• Nie Znaleziono Wyników

Adres lESed-Siłscyi: Podwale ZŁŃTr 2. M 21.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres lESed-Siłscyi: Podwale ZŁŃTr 2. M 21."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 21. Warszawa, d. 24 Maja 1885 r. T o m I V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, B. R ejchm an,

m ag. A. Slósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 '/a,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

A d r e s lESed-Siłscyi: P o d w a le Z Ł Ń T r 2.

P R Z E Z

Prof. Dra Szokalskiego.

O d bardzo ju ż daw na starano się zbliżyć do siebie dw a szeregi pojawów: krystaliza- eyj ą i pow staw anie organicznego utkania w istotach organicznych. W nowszych cza­

sach pod w pływ em m ateryj alistycznych w bijologii pojęć, zaczęto uw ażać uplasty­

cznienie za proste niem al skrystalizow anie, a obecnie gdy m ateryj alizm krańcow y coraz więcej n a kredycie tracić zaczyna, p rzerzu­

cono się znow u do przeciw nej ostateczności i niektórzy występują, ze zdaniem , że kry- stalizacyja przeciw nie je s t aktem życiowym i że m inerał żyje. Jak k o lw iek tw ierdzenie takie nie jest uzasadnionem z powodu, że w arunkiem absolutnym życia je st w y m i a ­ n a m a t e r y i , której kryształow i brakuje;

trudno je d n a k zaprzeczać uderzającej analo­

gii pom iędzy krystalizacyją a plastyką ży­

ciową i dlatego też nie od rzeczy będzie bli­

żej zastanow ić się n ad nią, zwłaszcza, że po­

glądy profesora T ho ulet o życiu m inerałów , z którem i nas poznajom ił p an R ejchm an w 19 N -rze W szechśw iata, bardzo stosowną nam do tego nasuw ają sposobność.

W iadom o, że ciała stałe, jeżeli zostaną stopione, rospuszczone lub zamienione w p a­

rę, krystalizują się samodzielnie, pow racając do swego pierw otnego stanu stałego. D ro ­ binki ich kojarząc się ze sobą, składają się natenczas w elem entarne kryształki, a te znów skupiają się w kolonije, w ykształcają mniejsze lub większe krystaliczne masy fore­

mne, wedle p raw a ustalonego dla każdego mi­

neralnego g atunku. W każdym takim dużym krysztale, napotykam y system atyczny u kład składow ych jeg o krystalicznych jednostek.

K ażdy może się powiększać przez foremny odkład na jego pow ierzchniach w ykształ­

cających się zew nątrz kryształków ; każdy naw et zdradza w yraźny popęd do napraw ia­

nia swoich przypadkow ych uszkodzeń, ale raz utw orzony, pozostaje bez zm iany na wie­

ki, chyba, jeżeli go zniweczy lub nadw erę­

ży ja k iś wrogi działacz zewnętrzny. K ry ­ ształ więc, ja k widzimy, je st k o l o n i j ą ele­

m entarnych krystalicznych jed no stek ja k -

naj wyraźniej uorganizow aną, urząd za s'ię

sam przez się, utrzym uje w swojćj budowie

(2)

322

i nosi na sobie jak n ajw y raźn ie jsz e cechy zw artej w sobie indyw idualności, — ale to jeszcze nie upow ażnia nas do orzeczenia, że ja k o osobnik żyje.

K ażda istota żyjąca, czyli m ówiąc ogólnie każde żyjątko je s t także osobnikiem i także ustrojem , ale tu ta w ielka zachodzi różnica, że jeg o cząsteczki składow e są kom órkam i, to je s t istotam i ju ż nie n a w ieki w swojej b u ­ dowie u trw alonem i, ale przeciw nie ciągle się zmieniaj ącemi, przez n ieustan ny p rze­

pływ m atery i w ich w nętrzu. W chodzi tam w nie bez p rz erw y coraz now e t w o r z y w o ja k o p o k arm odżywczy, p rzek ształca się w nich w odpow iedni sposób i zm ienione w yrzucane byw a znow u n azew nątrz ja k ty l- ko nie może się ju ż dalej przerabiać;-—a ta ­ ki to w łaśnie nieustanny p rz y p ły w m ateryi, k tó ry o d ż y w n o ś c i ą zowiemy, je s t w ybi­

tn ą cechą wszystkiego co żyje i dopóki żyje.

Jeżeli w p ierw otnym k ry sz ta łk u znajduje się ustalona rów now aga sił i cząsteczek, to tu przeciw nie ru c h nieustanny i celow a czynność panuje. W k ry sz ta łk u w łada wy­

raźnie statyczny a w kom órce dynam iczny elem ent, — a stąd też k ry sz ta łe k nie prze­

istacza się sam w sobie, nie zm ienia k sz ta ł­

tu stosownie do zbiorow ej potrzeby całej s woj ty kolonii, a służy je j tylko swą masą i swoją spójnią ze swemi sąsiadam i. Nie pow staje on z zarodka, lecz przez samo- rodztw o, nie w ytw arza w sobie siły robo­

czej, nie u jaw n ia ani czucia, ani popędu do czynu. J e s t w nim w praw dzie c o ś , co w a ru n k u je jeg o statyczną n a tu rę , ale to c o ś w kom órce do wyższej nierów nie do­

chodzi godności i staje się o sią, wedle k tórej cała się w ym iana m atery i i siły obraca.

K ry sz ta ł więc o całe niebo różni się od każdej, chociażby też najniższej, byle żyjącej istoty, a cała różnica w łaśnie się do w ym ia-

*ny m ateryi odnosi— daj m u w ym ianę m ate­

ry i, a w tedy dopiero będziesz m iał żyjątko, ale dopóki to nie nastąpi, stanow i on za­

wsze organizm m artw y, w praw dzie nieśm ier­

teln y , ale nie organizm żywy, chociaż z na­

tu ry swojej z góry n a śm ierć skazany, który się tym tylko sposobem od zupełnej zagłady ra tu je , że się sam odzielnie od g ien eracy i do gieneracyi odradza.

K rystalizacyja, j a k to w idzim y, w gruncie

sam ym rzeczy je s t różną od życiowego u p la­

stycznienia; popełnilibyśm y je d n a k błąd nie do przebaczenia, gdybyśm y na tem poprze­

s ta li, prześlepiając podobieństw o, ja k ie je m iędzy sobą łączy. K ażdy m in erał m a swą budow ę a więc je s t uorganizow aną istotą.

P rze z swoją krystaliczną form ę, oddziela on się od swego otoczenia, zw iera się sam w so­

bie i staje się osobnikiem w przyrodzie, ale zawsze jeszcze osobnikiem statycznym ,'s t a- ł o c z ą s t e c z k o w y m ; w żyjątku dopiero ów elem ent statyczny na dynam iczny się zm ienia, a w skutku tego w ystępuje z m i e n - n o c z ą s t e c z k o w o ś ć , sam odzielna prze­

róbka siły zrównoważonej na siłę żyw ą ro ­ boczą, sam odzielna twórczość, za k tó rą idą w szelkie inne zwierzęce czynności. — O rga- nizacyja w yprzedza życie w przyrodzie, a m inerał chociaż jeszcze własnem życiem n ie żyje, staje ju ż jednakże na pierwszym , najniższym szczeblu owej rozwojowej we wszechświacie drabiny, której szczyt wień­

czy świadom y sam siebie umysł.

W ykaż m i tylko, jak im b y się to mogło dokonać sposobem, ażeby się w elem entar­

nym kry ształk u statyczna rów now aga sił drobinkow ycli zerw ała i rozruszały się na­

ra z składow e jego cząsteczki; — ażeby czą­

steczki te potem zaczęły ze sobą wchodzić w różne chemiczne związki, któreby trzeba było w interesie całości ciągle usuw ać i co­

raz zastępować świeżemi; — a zaraz się za­

m iana m artw oty na życie w mojem ro zja­

śni pojęciu i sam orodność istot żyjących, stanie się tylko dalszym ciągiem sam oro- dztw a kryształu.

N r 2 1 . _

0 ZASTOSOWANIU SPEKTROSKOPU

DO BADAŃ

METEOROLOGICZNYCH.

;

P O D A Ł

A. MATUSZEWSKI.

O prócz w iadom ych zastosowań spektro­

skopu do badań chemicznych i astronom i­

w

s z e c hś w i a t

.

(3)

W SZECHŚW IAT. 3 2 3 cznych, ważne to narzędzie zostało także za­

stosowane do przepow iadania pogody.

