• Nie Znaleziono Wyników

O "Weselu" Andrzeja Wajdy : splot symboliczny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O "Weselu" Andrzeja Wajdy : splot symboliczny"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Wiesław Juszczak

O "Weselu" Andrzeja Wajdy : splot

symboliczny

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (11), 140-145

(2)

dy i błędu, k tó ry dom in uje w lite ra tu rz e , nie podobna p rz e d sta w ić w rela cja c h genetycznych, poniew aż p raw d a i błąd e g z y stu ją w niej rów nocześnie i nie m a w n iej m ow y o faw o ry zo w an iu jed ­ nego kosztem drugiego. P o trz e b a poddania rew izji p o dstaw h isto rii lite r a tu r y może się zdaw ać p o stu la te m rozpaczliw ie szerokim . To zadanie okaże się bardziej jeszcze niepokojące, k ied y nie b ędziem y odstępow ać od przekonania, iż h isto ria lite r a tu r y m oże w istocie być uznana za p a ra d y g m at w szelkiej historii: albow iem człow iek sam, podobnie jak lite ra tu ra , m oże być zd efiniow any ja k o u s tró j zdolny do opatrzen ia swego sposobu istn ien ia znakiem z a p y tan ia. Z dru g iej stro n y zadanie to okaże się łatw iejsze, jeżeli sobie uprzy to m n im y , że w szystkie d y rek ty w y , k tó re sfo rm ułow aliśm y w yżej jako zasadnicze w skazania dla h isto rii lite ra tu ry , p rz y jm u ­ jem y z góry, k ied y pośw ięcam y się przedsięw zięciu znacznie sk ro m ­ niejszem u, jakim jest czy tanie i rozu m ienie te k stu literack ieg o . B y stać się dobrym i h isto ry k am i lite ra tu ry , m usim y pam iętać, że to, co zw ykle n a z y w a m y h isto rią lite ra tu ry , m a n iew iele — jeżeli w ogóle — w spólnego z lite ra tu rą ; to nato m iast, co n a z y w a ­ m y in te rp re ta c ją lite ra c k ą — zakładając, że m am y do czy nienia z dobrą in te rp re ta c ją — jest w rzeczyw istości h isto rią lite ra tu ry . Jeżeli rozciągniem y to pojęcie poza lite ra tu rę , m ożem y dojść do w niosku, że podstaw ą w iedzy h isto ry czn ej nie są fak ty em p iry cz­ ne, ale tek sty pisane, n a w e t jeżeli te k s ty te p o jaw iają się w p rz e ­ b ra n iu w ojen i rew olucji.

przełożył i w stępem opatrzył Paul de Mart Janusz Goślicki

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y

O „Weselu” Andrzeja Wajdy*

Splot symboliczny

K ied y m yślę o W eselu W yspiańskiego i przez nie o epoce, z k tó rej d ra m a t ten w y ra sta i k tó rą uogólnia, u p o r­ czyw ie nasuw a mi się sko jarzen ie z p ew ny m obrazem , podobnie w ysoko m ierzącym , zajm u jący m w śród dzieł m alarsk ich ta m ­ tego czasu jak b y analogiczne m iejsce. O brazem ty m jest M elan­

cholia M alczewskiego. Do obu dzieł w rów nej m ierze stosow ać

się mogą słowa, w jak ich M akow iecki z aw arł coś, co dla tech n ik i a rty sty c z n e j W yspiańskiego w ydaw ało m u się n ajisto tn iejsze: „widm ow ość i realizm ” ; do obu użyć by m ożna — jako

pod-* Dyskusja odbyła się 6 marca b.r. w Pracowni Psychologii Literatury In ­ stytutu Badań Literackich PAN.

(3)

ty tu łu — tego zw rotu, k tó ry M alczew ski pozostaw ił na sw oim płótnie: .,wiek o sta tn i w P olsce” . Oba stanow ią podsum ow anie i znaczą k res stu lecia rozpoczynającego się od rozbiorów . Jednoczą w nagłej w izji w szy stk ie darem n e czyny, aleg o ry zu ją głów ne m o­ ty w y m yśli narodow ej, o b n ażają k o n flik ty społeczne i spo ry po­ koleniow e, w y liczają klęski, k tó ry c h jed n a p rzyczyna pozostaje niezm ienna: niew ola polityczna, a k tó ry c h powód d ru gi zm ienia się i — w obu w izjach — pogłębia: rosnące rozgoryczenie, roz­ darcie i rosnąca niem oc.

