Joanna Pyszny
Śmierć Jana Lechonia w prasie roku
1956
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 86/3, 87-105
Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 89
Z kolei nasuwa się pytanie, k t o pchnął z drapacza chmur i w ten sp osób z a m o r d o w a ł Lechonia oraz d l a c z e g o ? N aszym zdaniem, zam ordow ał go ktoś z tych fanatyków, którzy usiłują przeszkodzić pow rotow i P olak ów do Polski czy to na stałe, czy nawet na okres przejściowy, i którym Lechoń zwierzył się czy wygadał niebacznie, że pójdzie za przykładem M ackiewicza. I zm ienim y zdanie dopiero wów czas, gdy policja przekona nas dow odnie — jak nie przekonała w sprawie mordu popełnionego na redaktorze T. Dom brow skim i F. Grodzkim — że Lechonia zabili „bandyci w celach li tylko rabunkow ych” 4.
W kontekście tych d ram atycznych pytań, w ątpliw ości i o skarżeń zupełną zm ianę akcentów przynosi o statn i tekst o L echoniu w „G łosie L udow ym ” z 1956 r. (nr 27), a rty k u ł K aro lin y Beylin Tragiczna śmierć poety. P o k ró tk ich inform acjach o życiu i tw órczości a u to ra M ochnackiego Beylin stw ierdza nieoczekiw anie:
Lechoń nie chciał wracać do kraju. C o gorsza, potępiał tych, którzy wracali. Zabłąkany w sieci emigracyjnych błędnych ścieżek, wierzył, że wybrał właściwą drogę.
Czy było mu z tym dobrze? Niechże m ów ią za niego słow a wierszy pisanych na emigracji [ ...] .
Śmierć L echonia, ju ż nie „zag ad k o w a”, a tylko „tragiczna”, jest dla a u to rk i arty k u łu w yrazem osobistego d ra m a tu zagubionego, ogarniętego n ostalgią i ro z d arteg o w ew nętrznie człow ieka, co p o tw ierdzają p rzytoczone w tekście przejm ujące fragm enty N oktu rnu i Grobu Agamemnona. „N a b ru k u n o w o jo r skim um arł nieszczęśliwy p o e ta ” — k o n k lu d u je Beylin.
E ksp o n o w an y w „G łosie L udow ym ” m otyw niejasnych okoliczności śm ier ci L echonia, podchw ycony przez prasę krajow ą, w innych pism ach em igracyj nych nie zo stał w zasadzie podjęty, n ato m iast jedyny w paryskiej „K u ltu rz e” arty k u ł op ub lik o w an y w zw iązku ze śm iercią p oety rozw ija w ątek zbieżności w czasie dw óch w ydarzeń: sam obójstw a L echonia i p o w ro tu C ata-M ac- kiewicza do kraju. D la L ondyńczyka — Juliusza M ieroszew skiego — p o d o b nie ja k dla publicystów „G ło su ”, ta zbieżność nie jest p rzy pad ko w a, wyzwala też u niego właściwie p o d o b n e refleksje, choć w yrażone w form ie dalek o mniej skrajnej. Decyzje dw óch polskich pow ojennych em igrantów , obie n a swój spo só b dram atyczne, są dla L ondyńczyka im pulsem do żarliw ego o skarżenia nierealistycznej, dążącej do utopijnych celów, za to niesłychanie b ezk om prom isow ej polityki zagranicznej nowej polskiej em igracji, polityki zm ierzają cej — na p rz ek ó r realiom i zdrow em u rozsądkow i — do restytucji P olski przedw rześniow ej, ignorującej ostatn ie polskie przem iany i skazującej na ostracyzm w szystkich m yślących inaczej.
C hoć różne w skali i treści — pisze Londyńczyk — oba te gesty wyw odzą się ze w spólnego podłoża. K toś powinien usłyszeć ten protest. O deszło od nas dw óch wybitnych pisarzy. N ie załatam y wyrwy czcząc jednego „minutą m ilczenia”, a przemianowując drugiego na „kom unistyczną w tyczkę”. C at-M ackiew icz podał do wiadom ości publicznej pow ody, które skłaniają go do pow rotu do Kraju. N ie zamierzam bronić tej decyzji, niemniej załamanie się pisarza emigracyjnego obciąża nas wszystkich. Jeżeli sprawa M ackiewicza ma być początkiem serii — na emigracji musi się coś sta ć ...
Szokujące dla em igracyjnej opinii publicznej gesty o b u pisarzy są także, zdaniem L ondyńczyka, w yrazem sprzeciw u w obec nieprzejednanego stano w is k a em igracji względem tych sp o śró d niej, któ rzy — ja k M elchior W ańkow icz
88
JO A N N A PYSZNYz najw yższym niedow ierzaniem . W nocie Zagadkow a śmierć poety, zam iesz czonej na pierwszej stronicy „G łosu” z 16 czerwca, czytam y:
T ego sam ego dnia, gdy do U SA dotarła wiadom ość o pow rocie do Polski Ca- ta-M ackiewicza, sławny poeta polski Jan Lechoń popełnił sam obójstw o, wyskakując z hotelu „H udson”, czy też — jak m ów ią wtajemniczeni — został zam ordow any przez sw oich „przyjaciół”.
Jan Lechoń nosił się z zamiarem pow rotu do Polski.
Tajemnicza śmierć Lechonia w ym aga wyjaśnienia. [ .. . ] Prasa polonijna m ilczy o śmierci Lechonia. K to wie, czy Lechoń nie został zam ordow any przez tę samą rękę, która zgładziła Dom brow skiego i Grodzkiego.
Lechoń nie żyje. Lecz żyje jego poezja w Polsce L ud ow ejl .
W n astępnym num erze anon im ow y publicysta „G ło su ” po tw ierd za i ro z wija teorię o zam o rd o w an iu L echonia, n ad a l w iążąc ją z reakcją nieprzejed nanej części polonii am erykańskiej n a decyzję C ata-M ackiew icza:
C o było pow odem śmierci, nie jest dla nikogo tajemnicą. [ . . .] N a kilka dni przed śmiercią Jan Lechoń miał burzliwe rozm owy z czołow ym i przywódcami emigracji w Klubie „Pod Setką” w N ew Yorku. Rozm awiał z nimi na temat pow rotu do Kraju, bow iem nostalgia nie pozwalała mu dłużej cierpieć. Żył w nędzy, żył bardzo skromnie, chociaż w Kraju tantiem y zbierały się za jego utwory. Ci właśnie przywódcy spod znaku Andersa nie pozwalali mu nawet marzyć o pow rocie do Polski. Tłum aczyli mu, że m u s i pozostać, i szantażowali go, jak tylko m ogli, byle tylko nie dopuścić do jego wyjazdu do Polski. [ .. .] W alczył Lechoń z tęsknotą za Krajem, walczył z tymi, którzy go do grobu zapędzili i wyprawili m u ... pogrzeb. Był bezsilny. N ie m ógł opanow ać sw oich nerwów i cierpień oraz szykan. O statnie jego spotkanie „Pod Setką” było dlań gw oździem do trumny, bo właśnie dnia następnego napisał list do dr. Jachim owicza i zakończył życie.
Śmierć Lechonia jest zagadką. N astąpiła ona w chwili, gdy jego przyjaciel Stanisław C at-M ackiew icz zdecydow ał się pow rócić do Polski.
K to wie, czy Lechoń nie padł z ręki tych samych morderców, którzy zgładzili T om asza X. D om brow skiego i Franciszka G rodzkiego.
W iemy, że przecież rok temu na polecenie generała Andersa rozpoczęto w Anglii i na terenie U SA organizow ać bojówki zabijaków, których głównym zadaniem było nie dopuścić do pow rotu nowej emigracji do Polski i robić wszystko, aby pogłębić przepaść między USA i P o lsk ą 2.
A rtykułow i tem u tow arzyszy wiersz L echonia pt. H ym n Polaków z Z a g ra
nicy, m ający w intencji redakcji pośw iadczyć więź poety z krajem i ro d ak am i,
a k tó reg o o sta tn ia strofa brzm i:
Z narodem polskim na zawsze związany, O każdej chwili to sam o z nim czuję, D o wspólnej wielkiej przyszłości wezwany W szystkim P olakom braterstwo ślubuję.
K olejny nu m er „G ło su ” przynosi — niezbity już, zdaniem a u to ra arty k u łu
C zy Lechonia zam ordow ano? — arg u m en t obalający tezę o sam obójczym
ch a rak terze śm ierci poety, w k tó rą „nie w ierzą ju ż naw et dzieci” 3. L echoń m iał m ianow icie katolicki pogrzeb, z udziałem d uchow ieństw a i pełnym cerem o nia łem zakończo nym pochów kiem n a cm en tarzu k atolickim , co byłoby ab solutn ie niem ożliw e w p rz y p ad k u sam obójcy. W idocznie
władze kościelne uznały — po gruntow nym zbadaniu — że Lechoń nie skoczył dobrow olnie w betonow ą przepaść, ale został do niej zepchnięty!