W iadom o, że jeżeli zw rócim y spektroskop ku czystemu i pogodnem u niebu, to spostrze­

żemy zw yczajne widmo słoneczne ze wszy- stkiem i jeg o barw am i, poprzerzynanem i zna- nem iczarnem i linij am iF raunhofera. W skład n;iszej atm osfery wchodzi zawsze pew na ilość p ary wodnej w postaci niewidzialnego gazu, od ilości której zależy zjaw isko de­

szczu; jeżeli pow ietrze przy pewnej tem pe­

ra tu rze je s t nasycone param i w odnem i, wówczas najm niejsze obniżenie tem peratury spraw ia tłoczenie się chm ur, będących bez­

pośrednią przyczyną deszczu. P ojm ujem y więc ja k ważną je s t rzeczą ścisłe ocenienie ilości p ary wodnej w pow ietrzu—m ierzenie jeg o wilgotności. P rz y rz ą d y służące do mie­

rzenia wilgotności, ja k o to: higrom etry, psy­

chrom etry, są w zw iązku tylko z nieznaczną częścią naszej atm osfery; będąc umieszczone stosunkowo blisko pow ierzchni ziemi, mogą nam w skazyw ać zm iany wilgotności w w ar­

stwie po w ietrza, położonej bezpośrednio przy ziemi. Przeciw nie, spektroskop zw ró­

cony ku niebu, pozw ala nam uskutecznić ścisłą analizę sym ptomatów, ja k ie atmosfera u k ry w a w najgłębszych sw ych obłokach.

P a trz ą c przez spektroskop i skierow aw szy I go na najjaśniejszą część niebios, w widmie ujrzym y pew ne paski czyli linijc ciemne, wy wołane przez obecność p ary wodnój w po­

w ietrzu; przedstaw iają się one pod tą posta­

cią dlatego, że p a ra w odna pochłania pewne prom ienie wchodzące do składu widm a sło- j necznego i dlatego też zowiemi je linijam i pochłonięcia (a b so rp c y jn e m i). Poniew aż przyczyn;} owych linij je s t w yłącznie para w odna w pow ietrzu zn ajdująca się, od któ-

i

rój zjaw isko deszczu zależy, przeto nazwano je l i n i j a m i albo p a s k a m i d e s z c z o w e - |

mi . Te ostatnie znajd u ją się w rozmaitych częściach widma, ale głównie zw racać nale-

i

ży uw agę na te, które w postaci mniój lub j więcej szerokiej smugi zn ajd u ją się między | żółtą i pom arańczow ą częścią widma, blisko

j

czarnój linii, oznaczonćj w widmie pod na­

zwą linii sodu czyli linii D. Jednem sło­

wem dla nas praktyczne pod tym względem znaczenie posiada czerwona, pom arańczow a i żółta część w idm a z jeg o linijam i, albo­

wiem najw ażniejsze smugi deszczowe leżą

m iędzy linijam i C i D (N r 1). Zwróciwszy spektroskop k u pogodnem u niebu i obserw u­

ją c powyżej wymienione części widm a (N r

1

i

2

), spostrzeżemy w czerwonej jego części bardzo ciemną linij ą B, potem C, dalej wie­

le delikatnych linij a, nakoniec w zm ianko­

waną linij ą D.

Jeżeli pow ietrze je s t wilgotne, to przy li­

nii C z prawój jój strony, idąc ku linii a spo­

strzeżem y ciemną, grubą lin iją s (N r 3), a przy linii D , niedochodząc do niej, po­

dw ójne ciemne linij e r r , k tó re to linij e pod­

czas bardzo w ilgotnego stanu pow ietrza są bardzo silne. N akoniec poza liniją D wy­

stępuje w yraźnie sm uga d. C ała więc obser­

wacyj a spektroskopem polega na oznaczeniu natężenia owych linij deszczowych, a tym sposobem otrzym ania ważnej wskazówki o stanie górnych w arstw atm osferycznych.

Jeżeli w spektroskopie linije deszczowe w y­

stęp u ją dosyć wyraźnie, je s tto oznaką, że ilość p ary wodnej zaw artej w pow ierzu, je s t znaczna, co w zw iązku ze stanem tem pera­

tu ry pow ietrza pozw ała nam zawnioskować 0 wielkiem praw dopodobieństw ie deszczu.

T em p eraturę m ierzym y term om etram i, umie- szczonemi zw ykle w niewielkiej odległości od pow ierzchni ziemi i ich wskazania, n atu ­ ralnie, muszą się różnić od tem p eratu ry w arstw wysokich. O słabienie natężenia smu­

gi rr, p rzy jednakow ości wszystkich innych w arunków , je s t oznaką pogodnego stanu a t­

mosfery. D la osób niew praw nych w tego rodzaju badania, obeznanie się z owemi li­

nijam i deszczowemi, ich natężenie i odróżnie­

nie ich od innych linij w idm a słonecznego, zrazu przedstaw ia pew ną trudność, którą j e ­ dnak łatw o pokonać w sposób następujący.

Należy w ybrać w tym celu dzień w ilgotny 1 deszczowy, ale w którym bysłońce od czasu do czasu można obserwować, kiedy ono zjaw ia się w przerw ach m iędzy obłokam i. K ieruj emy w tedy spektroskop k u niebu i dobrze p rz y ­ p atru jem y się linij om w widmie, następnie umieszczamy arkusz białego papieru, w pe- wnćj odległości od spektroskopu w ten spo­

sób, aby prom ienie światła, bezpośrednio idące od słońca, padając na niego, po odbi­

ciu się przenikały do szczeliny spektrosko­

pu. W tym razie widzimy widmo słoneczne

z jeg o linijam i, ale paski deszczowe okażą

(4)

się bardzo słabemi, niew yraźnem i, a tym spo­

sobem pow tórzyw szy k ilk a razy podobne po­

stępowanie, przekonyw am y się, czy rzeczyw i­

ście w atm osferze zjawiają, się owe paski de­

szczowe czy nie. Je ś li sm ugi deszczowe, szcze­

gólniej r i r są bardzo słabe i delikatne, to nie potrzebujem y obaw iać się deszczu w bliż­

szym czasu peryjodzie; jeżeli przeciw nie, są.

one bardzo szerokie i ciemne, to z w szelkiem praw dopodobieństw em możemy zaw niosko- wać, że deszcz nastąpi najpóźniej w 4 do

6

godzin. G dy smugi deszczowe w ystępują

3 2 4 N r 21.

wać zjaw isko w spektroskopach urządzo­

nych odpowiednio, a takiej m ałej objętości, że można je umieścić w kieszeni. W osta­

tnich czasach R and C apron, znacznie tako­

w y spektroskop ulepszył i za jeg o pomocą, przepow iednie odnośnie do stanu pogody od­

znaczyły się zadziw iającą wiernością. R ó­

wnież można polecić spektroskopy w yrabia­

ne w M onachijum przez zakład R einfeldera i Ile r tla , w których czerwona, najw ażniej­

sza d la wyżej w zm iankow anych celów, część w idm a, może być bardzo łatw o sprowadzo-

W SZECHŚW IAT.

/Y.7 B C a

J f ' 2

Czerwony koniec w idm a słonecznego z dcszczowemi paskam i.

N. 1. P rz y w ysokiem położeniu słońca.

N. 2. P rz y niskiem położeniu słońca i suchym stanic pow ietrza.

N. 3. P rz y niskiem położeniu słońca i w ilgotnym i ciepłym stanio pow ietrza.

silnie po obu stronach linii D , wówczas część żółtego widma, n a której zn a jd u je się lin ij a j D , u kazu je się ja k o pasek ja sn y , na którym sam a linij a D zarysow uje się w yraźniej. J e -

j

żeli więc lin ija D je s t w yraźniejszą niż lini- j j a F , w tedy p rędko spodziew ać się można

deszczu; jeże li przeciw nie, stanie się słabszą,

1

je stto pew na w skazów ka, że deszcz nie na­

stąpi przed upływ em

1 2

godzin.

B adaniam i spektroskopow em i w celach m eteorologicznych, zajm uje się przew ażnie szkocki astronom P iazzi Sm yth. L ubo zw y­

czajny, dobry i silny spektroskop może być użytym do wyżej w zm iankow anego celu, j nierów nie je d n a k w yraźniej m ożna obserwo- j

n a n a środek pola widzenia, a tym sposobem w ygodniej badana.

O BUDOWIE I ROZWOJU

PRZEDROSTKA WIDŁAKÓW

(LYCOPODIACEAE) p odał S. G r o s g I i k .

Pom im o licznych usiłow ań botaników, hi-

sto ry ja rozw oju w idłaków (Lycopodiaceae),

(5)

N r 21.

pozostała dla nas tajem nicą. J a k się ze spo­

ry rozw ija przedrostek, w ja k i sposób na tym ostatnim pow stają organy płciowe i ja k się z ja jk a w ytw arza roślina bezpłciowa — na te pytania nie m am y dotychczas zadaw al- niającćj odpowiedzi. Ju ż w praw dzie w ro ­ ku 1858 udało się znakom item u profesorowi de B arem u '), po w ielokrotnych próbach bezowocnych obserw ow ać kiełkow anie spor w idłaka sapiskowego (Lycopodium inunda- tum); lecz m łode p rzed ro stk i obum ierały na stadyjum k ilk u zaledw ie kom órek i wszel­

kie usiłow ania, m ające na celu otrzym anie więcej rozw iniętych przedrostków okazały się bezskutecznemi.

