• Nie Znaleziono Wyników

Na Niedzielę, 1909, R.2, nr 20

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Na Niedzielę, 1909, R.2, nr 20"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Dodatek bezpłatny do D zie n n ik a Bydgoskiego" Wychodzi co tydzień.

Nr. 20. Bydgoszcz, niedziela 16 m aja 1909. Rok II.

Na niedzielę piątą po Wielkiejnocy.

Lekcya.

Jak.I.12-27.

Najmilsi, bądźcie czynicielami słowa, a nie

słuchaczami tylko, oszukiwającymi samych siebie; bo je śli kto jest słuchaczem słowa,

a nie czy nici elem, ten podobny będzie mężowi przypatrującemu się obliczu narodzenia swego

w zwierciadle. Bo się obejrzał, i odszedł,

i wnet zapomniał, jakowy był. Lecz ktoby p il­

niej wejrzał w zakon doskonałej wolności

i wytrwał w nim, nie stawszy się słuchaczem zapamiętliwym, ale czynicielem uczynku, ten błogosławiony będzie w sprawie swojej. A je­

śli kto mniema, że jest nabożnym, powściąga jąc języka swego, ale zawodząc serce swe, tego nabożeństwo jest próżne. Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca, to jest: nawiedzać sieroty i wdowy w ucisku ich, a siebie zacho­

wać niezmazanym od tego świata.

Ewangelia.

Jan XVI. 23-80.

W on czas mówił Jezus Uczniom swoim:

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli o co prosić będziecie Ojca w imię moje, da wam.

Dotychczas nic żeście nie prosili w imię moje.

Proście a weźmiecie, aby radość wasza była pełna. Tom wam powiadał przez przypowieści.

Przychodzi godzina, gdy już nie przez przy­

powieści mówić wam będę, ale jawnie o Ojcu oznajmię wam. W on dzień w imię moje pro­

sić będziecie; i nie mówię wam, ja będę Ojca prosił za wami; albowiem sam Ojciec miłuje

was, żeście w y mnie um iłowali i uwierzyliście,

żem ja od Boga wyszedł. Wyszedłem od Ojca,

a przyszedłem na świat; zaś opuszczam świat,

a idę do Ojca. Rzekli mu Uczniowie jego:

Oto teraz jawnie mówisz, a żadnej przypowie­

ści nie powiadasz. Teraz wiemy, że wszystko wiesz, a nie potrzebać, żeby cię kto pyta ł.

Dlatego wierzymy, żeś od Boga wyszedł.

Nauka.

W ielka i święta to obietnica w dzisiejszej Ewangelii św.: jeśli o co prosie będziecie Ojca

w Imię moje, da wam. Ale cóż z tego, kiedy

mało kto ją rozumie jak należy, a mniej jesz

cze jest takich, eoby z niej korzystali należy­

cie. Starajmyż się najprzód zrozumieć, co to

znaczy prosić, a następnie co to jest prosić

w Im ię Pana Jezusa.

Ktokolwiek prosi naprawdę, a nie pozor­

nie, dla ceremonii tylko

,

ten koniecznie nie tylko 1) pragnie, i to gorąco pragnie tego, o co prosi i 2 ) czuje, że o własnych siłach, bez obcej

pomocy albo wcale nie, albo przynajmniej z trud­

nością tylko otrzymać to może, ale też 3) ma

zaufanie do tego, kogo prosi, że ten, i może,

i chce mu dopomódz, i rzeczywiście też dopo­

może. Te są najistotniejsze w arunki każdej prośby, a więc i modlitwy, o ile ona jest prośbą.

Zastanówże się, czy modlitwy twoje bywają prawdziwie prośbami!