Nie idzie m i tu o ro zw ażanie i u sta la n ie rzeczy w isty ch zależności d w u tych utw orów . J a k w iem y, próbow ano to w ielo k ro tn ie roz­

w iązywać, i — jak w iem y rów nież — nie było nigd y rozw iązań bezspornych. Chcę tylk o zw rócić uw agę n a w spólną w ty ch dzie­ łach m yśl: długie stulecie kończy się i nie pozostaje nic poza ty m trag iczny m poczuciem n ieodw ołalnej już tera z agonii. Nie m a żadnej nadziei w ty m o sta tn im ra c h u n k u sum ienia poza — m oże — „n a d zie ją ” w ielkiego g estu sam obójstw a, poza nad zieją s iły przez śm ierć. To zresztą pow iedziane jest w W eselu dosłow ­

nie — w dialogu dw óch poetów : R ydla i T etm ajera.

I jeszcze jed n a w spólna cecha obu w ym ienionych dzieł: oba są u tw o ram i tra k tu ją c y m i o sztuce, w obu sztuk a pełni też podobną rolę, jest narzędziem fataln ym , jest zarazem k ajd a n a m i i haszyszem . U staw iając n ap rzeciw siebie te dw a u tw o ry , silniej niż wobec każdego z nich z osobna o dczuw am y jak gdyby rosnący niepokój k lau stro fo b ii. Nie m yślę tu o ow ym fizycznie dotk liw y m zam k­ nięciu w e „ w n ę trz u ” , o k tó ry m pisał W yka. Nie widzę tu niczego, co by się dało nazw ać sym bolem freudow skim , nie jestem n aw et pew ien, czy patrząc na te dw a pokoje m ożna już m ówić o sym ­ bolu. A legoria totaln ego uw ięzienia rozciąga się od zam kniętych i w zajem sobie obcych w n ę trz b ohaterów , poprzez arch ite k to n ic z ­ n e w nętrze, i rośnie. Od ty ch zaw ęźlonych p u n k tów n a rra c ji d r a ­ m atycznej, od c e n tró w skłębionych i p rze n ik n ię ty ch niepokojem , jak od m iejsca, gdzie k am ień rzucony p rzed chw ilą tonie, rozcho­ dzą się p ły n n e kręgi, burząc pow ierzchnię m artw iejącego staw u. W okół jed n ej g ra n ic y w y ra sta następ n a. P ierścien ie n ieu ch w y tn e i n iep rzen ik liw e oddzielają człow ieka od człow ieka, g ru pę ludzi od innej grupy, M asę społeczną od klasy, m iejsce akcji od „ reszty św ia ta ” . D alej je st k rąg poezji, pierścień sztu ki oddzielający od rzeczyw istości, dalej k rą g tra d y c ji i w spom nień, dalej jeszcze k rą g niew oli, k rąg niesam odzielności narodow ego b y tu , dalej k rąg p o lity k i u m ac n iają c y nieprzen ik liw o ść k ręg u poprzedniego, są u sta lo n e od d aw n a i na tę chw ilę gran ice dzielące Europę i św iat, d a le j w reszcie są p ierścienie histo rii, od k tó ry c h jak b y w szystko się n a p o w ró t zaczyna i cofa ku środkow i, a może jeszcze dalej je s t coś najodleglejszego i n a jb a rd z ie j nieznanego: sfera te ra ź n ie j­ szości.

(4)

W k ilk u obrazach z la t dziew ięćdziesiątych, m alow anych po i rów ­ nocześnie z Melancholią, M alczew ski, obsesyjnie trz y m a ją c y się p ew ny ch tem aty czn y ch w ątków , u k azał jak b y to samo co w M e­

lancholii a te lie r od in n ej stro n y : od stro n y tego najdalszego k ą ta

pracow ni, gdzie przed sztalu g am i siedzi pochylony m alarz. Na trz e ch p łó tn ach z tej serii ow em u m alarzow i pozuje k o b ieta w k a j­ d an ach z o p adającą na plecy słom ianą koroną. I te n sam a tr y b u t, z tą sam ą p e rso n ifik a c ją P olski złączony, p ojaw ia się raz jeszcze w tan eczn y m korow odzie B łękitnego kola. Czym jest w ięc w M e ­

lancholii postać czarna sto jąca za oknem ? P y ta n o o to w iele razy .

