Jacek Skuczyński
"Lilla Weneda" z "ariostycznym
uśmiechem"
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 77/3, 41-78
P a m ię tn ik L ite r a c k i L X X V II, 1986, z. 3 PL I S S N 0031-0514
JA N U SZ SK U C Z Y N SK I
„LILLA WENEDA” Z „ ARIOSTYCZNYM UŚMIECHEM”
Stało się już niepisaną zasadą w badaniach nad twórczością Juliusza Słowackiego, że Lilia Weneda zestawiana jest i porównywana każdora zowo z Balladyną. Łączy je przynależność gatunkowa, tego samego ro dzaju tem atyka, jak też np. opatrzenie obu utw orów listam i do Zyg m unta Krasińskiego, będącymi czymś więcej niż tylko d ed y k acjam i1. W zestawieniu tych dwu rom antycznych tragedii osnutych wokół prehis torycznych dziejów Polski nie byłoby więc nic zaskakującego, gdyby nie rezultat takiej czynności. Rezultat, który, jak dotąd, prowadził do za przeczenia punktow i wyjścia, tj. przeciwstawienia sobie obu tych dzieł.
Balladynę i Lilię Wenedę ujmowano ostatecznie w kategoriach najroz
maitszych opozycji „poetycznej powiastki” — i dram atu „więcej do rze czywistości i dojrzałego na świat spojrzenia zbliżonego” (W. N eh rin g )2, „swobody baśni” — i „powagi m itu ” (J. K lein er)3, „fantastycznej baś n i” — i „posępnej tragedii” (J. K rzyżanow ski)4, „szopki teatralnej, szop ki politycznej, literackiej i poetyckiej zarazem ” — i „m onumentalnej wi zji historiozoficznej” (S. Treugutt) 5. Mówiąc inaczej: kontekst Balladyny służył konsekw entnie badaczom Słowackiego do eksponowania tonacji serio, w jakiej odczytywali oni Lilię Wenedę.
W parze z takim widzeniem dram atu szta od wieku z górą, od Wła
1 L isty d ed yk acyjn e w isto tn y sposób łączą te dw a utw ory, a zarazem w y różn iają je z całego d ram atyczn ego dorobku S łow ack iego. T ylko w ich w y p a d k u uzn ał on za sto so w n e poprzedzić „ w ła śc iw e ” te k sty od p ow ied n im i k om en tarzam i, sam b y ł b o w iem św ia d o m ich o ry g in a ln o ści „na w id n ok resie p o lsk im ”.
2 W. N e h r i n g , „B a l l a d y n a ” i „L ilia W e n e d a ” Ju liu sza Sło w a ck ieg o . W: S t u
dia li ter a ck ie. P oznań 1884, s. 344.
8 J. K l e i n e r , J u li u s z S ło w a c k i . D zieje tw ó rc z o śc i. W yd. 3. T. 2. L w ó w 1925, s. 313.
4 J. K r z y ż a n o w s k i , T w ó r c a n o w o c ze sn e g o d r a m a t u polskie go. W: W ś w i e -
cie r o m a n t y c z n y m . K rak ów 1961, s. 190.
5 S. T r e u g u t t , M i s tr z d r a m a t u polskie go. W stęp w : J. S ł o w a c k i , D r a
dysław a Nehringa poczynając 6, „stosownie” wysoka jego ocena. Bardzo wysoka. Lilia Weneda, odkryta do końca przez Młodą Polskę 1, obwoła na została wkrótce — m. in. przez Michała Janika — „arcydziełem n a rodow ym ” 8. Swoje apogeum wartościowanie to osiągnęło w sądzie J u liusza Kleinera, który nie zawahał się dzieła Słowackiego określić m ia nem „największej tragedii, jaką stworzył rom antyzm europejski” 9.
Sąd ten był tak wyjątkowo nacechowany, iż wręcz domagał się rew i zji. I istotnie, do polemiki w tej sprawie doszło. Przy czym proces stop niowego „wymierzania sprawiedliwości” dramatowi, tj. podawania w w ąt pliwość jego artystycznych wartości, osiągnął z kolei taki stopień za awansowania, iż w końcu Lilii Wenedzie praw ie całkiem odmówiono jakichkolwiek walorów.
Ignacy Chrzanowski wprowadza rozróżnienie między dram atycznym i a lirycznym i wartościami tekstu — i uznaje Lilię Wenedę za „wielkie arcydzieło poezji”; jako dram atow i natom iast zarzuca jej liczne niekon sekwencje w konstruow aniu akcji oraz kształtow aniu postaci dram atycz nych 10. Listę podobnego typu zarzutów sporządza później Ju lian Grzel- ka, koncentrując się cały czas na zagadnieniach kompozycji dzieła n . Do końca zaś „atak ” na' Lilię Wenedę doprowadza Wacław Borowy, k tó ry — oprócz kompozycyjnych — wydobywa jeszcze szereg m ankam entów
dra-8 N a jw cześn iejsi badacze L ilii W e n e d y , A. M ałecki i S. T arn ow sk i, u sto su n k o w y w a li się do u tw oru dość k ry ty czn ie, n ie szczęd zili m u su ro w y ch u w ag.
