• Nie Znaleziono Wyników

Ad vocem – Dekady wolności Europa Środkowa i Wschodnia: 1989–2019 Materiały edukacyjne

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ad vocem – Dekady wolności Europa Środkowa i Wschodnia: 1989–2019 Materiały edukacyjne"

Copied!
120
0
0

Pełen tekst

(1)

Materiały edukacyjne

(2)

Ad vocem – Dekady wolności Europa Środkowa i Wschodnia

1989–2019 Materiały edukacyjne

pod redakcją

Marcina Adamczyka

Szymona Makucha

i Michała Siekierki

(3)

Szymon Makuch Michał Siekierka korekta językowa

Szymon Makuch

projekt graficzny, skład i łamanie Agata Ceckowska

Projekt okładki

Agata Ceckowska, Elżbieta Kocowska-Siekierka ISBN 978-83-66438-03-3 (książka) ISBN 978-83-66438-04-0 (e-book)

Wydanie drugie poprawione i uzupełnione

Projekt sfinansowano

z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego

© Copyright by Stowarzyszenie Projekt Akademia

Wydawca

Stowarzyszenie PROJEKT AKADEMIA

(4)

Spis treści

Dlaczego warto podejmować racjonalne decyzje polityczne? 7 Przemysław Mikiewicz

Jak debatować, żeby nie antagonizować? 15 Tomasz R. Dębowski

Dlaczego tak trudno rozmawia się nam o polityce

międzynarodowej? 23

Marcin Adamczyk

Dyplomacja i dyplomaci . Słowo wstępne 29 Michał Siekierka

Skutki zimnej wojny dla Polski 37 Aneta Kazanecka

Przekleństwa dogmatu racjonalnego prawodawcy 43 Szymon Makuch

Sondaże – wiarygodne źródło informacji czy narzędzie

manipulowania społeczeństwem? 47 Michał Lubicz Miszewski

Fake newsy – czym są i jak sobie z nimi radzić na co dzień? 55 Marcin Adamczyk

Czy możliwy jest dialog religijny lub kulturowy?

Podobieństwa i różnice dwóch największych religii świata 65 Małgorzata Pacer

Polityczna poprawność. Między filozofią, polityką a praktyką 71 Michał Siekierka

Charakterystyka współczesnego nihilisty 77 Małgorzata Pacer

(5)

Mateusz Bartoszewicz

Normy i wartości w Informacji Ministra Spraw Zagranicznych o zadaniach polskiej polityki zagranicznej w 2019 r. 103 Malwina Hopej

Jakim językiem mówi do nas Państwo? O tym,

czy przestaniemy się bać komunikatów urzędowych 109 Elżbieta Kocowska-Siekierka

(6)

Drogi czytelniku!

Jak mówił Winston Churchill: „Nikt nie udaje, że demokracja jest doskonała lub wszechwiedząca. W rzeczywistości stwierdzić trzeba, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”.

Przed każdymi wyborami zastanawiasz się zapewne, według jakich kryteriów powierzyć przyszłość swojego regionu lub kraju konkret- nym kandydatom. Media bombardują nas sylwetkami polityków, ich pięknymi słowami i czynami, ale i skandalami z ich udziałem. Jak dokonać racjonalnego wyboru? Jak zweryfikować podawane nam informacje i sondaże? W jaki sposób prowadzić polityczne dyskusje, by nie kończyły się wyłącznie kłótniami? O tych i wielu innych za- gadnieniach traktuje ta skromna publikacja. Jest ona poprawionym i uzupełnionym wydaniem naszej pierwszej publikacji „Świadomy obywatel – racjonalny wyborca”.

Członkowie Stowarzyszenia Projekt Akademia nie należą do żad- nej partii politycznej, stąd też nie będziemy Cię przekonywać, na kogo głosować, a kogo z listy swoich faworytów absolutnie skreślić.

Mamy jednak nadzieję, że nasza krótka publikacja dostarczy cieka- wych informacji, skłoni de refleksji, pomoże w podjęciu świadomych wyborów. Demokracja jest nam wszystkim potrzebna, starajmy się więc mądrze z niej korzystać.

Redaktorzy tomu, Marcin Adamczyk

Szymon Makuch Michał Siekierka

(7)
(8)

Racjonalność jest pojęciem fi- lozoficznym, odwołującym się do rozumu. Bycie racjonalnym oznacza zatem nie tylko zdol- ność do posługiwania się rozu- mem w myśleniu i działaniu, ale coś znacznie więcej – wręcz danie pierwszeństwa rozumo- wi w podejmowaniu decyzji.

Kiedy chcemy zdyskredytować czyjeś postępowanie, mawia- my niekiedy, że ktoś postępuje nieracjonalnie, czyli kieruje się uprzedzeniami, wyobrażenia- mi lub emocjami. Jakże łatwo przychodzi nam wtedy poka- zanie swej rzekomej wyższo- ści poprzez stwierdzenie, że

ktoś postępuje nieracjonalnie, podczas gdy my sami podob- no kierujemy się rozumem.

W rzeczywistości może być tak, że ukrywamy swe uprzedzenia lub nastawienie emocjonalne do osób lub problemów, kryjąc się za zasłoną racjonalności. Daje- my niejednokrotnie wyraz swe- mu przywiązaniu do rozumu, lecz jednocześnie w głębi ducha skrywamy emocjonalne mo- tywy swego działania. Rozum zdolny jest bowiem do wspiera- nia emocji i usprawiedliwiania nieracjonalności.

Nadajemy rozumowi ludz- kiemu ogromne znaczenie od dr hab. Przemysław Mikiewicz

Dlaczego warto podejmować racjonalne decyzje polityczne?

Czy nie wzmacniamy czasem nieracjonalnego podejścia do kwestii publicznych poprzez postawy nacechowane przywiązaniem lub odrzu- ceniem, sympatią lub antypatią, uwielbieniem lub pogardą? Czy nasza argumentacja w kwestiach politycznych odwołuje się do rozumu? Czy na pewno chcemy najlepszych rozwiązań, czy też wolimy przelicytować kogoś na emocjonalne epitety, afekty i uprzedzenia? Czy w ten spo- sób nie podtrzymujemy nieracjonalnej niby-debaty publicznej w na- szej słabej demokracji? Może pora już nadeszła, by starać się wpłynąć na debatę publiczną i uczynić ją bardziej racjonalną? Czy moglibyśmy zacząć od siebie i od otoczenia, promując myślenie o polityce zamiast emocjonalnego reagowania na treści i wizerunki odnoszące się do

(9)

epoki Oświecenia. Osiągnięcia naszej cywilizacji przypisuje- my często właśnie rozumowi, który pokonać miał uprzedze- nia i ciemności niewiedzy, by wznieść nas na wyżyny epoki rozumu. Z drugiej jednak stro- ny nie brak w filozofii głosów sceptycznych wobec rzekomej potęgi ludzkiego rozumu. Oto bowiem twierdzi się, że epoka rozumu przyniosła ludziom nie tylko ogromny postęp wiedzy i wspaniałe wynalazki. To ro- zum ludzki zdolny był do za- projektowania maszynerii bez- precedensowych zbrodni, jakie stały się udziałem ludzkości w wieku XX. Użyliśmy zatem naszego rozumu nie tylko, by się rozwijać i pomagać innym, ale także by w gigantycznej ska- li niszczyć przyrodę, cywiliza- cję i życie!

Czy zatem rozum się zde- waluował? Czy stracił swą nie- winność, stając się współtwórcą ludzkich tragedii wieku XX, nie bez powodu zwanego „wiekiem totalitaryzmów”? A może zbyt wiele oczekujemy od naszego rozumu? Może winniśmy od- dzielić wartość racjonalności samej w sobie od moralnego wymiaru zastosowania rozumu?

Nie jest łatwo odpowiedzieć

na tak postawione pytania, zwłaszcza że pojęcie racjonalno- ści może wiele oznaczać i nie ma jednego, raz na zawsze ustalone- go znaczenia, które można by mu na trwałe nadać. Poza ogólnym stwierdzeniem, że racjonalność polega na posługiwaniu się rozu- mem, nie ma też pełnej zgody, co dokładnie ma oznaczać wymóg bycia racjonalnym. Racjonal- ność bowiem rozumieć możemy w sensie poznawczym jako we- wnętrzną niesprzeczność dane- go zbioru twierdzeń. Możemy mówić o racjonalności pragma- tycznej jako zbiorze efektywnych działań, a wtedy kryterium racjo- nalności stanowić będzie osta- teczny efekt. Możemy wreszcie odwołać się do zdroworozsądko- wej, czyli potocznej racjonalno- ści, która oparta jest na tradycji, nawykach czy powszechnej zgo- dzie. To tylko przykładowe spo- soby pojmowania racjonalności.

Warto wiedzieć, że można podać ich wiele więcej.

