• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia z Podlasia (1916-2006)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienia z Podlasia (1916-2006)"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Dołęgowski

Wspomnienia z Podlasia (1916-2006)

Niepodległość i Pamięć 16/1 (29), 251-274

(2)

Jan Dotęgowski

W arszawa

Wspomnienia z Podlasia (1916-2006)

Od redakcji

A utor urodzony w 1916 roku na Podlasiu, na południowo-zachodnich krańcach ów ­ czesnego województwa białostockiego, całą działalność zawodową i społeczną związał z tym wieloetnicznym i wielokulturowym regionem. Należy do tego pokolenia, które swoją pracę pojmowało jako służbę społeczną. Pokolenia, w którym takie pojęcia, ja k patrio­ tyzm, wiara, rodzina, nie były pustymi frazesami czy okolicznościowymi frazami. Były wy­ znacznikiem i drogowskazem myśłi, postaw i działań, które w trudnych zakrętach losów tego pokolenia, jakich nie szczędziła historia, pozwalały zachować godność i pozostać sobą.

A utor zawodowo i społecznie aktywny, związany z gospodarką leśną i rolną, był również uważnym obserwatorem sytuacji i wydarzeń, które stanowiły tło i wyznaczały kolejne, zmieniające się etapy ubiegłych 90 lat. Na podkreślenie tej relacji, obejmują­ cej lata 1916-2006, zasługują nie tylko syntetycznie ujęte opisy zmiennych losów tego regionu oraz realistyczna charakterystyka sytuacji i kulis je g o kolejnych etapów, lecz także bezpretensjonalna szczerość tej wypowiedzi.

Relacje te mające osobisty charakter mogą być również cennym przyczynkiem do zrozumienia mechanizmów funkcjonowania rzeczywistości kreowanej zarówno przez do­ minujące wówczas opcje polityczne, ja k również powiązania i postawy indywidualne.

Ludność wg języka ojczystego

Ludność Pow iat W ysokie M azow ieckie W ojew ództw o białostockie L iczba % L iczba % polska 78 881 88,53 1 182 259 71,92 żydow ska 8 990 10,09 172 164 10,47 hebrajska 801 0,90 22 771 1,38 rosyjska 96 0,11 35 148 2,13 białoruska 52 0,05 205 590 12,51 litew ska - - 13 085 0,70 inne 283 0,32 12 827 0,79 ogółem 89 103 100 1 643 844 100

Źródło: G łów ny Urząd Statystyczny R zeczypospolitej Polskiej, Drugi spis ludności z dnia 9.XII. 1931 r.

(3)

Na kresach Rzeczpospolitej

Urodziłem się we wsi Dąbrówka Kościelna (woj. łomżyńskie, dawniej białostockie) 11 lutego 1916 r. z ojca Piotra i matki Anastazji z Rzymskich, jako najmłodszy z sze­ ściorga rodzeństwa (2 synów i 4 córki). Dwie moje siostry umarły w wieku 19 i 22 lat, jedna wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych.

Rodzice byli właścicielami 15-hektarowego gospodarstwa rolnego. Szkołę podsta­ wową ukończyłem w rodzinnej wsi, a następnie 5 klas Gimnazjum w Drohiczynie nad Bugiem. W roku 1926 umarł mój ojciec, sytuacja materialna mojej rodziny uległa po­ gorszeniu, zatem byłem zmuszony przerwać dalszą naukę w gimnazjum i rozpocząć pracę w gospodarstwie rodzinnym.

Pracę łączyłem z działalnością społeczną, biorąc czynny udział w pracach Stowa­ rzyszenia M łodzieży Katolickiej w naszej parafii, gdzie pełniłem funkcję sekretarza. Koło to prowadziło ożywioną działalność kulturalno-oświatową. Zespół teatralny koła preferował pozycje z narodowego repertuaru, wystawiając między innymi „Karpackich Górali” Józefa Korzeniowskiego. Dekoracje do przedstawienia wykonaliśmy we włas­ nym zakresie.

W tym samym okresie należałem do miejskiego kółka rolniczego, które propago­ wało oświatę rolniczą, organizując różnego rodzaju szkolenia oraz kursy, w których brałem czynny udział. Należałem także do Przysposobienia W ojskowego Konnego „K rakus” , gdzie uczestnicy zajęć ćw iczyli sprawność na w łasnych koniach. O koli­ ca, w której przebywałem, wyróżniała się wysokim poziomem kultury i oświaty nie tylko w powiecie, lecz także w województwie. Kierownik miejscowej szkoły podsta­ wowej był z zamiłowania muzykiem, bezinteresownie zorganizował i prowadził skła­ dający się z miejscowej młodzieży męskiej zespół smyczkowy liczący 30 osób. Zespół ten występował na wszystkich okolicznościowych imprezach naszej wsi oraz podczas uroczystości kościelnych.

W naszej wsi powstała również pierwsza w województwie Spółdzielnia Mleczarska oraz dość prężna Ochotnicza Straż Pożarna z imponującą jak na tamte czasy remizą strażacką.

W roku 1935 zdecydowałem się na naukę w rocznej Szkole Rolniczej w Krzyże- wie koło Łap. Szkoła ta powstała w 1913 roku staraniem właścicielki majątku Krzy- żewo pani Karpowiczówny, która własnym kosztem zbudowała budynek szkolny i fi­ nansowała prowadzenie szkoły z wyjątkiem uposażenia personelu nauczycielskiego. Należała do kobiet o szerokich horyzontach. Sama uzdolniona malarsko, w młodości przyjaźniła się z W yspiańskim, Reymontem i innymi wybitnymi ludźmi tamtego okre­ su. Była orędowniczką szerzenia oświaty i edukacji wśród młodzieży. Sama prowadzi­ ła wykłady z arytmetyki, polskiego, rachunkowości rolnej, organizacji samorządów oraz przygotowywała uczniów do działalności społecznej. Z głębokim szacunkiem wspominam tę wspaniałą kobietę, która żyła dla swoich uczniów.

Na potrzeby szkoły bez wahania sprzedała kilka hektarów ziemi ze swego niezbyt dużego folwarku. W szkole wykładali również inżynierowie rolniczej produkcji roślin­ nej i zwierzęcej. Oni także byli całkowicie oddani kształceniu młodzieży. Wykłady z gle­ boznawstwa inż. M aranowskiego przydały mi się później w czasie studiów na SGGW, a zajęcia z mleczarstwa, które wykładał inż. Dembiński, ułatwiły mi życie w przyszło­ ści, podobnie jak wiadomości z ogrodnictwa. W szyscy wykładowcy byli oddani swej pracy, przebywali z uczniami na polu i w budynkach inwentarskich, gdzie przekazy­ wali wiedzę praktyczną. W spominam to, bo czuję się zobowiązany oddać w ten spo­ sób hołd tym naprawdę wspaniałym ludziom i ich postawom.

(4)

Jednak po skończeniu tej szkoły nie mogłem pracować w naszym rodzinnym go­ spodarstwie; które z racji wieku przejął mój straszy brat. Ja zdecydowałem się spró­ bować sił w handlu. W 1937 roku założyłem sklep z artykułami zaopatrzenia rolnicze­ go i gospodarstwa domowego w Ciechanowcu, który prowadziłem do marca 1939 ro­ ku, to jest do czasu powołania mnie do czynnej służby wojskowej. Sklep nie przyno­ sił dużych dochodów i zysków z powodu silnej konkurencji, dawał mi jednak możli­ wość skromnego utrzymania.

W okresie przedwojennym w naszej okolicy aktywnie działało Stronnictwo Narodo­ we, któremu patronował Roman Dmowski. Zyskało tu ono licznych zwolenników, do których i ja należałem. Ideą przewodnią było znalezienie równowagi w handlu i rze­ miośle opanowanym głównie przez ludność żydowską. Postulowano, aby nasi rodacy zakładali jak najwięcej sklepów i zakładów rzemieślniczych.

W tym też czasie zaangażowałem się w działalność miejscowego Stronnictwa Na­ rodowego, gdzie pełniłem obowiązki sekretarza obwodu, do którego należało kilkana­ ście kół wiejskich. Braliśmy czynny udział w wiecach, wyborach samorządowych, im­ prezach okolicznościowych, jak np. poświęcenie proporców Stronnictwa itp. Na zjeździe Stronnictwa Narodowego w 1937 roku w Warszawie przewodziłem 80 mło­ dym narodowcom. Jednak z biegiem lat na podstawie nabytych doświadczeń i prze­ myśleń zacząłem odnosić się krytycznie do tego etapu w moim życiu.

Początek II wojny światowej i aneksja ziem wschodnich przez

Armię Czerwoną (1939-1941)

W marcu 1939 r. zostałem powołany do czynnej służby wojskowej w 79. Pułku Piechoty w Słonimie. Po trzech miesiącach skierowano mnie czasowo do Plutonu Ar­ tylerii Piechoty 85. Pułku Strzelców Wileńskich w Nowej Wilejce. W czasie wojny wróciłem do Słonimia, a następnie zostałem skierowany do twierdzy w Brześciu nad Bugiem w celu przeorganizowania się. Mój udział w wojnie ograniczył się tylko do potyczki z patrolem niemieckim na szosie Brześć - Kowel. Po wkroczeniu bolszewi­ ków w granice Polski nasz oddział został rozwiązany. W pierwszych dniach października wróciłem szczęśliwie do domu. W drodze powrotnej nie obyło się bez wielu przygód i różnego rodzaju perypetii, gdyż w tamtym czasie tereny, przez które wracałem, były zajęte przez Armię Czerwoną. W domu rodzinnym zastałem brata, któremu także udało się szczęśliwie wrócić. Mile wspominam te chwile - byliśmy szczęśliwi, kiedy cała nasza rodzina była w komplecie.

