Stefan Treugutt
Autentyzm poszukiwania : uwagi o
literaturze dramatycznej XX-lecia
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 55/4, 539-560
AUTENTYZM POSZUKIW ANIA
U W A G I O L IT E R A T U R Z E D R A M A T Y C Z N E J X X -L E C I A
Poeci mówią nieraz o sobie, że są sejsm ografam i dziejącego się czasu, porów nuje się ich też do subtelnych barom etrów , notujących to, co już jest, a czego jeszcze my, ludzie codziennej prozy, nie dostrze gamy. Posłuchajm y poety:
K o ń c z y się j a k a ś e p o k a z a c z y n a się n o w a e p o k a i a r ty ś c i c z u ją s ię c h w ila m i z o b o w ią z a n i do s tw o r z e n ia d z ie ła g o d n e g o n a s z y c h w ie lk ic h c z a só w n ie z w y k ły c h ty m c z a s e m o k a z u je się
że j a k a ś e p o k a ju ż s ię sk o ń c z y ła in n a się z a c z ę ła je d n i to z a u w a ż y li in n i n ie z a u w a ż y li r o b ią w ię c to i ow o i t a k d a le j po k o ń c u ta m te j e p o k i i n a p o c z ą tk u n o w e j e p o k i n ie ty lk o a r ty ś c i
coś s ię sk o ń c z y ło n ic się n ie c h ce z a c z ą ć m o że s ię ju ż z a c z ę ł o 1
Takim cytatem należałoby w łaściw ie zakończyć uwagi o literatu rze dram atycznej XX-lecia. Dobre to bow iem zamknięcie rozważań o dro gach i zaułkach, rozw oju i zastoju te j gałęzi naszej najnowszej' litera
tu ry : „jakaś epoka już się skończyła inna się zaczęła... robią więc to i owo i tak dalej po końcu tam tej epoki i na początku nowej epoki”.
Cytację o końcu i początku epoki zaczerpnąłem z wiersza poety, k tó ry jest także autorem kilku w ybitnie ciekawych utw orów dram a tycznych. Sojusz, naw et personalny, poezji z dram atem , ściślej: lirycz nej refleksji z dram atem poetyckim — je st m om entem charakterystycz nym nowego i najnowszego dram atopisarstw a. Myślę tu nie o form al nie, w ersyfikacyjnie poetyckim dram acie (ten ostatni m anifestuje swą obecność przez cały ciąg XX-lecia), lecz o elem entach lirycznej do wolności w układzie dzieł, o umieszczaniu ich w celowo rozbudowa nym polu skojarzeniowym, o m etaforyzacji dram atu, o zamianie tech niki tradycyjnie uznaw anej za realistyczną na poetycki syntetyzm i za sadę reprezentatyw ności problem atyki dom inującej. Symbioza dram atu z innym i dziedzinami literatu ry trw a nie od teraz; zjawisko to, jak są dzę, można by rzutow ać wstecz na całe XX-lecie. W ypadłoby wówczas mówić o kolejnym oddziaływaniu na dram aturgię: literatu ry rep o rta żowej, sprawozdawczej, dalej realistycznej prozy powieściowej, lirycz nej refleksji na koniec.
Taką aku rat schematyzację, wedle gatunkow ych powinowactw, da się przez m ateriał przeprowadzić — jeżeli nie ze szczególną precyzją, to także bez gw ałtu nad literackim i dokum entam i okresu. Bo gdy oto — powołując przykład — taka Wielkanoc Stefana Otwinowskiego, d ram a t pisany pod koniec wojny, da się jakoś umieścić w tradycji Wyspiańskiego, to z drugiej strony jest ten utw ór fragm entem w iel kiego „zdania spraw y” z tragedii w ojennej, jest ten utw ór fragm en tem zjawiska ogólnego dla całej literatu ry polskiej, która na pewien czas zamieniła się w jeden wielki zapis doświadczenia zbiorowo prze żytego, w pam iętnik, nekrolog, dokum entację nie tylko uczuciową. U dram atyzow anym zbiorem reporterskiego m ateriału z ledwie wczo rajszej historii, zgoła historiozoficznym reportażem m iały być sztuki takie, jak Ziemia oskarża W andy K arczewskiej, czy — przykład jakże od poprzedniego różny — Zamach Brezy i Dygata. W bardzo rozm aity sposób owa sprawozdawcza intencja okazała się w różnych utw orach, inaczej w takiej literaturze, jaką prezen tu je Wiosna Flory Bieńkow skiej, inaczej w utw orze o określonej już randze artystycznej, jak
Dom pod Oświęcimiem Hołuja, jeszcze inaczej, w kilka lat później,
sprawozdawcze cechy okaże Dom na Twardej Kazim ierza Korcellego. Trudno tu mówić o podobieństwach, ale przecież naw et utw ór tak po- zaseryjnie oryginalny jak Dwa teatry Szaniawskiego, prowadzi kon frontację realizm u na scenie z m akabryczną fantastyką historii realnie aktualnej, jest też po swojemu spraw ozdaniem z czasu, w którym sztuka okazała kłopotliwą niewspółmierność wobec w ydarzeń.
W dziesiątkach utworów pisanych pod bezpośrednim naporem te m atu wojennego, a i w lata potem, znajdujem y udram atyzow ane fragm enty „kroniki walczącego m iasta”, „reportaże sceniczne”, „repor taże dram atyczne” ; rangę typowości niech zyskają ty tu ły takie, jak:
A działo się tak niedawno czy Miasto się broni. Razem to przew aga
widowiska dram atycznego nad dram atem . K ronikarski pseudoautentyzm , sprawozdawcza panoramiczność, widowiskowość, określenie „rep o rtaż” w podtytule — to dla pierwszych lat naszej powojennej d ram atu rg ii jest tak samo charakterystyczne, jak dla jakiegoś innego okresu poja wienie się podtytułów : „sztuka sensacyjna”, „komedia k ry m in aln a”, jak tak ważne dla nowatorów drugiej połowy XX-lecia określenie „ tra gifarsa” (był przed kilku laty także jeden „kom idram at”). D ram at tam-*' tych pierwszych lat posiada określone pokrew ieństw o tem atu i nastro ju, nastaw ienie na relację z przeżytego, tak w sferze w ydarzeń i po lityki, jak w sferze świadomości społecznej. Jeżeli i w tedy ktoś objaś niał swój utw ór określeniem „tragikom edia” bądź „m isterium ” (tak w utw orach Wojciecha Bąka), to bądźm y pewni tradycyjności takich określeń, mało m ają one wspólnego z program ow ym odrodzeniem aw angardyzm u w dziesięć lat później. Bądźmy pewni, gdy spotkam y dzieło z ustalonym pod tytułem gatunkiem : „tragedia z tow arzyszeniem k la rn e tu ”, że to tragedia z ostatnich lat — lata pierwsze b y ły p ate tyczne i poważne, naw et w komedii.
Czy okres następujący, okres programowego form ow ania oblicza drama'tu według ostrych i wąskich kryteriów realizm u socjalistyczne go, czy rzeczywiście stał ten okres pod znakiem dominowania prozy powieściowej? Tak i nie. W prowadzenie wówczas na scenę — ze sta raniem o obyczajową wierność i wyrazistość ideową — Lalki w 14 obrazach oraz Pensji pani Latter nie było koincydencją przypadkow ą, nie stanowi przecież argum entu w interesującej nas kwestii. P rzera bianie powieści na scenę, jak na scenariusze filmowe, jest zjaw iskiem ogólniejszym, tłum aczy się stru k tu rą współczesnego układu re p e rtu arowego oraz specyficznymi wymogami masowego odbioru, w którym pozycja popularna zyskuje jeszcze na popularności, gdy ją się przekłada na nowy rodzaj sztuki (atrakcja spotkania ze zjawiskiem już po części znanym, równoległa do atrakcji zaskoczenia zjawiskiem całkiem no wym). Tak jest, uroczystość, z jaką Lalka wkroczyła na scenę T eatru Polskiego, naw et program ow y realizm realizacji — nie świadczą jesz cze o niczym. Przeciw założeniu o jakiejś szczególnej roli techniki powieściowej w ysunąć można także fakt, że osławiona teoria bezkon- fliktowości, tak bardzo zbliżająca akcję dram atu do powieściowego opi su, nie dała w Polsce widocznych efektów. A jednak, gdy zważymy, jak rygorystycznie d ram at tam ten trzym ał się realiów i sfery
obycza-jowej, jak bardzo był nastaw iony na modelowo kom pletny obraz sił społecznie czynnych (schemat w zrostu żywiołów pozytywnych, poko nanie wrogich), gdy przypom nim y zasadę uzupełniania brakującej sztukom dram atycznym problem atyki (Grzech Żeromskiego, Niemcy Kruczkowskiego), to związki z powieścią, z powieściową pełnią obrazu życia i z powieściowym dydaktyzm em , staną się m niej w ątpliw e. Mam przecież w zapasie argum ent poważniejszy, nie z dziedziny estetyki gatunków, lecz z dziedziny ich społecznego funkcjonow ania.