Racjonalność odgrywa bar- dzo ważną rolę w różnych sfe- rach naszego życia, mimo oczy- wistych trudności z ustaleniem konkretnego znaczenia tego po- jęcia. Kiedy podejmujemy decy- zje, zwłaszcza jeśli dotyczą kwe- stii ważnych i mających długo-

(10)

trwałe skutki, odwołujemy się zwykle do naszego rozumu, czy- li staramy się być racjonalni. Nie wyklucza to oczywiście innych przesłanek naszego postępowa- nia – kierujemy się także emo- cjami, bo kogoś lubimy, a kogoś nie, lub dokonujemy zakupu czegoś, co właśnie nam się „po- doba”. Oczywiście oznacza to, że często wcale nie postępujemy racjonalnie. Ale jeśli nasze decy- zje mają dotyczyć bardzo waż- nych kwestii, oczekujemy od siebie samych i od innych ludzi posługiwania się rozumem. Jeśli przykładowo, podejmujemy de- cyzje o lokacie gotówki w ban- ku, staramy się kierować racjo- nalną, „chłodną” kalkulacją. Nie powiemy przecież nikomu, że inwestujemy pieniądze w ban- ku, bo „podoba się” nam jego siedziba lub logo firmy! Chcemy wiedzieć, czy nasza lokata okaże się opłacalna, a do tego potrze- bujemy rozumu. Oczekujemy zatem w niektórych sferach na- szego działania szczególnego przywiązania do racjonalności.

Wierzymy bowiem, że są dzie- dziny naszego życia, w których rozum szczególnie nam się przydaje. Oczekujemy jego „za- stosowania” oraz pragniemy, by inni ludzie kierowali się w nich

rozumem.

Jedną z płaszczyzn życia spo- łecznego, od której oczekujemy zgodnego z rozumem działa- nia, jest sfera życia publicznego, związana z rządzeniem pań- stwem. Całość życia społeczne- go, w której chodzi nam o rzą- dzenie i sprawowanie władzy, zwana jest nieprecyzyjnie „po- lityką”. Jest to sfera wyjątkowo różnorodna, w której dokonuje się wiele rzeczy i w której po- dejmowane są liczne decyzje dotyczące nas wszystkich i roz- strzygające w wielu sprawach dotyczących naszego codzien- nego życia. Nic zatem dziwnego, że w tej arcyważnej sferze dzia- łania społecznego na ogół ocze- kujemy podejmowania decyzji zgodnie z rozumem, a co za tym idzie, unikając uprzedzeń i emo- cji. Szczególnie dla demokracji znaczenie ma to, by w publicz- nej sferze życia społecznego panowała przejrzystość reguł, równość uczestników politycz- nej debaty i refleksja nad podej- mowanymi decyzjami. A takie wartości szczególnie dla demo- kracji cenne zapewnić może tyl- ko debata, w której uczestnicy zawierzają swemu rozumowi.

Inaczej rzecz ujmując, można zatem stwierdzić, że dla demo-

(11)

kracji racjonalność debaty ma ogromne wprost znaczenie.

Czy jednak obserwujemy w debacie w naszej demokra- cji odwoływanie się w pierw- szym rzędzie do rozumu? Czy uczestnicy dyskusji politycz- nych odwołują się do racjonal- nych argumentów? Czy ufają racjonalnym argumentom, któ- re mają okazję poznać?

Zapewne wszyscy zgodzimy się, że polskiej debacie brakuje systematycznego odwołania do racjonalności. Brak nie tyle ra- cjonalnych argumentów, bo te w oczywisty sposób się pojawia- ją, ale brakuje zaufania do rozu- mu. W konfrontacji z emocjo- nalną retoryką umysł często ka- pituluje. Przeciwnicy polityczni rozkręcają argumentację odwo- łującą się do emocji, w której następuje przelicytowanie się na hasła, oskarżenia i epitety. Już sam język stosowany w polityce ujawnia emocje i uprzedzenia, którymi kierują się uczestnicy

„gry” politycznej. To nie jest na pewno ideał demokratycz- nej debaty publicznej. Jakże daleko polskiej demokracji do urzeczywistnienia ideału racjo- nalnej debaty, w której politycy dyskutowaliby o najlepszych propozycjach rozwiązania pro-

blemów kraju. Zamiast tego obywatele skazani są oglądanie spektaklu polegającego na wza- jemnej wymianie ciosów, jakie zadają sobie politycy i nieracjo- nalnym reagowaniu na działa- nia polityczne.

Ogromną rolę w rozkręcaniu emocjonalnej maszynerii w po- lityce odgrywają środki maso- wego przekazu, a wśród nich zwłaszcza telewizja i internet.

Trudno dziś prowadzić dyskusje na racjonalne argumenty, które przekazywać można było kiedyś za pomocą słowa drukowane- go oraz dzięki debatom polity- ków, którzy spierać się musieli na argumenty. Politycy w dobrze funkcjonujących demokracjach musieli te argumenty rozumieć, umieć się do nich ustosunkować i przedstawić w przemyślany sposób swoje racje. Współcze- sna demokracja zmienia się wraz z oddziaływaniem mediów masowych. Obraz telewizyjny lub przekaz internetowy sprzy- jają ukazywaniu wizerunku polityka, a nie treści prezento- wanego przez niego programu politycznego. Dlatego też polity- cy dbają przede wszystkim o ze- wnętrzną stronę przekazu, czyli o wygląd, powierzchowność i sposób zachowania. Politycy

(12)

muszą się podobać, co powo- duje, że treść programu schodzi na dalszy plan. W ten sposób wizerunek wygrywa z progra- mem. Dodatkowo posługują się emocjami, by wzbudzić po- zytywne lub negatywne nasta- wienie do określonych osób lub prezentowanych kwestii. Aby przekonać wyborców, politycy muszą użyć haseł politycznych, które łatwo będzie zapamię- tać i które nadadzą wyrazisto- ści kandydatowi w wyborach.

Widzowie nawykli do ciągłego natłoku obrazów nie są już przy- gotowani do odbioru argumen- tów rzeczowych, lecz pragną emocjonujących obrazów. Do- datkowo, w sytuacji mniejsze- go znaczenia programów poli- tycznych, debata na argumenty zastąpiona zostaje spektaklem wzajemnych oskarżeń, prób po- niżania i ujmowania godności przeciwnikowi politycznemu.

W ten sposób umysły polityków i obywateli zostają „uśpione”

na rzecz spontanicznego, moty- wowanego emocjonalnie reago- wania, a demokracja traci jedną ze swych podstaw – wolną i ra- cjonalną debatę publiczną.

Rozważmy, czy my sami nie uczestniczymy w tym przed- stawieniu, emocjonalnie mo-

tywowanej debaty politycznej.

Czy nie wzmacniamy czasem nieracjonalnego podejścia do kwestii publicznych poprzez postawy nacechowane przy- wiązaniem lub odrzuceniem, sympatią lub antypatią, uwiel- bieniem lub pogardą? Czy na- sza argumentacja w kwestiach politycznych odwołuje się do rozumu? Czy na pewno chce- my najlepszych rozwiązań, czy też wolimy przelicytować kogoś na emocjonalne epitety, afekty i uprzedzenia? Czy w ten spo- sób nie podtrzymujemy nie- racjonalnej niby-debaty pu- blicznej w naszej słabej demo- kracji? Może pora już nadeszła, by strać się wpłynąć na debatę publiczną i uczynić ją bardziej racjonalną? Czy moglibyśmy zacząć od siebie i od otoczenia, promując myślenie o polityce zamiast emocjonalnego reago- wania na treści i wizerunki od- noszące się do spraw politycz- nych?

Może warto zacząć od siebie, choćby dlatego, że niewiele mo- żemy uczynić, by zmienić nawy- ki polityków i głębsze przyczyny ich nieracjonalnych zachowań.

To prawda, że sami polityków nie zmienimy, chociaż działa- jąc na szerszą skalę mamy już

(13)

większe szanse. Najważniejsze jednak jest to, że od siebie wy- magać możemy racjonalnego myślenia, a nie ulegania nastro- jom, uprzedzeniom i postawom wywoływanym przez różne rodzaje politycznych manipu- lacji. Życie społeczne wymaga bowiem ciągłego rozwiązywa- nia problemów i podejmowania decyzji. Ujmując to inaczej, mo- żemy stwierdzić, że ktoś musi rządzić. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że od polityki w szero- kim rozumieniu tego słowa nie uciekniemy. Ktoś zawsze będzie rządził i podejmował decyzje, które będą także nas dotyczyły.

Ważne, by podejmował decyzje dobrze przemyślane.

Lepiej więc dla nas wszystkich jako członków wspólnoty po- litycznej będzie, jeśli będziemy brali aktywny udział w podej- mowaniu decyzji. Myśląc i de- batując, wybierając lub będąc wybieranym, a wreszcie podej- mując decyzje, choćby w akcie głosowania, jeśli tylko mamy takie możliwości, skorzystamy sami oraz nasza wspólnota poli- tyczna, jeśli kierować się będzie- my rozumem. Emocje zamy- kają umysł na wiele możliwych rozwiązań, antagonizują grupy społeczne lub sprzyjać mogą

postawom nacechowanym fana- tyzmem. Warto pamiętać przy tym, że nie możemy uciec od emocji, bowiem są one koniecz- nym składnikiem naszej natury.

