• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : zielonogórska-głogowska-gorzowska : magazyn, Nr 53 (15/16/17 marca 1991)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : zielonogórska-głogowska-gorzowska : magazyn, Nr 53 (15/16/17 marca 1991)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

SERWIS INFORMACYJNY „KRAJ - ŚWIAT” str. 9 - 1 0

Pierwsza dama

Gorzowa

( s . 2 )

Rosjanie u bram

Berlina

( s . 2 )

R o z m o w a z K a r o le m S t r a s b u r g e r e m ( s . 3 )

Infekcja

po iniekcji

( s . 4 )

Garść

zwyczajnych

pinezek

( s . 4 )

Żużel

( s . 5 )

Szansa dla

impotenta

( s . 6 )

Anna Kurzawa

( s . 7 )

Korespondencja z Brukseli

Z A n t w e r p i i w ś w i a t

I r e n e u s z Ł U K A S I K

Od komiwojażera

do businessmana < d

Fot. Marek Woźniak

Nowoczesne centrum Sztokholmu.

s k le p o w e - c a ła ta s te re o ty p o w a z a c h o d n ia z e w n ę trz n o ś ć , d z ia ła ła j a k b a ls a m . M a r ta n ie d e n e rw o w a ła się. O s ta te c z n ie je d n ą n o c m o g ła s p ę d z ić n a d w o rc u , a lb o s p a c e r u ją c w o k o lic a c h p o rtu . K ło p o ty z a c z ę ły się w m o m e n c ie , g d y w z b u d z iła z a in te re s o w a n ie p o lic ja n tó w . B ez z n a jo m o śc i ję z y k a tr u d n o c o k o l­

w ie k w y tłu m a c z y ć . N a szczęście p o ja w ił się m ie js c o w y P o la k i po k r ó tk ie j w y m ia n ie z d a ń p o lic ja n c i p o ż e g n a li się e le g a n c k im u ś m ie ­ c h e m .

P ie r w s z ą n o c p r z e s p a ła u p r z y p a ­ d k o w o s p o tk a n e g o P o la k a . R a n o w s p ó ln ie o d s z u k a li w ła ś c iw ą in s ty ­ tu c ję . M a r tę p rz y ją ł b a rd z o k u l t u ­ r a ln y u rz ę d n ik . S tu d e n tó w z h u fc a k w a te r o w a n o u s z w e d z k ic h w o lo n ­ ta r iu s z y . U rz ę d n ik u z n a ł, że M a r ta ta k ie g o o c h o tn ik a ju ż z n a la z ła . D łu g o n ie m ó g ł z ro z u m ie ć , że ta p ie r w s z a z a c h o d n ia n o c b y ła ty lk o sz c z ę ś liw y m z b ie g ie m o k o lic z n o ś­

ci. M a r tę z a s k o c z y ła c h ło d n a lo g ik a m y ś le n ia s z w e d z k ie g o u rz ę d n ik a . Z n a ją c p o ls k ie re a lia , s ą d z iła że t u ­ ta j j e s t in a c z e j.

Szwedzi nie w ierzą

w przypadki, w ogóle nie dopusz­

czają takich możliwości -

u o g ó ln iła p o w y jśc iu z u rz ę d u .

W k o ń c u d o s ta ła a d r e s sw o je g o s z w e d z k ie g o g o s p o d a rz a - le k a r z a d e n ty s ty . C z e k a ła p o d d rz w ia m i j e ­ go d o m u do w ie c z o ra . N ie b y ła w c z e śn ie j u m ó w io n a . G d y b y n ie n o ta t k a u rz ę d n ik a , d łu g o tł u m a ­ c z y ła b y w sw o im n ie n a jle p s z y m a n g ie ls k im o co ch o d z i i d la c z e g o sp ó ź n iła się o je d e n d z ie ń . O k a z a ło się, że w z ię ty d e n ty s ta j e s t b a rd z o z a ję ty w ła s n ą p r a k t y k ą i z a ję c ia m i w s ły n n e j a k a d e m ii sto m a to lo g ic z ­ n e j. N ie ja d a ł w d o m u , n ie p r z y j­

m o w a ł g o ści - w ła śc iw ie ty lk o ta m sy p ia ł. P o k a z a ł M a rc ie je j lo k u m - s k r o m n y , a le p r z y tu ln y m a n s a rd o ­ w y p o k o ik . P r z e d s n e m w y p ili po d r in k u , p ra w ie się n ie o d z y w a ją c .

Jeśli w szystkie wieczory m ają tak

w yglądać, to zm arnow ałam waka-

W aldemar Macek, właściciel firm y „Import-Plus”: Chciałbym zatrudnać

super-fachowców. Fot. Leszek Krutulski-Krechowicz

P r z e d w y ja z d e m d o S z w e c ji, M a r t a - s t u d e n t k a U n i w e r s y t e t u J a g i e ll o ń s k ie g o - n i e m i a ł a p o ję ­ c ia d la c z e g o I. B e r g m a n i B . B o rg n a j c h ę t n i e j u c ie k l ib y z te g o so c­

j a l n e g o r a j u . N ic j ą n ie o b c h o d z iły k ło p o t y p o d a tk o w e z e s p o łu „A b - b a ” . N a w ie ś ć o z a k w a l i f i k o w a n i u s ię n a h u f i e c w M a lm o s z a l a ła z r a d o ś c i. S ześć ty g o d n i le g a l n e j p r a c y w s p ó ln ie z e s t u d e n t a m i z c a łe g o ś w i a t a , z a p o w ia d a ł o s ię b a ­ r d z o a t r a k c y j n i e .

Korona mi z gło­

w y nie spadnie, jeśli przez kilka

tygodni będę zm yw ać naczynia -

m y ś la ł a p r z y s z ła p a n i m a g i s t e r . Z r e s z t ą n ie w y m ie n i a ła z ło tó w e k n a ... k o r o n y , m a j ą c z a p e w n io n y w i k t , d a c h n a d g ło w ą i g o d z iw ą z a p ł a t ę z a w y k o n y w a n ą p r a c ę .

P o je c h a ła s a m a . W M alm ó , m im o w c z e ś n ie js z y c h u s ta le ń , n ik t n a n ią n ie c z e k a ł. U śm ie c h n ię c i lu d z ie , n ie sp ie sz ą c y się p rz e c h o d n ie , p ię k n e sa m o c h o d y , k o lo ro w e w itr y n y

cje

- m y ś la ła M a rta , n ie p o tra fią c p o k o n a ć w z a je m n e j obcości. P o d e ­ jr z e w a ła , że n ie c h o d z i ty lk o o k ło ­ p o ty ję z y k o w e .