7 D ow od em sw o istej an ek sji utw oru przez epokę M aeterlin ck a i W y sp ia ń sk ie go jest np. in terp retacja jego k om p ozycji w duchu p o ety k i ó w czesn ej d ram aturgii. O. O r t w i n p isa ł w r. 1907 (cyt. z: „Lilia W e n e d a ” J. S ło w a c k ie g o . W: O W y s
p i a ń s k i m i dram acie . W arszaw a 1969, s. 415): tragedia „składa się z m ozaik ow o
r ó w n o leg ły ch , na jedną m in orow ą ton ację n astrojon ych scen, k tó ry ch osn ow ą i m a teria łem m im o pozornie toczącej się a k cji jest jed n a [...] od p oczątk u i ta sam a sytuacja, nieuchronna, bezn ad ziejn a zagłada W enedów . [...] S cen y n ie w y su w a ją się z sieb ie m ocą logiczn ego n a stęp stw a k olejn ych ogniw , ale są w a ria n ta m i sk o m p on ow an ym i w jednym zasad n iczym m otyw ie, służą za sposobność do w y ra że n ia w najrozm aitszych tonacjach uczuć z jednego źródła w y p ły w a ją cy ch , którego p rzed sta w icielk a m i są d w ie siostry: ofiarn ego, cichego cierp ien ia i dzikiej, k r w a
w ej zem sty ”. W arto też zw rócić u w agę, iż w ie le w y d a je się za w d zięczać tem u d ram atow i W e s e le — czego w dostateczn y sposób n ie zaak cen tow an o dotąd w b a daniach nad tw órczością W ysp iań sk iego (znał on podobno całą L il ię W e n e d ę na pam ięć).
8 M. J a n i k , W stęp w: J. S ł o w a c k i , L ilia W e n e d a . W rocław 1948. s. 30. B N I 16. P ierw sze w yd an ie traged ii w opracow aniu J a n ik a uk azało się w roku 1920.
• K l e i n e r , op. cit., s. 366.
10 I. C h r z a n o w s k i , C z y „Lilia W e n e d a ” j e s t a r c y d z i e ł e m d r a m a tu ? W: S t u
dia i sz kic e. T. 2. K rak ów 1939, s. 60—93. P o raz p ierw szy stu d iu m to ukazało się
w r. 1924 na łam ach „P rzeglądu W arszaw sk iego”.
11 J. G r z e 1 к a, K o m p o z y c j a „L ilii W e n e d y " J u liu sza S ło w a ck ieg o . A k c j a —
c h a r a k t e r y — p r o b l e m y — śr o d k i techniczne. W arszaw a 1932. W k o n k lu zji — za
„ L IL L A W E N E D A ” 43 m atu na płaszczyźnie stylistyki, jak też problem atyki; w świetle jego uwag jawi się Lilia Weneda jako utw ór wręcz grafomański, któ ry czcić można co najw yżej „wieńcami żałoby. Ale nie wieńcami życia” 12.
Nieczęsto zdarzają się w historii literatu ry aż tak diam etralnie różne oceny jednego tekstu. Z tego też względu w arto fakt ten zaakcentować — by przypomnieć jednocześnie, że wszystkie te sprzeczne wartościowania w yrastają cały czas z odczytywania Lilii W enedy „na serio”, tj. w opo zycji do Balladyny, dzieła najbliższego jej gatunkowo, tem atycznie itd. Tymczasem narzucający się badaczom z taką konsekwencją kontekst, jakim jest Balladyna, nie musi bynajm niej służyć li tylko ujaw nianiu odmienności Lilii Wenedy jako kolejnej w ersji tragedii romantycznej na tem at prehistorycznych dziejów Polski. Odczytanie Lilii Wenedy poprzez
Balladyną, rozpoznanie do końca wszystkich cech, które łączą te utw o
ry — a taką możliwość badawczą konfrontacja obu tekstów przecież rów nież w sobie zawiera — może pozwolić jednocześnie na uzgodnienie owych antagonistycznych ocen, jakie wyłoniły się w dotychczasowych badaniach nad dram atem o Wenedach i Lechitach. Rzecz przy tym w arta szczególnej uwagi: posłużenie się takim i metodami interpretow ania dzie ła nie musi się wcale tłumaczyć jedynie założeniami uprzednio przez ba dacza przyjętym i.