Ówczesna sytuacja w kraju napawała grozą. Nikt poza nielicznymi wyjątkami nie spodziewał się niczego dobrego ze strony nowego okupanta. W bardzo krótkim czasie został wprowadzony nowy podział administracyjny, całkowicie na modłę sowiecką. Gminy zastąpiono sielsowietami złożonymi z kilku wsi. Następną jednostką był rejon, złożony z kilku sielsowietów, kolejną - stanowiła obłaść. Zarówno sielsowiety, jak i rejo­ ny były znacznie mniejsze od dawnych gmin i powiatów.

Granica między okupacją sowiecką i niemiecką przebiegała między stacją Małkinia a stacją Zaręby Kościelne na linii kolejowej W arszawa - Białystok, w odległości oko­ ło 30 km od mego miejsca zamieszkania w Dąbrówce Kościelnej. W Szepietowie, stacji w odległości 3 km od Dąbrówki, znajdował się sztab NKWD do spraw granicz­ nych. W okolicy tego miasta były budowane koszary dla dywizji armii bolszewickiej. Do władzy w sielsowietach zostali „wybrani”, przy udziale enkawudzistów, ludzie całkowicie skomunizowani i oddani nowej władzy. W naszym sielsowiecie przewodni­

(5)

czącym został człowiek, którego brat był pułkownikiem w armii bolszewickiej. Pozo­ stałych urzędników także odpowiednio dobrano. Nie odnosiłem się do nowej władzy z czołobitnością, dlatego byłem ciągle szykanowany - wyznaczano mnie do pracy przy budowie koszar w Szepietowie.

Jesienią 1939 roku odbyły się wybory do władz sowieckich - „zwyciężyły” osoby bez odpowiedniego wykształcenia i o podejrzanej reputacji. Delegatem do głównego sielsowieta wybrano pastucha z majątku Trzeciny, który był własnością dziadków W ojciecha Jaruzelskiego. W tym czasie też prowadzono na zebraniach wiejskich na­ trętną propagandę, krytykowano przedwojenny ustrój w Polsce, a wychwalano ustrój sowiecki. W każdej wsi zebrania takie odbywały się bardzo często i obowiązywał na­ kaz obecności jednego członka rodziny. Zebrania prowadzili enkawudziści lub politru- cy i często starali się podważać dogmaty religijne.

W wąskim gronie przyjaciół i znajomych spotykaliśmy się, aby dyskutować nad wydarzeniami w kraju i na świecie. W sytuacji międzynarodowej byliśmy zorientowani na bieżąco, gdyż słuchaliśmy zagranicznych stacji radiowych nadających w języku pol­ skim. Nadzieję wiązaliśmy z wojną fińsko-bolszewicką, która wybuchła zimą 1939 r., i początkowymi sukcesami armii fińskiej. W ierzyliśmy też, że aliantom uda się poko­ nać armię niemiecką i zwycięstwo przyniesie wymarzony pokój.

Na początku 1940 roku zdecydowałem się podjąć naukę i uzupełnić swoje wy­ kształcenie, a następnie złożyć egzamin maturalny. Z pomocą mgr. Józefa Kostry, mieszkającego w sąsiedniej wsi, rozpocząłem naukę. Nie było to łatwe. Szczególny problem stanowił brak podręczników i literatury, ale z pomocą znajomych i przyjaciół zdołałem jakoś tę trudność przezwyciężyć. W połowie 1943 r. złożyłem egzamin ma­ turalny przed tajną komisją egzaminacyjną w Białymstoku, której przewodniczył prof. Konstanty Kosiński, tajny kurator oświaty naszego okręgu.

Już w pierwszych dniach po powrocie z wojny w wąskim gronie kolegów zapadła decyzja stworzenia grupy oporu, której zadaniami byłoby przygotowanie się do wystą­ pienia zbrojnego w odpow iednim czasie oraz utrzym yw anie ducha w społeczeń­ stw ie i przekonania, że mimo przegranej kampanii wrześniowej jest nadzieja na odzy­ skanie niepodległości. Zebraliśmy grono około 30 osób, które bardzo chętnie poparły naszą inicjatywę. Akcję tę prowadziłem razem z kolegą Henrykiem Wojno, podchorą­ żym rezerwy. Posługiwałem się wtedy pseudonimem „Roland”, a Henryk Wojno - „Piorun”. Obok naszej organizacji została także powołana grupa peowiaków, ludzi starszych. My stanowiliśmy jednak oddzielną i dość zwartą organizację, ale zaledwie co trzeci członek grupy był jako tako uzbrojony. W naszej okolicy podjął także ini­ cjatywę konspiracyjną nauczyciel Józef Brzozowski, porucznik rezerwy. Oddaliśmy się do jego dyspozycji i w listopadzie 1939 r. razem z Henrykiem W ojno zostaliśmy za­ przysiężeni, a później odebraliśmy przysięgę od członków naszej grupy.

Józef Brzozowski został komendantem placówki, „Piorun” dowódcą plutonu, ja zaś dowódcą drużyny. Represje ze strony NKW D były wyjątkowo dotkliwe. Od pier­ wszych tygodni okupacji nastąpiły w naszej okolicy liczne aresztowania i zsyłki ro­ dzin ziemskich, inteligencji oraz zawodowych wojskowych. Deportacje trwały do wy­ buchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941r., a represja podejmowane przez NKW D były wyjątkowo dotkliwie.

Do bardzo przykrych wydarzeń należało aresztowanie w połowie 1940 roku Józefa Brzozowskiego oraz kilku członków naszej grupy. Jednocześnie aresztowano prawie całą grupę peowiaków - łącznie 14 osób. W szyscy byli więzieni i w większości ska­ zani na karę śmierci. W yrok wykonano tylko na Józefie Brzozowskim, inni zginęli na

(6)

katordze. Tylko trzech zdołało przeżyć. Byliśmy pewni, że nasz dowódca Józef Brzo­ zowski nie załamie się. Nie zawiedliśmy się. Nie wydał nas.

Nasza organizacja pod koniec 1940 roku została włączona do obwodu Wysokie Mazowieckie w ramach Z.W .Z. Komendantem obwodu był oficer zawodowy o pseu­ donimie „Gołąb”. Działalność nasza ograniczała się do akcji propagandowych mają­ cych na celu podtrzymanie ducha w społeczeństwie oraz wyszukiwanie i konserwację broni. Poza tym staraliśmy się likwidować wyjątkowo szkodliwych konfidentów. Ar­ mia sowiecka i Rosjanie, którzy przybyli na nasze wschodnie tereny, prezentowali się prymitywnie i bardzo biednie. Rok okupacji sowieckiej spowodował całkowitą likwida­ cję prywatnego handlu i znaczne ograniczenie rzemiosła. Dotkliwe braki artykułów pierwszej potrzeby zraziły do komunizmu nawet najbardziej gorących zwolenników te­ go ustroju.

Wiosną 1941 roku zaczęły krążyć wiadomości, że Niemcy gromadzą wojsko i przygo­ towują się do wojny, czemu propaganda sowiecka stanowczo zaprzeczała, choć Sowie­ ci gorączkowo umacniali granicę i budowali bunkry. Musiałem brać udział w budowie tych umocnień wraz z ludnością cywilną. W niedzielę 21 czerwca 1941 roku wybuch­ ła wojna. Niemieckie lotnictwo wczesnym rankiem zbombardowało całkowicie lotnisko sowieckie w W ysokiem M azowieckiem. W ybuchały i płonęły zbiorniki z paliwem oraz stacjonujące tam samoloty. W ojska sowieckie, a było ich bardzo dużo, wycofały się w popłochu. Sztab pogranicza NKWD w Szepietowie, wycofując się, zostawił w are­ szcie 17 zamordowanych aresztantów, w tym 2 kobiety. Jedną z nich była młoda dziewczyna. W szyscy zostali zabici strzałem w potylicę. Podobnego morderstwa doko­ nano z Zabłudowie koło Białegostoku. Tam zamordowano 32 osoby, w tym kilka ko­ biet. Podobnie było w innych miejscowościach. NKWD przy wycofywaniu się w ten sposób likwidowało aresztowanych.

W piątek w nocy przed wybuchem (w niedzielę) wojny niemiecko-sowieckiej mia­ ły miejsce w naszej okolicy masowe zsyłki. Zwykle deportowani, jeśli byli rolnikami, jechali własnym wozem na stację kolejową, a dalej transportem kolejowym w głąb Rosji. Na placu cegielni w Szepietowie zostali zgromadzeni wszyscy zesłańcy z oko­ licznych wsi w liczbie około 200 osób. Dopiero w sobotę wieczorem (w przeddzień wybuchu wojny) załadowano ich do wagonów pociągu, którym już jechali zesłańcy ze stacji Zaręby Kościelne i Czyżew. Z relacji członków naszej organizacji w Szepieto­ wie wiem, że wśród zesłańców w czasie załadunku panował grobowy nastrój. W pew­ nej chwili jedna z młodych dziewczyn zaczęła wyjątkowo rozpaczliwym głosem śpie­ wać „Kto się w opiekę podda Panu Swemu”. Wybuchł spontaniczny śpiew pieśni re­ ligijnych i patriotycznych i trwał aż do odjazdu pociągu mimo gwałtownego sprzeci­ wu dozorujących enkawudzistów.