P ierw sze światło na historyją rozw oju tej g ru p y roślin, rzu cił F an k h au ser 2) przed 12-tu laty, we W rześniu ro k u 1872, znalazł F an k h au se r w Szwaj caryi, pom iędzy mcha­

mi, cztery zupełnie rozw inięte przedrostki w idłaka jałow cow atego (Lic. annotinum ), z których, niestety je d e n tylko był dobrze zachowany. P rzed ro stek ten przedstaw iał żółtawe, bezchlorofilowe ciałko, o postaci ce­

bulko watej, z m ałem i włoskam i korzeniow e- wemi. N a górnej stronie przedrostka, po­

grążone w tkance, znajdow ały się liczne płodniki (antheridia), wypełnione m acierzy- I stemi kom órkam i, z których się w ytw arzały ciałka nasienne (sperm atozoidy), o kształcie niew yraźnym . O rganów żeńskich czyli ro­

dni (archegonia) przedrostek nic posiadał;

ze względu je d n a k na to, że w zw iązku z przedrostkiem znajdow ała się m łoda ro ­ ślinka, F an k h au se r w yciągnął wniosek, że przedrostki w idłaków są obupłciowe, że za­

tem w idłaki— w brew hipotezie S p rin g a 3) — w ytw arzają tylko je d e n gatunek zarodni­

ków, czem się różnią od pokrew nych sobie Isoetaceae i Selaginelleae, które w ytw arzają m ałe męskie m ikrospory i duże żeńskie ma- krospory.

T yle tylko wiadomo było, odnośnie do ro-

') De B ary: U eber die K eim ung der Lycopodia- ceen (B erichte der naturfil. Gesel. zu F re ib u rg i. Br.

1858, zeszyt IV).

2) Fankhauser: U eber den V orkeim von L ycopo­

dium (Bot. Zeitg. 1873, N r 1).

3) Spring: M onographie de la fam ilie des Lycop.

(Mem. de 1’A cad. roy. belgifjne, 1842 i 1849).

325 zw oju widłaków, do końca ro k u zeszłego.

W ostatnich atoli czasach,znajomość tój g ru ­ py roślin została posuniętą naprzód, dzięki dw um nowym , dość ważnym pracom , z k tó ­ rych je d n a dotyczy budowy przedrostka, dru g a zaś—jeg o rozwoju.

W pierw szym tegorocznym num erze „Bo- tanisclics C en tralb latt“, opisuj e D r II. B ruch- m ann ') budowę anatom iczną przedrostka Lycopodium annotinum , znalezionego w Lo­

sie turyngijskim dnia 4 S ierpnia roku zeszłe­

go. P ośród mchu zauw ażył D r. B ruchm ann egzem plarz L. annotinum , w pobliżu które­

go były zakopane w ziemi trzy podługow a- te cebulki koloru brudnobiałego, które się okazały przedrostkam i tej roślinki. Długość ich wynosi 4 — 5 m m , szerokość 2 —'3 mm, wysokość zaś

2

mm. A u to r odróżnia na przedrostku dwie części: górną czyli rozro- dow ą i dolną czyli wegietacyjną. Część roz­

rodcza zaw iera wielką ilość, płodników (an­

theridia), odróżniających się od otaczającej tk an k i ciemną zawartością. K om órki tk an ­ ki otaczającój, posiadają treść wodnistą, j a ­ sną i zarówno j a k reszta przedrostka chlo­

rofilu nie zawierają.

Część w egietacyjna przedrostka w ypeł­

niona je st substancyjam i odżywczemi, nada- jącem i je j ciemny koloryt. W tej części od­

różnia B ruchm ann cztery w arstw y tkanek.

W a rstw a sąsiadująca z częścią rozrodczą składa się z kom órek podługow ato-okrą- głych, pom iędzy którem i znajd ują się liczne przestrzenie m iędzykom órkowe i zaw iera najw ięcej substancyj odżywczych. K om ór­

ki tej w arstw y są wypełnione tłuszczami, które m askują resztę zaw artości kom órko­

wej. Dopiero po usunięciu tłuszczu przy pomocy alkoholu, występuje na ja w ziarn i­

sta protoplazm a, w której obok substancyj azotowych znaj duje się mnóstwo ziarnek kro­

chm alu, zabarw iających się od jo d u na ko­

lo r fijoletowy. F ijoletow e zabarw ienie ma miejsce tylko po uprzedniem usunięciu tłu ­ szczu.

Powyższa w arstw a graniczy z tkanką, zło­

żoną z kom órek słupkowatych, mających po­

łożenie prostopadłe do powierzchni p rz ed ­

*) Dr. II. Bruchmann^ Das P ro th aliu m yon L y ­ copodium (Bot. C entralbl. T. X XI str. 23).

W S Z E C H ŚW IA T .

(6)

3 2 6 w s z e c h ś w i a t . N r 21.

rostka. Zarów no kom órki słupkow ate ja k i tabliczkow ate posiadają, cienkie błony i za­

wierają, dużo tłuszczu, po usunięciu którego w ystępuje siateczka bezziarnistćj protopla- zmy, zab arw iająca się od jo d u na kolo r b ru ­ natny. W e w szystkich kom órkach p rz ed ­ rostka zn a jd u ją się w yraźne ją d r a z ją d e r- kam i.

C zw artą w arstw ę części wegietacyj nej przed ro stk a przedstaw ia naskórek. K o m ó r­

ki n askórk a zaopatrzone są we w łoski ko­

rzonkow e, k tórych długość przew yższa d łu ­ gość całego p rzedrostka. W łoski korzonko­

we zrastają się z substratem , przyczem cy­

lindry czn a form a ich kom órek przechodzi stopniowo w niepraw idłow ą. Ze w zględu na tę okoliczność, że przed ro stek wcale chlo­

rofilu nie posiada, a pomimo to zaw iera du ­ żo substancyj odżywczych, B ruchm ann u trz y ­ muj e, że w łoski korzonkow e, oprócz wody pobierają jeszcze substancyje organiczne z g ru n tu , że zatem p rzed ro stk i w idłaków odżyw iają j a k saprofity. N a korzyść tego poglądu autora przem aw ia i ten fakt, że od­

k ry te we w łoskach kom órkow ych saprofi- tów (np. storczyków ) grzybnie^ m ające za­

pew ne znaczenie p rz y przyjm ow aniu p o k a r­

mu, w ystępują rów nież we włoskach kom ór­

kow ych badanych przedrostków .

W w arstw ie rozrodczej p rz ed ro stk a z n a j­

duje się mnóstwo płodników (a n th e rid ia), m ających postać ow alnych w oreczków . Środkow e w oreczki płodnikow e są n ajw ię­

ksze, woreczki zaś obwodowe są bardzo m a­

łe. Sąsiednie płodn ik i o d graniczają się w za­

jem nie je d n ą w arstw ą kom órek, takaż w a r­

stw a kom órek lub też kilk a w arstw p o k ry ­ w a płodniki z góry, lecz te, w m iarę d o jrze­

w ania płodników , stopniowo zanikają. W n ę­

trze p łod nika zajm uje kom órka osiow a(C en- tralzelle) bogata w substancyj e odżywcze.

D zieląc się we wszystkich k ierun kach, ko­

m órka osiowa rospada się n a m nóstwo ko­

m órek okrągłych. K a żd a z tych ostatnich traci w krótce błonę i dzieli się na dziesięć lub więcej m ałych kom óreczek bezbarw nych, z który ch dopiero pow stają ciałk a nasienne (sperm atozoidy), poruszające się z w ielką prędkością. C iałk a te są n a jed n y m końcu zaostrzone, dochodzą je d n a k tak niezna­

cznych rozm iarów , że p rz y najw iększych n a­

w et powiększeniach nie sposób rospoznać cech właściw ych ciałkom nasiennym .

Jak k o lw iek powyższy sposób tw orzenia się sperm atozoidów, nie zgadza się z fakta-

! mi opisanemi u innych naczyniowych, u któ ­ rych kom órki pow stałe z kom órki osiowej, przeobrażają się w sperm atozoidy bez uprze­

dniego dzielenia, niem niej taki sposób wy­

tw arzan ia ciałek nasiennych, obserw ow ał au to r w płodnikach w szystkich trzech przed­

rostków.

Jednocześnie z ukazaniem się powyższej pracy, znany b otanik T reub, ogłosił p ierw ­ szą część swych „E tu des su r les L ycopodia- cees“ ’), zaw ierającą badania nad sposobem kiełkow ania spor Lycopodium cernuum . S przy jające w arunki klim atyczne Jaw y , gdzie au to r badania swe przeprow adził, do­

zw oliły T reubow i obserwować cały szereg zm ian, ja k ie przechodzi spora od początku kiełkow ania do utw orzenia dojrzałego p rzed ­ rostka. P ierw sze stadyja rozw oju p rzed ro ­ stk a L . cernuum zgodne są z rozw ojem L.

inundatum , opisanym jeszcze przez de B a- rego. T etraedryczne spory L . cernuum , zaczęły kiełkow ać w miesiąc po zasiewie.