W poprzedzającym Balladynę liście skierowanym do „kochanego poe ty ru in ”, Zygm unta Krasińskiego, oprócz danych dotyczących bezpośred nio „nadgoplańskiej tragedii”, osoby adresata czy też własnej osoby Sło wacki zaw arł również i tę — ogólniejszej n atu ry — informację: „Balla
dyna jest tylko epizodem wielkiego poem atu w rodzaju Ariosta, k tó ry
ma się nawiązać z sześciu tragedii, czyli kronik dram atycznych” 13. Poe ta pisał ten list w lipcu 1839, tj. wówczas, kiedy miał już w myśli plan
Lilii Wenedy — co podkreśla K le in e r14. Wolno zatem sądzić, iż cytowane
zdanie w swej ogólnej wymowie — w tym samym stopniu co do Balla
d y n y odnosić się ma również i do następnej tragedii, tj. do Lilii Wenedy.
Z drobnym i jedynie różnicami. Mając w pamięci dedykację do Ballady
ny, więcej, w yraźnie do niej nawiązując, Słowacki wydobędzie potem
te różnice w następnym liście dedykacyjnym do Krasińskiego, poprzedza jącym z kolei Lilię Wenedę 15. Najgłębszą istotę związku obu dram atów poeta wówczas przemilczy. Ale też jej nie zaprzeczy.
1г W. B o r o w y , U w a g i o „Lilii W e n e d z i e ”. „W iedza i Ż y cie” 1949, nr 5, s. 455— 471. P rzedruk w: S tu d i a i sz k ic e lite r a c k ie . W arszaw a 1983.
1S C yt. z: J. S ł o w a c k i , D z ie ła w s z y s t k i e . Pod redakcją J. K l e i n e r a . W yd. 2. T. 4. W rocław 1953. Tą ed y cją (tym sa m y m tom em ) p o słu g u ję się też sięg a ją c do te k s tó w L ilii W e n e d y oraz G r o b u A g a m e m n o n a .
14 K l e i n e r , op. cit., s. 313. B ad acz zw raca u w a g ę n a zaw artą w ty m liśc ie w zm ia n k ę o „ch órach ”, o d sy ła ją cą w y ra źn ie do L ilii W e n e d y .
15 N ap isze tam m. in.: „ w zią łem p ół posągow ą form ę E u rypidesa traged yi, i [...] n a téj n ieco m arm u row ej p o d sta w ie, oprę szersze, bardziej tęczow e, lecz
Przemilczał ją zresztą również w pierwszym liście do ,,poety ru in ”. W rezultacie właśnie autorowi Irydiona przypadło w udziale zadanie w y jaśnienia roli Ariosta w kształtow aniu owego anonsowanego przez Sło wackiego „wielkiego poem atu z przeszłości Polski” i w yręczył on niejako w realizacji tego zadania samego autora. W szkicu pt. Kilka słów o J u
liuszu Słowackim, opublikowanym w r. 1841 i poświęconym przedsta
w ieniu miejsca tw órcy W Szwajcarii i Anhellego we współczesnej pol skiej poezji, K rasiński zatrzym ał się dłużej przy Balladynie, którą oce nił bardzo wysoko, i próbując określić istotę jej nowości „na w idnokre- sie polskim ”, sformułował tezy, które wydają się w pełni tłumaczyć — w każdym razie z punktu widzenia ówczesnej, rom antycznej estetyki, dla nas tu najważniejszej — pojawienie się ariostycznych inspiracji w „nadgoplańskiej tragedii” z okresu panowania króla Popiela. Tam ta zamierzchła przeszłość „przechodząc nie zostawiła posągu po sobie”, tj. odpowiednich przekazów literackich. I w tej sytuacji współczesny poeta nie może tworzyć jej obrazu, m itu na serio, a więc tak, jak czynili to niegdyś, w czas stosowny, Homer, piewcy Nibelungów czy Dante. W zada niu, przed jakim twórca został postawiony, zawiera się „sprzeczność”, która musi się „wyrodzić w ironią”. Sam on bowiem „wskrzesza zapom nianego, a gdy go wskrzesi, czuje, że ma nad nim władzę życia i śm ier ci bez końca [...]” 16.
Cały swój tok myślenia Krasiński odnosi — pow tórzm y — do Bal
ladyny. Ale w tym samym stopniu wywód ten dotyczyć może również Lilii Wenedy, tragedii z przeszłości także zamierzchłej, bardziej naw et
jeszcze odległej niż czasy panowania legendarnego króla Popiela. Sam autor szkicu, kiedy przechodzi następnie do przedstawienia Lilii Wenedy, w ydaje się już automatycznie przenosić na ten dram at wcześniejsze swo je „genetyczne” ustalenia. Świadczyć może o tym sposób interpretow a nia przez niego postaci św. Gwalberta.
