M 6 .
Warszawa, d. 6 lutego 1898 r. Tom XVII.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panowie:
Deike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., Kwietniewski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.
Adres ZESećLeilscyi: ZKZrałszo-wslsie-IFrzieca.na.ieścIe, ZŁŃTr S©.
NOWSZE POGLĄDY
na budowę i czynności układu nerwowego.
(Z krakow skiego Kółka przyrodników).
I. Teorya neuronów.
A natom ia opisowa podaje, że układ nasz nerwowy składa się : 1) z wielkich m as tk an ki nerwowej, zwanych narządam i ośrodkowe - mi, w których wyróżniać należy istotę szarą i istotę białą, oraz 2 ) ze sznurów, rozgałę
ziających się po całem ciele, które nazywamy nerwami; w przebiegu tych nerwów spotyka
my zgrubienia, węzły, które przyjęto nazy
wać zwojami (ganglia).
Rozbiór histologiczny znacznie upraszcza to pojmowanie, sprowadzając wszystkie te różnorodne części do dwu charakterystycz
nych składników : komórek nerwowych i włó
kien. Mianowicie, komórki znajdują się wszędzie tam w ośrodkach, gdzie gołem okiem daje się wyróżnić istota szara,—prócz tego spotykamy je zawsze w zwojach; z włó
kien zaś składa się biała istota ośrodków, oraz wszystkie nerwy.
Bliższe jed n ak badania mikroskopowe wy
kazują, źe właściwym i jedynym składnikiem anatomicznym układu nerwowego je st ko
mórka, włókna zaś stanowią tylko przedłuże
nie ciała komórkowego. W skutek tego histo- logia stan ęła wobec dwu zagadnień. Z jed nej strony pozostało badać komórkę nerwo
wą, jej budowę, znaczenie jej wyrostków;
z drugiej strony należało wyświetlić, w jaki sposób pojedyńcze składniki łączą się ze sobą i wytwarzają to co nazywamy układem ner
wowym. B adania w obu tych kierunkach zostały daleko już naprzód posunięte i wy
dały wiele ciekawych wyników.
Zaszczyt opisania poraź pierwszy komórki nerwowej słusznie należy doY alentina (1836) i Purkiniego, choć, ja k podaje Duval, już Leeuyenhoeck m iał spostrzegać wielkie ko
mórki rogów przednich rdzenia (1684). Jako o osobliwości należy tu taj wspomnieć, że jeszcze w kilka la t później, bo w 1839 r. Ma- gendie, rozpatrując zwoje międzykręgowe, uważał znajdujące się tam komórki za wy
moczki. Dopiero badania R em aka (1844) określiły i ustaliły ostatecznie pojęcie ko
mórki nerwowej.
Wielkość takiej komórki wynosi przecię- ciowo 40 [i. '), choć np. w rogach przednich
') [i = mikron, 0,001 mm.
82 W SZECHSW IAT N r 6.
rdzenia wolowego znajdujemy komórki, do
chodzące do wielkości 140 jł, a naw et więk
sze, ta k że prawie można je spostrzegać go- łem okiem. Budowa takiej komórki na pierwszy rz u t oka wydaje się dośó p r o s tą : w ogólności spotykam y tam zupełnie te same części składowe, co i w każdej innej komórce, a więc ciało wytworzone z zarodzi, w jego środku zawsze możemy dostrzedz okrągłe, wyraźnie odcinające się jąd ro , które zwykle zawiera od 1 do 5 jąd erek . Dawniej opisy
wano także i błonę, otaczającą komórkę, przekonano się jed n ak , źe błona owa była wytworem sztucznym i pow staw ała pod wpły
wem odczynników, ścinających białko; k o m órka nerwowa zatem należy do t. zw. ko- j mórek nagich.
Od ciała komórki wybiegają zwykle cha- j rakterystyczne dla niej wyrostki. Z tych jeden zw racał na siebie oddawna uwagę uczo- nych. J u ż W a g n er (1851), a po nim R em ak spostrzegli, że różni się on znacznie od in
nych wyrostków naw et n a pierwszy rz u t oka.
Odznacza się mianowicie tem, że zwykle je s t tylko jeden, źe grubość jego od wyjścia sa
mego z komórki zwykle je s t jednostajna, da
lej, źe naw et przy ówczesnych m etodach bada- | nia wykazywał odm ienną od innych budowę, i wreszcie, że nigdy nie dzielił się na drob
niejsze gałązki, podobnie ja k inne wyrostki.
Dziś dodam y do tego, że nie dzielił się na j tej przestrzeni, ja k ą udaw ało się otrzymać przy sztucznie wyosobnionej (izolowanej) ko- j mórce.
Dopiero D eiters (1865) wykazał, źe właś- j nie ten wyrostek wytwarza to, co nazywamy j nerwem, przechodząc w utw ór, który uważa- I my za isto tną część w łókna nerwowego, w t. z. | włókno osiowe. D latego też nazwano ten | wyrostek wyrostkiem osiowym.
Inne wyrostki tw orzą bezpośrednie prze
dłużenie ciała komórkowego i bardzo często j bywa ich kilka, przyczem rozpadają się one n a coraz drobniejsze gałązki. Ze względu j na budowę, analogiczną z budową zarodzi komórki, nazwano je wyrostkami protoplaz- 1 matycznemi.
W yjaśniwszy znaczenie wyrostka osiowe
go, uczeni zajmowali się pytaniem , jak ie zna
czenie dla komórki mogą mieć wyrostki pro- toplazm atyczne. D la wyjaśnienia tej kwesty i G erlach podał swoję teoryą, twierdząc, że
wyrostki te m ają dwojakie znaczenie : z je d nej strony łącząc się ze sobą w ytw arzają siatkę, k tóra może dawać początek nowym włóknom nerwowym, z drugiej strony służą do bezpośredniego łączenia komórek nerwo
wych i po nich właśnie przenoszą się pobu
dzenia od jednej komórki do drugiej. Do takich wniosków musiały doprowadzić znane podówczas sposoby barwienia preparatów za- pomocą karm inu i chlorniku złota. Należy zauważyć) że przy takiem postępowaniu b a r wią się wszystkie komórki wraz z wszystkie- mi swojemi wyrostkami. Liczba rozgałęzień tych wyrostków całego ogółu komórek jest tak olbrzymia, że tworzą one labirynt, w któ-
F ig . 1. Komórka piram idalna kory mózgowej.
M et. G olgiego (podł. Schaffera).
a w yrostek osiow y, b, b wyrostki protoplazm a- tyczue, c bocznica.
rym najwprawniejszy badacz się gubił, a o śledzeniu wyrostków jednej komórki od początku aż do ostatecznych rozgałęzień mo
wy być nie mogło. N ależało wynaleść spo
sób barwienia jednej lub kilku komórek wraz z ich wyrostkami, ażeby być w stanie śledzić te ostatnie w całej ich rozciągłości.
W ym aganiom tym odpowiedziała w zupeł
ności m etoda Golgiego (1875— 1885). P o le
g a ona na osadzaniu złogów soli sreb ra w ko
mórkach nerwowych, które d ają wyraziste
i czarne obrazy (fig. 1 ,2 ). W skutek niezna-
N r 6. W SZECHS WIAT 83 nych dotychczas przyczyn złogi owe osadzają
się nie we wszystkich komórkach, lecz tylko w niewielu, a wobec tego cały obraz znacznie się upraszcza i pozwala czynić dokładniejsze spostrzeżenia.
T a metoda w ręku Golgiego, Ramon y Ca jala, K óllikera i innych doprowadziła do wprost nieoczekiwanych wyników. W ykaza
no mianowicie, że rozpoznawana wyżej siatka G erlacha wcale nie istnieje, lecz że każda komórka wraz ze swojemi wyrostkami two
rzy ściśle od innych odgraniczoną całość.
W szystkie wyrostki, niewyjmując wyrostka osiowego, kończą się zupełnie swobodnie
Fig. 2. Komórka ruchowa z rogów przednich rdzenia ludzkiego (podług Lenhosseka).
a wyrostek osiowy, Z>, b wyrostki protoplazma- tyczne, c bocznica.
i w taki sposób pomiędzy poszczególnemi kom órkam i niem a żadnego bezpośredniego związku; połączenie, jak ie między niemi ist
nieje, polega na tem tylko, że ostateczne rozgałęzienia wyrostka osiowego jednej ko
mórki o platają komórkę d ru g ą i działają na nią jedynie przez zetknięcie.
W taki sposób zostało wykazane, że ko
mórka nerwowa wraz ze swojemi wyrostkami stanowi podstawową i niezależną od innych jednostkę anatom iczną tkanki nerwowej.
Jednostkę ta k ą W aldeyer nazwał neuronem.