Czy jest zeb raniem w jedno tego, co reszta kom pozycji — jak o p ro je k c ja jej w n ętrza, i zarazem w izja a rty s ty — w yobraża? Czy jest k obietą w żałobie? Czy m rocznym w idm em zam y k a ją c y m d ro g ę do św iata, św iatła, do sfe ry w olności i działania? Czy je s t — choć poza p raco w n ią stoi — sam a uw ięziona? Czy więzi? Czy jest zatem Polonią, czy C him erą — upostacio w aniem sztu k i? Bo jeśli jest Sztuką, to ją w łaśnie: M elancholię zagra w y d rw io n a M uza w W yzw o le n iu , w „drama.cie C zynu” . I tą sam ą postacią, u sy tuo w aną n a g ran ic y rzeczyw istości i sztuki, nie n ależącą już (wedle podziału W yspiańskiego) do g ru p y „osób”, a jeszcze n ie do „osób d ra m a tu ”, jest w W eselu Rachel.

Je że li m iędzy niew ielom a u tw o ram i dw óch a rty stó w tego czasu w yw iązu je się tak bo g aty dialog alegoryj — ja k się w zbogacić może u w a rstw ie n ie już tu dostrzeżonych znaczeń, k ied y ow ą g rę rozszerzym y. Nie ulega w ątpliw ości, że Melancholia M alczew skiego zainspirow ana została, m iędzy innym i, obrazem W itolda P ru sz ­ kow skiego W izja, k tó ry naw iązy w ał do Psalm ów przyszłości. C y k le rysu nk o w e G ro ttg era, o b razy M atejki, u tw o ry M ickiewicza, Sło­ w ackiego, A snyka, u tw o ry a rty stó w w y stę p u ją c y ch w sam y m

W eselu łączą się w te n zak lę ty k rąg o d realnio ny ch realiów , z k tó ­

ry ch żaden jeszcze n ie może być n azw an y sym bolem , a k tó re łącznie tw o rzą w ielki, jed en n a k ła d a ją c y się na tę współczesność sym bol, czy raczej „splot sym boliczny” — wciąż odnoszący rze­ czyw istość do sztu k i, teraźniejszość do przeszłości, życie do tego, co już zostało pozbaw ione życia. „Splot sym boliczny’* p rz y ró w n u ­ jący i p rzy p asow u jący k ażd y a k tu a ln ie przeży w an y m om ent do czegoś już dokonanego.

W yspiański nie k re u je w W eselu symboli. Ł ączy obiegowe alegorie i m etafo ry, sta p ia w szystko to, co podsuw a m u najbliższa i n a j­ dalsza przeszłość w jed en kolosalny, ciężki blok, k tó ry m zap iera drzw i, jakie by się m ogły k u przyszłości otw orzyć. W d o k on yw a­ niu tego a k tu nie pow oduje n im wola, ale fatum . N ie m a w yboru: to, co się dokonało, je st nieodw ołalne, a poza ty m nie istn ie je nic. Owo „ n ic ” uzm ysław ia się tu w e w spo m n iany m rozgałęzio­ n y m sym bolu, którego p re z e n ta c ji pośw ięcony je st cały d ra m a t naraz, k tó ry w żadn y m m om encie sztu k i nie jest pełny, a p rze z

(5)