Oto teksty dram atyczne tam tych kilku lat nie były, ściślej rzecz biorąc, częścią widowiska teatralnego taką, jaką zw ykle byw a tekst literacki, elem entem upodrzędnionym wobec now ej jakościowo całoś ci — nie, to raczej te atr był dodatkiem do tekstów.. D ram at rozpisyw a no na role, prezentow ano na scenie, to był jeden ze sposobów zrealizo wania dialogów i didaskaliów utw oru zasadniczo takiego samego, jak ten, który zamiast do reżysera tra fia ł do d ru k arn i i szedł w świat w postaci książki. Sposób tworzenia, sposób transponow ania rzeczy wistości ludzkiej w sztukę był w gruncie ten sam, praw ie ten sam. Tyle że inne były rygory objętości, a i większe nasycenie dialogami w tym typie odtw arzania w idoku świata, w którym opis zastępowała w erystyczna dekoracja i sceny masowe, czyli w dramacie. D okładniej zaś — w dramacie zrealizow anym jako widowisko teatralne. T eatr do daw ał swoimi sposobami to w szystko, czego tekstow i dram atycznem u brakowało do epickiej pełni — ale co w literackiej w ersji d ram atu by ło oznaczone, tak samo przy pomocy objaśnień, jak przez układ "akcji, schem at rozwiązania itd. Przecież pełne praw o obyw atelstw a m iały w tam tym dram acie tak zdecydowanie powieściowe jakości, żeby dać przykład, jak piękno przyrody, jak iluzja perspektyw y nie scenicznej, ale prawdziwej, jak rekonstrukcje — w intencji dokładne — atm osfery, stosunków i kształtu w ydarzeń przedstawionych.
Czy ma to znaczyć, że uw ażam u tw ory takie, jak Rusinka Pawilon
pod sosnami, jak Dobrego człowieka Gruszczyńskiego, Dr Anną Leśną
Krzywickiej, Brandysa Sprawiedliwych ludzi, jak Kreta Lutowskiego, i parę dziesiątków innych — nie za dram aty, za coś innego niż d ra m aty? Skądże. Były to d ram aty i w intencji piszących, i spełniały wszel kie wymogi form alne gatunku, trafiały na scenę... Nie zawsze były źle napisane jako dram aty, w ielu dobrych aktorów znalazło tam dobre role, nie czas tu się rozwodzić, jak bardzo rygoryzm realistycznych k ry te riów dopingował reżyserów do drobiazgowego szlifowania w arsztatu. Czy jednak z każdego spośród tych dram atów , nie zm ieniając ani na jotę problem atyki, nie można by zrobić powieści? produkcyjnej, historycznej, antyim perialistycznej itp.? Spróbujcie zaś przepisać na powieść — ot,
trylogii m am y wyłożone zasady w ładzy w dialogu z p artnerem milczą cym, z partnerem , jak się nagle w finale sceny okazuje, m artw ym , rzymska racja stanu dyskutuje z niem ą ofiarą tejże racji. Bez tego czysto teatralnego, obrachowanego na efekt sceniczny zabiegu nie ma dyskusji o „imionach w ładzy” takiej, jaką Broszkiewicz chciał nam po kazać. Na pełnię obrazu powieściowego m usiałby się złożyć inny typ uw arunkow ań obu antagonistów, inny typ argum entacji, inna, na ko niec, jasność autorskich rozstrzygnięć intelektualnych. Dobrze wyliczony efekt (wszystkie racje, słuszność, konieczność — po jednej stronie — po drugiej milczenie ofiary) zniknąłby razem z dram atyczną aforystycz- nością tej sceny. To by można było przetłum aczyć na język publicysty ki, ale to nie byłaby dobra robota, raczej moralistyczne ględzenie, to by było jakościowo coś odmiennego.
O dw rotny przykład nieprzekładalności: gdy Leon Kruczkowski p rze robił na dram at powieść A ndriejewa o gubernatorze, przewrócił do góry nogami, uspołecznił zasadnicze tezy rosyjskiego pisarza, te tyczące się psychologicznego molocha władzy. Toteż m usiałby dokonać zasadniczych zmian w ideowych akcentach sztuki Kruczkowskiego ktoś, kto by z ko lei chciał ją zapisać jako realistyczną prozę fabularną — czy, co było by rów nie deform ujące, jako prozę dyskursyw ną. Jak wiadomo, kry ty cy mieli sporo kłopotu ze streszczeniem, z opisaniem własnym i słowy w ąt ków problem owych Śmierci gubernatora; jak wiadomo, k ry ty k stre szczając utw ór dram atyczny, dokonuje pospolicie fabularyzacji powieś ciowej, stara się dla w łasnej i czytelnika wygody doprowadzić utw ór z gatunkow ej reguły syntetyczny do postaci analitycznej, dopisuje epic kie konsekwencje, uzasadnienia, ulogicznia wedle zasad realizm u po wieściowego. Posłuchajm y fragm entu prozy Różewicza:
T a k s ię złożyło, że m ia łe m ju ż c z te rd z ie ś c i la t, k ie d y p r z y s tą p iłe m do e g z a m in u d o jrz a ło ś c i. E g z a m in te n z d a ją zaz w y c z a j m ło d z i lu d z ie [...]. [...] ró ż n e w y p a d k i sp o w o d o w a ły , że s k ła d a łe m te n e g z a m in z d w u d z ie s to le tn im o p ó ź n ie n ie m . [...] W ie lk i z a m ę t w y w o ła ła p e w n a z m ia n a w o rg a n iz a c ji e g z a m in u d o jrz a ło ś c i. E g z a m in a to ra m i b y li o b e c n ie w sz y sc y lu d z ie , b ez w z g lę d u n a w ie k , z a ję c ie i s ta n u m y sło w y . D zieci i s ta ru s z k o w ie . P a n ie n k i. S ą s ia d k i. K s ię ża. K o n d u k to rz y . J e d e n le k a r z i je d e n k r y ty k . W u je k . T r u d n o d o p ra w d y w y lic z y ć w s z y s tk ic h e g z a m in a to r ó w . T y m c z a s e m ja je d e n b y łe m a b it u r i e n te m [ ...] 2.
Od zdania, w którym poinform owano nas o „pewnej zmianie w orga nizacji egzaminu dojrzałości”, rozumiemy, że nie poruszam y się w k rę gu konw encji realizm u biograficznego; że tak pojęty egzamin dojrza łości nie stanow i możliwego tem atu „porządnie” ułożonej powieści. To też na ten tem at Różewicz napisał Kartoteką. Powiedział o niej: „Sztuka ta jest realistyczna i współczesna”. Słusznie, trudno o przykład utw oru
bardziej przepojonego autentyzm em, bardziej sum iennie współczesne go — ale to realizm na konstrukcję powieściową nieprzekładalny. Chy ba na potok luźnych skojarzeń, chyba na prozę pokrew ną otw artej for mie poem atu, pokrew ną jakiejś lirycznej spowiedzi o sobie sam ym dla współczesnych... W każdym układzie realizm u fabularnego bohater Kar
toteki straciłby reprezentatyw ność ideową na rzecz socjologicznej typo-
wości, dram atyzm losu by się roztopił w biograficznej chronologii, bio graficznej konsekwencji, zupełnie inaczej by funkcjonow ała w powieści masa szczegółów wspomnieniowych, które takiej wagi nabierają w Kar
totece. Nad „realistyczną i współczesną” sztuką tego rodzaju nie ma już
p atro natu i dom inanty powieściowej fabulacji.
Tu konieczna dygresja: jeżeli z jakąś racją można przeciętną sztukę produkcyjną nazwać dram atem sui generis powieściowym, to nie ma to nic wspólnego z zagadnieniem tzw. sceniczności. Literackość takiego oto dram atu produkcyjnego nie była przeszkodą, jeśli idzie o realizację sceniczną: poddawały się one stosunkowo łatw o zabiegom inscenizacyj nym, nie były to utw ory antyteatralne, ani naw et ateatralne. D ram at ta ki zostawiał reżyserowi, widzowi (a i autorowi) mało „luzu in terp reta cyjnego”, był jednoznacznie gotowy już w tekście — ergo, był łatwy, w ym agał tak samo wiele w arsztatow ej biegłości, jak mało angażował inw encję twórczą — i intelektualną — ludzi teatru. I odwrotnie, utw ory, których problem atyki nie da się w prost przełożyć na ciąg powieścio w ych konsekwencji, utw ory stanowiące autentyczną p arty tu rę jakiejś możliwej realizacji scenicznej, te utw ory byw ają niejednokrotnie b ar dzo kłopotliwe, tru d n e do w ystaw ienia. Pow inny być takie, im bardziej są utw oram i specyficznie dram atycznym i, im bardziej operują sum ą ja kości potencjalnych, których niepodobna w prost przekazać za pomocą innego gatunkowo sposobu zapisu literackiego.