W każdym takim neuronie będziemy przeto odróżniali trzy części skład ow e: komórkę nerwową, wyrostki protoplazmatyczne, oraz wyrostek osiowy.
Zanim przystąpim y do rozpatryw ania szczegółów budowy i znaczenia poszczegól
nych części neuronu, musimy zrobić ogólny rz u t oka na rozm aite typy komórek nerwo
wych. Zadaniem układu nerwowego jest z jednej strony przyjmować pobudzenia, dzia-
! łające na ustrój z zewnątrz, z d ru g iej—wy
woływać odczyn ustroju na te pobudzenia, czyli ruch. Stosownie do tych dwu funkcyj
| rozróżniamy dwa rodzaje komórek nerwo
wych : czuciowe i ruchowe. N asunąć się m u
si pytanie, czy komórki czuciowe różnią się w jakikolwiek sposób od komórek ruchowych.
Różnice te istnieją i dotyczą przedewszyst- kiem ich kształtu zewnętrznego.
Komórki ruchowe znajdujemy w przednich rogach istoty szarej rdzenia pacierzowego i w pewnych okolicach kory mózgowej. Prze- dewszystkiem rzuca się nam w oczy ich sto sunkowo znaczna wielkość, a następnie wy
gląd. Komórki ruchowe kory mózgowej, i zwane ośrodkowemi, posiadają k ształt p ira
midy (fig. 1) i na przekroju dają nam obraz tró jk ąta, z którego boków i wierzchoł
ków odchodzą wyrostki protoplazmatyczne, a z podstawy wyrostek osiowy. Kom órki
j znów rogów przednich rdzenia, zwane dla I przeciwstawienia poprzednim obwodowemi, I należą do t. zw. wielobiegunowych (fig. 2) :
j m ają one postać sferoidy lub owoidy, która
j wypuszcza kilka dość grubych rozgałęziają
cych się wyrostków protoplazmatycznych (6) i jeden wyrostek (a) zwykle cieńszy od po
przednich, nierozgałęziający się : jestto wy-
j rostek osiowy.
Typowe komórki czuciowe spotykamy w rozmaitych zwojach nerwowych u zwie
rz ą t niższych i u człowieka. Tworzą one typ t. z w. dwubiegunowy (fig. 3, A ) : posiadają tylko dwa wyrostki na dwu przeciwnych bie
gunach komórki okrągłego lub owalnego k s z ta łtu : jeden z tych wyrostków stanowi
J w istocie wyrostek protoplazinatyczny, drugi zaś—osiowy.
Daleko częściej u człowieka spotykamy komórki czuciowe jednobiegunowe, które, jak wskazuje fig. 3 (C, B), uważać musimy za pochodne poprzednich. C harakterystyczną
8 4 W SZECHSW IAT N r 6.
je s t dla nich cechą, ich jeden wyrostek, który pow stał ze zlania się obu wyrostków komórki dwubiegunowej. W pewnej odległości od komórki ten wyrostek rozpada się n a dwie gałęzie w kształcie litery T. J e d n a z tych
F ig . 3. Część zw oju iniędzykręgow ego kurczę
cia 15-dniow ego. M et. G olgiego (podług R am on y Cajala).
A — kom órki dw ubiegunow e, B — kom órki jedno- biegunow e, jako pochodne poprzednich, C— ko mórka przejściow a; a w yrostki, dążące ku ośrod
kom , b w yrostki, dążące ku obwodowi.
gałęzi dąży ku obwodowi i kończy się zazwy
czaj w narządzie, przystosowanym do odbie
ran ia wrażeń zewnętrznych, druga zaś gałęź zw raca się ku ośrodkom i tam wchodzi w związek z innem i kom órkami.
W iem y ju ż, źe w świetle nowszych badań cały nasz układ nerwowy rozpadł się na ol
brzym ią ilość zupełnie od siebie niezależnych jednostek, zwanych neuronam i. Dopiero ugrupowanie i wzajemne stosunki tych neu
ronów w arunkują budowę układ u nerwowe
go. W każdym je d n a k razie, najważniejszą częścią neuronu pozostaje zawsze kom órka, gdyż w niej ześrodkowują się pobudzenia, pochodzące z zew nątrz, z niej także wycho
dzą impulsy, w arunkujące czynność układu nerwowego.
Zanim przejdziem y do rozpatryw ania sto
sunków pomiędzy owemi jednostkam i choćby w najogólniejszych zarysach musimy zdać sobie sprawę z fizyologicznych funkcyj n eu ronu. Musimy więc rozpatrzyć, w ja k i spo
sób odżywia się kom órka, w ja k i sposób od
biera pobudzenia zewnętrzne oraz ja k prze
syła je dalej.
W spraw ie odżywiania się komórki ważne m ają znaczenie je j wyrostki protoplazma- tyczne. Pierwszy zwrócił n a to uwagę Gol- gi. N a podstawie swoich spostrzeżeń wy
głosił on zdanie, źe wyrostki owe oplatając
naczyńka krwionośne z nich bezpośrednio czerpią pożywienie dla komórki. Niestety, prócz Golgiego i jego uczniów, żaden badacz nie mógł stwierdzić owego szczególniejszego stosunku wyrostków protoplazmatycznych do naczyń. Swoją drogą i nowsze badania nie odmawiają olbrzymiego znaczenia owym wy
rostkom w sprawie odżywiania się komórki nerwowej, tłum aczą jednak ich funkcyą w daleko prostszy sposób. Wogóle możemy powiedzieć, źe w zasadniczych rysach odży
wianie się komórki nerwowej niczem się nie różni od odżywiania się innych komórek n a
szego ustroju. K ażdą komórkę nerwową otacza pewna wolna limfatyczna przestrzeń, w której grom adzą się soki, pochodzące z krwi. K om órka więc czerpie pożywienie oraz wydziela zużyte m ateryaiy wprost przez swoję powierzchnię. Czynność zaś wyrostków protoplazm atycznych da się wytłumaczyć w następujący sposób : ściślejsze badania
j nad budową komórki nerwowej wykazały, że wyrostki owe są tylko bezpośredniem wydłu
żeniem ciała komórkowego, a w wielu przy
padkach cała prawie zaródź była zażyta na ich wytworzenie. W tak i sposób powierzch
nia, przez którą może się odbywać wymiana materyi, zwiększa się częstokroć kilkadzie
siąt razy. W tem znaczeniu musimy w yrost
kom protoplazmatycznym przyznać przede- w-zystkiem znaczenie narządów odżywczych komórki nerwowej.
Przejdziem y obecnie do rozpatryw ania właściwej czynności komórki nerwowej—do jej funkcyi nerwowej. Przedewszystkiem m u
simy tutaj przyjąć założenie, że żadna ko
m órka nerwowa nie może rozwijać swojej czynności sam orzutnie (spontanicznie) Nie posiadamy żadnych danych, któreby pozwa
lały n a przypuszczenie, że możliwą je st rze
czą samodzielne wytwarzanie stanu czynnego w komórce, raczej należy uważać tę czynność za odczyn komórki na pobudzenia dochodzą
ce z zewnątrz. Z astrzedz tylko trzeba, że wyraz „z zew nątrz” należy tu ta j pojmować w jaknajszerszem znaczeniu: wszystko bo
wiem, co leży poza obrębem komórki, a więc jej bezpośrednie otoczenie, sąsiednia kom ór
ka i t. d. będzie dla niej światem zew nętrz
nym.
D la łatwiejszego przedstawienia rzeczy roz
patrzym y naprzód, w ja k i sposób komórka
Nr 6. WSŹECHSWIAT 85 nerwowa otrzym uje pobudzenia zewnętrzne, j
W rażliwość na bodźce zewnętrzne musimy przypisać przedewszystkiem naszej komórce.
W iemy jednak, że warunki, w których pod- i n ieta m ogłaby działać bezpośrednio na samę j komórkę nerwową, znajdujemy tylko u naj
niższych zwierząt, np. u meduz, gdzie komór- j ki owe leżą w samym nabłonku U zwierząt wyższych sama kom órka cofa się coraz b a r
dziej ku wnętrzu ciała, a pozostają w stycz
ności z obwodem tylko jej wyrostki proto- plazmatyczne. N ajprostsze tego rodzaju sto
sunki u człowieka spotykamy w narządzie węchowym. W innych narządach widzimy już dalsze zmiany, mające na celu ułatwienie | tym wyrostkom odbierania pobudzeń ze- , wnętrznych : mamy więc tutaj rozmaite n a
rządy dodatkowe, jak ciałka dotykowe i t. d. , Jeżeli zwrócimy uwagę na to, źe właściwie i owe wyrostki stanowią tylko wydłużenie cia- j ła komórki, musimy przyznać im te same | właściwoś ;i, co i samej komórce, a więc i wrażliwość. W yrostki te zatem m ają udział nietylko w akcie odżywiania się komórki, lecz stanowią także narządy, które przystosowały się do odbierania bodźców zewnętrznych i przenoszenia ich w kierunku dośrodkowym, jeżeli będziemy uważali komórkę nerwową jak o środek neuronu ’).