1 Z agadkow a śmierć poety. „G łos Ludow y — The People’s Voice. Polish W eekly” (Detroit) 1956, nr 24.
2 Z agadkow a śmierć Lechonia. Jw., nr 25. 3 C zy Lechonia zam ordowano? Jw., nr 26.
Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 89
Z kolei nasuwa się pytanie, k t o pchnął z drapacza chmur i w ten sposób z a m o r d o w a ł Lechonia oraz d l a c z e g o ? N aszym zdaniem, zam ordow ał go ktoś z tych fanatyków, którzy usiłują przeszkodzić pow rotow i Polaków do Polski czy to na stałe, czy nawet na okres przejściowy, i którym Lechoń zwierzył się czy wygadał niebacznie, że pójdzie za przykładem M ackiewicza. I zmienimy zdanie dopiero wów czas, gdy policja przekona nas dow odnie — jak nie przekonała w sprawie mordu popełnionego na redaktorze T. Dom brow skim i F. G rodzkim — że Lechonia zabili „bandyci w celach li tylko rabunkow ych” 4.
W kontekście tych dram aty czn y ch py tań, w ątpliw ości i o sk arżeń zupełną zm ianę akcentów przynosi o statn i tekst o L echoniu w „G łosie L udow ym ” z 1956 r. (nr 27), a rty k u ł K a ro lin y Beylin Tragiczna śmierć poety. P o k ró tk ich inform acjach o życiu i tw órczości a u to ra M ochnackiego Beylin stw ierdza nieoczekiw anie:
Lechoń nie chciał wracać do kraju. C o gorsza, potępiał tych, którzy wracali. Zabłąkany w sieci emigracyjnych błędnych ścieżek, wierzył, że wybrał właściwą drogę.
Czy było mu z tym dobrze? N iechże m ów ią za niego słow a wierszy pisanych na emigracji [ ...] .
Śmierć L echonia, ju ż nie „z ag ad k o w a”, a tylko „tragiczna”, jest d la au to rk i a rty k u łu w yrazem osobistego d ra m a tu zagubionego, og arniętego n ostalgią i ro z d arteg o w ew nętrznie człow ieka, co p otw ierdzają przy toczon e w tekście przejm ujące fragm enty N okturnu i Grobu Agamemnona. „N a b ru k u n o w o jo r skim um arł nieszczęśliwy p o e ta ” — k o n k lu d u je Beylin.
E ksp o n o w an y w „G łosie L udo w ym ” m otyw niejasnych okoliczności śm ier ci L echonia, podchw ycony przez prasę krajow ą, w innych pism ach em igracyj nych nie zo stał w zasadzie podjęty, n a to m ia st jedyny w paryskiej „K u ltu rze” .irtykuł opublik o w an y w zw iązku ze śm iercią poety rozw ija w ątek zbieżności w czasie dw óch w ydarzeń: sam o b ó jstw a L echonia i p o w ro tu C ata-M ac- kiewicza do kraju. D la L ond yńczy ka — Juliusza M ieroszew skiego — p o d o b nie ja k dla publicystów „G ło su ”, ta zbieżność nie jest p rz y pad kow a, wyzwala też u niego właściwie p o d o b n e refleksje, choć w yrażone w form ie d alek o mniej skrajnej. D ecyzje dw óch polskich pow ojennych em igrantów , obie n a swój spo sób dram atyczne, są dla L on dyńczyka im pulsem d o żarliw ego oskarżenia nierealistycznej, dążącej do u topijnych celów, za to niesłychanie bezko m prom isow ej polityki zagranicznej nowej polskiej em igracji, polityki zm ierzają cej — na p rzek ó r realiom i zd row em u rozsądkow i — do restytucji Polski przedw rześniow ej, ignorującej o statn ie polskie przem iany i skazującej na ostracyzm w szystkich m yślących inaczej.
C hoć różne w skali i treści — pisze Londyńczyk — oba te gesty w yw odzą się ze w spólnego podłoża. K toś pow inien usłyszeć ten protest. O deszło od nas dw óch wybitnych pisarzy. N ie załatam y wyrwy czcząc jednego „minutą m ilczenia”, a przemianowując drugiego na „kom unistyczną w tyczkę”. C a t-M ackiewicz podał do w iadom ości publicznej pow ody, które skłaniają go do pow rotu do Kraju. N ie zamierzam bronić tej decyzji, niemniej załamanie się pisarza emigracyjnego obciąża nas wszystkich. Jeżeli sprawa M ackiewicza ma być początkiem serii — na emigracji musi się coś sta ć ...
Szokujące dla em igracyjnej opinii publicznej gesty o b u pisarzy są także, zdaniem L ondyńczyka, w yrazem sprzeciw u w obec nieprzejednanego stan ow is k a em igracji względem tych sp o śró d niej, któ rzy — ja k M elchio r W ańkow icz
90 JOA N NA PYSZNY
czy Zofia K ossak-S zczucka — n a w spółpracę z lib eralizu jącą swą politykę socjalistyczną ojczyzną je d n a k się decydują.
Liberalizacja — czy, jak kto woli, „odwilż” — jest wielkim wyzwaniem pod naszym adresem. Przewiduję, że w najbliższym czasie pisarze i intelektualiści emigracyjni będą zapraszani do Kraju [ ...] . U topijny reakcjonizm nie stanow i odpow iedzi na „odwilż”. Jeżeli obecny „system” utrzyma się na emigracji, tak Lechoń, jak i M ackiew icz znajdą n a śla d o w có w 5.
Publikacje w „G łosie L ud ow ym ” akcentują, dość ap od y k ty czn ie i agresyw nie, polityczne asp ek ty śm ierci L echonia, a rty k u ł w „K u ltu rz e” w zasadzie tak że sytuuje tę śm ierć w kontekście politycznym , choć jest o n a tam raczej p u n k tem wyjścia d o zdrow orozsądkow ej analizy sytuacji n a em igracji i p re te k s tem do rozw ażań ogólniejszych. Publicyści o b u czasopism drasty czn y k ro k L echonia tra k tu ją przy tym w yraźnie in stru m entalnie. N a tle ich artyk ułów odm iennością ud erzają teksty pojaw iające się po śm ierci p oety w lo ndyńskich „W iadom ościach”. T eksty te, konsekw entnie a b stra h u ją ce od jakich ko lw iek politycznych odniesień, m ają ch a ra k te r b ard zo osobistych, lirycznych, n asy co nych em ocjonalnie w spom nień i gorzkich, nieraz sam o kryty czn ych refleksji, co w iąże się, oczywiście, z faktem , iż g ro n o najbliższych w sp ółpracow nikó w „W iadom ości” tw orzą przyjaciele L echonia z okresu jeszcze m iędzyw ojennego, z la t S k am an d ra i „W iadom ości L iterack ich ” : M ieczysław G rydzew ski, K azi m ierz W ierzyński, M aria n H em ar, Józef W ittlin, S tanisław B aliński, Juliusz Sakow ski. P o w ojnie rozdzieleni oceanem , cały czas u trzy m u ją serdeczny k o n ta k t z Lechoniem , d ru k u ją w swoim ty g o d n ik u jego teksty. N ic też dziw nego, że pam ięć poety czczą n a łam ach „W iad om o ści” przede wszystkim poeci — od czerw ca do g ru d n ia 1956 ukazuje się w ty g o d n ik u G rydzew skiego 6 wierszy pośw ięconych Lechoniow i. Ich a u to ra m i są k o lejn o: Ja n W in- czakiewicz, Czesław D o bek, Ja n M orelow ski, A nn a M . L ipska, Czesław Iw an iu k i M aria M odzelew ska. C h araktery sty czne, że niem al we w szystkich tych wierszach pojaw ia się m otyw p o ety -em igran ta-m ęczen nika; w yłania się z nich p o stać w spaniałego i zbyt m ocno czującego P o la k a, ro z d arteg o między m iłością do O jczyzny a w iernością spraw ie sk azu jącą go n a w ygnanie, b ardzo polskiego poety, k tó reg o po latach m ęki zab iła wreszcie tę sk n o ta za krajem :
Eteryczny, seraficzny, Idzie Lechoń śród aniołów , Sam anielski, anhelliczny, Tylko serce ma jak ołów.
[
]
N a nic wstążki i sztambuchy, Kij pielgrzymi i czamara, Jest aniołem, czystym duchem, Jego śmierć to śmierć Ikara. W przepaść strącił marne ciało, W zleciał ,jak sen jakiś złoty”. Tylko serce w nim zostało. Ziemskie. Polskie. D o tęsk n o ty 6. M usiałeś w życiu swym przepłynąć Przez każdy już dantejski krąg.
5 L o n d y ń c z y k [J. M ie r o s z e w s k i ] , K ronika angielska. „Kultura” (Paryż) 1956, nr 7/8, s. 1 3 4 - 1 3 5 .
Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 91
Bo aby taką śmiercią zginąć, Ileż wprzód trzeba było m ą k !7 O m iłości Ojczyzny, ty z trucizn najsłodsza, C o tęsknotą, jest czerwiem, polskie serce toczy. N a zsyłce Ellenai, cicha siostra m łodsza, Śni, w łagrze, że ją A nioł skrzydłami otoczy.
[
]
Ach, ciszej nad tym grobem, niech już nikt nie płacze, Że wygnanie dla niego kończy się pogrzebem. Odejdźmy stąd — niech uśnie to serce tułacze, Co w olnością żyć chciało jak pow szednim chleb em !8 W czasach, gdy w szystko umiera, nie śmierć jest straszna, lecz siła, K tóra nas zm usza do śmierci i śmierć tę dla nas wybiera.