J e j p rz y p u s z c z e n ia p o tw ie rd z iły się ju ż n a s tę p n e g o d n ia , w p ra c y . S z e f k u c h n i o g ro m n e j ja d ło d a jn i ś r e d n ie j k a te g o rii, z a c h o w y w a ł się p o d o b n ie j a k u r z ę d n ik i le k a r z - g rz e c z n y u ś m ie c h , k o n k r e t n a ro z ­ m o w a , ż a d n y c h z b ę d n y c h in f o rm a ­ cji, o g ó ln a b e z n a m ię tn o ś ć . P ie r w ­ sze d n i p ra c y b y ły k o s z m a rn e . N ie b y ło c z a su n a ja k ie k o lw ie k p o g a d u - sz k i ze s tu d e n ta m i. S z e f n ie p o g a ­ n ia ł, a le sw o ją m ilc z ą c ą o b e c n o śc ią w z b u d z a ł k r ę p u ją c y r e s p e k t. N a szczęście p r a c a b y ła z o rg a n iz o w a ­ n a p e rfe k c y jn ie . O d k ilk u la t ja d ł o ­ d a jn ię o b słu g iw a li s tu d e n c i z A f­

ry k i, A zji i o d n ie d a w n a z E u ro p y Ś ro d k o w e j. B a rie r y ję z y k o w e z lik ­ w id o w a n o o z n a c z a ją c k o le jn e c z y n n o śc i k o lo ra m i. K a ż d y , n a w e t n ie m o w a , ła tw o o rie n to w a ł się

Czesław MARKIEWICZ

Anna K u rzaw a

CAF - Walczak

g d z ie u k ła d a ć c z y ste w id e lc e , g d zie ta le rz e , k u b k i itp .. Ż a d n e j im p ro w i­

zacji. P o k il k u d n ia c h M a r ta c z u ła się j a k a u to m a t. J e d y n y m z m y s ło ­ w y m o d c z u c ie m ja k i e to w a rz y s z y ło je j w p ra c y , b y ł z a p a c h śro d k ó w m y ją c y c h i w o ń lu d z k ie g o , w ie lo ­ ra s o w e g o p o tu . P o p o łu d n ia i w ie ­ c z o ry b y ły je s z c z e sm u tn ie js z e . T y m b a rd z ie j, ż e z a p ra c o w a n y , s a ­ m o tn y d e n ty s ta z a m y k a ł n a k lu c z w s z y s tk ie p o m ie sz c z e n ia , o p ró c z p rz y tu ln e g o p o k o ik u n a p o d d a sz u . M a r ta z a c is k a ła z ę b y i lic z y ła z a ro ­ b io n e k o ro n y .

P ie r w s z y w e e k e n d p o s ta n o w iła sp ę d z ić n a z w ie d z a n iu m ie js c o ­ w y c h g a le rii. O d d a w n a in te r e s o ­ w a ła się s z tu k ą w sp ó łc z e s n ą . Z n a ­ ją c ż a rto b liw e o k re ś le n ie w s z e lk ic h

a w a n g a rd ja k o „ sz w e d z k ie j g ra f i­

k i” , z e sta w io n e j z „ c z e s k im i film a ­ m i” - s p o d z ie w a ła się sz o k u ją c y c h e k sp o z y c ji. P o k il k u g o d z in a c h w a ­ łę s a n ia się p o p r z y b y tk a c h sz w e d z ­ k ie j s z tu k i, b y ła p o ra z k o le jn y g łę b o k o ro z c z a ro w a n a . M a rz y ła o n a ty c h m ia s to w y m p o w ro c ie do K r a k o w a i w e jś c iu d o p ie rw s z e j n a p o tk a n e j g a le rii.

Kom ercjalizac­

ja sztuki, w konfrontacji ze szw edz­

ką codziennością, z pewnością nie

burzy zakorzenionej do imentu

s t a ­ b iliz a c ji - s k o m e n to w a ła z m a r n o ­ w a n y w e e k e n d .

P o ls c y k o le d z y M a rty , k o ń c z ą c y ju ż p r a c ę w M a lm ó , sp ę d z ili w o ln y czas ro b ią c z a k u p y i p o p ija ją c w d y s k o te k a c h d ro g ie tr u n k i. B y li z a ­ c h w y c e n i w s p a n ia łą P ó łn o c ą . M a r­

ta m ia ła w ię k s z e w y m a g a n ia . W d ru g im ty g o d n iu częściej w y ­ c h o d z iła z d o m u . O b s e rw o w a ła s z w e d z k ą u lic ę . W sz y stk o p r z y p o ­ m in a ło p re c y z y jn y m e c h a n iz m .

Nie

mogłam pozbyć się natrętnego sko­

jarzen ia z zabawkowym ... legolan-

dem. Drażniło mnie dopasow yw a­

nie wszystkiego co się da do ludz­

kich zachcianek. To nie jest z pew­

nością kraj dla artystów . Takie

dokończenie na str. 3 CAF - fot. Uklejewski

Z W a ld e m a r e m M a ć k i e m , w ł a ś c ic ie le m f ir m y „ I M P O R T - P L U S ” i d z ie r ż a w c ą s k le p u „ Y A L D I ” r o z m a w ia E w a T w o r o w s k a - C h w a l ib ó g

• C zy p a m i ę ta s z p ie r w s z ą p r y ­ w a t n ą t r a n s a k c j ę , k t ó r ą p r z e p r o ­ w a d z iłe ś ? C zeg o d o ty c z y ło ?

- O czy w iście. T o b y ło w

1985

r o k u n a T a rg a c h K s ią ż k i w e F ra n k f u r c ie n a d M e n e m . Z a m ó w iłe m k s ią ż k i w a n g ie ls k ie j w e rs ji ję z y k o w e j, dla o d b io rc ó w k a n a d y js k ic h , do b e z p o ­ ś r e d n ie j s p rz e d a ż y . T a tr a n s a k c ja w z ię ła się stą d , ż e p o p rz y je ź d z ie do K a n a d y w

1984

r o k u n ie m ia łe m p o z w o le n ia n a p ra c ę . M u s ia łe m j e ­ d n a k z a ro b ić p a r ę d o la ró w i ... z a ją ­ łe m się s p r z e d a ż ą k s ią ż e k . C h o d z i­

łe m o d d rz w i do d rz w i, le c z n ie p r y w a tn y c h d o m ó w , a in s ty tu c ji.

• S k ą d w ie d z ia łe ś , że a k u r a t t e k s ią ż k i, k t ó r e z a m ó w iłe ś , b ę d ą się c ie s z y ły p o p u la r n o ś c ią ? C zy b y ły to m o ż e k s i ą ż k i k u c h a r s k ie ?

- T ra fiła ś, to b y ły k s ią ż k i k u c h a r ­ sk ie , a d y s t r y b u to r z a ro b ił n a n ic h m a ją te k . P ó ź n ie j s p r o w a d z a łe m j e ­ sz c z e k s ią ż k i d r a O e tk e ra .

• K ie d y z a r o b i łe ś ty c h p a r ę d o ­ la r ó w , o tw o r z y łe ś w ła s n ą f i r m ę ?

- N ie. O d

1988

do c z e rw c a

1990

r.

p ra c o w a łe m n a p e łn y m e ta c ie ja k o k u p ie c d la n a jw ię k s z e g o k o n c e r n u sp o ż y w c z e g o w K a n a d z ie . N a z y w a się ,,L o b ia w s ” . W s a m y m O n ta rio m a

700

s u p e r m a r k e tó w . (P rz y o k a ­ zji - „ V a ld i” to m a le ń s tw o p rz y ic h s u p e r m a r k e ta c h ) . L o b la w s n a le ż y do ro d z in y W e sto n ó w , k tó r z y m a ją ta k ż e sieć w ła s n y c h s k le p ó w w W lk. B ry ta n ii i Irla n d ii. T o z n a k o ­ m ic ie z o r g a n iz o w a n a firm a .