każd y jej m o m en t jest dopełniany. Może dla odbiorców z ro k u 1901 — ty c h n a jb a rd z ie j św iadom ych — Wesele zdaw ało się być „ d ra m ate m w spó łczesn ym ”. Ale było nim już w ted y ty lk o z po­ zoru, tylko pow ierzchow nie, ty lk o przez pam ięć zdarzenia, któ re poecie dostarczy ło zew nętrzn eg o p re te k stu . W te j tra g e d ii w szyst­ ko obrócone jest w stecz. O ddalone przez to, że bez resz ty zato­ pione w o d p ły w ający m s tru m ie n iu ro zp am ięty w an ia. U w znioślone przez śm ierć. Nie m a tu żadnej teraźniejszości, bo nie w yczuw a się żywego tę tn a czasu. W obec ta k ie j w izji w y rażen ie „w iek o sta tn i w P o lsce” n ie jest w sta n ie zaniepokoić n a w e t dw uznacz­ nością słow a „ o s ta tn i”. F ik c y jn a egzystencja, do ja k ie j pow oły­ w ane s ą tu ta j — przez zm ąconą w yob raźn ię b o h ateró w i przez tru ją c e op ary sztu k i — strz ę p y h isto ry czn y ch z d arzeń i h isto ry cz­ ny ch m itów , to je d y n y w y m iar, k tó ry dla iro nii ty lk o nazw ać b y się d ało rzeczyw istym . Rzeczyw istość rozpłynęła się i dlatego nie m a teraźniejszo ści. I teraźn iejszości nie m a też dlatego, że nie istn ieje przyszłość — w żadnej p ersp ek ty w ie. K ażdy p ro je k t d zia­ łania je s t p o w tó rzen iem sch em atu podsuw anego przez historię: każdy czyn zatem m usi być, będzie w p rzebiegu i sk u tk a c h kopią jakiegoś już dokonanego czynu. C ykl działań zam knie się i w szy­ stko pow róci do p u n k tu w yjścia.

Co z tego w ięc, że róża od k w itnie n a wiosnę, jak m ów i Rachel, zapom inając o p o w tó rn ej zim ie? Co z tego, że jeszcze raz doko­ n a ją się byłe Racław ice? Co z tego, k iedy w ty m sam ym obrocie koła pow róci i H etm an , i Szela, a n a koniec S tańczy k pow tórzy D ziennikarzow i te n sam zjad liw y tek st?

Do pew nego sto p nia zdaję sobie spraw ę, że zarysow ane w tak im skrócie rozu m ien ie Wesela jest nieco jed n o stro n n e i m ogło w ypaść zbyt b ru ta ln ie . W ja k ie jś m ierze czynię to dla p otrzeb dyskusji. Ale nie tylko. To, co w iedziałem z le k tu ry W yspiańskiego, p o tw ier­ dził m i film W ajdy. I to w łaśnie, przez intensyw ność bodźców now ych, jak im i film operuje, z ty m jeszcze, że sensu d ra m a tu w ż ad n y m isto tn y m pun k cie n ie g ubi — to now e do znanie Wesela pozw oliło m i jaśn iej uśw iadom ić sobie skalę sam ego d ram a tu . Nie m u szę dodaw ać, że bez w ah ań i bez zachow yw ania żad nych „p ro ­ porcji w z g lę d n y ch ” uw ażam ten film za arcydzieło.

Jeżeli k to ś zad ałb y m i tru d n e pytan ie: jak się ma film do d r a ­ m atu? — niezręcznie b y mi było odpow iedzieć w prost. Po pierw sze dlatego, że p y ta n ie jest n ieostre. G ubim y się, o statnio zwłaszcza, w d y sk u sja c h na te m a t tego, jak się m a te k st d ra m a ty c z n y do te a tra ln e g o p rzed staw ien ia. Co reży sero w i wolno, a czego nie. Do jakiego stop n ia rea liz a c ja „p ierw o tn eg o ” zapisu może od niego odbiegać. Na ile re a liz a to r m a praw o n arzu cać w łasny sens dziełu, k tó re re a liz u je , i to sens, k tó ry w realizo w an y m dziele na p rz y ­ k ła d w ogóle nie b y ł obecny. Szczęśliw ie się składa, że tego ro ­ d zaju p ro b le m y nie n ę k a ją nas w w y p ad k u om aw ianym . T ekst 243 R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y

(6)