Niezależnie natom iast od pytania o sceniczność, niezależnie od lep szego czy gorszego przylegania konkretnych dzieł do mocno niepewnego, zmiennego k ry teriu m teatralności dram atu, a naw et: dram a ty czności d ram atu — niezależnie od tego wszystkiego wolno stw ierdzić swoistą rów nowagę dram atu i powieści produkcyjnej, dram atu i powieści w okresie realizm u postulatyw nie socjalistycznego, w arto zauważyć swoistą wymienność problemową między tym i dwoma gatunkam i, ł tu, i tam zasadniczo tak samo, przy pomocy podobnej techniki, prezento w ano rzeczywistość społeczną. Jednoznacznie. Jak już wspomniałem, bez luzu interpretacyjnego. Cóż zaś nastąpiło, gdy problem y i osoby d ram atu straciły tę konturow o w yrazistą jednoznacznść, gdy przestały być jasno napisaną receptą na rozumienie naszego i wrogiego nam świa ta? G dy — parafrazując powiedzenie jednego z młodszych dram atu
r-gów — bohater sztuki w ystąpił przed nam i na scenie „jako facet i nie- facet”...
Kilka lat tem u napisał Ireneusz Iredyński sztukę Figlarz w komisa
riacie, tw ór nieosobliwie udany, jakże przecież swym groteskow ym ni-
by-filozofowaniem trafiający w motyw przew odni w ielu znakomicie po ważniejszych utw orów najnowszych: sztuka Figlarz w komisariacie programowo poświęcona była zatracie jednoznaczności — osób, sytuacji, słów, poglądów. Czyli zjawisku, które stało się — jeżeli odliczyć pewną liczbę utw orów związanych w prost z publicystyką wokół P aździerni ka — czymś charakterystycznym dla dram aturgii la t ostatnich. Na d o b -‘ re i na złe dla tej dram aturgii zatarciu uległa w yraźnie przedtem ozna czona linia m iędzy autorskim „tak” i autorskim „nie” ; w najlepszym razie linia ta przem ieniła się w m eandryczny zygzak szukania praw dy, w najgorszym (dla jednoznaczności) zakwestionowano w ogóle sensow ność rozgraniczania pola semantycznego utw oru na stronę słuszności i niesłuszności, jeżeli już i sem antyki utw oru nie uznano za zbędne obciążenie tradycją. W każdym razie powstał ów luz interpretacyjny, rozrosły się m arginesy niedopowiedzeń, pole poszukiwań, na któ ry m tak łatwo zbłąkać się widzowi, krytykow i, reżyserowi, nade w szystko zaś autorowi. Ale to odrębna kwestia, w ykraczająca poza indyw idualną świadomość i rozeznanie każdej z wymienionych grup konsum entów i twórców.
Czy nad najnowszą twórczością dom inuje liryczna refleksja? Cóż, jak się wspomniało, w ielu poetów popróbowało dram atopisania: Różewicz, Karpowicz, H erbert, Grochowiak, Drozdowski... Jasne, że to pew ien wpływ wywarło, inw azji przecież żywiołu poetyckiego na d ram at nie w ytłum aczym y osobami poetów. Gałczyński już nie żył, gdy pow stał klim at, w którym należyte echo znalazła jego groteska satyryczna, w którym w różny sposób nawiązano do jego m iniatur dialogowych. Nie , przez piszące dram aty osoby poetów w targnęła do literatu ry teatraln ej m etaforyczna wielowartościowość sensów, symboliczne uogólnienia, właściwy liryce współczesnej syntetyzm w yrazu i fragm entaryzm . Nie . dlatego schem at ideowej jednoznaczności przem ienił się w schem at po szukiwania, w serie pytajników , a dominowanie powieściowej przed- miotowości ustąpiło placu osobistemu stosunkowi do tem atu. Tendencja to powszechniejsza niż upodobania indywidualne, objawia się w prze różnych m askach i kostium ach stylizacyjnych.
Przed trzem a laty w jednym z num erów „Dialogu” znalazły się obok siebie dwie sztuki: Śmierć na wybrzeżu A rtem idy i Krucjata. Jedna wierszem, druga prozą; jedna wyszła spod pióra dram aturga renom o wanego, drugą pisał debiutant. W obu sztukach w ystępują: Agamemnon, K litem nestra, Ifigenia. W obu nawiązanie do tem atu antycznego ma
wszelkie cechy poetyckiej metaforyzacji. Jest próbą postaw ienia gene ralnych pytań o człowieka przy pomocy znanego z trad y cji literackiej system u znaków. A przecież nie ma mowy o podobieństwie stylistycz nym obu utworów, akcja jest całkiem różna, inne założenia, intencje, zaw artość intelektualna. To tylko z przypadków polityki redakcyjnej miesięcznika ,,Dialog” wynikło zestawienie tragedii Romana B randstaet tera ze sztuką Krzysztofa Choińskiego. Wszakże wspólne obu utworom operow anie sygnałem antycznym nie da się nazwać przypadkiem . To jedna z tendencji stylizacyjnych — i tem atycznych — szczególnie ma nifestow anych ostatnio. Oczywiście, nic nowego nie tylko pod słońcem, ale i w naszym XX-leciu: jeszcze w czasie w ojny pisała Anna Swirsz- czyńska Orfeusza, nic wspólnego z omawianym tu okresem (prócz daty prem iery) nie ma „komedia pozornie cyniczna” Swinarskiego o Achille
sie i pannach, przez kilkanaście lat tw orzył Ludw ik H ieronim M orstin Trylogię antyczną — idzie przecież o nasilenie tendencji, a także o to,
iż nie w ystępuje ona, jak przedtem, w izolacji, ale razem z innymi, jakże rozm aitym i, zabiegami poetyzacji, ze to działa w swoistym syste mie. In ny przykład tendencji m anifestowanej dość powszechnie wskaże jednak, że do problemów stylizacji w żadnym razie oblicza dram atu w latach ostatnich sprowadzić się nie da.
Cechą oto rozpowszechnioną jest naw iązyw anie do narodow ej tra dycji poetyckiej, szczególnie do pozycji utrw alonych w kanonie lektur szkolnych, takich jak wielcy rom antycy, jak Wyspiański. Nawiązania przeprow adzane wedle krańcowo różnych sposobów. Takich np., jak rozgłośne kpiarstw o z naczelnego wieszcza i z um iejętności wieszczenia w Śmierci porucznika Sławomira Mrożka. Albo jak przeplatanie narodo wym, w łaśnie „szkolnym ” cytatem aktualizującej adaptacji Ptaków A rystofanesa. A jak zaw ikłany związek z tradycją, z kręgiem Dziadów i Kordiana, obserw ujem y w Kartotece Różewicza: jest tam i nawiązanie przez negację do koncepcji bohatera narodowego, jest eksplorowanie tekstów, jest antyrom antyczna „godzina m yśli” i „spowiedź dziecięcia w ieku”. W obrazach historycznych Stanisław a Grochowiaka pt. Król IV część druga nosi ty tu ł Spisek koronacyjny, nie na ty tu le jednak tylko zasadza się aluzyjność literacka, przenikająca cały utw ór. Rzecz nie w szpikowaniu dzieł aluzjam i i cytatam i; utw ory, o których myślę, naj dalsze są od literatu ry erudycyjnej, nastaw ionej na zabawę w cytato we ink rustacje i zgadywanki. Nie ma tu co zgadywać, autorzy odwołują się do tekstów notorycznie znanych; nie ma stylistycznych inkrustacji, klasycy narodowi wprowadzani są na siłę, b rutalnie i zgrzytliwie. Zja wisko tłum aczy się czymś innym — najłatw iej zauważyć, że to w yraz krytycznego, a naw et szyderszego stosunku do historycznych przesłanek kształtow ania się m entalności narodowej. Przeszłość literacka, poezja
rom antyczna na pierw szym m iejscu, w ystępuje w dw ojakiej roli: jako świadectwo określonego typu świadomości i jako czynnik z kolei kształtujący świadomość generacji następnych, żyw otny po swojem u do dziś.
Ale to rów nież podjęcie od nowa, w jakże zmienionych w arunkach, starej, rom antycznej problem atyki, staw ianie pytania o stosunek jedno stki do zbiorowości, pytania o osobistą odpowiedzialność indyw iduum za udział w procesie nadindyw idualnym , społecznym — to kolejna próba gruntow ania głębi samotności wśród ludzi, ideowe zmaganie się — ja k że romantyczne! — o prawo m oralne do decydowania za siebie i tylko za siebie, o praw o do pełnego, kreacyjnego zaangażowania w życie n a rodu, w pływ u na jego rozwój. Nie jest to splot idei w zajem nie się w y kluczających, lecz, w łaśnie z rom antyzm u się wywodząca, polemika o granice wolności, o sens wolności. Jeżeli w taki, już nie tylko po wierzchniowy sposób obserwować będziemy epidemię poetyckiego cy tatu i aluzji, ów domowy spór z tradycją, potrafim y zakreślić wspólne pole uczulenia na rom antyzm m iędzy zjawiskami tak diam etralnie roz maitymi, jak ostatnie sztuki Leona Kruczkowskiego i, dajm y na to,
Policją czy In dykiem Mrożka.
