• Nie Znaleziono Wyników

Śmierć Jana Lechonia w prasie roku 1956

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Śmierć Jana Lechonia w prasie roku 1956"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Joanna Pyszny

Śmierć Jana Lechonia w prasie roku

1956

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 86/3, 87-105

(2)

Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 89

Z kolei nasuwa się pytanie, k t o pchnął z drapacza chmur i w ten sp osób z a ­ m o r d o w a ł Lechonia oraz d l a c z e g o ? N aszym zdaniem, zam ordow ał go ktoś z tych fanatyków, którzy usiłują przeszkodzić pow rotow i P olak ów do Polski czy to na stałe, czy nawet na okres przejściowy, i którym Lechoń zwierzył się czy wygadał niebacznie, że pójdzie za przykładem M ackiewicza. I zm ienim y zdanie dopiero wów czas, gdy policja przekona nas dow odnie — jak nie przekonała w sprawie mordu popełnionego na redaktorze T. Dom brow skim i F. Grodzkim — że Lechonia zabili „bandyci w celach li tylko rabunkow ych” 4.

W kontekście tych d ram atycznych pytań, w ątpliw ości i o skarżeń zupełną zm ianę akcentów przynosi o statn i tekst o L echoniu w „G łosie L udow ym ” z 1956 r. (nr 27), a rty k u ł K aro lin y Beylin Tragiczna śmierć poety. P o k ró tk ich inform acjach o życiu i tw órczości a u to ra M ochnackiego Beylin stw ierdza nieoczekiw anie:

Lechoń nie chciał wracać do kraju. C o gorsza, potępiał tych, którzy wracali. Zabłąkany w sieci emigracyjnych błędnych ścieżek, wierzył, że wybrał właściwą drogę.

Czy było mu z tym dobrze? Niechże m ów ią za niego słow a wierszy pisanych na emigracji [ ...] .

Śmierć L echonia, ju ż nie „zag ad k o w a”, a tylko „tragiczna”, jest dla a u to rk i arty k u łu w yrazem osobistego d ra m a tu zagubionego, ogarniętego n ostalgią i ro z d arteg o w ew nętrznie człow ieka, co p o tw ierdzają p rzytoczone w tekście przejm ujące fragm enty N oktu rnu i Grobu Agamemnona. „N a b ru k u n o w o jo r­ skim um arł nieszczęśliwy p o e ta ” — k o n k lu d u je Beylin.

E ksp o n o w an y w „G łosie L udow ym ” m otyw niejasnych okoliczności śm ier­ ci L echonia, podchw ycony przez prasę krajow ą, w innych pism ach em igracyj­ nych nie zo stał w zasadzie podjęty, n ato m iast jedyny w paryskiej „K u ltu rz e” arty k u ł op ub lik o w an y w zw iązku ze śm iercią p oety rozw ija w ątek zbieżności w czasie dw óch w ydarzeń: sam obójstw a L echonia i p o w ro tu C ata-M ac- kiewicza do kraju. D la L ondyńczyka — Juliusza M ieroszew skiego — p o d o b ­ nie ja k dla publicystów „G ło su ”, ta zbieżność nie jest p rzy pad ko w a, wyzwala też u niego właściwie p o d o b n e refleksje, choć w yrażone w form ie dalek o mniej skrajnej. Decyzje dw óch polskich pow ojennych em igrantów , obie n a swój spo só b dram atyczne, są dla L ondyńczyka im pulsem do żarliw ego o skarżenia nierealistycznej, dążącej do utopijnych celów, za to niesłychanie b ezk om ­ prom isow ej polityki zagranicznej nowej polskiej em igracji, polityki zm ierzają­ cej — na p rz ek ó r realiom i zdrow em u rozsądkow i — do restytucji P olski przedw rześniow ej, ignorującej ostatn ie polskie przem iany i skazującej na ostracyzm w szystkich m yślących inaczej.

C hoć różne w skali i treści — pisze Londyńczyk — oba te gesty wyw odzą się ze w spólnego podłoża. K toś powinien usłyszeć ten protest. O deszło od nas dw óch wybitnych pisarzy. N ie załatam y wyrwy czcząc jednego „minutą m ilczenia”, a przemianowując drugiego na „kom unistyczną w tyczkę”. C at-M ackiew icz podał do wiadom ości publicznej pow ody, które skłaniają go do pow rotu do Kraju. N ie zamierzam bronić tej decyzji, niemniej załamanie się pisarza emigracyjnego obciąża nas wszystkich. Jeżeli sprawa M ackiewicza ma być początkiem serii — na emigracji musi się coś sta ć ...

Szokujące dla em igracyjnej opinii publicznej gesty o b u pisarzy są także, zdaniem L ondyńczyka, w yrazem sprzeciw u w obec nieprzejednanego stano w is­ k a em igracji względem tych sp o śró d niej, któ rzy — ja k M elchior W ańkow icz

(3)

88

JO A N N A PYSZNY

z najw yższym niedow ierzaniem . W nocie Zagadkow a śmierć poety, zam iesz­ czonej na pierwszej stronicy „G łosu” z 16 czerwca, czytam y:

T ego sam ego dnia, gdy do U SA dotarła wiadom ość o pow rocie do Polski Ca- ta-M ackiewicza, sławny poeta polski Jan Lechoń popełnił sam obójstw o, wyskakując z hotelu „H udson”, czy też — jak m ów ią wtajemniczeni — został zam ordow any przez sw oich „przyjaciół”.

Jan Lechoń nosił się z zamiarem pow rotu do Polski.

Tajemnicza śmierć Lechonia w ym aga wyjaśnienia. [ .. . ] Prasa polonijna m ilczy o śmierci Lechonia. K to wie, czy Lechoń nie został zam ordow any przez tę samą rękę, która zgładziła Dom brow skiego i Grodzkiego.

Lechoń nie żyje. Lecz żyje jego poezja w Polsce L ud ow ejl .

W n astępnym num erze anon im ow y publicysta „G ło su ” po tw ierd za i ro z ­ wija teorię o zam o rd o w an iu L echonia, n ad a l w iążąc ją z reakcją nieprzejed­ nanej części polonii am erykańskiej n a decyzję C ata-M ackiew icza:

C o było pow odem śmierci, nie jest dla nikogo tajemnicą. [ . . .] N a kilka dni przed śmiercią Jan Lechoń miał burzliwe rozm owy z czołow ym i przywódcami emigracji w Klubie „Pod Setką” w N ew Yorku. Rozm awiał z nimi na temat pow rotu do Kraju, bow iem nostalgia nie pozwalała mu dłużej cierpieć. Żył w nędzy, żył bardzo skromnie, chociaż w Kraju tantiem y zbierały się za jego utwory. Ci właśnie przywódcy spod znaku Andersa nie pozwalali mu nawet marzyć o pow rocie do Polski. Tłum aczyli mu, że m u s i pozostać, i szantażowali go, jak tylko m ogli, byle tylko nie dopuścić do jego wyjazdu do Polski. [ .. .] W alczył Lechoń z tęsknotą za Krajem, walczył z tymi, którzy go do grobu zapędzili i wyprawili m u ... pogrzeb. Był bezsilny. N ie m ógł opanow ać sw oich nerwów i cierpień oraz szykan. O statnie jego spotkanie „Pod Setką” było dlań gw oździem do trumny, bo właśnie dnia następnego napisał list do dr. Jachim owicza i zakończył życie.

Śmierć Lechonia jest zagadką. N astąpiła ona w chwili, gdy jego przyjaciel Stanisław C at-M ackiew icz zdecydow ał się pow rócić do Polski.

K to wie, czy Lechoń nie padł z ręki tych samych morderców, którzy zgładzili T om asza X. D om brow skiego i Franciszka G rodzkiego.

W iemy, że przecież rok temu na polecenie generała Andersa rozpoczęto w Anglii i na terenie U SA organizow ać bojówki zabijaków, których głównym zadaniem było nie dopuścić do pow rotu nowej emigracji do Polski i robić wszystko, aby pogłębić przepaść między USA i P o lsk ą 2.

A rtykułow i tem u tow arzyszy wiersz L echonia pt. H ym n Polaków z Z a g ra ­

nicy, m ający w intencji redakcji pośw iadczyć więź poety z krajem i ro d ak am i,

a k tó reg o o sta tn ia strofa brzm i:

Z narodem polskim na zawsze związany, O każdej chwili to sam o z nim czuję, D o wspólnej wielkiej przyszłości wezwany W szystkim P olakom braterstwo ślubuję.

K olejny nu m er „G ło su ” przynosi — niezbity już, zdaniem a u to ra arty k u łu

C zy Lechonia zam ordow ano? — arg u m en t obalający tezę o sam obójczym

ch a rak terze śm ierci poety, w k tó rą „nie w ierzą ju ż naw et dzieci” 3. L echoń m iał m ianow icie katolicki pogrzeb, z udziałem d uchow ieństw a i pełnym cerem o nia­ łem zakończo nym pochów kiem n a cm en tarzu k atolickim , co byłoby ab solutn ie niem ożliw e w p rz y p ad k u sam obójcy. W idocznie

władze kościelne uznały — po gruntow nym zbadaniu — że Lechoń nie skoczył dobrow olnie w betonow ą przepaść, ale został do niej zepchnięty!