W yspiańskiego przeznaczony jest dla te a tru . W ajda zrobił film . To sam o ju ż upow ażnia do p rzen iesienia p o ró w nań na obcą ty m w szy stk im trz e m dziedzinom sztu k i płaszczyznę — bo ch ciałby m się odw ołać tu do m uzyki. W yobraźm y sobie, że W esele W yspiań­ skiego je s t p a rty tu rą . Ze jest „id e a ln y m ” zapisem fo rm y m uzycz­ nej, w k tó ry m nie ma żadnych w skazów ek tyczących w y k onania. K ażde je s t m ożliw e: i czysto in stru m e n ta ln e , i czysto w okalne, i w o k a ln o -in stru m en ta ln e . C zytając p a rty tu rę , d ocieram y do sensu u tw o ru i oczekujem y, że ktoś k ied yś przekaże nam ten sens w sposób pełny. Że m im o cięć, zm iany u k ład u części, nie u ro n i niczego z in te n c ji tw órcy, że nam jeszcze ją uplastyczn i. Nie będę dalej ro zw ija ł ty ch analogii. Pow iem po prostu, że g dyby na ta ­ kiej płaszczyźnie rzecz m ogła być rozw ażana, u zn ałb y m W esele W ajd y za jak ieś historische A u fn a h m e p a rty tu ry W yspiańskiego. Za. jed no z m ożliw ych idealn ych jej uzm ysłow ień. I na p y tan ie: jak się m a film (nie „ a d ap tacja film o w a”) do sam ej sztuki? — m a m jed n ą odpow iedź: na poziom ie znaczeń głębokich, znaczeń isto tn y ch , na poziom ie „ fo rm y ” w sensie m etafizycznym , nie widzę różnic. To, co w tra k c ie czy tan ia te k s tu i w tra k c ie oglądania film u d ociera do m nie i porusza m nie jako najw ażniejsze, n a j­ isto tn iejsze, jest w obu w y p ad k ach identyczne, a przez to już n ie­ po rów nyw alne. Film jest tw órczym , to znaczy żyw ym i dosko­ nałym , a zarazem n acechow anym pietyzm em w ykon aniem d r a ­ m atu.

K ształt Wesela W yspiańskiego przekazano nam — m im o sk ró ty i d o d a tk i (które w szy stkie są pod y kto w ane tek stem ) — w stan ie n ien aru szo n y m . A stąd, z owego zachow ania form y, istn ieje w fil­ m ie ta sam a gęsta sieć, k tó ra w szystko, co w siebie bierze, co chw yta, p rzem ien ia w e lem en ty w ielkiego sym bolu, o jak im w spom niałem . Im w ięcej realiów , ty m bogatszy ów sym bol. Im więcej h isto rii, ty m b ard ziej w szystko w ynosi się ponad czas. Im k o n k retn iejsza „ m a teria rzeczyw istości” , ty m głębsza w idm o- wość d ra m a tu . Tak m usiało być od początku, od p ra p re m ie ry

Wesela. W film ie to, co było potocznością dla uczestników tam tego,

„w yjściow ego” zdarzenia, zostało ta k n am acaln ie odtw orzone, a zarazem ta k przetw o rzo n e w sztukę, iż pow stała n iejak o now a w a rstw a — n a ra sta ją c a na „sy ndrom ie sym bo licznym ” Wesela i bez re s z ty przez te n sym boliczny splot w chłan iana: jednocząca się z n im i w zbogacająca go. Przez to in te n c ja d ra m a tu jeszcze bard ziej się u w y d atn iła: przeszłość zagarnęła tu ta j to naw et, co dla w idzów z ro k u 1901 mogło m ieć — n a ru sz a ją c y k o n stru k c ję sym bolu — sam choćby cień pozorów teraźniejszości. W film ie zw ycięstw o h isto rii jest nieodw ołalne. Przyszłości nie ma.

„ H isto ry z m ” film u stan o w i o jego najw ięk szej sile. P rzez n atarczyw e ew okow anie tego, co tam było „ te ra z ” , i w szystkiego tego, co tam ju ż się odczuw ało jak o „ p rz e d te m ” , przez zagęszczenie fa k tu ry re a

(7)