• C z y m s ię t a m z a jm o w a łe ś ? - M oja ro la p o le g a ła n a im p o rc ie to w a ró w d la p o tr z e b k o n c e r n u , a le

I

p o d n a s z ą e ty k ie tą . P o p ie rw s z e p o d e jm o w a łe m d e c y z ję o z a k u p ie n o w y c h p ro d u k tó w , c z ę sto od b a r ­ dzo z n a n y c h p ro d u c e n tó w ż y w n o ­ ści, k tó r z y z g a d z a li się j e s p r z e d a ­ w a ć p o d n a s z y m sz y ld e m . T rz e b a b y ło d o ty c h to w a ró w z a p ro je k to ­ w a ć o p a k o w a n ie , w ła ś n ie z n a z w ą n a sz e j firm y o ra z o p ra c o w a ć s t r a t e ­ g ię sp rz e d a ż y .

P r y w a tn a - to z n a c z y firm o w a - e ty k ie ta je s t cz y m ś b a rd z o p o p u la r ­ n y m w A m e ry c e .

• O z n a c z a p r z y w i ą z a n i e d o f i r ­ m y - k u p i ł a m p a r ę ic h to w a r ó w , b y ły d o b r e , w ię c s ię g a m p o n a ­ s t ę p n e ?

- O b o w ią z u ją ró ż n e k r y te r ia . S ą p r y w a tn e e ty k ie ty n a s ta w io n e n a o d b io rc ę p o sz u k u ją c e g o ta n ic h to ­ w a ró w . I n n e są s y n o n im e m d o b re j ja k o ś c i, w ię c n ie m u s z ą b y ć n a jt a ń ­

sze.

W c zasie, g d y p r a c o w a łe m d la L o b la w s, ro b iliś m y d w ie e ty k ie ty d la ty s ię c y p ro d u k tó w . J e d n a „N o- n a m e ” (b ez n a z w y ) d la p ro d u k tó w p rz y z w o ite j ja k o ś c i, lecz o re la ty w ­ n ie n is k ie j c e n ie , n a to m ia s t d r u g a -

„ P r e s id e n t’s C h o ic e ” b a rd z o w y s o ­ k ie j ja k o ś c i, le c z s k ie r o w a n a do k lie n tó w o w y ż sz y c h d o c h o d a c h .

„N o n a m e ” z ro d z iła się n a p o c z ą tk u la t o s ie m d z ie sią ty c h , k ie d y b y ła r e ­ c esja. N a to m ia s t „ P r e s id e n t’s C h o i­

c e ” p o w s ta ła p ó ź n ie j, w 1983 - 1984 r. i o b o w ią z u je d o dziś.

• T r a n s a k c j e , k t ó r e p r z e p r o w a ­ d z iłe ś , d o ty c z y ły w y łą c z n i e k a n a ­ d y js k ie g o r y n k u ?

dokończenie na str. 2

Do rzadkości należy dzień, w któ­

rym w antwerpijskim porcie nie kot­

wiczy co najmniej jeden polski sta­

tek handlowy.

O znaczeniu Antwerpii dla naszej żeg­

lugi niech świadczy fakt, że Polska ma

tutaj - jedyny na świecie - konsulat mor­

ski. Trzeba też wspomnieć o „PSAL-u"

Polsko-Belgijskiej Spółce Żeglugowej,

świadczącej usługi m. in. dla Polskich linii

Oceanicznych i Polskiej Żeglugi Morskiej.

Według Belgów Antwerpia jest drugim w

Europie portem pod względem wielkości

przeładunków - po Rotterdamie. Tutejsza

prasa doniosła z dumą, że w ub. roku padł

kolejny rekord przeładunku - przekroczo­

no barierę

100

min ton!

Port nad Skaldą to prawdziwy labirynt -

ponad 700 stanowisk dla statków, a po­

nadto magazyny, zbiorniki, rafinerie. Szo­

sa prowadzi tuż przy nabrzeżu, można

podjechać samochodem pod sam statek.

Do portu udaję się wraz z konsulem

Józefem Dąbskim oraz dyrektorem

„PSAL-u" Jerzym Rosickim, dla którego

ten port nie ma tajemnic.

Można się spodziewać, że konsulowi i

dyrektorowi „PSAL-u” wkrótce przybę­

dzie pracy. Dziennik „L'Echo" - organ

belgijskich kół gospodarczych - uważa,

że reformy w Europie Wschodniej są dużą

szansą dla Antwerpii. „L'Echo" rozumuje

w ten sposób: jeżeli, m.in. dzięki pomocy

od EWG, uda się zapobiec zapaści gos­

podarczej w krajach tego regionu, a na­

stępnie rozkręcić koniunkturę, to jednym

ze skutków będzie oczywiście ożywienie

transportu morskiego między Antwerpią a

portami bałtyckimi.

Dyr. Rosicki mówi, że „PSAL" jest w

znakomitej kondycji i nie obawia się

zwiększonych zadań. Zakończono kom­

puteryzację firmy kosztem 9 min franków.

Pracownicy, a jest ich 34, w tym trzech

Polaków, mają do dyspozycji również

najnowocześniejsze środki łączności.

Zadania „PSAL-u” to przede wszyst­

kim zapewnianie ładunków dla statków

(nie tylko polskich, lecz także dla nie­

których armatorów zagranicznych) oraz

załatwianie wszelkich formalności, zwią­

zanych z postojem w porcie.

Ciekawostka: w 1989r. nasi rodacy

wyekspediowali do kraju, drogą morską,

za pośrednictwem „PSAL-u" ponad ty­

siąc samochodów zakupionych w Belgii.

Obecnie skala zjawiska znacznie zmalała.

Firma świadczy również - na mniejszą

skalę - usługi przewoźnikom samocho­

dowym i kolejowym.

„PSAL" (od pierwszych liter „Polish

Steamship Agency Ltd") ma już uznaną

markę w Antwerpii. W grudniu br. będzie

obchodził 50-lecie istnienia.

(2)

2 GAZETA NOWA N r 53 (109) 15 - 17.03.1991

O d k o m i w o j a ż e r a

d o b u s i n e s s m e n a

dokończenie ze str. 1

- N ie. S p r o w a d z a łe m to w a r y do K a n a d y , g łó w n ie z E u r o p y . Z W lk.

B r y ta n ii, S z w e c ji. C h c ia łe m s p r o ­ w a d z ić z P o ls k i, b o p rz e c ie ż n a s z e a r t y k u ł y ż y w n o ś c io w e s ą w c a le d o b re j ja k o ś c i. M y ś la łe m o s p r o ­ w a d z a n iu , n a p r z y k ł a d s e z a m k ó w p o d e ty k i e t ą L o b la w s . P o w s ta ło j e d n a k w ie le p ro b le m ó w , z w ią z a ­

n y c h z o p a k o w a n ie m n a jp i e r w j e ­ d n o s tk o w y m , p o te m z b io rc z y m . T a m p r o d u c e n t j e s t b a r d z o e l a s ­ ty c z n y , d o s to s u je s ię d o k a ż d e g o tw e g o ż y c z e n ia . P o la c y n ie m a ją p ie n ię d z y n a w e t n a a k w iz y c ję . D la p r z y k ła d u .