1 Z agadkow a śmierć poety. „G łos Ludow y — The People’s Voice. Polish W eekly” (Detroit) 1956, nr 24.

2 Z agadkow a śmierć Lechonia. Jw., nr 25. 3 C zy Lechonia zam ordowano? Jw., nr 26.

(4)

Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 89

Z kolei nasuwa się pytanie, k t o pchnął z drapacza chmur i w ten sposób z a ­ m o r d o w a ł Lechonia oraz d l a c z e g o ? N aszym zdaniem, zam ordow ał go ktoś z tych fanatyków, którzy usiłują przeszkodzić pow rotow i Polaków do Polski czy to na stałe, czy nawet na okres przejściowy, i którym Lechoń zwierzył się czy wygadał niebacznie, że pójdzie za przykładem M ackiewicza. I zmienimy zdanie dopiero wów czas, gdy policja przekona nas dow odnie — jak nie przekonała w sprawie mordu popełnionego na redaktorze T. Dom brow skim i F. G rodzkim — że Lechonia zabili „bandyci w celach li tylko rabunkow ych” 4.

W kontekście tych dram aty czn y ch py tań, w ątpliw ości i o sk arżeń zupełną zm ianę akcentów przynosi o statn i tekst o L echoniu w „G łosie L udow ym ” z 1956 r. (nr 27), a rty k u ł K a ro lin y Beylin Tragiczna śmierć poety. P o k ró tk ich inform acjach o życiu i tw órczości a u to ra M ochnackiego Beylin stw ierdza nieoczekiw anie:

Lechoń nie chciał wracać do kraju. C o gorsza, potępiał tych, którzy wracali. Zabłąkany w sieci emigracyjnych błędnych ścieżek, wierzył, że wybrał właściwą drogę.

Czy było mu z tym dobrze? N iechże m ów ią za niego słow a wierszy pisanych na emigracji [ ...] .

Śmierć L echonia, ju ż nie „z ag ad k o w a”, a tylko „tragiczna”, jest d la au to rk i a rty k u łu w yrazem osobistego d ra m a tu zagubionego, og arniętego n ostalgią i ro z d arteg o w ew nętrznie człow ieka, co p otw ierdzają przy toczon e w tekście przejm ujące fragm enty N okturnu i Grobu Agamemnona. „N a b ru k u n o w o jo r­ skim um arł nieszczęśliwy p o e ta ” — k o n k lu d u je Beylin.

E ksp o n o w an y w „G łosie L udo w ym ” m otyw niejasnych okoliczności śm ier­ ci L echonia, podchw ycony przez prasę krajow ą, w innych pism ach em igracyj­ nych nie zo stał w zasadzie podjęty, n a to m ia st jedyny w paryskiej „K u ltu rze” .irtykuł opublik o w an y w zw iązku ze śm iercią poety rozw ija w ątek zbieżności w czasie dw óch w ydarzeń: sam o b ó jstw a L echonia i p o w ro tu C ata-M ac- kiewicza do kraju. D la L ond yńczy ka — Juliusza M ieroszew skiego — p o d o b ­ nie ja k dla publicystów „G ło su ”, ta zbieżność nie jest p rz y pad kow a, wyzwala też u niego właściwie p o d o b n e refleksje, choć w yrażone w form ie d alek o mniej skrajnej. D ecyzje dw óch polskich pow ojennych em igrantów , obie n a swój spo sób dram atyczne, są dla L on dyńczyka im pulsem d o żarliw ego oskarżenia nierealistycznej, dążącej do u topijnych celów, za to niesłychanie bezko m ­ prom isow ej polityki zagranicznej nowej polskiej em igracji, polityki zm ierzają­ cej — na p rzek ó r realiom i zd row em u rozsądkow i — do restytucji Polski przedw rześniow ej, ignorującej o statn ie polskie przem iany i skazującej na ostracyzm w szystkich m yślących inaczej.

C hoć różne w skali i treści — pisze Londyńczyk — oba te gesty w yw odzą się ze w spólnego podłoża. K toś pow inien usłyszeć ten protest. O deszło od nas dw óch wybitnych pisarzy. N ie załatam y wyrwy czcząc jednego „minutą m ilczenia”, a przemianowując drugiego na „kom unistyczną w tyczkę”. C a t-M ackiewicz podał do w iadom ości publicznej pow ody, które skłaniają go do pow rotu do Kraju. N ie zamierzam bronić tej decyzji, niemniej załamanie się pisarza emigracyjnego obciąża nas wszystkich. Jeżeli sprawa M ackiewicza ma być początkiem serii — na emigracji musi się coś sta ć ...

Szokujące dla em igracyjnej opinii publicznej gesty o b u pisarzy są także, zdaniem L ondyńczyka, w yrazem sprzeciw u w obec nieprzejednanego stan ow is­ k a em igracji względem tych sp o śró d niej, któ rzy — ja k M elchio r W ańkow icz

(5)

90 JOA N NA PYSZNY

czy Zofia K ossak-S zczucka — n a w spółpracę z lib eralizu jącą swą politykę socjalistyczną ojczyzną je d n a k się decydują.

Liberalizacja — czy, jak kto woli, „odwilż” — jest wielkim wyzwaniem pod naszym adresem. Przewiduję, że w najbliższym czasie pisarze i intelektualiści emigracyjni będą zapraszani do Kraju [ ...] . U topijny reakcjonizm nie stanow i odpow iedzi na „odwilż”. Jeżeli obecny „system” utrzyma się na emigracji, tak Lechoń, jak i M ackiew icz znajdą n a śla d o w có w 5.

Publikacje w „G łosie L ud ow ym ” akcentują, dość ap od y k ty czn ie i agresyw ­ nie, polityczne asp ek ty śm ierci L echonia, a rty k u ł w „K u ltu rz e” w zasadzie tak że sytuuje tę śm ierć w kontekście politycznym , choć jest o n a tam raczej p u n k tem wyjścia d o zdrow orozsądkow ej analizy sytuacji n a em igracji i p re te k s­ tem do rozw ażań ogólniejszych. Publicyści o b u czasopism drasty czn y k ro k L echonia tra k tu ją przy tym w yraźnie in stru m entalnie. N a tle ich artyk ułów odm iennością ud erzają teksty pojaw iające się po śm ierci p oety w lo ndyńskich „W iadom ościach”. T eksty te, konsekw entnie a b stra h u ją ce od jakich ko lw iek politycznych odniesień, m ają ch a ra k te r b ard zo osobistych, lirycznych, n asy co ­ nych em ocjonalnie w spom nień i gorzkich, nieraz sam o kryty czn ych refleksji, co w iąże się, oczywiście, z faktem , iż g ro n o najbliższych w sp ółpracow nikó w „W iadom ości” tw orzą przyjaciele L echonia z okresu jeszcze m iędzyw ojennego, z la t S k am an d ra i „W iadom ości L iterack ich ” : M ieczysław G rydzew ski, K azi­ m ierz W ierzyński, M aria n H em ar, Józef W ittlin, S tanisław B aliński, Juliusz Sakow ski. P o w ojnie rozdzieleni oceanem , cały czas u trzy m u ją serdeczny k o n ta k t z Lechoniem , d ru k u ją w swoim ty g o d n ik u jego teksty. N ic też dziw nego, że pam ięć poety czczą n a łam ach „W iad om o ści” przede wszystkim poeci — od czerw ca do g ru d n ia 1956 ukazuje się w ty g o d n ik u G rydzew skiego 6 wierszy pośw ięconych Lechoniow i. Ich a u to ra m i są k o lejn o: Ja n W in- czakiewicz, Czesław D o bek, Ja n M orelow ski, A nn a M . L ipska, Czesław Iw an iu k i M aria M odzelew ska. C h araktery sty czne, że niem al we w szystkich tych wierszach pojaw ia się m otyw p o ety -em igran ta-m ęczen nika; w yłania się z nich p o stać w spaniałego i zbyt m ocno czującego P o la k a, ro z d arteg o między m iłością do O jczyzny a w iernością spraw ie sk azu jącą go n a w ygnanie, b ardzo polskiego poety, k tó reg o po latach m ęki zab iła wreszcie tę sk n o ta za krajem :

Eteryczny, seraficzny, Idzie Lechoń śród aniołów , Sam anielski, anhelliczny, Tylko serce ma jak ołów.

[

]

N a nic wstążki i sztambuchy, Kij pielgrzymi i czamara, Jest aniołem, czystym duchem, Jego śmierć to śmierć Ikara. W przepaść strącił marne ciało, W zleciał ,jak sen jakiś złoty”. Tylko serce w nim zostało. Ziemskie. Polskie. D o tęsk n o ty 6. M usiałeś w życiu swym przepłynąć Przez każdy już dantejski krąg.

5 L o n d y ń c z y k [J. M ie r o s z e w s k i ] , K ronika angielska. „Kultura” (Paryż) 1956, nr 7/8, s. 1 3 4 - 1 3 5 .

(6)

Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 91

Bo aby taką śmiercią zginąć, Ileż wprzód trzeba było m ą k !7 O m iłości Ojczyzny, ty z trucizn najsłodsza, C o tęsknotą, jest czerwiem, polskie serce toczy. N a zsyłce Ellenai, cicha siostra m łodsza, Śni, w łagrze, że ją A nioł skrzydłami otoczy.

[

]

Ach, ciszej nad tym grobem, niech już nikt nie płacze, Że wygnanie dla niego kończy się pogrzebem. Odejdźmy stąd — niech uśnie to serce tułacze, Co w olnością żyć chciało jak pow szednim chleb em !8 W czasach, gdy w szystko umiera, nie śmierć jest straszna, lecz siła, K tóra nas zm usza do śmierci i śmierć tę dla nas wybiera.