145 R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y

liów w yw ołujące nieom al w rażen ie duszności — przez ów horror

vacui, k tó ry zdaw ał się nęk ać tw órców , W esele s ta je się jesz­

cze nam acalnie j tym , czym m a być: koszm arem . W szystko zlew a się w jed n ą m asę, w a rstw y — w d ram acie częściowo jeszcze rozróżnialne (m yślę o „w aloro w y m ” kon traście p ierw ­ szego i drugiego a k tu zwłaszcza) — te w a rstw y w film ie zazębiają się głębiej, p rz e ra sta ją je d n a w drugą: w pierw szy m ujęciu dw orek T etm ajeró w je s t już zatopioną w jesien nej nocy i p u ­ stce a rk ą , o k tórej w spom ni potem Rachela; Dziad idzie przez ogród jak nie rzeczy w ista postać, lecz już jak „osoba d ra m a tu ” ; czerw ień S tań czyk a zjaw ia się i p rzeraża D zien n ik arza na długo p rze d p ojaw ieniem się w idm ; G ospodarz p a ro k ro tn ie w ygląda w sad n a początku film u, ta k jak b y dręczyło go już niepokojące przeczucie tego, co n astąp i. Sam o n atężen ie hałaśliw ego tań c a od­ dala n a s w sferę n ierzeczy w istą: w tej euforii jest coś dem onicz­ nego — z a trzy m a n ie tego w iru grozi w k ażdej chw ili k a ta stro fą , oprzytom nienie, k ażdy p rzy p ły w świadom ości, trzeźw ości odsła­ n ia up ad ek i nicość. Może Rachel, n a chw ilę zap am iętan a i od­ n a jd u ją c a się w zażenow aniu po śro dk u p u ste j podłogi, w o stry m św ietle lam py, w m ilczącym k rę g u obcych ludzi — m oże ona pierw sza doświadcza tego i zapow iada to, czego w szyscy doznają na końcu. To doskonałe spo jen ie dw u w arstw : w a rstw y „w esela” i w a rstw y „ d ra m a tu ”, to rozprzestrzen ien ie się w w idm ow ości na cały przebieg ak cji film ow ej, śm iech, k tó ry w każdym m om encie je s t tu p odszyty irra c jo n a ln ą grozą, wesołość, k tó ra m oże n a ty c h ­ m iast przejść w rozpacz — to n a js u b te ln ie j chyba i n a jb a rd z ie j p rzejm u jąco uzm ysław ia mi w całym film ie scena zaproszenia C hochoła — jak b y przesło n ięte ż a rte m i tłu m io n e pow ątpiew aniem ,

z głębi zaś d y k tow an e chęcią ostatecznego ryzyka, w ia rą i lękiem

w y zw an ie losu.

W esele W yspiańskiego jest tra g e d ią m iejsca i czasu b a rd z iej niż

tra g e d ią poszczególnych ludzi. D latego tru d n o tu m ówić o p ierw - szo- i drugo p lan o w y ch rolach. J e s t p rzed e w szystkim jed e n zespół, jed e n chór, k tó ry m usi brzm ieć rów no w sp iętrzon ym dysonansie. Ale jest w ty m chórze p a ra solistów , na dw u k ra ń c a c h u staw io ­ nych, re p re z e n tu ją c y c h dw ie siły, k tó re w alczą zap am iętale i bez­ sk u te c z n ie w d ram acie: u p o stacio w an ie S ztu k i czystej i czystego Czynu. R ach el i Ja sie k — obie p ostacie pozbaw ione św iadom ości innego o b szaru niż ten , jak i ucieleśniają. Te dw ie role m a ją zna­ czenie d la ak cji podstaw ow e. Obie są n a jtru d n ie jsz e , obie pole­ g a ją na sam o tn y m działan iu i n a d ziałaniu w próżni. D odałbym w ięc na zakończenie, że pośród n iepoliczonych w alorów film u W ajdy te n zasługuje na szczególne u w y d atn ien ie, iż obie te role w y p e łn io n e zostały rów n ie przeko n y w ająco i twórczo.

Cytaty

Powiązane dokumenty

I przez cały czas bardzo uważam, dokładnie nasłuchując, co się dzieje wokół mnie.. Muszę bardzo uważnie słuchać, ponieważ nie mam zbyt dobrego

istotna wydaje się jednak kwestia dat, przede wszystkim interesuje nas bowiem typ ikonograficzny, a więc przyjęty tradycyjnie sposób przedstaw;enia danego tematu,

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Social psychology and in second language learning: The role of attitudes and motivation.. London:

Указывается, что потенциальный и интеллектуальный капитал создают положительную разницу потенциала страны, являются источником

Tak właśnie działo się w Polsce z filmem Andrzeja Wajdy Zalety filmu i jego wady, pochwały i nagany kierowane przez odbiorców i krytyków pod adresem reżysera, miały

— matki. W dzieciństwie Andrzej Wajda też przeżył wstrząs w wyniku straty bli-