Żył z raną otwartą wygnania, bo serce uparcie krwawiło. D ziś w naszych sercach ta rana tysiąc ran now ych otw iera9.
W ydaje się, że tem p eratu ra em ocjonalna przytoczonych strof, pobrzm iew ająca w nich n u ta w spółczującego zrozum ienia dla „jednego z nas”, tego najw rażliw szego, k tó rem u n ik t nie um iał pom óc w chwili rozpaczy, m ów ią wiele także o au to rach tych wierszy, dzielących z Lechoniem rozterki i cierpienia em igranta. T a tonacja w spółtw orzy także specyficzną atm osferę „żalów n ad Lechoniem ” n a łam ach „W iadom ości”, w tym — jedynej dłuższej wypowiedzi z r. 1956, Listu
o Lechoniu M a ria n a H em ara. H em ar opublikow ał swój „list” dopiero w kilka
tygodni po śm ierci przyjaciela, ju ż po pierwszych reakcjach w k raju i w oczekiw a niu na następne, o czym świadczy kilka gniewnych zdań z tego tekstu:
N ie dbam w tej chwili, co zrobi „propaganda” odw ilgłych politruków reżymowych, ze Słonimskim na m iedzianym czele, z tragicznej śmierci biednego Leszka. I nie po to, by ją uprzedzać, piszę ten lis t10.
W „liście” swym, żarliwym i pełnym rozpaczy, H em ar p róbuje dociec prawdziwych przyczyn sam obójstw a przyjaciela, którego niedaw no spotkał w N ow ym Jo rk u p o 18 latach niewidzenia i znalazł w doskonałym stanie fizycznym, psychicznym i finansowym , choć tuż przed śm iercią kondycja psychiczna L echonia uległa skrajnem u pogorszeniu. H em ar odrzuca przypusz czenie, że do sam obójczej śmierci pchnęły „biednego Leszka” jakieś przyczyny obiektywne, a naw et nostalgia — Lechoń w praw dzie tęsknił za krajem , ale dobrze czuł się także w Ameryce, której był gorącym entuzjastą. Również napisany przez poetę w 1955 r. esej o M ickiewiczu uniew ażnia aktu aln e „domysły, czy Lechoń się załamał, czy nie m yślał o skorzystaniu z reżymowej am nestii”.
Jedynym i p o w o d am i sam obójstw a L echonia były — zdaniem H e m a ra — w yniszczająca siły fizyczne i psychiczne ch o ro b a (cukrzyca) o ra z „pewne pow ikłania życiow e, n a tu ry b ard zo brutalnej, b ard zo intym nej, osobistej”.
Tekst H e m a ra, będący — p o za w szystkim — także p ró b ą ra ch u n k u sum ienia, kończy d ra m a ty czn e w yznanie:
Lechoń się zabił. D o tej chwili, w dzień i w nocy, na jaw ie i przez sen, kiedy jestem sam, kiedy rozm awiam z ludźmi, bez przerwy stukają mi w głow ie te trzy sło w a 11.
7 J. M o r e l o w s k i , N a śmierć Lechonia. Jw., nr 29. 8 A. M. L ip s k a , Grób Lechonia. Jw., nr 30. 9 Cz. I w a n i u k , Ż a l nad Lechoniem. Jw., nr 48. 10 M. H e m a r , L ist o Lechoniu. Jw., nr 30. 11 Ibidem.
92 JO A N N A PYSZNY
W następnym num erze „W iadom ości” ten o sob isty to n pu blikacji o L ech o niu w zbogacają wypow iedzi jego przyjaciół n a d a n e wcześniej przez R adio „W oln a E u ro p a ”, a zatytułow an e Pamięci L ech o n ia 12. W sp o m in ają poetę Baliński, W ierzyński, W ittlin, G rydzew ski i S akow ski — tow arzysze jego m łodości i wielbiciele talen tu, o pow iad ając o bogactw ie osobow ości „naszego L eszka”, zaw iłościach psychiki, em ocjonalnym zw iązku z P o lską, a przede wszystkim z W arszaw ą, o geniuszu poetyckim L echo nia objaw ion ym zw łaszcza w pierw szym okresie jego tw órczości, ale dającym o sobie znać także n a em igracji. T o n tych w spom nień oraz ich em o cjo n a ln ą au rę najpełniej o d d aje tytu ł wypow iedzi S akow skiego — N a sz L eszek — najtrafniej zresztą o k re ś lający c h a ra k te r w szystkich cytow anych tekstó w o p u b lik o w an y ch w lo n d y ń skich „W iadom ościach” po śm ierci Lechonia.
N ależy tu o d n o to w ać także innego ro d zaju głosy zw iązane, choć ju ż tro ch ę pośred nio , ze spraw ą L echonia, pojaw iające się n a łam ach „W iad om o ści” w k ilku kolejnych num erach. Są to m ianow icie, p u b lik o w an e głów nie w ru b ryce Szperacza (M arii D anilew icz-Zielińskiej) Szkiełko i oko, ale także w dziale
Silva rerum sam ego re d a k to ra naczelnego, M ieczysław a G rydzew skiego, zgryź
liwe i zaciekle pedantyczne sp raw o zd an ia z reakcji prasy krajow ej n a śm ierć Lechonia. O stro skrytykow any zostaje np. a rty k u ł R yszard a M atuszew skiego z „N ow ej K u ltu ry ” (1956, nr 26) ja k o niewczesny i niesm aczny w w y ko naniu reżim ow ego h isto ry k a lite ratu ry „hołd p o śm iertn y ” 13 o ra z obszerny tekst Iw aszkiew icza z „Tw órczości” (1956, nr 9), („m elo dram atyczn a aria n a n utę
Ja kocham cię i nienawidzę”, „o b rach u n ek z cieniem ”) 14, z sy m p atią n ato m iast
od n o to w u je się arty k u ł H a n n y M o rtkow icz-O lczakow ej w „Życiu L iterackim ” (1956, nr 26), ja k o obiektyw ny i rz e te ln y 15, o raz w ypow iedź R o m an a Szydłow skiego w piśm ie „Św iat” (1956, n r 28) u po m inającego się o au to rsk ie p ra w a L echonia w Polsce L u d o w e j16. S p oro m iejsca w tych sp raw o zd an iach zajm u ją przy tym a ta k i obojga felietonistów „W iad om o ści” n a sto sow ane w k ra ju p ra k ty k i usuw ania z życia k u ltu raln eg o i publicznej pam ięci em igracyjnych tw órców , dla k tó ry ch jed y n ą szansę nobilitacji i spraw iedliw ego osąd u zasług i win stanow i śmierć.
W prasie krajow ej śm ierć L echonia o d n o to w a n o we w szystkich w ażniej szych czasopism ach różnej orientacji ideowej — od „T ryb un y L u d u ” poprzez „N ow ą K u ltu rę ” do „Słow a Pow szechnego” i „ C a rita s”. C zęsto były to tylko inform acje w form ie krótkiej, identycznie brzm iącej w każdy m niem al p rz y p a d ku n o ta tk i w idniejącej zwykle n a pierwszej stronicy, najczęściej w bliskim sąsiedztw ie rów nie lakonicznie sform ułow anych inform acji o pow rocie C ata- -M ackiew icza do kraju. „Życie W arszaw y” (1956, n r 142) zam ieściło także trzy zdjęcia z now ojorskiego po grzebu Lechonia, a „B iuletyn R ozgłośni » K ra j« ”
12 Pamięci Lechonia. (W spomnienia osobiste nadane p rzez Radio „Wolna E uropa”). „W iado m ości” 1956, nr 31.
13 S z p e r a c z [M . D a n i l e w i c z - Z i e l i ń s k a ] , W kraju o Lechoniu. Jw., nr 32 (rubr. Szkiełko
i oko).
14 S z p e r a c z [M . D a n i l e w i c z - Z i e l i ń s k a ] , Obrachunek z cieniem. Jw., nr 46 (rubr.
Szkiełko i oko).
15 S z p e r a c z , W kraju o Lechoniu.
ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 93
(1956, n r 24) — spraw ozdanie z m szy żałobnej, ja k a od by ła się 12 czerw ca w kościele S ióstr W izytek n a K rak o w sk im P rzedm ieściu, w raz z inform acją:
W N ow ym Jorku na trumnie Lechonia złożono wieniec z napisem: Pamięci znakom itego Poety — M aria D ąbrow ska, M ieczysław Jastrun, Jan Parandowski, Antoni S łon im sk i17. Drugi wieniec złożon o w imieniu Ireny Eichlerówny.
N iek tó re czasopism a p rzedruk ow ały — z nieznacznym i, ale w ażnym i sk ró tam i o raz bez jakiegokolw iek k o m en tarza — a rty k u ł z „G łosu L ud ow ego ” (oczywiście, bez p o d a n ia źródła) o „zagadkow ej śmierci L echo nia” 18.
N iekiedy jed n ak , w ja k iś czas po takiej krótkiej wzm iance, w kolejnych n u m era ch czasopism a pojaw iają się dłuższe w ypow iedzi zw iązane ze śm iercią poety — arty k u ły w spom nieniow e, ro zb u d o w an e nekrologi, analizy tw órczości L echonia, a tak że silnie zideologizow ane k o m en tarze o jaw nie p ro p a g a n dow ym charakterze. T akim dłuższym tek sto m tow arzyszy zwykle kilk a wierszy L echonia (tych najbardziej znanych, z okresu dw udziestolecia), czasem także fotografia poety.