Jeżeli tera z zwrócimy uwagę na wyrostek osiowy, spostrzeżemy tutaj odmienne w arun
ki anatomiczne. Weźmy dla przykładu znów komórkę ruchową rogów przednich rdzenia.
W yrostek jej osiowy zamienia się na włókno nerwowe, które otrzym uje rozmaite wyo- J
sabniające otoczki i stanowi nerw ruchowy.
Ów nerw dochodzi do mięśnia, gdzie włókno trac i swoje otoczki i rozpada się drzewiasto na swoje t. zw. rozgałęzienia ostateczne (ar- borisation, Endbaum chen). Rozgałęzienia owe dochodzą do oddzielnych włókien mięś
niowych. Jeż eli podraźnimy, dajmy na to prądem elektrycznym, nerw, to otrzymamy skurcz m ięśnia : oczywiście pobudzenie prze
niosło się w kierunku odśrodkowym po wy-
’) Z astrzedz się m uszę, że wyrazów : dośrod
kow y i odśrodkow y używ ać będę tutaj tylko w znaczeniu „ cellu lip eta l” i „cellu lifu yal” , dla zapobieżenia powstaw ania błędnych pojęć u czy
telnika.
rostku osiowym i spowodowało ów skurcz mięśnia. Wobec tego oczywistą je st rzeczą, że wyrostek osiowy stanowi ową drogę, po której stan czynny komórki nerwowej prze
nosi się w kierunku odwrotnym, niź u wy
rostków protoplazmatycznych, t. j. stanowi on dla komórki przewodnik odśrodkowy. N a leży tylko dodać, że owe rozgałęzienia osta
teczne nie posiadają żadnej otoczki wyosab- niającej, lecz stanowią nagie włókienka ner
wowe; musimy przeto uważać je jak o organ emisyjny dla neuronu, t. j. przenoszący po
budzenie.
Nie zawsze jednak wyrostek osiowy przed
stawia prostą budowę pojedyńczego, nieroz- gałęziającego się w całym swoim przebiegu, z wyjątkiem rozumie się narządu końcowego, włókna. AV bardzo wielu neuronach, szcze
gólniej ośrodkowych, możemy zauważyć, że wbrew teoryom dawniejszym wyrostek osio
wy się rozgałęzia, wypuszczając w swoim przebiegu gałązki boczne w postaci delikat
nych włókienek. W łókienka te na swym końcu rozpadają się podobnie ja k wyrostek osiowy na rozgałęzienia ostateczne. O dga
łęzienia owe nazwano bocznicami (Collatera- len, Collateralfasern). Zachodzi teraz p y ta
nie, jakie one mogą mieć znaczenie czynno
ściowe. N asuw a się odrazu myśl, że znacze
nie ich musi być podobne do znaczenia sam e
go wyrostka osiowego, t. j. że stanowią przewodniki odśrodkowe. W niektórych r a zach warunki anatomiczne potw ierdzają to przypuszczenie : zapomocą swych bocznic np.
komórki czuciowe obwodowe wchodzą w zwią
zek z komórkami istoty szarej rdzenia, pod
czas gdy ich wyrostek osiowy zupełnie od bocznic niezależnie dąży w górę, gdzie styka się z komórkami, położonemi w rdzeniu prze
dłużonym. Znajdujem y jedn ak i takie wa
runki anatomiczne, że z konieczności musimy przyjąć dla bocznic znaczenie przewodników dośrodkowych. Nie będziemy się wdawali w szczegóły anatomiczne, zaznaczyć tylko musimy, że bez tego przypuszczenia czynność np. wielu neuronów kory mózgowej byłaby dla nas niezupełnie zrozum iała. Musimy więc przyjąć założenie Lenhosseka ‘) i Schaf-
') Lenhossek M. : D er feinere Bau des Ner- Yensystems. Berlin, 1895.
86 W SZECHSW IAT
fe ra '), że głównem zadaniem bocznic je st przewodnictwo w kierunku od komórki, mogą one jed n ak w wielu razach mieć znaczenie także przewodników dośrodkowych.
(C. d. nast.).
J. K. D udziński.
0 względności wiedzy ludzkiej.
W iele osób do tego stopnia zacieśnia wid
nokrąg swej wyobraźni, ta k stanowczo zali
cza się do nieprzyjaciół fantazyi, że wprost przyznać nie chce, aby mógł istnieć świat dla nas niedostępny, jakiś świat niewidzialny; nie m am tu bynajm niej na myśli św iata niema- teryalnego, spirytystycznego—mówię o świe- cie zjawisk nieskończenie drobnych, małych, o świecie, któ ry musimy nazwać m ateryal- nym, choć m aterya, z której je s t utworzony, je s t czemś, czego ograniczone nasze zmysły nie pozw alają nam pojąć dokładnie. J e s tto świat sil, których działanie ujaw nia się poza granicam i naszej spostrzegawczości—i który przez to możemy przeciwstawić siłom i z ja wiskom, jawnym dla naszego umysłu. C ie kaw ą rzeczą byłoby przedstawić sobie np., ja k wydawałaby się przyroda i jej praw a istocie myślącej, znacznie mniejszej od zwy
czajnego człowieka? W yobraźm y sobie t a kiego człowieczka, nazwijmy go homunkulu- sem i zróbmy bohaterem bajki naukowej 2);
wymiary tego stworzenia są ta k drobne, że wprost m ikroskopijne, a siły między cząstecz
kowe, które my w życiu codziennem ledwie spostrzegam y, ja k włoskowatość, natężenie powierzchni, ruchy brownowskie—są dla nie go zupełnie jaw ne i tak wyraźne, że trudno mu będzie uwierzyć w prawo powszechnego ciążenia.
D la hom unkulusa powierzchnia liścia jest olbrzym ią płaszczyzną, a kropla rosy wielką
‘) Schaffer R. : Zur feineren Structur der Hirnrinde Arch. f. mikr. Anat. B. 48.
2) Wiliam Crookes : O względności wiedzy ludzkiej.
kulą błyszczącą, której ogrom je s t dla niego wiele razy większy niż dla nas piramidy; j e żeli pod wpływem rozbudzonej ciekawości zbliży się do podobnej kuli szklanej i dotknie jej, wówczas przekona się, że wytrzymuje ciśnienie ja k piłka kauczukowa, aż trafem jakim ś szczególnym powierzchnia jej pęknie, a homunkulus porwany szalonym wirem, zo
staje odrzucony gdzieś bardzo daleko na~po- wierzchnię ziemi. Ziemia wydaje mu się niezmiernie skalistą, wzgórzystą, pokrytą urwiskami i nieprzebytemi łańcucham i gór.
Napełnienie naczynia wodą, naczynia, które względnie do jego wzrostu byłoby szklanką, przedstawi mu ogromne trudności; jeżeli je d nak po wielu zręcznych zabiegach uda mu się dopiąć celu, to się przekona, źe płyn nie wypływa z naczynia przewróconego dnem do góry i wylany być może dopiero zapomocą silnego wstrząśnienia. Jeż eli zabawić się zechce wrzucaniem do wody kamieni i in nych przedmiotów, to spostrzeże, źe przed
mioty mokre zan urzają się, gdy suche pływa
j ą po powierzchni. Przypuśćm y, że wespół ze swemi przyjaciółmi uda mu się zrzucić do wody jeden z tych ogromnych przedmiotów stalowych, który my nazywamy igłą, wów
czas tworzy się naokoło jej brzegów wklęs
łość powierzchni wodnej i niezrównany ten ciężar pływa sobie spokojnie. P o tych do
świadczeniach nasz homunkulus tworzy sobie teorye o własnościach wody i innych cieczy.
Sądzić więc będzie z całą słusznością, źe ciecze w stanie spoczynku p rzybierają k ształt kulisty, wklęsły, wypukły, zależnie od wa
runków, trudnych do określenia, że nie moż
na ich przelewać z jednego naczynia do d ru giego, źe nie podlegają prawu ciążenia po
wszechnego, wreszcie że ciała stałe, nieza
leżnie od ich ciężaru właściwego pływają za
zwyczaj po powierzchni wody.
W życiu homunkulusa, wielką niewygodę stanowić b ędą liczne przedm ioty wciąż la ta jące po powietrzu, gdyż drobne pyłki, któ
rym lubimy się przyglądać w smudze świetla
nej, dokuczać mu będą swym bezustannym tańcem , dokuczać mu będą tem bardziej, źe pochodzenie ich będzie dla niego zagadko
we. W krótce przekona się, że przesadził wielce wyobrażając sobie trudności wzlecenia do góry, gdy odkryje istotę niezmiernie wiel
ką, olbrzyma unoszącego się w powietrzu
N r 6 . W SZECHSW IAT 87 z ca łą swobodą i pierwszy raz zapewne cześć
zostanie złożona przed m ajestatem ameby.