W okolicznych wioskach Szepietowa na kwaterach mieszkali liczni wojskowi z ro­ dzinami oraz cywilni pracownicy sowieccy zatrudnieni przy budowie dywizyjnych ko­ szar. W naszym domu mieszkały dwie rodziny. Z chwilą wybuchu wojny i widocznej klęski wojsk sowieckich w społeczeństwie naszym dało się zauważyć zadowolenie z po­ rażki naszych dotychczasowych prześladowców. Reakcja cywilów sowieckich, którzy to widzieli, była niespodziewana. Nawet ci Sowieci, którzy dotychczas krytykowali ustrój komunistyczny i byli zdecydowanymi jego przeciwnikami, a na co dzień ujaw­ niali w rozmowach swoje niezadowolenie z sytuacji politycznej, widząc nasze zadowo­ lenie, krzyczeli: „niet Polszy”, „tu prywislański kraj, Polszy nikagda nie budziet”, „Wielikaje Rosje pobije Germance”. Te reakcje wskazują, że Rosjanie niezależnie od poglądów politycznych byli wrogo nastawieni do Polski jako państwa niepodległego.

(7)

1941-1944 - Wojna niemiecko-rosyjska a okupacja hitlerowska

Ogół naszego społeczeństwa dobrze zdawał sobie sprawę, że okupacja niemiecka będzie także bardzo ciężka, jednak nasilenie represji ze strony sowietów przed wybu­ chem wojny było wyjątkowo okrutne i mieliśmy nadzieję, że wkroczenie Niemców przyniesie czasową ulgę. Liczyliśmy na okres pewnego spokoju, zanim nowy okupant się zorganizuje. I nie myliliśmy się. Był pewien okres względnego spokoju, co stwo­ rzyło bardziej pomyślne warunki pracy konspiracyjnej, gdyż Sowieci znacznie łatwiej zdobywali donosicieli niż okupant niemiecki.

W tym właśnie czasie nastąpiło wzmocnienie Obwodu ZWZ Wysokie Mazowiec­ kie. Organizacja zwiększyła swe szeregi przeważnie o przedpoborowych młodych męż­ czyzn. Naszą bolączką był nadal brak broni, której niewiele zdobyliśmy po przejściu frontu sowiecko-niemieckiego. Rozpoczęło się natomiast intensywne szkolenie przedpo­ borowych w tajnych szkołach podoficerskich oraz podchorążych. W roku 1943 ukoń­ czyłem kurs podchorążych. Z ostałem aw ansow any do stopnia kaprala p o dchorąże­ go i skierowany do różnego rodzaju zadań. Pełniłem funkcję łącznika komendanta ob­ wodu oraz zajmowałem się rozdziałem i kolportażem prasy. W naszym domu odbywa­ ły się odprawy sztabu obwodu i inspektoratu, czemu sprzyjało usytuowanie na peryfe­ riach wsi, za dość gęstym laskiem olszowym.

Odbywały się tam też ćwiczenia przedpoborowych, a nawet udało nam się zorga­ nizować ćwiczebną strzelnicę z małokalibrówek. Brałem udział w szkoleniu jako in­ spektor szkół podoficerskich. W iosną 1944 roku zostałem awansowany do stopnia plu­ tonowego podchorążego i przydzielono mnie do prac w sztabie obwodu oraz miano­ wano adiutantem komendanta obwodu, którym był wtedy W iktor Leszko, ps. „W i­ told” . Ja zaś przyjąłem pseudonim „Zegota”. Początkowa, dość spokojna sytuacja pod okupacją niemiecką znacznie się pogorszyła. Zaczęły się łapanki i wywózki na roboty do Niemiec. Nie ominęło to także i mnie. W 1942 roku zostałem schwytany i wysła­ ny na roboty do Niemiec. Zdołałem jednak zbiec, wyskakując z wagonu towarowego na linii kolejowej Śniadowo - Ostrołęka w drodze do Prus. Podobnie udało mi się zbiec w roku 1944, kiedy zostałem schwytany do robót przy froncie. Nasz obwód W ysokie Mazowieckie wyjątkowo ucierpiał na skutek starć naszego oddziału Kedywu z żandarmerią niemiecką. Całkowitej zagładzie uległa wieś Krasowo Częstki, którą spalono oraz zamordowano 256 osób (mężczyzn, kobiet i dzieci), podobnie jak wieś Jabłoń Dobki, gdzie zamordowano 92 osoby. Częściowej zagładzie uległa wieś Wnory, gdzie zginęło 70 osób.

W czasie Akcji „Burza” w drugiej połowie lipca 1944 roku do moich obowiązków należała łączność między oddziałami partyzanckimi i placówkami odtworzonego 76. Pułku Piechoty a komendantem obwodu. Akcja „Burza” w naszym obwodzie miała za zada­ nie opanowanie szos miedzy miastami Brańsk - W ysokie M azowieckie oraz Brańsk - Ciechanowiec i Czyżew. Był to tak zwany „czworokąt”, jednak ze względu na brak uzbrojenia okazało się to niemożliwe. Do udanych akcji należy zaliczyć natomiast li­ kwidację oddziałów taborów niemieckich w dolinie rzeki Nurzec w okolicach wsi W yszonki-Kościelne. Niepomyślnie zakończyła się natomiast akcja 4. batalionu w oko­ licy wsi Boguty i Czyżew. Ponieśliśmy duże straty, oddziały musiały zostać rozwiąza­ ne. Kiedy zbliżał się front sowiecki, naszą rodzinę dotknęła wielka tragedia. W czasie łapanki zginęła moja 20-letnia bratowa, osierocając 8-miesięcznego synka.

(8)

1944 r. w Polsce Ludowej - represje władzy

Z chwilą wkroczenia wojsk sowieckich na nasze tereny w pierwszych dniach sierp­ nia 1944 roku skomplikowała się sytuacja członków Armii Krajowej. Wielu z nas zo­ stało zdekonspirowanych. Zdawano sobie sprawę, że nic dobrego nas nie czeka w so­ wieckim „raju” pod opieką „W ielkiego Gruzina”. W iedzieliśmy, że zostaniemy całko­ wicie podporządkowani sowieckiej Rosji. Władze PKWN działały całkowicie pod dy­ ktando Stalina. Zorganizowanie władz Polski Lubelskiej na naszym terenie było jednak bardzo trudne i tylko nieliczni zdecydowali się na współpracę.

Natomiast bardzo szybko powstał w W ysokiem Mazowieckiem Urząd Bezpieczeń­ stwa Publicznego. Fasadowym komendantem był człowiek o nazwisku Lasztoft, fakty­ cznie zaś kierował urzędem mjr NKWD Ryków. Zaczęły się intensywne aresztowania zdekonspirowanych akowców, których po bardzo ciężkich śledztwach deportowano do Rosji. W sierpniu 1944 roku za pracę konspiracyjną w AK zostałem odznaczony Sre­ brnym Krzyżem Zasługi z Mieczami, a w listopadzie awansowany do stopnia pod­ porucznika czasów wojny.

M imo represji władz UB nasza organizacja rozwijała się żywiołowo. Lata 1945- 1946 były okresem intensywnego zasilenia naszych szeregów przez ludzi młodych. Ponadto każdy, kto chciał, mógł się teraz zaopatrzyć w automatyczną broń różnego rodzaju. Zostaliśmy nareszcie uzbrojeni. W czasie świąt Bożego Narodzenia w 1944 roku nastąpiły masowe aresztowania w moim otoczeniu. W nocy z 5 na 6 stycznia 1945 roku enkawudziści przyszli mnie aresztować. Ponieważ przez prawie całą wojnę spałem poza domem, zdołałem uniknąć aresztowania, ale zatrzymany został mój brat, którego jednak po kilku dniach zwolniono. Od tego czasu zachowywałem większą ostrożność i nadal pełniłem obowiązki adiutanta obwodu. Miałem dużo pracy, ponie­ waż organizacja nasza nadal intensywnie się rozwijała. Komendant obwodu „W itold” był niezwykle czynny. W tym czasie w okolicy pojawiły się liczne oddziały NSZ.

Jesienią 1944 roku został powołany przez komendanta obwodu „W itolda” oddział partyzancki „Huzara” (Kazimierza Kamieńskiego), który przetrwał do 1952 roku na terenie powiatów W ysokie M azowieckie i Bielsk Podlaski. Ten ostatni oddział na Białostocczyźnie (i jeden z najdłużej działających w Polsce) został zlikwidowany na skutek specjalnej grupy prowokacyjnej bezpieki pod kryptonimem „Cezary” (vide pub­ likacja Henryka Piecucha „Akcje specjalne”, W arszawa 1996).

Uczelniany azyl

Zagrożenie, jakiego można było oczekiwać ze strony UB, sprawiło, że za zgodą inspektora „Zewa” oraz komendanta „W itolda” przeniosłem się do W arszawy z zamia­ rem podjęcia studiów. W stolicy zalegalizowałem się jako powracający z niewoli, któ­ remu skradziono dokumenty. W okresie letnim uczęszczałem na kurs przygotowawczy Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Jednak mimo dość dobrych postę­ pów na kursie zdecydowałem się na Wydział Leśny SGGW, ponieważ zawód leśnika bardziej mnie pociągał. Jesienią 1945 roku rozpocząłem tam studia na Wydziale Leś­ nym. W czasie studiów w lutym 1946 roku zostałem aresztowany. Przebywałem w aresz­ cie na Koszykowej oraz w W ojewódzkim UB w Olsztynie, gdzie przebywał również agent, który mnie zadenuncjował, że w W arszawie dalej konspiruję. Zdołałem się jed ­ nak wybronić, a zawdzięczam to może temu, iż ujawniłem się w czasie tak zwanej akcji „Radosław”.