Żył z raną otwartą wygnania, bo serce uparcie krwawiło. D ziś w naszych sercach ta rana tysiąc ran now ych otw iera9.

W ydaje się, że tem p eratu ra em ocjonalna przytoczonych strof, pobrzm iew ająca w nich n u ta w spółczującego zrozum ienia dla „jednego z nas”, tego najw rażliw ­ szego, k tó rem u n ik t nie um iał pom óc w chwili rozpaczy, m ów ią wiele także o au to rach tych wierszy, dzielących z Lechoniem rozterki i cierpienia em igranta. T a tonacja w spółtw orzy także specyficzną atm osferę „żalów n ad Lechoniem ” n a łam ach „W iadom ości”, w tym — jedynej dłuższej wypowiedzi z r. 1956, Listu

o Lechoniu M a ria n a H em ara. H em ar opublikow ał swój „list” dopiero w kilka

tygodni po śm ierci przyjaciela, ju ż po pierwszych reakcjach w k raju i w oczekiw a­ niu na następne, o czym świadczy kilka gniewnych zdań z tego tekstu:

N ie dbam w tej chwili, co zrobi „propaganda” odw ilgłych politruków reżymowych, ze Słonimskim na m iedzianym czele, z tragicznej śmierci biednego Leszka. I nie po to, by ją uprzedzać, piszę ten lis t10.

W „liście” swym, żarliwym i pełnym rozpaczy, H em ar p róbuje dociec prawdziwych przyczyn sam obójstw a przyjaciela, którego niedaw no spotkał w N ow ym Jo rk u p o 18 latach niewidzenia i znalazł w doskonałym stanie fizycznym, psychicznym i finansowym , choć tuż przed śm iercią kondycja psychiczna L echonia uległa skrajnem u pogorszeniu. H em ar odrzuca przypusz­ czenie, że do sam obójczej śmierci pchnęły „biednego Leszka” jakieś przyczyny obiektywne, a naw et nostalgia — Lechoń w praw dzie tęsknił za krajem , ale dobrze czuł się także w Ameryce, której był gorącym entuzjastą. Również napisany przez poetę w 1955 r. esej o M ickiewiczu uniew ażnia aktu aln e „domysły, czy Lechoń się załamał, czy nie m yślał o skorzystaniu z reżymowej am nestii”.

Jedynym i p o w o d am i sam obójstw a L echonia były — zdaniem H e m a ra — w yniszczająca siły fizyczne i psychiczne ch o ro b a (cukrzyca) o ra z „pewne pow ikłania życiow e, n a tu ry b ard zo brutalnej, b ard zo intym nej, osobistej”.

Tekst H e m a ra, będący — p o za w szystkim — także p ró b ą ra ch u n k u sum ienia, kończy d ra m a ty czn e w yznanie:

Lechoń się zabił. D o tej chwili, w dzień i w nocy, na jaw ie i przez sen, kiedy jestem sam, kiedy rozm awiam z ludźmi, bez przerwy stukają mi w głow ie te trzy sło w a 11.

7 J. M o r e l o w s k i , N a śmierć Lechonia. Jw., nr 29. 8 A. M. L ip s k a , Grób Lechonia. Jw., nr 30. 9 Cz. I w a n i u k , Ż a l nad Lechoniem. Jw., nr 48. 10 M. H e m a r , L ist o Lechoniu. Jw., nr 30. 11 Ibidem.

(7)

92 JO A N N A PYSZNY

W następnym num erze „W iadom ości” ten o sob isty to n pu blikacji o L ech o ­ niu w zbogacają wypow iedzi jego przyjaciół n a d a n e wcześniej przez R adio „W oln a E u ro p a ”, a zatytułow an e Pamięci L ech o n ia 12. W sp o m in ają poetę Baliński, W ierzyński, W ittlin, G rydzew ski i S akow ski — tow arzysze jego m łodości i wielbiciele talen tu, o pow iad ając o bogactw ie osobow ości „naszego L eszka”, zaw iłościach psychiki, em ocjonalnym zw iązku z P o lską, a przede wszystkim z W arszaw ą, o geniuszu poetyckim L echo nia objaw ion ym zw łaszcza w pierw szym okresie jego tw órczości, ale dającym o sobie znać także n a em igracji. T o n tych w spom nień oraz ich em o cjo n a ln ą au rę najpełniej o d d aje tytu ł wypow iedzi S akow skiego — N a sz L eszek — najtrafniej zresztą o k re ś­ lający c h a ra k te r w szystkich cytow anych tekstó w o p u b lik o w an y ch w lo n d y ń ­ skich „W iadom ościach” po śm ierci Lechonia.

N ależy tu o d n o to w ać także innego ro d zaju głosy zw iązane, choć ju ż tro ch ę pośred nio , ze spraw ą L echonia, pojaw iające się n a łam ach „W iad om o ści” w k ilku kolejnych num erach. Są to m ianow icie, p u b lik o w an e głów nie w ru b ­ ryce Szperacza (M arii D anilew icz-Zielińskiej) Szkiełko i oko, ale także w dziale

Silva rerum sam ego re d a k to ra naczelnego, M ieczysław a G rydzew skiego, zgryź­

liwe i zaciekle pedantyczne sp raw o zd an ia z reakcji prasy krajow ej n a śm ierć Lechonia. O stro skrytykow any zostaje np. a rty k u ł R yszard a M atuszew skiego z „N ow ej K u ltu ry ” (1956, nr 26) ja k o niewczesny i niesm aczny w w y ko naniu reżim ow ego h isto ry k a lite ratu ry „hołd p o śm iertn y ” 13 o ra z obszerny tekst Iw aszkiew icza z „Tw órczości” (1956, nr 9), („m elo dram atyczn a aria n a n utę

Ja kocham cię i nienawidzę”, „o b rach u n ek z cieniem ”) 14, z sy m p atią n ato m iast

od n o to w u je się arty k u ł H a n n y M o rtkow icz-O lczakow ej w „Życiu L iterackim ” (1956, nr 26), ja k o obiektyw ny i rz e te ln y 15, o raz w ypow iedź R o m an a Szydłow ­ skiego w piśm ie „Św iat” (1956, n r 28) u po m inającego się o au to rsk ie p ra w a L echonia w Polsce L u d o w e j16. S p oro m iejsca w tych sp raw o zd an iach zajm u ją przy tym a ta k i obojga felietonistów „W iad om o ści” n a sto sow ane w k ra ju p ra k ty k i usuw ania z życia k u ltu raln eg o i publicznej pam ięci em igracyjnych tw órców , dla k tó ry ch jed y n ą szansę nobilitacji i spraw iedliw ego osąd u zasług i win stanow i śmierć.

W prasie krajow ej śm ierć L echonia o d n o to w a n o we w szystkich w ażniej­ szych czasopism ach różnej orientacji ideowej — od „T ryb un y L u d u ” poprzez „N ow ą K u ltu rę ” do „Słow a Pow szechnego” i „ C a rita s”. C zęsto były to tylko inform acje w form ie krótkiej, identycznie brzm iącej w każdy m niem al p rz y p a d ­ ku n o ta tk i w idniejącej zwykle n a pierwszej stronicy, najczęściej w bliskim sąsiedztw ie rów nie lakonicznie sform ułow anych inform acji o pow rocie C ata- -M ackiew icza do kraju. „Życie W arszaw y” (1956, n r 142) zam ieściło także trzy zdjęcia z now ojorskiego po grzebu Lechonia, a „B iuletyn R ozgłośni » K ra j« ”

12 Pamięci Lechonia. (W spomnienia osobiste nadane p rzez Radio „Wolna E uropa”). „W iado­ m ości” 1956, nr 31.

13 S z p e r a c z [M . D a n i l e w i c z - Z i e l i ń s k a ] , W kraju o Lechoniu. Jw., nr 32 (rubr. Szkiełko

i oko).

14 S z p e r a c z [M . D a n i l e w i c z - Z i e l i ń s k a ] , Obrachunek z cieniem. Jw., nr 46 (rubr.

Szkiełko i oko).

15 S z p e r a c z , W kraju o Lechoniu.

(8)

ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 93

(1956, n r 24) — spraw ozdanie z m szy żałobnej, ja k a od by ła się 12 czerw ca w kościele S ióstr W izytek n a K rak o w sk im P rzedm ieściu, w raz z inform acją:

W N ow ym Jorku na trumnie Lechonia złożono wieniec z napisem: Pamięci znakom itego Poety — M aria D ąbrow ska, M ieczysław Jastrun, Jan Parandowski, Antoni S łon im sk i17. Drugi wieniec złożon o w imieniu Ireny Eichlerówny.

N iek tó re czasopism a p rzedruk ow ały — z nieznacznym i, ale w ażnym i sk ró tam i o raz bez jakiegokolw iek k o m en tarza — a rty k u ł z „G łosu L ud ow ego ” (oczywiście, bez p o d a n ia źródła) o „zagadkow ej śmierci L echo nia” 18.

N iekiedy jed n ak , w ja k iś czas po takiej krótkiej wzm iance, w kolejnych n u m era ch czasopism a pojaw iają się dłuższe w ypow iedzi zw iązane ze śm iercią poety — arty k u ły w spom nieniow e, ro zb u d o w an e nekrologi, analizy tw órczości L echonia, a tak że silnie zideologizow ane k o m en tarze o jaw nie p ro p a g a n ­ dow ym charakterze. T akim dłuższym tek sto m tow arzyszy zwykle kilk a wierszy L echonia (tych najbardziej znanych, z okresu dw udziestolecia), czasem także fotografia poety.