W śród nocy spokojnej i cichej, przygląda
ją c się kałuży, której powierzchni nie m arsz
czy najlżejszy wietrzyk, spostrzeże drobne ciała zanurzone w wodzie, a nieobdarowane życiem; przedmioty te jednak nie pozostają w spokoju, przeciwnie wciąż się ruszają choó są m artwe. Hom unkulus dojdzie powoli do przekonania, źe wszystkie ciała, gdy są b ar
dzo małe, w ciągłym znajdują się ruchu, i byó może, że potrafi lepiej niż my, te ruchy wytłumaczyć. W każdym razie zjawiska włoskowatości, ruehy brownowskie, zjawiska zależne od natężenia powierzchni, będą miały dla niego znaczenie daleko donioślejsze niź dla nas.
Fizyka tych homunkulusów różniłaby się znacznie od naszej; teorya ciepła byłaby dla nich zapewne niezrozumiałą—cóźbyśmy zro
bili w tych poszukiwaniach, gdybyśmy nie byli w stanie podnosić i obniżać do woli tem peratury, lub nie umieli wzniecić ognia?
Człowiek pierwotny potrafi palić niektóre rodzaje m ateryi przez tarcie, uderzanie, przez ześrodkowanie na nie promieni sło
necznych i t. p., żeby się te zabiegi udały, trzeba poświęcić im jed n ak wielką objętość m ateryi, inaczej ciepło promieniuje w miarę swego wytwarzania i rzadko kiedy dochodzi do tem peratury, przy której rozpoczyna się właściwe palenie. M alutkie istotki, któreśmy nazwali homunkulusami, nie są w możności wzniecenia ognia, nie m ają więc sposobności poznania jego własności; mogą być wpraw
dzie świadkami wybuchów wulkanicznych, lub pożarów, ale wielkie te katastrofy, m o
gące odkryć im istnienie zjawisk palenia, nie są w stanie posłużyć im do poznania w arun
ków, w których się te zjawiska odbywają i ich skutków. Chemia niewielkie postępy zrobi
łaby u tego drobnego narodu, gdyż zjawiska spalenia są podstawowemi wiadomościami, bez których nauka ta rozwinąć się nie może.
Rozbiór naw et chemiczny byłby dla nich niedostępny, ze względu na niemożność, w której się znajdują, przelewania cieczy z jednych naczyń do drugich.
W yobraźm y sobie teraz, ja k ą wyda się przyroda i je j praw a istotom ludzkim olbrzy
mim. Isto ta tak a rozum iałaby przyrodę w sposób wbrew przeciwny niż homunkulus;
zjawiska włoskowatości, rozwój drobnych tworów w kropli wody i wiele bardzo zjawisk analogicznych, byłyby dla niej zupełnie n ie
znane. Gdy dla homunkulusów ciała, spo
tykane na powierzchni ziemi, były wogóle zbyt oporne, to dla rasy kolosów granitowe skały stanowiłyby nic nieznaczącą przeszko
dę. Między nami a temi olbrzymami byłaby jed na wielka i zasadnicza różnica: jeżeli weźmiemy między palce szczyptę ziemi, to ta przedstawi nam opór mniej lub więcej znaczny, zależnie od swego stwardnienia; zja
wisko to, nieprzedstawiające dla nas nic god
nego specyalnej uwagi, wyda się zupełnie innem olbrzymowi, którego palce ogarniają przestrzenie milowe: cała ta masa piasku, ziemi, kamieni, pochwyconych i szybko zgnie
cionych rozpali się gwałtownie. Gdy hom un
kulus nie mógł dojść do spalania ciał, kolos każdym swym ruchem wytwarzać będzie wielkie ilości ciepła; skałom granitowym i in nym minerałom, z których zbudowana jest skorupa ziemska, przypisze własność, którą my cechujemy fosfor, zapalający się za lek- kiem potarciem.
N auka, wypływająca z tych faktów, je st łatw ą do odgadnięcia : jeżeli proste różnice we wzroście mogą stać się powodem zupełnie innego pojmowania zjawisk fizycznych i che
micznych, jeżeli istoty zależnie od tego, czy są bardzo drobne, czy teź niezmiernie wiel
kie, całkiem odmiennie przedstaw iają sobie tenże sam świat, to miinowoli nasuwa się pytanie, czy i my również z powodu naszego wzrostu jedynie i naszego ciężaru, nie myli
my się w pojmowaniu zjawisk i czy błędów owych moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy byli więksi lub mniejsi, ciężsi lub lżejsi? Czy ta nauka, z której jesteśmy dumni, nie zależy od warunków przypadkowych, czy nie jest ugruntow aną w znacznej mierze na naszych wrażeniach subjektywnych, niepodobnych do usunięcia?
Ludzie różnią się między sobą ogromnie w odczuwaniu drobnych ilości czasu i subtel
ności spostrzegania zjawisk tenże czas wypeł
niających. Zm iany te wywołują odmienny sposób pojmowania przyrody. Przypuśćmy, że jesteśm y zdolni zauotować w przeciągu sekundy 10000 zjawisk, gdy w rzeczywisto
ści z trudnością dochodzimy do liczby 10;
jeżeliby nasze życie składać się miało z tejże
8 8 W SZECH SW IA T N r 6.
samej liczby wrażeń co obecnie, musiałoby wówczas skrócić się tysiąc razy ; żylibyśmy miesiąc i nie znalibyśmy pór roku, - urodzeni zimą, mówilibyśmy o upałacb letnicb ta k ja k dziś wspominamy o cieple epoki węglowej.
R uchy istot źyjącycb byłyby dla nas ta k po- wolnemi, że mielibyśmy o nieb wiadomości wyłącznie teoretyczne, gdyż oczy nasze nie byłyby w stanie dojrzeć tycb ruchów.
Możemy również wyobrazić sobie istotę otrzym ującą tysiąc razy mniej wrażeń niż my, a żyjącą tysiąc razy dłużej; pory roku przechodziłyby jej z szybkością kwadransów, rośliny w zrastałyby w jej pojęciu tak prędko, że wydawałyby się tw oram i błyskawicznemi, ruchy zwierząt byłyby dla niej niesłychanie szybkie, słońce przelatyw ałoby po niebie ja k m eteor, pozostaw iając za sobą smugę ognistą.
Możemy również przypuścić istnienie istot szczęśliwie obdarow anych pod względem wrażeń słuchowych; drgania powietrza, b ędą
ce podstaw ą odczuwania tych wrażeń, mogą wzrastać, począwszy od jednego do dwu ty sięcy bilionów na sekundę; wiemy jed n ak z fizyki, źe najniższy dźwięk, który może być uchwycony przez nas, wymaga 32 d rg ań na sekundę. Od 32 do 32 768 drg ań na sekun
dę, rozciąga się skala mieszcząca w sobie dźwięki, dostępne dla zwyczajnego ucha ludzkiego; wiele jed n ak zwierząt, lepiej za
pewne od nas obdarzonych, rozróżnia tony wyższe, o większej liczbie drg ań na sekundę, lub niższe o ilości drg ań mniejszej.
Możemy znacznie powiększyć ilość hypo- tez, które stały się punktem rozmyślań filo
zoficznych W iliam a Crookesa W tym celu wystarczy wyobrazić sobie istotę rozumną, różniącą się od nas jedną jak ąś własnością j
zasadniczą, własnością, której my nie mamy wcale, albo posiadam y w stopniu znacznie ; niższym. G aston Moch rozp atruje pod tym względem kilka ciekawych przykładów ').
Między jednym człowiekiem a drugim wi
dzimy znaczne różnice w odbieraniu wrażeń zmysłowych : ktoś np. zobaczy pierwszy p ro mienie pozafioletowe; jeżeli przy tej osobli
wości wzrok jego je st normalny, to powiemy,
') G aston Moch : Sur la r e la tm te des connais- sances hnm aines. ; R eyue scientifiąue.
że zmysł widzenia bardziej je s t u niego roz
winięty niż u przeciętnych ludzi. Możemy jed nak wyobrazić sobie istotę, obdarzoną własnością spostrzegania tylko promieni fio
letowych, której zmysły działają zatem pod wpływem drgań dla nas niedostępnych. Coś podobnego widzimy u zwierząt ślepych, żyją
cych po jaskiniach lub w wielkich głębiach, oryentujących się znakomicie wśród otaczają
cej je czarnej nocy, lub u ptaków wędrow
nych, którym często naiwnie przypisujemy znajomość geografii.