Powinniśmy szczerze pragnąć tego, o co prosimy. Tyle razy już powtarzałeś w pacie­

rzu: święć się imię Twoje, ale czyż pragniesz tego naprawdę! czy dbasz o to choć trochę, żeby ludzie o Panu Bogu więcej i coraz wię­

cej wiedzieli i coraz więcej Go sobie cenili! ty,

co sam w tej mierze nic nie postępujesz, albo ty, który tak bardzo dbasz o to, żeby ludzie

m ieli o tw o jej przedewszystkiem osobie za­

szczytne, o iie możności, pojęcie! Tyłeś razy powtarzał już: bądź wola Twoja; ale czy ty rzeczywiście tego pragniesz, żeby z tobą i przez ciebie działo się wrszystko przedewszystkiem tak, jak to się Panu Bogu podoba! ty co po­

czytujesz za szczyt szczęścia to, żeby ci się wszystko udawało według myśli i upodobania

tw o jeg o! Jedynie gdy chodzi o rzeczy docze­

sne, jak np. o zdrowie dla siebie i swoich,

o szczęśliwe pokierowanie jakiego ważnego in­

teresu, o uchronienie się od jakiej straty lub niebezpieczeństwa

w takich wypadkach nie tylko gorąco, ale nawet gorączkowo pragniemy tego, o co prosimy. W takich też wypadkach

doskonale rozumiemy, że potrzeba i z swojej strony robić co można, jeżeli prośba nasza ma być skuteczną. Obyśmy i w in nych rzeczach,

m ianow icie duchownych, np. kiedy chodzi

o pozbycie się jakieg o grzesznego nałogu,

o nabycie jakiej cnoty lub o odprawienie do­

brej spowiedzi, chcieli tak samo jak w rze

czach doczesnych zrozumieć, że świętą jest prawdą, co mówi przysłowie: niech każdy robi,

co może, a Bóg mu dopomoże, a inne przy­

słowie: módl się a pracuj. Sw. Ignacy myśl

zawartą w tych przysłowiach w ten sposób

wyraża: Tak rób, cokolwiek w twojej jest mocy,

(2)

jakbyś był przekonany, że wyłącznie od ciebie zależy otrzym anie tego, czego pragniesz

-

ale

też tak się módl, jak się modli ten, który wie

i wierzy, że jego zabiegi nic, zaś łaska Boża

w szystko znaczy.

I M c o i i nieznaczni okoliczności!.

Kiedy pierwszy śnieg spadnie, wielka to

radość dla dzieci, m ianowicie chłopców, pomię­

dzy które m i odbyw ają się wtenczas ćwiczenia śnieżnej artyleryi. Tak też było w pewnym miasteczku Szkocyi, k r a ju przeważnie prote­

stanckim; tam młodzież szkolna w najlepsze

rzucała się śniegiem na rynku miasta, gdy tamtędy przechodził kapłan katolicki, chcący

odwiedzić chorobą złożonego parafiana i pocie­

szyć go w cierpieniu. B y ł on w sutannie i książkę miał w ręku.

Ujrzaw szy go chłopcy, poczęli obrzucać

go śniegiem; ze wszystkich stron posypały się

tw ardo zbite kule śniegu na spokojnie idącego kapłana, który ani się nie obejrzał na napast­

ników, ale idąc modlił się w duszy za tych młodych, a zaciętych nieprzyjaciół wiary ka tolickiej. Pewien kupiec protestancki patrzał

oknem i był świadkiem całego zajścia.

Po kilk u miesiącach, gdy już wiosna uś­

miechała się ziemi, a kapłan już dawno za­

pomniał był o tem, co się w początku zimy zdarzyło, wezwano go do chorej służącej kato liczki, W rynku wszedł ów kapłan do składu

i zapytał właściciela:

.

;— ^ ^ j Panie, nie mógłbyś mi pan powie­

dzieć, czy tu w domu nie mieszka służąca, ka­

toliczka?

-

Czego pan od n ie j żądasz?

-

Chciałbym z nią pomówić,

-

odrzekł kapłan,

podobno jest chorą i chciałaby przyjąć Sakramentu św.

-

W m oim domu,

odpowiedział kupiec

~-

nie mieszka taka służąca; ale ja sam mam ważny interes i chciałbym, abyśmy ze sobą

na osobności pom ówili. Proszę do mego po­

mieszkania.

