wstawiennictwem M atki Bozkiej od zyskają zdrowie, to pójdą za Jej procesyą
w koszulach śmiertelnych. Jak panowie widzą,
dotrzymały obietnicy, jakkolwiek są jeszcze
całkiem blade od śmierci, która się o nie
otarła.
—
Znałam jedną
—dodała po chwili gło
sem smutnym
-która nie dotrzymała obie
tnicy.
—
Któż to ta kil
-spytaliśmy.
—
Siostrzenica moja, Juanilla, zmarła przed
la ty dziesięciu. N ajpiękniejsza dziewczyna w
Sewilii i w całym kraju, którym opiekuje się
Maria Santissima. Nie przebaczyła jej Matka
Bożka!...
—
Straszne to było, straszne!
—szepnęła.
—
Juanilla rozpoczynała właśnie rok osiemna
sty życia i z dniem każdym stawała się coraz piękniejsza. Powszechnie zwracano na nią
uwagę, gdy zaś wracała z kościoła lub z plaży (plac spacerowy nad morzem), przechodnie, ja k
to jest u nas we zwyczaju, widząc piękność jej,
wołali: Viva la grazia! Viva tua mądre!
(Cześć pięknej! Cześć jej matce!) a nawet nie jeden zachwycony rzucał jej sombrero (płaszcz) swoje pod nogi, aby po nim stąpała... W zrostu była wysokiego i posiadała włosy tak wspa niałe, czarne i długie, że możnaby z nich utkać płaszcz dla M atki Bozkiej.
Narzeczony jej, Pedro, kochał ją szalenie.
A le ponieważ zaręczyn nie ogłoszono jeszcze formalnie, mogła przeto rozmawiać z nim tylko
wieczorami przez okno zakratowane.
Na rozmowach tych spędzała godziny długie.
Pewnego poranka, pamiętam to, jak wczo raj, Juanilla rozgorączkowana i drżąca, o oczach mgłą przysłoniętych, nie mogła powstać z łóżka.
Przyznała się nam, że wieczora ubiegłego roz
mawiała długo przez okno z Pedrem, a noc była w ilgotn a i zimna. Zaziębiła się widocznie.
Nastały dni smutne i męczące. Juanilla
m izerniała szybko, majacząc w gorączcę. Matka
jej i ja kryłyśmy się po kątach, płacząc ser
decznie na w idok dziewczęcia, tak pięknego jeszcze niedawno, teraz zaś wychudzonego, majaczącego i zlewającego się potem fe b ry
cznym.
Lekarz nasz, poczciwy dr. Golondra, w ie
dział bez wątpienia, co to za choroba, ale nie
mówił nam tego, jeno kiwał głową i za każdą
w izytą zapisywał mnóstwo lekarstw. Juanilla zaś marniała i marniała w oczach naszych.
Wówczas to w całym domu rozległ się okrzyk jeden: La Virgen de la Esperanza
musi ją uzdrowić, musi!
Umieszczono tedy na stoliku okrągłym
,w pobliżu łóżka Jua nilli umierającej posążek malowany Matki Bozkiej, wśród stosu kwiatów, przyniesionych przez Pedra, i otoczono stolik
świecami płonąeemi.
Gdy wszystko było gotowe, m atka pode
szła do chorej, dała jej gromnicę do ręki i ka
zała powtórzyć za sobą trzy razy:
—
Matko święta, włosy me są długie
i ciężkie, ale jeżeli mnie uzdrowisz, ślubuję obciąć je i złożyć na ołtarzu Twoim.
Wymówiwszy słowa przysięgi, Juanilla podniosła w łosy rozpuszczone w stronę posążku
Matki Boskiej, jakby pragnąc pokazać Jej
wielkość ofiary swojej, poezem opadła na po
duszki wyczerpana.
Gdy przyszła do siebie, czuła się lepiej.
Nazajutrz gorączka zmalała, powoli wracały kolory na twarz chorej, a po trzech tygodniach
Juanilla mogła powstać z łóżka. Tak, pano
wie, Matka Boska ją uzdrowiła.
Wyzdrowiawszy, Juanilla znów stała się piękną, piękniejszą nawet, niż poprzednio, cie r
pienie bowiem, jak ogień, oczyściło ją i uszla
chetniło jej postać. Ze spełnieniem jednak ślubu, złożonego podczas choroby, w ciąż się ociągała. Wydawał się jej snem chorobliwym,
a zdrowie powracające rozpraszało go w ucie cbach tysiącznych.
Gdy matka mawiała:
—
Jutro przyjdzie Migueł, fryzyer, i obe
tnie ci włosy
—Juanilla wołała głosem czułym
i błagalnym:
Mameita mia (mateczko moja), Pedro ma przyjść właśnie jutro. Pozwól niech mu się ukażę w całej piękności włosów swoich!
1 cóż chcecie panowie. M atka słaba, ko ehająea córkę, ustępowała.
W głębi wszelako duszy siostrzenicy mo
jej musiały odzywaesię wyrzuty sumienia, pe
wnej bowiem nocy, podczas snu, krzyknęła przerażona. Włosy, jak węże, owinęły się jej
dokoła szyi, dusząc, a gdy usiłowała węzeł straszny rozluźnić rękoma, zdawało jej się, że słyszy głos jakiś w kącie pokoju.
Zerwała się tedy z łóżka, Włosy ciążyły
i paliły strasznie. Chciałaby wyrw ać wszyst
kie jednym zamachem, szukała nożyczek po omacku i wreszcie, łkając, padła znów na łóżko
Skoro nadszedł poranek, biedna moja Ju
a n iłla nie m ogła powstać z łóżka. Zanadto ją zmęczyły przejścia nocne. Niemniej przy
wołano Miguela. Ale gdy się zjawił, nie
chciała go przyjąć.
—
Już i tak jestem ukarana
—wołała.
~-
Matka Boska przebaczy mi, że nie dotrzy
małam Jej obietnicy, że chcę zachować pięk
ność sw oją!
Widocznie jednak ślub musiał być dotrzy
many, bo włosy ciążyły Jua nilii okropnie i,
choć były tak suche, że trzeszczały przy czesa
niu, zdawało się jej że zmoczono je wodą.
Ciężyły jej, jak wyrzuty sumienia a przy- tem nabrały czułości dziwnej, gdy bowiem do
tykano się ich, skręcały się jak od bólu.
Na samą wszelako m yśl rozstania się
z nimi wzdrygała się dusza Juanilli.
—