Chodzi raczej o to, by być świa- domym swoich emocji i tego, jako wpływają one na nasze my- ślenie oraz by w kwestiach poli- tycznych zawsze dawać pierw- szeństwo rozumowi.

Racjonalny umysł, pozbawio- ny uprzedzeń, jest otwarty na ar- gumenty, przyjmuje krytykę, ale jest też zdolny do obrony swego stanowiska. Człowiek racjonal- ny myśli, kalkuluje i rozważa argumenty „za” i „przeciw”, nim podejmie decyzje. Racjonalne decyzje nie są więc obarczone takimi błędami, jakich oczeki- wać możemy od decyzji podej- mowanych przez ludzi kierują- cych się uprzedzeniami i emo- cjami. Warto więc myśleć racjo- nalnie i nie pozwolić na to, by emocjonalne „gry” uprawiane przez polityków stały się dla nas punktem odniesienia. Każdy z nas ma przecież swój rozum, któremu może zaufać!

(14)

notatnik

(15)

(16)

Publiczne debaty polityków na stałe wpisały się w medial- ny krajobraz Polski. Najczęściej śledzimy je za pośrednictwem telewizji, radia, prasy czy inter- netu. Ich częstotliwość podlega pewnym wahaniom i w znacz- nej mierze uzależniona jest od kalendarza wyborczego oraz

innych, bieżących wydarzeń o charakterze społecznym, go- spodarczym czy politycznym.

Bez wątpienia lata 2018–2020 obfitują w wiele okazji, które sprzyjają nie tylko dyskusjom polityków, ale także polemi- kom w gronie rodziny i kręgu przyjaciół. Zdarza się jednak,

że takie właśnie wymiany po- glądów mają dość emocjonalny charakter i stosunkowo nie- wielką wartość merytoryczną.

W ich efekcie np. dobrze za- powiadające się spotkanie ro- dzinne, staje się wydarzeniem, o którym jego uczestnicy chcie- liby jak najszybciej zapomnieć.

Stanisław Wyspiański w dra- macie Wesele zawarł jakże po- nadczasowy dialog:

Czepiec: Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!?

Dziennikarz: A, mój miły go- spodarzu, mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.

dr hab. prof. nadzw. UWr Tomasz R. Dębowski

Jak debatować, żeby nie antagonizować?

Lata 2018–2020 obfitują w wiele okazji, które sprzyjają nie tylko dysku- sjom polityków, ale także polemikom w gronie rodziny i kręgu przyja- ciół. Zdarza się jednak, że takie właśnie wymiany poglądów mają dość emocjonalny charakter i stosunkowo niewielką wartość merytoryczną.

W ich efekcie np. dobrze zapowiadające się spotkanie rodzinne, staje się wydarzeniem, o którym jego uczestnicy chcieliby, jak najszybciej zapomnieć.

(17)

Czepiec: Pan polityk!

Dziennikarz: Otóż właśnie polityków. Mam dość, po uszy, dzień cały. 

Czepiec: Kiedy to ciekawe sprawy.

Tak więc wielu Polaków lubi rozmawiać o polityce, ale są i tacy, którzy uważają, że w przestrzeni publicznej poli- tyki jest zbyt wiele. Zauważmy również, że powyższy dialog ilustruje sytuację, w której oso- by reprezentujące nader odległe od siebie profesje, wymieniają się uwagami na temat sytuacji międzynarodowej Chin. Wyda- je się, że w tym gronie bardziej kompetentny do podejmowa- nia tej właśnie problematyki jest dziennikarz. Z pewną dozą prawdopodobieństwa możemy założyć również, że Czepiec, o ile umiał pisać i czytać, czer- pał swoje informacje dotyczą- ce Państwa Środka z prasy lub opowieści znajomych. Ponad- to trudno rozstrzygnąć, czy dziennikarz był na tyle zmę- czony rozmowami o polityce, że nie chciał ich prowadzić podczas przyjęcia weselnego, czy też uznał, że gospodarz nie jest dla niego partnerem do ta- kiej dyskusji.

Nie ulega wątpliwości, że samo

stwierdzenie faktu, iż jakaś spra- wa jest ciekawa, nie stanowi wy- starczającej przesłanki do tego, żeby nad nią debatować. Przypo- mnijmy, że w słownikowym uję- ciu debata jest poważną i długą dyskusją na istotny temat. Ozna- cza to zatem, że jej uczestnicy po- winni być merytorycznie przy- gotowani do takiej wymiany po- glądów. Tym samym dotykamy problemu, który zasygnalizowa- ny został już wcześniej. Odnosi się on do sprawy wiarygodności i jakości źródeł informacji, doty- czących problematyki, nad którą ma się odbyć debata. Badania prowadzone w Polsce wskazu- ją, że najważniejszym medium, do którego sięgają respondenci, jest telewizja, a następnie inter- net. W praktyce, gdy w gronie rodzinnym po sutym obiedzie rozpoczyna się dyskusja, np. do- tycząca zbliżających się wyborów parlamentarnych, jej uczestnicy często posługują się argumenta- mi zaczerpniętymi z tych właśnie mediów. Problem polega jednak na tym, że w wielu wypadkach nie zweryfikowali prawdziwości ich przekazów. Co więcej, nie mają świadomości powiązań stacji telewizyjnych, portali in- ternetowych, czy tytułów pra- sowych z określonymi środo-

(18)

wiskami politycznymi. Nie zdają sobie również sprawy z tego, w jaki sposób media mogą mani- pulować opinią publiczną nawet wówczas, gdy prezentują obraz wydarzeń zgodny z rzeczywisto- ścią. Dla zilustrowania tej właśnie tezy przypomnijmy sobie już nie- co leciwy dowcip. W radzieckiej gazecie „Prawdzie” zamieszczono informację dotyczącą nieudanej rywalizacji w zawodach jeździec- kich dwóch osób – Michaiła Gor- baczowa i Ronalda Reagana. Na- pisano wówczas, że Gorbaczow zajął drugie miejsce, a nieprzyja- ciel Reagan przedostatnie.

Jeżeli debata ma być poważ- ną dyskusją, to zakładamy, że uczestniczące w niej osoby oprócz tego, że będą do niej merytorycznie przygotowane, będą również ze sobą rozma- wiać według pewnych, ustalo- nych wcześniej zasad. Trudno bowiem nazwać rozmową sy- tuację, w której jej uczestnicy:

mówią w tym samym czasie, przeszkadzając sobie nawza- jem, nie mówią lub nie podej- mują dialogu, cały czas mówią i nie dają dojść do głosu innym, mówią o sprawach, które nie mają żadnego związku z tema- tem debaty, mówią w taki spo- sób, aby obrazić innych uczestni-

ków spotkania, np. posługują się mową nienawiści, ostatecznie, w obliczu niemożności przefor- sowania swoich racji, opuszczają debatę lub zamieniają siłę argu- mentów na argument siły, czyli przechodzą do rękoczynów.

Ostatni fragment definicji wskazuje, że debata powinna być dyskusją na istotny temat. Pro- blem polega jednak na tym, że taka wymiana poglądów może dotyczyć sprawy, która rozpatry- wana w perspektywie wskaźni- ków oglądalności, niekoniecznie wzbudza szerokie zainteresowa- nie społeczne. Tymczasem dla mediów, np. telewizji publicznej oraz stacji komercyjnych, po- wyższa przesłanka jest niezwykle istotna, decyduje bowiem o moż- liwości pozyskania reklamodaw- ców. Dyskusja wyrazistych poli- tyków, z konkurujących ze sobą środowisk na temat, który wywo- łuje znaczny rezonans społeczny, zwiększa prawdopodobieństwo zgromadzenia przy odbiorni- kach większej liczby widzów, czyli potencjalnych reklamobior- ców. Nie oznacza to jednak, że spektakl polityczny, którego byli świadkami, obfitujący w reto- ryczne potyczki, tyrady, a nawet ekspresyjne przejawy mowy ciała, dotyczył spraw istotnych

(19)

z punktu widzenia np. bezpie- czeństwa społecznego polskich rodzin.

Nasuwa się zatem pytanie, w jaki sposób debatować, aby taka wymiana poglądów przy- nosiła korzyści nie tylko par- tiom politycznym, właścicie- lom mediów, reklamodawcom, ale także zwykłym obywate- lom? Wydaje się, że dobrym punktem wyjścia dla dalszych rozważań, będzie refleksja Se- neki: Człowiek bez nauki nie ma żadnej wiedzy. Jeżeli zatem pragniemy, aby Polacy two- rzyli społeczeństwo składające się z osób świadomych swoich praw i obowiązków, mających poczucie wspólnoty intere- sów, celów i potrafiących po- dejmować wspólnie działania, konieczna jest edukacja oby- watelska, która będzie adreso- wana do jak najszerszego grona odbiorców. Mówiąc prościej – uczmy się, jak debatować, czyli poszerzajmy naszą wiedzę oraz praktyczne umiejętności. Za- pewni to nie tylko miłą atmos- ferę podczas rodzinnych spo- tkań, ale także w konsekwencji wymusi podniesienie jakości debaty publicznej.