Kapłan poszedł i obaj zajęli miejsca,

-

Przypominasz sobie ksiądz,

-

zapytał kupiec,

-

tę chwilę w początku zimy, gdy księdza na ry nk u śniegiem obrzucali?

~~

Coś sobie przypominam,

-

odpowie­

dział kapłan,

-

ale nigdy o tem nie myślałem, przebaczyłem.

-

Zapomniałeś, księże, ale ja nie zapom­

niałem,

-

rzekł kupiec.

-

Nie chciało m i to

wyjść z pamięci i wciąż zadawałem sobie to pytanie, czemu wyśmiewają i prześladują księży katolickich a nie naszych duchownych?

Czemu prześladowany kapłan katolicki 'taki

spokojny i cichy? Długo się nadtem zastana­

wiałem i pouczyłem się, gdzie tylko mogłem,

o kościele katolickim

,

i jego zasadach. Posta­

rałem się o książki i z nich czerpałem naukę.

Niezadługo począłem modlić się o światło

w iary i prawdy, i teraz jestem gotów zostać

katolikiem

.

Zechciej przeto, księże, przyjąć

mię na łono Kościoła swego, bo ten Kościół, który od samego początku istnienia swego na wzór swego Boskiego Mistrza bezustannie jest prześladowanym, może jedynie tylko być pra­

wdziwym.

Kapłan rozpoczął naukę katechizmu ka­

tolickiego i niezadługo potem przyjął owego kupca uroczyście na łono K ościoła katolickiego

Dziwne są drogi Opatrzności. Najniezna- czniejszej okoliczności, drobnego, niep rzyje m ­

nego zajścia używa Pan Bóg do wielkich ce­

lów. W tym przypadku niesforność chłopa­

ków ulicznych i spokój wyszydzanego kapłana, sprawiły, że Kościół pozyskał wiernego syna,

że dla jednej pogrążonej w błędzie duszy szla­

chetnej zabłysło światło praw dy Bożej.

Jakie życie, taka śmierć.

W pewnej bogatej wsi południowych Nie

miee był zamożny gościnny, a że to był czło­

wiek wesoły, żartobliwy i dowcipny, przeto chętnie do niego zdążali goście ze wsi i oko­

licy, mianowicie że kuchnia jego była dobra,

a piwnica znakomita. Bon jak powiedzie

liśm y, bardzo zamożny, dzieci nie m iał, dla tego mógł żyć, jak mu się podobało. Praco

wać nie lubił, na to miał sługi. Do kościoła

nie uczęszczał nigdy, na to zdaniem jego było dosyć głupców na świecie. A le dobrze zjeść

i dobrze wypić, było najmilszem jego zatru­

dnieniem, a w ostatniej czynności doprowadził

nawet do mistrzowstwa.

-

Co m i po kościele, co m i po modlitwie?

-

zapytał razu pewnego, gdy mu czyniono w

m ówki;

-

dóbr doczesnych mam podostatkiem,

a dóbr wiecznych nie potrzebuję, bo ze śmier­

cią wszystko się kończy.

-

E j, nie bluźnijeie!

odezwał się pe­

wien obywatel,

boby was Pan Bógł mógł

ukarać i to właśnie na waszym majątku,

w który tyle ufacie!

-

Na majątku wcaleby mnie Bóg ukarać

nie mógł, chociażby chciał!

zawołał gospo­

darz wśród śmiechu.

-

Role i łąki z wiatrem

m i nie ulecą, a budynki, bydło i sprzęty tak wysoko są zabezpieczone, że chociażby się spa­

liły, grosza bym nie stracił. K apitały mam zabezpieczone na pewnych hipotekach. W idzi­

cie więc, że mogę być spokojnym i o gniew

naszego Boga curbować się nie potrzebuję.

-

Hm, hm! zauważył sąsiad, przerażony, taką niew iarą i zuchwałością, zaraz też zapła­

cił, co zjadł wypił i poszedł, ale już nie zaj­

rzał do tej gospody, gdzie taki mieszkał bluź- nierca.