Różne, często przeciw staw ne tendencje ideowe objawiły się na ty m wspólnym polu, trudno by też kilka dziesiątków utworów, pisanych w ostatnich siedm iu-ośm iu latach podprowadzić do wspólnego m ianow nika. Jeżeli jednak krążenie wokół cytatu i dylem atu rom antycznego stanowi jedną z cech charakterystycznych okresu, to takie naw iązanie w połowie w. XX może znaczyć, w planie gatunkowym , ty lko to, że dram at nasyca się elem entam i poetyckimi, że zbliża się do syntetyzm u. zapisu lirycznego, że rozluźnieniu ulega tradycyjna stru k tu ra dram atu. Oto najnowsza m anifestacja tego zjawiska, ciekawa niezależnie od w ar tości utw oru: Ballada polska Bohdana Drozdowskiego. Utwór pisany ze staraniem o dokładność realiów, dat, celowo uprozaiczniony w w arstw ie leksykalnej — na pewno w intencji dram at realistyczny tak w sferze lokalizacji, m otywacji, jak języka. A jednak: ballada, ballada o tra gedii narodowej, na scenie obecny jest bez przerw y Mickiewicz. I jako autor do znudzenia cytowany przez jedną z postaci dram atu, i proble mowo, bo mowa o ofiarnictwie, bohaterstw ie bez nadziei, o w ierze w cu downe zbawienie narodu. W finale Dziadów: „każdy w swoją drogę”, u Drozdowskiego, kontrastow o wobec Mistrza, obok siebie zostają na pustej scenie żołnierz AK i AL, symbolicznie razem — obaj ranni. Realizm jakże bliski poetyckiej rozlewności jakiejś Róży Żeromskiego, poem at o losie polskim... Przykładem z kolei św ietnym symbiozy ostre go realizm u obyczajowego z ,,ballad owością”, przykładem swoiście poetyckiej rytm izacji współczesnego autentycznego fragm entu życia
niech będzie Lalek Zbigniewa H erberta. Ręki i refleksji poety dopatrzy m y się nie tylko w „średniow iecznej balladzie” Tym oteusza K arpow i cza Zielone rękawice, ale tak samo w tegoż Karpowicza sztuce jak n aj bardziej współczesnej: Wszędzie są studnie.
Schem atyczny podział d ram atu rg ii lat dw udziestu w edle kolejnego przyporządkow ania sztuk to reportażow ej sprawozdawczości, to reali zmowi powieściowemu, na koniec refleksji lirycznej, niczego jednak do brze nie tłumaczy, naw et jeżeli daje okazję do uwag, które w ykraczają poza klasyfikację mechanicznie gatunkową. Nie pomoże tu także ewen tualne poszerzenie, ulepszenie schematu, ot, chociażby w yróżnienie m ię dzy fazą powieściowej jednoznaczności a fazą lirycznej wieloznaczności takiej tendencji, w której w ykryć by się potrafiło dominowanie akcen tów czysto publicystycznych. Schem atyzacja na zasadzie dom inant ga tunkow ych — niech by była możliwie precyzyjna — m a nikłą wartość interpretacyjną, nie ujm u je bowiem: ani specyfiki pisarstw a dram a tycznego, ani przyczyn kolejnych przem ian, nie określa także funkcji społecznej tego pisarstwa.
Teoria rodzajów literackich pew ną ręką kreśli granicę między d ra m atem i innym i gałęziami twórczości literackiej. Jakże inaczej bywa w praktyce historycznej życia literackiego, jak mało ma dram atopi- sarstw o swej rodzajowej autonomii. XX-lecie literackie Polski Ludowej dostarcza przykładu na całkow ite właściwie w topienie dram atu w rytm ogólnej dynam iki przem ian — to wszystko, co byśm y powiedzieli o do m inantach gatunkowych w dziedzinie dram aturgii, dałoby się mutatis
mutandis wyrokować o całej reszcie literatury. Przeżyw ała ona okresy
sprawozdawczości wobec historii, ucieczki w historię, swego czasu liry ka próbowała dostosować się do psychologicznego i obyczajowego realizm u, byw ała powieść publicystyczna, bywa subiektyw nie reflek syjna i filozofująca na m iarę liryk i problemowej... Gdy zaś na dobitkę weźmiemy pod rozwagę notoryczną od daw na wtórność dram atu pol skiego wobec lepiej zaawansow anych dyscyplin literackich, to tym bar dziej w ątpliw y okaże się przegląd gatunkowo w yodrębnionego dram atu, k tó ry rzekomo we w łasnym nurcie ulegał takim lub innym tran sfo r macjom, dominantom. Zgadzam się z diagnozą Puzyny:
N ik t, z d a je się, n ie m a w ą tp liw o ś c i, że d r a m a t je s t w o b e c n e j c h w ili n a j b a rd z ie j m a r tw y m g a tu n k ie m lite r a c k im , p lą c z ą c s ię d a le k o w ty le za w s p ó ł c zesn ą p o ls k ą p ro z ą i p u b lic y s ty k ą . [...]
K ry z y s d r a m a tu , p r a w d ę p o w ie d z ia w sz y , tr w a w P o lsce o d c zasó w W itk ie w ic z a 3.
Przypuśćm y nawet, że po kilku latach, m ając w ręku już po r. 1956 napisane utw ory dram atyczne Kruczkowskiego, Różewicza, Mrożka,
piej może byśm y sądzili o różnorodnej oryginalności tego gatunku u nas. Nie zmieni to jednakowoż sądu ogólnego, jeżeli d ram at obej rzym y w perspektyw ie literatu ry całego okresu: każdy z możliwych za biegów periodyzacyjnych będzie się dla d ram atu zgadzał z resztą, jeżeli tylko zasada periodyzacji będzie taka sama. Ta sama będzie dynam ika rozwoju, podobne dom inanty tem atyczne, idee kolejno propagow ane i kontestow ane, pew ne podstawowe w yznaczniki stylu. „Filozof powi nien oswajać konieczność” — napisał w Jaskini filozofów Zbigniew H erbert. Zgoda na tę postulatyw ną definicję — lecz co pow inien „oswa jać” dram aturg? co powinien robić takiego, czego by i każdy pisarz nie uważał za główny cel swego zawodu? Cóż, ukazuje naturze jej w łasną tw arz, przechadza się po drodze życia, spiera się z sobą i in n y mi o to, czym jest n atu ra i jaką drogą pow inien się przechadzać... ni czego tu własnego pisarz dram atyczny nie ma. Chyba że zm ienim y perspektyw ę, chyba że zechcemy sobie przypom nieć widowiskowe, tea tralne przeznaczenie tego literackiego gatunku.
Nie dlatego, iż pew na część produkcji dram atycznej trafia na sce nę — albo trafi, i ma w ten sposób szansę nowego oddziaływania, staje się nową jakością. Idzie natom iast o to, że każdy utw ór d ram a tyczny jest — niezależnie od realizacji — widowiskiem potencjalnym , że realizacji tej potencjalnej widowiskowości dokonujem y naw et przy lekturze, także przy lekturze. Z rozw ażań poprzednich w ynika, wolno sądzić, że nie ma prostej zależności m iędzy bardziej lub m niej au ten tycznym dram atyzm em a teatralnością, między, powiedzmy inaczej, d ra ma tycznością tekstu, której nie potrafim y zamienić na inny zapis lite racki, a zdolnością do realizacji na deskach teatru , możliwością bycia częścią składową spektaklu. Nie ma tu prostej zależności. Analogicznie czymś całkiem różnym będzie ciąg literackich konsekw encji rozw oju dram aturgii, czymś mocno odm iennym — tekst dram atyczny w topiony w ciąg rozwojowy teatralnej sztuki widowiskowej. Posłużę się przy k ła dem trzech sztuk Zbigniewa H erberta. Są to: Drugi pokój, Jaskinia filo
zofów, Lalek.
N ajpierw Drugi pokój. Oto spis osób w ystępujących: „On, Ona, To, co jest za ścianą”. Nie wiem, ile jest w całej literatu rze polskiej utw o rów rów nie lakonicznych, tak doskonale zw artych, tyle mówiących o pew nych fundam entalnych cechach zachowania ludzkiego — a bez jednego słowa komentarza, bez naw et aluzji oceny. A jeżeli jeszcze do damy, że ta zaiste uniw ersalna aksjom atyka ludzkiej drapieżności tyczy się spraw całkowicie aktualnych, że strona fabularna porusza problem mieszkaniowy, że utw ór ten w ykryw a krytycznie deform acje moralne, powodowane pozycją m aterialną zainteresow anych, czyli że to utw ór ideowo aktyw ny — to już trud no dalej komplementować! Chyba
jesz-cze tak, iż pewne doświadjesz-czenia współjesz-czesnego te atru awangardowego — m yślę nade wszystko o Becketcie — nader zgrabnie i oryginalnie dopro wadzone zostały do poziomu realnej, pow tarzalnej i określonej sytuacji ludzkiej, a nie straciły swej modelowej wyrazistości.