O w e dłuższe krajow e w ypow iedzi prasow e m o żn a z grubsza podzielić na trzy grupy. P ierw szą z nich tw orzą teksty ro z p atru jące p rzy pad ek L echonia w k ateg o riach zb ro d n i i kary. B iografia poety, zw łaszcza w jej pow ojennej sekwencji, jaw i się a u to ro m tych tekstów ja k o pasm o życiow ych błędów i nietrafnych decyzji, z po stanow ieniem o p o zo stan iu n a em igracji n a czele. T ragiczna śm ierć a u to ra Piłsudskiego jest dla części publicystów n ieu ch ro n n ą konsekw encją tych zdarzeń i właściwie — przy całym w spółczuciu dla człow ieka płacącego za swe słabości najw yższą cenę — zasłużoną k a rą za niedojrzałość psychiczną i ideologiczną d o b ro w olneg o w ygnańca.

M odelow ym p rzykładem tak sk o n stru o w an y ch tekstów prasow ych są dw a arty k u ły Z bigniew a M itznera. Pierw szy z nich, zaty tu ło w an y Dwa wyjścia, u k az ał się rów nolegle w dw óch czasopism ach: „B iuletynie R ozgłośni » K ra j« ” (1956, nr 24, po dp isan y p seudonim em : J a n Szeląg) o raz w ty g o d n ik u „Św iat” (1956, n r 25, p o d praw dziw ym nazw iskiem au tora). W arty k u le tym M itzn er wyciąga najdalsze konsekw encje z zestaw ienia dw óch rów noczesnych w y da­ rzeń: sam ob ójstw a L echo nia i p o w ro tu do k ra ju C ata-M ack iew icza — są to bow iem , w jego opinii, ow e tytułow e, jak że różne „dw a wyjścia”, stające przed polskim i pow ojennym i em igrantam i. M itzner pisze:

Ileż myśli nasuwają takie dwie wiadom ości, ileż pom ieszanych uczuć. W tej samej m oże godzinie, nie tylko w tym samym roku i w tym wieku, dw óch wybitnych P olak ów z emigracji podejmuje jakże różne, jakże odm ienne decyzje. Z tych samych elem entów polskiej i światowej rzeczywistości układają jakże inne dla siebie kształty. Jeden z tych ludzi, polityk i publicysta, 17 M. D ą b r o w s k a tak pisze o tym w Dziennikach (opracował T. D r e w n o w s k i . T. 4. W arszawa 1988, s. 273) pod datą 18 V 1956: „Wielkie wrażenie wywarła na nas wszystkich sam obójcza śmierć Lechonia. Przed jego pogrzebem czworo pisarzy (z innymi jakoby nie zdążono się porozumieć): Parandowski, Słonim ski, Jastrun i ja — wysłaliśm y do am basady w N ow ym Jorku prośbę o wieniec dla L echonia z napisem: „W ielkiemu poecie — przyjaciele z W arszawy”. Zdaje się, że zm ieniono to potem na: „Znakom item u poecie” i dano podpisy. M yślałam , że am basada tego nie załatwi, ale załatwili. Radio podaw ało, że był taki wieniec z takim napisem na pogrzebie Lechonia. Teraz pow tarza się pogłoska, jakoby L echoniow i d op om ożon o do śmierci, poniew aż chciał wrócić do kraju. Trudno w to uwierzyć wiedząc, do jakiego stopnia i jak już daw no Lechoń był całkow icie ekspatriow any nie tylko w sensie fizycznego przebywania za granicą chyba od roku 1927, ale i d u ch ow o”.

18 C zy Lechonia zam ordow ano? „Trybuna Ludu” 1956, nr 175. — Niesławne kulisy tragicznej

(9)

94 JO A N NA PYSZNY

w niełatwy dla siebie zapewne sposób, poprzez trud obserwacji i rozum ow ania odnajduje rzeczywistość, a w niej ojczyznę, drugi — ojczyznę chce znaleźć w śmierci, choć ojczyzna nie znaczy przecież co innego jak: życie.

K om edia emigracyjna, płaska farsa emigracyjnych targów, sporów , Bergów, rad roz­ maitych, kom itetów przeróżnych i „rządów” wszelkiej maści zm ienia się nagle w jednym losie ludzkim w tragedię, która staje się sprawą bolesną dla całego narodu [ .. .] . Jan Lechoń sam w yskoczył z ow ego nie znanego nam now ojorskiego okna. Trzeba jednak to pow iedzieć: ktoś go jednak do tego okna podprowadził, ktoś go z tego okna wypchnął. N ie m ówię o jakiejś konkretnej ręce now ojorskiego zbrodniarza, aczkolw iek, jak w iadom o, i takich tam nie brak. M yślę o tej niecnej, a jednak sile politycznej i moralnej, która złam ała życie i tw órczość Lechonia i która wskazała mu ow o przeklęte okn o jako jedyną drogę wyjścia. M yślę o tym, że emigracja przypom ina owe daw ne Sartrowskie „huis cios”, zam knięte drzwi, pokój bez drzwi, pokój bez wyjścia, taki jak w słynnej jednoaktów ce Sartre’a.

Ten pokój jest piekłem. Ogniem, który żre sam oskazańców , jest nostalgia, tęsknota. P ozostaje wegetacja w zamkniętej, choć obszernej, ale jakże małej, bo bez Polski, przestrzeni świata — pozostaje oderwanie od narodu, od polszczyzny, od ludzi i krajobrazu, aż dochodzi się do m ówienia przed mikrofonem „Free Europe” i człow iek staje się nagle już nie Polakiem , ale m ówiącym po polsku obcym najemnikiem, pracownikiem obcych interesów, których nawet nie zna.

Pisał kiedyś Lechoń piękny, pamiętny wiersz o Beatrycze w marzeniu D antego. Jakże wielu, niestety, na emigracji, m oże dziś pow tarzać jego słow a o tym, co najbardziej ukochali: „Jest tylko Beatrycze, i właśnie jej nie ma”. Jest tylko P olska i właśnie jej nie ma.

A my stąd, z Polski żywej i prawdziwej, nie co innego wołam y, jak tylko to, że to kłam stw o! W ołam y, że Polska jest, że żyje, że rośnie, że potrzebuje robotników , chłopów i poetów . Jakże trudno rozerwać sieć kłamstwa, strachu, zastraszania, złej woli, sieć, którą zasnuto oczy, uszy i rozum emigracji. Z sieci tej wyrwać się nie potrafił Jan Lechoń.

Tezy te zo stają p o d trzy m an e w drug im arty k u le M itznera, rów nież syg­ now anym : Ja n Szeląg, o p u blikow any m w satyrycznym piśm ie „Szpilki” (1956, n r 25), ja k o że L echoń — ośw iadcza pu blicysta — był także św ietnym satyrykiem . Stw ierdzając, że Lechoń, k tó ry do brze czuł się tylko w W arszaw ie i P aryżu, ostatn ie 15 lat swego życia spędził w mieście ta k strasznym dla polskiego poety, ja k N ow y Jo rk , M itzn er dow odzi:

Ale Lechoń mieszkał w N ow ym Jorku dlatego, że był emigrantem. Uw ażał, że do tej dzisiejszej Polski nie m oże wrócić, że łączy go jakaś fantastyczna solidarność z Andersem, Sławojem i M ikołajczykiem. Nie, nie, nie odgadniem y tego nigdy, jakim i drogam i szły myśli św ietnego poety, gdy skazywał sam siebie na wrogi N ow y Jork i pisał wiersze, w których marzył o grobie na Powązkach.

W drugiej połow ie sw ego życia Jan Lechoń nie pisał satyr. Zam knął swoje życie tragicznym sam obójstwem . [ . . . ] W tej jego śmierci jest jakaś najbardziej wstrząsająca, najbardziej tragiczna satyra na tę całą emigrację, na której jedni robią świetne interesy, od której inni giną.

D o tej gru py tekstów należy także a rty k u ł Z a m iast wspomnienia o p u b ­ likow any w „N ow ym T o rze” (1956, n r 22). A nonim ow y a u to r pisze tu:

O bok uczucia smutku i żalu, jak to ma miejsce zawsze wtedy, kiedy niepotrzebną nikomu śmiercią odchodzi z życia człowiek, trudno oprzeć się tutaj innej refleksji, nasuwającej się przy tym wydarzeniu [ ...] . Jan Lechoń był wybitnym, jednym z najwybitniejszych polskich poetów. Jego poezja posiadała na wskroś polski charakter i tradycje. [ . . .] O bok tego jednak Jan Lechoń był naszym zdecydow anym przeciwnikiem politycznym . Przez cały czas pobytu na emigracji nieustannie zwalczał naszą rzeczywistość polityczną. Zw iązany z wstecznym i siłami emigracji, bezsilnie szam otać się będzie w poplątanej sieci jej politycznych kom binacji, coraz bardziej uświadamiając sobie jednocześnie ich bezsensow ność i darem ność. O statnie wydarze­ nia w kraju i na świecie przypieczętowały ostatecznie klęskę Lechonia-polityka. Św iadom ość tej klęski i własnej niem ocy zaprowadziła go w desperackim porywie na parapet now ojor­ skiego okna. W ypełnione rozpaczą i rozdarte tragedią życie poety-tułacza roztrzaskało się na ulicznym bruku obcego miasta.