Inny m razem izba gościnna pełna była gości, gdy wszedł ubogi żebrak i prosił o kawałek

ebleba i jaką resztkę z obiadu. Gospodarz ka­

zał mu wnijść do izby, na nieobsadzony stół

rzy piecu kazał wystawić wszystkie zapasy uehni, pomiędzy któremi niejeden był przy- smaczek, i zapytał głodnego z dobrodusznym

uśmiechem:

(3)

-

Co wolisz, czy kawałek kurczęcia na zimno, czy też kawałek zająca? W ybierz sobie

coś z tego, na co najlepszy masz apetyt.

Biedak posiadał daw niej własne gospo­

darstwo i kawałek polowania i niejednego za­

jączka już zjadł w swojem życiu, ale wskutek

poręczenia za drugich i rozm aitych nieszczęść

doszedł do kija żebraczego. Ślinka mu do ust szła, gdy ujrzał smaczną zwierzynę. Rumie­

niec pokrył wybladle policzki, a oczv zapłonęły ogniem.

Jeżeli mi pan pozwala wybierać, tobym prosił o kawałeczek zająca!

-

rzekł z cicha.

Spodziewałem się tego, że nie w ybie­

rzesz najgorszego! Tak, gdyby to żebraków zajęczą pieczenią częstowano, tob y się opłaciło żebrać, co?

-

krzyknął gospodarz. Jeno się postaraj abyś znowu przyszedł do swego go­

spodarstwa, gdzie zw ierzyny jest podostatkiem,

to ta k smacznie będziesz sobie m ó gł zajadać, ja k ja teraz.

To powiedziawszy usiadł i począł zajadać

comber zajęczy, patrząc tryum fująco na gości, którym, jak sądził, zabawną wypraw ił scenę.

Tymczasem kn wielkiemu jego zdziwieniu

n ikt z gości się nie śmiał. Zgłodniały biedak bolesnym wzrokiem spojrzał na gospodarza zajadającego pieczeń z widocznem zadowolę niem, rzekł głośnym ale drżącym głosem:

,,Panie Boże zapłaćr* i chwiejnym krokiem wy­

szedł z izby.

Kilku z gości podążyło za nim, aby mu

dae jałmużnę. In ni wyrazili oburzenie swoje

na tego złośliwego nielitościw ego gospodarza

w ta k dosadni sposób, że czemprędzej z półm i-

'

skami schronić się musiał do kuchni, nie chcąc, iaby kufel ja k i w bliższą styczność wszedł

z jego głową.

Z obecnych gości żaden już odtąd do tej gospody nie wstąpił, a w miarę tego, jak zła

sława bluźniercy zaczęła się rozszerzać, go

spoda jego coraz więcej traciła gości. Żarty

i dowcipy gospodarza już nie miały dla weso­

łych gości powabu, bo zły humor zaprawiał

ie żółcią i coraz większemi bluźnierstwami, ak iż ostatecznie gospoda dniami i wieczorami mstkami świeciła.

Z ły hum or gospodarza coraz częściej i co-

az gwałtowniej wybuchał i dawał się we

inaki nie tylko domownikom, którzy uciekali domu, robiąc miejsce innym, m niej uczciwym

ugom, ale i sprzętom domowym, które w zło­

ści tłu k ł i niszczył, tak że szklarze, garncarze

|t stolarze świetne na n im r o b ili interesa, Gniew jego rozciągał się także na sąsia-

lów o to, że już do gospody jego nie uczęsz­

czali; aby się więc na nich zemścić, rozpoczął

śs nimi procesa, które wszystkie przegrywał

ho powody jego były naciągane, urojone i nie­

słuszne.

K a p ita ły tak bezpiecznie zahięotekowane

uż dawno pieniactwo zjadło a wciąż jeszcze wyszukiwał powody, aby się z nienawidzonymi sąsiadami włóczyć po sądach.