F aktem je st oddawna stwierdzonym, źe poznajemy drobną zaledwie część zjawisk, które nas otaczają; możemy zatem przypu
ścić, źe istnieją jednostki lepiej od nas o bda
rowane, lepiej niż my czytające z księgi przyrody. Ogól jed nak je s t zawsze skłonny do uznawania tych tylko zjawisk, które mu odkryw ają zmysły.
Raptowne odkrycie promieni X , niepo
trzebnie nazwanych w sposób ta k tajemniczy, przyczyniło się w znacznym stopniu do spo
pularyzowania filozoficznego pojęcia o względ
ności naszych zmysłów. K tóż sobie nie wyo
b rażał ja k przedstaw iałby się świat w poję
ciach istoty obdarzonej własnością spostrze
gania bezpośredniego tych promieni? w tym celu wystarczyłoby jej oko drewniane lub papierow e. . .
Przedstawm y więc sobie tego szczególnego człowieka i nazwijmy go ksylopem (drew- nianookim ): oko jego spostrzegałoby d rg a nia o prędkości 300—2 300 kwadry li onów na sekundę, gdy nasze zdolne je s t do przyjm o
wania drgań, których prędkość zaw arta je st między 450— V50 trylionam i na sekundę; p a
trząc na swych współbraci widziałby w nich szkielet, pokryty przezroczystą m ateryą żela
tynową! K ryteryum piękności nie leżałoby dla niego w prawidłowości rysów, wyrazisto
ści twarzy, lecz w symetrycznym szkielecie, czysto zarysowującym swe kontury.
Szczególne to plemię kryłoby się przed wzrokiem niedyskretnym w domach szkla
nych, których okna drewniane przepuszcza
łyby dobroczynne promienie słońca. D la ksylopa las dziewiczy przedstaw iać się bę
dzie ja k naga płaszczyzna, a ponieważ soki wznoszące się w roślinach są dla niego w i
doczne, więc płaszczyzna owa wyda mu się urozmaiconą niezmierną ilością cienkich stru-
N r 6. WSŻECHSWIAT 89 mieni, wznoszących się do góry ja k fontany.
Zbliżywszy się do jednej z tych fontan, ksy- lop napotka pień dla niego niewidoczny i pod tem wrażeniem zapisze sobie następującą notatkę : Podczas ciepłej pory roku zauwa
żyć można na pustych polach ogromną liczbę w ytryskujących strum ieni, których cząsteczki nie podlegają prawom ciężkości ani ulotnie
nia; tworzą one włoskowate siatki niezmier
nie subtelne, przybierające wzory najbardziej kapryśne, wznoszące się do znacznej często wysokości. Je d n ą z najciekawszych własno
ści tych strum ieni je st rozpostarta dokoła nich osłona tw ard a i nieprzenikliwa, będąca zupełnie niewidoczną. Zapomocą specyal- nych narzędzi udało się zdjąć tw ardą sub
stancyą przezroczystą, która je otacza; m a terya ta znalazła liczne zastosowania, używa
ją jej do robienia okien w domach, gdyż szy
by zrobione z podobnego m ateryału znako
micie przepuszczają światło i zapewniają zupełne bezpieczeństwo,— służy też do wyra
biania różnych przedmiotów pożytecznych, np. pudełek przezroczystych, soczewek przy
bliżających i zwiększających. M aterya ta nazywa się pospolicie drzewem.
Graston Moch przeciwstawia homunkuluso- wi człowieka nieskończenie płaskiego, czyli o dwu wymiarach. My ludzie, nie możemy pojmować inaczej przestrzeni ja k o trzech wymiarach; zależy to jednak od budowy n a
szego organizmu, od działania naszych zmys
łów. Człowiek nieskończenie płaski może jedynie przyklejać się do powierzchni ciał, ruch jego polega na ślizganiu się po po
wierzchniach, nie będzie miał żadnych pnjęć | o trzecim wymiarze, a nasza dzisiejsza geo- j m etrya wyda się mu tak tru d n ą jak dla nas n iu k a wyznająca 4, 5, 6 lub n wymiarów.
W podobny sposób wyobrazić sobie możemy istnienie jednostek o czterech wymiarach, dla których my wydajemy się równie hypotetycz- nemi ja k dla nas człowiek nieskończenie płaski.
W yobraźmy sobie istotę myślącą, mogącą się przenosić z miejsca na miejsce z szybko
ścią rów ną szybkości światła, lub jeszcze większą; nie kryje się w tej hypotezie żadna niedorzeczność, gdyż szybkości podobne ist
nieją. Przypuśćm y, źe człowiek ten, obda
rzony je st prócz tego wzrokiem niebywałym, pozwalającym mu dostrzegać przedmioty
niezmiernie odległe—w tem przypuszczeniu niema również nic niedorzecznego, skoro jesteśmy w stanie dostrzegać gwiazdy i po
nieważ możemy ulepszać naturalne warunki naszego wzroku budując przyrządy służące nam do zbadania anatom ii wymoczków, lub konturów gór na księżycu. Mamy zatem no
wego człowieka,—nazwa jego niech będzie viator. Jeżeli przyjdzie mu ochota przy
glądania się przez czas dłuższy zjawisku tak szybkiemu ja k błyskawica, wówczas z pręd
kością, dorównywaj ącą szybkości światła, po
leci w stronę, w której fenomen się odbywa;
a jeżeli zechce sprawdzić jakiś szczegół, wów
czas z szybkością podwójną, potrójną, po
czwórną . . . . pobieźy za promieniem świetl
nym i podróżować z nim będzie, ja k długo zechce. W wędrówce tej widzieć będzie zjawiska przeszłe, rozwijające się w porządku odwrotnym względem chronologicznego, a je żeli jest a rty stą lub poetą, będzie mógł udać się w pogoni za drganiam i świetlnemi, wy- dzielonemi niegdyś przez postaci Heleny lub K leopatry i nasyci dowoli wzrok ich wido
kiem. Człowiek tak obdarowany ja k viator, wyrobi sobie pojęcie o świecie zgoła odmien
ne od naszego; tajem nica stworzenia nie b ę
dzie m iała tej zagadkowości dla niego ja k ą ma dla nas. Nie będzie mógł przepowiadać przyszłości, jasno zato patrzeć będzie w prze
szłość, wydawać się nam będzie pod tym względem jakim ś pół-Bogiem,
Jesteśm y do pewnego stopnia zawieszeni między dwuraa światami m etafizycznem i:
światem nieskończenie drobnym i światem nieskończenie wielkim, oba światy powinny być dla nas w jednym stopniu niezrozumiałe;
faktem jednak jest niezaprzeczonym, źe le
piej możemy sobie przedstawić coś nieskoń
czenie wielkiego, niż nieskończenie małego.
Jeżeli weźmiemy do ręk i ciężar tak drobny, że odczuwać go nie będziemy, wówczas wyo
brażam y sobie, żeśmy dosięgli zera lub ilości nieskończenie drobnej — gdy mały ten ciężar je st nieskończenie wielkim względem innych.
Przy zagłębianiu się w ilościach nieskończe
nie wielkich, wyobraźnia nasza ma pole sze
rokie, niczem nieograniczone. Według W il
liam a Thomsona, średnica cząsteczki gazo
wej równa się jednej dwumilionowej części m ilim etra. Trzebaby ustawić 3 miliardy 400 milionów tych cząsteczek, żeby otrzy-
9 0 W SZECHSW IAT N r 6.
mać wysokość przeciętnego człowieka. Ale w yrażając się, źe cząsteczka podobna jest ilością nieskończenie drobną, zapominamy, że stanowi ona wielkość olbrzymią w porów
naniu z wymiarami cząsteczki m ateryi, z któ rej urobiony je st ogon komet.
Bez względu n a to, jakiem i są nasze b a dania, sięgające ziemi lub planet, odległe czy bliskie, widzimy w nieb zaszłe objawy lub wy
niki praw, rządzących wszechświatem.
Do czego nam jed n ak m a posłużyć ta cała metafizyka?—je s t ona wyrazem wiedzy ludz
kiej. N a u k a jest skrom ną, wie że są g ra n i
ce, których przekroczyć nie może, gdyż jej zdobycze zależą od działalności naszych zmysłów; nie b ad a rzeczy, których poznać nie może. Spuściwszy na nie zasłonę, nie p o w iad a: „poza m ną nic niem a”, lecz zdanie swe o tych światach zam yka w dwu wymow
nych w y ra zac h : nie wiem.
D -r Zofia Joteyko-Rudnicka.
Przykłady życia towarzyskiego owadów.
W grom adzie owadów znajdujem y g atu n ki, w których życie towarzyskie je st bardzo rozwinięte, mianowicie mrówki, pszczoły i ter- mity, przewyższają pod tym względem naw et zw ierzęta kręgowe. Tworzą one niejako do
brze zorganizowane społeczeństwa, w których każdy człowiek ma ściśle określone obowiąz
ki i w czynnościach swoich musi się stosować do innych. N ik t tu nie może iść i nie idzie nigdy samopas.