(10)

Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 95

N a schem acie „zbrodni i k a ry ” o p a rty jest także opub lik o w an y w „T ry b u ­ nie L u d u ” (1956, nr 179) a rty k u ł Jaszcza (Jana A lfreda Szczepańskiego), z a ty tu ło w a n y Po śmierci Lechonia. P o obszernym n akreśleniu dziejów sławy i o g ro m n eg o w pływ u poezji L echonia n a m łode i nie tylko m łode p o ko len ia m iędzyw ojenne Jaszcz grom adzi d ow ody intelektualnej i politycznej niedo j­ rzałości poety w tym okresie:

Lechoń nigdy nie był myślicielem, politykiem . Tym łatwiej tę naturę herostratyczną i karm azynową urzekła legenda Piłsudskiego, tw orzona zręcznie przez panicza z Zułow a i jego paladynów. Lechoń stał się piłsudczykiem — to fakt.

L egenda P iłsudskiego, pisze Jaszcz, urzekła niejednego, lecz zwykle jej u ro k po ja k im ś czasie mijał, gdyż „m ask a »tw arzy nietzscheańskiej« nie za słan ia­ ła szpetoty piłsudczyzny, ohydnych rysów sanacji. Lechoń w ytrw ał u b o k u gnijącego reżim u”, także ja k o re d a k to r rządow ego, piłsudczykow skiego ty g o d ­ n ik a satyrycznego „C yrulik W arszaw ski”. W sp om inając n astęp nie o tw ó r­ czym kryzysie L echonia w latach trzydziestych i przejściow ym rozkw icie jego ta le n tu w czasie wojny, Jaszcz pisze:

Ale cóż, w emigracyjnym piekle świeże źródło szybko wyschło. R ozpoczęło się ostatnie, tragiczne dziesięciolecie życia poety. O pow rocie do Polski Ludowej nie było mowy: zanurzony w emigracyjnym kotle czarownic zapiekł się w politycznej wrogości. D zielił z małą emigracją jej wydęte urojenia, a jego polskość, która w poezji była patriotyzmem, w działalno­ ści, żal się Boże, politycznej staw ała się szowinizm em . P oeta szedł ku zgubie. [ . . . ] Z tą am erykańską polonią, która nadaje jeszcze ton, z polonią Rozmarka i księżych parafii, Lechoń w spólnego języka znaleźć nie mógł. O sam otnienie rosło. Zajrzał w oczy niedostatek. Trzeba się było jąć w yrobnictwa literackiego. [ . . . ] pojaw iały się nawet now e wiersze, lecz dalekie od dawnej św ietności, czasem zgoła dewocyjne. P oeta tracił coraz bardziej swoje miejsce na ziemi. O sam otnienie rosło. Czy ojczyzna, czy śmierć z tej sam otności wyzwoli? W ybór był w jego rękach.

Z pięciu poetów — przyjaciół — tw órców Skamandra [ . . . ] jeszcze tylko Wierzyński pozostaw ał na emigracji, niezbyt mądry poeta, który jak raz zachłysnął się Piłsudskim, tak w tym zachłyście pozostał, pisząc coraz marniejsze wiersze.

K ryzys L echonia — zdaniem Jaszcza — n a ra sta ł w o statn ich latach, m im o to p o e ta nie p osłuchał w ierszow anego w ezw ania do p o w ro tu , jak ie skierow ał ku niem u Słonim ski.

Sądzę — pisze Jaszcz — że nie ma pow odu przypuszczać, jak to uczynił „G łos Ludow y” z D etroit, że do sam obójczego skoku Lechonia [ .. .] popchnęli go ci sami ludzie, którzy przed niedawnym czasem zam ordowali w N ow ym Jorku dw óch lew icowych działaczy polonijnych. Sądzę, że fakty, które doprow adziły do śmierci poety, były procesem m yślowym , a nie ciągiem kryminalnym. I w tym, sądowym niejako sensie, śmierci Lechonia, sądzę, jest tylko on sam winien. Ale w ow ym głębszym znaczeniu, moralnym, winna jest, oczywiście, ta sieć, której poeta rozerwać nie umiał.

Z d a la od ojczyzny L echoń zam k n ął swe rach u n k i z życiem. I choć zw łoki jego p o z o sta n ą za oceanem , „jego wiersze, te wiersze m łodości, którym i n apisał n o w ą k a rtę lite ratu ry polskiej — nie opuściły ojczyzny nigdy”.

Jaszcz kończy swój a rty k u ł w ytknięciem błędów „naszej polityki k u ltu ra l­ nej” w obec L ech onia (np. pom ijaniem go w najnow szych op raco w an iach historii lite ratu ry polskiej) oraz apelem d o P IW -u o w ydanie wierszy zebranych zm arłego poety.

D o owej g ru p y tekstów mniej lub bardziej krytycznych względem L echonia, a przynajm niej respektujących oficjalne stanow isko w ładz w obec niego, należą także — co zask ak u jące — w ypow iedzi dw óch pozo stających w k ra ju

(11)

ska-m an dry tó w , Słoniska-m skiego i Iwaszkiewicza, tych, k tó rzy z dw óch wyjść o p isa­ nych przez M itzn era w ybrali w sw oim czasie to trudniejsze, ale słuszniejsze, i są tem u najw idoczniej radzi. P o ety k a ich wypow iedzi odbieg a w szakże znacząco od realizow anej w arty k u ła ch przyw ołanych tu wcześniej.

Słonim ski ogłasza po śmierci L echonia dw a teksty. W pierw szym , zam iesz­ czonym w „B iuletynie R ozgłośni » K raj« ” (1956, n r 24) tu ż o b o k obszernego sp raw o zd an ia z konferencji prasow ej C ata-M ackiew icza, zaw arł swe w spo­ m nienia z lat w arszaw skiej przyjaźni i w spółpracy ze zm arłym p o etą o raz fragm ent w łasnego wiersza Do poety Emigracji, w k tó ry m w zyw a L ech o n ia do po w ro tu d o kraju. D rugi arty k u ł, op ublik o w an y w „P rzeglądzie K u ltu ra ln y m ” (1956, nr 27), będący tekstem przem ów ienia, ja k ie Słonim ski wygłosił na wieczorze w w arszaw skim Z L P pośw ięconym pam ięci L echonia, m ów i o zbież­ ności poezji i życia byłego sk am an d ry ty z tw órczością i losem rom antyczn ej Wielkiej Em igracji i kończy się sy m ptom aty czną k o n k lu zją:

Lechoń pozostał na emigracji, gdy ja i Tuwim wróciliśm y do kraju. W róciliśm y do Polski Ludowej. Trwał spór między nami przez ostatnie lata. Jaki m oże być spór dziś, po jego tragicznej śmierci.

Z nacznie mniej serdecznie brzm i arty k u ł drugiego „krajow ego sk a m a n d ­ ry ty ”, Jaro sła w a Iw aszkiew icza, opub lik o w an y w „T w órczości” (1956, n r 9) i przed ru k o w an y zaraz p otem przez „B iuletyn R ozgłośni » K ra j« ” (1956, nry 41 —43). L uźne w spom nienia, anegdoty, uwagi n a tem at biografii i tw órczości zm arłego przyjaciela m łodości p rz ep lata Iw aszkiew icz nieco p ro te k c jo n a ln ą c h a rak tery sty k ą osobow ości, p oglądów i k o n stru k cji psychicznej w spółska- m andryty. Był więc Lechoń, w relacji Iw aszkiew icza, zdolnym p o e tą (choć obaj sk am andryci naw zajem swej poezji nie lubili i nie cenili), genialnym deklam ato rem , uczynnym kolegą, nieprzeciętnie inteligentnym byw alcem salonów , ale też niew iarygodnym snobem , człow iekiem g łęb ok o n ieo d p o ­ w iedzialnym i niezrów now ażonym psychicznie, politycznie niedojrzałym i naiw nym .

Lechoń od roku 1918 (i wcześniej jeszcze) był pod silnym wpływem piłsudczyzny [ ...] [był redaktorem ] „Cyrulika Sew ilskiego” czy — jak mówili złośliwi — „Cyrulika Serwil- skiego” [...] , bardzo zresztą dobrze „dyrygow anego”, ale całkow icie oddanego sanacyjnemu reżimowi. Rozwój myśli politycznej Lechonia — acz nie bez przerażających otrzeźw ień — całkowicie układał się po linii polityki sanacyjnej. N ie przerwała tego sp osob u myślenia katastrofa wojenna; Lechoń do końca p ozostał nieprzejednany i bardzo m ało rozumiejący z tego, co się dzieje w kraju. A jego „płaszcz K onrada” staw ał się z czasem płaszczem Rydza- -Śm igłego. N iestety, bez guzików.

M iał wielu przyjaciół, także „»reżim owych«, ja k W ieniaw a czy Beck, którzy chcieli i poecie pom óc, i dla siebie ja k ą ś korzyść osiąg n ąć”.

