• Nie Znaleziono Wyników

Adres ZESećLeilscyi: ZKZrałszo-wslsie-IFrzieca.na.ieścIe, ZŁŃTr S©.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ZESećLeilscyi: ZKZrałszo-wslsie-IFrzieca.na.ieścIe, ZŁŃTr S©."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 6 .

Warszawa, d. 6 lutego 1898 r. Tom XVII.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panowie:

Deike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., Kwietniewski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.

Adres ZESećLeilscyi: ZKZrałszo-wslsie-IFrzieca.na.ieścIe, ZŁŃTr S©.

NOWSZE POGLĄDY

na budowę i czynności układu nerwowego.

(Z krakow skiego Kółka przyrodników).

I. Teorya neuronów.

A natom ia opisowa podaje, że układ nasz nerwowy składa się : 1) z wielkich m as tk an ­ ki nerwowej, zwanych narządam i ośrodkowe - mi, w których wyróżniać należy istotę szarą i istotę białą, oraz 2 ) ze sznurów, rozgałę­

ziających się po całem ciele, które nazywamy nerwami; w przebiegu tych nerwów spotyka­

my zgrubienia, węzły, które przyjęto nazy­

wać zwojami (ganglia).

Rozbiór histologiczny znacznie upraszcza to pojmowanie, sprowadzając wszystkie te różnorodne części do dwu charakterystycz­

nych składników : komórek nerwowych i włó­

kien. Mianowicie, komórki znajdują się wszędzie tam w ośrodkach, gdzie gołem okiem daje się wyróżnić istota szara,—prócz tego spotykamy je zawsze w zwojach; z włó­

kien zaś składa się biała istota ośrodków, oraz wszystkie nerwy.

Bliższe jed n ak badania mikroskopowe wy­

kazują, źe właściwym i jedynym składnikiem anatomicznym układu nerwowego je st ko­

mórka, włókna zaś stanowią tylko przedłuże­

nie ciała komórkowego. W skutek tego histo- logia stan ęła wobec dwu zagadnień. Z jed ­ nej strony pozostało badać komórkę nerwo­

wą, jej budowę, znaczenie jej wyrostków;

z drugiej strony należało wyświetlić, w jaki sposób pojedyńcze składniki łączą się ze sobą i wytwarzają to co nazywamy układem ner­

wowym. B adania w obu tych kierunkach zostały daleko już naprzód posunięte i wy­

dały wiele ciekawych wyników.

Zaszczyt opisania poraź pierwszy komórki nerwowej słusznie należy doY alentina (1836) i Purkiniego, choć, ja k podaje Duval, już Leeuyenhoeck m iał spostrzegać wielkie ko­

mórki rogów przednich rdzenia (1684). Jako o osobliwości należy tu taj wspomnieć, że jeszcze w kilka la t później, bo w 1839 r. Ma- gendie, rozpatrując zwoje międzykręgowe, uważał znajdujące się tam komórki za wy­

moczki. Dopiero badania R em aka (1844) określiły i ustaliły ostatecznie pojęcie ko­

mórki nerwowej.

Wielkość takiej komórki wynosi przecię- ciowo 40 [i. '), choć np. w rogach przednich

') [i = mikron, 0,001 mm.

(2)

82 W SZECHSW IAT N r 6.

rdzenia wolowego znajdujemy komórki, do­

chodzące do wielkości 140 jł, a naw et więk­

sze, ta k że prawie można je spostrzegać go- łem okiem. Budowa takiej komórki na pierwszy rz u t oka wydaje się dośó p r o s tą : w ogólności spotykam y tam zupełnie te same części składowe, co i w każdej innej komórce, a więc ciało wytworzone z zarodzi, w jego środku zawsze możemy dostrzedz okrągłe, wyraźnie odcinające się jąd ro , które zwykle zawiera od 1 do 5 jąd erek . Dawniej opisy­

wano także i błonę, otaczającą komórkę, przekonano się jed n ak , źe błona owa była wytworem sztucznym i pow staw ała pod wpły­

wem odczynników, ścinających białko; k o ­ m órka nerwowa zatem należy do t. zw. ko- j mórek nagich.

Od ciała komórki wybiegają zwykle cha- j rakterystyczne dla niej wyrostki. Z tych jeden zw racał na siebie oddawna uwagę uczo- nych. J u ż W a g n er (1851), a po nim R em ak spostrzegli, że różni się on znacznie od in­

nych wyrostków naw et n a pierwszy rz u t oka.

Odznacza się mianowicie tem, że zwykle je s t tylko jeden, źe grubość jego od wyjścia sa­

mego z komórki zwykle je s t jednostajna, da­

lej, źe naw et przy ówczesnych m etodach bada- | nia wykazywał odm ienną od innych budowę, i wreszcie, że nigdy nie dzielił się na drob­

niejsze gałązki, podobnie ja k inne wyrostki.

Dziś dodam y do tego, że nie dzielił się na j tej przestrzeni, ja k ą udaw ało się otrzymać przy sztucznie wyosobnionej (izolowanej) ko- j mórce.

Dopiero D eiters (1865) wykazał, źe właś- j nie ten wyrostek wytwarza to, co nazywamy j nerwem, przechodząc w utw ór, który uważa- I my za isto tną część w łókna nerwowego, w t. z. | włókno osiowe. D latego też nazwano ten | wyrostek wyrostkiem osiowym.

Inne wyrostki tw orzą bezpośrednie prze­

dłużenie ciała komórkowego i bardzo często j bywa ich kilka, przyczem rozpadają się one n a coraz drobniejsze gałązki. Ze względu j na budowę, analogiczną z budową zarodzi komórki, nazwano je wyrostkami protoplaz- 1 matycznemi.

W yjaśniwszy znaczenie wyrostka osiowe­

go, uczeni zajmowali się pytaniem , jak ie zna­

czenie dla komórki mogą mieć wyrostki pro- toplazm atyczne. D la wyjaśnienia tej kwesty i G erlach podał swoję teoryą, twierdząc, że

wyrostki te m ają dwojakie znaczenie : z je d ­ nej strony łącząc się ze sobą w ytw arzają siatkę, k tóra może dawać początek nowym włóknom nerwowym, z drugiej strony służą do bezpośredniego łączenia komórek nerwo­

wych i po nich właśnie przenoszą się pobu­

dzenia od jednej komórki do drugiej. Do takich wniosków musiały doprowadzić znane podówczas sposoby barwienia preparatów za- pomocą karm inu i chlorniku złota. Należy zauważyć) że przy takiem postępowaniu b a r ­ wią się wszystkie komórki wraz z wszystkie- mi swojemi wyrostkami. Liczba rozgałęzień tych wyrostków całego ogółu komórek jest tak olbrzymia, że tworzą one labirynt, w któ-

F ig . 1. Komórka piram idalna kory mózgowej.

M et. G olgiego (podł. Schaffera).

a w yrostek osiow y, b, b wyrostki protoplazm a- tyczue, c bocznica.

rym najwprawniejszy badacz się gubił, a o śledzeniu wyrostków jednej komórki od początku aż do ostatecznych rozgałęzień mo­

wy być nie mogło. N ależało wynaleść spo­

sób barwienia jednej lub kilku komórek wraz z ich wyrostkami, ażeby być w stanie śledzić te ostatnie w całej ich rozciągłości.

W ym aganiom tym odpowiedziała w zupeł­

ności m etoda Golgiego (1875— 1885). P o le­

g a ona na osadzaniu złogów soli sreb ra w ko­

mórkach nerwowych, które d ają wyraziste

i czarne obrazy (fig. 1 ,2 ). W skutek niezna-

(3)

N r 6. W SZECHS WIAT 83 nych dotychczas przyczyn złogi owe osadzają

się nie we wszystkich komórkach, lecz tylko w niewielu, a wobec tego cały obraz znacznie się upraszcza i pozwala czynić dokładniejsze spostrzeżenia.

T a metoda w ręku Golgiego, Ramon y Ca jala, K óllikera i innych doprowadziła do wprost nieoczekiwanych wyników. W ykaza­

no mianowicie, że rozpoznawana wyżej siatka G erlacha wcale nie istnieje, lecz że każda komórka wraz ze swojemi wyrostkami two­

rzy ściśle od innych odgraniczoną całość.

W szystkie wyrostki, niewyjmując wyrostka osiowego, kończą się zupełnie swobodnie

Fig. 2. Komórka ruchowa z rogów przednich rdzenia ludzkiego (podług Lenhosseka).

a wyrostek osiowy, Z>, b wyrostki protoplazma- tyczne, c bocznica.

i w taki sposób pomiędzy poszczególnemi kom órkam i niem a żadnego bezpośredniego związku; połączenie, jak ie między niemi ist­

nieje, polega na tem tylko, że ostateczne rozgałęzienia wyrostka osiowego jednej ko­

mórki o platają komórkę d ru g ą i działają na nią jedynie przez zetknięcie.

W taki sposób zostało wykazane, że ko­

mórka nerwowa wraz ze swojemi wyrostkami stanowi podstawową i niezależną od innych jednostkę anatom iczną tkanki nerwowej.

Jednostkę ta k ą W aldeyer nazwał neuronem.