P r z y c h o d z ili d o m n ie lu d z ie z D a lim p e x u , z p rz e d s ta w ic ie ls tw a h a n d lo w e g o w T o ro n to . N ie s ta ć ic h b y ło n a w e t n a z a p ro s z e n ie m n ie n a lu n c h . N ie c h o d z i t u o m n ie , le c z o p e w n e re g u ły , k tó r e t a m o b o w ią z u ją . J e ś l i c h c e s z co ś z a ro b ić , m u s is z z a in w e s to w a ć . T y ­ m c z a s e m o n i n ik o g o n ie z a p ro s z ą , b o ic h n ie s ta ć . D la te g o n ie w ró ż ę im p o m y ś ln e g o z a ła tw ie n ia i n t e ­ re s ó w . P o d o b n ie j e s t z p r ó b k a m i.

N o r m a ln y k o n t r a h e n t je s z c z e te g o s a m e g o d n ia , p o ro z m o w ie , p r z y ­ s y ła p r z e z k u r i e r a 5-10 k a r to n ó w to w a r u , o k t ó r y m ro z m a w ia liś m y . A co ro b i P o la k ? D a je je d n o - d e ta li- c z n e i p ro s i... o je g o z w ro t, bo w ię c e j n ie m a .

• Z a te m n a s i h a n d lo w c y z a g r a ­ n ic ą n a d a l p r o p o n u j ą s i e r m ię ż n y h a n d e l?

- T a k to w y g lą d a . N a h a n d lu p o l­

s k im i a r ty k u ła m i z a ra b ia ją ta m te j­

si p o ś re d n ic y . N ie d a w n o c z y ta łe m n o ta tk ę , że p e w n a k a n a d y js k a fir­

m a z a ro b iła n a s p r z e d a ż y p o ls k ic h d ż e m ó w p o d e ty k ie tą B a r r o n ’s 1 m in d o la ró w w 1989 r, a w n a s t ę p ­ n y m p o d w o iła te n zy sk . G d y b y p o l­

s k i p r o d u c e n t ru s z y ł g ło w ą i tr o c h ę z a in w e sto w a ł, to z a ro b iłb y n a p e w ­ n o w ięcej.

• N ie p a ła s z s y m p a t i ą d o p o ls ­ k ic h p r o d u c e n t ó w ?

- T o k o n s e k w e n c ja k o n ta k tó w z n im i. Z a p ro p o n o w a łe m je d n e m u z n ic h s p r z e d a ż je g o to w a r u p o d k a ­ n a d y js k ą e ty k ie tą . U m ó w iliśm y się n a k o n k r e t n ą c e n ę , z a in w e s to w a ­ łe m n a w e t w p r o je k t o p a k o w a n ia , g d y o n ro z k o s z n ie stw ie rd z ił, że w k r a ju je s t w e w n ę tr z n a w y m ie n ia l­

n o ść d o la ra , a o n m a z b y t n a sw o ją p ro d u k c ję . D la te g o n ie o p ła c a m u się p rz e p r o w a d z a ć z n a m i tr a n s a k ­ cji, w e d łu g w c z e śn ie j u m ó w io n e j c e n y . C h y b a , że z a p ła c im y m u w ię ­ cej. (C h o d ziło o s k o k z 25 n a 35 c e n tó w za sz tu k ę ).

- T o b a rd z o k ró tk o w z r o c z n e m y ś ­ le n ie . K ilk a k r o tn ie p ró b o w a łe m r o ­ b ić z P o ls k ą in te re s y , a le n ie p o w io ­ d ło się.

• Co s p o w o d o w a ło , że z a c z ą łe ś p r a c o w a ć n a w ła s n y r a c h u n e k ?

- B ę d ą c je s z c z e w L o b la w s, po g o d z in a c h z a c z ą łe m ro b ić in te re s y n a sw o je k o n to . W zięło się to stą d , że s t r u k t u r a k o r p o r a c y jn a j e s t b a r ­ dzo sp e c y fic z n a . T rz e b a m ie ć pf w - n e p re d y s p o z y c je , b y ro b ić w n iej k a r ie r ę . W y m a g a n y je s t g ię tk i k r ę ­ g o s łu p o ra z u m ie ję tn o ś ć fu n k c jo ­ n o w a n ia w u k ła d a c h i u k ła d z ik a c h . N a p r z y k ła d p ró b o w a łe m o sz c z ę ­ d z a ć n a fra c h c ie . K u p o w a liś m y r o ­ cz n ie o k o ło 500 k o n te n e r ó w . W tej s y tu a c ji f r a c h t je s t is to tn y m e le ­ m e n te m k o sz tó w . W c ią g u r o k u o sz c z ę d z iłe m im o k o ło 300 ty s . d o la ­ ró w . B y ło to m o ż liw e d la te g o , iż rz e c z y w iś c ie się n a ty m z n a łe m . W cześn iej b o w ie m p r a c o w a łe m w firm ie sp e d y c y jn e j. J e d n a k ta n ie ­ m a ła o szcz ę d n o ść n ie s p o tk a ła się ze s p e c ja ln y m z a c h w y te m m o ic h p rz e ło ż o n y c h . O k re ś lo n ą ro lę w ty m w s z y s tk im o d e g ra ły w s p o ­ m n ia n e w c z e śn ie j u k ła d z ik i.

P o n a d to n a sw o im z a ra b ia się le p ie j. J e ś li p ra c u je s z d la firm y , z a ra b ia s z n a je j k o n to i sw o ją p e n ­ sję. R o b ią c to sa m o n a w ła s n y r a ­ c h u n e k , z y sk u je s z w ięcej.

• C zy s k o m p li k o w a n y j e s t p r o ­ ce s r e j e s t r a c j i f i r m y ?

- J e s t b a rd z o p ro s ty , le c z zale ży o d fo rm y p ra w n e j. J e ś li w ła śc ic ie ­ le m j e s t je d n a o so b a, w sz y stk o p rz e b ie g a b a rd z o s p r a w n ie i s z y b ­ k o. T ro c h ę in acz ej w y g lą d a to w p r z y p a d k u s p ó łk i c y w iln e j, czy s p ó łk i z o.o. b ą d ź k o rp o r a c ji. S o le p r o p r ie to r s h ip je s t b a rd z o w y g o d ­ n ą fo rm ą , p o n ie w a ż z e z n a n ie p o d a ­ tk o w e s k ła d a się łą c z n ie (ra z do ro k u ) ze sw o im w ła s n y m d o c h o ­ d e m . K się g o w o ść je s t p ro s ta . J e d y ­ n ą w a d ą te j fo rm y je s t to , że g d y n a ro b is z d łu g ó w , o d p o w ia d a sz sw o im p r y w a tn y m m a ją tk ie m . N a ­ to m ia s t p rz y „ lim ite d ” (sp ó łce z o.o.) o d p o w ia d a sz w y łą c z n ie m a ją t­

k ie m firm y.

• J a k ą f i r m ę p r o w a d z is z w K a ­ n a d z ie ? C z y m s ię z a jm u je ?

- F ir m a n a z y w a się C o n tre x Ca- n a d a , a z a jm u je się im p o rte m ż y w ­ ności.

• J a k i e m a s z o b y w a te ls tw o ? - D w a.

• Z a te m d o P o ls k i p rz y je ż d ż a s z n a n a s z y m p a s z p o r c ie k o n s u l a r ­ n y m ?