N a tem jed n ak nie kończą się przykłady towarzyskiego pożycia owadów, je st bowiem między nimi dużo takich, k tó re tworzą na czas krótszy lub dłuższy związki bardziej lu ź n e : w grom adach takich każdy członek je st mniej lub więcej niezależny od swych współtowarzyszów, wszyscy jed n ak wolą się trzym ać razem , niż żyć samotnie. W je d nych przypadkach łączenie się takie je st ty l
ko zjawiskiem czasowem, np dla wspólnego odbycia wędrówki, ja k to m a miejsce u nie
których motyli, w innych trw a niekiedy przez
całe życie,— nigdy jedn ak nie dosięga takiej
j prawidłowej organizacyi, takiego podziału prac i obowiązków, ja k u wyżej wspomnia- i nych owadów towarzyskich. W niniejszym artykule mówić będziemy jedynie o takich luźnych związkach. Zazwyczaj zwraca się n a nie mało uwagi, chociaż są one bardziej pospolite i rozpowszechnione niż się wydaje na pozór. Przedstaw iają przytem wielką rozmaitość i cały szereg stopniowań od s ta łych do chwilowych.
B ardzo wiele gatunków spędza całe życie towarzysko. Takie owady znajdujemy w naj
rozmaitszych rzędach; ale nadewszystko ob
fitują w nie półpokrywe (H em iptera). Po-
J wszechnie znany kowal (Pyrrhocoris apterus) uwija się zwykle w takich ilościach koło pni drzew lub murów, że ziemia aź się czerwieni w tych miejscach. K ażdy kowal na własną i rękę poszukuje pożywienia, ale cała ich gro- I m adka trzym a się razem od chwili opuszeze- I nia ja jk a aż do śmierci. Toż samo można powiedzieć o niektórych skoczkach (Cicadel- lidae), pluskwach roślinnych oraz przeważ
nej części mszyc. U tych ostatnich zresztą trzym ają się razem jedynie osobniki bez- skrzydłe, nie opuszające nigdy rośliny, na której wylęgły się z jajek . Skrzydlate n a
tom iast zaraz po dostaniu skrzydeł opuszcza
j ą rodzicielską kolonię i lecą założyć nową na innej roślinie. Z innych rzędów zasłu
guje na uwagę szarańcza, w ędrująca z miej
sca na miejsce całemi chm aram i. Owady te żyją grom adnie i w wieku młodym, ja k szarańcza piesza, i w dojrzałym , kiedy już dostaną skrzydeł. Takie zresztą grom adne zjawianie się właściwe je s t bardzo wielu szkodnikom roślin uprawnych.
Niższy stopień towarzyskości przedstaw ia
ją te gatunki, u których tylko larwy trzym a
ją się razem. U takich owadów samica sk ła
da w jednem miejscu kilkadziesiąt, sto i wię
cej jajek, a wylęgłe z nich larwy żerują r a zem i rozchodzą się dopiero dla przekształ
cenia się w poczwarkę. B ardzo często zaś naw et i przekształcenie się odbywają wspól
nie. Je stto zwłaszcza pospolitym objawem u wielu motyli, których gąsienice, żyjące razem , otaczają się oprzędem, stanowiącym dla nich rodzaj gniazda. Liszki bielinka głogowca (P o n tia crataegi) zim ują naw et wspólnie ukrywszy się w listkach, które oplą-
WSZECHŚWIAT 91 tu ją oprzędem ta k mocno, że pozostają one
przez zimę n a drzewie. N a wiosnę objadają jeszcze świeże liście przez jakiś czas razem, następnie zaś rozłażą się, żerują każda osob
no i potem dopiero przekształcają się w po- czwarki. Niekiedy dorosłe motyle znów się łączą w większe gromady i przenoszą się nie
raz z miejsca na miejsce, ale takie związki m ają zawsze charakter chwilowy i dorywczy.
Gąsienice rusałek (Y anessa) przebywają dłu żej razem bo aż do chwili przekształcenia się w poczwarkę. Gąsienice namiotników (Hy- ponom euta) nietylko mieszkają wspólnie w sporządzonym przez siebie oprzędzie, ale i razem przekształcają się w nim w poczwarkę.
Szczególnie ciekawem jest towarzyskie po
życie larw borecznika (Lophyrus). Larwy te z postaci podobne są zupełnie do liszek motyli, różnią się od nich jedynie większą ilością nóg na odwłoku, których m ają aż 8 par, podczas gdy gąsienice nie m ają ich ni
gdy więcej nad 5. Siedzą one grom adą na gałęziach drzew iglastych i objadają ich igły;
posiadają zaś dziwną zdolność jednoczesnego wykonywania pewnych ruchów, jakby na ko
mendę. Jeżeli dmuchniemy na ta k ą gro
m adkę z 40 lub 50 liszek, wszystkie one na
gle podnoszą do góry całą przednią część ciała wraz z głową, ja k gdyby chciały odstra
szyć jakiegoś niewidzialnego wroga. Ten sam ruch wykonywają zawsze, ilekroć prze
latuje nad niemi jakikolwiek owad. Nigdy natom iast nie można spotkać larwy borecz
nika pojedyńczo : rozpędźmy je z gałęzi, na której siedziały, a wkrótce znowu zgrom a
dzą się.
Z upełnie inaczej zachowują się dorosłe boreczniki, zwłaszcza samice. Nie tylko nie trzym ają się razem, ale nawet sympatya wie
ku młodego ustępuje miejsca nienaw iści: te same dwie samice, które, jako larwy, żyły zgodnie na jednej gałęzi, teraz przy spotka
niu rzucają się na siebie zajadle i zaczynają bójkę, w której tra c ą nieraz jeden, a czasami i oba rożki.
Towarzyskie pożycie larw ma zwykle m iej
sce wtedy, gdy ja jk a bywają składane w więk
szej ilości razem. Nie można tego jednak uważać za ogólne prawidła, gdyż nieraz la r
wy, ja k np. u biedronki (Coccinella), rozłażą się odrazu po wyjściu z jajek. Owady takie stanowią przejście do tych, które nawet ja j
ka składają pojedyńczo i u których osobniki t^go samego gatunku łączą się między sobą jedynie w okresie parzenia się, jak różne gąsieniczniki (Ichneumonidae), złotolitki (Chrysididae) i inne.
R zadki wypadek towarzyskiego życia wy
łącznie owadów dojrzałych przedstawia kóz
ka zbożowa (Lema s. Orioceris melanopa).
Larwy jej żerują pojedyńczo na liściach zbóż, ale dojrzałe chrząszcze grom adzą się fsk ła - dają ja jk a w jednem miejscu, z którego na
stępnie larwy rozłażą się na różne strony.
J a k widzimy, owady przedstawiają nad
zwyczajną rozmaitość pod względem stopnia towarzyskości, poczynając od pszczół, two
rzących społeczeństwo, do zupełnych samot
ników, jak niektóre gąsieniczniki. Ciekawą by było rzeczą, poznać w każdym przypadku przyczyny takiego, a nie innego trybu życia, wyjaśnić dokładnie, dlaczego w pewnym okresie owady łączą się w grom adę, aby n a
stępnie rozejść się i pędzić życie samotne.
Wogóle najczęstszym powodem towarzyskie
go życia owadów, ja k i wszelkich innych zwierząt, bywa zapewnienie sobie większego bezpieczeństwa przed wspólnemi wrogami lub większego ciepła przy zimowaniu razem;
może je także wywoływać popęd do odbycia wędrówki, będący zwykle skutkiem b ra ku pożywienia, a ogarniający jednocześnie wszystkie osobniki w danej miejscowości.
Najchętniej wreszcie łączą się w gromady owady roślinożerne, które w tem samem miejscu znajdują obfitość pożywiania, chociaż nie możemy tego uważać za prawo ogólne.
Owady drapieżne oraz pasorzytne, sk ład ają
ce ja jk a u innych prowadzą życie bardziej samotne.