Jaskinia filozofów. „Rzecz o Sokratesie” — jak nas objaśnia autor:
„Opowieść z pestką. L.I Pełna słów, aluzji i pauz”. N ikt nieuprzedzony nie rozpoznałby w tym przyszłego tw órcy Drugiego pokoju (Jaskinia była opublikowana półtora roku wcześniej). Każdy bez tru d u rozpozna w ty m toczącą się wokół Października dyskusję o władzy, o prawach, klasyczne zaś pytanie humanizmu o w zajem ny stosunek rozum u do dobra i szczęścia ma w tej sztuce sens ogólny, ale także w yrasta z publicystycznej w rzaw y, z intym nych niepokojów pryw atnego obywa tela. Tem at antyczny, chóry w interm ediach, filozofujące dywagacje o nędzy i świetności naszego ludzkiego myślenia moralnego — wszyst ko podszyte arcypolskim „jak być” ; razem, w brew pozorom, mniej uniw ersalne od takiego Drugiego pokoju, pokrętne. U tw ór dla r. 1956 niebyw ale znamienny, od stylu po mnogość ideowych znaków zapyta nia; mozolna próba zbudowania refleksyjnej zasłony między poetą a gw ałtow ną falą w ydarzeń. W takim w ypadku każda maska, każda próba ucieczki w generalia, wszelaki sceptycyzm świadczą, jak negaty wy, o głębi żywiołowego zaangażowania współczesnego.
I teraz Lalek, przedziwność dram aturgiczna, „sztuka na głosy”, dla któ rej auto r rad by wymyślić specjalny gatunek literacki. Znowu dosta liśm y do rąk coś, co zastanawiająco nie zdradza autora dw u utworów poprzednich. Ale to już spraw a indywidualnego rozrzutu możliwości kreacyjnych autora, te wolno oceniać dla niego jak najpochlebniej. Co innego uderza, gdy Lalka rozpatrujem y w perspektyw ie naszej literatu ry dram atycznej. Niby nic nowego: literatu ra faktu, Lorca jako przykład łączenia ludowej balladowości z brutalnym realizmem, awangardowy m ontaż scen i fragm entarycznego dialogu... niby tak, lecz gdy razem pow staje dobry utwór, to się nie mówi o eklektyzmie, chwali się za tw ó r cze nawiązanie. W sztuce o Laiku uderza w łaśnie nie w tórne, nastawione na nowość à tout prix poszukiwanie konwencji, ale swobodne, n atu ralne posługiwanie się całym bogactwem współczesnego w arsztatu pi sarskiego: reportażow ym autentykiem , dialektem i żargonem, efektami film ow ym i i akustycznymi, zbliżeniami głosu i postaci, fragm enta- ryzm em układu i rygorystycznie zam kniętą stru k tu rą całości. Serie sty lizacji pracują tu zgodnie jako styl, wszystko przerabia się na poezję.
T rzy utw ory, z których dwa bez w ątpienia autonomicznie wybitne, a w szystkie o randze wysokiej reprezentatywności. W perspektyw ie hi storyka lite ra tu ry dram atycznej każdy z tych utw orów zasługuje na specjalny paragraf. A jak to wygląda od strony teatru?
Jaskinia filozofów należy do tzw. dram atów niescenicznych. O kreśle
nie takie niew iele znaczy: nie ma w rzeczywistości dram atów niesce nicznych, każdy można przenieść na deski sceny, byle starczyło dobrej woli i inw encji — no i byle się opłacało z p unktu widzenia instytucji, jaką jest każdy teatr. Rzecz nie tylko i nie przede w szystkim w opła calności czysto ekonomicznej (chociaż to też m om ent ważny), rzecz w opłacalności, nazw ijm y ją, widowiskowej. Musi powstać określone m inim um zainteresow ania utw orem : reżysera, zespołu, dyrektora, którzy określony ty tu ł muszą zobaczyć w określonym ciągu repertuarow ym ; wreszcie trzeba sobie wyobrazić widzów, ich zainteresowanie, ludzi, wo bec których, włożony w ysiłek po swojemu się „opłaci”. W ty m sensie
Jaskinia filozofów była i jest w ątpliw ą pozycją repertuarow ą. W n a j
lepszym razie stanowi m ateriał dla scenek eksperym entalnych, z pro gramowo w rachow anym w spektakl niepowodzeniem.
Drugi pokój pow stał jako słuchowisko radiowe, dopiero w tórnie
autor opracował w ersję sceniczną. W ystawiony w Kielcach za dyrekcji znanej z am bicji repertuarow ych i odwagi poszukiwań (reżyserow ała Irena Byrska), w ystaw iony potem na jednej ze scen kam eralnych sto licy jako praca dyplomowa, nie wszedł do „norm alnego” rep ertu aru , nie stanowi widać m ateriału dostatecznie widowiskowo atrakcyjnego, by w ypełnić teatraln y wieczór. Jeżeli zaś idzie o Lalka — a i on pisany był dla radia — to, niezależnie od prób realizacji, łatw iej w samej rzeczy wyobrazić sobie ten utw ór jako podstawę znakomitego słuchowiska albo widowiska telewizyjnego. Jakich sposobów inscenizacyjnych w ym aga łoby przedstaw ienie teatralne?
Mniejsza o b rak synchronii między tekstem dram atycznym a tym , co w danym okresie uchodzi za sceniczne, co za niemożliwe do realiza cji. Nie wiem też, czy można za regułę uważać, iż najciekawsze dla ja kiegoś czasu dram aty — te w łaśnie całkiem nieprzekładalne na inne rodzaje zapisu — to takie, których się nie w ystaw iało w teatrze im współczesnym. Inna sprawa, że dowodów na uprzedzanie te a tru praw dziwego przez te a tr potencjalny, zaw arty w tekstach, można by zebrać na przestrzeni ostatnich dw ustu lat sporo. W Europie, w Polsce proces ten obserw ujem y od czasów rom antyzm u. Twierdzenie jednak, że m am y do czynienia ze stosunkiem odw rotnie proporcjonalnym między te a tra l nością utw oru a jego oryginalnością, że, jednym słowem, zawsze im dram at ciekawszy, konsekw entnie dram atyczny, otw ierający nowe d ro gi, ty m trudniej godzi się ze standardam i sceny — byłoby co najm niej ryzykowne. Trudno by ustalić taką prawidłowość. Ale pam iętajm y, że Tadeusza Różewicza A k t przerwany, z punktu widzenia czystej teorii dram atu najciekawszy utw ór całego XX-lecia, sam autor nazw ał „ko m edią niesceniczną”. A k t przerwany jest postulatyw ną propozycją te a tru
jeszcze nie istniejącego: „Sztuka moja — pisze Różewicz — nie jest w obecnej formie przeznaczona ani dla teatrów , ani dla telewizji, ani dla rad ia” 4.
T eatru jeszcze nie istniejącego chociażby dlatego, że zacytowane zda nie nie jest kom entarzem do sztuki, ale stanowi in teg raln y fragm ent tekstu. W tej chwili interesuje m nie nade w szystko to, że Różewicz uw ażał za konieczne wskazanie nie tylko na niesceniczność, ale także na nietelewizyjność i nieradiowość utw oru. Tak samo z okazji mało rep er tuarow ych sztuk H erberta trzeba było mówić o radiu i telew izji. Na stąpiło, jak widzimy, podwójne zmącenie zagadnienia: najpierw wypadło wskazać na splecenie literackiej problem atyki dram atu z ogólną dynam i ką rozw oju lite ratu ry okresu; gdy zaś odwołaliśm y się do kry teriu m te a tru i widowiskowego charakteru d ram atu — stanęliśm y w gm ątw ani- nie scenicznych i niescenicznych dram atów , dram atów dla te a tru i dla innych, obdarzonych w łasną specyfiką instytucji przekazujących sztukę dram atyczną. Konieczne jest postawienie kilku sygnałów ostrzegawczych. Posłużm y się jeszcze jednym przytoczeniem z A k t u przerwanego:
Teatr nasz, a w łaściw ie polskie sztuki w spółczesne oparte są na „drama turgii” tzw. flirtu salonowego. Różne postacie powiązane w ęzłam i (takimi i ow a kimi) w ym ieniają zdania na tem at różnych sw oich przeżyć, uczuć itp. f...] Nasz teatr (nasz dramat) nie dlatego jest zły, że jest „now oczesny”; jest zły, p oniew aż jest nijaki. Jest to teatr bez koncepcji i bez idei. Maluczko, a na naszych najw iększych û najmniejszych) scenach ujrzym y adaptacje sceniczne:
P a n a T a d e u s z a , P a n a B a lc e ra w B r a z y l ii , C h ło p ó w ... [...] A ni adaptowanie na scenę C z e r w o n e g o k a p t u r k a , ani książki telefonicznej, ani „m ęczenie” naszych klasyków nie stw orzy współczesnego teatru polskiego. W brew „zachw ytom ” gości zagranicznych teatr nasz nie posiada w łasnego o b licz a 5.