- T a k . G d zie in d z ie j p o s łu g u ję się p a s z p o r te m k a n a d y js k im , co z n a ­ czn ie u ła tw ia m i p o d ró ż o w a n ie . P r a k ty c z n ie n ig d z ie n ie m u s z ę m ieć w iz... o p ró c z P o ls k i, g d y b y m c h c ia ł p rz y je c h a ć z k a n a d y js k im p a s z p o rte m .

• H e k o r z y ś c i w y n io s łe ś ze s t u ­ d ió w ? N ie w s z y s c y w ie d z ą , że j e s ­ t e ś a b s o l w e n t e m h a n d l u z a g r a n i ­ c z n e g o n a S G P iS -ie .

- O b e c n ie , p o p a r u la ta c h p ra c y , sz c z e g ó ln ie po p r a k ty c e w L o b la w s n ie m a m ż a d n y c h k o m p le k s ó w . U- w a ż a m , że s tu d ia p rz y g o to w a ły m n ie b a rd z o d o b rz e . P o w ie m n ie ­ s k r o m n ie , że w ty m , co ro b iłe m , b y łe m b a rd z o d o b ry . P o la c y p o tr a ­ fią p ra c o w a ć . P o n a d to ró ż n im y się od in n y c h ty m , że n ie k tó r e p r o ­ b le m y w id z im y sz e ro k o . B y ć m o że d la te g o , iż do n ie d a w n a b y liśm y o d cięci od ś w ia ta i to w z b u d z a ło w n a s c ie k a w o ść - j a k ta m je s t. N a to ­ m ia s t w ię k sz o ś ć A m e ry k a n ó w i K a n a d y jc z y k ó w in te r e s u je się w y ­ łą c z n ie ty m , co w id a ć n a ic h P o ­ d w ó rk u . J e ś li p a tr z ą n a św ia t, to z u p e łn ie in a c z e j n iż E u ro p e jc z y c y (z a m e r y k a ń s k ie g o p u n k tu w id z e ­ nia). N ie w id z ą p e w n y c h rz e c z y w s k a li m ię d z y n a ro d o w e j. M oim z d a ­ n ie m K a n a d a n ie w y k o rz y s tu je sz a n s y , ja k ą j e s t z je d n o c z e n ie E u ­ ro p y w 1992 r o k u i o tw a rc ie E u ro p y W sch o d n iej.

R o z m a w ia ła : E w a TW O R O W SK A -C H W A LIB Ó G

K o r e s p o n d e n c j a z z a g r a n i c y

R o s j a n i e

u b r a m

B e r l i n a . . .

Henryk MARTYNIAK

W B e rlin ie u w a ż a się za p e w n e , że w n a jb liż s z y c h la ta c h do te g o m ia s ta p rz y b ę d ą z n o w u R o sja n ie . W iąże się to z z a m ia re m u d o s tę p ­ n ie n ia k a ż d e m u o b y w a te lo w i Z w ią z k u R a d z ie c k ie g o p a s z p o r tu - b y ć m o ż e je s z c z e w ty m ro k u . W m ie śc ie n a d S z p re w ą o p ra c o w y w a ­ n e są p la n y a w a ry jn e i p rz y g o to w y ­ w a n e k w a te r y . R ó w n o c z e ś n ie w ła ­ d z e m ia s ta z a s ta n a w ia ją się, co n a ­ le ż y zro b ić, a ż e b y falę „ ro s y jsk ie j im ig ra c ji” u tr z y m a ć n a j a k n ą jn iż - sz y m p o zio m ie, a je d n o c z e ś n ie n ie n a ru s z y ć „ z b y t ja s k r a w ię ” z a sa d m o r a ln y c h ...

D ziś w B e rlin ie ży je o k . 300 ty s ię ­ c y R o sja n , k tó r z y w la ta c h d w u ­ d z ie s ty c h m a s o w o n a p ły n ę li d o n ie ­ m ie c k ie j sto licy . W śró d o w y c h e m i­

g ra n tó w z n a jd o w a li się c a rs c y ofi­

c e ro w ie i a r y s to k r a c i u c ie k a ją c y p rz e d b o ls z e w ic k ą re w o lu c ją , ż o ł­

n ie rz e , k tó r z y w y sz li z n ie m ie c k ie j n ie w o li, a ta k ż e le w ic o w i a rty ś c i i in te le k tu a liś c i. Ł ączy ło ic h ty lk o je d n o - ro s y js k a d u s z a i ... n ie c h ę ć do N iem có w , a d zieliło w sz y stk o in n e! C ie k a w ą c h a r a k te r y s ty k ę t e ­ go z a m k n ię te g o k r ę g u o só b d a ł p i­

sa rz L e w L u n z : „intelektualiści ...

są pożerani przez tęsknotę za oj­

czyzną, nie tylko nienawidzą oni Niemców ze wszystkich sil, Niemcy są po prostu wstrętni w sensie fizy ­ cznym, wstrętne jest wszystko co niemieckie - od języka po kuchnię.

Żyją tylko wspomnieniami, ale do kraju nie wracają

P o o w y c h R o s ja n a c h w B e rlin ie z o sta ło n ie w ie le : z ło c ą c a się k o p u ­ ła m i c e rk ie w p rz y H o h e n z o lle rn - d a m m , o s ta tn ia ro s y js k a r e s t a u r a ­ c y jk a „ I w u s z k a ” p rz y N e u e K k a n t- s tra s s e i c m e n ta rz z m a łą k a p lic ą w d z ie ln ic y T a g e l. C m e n ta rz z o sta ł w ła śc iw ie z a ło ż o n y ju ż w 1894 ro k u , a g rz e b a n o n a n im ro s y js k ic h cz ło n ­ k ó w n ie m ie c k ie j a ry s to k ra c ji d w o ­ rs k ie j i p rz e d s ta w ic ie li in te lig e n c ji.

1 a ż e b y „nie czuli się oni obco w niemieckiej ziemi” c a r A le k s a n d e r III k a z a ł p rz e s ła ć do B e rlin a k o le ją 40 to n zie m i ro s y jsk ie j.

„D ziś R o s ja n ie sto ją w ię c z n o w u p rz e d b r a m a m i B e rlin a - p isz e b e r ­ liń s k a p ra s a . C zy tu ta j z o s ta n ą n a d łu ż e j, czy te ż p rz e n io s ą się d a le j do N iem iec? B ę d z ie to w d u ż e j m ie rz e z a le ż e ć o d ro z w o ju s y tu a c ji p o lity ­ czn ej. N ie m c y p o w in n i ic h p rz y ją ć z g o d n o śc ią . P o ja w ią się n ie w ą tp li­

w ie o s tre p ro b le m y , a le z p e w n o ś ­ cią p rz y n ie s ie to ró w n ie ż o g ro m n e k o rz y śc i. A ż e b y się o ty m p r z e k o ­ n a ć , w y s ta r c z y p rz y p o m n ie ć sobie czasy , g d y R o sja n ie ju ż ra z b y li w B e rlin ie ...”

W dniu 81 urodzin aż pięciu

byłych dyrektorów zadzwoniło

lub napisało do niej z życzeniami.

Koleżanki z teatru upiekły ciasto.

Jest trochę zażenowana.:

- Przecież to solenizanci przy­

noszą do pracy coś słodkiego do

poczęstowania, a mnie panie z

góry uprzedziły, że to one upieką

ciasto. Musiałam przyjąć.

Dla niej właśnie urodziny, a nie

imieniny są dniem świątecznym.