(9)

W związku z aresztowaniem w 1948 r. mojego brata za współpracę z oddziałem partyzanckim „Huzara” byłem kilkakrotnie przesłuchiwany w UB na ul. Cyryla i M e­ todego w Warszawie. Mój brat, w przeciwieństwie do mnie, miał mniej szczęścia i został skazany na 5 lat więzienia. Przez cały czas pobytu w Warszawie znajdowałem się jednak pod stałą „opieką” bezpieki, a agenci regularnie penetrowali moje mieszkanie.

W lecie 1946 roku zawarłem związek małżeński z Jadwigą Gałczyńską. Urodziło nam się troje dzieci - w 1947 roku Andrzej (ukończył W ydział Inżynierii Sanitarnej i Wodnej na Politechnice W arszawskiej), w 1951 roku Wojciech (skończył Technikum Elektroniczne Kasprzaka w W arszawie) i w 1953 roku córka M aria Jolanta (ukończyła W ydział Ogrodniczy SGGW).

1948-1955 - Praca zawodowa i jej ówczesne realia

Ze względu na trudną sytuację materialną naszej rodziny zmuszony byłem po trze­ cim roku studiów, w roku 1948, podjąć pracę zarobkową. Zatrudniłem się w Centrali Spółdzielni Mleczarskiej w W arszawie i pracowałem tam do końca 1950 roku. W tra­ kcie pracy bardzo przydały mi się wiadomości z mleczarstwa zdobyte w Szkole Rol­ niczej w Krzyżewie dzięki inż. Stefanowi Dembińskiemu. W instytucji tej panowały bardzo koleżeńskie warunki i co było ważne, otrzymałem tam dość dobre uposażenie. Czołową kadrę personelu stanowili pracownicy z okresu międzywojennego, prawdziwi spółdzielcy o bardzo wysokich kwalifikacjach. W iele skorzystałem z ich doświadczenia i wiedzy. Stale nakłaniano mnie do wstąpienia w szeregi partii, jednak zdołałem się od tego uchronić. Za swoją pracę zostałem jednak doceniony i awansowany na stano­ wisko kierownika działu planowania w jednostce wojewódzkiej. W miarę upływu cza­ su i zaostrzającego się reżimu partyjnego dotychczasowe stosunki w tej instytucji po­ gorszyły się. W iększość bardzo zasłużonych osób została usunięta z pracy, a ich miej­ sce zajęli ludzie z awansu społecznego bez większych kwalifikacji.

15 października 1950 roku złożyłem egzamin dyplomowy i otrzymałem tytuł inży­ niera leśnika i magistra nauk agrotechnicznych. Pracę dyplomową przygotowywałem w Zakładzie Ekonomii u prof. Żabko-Potapowicza na temat „Lasy W arszawskiego Ze­ społu Leśnego pod względem gospodarczym” . Otrzymałem ocenę dobrą.

Ze względu na moją akowską przeszłość, której nie mogłem już zatuszować w związ­ ku z aresztowaniem w 1946 roku, trudno mi było zatrudnić się w swoim zawodzie. Jak na czasy powojenne miałem z rodziną dość poprawne warunki mieszkaniowe, a żona znalazła pracę. Moje zatrudnienie w W arszawie rozwiązałoby sytuację materialną na­ szej rodziny. Z tych względów musiałem przyjąć skierowanie do pracy w Centrali Handlow ej Przem ysłu D rzew nego w W arszaw ie, gdzie przydzielono m nie do pracy w sprawozdawczości jako zwykłego urzędnika biurowego. Moją przełożoną była ko­ bieta ze średnim wykształceniem. Gdy targowałem się z kierownikiem personalnym, ten oświadczył mi, że muszę pracować na tym stanowisku i na żaden awans nie mo­ gę liczyć. Taka sytuacja była dla mnie nie do przyjęcia. Zdecydowałem się starać o za­ trudnienie w Lasach Państwowych Okręgu Siedleckiego, gdzie miałem pewne kontakty z czasu zbierania materiałów do pracy dyplomowej. Z tą sprawą zwróciłem się do Okręgu Lasów Państwowych w Siedlcach, który po wielu staraniach sprawił, że CHPD zgodziła się na moje przeniesienie do Lasów Państwowych.

W Lasach Państwowych zostałem zatrudniony do pracy przy urządzaniu lasów jako taksator. Mieszkałem nadal w W arszawie z rodziną, pracowałem jednak w terenie. Aby wykonywać prace taksatora lasów, musiałem przewertować cały szereg instrukcji i wytycznych niezbędnych przy tych pracach. W Wydziale Urządzania Lasów w Siedl­

(10)

cach panował wtedy taki rygor, z jakim nie spotkałem się nigdy w pracy zawodowej. Praca taksatora odpowiadała mi i wykonywałem ją sumiennie, osiągając dobre wyniki, mimo że warunki w terenie były bardzo surowe, kwatery prymitywne, a wyżywienie skromne. Zona była zmuszona do zaopatiywania mnie w żywność w Warszawie. Se­ zon, który przepracowałem w tej instytucji, bardzo mi ułatwił pracę w charakterze nadleśniczego, jaką miałem podjąć w przyszłości. Chcąc być bliżej rodziny, przenio­ słem się na stanowisko adiunkta w Nadleśnictwie Chojnów koło Warszawy. Do Choj­ nowa dojeżdżałem kolejką wąskotorową z Dworca Południowego. Podróż zajmowała mi prawie dwie godziny. Nadleśnictwo Chojnów nie było wtedy placówką, w której mógłbym się czegoś nauczyć. W ciągu roku zmieniło się tam trzech nadleśniczych. W iększość pracowników terenowych nadleśnictwa była pod „opieką” różnego rodzaju dygnitarzy partyjnych, którzy w czasie urlopu korzystali z osad leśnych. Jeden z leś­ niczych przyjaźnił się z wicepremierem Chełchowskim, a na terenie nadleśnictwa znaj­ dowały się rezydencje szeregu dygnitarzy partyjnych. W Uroczysku Konstancin miesz­ kali: Radkiewicz, minister bezpieki, Minc, wicepremier, a nawet Bolesław Biemt. W związ­ ku z tym do prac zalesieniowych w Uroczysku Konstancin był delegowany przez bez­ piekę specjalny leśniczy. Obecność pracowników Nadleśnictwa Chojnów była tam nie­ pożądana. Dyrektor okręgu, który był mi przychylny, proponował mi objęcie stanowi­ ska nadleśniczego w Chojnowie, a nawet usilnie do tego zachęcał. Znając jednak tu­ tejsze realia, jako akowiec i bezpartyjny nie mogłem się na to zgodzić. Byłem pełen obaw, mimo że Chojnów bardzo mi odpowiadał, tym bardziej że na terenie Nadleś­ nictwa Chojnów, w Leśnictwie Sękocin, Instytut Badawczy Leśnictwa prowadził swoje prace badawcze.

Jesienią 1952 roku zostałem mianowany nadleśniczym Nadleśnictwa Podzamcze w po­ wiecie Garwolin z siedzibą w Podzamczu, niedaleko historycznych Maciejowic, dokąd przeprowadziłem się z rodziną. Była to z mojej strony decyzja karkołomna, ponieważ jak w spom inałem , m iałem w W arszaw ie zupełnie przyzw oite warunki. Jednak praca w terenie bardzo mnie pociągała i postanowiłem się przenieść. Nadleśnictwo Podza­ mcze należało do rejonu Lasów Państwowych w Hucie Garwoliriskiej. Główny kom­ pleks leśny nadleśnictwa Podzamcze rozciągał się od M aciejowic na południe do Skurczy na północy, równolegle do Wisły po prawej stronie szosy Dęblin - Sobienie. W nadleśnictwie przeważały siedliska borowe, bardzo ubogie z dużym udziałem sied­ lisk VI bonitacji. Tylko nieznaczną część zajmowały nieco bogatsze siedliska borowe i olesy. W nadleśnictwie znaczny udział miały drzewostany negatywne.

Siedziba nadleśnictwa mieściła się w oficynie pałacowej dawnej posiadłości Zam oj­ skich, w pięknym, bardzo zaniedbanym parku, który należał do Państwowego Gospo­ darstwa Rolnego (PGR) Podzamcza. Lasy nadleśnictwa nie były zdewastowane w cza­ sie wojny, jednak poprzedni właściciel Franciszek Zamojski wyeksploatował je tak, że prawie nie pozostawił drzewostanów rębnych. Personel nadleśnictwa był bardzo stabil­ ny, prawie wszyscy gajowi pamiętali okres międzywojenny, a leśniczowie z awansu społecznego przeważnie pochodzili z byłych rodzin gajowych. Byli kam i i zdyscypli­ nowani, jednak ich wiedza zawodowa była bardzo skromna. Starałem się przez ciągłe szkolenia i instruktaż uzupełniać ich wiadomości zawodowe, co dawało dobre rezulta­ ty. W szyscy członkowie personelu nadleśnictwa należeli do PZPR. Jeden z moich po­ przedników, którego nazwiska nie będę wymieniał, pod wpływem nacisków partyjnych zmusił całą załogę do wstąpienia do PPS, a po zjednoczeniu partii automatycznie zo­ stali członkami PZPR. Zebrania partyjne odbywały się po naradach gospodarczych, a wte­ dy posiedzenie opuszczałem tylko ja.