Przyjmijmy zatem postawę klienta, który udając się do

sklepu spożywczego na zaku- py, świadomie decyduje o tym, co będzie jadł. Taki konsu- ment nie boi się zadać pytania o skład produktu. Nie daje się również zbyć stwierdzeniem

„będzie Pan zadowolony”, ani uwieść krzykliwemu, koloro- wemu opakowaniu. Nie zrobią na nim też wrażenia informa- cje, że coś jest fit, że jest pole- cane przez gwiazdy popkultury, kupowane przez wszystkich albo tak dobre, iż każdy rozsąd- ny człowiek powinien to jeść.

Sprzedawca musi zatem umieć zachęcić klienta do zostawienia pieniędzy w jego sklepie, a to czasami oznacza konieczność podjęcia dyskusji przy ladzie lub regale z towarem. Czy za- tem sklepikarz może pozwolić sobie na to, żeby nie odpowia- dać na pytania stawiane mu przez klientów? Czy może być niekompetentny i arogancki oraz chować się na zapleczu albo zamykać drzwi przed no- sem kupujących? Czy może wreszcie kolejny raz próbować sprzedać bezwartościowy pro- dukt? Oczywiście, że może.

My jednak nie musimy więcej robić zakupów w tym sklepie.

Dodam, że możemy także po- wiedzieć wszystkim znajomym,

(20)

jakie panują w nim porządki, oczywiście w sposób nienaru- szający prawa. Utrata klien- tów, a w konsekwencji widmo nieuchronnej plajty, potrafią nader ozdrowieńczo zadziałać na aroganckich i niekompe- tentnych sklepikarzy. Dodaj- my, że w polityce działają dość podobne mechanizmy. Partia, która zaniedbała swój elekto- rat, była głucha na głos opinii publicznej, nie ma programu, unika debaty ze swoimi zwo- lennikami i przeciwnikami, jest na prostej drodze do politycz- nego niebytu.

Proces poprawy jakości de- baty publicznej w Polsce najle- piej rozpocząć poprzez odwo- łanie się do już sprawdzonych rozwiązań, np. debaty oks- fordzkiej. Nazywana jest ona również debatą uniwersytecką i po raz pierwszy miała miejsce w 1860 r., w murach Oxfordz- kiego Muzeum Historii Natu- ralnej. Polemika, która tam się wywiązała, dotyczyła wymiany poglądów pomiędzy kreacjo- nistami a ewolucjonistami.

Oczywiście trudno oczekiwać, aby polscy politycy dyskutowa- li wyłącznie w murach uczel- ni. Niemniej jednak, pewne elementy charakterystyczne

dla debaty oksfordzkiej mogą być z powodzeniem stosowane w ich polemikach, np. zakaz obrażania lub wyśmiewania mówców strony przeciwnej, konieczność dyskusji nad za- proponowaną tezą, stosowanie się do zaleceń osoby prowadzą- cej spotkanie.

Debata oksfordzka rozgrywa- na jest według określonych re- guł. Podkreślmy raz jeszcze, że w trakcie polemiki zabronione jest wyśmiewanie bądź obraża- nie mówców przeciwnej strony.

Dyskusja przebiega wyłącznie nad ustaloną tezą i biorą w niej udział jej przeciwnicy oraz zwolennicy. Spotkaniu przewo- dzi marszałek, którego wspiera sekretarz, pilnujący kolejności i czasu wypowiedzi. Przebieg debaty wygląda następująco:

Rozpoczęcie – marszałek otwiera debatę, informując strony o jej zasadach i przed- miocie.

Debata spierających się stron – głos udzielany jest stronom dyskusji, rozpoczyna ją zespół broniący tezę.

Głos publiczności – oso- ba, która chce wypowiedzieć się w dyskusji, musi zwrócić na siebie uwagę marszałka. Je- śli ten udzieli jej głosu, musi

(21)

przedstawić się wszystkim, co zapisuje sekretarz i następnie może wyrazić opinię.

Podsumowanie – strony bio- rące udział w debacie podsu- mowują swoje wystąpienia.

Głosowanie – zgromadzenie poprzez podniesienie ręki opo- wiadają się za lub przeciw tezie.

Teraz, gdy już znamy reguły debaty oxfordzkiej, spróbujmy przeprowadzić taką dyskusję w naszym gronie. Punktem wyjścia do niej niech będzie następująca teza:

(22)

notatnik

(23)

(24)

Niektórzy pewnie odpowiedzą na powyższe pytanie, że po pro- stu inaczej się nie da, bo gdzie polityka, tam musi być kłótnia.

Ja jednak łatwo się nie poddaję (bo przecież nie pisałem tego eseju po nic) i zapytam jed- nak, czy można inaczej? Moim zdaniem można, zaś problem

leży przede wszystkim w tym, że tak jak różne są zachowa- nia państw, tak różne są nasze w tym względzie preferencje.

Bo tak jak ktoś lubi w życiu tzw. „badassów”, a inny ludzi kompromisowych i altruistów, tak samo ktoś powie, że dla niego państwo powinno… No

właśnie, co powinno? Spróbuj- my sobie w tym miejscu zadać fundamentalne pytanie: czym naszym zdaniem państwa po- winny kierować się w relacjach z innymi państwami? Wyłącz- nie dobrem własnym i swoich obywateli? Czy też wspólnymi korzyściami dla wszystkich?

Prawdopodobnie odpowiedź mieści się w którejś z tych dwóch kategorii, ewentualnie jeżeli cenimy sobie elastycz- ność, to mogła ona brzmieć, że to zależy od okoliczności.

Bo właśnie praktycznie żadne współczesne państwo nie po- stępuje według jednego tylko modelu zachowania – tak jak Marcin Adamczyk

Dlaczego tak trudno rozmawia się nam o polityce międzynarodowej?

Spróbujmy sobie w tym miejscu zadać fundamental-

ne pytanie: czym naszym zdaniem państwa powinny

kierować się w relacjach z innymi państwami? Wy-

łącznie dobrem własnym i swoich obywateli? Czy też

wspólnymi korzyściami dla wszystkich?

(25)

nie ma 100% egoistów, tak nie znajdziemy też idealnych al- truistów czy legalistów (tym bardziej, że przecież w polityce międzynarodowej generalnie nie istnieje coś takiego jak poli- cja czy aparat sprawiedliwości, którego zadaniem jest ściganie

„niegrzecznych” państw). A co skłania je do wyboru jednego lub drugiego sposobu postępo- wania? Cóż... lista czynników jest długa, ale najważniejsze to: historia, kultura, cechy na- rodowe, tradycja, presja mię- dzynarodowa czy wreszcie siła państwa. Bo skoro nie ma poli- cji i sądów międzynarodowych (no dobra, są, ale nie ma ani jurysdykcji przymusowej, ani sposobu na egzekucję wyroku (poza presją innych państw), więc to praktycznie tak, jakby ich nie było), to stara zasada, że duży może więcej, sprawdza się w polityce międzynarodo- wej jak nigdzie indziej. Dlate- go też duże państwa zazwyczaj częściej stają się egoistami niż małe, które szukają oparcia w zasadach i prawie między- narodowym, gdyż w normalnej sytuacji byłyby niczym Dawid w starciu z Goliatem, ale bez procy. Stąd moim zdaniem cały problem, jeżeli chodzi o rozmo-

wy na temat polityki międzyna- rodowej, polega na tym, że to co dla jednych jest normą, dla innych jest co najmniej błędem, jeśli nie zbrodnią. Zastanówmy się razem zatem, co wchodzi w skład jednej i drugiej normy – być może poniższa lektura sprawi, że niektórzy postano- wią zmienić zdanie.

Spora grupa badaczy sto- sunków międzynarodowych uważa, że właśnie wspomniany powyżej brak „policji między- narodowej” zmusza państwa do tego, aby zawsze były egoistami (a nawet gorzej, ale to okre- ślenie akurat nie nadaje się do druku) i troszczyły się przede wszystkim o siebie (i swoich obywateli) – nawet jeżeli czasa- mi będzie to oznaczało wojnę, podbój czy wykorzystywanie innego państwa… Takie ego- istyczne państwo nie będzie zazwyczaj chciało łożyć na mię- dzynarodowe projekty związa- ne ze sprawami ochrony środo- wiska naturalnego (bo przecież jego „własne środowisko” jest czyste, a poza tym jak wszyscy poza nim samym zaczną inwe- stować w ochronę światowej przyrody, to i tak jej stan ge- neralnie się poprawi, a naszego egoisty nic nie będzie to kosz-

(26)

towało – taka międzynarodowa

„jazda na gapę”) czy angażo- wać się w operacje pokojowe lub humanitarne (no chyba, że w danym państwie będzie coś wartego uwagi, np. złoża ropy naftowej). Państwa te są niczym sąsiedzi, którzy pędzą bimber w swoim mieszkaniu, ale jed- nocześnie bardzo nie lubią, gdy ktoś się tym interesuje, bo prze- cież „wolnoć Tomku w swoim domku” – z trzeciej zaś stro- ny chętnie sprawdzą, co masz w lodówce (a nuż się im przy- da) i za powód jej opróżnienia podadzą Twoją rzekomo złą dietę. Ponadto chętnie dążyć będą do wykorzystania swojej silniejszej pozycji w negocja- cjach ze słabszymi państwami czy blokować innym dostęp do tego, co mogłoby ich zanadto wzmocnić (zazwyczaj będą to surowce naturalne, ale też lu- kratywne umowy czy po pro- stu rynki zbytu). Często takie państwa zachowują się niczym przysłowiowy pies ogrodnika (same nie skorzystają, ale in- nym również nie pozwolą) – w filmie Tylko dla twoich oczu na szczycie jednego z greckich Meteorów odegrała się taka piękna scena, gdy James Bond mówi do generała KGB Gogola

tymi słowami: „To się nazywa odprężenie, Towarzyszu. Wy nic nie macie i ja też”, po czym roztrzaskał o skały superhiper- tajny sprzęt, za którym ugania- ły się wywiady radziecki i bry- tyjski. Pokój dla tych państw to oczywiście rzecz ważna, ale dopóki wojna toczy się na te- rytorium przeciwnika i przy- nosi korzyści, a swoi żołnierze zbyt często na niej nie giną, póty jest ona akceptowalna.