Z tą bezlitosną ch a rak tery sty k ą zm arłego poety w sp ółb rzm ią w spo m n ien ia Ireny K rzyw ickiej, snute przy zupełnie innej okazji (bo w a rty k u le Ja k

poznałam Boya Żeleńskiego), opublikow any m je d n a k w „N ow ej K u ltu rze”

(1956, n r 33) tuż po śm ierci L echonia. K rzyw icka op ow iad a, ja k to ja d ą c w latach dw udziestych pociągiem z Z ak o p a n eg o d o W arszaw y sp o tk ała w przedziale Lechonia. U szczęśliw iona poznaniem legen darn ego a u to ra M o c h ­

nackiego wszczęła z nim rozm ow ę, k tó ra rychło zeszła n a tem at B oya, w jeg o to

bow iem w arszaw skim m ieszkaniu L echoń zam ierzał przen oco w ać:

(12)

ŚM IE R Ć JANA LEC H O N IA W PRASIE RO KU 1956 97

Zapytałam bez tchu: — Czy on jest bardzo stary? — N o, nie tak bardzo — odparł Lechoń [ ...] i zaraz nie pytany i nie proszony począł opow iadać o człowieku, do którego jechał w odw iedziny, historie bardzo pieprzne i niemiłe, które zresztą później okazały się zupełnym kłamstwem. Lechoń m iał szczególny dar: najzwyklejszy postępek ludzki czy sytuację umiał zawsze zinterpretować w jakiś odrażający sposób, plącząc prawdę i zmyślenie w jakiś bardzo zawiły, a zawsze brudny i oślizgły węzeł. Słuchałam i robiło mi się coraz bardziej smutno, że Boy takiego człow ieka zaprasza do siebie, bo tego rodzaju opow ieści rzucają zawsze cień na opow iadającego, a nie na jego ofiarę.

N iedługo po u k az an iu się o b u arty k u łó w „Życie L iterackie” (1956, n r 51) op u b lik o w ało płom ienny p ro test L udw ika H ieronim a M o rstin a zatytułow any

W obronie jasnej pamięci zmarłego poety z oburzeniem piętnujący n iespraw ied­

liwość i brak ta k tu a u to ró w obyd w u tekstów i przynoszący apologetyczną c h a rak tery sty k ę „praw dziw ego L echonia”.

D o grupy krytycznych względem L echonia w ypow iedzi m o żna chyba zali­ czyć tak że dw a arty k u ły o zupełnie innym od wcześniej cytow anych c h a ra k ­ terze, które, uchylając się od jaw nie ideologicznych w arto ścio w ań biografii i tw órczości zm arłego poety, z pionierskiej w latach pow ojennych analizy całe­ go, a więc także em igracyjego d o ro b k u L echonia w ysnuw ają je d n a k id eolo­ gicznie nacechow any w niosek o zm arn o w an iu przez a u to ra Srebrnego i czar­

nego poetyckiego talen tu przez sam fakt dob ro w o ln eg o p o zo stan ia n a em igra­

cji. W niosek taki w yciąga m ianow icie Jerzy K w iatkow ski w opublik ow an ym w „Życiu L iterackim ” dużym arty k u le o poezji Lechonia, w nikliwie analizując przedw ojenne i em igracyjne wiersze a u to ra L utni po Bekw arku i stw ierdzając, że te późniejsze, ilustrujące skostnienie, stagnację talentu , w ierność a n a c h ro ­ nicznej poetyce p o k az u ją więdnięcie poetyckiego d a ru odciętego od rodzim ych korzeni. Lechoń, zdaniem K w iatkow skiego, to pisarz, k tó ry

nie m ógł dostrzec istoty zmian, które dokonały się w Polsce w roku 1944 [ .. .] , pozostał emigrantem nieprzejednanym, poetą, który nie m ogąc znaleźć w spólnego języka z krajem, utwierdza się także coraz silniej w należącej do przeszłości p o ety ce 19.

D o p o d o b n eg o w niosku d o chodzi W a n d a L eopold, której analiza m iędzy­ w ojennego i em igracyjnego d o ro b k u L echonia także zm ierza do w ykazania stopniow ej degeneracji poetyckiego talen tu a u to ra Piłsudskiego, objaw iającej się konw encjonalizacją i petryfikacją anachronicznej poetyki L echonia w la­ tach pow ojennych. E m igracyjną poezję Lechonia, zdaniem L eopold, najpełniej charak tery zu je dw uw iersz ze Srebrnego i czarnego:

N ic prócz śladów św ietności, co się już zatarły, N ie stanie się nic więcej. Już w szystko się stało.

W zyw ając je d n a k do w ydania w Polsce w yboru poezji L echonia uw zględ­ niającego wiersze em igracyjne, L eopold konk lu d u je:

M oże w pełniejszy sposób wtedy zarysuje się sylwetka pisarza i dokładniej, dramatycz­ niej, być może, zaznaczą się drogi bankructwa jego poezji20.

L ek tu ra obu arty k u łó w n asu w a pytanie, czy p o d o b n e analizy d o ro b k u Lechonia, zm ierzające d o deprecjacji pow ojennych utw orów poety, nie były ceną, ja k ą krytyk literacki m usiał zapłacić za sięgnięcie po em igracyjną, a więc

19 J. K w i a t k o w s k i , Czerwone i czarne. O poezji Jana Lechonia. „Życie Literackie” 1956, nry 39 — 40.

20 W. L e o p o l d , O Lechoniu. „Po prostu” 1956, nr 34.

(13)

98 JO A N N A PYSZNY

oficjalnie nie istniejącą tw órczość, w arunkiem , k tó reg o spełnienie zezw alało na m ów ienie o tej tw órczości. W podobnej przecież konw encji utrzy m an y był arty k u ł R yszarda M atuszew skiw go M y i Dwudziestolecie, o p u b lik o w an y w „N owej K u ltu rze” (1953, nr 40), zaw ierający apel o podjęcie b a d a ń n a d lite ra tu rą m iędzyw ojenną.

Trzeba pow iedzieć — pisał M atuszewski — że przy jakim kolw iek zetknięciu z tą literaturą następuje na o gół u ciekawych gruntowne rozczarowanie. Jak to, więc to są takie bzdury? — zapytują po przejrzeniu poezji futurystów, dram atów W itkacego czy Ferdydurke G om browicza. M yśleli, że ktoś ukrywa przed nimi bóg wie jakie skarby.

D rug ą, odm ien n ą w tonie, grupę tekstów o p u b lik o w an y ch w polskiej prasie po śm ierci L echonia stanow ią arty k u ły w idzące w zm arłym poecie nie u k aran eg o słusznie przez los słabego człow ieka i politycznego przeciw nika Polski Ludow ej, lecz ofiarę sp lotu nieszczęśliwych okoliczności, p o stać od początk u do koń ca tragiczną, choć nie bez winy. L echoń jaw i się tu przy tym ja k o ofiara w p odw ójnym sensie; ja k o wrażliwy p o eta i głęboki p a trio ta ginący n a w ygnaniu z tęsk n o ty za O jczyzną, choć m oże zby t po ch o p n ie o d rzucający m ożliw ość p o w ro tu , a także ja k o ofiara cynicznej, w yrachow anej, bezwzględnej polityki wrogiej krajow i em igracji. A rtykuły te, oczywiście, m ają rów nież swój aspekt p rop ag an d o w y , choć odm iennie ro z k ła d ają akcenty, do innych sen­ tym entów czytelników tej p rasy się odw ołują. T eksty owe w ysuw ają w o b ro n ie L echonia zwykle dw a w ażkie argu m en ty : tragicznie zm arłem u poecie należy przebaczyć z czysto ludzkich pow odów , ale także ze w zględu n a interes polskiej k ultury, której nie w olno zubażać o w artości, ja k ie niesie poezja L echonia, choć praw ie w yłącznie ta przedw ojenna.

T ak więc B ożena Z ag ó rsk a pisze:

Ta jego decyzja sam obójczego zakończenia życia wskazuje na jakąś bardzo głęboką i istotną wewnętrzną rozterkę, najprawdziwszy dramat człow ieka nie umiejącego dla siebie i sw ego olbrzym iego talentu znaleźć miejsca w świecie. Jeden z największych poetów polskich, jednostronnie widzący świat, nie tolerujący niczyich racji politycznych, zginął przygnieciony rosnącym poczuciem osam otnienia nieprzejednanego emigranta. Grobem stał mu się hałaś­ liwy tunel nowojorskiej u lic y ...21

H a n n a M o rtkow icz-O lczakow a ogłasza po śm ierci L echonia dw a arty k u ły w dw óch różnych pism ach, i o b a te teksty k o n stru u ją wizję L ech on ia — m ę­ czennika i ofiary, choć ofiary nie całkiem niewinnej. P u b licy stk a pisze bow iem :

M im o strachu przed śmiercią, i to śmiercią na emigracji, m im o tragicznej obsesji tęsknoty Lechoń odm ów ił sobie prawa do pow rotu i w chwili desperackiej decyzji — sam uciekł od życia. W wygnańczą, sam otną, ostateczną zgubę, [ .. . ] wyrzekł się raz na zawsze spotkania z bliskimi [ .. .] , w idoku ukochanych miejsc w W arszawie i K rakowie, grobu w Laskach obok grobu rodziców, ale także sławy w kraju — zabraniając, jak inni twórcy emigracyjni, druku swych wierszy w Polsce.

Sam wykreślił się z życia polskiej literatury, która jest pokarm em coraz większych mas czytelniczych i coraz nowych, dorastających pokoleń.

D latego tak sm utnym paradoksem jest fakt, że tego tak bardzo polskiego poetę dopiero tragiczna śmierć wraca narodowi.

Oderwanie od ziemi, od cierpień, walk i wysiłków narodu zem ściło się najboleśniej na twórcy tak bardzo związanym z polską problem atyką, z polską kulturą, jak Lechoń. O saczyła go obcość, zatruła emigracyjna nienawiść i roznam iętnienie polityczne, om yliły błędne nadzieje. I trudna do zniesienia rzeczywistość zepchnęła wreszcie w śmierć, plam iąc bruk now ojorski krwią przelaną na marne i tak gorzko utraconą dla n a ro d u 22.

21 B. Z a g ó r s k a , Zam iast minuty milczenia. „Echo K rakow a” 1956, nr 141. 22 H. M o r t k o w i c z - O l c z a k o w a , O Janie Lechoniu. „Od A do Z” 1956, nr 25.