(11)

Obejmując nadleśnictwo, przedstawiłem się dyrektorowi rejonu lasów w Hucie Garwolińskiej. Dyrektorem rejonu był dawny pracownik aparatu związkowego, którego „konikiem” było bardzo modne wtedy współzawodnictwo pracy. Przyjął mnie dość chłodno i zaznaczył, że mój poprzednik w Nadleśnictwie Podzamcze miał dość duże osiągnięcia na płaszczyźnie współzawodnictwa pracy i nie wyrażał zadowolenia z przeję­ cia przeze mnie nadleśnictwa. Osobiście uważałem akcje współzawodnictwa pracy za mało poważne. Jednak aby zdobyć przychylność zwierzchnika, musiałem podjąć pew­ ne działanie. Na pierwszej naradzie gospodarczej, która wtedy należała do obowiązko­ wego rytuału, podjęliśmy liczne zobowiązania produkcyjne na odcinku pozyskania i w y­ wozu drewna oraz innych bieżących zadań gospodarczych. Całość ujęliśmy w duży, kwiecisty elaborat z podpisami całej załogi. Zaskoczyłem tym dyrektora, który na na­ radzie nadleśniczych w rejonie wyróżnił mnie jako wzór. Zaznaczam, że musiałem wysłuchać z tego powodu zgryźliwych uwag kolegów nadleśniczych, którzy stwierdzi­ li, że się wygłupiłem bardziej niż mój poprzednik. Zależało mi jednak w tym przy­ padku na przychylności zwierzchnika. W rejonie lasów Huta Garwolińska pracowali dwaj moi koledzy ze studiów Tadeusz Moch, nadleśniczy Nadleśnictwa Ryki, i Stani­ sław Bąkowski w Nadleśnictwie Drewnica.

Zadania postawione przede mną w Nadleśnictwie Podzamcze nie były skompliko­ wane, a ich realizacja dawała mi sporo satysfakcji. Kontynuowałem prace poprzednika, budując i remontując kilka osad służbowych znajdujących się w złym stanie. Kiedy później przenosiłem się z Podzamcza, to tylko jedna osada robotnicza wymagała re­ montu. Ponieważ wszystkie szkółki w nadleśnictwie zostały wyeksploatowane, założy­ liśmy potrzebną ilość nowych szkółek i byliśmy samowystarczalni, jeśli chodzi o ma­ teriał sadzeniowy. Poprzednio nadleśnictwo w większości zaopatrywane było w sa­ dzonki z innych nadleśnictw. Zastanawiając się nad wynikami mojej pracy w Nadleś­ nictwie Podzamcze, przez okres dwóch i pół roku, mogę stwierdzić, że starałem się poprawić maksymalnie jego wyniki. Warunki materialne nadleśniczego w Podzamczu były jednak mizerne, a deputat rolny bardzo słaby i jego uprawa nie opłacała się. Pobory nie zapewniły egzystencji naszej 6-osobowej rodzinie, a zapasy gotówkowe za­ oszczędzone w W arszawie skończyły się. Sytuacja ta skłoniła mnie do podjęcia starań o przeniesienie do innego nadleśnictwa, gdzie byłyby bardziej korzystne warunki ma­ terialne. Niestety proponowane mi nadleśnictwa w okręgu Siedlce nie były pod tym względem lepsze. Postanowiłem szukać szczęścia w okręgu Białystok i po długich pe­ rypetiach zdołałem uzyskać przeniesienie do lasów tego okręgu. Sytuację przeniesienia miałem o tyle ułatwioną, że w okręgu Białystok dyrektorem był wówczas przyjazny mi inż. Jurkowski, który jako kierownik kadr zaangażował mnie tam do pracy.

1955 r. - Pow rót w strony rodzinne. N adleśnictwo Rudka

1 kwietnia 1955 roku objąłem stanow isko nadleśniczego w N adleśnictw ie Rudka w rejonie lasów Białowieża. O placówce tej krążyła zła opinia i nawet przychylny mi dyrektor okręgu w Siedlcach usiłował odwieść mnie od tego zamiaru. Delegowany przez niego urzędnik urządzania lasów Rylski przedstawił mi tragiczny stan tego nad­ leśnictwa. Ja jednak emocjonalnie związany z Podlasiem zdecydowałem się mimo wszystko objąć Rudkę, która leżała 15 kilometrów od mojej rodzinnej wioski i wcale nie zrażały mnie trudności, jakie mnie czekały...

Rudka to wieś gminna, liczy około 2 tys. mieszkańców i jest położona przy szosie Ciechanowiec - Brańsk. Od Brańska, najbliższego miasteczka, oddalona jest o 7 km, a od stacji kolejowej w Szepietowie (na linii W arszawa - Białystok) o 20 km. Znaj­

(12)

dowała się tam szkoła podstawowa, Zespół Państwowych Gospodarstw Rolnych (PGR), poczta, ośrodek zdrowia oraz kościół. Lasy nadleśnictwa o powierzchni 8700 ha leżą w południowo-zachodniej części woj. Białystok i opierają się o rzekę Bug. Skła­ dają się z głównego, nieforemnego kompleksu o pow. ok. 6000 ha oraz kilku mniej­ szych kompleksów, które położone są na terenie powiatów Bielsk Podlaski i Siemiaty­ cze. Siedziba nadleśnictwa w Rudce leży w pow. Bielsk Podlaski. W okresie między­ wojennym lasy te należały do prywatnych majątków Rudka, Pobikry, Dołubowo i Wi- ktorowo.

Siedliska nadleśnictwa są bardzo zamożne. Przeważają siedliska lasowe z niewiel­ kim udziałem siedlisk borowych dobrych bonitacji, a lasy Rudki przypominają lasy Puszczy Białowieskiej. Stanąłem przed niezwykle trudnymi zadaniami gospodarczymi. Zniszczenia wojenne w drzewostanach były tu bardzo duże. Niektóre leśnictwa, jak Pobikry, zostały prawie zupełnie zniszczone, a inne w znacznym stopniu. Były też duże powierzchnie halizn i płazowizn oraz przerzedzonych drzewostanów negatyw­ nych, osik lub karłowatych grabów, które najpierw należało usunąć, a później zalesiać. Uprawy wykonane w okresie powojennym dość niedbale (słabym materiałem sadzenio­ wym) należało na dużych powierzchniach uzupełnić, a nawet zalesić ponownie. Trud­ ne do opanowania okazały się defraudacje leśne i wypasy. Uboga miejscowa ludność miała ograniczone możliwości zaopatrywania się w opał. Całość pozyskiwanej grubi- zny opałowej (szczapy i wałki) wywożono do składnic drewna, a w nadleśnictwie można było nabyć tylko drobnicę opałową (gałęzie i chrust). Pokrywało to jedynie 20-30% zapotrzebowania opałowego okolicznej ludności. Z tych względów problem kradzieży leśnych był nie do opanowania. Uprawy leśne na bogatszych siedliskach stanowiły dobry wypas dla bydła, z którym trudno było walczyć, a stan osad leśnych był zły i większość wymagała kapitalnego remontu. W chwili rozpoczęcia mojej pracy w Nadleśnictwie Rudka na tym odcinku nie zrobiono nic. Dom, w którym mieściło się biuro nadleśnictwa i mieszkanie nadleśniczego, był ruderą i powinien zostać grun­ townie wyremontowany. Inwestycje budowlane nie obejmowały wtedy zupełnie osad leśnych. Ustępujący nadleśniczy (z awansu społecznego) twierdził, że nie sprostam za­ daniom, jakie stanęły przede mną w nadleśnictwie. Ostrzegał przed stałymi robotnika­ mi leśnymi (szczególnie ze wsi Rudka), uważając, iż są złośliwi i piszą często skargi do różnych instytucji wyższego szczebla. Uznałem jednak, że objęcie nadleśnictwa to moja decyzja i sprawa, co też powiedziałem mojemu poprzednikowi.

Do takiego stanu gospodarki w Nadleśnictwie Rudka przyczynili się dotychczasowi nadleśniczowie, którzy z wyjątkiem mojego poprzednika niezbyt przejmowali się pra­ cą. Jeden z nich manifestował swoje ateistyczne poglądy i w czasie procesji rezure­ kcyjnej rąbał drewno na posesji nadleśnictwa odległej od kościoła o 70 m. Można sobie wyobrazić, jak zostało to przyjęte w głęboko wierzącym społeczeństwie.

O braku „popularności” spółdzielni produkcyjnych w okolicy świadczyć może fakt, że gdy w sąsiedniej wsi Olędy organizowana była taka spółdzielnia, kilka kobiet po­ łożyło się pod orzącymi traktorami, za co otrzymały wysokie wyroki sądowe i odbyły karę. W Rudce sytuacja materialna naszej rodziny znacznie się poprawiła. Były tu bardzo dobre deputaty rolne, uprawne łąki i pastwiska. Może się wydawać dziwne, ale za mleko od jednej krowy otrzymywaliśmy miesięcznie więcej, niż wynosiły moje po­ bory z dodatkiem rodzinnym na żonę i troje dzieci. Byłem natomiast naprawdę zatro­ skany, czy poradzę sobie z załogą nadleśnictwa. Był to okres zalesień wiosennych. Zarządziłem naradę gospodarczą całej załogi, podczas której przedstawiłem zadania gospodarcze i sposób ich wykonania. W czasie referowania zadań zauważyłem jednak

(13)

skupienie moich słuchaczy. Zrozumiałem, że moje słowa nie trafiają w próżnię, że są brane na serio i to mnie bardzo podbudowało. Po naradzie sekretarz i kasjer nadleś­ nictwa powiedzieli mi, że jestem pierwszym, który w tak rzeczowy sposób przekazuje im informacje. Muszę przyznać, że poziom urzędników nadleśnictwa zarówno pod względem moralnym, jak i umiejętności zawodowych był bardzo zadowalający. W czasie trwania akcji zalesieniowej stwierdziłem, że załoga jest chętna do pracy, lecz musi uzupełnić wiadomości zawodowe. Po tych wstępnych spostrzeżeniach byłem w pełni przekonany, że podołam zadaniom, jakie mnie czekają. Byłem także zadowolony z faktu, że na 80 osób załogi tylko 9 należało do PZPR.