Zresztą najlepszym sposobem na zapewnienie sobie (s)pokoju jest postępowanie w myśl za- sady, że „kiedy będę kroczył ciemną doliną, to zła się nie ulęknę, bo jestem najgorszym skurczybykiem w całej dolinie”.

A co z tymi państwami, któ- re kierują się ogólnie przyję- tymi zasadami i dbają o dobro całej ludzkości? Zdarzają się takie w ogóle? Generalnie tak, choć wiele z nich zachowuje się przy tym jak wilk w przebra- niu owcy, czyli tylko kreuje się na altruistów. Jednakże część państw rzeczywiście szuka kompromisu i stara się działać na rzecz wspólnego dobra całej (a przynajmniej większej czę- ści) ludzkości. Ich przywódcy zwykli przy tym powoływać się na zasady moralne czy prawo

(27)

międzynarodowe. Państwa na- stawione na współpracę nie są typowymi altruistami (w 99%

przypadków), lecz jednocze- śnie nie dążą do zysku kosztem innych (bo wiedzą, że dzięki współpracy można zyskać wię- cej) czy też nie ograniczają in- nym możliwości zwiększenia własnego potencjału. Starają się one inicjować międzyna- rodowe działa na rzecz pokoju czy ochrony środowiska, a poza tym generalnie trzymają się za- sady „żyj i pozwól żyć innym”.

Państwa takie nie są skore do wojny, chyba że zajdzie potrze- ba ratowania życia ludzkiego czy przywrócenia poszanowa- nia praw człowieka (interwen- cje humanitarne).

Czy te postawy trwale i wza- jemnie się wykluczają? Nieko- niecznie, gdyż tak jak już wcze- śniej wspominaliśmy, żadne państwo nie postępuje ciągle podług jednego modelu za- chowania – we współczesnym świecie nie sposób być ciągłym egoistą. Z drugiej strony pań- stwa silniejsze będą częściej odczuwały pokusę robienia wszystkiego „na swój sposób”

i bez oglądania się na innych.

Egoistyczna postawa nie impli- kuje też od razu skłonności do

prowadzenia wojen i łamania prawa międzynarodowego, ale sprawia, że jeżeli państwo uzna, że korzyści są odpowiednio znaczące, to gotowe będzie za- ryzykować utratę prestiżu czy chwilową infamię ze strony in- nych. Czy te postawy utrudniają porozumienie? Na pewno, gdyż jeżeli silny egoista postanowi dla własnego interesu najechać czy podbić sąsiednie państwa, to nie sposób winić mniejszych państw, że będą odwoływać się do prawa czy zasad międzyna- rodowych i zarazem dążyć do trwałego potępienia najeźdźcy.

Warto jednak pamiętać, że ów najeźdźca nie zrobił tego dla- tego, że jest zły czy lubi innym robić na złość, tylko dlatego, że w jego optyce było to najlepsze rozwiązanie, które pozwalało realizować interesy państwa i jego obywateli. A że straci- li obywatele innych państw?

No cóż, to już ich problem…

Dlatego państwom konsensu- alnym tak trudno porozumieć się z egoistami, a nam równie trudno o tym rozmawiać. Pro- ste, prawda? Spróbujmy zatem popracować razem nad tym, jak jednak do porozumienia dojść (a przynajmniej nie po- kłócić się za bardzo po drodze).

(28)

Zadanie w postaci dyskusji:

Spójrzmy raz  jeszcze  na dwa powyższe modele (będące oczy- wiście znacznym uprosz- czeniem, ale nie piszemy tu w końcu pracy politolo-gicznej) i z stanówmy się przez chwilę, czy nie kusi nas, aby zmienić odpowiedź na pytanie ze wstę- pu? Tak? Nie? No dobrze, no to skoro już wiemy, jakie po- stawy w polityce międzynaro- dowej cenimy najbardziej, to dajmy ten tekst do przeczytania osobom, z którymi o polity- kę międzynarodową kłócimy się najczęściej i najbardziej zapalczywie. Która postawa jest jej bliska? Spróbujmy teraz szczerze porozmawiać o tym, co ukształtowało wasze prefe- rencje. Dlaczego każdy z was wybrał taką, a nie inną postawę,

jako bliższą jego preferencjom?

No to skoro już wiemy, dla- czego ktoś lubi to, a ktoś inny tamto (bo przecież to był uza- sadniony i racjonalny wybór, prawda?), to zastanówmy się, jak znaleźć płaszczyznę porozu- mienia? W jaki sposób, waszym zdaniem, państwa egoistyczne mogłyby współpracować dla dobra społeczności międzyna- rodowej? Czy konsensualiści zawsze muszą być na przegranej pozycji względem wielkich tego świata? Czego nie powinni ro- bić wielcy, aby nie łamać zasad, którymi kierują się inni, a za- razem postępować w zgodzie z własnymi zasadami? Czy obo- je rozumiecie, dlaczego egoiści są egoistami, zaś konsensualiści wolą inną drogę?

(29)

(30)

Jest takie powiedzenie, że w na- szym kraju wszyscy są eksper- tami w dwóch tematach – piłki nożnej i polityki. Ile razy byliśmy świadkami (albo uczestnikami) dyskusji, w której rozmówcy rozprawiali, co by się nie działo, jakich zmian, czy jakiej techniki by nie stosowali, gdyby to wła- śnie oni byli odpowiedzialni za naszą narodową reprezentację.

Podobnie sprawa się ma w przypadku polityki, również

tej zagranicznej.

Gdybym to ja siedział przy tym stole negocjacyjnym, to bym postawił sprawę jasno

albo

Jak można tyle czasu negocjo- wać i się nie dogadać w podsta- wowych kwestiach?

czy Jak można było tego nie ustalić na początku?.

Jak to się mówi, zwykłych Polaków wieczorne rozmowy o polityce, gdzie rządzący wyda- ją się nam (podobnie jak selek- cjonerzy) całkowicie głusi i ślepi na otaczającą ich rzeczywistość.

A przecież to takie proste!

A może nie? W niniejszym tekście chciałbym przybliżyć czytelnikom kwestie związane z dyplomacją i ludźmi, którzy zajmują się nią na co dzień.

Kiedy mówimy, że ktoś jest Michał Siekierka

Dyplomacja i dyplomaci Słowo wstępne

Potocznie dyplomacja kojarzy się z ceremonialną, widowiskową i towa- rzyską stroną tej działalności, jednakże dla czynnego uczestnika prac dyplomatycznych jest to profesja związana z niemałym wysiłkiem inte- lektualnym, jak również z polityczną odpowiedzialnością, rzadko spo- tykaną u wielu umiejętnością wynajdowania rozwiązań korzystnych dla partnerów i układających się stron konfliktu

(31)

dyplomatą, to albo go chwa- limy, albo wręcz przeciwnie – dezawuujemy. Już sam ten fakt świadczy o potrzebie porusze- nia tego tematu.

„Ale się odezwał, dyplomata jeden!” – słyszymy, gdy ocze- kiwaliśmy zajęcia od kogoś konkretnego stanowiska. Z in- nej strony gdy mówimy o kimś

„zachował się bardzo dyplo- matycznie”, mamy na myśli to, iż sprytnie, umiejętnie wyszedł z niezręcznej sytuacji.

Kim więc jest dyplomata i na czym polega jego zawód?

Geneza dyplomacji

„Istnieją dwa sposoby rozstrzy- gania sporów: jeden przy po- mocy argumentów, drugi przy użyciu siły; a ponieważ pierwszy z nich jest właściwy człowiekowi, a drugi dzikim zwierzętom, nale- ży uciec się do drugiego sposobu tylko wówczas, gdy nie możemy użyć pierwszego” – ten dobrze znany cytat autorstwa rzymskie- go pisarza i filozofa Marka Tul- liusza Cycero (Cycerona) nale- życie oddawał istotę stosunków międzynarodowych.

W uprawianie polityki nie- uchronnie wpisany jest konflikt oraz kompromis, dotyczy to zwłaszcza jej płaszczyzny mię-

dzynarodowej, gdzie ścierają się różne cele poszczególnych pod- miotów. Zdefiniowane aspiracje narodowe w elementarny sposób są dla siebie konkurencyjne, a ich realizacja ma charakter kolizyjny.