Po pierwsze dlatego, że jest pro-

tesantką. A po drugie: nie bardzo

wie, w jakim dniu miałaby ob­

chodzić imieniny. Urodziła się ja­

ko Gertruda, ale na tablicy na­

grobnej muszą jej napisać - Alek­

sandra. To, że kobiety zmieniają

nazwiska - zdarza się często. Ze

imiona - chyba nigdy. Ona jest

właśnie wyjątkiem potwierdza­

jącym regułę.

Urodziła się jako Gertruda Des-

selberger w zamożnej rodzinie łódz­

kich wyższych urzędników. Była

dzieckiem szczęśliwej miłości. Ojciec

Edward kochał swoją żonę tak bar­

dzo, że opowiedział się po jej stronie,

a przeciwko rodzicom, którzy nie za­

akceptowali nazbyt młodzieńczego

ich zdaniem małżeństwa. Młodzi jed­

nak pobrali się i Edward Desselber-

ger podjął pracę na podrzędnym sta­

nowisku w fabryce Scheiblera, zna­

cznie poniżej poziomu, na którym

znajdował się jego ojciec. Koniecznie

chciał jak najszybciej stanąć na włas­

nych nogach. Znane nazwisko i talent

organizatorski pomogły mu w uzys­

kaniu funkcji jednego z dyrektorów

Fabryki Scheibleara zanim ukończył

30 lat. Był wówczas najmłodszym

dyrektorem w całej Łodzi. Zyskał

sympatię rodziny Scheiblerów i naj­

prawdziwszą miłość babci Herbsto-

wej z domu Scheibler.

Babcia Herbstowa mieszkała wte­

dy w Sopocie i to ona zadecydowała,

że Edward Desselberger z żoną i ma­

lutką córeczką przenieśli się do jej

sopockiego pałacu. Wspaniały był ten

niemiecki kurort, pani Gertruda ciągle

ma w pamięci spacery na molo, pro­

menadę wzdłuż morskiego brzegu,

wycieczki na okoliczne pagórki, pota­

jemne wyprawy do cukierni a nawet

kawiarni. W szkole i u babci w domu

mówiło się po niemiecku. Ale rodzice

dbali, żeby Gertruda nie zapomniała

języka polskiego i jej pokojówką za­

wsze była Polka.

Szczęśliwe czasy szybko się koń­

czą. Ojciec umarł nagle. Miał 39 lat.

Bbabcia Herbstowa bardzo chciała w

dalszym ciągu zajmować się wdową i

jej córeczką, ale pani Desselberger,

mimo wygód, źle się czuła w Sopocie.

Zwyczajnie uciekła z tego raju, gdy

babcia Herbstowa na krótko wyje­

chała. Wróciła do Łodzi. Kupiła małe

mieszkanie na ul. Piotrkowskiej 154.

Do dziś pani Gertruda nie może zro­

zumieć, dlaczego matka nie pomyś­

lała o lepszym starcie, gdy odrzuciła

sopocki raj. Ale była kobietą zasad­

niczą, na dyskusje z dzieckiem, a

nawet już panienką, nigdy by sobie

nie pozwoliła.

Rodzina Scheiblerów czuła się zo­

bowiązana, by wdowie Desselberger

pomóc materialnie, ale ofiarowane jej

pieniądze ona uznałaby za duży nie­

takt. Więc postanowiono, że doras­

tająca Gertruda podejmie pracę w

księgowości fabrycznej. Za pracę tę

otrzymała bajońską sumę 500 zł mie­

sięcznie, co nijak się nie miało do

wkładu jej pracy, a było formą pomo­

cy dla matki. Taki był ten świat, w

którym Gertruda Desselberger wcho­

dziła w dorosłe życie. Zaczynała od

księgowości przy stolikach z wysoki­

mi pulpitami w zarękawkach z satyny.

Szybko ujawniła swoje talenty orga­

nizatorskie, więc powierzono jej pro­

wadzenie największego łódzkiego

sklepu firmowego Scheiblera. To dla

młodej kobiety była wysoka pozycja.

Wyszła za mąż za niezwykle przy­

stojnego Jerzego Eckersdorfa, z

tych czarnych Eckersdorfów. Bo trze­

ba wiedzieć, że w Łodzi rywalizowały

ze sobą dwie linie tej rodziny - czarna

i ryża, obsadzając wszystkie wyższe

stanowiska w łódzkim przemyśle i w

bankowości. Przystojny mąż określił

miejsce żony zgodnie z przedwojenną

obyczajwością: jemu było wolno bar­

dzo dużo, jej prawie nic. Jeśli zaak­

ceptuje się te zasady i jeśli mąż wzbu­

dza powszechny zachwyt, to można

tamte lata uznać za udane. Tuż przed

wojną Gertruda Eckersdorf urodziła

syna - Andrzeja.

Jerzy Eckersdorf brał udział w kam­

panii wrześniowej, dostał się do nie­

woli. Wrócił w połowie wojny scho­

rowany. Zmarł w 1942 r. w wieku 38

lat. Na Gertrudę spadł obowiązek u-

trzymania rodziny już od pierwszych

dni wojny. Podjęła pracę w fabryce

opon. Łódź znajdowała się na terenie

Rzeszy Niemieckiej. Warszawa - w

Generalnej Guberni. Opony sprzeda­

wano w Warszawie, więc często jeź­

dziła przez granicę. Ile między opona­

mi przewoziła mięsa, masła, kiełbasy -

tylko ona wie.

Dolary przemycała w sposób - wy­

dawało się - najpewniejszy. Gdy

wchodziła do kantoru, rzucała na biu­

rko rękawiczki. Właśnie w rękawicz­

kach były dolarowe banknoty. Zna­

komicie mówiła po niemiecku, była

dowcipna i swobodna. Nikt nie zwra­

cał uwagi na rękawiczki. Ale do cza­

su. Raz tylko wpadła. Starczyło. Wię­

zienie - Radogoszcz, potem Kalisz.

Na szczęście uznano ją za pospolitą

przestępczynię, nie polityczną. Po

dwóch latach właściciel fabryki wy­

ciągnął ją z więzipnia. Znów podjęła

pracę w łódzkiej fabryce, ale zbliżał

się koniec wojny. Wyzwolenie nie

szło z najlepszej strony. Rodzina z

niemieckim nazwiskiem bała się przy­

szłości, choć podstaw do obaw nie

miała. A jednak gdy pan Liegerer -

właściciel fabryki opon - zapropono­

wał, żeby Getruda z matką i z synkiem

wyjechała z nim do Niemiec - zgodzi­

ła się. W Poznaniu przyłączyła się do

nich jeszcze siostra matki z mężem.

Czuli się silniejsi, bo razem.

W grudniu 1944 r. dojechali do

Landsberga. Rodziny niemieckie już

stąd wyjeżdżały. Rozeszły się też dro­

gi państwa Liegererów. Uciekinierzy z

Łodzi i z Poznania zajęli opuszczone

mieszkanie na Zawarciu i czekali. Nie

mieli dokąd jechać. Warta była skuta

lodem. Z domu na peryferiach miasta

właściwie nie widzieli wyzwolenia.

Po prostu pewnego dnia nie spotkało

się żołnierzy niemieckich tylko radzie­

ckich.