Pracę w nadleśnictwie zacząłem od uporządkowania jego siedziby. Zlikwidowałem walącą się szopę, która wyjątkowo szpeciła podwórze. Zbudowałem prowizoryczny, niewielki magazyn. Podwórze zostało ogrodzone nowym, sztachetowym płotem. Zało­ żyłem klomby i zasadziłem kwiaty, zasiałem trawniki. Obejście nadleśnictwa bardzo na tym zyskało.

Ważnym zadaniem, jakie sobie postawiłem, było szkolenie leśniczych, gajowych i bar­ dziej zdolnych robotników leśnych w celu podnoszenia kwalifikacji. Zajęcia z nasien­ nictwa, szkółkarstwa, zalesienia, pielęgnacji upraw oraz trzebieży odbywały się od wiosny do jesieni dwa razy w tygodniu po 5-6 godzin dziennie na odpowiednio do­ branych powierzchniach. Szkolenia z brakarstwa prowadzono przed każdą kampanią pozyskania drewna przez brakarza rejonu. Starałem się dostarczyć pracownikom odpo­ wiednią literaturę zawodową. Szkolenie kończył egzamin sprawdzający poziom wiado­ mości. Trzeba przyznać, że zainteresowanie szkoleniem było nad podziw duże. Krąży­ ła fama, że zajmowanie dotychczasowego stanowiska przez leśniczych i gajowych bę­ dzie zależało od wyników egzaminu. Komisja egzaminacyjna w składzie: przedstawi­ ciel okręgu, kierownik techniczny rejonu, referent hodowli lasu regionu przy moim udziale sprawdzała poziom wiadomości zdających. W yniki były bardzo dobre. Mogłem mieć powody do zadowolenia, że mój wysiłek nie poszedł na marne, a jednocześnie notowania N adleśnictwa Rudka w rejonie i okręgu znacznie wzrosły. Nie była to dzia­ łalność jednorazowa, lecz starałem się przeprowadzać szkolenia przed każdą kampanią prac leśnych. Starałem się naśladować wybitnego leśnika inż. Bolesława Kucharka z okrę­ gu siedleckiego przywiązującego dużą wagę do szkoleń. Poza tym wykorzystywałem każdą okazję szkolenia personelu w trakcie całorocznych prac leśnych w Rudce. Po pewnym czasie zaczęła krążyć w okręgu opinia, że Nadleśnictwo Rudka ma załogę na dobrym, fachowym poziomie.

Przez cały okres mojej pracy w Nadleśnictwie Rudka trwały remonty bieżące i kapi­ talne osad gajowych i leśniczych. W ramach remontów kapitalnych powstały budynki na nowych miejscach. Stary budynek siedziby nadleśnictwa i mieszkanie nadleśniczego zostały zbudowane w nowym miejscu o zupełnie innych rozmiarach. Jedynie budowa zupełnie nowej osady nadleśnictwa pod koniec lat 60. została wykonana w ramach inwestycji. Osada składała się z budynku biurowego, dwóch domów bliźniaczych za­ wierających po dwa mieszkania z zapleczem gospodarczym oraz budynku magazyno­ wego i warsztatu mechanicznego oraz stolami. Od połowy lat 60. nadleśnictwo miało własną brygadę budowlaną składającą się z kierownika i sześciu fachowców. Chciałem zapewnić pracownikom dobre warunki mieszkaniowe z zapleczem gospodarczym, aby mogli prowadzić gospodarkę rolną i hodowlaną, która przy niskich uposażeniach była podstawą egzystencji ich rodzin. Nadleśnictwo przeprowadzało drenacje gruntów depu­ tatowych, gdy była taka możliwość. Po kilku latach uprawiano już wszystkie łąki i były one bardzo produktywne.

(14)

W powiatach Bielsk Podlaski i W ysokie M azowieckie bardzo długo działali party­ zanci. Szczególnie był tu aktywny oddział „Huzara”, który dotrwał do roku 1952 i miał swoje kryjówki w lasach Rudki, gdyż miejscowa ludność drobnoszlachecka była partyzan­ tom wyjątkowo przychylna. Według ich opinii oddział „Huzara” reprezentował Polskę su­ werenną. Jeszcze w roku 1956 został zabity przewodniczący Gromadzkiej Rady Naro­ dowej w Czajach za zbyt gorliwe wykonywanie swoich obowiązków. Podczas mojego pobytu w Rudce wiedziałem, że jestem pod pilną opieką bezpieki, lecz nie byłem świadomy, że jest ona tak drobiazgowa i dokładna. Cała akcja wokół mojej osoby była prowadzona przez szefa kontrwywiadu, majora Karpowicza. T raf chciał, że praco­ wał on uprzednio w W ysokiem M azowieckiem i prowadził sprawę mojego brata Sta­ nisława za współpracę ze słynnym „Huzarem”, ostatnim partyzantem na Białostocczyźnie i w kraju, za którą został skazany na pięć lat więzienia i którą odbył. Dlatego nazwi­ sko Dołęgowski było majorowi Karpowiczowi dobrze znane. Poza tym jeden z moich kuzynów, także Dołęgowski, został skazany za działalność konspiracyjną w ramach AK.

W arto podkreślić, że w powiecie Bielsk Podlaski osobą najważniejsza był ww. ma­ jor Karpowicz. Nawet sekretarz komitetu powiatowego PZPR i naczelnik powiatu oraz prokurator byli otoczeni jego „troskliwą” opieką. Mówił mi o tym Piechowski, sekre­ tarz komitetu powiatowego.

W 1956 roku po wypadkach w Poznaniu i związanej z tym pewnej odwilży nastą­ piły zmiany w kierownictwie PZPR. Sekretarzem został W ładysław Gomułka. W ybór Gomułki, który był więziony przez długi czas, został przyjęty przez społeczeństwo z na­ dzieją na złagodzenie dotychczasowego reżimu zgubnego dla kraju. Trzeba bezstronnie stwierdzić, że w powiatach Bielsk Podlaski i Siemiatycze odnowa rzeczywiście miała miejsce. Znikły dotychczasowe rządy bezpieki. Usunięci zostali ze stanowisk nieudolni ludzie z awansu społecznego. W rejonie lasów Białowieży nastąpiły wyjątkowo duże zmiany personalne. Zwolniony został dotychczasowy dyrektor i wyjątkowo znienawi­ dzony kierownik kadr i inni pracownicy z awansu społecznego, którzy nie sprawdzili się w pracy. Stosunek nowego kierownictwa rejonu do Nadleśnictwa Rudka zmienił się na bardzo przychylny dzięki nowemu dyrektorowi.

Dotychczasowa organizacja Lasów Państwowych wprowadzona po wojnie nie od­ powiadała wymogom. Między okręgiem lasów a nadleśnictwem został wprowadzony rejon lasów składający się z kilku nadleśnictw, który ograniczał uprawnienia nadleś­ nictwa. Organizacja ta nie zdawała egzaminu, tym bardziej że rejony miały zwykle bardzo słabą kadrę zawodową. Ogół leśników domagał się likwidacji rejonów i po­ wrotu do dawnej organizacji okręg-nadleśnictwo, które zyskiwałyby znacznie większe uprawnienia. W latach 1958-59 nastąpiła likwidacja rejonów i nadleśnictwa otrzymały pewną samodzielność. Jednocześnie zostały podwyższone pobory administracji, które dotychczas były bardzo niskie. Poza tym pracownicy administracji terenowej mogli otrzymywać umundurowanie za niską odpłatnością i dostali możliwość otrzymania zez­ wolenia na broń myśliwską do celów służbowych. Był to naprawdę znaczny zwrot ku lepszemu.

Cienie przeszłości. Aktywizacja prac społecznych po 1956 r.

Bezpieka jednak dalej miała do mnie zastrzeżenia. W szyscy pracownicy terenowi Nadleśnictwa Rudka złożyli do odpowiednich władz podania o zezwolenie na broń myśliwską do celów służbowych i uzyskali je w przeciągu 3-4 miesięcy. Gdy po roku nie miałem odpowiedzi, zapytałem o to w czasie narady w okręgu z udziałem przed­ stawicieli KW PZPR i MO. W prezydium nastąpiła konsternacja, a po wymianie zadań

(15)

otrzymałem zapewnienie dyrektora okręgu, że otrzymam stosowne zezwolenie. Bezpie­ ka zaproponowała mi KBKS, na co się nie zgodziłem, i po dalszych ingerencjach dyrektora kilka tygodni później otrzymałem zezwolenie na broń myśliwską. Gdybym nie otrzymał zezwolenia na tę broń, ucierpiałby niewątpliwie mój prestiż wobec załogi.