O w e dłuższe krajow e w ypow iedzi prasow e m o żn a z grubsza podzielić na trzy grupy. P ierw szą z nich tw orzą teksty ro z p atru jące p rzy pad ek L echonia w k ateg o riach zb ro d n i i kary. B iografia poety, zw łaszcza w jej pow ojennej sekwencji, jaw i się a u to ro m tych tekstów ja k o pasm o życiow ych błędów i nietrafnych decyzji, z po stanow ieniem o p o zo stan iu n a em igracji n a czele. T ragiczna śm ierć a u to ra Piłsudskiego jest dla części publicystów n ieu ch ro n n ą konsekw encją tych zdarzeń i właściwie — przy całym w spółczuciu dla człow ieka płacącego za swe słabości najw yższą cenę — zasłużoną k a rą za niedojrzałość psychiczną i ideologiczną d o b ro w olneg o w ygnańca.
M odelow ym p rzykładem tak sk o n stru o w an y ch tekstów prasow ych są dw a arty k u ły Z bigniew a M itznera. Pierw szy z nich, zaty tu ło w an y Dwa wyjścia, u k az ał się rów nolegle w dw óch czasopism ach: „B iuletynie R ozgłośni » K ra j« ” (1956, nr 24, po dp isan y p seudonim em : J a n Szeląg) o raz w ty g o d n ik u „Św iat” (1956, n r 25, p o d praw dziw ym nazw iskiem au tora). W arty k u le tym M itzn er wyciąga najdalsze konsekw encje z zestaw ienia dw óch rów noczesnych w y da rzeń: sam ob ójstw a L echo nia i p o w ro tu do k ra ju C ata-M ack iew icza — są to bow iem , w jego opinii, ow e tytułow e, jak że różne „dw a wyjścia”, stające przed polskim i pow ojennym i em igrantam i. M itzner pisze:
Ileż myśli nasuwają takie dwie wiadom ości, ileż pom ieszanych uczuć. W tej samej m oże godzinie, nie tylko w tym samym roku i w tym wieku, dw óch wybitnych P olak ów z emigracji podejmuje jakże różne, jakże odm ienne decyzje. Z tych samych elem entów polskiej i światowej rzeczywistości układają jakże inne dla siebie kształty. Jeden z tych ludzi, polityk i publicysta, 17 M. D ą b r o w s k a tak pisze o tym w Dziennikach (opracował T. D r e w n o w s k i . T. 4. W arszawa 1988, s. 273) pod datą 18 V 1956: „Wielkie wrażenie wywarła na nas wszystkich sam obójcza śmierć Lechonia. Przed jego pogrzebem czworo pisarzy (z innymi jakoby nie zdążono się porozumieć): Parandowski, Słonim ski, Jastrun i ja — wysłaliśm y do am basady w N ow ym Jorku prośbę o wieniec dla L echonia z napisem: „W ielkiemu poecie — przyjaciele z W arszawy”. Zdaje się, że zm ieniono to potem na: „Znakom item u poecie” i dano podpisy. M yślałam , że am basada tego nie załatwi, ale załatwili. Radio podaw ało, że był taki wieniec z takim napisem na pogrzebie Lechonia. Teraz pow tarza się pogłoska, jakoby L echoniow i d op om ożon o do śmierci, poniew aż chciał wrócić do kraju. Trudno w to uwierzyć wiedząc, do jakiego stopnia i jak już daw no Lechoń był całkow icie ekspatriow any nie tylko w sensie fizycznego przebywania za granicą chyba od roku 1927, ale i d u ch ow o”.
18 C zy Lechonia zam ordow ano? „Trybuna Ludu” 1956, nr 175. — Niesławne kulisy tragicznej
94 JO A N NA PYSZNY
w niełatwy dla siebie zapewne sposób, poprzez trud obserwacji i rozum ow ania odnajduje rzeczywistość, a w niej ojczyznę, drugi — ojczyznę chce znaleźć w śmierci, choć ojczyzna nie znaczy przecież co innego jak: życie.
K om edia emigracyjna, płaska farsa emigracyjnych targów, sporów , Bergów, rad roz maitych, kom itetów przeróżnych i „rządów” wszelkiej maści zm ienia się nagle w jednym losie ludzkim w tragedię, która staje się sprawą bolesną dla całego narodu [ .. .] . Jan Lechoń sam w yskoczył z ow ego nie znanego nam now ojorskiego okna. Trzeba jednak to pow iedzieć: ktoś go jednak do tego okna podprowadził, ktoś go z tego okna wypchnął. N ie m ówię o jakiejś konkretnej ręce now ojorskiego zbrodniarza, aczkolw iek, jak w iadom o, i takich tam nie brak. M yślę o tej niecnej, a jednak sile politycznej i moralnej, która złam ała życie i tw órczość Lechonia i która wskazała mu ow o przeklęte okn o jako jedyną drogę wyjścia. M yślę o tym, że emigracja przypom ina owe daw ne Sartrowskie „huis cios”, zam knięte drzwi, pokój bez drzwi, pokój bez wyjścia, taki jak w słynnej jednoaktów ce Sartre’a.
Ten pokój jest piekłem. Ogniem, który żre sam oskazańców , jest nostalgia, tęsknota. P ozostaje wegetacja w zamkniętej, choć obszernej, ale jakże małej, bo bez Polski, przestrzeni świata — pozostaje oderwanie od narodu, od polszczyzny, od ludzi i krajobrazu, aż dochodzi się do m ówienia przed mikrofonem „Free Europe” i człow iek staje się nagle już nie Polakiem , ale m ówiącym po polsku obcym najemnikiem, pracownikiem obcych interesów, których nawet nie zna.
Pisał kiedyś Lechoń piękny, pamiętny wiersz o Beatrycze w marzeniu D antego. Jakże wielu, niestety, na emigracji, m oże dziś pow tarzać jego słow a o tym, co najbardziej ukochali: „Jest tylko Beatrycze, i właśnie jej nie ma”. Jest tylko P olska i właśnie jej nie ma.
A my stąd, z Polski żywej i prawdziwej, nie co innego wołam y, jak tylko to, że to kłam stw o! W ołam y, że Polska jest, że żyje, że rośnie, że potrzebuje robotników , chłopów i poetów . Jakże trudno rozerwać sieć kłamstwa, strachu, zastraszania, złej woli, sieć, którą zasnuto oczy, uszy i rozum emigracji. Z sieci tej wyrwać się nie potrafił Jan Lechoń.
Tezy te zo stają p o d trzy m an e w drug im arty k u le M itznera, rów nież syg now anym : Ja n Szeląg, o p u blikow any m w satyrycznym piśm ie „Szpilki” (1956, n r 25), ja k o że L echoń — ośw iadcza pu blicysta — był także św ietnym satyrykiem . Stw ierdzając, że Lechoń, k tó ry do brze czuł się tylko w W arszaw ie i P aryżu, ostatn ie 15 lat swego życia spędził w mieście ta k strasznym dla polskiego poety, ja k N ow y Jo rk , M itzn er dow odzi:
Ale Lechoń mieszkał w N ow ym Jorku dlatego, że był emigrantem. Uw ażał, że do tej dzisiejszej Polski nie m oże wrócić, że łączy go jakaś fantastyczna solidarność z Andersem, Sławojem i M ikołajczykiem. Nie, nie, nie odgadniem y tego nigdy, jakim i drogam i szły myśli św ietnego poety, gdy skazywał sam siebie na wrogi N ow y Jork i pisał wiersze, w których marzył o grobie na Powązkach.
W drugiej połow ie sw ego życia Jan Lechoń nie pisał satyr. Zam knął swoje życie tragicznym sam obójstwem . [ . . . ] W tej jego śmierci jest jakaś najbardziej wstrząsająca, najbardziej tragiczna satyra na tę całą emigrację, na której jedni robią świetne interesy, od której inni giną.
D o tej gru py tekstów należy także a rty k u ł Z a m iast wspomnienia o p u b likow any w „N ow ym T o rze” (1956, n r 22). A nonim ow y a u to r pisze tu:
O bok uczucia smutku i żalu, jak to ma miejsce zawsze wtedy, kiedy niepotrzebną nikomu śmiercią odchodzi z życia człowiek, trudno oprzeć się tutaj innej refleksji, nasuwającej się przy tym wydarzeniu [ ...] . Jan Lechoń był wybitnym, jednym z najwybitniejszych polskich poetów. Jego poezja posiadała na wskroś polski charakter i tradycje. [ . . .] O bok tego jednak Jan Lechoń był naszym zdecydow anym przeciwnikiem politycznym . Przez cały czas pobytu na emigracji nieustannie zwalczał naszą rzeczywistość polityczną. Zw iązany z wstecznym i siłami emigracji, bezsilnie szam otać się będzie w poplątanej sieci jej politycznych kom binacji, coraz bardziej uświadamiając sobie jednocześnie ich bezsensow ność i darem ność. O statnie wydarze nia w kraju i na świecie przypieczętowały ostatecznie klęskę Lechonia-polityka. Św iadom ość tej klęski i własnej niem ocy zaprowadziła go w desperackim porywie na parapet now ojor skiego okna. W ypełnione rozpaczą i rozdarte tragedią życie poety-tułacza roztrzaskało się na ulicznym bruku obcego miasta.