Z ew nętrzna błona zarodnika czyli exospo- riu m pęka na trzy p łatk i i z niej w ystępuje błona w ew nętrzna czyli endosporium w po­

staci w oreczka, k tó ry się dzieli na dwie ko-

| m órki. D olna (Basalzelle, de B ary; la po-

| sterieure, T reub ), pozostaje bez zm iany, gór-

| n a zaś (Scheitelzelle de B., l’an terieu re T r.), dzieli się przegródkam i poprzecznem i i po- dłużnem i n a k ilk a kom órek, tw orząc ja jo ­ w aty p rzed ro stek (tubercule, T reub). Z ko­

m órki w ierzchołkow ej młodego p rzed ro ­ stk a w yrasta kró tk a n ić wielokomórkowa, n a której się w krótce ju ż rozw ija płodnik.

P r z y hodowli w miejscu zacienionem, nić ta znacznie się w ydłuża, w zw ykłych zaś w a­

ru nk ach przechodzi w organ cylindryczny, na którego końcu powrstają w yrostki na- k ształt korony, tak, że przed ro stek składa się obecnie z części jajo w atej (interculum ), cylindrycznej i korony. C ały przed ro stek przedstaw ia prostostojące ciałk o, m ające około

2

m m wysokości i jed en i pół m m śre­

') A nnales du ja rd in botaniąue de Buitenzorg,

t. IV, 1884.

(7)

N r 2 1 . w s z e c h ś w i a t . 3 2 7 dnicy. Część ja jo w a ta z dolni}, częścią, cy­

lindryczną rozw ija się pod ziemią, posiada w skutek tego kolor bladożółty i zaopatrzo­

na je s t we włoski kom órkowe. W kom ór­

kach tych ostatnich, zgodnie z obserwacyj a- rni D ra B ruchm anna, konstatuje p. T reub obecność grzybni, k tó rą zalicza do rodzaju P y th iu m *). W iększa część cylindryczna w raz z koroną rozw ija się nad ziemią i za­

barw iona jest na zielono.

W około części cylindrycznej, tuż pod ko­

roną, g ru p u ją się w postaci wieńca płodniki (antheridia) i rodnie (archegonia), których budow a i rozwój niczem się nie różni od bu ­ dowy tychże organów u paproci, z grupy M arattiaceae i Ophioglosseae. Szkoda wiel­

ka, że T reu b nie obserw ow ał zupełnie rozw i­

niętych ciałek nasiennych, co wobec nader wątpliw ych danych D ra B ruchm anna było­

by wielce pożądanem.

Z apłodnienie ja jk a , zarów no ja k rozwój jeg o w roślinie bezpłciowej, ma być przed­

miotem drugićj części „E tudes“ , k tórą autor obiecuje w krótkim czasie drukiem ogłosić.

Znaczna różnica w budow ie przedrostka Lycopodium cernuum , opisanego przez T re u b a (przedrostek prosty, bardzo m ały, z trzech części złożony, przew ażnie nadzie­

mny, na zielono zabarw iony, z zewnętrznem ugrupow aniem organów płciowych) i Lyco- | podium annotinum F an k h au sera i B ru ch ­ m anna (przedrostek na ziemi leżący, w ielko­

ści laskowego orzecha, nie rosczłonkow any,

j

podziem ny, bez chlorofilu, z w ew nętrznem ugrupow aniem organów płciowych), m ogły- | by naprow adzić nas na myśl, że przedrostki, znalezione przez ostatnich dw u badaczy, nie należą v c a le do rodziny widłaków, gdy-

j

by nie ta okoliczność, że przedrostek, opisany j przez F an k h au sera, znajdow ał się w z wiąz- ! ku z m łodą roślinką. Z tego pow odu — j e ­ żeli powyższe opisy są zgodne z praw dą — j należy przyjąć że p rzedrostki w idłaków eu­

ropejskich rozw ijają się w odm ienny spo­

sób i inną posiadają postać, aniżeli przedro-

1

*) Podobny g rzy b znaleziony został przez Sande- becka w przedrostku skrzypów (Equisetum ) i opisa­

ny przez tegoż pod nazw ą P y th iu m E quiseti w Bei- traege zur Biologie d er Pflanzen von F erd . Cohn.

1875.

stki widłaków egzotycznych, do których na­

leży Lycopodium cernuum . P rzypuszczenie to ma pew ną podstawę, ze względu n a to, że w ostatnich czasach w pływ w arunków zew nętrznych uznany został za czynnik b a r­

dzo ważny przy rozw oju istot ożywionych, głów nie zaś p rzy kształtow aniu się św iata roślinnego.

Pom im o je d n a k tak w ybitnych różnic b u ­ dowy, będące w mowie przedrostki L yco­

podium cernuum i annotinum , przedstaw ia­

j ą godne uw agi podobieństwo z tego wzglę­

du, że oba zaw ierają je d e n i ten sam g atu ­ nek grzyba, któ ry wszakże nie w yrządza swemu gospodarzowi żadnej szkody i k tóry w edług T reuba powinien być raczej za to­

w arzysza pożytecznego, aniżeli za pasorzyta uważany. W ja k i sposób grzyb ów dostaje się do w nętrza przedrostka, ani Treub ani B ruchm ann zauw ażyć nie byli w stanie. To tylko pewne, że kom órki, grzyb ów zaw ierają­

ce, niczem się nie różnią od innych kom órek, protoplazm a ich nie obumiera.—j a k to zw y­

kle byw a z protoplazm a kom órek zarażo­

nych,—ją d ro kom órki w ystępuje bardzo wy-

■ raźnie i żadnym zmianom patologicznym nie ulega ‘). Oczywiście m ainy tu do czy­

nienia ze współką, założoną w celach zobo- pólnój korzyści.

I M A H C I P KARTOFLE

I J E J STOSUNEK

DO CHORÓB ZARAŹLIWYCH W OGÓLNOŚCI.

1’KZEZ

prof. Edwarda Strasburgera.

(Ciąg dalszy).

A teraz p rzyjrzy jm y się pow staw aniu za­

rodników na w ybiegających nazew nątrz strzępkach grzybkowych, abyśmy przez to poznać mogli w arunki, które przyczyniają się skutecznie do szybkiego ich rospraszania.

S trzępka, m ająca w ydać zarodniki, rozgałę­

’) D r II. Bruchm ann: Das P ro th aliu m von Lyco- podium . N achtrag (Bot. C e n tra lb la tt, T. XXI str.

i 309).

(8)

W SZECHŚW IAT.

zia się w górnej swej części, na kilk a odnóg zwykle. G rubość strzępki od spodu k u je j w ierzchołkom zm niejsza się. K ońce poje- dyńczych gałązeczck strzępki pęcznieją tak, iż na ich w ierzchołkach pow stają banieczki, kształtu cytryny. G dy każda tak a cy try n k a dosięgła ju ż ostatecznej swój wielkości, od­

grodzoną zostaje od gałązki, na którćj wy­

rosła, przez ściankę poprzeczną. G ałązk a rośnie w tedy dalej, w bok od tej przegródki,

P h y t o p h o r a i n f e s t a n s . A — strzęp k i zaro- dnikonośne, w ychodzące ze szparek na dolnej po­

w ierzchni liścia kartofla. B — zarodnik. C — zaro­

d n ik dzielący się. D — pływ ka.

lecz w m iarę dalszego swego w zrostu sk rz y ­ w iony nieco k ieru n e k zam ienia się na osio­

wy, tak, iż w ierzchołkow a przedtem cy try n ­ k a na bok odsuniętą zostaje; na w ierzchu przedłużonej w ten sposób gałązki nowe tw orzy się nabrzm ienie, now a pow staje cy­

try n k a. W tak i sposób n a każdem odgałę­

zieniu strzępki zarodnikow ej pow staje po kilk a cytrynkow atych baniek, je d n a po d ru ­ giej. N abrzm ienia te w życiu grzybka, są za­

rów no owocem j a k i nasieniem , z którego no­

wy grzybek w yrosnąć może, a więc utw orem , k tó ry nauko wo zowiemy z a r o d n i k i e m lub s p o r ą . Doj rzałe zarodniki odpadaj ą z wszel­

ką łatwością od swego trzo n k a czy też szy- p ułki; najlżejszy przeto w ietrzyk unosi je i rozrzuca dokoła, deszcz zaś otrząsa je i zrzu ca czy to n a sąsiednie listki czy na zie­

mię, a także w k roplach swych w prost na niższe liście i n a ziemię przenosi.