Gdy kończyły się zapasy żywności.

nie publiczności. Chodziłam od domu

do domu i przekonywałam ludzi, że

powinni przyjść. Widownia była peł­

na. Dragun wyszedł na scenę i roz­

począł przemówienie:

„P a n ow ie i p a ­ n ie " -

po polsku. Tylko te dwa słowa,

ciąg dalszy po rosyjsku, ale dla nas

ważniejsze było, że pierwsze aż dwa

słowa powiedział po polsku. Wieczo­

rem na przyjęcie zaproszono komen­

dę miasta i polskie władze. Sami męż­

czyźni i ja jedna. Widziałam wygłod­

niałe spojrzenia Rosjan. W miarę wy­

pijanych szklanek wódki ich wzrok

robił się coraz bardziej drapieżny. Pu­

szczono płytę. Podniósł się Dragun,

zaprosił mnie do tańca. Nikt nie prote­

stował. On tu był komendantem. A

komendant tak ze mną tańczył, że

doprowadził do drzwi i powiedział

czenie, czyhanie na drobną choć o-

myłkę. Pani Truda była niezwykle go­

spodarna i oszczędna, więc nie za­

trudniała ani kasjerki ani księgowego,

a wszystkie czynności wykonywała

sama. No i to najbardziej się nie spo­

dobało, bo tym postępowaniem przy­

czyniła się d o ... bezrobocia w Polsce,

a to znaczne przewinienie. Wyrzuco­

no ją z pracy. Była wrogiem klaso­

wym.

W 1958 r. pani Aleksandra Zawiejs-

ka, zwana panią Trudą, rozpoczęła

pracę w teatrze jako kasjerka. Od

1960 r., po utworzeniu stałego teatru,

była sekretarką kolejnych dyrektorów.

Po przejściu na emeryturę pracuje w

teatrze na cząstce etatu prowadząc

archiwum i kronikę.

Z okazji Dnia Teatru wszyscy ak­

torzy i grupa z administracji byli co

roku zapraszani do Prezydenta Rady

Miejskiej na uroczystą kawę z ciast­

kami. Pewnego razu Jan Błeszyński

przedstawił po kolei pracowników te­

atru, a kiedy doszedł do osoby pani

Trudy tak powiedział:

-

Dtugo zastanawiałem się, jak mam przedstaw ić tę panią, jakie wa­

lory wskazać przede wszystkim. O- statecznie postanow iłem , że pow iem jak ją w teatrze nazywamy, a to okreś­

lenie z pew nością starczy na cały komentarz. To nasza Mamcia ...

Tak odbyły się jej kolejne, publicz­

ne, chrzciny.

Przeżyła w teatrze 13 dyrektorów.

Wszystkim matkowała.

Przez wszystkie lata pracy pani Tru­

da uznawała zasadę, że do dyrektors­

kiego gabinetu nie mogą przedostać

się żadne kłopoty ani brudy. Dyrek­

torzy są stworzeni do wyższych ce­

lów. Mają tworzyć sztukę. Od usuwa­

nia kłopotów i brudów doczesnych

jest ona - sekretarka.

Czyż można się dziwić, że dyrek­

torzy nie zapominają takiej sekretarki i

z okazji rocznicy urodzin piszą i

dzwonią z daleka?

Pierwsza dama polskiego G o­

rzowa ciągle jest elegancka, sa­

modzielna i dowcipna. Nigdy nic

ją nie boli, zawsze ma czas dla

każdego potrzebującego dobre­

go słowa i pomocy. Minęły cza­

sy, kiedy ona w Gorzowie znała

wszystkich. Teraz wszyscy ją

znają, jako gorzowiankę od pier­

wszych chwil tego miasta.

P i e r w s z a d a m a

G o r z o w a

K r y s t y n a K A M I Ń S K A

W

październiku 1946 r. odbył się uroczysty chrzest tysięcznego' dziecka urodzonego po wojnie w Gorzowie. Jego rodzicami chrzestnymi byli

Aleksandra Zawiejska

- wówczas kierowniczka Biura Prezydialnego Miejskiej Rady Narodowej i

Z yg fryd K uja w ski

- prezydent miasta.

Na zdjęciu: Aleksandra Zawiejska z chrześniakiem - Andrzejkiem Lemi- szewskim oraz z ojcem dziecka.

Gertruda poszła szukać pracy. Skiero­

wano ją do właśnie organizowanego

Urzędu Miejskiego. Przywitał ją Piotr

Wysocki, który dopiero co objął fun­

kcję prezydenta miasta. Zapytał:

-

A na maszynie pisać pani um iesz?

- Umiem -

odpowiedziała.

-

To chyba B óg cię z nieba zestal.

W ten sposób Gertruda Eckers­

dorf - Polka swobodnie mówiąca

po niemiecku - została sekretar­

ką prezydenta i całego Urzędu

oraz pierwszą damą polskiego

Gorzowa. Musiała nie tylko pisać na

maszynie, ale również samodzielnie

układać pisma, bo miała pewne opo­

ry, żeby władzom nadrzędnym wysy­

łać to, co dyktował jej prezydent. Na

przykład tak argumentował potrzebę

udzielania pomocy:

„Ja k tak dalej pójdzie, to wszyscy nasi pracow nicy będą złodziejami, a pracow nice kur­

wami".

Pani Truda wspomina dwa

zdarzenia z tamtych lat:

- Do urzędu przychodził Rosjanin

w skórzanej czapce, siadał w sek­

retariacie i niczego nie żądał. Gdy

pytałam o co mu chodzi mówił:

„P a - dażdicie, padażdicie".

I dalej siedział.

Po paru godzinach, również nic nie

mówiąc - wychodził. Dopiero później

dowiedziałam się, że to jest

NKWD-zista. Pewnego dnia, już dość

późno wieczorem, pisaliśmy z Leo­

nem Kruszoną - wiceprezydentem

jakieś pismo, a tu wpada ten człowiek

w skórzanej czapce i mówi:

„E tu dzie- w oczku na p ó l czasa".

Cóż było zro­

bić. Nie mogłam odmówić. Zaprowa­

dził mnie na komondę. Na stole leżały

dwa nahaje. Nieswojo się poczułam.

Za chwilę wprowadzają Niemca w

mundurze NSKK. Rosjanin chciał

wiedzieć, czy on jest partyjny. W

takich mundurach chodzili drogo­

wcy, więc tłumaczę, że ten mundur o

niczym nie świadczy, że człowiek

mógł być partyjny, ale nie musiał.

Niemiec zdecydowanie twierdził, że

nie należał do partii. Wyprowadzili

Niemca. Gdy wychodziliśmy, Rosja­

nin zamknął wejściowe drzwi na

klucz i klucz schował do kieszeni.

Kątem oka zobaczyłam przez otwarte

drzwi do sąsiedniego pokoju jakieś

legowisko. No, myślę sobie. Zaczyna­

my. A tu Rosjanin pyta, czy lubię

dobre książki. Odpowiedziałam, że

oczywiście lubię. Dał mi Dostojews­

kiego po rosyjsku, którego przez dłu­

gie lata miałam w bibliotece. Potem

wyciągnął długie bułki, jakieś puszki i

nastawi! płytę. Znów czekam na dal­

szy ciąg pełna niepokoju.

A on mi kładzie te puszki i te bułki na

rękę i mówi:

„U ch a d zi".

Zbiegłam ze

schodów tak szybko, że mało mi się

nogi nie połamały. Leon Kruszona,

gdy mnie zobaczył, zapytał:

„ C o ci zrobił?"