Cóż jest przedm iotem gwałtownej inw ektyw y? T eatr polski? Tak, ale nie przypadkiem m am y dwa razy: „T eatr nasz, a właściwie polskie sztuki współczesne [...] Nasz te atr (nasz dram at) [...]” . Zrównanie nie słychanie charakterystyczne. Przecież Różewicz doskonale wie, że mówi 0 zjawiskach różnego rzędu, o stanie dram aturgii i poziomie teatrów . A jednak, gdy chce wyrokować o obliczu współczesnego teatru pol skiego, mówi jednym tchem i o dram atopisarstw ie, i o kunszcie scenicz nym. Widocznie bez jednego drugie w ydało się m u niepełne, puste — 1 vice versa. Czy jednak tego rodzaju integracja problem atyki, na pierw szy rzu t oka prawidłowa, zgodna z hasłem jedności nowoczesnego w y razu scenicznego ze współczesną ideologią — nie k ry je w sobie czegoś w rodzaju sloganu interpretacyjnego? a przynajm niej parcjalności au tora? W arto się przez chwilę zastanowić.
4 T. R ó ż e w i c z , A k t p r z e r w a n y . „D ialog”, 1964, nr 1, s. 5.
Gdyby kogoś z nas zapytano o polskie życie teatralne w XX-leciu, żeby tak bez długich wywodów i nam ysłu powiedzieć o najbardziej cha rakterystycznych m om entach rozwoju, rzucić kilka przykładowych nazwisk, tytułów , gdyby tak o tę właśnie całość rzeczy dram atycznych i teatralnych zapytano — cóż by się odpowiedziało? A no, dość żywio łowo, zgodnie z pamięcią i społeczną gradacją zjawisk, pewnie byśmy powiedzieli o zniszczeniu i odbudowie życia teatralnego, o fenomenie teatralnej 'Łodzi w pierwszych latach niepodległości, o Leonie Schillerze i ludziach wckół niego, potem o planowej reorganizacji teatru, o K a zimierzu Dejmku, o polemice z okazji K rystyny Skuszanki w Nowej Hucie, o repertuarow ej rew olucji po r. 1956, o scenach studenckich, o polskich scenografach — przychodziłyby na myśl dzieje organizmu teatralnego, ludzie którzy go urucham iali; czy by trzeba w ym ieniać współczesnych pisarzy dram atycznych? Leon Kruczkowski — i kto jeszcze? Unikalność nazwiska jest wymowna, a przecież należałoby roz ważyć, czy naw et autor o tak znacznym autorytecie, tak obficie grany w całej Polsce, może swym dorobkiem legitymować, reprezentow ać oblicze współczesnego polskiego teatru? Oczywiście, że twórczość Leona Kruczkowskiego, podobnie jak w innej skali cała seria sztuk Jerzego Broszkiewicza, jak w jakim ś odrębnym w ym iarze utw ory H erberta, Ró żewicza, Sław om ira Mrożka, to wszystko składa się na oblicze współ czesności teatralnej, ma swą wagę, na to się chętnie zgodzimy — trzeba być jednak bardzo abstrakcyjnym obserw atorem ostatnich dw udziestu lat, by mówić, że nad tą współczesnością dominowały wymienione przed chwilą indyw idualności dram aturgów , te, albo jakieś inne, że m ieliśm y do czynienia ze zjawiskami tak decydującymi, że należy mó wić o — dajm y przykład największego kalibru — teatrze K ruczkow skiego jako o wzorcu kształtującym ogół spraw teatralnych w ty m cza sie. Tak nie było.
Już przegląd list repertuarow ych w skazuje pierw szy powód ograni czenia funkcji dram atu współczesnego. Proszę obliczyć ilość krajow ą prem ier rozm aitych autorów : co roku pierwsza lokata bezapelacyjnie przypadnie Szekspirowi. W ostatnich latach o miejsce drugie, jakże daleko za angielskim poetą, spierać się będą B recht i Broszkiewicz z W y spiańskim. K lasyka światowa i narodowa, a jeszcze potem współczesne obce utw ory — i dopiero potem rodzima dram aturgia współczesna. P ierw szym ogólnopolskim po w ojnie uroczystym w ystąpieniem w s p ó ł c z e s n e g o te a tru był festiw al Szekspira. Potem na rów nych praw ach ideo wej i stylow ej reprezentatyw ności odbyły się festiwale sztuk współ czesnych radzieckich i polskich. Tam ten festiwal sztuk polskich był w y darzeniem ważnym, w płynął w sposób zdecydowany na oblicze te a tru (teraz trudno sobie naw et wyobrazić tak ścisłą jak w tedy symbiozę P a m ię tn ik L ite rac k i, 1964, z. 4 15
dram aturga ze sceną), co jednak, na dobrą sprawę, utkw iło w pamięci, jaki ty tu ł poza Z w ykłą sprawą Adama Tarna? Bo nie autorzy byli ważni, nie ich mało zindywidualizowane dram aty, lecz zadeklarowana wspólnota postaw, m etody tw orzenia — ich teksty były czymś w tór nym, standardowym .
A potem? W październiku 1956 istnym fajerw erkiem politycznej pu blicystyki stało się po dziesiątku lat otrzepane z kurzu bibliotecznego
Święto Winkelrieda Zagórskiego i Andrzejewskiego — pam iętacie to
fenom enalne przedstawienie? No tak, ale tekst był i tu, przy ty m współ czesnym utworze, tylko dogodną okazją dla reżysera, ten spektakl był dziełem mom entu historycznego i Kazimierza Dejmka. Przecież w tym sam ym okresie publicystycznie aktualne akcenty padały ze sceny, na której wystawiano Hamleta, a Miarka za miarkę była jednym z n aj bardziej agresyw nie walczących i krytycznych tekstów, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek słyszeć. Proszę sobie uprzytom nić, że — dla przy kładu — tradycyjne i mało udane w ystaw ienie Dziadów jesienią 1955 jest bez w ątpienia jednym z najbardziej doniosłych wypadków w pol skim życiu teatralnym , w polskim teatrze współczesnym. Wiadomo, jak charakterystycznym dla oblicza naszego te atru stał się na kilka lat STS i po k ra ju rozsiane estrady i teatrzyki studenckie. Dla tych scen pisano, montowano i improwizowano teksty błahe, pomysłowe, skeczowe, publi cystyczne, powstała cała garść utworów znakomitych. No tak, ale czy rasowi, świetni poeci tej m ałej sceny: Osiecka, Abramów, Jarecki i wie lu innych, czy oni swą działalnością literacką zadecydowali o charak terze ziawiska — czy też to sceniczna i społeczna potrzeba w ystukała te teksty, tych ludzi, z jałowej^ skądinąd gleby?
Na ideowe oblicze polskiego teatru współczesnego w płynęli wielcy klasycy, czyli dokładniej: sposoby ich dobierania, interpretow ania, ich udane lub nieudane uruchom ienie w m yśleniu i przeżywaniu ludzi dzi siejszych. Ale jeszcze bardziej w płynęła na oblicze życia teatralnego cała plejada pisarzy naszego w ieku. Czechow, Gorki, Majakowski, H aupt mann, Pirandello, Kafka, Lorca, Brecht, Sartre, Anouilh, Miller, O’Neill, Ionesco, D ürrenm att, Beckett... jedni oddziałali na pomysły reżyserskie, inni odcisnęli się na ideach i stylach naszych pisarzy; jedni byli w iel kim przeżyciem, inni znakiem mody; jednym te atry urządzały nieofi cjalne, żywiołowe „festiw ale” po całej Polsce, inni nie wyszli poza m ałe scenki i krąg odbiorców elitarny. Jakże z tej siatki wpływów, zależności i wzorów w yszarpnąć twórczość rodzimą? Jaka tu będzie pro porcja udziału polskich sztuk współczesnych w kształtow aniu oblicza i idei współczesnego teatru , życia teatralnego ostatnich lat dwudziestu? Stoim y przed niewygodnym w yborem : albo rozpuścim y literatu rę d ra m atyczną w wielkiej m achinie całości spraw teatralnych, albo w yrw ie
m y ją sztucznie z jej właściwego żywiołu, i wówczas kaleki, wyizolowa n y tw ór gatunkow y okaże znowu swą niesamodzielność wobec innej ca łości, życia literackiego, wobec ponaddram aturgicznej prawidłowości i dy nam iki rozwoju.