Bądź co bądź jed nak , nie we wszystkich przypadkach umiemy wskazać właściwą przy
czynę towarzyskiego lub samotnego życia, chociaż w bardzo wielu posiadamy ju ź wy
jaśnienie objawów, częstokroć napozór dzi
wacznych i niezrozumiałych. Stosuje się to np. do wspomnianego wyżej borecznika (L o
phyrus). Grom adne życie jego larw ma na celu ochronę przed licznymi wrogami, do których przedewszystkiem trzeba zaliczyć różne pająki i ezczypawki leśne. Ofiarą tych drapieżców pada mnóstwo larw osnui (Ł y
da), owadu błonkoskrzydłego z tej samej ro dziny pilarzów (Tenthredinidae), co i borecz-
W SZECHSW IAT N r 6.
nik. L arw y osnui żyją również na drzewach iglastych, ale najwyżej po 2—3 razem . P a ją k lub szczypawka zbliżają się do nich śmiało i poryw ają bezbronne ofiary. Cofają się natom iast z pośpiechem, ilekroć za ich zbliżeniem do zw artych szeregów larw bo
recznika, larw y te, wszystkie razem podniosą dogóry przednią część ciała, jak b y grożąc przeciwnikowi. T aki sam ruch, wykonany przez jednę larwę, nie wywarłby napewno żadnego w rażenia na napastnika. Je stto więc poprostu sposób obrony, możliwie n aj
lepszej w danych w arunkach, a polegający na wprowadzeniu w b łąd i zastraszeniu nie
zbyt domyślnego przeciwnika, sposób, stoso
wany niejednokrotnie przez zw ierzęta, k tó rym b rak siły, koniecznej do zwycięstwa lub obrony. D aje on nieraz świetne wyniki, ale też nieraz i zawodzi, zwłaszcza gdy się m a do czynienia ze sprytniejszym nieprzyjacie
lem. P ająk i przeraża groźna postać larw borecznika, ale nie odstrasza on bynajmniej gąsieniczków i much pasorzytnych, które wie
dzą dobrze, co o tem myśleć i najobojętniej w świecie sk ład ają ja jk a na sroźących się larwach. W każdym jednak razie możność zabezpieczenia się przynajm niej przed je d nym wrogiem stanowi broń nie do pogardze
nia w trud nej walce o byt. To też towa
rzyskie boreczniki rozm nażają się liczniej od osnui, nie łączącej się nigdy w większe gro
mady.
A le skoro się skończy młodociany okres życia i z poczwarki wyleci dojrzały borecz
nik, ustaje potrzeba wzajemnej obrony, p rz e
ciwnie, każda sam ica musi teraz myśleć j 0 zdobyciu jaknajdogodniejszych warunków dla swego potom stwa. Grdyby wszystkie zło- żyły ja jk a na tej samej gałęzi, nie starczyło
by pokarm u dla larw. Z tego powodu p o wstaje wzajemna nienawiść między samicami 1 każda z nich s ta ra się odpędzić współza
wodniczkę z miejsca, które up atrzy ła dla swoich jajek.
Co jed n ak je s t tu ta j uderzającego, to m ia
nowicie ta okoliczność, źe zm iana nastroju ogarnia odrazu wszystkie osobniki danego gatunku; larwy, lęgnąć się z jajek złożonych w jednem miejscu, pozostają razem , jakgdy- by czuły do siebie ja k ą ś wzajemną sym patyą, dorosłe boreczniki natychm iast po wyjściu z poczwarek, wiszących obok siebie na igłach
sosny, ro zlatu ją się na wszystkie strony, nie myśląc już wcale o wspólnem pożyciu. Owa
dy te przewidują niejako, że odtąd nie m ia
łoby ono dla nich żadnego znaczenia, nie przynosiłoby im nietylko żadnej korzyści, lecz przeciwnie byłoby szkodliwem. J e s tto więc niechęć instynktowna, a korzystna dla g a
tunku, k tó ra się wyrobiła pod” wpływem zmian, zachodzących od wieków w życiu tych owadów w chwili osięgnięcia dojrzałości.
Zapewne i inne przykłady tworzenia lub zrywania związków u owadów dałyby się wy
jaśnić w ten sam lub inny sposób; b rak nam jednak, niestety, większej ilości spostrzeżeń nad obyczajową stroną życia tych stworzeń.
B . D y a k o w s k i . (W edług K . S a j ó ) .
SEKCYA CHEMICZNA.
P osiedzenie 1-sze w r. 1 8 9 8 Sekcyi II p rze
m ysłu chem icznego odbyło się dnia 8 styczn ia w gmachu Muzeum przem ysłu i rolnictw a.
P rotokuł posiedzenia poprzedniego został od
czytany i przyjęty.
P. Stefan Stetkiew icz odczytał rzecz : O w y
tw arzaniu najniższych tem peratur. Najdawniej znanym sposobem obniżania tem peratury jeBt m ieszanie ciał łatw o w sobie rozpuszczalnych.
N p. m ieszanina chlorku wapnia krystalicznego z wodą w stosunku 2 5 0 i 100 daje tem peraturę około —1 2° U, m ieszanina chlorku wapnia ze śniegiem daje — 2 3° i t. d. W ażniejszym dla techniki środkiem oziębiającym je s t szybkie pa
rowanie cieczy, zw łaszcza w próżni Na tem opierają się pow szechnie znane m aszyny lodowe Carrego i L indego, pracujące zapom ocą skroplo
nego am oniaku, P icteta— zapom ocą parującego dw utlenku siarki, lub parowania obu tych cie
czy zkolei. Trzecią kategoryą stanowią ma
szyny o rozprężaniu adiabatycznem ściśnionego powietrza; tu należy m aszyna W indhausena dają
ca około — 55 °. N ajdzielniejszy środek ozięb iają
cy nauka pozyskała jed n ak dopiero z chwilą skroplenia gazów opornych. G azy mniej opor
ne : chlor, siarkowodór, am oniak i 'bezwodnik w ęglany skroplone zos*ały ju ż w pierw szej p o ło w ie tego wieku przez Faradaya i innych badaczy, k tórzy używ ali do teg o bądź ciśnienia tylko, bądź ciśnienia i oziębiania zarazem. P rzez rozp rę
żanie adiabatyczne tlenu zgęszczonego i oziębio- i nego C ailletet w roku 1 8 7 7 otrzym ał ten gaz
N r 6. WSZECHSW1AT 93 w postaci m gły. R ozległe badania Andrewsa
nad bezwodnikiem węglanym zw róciły uwagę świata na stany krytyczne gazów (tem peratura, ciśnienie i objętość krytyczna) i dowiodły ko
nieczności osięgnięcia tem peratury krytycznej w celu skroplenia gazu. D o podobnych wnios
ków doprowadziły poszukiwania nad ściśliw o
ścią, gazów. Badania Regnaulta, D espretza, Am agata, W róblew skiego i W itkowskiego do
wiodły, że prawo B oylea i M ariottea nie daje się stosow ać w całej rozciągłości do gazów r z e czyw istych i że przy w iększych ciśnieniach spo
strzegam y znaczne od niego odstępstw a. Van der W aals zmodyfikował prawo B oylea, które odniesione do stanów krytycznych gazów dopro
w adziło do prawa zgodności termodynamicznej.
W tej dziedzinie badań odznaczyli się profesoro
wie W róblew ski i N atanson.
Skroplenie tlenu dokonnnem zostało w r. 1883 przez prof. W róblew skiego i Olszew skiego, k tó rzy zgęszczony tlen w ystaw iali na działanie ety
lenu, w rącego w próżni. W podobny sposób skroplone zostały tlenek węgla, azot i pow ietrze atm osferyczne. D alsze doświadczenia tych uczo
nych zm ierzały do skroplenia wodoru, gazu naj
oporniejszego ze w szystkich. W r. 1 8 9 1 okre- ślonem zostało przez prof. Olszew skiego ciśnie
nie krytyczne wodoru w drodze ekspansyi tego gazu, oziębionego przez tlen ciekły, parujący w próżni. O pierając się na tem oznaczeniu oraz na praw ie zgodności term odynam icznej, prof.
N atanson w roku 1 8 9 5 określił teoretycznie tem peraturę krytyczną wodoru na — 2 2 9 ° do — 2 3 4 ° C, oraz tem peraturę w rzenia na
— 2 4 4 ° , wkrótce zaś potem p. Olszew ski ozna
cza dośw iadczalnie te tem peratury na — 2 3 4 ,5 ° i — 2 4 3 ,5 ° C w drodze ekspansyi adiabatycznej.
Jako ostatnie usiłow ania tego uczonego przyto
czyć należy próby skraplania helu, nadesłanego mu z Londynu przez prof. Ramsaya. Jednak
że pom im o osięgnięcia przytem tem peratury naj
niższej z wytworzonych dotychczas t . j . — 2 6 3 ,9 ° C skroplenie helu nie zostało dokonanem i gaz ten uznać należy za najoporniejszy. Tu prelegent opisał przyrząd C ailleteta ulepszony przez prof.
O lszew skiego. Przyrząd ten składa się 3 części.
W pierw szej etylen pod ciśnieniem ulega sk r a planiu pod wpływem m ieszaniny lodu i soli ku chennej, w drugiej skroplony etylen ulega dal
szem u oziębieniu zapom ocą m ieszaniny bezwod
nika w ęglanego stałego z eterem , parującej w próżni, p rzez co tem peratura etylenu spada do —10 0°, w trzeciej nareszcie części tak ozię
biony ciek ły etylen paruje w próżni i oziębia zgęszczon y tlen, lub pow ietrze aż d o —12 0° C .