W każdym takim neuronie będziemy przeto odróżniali trzy części skład ow e: komórkę nerwową, wyrostki protoplazmatyczne, oraz wyrostek osiowy.

Zanim przystąpim y do rozpatryw ania szczegółów budowy i znaczenia poszczegól­

nych części neuronu, musimy zrobić ogólny rz u t oka na rozm aite typy komórek nerwo­

wych. Zadaniem układu nerwowego jest z jednej strony przyjmować pobudzenia, dzia-

! łające na ustrój z zewnątrz, z d ru g iej—wy­

woływać odczyn ustroju na te pobudzenia, czyli ruch. Stosownie do tych dwu funkcyj

| rozróżniamy dwa rodzaje komórek nerwo­

wych : czuciowe i ruchowe. N asunąć się m u­

si pytanie, czy komórki czuciowe różnią się w jakikolwiek sposób od komórek ruchowych.

Różnice te istnieją i dotyczą przedewszyst- kiem ich kształtu zewnętrznego.

Komórki ruchowe znajdujemy w przednich rogach istoty szarej rdzenia pacierzowego i w pewnych okolicach kory mózgowej. Prze- dewszystkiem rzuca się nam w oczy ich sto ­ sunkowo znaczna wielkość, a następnie wy­

gląd. Komórki ruchowe kory mózgowej, i zwane ośrodkowemi, posiadają k ształt p ira­

midy (fig. 1) i na przekroju dają nam obraz tró jk ąta, z którego boków i wierzchoł­

ków odchodzą wyrostki protoplazmatyczne, a z podstawy wyrostek osiowy. Kom órki

j znów rogów przednich rdzenia, zwane dla I przeciwstawienia poprzednim obwodowemi, I należą do t. zw. wielobiegunowych (fig. 2) :

j m ają one postać sferoidy lub owoidy, która

j wypuszcza kilka dość grubych rozgałęziają­

cych się wyrostków protoplazmatycznych (6) i jeden wyrostek (a) zwykle cieńszy od po­

przednich, nierozgałęziający się : jestto wy-

j rostek osiowy.

Typowe komórki czuciowe spotykamy w rozmaitych zwojach nerwowych u zwie­

rz ą t niższych i u człowieka. Tworzą one typ t. z w. dwubiegunowy (fig. 3, A ) : posiadają tylko dwa wyrostki na dwu przeciwnych bie­

gunach komórki okrągłego lub owalnego k s z ta łtu : jeden z tych wyrostków stanowi

J w istocie wyrostek protoplazinatyczny, drugi zaś—osiowy.

Daleko częściej u człowieka spotykamy komórki czuciowe jednobiegunowe, które, jak wskazuje fig. 3 (C, B), uważać musimy za pochodne poprzednich. C harakterystyczną

(4)

8 4 W SZECHSW IAT N r 6.

je s t dla nich cechą, ich jeden wyrostek, który pow stał ze zlania się obu wyrostków komórki dwubiegunowej. W pewnej odległości od komórki ten wyrostek rozpada się n a dwie gałęzie w kształcie litery T. J e d n a z tych

F ig . 3. Część zw oju iniędzykręgow ego kurczę­

cia 15-dniow ego. M et. G olgiego (podług R am on y Cajala).

A — kom órki dw ubiegunow e, B — kom órki jedno- biegunow e, jako pochodne poprzednich, C— ko mórka przejściow a; a w yrostki, dążące ku ośrod­

kom , b w yrostki, dążące ku obwodowi.

gałęzi dąży ku obwodowi i kończy się zazwy­

czaj w narządzie, przystosowanym do odbie­

ran ia wrażeń zewnętrznych, druga zaś gałęź zw raca się ku ośrodkom i tam wchodzi w związek z innem i kom órkami.

W iem y ju ż, źe w świetle nowszych badań cały nasz układ nerwowy rozpadł się na ol­

brzym ią ilość zupełnie od siebie niezależnych jednostek, zwanych neuronam i. Dopiero ugrupowanie i wzajemne stosunki tych neu­

ronów w arunkują budowę układ u nerwowe­

go. W każdym je d n a k razie, najważniejszą częścią neuronu pozostaje zawsze kom órka, gdyż w niej ześrodkowują się pobudzenia, pochodzące z zew nątrz, z niej także wycho­

dzą impulsy, w arunkujące czynność układu nerwowego.

Zanim przejdziem y do rozpatryw ania sto­

sunków pomiędzy owemi jednostkam i choćby w najogólniejszych zarysach musimy zdać sobie sprawę z fizyologicznych funkcyj n eu ­ ronu. Musimy więc rozpatrzyć, w ja k i spo­

sób odżywia się kom órka, w ja k i sposób od­

biera pobudzenia zewnętrzne oraz ja k prze­

syła je dalej.

W spraw ie odżywiania się komórki ważne m ają znaczenie je j wyrostki protoplazma- tyczne. Pierwszy zwrócił n a to uwagę Gol- gi. N a podstawie swoich spostrzeżeń wy­

głosił on zdanie, źe wyrostki owe oplatając

naczyńka krwionośne z nich bezpośrednio czerpią pożywienie dla komórki. Niestety, prócz Golgiego i jego uczniów, żaden badacz nie mógł stwierdzić owego szczególniejszego stosunku wyrostków protoplazmatycznych do naczyń. Swoją drogą i nowsze badania nie odmawiają olbrzymiego znaczenia owym wy­

rostkom w sprawie odżywiania się komórki nerwowej, tłum aczą jednak ich funkcyą w daleko prostszy sposób. Wogóle możemy powiedzieć, źe w zasadniczych rysach odży­

wianie się komórki nerwowej niczem się nie różni od odżywiania się innych komórek n a­

szego ustroju. K ażdą komórkę nerwową otacza pewna wolna limfatyczna przestrzeń, w której grom adzą się soki, pochodzące z krwi. K om órka więc czerpie pożywienie oraz wydziela zużyte m ateryaiy wprost przez swoję powierzchnię. Czynność zaś wyrostków protoplazm atycznych da się wytłumaczyć w następujący sposób : ściślejsze badania

j nad budową komórki nerwowej wykazały, że wyrostki owe są tylko bezpośredniem wydłu­

żeniem ciała komórkowego, a w wielu przy­

padkach cała prawie zaródź była zażyta na ich wytworzenie. W tak i sposób powierzch­

nia, przez którą może się odbywać wymiana materyi, zwiększa się częstokroć kilkadzie­

siąt razy. W tem znaczeniu musimy w yrost­

kom protoplazmatycznym przyznać przede- w-zystkiem znaczenie narządów odżywczych komórki nerwowej.

Przejdziem y obecnie do rozpatryw ania właściwej czynności komórki nerwowej—do jej funkcyi nerwowej. Przedewszystkiem m u­

simy tutaj przyjąć założenie, że żadna ko­

m órka nerwowa nie może rozwijać swojej czynności sam orzutnie (spontanicznie) Nie posiadamy żadnych danych, któreby pozwa­

lały n a przypuszczenie, że możliwą je st rze­

czą samodzielne wytwarzanie stanu czynnego w komórce, raczej należy uważać tę czynność za odczyn komórki na pobudzenia dochodzą­

ce z zewnątrz. Z astrzedz tylko trzeba, że wyraz „z zew nątrz” należy tu ta j pojmować w jaknajszerszem znaczeniu: wszystko bo­

wiem, co leży poza obrębem komórki, a więc jej bezpośrednie otoczenie, sąsiednia kom ór­

ka i t. d. będzie dla niej światem zew nętrz­

nym.

D la łatwiejszego przedstawienia rzeczy roz­

patrzym y naprzód, w ja k i sposób komórka

(5)

Nr 6. WSŹECHSWIAT 85 nerwowa otrzym uje pobudzenia zewnętrzne, j

W rażliwość na bodźce zewnętrzne musimy przypisać przedewszystkiem naszej komórce.

W iemy jednak, że warunki, w których pod- i n ieta m ogłaby działać bezpośrednio na samę j komórkę nerwową, znajdujemy tylko u naj­

niższych zwierząt, np. u meduz, gdzie komór- j ki owe leżą w samym nabłonku U zwierząt wyższych sama kom órka cofa się coraz b a r­

dziej ku wnętrzu ciała, a pozostają w stycz­

ności z obwodem tylko jej wyrostki proto- plazmatyczne. N ajprostsze tego rodzaju sto­

sunki u człowieka spotykamy w narządzie węchowym. W innych narządach widzimy już dalsze zmiany, mające na celu ułatwienie | tym wyrostkom odbierania pobudzeń ze- , wnętrznych : mamy więc tutaj rozmaite n a­

rządy dodatkowe, jak ciałka dotykowe i t. d. , Jeżeli zwrócimy uwagę na to, źe właściwie i owe wyrostki stanowią tylko wydłużenie cia- j ła komórki, musimy przyznać im te same | właściwoś ;i, co i samej komórce, a więc i wrażliwość. W yrostki te zatem m ają udział nietylko w akcie odżywiania się komórki, lecz stanowią także narządy, które przystosowały się do odbierania bodźców zewnętrznych i przenoszenia ich w kierunku dośrodkowym, jeżeli będziemy uważali komórkę nerwową jak o środek neuronu ’).