N ajpierw jednak krótkie wyjaśnienie. W szkicu Kilka słów o Juliu
m n iej fa n ta sty czn e n iż B a lla d y n a tra g ed ie” (w. 82—87). Ma zatem L ilia W e n e d a różnić się od B a ll a d y n y przede w szy stk im d w iem a cech am i: w ięk szeg o zakroju tem a tem , sk alą p rob lem ów niż te, jakie m ogły w sob ie zaw rzeć dzieje „ch łop ian - k i” sta ją cej się polską królow ą („szersze”) oraz od ejściem od lu d ow ej fa n ta sty k i b a śn io w o -b a lla d o w ej, p ozostan iem w y łą czn ie w kręgu cu d ow n ości ch rześcijań sk iej, sy g n a lizo w a n ej np. obecnością M atki B osk iej („m niej fa n ta sty c z n e ”). (M etaforycz n eg o ep itetu „ tęczo w e” n ie pod ejm u ję się w tym m iejscu k om en tow ać). N ade w szy stko jednak S ło w a ck i m ocno podkreśla, iż k o n sek w en tn ie p ostęp u je drogą, jaką w y ty c z y ła w cześn iej B a ll a d y n a — i to n a w et w b rew oczek iw an iom czyteln ik ów : „w idzę, że innych w idm , in n ych kolorów , innych potrzeba obrazów . N ie schodzę jed n ak z m ojéj drogi [...]. J est to [...] dla m n ie droga k on ieczn a, ile ra zy b o w iem zetk n ę się z rzeczy w istem i rzeczam i, opadają m i sk rzyd ła, i jestem sm u tn y, jak g d y b y m m ia ł um rzeć; albo gn iew n y, jak w o\vym w ie r sz u o T erm opilach, który na k ońcu k sięg i u m ieściłem [...]” (w. 1 0 2—1 1 1).
16 Z. K r a s i ń s k i , K i l k a sł ó w o J u liu szu S ło w a c k i m . W: D zie ła lite rackie . O p racow ał P. H e r t z . T. 3. W arszaw a 1973, s. 258—259.
„ L I L L A W E N E D A ” 4 5
szu Słowackim określona zostaje nie tylko ogólna postawa, jaką przyszło
zająć autorow i Balladyny wobec „m ajestatu nadgoplańskiego”. K rasiń ski przedstawia tu taj również płynące z przyjęcia tej postawy konse kwencje podstawowe dla sposobu konstruow ania świata przedstawionego całej tragedii. Na pierwszą z nich wskazuje w słowach:
H um or, c z y li cią g ła m ieszan in a tragiczn ości i kom iczności, w y stą p ić [...] m u si jako siła tw orząca.
Druga dotyczy tego, co z obrazu Popiela, z czasów mu współczesnych „się wymknęło, bo się wymknęło i tem u nie poradzim” — to właśnie
m u si w e w n ętrzn ie stan ąć przy jego boku w w id om ej form ie, tak jak w h istorii n a stęp n ie u w id o m ia ło się, a le n ie w p o ety ck iej, jedno w lu d zk iej, r zeczy w iste j — in s ty tu c ji i w y p a d k ó w 17.
Znaczy to, iż w tragediow ym obrazie „czasów pierw iastkowych” za w arte odtąd będą jednocześnie ich „ciągi dalsze”, aż po współczesność poety. Mówiąc zaś jeszcze krócej: postaci, całe sytuacje i wypadki w utworze podlegają regułom ujęć alegorycznych, symbolicznych, mode
lowych itd.
I tak właśnie K rasiński interp retu je potem Balladyną. Zgodnie ze sform ułow anym i przez siebie zasadami konstrukcyjnym i dram atu, zwła szcza z drugą, w postaci K irkora odnajduje on obraz „wiecznego szlach cica”, postawę głównej bohaterki wiąże z historią M aryny Mniszchówny, a o G rabcu pisze:
K tóż [w nim ] n ie pozna k a rczm y p olsk iej, ży w ej, chodzącej po św ie c ie pod lu d zk ą postacią? 18
In terp retacja ta — w arto podkreślić — nie rozmija się z intencjam i samego Słowackiego, który w rozmowie z Sew erynem Goszczyńskim cel
Balladyny (i następnych sześciu planowanych w tym stylu dramatów)
określił następująco:
w y p ro w a d zić na scen ę w sa m y m ich zaw iązk u w szy stk ie żyw ioły, które złożyły ch arak ter p o lsk ieg o narodu, k tóre są d u ch em jego b y t u 19.
Inna jest tylko perspektyw a, z jakiej obaj poeci ujm ują rzeczywistość dzieła, sam jednak sposób jego rozumienia okazuje się taki sam. Podob nie — dodajm y jeszcze — interpretow ał później będzie Balladyną Cy prian Norwid 20.
17 I b i d e m , s. 259.
18 I b i d e m , s. 260.
19 R ozm ow ę tę rela cjo n u je lis t S. G oszczyń sk iego do L. S iem ień sk ieg o z 9 lip - ca 1839 (cyt. za: S ą d y w s p ó ł c z e s n y c h o t w ó r c z o ś c i S ło w a c k ie g o . Z ebrali i opraco w a li A. C i e m n o c z o ł o w s k i , K. P e c o l d , B. Z a k r z e w s k i . W rocław 1963, s. 80). M iał w niej S ło w a ck i m ó w ić o B a ll a d y n ie jako o „jednym z siedm iu dra matów', k tóre złożą jedną całość, jedną ep o p eję d ra m a ty czn ą ”.