(14)

ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 99

I nieco później:

Śmierć zazwyczaj komentuje i podsum owuje dramat życia. A szczególnie śmierć tak tragiczna, jak sam obójstw o Jana Lechonia. N ie znamy jej bezpośredniej przyczyny, ale w zestawieniu z ostatnim i wypadkam i na emigracji [ .. .] ten akt rozpaczy, protest przeciwko życiu — nabiera sensu wyraźnie politycznego. Zaślepiony, okłam any, odgrodzony od gorzkiej, ale krzepiącej prawdy, od klęsk, walk i pracy żywej Polski, zapędzony w ciasny kąt em igracyjnego getta, wrogiej obczyzny — Lechoń tęsknił rozpaczliwie do kraju i wierzył m im o w szystko, że do niego pow róci [ ...] . N ie przetrwał, nie dosłyszał wołania, nie wyplątał się z matni kłamliwej i zabójczej polityki, nie poszedł za głosem swej tęsknoty. I już bez nadziei i bez gruntu pod nogam i uczynił najbardziej desperacki wybór. Skacząc z now ojorskiego skyscrapera Jan Lechoń pożegnał raz na zawsze swą nadzieję, swą poezję, swą ojczyznę23.

K oncepcja sam obójczej śm ierci L echonia ja k o dop ełn ien ia d ra m a tu ż a r­ liwego p atrio ty n a w ygnaniu i w ydanego n a pastw ę rozterek psychicznych nadw rażliw ego n eu rasten ik a, ofiary cynicznych em igracyjnych p o lity k iem w

— najpełniej ujaw nia się w dw óch, rów nolegle opub likow any ch, w ypow ie­ dziach M a ria n a P iechala, a u to ra zresztą także późniejszego w iersza p o ­ św ięconego zm arłem u poecie.

O pisu jąc w pierw szym z tych arty k u łó w swą m iędzyw ojenną znajom ość ze sław nym wówczas p o e tą i w spom inając fenom enalną pam ięć Lechonia, Piechal pisze:

Sądzę więc, że ta obsesyjna wprost pamięć Lechonia, dotycząca przeszłości, zwłaszcza tych „20 najszczęśliwszych lat”, jak pow iada Słonim ski we wspom nieniach o nim [ . . . ] , zaw ażyła nawet w jakim ś znacznym nawet stopniu na ostatniej tragedii Lechonia. Ta pamięć przeszłości i obsesyjne z nią związanie uczyniły go program owym tradycjonalistą, zarów no w życiu, jak i poezji. G dy nadszedł czas próby, kiedy trzeba było wybrać między um iłowaną przeszłością a nie znaną dla siebie przyszłością w kraju, nie potrafił zdobyć się na jed n o­ stronną decyzję, nastąpiło załamanie psychiczne i w konsekwencji znany akt rozp aczy24.

L echoń, k tó ry gw ałtow nie reagow ał n a każd ą podłość,

nieraz tak właśnie musiał reagować na niecne wyczyny i szalbiercze machinacje emigracyjnych politykierów, których stał się tragiczną ofiarą. [ .. . ] M ógł być tylko poetą i niczym więcej. A emigracja żądała, żeby był politykiem. I to go zabiło. [ .. .] Sądzę także, że i my w kraju nie jesteśm y tutaj bez winy. Ignorow aliśm y poezję Lechonia, nie pisaliśm y o niej zupełnie, m ało zrobiliśm y starań, żeby Lechoniow i ułatwić pow rót do kraju, o czym — jak w iadom o — poeta od przeszło roku myślał intensyw nie25.

W drugim arty k u le rehabilitacyjne zabiegi P iechala przyb ierają n a sile, o bejm ują bow iem nie tylko d ra m a ty czn ą biografię L echonia, ale także jego tw órczość. Stw ierdziwszy, że

Jego śmierć to jeszcze jedna tragedia człow ieka z podobnych mu wielu, oderwanych od ojczyzny i nie m ogących się zdecydow ać na pow rót do niej wskutek obłąkańczej propagandy i zbrodniczych intryg emigracyjnych politykierów, przeciwników rewolucji i wszystkiego, co postępow e, cynicznych jurgieltników W aszyngtonu, płatnych szpiegów zagranicznych w yw ia­ dów , popleczników Andersa i III wojny [ . . . ] 26.

— Piechal om aw ia św ietną m iędzyw ojenną tw órczość L echonia, n ajw y b it­ niejszego wówczas — o b o k T uw im a — polskiego poety, form ułując dosyć niebanalnie brzm iące oceny:

W 1920 roku wyszedł słynny K arm azynow y poemat Lechonia, zawierający jakby program demokratyczny nowej, odrodzonej po stuletniej przeszło niewoli ojczyzny. Oczywiście, nie był 23 H. M o r t k o w i c z - O l c z a k o w a , Wspomnienie o Lechoniu. „Życie Literackie” 1956, nr 26. 24 M. P ie c h a l , Z e wspomnień o Lechoniu. „Łódzki Express Ilustrow any” 1956, nr 150. 25 Ibidem.

(15)

100 JO A N N A PYSZNY

to program ściśle polityczny ani rewolucyjny. Niemniej m ów ił o ludzie i o przedstawicielach świata pracy jako fundamencie odrodzonego kraju. W następnym roku wydaje Lechoń równie rewelacyjny tom satyr politycznych, skierowanych przeciwko endecji i obozow i ówczesnych zw olenników współpracy z N iem cam i, pt. R zeczpospolita Babińska. O ba tom y do dziś dnia nie straciły nic na swej aktualności artystycznej27.

Później zaś p o e ta zamilkł.

Ówczesna rzeczywistość pom ajow a nie sprzyjała w idocznie natchnieniu twórczem u poety, aczkolwiek w szystko odbyw ało się pod szum nym i hasłami „radosnej tw órczości”. Poeta, związany nie tyle z ówczesnym obozem rządzącym, co ze sw oiście pojętym kultem osoby Józefa Piłsudskiego, odczuw ał coraz bardziej nacisk atmosfery niezbyt sprzyjającej wszelkiej, tym bardziej poetyckiej tw órczości28.

L ata w ojny ożywiły, co praw d a, m uzę L echonia, ale p o e ta zaraz potem osiad a n a em igracji. T am pisze now e wiersze —

niestety, wszystkie przesiąknięte duchem nieufności, a naw et dezaprobaty dla tego, co działo się i dzieje w kraju. Te nieporozum ienia polityczno-uczuciow e sp ow od ow ały jego psychiczne załamanie i w konsekwencji tragiczną śmierć. W ielki talent zmarniał oderwany od ziemi ojczystej. Błędna jego postaw a polityczna z czasem ulegnie zapom nieniu. Poezja jego jednak, która dochodziła do Polski poprzez ocean, należy do nas i tej nie oddam y zapom nieniu29.

T en m otyw pośm iertnego przyw rócenia L ech onia polskiej lite ratu rz e ze względu n a w artość jego poezji i p om im o politycznych win p ob rzm iew a w kilku innych arty k u ła ch o p u b likow an ych w P olsce po śm ierci poety. T ak więc Ju lian W ołoszynow ski, pisząc o głów nych w ątkach wielkiej poezji L echonia, k onkluduje:

N ie zam knął rachunków z Polską — owszem , otw orzył je na now o. C hociaż wielu z nas w kraju odczuje ostatnie myśli Lechonia jak Psalmy przyszłości K rasińskiego i zechce mu odpow iedzieć — O dpowiedzią na „Psalm y” Słow ackiego, nie zmieni to postaci rzeczy. Polska jest wieczna w zasięgu naszych przewidywań i w szystko, co ją powiększa, czyni bardziej uniwersalną w nadchodzącym wieku — do niej i tylko do niej należy. D o nowej Polski należy też dzieło L ech on ia30.

W tóruje m u Z ygm un t L ichniak:

Śmierć oczyszcza. Każe wybaczać błędy, uczy w yrozum iałości dla tragicznych pomyłek, nakazuje ocalać to, co trwałe, godne pamięci i szacunku.

Rozpacz i beznadzieja strąciły Jana Lechonia w sam obójczą śmierć. Zbłąkanemu w ydawało się okno 12 piętra now ojorskiego hotelu „H udson” jedynym wyjściem na wolność. Zginął nieszczęśliwy 57-letni człowiek. Została poezja 40 lat jego skupionej w sobie twórczości.

Mądrzejsi o wyrozum iałość, a patosem tragicznej śmierci poety zw olnieni od szczegóło­ wych polem ik z pom yłkam i koncepcji ideow o-politycznych emigranta, pow inniśm y stać się bogatsi o piękno zawarte w wierszach autora K arm azynow ego poematu [ .. .] . Jedno jest pewne i jedno jako wyraz szacunku dla poetyckiego trudu i poetyckich osiągnięć dom aga się w nekrologu Jana Lechonia wyraźnego stwierdzenia: Polska, od której odszedł, a do której tęsknił, choć nie zawsze rozumiał, na pewno nie wyrzeknie się tego, co w poezji swojej zawarł dzięki sile w ielkiego talentu i um iłowaniu piękna [ ...] .

Taki jest dzisiaj sens tego nekrologu: klęska życia i klęska śmierci Jana Lechonia nie wyklucza zwycięstwa Jego poezji nad życiem i śmiercią, zwycięstwa, które jest trw aniem 31. 27 Ibidem.