Jeżeli tera z zwrócimy uwagę na wyrostek osiowy, spostrzeżemy tutaj odmienne w arun­

ki anatomiczne. Weźmy dla przykładu znów komórkę ruchową rogów przednich rdzenia.

W yrostek jej osiowy zamienia się na włókno nerwowe, które otrzym uje rozmaite wyo- J

sabniające otoczki i stanowi nerw ruchowy.

Ów nerw dochodzi do mięśnia, gdzie włókno trac i swoje otoczki i rozpada się drzewiasto na swoje t. zw. rozgałęzienia ostateczne (ar- borisation, Endbaum chen). Rozgałęzienia owe dochodzą do oddzielnych włókien mięś­

niowych. Jeż eli podraźnimy, dajmy na to prądem elektrycznym, nerw, to otrzymamy skurcz m ięśnia : oczywiście pobudzenie prze­

niosło się w kierunku odśrodkowym po wy-

’) Z astrzedz się m uszę, że wyrazów : dośrod­

kow y i odśrodkow y używ ać będę tutaj tylko w znaczeniu „ cellu lip eta l” i „cellu lifu yal” , dla zapobieżenia powstaw ania błędnych pojęć u czy­

telnika.

rostku osiowym i spowodowało ów skurcz mięśnia. Wobec tego oczywistą je st rzeczą, że wyrostek osiowy stanowi ową drogę, po której stan czynny komórki nerwowej prze­

nosi się w kierunku odwrotnym, niź u wy­

rostków protoplazmatycznych, t. j. stanowi on dla komórki przewodnik odśrodkowy. N a ­ leży tylko dodać, że owe rozgałęzienia osta­

teczne nie posiadają żadnej otoczki wyosab- niającej, lecz stanowią nagie włókienka ner­

wowe; musimy przeto uważać je jak o organ emisyjny dla neuronu, t. j. przenoszący po­

budzenie.

Nie zawsze jednak wyrostek osiowy przed­

stawia prostą budowę pojedyńczego, nieroz- gałęziającego się w całym swoim przebiegu, z wyjątkiem rozumie się narządu końcowego, włókna. AV bardzo wielu neuronach, szcze­

gólniej ośrodkowych, możemy zauważyć, że wbrew teoryom dawniejszym wyrostek osio­

wy się rozgałęzia, wypuszczając w swoim przebiegu gałązki boczne w postaci delikat­

nych włókienek. W łókienka te na swym końcu rozpadają się podobnie ja k wyrostek osiowy na rozgałęzienia ostateczne. O dga­

łęzienia owe nazwano bocznicami (Collatera- len, Collateralfasern). Zachodzi teraz p y ta­

nie, jakie one mogą mieć znaczenie czynno­

ściowe. N asuw a się odrazu myśl, że znacze­

nie ich musi być podobne do znaczenia sam e­

go wyrostka osiowego, t. j. że stanowią przewodniki odśrodkowe. W niektórych r a ­ zach warunki anatomiczne potw ierdzają to przypuszczenie : zapomocą swych bocznic np.

komórki czuciowe obwodowe wchodzą w zwią­

zek z komórkami istoty szarej rdzenia, pod­

czas gdy ich wyrostek osiowy zupełnie od bocznic niezależnie dąży w górę, gdzie styka się z komórkami, położonemi w rdzeniu prze­

dłużonym. Znajdujem y jedn ak i takie wa­

runki anatomiczne, że z konieczności musimy przyjąć dla bocznic znaczenie przewodników dośrodkowych. Nie będziemy się wdawali w szczegóły anatomiczne, zaznaczyć tylko musimy, że bez tego przypuszczenia czynność np. wielu neuronów kory mózgowej byłaby dla nas niezupełnie zrozum iała. Musimy więc przyjąć założenie Lenhosseka ‘) i Schaf-

') Lenhossek M. : D er feinere Bau des Ner- Yensystems. Berlin, 1895.

(6)

86 W SZECHSW IAT

fe ra '), że głównem zadaniem bocznic je st przewodnictwo w kierunku od komórki, mogą one jed n ak w wielu razach mieć znaczenie także przewodników dośrodkowych.

(C. d. nast.).

J. K. D udziński.

0 względności wiedzy ludzkiej.

W iele osób do tego stopnia zacieśnia wid­

nokrąg swej wyobraźni, ta k stanowczo zali­

cza się do nieprzyjaciół fantazyi, że wprost przyznać nie chce, aby mógł istnieć świat dla nas niedostępny, jakiś świat niewidzialny; nie m am tu bynajm niej na myśli św iata niema- teryalnego, spirytystycznego—mówię o świe- cie zjawisk nieskończenie drobnych, małych, o świecie, któ ry musimy nazwać m ateryal- nym, choć m aterya, z której je s t utworzony, je s t czemś, czego ograniczone nasze zmysły nie pozw alają nam pojąć dokładnie. J e s tto świat sil, których działanie ujaw nia się poza granicam i naszej spostrzegawczości—i który przez to możemy przeciwstawić siłom i z ja ­ wiskom, jawnym dla naszego umysłu. C ie ­ kaw ą rzeczą byłoby przedstawić sobie np., ja k wydawałaby się przyroda i jej praw a istocie myślącej, znacznie mniejszej od zwy­

czajnego człowieka? W yobraźm y sobie t a ­ kiego człowieczka, nazwijmy go homunkulu- sem i zróbmy bohaterem bajki naukowej 2);

wymiary tego stworzenia są ta k drobne, że wprost m ikroskopijne, a siły między cząstecz­

kowe, które my w życiu codziennem ledwie spostrzegam y, ja k włoskowatość, natężenie powierzchni, ruchy brownowskie—są dla nie go zupełnie jaw ne i tak wyraźne, że trudno mu będzie uwierzyć w prawo powszechnego ciążenia.

D la hom unkulusa powierzchnia liścia jest olbrzym ią płaszczyzną, a kropla rosy wielką

‘) Schaffer R. : Zur feineren Structur der Hirnrinde Arch. f. mikr. Anat. B. 48.

2) Wiliam Crookes : O względności wiedzy ludzkiej.

kulą błyszczącą, której ogrom je s t dla niego wiele razy większy niż dla nas piramidy; j e ­ żeli pod wpływem rozbudzonej ciekawości zbliży się do podobnej kuli szklanej i dotknie jej, wówczas przekona się, że wytrzymuje ciśnienie ja k piłka kauczukowa, aż trafem jakim ś szczególnym powierzchnia jej pęknie, a homunkulus porwany szalonym wirem, zo­

staje odrzucony gdzieś bardzo daleko na~po- wierzchnię ziemi. Ziemia wydaje mu się niezmiernie skalistą, wzgórzystą, pokrytą urwiskami i nieprzebytemi łańcucham i gór.

Napełnienie naczynia wodą, naczynia, które względnie do jego wzrostu byłoby szklanką, przedstawi mu ogromne trudności; jeżeli je d ­ nak po wielu zręcznych zabiegach uda mu się dopiąć celu, to się przekona, źe płyn nie wypływa z naczynia przewróconego dnem do góry i wylany być może dopiero zapomocą silnego wstrząśnienia. Jeż eli zabawić się zechce wrzucaniem do wody kamieni i in ­ nych przedmiotów, to spostrzeże, źe przed­

mioty mokre zan urzają się, gdy suche pływa­

j ą po powierzchni. Przypuśćm y, że wespół ze swemi przyjaciółmi uda mu się zrzucić do wody jeden z tych ogromnych przedmiotów stalowych, który my nazywamy igłą, wów­

czas tworzy się naokoło jej brzegów wklęs­

łość powierzchni wodnej i niezrównany ten ciężar pływa sobie spokojnie. P o tych do­

świadczeniach nasz homunkulus tworzy sobie teorye o własnościach wody i innych cieczy.

Sądzić więc będzie z całą słusznością, źe ciecze w stanie spoczynku p rzybierają k ształt kulisty, wklęsły, wypukły, zależnie od wa­

runków, trudnych do określenia, że nie moż­

na ich przelewać z jednego naczynia do d ru ­ giego, źe nie podlegają prawu ciążenia po­

wszechnego, wreszcie że ciała stałe, nieza­

leżnie od ich ciężaru właściwego pływają za­

zwyczaj po powierzchni wody.

W życiu homunkulusa, wielką niewygodę stanowić b ędą liczne przedm ioty wciąż la ta ­ jące po powietrzu, gdyż drobne pyłki, któ­

rym lubimy się przyglądać w smudze świetla­

nej, dokuczać mu będą swym bezustannym tańcem , dokuczać mu będą tem bardziej, źe pochodzenie ich będzie dla niego zagadko­

we. W krótce przekona się, że przesadził wielce wyobrażając sobie trudności wzlecenia do góry, gdy odkryje istotę niezmiernie wiel­

ką, olbrzyma unoszącego się w powietrzu

(7)

N r 6 . W SZECHSW IAT 87 z ca łą swobodą i pierwszy raz zapewne cześć

zostanie złożona przed m ajestatem ameby.