20 C. N o r w i d , O J u li u s z u S ł o w a c k i m . W sześciu p u b li c z n y c h posiedzenia ch.
Powróćmy jednak do Krasińskiego. Tak samo właśnie jak Balladynę odczytuje on potem również Lilię Wenedę, dokładniej: postać św. Gwal berta, w której odnajduje — posłużmy się słowami poświęconymi „nad goplańskiej tragedii” — te „wszystkie wady i błędy, zaw arte w nieroz poznawalnej jeszcze i nie rozwiniętej jeszcze postaci [...] przed dziesię ciu w ie k i21, a ciągiem tych wieków rozwinięte i dziś przeświadczone 0 sobie sam ych” 22. Wedle Krasińskiego św. G w albert nie jest bowiem podobny „żadnym praw em do owych olbrzymów ducha, co w pierwszych wiekach Kościoła tak samo po borach Germanii i Słowiańszczyzny rw ali się za pasy z w iaram i dzikich plemion”. O „biskupie” tym mówi: „na szym zdaniem podobny do mnicha dzisiejszego [...]” 23.
K rasiński w szkicu Kilka słów o Juliuszu Słowackim w yjaśnił i przed staw ił bliżej rolę patronatu Ariosta w Balladynie, pośrednio zaś i „częścio wo” — również w Lilii Wenedzie. Wykazał jednocześnie nieuchronność — w każdym razie z punktu widzenia estetyki rom antyzm u — przyjęcia tego patronatu w obu dram atach. Słowacki m ianując się w przedm owie do Balladyny twórcą „wielkiego poem atu w rodzaju A riosta” sam na ów p atron at wskazał — w końcu także i w w ypadku Lilii Wenedy. N aj wyższa zatem chyba pora, aby zawierzyć autorowi oraz najw rażliw sze mu w czasach m u współczesnych kom entatorowi jego twórczości — 1 wywołać obraz Lilii Wenedy wychodzącej na świat — tak samo jak
Balladyna — z „ariostycznym uśmiechem na tw arzy”. Przyw ołać obraz Lilii W enedy jako dram atu ironicznego, w którym autor — w edług for
m uły W iktora W eintrauba tłumaczącej epitet „ariostyczny” — „igra swoim tworzywem, trak tując je z dystansu, z ironią, i takiej też postawy
oczekuje od swego czytelnika (czy widza)” 24.
Lilię Wenedę, tak jak wcześniej Balladynę, wyposażył Słowacki w do
datkowe, specjalne teksty, które ujm ują dram aty w kompozycyjną ra mę i dookreślają ostateczne intencje twórcy; odtąd też tekstów tych nie wolno pominąć w interpretow aniu żadnego z tych dram atów 25. W Bal
ladynie najpierw list dedykacyjny do „kochanego poety ru in ”, a potem 21 O dnosząc teraz te sło w a do Lilii W e n e d y , trzeba b y dodać do tego rach u n k u jeszcze „ n ieco ” czasu, a n a w et p arę w iek ów , gd yż — jak pisze J. M a ś l a n k a
(L it e r a tu r a a d z i e je baje czne. W arszaw a 1984, s. 183) — „przybycie L echa n a te
ren y n ad g o p la ń sk ie {...] m ia ło się w yd arzyć w VI w ie k u ”.
22 K r a s i ń s k i , op. cit., s. 259.
28 I b i d e m , s. 261.
24 W. W e i n t r a u b , „ B a ll a d y n a ”, c z y l i „ z a b a w a w S z e k s p i r a ”. „ P a m iętn ik L i te r a c k i” 1970, nr 4. Przedruk w: O d R e ja do Boya. W arszaw a 1977.
25 Co u w id a czn ia d oskonale p rzykład B a ll a d y n y . D łu go w rezu lta cie przyszło czek ać na p ełn e od słon ięcie przez badaczy „ isto ty ” tej tragedii. N a jw ię k sz y udział w p rzyb liżen iu „ariostyczn ości” B a ll a d y n y m ia ły n ie w ą tp liw ie dw a studia: K . G ó r s k i e g o (S ł o w a c k i ja k o p o e ta a lu z ji liter a ck iej. „P am iętn ik L itera c k i” 1960, z. 2) oraz W e i n t r a u b a (op. cit.). N in iejszy a rty k u ł w ie le obu tym pracom z a w d zię cza.
„ L IL L A W E N E D A ” 47 Epilog w ydobywały przede wszystkim osobliwość świata dram atycznego
w płaszczyźnie estetycznej („ariostyczność”, „teatr w te atrze” itd.). Na tom iast w Lilii Wenedzie chodzi już głównie o znaczenie, sens ideowy dem onstrowanych tu postaci, sytuacji, wypadków itd. Zarówno List dru
gi. Do autora „Irydiona”, jak i Grób Agamemnona, dołączony przez Sło
wackiego do pierwszego wydania tragedii (1840), umieszczony według słów dedykacji „na końcu księgi [...] niby chór ostatni, śpiew any przez poetę” 26 — oba te teksty zw racają głównie uwagę na inne niż literalne, na aluzyjne i symboliczne sensy świata przedstawionego Lilii Wenedy. Na jego naddane, „głębsze”, nie w prost formułowane znaczenia.