K iełkow anie zarodnika odbywać się może jed y n ie, gdy pow ietrze ma dość w sobie w il­

goci. Jeśli spora zetknie się z k ropelką wo­

dy, to pod jó j dobroczynnym wpływem p rzekształca się ju ż po p a ru godzinach, ba n aw et —■ p rzy odpow iednio wysokiej tem pe­

ra tu rz e —ju ż po upływ ie godziny na drobne p ł y w k i , t. j . n a ciałka, m ające własność sa­

m odzielnego żeglow ania w wodzie. O O P ro to - plazm atyczna zaw artość spory rospadła się przytem na nieokreśloną ilość (najczęściej

8

do 16) sam oistnych pływ ek. N astępnie pę­

k a zewnęti-zna b łonka zarodnika na w ypu- klonym biegunie cytrynkow atego ciała, a od­

dzielne części w ychodzą, w ysypują się. P r z y j­

m ują one w wodzie k ształt gruszko waty, bliższe zaś ich zbadanie odkryw a obecność p ary rzęs, wychodzących z jedn ej strony ciałka każdej pływ ki, w dw u w prost przeci­

wnych kierunkach. R zęski te, niesłychanie delikatne a cienkie, w net poczynają się po­

ruszać, a w yw ijając niemi odpowiednio, pły w k a oddala się i bieży swobodnie w wo­

dzie. P o pew nym je d n a k czasie, pły w k a przestaje się poruszać, trac i ruch. Z auw a­

żyć tu muszę mimochodem, że przyom ów io- nein powyżej tw orzeniu się pływ ek roślin­

nych, spotykam y się ze zjaw iskiem , wielce ciekawem , a pośród roślin niższej organiza- cyi bardzo pospolitem; mam tu im m yśli po­

w staw anie poruszających się swobodnie sa­

m odzielnych elem entów roślinnych. Z jaw i­

sko to zdum iewającem wydać się może czło- wiekow i niew tajem niczonem u w te piękne spraw y przyrody, gdyż zw ykł on w yobra­

żać sobie rośliny, j ako zasadniczo wszelkie­

go ru c h u samoistnego pozbawione. I rze­

czywiście, daw niej sądzono, że zdolność do ru ch u w yłączną je s t własnością św iata zwie­

rzęcego. Że je d n a k tak nie jest, dziwić nas

obecnie nie pow inno, skoro dziś powszechnie

I wiadom o, że w obu państw ach żywój przy-

I rody taż sama substancyja: zaródź czyli pro-

(9)

W SZECHŚWIAT. 3 2 9 toplazm a, stanowi zasadniczą m ateryj ą wszel­

kiego życia. Z arodniki, z których pow sta­

waniem na strzępkach zew nętrznych P h y - topthory zapoznaliśm y się powyżej, mogą.

w pew nych w arunkach w prost •— bez prze­

chodniej formy ply wkowej— kiełkow ać, wy­

puszczając bezpośrednio w ypuklający się coraz to znaczniej w yrostek, w formie wo­

reczka czy rureczki. D zieje się to wtedy, gdy zarodnik spoczywa na pow ierzchni wo­

dy; przeciwnie, zarodniki zanurzone całko­

wicie w wodzie, rospadając się, tworzą, re ­ gularnie opisane wyżej pływ ki. P o półgo- dzinnem mniej więcej żeglow aniu, pływ ki zatrzym ują się w miejscu. P rze z cały okres pływ ania śród wody, b yły one gołem i b ry ł­

kami zarodzi a obecnie odziew ają się (pokry­

w ają) dokoła cienką w arstw ą błonnika, sta­

ją c się w skutek tej zm iany zw ykłą ju ż ko­

m órką roślinną. W y tw o rzo n y z takiej pływ ­ ki okrągły zarodnik w tórny, kiełkuje dalej w ten sam sposób, j a k to czynić może nie­

kiedy zarodnik pierw otny. W ypuszczone przez sporę nazew nątrz o d r o s t k i przy le­

gają w net do nabłonka liści, na jak ich się znajdą i ostrze swego w ierzchołka zw racają ku nabłonkowym kom órkom . P o p aru go­

dzinach cieniutkie w ypuklenie młodego kieł­

ka w drążyło się w ściankę zew nętrzną na­

błonka, a po dalszych p aru .godzinach, ścian­

ka ta na wskroś przeszytą zostaje. W n et w zrasta i um acnia się koniec kiełka we wnę­

trzu nabłonkow ej kom órki, jednocześnie zaś zew nętrzne części wydłużonego kiełka opró- żnionemi zostają z zaw artości. Protoplazm a, przez cieniutki kanalik łączący, przelew a się całkowicie do środka; zarażenie nieszczęsne­

go liścia je s t czynem spełnionym . M łody kiełek grzybkow y rozrasta się w komórce nabłonkow ej, by, przebiw szy się przez we­

w nętrzną je j ściankę, módz w m iędzykom ór­

kowej osiedlić ^ię przestrzeni. T am , gdzie kiełek, w ypuszczony przez sporę, napotkał na otw ór sznurkowy, m ógł oczywiście posłu­

żyć się tą otvVa>rtą drogą, aby się dostać do w nętrza. P o k ilk u dniach zaledw ie, grzy­

bek, k tó ry złośliwie we w nętrzu rośliny w sposób powyższy osiedlić się zdołał, może ju ż owocować.

J a k dalece pomyślne w arunki w pływ ać tu mogą i muszą na szerzenie się i potęgo­

wanie zarazy, możemy sobie teraz dokładnie

przedstaw ić. Powiedzieliśm y, że gdy po­

w ietrze je s t wilgotne, z każdego otw orka szparkowego dolnej pow ierzchni liścia w y­

chyla się w obrębie plam ek b runatnych po jed n ej lub po kilk a naw et strzępek zaro- dnikodajnych. P om ijając w liściu powierz­

chnię górną, zatrzym ajm y się tylko na dol­

nej. C entym etr kw adratow y tej pow ierzchni liścia w ykazuje conajm niej 26000 szparko­

wych otworów. Jeśli przyjm iem y, że k a­

żdej szparce odpow iada pięć choćby tylko zarodników , siedzących na strzępkach grzyb­

kowych — co nie je s t cyfrą zawysoką, — że dalój z pojedynczego zarodnika po ośm ty l­

ko tw orzy się pływ ek, to doniosłym i wymo­

wnym wynikiem liczbowego takiego rachun­

k u będzie, że każdy centym etr kw adratow y zarażonej pow ierzchni liścia, przy w arun­

kach sprzyjających, pokryw a się na dolnej tylko stronie przeszło stutysięcznym tłumem zarodników , z których więcej niż m ilijon w ytw orzyć się może pływ ek, t. j . zdolnych do nowego życia zarodków grzybkowych!

K ażdy z tych życia rozsadników może po k ilk u dniach w ydać now y m ilijon pływ ek nowego pokolenia, a to nam dostatecznie tłum aczy szybkie, nagłe— rzec można—ros- pościeranie się groźnej „ z ara zy .'-

Prócz liści, z postępem czasu podlegają jeszcze chorobie korzonki liści i części łodygi; tk an k a ich zam iera w śród tych sa­

mych okoliczności, w ja k ic h zagładzie ule­

gają liście. Jak o ogniska dalszej zarazy wszakże, tak korzonki ja k łodygi, mniej są niebespiecznemi, gdyż ilość szparek je s t tu znacznie mniejszą. Szybko lub powoli—za­

leżnie od pogody — brun atn ieje i czernieje całe pole kartofli. G dy nastąpi pogoda su­

cha, zsycha się i roskrusza m artw a, stoczo­

na nać kartoflana na całym spustoszonym obszarze, gdy zaś pow ietrze panuje wciąż dżdżyste, gniją te zw łoki roślinne, dokoła woń szerząc w strętną.

S trzępki zjadliw ej P h y to p h th o ry nie roz-

| rastają się bynajm niej przez łodygę w dół, aż do bulw , będących celem naszej upraw y.

Podziem ne te części, czyli „kartofle“, zarażo- nem i zostają raczej przez spory grzybka, które na ziemię spadły lub spłókane zostały.*

A by je d n a k zarażenie tu zajść mogło, muszą koniecznie pewne nieodzowne istnieć wa-

i

runki. Zdarzyć się rów nież może, iż przy

(10)

chorej naci, kartofle same, t. j . bulw y, pozo- [ staną zdrowotni. O czywiście i w tym w y­

padku zbiór w ypadnie gorzej co do ilości, gdyż w zielonych częściach nadziem nej na­

ci, a nadew szystko w liściach, pow staje mą­

czka (s k ro b ia ) k arto fla, stanow iąca ów z praktycznego życia znany krochm al; stąd dopiero w zm ienionej nieco postaci, ja k o cu­

kier, w ytw orzona i gotow a m ateryj a n ap ły ­ wa do bulw , by się tam znow u na krochm al zamienić. Im później liście kartofla naw ie­

dzone zostaną przez chorobę, im wolniej ta ostatnia postępuje, tem m niejszą je s t strata, ja k ą ro ln ik ponosi na uszczupleniu zbioru.

W najw iększej liczbie przypadków , gdy choroba mocno je s t rozw in iętą w częściach zielonych, zaraza przenosi się i n a bulwy.

Ł atw ą je s t do stw ierdzenia rzeczą, że pom ię­

dzy drobnem i cząsteczkam i, stano wiącemi w ierzchnią w arstw ę ziemi ornej, pod chore- mi naciam i kartoflanem i, znajd u je się obfi­

tość w ielk a zarodników P h y to p h th o ry . Do bulw przedostają się one z w siąkającą wodą.