W śród nocy spokojnej i cichej, przygląda­

ją c się kałuży, której powierzchni nie m arsz­

czy najlżejszy wietrzyk, spostrzeże drobne ciała zanurzone w wodzie, a nieobdarowane życiem; przedmioty te jednak nie pozostają w spokoju, przeciwnie wciąż się ruszają choó są m artwe. Hom unkulus dojdzie powoli do przekonania, źe wszystkie ciała, gdy są b ar­

dzo małe, w ciągłym znajdują się ruchu, i byó może, że potrafi lepiej niż my, te ruchy wytłumaczyć. W każdym razie zjawiska włoskowatości, ruehy brownowskie, zjawiska zależne od natężenia powierzchni, będą miały dla niego znaczenie daleko donioślejsze niź dla nas.

Fizyka tych homunkulusów różniłaby się znacznie od naszej; teorya ciepła byłaby dla nich zapewne niezrozumiałą—cóźbyśmy zro­

bili w tych poszukiwaniach, gdybyśmy nie byli w stanie podnosić i obniżać do woli tem ­ peratury, lub nie umieli wzniecić ognia?

Człowiek pierwotny potrafi palić niektóre rodzaje m ateryi przez tarcie, uderzanie, przez ześrodkowanie na nie promieni sło­

necznych i t. p., żeby się te zabiegi udały, trzeba poświęcić im jed n ak wielką objętość m ateryi, inaczej ciepło promieniuje w miarę swego wytwarzania i rzadko kiedy dochodzi do tem peratury, przy której rozpoczyna się właściwe palenie. M alutkie istotki, któreśmy nazwali homunkulusami, nie są w możności wzniecenia ognia, nie m ają więc sposobności poznania jego własności; mogą być wpraw­

dzie świadkami wybuchów wulkanicznych, lub pożarów, ale wielkie te katastrofy, m o­

gące odkryć im istnienie zjawisk palenia, nie są w stanie posłużyć im do poznania w arun­

ków, w których się te zjawiska odbywają i ich skutków. Chemia niewielkie postępy zrobi­

łaby u tego drobnego narodu, gdyż zjawiska spalenia są podstawowemi wiadomościami, bez których nauka ta rozwinąć się nie może.

Rozbiór naw et chemiczny byłby dla nich niedostępny, ze względu na niemożność, w której się znajdują, przelewania cieczy z jednych naczyń do drugich.

W yobraźm y sobie teraz, ja k ą wyda się przyroda i je j praw a istotom ludzkim olbrzy­

mim. Isto ta tak a rozum iałaby przyrodę w sposób wbrew przeciwny niż homunkulus;

zjawiska włoskowatości, rozwój drobnych tworów w kropli wody i wiele bardzo zjawisk analogicznych, byłyby dla niej zupełnie n ie­

znane. Gdy dla homunkulusów ciała, spo­

tykane na powierzchni ziemi, były wogóle zbyt oporne, to dla rasy kolosów granitowe skały stanowiłyby nic nieznaczącą przeszko­

dę. Między nami a temi olbrzymami byłaby jed na wielka i zasadnicza różnica: jeżeli weźmiemy między palce szczyptę ziemi, to ta przedstawi nam opór mniej lub więcej znaczny, zależnie od swego stwardnienia; zja­

wisko to, nieprzedstawiające dla nas nic god­

nego specyalnej uwagi, wyda się zupełnie innem olbrzymowi, którego palce ogarniają przestrzenie milowe: cała ta masa piasku, ziemi, kamieni, pochwyconych i szybko zgnie­

cionych rozpali się gwałtownie. Gdy hom un­

kulus nie mógł dojść do spalania ciał, kolos każdym swym ruchem wytwarzać będzie wielkie ilości ciepła; skałom granitowym i in ­ nym minerałom, z których zbudowana jest skorupa ziemska, przypisze własność, którą my cechujemy fosfor, zapalający się za lek- kiem potarciem.

N auka, wypływająca z tych faktów, je st łatw ą do odgadnięcia : jeżeli proste różnice we wzroście mogą stać się powodem zupełnie innego pojmowania zjawisk fizycznych i che­

micznych, jeżeli istoty zależnie od tego, czy są bardzo drobne, czy teź niezmiernie wiel­

kie, całkiem odmiennie przedstaw iają sobie tenże sam świat, to miinowoli nasuwa się pytanie, czy i my również z powodu naszego wzrostu jedynie i naszego ciężaru, nie myli­

my się w pojmowaniu zjawisk i czy błędów owych moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy byli więksi lub mniejsi, ciężsi lub lżejsi? Czy ta nauka, z której jesteśmy dumni, nie zależy od warunków przypadkowych, czy nie jest ugruntow aną w znacznej mierze na naszych wrażeniach subjektywnych, niepodobnych do usunięcia?

Ludzie różnią się między sobą ogromnie w odczuwaniu drobnych ilości czasu i subtel­

ności spostrzegania zjawisk tenże czas wypeł­

niających. Zm iany te wywołują odmienny sposób pojmowania przyrody. Przypuśćmy, że jesteśm y zdolni zauotować w przeciągu sekundy 10000 zjawisk, gdy w rzeczywisto­

ści z trudnością dochodzimy do liczby 10;

jeżeliby nasze życie składać się miało z tejże

(8)

8 8 W SZECH SW IA T N r 6.

samej liczby wrażeń co obecnie, musiałoby wówczas skrócić się tysiąc razy ; żylibyśmy miesiąc i nie znalibyśmy pór roku, - urodzeni zimą, mówilibyśmy o upałacb letnicb ta k ja k dziś wspominamy o cieple epoki węglowej.

R uchy istot źyjącycb byłyby dla nas ta k po- wolnemi, że mielibyśmy o nieb wiadomości wyłącznie teoretyczne, gdyż oczy nasze nie byłyby w stanie dojrzeć tycb ruchów.

Możemy również wyobrazić sobie istotę otrzym ującą tysiąc razy mniej wrażeń niż my, a żyjącą tysiąc razy dłużej; pory roku przechodziłyby jej z szybkością kwadransów, rośliny w zrastałyby w jej pojęciu tak prędko, że wydawałyby się tw oram i błyskawicznemi, ruchy zwierząt byłyby dla niej niesłychanie szybkie, słońce przelatyw ałoby po niebie ja k m eteor, pozostaw iając za sobą smugę ognistą.

Możemy również przypuścić istnienie istot szczęśliwie obdarow anych pod względem wrażeń słuchowych; drgania powietrza, b ędą­

ce podstaw ą odczuwania tych wrażeń, mogą wzrastać, począwszy od jednego do dwu ty ­ sięcy bilionów na sekundę; wiemy jed n ak z fizyki, źe najniższy dźwięk, który może być uchwycony przez nas, wymaga 32 d rg ań na sekundę. Od 32 do 32 768 drg ań na sekun­

dę, rozciąga się skala mieszcząca w sobie dźwięki, dostępne dla zwyczajnego ucha ludzkiego; wiele jed n ak zwierząt, lepiej za­

pewne od nas obdarzonych, rozróżnia tony wyższe, o większej liczbie drg ań na sekundę, lub niższe o ilości drg ań mniejszej.

Możemy znacznie powiększyć ilość hypo- tez, które stały się punktem rozmyślań filo­

zoficznych W iliam a Crookesa W tym celu wystarczy wyobrazić sobie istotę rozumną, różniącą się od nas jedną jak ąś własnością j

zasadniczą, własnością, której my nie mamy wcale, albo posiadam y w stopniu znacznie ; niższym. G aston Moch rozp atruje pod tym względem kilka ciekawych przykładów ').

Między jednym człowiekiem a drugim wi­

dzimy znaczne różnice w odbieraniu wrażeń zmysłowych : ktoś np. zobaczy pierwszy p ro ­ mienie pozafioletowe; jeżeli przy tej osobli­

wości wzrok jego je st normalny, to powiemy,

') G aston Moch : Sur la r e la tm te des connais- sances hnm aines. ; R eyue scientifiąue.

że zmysł widzenia bardziej je s t u niego roz­

winięty niż u przeciętnych ludzi. Możemy jed nak wyobrazić sobie istotę, obdarzoną własnością spostrzegania tylko promieni fio­

letowych, której zmysły działają zatem pod wpływem drgań dla nas niedostępnych. Coś podobnego widzimy u zwierząt ślepych, żyją­

cych po jaskiniach lub w wielkich głębiach, oryentujących się znakomicie wśród otaczają­

cej je czarnej nocy, lub u ptaków wędrow­

nych, którym często naiwnie przypisujemy znajomość geografii.

F aktem je st oddawna stwierdzonym, źe poznajemy drobną zaledwie część zjawisk, które nas otaczają; możemy zatem przypu­

ścić, źe istnieją jednostki lepiej od nas o bda­

rowane, lepiej niż my czytające z księgi przyrody. Ogól jed nak je s t zawsze skłonny do uznawania tych tylko zjawisk, które mu odkryw ają zmysły.