Wreszcie rozpoczął olbrzymi proces z kilku

ospodarzami od razu. N a ten raz chciał ko-

iecznie wygrać i pokazać im, że majątkiem

swoim ich przewyższa i wszystkiego dokazać potrafi. Wyszukał najsłynniejszych adw oka tów, wziął ich kilku od razu, a role i łąki

chociaż nie poszły z wiatrem, zostały sprze- dane, aby pokryć ogromne koszta tego procesu.

Biegli adwokaci zdołali proces przez kilka la t przeciągnąć, aż go ostatecznie p rz e g ra li;

stało się to dla tego, że już nie było za co przeciągać, bo gospodarz sprzedał ostatni do­

bytek swój i był goły jak bizun.

W ten sposób został włóczęgą. N iera z gdy w stanie opiłym zaczął w gospodach po dawnemu bluźnić, wyrzucano go na ulicę, ztąd

albo na nocleg uciekał do boru, albo też poli-

cya na nocleg zaprowadziła go do komórki.

Pewnego dnia znaleziono go,

-

ale już

nie jego samego, tylko zwłoki jego wiszące

na drzewie, na którem sam kres położył nie­

wzruszonemu jego szczęściu

-

bez Boga.

Juanilla.

Dziwne, zaprawdę, zdarzenie opowiadała

nam stara donia (pani) Pepa pewnego w ie­

czora W ielkiego tygodnia w Sewilii.

Wieczora tego oba balkony doni Pepy

w yzierały na ciżbę ludu, przesuwającego się wężem nieskończonym po u licy wązkiej. B al­

kony to stare, o balustradach z żelaza kutego, pokryte plamami rdzy i kwiatów szkarłatnych.

Naprzeciwko nas, na innych balkonach, ozdo­

bionych draperyami z aksamitu purpurowego,

w idnia ły dziewczęta piękne, o oczach wielkich i ustach rozkosznie w yciętych, ubrane czarno,

w chusteczkach koronkowych, kokieteryjnie upiętych na szczycie główek, oczekując, tak ja k my, na procesyę.

Ruch gwałtowny tłumu, wrzawa przeciągła,

po której dał się słyszeć suchy i przygłuszony

łoskot bębnów, wreszcie szybkie uginanie kolan

zw iastow ały zbliżanie się procesyi.

Nagle gruchnęły dźwięki instrumentów

mosiężnych orkiestry wojskowej, i ukazała się

w obłokach dym u kadzidła tak bardzo czczona

przez Sewilan

La Yirgen de la Esperanza.

(Najśw. Panna Hiszpańska).

Tłum rozentuzyazmowany krzyknął gło­

sem wielkim: Viva la Virgen! (Cześć dzie­

w icy!)

Za posągiem Matki Bozkiej wlokły się po

ważne i skupione w sobie dwie kobiety bardzo młode, odziane w długie koszule białe, zam ia­

tające bruk uliczny. Twarze obu okrywała

bladość śmiertelna, włosy rozpuszczone, zdawały się jeszcze czarniejsze na tle białem koszul, wychudłe zaś ręce dźwigały ciężkie gromnice płonące.

A skorośmy zapytali doni Pepy, pełni

ciekawości niespokojnej, co znaczą te panny, odpowiedziała nam, westchnąwszy:

-

to amortajadas, dziewczęta, które zaprzysięgły w czasie choroby śmiertelnej, że

;leżeli za wstawiennictwem M atki Bozkiej od zyskają zdrowie, to pójdą za Jej procesyą

w koszulach śmiertelnych. Jak panowie widzą,

(4)

dotrzymały obietnicy, jakkolwiek są jeszcze

całkiem blade od śmierci, która się o nie

otarła.

Znałam jedną

dodała po chwili gło

sem smutnym

-

która nie dotrzymała obie­

tnicy.

Któż to ta kil

-

spytaliśmy.

Siostrzenica moja, Juanilla, zmarła przed

la ty dziesięciu. N ajpiękniejsza dziewczyna w

Sewilii i w całym kraju, którym opiekuje się

Maria Santissima. Nie przebaczyła jej Matka

Bożka!...

Straszne to było, straszne!

szepnęła.