Jeśli zdrow e zupełnie kartofle zakopiem y w ziemi na k ilk a centym etrów głęboko, to, gdy z w ierzchu ziemię liśćmi chorem i p rzy ­ kryjem y i stale a um iarkow anie będziemy podlewać, przekonać się ju ż po krótkim cza­

sie będziemy mogli, iż bulw y dotknięte zo­

stały chorobą. K iełk i grzybka, biorące po­

czątek z zarodników , przeb ijają się przez b ru n a tn ą w arstw ę korkow ą, stanow iącą skórkę (obierzynę) kartofla, ta k samo zupeł­

nie, ja k to czynić potrafią względem nabłon­

k a liścia. C horoba i tu taj szerzy się dokoła m iejsca zarażonego. G rzybnia i-ozrasta się m iędzy w ielkiem i kom órkam i bulw y, w ypeł- nionem i ziarnk am i krochm alu, podobnie, ja k się ro z w ija ła w m iędzykom órkow ych liścia przestrzeniach. P o w ierzch n ia chorej bulw y w ykazuje b ru n a tn a we, trochę zapa­

dnięte, pom arszczone plam ki różnej w ielko­

ści. Z bulw , o ile te nigdzie nie są skale­

czone, żadne n azew nątrz nie w ybiegają strzępki, zaro d n ik i się tu nie tw orzą, gdyż do owocowania nietylko w ilgoci lecz obfite­

go także dostępu p ow ietrza potrzeba. Skoro wszakże schorzałą bulw ę w ydobędziem y z ziemi, roskrajem y, a części pokrajanego kartofla pod kloszem um ieścim y, w net po­

k ry w a ją się pow ierzchnie świeżych p rzek ro ­ jó w licznemi strzępkam i zarodnikow em i. Je - |

3 3 0

i śli cały, nieuszkodzony kartofel długo w wil- gotnem pozostaw ać będzie pow ietrzu, to wreszcie strzępki zarodnikonośne mogą się naw et przez w arstw ę brunatną, korkow ą, przedrzeć i nazew nątrz w ystrzelić. P rz y zbiorze t. j. przy kopaniu kartofli, choroba w bulw ach niczem się niem al nie ujaw nia i do jej uw idocznienia potrzeba, aby pora dżdżysta trw a ła przez czas bardzo długi, gdyż wtedy, w ziemi jeszcze, choroba w swym rozw oju w yw ołuje zupełne gnicie kartofli.

Niestety, w m iejscach w ja k ic h zazwyczaj przechow yw ane są kartofle przez zimę, cho­

roba najczęściej dalej się posuw a i często jaknajw iększe zrządza szkody. N iejednem u zapew ne wiadomo z gospodarskiego doświad­

czenia, że w latach, w których powszechnie na kartofle grasow ała zaraza, ziem iopłody te, w piw nicach szczególniejszą do gnicia m ają skłonność. P rzeg niłe kartofle, gdy przeschną, marszczą się i zapadają do środ­

ka, kruchem i jednocześnie się stając; p rzy dłuższej natom iast wilgoci zm ieniają się na cuchnącą, mazistą, j a k przegnojony nawóz masę. Nawiedzone przez grzybnię P h y to ­ ph th ory bulw y kartoflane niezdatnem i są do stołu na pokarm ; kartofle takie mogą być j e ­ dnak użyte na cele techniczne. M ikroskopo­

we bowiem badanie stw ierdza, że ziarna k ro ­ chm alu, stanowiące głów ną treść zaw artości kartofla, przez czas bardzo długi opierać się mogą zniszczeniu czy roskładow i, tak, że na­

w et m azista, zgnojona masa, otrzym ana z przegnicia chorych kartofli zawriera dużo tych ziarn skrobiowych. Że zaś m ączka ta, ziarn isty ten krochm al, właśnie najbardziej cenną w kartoflach je s t częścią składow ą, szkoda przeto istotnie wszelką chorą bulwę odrzucać ja k o pozbawioną w artości. Z ara­

żone więc grzybkiem kartofle, należy suszyć w m iejscach przew iew nych, na sionce wy­

stawionych, poczem zaw arta w nich m ączka może odpowiednie znaleść spożytkowanie p rzy fabrykacyi gorszych gatunków k ro ­ chm alu i t. p. mączek, oraz dekstryny, sp iry ­ tusu i t. d.

J a k to ju ż okazaliśm y poprzednio, z a ro ­ dniki grzybka naszego k iełk ują zaraz, o ile m ają dostatek wilgoci. O dw rotnie, zarodni­

ki przechow yw ane w suchości tracą po u pły­

wie k ilk u tygodni swą zdolność do kiełko-

| wania. W yłączoną je s t tedy możliwość, N r 2 1 .__

W SZECHŚW IAT.

(11)

N r 21. WSZECHŚW IAT.

ażeby choroba m ogła u nas zim ować z roku

j

na rok, dzięki p rzetrw an iu tych zarodników , j Inne, blisko z P h y to p h th o rą spokrew nione, podobnież pasorzytniczo na roślinach żyjące a choroby pow odujące grzybki, zimować mogą snadnie zapośrednictw em zarodników trw ałych, w ytw arzanych drogą płciową.

Oczywiście podobnych urządzeń doszukiw ać się w ypadało i tutaj, dla P h y to p h th o ry . A n ­ gielscy badacze odkryli wrzekom o płciowe

J

powstawanie zarodników trw a ły c h , we­

w nątrz chorego liścia ja k o b y zachodzące, de B ary jed n ak , którego uznanej powadze stanowczo zaw ierzyć możemy, w ykazał, że owe w ykrycia dotyczyły ustrojów , żadnego z chorobą „zarazy“ zw iązku niemających.

Skoro zaś P h y to p h th o ra nie posiada własno­

ści utrw alan ia swego bytu na czas zimy przez w ydawanie odpow iednich zarodników trw a ­ łych, m usiałaby niechybnie zginąć za n ad ej­

ściem mrozów zimowych, gdyby je j od nie­

uchronnej zagłady nie rato w ała zdolność zachow yw ania życia w bulw ach kartofla­

nych, przez nią zarażonych. S trzęp ki P h y ­ tophthory we w nętrzu przechow yw anych po piw nicach i t. p. kartofli, rosną i w ydłużają się w czasie zimy; tu i owdzie uda im się wydostać na pow ierzchnię, co się najczęściej przy trafia na „oczkach"; w tedy następuje w ytw arzanie zarodników , a to w ystarcza, by zaraza na coraz to nowe przechodziła kartofle. T ym sposobem, z wiosną grzybek znów dostaje się na pole. T u łatw o zdarzyć się może sposobność, by grzybek znalazł m o­

żność owocowania i rozrzucania swych za­

rodników . D e B a ry dow iódł zresztą, że n i­

teczki grzyba z bulwyr, rosnąc ciągle, przejść mogą na m łody pęd kartoflany i zarazić w ten sposób m łodocianą roślinkę, która w net b runatnieje i w m łodym w ieku obu­

miera. Jed e n chociażby tylko pęd taki m ło­

dociany w ystarcza do w ytw orzenia form al­

nego ogniska zarazy, z którego zrazu powo­

li, później coraz to szybciej choroba wkoło się szerzy. Nie ulega wątpliwości, że mo­

żna, chore naw et zasadziwszy kartofle, otrzy­

mać zupełnie zdrow e zielone rośliny. Dane w arunki mogą bowiem sprawić, iż cały no­

wy urodzaj, pomimo użycia chorego m atę-

j

ry ja łu do sadzenia, zdrow ym najzupełniej będzie. N iew ątpliw ym z drugiej je d n a k sti-ony je s t faktem , że de B arem u udało się

z kartofli chorych w yprow adzić pojedyńcze zarażone pędy, a oczywistem je st ju ż prze­

cie, że je d n a tak a chora roślinka zarazić mo­

że całe pole, a naw et okolicę całą na zna-

| cznej przestrzeni. Rzecz się ma w tym wy­

padku zgoła nie inaczej, j ak wtedy, gdy po- jedyńczy w ypadek zawleczonej cholery sta­

je się rozsadnikiem strasznej, szerokie obsza­

ry pustoszącej klęski. Nie je s t bynajm niej nieodzownem, żeby strzępki P h y to phth ory z chorych zasadzonych kartofli rospościerać się wszędzie m iały na świeże pędy; możli­

wość je d n a k takiego przenoszenia się choro­

by istnieje, a więc jasnem jest, że bez pośre­

dnictw a zarodników trw ały ch choroba przez zimę może się u nas przechować. W ażny środek ochronny, w ynikający z właściwego rozpoznania przyczynowej n atu ry choroby, nastręcza się przeto n a tym znów punkcie:

aby clo sadzenia używać jedy nie kartofli (bulw), zupełnie zdrowych. Niestety, przy najw iększej naw et uwadze w tym kierunku, zajść jeszcze może wypadek, że pojedyńcze na kartoflu plam y tu i owdzie przeoczonemi zostaną, a więc, że m iędzy innemi chore tak­

że bulw y w ziemi się znajdą. Zapobiegać też rozw ojow i choroby można skutecznie w czasie zimy, przez trzym anie kartofli w miej - scu możliwie suchem i chłodnem , gdyż tym sposobem choroba przynajm niej się og rani­

czy i z kartofli, któreby nią były dotknięte, nie przeniesie się n a inne, zdrowo zebrane.