Jednocześnie w nadleśnictwie w czasie zimy na przełomie 1956 i 1957 r. wystąpi­ ło ponowne nasilenie defraudacji leśnych, które przedtem w znacznym stopniu opano­ waliśmy. Sprzyjała temu dość obojętna postawa milicji i ogółu władz administracyj­ nych i sądowych. Staraliśmy się z pomocą straży leśnej opanować tę sytuację, jednak nie było to dostatecznie skuteczne. W niektórych kompleksach leśnych powstały dość duże szkody w drzewostanach. W celu bardziej skutecznego zwalczania defraudacji leśnych podjąłem energiczne staranie o telefonizację osad leśnych zajmowanych przez gajowych i leśniczych, które dotychczas nie miały łączności telefonicznej. Zdołałem zdobyć kredyty na telefonizację osad. Oczywiście nie wszystkie, jednak większość łą­ czność tę otrzymała. Było to duże osiągnięcie jak na tamte czasy i niewątpliwie jedno z pierwszych w okręgu. Wszystkie osady leśne otrzymały telefony dopiero w latach 60.

Równocześnie z ogólną odwilżą gospodarczą w kraju zaistniała możliwość zakłada­ nia kółek rolniczych, organizacji, które w okresie międzywojennym miały bogatą tra­ dycję. Pożyteczne było również tworzenie zespołów produkcji materiałów budowla­ nych, a w szczególności cegły, których brak był dotkliwie odczuwany na rynku. W poro­ zumieniu z księdzem proboszczem, który był moim sąsiadem, postanowiliśmy zorgani­ zować kółko rolnicze w Rudce. Uważałem, że organizacja ta jest bardzo potrzebna, aby krzewić oświatę rolniczą. Proboszcz z ambony w kościele zwołał zebranie organi­ zacyjne z jego i moim udziałem. Przygotowałem potrzebne materiały, które otrzyma­ łem z W ydziału Rolnictwa w Bielsku Podlaskim. Zebranie było bardzo liczne. Swój akces do kółka zgłosiło około 80 rolników. Wpłacili ustalone wpisowe i składki członkowskie. Organizację kółka rolnicy przyjęli z entuzjazmem, byli zadowoleni, że powstaje organizacja niezależna od struktur partyjnych. Zostałem na tym zebraniu jed­ nogłośnie wybrany prezesem. Zaczęliśmy poważnie organizować oświatę rolniczą. Sta­ rałem się o odpowiednich prelegentów. Zorganizowaliśmy kilka razy wycieczki do In­ stytutu Nawożenia i Gleboznawstwa w Szepietowie. Powstał pomysł, aby w ramach zespołu produkcji materiałów budowlanych przy kółku rolniczym uruchomić produkcję cegły.

W leśnictwie Bajeraki była stara cegielnia w dużym stopniu zdewastowana. Szopa i suszarnia wymagały kapitalnego remontu, podobnie jak piec do wypalania cegły. Po­ starałem się w okręgu lasów w Białymstoku, aby kółko rolnicze mogło wydzierżawić ten obiekt. Przy kółku został powołany Zespół Produkcji Cegły. Środki finansowe zgromadziliśmy przez ustalenie dość wysokich udziałów tych rolników, którzy chcą być członkami zespołu, oraz przez wpłatę zadatków na wyprodukowaną w przyszłości cegłę. Po przeprowadzeniu potrzebnych prac remontowych nie mieliśmy wcale kłopo­ tów ze zgromadzeniem kwoty potrzebnej do uruchomienia cegielni. Zapanował wielki entuzjazm. Bez grosza kredytów państwowych w pierwszym roku wyprodukowaliśmy 135 tysięcy cegieł. W najlepszych latach produkowaliśmy po 180 tysięcy rocznie. Pro­ dukcję prowadziliśmy aż do wyczerpania się zasobów gliny. Moje zmagania w uru­ chomieniu oraz prowadzeniu polowej produkcji cegły przyniosły mi uznanie i satysfa­ kcję. Po kilku latach okazało się, że praca w nadleśnictwie nie pozwalała mi na dal­ szy czynny udział w pracach kółka. Ostatnią sprawą, którą załatwiłem dla kółka, było zakupienie dwóch zestawów ciągnikowych do uprawy roli. Byliśmy w tej kwestii jed ­ nymi z pierwszych w powiecie.

(16)

W Rudce przy Szkole Podstawowej na początku 1957 roku powstała Szkoła Przy­ sposobienia Rolniczego (SPR). Kuratorium Oświaty w Białymstoku zatrudniło mnie ja ­ ko nauczyciela przedmiotów produkcji roślinnej na pół etatu. W tym przypadku przy­ dały mi się bardzo wiadomości ze Szkoły Rolniczej w Krzyżewie, które musiałem uzupełnić fachową literaturą i podręcznikami. W ychowankowie moi wyróżniali się spośród reprezentantów innych szkół. W ykładałem także ogrodnictwo w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Rudce. Uposażenie w szkolnictwie w porównaniu z leśnictwem było bardzo dobre. Po kilku latach Szkoły Przysposobienia Rolniczego zostały zlikwi­ dowane, a Szkołę Zasadniczę przeorganizowano w Technikum Rolnicze.

Wykłady z rolnictwa w szkołach oraz praca w kółku rolniczym ukształtowały opi­ nię o mnie w Wydziale Rolnictwa w Bielsku i Siemiatyczach, że jestem absolwentem dwóch wydziałów - leśnictwa i rolnictwa. Byłem kierowany do różnego rodzaju akcji, szkoleń oraz prelekcji rolniczych. Ponieważ nie należałem do partii, nie mogłem od­ mówić władzom powiatowym udziału w tych akcjach. Dyrektor okręgu nie był z tego zadowolony, ale musiał to tolerować. Muszę z zadowoleniem podkreślić, że prowadząc różnego rodzaju szkolenia i prelekcje, miałem zawsze bardzo dużą frekwencję. Byłem znany w okolicy, bo zawsze starałem się odpowiednio opracować temat i cieszyłem się dobrą opinią.

Prace w nadleśnictwie oceniane były w okręgu bardzo wysoko. W yróżnialiśmy się zarówno na odcinku nasiennictwa, jak i szkółkarstwa, za co nagradzano nas dyploma­ mi. W produkcji szkółkarskiej zdobywaliśmy zawsze czołowe miejsce w okręgu. Otrzymaliśmy liczne dyplomy i nagrody pieniężne. Byłem delegowany z okręgu na pierwszy kurs szkółkarstwa zadrzewieniowego do Konina. Nadleśnictwo jako pierwsze w okręgu prowadziło szkółki zadrzewieniowe - w Leśnictwie Józefin 2 ha, Dobro- goszcz 10 ha i Koryciny 16 ha. W Korycinach powstał zespół szkółek o pow. 24 ha z deszczownią (ciąg rur PCW krytych na długości 2600 m), która w tych latach była pierwszą w okręgu Białystok. Z inicjatywy okręgu nadleśnictwo zadrzewiło komple­ ksowo wsie Oleksin i Radziszewo. Towarzyszyły tym akcjom uroczystości z udziałem władz okręgu lasów, województwa, powiatów, komitetów PZPR.

Ze względu na zamożność siedlisk nadleśnictwo zostało obarczone modną akcją zakładania plantacji topolowych. Ogólna powierzchnia plantacji topolowych wynosiła około 160 ha. Zakładanie takich plantacji było bardzo kosztowne, bo wymagało kar­ czowania zrębów ciężkim sprzętem, bardzo głębokiej orki specjalnymi pługami oraz usu­ nięcia korzeni po karczowisku. Poza tym topola wymagała utrzymania gleby w czar­ nym ugorze przez kilka lat oraz nawożenia mineralnego. Nie wszystkie odmiany topo­ li polecane do nasadzeń dały dobre wyniki. Osobiście byłem przeciwnikiem wprowa­ dzania topoli na siedliska leśne. Było to jednak polecenie odgórne i nie mogłem się temu przeciwstawić.

Zalesianie halizn i płazowizn oraz zrębów po drzewostanach negatywnych trwało kilka lat. Do rekordu należało zalesienie roczne 300 ha. Stopniowo powierzchnia zale- sień zmniejszyła się do rozmiarów normalnych. Do czynności, która nastręczała nad­ leśnictwu najwięcej trudności, należało czyszczenie wczesne w uprawach i młodni­ kach. Zabieg ten na siedliskach nadleśnictwa jest bardzo ważny, gdyż reguluje skład gatunkowy przyszłego drzewostanu.

Do podstawowych gatunków w nadleśnictwie należał dąb i inne gatunki liściaste. Poza tym wprowadzany był znaczny udział modrzewia i świerku. W okresie powojen­ nym zalesiono powierzchnię przekraczającą dwu-, a nawet trzykrotnie normalny etat powierzchniowy, stąd zabieg czyszczenia wczesnego musiał być wykonywany na du­

(17)

żych terenach, a na dodatek w okresie letnim, kiedy występowały trudności w pozy­ skiwaniu siły roboczej. Muszę przyznać, że nadleśnictwo miało trudności z wykona­ niem tego zabiegu.

Nadleśnictwo świetnie opanowało natomiast zbiór nasion. Potrafiliśmy zebrać rocz­ nie nawet 200 ton żołędzi eksportowanych do RFN i innych krajów. Zbieraliśmy też nasiona lipy drobnolistnej, grabu, czarnej olchy i jesionu (z których znaczna ilość tra­ fiała do RFN i Szwecji). W yspecjalizowaliśmy się też w przygotowywaniu nasion do siewu.