Juanilla rozpoczynała właśnie rok osiemna­

sty życia i z dniem każdym stawała się coraz piękniejsza. Powszechnie zwracano na nią

uwagę, gdy zaś wracała z kościoła lub z plaży (plac spacerowy nad morzem), przechodnie, ja k

to jest u nas we zwyczaju, widząc piękność jej,

wołali: Viva la grazia! Viva tua mądre!

(Cześć pięknej! Cześć jej matce!) a nawet nie jeden zachwycony rzucał jej sombrero (płaszcz) swoje pod nogi, aby po nim stąpała... W zrostu była wysokiego i posiadała włosy tak wspa niałe, czarne i długie, że możnaby z nich utkać płaszcz dla M atki Bozkiej.

Narzeczony jej, Pedro, kochałszalenie.

A le ponieważ zaręczyn nie ogłoszono jeszcze formalnie, mogła przeto rozmawiać z nim tylko

wieczorami przez okno zakratowane.

Na rozmowach tych spędzała godziny długie.

Pewnego poranka, pamiętam to, jak wczo raj, Juanilla rozgorączkowana i drżąca, o oczach mgłą przysłoniętych, nie mogła powstać z łóżka.

Przyznała się nam, że wieczora ubiegłego roz­

mawiała długo przez okno z Pedrem, a noc była w ilgotn a i zimna. Zaziębiła się widocznie.

Nastały dni smutne i męczące. Juanilla

m izerniała szybko, majacząc w gorączcę. Matka

jej i ja kryłyśmy się po kątach, płacząc ser­

decznie na w idok dziewczęcia, tak pięknego jeszcze niedawno, teraz zaś wychudzonego, majaczącego i zlewającego się potem fe b ry ­

cznym.

Lekarz nasz, poczciwy dr. Golondra, w ie­

dział bez wątpienia, co to za choroba, ale nie

mówił nam tego, jeno kiwał głową i za każdą

w izytą zapisywał mnóstwo lekarstw. Juanilla zaś marniała i marniała w oczach naszych.

Wówczas to w całym domu rozległ się okrzyk jeden: La Virgen de la Esperanza

musi ją uzdrowić, musi!

Umieszczono tedy na stoliku okrągłym

,

w pobliżu łóżka Jua nilli umierającej posążek malowany Matki Bozkiej, wśród stosu kwiatów, przyniesionych przez Pedra, i otoczono stolik

świecami płonąeemi.

Gdy wszystko było gotowe, m atka pode­

szła do chorej, dała jej gromnicę do ręki i ka­

zała powtórzyć za sobą trzy razy:

Matko święta, włosy me długie

i ciężkie, ale jeżeli mnie uzdrowisz, ślubuję obciąć je i złożyć na ołtarzu Twoim.

Wymówiwszy słowa przysięgi, Juanilla podniosła w łosy rozpuszczone w stronę posążku

Matki Boskiej, jakby pragnąc pokazać Jej

wielkość ofiary swojej, poezem opadła na po­

duszki wyczerpana.

Gdy przyszła do siebie, czuła się lepiej.

Nazajutrz gorączka zmalała, powoli wracały kolory na twarz chorej, a po trzech tygodniach

Juanilla mogła powstać z łóżka. Tak, pano­

wie, Matka Boska ją uzdrowiła.

Wyzdrowiawszy, Juanilla znów stała się piękną, piękniejszą nawet, niż poprzednio, cie

pienie bowiem, jak ogień, oczyściło ją i uszla­

chetniło jej postać. Ze spełnieniem jednak ślubu, złożonego podczas choroby, w ciąż się ociągała. Wydawał się jej snem chorobliwym,

a zdrowie powracające rozpraszało go w ucie cbach tysiącznych.

Gdy matka mawiała:

Jutro przyjdzie Migueł, fryzyer, i obe­

tnie ci włosy

Juanilla wołała głosem czułym

i błagalnym:

Mameita mia (mateczko moja), Pedro ma przyjść właśnie jutro. Pozwól niech mu się ukażę w całej piękności włosów swoich!