Pogłębiająca się rywalizacja po- między suwerenami może przy- brać charakter otwarcie wrogi bądź zbrojny, uciekający się do stosowania przemocy. Stosun- ki międzypaństwowe zrodziły się z tych samych powodów co każdy system społeczny – ludzie zawiązywali porozumienia, na- wiązywali kontakty oraz tworzyli reguły ułatwiające czy też umoż- liwiające im dążenie do realizacji swoich indywidualnych i zespo- łowych ambicji zarówno poli- tycznych, ekonomicznych jak i ideologicznych. Urzeczywist- nienie interesów, zaspokajanie potrzeb oraz zapewnienie moż- liwości rozwoju wymagało zbio- rowej kontroli zaostrzania się sprzeczności, w przeciwnym ra- zie strony byłyby skazane na nie- ustającą batalię uniemożliwiają- cą koegzystencję. Ich realizacją zajmuje się strategia zewnętrzne- go działania państwa, wyrażająca się poprzez dyplomację.

Ta wywodząca się jeszcze z cza- sów antycznych instytucja nale- ży do najstarszych form kontak-

(32)

tów między społecznościami, jej działalność konstytuowała się i nabierała ogólnie organizacyj- nych ram wraz z rozwojem mię- dzypaństwowych zależności.

Dotyczyło to szczególnie roko- wań związanych z zawieraniem umów, rozwiązywaniem sporów i zawieraniem sojuszy. Liczne zabytki cywilizacyjne w postaci glinianych tablic, listów, trakta- tów oraz innych świadectw wza- jemnego kontaktu, stanowiące- go o bogactwie korespondencji dyplomatycznej, jaka od wie- ków była prowadzona pomiędzy zainteresowanymi stronami, za- świadcza, iż historia powstania i aktywności państw nie mogła rozwijać się w izolacji. Każda sformalizowana struktura spo- łeczna wywierała wpływ na pro- cesy wzajemnej regulacji areny wspólnych oddziaływań w celu ukonstytuowania się pewnego ładu, który umożliwiał dyskusję nad partykularnymi potrzebami poszczególnych grup.

W wyniku tych działań kształ- towało się środowisko między- narodowe stanowiące emanację kompromisu – gdyby występo- wały jedynie sprzeczności, nie można by było przeciwdziałać anarchii, a w konsekwencji za- pewnić szeroko rozumianego

bezpieczeństwa, co stanowiło jedno z fundamentalnych za- dań władzy zwierzchniej. Do najstarszych form kształtują- cych współpracę państw należą sojusze, czyli układy taktyczne pomiędzy dwoma lub większą liczbą podmiotów zaintereso- wanych osiągnięciem zamierzo- nych celów.

Już w starożytnej Grecji zaczę- ły funkcjonować alianse wielo- stronne wypracowywane pod- czas kongresów.

Przykładowo, zawiązany pod koniec wojen perskich Ateń- ski Związek Morski skupiał w sobie państwa obszaru Morza Egejskiego, w przedsięwzięciu wspólnej ochrony przed ataka- mi i zapewnienia zbiorowego bezpieczeństwa miast morskich.

Do innych egzemplifikacji z cza- sów antyku należą m.in.: Zwią- zek Achajski, Beocki, Koryncki czy Peloponeski. Owe sojusze miały przede wszystkim charak- ter militarny, jednak starożytny świat śródziemnomorski zapo- czątkował precedens charakte- rystyczny dla całej europejskiej cywilizacji, gdzie na drodze rokowań ustalane były zasady dalszego pokojowego współist- nienia. Oczywiście, żaden ład polityczno-społeczny nie mógł

(33)

istnieć bez końca, ewolucje sys- temów politycznych, modyfi- kacje społeczne, gospodarcze, ideowe czy wymuszane poprzez rozwój wiedzy i technologii transformacje pociągały za sobą zmiany w organizacji sceny międzynarodowej. Najczęstszą przyczyną dezawuującą aktual- ny status quo była wojna.

Walka zbrojna, jako przeci- wieństwo pokoju, od stuleci stanowiła przedmiot refleksji i dociekań filozoficznych, uj- mujących ją jako jedną z me- tod prowadzenia polityki, która wyznaczała rytm dla ludzkich dziejów. W przeszłości upo- wszechnioną przyczyną prze- mocy międzynarodowej była chęć aneksji, podboju czy po- większenia terytorium, a co za tym idzie – strefy wpływów.

Okres trwania konfliktu zwykł być wieńczony wynegocjowa- nymi bądź wymuszonymi wa- runkami pojednania, które po- nownie scalały mapę polityczną do czasu kolejnych perturbacji społecznych. Gwarancje niena- ruszalności terytorialnej do XIX w. były utożsamiane z warun- kami bezpieczeństwa ogólnego i stabilizacją regionalną.

Wraz z multiplikacją licz- by podmiotów decydujących

o losach coraz to większej czę- ści kontynentu, zmieniała się forma dyplomacji, jej znaczenie oraz zakres. Konflikty przestały mieć charakter głównie izola- cyjny, a ich działanie, jak i skut- ki, pociągały szersze, zbiorowe konsekwencje dla całego układu sił politycznych. Zwiększona za- leżność i zacieśniające się relacje międzypaństwowe zaowocowa- ły rozwojem sztuki dyploma- tycznej, która w XXI w. stanowi podstawowy instrument polity- ki zagranicznej.

Dyplomacja narodziła się jako sztuka negocjacji i komunikacji międzypaństwowej, utrzymy- wana dla ustalania wzajemnych stosunków między państwami, zawierania umów międzyna- rodowych czy prowadzenia rokowań. Definiuje się ją jako urzędową działalność państwa w stosunkach międzynarodo- wych, które występują za po- średnictwem swoich organów (stałych lub czasowych), mającą na celu realizację jego polityki zagranicznej i ochronę intere- sów.

Dyplomaci

Rolą dyplomacji jest pośredni- czenie między stosunkami mię- dzynarodowymi a polityką za-

(34)

graniczną państw, ich zespołów integracyjnych oraz organizacji międzynarodowych. Za jej po- średnictwem realizowane są aspiracje, dążenia i cele, przy- bierające postać racji stanu, interesów narodowych i pań- stwowych. Refleksją teoretycz- ną nad istotą i rolą dyplomacji są wszelkie źródła starożytne traktujące o sztuce rządze- nia. Dyplomacja uwikłana jest w sieć i strukturę stosunków międzynarodowych oraz ich obszary i instrumentaria, jak wywiad, propaganda i presja.

Należy do zjawisk historycznie zmiennych, dynamicznych, za- leżnych od istniejącego ładu międzynarodowego oraz for- my rządów. Pojęcie dyplomacji jest stosunkowo nowe, jednak przedmiot i rzecz stara. Nowo- czesną dyplomację większość książek i opracowań datuje na XIX w., wtedy to miał miejsce burzliwy i dynamiczny rozwój mający odzwierciedlenie za- równo w technice, jak i w prze- myśle, gospodarce, militariach i komunikacji. Wszystko to wpłynęło i dało początek wsze- lakim nowym ruchom społecz- nym oraz sposobowi myślenia o państwie i prawie. W wy- danej w 1830 r. książce Szkic

o dyplomacji autorstwa Księcia Adama Jerzego Czartoryskiego przywódca stronnictwa Hotel Lambert pisał: „W czasie wojny trzeba było oznaczyć początek kroków wojennych, ich trwa- nia i zaprzestania; trzeba było także zawierać sojusze odpor- ne i zaczepne. W czasie pokoju należało porozumieć się co do sposobu przewożenia i zamia- ny płodów każdego kraju. Oto zagadnienia jakie zajmowały pierwszą dyplomację. Pierwot- ne ludy, wchodząc w styczność ze sobą i chcąc ustalić wzajem- ne stosunki, używały tych sa- mych formuł, które służyły do transakcji prywatnych. Lecz gdy naród i rząd jego był stroną w takich transakcjach, wówczas otaczał je przepychem, obrzę- dami i formułami religijnymi i mistycznymi, które wzmac- niały zobowiązanie wierności w dochowaniu umów i poczy- nionych obietnic, zapewniały ich lojalne wykonanie i utrud- niały pogwałcenie”.

Zdaniem księcia Czartoryskie- go dobry dyplomata powinien być jak dobry żołnierz – walecz- ny, mężny i odważny, odznacza- jący się zaletami moralnymi oraz wiernością wobec misji.

Z kolei Talleyrand (minister

(35)

spraw zagranicznych Francji okresu napoleońskiego) określał ideał dyplomaty jako wierne- go, zręcznego i dokładnego. Nie powinien on działać w pospie- chu zarówno przy kształtowaniu ocen, jak i podejmowaniu decyzji – błędem jest zbytnia gorliwość oraz nadużycie kłamstwa. Należy podnieść, że wspominane cechy charakteru oraz dobre (wyso- kie) pochodzenie to nie jedynie atrybuty, jakie musiał posiadać nowoczesny dyplomata, gdyż nowe wydarzenia cywilizacyjne wymagały nowych umiejętności.