P ró cz tego, w w arunkach, które sprzyjają dobrem u przechow yw aniu się przez zimę kartofli, rozwój grzybka naw et we w nętrzu chorej b ulw y zostaje niekiedy pow strzym a­

ny. Z darza się w tedy i to naw et, że zdrow a część kartoflanej bulw y odgradza się od czę­

ści chorej przez podobną w arstw ę korkow ą, ja k ta, k tó ra stanow i zew nętrzną łupinę.

W raz ze zw iększającą się wilgocią, niteczki grzybka mogą przebijać w ytw orzoną w ten sposób w arstw ę ochronną; niczem w tedy nie tam ow ana choroba, posuwa i rosprzestrzenia się dalej.

( d . c. n.)

(12)

3 3 2 W SZECHŚW IAT. N r 21.

Korespondencie Wszechświata,

P u b l i c z n e d o r o c z n e p o s i e d z e n i e A k a d e ­ m i i U m i ej ę t n o ś c i w K r a k o w i e , d n i a 4 M a j a 18?5 r.

Tegoroczne uroczyste posiedzenie A kadem ii Umie­

jętn o ści w Krakowie, z powodu niedzieli p rz y p a d a ­ jące j 3 Maja, odbyło ' się w dniu i tego m iesiąca.

Zwyczajem la t poprzednich p rzybył n a tę uro czy ­ stość ze Lwowa zastępca P ro te k to ra A kadem ii JCW . arcyksięcia K arola-Ludw ika, J E . h r. A lfred Potocki.

W obec licznie zebranej publiczności, członków A ka­

dem ii, oraz znakom itszych osób m iejscow ych, zagaił on to posiedzenie w im ieniu P ro te k to ra . P rzez odda­

nie h o łd u p racy naukow ej la t poprzednich A kadem ii, w itał on to ognisko statecznych, a wysoce pow ażnych usiłow ań w ta k licznych k ieru n k ach w iedzy i badań naukow ych, w którem , w nieprzerw anej pM m ości cichego a w ytrw ałego tru d u , ro k przeszły pracu je na obecny, a obecny na przyszły. P lon zatem nau­

kowej p ra c y tak iej nie da się w ykazać m ia rą jed n o ­ rocznych postępów, lecz może być ty lk o oceniony sum ą wypadków osiągniętych z p ra c długoletnich, k tó ry ch chlubne dow ody sk ład ała dotychczas Aka- dem ija nasza. W te m też leży rękojm ia tego, że in- sty tu cy ja ta , ja k d o tąd ta k i zawsze odpowie szlache­

tn y m intencyjom najwyższego je j założyciela i ser­

decznym życzeniom kraju.

O dpowiedział n a to przem ów ienie P rezes A kade­

m ii D r J. M ajer. D ziękując za w yrazy w ypow ie­

dzianego uznania, a zarazem za dowody szczerej ży­

czliwości i opieki, jak ich in sty tu cy ja ta doznaw ała i doznaje od swego P ro tek to ra, zaznaczył on te d ro ­ gi, jak iem i ognisko nauki dąży ć pow inno do osią­

gnięcia ostatecznego swego celu, k tó ry nie w owo-

j

cach p racy jednorocznej, lecz w dalekiej dopiero wi­

dnieje przyszłości. Mowa czcigodnego Prezesa, pod­

nosząca znaczenie w naszem społeczeństw ie p racy [ n a polu nauk ścisłych, b y ła zarazem i p rogram em p ra c przyszłych A kadem ii, k tó ry je j te n sędziwy | a niespracow any n esto r nauki polskiej n ak reślił. Za-

j

w ie ra ła ona p rz y te m niejednę cenną i zbaw ienną J wskazówkę d la przyszłego n au k i kieru n k u , a zara- ' zem i dla p racy nowego pokolenia, którem u zalecał on przedew szystkiem w ytrw ałość, w yrozum iałość dla p ra c drugich, a surow y sąd w ocenianiu p ra c wła-

j

snycb.

Z kolei p orządku w ytkniętego p rogram em te j uro-

j

czystości, zab rał głos S ek retarz g ieneralny Ak. h r. i St. Tarnow ski. O dczytał on obszerne spraw ozdanie !

z ruchu, p racy i czynności członków A kadem ii, oraz jej kom isyj. O dkładając szczegółowe z te j części spraw ozdanie do osobnego m iejsca, przytoczym y tu 1 ty lk o w iadom ości niektóre, w ięcej ogólne, dotyczące składu i zm ian zasziłych w A kadem ii w o statn im ro ­ ku, tudzież ofiar i darów złożonych jej w tym że cza­

sie od osób pryw atnych.

D alsze kierow nictw o i przew odnictw o A kadem ii U m iejętności, głosem jednom yślnego w yboru doko­

nanego w L istopadzie roku zeszłego, powierzonem zostało na dalsze trzechlecie D-rowi J. M ajerowi, k tó ry ponow nie pow ołany został na je j Prezesa. Na tem że posiedzeniu listopadow em zam ianow ała Aka- dem ija członkam i czynnym i w w ydziale pierw szym prof. M aryjana Sokołowskiego, w w ydziale drugim prof. Zakrzew skiego i Smolkę. Na ezłonka zag ran i­

cznego w ydziału trzeciego powołano prof. N enckie­

go. Członkam i korespondentam i zam ianow ano dla pierwszego D-ra K alinę, dla w ydziału drugiego prof.

Paw lickiego i D -ra K ubalę. Z m arli w ubiegłym ro ­ ku członkowie czynni: G. P iotrow ski i St. Koźmian.

Z rzędu członków korespondentów śm ierć zab rała w ty m czasie h r. A. Uwarowa, oraz członków n ad ­ zw yczajnych: radcę Borońskiego, Ks. B ra ta n k a se­

n a to ra Hoszowskiego i h r. St. Wodzickiego. Ze sty- pendyjów, któ re A kadem ija w ty m roku rozdała, pierw sze zajm ują miejsce stypendyja z fundacyi im ien ia Gałęzowskiego. Z funduszów ty c h udzielo­

no dw a stypendyja po 2000 fr. prof. Z iem bie i D-rowi Hanuszowi; dwa drugie, po 5000 fr. otrzym ali D r Lachow icz, docent chem ii w U niw ersytecie lwow­

skim i D r Olearski, docent fizyki w U niw ersytecie Jagiclońskim . Z darów, które, dzięki pryw atnej ofiarności w płynęły w roku ubiegłym , zaznaczył Sekretarz A kadem ii d ar m istrza Ja n a M atejki, p o rtre t J. Kochanowskiego; d ar pani M arszałkowi- czowej obejm ujący biblijotekę złożoną z 6000 to ­ mów; zbiór dzieł botanicznych będący spuścizną po ś. p. profesorze Jundzille; wreszcie, liczne rękopism y po ś. p- K otłubaju, p rzesłane przez wdowę po auto­

rze. N akoniec zapis zm arłego w W iedniu ś. p. B ar­

czewskiego, wynoszący 50000 zł. r , w posiadanie k tórego A kadem ija dotychczas nie weszła.

Nastąpił odczyt prof. Kazimierza Morawskiego

„Słowo i natchnienie w rzymskiej poezyi“, w którym autor dał obraz porównawczy poezyi starożytnej i spółczesnej.

Po odczycie tym, przyjętym żywemi oklaskami, Prezes Akademii ogłosił nazwisko autora pracy uwieńczonej na konkursie imienia Lindego. W za­

pieczętowanej kopercie znajdowała się karta z pod­

pisem Dra J. Hanusza, docenta wszechnicy wiedeń­

skiej.

Na zakończenie posiedzenia odczytał S ekretarz A kadem ii nazw iska uczonych, których w ydziały A kadem ii w y b rały na kandydatów n a członków. W y­

dział filologiczny w ybrał na k an d y d ata na członka czynnego, prof. N ehringa. kandydatów na człon­

ków korespondentów prof. Ćwiklińskiego i dyr. Sa- molewicza. W ydział m atem atyczno-przyrodniczy na kandydatów na członków czynnych w ybrał prof.

Janczew skiego i prof. F rankego; na k a n d y d a ta na członka zagranicznego D raM ertensa,prof. politechni­

ki w Gracu.

G. O.

(13)

WSZECHŚWIAT. 3 3 3 P o s i e d z e n i e K o m i s y i a n t r o p o l o g i c z n e j

A k a d e m i i U m i e j ę t n o ś c i , d. 9 M a j a .