28 Ibidem.

29 Ibidem.

30 J. W o ł o s z y n o w s k i , Jan Lechoń. „Świat” 1956, nr 26. 31 Z. L i c h n i a k , Podzwonne poecie. „Kierunki” 1956, nr 8.

(16)

ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 101

U znanie, że Lechoń stał się ofiarą cynicznych i w yrafinow anych em igracyj­ nych politykierów , służy w cytow anych tu arty k u ła ch osiągnięciu dw óch celów: rehabilitacji poety oraz sk o m p ro m ito w an ia em igracji. G w ałtow ny a ta k n a całą em igrację, a szczególnie jej „reakcyjne” odłam y, w w arstw ie językow ej o p e ru ją ­ cy klasycznym i regułam i now om ow y, w w arstw ie ideologicznej k o n stru u je wizję żelaznej ku rty n y dzielącej św iat n a dwie części: m roczne getto em igracyj­ ne, piekło życia w atm osferze strachu, kłam stw a i nieukojonej nostalgii (tej „najstraszliw szej, najcięższej z c h o ró b ”) o ra z L ud o w ą Polskę, k tó ra ,je st, żyje, rośnie, potrzebuje ro b o tn ik ó w , chłopów , p o etó w ”, w której toczy się „życie n orm alne, twórcze, pełne rad o ści” w poczuciu w spólnoty z n arodem . Jest to zarazem memento dla P o lak ó w rojących o Z achodzie i wezwanie uchodźców do p ow rotu, a los L echonia staje się pod w ó jn ą przestrogą.

P ojaw iły się wreszcie w prasie polskiej r. 1956 dw a teksty p rezentujące chrześcijańskie spojrzenie n a śmierć Ja n a Lechonia, o ba zresztą pow ołujące się — choć tylko jeden bezpośrednio — n a M itznerow skie „dw a w yjścia” względem socjalistycznej ojczyzny. Pierw szy z nich, a rty k u ł S tefana Ż urow skiego, o p u b ­ likow any w „Słowie P ow szechnym ” (nr 141), zaty tu ło w an y Pamięci Lechonia, ro zpoczyna się n astęp ująco :

Poniedziałkow e „Słow o” przyniosło dwie wiadom ości, zbiegiem okoliczności podane na sąsiednich szpaltach tej samej strony dziennika. Pierwsza, donosząca o decyzji pow rotu Cata-M ackiewicza, jednego z najbardziej żywych temperamentem, ale i najbardziej czupur- nych publicystów, jakich posiadała Polska międzywojenna, oraz druga o sam obójstw ie w N ew Yorku Jana Lechonia — pod którym to pseudonim em pisał i tworzył Leszek Serafmowicz — jeden z najbujniejszych i najkulturalniejszych poetów polskich tego m iędzy­ wojennego okresu.

Ta druga wiadom ość szarpnęła mym sercem. I wypełnił je żal serdeczny, iż tak tragicznie skończył człowiek niezw ykłego talentu [ .. .] . D o jakiej dramatycznej rozterki ducha m usiał Jan Lechoń dojść, jeśli On — człowiek wierzący — targnął się na swoje życie.

W spom in ając dalej św ietną k arierę L echonia w okresie m iędzyw ojennym , w ojenne losy poety i jeg o późniejszą decyzję o p o zo stan iu na em igracji, Ż urow ski pisze:

N ie posłuchał, niestety, rady starego przyjaciela Antoniego Słonim skiego, który przed blisko rokiem — jakby proroczo przeczuwając L echoniow ą tragedię — w ołał doń w wierszu

Do poety Emigracji [ ...] . Wiersz Słonim skiego, zaproszenie do spaceru „w warszawskim

lekkim, złotym zmierzchu”, zawisło w próżni. W próżnię tę skoczył w chwili przypływu rozpaczy i nostalgii z najw yższego piętra now ojorskiego hotelu Jan Lechoń. Wielki poeta Polski. Polski Wiecznej. W szystko rozumiejącej i przebaczającej.

Jan Lechoń był katolikiem , był wierzący. Popełnił grzech wielki, grzech straszliwy. Targnął się na swoje życie, które tylko Bóg jeden ma prawo nam odebrać.

Ale m odląc się dzisiaj za spokój Jego duszy pamiętamy, iż m iłosierdzie Boże jest nieskończone. M odlim y się, by — w dobroci swojej niezmierzonej — Bóg zechciał zlitow ać się nad tragizmem duszy polskiego poety, który padł w niepotrzebnej walce na bruku now ojor­ skiej ulicy.

A u to r drugiego tekstu, op u b lik o w an eg o w piśm ie „C arita s” (nr 6) p o d znam iennym tytułem Poeta, któ ry nie mógł żyć bez ojczyzny, po stw ierdzeniu, że Lechoń n a em igracji zadręczał się tęsk n o tą za krajem i o statn io nosił się z zam iarem po w rotu, głosi:

Wielu z nas pow róciło do kraju. Po dotknięciu stopą ziemi ojczystej — nostalgia, ta najstraszliwsza i najcięższa choroba, została jakby ręką odjęta. Porw ał nas od razu wir

(17)

102 JO A N N A PYSZNY

wielkiej i twórczej pracy w kraju. Tymczasem Lechoń, żyjący myślą o ojczyźnie, nadal trwał w udręce, w wewnętrznej rozterce i tęsknocie, bez nadziei pow rotu, z myślą o skazaniu własnow olnym na dożyw otnie wygnanie.

I pom yśleć! Dziesięć lat! Dziesięć lat takiej udręki i tęsknoty. Od przyjaciół i rodziny z kraju szły wezw ania do niego, aby wracał do życia norm alnego, twórczego, pełnego radości. N ie m ógł się zdecydow ać na powrót.

I zapewne w przystępie chwilowej, wielkiej depresji duchowej i szalonej rozpaczy w yskoczył oknem z najwyższego piętra w ysokościow ca [ ...] . Ciało jego sp oczęło w m ogile wygnańczej, w dalekiej ziemi obcej, ale jego wiersze, dziedzictw o jego poetyckiego natchnienia i bezgranicznego ukochania Ojczyzny, będą zawsze z nami. [ .. . ] B óg litościw y przebaczy mu ten czyn rozpaczliwy.

W krajow ych czasopism ach w 1956 r. p o jaw iają się — p o d o b n ie ja k w prasie em igracyjnej — także w ierszow ane „żale n ad L echo niem ”, k tó re je d n a k istotnie różnią się od zw iązanych ze śm iercią poety wierszy p ow stałych n a em igracji. T am te zgodnie pokazyw ały d ra m a t zagub ion ego i udręczonego tę sk n o tą za krajem poety z perspektyw y w spółczujących i w szystko ro zu m ieją­ cych tow arzyszy niedoli. K rajow e w ierszow ane n ekro log i L ech on ia m ają niejed no znaczną wym owę, o d d a ją bow iem zasad niczą polaryzację stanow isk ro d a k ó w w obec życiowych w yborów zm arłego poety. W iększość tych d ru k o ­ w anych w k ra ju u tw orów prezentuje sam o bó jczą śm ierć L echo nia ja k o konsekw encję zabójczej nostalgii:

Po cóż było kam ieniom zawierzać rytm serca i w spazm atycznym szale strącać pop iół z masek, na dziewiętnastym piętrze stanął czas szyderca jak myśl ostatnia wbita w m azow iecki piasek.

O kno jak w przerażeniu rozwarta powieka, własną dłonią pisany wyrok bezlitosny, lot ostatni, co szumiał jak w ojczyźnie sosny, kw arantanna rozpaczy w babilońskich rzekach32.

Znów idą obcy marynarze dziwna ich m owa daleka Ależ tak jakby coś rozumiał Jakby drasnęła człowieka Ta jego m ow a własna m owa D zielnic Warszawy szare słowa. Zadzw onił telefonistka wyrzekła

Sam olot do Warszawy odleciał przed godziną A on się tyle lat spieszył przed godziną Marynarze w chodzą na statek

Słyszy stąpanie nóg

Więc wychylił się całym ciałem I z dw unastego piętra runął na bruk A przecież za niecałą dobę

M iałby sam olot do W arszaw y33 D la ciebie tu kuranty czas przeszły śpiewały. Czas karabel i zblakłej kontuszowej chwały, A czas dzisiejszy był ci obcy i daleki, Miałeś dla niego ślepe i puste pow ieki I ust m ilczenie gniewne, bo cały zostałeś

32 J. H o r d y ń s k i , Pamięci Jana Lechonia. „N ow a Kultura” 1956, nr 29.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie je s t wykluczone« że niektóre jamy znaczniejszej wielkości są pozostałościam i po pół ziemiankach« inne odpadkowe a nieprzekraczające 30 cm średnicy - po

Figure 1: Samples GP.3.4 right and GP.4.2 left are tested in the impedance tube, using the transfer function method and the standing wave ratio method.. Figure 2: measured results

Our key conclusion is that the joint PDF of relative velocities and separations of particles in the absence of gravity in a turbulent flow can be accurately predicted by the model

When TS waves are excited upstream of the wavy walls, substantial delays in the onset of transition are observed for certain spanwise wavelengths compared with the flat-plate

These three parameters are affected by the experimental configuration, the interrogation procedure and its cri- teria and in turn depend upon: the mean concentration of

Definicja ta zawiera więc przesłanki natury merytorycznej w postaci wskazania na określoną działalność, tj. przesłanki natury organizacyjnej w postaci

[r]

Kirby, Smoothness-increasing accuracy-conserving (SIAC) postprocessing for discontinuous Galerkin solutions over structured triangular meshes, SIAM J. Kirby, Efficient implementation