Raptowne odkrycie promieni X , niepo­

trzebnie nazwanych w sposób ta k tajemniczy, przyczyniło się w znacznym stopniu do spo­

pularyzowania filozoficznego pojęcia o względ­

ności naszych zmysłów. K tóż sobie nie wyo­

b rażał ja k przedstaw iałby się świat w poję­

ciach istoty obdarzonej własnością spostrze­

gania bezpośredniego tych promieni? w tym celu wystarczyłoby jej oko drewniane lub papierow e. . .

Przedstawm y więc sobie tego szczególnego człowieka i nazwijmy go ksylopem (drew- nianookim ): oko jego spostrzegałoby d rg a ­ nia o prędkości 300—2 300 kwadry li onów na sekundę, gdy nasze zdolne je s t do przyjm o­

wania drgań, których prędkość zaw arta je st między 450— V50 trylionam i na sekundę; p a­

trząc na swych współbraci widziałby w nich szkielet, pokryty przezroczystą m ateryą żela­

tynową! K ryteryum piękności nie leżałoby dla niego w prawidłowości rysów, wyrazisto­

ści twarzy, lecz w symetrycznym szkielecie, czysto zarysowującym swe kontury.

Szczególne to plemię kryłoby się przed wzrokiem niedyskretnym w domach szkla­

nych, których okna drewniane przepuszcza­

łyby dobroczynne promienie słońca. D la ksylopa las dziewiczy przedstaw iać się bę­

dzie ja k naga płaszczyzna, a ponieważ soki wznoszące się w roślinach są dla niego w i­

doczne, więc płaszczyzna owa wyda mu się urozmaiconą niezmierną ilością cienkich stru-

(9)

N r 6. WSŻECHSWIAT 89 mieni, wznoszących się do góry ja k fontany.

Zbliżywszy się do jednej z tych fontan, ksy- lop napotka pień dla niego niewidoczny i pod tem wrażeniem zapisze sobie następującą notatkę : Podczas ciepłej pory roku zauwa­

żyć można na pustych polach ogromną liczbę w ytryskujących strum ieni, których cząsteczki nie podlegają prawom ciężkości ani ulotnie­

nia; tworzą one włoskowate siatki niezmier­

nie subtelne, przybierające wzory najbardziej kapryśne, wznoszące się do znacznej często wysokości. Je d n ą z najciekawszych własno­

ści tych strum ieni je st rozpostarta dokoła nich osłona tw ard a i nieprzenikliwa, będąca zupełnie niewidoczną. Zapomocą specyal- nych narzędzi udało się zdjąć tw ardą sub­

stancyą przezroczystą, która je otacza; m a ­ terya ta znalazła liczne zastosowania, używa­

ją jej do robienia okien w domach, gdyż szy­

by zrobione z podobnego m ateryału znako­

micie przepuszczają światło i zapewniają zupełne bezpieczeństwo,— służy też do wyra­

biania różnych przedmiotów pożytecznych, np. pudełek przezroczystych, soczewek przy­

bliżających i zwiększających. M aterya ta nazywa się pospolicie drzewem.

Graston Moch przeciwstawia homunkuluso- wi człowieka nieskończenie płaskiego, czyli o dwu wymiarach. My ludzie, nie możemy pojmować inaczej przestrzeni ja k o trzech wymiarach; zależy to jednak od budowy n a­

szego organizmu, od działania naszych zmys­

łów. Człowiek nieskończenie płaski może jedynie przyklejać się do powierzchni ciał, ruch jego polega na ślizganiu się po po­

wierzchniach, nie będzie miał żadnych pnjęć | o trzecim wymiarze, a nasza dzisiejsza geo- j m etrya wyda się mu tak tru d n ą jak dla nas n iu k a wyznająca 4, 5, 6 lub n wymiarów.

W podobny sposób wyobrazić sobie możemy istnienie jednostek o czterech wymiarach, dla których my wydajemy się równie hypotetycz- nemi ja k dla nas człowiek nieskończenie płaski.

W yobraźmy sobie istotę myślącą, mogącą się przenosić z miejsca na miejsce z szybko­

ścią rów ną szybkości światła, lub jeszcze większą; nie kryje się w tej hypotezie żadna niedorzeczność, gdyż szybkości podobne ist­

nieją. Przypuśćm y, źe człowiek ten, obda­

rzony je st prócz tego wzrokiem niebywałym, pozwalającym mu dostrzegać przedmioty

niezmiernie odległe—w tem przypuszczeniu niema również nic niedorzecznego, skoro jesteśmy w stanie dostrzegać gwiazdy i po­

nieważ możemy ulepszać naturalne warunki naszego wzroku budując przyrządy służące nam do zbadania anatom ii wymoczków, lub konturów gór na księżycu. Mamy zatem no­

wego człowieka,—nazwa jego niech będzie viator. Jeżeli przyjdzie mu ochota przy­

glądania się przez czas dłuższy zjawisku tak szybkiemu ja k błyskawica, wówczas z pręd­

kością, dorównywaj ącą szybkości światła, po­

leci w stronę, w której fenomen się odbywa;

a jeżeli zechce sprawdzić jakiś szczegół, wów­

czas z szybkością podwójną, potrójną, po­

czwórną . . . . pobieźy za promieniem świetl­

nym i podróżować z nim będzie, ja k długo zechce. W wędrówce tej widzieć będzie zjawiska przeszłe, rozwijające się w porządku odwrotnym względem chronologicznego, a je ­ żeli jest a rty stą lub poetą, będzie mógł udać się w pogoni za drganiam i świetlnemi, wy- dzielonemi niegdyś przez postaci Heleny lub K leopatry i nasyci dowoli wzrok ich wido­

kiem. Człowiek tak obdarowany ja k viator, wyrobi sobie pojęcie o świecie zgoła odmien­

ne od naszego; tajem nica stworzenia nie b ę­

dzie m iała tej zagadkowości dla niego ja k ą ma dla nas. Nie będzie mógł przepowiadać przyszłości, jasno zato patrzeć będzie w prze­

szłość, wydawać się nam będzie pod tym względem jakim ś pół-Bogiem,

Jesteśm y do pewnego stopnia zawieszeni między dwuraa światami m etafizycznem i:

światem nieskończenie drobnym i światem nieskończenie wielkim, oba światy powinny być dla nas w jednym stopniu niezrozumiałe;

faktem jednak jest niezaprzeczonym, źe le­

piej możemy sobie przedstawić coś nieskoń­

czenie wielkiego, niż nieskończenie małego.

Jeżeli weźmiemy do ręk i ciężar tak drobny, że odczuwać go nie będziemy, wówczas wyo­

brażam y sobie, żeśmy dosięgli zera lub ilości nieskończenie drobnej — gdy mały ten ciężar je st nieskończenie wielkim względem innych.

Przy zagłębianiu się w ilościach nieskończe­

nie wielkich, wyobraźnia nasza ma pole sze­

rokie, niczem nieograniczone. Według W il­

liam a Thomsona, średnica cząsteczki gazo­

wej równa się jednej dwumilionowej części m ilim etra. Trzebaby ustawić 3 miliardy 400 milionów tych cząsteczek, żeby otrzy-

(10)

9 0 W SZECHSW IAT N r 6.

mać wysokość przeciętnego człowieka. Ale w yrażając się, źe cząsteczka podobna jest ilością nieskończenie drobną, zapominamy, że stanowi ona wielkość olbrzymią w porów­

naniu z wymiarami cząsteczki m ateryi, z któ rej urobiony je st ogon komet.

Bez względu n a to, jakiem i są nasze b a ­ dania, sięgające ziemi lub planet, odległe czy bliskie, widzimy w nieb zaszłe objawy lub wy­

niki praw, rządzących wszechświatem.

Do czego nam jed n ak m a posłużyć ta cała metafizyka?—je s t ona wyrazem wiedzy ludz­

kiej. N a u k a jest skrom ną, wie że są g ra n i­

ce, których przekroczyć nie może, gdyż jej zdobycze zależą od działalności naszych zmysłów; nie b ad a rzeczy, których poznać nie może. Spuściwszy na nie zasłonę, nie p o w iad a: „poza m ną nic niem a”, lecz zdanie swe o tych światach zam yka w dwu wymow­

nych w y ra zac h : nie wiem.

D -r Zofia Joteyko-Rudnicka.

Przykłady życia towarzyskiego owadów.

W grom adzie owadów znajdujem y g atu n ­ ki, w których życie towarzyskie je st bardzo rozwinięte, mianowicie mrówki, pszczoły i ter- mity, przewyższają pod tym względem naw et zw ierzęta kręgowe. Tworzą one niejako do­

brze zorganizowane społeczeństwa, w których każdy człowiek ma ściśle określone obowiąz­

ki i w czynnościach swoich musi się stosować do innych. N ik t tu nie może iść i nie idzie nigdy samopas.