Ś M IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 95
N a schem acie „zbrodni i k a ry ” o p a rty jest także opub lik o w an y w „T ry b u nie L u d u ” (1956, nr 179) a rty k u ł Jaszcza (Jana A lfreda Szczepańskiego), z a ty tu ło w a n y Po śmierci Lechonia. P o obszernym n akreśleniu dziejów sławy i o g ro m n eg o w pływ u poezji L echonia n a m łode i nie tylko m łode p o ko len ia m iędzyw ojenne Jaszcz grom adzi d ow ody intelektualnej i politycznej niedo j rzałości poety w tym okresie:
Lechoń nigdy nie był myślicielem, politykiem . Tym łatwiej tę naturę herostratyczną i karm azynową urzekła legenda Piłsudskiego, tw orzona zręcznie przez panicza z Zułow a i jego paladynów. Lechoń stał się piłsudczykiem — to fakt.
L egenda P iłsudskiego, pisze Jaszcz, urzekła niejednego, lecz zwykle jej u ro k po ja k im ś czasie mijał, gdyż „m ask a »tw arzy nietzscheańskiej« nie za słan ia ła szpetoty piłsudczyzny, ohydnych rysów sanacji. Lechoń w ytrw ał u b o k u gnijącego reżim u”, także ja k o re d a k to r rządow ego, piłsudczykow skiego ty g o d n ik a satyrycznego „C yrulik W arszaw ski”. W sp om inając n astęp nie o tw ó r czym kryzysie L echonia w latach trzydziestych i przejściow ym rozkw icie jego ta le n tu w czasie wojny, Jaszcz pisze:
Ale cóż, w emigracyjnym piekle świeże źródło szybko wyschło. R ozpoczęło się ostatnie, tragiczne dziesięciolecie życia poety. O pow rocie do Polski Ludowej nie było mowy: zanurzony w emigracyjnym kotle czarownic zapiekł się w politycznej wrogości. D zielił z małą emigracją jej wydęte urojenia, a jego polskość, która w poezji była patriotyzmem, w działalno ści, żal się Boże, politycznej staw ała się szowinizm em . P oeta szedł ku zgubie. [ . . . ] Z tą am erykańską polonią, która nadaje jeszcze ton, z polonią Rozmarka i księżych parafii, Lechoń w spólnego języka znaleźć nie mógł. O sam otnienie rosło. Zajrzał w oczy niedostatek. Trzeba się było jąć w yrobnictwa literackiego. [ . . . ] pojaw iały się nawet now e wiersze, lecz dalekie od dawnej św ietności, czasem zgoła dewocyjne. P oeta tracił coraz bardziej swoje miejsce na ziemi. O sam otnienie rosło. Czy ojczyzna, czy śmierć z tej sam otności wyzwoli? W ybór był w jego rękach.
Z pięciu poetów — przyjaciół — tw órców Skamandra [ . . . ] jeszcze tylko Wierzyński pozostaw ał na emigracji, niezbyt mądry poeta, który jak raz zachłysnął się Piłsudskim, tak w tym zachłyście pozostał, pisząc coraz marniejsze wiersze.
K ryzys L echonia — zdaniem Jaszcza — n a ra sta ł w o statn ich latach, m im o to p o e ta nie p osłuchał w ierszow anego w ezw ania do p o w ro tu , jak ie skierow ał ku niem u Słonim ski.
Sądzę — pisze Jaszcz — że nie ma pow odu przypuszczać, jak to uczynił „G łos Ludow y” z D etroit, że do sam obójczego skoku Lechonia [ .. .] popchnęli go ci sami ludzie, którzy przed niedawnym czasem zam ordowali w N ow ym Jorku dw óch lew icowych działaczy polonijnych. Sądzę, że fakty, które doprow adziły do śmierci poety, były procesem m yślowym , a nie ciągiem kryminalnym. I w tym, sądowym niejako sensie, śmierci Lechonia, sądzę, jest tylko on sam winien. Ale w ow ym głębszym znaczeniu, moralnym, winna jest, oczywiście, ta sieć, której poeta rozerwać nie umiał.
Z d a la od ojczyzny L echoń zam k n ął swe rach u n k i z życiem. I choć zw łoki jego p o z o sta n ą za oceanem , „jego wiersze, te wiersze m łodości, którym i n apisał n o w ą k a rtę lite ratu ry polskiej — nie opuściły ojczyzny nigdy”.
Jaszcz kończy swój a rty k u ł w ytknięciem błędów „naszej polityki k u ltu ra l nej” w obec L ech onia (np. pom ijaniem go w najnow szych op raco w an iach historii lite ratu ry polskiej) oraz apelem d o P IW -u o w ydanie wierszy zebranych zm arłego poety.
D o owej g ru p y tekstów mniej lub bardziej krytycznych względem L echonia, a przynajm niej respektujących oficjalne stanow isko w ładz w obec niego, należą także — co zask ak u jące — w ypow iedzi dw óch pozo stających w k ra ju
ska-m an dry tó w , Słoniska-m skiego i Iwaszkiewicza, tych, k tó rzy z dw óch wyjść o p isa nych przez M itzn era w ybrali w sw oim czasie to trudniejsze, ale słuszniejsze, i są tem u najw idoczniej radzi. P o ety k a ich wypow iedzi odbieg a w szakże znacząco od realizow anej w arty k u ła ch przyw ołanych tu wcześniej.
Słonim ski ogłasza po śmierci L echonia dw a teksty. W pierw szym , zam iesz czonym w „B iuletynie R ozgłośni » K raj« ” (1956, n r 24) tu ż o b o k obszernego sp raw o zd an ia z konferencji prasow ej C ata-M ackiew icza, zaw arł swe w spo m nienia z lat w arszaw skiej przyjaźni i w spółpracy ze zm arłym p o etą o raz fragm ent w łasnego wiersza Do poety Emigracji, w k tó ry m w zyw a L ech o n ia do po w ro tu d o kraju. D rugi arty k u ł, op ublik o w an y w „P rzeglądzie K u ltu ra ln y m ” (1956, nr 27), będący tekstem przem ów ienia, ja k ie Słonim ski wygłosił na wieczorze w w arszaw skim Z L P pośw ięconym pam ięci L echonia, m ów i o zbież ności poezji i życia byłego sk am an d ry ty z tw órczością i losem rom antyczn ej Wielkiej Em igracji i kończy się sy m ptom aty czną k o n k lu zją:
Lechoń pozostał na emigracji, gdy ja i Tuwim wróciliśm y do kraju. W róciliśm y do Polski Ludowej. Trwał spór między nami przez ostatnie lata. Jaki m oże być spór dziś, po jego tragicznej śmierci.
Z nacznie mniej serdecznie brzm i arty k u ł drugiego „krajow ego sk a m a n d ry ty ”, Jaro sła w a Iw aszkiew icza, opub lik o w an y w „T w órczości” (1956, n r 9) i przed ru k o w an y zaraz p otem przez „B iuletyn R ozgłośni » K ra j« ” (1956, nry 41 —43). L uźne w spom nienia, anegdoty, uwagi n a tem at biografii i tw órczości zm arłego przyjaciela m łodości p rz ep lata Iw aszkiew icz nieco p ro te k c jo n a ln ą c h a rak tery sty k ą osobow ości, p oglądów i k o n stru k cji psychicznej w spółska- m andryty. Był więc Lechoń, w relacji Iw aszkiew icza, zdolnym p o e tą (choć obaj sk am andryci naw zajem swej poezji nie lubili i nie cenili), genialnym deklam ato rem , uczynnym kolegą, nieprzeciętnie inteligentnym byw alcem salonów , ale też niew iarygodnym snobem , człow iekiem g łęb ok o n ieo d p o w iedzialnym i niezrów now ażonym psychicznie, politycznie niedojrzałym i naiw nym .
Lechoń od roku 1918 (i wcześniej jeszcze) był pod silnym wpływem piłsudczyzny [ ...] [był redaktorem ] „Cyrulika Sew ilskiego” czy — jak mówili złośliwi — „Cyrulika Serwil- skiego” [...] , bardzo zresztą dobrze „dyrygow anego”, ale całkow icie oddanego sanacyjnemu reżimowi. Rozwój myśli politycznej Lechonia — acz nie bez przerażających otrzeźw ień — całkowicie układał się po linii polityki sanacyjnej. N ie przerwała tego sp osob u myślenia katastrofa wojenna; Lechoń do końca p ozostał nieprzejednany i bardzo m ało rozumiejący z tego, co się dzieje w kraju. A jego „płaszcz K onrada” staw ał się z czasem płaszczem Rydza- -Śm igłego. N iestety, bez guzików.
M iał wielu przyjaciół, także „»reżim owych«, ja k W ieniaw a czy Beck, którzy chcieli i poecie pom óc, i dla siebie ja k ą ś korzyść osiąg n ąć”.