A m achina całości spraw teatraln y ch jest w rzeczy samej wielka. Bo weźmy do ręki ostatni bcdaj utw ór H erberta, jego Rekonstrukcją
poety, „sztukę poetycką w 1 akcie” , w której w ystępuje Głos kobiecy
i trzech mężczyzn: Profesor, Homer, Elpenor. Załóżmy, że to ciekawa sztuka, godna realizacji scenicznej, a nie tylko czytania, i że jakiś teatr, oczywiście na swej m ałej, kam eralnej scenie (na tzw. nadscenie) w ystaw i Rekonstrukcję poety. Niech ta sęenka ma 100 miejsc, niech ma naw et 200, pomnóżmy to przez kom plety, w ielkie powodzenie, ja wiem — 20, 30, a może 35 przedstawień... Przeciętna, dobrze napisana sztuka re pertuarow a, niech to będą Takie czasy Jurandota, Imieniny pana d yrek
tora Skowrońskiego i Słotwińskiego czy Maturzyści samego Skow roń
skiego, jakaś Przygoda florencka M orstina — wymieniam utw ory o określonej randze literackiej — trafia do pięciu, ośmiu czy więcej teatrów , na sceny o norm alnej widowni na ładnych kilka setek osób; no i praw dziw y sukces te atra ln y to u nas w tej chwili 100, czy naw et więcej przedstawień. To już są dziesiątki, naw et setki tysięcy ludzi, już statystycznie można mówić o realnym funkcjonow aniu społecznym okre ślonego dzieła. Z takiego pu n ktu widzenia skala czysto literackiego oce niania wydać się może w ątła, fikcyjna. Ktoś powie, że jednak bywa rozmaicie, że przecież Czekając na Godota to był kilka lat tem u wielki sukces widowiskowy, że doskonale zdała egzamin sceny Kartoteka, a że ostatnio Śmierć porucznika przeszła w w arszaw skim Teatrze D ram atycz nym z m ałej sceny na dużą, ze względu na frekw encję. I że udał się montaż w jedno widowisko jednoaktów ek Mrożka. Cóż, czytałem już o pomyśle, by razem z Rekonstrukcją poety H erberta w ystaw ić jego
Drugi pokój i Jaskinią filozofów, by takim montażem ratow ać dla te atru
każdą z tych sztuk. Nie będę tw ierdził, że wypadki, gdy w ielki m łyn teatralny miele wysokogatunkowe ziarno, stanowią w yjątki potw ier dzające regułę, bo chyba nie potw ierdzają; a jaka tu też reguła? Sztuka B ecketta odniosła sukces w Teatrze Współczesnym, bo w teatrze A xera każda prem iera jest zaplanow ana jako sukces — zna on swą widownię, m ądrze m ierzy granice jej w ytrzym ałości, cierpliwości i zainteresow ania środowiskowego; do tego doszła robota reżyserska Jerzego Kreczm ara, klasy najwyższej, zespół idealnie zgodził się z m atem atyczną precyzją reżysera; Godot poprzedzony był sławą now atorstw a z rzędu tych, któ ry ch znajomość obowiązuje kulturalnego Europejczyka; wszystko się zgadzało, dlaczego m iała się publiczność nie zgodzić? W ilu przecież
tea-trach pow tórzył się ten sukces? Czy, ilościowo rzecz rozpatrując, ewene m enty tego rzędu pełnią w ybitniejszą funkcję w całości życia te atral nego? Takimi samymi pytaniam i komentować należy teatraln e powodze nie Kartoteki i sztuk Mrożka. Z tym że Mrożek — im by większe było powodzenie jego sztuk — je st dowodem na brak autonom ii dram aturgii jako gatunku, jest też dowodem na zawodność m iernika teatralnego powodzenia. Bo jednak ludzie idą na Mrożka, nie na jego sztuki, na swojego autora, którego czytają w magazynach literackich; w Mrożku widz norm alny nie szuka podtekstów filozoficznych, a są one, jak się zdaje, punktem honoru tego sympatycznego pisarza, widz norm alny szuka zabawnych powiedzeń i groteskowych sytuacji.
T eatr jest — jak się powiedziało — m achiną ogromną, jako ciało zbiorowe oddycha rytm em w łasnym (nawet jeśli to tylko zadyszka, a nie oddech); nie da się stw ierdzić, by sztuki, które skłonni jesteśmy uważać za szczególnie cenne, w pływ ały decydująco na oblicze ideowe te a tru — nie da się stwierdzić i zasada odwrotna. Zaś ścisły związek oblicza naszego te atru z poziomem, odkrywczością i oryginalnością pol skiej dram aturgii współczesnej, na co tak w yraźnie nastaw ał Różewicz, nie należy do gatunku oczywistych. Różewicza niezm iernie sumienny rachunek z w łasnej biografii, rachunek sumienia poety, obyw atela i — po prostu — człowieka, czyta kilka tysięcy osób; ogląda w teatrze, w sprzyjających w arunkach — kilkanaście. N iezm iernie pow ażny egza m in sumienia obywatelskiego, wskazywanie na konfliktow e punkty m iędzy pryw atnym poczuciem- racji a racją publiczną, zbiorową — fundam ent ideowy całej twórczości Leona Kruczkowskiego — oglądały na dziesiątkach scen liczby widzów, które na przestrzeni lat rachować trzeba na w iele setek tysięcy. Jeżeli ktoś nie operuje ideą teatru, ide alnym modelem te atru możliwego, ale chce stać na gruncie te atru rze czywistego, to od takich w ielkich różnic zakresu oddziaływ ania jednego zjawiska wobec innego abstrahow ać nie będzie. W ym ierzony jednak ilościami prem ier i widzów g ru n t też nie jest tak mocny, jak by się mogło zdawać. Mniejsze i większe liczby nie znaczą we wzajem nych proporcjach tak wiele, gdy je z kolei przym ierzyć do teatraln ej buchal terii całego kraju.
Startow aliśm y po wojnie coś z dwoma dziesiątkam i scen działają cych. Ju ż w 1946 r. było na terenie Polski Ludowej 40 teatrów dram a tycznych, 53 w r. 1949, a liczba widzów teatraln y ch w ciągu r. 1949 osiągnęła i przekroczyła 5 milionów. Odpowiednio w r. 1954 liczba teatrów wzrosła do 76, liczba roczna widzów osiągnęła 9 milionów 300 tysięcy. Obecnie dane te ustabilizow ały się raczej, na wysokości 10— 11 milionów widzów rocznie, nastąpiło niew ątpliw ie względne nasycenie
imprezam i teatraln y m i w szystkich ważniejszych ośrodków k ra ju 6. Teatr w program ie odbudowy, a następnie rew olucji kulturalnej w Polsce socjalistycznej w ypełnił, a po części w ypełnia i teraz, funkcje masowego przekaźnika, anim atora w sferze artystycznych zainteresowań, a także funkcje bodźca ideologicznego. Był taki czas, nazajutrz po w ojnie, gdy scena dram atyczna stała w centrum problem atyki upowszechnienia dóbr artystycznych; było tak, już w kijka lat po wojnie, że w stolicy mie liśmy więcej scen dram atycznych niż kin. Następnie, w okresie plano wego program ow ania rozwoju socjalistycznej świadomości, wziętość m ia ło hasło zdobycia nowego widza, przestaw ienia społecznego składu w i downi. W tam tym program ow aniu — i sprawozdawczości z działania teatru — spraw a liczby widzów, dotarcia do geograficznych i socjalnych białych miejsc na mapie konsumpcji teatralnej — to grało rolę auten tycznie ważną, czasem decydującą. Ale gdy, załóżmy, istnieje szansa, że tekst dram atyczny zaw ędruje na antenę radiow ą lub telew izyjną, to trafi z m iejsca do takiej ilości odbiorców, iż rozważania, czy w teatrze widziało go tylko 10 tysięcy, czy aż 100 tysięcy, stają się m niej pasjo nujące.
Jeżeli te a tr operuje rocznie 10 milionami widzów, jest to cyfra tak już poważna i „m asow a” , składa się na nią oglądanie tak różnych sztuk, klasycznych i współczesnych, poważnych i czysto rozrywkowych, oglą danych intencjonalnie i z przypadku — m achina jest już tak więlka, iż największy naw et jednostkowy sukces prem ierow y nie ma wagi bez względnej. Naw et Szekspir, absolutny champion rep ertuaro w y współ czesnego polskiego teatru, nie kształtuje decydująco oblicza tego teatru. I oto następuje zjawisko bardzo ciekawe, pozornie paradoksalne. Gubi się w seryjnej produkcji, w teatralnej codzienności pojedynczy ty tuł, autor — i jednocześnie zyskuje! Odrywa się jakby od praw a liczb: ilości prem ier, od wielkiego czy małego kręgu odbiorców. Nie tylko dlatego, że w ogólnym rytm ie relatyw izują się liczby, zmniejsza się waga, na zw ijm y to — instytucjonalnie teatralnego funkcjonow ania jakiegoś okreś lonego utw oru, na rzecz jego dram atycznej, tekstowej samoistności. Nie tylko dlatego. Ale także dlatego, że twórczość teatraln a — zachowując po części swe funkcje masowego przekaźnika k u ltu ry — stanęła wobec nowej sytuacji. Wobec nieporównanie bardziej masowych sposobów upowszechniania, dla których te a tr jest pepinierą ludzi, stylów, pomy słów, specyficznym laboratorium idei, ale przecież nie miesza się z nimi, zachowuje swą odrębną pozycję, co w ięcej, specjalizuje coraz bardziej swą pozycję, „...jakaś epoka już się skończyła inna się zaczęła...”