N a tem jed n ak nie kończą się przykłady towarzyskiego pożycia owadów, je st bowiem między nimi dużo takich, k tó re tworzą na czas krótszy lub dłuższy związki bardziej lu ź n e : w grom adach takich każdy członek je st mniej lub więcej niezależny od swych współtowarzyszów, wszyscy jed n ak wolą się trzym ać razem , niż żyć samotnie. W je d ­ nych przypadkach łączenie się takie je st ty l­

ko zjawiskiem czasowem, np dla wspólnego odbycia wędrówki, ja k to m a miejsce u nie­

których motyli, w innych trw a niekiedy przez

całe życie,— nigdy jedn ak nie dosięga takiej

j prawidłowej organizacyi, takiego podziału prac i obowiązków, ja k u wyżej wspomnia- i nych owadów towarzyskich. W niniejszym artykule mówić będziemy jedynie o takich luźnych związkach. Zazwyczaj zwraca się n a nie mało uwagi, chociaż są one bardziej pospolite i rozpowszechnione niż się wydaje na pozór. Przedstaw iają przytem wielką rozmaitość i cały szereg stopniowań od s ta ­ łych do chwilowych.

B ardzo wiele gatunków spędza całe życie towarzysko. Takie owady znajdujemy w naj­

rozmaitszych rzędach; ale nadewszystko ob­

fitują w nie półpokrywe (H em iptera). Po-

J wszechnie znany kowal (Pyrrhocoris apterus) uwija się zwykle w takich ilościach koło pni drzew lub murów, że ziemia aź się czerwieni w tych miejscach. K ażdy kowal na własną i rękę poszukuje pożywienia, ale cała ich gro- I m adka trzym a się razem od chwili opuszeze- I nia ja jk a aż do śmierci. Toż samo można powiedzieć o niektórych skoczkach (Cicadel- lidae), pluskwach roślinnych oraz przeważ­

nej części mszyc. U tych ostatnich zresztą trzym ają się razem jedynie osobniki bez- skrzydłe, nie opuszające nigdy rośliny, na której wylęgły się z jajek . Skrzydlate n a­

tom iast zaraz po dostaniu skrzydeł opuszcza­

j ą rodzicielską kolonię i lecą założyć nową na innej roślinie. Z innych rzędów zasłu­

guje na uwagę szarańcza, w ędrująca z miej­

sca na miejsce całemi chm aram i. Owady te żyją grom adnie i w wieku młodym, ja k szarańcza piesza, i w dojrzałym , kiedy już dostaną skrzydeł. Takie zresztą grom adne zjawianie się właściwe je s t bardzo wielu szkodnikom roślin uprawnych.

Niższy stopień towarzyskości przedstaw ia­

ją te gatunki, u których tylko larwy trzym a­

ją się razem. U takich owadów samica sk ła­

da w jednem miejscu kilkadziesiąt, sto i wię­

cej jajek, a wylęgłe z nich larwy żerują r a ­ zem i rozchodzą się dopiero dla przekształ­

cenia się w poczwarkę. B ardzo często zaś naw et i przekształcenie się odbywają wspól­

nie. Je stto zwłaszcza pospolitym objawem u wielu motyli, których gąsienice, żyjące razem , otaczają się oprzędem, stanowiącym dla nich rodzaj gniazda. Liszki bielinka głogowca (P o n tia crataegi) zim ują naw et wspólnie ukrywszy się w listkach, które oplą-

(11)

WSZECHŚWIAT 91 tu ją oprzędem ta k mocno, że pozostają one

przez zimę n a drzewie. N a wiosnę objadają jeszcze świeże liście przez jakiś czas razem, następnie zaś rozłażą się, żerują każda osob­

no i potem dopiero przekształcają się w po- czwarki. Niekiedy dorosłe motyle znów się łączą w większe gromady i przenoszą się nie­

raz z miejsca na miejsce, ale takie związki m ają zawsze charakter chwilowy i dorywczy.

Gąsienice rusałek (Y anessa) przebywają dłu ­ żej razem bo aż do chwili przekształcenia się w poczwarkę. Gąsienice namiotników (Hy- ponom euta) nietylko mieszkają wspólnie w sporządzonym przez siebie oprzędzie, ale i razem przekształcają się w nim w poczwarkę.

Szczególnie ciekawem jest towarzyskie po­

życie larw borecznika (Lophyrus). Larwy te z postaci podobne są zupełnie do liszek motyli, różnią się od nich jedynie większą ilością nóg na odwłoku, których m ają aż 8 par, podczas gdy gąsienice nie m ają ich ni­

gdy więcej nad 5. Siedzą one grom adą na gałęziach drzew iglastych i objadają ich igły;

posiadają zaś dziwną zdolność jednoczesnego wykonywania pewnych ruchów, jakby na ko­

mendę. Jeżeli dmuchniemy na ta k ą gro­

m adkę z 40 lub 50 liszek, wszystkie one na­

gle podnoszą do góry całą przednią część ciała wraz z głową, ja k gdyby chciały odstra­

szyć jakiegoś niewidzialnego wroga. Ten sam ruch wykonywają zawsze, ilekroć prze­

latuje nad niemi jakikolwiek owad. Nigdy natom iast nie można spotkać larwy borecz­

nika pojedyńczo : rozpędźmy je z gałęzi, na której siedziały, a wkrótce znowu zgrom a­

dzą się.

Z upełnie inaczej zachowują się dorosłe boreczniki, zwłaszcza samice. Nie tylko nie trzym ają się razem, ale nawet sympatya wie­

ku młodego ustępuje miejsca nienaw iści: te same dwie samice, które, jako larwy, żyły zgodnie na jednej gałęzi, teraz przy spotka­

niu rzucają się na siebie zajadle i zaczynają bójkę, w której tra c ą nieraz jeden, a czasami i oba rożki.

Towarzyskie pożycie larw ma zwykle m iej­

sce wtedy, gdy ja jk a bywają składane w więk­

szej ilości razem. Nie można tego jednak uważać za ogólne prawidła, gdyż nieraz la r­

wy, ja k np. u biedronki (Coccinella), rozłażą się odrazu po wyjściu z jajek. Owady takie stanowią przejście do tych, które nawet ja j ­

ka składają pojedyńczo i u których osobniki t^go samego gatunku łączą się między sobą jedynie w okresie parzenia się, jak różne gąsieniczniki (Ichneumonidae), złotolitki (Chrysididae) i inne.

R zadki wypadek towarzyskiego życia wy­

łącznie owadów dojrzałych przedstawia kóz­

ka zbożowa (Lema s. Orioceris melanopa).

Larwy jej żerują pojedyńczo na liściach zbóż, ale dojrzałe chrząszcze grom adzą się fsk ła - dają ja jk a w jednem miejscu, z którego na­

stępnie larwy rozłażą się na różne strony.

J a k widzimy, owady przedstawiają nad­

zwyczajną rozmaitość pod względem stopnia towarzyskości, poczynając od pszczół, two­

rzących społeczeństwo, do zupełnych samot­

ników, jak niektóre gąsieniczniki. Ciekawą by było rzeczą, poznać w każdym przypadku przyczyny takiego, a nie innego trybu życia, wyjaśnić dokładnie, dlaczego w pewnym okresie owady łączą się w grom adę, aby n a­

stępnie rozejść się i pędzić życie samotne.

Wogóle najczęstszym powodem towarzyskie­

go życia owadów, ja k i wszelkich innych zwierząt, bywa zapewnienie sobie większego bezpieczeństwa przed wspólnemi wrogami lub większego ciepła przy zimowaniu razem;

może je także wywoływać popęd do odbycia wędrówki, będący zwykle skutkiem b ra ­ ku pożywienia, a ogarniający jednocześnie wszystkie osobniki w danej miejscowości.

Najchętniej wreszcie łączą się w gromady owady roślinożerne, które w tem samem miejscu znajdują obfitość pożywiania, chociaż nie możemy tego uważać za prawo ogólne.

Owady drapieżne oraz pasorzytne, sk ład ają­

ce ja jk a u innych prowadzą życie bardziej samotne.

Bądź co bądź jed nak , nie we wszystkich przypadkach umiemy wskazać właściwą przy­

czynę towarzyskiego lub samotnego życia, chociaż w bardzo wielu posiadamy ju ź wy­

jaśnienie objawów, częstokroć napozór dzi­

wacznych i niezrozumiałych. Stosuje się to np. do wspomnianego wyżej borecznika (L o­

phyrus). Grom adne życie jego larw ma na celu ochronę przed licznymi wrogami, do których przedewszystkiem trzeba zaliczyć różne pająki i ezczypawki leśne. Ofiarą tych drapieżców pada mnóstwo larw osnui (Ł y­

da), owadu błonkoskrzydłego z tej samej ro ­ dziny pilarzów (Tenthredinidae), co i borecz-

(12)

W SZECHSW IAT N r 6.

nik. L arw y osnui żyją również na drzewach iglastych, ale najwyżej po 2—3 razem . P a ­ ją k lub szczypawka zbliżają się do nich śmiało i poryw ają bezbronne ofiary. Cofają się natom iast z pośpiechem, ilekroć za ich zbliżeniem do zw artych szeregów larw bo­

recznika, larw y te, wszystkie razem podniosą dogóry przednią część ciała, jak b y grożąc przeciwnikowi. T aki sam ruch, wykonany przez jednę larwę, nie wywarłby napewno żadnego w rażenia na napastnika. Je stto więc poprostu sposób obrony, możliwie n aj­

lepszej w danych w arunkach, a polegający na wprowadzeniu w b łąd i zastraszeniu nie­

zbyt domyślnego przeciwnika, sposób, stoso­

wany niejednokrotnie przez zw ierzęta, k tó ­ rym b rak siły, koniecznej do zwycięstwa lub obrony. D aje on nieraz świetne wyniki, ale też nieraz i zawodzi, zwłaszcza gdy się m a do czynienia ze sprytniejszym nieprzyjacie­

lem. P ająk i przeraża groźna postać larw borecznika, ale nie odstrasza on bynajmniej gąsieniczków i much pasorzytnych, które wie­

dzą dobrze, co o tem myśleć i najobojętniej w świecie sk ład ają ja jk a na sroźących się larwach. W każdym jednak razie możność zabezpieczenia się przynajm niej przed je d ­ nym wrogiem stanowi broń nie do pogardze­

nia w trud nej walce o byt. To też towa­

rzyskie boreczniki rozm nażają się liczniej od osnui, nie łączącej się nigdy w większe gro­

mady.