List dedykacyjny dołączony do Lilii W enedy kieruje przede wszyst kim uwagę na spraw ę listopadowej klęski. Kiedy np. czytam y w nim o „słowie świętego starca”, które „miecz Rolandowy w yprzedził”, pozo stajem y na płaszczyźnie streszczanej tragediowej fabuły, konkretnie: p re zentacji ostatniej bitw y między W enedami a Lechitami. Ale drugi człon tego zdania: „i jeszcze lud jeden kona z w iarą okropną rozpaczy w przy szłość i zem stę” — sytuuje nas już na terenie pozafabularnej rzeczy wistości roku 1831. W skazuje na to m. in. ów przysłówek „jeszcze”, czy niący z ostatniego boju Wenedów swoistą prefigurację, m etaforę w yda
rzeń w ojennych powstania listopadowego 27.
Inny przykład, z wręcz już jednoznacznym adresem personalnym , to zaw arty w dedykacji obraz Lelum-Polelum:
Oto jest [...] w ód z m a ją cy d w ie dusze i dw a ciała; n ieszczęście narodu; p rzezn aczen ie, d ow od zące p o tęp io n em u przez B oga lu d ow i... W ódz z d w o ja k iem i n ie śm ieszn em ju ż w ię c e j n a z w isk ie m [...]. [w. 23—28]
28 W arto zaznaczyć, że w e d łu g p ierw o tn y ch zam ierzeń au tora G r ó b A g a m e m
n o n a zn aleźć się m ia ł w ram ach lis tu d ed yk acyjn ego do K rasiń sk iego.
27 N a zw ią zek L ilii W e n e d y z p o w sta n iem listo p a d o w y m zw racan o u w a g ę w b a d an iach nad tw ó rczo ścią S ło w a c k ie g o już od daw na, zw łaszcza od czasu o p u b lik o w a n ia na ła m a ch „Ż ycia” (1911, nr 27—28) rozp raw y M aurera u jm u ją cej G rób
A g a m e m n o n a jako „piąty ch ór” traged ii, L ilię W e n e d ę zaś jako d rugą część za
m ierzon ej przez au tora K o r d ia n a try lo g ii. K l e i n e r (op. cit., s. 325— 326) p isał m. in.: „p ow stan ie listo p a d o w e n ie w y ra ziło się, jak dotąd, w ża d n y m w ie lk im p oem acie. N ie bjjły n im ani D z ia d y , a n i K o rd ia n , ani A n h e l l i ; I r y d i o n n a w e t nie b y ł jeszcze ty m p oem atem [...]. L u k ę w y p e łn iła teraz w ie lk a tra g ed ia narodu g i n ą ceg o w boju ro zp a czn y m ”. Lilię W e n e d ę jako a legorię p o w sta n ia listo p a d o w eg o in terp reto w a li p otem J a n i k (op. cit.) i G r z e l k a (op. cit.). N ajszerzej zaś ten p rob lem rozw in ął C h r z a n o w s k i (op. cit., s. 75— 76), k tóry stw ie r d z ił w ręcz, iż „w tw o r z e n iu się w iz ji a rty sty czn ej L ilii W e n e d y d aleko w ięk szy m ia ła u d ział m y śl o w y d a rzen ia ch w o jen n y ch la t 1830/31 a n iżeli m y śli o form ow an iu się p a ń stw a p o ls k ie g o ”. W zw ią zk u z tym tw ierd zen iem dok on ał on w u k ład zie tra g ed ii aż tak jed n ozn aczn ych p od ziałów , jak n astęp u ją cy : „Prolog [...], dw a p ierw sze a k ty i akt trzeci ,[...] do scen y czw artej w łą c z n ie — to obraz sy m b o liczn y P o lsk i po upadku p o w sta n ia k o ściu szk o w sk ieg o , obraz p ierw szy ch la t n iew o li. [...] Od sc e n y p iątej ak tu czw a rteg o zaczyn a się w tra g ed ii sy m b o lik a p o w sta n ia listo p a d o w e g o ”. W n in iejszej pra<cy id ziem y p rzed e w sz y stk im trop em C h rzan ow sk iego — dążąc ty lk o do ś c iś le j szeg o zw ią za n ia tej „ w sp ó łczesn ej” in terp reta cji L ilii W e n e d y z lite r ą tek stu .