Do koligacji, protekcji, znajo- mości języków, fechtunku, tańca towarzyskiego, dobrych manier, prawa, umiejętności prowadzenia rozmów, historii, geografii, doszła znajomość ekonomii, psycholo- gii i socjologii. Również rozwoju nauki i techniki, wynalazki jak telefon, radio, maszyna do pisania czy później komputer wpłynęły na obieg informacji, szybkość jej przepływu oraz możliwość pro- wadzenia rokowań za ich pośred- nictwem. Jeszcze w XIX stuleciu wojna nie stanowiła ostatecznej porażki dyplomatycznej, lecz uznawana była za jedną z wielu możliwości prowadzenia polityki zagranicznej. Wraz z konfliktami masowymi, globalnymi, nasta-

wionymi na anihilację przeciw- nika, zmieniły się wyobrażenia o roli pokojowych rozstrzygnięć.

Współcześnie dyplomatami okre- śla się oficjalnych przedstawicieli państwa za granicą, mających sto- pień dyplomatyczny.

Jednakże powszechnie ter- min ten traktowany jest szerzej, m.in. dlatego, że w praktyce ową funkcję (reprezentatywną) peł- nią też: ministrowie, wyżsi ran- gą urzędnicy w ministerstwach uczestniczących w kontaktach międzynarodowych (konferen- cjach, sesjach międzynarodo- wych), parlamentarzyści, przed- stawiciele władz i organiza- cji samorządowych, naukowcy, lekarze czy specjaliści pracujący w ponadnarodowych organiza- cjach. Słownik Języka Polskiego definiuje dyplomatę jako męża stanu zajmującego się polityką zagraniczną państwa, członka placówki lub misji dyploma- tycznej, a także człowieka zręcz- nego, taktownego i układnego.

Natomiast Encyklopedia dobrych manier autorstwa Henryka Ry- szarda Żuchowskiego traktu- je dyplomatę jako człowieka, który potrafi załatwić sporne sprawy bez wszczynania sporu, co w negatywnym znaczeniu może oznaczać brak prostoli-

(36)

nijności. Potocznie dyplomacja kojarzy się z ceremonialną, wi- dowiskową i towarzyską stroną tej działalności, jednakże dla czynnego uczestnika prac dy- plomatycznych jest to profesja związana z niemałym wysiłkiem intelektualnym, jak również z polityczną odpowiedzialno- ścią, rzadko spotykaną u wielu umiejętnością wynajdowania rozwiązań korzystnych dla part- nerów i układających się stron konfliktu. Wracając do analogii piłkarskiej, można zaryzykować stwierdzenie, że być dobrym dy- plomatą, to tak jak być dobrym piłkarzem. Oprócz treningów, doświadczenia i umiejętności potrzebna jest odrobina talentu.

Należy wiedzieć jak rozkładać swoje siły, kiedy przystopować, a kiedy zaatakować, aby osią- gnąć swój cel. Nie bez znaczenie jest również wsparcie i umiejęt- ności całego zespołu. Z boiska sprawa ma się zupełnie inaczej niż sprzed szklanego ekranu.

(37)

(38)

Okres 1945–1989/91, w któ- rym Polska znajdowała się pod wpływem geopolitycznym Związku Radzieckiego (ZSRR), należy do najbardziej gorących tematów współczesnej refleksji nad obecną sytuacją naszego kraju. W dzisiejszej narracji przeważają oceny negatywne,

odnoszące się do braku suwe- renności, i to zarówno w polity- ce zagranicznej, jak i wewnętrz- nej, konieczności podążania za interesem kraju dominującego w tzw. bloku komunistycznym, nieefektywności zarządzania rozwojem społeczno-ekono- micznym Polski oraz walki

z własnym społeczeństwem, skutkującej traktowaniem pań- stwa jako wroga oraz licznymi podziałami, obecnymi do dziś.

Skutki zimnej wojny dla Polski (jak również dla pozo- stałych krajów Europy Środko- wo-Wschodniej, wchodzących w skład bloku komunistyczne-

go) można podzielić ze wzglę- du na:

Czas trwania – obejmujący zakres krótkofalowy (do 3 lat);

średniofalowy (do 10 lat) i dłu- gofalowy (powyżej 10 lat)

Zasięg terytorialny – obej- mujący część obszaru kraju (np.

region Górnego Śląska), cały dr Aneta Kazanecka

Skutki zimnej wojny dla Polski

Wchodząc do Europy w 2004 r. nasz kraj nie był natural- nym partnerem w debacie na temat przyszłości Europy, do którego wszyscy dotychczasowi gracze są przyzwycza- jeni, lecz został postawiony w roli petenta, ubiegającego się o miejsce przy stole, przy którym karty zostały rozdane kilka dziesięcioleci wcześniej.

(39)

kraj, jak i obszar wykraczający poza Polskę, w tym perspekty- wę zewnętrzną, dotyczącą sfery polskiego oddziaływania mię- dzynarodowego.

Sfera oddziaływania – poli- tyczna (w tym następujące ob- szary: instytucjonalny, udziału w życiu publicznym, stanowie- nia prawa, udział w polityce międzynarodowej), gospodar- cza (zarówno w sferze makro- ekonomicznej, jak i mikroeko- nomicznej), społeczna, bezpie- czeństwa

Skutki tzw. twarde (np. infra- strukturalne), jak i tzw. miękkie (np. mentalnościowe).

W zasadzie trudno jest wska- zać skutki krótkofalowe upad- ku zimnej wojny, no może poza wycofaniem się wojsk radziec- kich (a następnie rosyjskich) z Polski, co zakończyło się 17 września 1993 roku. Inną krót- kofalową konsekwencją była możliwość nieskrępowanego zgłaszania akcesu do organi- zacji międzynarodowych – w 1991 r. Polska przystąpiła do Rady Europy.

Zapaść gospodarcza, jaka do- konała się w pierwszych latach po upadku systemu komuni- stycznego, związana z gwał- townym przestawieniem się

na inny model społeczno-eko- nomiczny, otwarcie na świat, oznaczała katastrofę dla oby- wateli, ale i dla całego państwa.

Okazało się, że funkcjonowanie w Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG) i w za- sadzie nieobecność na global- nym rynku, zarówno w sensie wymiany handlowej, jak i usług, nie było w żadnym wypadku porównywalne z dążenia- mi do integracji gospodar- czej w Europie Zachodniej.

Skutkiem tego była ogromna cena, jaką zapłaciło państwo, społeczeństwo i pojedynczy obywatele. Dwucyfrowe bezro- bocie, chaotyczne zarządzanie kryzysowe gospodarką i presja polityczna oznaczała koniecz- ność podejmowania decyzji (takich jak zamykanie całych gałęzi przemysłu, np. w rejonie wałbrzyskim), które z perspek- tywy czasu wydają się nieprze- myślane lub nieprzygotowane.

Z drugiej strony, konsekwencją zimnej wojny była konieczność przeskoczenia z rzeczywistości sterowanego centralnie modelu gospodarczego do rzeczywisto- ści wolnorynkowej, co w opinii Leszka Balcerowicza, głównego architekta strategii przemian gospodarczych, oznaczało na-

(40)

stępujące działania: prywatyza- cja, rozbijanie monopoli, wpro- wadzenie liberalnego systemu handlu zagranicznego, wymie- nialność pieniądza, uporządko- wany system finansowy, ogra- niczenie szczegółowej inter- wencji państwa w gospodarce.

Osobną konsekwencją bipo- larnego podziału świata, któ- ra musi zostać wskazana, jest nieobecność Polski w procesie integracji europejskiej, wyni- kająca z podziału zimnowo- jennego. Wchodząc do Europy w 2004 r., nasz kraj nie był na- turalnym partnerem w debacie na temat przyszłości Europy, do którego wszyscy dotych- czasowi gracze są przyzwy- czajeni, lecz został postawiony w roli petenta, ubiegającego się o miejsce przy stole, przy którym karty zostały rozdane kilka dziesięcioleci wcześniej.

Tym samym, jak piszą Balcer i Wóycicki, „Długa polska nie- obecność do roku 1989 w wiel- kich europejskich debatach jest zasadniczą przyczyną naszych problemów wizerunkowych w Europie, a przede wszystkim wśród zachodnioeuropejskich partnerów w Unii”. Nie dziwi więc asymetryczność w proce- sie negocjacji akcesyjnych, gdy

„Bruksela” zachowywała się w sposób, który Jan Zielonka określił jako „imperium neo- średniowieczne”.

Wydarzenia w Europie Środ- kowo-Wschodniej w 1989 r.

zapoczątkowały upadek ładu jałtańsko-poczdamskiego (de- montaż bloku wschodniego, rozwiązanie Układu Warszaw- skiego i RWPG) oraz schy- łek konfliktu Wschód-Zachód.