Do ważnych zadań nadleśnictwa należały budowa i remont dróg, tak ważnych przy wywozie drewna, zwłaszcza w okresie nasilonych opadów - niektóre drogi przejezdne były tylko w suchych miesiącach letnich lub zimą. Niestety, w czasie istnienia Rejonu Lasów w Białowieży większość nakładów przeznaczano na remont dróg puszczań­ skich. Dopiero po likwidacji rejonu powstała nowa możliwość budowy i remontu dróg w lasach Rudki (w czasie kilku lat wybudowano i wyremontowano ich 40 km). Dużą część prac wykonaliśmy sami, sposobem gospodarczym, a pozostałą Ośrodek Budow­ lany Okręgu Lasów i inni wykonawcy. W iceminister Bartosiewicz podczas swojej wi­ zyty w Rudce wyraził opinię, że nadleśnictwo jest przeinwestowane, jeśli chodzi o drogi. Do dziedzin produkcji, którą reaktywowaliśmy w nadleśnictwie, należała gospodar­ ka rybacka. Nadleśnictwo miało około 12 ha powierzchni ogroblowanej stawów, które dotychczas były użytkowane jako pastwiska. Przedwojenny właściciel majątku Rudka, Ignacy Potocki, prow adził intensyw ną produkcję karpia i w tym celu w ykorzystał w terenie leśnym wszystkie możliwości zakładania stawów. Niektóre z nich były w budo­ wie przed wojną w 1939 roku. Po wojnie ten dział gospodarki w nadleśnictwie zupeł­ nie zaniedbano. Na początku lat 60. przeprowadziliśmy remont urządzeń w 3 stawach w Leśnictwie Józefin o pow. 12 ha, gdzie hodowaliśmy karpie. W zespole rybackim PGR kupowaliśmy narybek wiosną, później dokarmialiśmy ryby, a jesienią odławiali­ śmy. Roczna produkcja wahała się od 2,5 do 4 ton. W przeprowadzeniu tych zadań pomogły mi wiadomości ze Szkoły Rolniczej w Krzyżewie, literatura fachowa oraz konsultacje z fachowcami z PGR rybackiego.

Do zadań szczególnie trudnych w pierwszych latach po wojnie i za moich czasów należał wywóz drewna, który wykonywali transportem konnym okoliczni rolnicy. W y­ wóz odbywał się na dalekie odległości - 30-50 km do Szepietowa, Nurca i Hajnówki. Stawki za wywóz były bardzo niskie, ale dodatkową zachętą dla wozaków była mo­ żliwość zakupu drewna. Stopniowo jednak transport konny zastępowały Państwowe Ośrodki M aszynowe (POM), a następnie kółka rolnicze i Okręgowy Transport Leśny (OTL) należący do Okręgu Lasów. Zawsze jednak był z wywozem pewien kłopot, gdyż nie wszystkie sortymenty drewna były jednakow o łatwe w transporcie.

W Lasach Państwowych propagowano tzw. małą rentecję polegającą na urządzaniu wodnych zbiorników na małych ciekach. Nadleśnictwo w ramach tej akcji urządziło 2,5-hektarowy zbiornik wodny w leśnictwie Koryciny oraz dwa mniejsze zbiorniki przy szkółce w Korycinach o pow. 0,5 ha służące do deszczowania szkółek. Odtwo­ rzyliśmy małe zbiorniki w Leśnictwach Dołubowo, Pobikry i Dobrogoszcz. Z czasem przeznaczono je na zbiorniki przeciwpożarowe i wodopoje dla zwierzyny. Do osiąg­ nięć nadleśnictwa należała elektryfikacja osad leśnych, które były oddalone od siedzib ludzkich oraz linii energetycznych. Były z tym duże kłopoty, jednak dzięki szczegól­ nej pomocy okręgu zdołaliśmy rozwiązać ten ważny problem.

W miarę jak gospodarka nadleśnictwa stabilizowała się i osiągaliśmy dobre wyniki w poszczególnych dziedzinach, nadleśnictwo stawało się celem licznych pokazów,

(18)

konferencji i szkoleń. Nadleśnictwo gościło dwukrotnie wycieczki wydziału leśnego studentów SGGW i Akademii Rolniczej w Poznaniu. Bardzo często pojawiali się u nas uczniowie Technikum Leśnego w Białowieży, a wicewojewoda bydgoski w czasie wi­ zyty wysoko ocenił naszą działalność w zespole szkółkarskim w Rudce.

W naszym nadleśnictwie Instytut Badawczy Leśnictwa prowadził także liczne prace doświadczalne. Profesor Tyszkiewicz z IBL badał mieszańce osiki, którymi opiekował się dr Lucjan Janson. Powierzchnie badawcze miał też profesor Ilmużyński, które nad­ zorował nasz kolega inżynier Wawrzyniec Mierzejewski. Nadleśnictwo prowadziło z inspi­ racji dr Jansona rozmnażanie osiki z zrzezów w oknach inspektowych. Doświadczenie to okazało się niezwykle udane, za co wspólnie z leśniczym Leśnictwa Korciny otrzy­ małem wysoką nagrodę pieniężną.

Do bardzo niewdzięcznych zadań należała w nadleśnictwie gospodarka łowiecka. Tereny łowieckie nadleśnictwa były całkowicie dzierżawione przez koła łowieckie. Członkami tych kół byli zazwyczaj różnego rodzaju notable, wojskowi i partyjni oraz wysoka kadra urzędnicza. Bardzo trudno było wyegzekwować od nich obowiązki wo­ bec nadleśnictwa. Nie będę tu przytaczał, jakie były z tym kłopoty. Szczególne pro­ blemy sprawiały koła łowieckie przy jednostce KBW w Białymstoku oraz to, do któ­ rego należał przewodniczący wojewódzkiej rady narodowej. Przyjąłem metodę nękania takich kół pismami z wiadomością do różnych instytucji, co wpłynęło na poprawne załatwienie tej sytuacji. Do szczególnie kłopotliwych zadań należało także szacowanie strat i wypłaty odszkodowań za szkody łowieckie.

Nadleśnictwo miało w planie finansowym ograniczony limit pieniężny na odszko­ dowania łowieckie, a przekroczenie go pomniejszało wyniki finansowe nadleśnictwa, co z kolei miało wpływ na trzynaste pensje pracowników administracji nadleśnictwa oraz na tak zwany fundusz zakładowy, który był należny także stałym robotnikom leśnym. W czasie mojej pracy w nadleśnictwie załoga otrzymywała najwyższe trzyna­ ste pensje i najwyższy fundusz zakładowy. Z tego powodu mieliśmy liczne skargi rol­ ników na szacunki szkód łowieckich ustalanych przez leśników, co spowodowało po­ wołanie specjalnych komisji sprawdzających z udziałem moim i służby rolnej. Nie zo­ stało nigdy udowodnione, że odszkodowania były zaniżane. Przepisy o szacowaniu szkód łowieckich były krzywdzące dla rolników. Gdy szkody łowieckie były niższe niż 10% powierzchni uprawy, odszkodowanie nie było wypłacane. Przykładowo - je ­ żeli na 10 ha powierzchni uprawy ustalono zniszczone 0,9 ha uprawy, odszkodowanie nie należało się.

Wiele kłopotów przysporzyły mi skargi i donosy miejscowej ludności dotyczące głównie wypasów bydła w lesie i sprzedaży łąk deputatowanych przez niektórych pra­ cowników nadleśnictwa, co spowodowało kontrolę inspektora do specjalnych pouczeń, inż. Łosia, wydelegowanego przez ministra Dąb-Kocioła.

Po upływie kilku lat na skutek nawału prac w nadleśnictwie i mnogości zajęć do­ datkowych wycofałem się zarządu kółka rolniczego. W ostatnim czasie przed moją rezygnacją zauważyłem, że organizacja ta została opanowana i rządzona przez czynni­ ki partyjne, co w moim odczuciu nie było korzystne.

Pod koniec lat 60. i na początku 70. moja sytuacja materialna była dość dobra. Zlikwidowałem uciążliwą i mało efektywną gospodarkę hodowlaną i zbożowo-pastew- ną. Ukierunkowałem się na produkcję warzywniczą. Miałem ponad 200 okien inspe­ ktowych. W tamtym czasie produkcja ta była bardzo opłacalna. Miałem również bar­ dzo dużo różnego rodzaju prac zleconych, jak urządzanie lasów niepaństwowych, sza­ cunki lasów rolników przechodzących na emeryturę itp. Z dziećmi nie mieliśmy kło­

Cytaty

Powiązane dokumenty

dlla a w wyyb brra an nyycch h n no ow wo ottw wo orró ów w g głło ow wyy ii sszzyyii Diagnostic and therapeutic recommendations for selected neoplasms of the head and

Podejście do szacowania zasobów węgla w lasach na podstawie badań LI R owych, zilustrowane mapą opracowaną dla stanu Sabah w alezji zależność między wysokością

ponownego złożenia przez Wykonawcę wniosku o dokonanie odbioru częściowego/końcowego. Strony postanawiają, że z czynności odbioru będzie spisany protokół, zawierający

kanapowiec, leniuch (osoba spędzająca dużo czasu leżąc na kanapie i wpatrując się w telewizor). be all fingers and thumbs mieć dwie lewe ręce let’s call it a day na

Temat oraz wszystkie wysyłane przeze mnie zadania i polecenia proszę zapisywać w zeszycie przedmiotowym.. Dotyczyć to będzie tematu poniżej oraz

Temat oraz wszystkie wysyłane przeze mnie zadania i polecenia proszę zapisywać w zeszycie przedmiotowym.. Dotyczyć to będzie tematu poniżej oraz

Temat oraz wszystkie wysyłane przeze mnie zadania i polecenia proszę zapisywać w zeszycie przedmiotowym.. Dotyczyć to będzie tematu poniżej oraz

Zgadzając się na to, nie można więc powiedzieć, że istota, która realnie (aktualnie) istnieje dzięki posiadaniu własnego esse existentiae, jest obojętna wobec