Znam ienny w ydaje się i ton krytyczny, przenikający ten opis, a nie zupełnie zgodny z nacechowaniem emocjonalnym braci Lilii Wenedy w dramacie; i eksplikacja roli wodza w w ydarzeniach w ojennych, przy pisanie mu roli większej aniżeli ta, jaka faktycznie później przypadła w udziale synom Derwida; i owe ekspresyjne załamanie m yśli w środku zdania, graficznie sygnowane wielokropkiem; wreszcie w ukształtow aniu słownym końcowego zdania wyraźna aluzja do kw estii diabłów stw arza jących w scenie Przygotowania w Kordianie przywódców przyszłego pow stania Polaków. Wszystko to razem nakazuje myśleć o „dwugłowym wodzu” powstania listopadowego: Michale Radzi wille i Józefie Chłopic- kim. O postawie, jaką nom inalny wódz i faktyczny dowódca zajęli wobec działań wojennych z Rosją na przełomie lat 1830—1831 28. Pow staje obraz powstańczych wodzów podobny do tego, jaki stw orzy potem Sta nisław Wyspiański w Warszawiance.
Wreszcie trzeci przykład to zamieszczony w Liście drugim komen tarz do postaci Lecha:
k o n tu sz m u w ło ży ć i b u ty czerw one, gd y w róci z p io ru n o w ej w a lk i [...]. K on tu sz m u w ło ż y ć i żupan, n iech aj p an u je — bez jutra. [w. 50— 52]
Słowa te każą widzieć w przywódcy Lechitów reprezentanta polskiej szlachty w powstaniu listopadowym, nosiciela w szystkich tych cech „szlachetczyzny”, które, zdaniem Słowackiego, przesądziły .o klęsce zry w u — mimo iż ak u rat Lech i jego n a ró d 29 odnoszą w dram acie zwy cięstwo.
Zaistniała pewna sprzeczność. Ale bo też pełną w ykładnię tej postaci przynosi dopiero Grób Agamemnona. W liście dedykacyjnym Lech uzy skuje mianowicie takie same rysy, jakie później, właśnie w tym w ier szu, zostaną zanegowane poprzez opis Leonidasa poległego w obozie ter- mopilskim:
N a T erm opilach, bez złotego pasa, B ez czerw on ego le ż y trup kontusza: A le jest n a g i trup L eonidasa,
(w. 85—87)
Grób Agamemnona każe czytać Lilię Wenedę jako dram at o pow sta
niu listopadowym. Ale jednocześnie — wyraźniej niż list Do autora
„Irydiona” — wydobywa też i inne, szersze sensy całego dram atu.
„Gniewny poem at” kieruje mianowicie uwagę w stronę zawartego zara zem w Lilii Wenedzie kom entarza do obrazu listopadowej klęski. Ko
28 Zob. C h r z a n o w s k i , op. cit., s. 76.
29 W dram acie S la z w p rost n a zy w a L ech itó w szlachcicam i: A teraz p ójd ę [...] do Lecha;
I będę, jakbym p rzyw ęd row ał z L echem , S łu ży ć u L echa i zw ać się ślach cicem .
„L IL L A W E N E D A ” 49 m entarza genetycznego oraz oceniającego. W jego świetle klęska ta jawi się ostatecznie jako exem p lu m ogólniejszych prawidłowości polskich dzie jów.
Fragm ent Grobu Agamemnona, tak często przy różnych okazjach cy towany, zaczynający się od słów:
O! P olsk o! p ók i ty duszę a n ielsk ą
B ęd ziesz w ię z iła w czerep ie rubasznym ; P óty k a t b ędzie rąbał tw o je cielsko,
i(w. 91— 97)
— wydobywa wpisaną w tok zdarzeniowy Lilii Wenedy historię kształ towania się tych dwu antagonistycznych czynników: „duszy anielskiej” i „czerepu rubasznego” , określających — zdaniem Słowackiego — cha rak te r narodow y Polaków i w związku z tym stanowiących później, m. in. w powstaniu listopadowym, o losie Polski. Kształtowania się w skutek przemieszania pierw iastków przynależnych Wenedom i Lechitom, którzy starli się ze sobą nad brzegami Gopła. Kształtowania się jednoczesnego z powstawaniem na tych ziemiach — w w yniku podboju Wenedów przez Lechitów — polskiego narodu 30. Chociaż w świetle finału dram atu We- nedowie jawić się m ają jako naród całkowicie „w ybity”...31 Ponadto de m onstrow any w dramacie udział stron walczących w tworzeniu tych an tagonistycznych komponentów polskiego charakteru narodowego nie prze biega bynajm niej po prostej linii opozycji Wenedowie—Lechici.
Pokonanej w powstaniu listopadowym Polsce autor Grobu Agam em
nona wyrzuca dawne winy, m. in. w słowach: „Pawiem narodów byłaś
f...]” (w. 110) — myśląc o zgubnej megalomanii Polaków, która n aj mocniejszy swój wyraz znalazła w mesjanizmie polskim: rodzącym się już u schyłku baroku, w kręgu ideologii sarmackiej. Motyw pawia przy w ołany tu jest w znaczeniu symbolicznym, a raczej alegorycznym, do dziś żywym w potocznej praktyce językowej. Ale nie tylko stam tąd do ta rł on do termopilskiego poematu. Motyw ten w znamienny sposób koresponduje ze wskazaną w tekście tragedii aż trzykrotnie, z dużą kon sekwencją, właściwością narodu Wenedów. N ajpierw Lech w rozmowie z Gwinoną, przedstawiając siły nieprzyjaciela, wymienia i opisuje m. in.