D rugie w tegorocznym sezonie zimowym posiedze- dzenie K om isyi antropologicznej A kadem ii U m ieję­

tności odbyło się dnia 9 b. m., pod przew odnictw em D ra J . M ajera. Na porządku dziennym : spraw y bie­

żące od ostatniego posiedzenia; spraw ozdanie z czyn­

ności K om itetu.w ykopaliskm nikow skicli; spraw ozda­

n ie p. G. Ossowskiego z bad ań w jask in iach okolic Ojcowa.

Przew odniczący zagaja posiedzenie udzieleniem sm utnej wiadomości o śm ierci ś. p. T. Żulińskiego, członka czynnego K om isyi i wzywa obecnych do od­

dania czci pracow itej pam ięci zm arłego przez po­

w stanie, poczem Sekretarz K omisyi odczytuje proto- kuł z posiedzenia poprzedniego, a następnie przed­

staw ia prace literack ie nadesłane dla publikacyi w „Zbiorze wiadomości do antropologii krajow ej."

P race te nadesłali: p. Zofija Itokosowska, dodatek do zapisek etnograficznych Jurkow szezyzny; p. W. Dy­

bowski, zbiór pieśni w eselnych z pow iatu Nowo­

grodzkiego i Ihum eńskiego n a Białorusi; p. Seweryn Udziela w L ipniku, m a te ry ja ły do etnografii z Rop­

czyc, gusła, przesądy i zagadki tam ecznego ludu.

P race te postanowiono ogłosić drukiem w rospoczę- ty m już IX i w następnych po nim tom ach „Zbioru w iadom ości1*.

Przew odniczący odczytuje list prof. zoologii przy U niw ersytecie w arszaw skim A. W rześniowskiego, w którym , z powodu przedsięw ziętych spostrzeżeń antropom etrycznych, prosi tenże o nadesłanie mu więszej ilości in stru k cy j pod ty m względem w yda­

nych przez K om isyją antropologiczną A kadem ii, co też postanowiono załatw ić w m yśl życzenia szano­

wnego profesora.

N astępnie Przew odniczący K omisyi okazał dary nadesłane do zbiorów archeologicznych A kadem ii U m iejętności. Ks. Jędrzej P rzy b y ś nadesłał wielki okazały m łot kam ienny, znaleziony na polach wsi Cztllic w okręgu krakow skim . Profesor M ierzyński z W arszaw y złożył w darze za pośrednictw em człon­

ka K omisyi p. G. Ossowskiego, ułam ek m łota diory- towego, znalezionego na polach folw arku R em bielina (gub. Płocka, pow. P rzasnyski), oraz g ro t krzem ien­

ny, znaleziony w pagórku piaszczystym w W ilanowie pod W arszawą. Na szczególniejszą uwagę zasługu­

je te n o statn i okaz, ta k z powodu pięknego i nader udatnego obrobienia, ja k o też ze względu na w ielką rzadkość u nas tego rodzaju zabytków , znanych w naszych stronach zaledwo z kilku egzem plarzy.

Z b io ry A kadem ii U m iejętności posiadają w nim trze"

ci dopiero okaz. Z dwu daw niej znajdujących się w ty ch zbiorach, jed en pochodzi ze wsi Nakwaszy (pow iat Brodzki), jak o znalezisko luźne, a d rugi wy­

d obyty został z k u rh an u w Ostrożcu na W ołyniu.

N astąpiło sprawozdanie z czynności kom itetu w y­

kopalisk m nikowskich. Przew odniczący tego Ko­

m itetu prof. A lth, przedstaw ił w krótkości przebieg ty ch badań, z którego się pokazuje, że K om itet od­

byw ał swe czynności w przeciągu 5-ciu miesięcy, w którym to czasie odbył 20 posiedzeń. Z tych, po­

siedzeń 15 poświęcone były rozpoznaniu a u te n ty ­ czności, a 5 rospraw om o archeologicznem znacze­

niu tychże w ykopalisk. W zakresie kw estyi pierwszej, K om itet po gruntow nem , w szechstronnem zbadaniu w szystkich bez w yjątku przedm iotów w ykopaliska m nikowskiego, przyszedł do niezachwianego prze­

św iadczenia, iż całe to wykopaliska, w całkow itym ich składzie, bez żadnego w yjątku, są najniew ątpli- wiej autentyczne i żadnem u podejrzeniu pod tym względem niepodpadające. Sekretarz tego K om ite­

tu, a zarazem Sekretarz Komisyi, D r J . Kopernicki odczytał szczegółowy a k t zbiorowego orzeczenia członków K om itetu, uznający tę autentyczność, a za­

razem zaw ierający i odpowiedź um otyw ow aną tym , którzy przeciw ko tej autentyczności z zarzutam i w y­

stępowali. Pokazuje się z tego, że uporczywe tw ie r­

dzenia p. A M ortilleta (syna) i kolegów jego pp.

C hantrea i C artailhaea, jak o b y w ykopaliska te były współczesnemi falsyfikatami, a badający stał się ofia­

r ą podstępu, oraz wieści szerzone staran n ie z m iej­

sca, ja k o b y w yroby te chłopcy mnikowscy zrobili, nie m ają żadnej zasady naukow ej. W kw estyi archeo­

logicznego znaczenia, członkowie K om itetu nie p rzy szli do zdań jednakow ych.

Z kolei porządku dziennego, członek Komisyi p.

G. Ossowski zdaw ał spraw ę z badań dokonanych ze­

szłego lata w jaskiniach okolic Ojcowa. Głównym przedm iotem teraźniejszych jego badań b y ła ja sk i­

nia W i e r z c h o w s k a - G ó r n a , we wsi W ierzcho- wiu. Jask in ia ta należy do najw iększych ze znanych w k raju jaskiń. Długość je j do dziś poznana wynosi G34 m. S kłada się ona z kilk u większych kom ór w kształcie obszernych hal, dochodzących do 43 m długości, z k ilk u komór m niejszych, po kilkanaście m etrów długości i licznych chodników i korytarzy, łączących te kom ory w jed n o litą całość jaskiniow ą.

B adania rospoczęte b y ły w 3-ch punktach: w dwu dol­

nych otw orach ja sk in i i sam ym końcu ty ln y m . W ko­

m orach w chodowych zdobyte zostały liczne zabytki po człowieku przedhistorycznym , należące do okresu kam ienia gładzonego, m ianowicie: narzędzia kam ien­

ne szlifowane (m łotki, siekierki, kliny), kam ienio Żarnowe, p ły ty gładzone, osełki, narzędzia krzem ien­

ne łupane (noże, skrobacze) oraz klocki, mnóstwo szczątków ceram iki, stanowiącyoh głównie w yroby garncarskie (naczynia użytku domowego) lepione ręcznie, kształtów mis, kubków, dzbanów i garnków , zdobione ornam entyką w ygniataną

i

nalepianą, tu ­ dzież paciorki i ciężarki gliniane, oraz je d n a figurka gliniana. Z wyrobów kościanych znaleziono k ilk a­

d ziesiąt okazów, pom iędzy którem i najliczniejsze są szydła, a do rzadszych należą szerokie a płaskie ło­

patki, oraz jed en wisiorek z k ła niedźw iedzia ja s k i­

niowego.

N a k o n ie c

były tu także kaw ałki m ałżowi­

n y U n i o p i c t o r u m i jed en wisiorek z niej w yro­

biony. Razem z te m i w yrobam i znajdowało się

mnóstwo kości zw ierzęcych łupanych, należących

do fauny aluw jalnej, praw ie nam współczesnej (wół,

koń, sarna, jeleń, dzik i t. p.). W w arstwie spodniej

ty ch że kom ór wchodowych znajdowały

s ię

kości

zwierzęce gatunków zaginionych, stosunkowo do

przestrzeni w

n ie w ie lk ie j

ilości.

N a jw ię c e j

było tu

Cytaty

Powiązane dokumenty

Projekt jest to przedsięwzięcie, na które składa się zespół czynności, które charakteryzują się tym, że mają:.. 

nek wodoru są zatem środkami utleniającemu Skutkiem tych zależności raz zaczęta sprawa utlenienia, przy współistnieniu właściwych warunków, posuwa się coraz

dna ulega zupełnej dysocyjacyi, rozpada się na składowe części, przy niższej zaś temperaturze dysocyjacyja ta jest częściowa, wodór przeto w części tylko z

pięcia; powtóre zaś, rozwijać się ona może przez tarcie gradu o powietrze suche. Gdy w ten sposób ziarna gradu nabierają jednę, przyjmuje powietrze

leżałoby może wnosić, że dokoła słońca winny się zbierać najcięższe i najtrudniej dyfundują- ce gazy, dwutlenek i tlenek węgla, tlen i azot, gdy

kowicie na kilka części, sam, jako osobnik, jako jednostka, istnieć przestaje, moglibyśmy twierdzić, że akt rozmnażania się (dzielenia) jednokomórkowego

analiza wypukła, metody probabilistyczne, 30 letnie doświadczenie w pracy naukowo- dydaktycznej, autor kilku podręczników akademickich.. Forma

analiza wypukła, metody probabilistyczne, 30 letnie doświadczenie w pracy naukowo- dydaktycznej, autor kilku podręczników akademickich.. Forma