Z tą bezlitosną ch a rak tery sty k ą zm arłego poety w sp ółb rzm ią w spo m n ien ia Ireny K rzyw ickiej, snute przy zupełnie innej okazji (bo w a rty k u le Ja k
poznałam Boya Żeleńskiego), opublikow any m je d n a k w „N ow ej K u ltu rze”
(1956, n r 33) tuż po śm ierci L echonia. K rzyw icka op ow iad a, ja k to ja d ą c w latach dw udziestych pociągiem z Z ak o p a n eg o d o W arszaw y sp o tk ała w przedziale Lechonia. U szczęśliw iona poznaniem legen darn ego a u to ra M o c h
nackiego wszczęła z nim rozm ow ę, k tó ra rychło zeszła n a tem at B oya, w jeg o to
bow iem w arszaw skim m ieszkaniu L echoń zam ierzał przen oco w ać:
ŚM IE R Ć JANA LEC H O N IA W PRASIE RO KU 1956 97
Zapytałam bez tchu: — Czy on jest bardzo stary? — N o, nie tak bardzo — odparł Lechoń [ ...] i zaraz nie pytany i nie proszony począł opow iadać o człowieku, do którego jechał w odw iedziny, historie bardzo pieprzne i niemiłe, które zresztą później okazały się zupełnym kłamstwem. Lechoń m iał szczególny dar: najzwyklejszy postępek ludzki czy sytuację umiał zawsze zinterpretować w jakiś odrażający sposób, plącząc prawdę i zmyślenie w jakiś bardzo zawiły, a zawsze brudny i oślizgły węzeł. Słuchałam i robiło mi się coraz bardziej smutno, że Boy takiego człow ieka zaprasza do siebie, bo tego rodzaju opow ieści rzucają zawsze cień na opow iadającego, a nie na jego ofiarę.
N iedługo po u k az an iu się o b u arty k u łó w „Życie L iterackie” (1956, n r 51) op u b lik o w ało płom ienny p ro test L udw ika H ieronim a M o rstin a zatytułow any
W obronie jasnej pamięci zmarłego poety z oburzeniem piętnujący n iespraw ied
liwość i brak ta k tu a u to ró w obyd w u tekstów i przynoszący apologetyczną c h a rak tery sty k ę „praw dziw ego L echonia”.
D o grupy krytycznych względem L echonia w ypow iedzi m o żna chyba zali czyć tak że dw a arty k u ły o zupełnie innym od wcześniej cytow anych c h a ra k terze, które, uchylając się od jaw nie ideologicznych w arto ścio w ań biografii i tw órczości zm arłego poety, z pionierskiej w latach pow ojennych analizy całe go, a więc także em igracyjego d o ro b k u L echonia w ysnuw ają je d n a k id eolo gicznie nacechow any w niosek o zm arn o w an iu przez a u to ra Srebrnego i czar
nego poetyckiego talen tu przez sam fakt dob ro w o ln eg o p o zo stan ia n a em igra
cji. W niosek taki w yciąga m ianow icie Jerzy K w iatkow ski w opublik ow an ym w „Życiu L iterackim ” dużym arty k u le o poezji Lechonia, w nikliwie analizując przedw ojenne i em igracyjne wiersze a u to ra L utni po Bekw arku i stw ierdzając, że te późniejsze, ilustrujące skostnienie, stagnację talentu , w ierność a n a c h ro nicznej poetyce p o k az u ją więdnięcie poetyckiego d a ru odciętego od rodzim ych korzeni. Lechoń, zdaniem K w iatkow skiego, to pisarz, k tó ry
nie m ógł dostrzec istoty zmian, które dokonały się w Polsce w roku 1944 [ .. .] , pozostał emigrantem nieprzejednanym, poetą, który nie m ogąc znaleźć w spólnego języka z krajem, utwierdza się także coraz silniej w należącej do przeszłości p o ety ce 19.
D o p o d o b n eg o w niosku d o chodzi W a n d a L eopold, której analiza m iędzy w ojennego i em igracyjnego d o ro b k u L echonia także zm ierza do w ykazania stopniow ej degeneracji poetyckiego talen tu a u to ra Piłsudskiego, objaw iającej się konw encjonalizacją i petryfikacją anachronicznej poetyki L echonia w la tach pow ojennych. E m igracyjną poezję Lechonia, zdaniem L eopold, najpełniej charak tery zu je dw uw iersz ze Srebrnego i czarnego:
N ic prócz śladów św ietności, co się już zatarły, N ie stanie się nic więcej. Już w szystko się stało.
W zyw ając je d n a k do w ydania w Polsce w yboru poezji L echonia uw zględ niającego wiersze em igracyjne, L eopold konk lu d u je:
M oże w pełniejszy sposób wtedy zarysuje się sylwetka pisarza i dokładniej, dramatycz niej, być może, zaznaczą się drogi bankructwa jego poezji20.
L ek tu ra obu arty k u łó w n asu w a pytanie, czy p o d o b n e analizy d o ro b k u Lechonia, zm ierzające d o deprecjacji pow ojennych utw orów poety, nie były ceną, ja k ą krytyk literacki m usiał zapłacić za sięgnięcie po em igracyjną, a więc
19 J. K w i a t k o w s k i , Czerwone i czarne. O poezji Jana Lechonia. „Życie Literackie” 1956, nry 39 — 40.
20 W. L e o p o l d , O Lechoniu. „Po prostu” 1956, nr 34.
98 JO A N N A PYSZNY
oficjalnie nie istniejącą tw órczość, w arunkiem , k tó reg o spełnienie zezw alało na m ów ienie o tej tw órczości. W podobnej przecież konw encji utrzy m an y był arty k u ł R yszarda M atuszew skiw go M y i Dwudziestolecie, o p u b lik o w an y w „N owej K u ltu rze” (1953, nr 40), zaw ierający apel o podjęcie b a d a ń n a d lite ra tu rą m iędzyw ojenną.
Trzeba pow iedzieć — pisał M atuszewski — że przy jakim kolw iek zetknięciu z tą literaturą następuje na o gół u ciekawych gruntowne rozczarowanie. Jak to, więc to są takie bzdury? — zapytują po przejrzeniu poezji futurystów, dram atów W itkacego czy Ferdydurke G om browicza. M yśleli, że ktoś ukrywa przed nimi bóg wie jakie skarby.
D rug ą, odm ien n ą w tonie, grupę tekstów o p u b lik o w an y ch w polskiej prasie po śm ierci L echonia stanow ią arty k u ły w idzące w zm arłym poecie nie u k aran eg o słusznie przez los słabego człow ieka i politycznego przeciw nika Polski Ludow ej, lecz ofiarę sp lotu nieszczęśliwych okoliczności, p o stać od początk u do koń ca tragiczną, choć nie bez winy. L echoń jaw i się tu przy tym ja k o ofiara w p odw ójnym sensie; ja k o wrażliwy p o eta i głęboki p a trio ta ginący n a w ygnaniu z tęsk n o ty za O jczyzną, choć m oże zby t po ch o p n ie o d rzucający m ożliw ość p o w ro tu , a także ja k o ofiara cynicznej, w yrachow anej, bezwzględnej polityki wrogiej krajow i em igracji. A rtykuły te, oczywiście, m ają rów nież swój aspekt p rop ag an d o w y , choć odm iennie ro z k ła d ają akcenty, do innych sen tym entów czytelników tej p rasy się odw ołują. T eksty owe w ysuw ają w o b ro n ie L echonia zwykle dw a w ażkie argu m en ty : tragicznie zm arłem u poecie należy przebaczyć z czysto ludzkich pow odów , ale także ze w zględu n a interes polskiej k ultury, której nie w olno zubażać o w artości, ja k ie niesie poezja L echonia, choć praw ie w yłącznie ta przedw ojenna.
T ak więc B ożena Z ag ó rsk a pisze:
Ta jego decyzja sam obójczego zakończenia życia wskazuje na jakąś bardzo głęboką i istotną wewnętrzną rozterkę, najprawdziwszy dramat człow ieka nie umiejącego dla siebie i sw ego olbrzym iego talentu znaleźć miejsca w świecie. Jeden z największych poetów polskich, jednostronnie widzący świat, nie tolerujący niczyich racji politycznych, zginął przygnieciony rosnącym poczuciem osam otnienia nieprzejednanego emigranta. Grobem stał mu się hałaś liwy tunel nowojorskiej u lic y ...21
H a n n a M o rtkow icz-O lczakow a ogłasza po śm ierci L echonia dw a arty k u ły w dw óch różnych pism ach, i o b a te teksty k o n stru u ją wizję L ech on ia — m ę czennika i ofiary, choć ofiary nie całkiem niewinnej. P u b licy stk a pisze bow iem :
M im o strachu przed śmiercią, i to śmiercią na emigracji, m im o tragicznej obsesji tęsknoty Lechoń odm ów ił sobie prawa do pow rotu i w chwili desperackiej decyzji — sam uciekł od życia. W wygnańczą, sam otną, ostateczną zgubę, [ .. . ] wyrzekł się raz na zawsze spotkania z bliskimi [ .. .] , w idoku ukochanych miejsc w W arszawie i K rakowie, grobu w Laskach obok grobu rodziców, ale także sławy w kraju — zabraniając, jak inni twórcy emigracyjni, druku swych wierszy w Polsce.
Sam wykreślił się z życia polskiej literatury, która jest pokarm em coraz większych mas czytelniczych i coraz nowych, dorastających pokoleń.
D latego tak sm utnym paradoksem jest fakt, że tego tak bardzo polskiego poetę dopiero tragiczna śmierć wraca narodowi.