W konsekwencji nastąpił ko- niec „zimnej wojny”. Wraz z od- zyskaniem suwerenności pol- ska polityka zagraniczna skon- centrowana była na współpra- cy ze Stanami Zjednoczonymi, Francją i Niemcami. Pań- stwa te przez polskie władze były uważane za strategicz- nych partnerów w proce- sie integracji ze strukturami euroatlantyckimi. W polityce wschodniej natomiast rząd Ta- deusza Mazowieckiego reali- zował strategię dwutorowości, czyli dbania o dobre stosunki z władzami centralnymi ZSRR (Moskwa) oraz nawiązywania stosunków z władzami po- szczególnych republik, zwłasz- cza z Rosją i Ukrainą.

W połowie 1991 r. rozwią- zane zostały RWPG i Układ

(41)

Warszawski. Kolejne republiki wchodzące w skład ZSRR ogła- szały niepodległość. W grudniu 1991 r. ZSRR przestał istnieć, a przywódcy niezależnych re- publik, z prezydentem Rosji Bo- rysem Jelcynem na czele, utwo- rzyli Wspólnotę Niepodległych Państw. Polska była pierwszym państwem, które uznało nie- podległość Ukrainy (2 grudnia 1991 r.). Pół roku później pod- pisała traktat o dobrym sąsiedz- twie i przyjaznej współpracy 18 maja 1992 r.

(42)

notatnik

(43)

(44)

Jednym z pierwszych kursów na studiach prawniczych lub administracyjnych jest Wstęp do prawoznawstwa. To zajęcia, gdzie młodzi adepci, marzący w przyszłości o wydawaniu ar- cyważnych orzeczeń sądowych lub uskutecznianiu płomien- nych przemów rodem z Dwu- nastu gniewnych ludzi lub Sędzi Anny Marii Wesołowskiej, styka- ją się z zestawem teoretycznych pojęć, filozoficznych koncepcji i całym teoretycznym podłożem prawoznawstwa. I nierzadko jest to dla nich ogromnym bólem, wymaga wielu godzin nauki, a czasem potu i łez. Jeszcze trud- niej robi się, gdy potem, po tych

kilku latach studiów, zwykły sza- ry obywatel poprosi o wyjaśnie- nie owych zagadnień, albo ma pytania spod znaku:

Dlaczego ustawa mówi, że ad- wokatem może być człowiek nie- skazitelnego charakteru, skoro taki ktoś potem broni mordercy i gwałciciela?

Jaki sens ma trąbienie o trój- podziale władzy, skoro Sejm i rząd mogą rozsadzić system są- downictwa swoimi przepisami?

Jaki to podział władzy, skoro przewodniczący partii politycz- nej jednego dnia może oddać legitymację partyjną i w świetle prawa jest bezstronnym i nie-

dr Szymon Makuch

Przekleństwa dogmatu racjonalnego prawodawcy

Prawnicy od zawsze radzili sobie z problemem sprzeczności w prosty sposób: przyjmowali fikcję, że ustawodawca jest racjonalny. Oczywiście dobrze wiemy, że nie jest. Tak na dobrą sprawę to dziś nawet nie wiemy, kto w ogóle jest tym prawodawcą, bo wciąż toczą się na ten temat spory teoretyczne i filozoficzne (Emilia Świętochowska).

(45)

politycznym prezydentem albo sędzią Trybunału Konstytucyj- nego?

Jak to prawodawca jest ra- cjonalny, skoro połowa ustaw to buble pisane na kolanie, przepi- sy zaprzeczają same sobie, a zro- zumieć się tego nie da?

Choćby i przyszło tysiąc atle- tów, choćby każdy zjadł tysiąc kotletów, a potem założył togę i łańcuch, to wyjaśnienie tych problemów i udzielenie klarow- nych odpowiedzi na powyższe pytania będzie zadaniem dość karkołomnym. Zostańmy przy racjonalnym prawodawcy, bo ten dogmat wydaje się dość in- teresujący.

Tomach Jachimek w jednym ze skeczów opowiadał fikcyj- nej kuzynce o różnych aspek- tach życia w Polsce. Gdy pa- dały kolejne pytania, zaczynał swą odpowiedź od stwier- dzenia: „Kuzyneczka... jak by ci to wytłumaczyć, żeby nie przeklinać...”. Podobnie bywa z nieszczęsnym konceptem ra- cjonalnego prawodawcy. Z nim to bowiem trochę jak ze świnką morską. Jak wiadomo, to słod- kie zwierzątko ani nie jest świ- nią sensu stricto, a i z morzem za wiele wspólnego nie ma, bo w wodzie to raczej się topi niż

pływa. Nasz prawodawca to zaś abstrakcyjna figura, właściwie nawet nieokreślona, bo nie jest nim specjalista piszący ustawę, nie jest nim też Sejm uchwalają- cy ustawę czy Minister wydają- cy rozporządzenie. Prawodaw- ca w zasadzie nie istnieje – jest pewnym eterycznym zbiorem idei unoszącym się w powie- trzu, który służy chyba głów- nie do tego, by na kogoś zwalić problemy w interpretacji prze- pisów. To bardziej zasada, wy- trych do analizy regulacji praw- nych, niż faktyczna persona.

A z jego racjonalnością jest za- wsze kłopot. Na potrzeby orze- czeń sądowych i decyzji admi- nistracyjnych przyjmujemy, że każdy jego czyn, każde słowo, zdaniem, nawet przecinek czy spójnik (tak ważne, by odróż- nić koniunkcję od alternatywy) to efekt precyzyjnego, przemy- ślanego, strategicznego dzia- łania. A w praktyce? Definicje z różnych ustaw się wykluczają, ZUS inaczej interpretuje prze- pisy niż skarbówka, obywatel zaś, kolokwialnie mówiąc, ba- ranieje, gdy próbuje zrozumieć, co ustawodawca miał na myśli, nakładając na niego kolejne obowiązki.

Czy zatem dogmat racjonal-

(46)

nego prawodawcy ma sens? I po co nam on właściwie? Może, idąc w kolejną teorię spiskową, prawnicy stworzyli go, by mieć się o co kłócić, albo żeby jesz- cze bardziej ogłupić społeczeń- stwo i móc wydzierać z niego ostatnie pieniądze? Może zaś to efekt indolencji intelektualnej pewnej kasty społecznej, która boi się teraz naprawić swoich dawnych błędów i trzyma się zmurszałych, bezcelowych po- jęć?Aż tak źle na szczęście nie jest. Paradoksalnie ten absur- dalny z pozoru koncept jest właśnie przejawem racjonalno- ści w próbie stosowania prawa.

Prawnicy często mają styczność z przepisami, które pisali posło- wie, urzędnicy, a także różne grupy nacisku, przemycające jakieś legendarne „lub czaso- pisma”. Prawo zaś ma tworzyć pewien spójny, uzupełniający się system. Wielka baza danych, jaką jest zbiór całego ustawo- dawstwa krajowego (a także eu- ropejskiego), wymaga pewnego wspólnego „klucza”, mechani-

zmu interpretacyjnego. Rzecz w tym, by zastąpić dumanie „co ustawodawca miał na myśli”

rozważaniem pod hasłem „na- pisał to napisał, na kij drążyć temat”. A że czasem faktycznie źle napisał? Trudno, trzeba to znowelizować, bo nie sąd ma tworzyć prawo, ale Sejm.

Rzecz jasna, wieje nam tu tro- chę pesymizmem, ale niestety nie jesteśmy w stanie stworzyć w prawie idealnych rozwiązań, które pozwolą całkowicie unik- nąć chaosu. Wiele zależy też od racjonalności samych posłów i senatorów, piszących i uchwa- lających ustawy, a zapomina- jących nierzadko o naszym uroczym dogmacie. Ale to już zapewne materiał na inną opo- wieść.

(47)

To tylko niektóre z zagadnień, dzięki którym przybliżymy się do odpowiedzi na tytułowe pytanie o wiarygodność realizowanych w Polsce sondaży opinii publicznej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ośrodki analityczne i badawcze to także pomost między społeczeństwem a politykami, szczególnie użyteczny w momencie niedomagania systemu partyjnego i poszczególnych

Najważniejszym pojęciem, używanym jako pozorny synonim Europy Środkowej, jest Europa Środkowo-Wschodnia.. Europa Środkowo-Wschodnia to termin występujący jako synonim Europy

Kolejne panele pierwszego dnia konferencji dotyczyły „Przemian politycznych w Europie Środkowej i Wschodniej po 1989 roku”, „Ewolucji bezpieczeństwa w

Spora grupa badaczy sto- sunków międzynarodowych uważa, że właśnie wspomniany powyżej brak „policji między- narodowej” zmusza państwa do tego, aby zawsze były egoistami

Należy również podkreślić, że aż 58 pracowni to jednostki niepubliczne, w których wykonuje się około 32% wszystkich wieńcowych procedur terapeutycznych, w tym

Kapitał zagraniczny w sektorze bankowym a poziom jego rozwoju.. na przykładzie państw Grupy

N ależy z ogromnym zadawalaniem powitać pojaw ienie się tak cen­ nego opracowania, w yd aje się, że znaczącego taikże iw św iatow ym obrazie bibliografii

Data obrony pracy doktorskiej: 28 października 2002 r. W rozprawie doktorskiej autorka zaprezentowała sylwetkę i działalność misjo­ narza Adama Kozłowieckiego w latach