A le skoro się skończy młodociany okres życia i z poczwarki wyleci dojrzały borecz­

nik, ustaje potrzeba wzajemnej obrony, p rz e­

ciwnie, każda sam ica musi teraz myśleć j 0 zdobyciu jaknajdogodniejszych warunków dla swego potom stwa. Grdyby wszystkie zło- żyły ja jk a na tej samej gałęzi, nie starczyło­

by pokarm u dla larw. Z tego powodu p o ­ wstaje wzajemna nienawiść między samicami 1 każda z nich s ta ra się odpędzić współza­

wodniczkę z miejsca, które up atrzy ła dla swoich jajek.

Co jed n ak je s t tu ta j uderzającego, to m ia­

nowicie ta okoliczność, źe zm iana nastroju ogarnia odrazu wszystkie osobniki danego gatunku; larwy, lęgnąć się z jajek złożonych w jednem miejscu, pozostają razem , jakgdy- by czuły do siebie ja k ą ś wzajemną sym patyą, dorosłe boreczniki natychm iast po wyjściu z poczwarek, wiszących obok siebie na igłach

sosny, ro zlatu ją się na wszystkie strony, nie myśląc już wcale o wspólnem pożyciu. Owa­

dy te przewidują niejako, że odtąd nie m ia­

łoby ono dla nich żadnego znaczenia, nie przynosiłoby im nietylko żadnej korzyści, lecz przeciwnie byłoby szkodliwem. J e s tto więc niechęć instynktowna, a korzystna dla g a­

tunku, k tó ra się wyrobiła pod” wpływem zmian, zachodzących od wieków w życiu tych owadów w chwili osięgnięcia dojrzałości.

Zapewne i inne przykłady tworzenia lub zrywania związków u owadów dałyby się wy­

jaśnić w ten sam lub inny sposób; b rak nam jednak, niestety, większej ilości spostrzeżeń nad obyczajową stroną życia tych stworzeń.

B . D y a k o w s k i . (W edług K . S a j ó ) .

SEKCYA CHEMICZNA.

P osiedzenie 1-sze w r. 1 8 9 8 Sekcyi II p rze­

m ysłu chem icznego odbyło się dnia 8 styczn ia w gmachu Muzeum przem ysłu i rolnictw a.

P rotokuł posiedzenia poprzedniego został od­

czytany i przyjęty.

P. Stefan Stetkiew icz odczytał rzecz : O w y­

tw arzaniu najniższych tem peratur. Najdawniej znanym sposobem obniżania tem peratury jeBt m ieszanie ciał łatw o w sobie rozpuszczalnych.

N p. m ieszanina chlorku wapnia krystalicznego z wodą w stosunku 2 5 0 i 100 daje tem peraturę około —1 2° U, m ieszanina chlorku wapnia ze śniegiem daje — 2 3° i t. d. W ażniejszym dla techniki środkiem oziębiającym je s t szybkie pa­

rowanie cieczy, zw łaszcza w próżni Na tem opierają się pow szechnie znane m aszyny lodowe Carrego i L indego, pracujące zapom ocą skroplo­

nego am oniaku, P icteta— zapom ocą parującego dw utlenku siarki, lub parowania obu tych cie­

czy zkolei. Trzecią kategoryą stanowią ma­

szyny o rozprężaniu adiabatycznem ściśnionego powietrza; tu należy m aszyna W indhausena dają­

ca około — 55 °. N ajdzielniejszy środek ozięb iają­

cy nauka pozyskała jed n ak dopiero z chwilą skroplenia gazów opornych. G azy mniej opor­

ne : chlor, siarkowodór, am oniak i 'bezwodnik w ęglany skroplone zos*ały ju ż w pierw szej p o ło ­ w ie tego wieku przez Faradaya i innych badaczy, k tórzy używ ali do teg o bądź ciśnienia tylko, bądź ciśnienia i oziębiania zarazem. P rzez rozp rę­

żanie adiabatyczne tlenu zgęszczonego i oziębio- i nego C ailletet w roku 1 8 7 7 otrzym ał ten gaz

(13)

N r 6. WSZECHSW1AT 93 w postaci m gły. R ozległe badania Andrewsa

nad bezwodnikiem węglanym zw róciły uwagę świata na stany krytyczne gazów (tem peratura, ciśnienie i objętość krytyczna) i dowiodły ko­

nieczności osięgnięcia tem peratury krytycznej w celu skroplenia gazu. D o podobnych wnios­

ków doprowadziły poszukiwania nad ściśliw o­

ścią, gazów. Badania Regnaulta, D espretza, Am agata, W róblew skiego i W itkowskiego do­

wiodły, że prawo B oylea i M ariottea nie daje się stosow ać w całej rozciągłości do gazów r z e ­ czyw istych i że przy w iększych ciśnieniach spo­

strzegam y znaczne od niego odstępstw a. Van der W aals zmodyfikował prawo B oylea, które odniesione do stanów krytycznych gazów dopro­

w adziło do prawa zgodności termodynamicznej.

W tej dziedzinie badań odznaczyli się profesoro­

wie W róblew ski i N atanson.

Skroplenie tlenu dokonnnem zostało w r. 1883 przez prof. W róblew skiego i Olszew skiego, k tó ­ rzy zgęszczony tlen w ystaw iali na działanie ety­

lenu, w rącego w próżni. W podobny sposób skroplone zostały tlenek węgla, azot i pow ietrze atm osferyczne. D alsze doświadczenia tych uczo­

nych zm ierzały do skroplenia wodoru, gazu naj­

oporniejszego ze w szystkich. W r. 1 8 9 1 okre- ślonem zostało przez prof. Olszew skiego ciśnie­

nie krytyczne wodoru w drodze ekspansyi tego gazu, oziębionego przez tlen ciekły, parujący w próżni. O pierając się na tem oznaczeniu oraz na praw ie zgodności term odynam icznej, prof.

N atanson w roku 1 8 9 5 określił teoretycznie tem peraturę krytyczną wodoru na — 2 2 9 ° do — 2 3 4 ° C, oraz tem peraturę w rzenia na

— 2 4 4 ° , wkrótce zaś potem p. Olszew ski ozna­

cza dośw iadczalnie te tem peratury na — 2 3 4 ,5 ° i — 2 4 3 ,5 ° C w drodze ekspansyi adiabatycznej.

Jako ostatnie usiłow ania tego uczonego przyto­

czyć należy próby skraplania helu, nadesłanego mu z Londynu przez prof. Ramsaya. Jednak­

że pom im o osięgnięcia przytem tem peratury naj­

niższej z wytworzonych dotychczas t . j . — 2 6 3 ,9 ° C skroplenie helu nie zostało dokonanem i gaz ten uznać należy za najoporniejszy. Tu prelegent opisał przyrząd C ailleteta ulepszony przez prof.

O lszew skiego. Przyrząd ten składa się 3 części.

W pierw szej etylen pod ciśnieniem ulega sk r a ­ planiu pod wpływem m ieszaniny lodu i soli ku ­ chennej, w drugiej skroplony etylen ulega dal­

szem u oziębieniu zapom ocą m ieszaniny bezwod­

nika w ęglanego stałego z eterem , parującej w próżni, p rzez co tem peratura etylenu spada do —10 0°, w trzeciej nareszcie części tak ozię­

biony ciek ły etylen paruje w próżni i oziębia zgęszczon y tlen, lub pow ietrze aż d o —12 0° C .