Oderwanie od ziemi, od cierpień, walk i wysiłków narodu zem ściło się najboleśniej na twórcy tak bardzo związanym z polską problem atyką, z polską kulturą, jak Lechoń. O saczyła go obcość, zatruła emigracyjna nienawiść i roznam iętnienie polityczne, om yliły błędne nadzieje. I trudna do zniesienia rzeczywistość zepchnęła wreszcie w śmierć, plam iąc bruk now ojorski krwią przelaną na marne i tak gorzko utraconą dla n a ro d u 22.
21 B. Z a g ó r s k a , Zam iast minuty milczenia. „Echo K rakow a” 1956, nr 141. 22 H. M o r t k o w i c z - O l c z a k o w a , O Janie Lechoniu. „Od A do Z” 1956, nr 25.
ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 99
I nieco później:
Śmierć zazwyczaj komentuje i podsum owuje dramat życia. A szczególnie śmierć tak tragiczna, jak sam obójstw o Jana Lechonia. N ie znamy jej bezpośredniej przyczyny, ale w zestawieniu z ostatnim i wypadkam i na emigracji [ .. .] ten akt rozpaczy, protest przeciwko życiu — nabiera sensu wyraźnie politycznego. Zaślepiony, okłam any, odgrodzony od gorzkiej, ale krzepiącej prawdy, od klęsk, walk i pracy żywej Polski, zapędzony w ciasny kąt em igracyjnego getta, wrogiej obczyzny — Lechoń tęsknił rozpaczliwie do kraju i wierzył m im o w szystko, że do niego pow róci [ ...] . N ie przetrwał, nie dosłyszał wołania, nie wyplątał się z matni kłamliwej i zabójczej polityki, nie poszedł za głosem swej tęsknoty. I już bez nadziei i bez gruntu pod nogam i uczynił najbardziej desperacki wybór. Skacząc z now ojorskiego skyscrapera Jan Lechoń pożegnał raz na zawsze swą nadzieję, swą poezję, swą ojczyznę23.
K oncepcja sam obójczej śm ierci L echonia ja k o dop ełn ien ia d ra m a tu ż a r liwego p atrio ty n a w ygnaniu i w ydanego n a pastw ę rozterek psychicznych nadw rażliw ego n eu rasten ik a, ofiary cynicznych em igracyjnych p o lity k iem w
— najpełniej ujaw nia się w dw óch, rów nolegle opub likow any ch, w ypow ie dziach M a ria n a P iechala, a u to ra zresztą także późniejszego w iersza p o św ięconego zm arłem u poecie.
O pisu jąc w pierw szym z tych arty k u łó w swą m iędzyw ojenną znajom ość ze sław nym wówczas p o e tą i w spom inając fenom enalną pam ięć Lechonia, Piechal pisze:
Sądzę więc, że ta obsesyjna wprost pamięć Lechonia, dotycząca przeszłości, zwłaszcza tych „20 najszczęśliwszych lat”, jak pow iada Słonim ski we wspom nieniach o nim [ . . . ] , zaw ażyła nawet w jakim ś znacznym nawet stopniu na ostatniej tragedii Lechonia. Ta pamięć przeszłości i obsesyjne z nią związanie uczyniły go program owym tradycjonalistą, zarów no w życiu, jak i poezji. G dy nadszedł czas próby, kiedy trzeba było wybrać między um iłowaną przeszłością a nie znaną dla siebie przyszłością w kraju, nie potrafił zdobyć się na jed n o stronną decyzję, nastąpiło załamanie psychiczne i w konsekwencji znany akt rozp aczy24.
L echoń, k tó ry gw ałtow nie reagow ał n a każd ą podłość,
nieraz tak właśnie musiał reagować na niecne wyczyny i szalbiercze machinacje emigracyjnych politykierów, których stał się tragiczną ofiarą. [ .. . ] M ógł być tylko poetą i niczym więcej. A emigracja żądała, żeby był politykiem. I to go zabiło. [ .. .] Sądzę także, że i my w kraju nie jesteśm y tutaj bez winy. Ignorow aliśm y poezję Lechonia, nie pisaliśm y o niej zupełnie, m ało zrobiliśm y starań, żeby Lechoniow i ułatwić pow rót do kraju, o czym — jak w iadom o — poeta od przeszło roku myślał intensyw nie25.
W drugim arty k u le rehabilitacyjne zabiegi P iechala przyb ierają n a sile, o bejm ują bow iem nie tylko d ra m a ty czn ą biografię L echonia, ale także jego tw órczość. Stw ierdziwszy, że
Jego śmierć to jeszcze jedna tragedia człow ieka z podobnych mu wielu, oderwanych od ojczyzny i nie m ogących się zdecydow ać na pow rót do niej wskutek obłąkańczej propagandy i zbrodniczych intryg emigracyjnych politykierów, przeciwników rewolucji i wszystkiego, co postępow e, cynicznych jurgieltników W aszyngtonu, płatnych szpiegów zagranicznych w yw ia dów , popleczników Andersa i III wojny [ . . . ] 26.
— Piechal om aw ia św ietną m iędzyw ojenną tw órczość L echonia, n ajw y b it niejszego wówczas — o b o k T uw im a — polskiego poety, form ułując dosyć niebanalnie brzm iące oceny:
W 1920 roku wyszedł słynny K arm azynow y poemat Lechonia, zawierający jakby program demokratyczny nowej, odrodzonej po stuletniej przeszło niewoli ojczyzny. Oczywiście, nie był 23 H. M o r t k o w i c z - O l c z a k o w a , Wspomnienie o Lechoniu. „Życie Literackie” 1956, nr 26. 24 M. P ie c h a l , Z e wspomnień o Lechoniu. „Łódzki Express Ilustrow any” 1956, nr 150. 25 Ibidem.
100 JO A N N A PYSZNY
to program ściśle polityczny ani rewolucyjny. Niemniej m ów ił o ludzie i o przedstawicielach świata pracy jako fundamencie odrodzonego kraju. W następnym roku wydaje Lechoń równie rewelacyjny tom satyr politycznych, skierowanych przeciwko endecji i obozow i ówczesnych zw olenników współpracy z N iem cam i, pt. R zeczpospolita Babińska. O ba tom y do dziś dnia nie straciły nic na swej aktualności artystycznej27.
Później zaś p o e ta zamilkł.
Ówczesna rzeczywistość pom ajow a nie sprzyjała w idocznie natchnieniu twórczem u poety, aczkolwiek w szystko odbyw ało się pod szum nym i hasłami „radosnej tw órczości”. Poeta, związany nie tyle z ówczesnym obozem rządzącym, co ze sw oiście pojętym kultem osoby Józefa Piłsudskiego, odczuw ał coraz bardziej nacisk atmosfery niezbyt sprzyjającej wszelkiej, tym bardziej poetyckiej tw órczości28.
L ata w ojny ożywiły, co praw d a, m uzę L echonia, ale p o e ta zaraz potem osiad a n a em igracji. T am pisze now e wiersze —
niestety, wszystkie przesiąknięte duchem nieufności, a naw et dezaprobaty dla tego, co działo się i dzieje w kraju. Te nieporozum ienia polityczno-uczuciow e sp ow od ow ały jego psychiczne załamanie i w konsekwencji tragiczną śmierć. W ielki talent zmarniał oderwany od ziemi ojczystej. Błędna jego postaw a polityczna z czasem ulegnie zapom nieniu. Poezja jego jednak, która dochodziła do Polski poprzez ocean, należy do nas i tej nie oddam y zapom nieniu29.
T en m otyw pośm iertnego przyw rócenia L ech onia polskiej lite ratu rz e ze względu n a w artość jego poezji i p om im o politycznych win p ob rzm iew a w kilku innych arty k u ła ch o p u b likow an ych w P olsce po śm ierci poety. T ak więc Ju lian W ołoszynow ski, pisząc o głów nych w ątkach wielkiej poezji L echonia, k onkluduje:
N ie zam knął rachunków z Polską — owszem , otw orzył je na now o. C hociaż wielu z nas w kraju odczuje ostatnie myśli Lechonia jak Psalmy przyszłości K rasińskiego i zechce mu odpow iedzieć — O dpowiedzią na „Psalm y” Słow ackiego, nie zmieni to postaci rzeczy. Polska jest wieczna w zasięgu naszych przewidywań i w szystko, co ją powiększa, czyni bardziej uniwersalną w nadchodzącym wieku — do niej i tylko do niej należy. D o nowej Polski należy też dzieło L ech on ia30.
W tóruje m u Z ygm un t L ichniak:
Śmierć oczyszcza. Każe wybaczać błędy, uczy w yrozum iałości dla tragicznych pomyłek, nakazuje ocalać to, co trwałe, godne pamięci i szacunku.
Rozpacz i beznadzieja strąciły Jana Lechonia w sam obójczą śmierć. Zbłąkanemu w ydawało się okno 12 piętra now ojorskiego hotelu „H udson” jedynym wyjściem na wolność. Zginął nieszczęśliwy 57-letni człowiek. Została poezja 40 lat jego skupionej w sobie twórczości.