1 cóż chcecie panowie. M atka słaba, ko ehająea córkę, ustępowała.

W głębi wszelako duszy siostrzenicy mo­

jej musiały odzywaesię wyrzuty sumienia, pe­

wnej bowiem nocy, podczas snu, krzyknęła przerażona. Włosy, jak węże, owinęły się jej

dokoła szyi, dusząc, a gdy usiłowała węzeł straszny rozluźnić rękoma, zdawało jej się, że słyszy głos jakiś w kącie pokoju.

Zerwała się tedy z łóżka, Włosy ciążyły

i paliły strasznie. Chciałaby wyrw ać wszyst­

kie jednym zamachem, szukała nożyczek po omacku i wreszcie, łkając, padła znów na łóżko

Skoro nadszedł poranek, biedna moja Ju

a n iłla nie m ogła powstać z łóżka. Zanadto ją zmęczyły przejścia nocne. Niemniej przy­

wołano Miguela. Ale gdy się zjawił, nie

chciała go przyjąć.

Już i tak jestem ukarana

wołała.

~-

Matka Boska przebaczy mi, że nie dotrzy­

małam Jej obietnicy, że chcę zachować pięk­

ność sw oją!

Widocznie jednak ślub musiał być dotrzy

many, bo włosy ciążyły Jua nilii okropnie i,

choć były tak suche, że trzeszczały przy czesa­

niu, zdawało się jej że zmoczono je wodą.

Ciężyły jej, jak wyrzuty sumienia a przy- tem nabrały czułości dziwnej, gdy bowiem do­

tykano się ich, skręcały się jak od bólu.

Na samą wszelako m yśl rozstania się

z nimi wzdrygała się dusza Juanilli.

Jakto, za kilka słów, które kazano w y­

mówić jej, gdy leżała niemal bez przytomności, miałby Miguel el Verdugo ściąć je nożycami, pozbawić ją ozdoby najpięknięjszej? Nie, nigdy!

I stał się

szepnęła donia Pepa

cud okropny... Pewnego poranka zastaliśmy Jaunillę w łóżku nieżywą! Bujne sploty wło

sów okryły jej twarz, wdzierały się do ust, okręcały szyję... U m a rła zaduszona... zaduszona włosami, nie należącemi do niej, bo ofiarowała

je była Matce Bozkiej...

Donia Pepa umilkła, a oczy jej wilgotne skierowały się ku posążkowi M aiki Bozkiej, przed którym migotało światełko lampki.

Drukiem i nakładem Jana Teski w Bydgoszczy. Bedaktor odpowiedzialny Jan Szmańda w Bydgoszczy.

Cytaty

Powiązane dokumenty

ście tak biedny i nieszczęśliwy, jak czasem ci się zdaje, w ty m celu zastanów się: w tem miejscu, w którem mieszkasz, czy więcej jest takich, z którymi wartoby było ci

nej służbie, i kiedy zegar na wieży zabierał się dopiero do w ybicia godziny, on już wisiał.. u sznura

Nie jest naleziony, któryby się wrócił, a dał Boga chwałę, jedno ten

wić, czy z taką ożenić się albo nie; pytasz się wtedy, ile ona ma majątku, czy urodziwa, ja­!. kie ma pokrewieństwo itd., ale najważniejsze pytanie: co czyniąc, żeniąc się

jego, jakby chciał wyjąć z nich to co je za tkało, tak że niemoże się przedrzeć do wnętrza żaden głos; chociaż nieraz głośno bardzo Pan Bóg do serca grzesznika przemawia,

ale niech tylko przymiesza się do tego zarozu­.. miałość, że ta ki albo taka pocznie

W on czas, gdy się przybliżył Jezus do Jeruzalem, ujrzawszy miasto, płakał nad nlem, mówiąc: Iż gdybyś i ty poznało, i w ten dzień twój, co ku pokojowi twemu; a teraz zakryto

czasy, w których mnożą się znaki jakby już nadchodzącej burzy, kiedy zanosi się na po­.. wszechny kataklizm i przew rót