W tych warunkach oznaczono tem peraturę kry
tyczn ą t l e n u — 1 1 8 ,8 ° C pod ciśnieniem krytycz- nem 5 0 ,8 atm osfer, punkt w rzenia — 182°; tem peraturę krytyczną pow ietrza — 1 4 0 ° pod ciśnie
niem 39 atm ., punkt w rzenia 191 C. Strona techniczna tych dośw iadczeń dzisiaj j e s t o tyle uproszczoną, że dla przeciętnego eksperym enta-
| tora nie przedstawia żadnych trudności, ale dla przem ysłu nie posiada jeszcze w artości z powodu znacznych kosztów i niedogodności, nieodłącz
nych od m e(od laboratoryjnych. W obec tego prof. Linde wpadł na pomysł machiny, opartej również na zasadzie term odynamicznej, ale zgoła innej. Z doświadczeń Joulea i Thomsona wyni
ka, że gaz, rozprężający się (przez wypływ) z ciśnienia w iększego na m niejsze, wykonywa, wbrew silom przyciągającym międzycząsteczko- wym pracę, której wyi-azem je s t obniżenie tem peratury. Z tych w łaśnie małych oziębieu, wy
noszących dla powietrza przeciętnie zaledwie '/ ł0
na jednę atmosferę ciśnienia, skorzystał Linde do zbudowania nowej konstrukcyjnie m aszy
ny '), w której przy wielokrotnym obiegu w ru
rach współśrodkowych pow ietrza uprzednio ści- śnionego i oziębionego zapomocą wody, owe m a
łe oziębienia, wywołane przez w ypływ z kranu redukcyjnego, w ciąż się sumują i ostatecznie d o prowadzają pow ietrze do niskiej temperatury
— 14 0 ° i poniżej, w której pow ietrze skraplać się zaczyna. P rzez odparowywanie dalsze po
wietrza ciekłego otrzym ać można tem peraturę
220° poniżej 0° term om etru stustopniowego.
Na zakończenie referent wskazał, że m aszyna Lindego służyć może nietylko do wytwarzania najniższych tem peratur, ale i do oddzielania od siebie rozm aitych gazów z mieszanin gazow ych, np. tlenu i azotu z pow ietrza atm osferycznego.
W dyskusyi nad tym przedm iotem p. Bruner opisał szczegółow o aparat prof Olszewskiego, znany mu z praktyki i uzupełnił uwagi teore
tyczne mówcy poprzedniego.
Następnie p. Znatowicz odczytał nadesłany mu z Krakowa projekt m em oryału, który ma być przedstawiony Akademii, w sprawie w yłączenia rozpraw chemicznych z Rozpraw i Sprawozdań Akademii i wydawania natom iast sam oistnego m iesięcznika chem icznego. Memoryał ten p. Zna
towicz proponuje uzupełnić następującemi w nios
kami : 1) aby referaty o badaniach chemików polskich obejmowały w szystko, co w danym okre
sie czasu dokonane zo sfało, a to bez w zględu na to, czy autorowie nadeślą sami streszczenia swych rozpraw, czy też wypadnie je streścić staraniem redakcyi m iesięcznika; 2) aby m ie
sięcznik pom ieszczać m ógł notatki w stępne tym czasowe o badaniach je szcze nieukończcnych, 3) aby redakcya m iesięcznika była niezależną od Akademii w celu jak najszybszego ogłoszenia rze
czy nadesłanych; 4) aby um ieszczano rozprawy i notał ki bez ich k rytyki, na odpow iedzialność podpisanych autorów; 5) aby m iesięcznik oprócz działu czysto naukowego m ieścił nadto w sobie takie rzeczy, ogólnie interesujące chemików polskich, jak np. ma*eryały do historyi chemii w P olsce, sprawę słownictwa, życiorysy chemi-
') Opis tej maszyny z rysunkiem był podany na str. 7 21 W szechświata z r. z.
9 4 W SZECHŚW IAT N r 6.
ków polskich i t. p. P. Z. prosił członków Sek- ! cyi o dyskusyą nad jeg o w nioskam i, której od- j kładać niepodobna do p rzyszłego posiedzenia ze w zględu na życzenia podpisanych pod projektem M emoryału uczonych krakow skich, prof. E. Band- row skiego i d -ra A. W róblew skiego, ażeby pro
je k t ten z ew entualnem i dopełnieniam i b ył im zwrócony przed końcem stycznia.
N astępnie sekretarz Sekcyi odczytał list d-ra P olak a, w zyw ający chem ików do przyjęcia udzia
łu w kongresie hygienicznym w M adrycie. Pan B oczkow ski złożył Zarządowi Sekcyi swój refe
rat : O sacharynie, dodając, że d r P age w N iem czech podaje w niosek o obłożeniu fabryk tego przetw oru specyalnym podatkiem , a prasa nie
m iecka żąda zupełnego zakazu używ ania sacha
ryny.
N a tem p osied zen ie ukończone zostało.
P osied zen ie 1 sze K om isyi teoryi ogrodnictw a i nauk przyrodniczych pom ocniczych odbyło się dnia 2 0 stycznia 1 8 9 8 roku o godzinie 8-ej wieczorem .
1. Protokuł p osiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.
2 ) P . Z. W eyberg przedstaw ił wynik d o
św iadczenia p. Edw arda P lagę nad za sto so waniem bakteryj nitryfikujących w uprawie gleby.
D ośw iadczenie dokonane było w sposób nastę pujący. Jednę m orgę autor obsiał zarażonem i nasionami groszku pachnącego, druga zaś m or
ga obsiana była nasieniem niezarażonem ‘).
W pierw szych chwilach rozw oju groszek szcze
piony w yglądał gorzej, aniżeli nieszczepiony, w krótkim czasie jed n ak rośliny zarażone stały się daleko pełniejszem i i bujniejszem i. P. P lagę nadesłał fotografią krzaka szczepionego i nie- szczepionego. Szczepiony je s t dwa razy w yż
szy niż nieszczepiony; posiada nierównie więcej liśc i, ma 7 gałęzi, podczas gdy nieszczepiony tylko 3.
Różnice, tą drogą otrzym ane, uw ydatniają się p rzez następujące liczbow e zestaw ienia :
') B akterye, otrzym ane z brodawek korze
niow ych, p. P lagę kultyw ow ał sposobem B eye- ringa.
Groszek nieszczepiony : (krzaków 10)
W aga m asy zielonej . 2 2 9 g W aga masy wysuszonej . 8 4 K w ia t ó w ... 7 Pączków kwiatowych . 6
O w o c ó w ... 46 Groszek szczepiony :
(krzaków 10)
W aga masy zielonej 7 2 2 W aga masy wysuszonej . 1 8 0 ,2
Kwiatów . 1 2 1
Pączków kw iatowych . . 19 4 O w o c ó w ... . 49
P ow yższe liczby w skazują, że zarażenie sztuczne daje korzyści tylko w hodowli roślin, przeznaczonych na paszę lub nawóz.
P. P lagę czynił także dośw iadczenia nad faso
lą, saradelą i grochem cukrowym; rezultaty były podobne do przytoczonych.
Oprócz kultur własnych p. P lagę wypróbował również „N itraginę” z fabryki M eister Lucius et Briining, oraz ^A linit71 z fabryki Bayer et Comp.
W yniki dalszych prób, dokonywanych w Pa
bianicach w majątku p. Eudera, p. P lagę obie
cał przysłać na wiosnę.
R eferat p, W eyberga w ywołał szereg uwag ze strony przew odniczącego, prof. H. Hoyera, oraz pp. Z. Zielińskiego i d-ra W ojciechowskie
go, dotyczących samej eksperym entacyi jakoteż i danych liczbowych.
3 ) P. J. Eism ond, streściw szy w paru sło
wach różnorodne zapatrywania się biologów na budowę zarodzi tudzież w skazaw szy na będące w zw iązku z takowem i ogólniejsze zagadnienia, przedstaw ił własny pogląd — w pewnych zarysach zbliżony do teoryi B u tsch lego — dający m ożność pogodzenia ze sobą pozornie sprzecznych w yw o
dów różnych aułorów.
N a tem posiedzenie zostało ukończone.
K R O N I K A N A U K O W A .
— Stała Słoneczna. Stała słoneczna jestto
j liczba, w yrażająca natężenie promieniowania sło-
j necznego, albo ściślej, liczba ciepłostek, otrzy-
j mywanych w ciągu m inuty przez p o le metra
! kw adratow ego, um ieszczone prostopadle do pro
mieni słonecznych na kresach atm osfery L icz
by otrzym ane p rzez różnych badaczy odstępują dosyć znacznie m iędzy sobą, co skłoniło do no-