Mądrzejsi o wyrozum iałość, a patosem tragicznej śmierci poety zw olnieni od szczegóło wych polem ik z pom yłkam i koncepcji ideow o-politycznych emigranta, pow inniśm y stać się bogatsi o piękno zawarte w wierszach autora K arm azynow ego poematu [ .. .] . Jedno jest pewne i jedno jako wyraz szacunku dla poetyckiego trudu i poetyckich osiągnięć dom aga się w nekrologu Jana Lechonia wyraźnego stwierdzenia: Polska, od której odszedł, a do której tęsknił, choć nie zawsze rozumiał, na pewno nie wyrzeknie się tego, co w poezji swojej zawarł dzięki sile w ielkiego talentu i um iłowaniu piękna [ ...] .
Taki jest dzisiaj sens tego nekrologu: klęska życia i klęska śmierci Jana Lechonia nie wyklucza zwycięstwa Jego poezji nad życiem i śmiercią, zwycięstwa, które jest trw aniem 31. 27 Ibidem.
28 Ibidem.
29 Ibidem.
30 J. W o ł o s z y n o w s k i , Jan Lechoń. „Świat” 1956, nr 26. 31 Z. L i c h n i a k , Podzwonne poecie. „Kierunki” 1956, nr 8.
ŚM IE R Ć JANA LE C H O N IA W PRASIE R O K U 1956 101
U znanie, że Lechoń stał się ofiarą cynicznych i w yrafinow anych em igracyj nych politykierów , służy w cytow anych tu arty k u ła ch osiągnięciu dw óch celów: rehabilitacji poety oraz sk o m p ro m ito w an ia em igracji. G w ałtow ny a ta k n a całą em igrację, a szczególnie jej „reakcyjne” odłam y, w w arstw ie językow ej o p e ru ją cy klasycznym i regułam i now om ow y, w w arstw ie ideologicznej k o n stru u je wizję żelaznej ku rty n y dzielącej św iat n a dwie części: m roczne getto em igracyj ne, piekło życia w atm osferze strachu, kłam stw a i nieukojonej nostalgii (tej „najstraszliw szej, najcięższej z c h o ró b ”) o ra z L ud o w ą Polskę, k tó ra ,je st, żyje, rośnie, potrzebuje ro b o tn ik ó w , chłopów , p o etó w ”, w której toczy się „życie n orm alne, twórcze, pełne rad o ści” w poczuciu w spólnoty z n arodem . Jest to zarazem memento dla P o lak ó w rojących o Z achodzie i wezwanie uchodźców do p ow rotu, a los L echonia staje się pod w ó jn ą przestrogą.
P ojaw iły się wreszcie w prasie polskiej r. 1956 dw a teksty p rezentujące chrześcijańskie spojrzenie n a śmierć Ja n a Lechonia, o ba zresztą pow ołujące się — choć tylko jeden bezpośrednio — n a M itznerow skie „dw a w yjścia” względem socjalistycznej ojczyzny. Pierw szy z nich, a rty k u ł S tefana Ż urow skiego, o p u b likow any w „Słowie P ow szechnym ” (nr 141), zaty tu ło w an y Pamięci Lechonia, ro zpoczyna się n astęp ująco :
Poniedziałkow e „Słow o” przyniosło dwie wiadom ości, zbiegiem okoliczności podane na sąsiednich szpaltach tej samej strony dziennika. Pierwsza, donosząca o decyzji pow rotu Cata-M ackiewicza, jednego z najbardziej żywych temperamentem, ale i najbardziej czupur- nych publicystów, jakich posiadała Polska międzywojenna, oraz druga o sam obójstw ie w N ew Yorku Jana Lechonia — pod którym to pseudonim em pisał i tworzył Leszek Serafmowicz — jeden z najbujniejszych i najkulturalniejszych poetów polskich tego m iędzy wojennego okresu.
Ta druga wiadom ość szarpnęła mym sercem. I wypełnił je żal serdeczny, iż tak tragicznie skończył człowiek niezw ykłego talentu [ .. .] . D o jakiej dramatycznej rozterki ducha m usiał Jan Lechoń dojść, jeśli On — człowiek wierzący — targnął się na swoje życie.
W spom in ając dalej św ietną k arierę L echonia w okresie m iędzyw ojennym , w ojenne losy poety i jeg o późniejszą decyzję o p o zo stan iu na em igracji, Ż urow ski pisze:
N ie posłuchał, niestety, rady starego przyjaciela Antoniego Słonim skiego, który przed blisko rokiem — jakby proroczo przeczuwając L echoniow ą tragedię — w ołał doń w wierszu
Do poety Emigracji [ ...] . Wiersz Słonim skiego, zaproszenie do spaceru „w warszawskim
lekkim, złotym zmierzchu”, zawisło w próżni. W próżnię tę skoczył w chwili przypływu rozpaczy i nostalgii z najw yższego piętra now ojorskiego hotelu Jan Lechoń. Wielki poeta Polski. Polski Wiecznej. W szystko rozumiejącej i przebaczającej.
Jan Lechoń był katolikiem , był wierzący. Popełnił grzech wielki, grzech straszliwy. Targnął się na swoje życie, które tylko Bóg jeden ma prawo nam odebrać.
Ale m odląc się dzisiaj za spokój Jego duszy pamiętamy, iż m iłosierdzie Boże jest nieskończone. M odlim y się, by — w dobroci swojej niezmierzonej — Bóg zechciał zlitow ać się nad tragizmem duszy polskiego poety, który padł w niepotrzebnej walce na bruku now ojor skiej ulicy.
A u to r drugiego tekstu, op u b lik o w an eg o w piśm ie „C arita s” (nr 6) p o d znam iennym tytułem Poeta, któ ry nie mógł żyć bez ojczyzny, po stw ierdzeniu, że Lechoń n a em igracji zadręczał się tęsk n o tą za krajem i o statn io nosił się z zam iarem po w rotu, głosi:
Wielu z nas pow róciło do kraju. Po dotknięciu stopą ziemi ojczystej — nostalgia, ta najstraszliwsza i najcięższa choroba, została jakby ręką odjęta. Porw ał nas od razu wir
102 JO A N N A PYSZNY
wielkiej i twórczej pracy w kraju. Tymczasem Lechoń, żyjący myślą o ojczyźnie, nadal trwał w udręce, w wewnętrznej rozterce i tęsknocie, bez nadziei pow rotu, z myślą o skazaniu własnow olnym na dożyw otnie wygnanie.
I pom yśleć! Dziesięć lat! Dziesięć lat takiej udręki i tęsknoty. Od przyjaciół i rodziny z kraju szły wezw ania do niego, aby wracał do życia norm alnego, twórczego, pełnego radości. N ie m ógł się zdecydow ać na powrót.
I zapewne w przystępie chwilowej, wielkiej depresji duchowej i szalonej rozpaczy w yskoczył oknem z najwyższego piętra w ysokościow ca [ ...] . Ciało jego sp oczęło w m ogile wygnańczej, w dalekiej ziemi obcej, ale jego wiersze, dziedzictw o jego poetyckiego natchnienia i bezgranicznego ukochania Ojczyzny, będą zawsze z nami. [ .. . ] B óg litościw y przebaczy mu ten czyn rozpaczliwy.
W krajow ych czasopism ach w 1956 r. p o jaw iają się — p o d o b n ie ja k w prasie em igracyjnej — także w ierszow ane „żale n ad L echo niem ”, k tó re je d n a k istotnie różnią się od zw iązanych ze śm iercią poety wierszy p ow stałych n a em igracji. T am te zgodnie pokazyw ały d ra m a t zagub ion ego i udręczonego tę sk n o tą za krajem poety z perspektyw y w spółczujących i w szystko ro zu m ieją cych tow arzyszy niedoli. K rajow e w ierszow ane n ekro log i L ech on ia m ają niejed no znaczną wym owę, o d d a ją bow iem zasad niczą polaryzację stanow isk ro d a k ó w w obec życiowych w yborów zm arłego poety. W iększość tych d ru k o w anych w k ra ju u tw orów prezentuje sam o bó jczą śm ierć L echo nia ja k o konsekw encję zabójczej nostalgii:
Po cóż było kam ieniom zawierzać rytm serca i w spazm atycznym szale strącać pop iół z masek, na dziewiętnastym piętrze stanął czas szyderca jak myśl ostatnia wbita w m azow iecki piasek.
O kno jak w przerażeniu rozwarta powieka, własną dłonią pisany wyrok bezlitosny, lot ostatni, co szumiał jak w ojczyźnie sosny, kw arantanna rozpaczy w babilońskich rzekach32.
Znów idą obcy marynarze dziwna ich m owa daleka Ależ tak jakby coś rozumiał Jakby drasnęła człowieka Ta jego m ow a własna m owa D zielnic Warszawy szare słowa. Zadzw onił telefonistka wyrzekła
Sam olot do Warszawy odleciał przed godziną A on się tyle lat spieszył przed godziną Marynarze w chodzą na statek
Słyszy stąpanie nóg
Więc wychylił się całym ciałem I z dw unastego piętra runął na bruk A przecież za niecałą dobę
M iałby sam olot do W arszaw y33 D la ciebie tu kuranty czas przeszły śpiewały. Czas karabel i zblakłej kontuszowej chwały, A czas dzisiejszy był ci obcy i daleki, Miałeś dla niego ślepe i puste pow ieki I ust m ilczenie gniewne, bo cały zostałeś
32 J. H o r d y ń s k i , Pamięci Jana Lechonia. „N ow a Kultura” 1956, nr 29.