A ja mówię - nic ... Dał mi

puszki i bułki.

Wszyscy baliśmy się Rosjan, ale nie

można było żyć w ciągłym strachu,

trzeba było przyjąć ten stan za nor­

malny i dostosować się do niego.

Z okazji Dnia Wyzwolenia komen­

dant Dragun zarządził koncert w tea­

trze. Do mnie należało zorganizowa­

Fot. K azim ierz Ligocki

krótko: „Uchadzi". Bbyłam mu ogro­

mnie wdzięczna, że pozwolił mi wy­

dostać się stamtąd. Siergiej Dragun

był naszym sąsiadem i wielokrotnie

odczuwałam jego życzliwość.

To są wspomnienia pierw ­

szych dni, gdy obok siebie funkc­

jonowały dwie władze - radziec­

ka i polska. Zycie wracało do

normy. Pani Gertruda stawała

się miastu coraz bardziej potrze­

bna. Polska przyszła za nią, więc

nie widziała powodów, by od Po­

lski uciekać. Została. Rodzina

też.

Był chyba 47 rok, gdy przyszło

zarządzenie, że w administracji państ­

wowej nie mogą pracować Polacy o

nazwiskach obco brzmiących. Get­

ruda Eckersdorf z domu Dessel­

berger całkiem po polsku nie

brzmi. Musiała swoje małżeńskie

nazwisko przetłumaczyć na pol­

ski. Wyszło - Zawiejska. Imię

zmieniła na Aleksandra. Podobało

jej się. Nazwisko jakoś się utrwaliło.

Imię - nie. W Gorzowie jest znana jako

pani Truda Zawiejska. Syn Andrzej

też dostał nowe nazwisko. Po 1956 r.

matka i syn starali się o przywrócenie

rodowego nazwiska. Prawo do po­

wrotu nazwiska ojca otrzymał tylko

syn jako że był niepełnoletni, gdy

decydowano za niego. Decyzja ta

przyszła w dniu jego ślubu. Mógł

więc żonie dać swoje prawdziwe na­

zwisko. Matce odpowiedziano, że nie

ma podstaw do zmiany. Trudno. Przy­

zwyczaiła się, ale imienia do dzisiaj

nie akceptuje. Była i pozostanie do

śmierci Trudą.

Na początku lat 50-tych pracowała

jako kierowniczka miejskiego hotelu.

Ktoś doniósł do UB, że jest ukrywają­

cą się księżniczką. Wezwali ją do UB.

Młody człowiek pyta:

-

Jak tam było w Damasławku?

- N ie znam żadnego Damasławka -

odpowiada.

-

Nie znasz Damasławka? Ciekawe. A w Gorzowie kogo znasz?

- Wszystkich.

- Wszystkich? Ciekawe. Pisz kogo znasz.

Pani Truda naprawdę znała prawie

wszystkich więc zaczęła wypisywać

nazwiska mieszkańców kolejnych u-

lic.

-

Pisz, p isz -

mówił młodzieniec.

Mamy czas. Poczekamy, jak spiszesz znajom ych z Gorzowa, to m oże sobie 0 Damasławku przypomnisz.

Całą noc nie pozwolono jej spać.

Pisała. Ale mimo to o Damasławku

nadal nic nie wiedziała. Widocznie

funkcjonariusze z Urzędu Bezpie­

czeństwa także nie mieli żadnych do­

wodów, bo rano ją puścili. Ale wyłą­

cznie pod warunkiem, że nie powie

ani słowa, gdzie była i że ostentacyj­

nie przejdzie przez miasto.

-

Wyszłam -

wspomina pani Truda -

1 czekałam, zza którego rogu św iśnie kula. N ie świsnęła. Więc szlam. Witali mnie znajom i ze zdziw ieniem w o- czach. P od ob n o przecież byłam na

UB.

Musiałam zaprzeczać.

Ale szykany nie skończyły się. Wie­

czne kontrole w hotelu, wieczne li­

i i

C z a d o w e ,

jazzowo-punkowe

szaleństwo,

czyli

„Mad Alvis

w G łogow ie.

Gdybyście 2 lata temu stali gdzieś

na autostradzie w RFN czekając na

„stopa”, na pewno trafilibyście na

łaciaty mikrobus volksvagen zespołu

„The Magoo Brather's". Mi się to

udało. Brali każdego, a jeździli sporo -

byli zespołem z Berlina Zachodniego,

jednym z częściej koncertujących w

Europie. Chcieli zagrać i w Polsce, ale

ówczesna sytuacja polityczna udare­

mniła te plany.

Tymczasem zmienił się skład ze­

społu i od lata ub.r. występują pod

szyldem „The Mad A lvis". Z „The

Magoo Bratehr’s" został Paul Ma­

goo (git. elektr. i śpiew) - londyńczyk

działający w Berlinie. Drugim filarem

zespołu stał się kolega z Londynu

Szalony Alvis. Jeśli dodacie do nich

berlińczyków - Arta Boldena. jed­

nego z najlepszych saksofonistów w

mieście, Thorstena Weekly kontra­

basistę i Gerda Probe perkusistę,

będziecie mogli wyobrazić sobie

brzmienie „Mad Alvisa".

Grają gdziekolwiek i kiedykolwiek

mogą - zaczęli od ulicy, by trafić na

najważniejsze sceny w obu częściach

Berlina, z „Ouasi Modo” włącznie.

Dziesiątki koncertów, które dali do­

tychczas, uczyniły z nich ulubieńca i

publiczności, i właścicieli klubów.

Tajemnicą ich powodzenia jest muzy­

ka - czadowe, jazzowo-punkowe

szaleństwo z Szalonym Alvisem w

szalonej koszuli, wyczyniającym sza­

lony taniec na scenie (dziewczyny

uważajcie - on jest kawalerem!)

(„The Blues")

Fot. Sławomir Szypulski.

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Wydaje się już być prawie pewne, że resort ten utrzymywał wtedy nadal — jak po przewrocie antykomunistycznym — bliskie kontakty z KGB — pisze dziennik. Sam rzecznik

Fot. rozgrywki ligow e odb yw ały się system em play off. Zastąpić takiego prezesa jest naprawdę trudno, ch ociaż ob iegow e pow iedzonko m ów i, że nie ma ludzi

Heńka przeprowadziła się do nas i zaczęła buntować na mnie syna.. Słyszałam raz jak powiedziała: “Matka jest stara, dlu ■ go

Nigdy jednak nie odważyła się do niej zapukać, zagadnąć, a nawet uważnie przyj­.. rzeć

zaś bez większych ceregieli wepchnęli ją do sam ochodu i zawieźli do pobliskiego lasu. Jeszcze w wozie powiedzieli jej, że po kolei chcą z nią odbyć stosunek. Przeraziła

czynek. Kkto był ich ojcem, trudno zgadnąć. przychodziła do domu Bartłomieja K. Czy tylko do Bartłomieja K., tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, iż mówił o niej

W placówce urzędu miejskiego zajmującej się obcokrajowcami jest zatrudniona tylko jedna osoba, pan Ruediger John, który nie może sobie poradzić z załat­..

Mycie porów jest niezwykle kłopotliwe, zawsze gdzie się zamelinuje trochę piasku, trzeba więc myciu poświęcić trochę czasu i uwagi. Gdy śmietana jest niezbyt