6 Szczegółowe dane o dynam ice rozwoju życia teatralnego X X -lecia zaw dzię czam koledze Jerzem u M a t u l e w i c z o w i . Z jego bogatych inform acji — za które serdecznie mu tu dziękuję — bardzo w iele skorzystałem , choć m ało ich m o głem ujaw nić w prost w rozprawce takiej jak obecna.
Im ponującą liczbę 10, czy naw et 11 lub 12 milionów widzów te atral nych rocznie (co trzeci spcśród „statystycznych” Polaków spędza rocznie jeden wieczór na sali widowiskowej) należy zobaczyć w zm niejszającej perspektyw ie 180— 190 milionów widzów filmowych w skali rocznej; proszę sobie także wyobrazić, na tle statystyk teatralnych, że każdy przygodny spektakl te atru telewizyjnego ogląda, naw et najskrom niej i najostrożniej licząc, co najm niej kilkaset tysięcy par oczu, że lada m om ent globalną produkcję wszystkich teatrów w całej Polsce zrówno waży pod względem liczby widzów jeden jakiś wymęczony w ciasnocie studia TV spektakl popularny (a może się zdarzyć, i zdarza się, wcale nie popularnie przystępny). To samo z radiow ym sposobem istnienia teatru . Cóż znaczy wobec tych liczb teatralne 10 milionów widzów ro cznie? Oczywiście: znaczy mniej w płaszczyźnie mechanicznego informo wania, przekazywania, zapoznawania. I więcej — plus te „konkurencyj n e ” wielkie liczby! — więcej o rosnącą świadomość wyboru, więcej 0 autentyzm przeżycia. Pow staje na tej płaszczyźnie swoiste, względne w yrów nanie wąskiego i szerokiego kręgu odbioru, od nowa okazuje się w artość lite ra tu ry dram atycznej jako p o t e n c j a l n e g o dialogu z odbiorcą. Od nowa i od nowej strony. Staje się w tej sytuacji mniej ważne, czy Męczeństwo Piotra Ohey’a Sławomira Mrożka pisane było dla sceny lalkowej czy dla sceny żywego planu, czy znakom ity Karol (najlepiej napisana sztuka Mrożka) miał bardzo w ielu widzów czy mało widzów, mniej się możemy zastanawiać, czy Striip-tease tego autora na daje się na małą scenkę eksperym entalną, a o ile Indyk może pretendo wać do rangi sztuki jako tako norm alnie repertuarow ej. Na m iejsce tych pytań „instytucjonalnych”, niejako organizacyjnych, można postawić kw estie istotne. Nie o gatunek, nie o pokrew ieństw a z innym i dram a tam i i z innym i rodzajam i literatury, bo to w końcu pytania technicz ne — prowadzą, przy prawidłowej i udokum entow anej należycie odpo wiedzi do wykrycia siatki odniesienia, do konstatacji, że nic nowego pod gatunkow ym i wpływologicznym niebem. Pytać można i należy, jaki to ty p dialogu ze swoim intencjonalnym odbiorcą Mrożek prowadzi, komu 1 co mianowicie chce powiedzieć. Jakie idee poruszają m echanizm jego groteskowej rzeczywistości — i wielce realnego, jak w Karolu, m aka- bryzm u relacji człowieka wobec człowieka. Ile w fantazji satyrycznej
Na pełnym morzu sztubackiej zgrywy, anegdotyzmu, a ile swiftowskiego
dem askatorstw a, ostrego jak chirurgiczne narzędzie.
Nie chciałbym lekceważyć ani literackiej odrębności dram aturgii, ani jej realnych, statystycznych zadań w aparaturze teatru. To bardzo ważne, że sztuki Kruczkowskiego od konwencji dram atu obyczajowego ewoluowały ku coraz w yrazistszemu modelowi dram atu postaw. I trze ba przy ich ocenie wrachować także statystykę, to, że od Odwetów po
Śmierć gubernatora by ły to u tw o ry grane przez wiele teatrów , przez
większość teatrów w Polsce, co świadczy nie tylko o ogólnie uzna wanej pozycji autora, ale tak samo w trafian iu w n u rt realnej, obchodzącej ludzi problem atyki. Bo mogły części widowni nie inte resować spraw y produkcyjne, mógł ktoś mieć doskonale obojętny stosunek do walki starego z nowym, do w ydobywanych z historii tr a dycji rew olucyjnych, mógł ten krąg tem atów i idei wydać się d yd ak ty ką, i to dość wąską, jednokierunkow ą. Na tej zasadzie m ijały bez w ięk szego echa sztuki o najbardziej dobitnym w yrazie ideowym — K rucz kowski pisał inaczej. Nie ukryw ał swej postawy, jego m arksizm nie w y magał w yznania w iary i mocnych deklaracji, był jego sposobem reago wania na zjawiska, natu raln ym sposobem. Pisał przecież nie reklam ow e zalecenia własnego światopoglądu, pisał o uniw ersaliach m oralnych, . 0 tym , co każdego człowieka o jako tako obudzonym sum ieniu musi czasem poruszać — i niepckoić. Ja k zgodzić swe postępowanie z pożyt kiem i normam i społecznymi, jak własne poczucie moralnej słuszności 1 m oralne poczucie sensu przym ierzać do wymagań historycznej real ności? O tym Kruczkowski rozm awiał z innymi, głośno dyskutow ał, tak samo w Odwetach, jak w Odwiedzinach, w Niemcach, Juliuszu i Ethel, w dw u ostatnich sztukach... I to jest w końcu najważniejsze w jego twórczości, ważniejsze jakoś od hazardów popularności. Co powiedział, co mówi dalej, do odbiorcy wczorajszego i jutrzejszego, co mu oferuje, do czego zmusza swego potencjalnego, idealnego słuchacza? Kruczkowski staw ia tego swojego słuchacza w sytuacji obywatela, członka zbioro wości, w łaśnie go zmusza do dyskursu na płaszczyźnie ,,ja” wobec zbiorowości, „ja” w śród innych. To jest cecha najbardziej ch arak tery styczna — i cenna — jego pisarstw a dramatycznego, owa jakość nie- przekładalna na publicystykę, na inne gatunki wypowiedzi, dalsze od dia logowej bezpośredniości słów w ypow iadanych i słyszanych, od pytań i odpowiedzi atakujących konkretnie, m aksym alnie bezpośrednio. To ze spół w artości dla teatralnego sposobu istnienia przeznaczonych — ale proszę ich nie mylić z teatrem , z życiem teatralnym jakiegoś k onkret nego okresu.
Nie należy także m iarą bezpośredniego teatralnego utylitaryzm u sza cować wartości najbardziej oryginalnego poety współczesnego polskiego teatru, Tadeusza Różewicza. I nie mówmy jednocześnie, że jego ostat nie sztuki są tylko „literackie”, a wcześniejsze nadaw ały się do w y zyskania w ograniczonym zakresie małych scen eksperym entujących. W tych przecież mało „repertuarow ych” utw orach, niby nieteatralnych, zaw iera się — jak u nikogo ze współczesnych — pomysł i próba te atru nowego, realizm u przyszłego, a nie tradycyjnego. Twórczość autora
i przykładem jakże sumiennego poszukiwania autentyzm u. Różewicz szuka zgody z samym sobą, szuka publicznej racji swego pisania, jest przeżarty do kości bakcylem „obywatelskości”, nie może — wolno są dzić — znieść pryw atnego, nijakiego ,,po-prostu-bycia”. To jest chy ba w nim najważniejsze. Ważniejsze naw et od tego, że jest jedynym bo daj u nas dram aturgiem , który nie musi przypasow ywać się mozolnie do wymogów awangardyzm u, do nowoczesności, bo on awangardyzm konwencji uważa za jedną z tradycji, już za tradycję, ruszył na poszu kiw ania własne. Przegląda się w dram atycznym pisarstw ie tego poety to w łaśnie, co dram aturgia polska dnia dzisiejszego ma najlepszego do ofe rowania. Brak zgody na pustą, ideologicznie cyniczną „stabilizację” . A że czas jest osobliwy, graniczny, że i te atr przem ienia swe funkcje, i lite ratu ra dram atyczna staje się tak samo standardow ym produktem dla repertuarow ego, radiowego czy telewizyjnego przem iału — jak jed nocześnie laboratorium niezwykle precyzyjnym , że nie jest pewne, jak to będzie w bliskiej przyszłości funkcjonować społecznie...? Cóż, na gorz kie słowa Różewicza przeciw nijakiem u obliczu dzisiejszego teatru i dram atu polskiego trzeba odpowiedzieć Różewiczem:
[...] jakaś epoka już się skończyła inna się zaczęła
jedni to zauw ażyli inni nie zauważyli
robią w ięc to i owo i tak dalej
po końcu tamtej epoki i na początku nowej epoki nie tylko artyści
coś się skończyło nic się nie chce zacząć może się już zaczęło