W tych warunkach oznaczono tem peraturę kry­

tyczn ą t l e n u — 1 1 8 ,8 ° C pod ciśnieniem krytycz- nem 5 0 ,8 atm osfer, punkt w rzenia — 182°; tem ­ peraturę krytyczną pow ietrza — 1 4 0 ° pod ciśnie­

niem 39 atm ., punkt w rzenia 191 C. Strona techniczna tych dośw iadczeń dzisiaj j e s t o tyle uproszczoną, że dla przeciętnego eksperym enta-

| tora nie przedstawia żadnych trudności, ale dla przem ysłu nie posiada jeszcze w artości z powodu znacznych kosztów i niedogodności, nieodłącz­

nych od m e(od laboratoryjnych. W obec tego prof. Linde wpadł na pomysł machiny, opartej również na zasadzie term odynamicznej, ale zgoła innej. Z doświadczeń Joulea i Thomsona wyni­

ka, że gaz, rozprężający się (przez wypływ) z ciśnienia w iększego na m niejsze, wykonywa, wbrew silom przyciągającym międzycząsteczko- wym pracę, której wyi-azem je s t obniżenie tem ­ peratury. Z tych w łaśnie małych oziębieu, wy­

noszących dla powietrza przeciętnie zaledwie '/ ł0

na jednę atmosferę ciśnienia, skorzystał Linde do zbudowania nowej konstrukcyjnie m aszy­

ny '), w której przy wielokrotnym obiegu w ru­

rach współśrodkowych pow ietrza uprzednio ści- śnionego i oziębionego zapomocą wody, owe m a­

łe oziębienia, wywołane przez w ypływ z kranu redukcyjnego, w ciąż się sumują i ostatecznie d o ­ prowadzają pow ietrze do niskiej temperatury

— 14 0 ° i poniżej, w której pow ietrze skraplać się zaczyna. P rzez odparowywanie dalsze po­

wietrza ciekłego otrzym ać można tem peraturę

220° poniżej 0° term om etru stustopniowego.

Na zakończenie referent wskazał, że m aszyna Lindego służyć może nietylko do wytwarzania najniższych tem peratur, ale i do oddzielania od siebie rozm aitych gazów z mieszanin gazow ych, np. tlenu i azotu z pow ietrza atm osferycznego.

W dyskusyi nad tym przedm iotem p. Bruner opisał szczegółow o aparat prof Olszewskiego, znany mu z praktyki i uzupełnił uwagi teore­

tyczne mówcy poprzedniego.

Następnie p. Znatowicz odczytał nadesłany mu z Krakowa projekt m em oryału, który ma być przedstawiony Akademii, w sprawie w yłączenia rozpraw chemicznych z Rozpraw i Sprawozdań Akademii i wydawania natom iast sam oistnego m iesięcznika chem icznego. Memoryał ten p. Zna­

towicz proponuje uzupełnić następującemi w nios­

kami : 1) aby referaty o badaniach chemików polskich obejmowały w szystko, co w danym okre­

sie czasu dokonane zo sfało, a to bez w zględu na to, czy autorowie nadeślą sami streszczenia swych rozpraw, czy też wypadnie je streścić staraniem redakcyi m iesięcznika; 2) aby m ie­

sięcznik pom ieszczać m ógł notatki w stępne tym ­ czasowe o badaniach je szcze nieukończcnych, 3) aby redakcya m iesięcznika była niezależną od Akademii w celu jak najszybszego ogłoszenia rze­

czy nadesłanych; 4) aby um ieszczano rozprawy i notał ki bez ich k rytyki, na odpow iedzialność podpisanych autorów; 5) aby m iesięcznik oprócz działu czysto naukowego m ieścił nadto w sobie takie rzeczy, ogólnie interesujące chemików polskich, jak np. ma*eryały do historyi chemii w P olsce, sprawę słownictwa, życiorysy chemi-

') Opis tej maszyny z rysunkiem był podany na str. 7 21 W szechświata z r. z.

(14)

9 4 W SZECHŚW IAT N r 6.

ków polskich i t. p. P. Z. prosił członków Sek- ! cyi o dyskusyą nad jeg o w nioskam i, której od- j kładać niepodobna do p rzyszłego posiedzenia ze w zględu na życzenia podpisanych pod projektem M emoryału uczonych krakow skich, prof. E. Band- row skiego i d -ra A. W róblew skiego, ażeby pro­

je k t ten z ew entualnem i dopełnieniam i b ył im zwrócony przed końcem stycznia.

N astępnie sekretarz Sekcyi odczytał list d-ra P olak a, w zyw ający chem ików do przyjęcia udzia­

łu w kongresie hygienicznym w M adrycie. Pan B oczkow ski złożył Zarządowi Sekcyi swój refe­

rat : O sacharynie, dodając, że d r P age w N iem ­ czech podaje w niosek o obłożeniu fabryk tego przetw oru specyalnym podatkiem , a prasa nie­

m iecka żąda zupełnego zakazu używ ania sacha­

ryny.

N a tem p osied zen ie ukończone zostało.

P osied zen ie 1 sze K om isyi teoryi ogrodnictw a i nauk przyrodniczych pom ocniczych odbyło się dnia 2 0 stycznia 1 8 9 8 roku o godzinie 8-ej wieczorem .

1. Protokuł p osiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.

2 ) P . Z. W eyberg przedstaw ił wynik d o­

św iadczenia p. Edw arda P lagę nad za sto so ­ waniem bakteryj nitryfikujących w uprawie gleby.

D ośw iadczenie dokonane było w sposób nastę pujący. Jednę m orgę autor obsiał zarażonem i nasionami groszku pachnącego, druga zaś m or­

ga obsiana była nasieniem niezarażonem ‘).

W pierw szych chwilach rozw oju groszek szcze­

piony w yglądał gorzej, aniżeli nieszczepiony, w krótkim czasie jed n ak rośliny zarażone stały się daleko pełniejszem i i bujniejszem i. P. P lagę nadesłał fotografią krzaka szczepionego i nie- szczepionego. Szczepiony je s t dwa razy w yż­

szy niż nieszczepiony; posiada nierównie więcej liśc i, ma 7 gałęzi, podczas gdy nieszczepiony tylko 3.

Różnice, tą drogą otrzym ane, uw ydatniają się p rzez następujące liczbow e zestaw ienia :

') B akterye, otrzym ane z brodawek korze­

niow ych, p. P lagę kultyw ow ał sposobem B eye- ringa.

Groszek nieszczepiony : (krzaków 10)

W aga m asy zielonej . 2 2 9 g W aga masy wysuszonej . 8 4 K w ia t ó w ... 7 Pączków kwiatowych . 6

O w o c ó w ... 46 Groszek szczepiony :

(krzaków 10)

W aga masy zielonej 7 2 2 W aga masy wysuszonej . 1 8 0 ,2

Kwiatów . 1 2 1

Pączków kw iatowych . . 19 4 O w o c ó w ... . 49

P ow yższe liczby w skazują, że zarażenie sztuczne daje korzyści tylko w hodowli roślin, przeznaczonych na paszę lub nawóz.

P. P lagę czynił także dośw iadczenia nad faso­

lą, saradelą i grochem cukrowym; rezultaty były podobne do przytoczonych.

Oprócz kultur własnych p. P lagę wypróbował również „N itraginę” z fabryki M eister Lucius et Briining, oraz ^A linit71 z fabryki Bayer et Comp.

W yniki dalszych prób, dokonywanych w Pa­

bianicach w majątku p. Eudera, p. P lagę obie­

cał przysłać na wiosnę.

R eferat p, W eyberga w ywołał szereg uwag ze strony przew odniczącego, prof. H. Hoyera, oraz pp. Z. Zielińskiego i d-ra W ojciechowskie­

go, dotyczących samej eksperym entacyi jakoteż i danych liczbowych.

3 ) P. J. Eism ond, streściw szy w paru sło­

wach różnorodne zapatrywania się biologów na budowę zarodzi tudzież w skazaw szy na będące w zw iązku z takowem i ogólniejsze zagadnienia, przedstaw ił własny pogląd — w pewnych zarysach zbliżony do teoryi B u tsch lego — dający m ożność pogodzenia ze sobą pozornie sprzecznych w yw o­

dów różnych aułorów.

N a tem posiedzenie zostało ukończone.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Stała Słoneczna. Stała słoneczna jestto

j liczba, w yrażająca natężenie promieniowania sło-

j necznego, albo ściślej, liczba ciepłostek, otrzy-

j mywanych w ciągu m inuty przez p o le metra

! kw adratow ego, um ieszczone prostopadle do pro­

mieni słonecznych na kresach atm osfery L icz­

by otrzym ane p rzez różnych badaczy odstępują dosyć znacznie m iędzy sobą, co skłoniło do no-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rzecz dzieje się w mieście, w pomieszkania pana Inickiego... i

Widzisz już szczęśliwą swoją rodzinę, otrzymujesz rękę wiernego kochanka i jeszcze tę masz pociechę, że wtenczas spełniły się wszelkie twoje nadzie je,

(zbliża się do Nę- dzowskiego) Panie Nikodemie, ja pana

SKAŁKA (lat 16, mina junacka, ubrany w paradny mundur szkoły podchorążych piechoty, staje przed księciem, po wojskowemu salutując i meldując się)?. Seweryn Skałka, uczeń

Alfred (upada na kolana przed panią Perard.) O droga pani, teraz już może Alfred Du- camp przed całym światem powtórzyć to, co Filip Roquet obawiał się wyznać: Kocham

W organizmach żywych przechwycenie energii uwalnianej w procesie utleniania (która została by rozproszona w postaci ciepła) możliwe jest dzięki reakcjom sprzężonym, w

scowego pochodzenia rośliny uprawnej jest znajdowanie się jej w danym kraju w stanie dzikim, a przynajmniej łatwość dziczenia.. Na obczyźnie, wśród warunków

rodników na w ybiegających nazew nątrz strzępkach grzybkowych, abyśmy przez to poznać mogli w arunki, które przyczyniają się skutecznie do szybkiego