[...] M azon ów lek k ie pokolenie, Co g ło w y jako szczy g ły ubierają
80 P roblem etn o g en ezy narodu p olsk iego, jako „ w p rost” w p isa n y w Lilię W e
nedę, od sam ego początku stał się przed m iotem k om en tarzy badaczy. N a jw a żn iej
sze do tej pory stu d ia na ten tem a t o g ło sili S . T u r o w s k i (G en eza n arodu w „L il
ii W e n e d z i e ”. „ P am iętn ik L ite r a c k i” 1909) oraz ostatn io M a ś l a n k a (op. cit., z w ła
szcza s. 183— 210).
81 P rzeciw są d o w i o to ta ln ej zagład zie narodu W enedów w dram acie w y p o w ia d a ją się tylk o T u r o w s k i (op. cit., s. 187) i E. S a w r y m o w i c z (w stęp w: J. S ł o w a c k i , L ilia W e n e d a . W rocław 1954, s. 26). Inna rzecz, iż Roza W eneda o b ie c y w a ła zrodzić m ścicie la z „rycerzy p o p io łó w ”.
W czerw oną k rasę i pom iędzy hełm y M igocące się niosą pióra paw ie;
(akt IV, sc. 3, w . 171— 174)
Potem zaś w didaskaliach do sceny 4 aktu IV czytamy, że wchodzący do groty Rozy Wenedy wodzowie „Jedni na hełmach turze, drudzy jele nie m ają rogi, u innych tylko pióro pawie [...]”. Wreszcie do któregoś z tych wodzów wieszczka zwraca się następująco:
Ty, co nosisz złote piórko p aw ie M igocące od p ierw szych b łysk aw ic,
(w. 502—503)
To przyw ary Wenedów, te, które doprowadziły ich do klęski, określa ją istotę obrazowanego w dramacie „czerepu rubasznego”. Wespół jed nak z odpowiednimi cechami Lechitów. Z dem onstrowaną tu ta j jedno cześnie w toku rozwoju w ydarzeń np. typowo „szlachecką” postawą Le cha, który działa opieszale: woła „Na koń! na koń! / U fundujem y na trupach królestw o” (akt I, sc. 1, w. 36—37) — i w żadnym z czterech kolejnych aktów nie wyrusza na pole walki. Działa poza ty m pod w pły wem specjalnym impulsów: przystępuje do boju dopiero w tedy, kiedy jego syn zostaje wzięty do niewoli. Z kolei walory Lechitów-zwycięzców składają się obok pierw iastka wenedyjskiego (to o W enedach Lech mówi te znam ienne słowa: „W ludziach anielstwa ty le”, ak t IV, sc. 3, w. 393) na tworzony w dramacie obraz „duszy anielskiej” Polaków. Zaznaczmy od razu: w ten „mozolny” sposób Słowacki tw orzy drugą w naszym ro mantyzmie, „dychotomiczną” koncepcję polskiego ch arak teru narodow e go — konkurencyjną wobec „sielankowej” propozycji Kazimierza Bro dzińskiego, przyjętej potem przez Mickiewicza w Księgach narodu i piel-
grzym stw a polskiego.
W Lilii W enedzie co rusz dochodzi — pokazują to przedstawione w y żej przykłady — do jakichś niezborności czy też kom plikacji między za w artym w liście Do autora „Irydiona” oraz w Grobie Agam em nona ideo w ym program em odbioru dram atu a jego tokiem fabularnym , pomiesz czonym w nim obrazem działających osób itd. Inaczej jednak stać się nie mogło. Demonstrowanemu przez siebie ciągowi zdarzeniowemu Sło wacki narzucił — właśnie w tych dwu tekstach „dodatkow ych” — tak szerokie i złożone zarazem perspektyw y znaczeniowe, iż fabuła w enedyj- skiej tragedii nie była w stanie wszystkich ich ogarnąć. Mówiąc zaś do kładniej, nie tyle ogarnąć, co opanować. ^
Więcej. Od tego momentu dwa podstawowe w dram acie toki zdarze niowe: upadku narodu Wenedów oraz poświęcenia się Lilii Wenedy, za czynają się wikłać w rozliczne niekonsekwencje, sprzeczności; dochodzi do załamania logiki akcji dram atycznej, powstają niezborności w kreo waniu dramatis personarum itd. Fakty te badacze Lilii W enedy od daw na już ujaw niali i demonstrowali (wspominaliśmy o tym na samym
po-„ L IL L A W E N E D A ” 51 czątku tego wywodu). Przedstaw iali je jako „błędy” i „w ady” utw oru. I różnie się do tych zgłaszanych przez siebie „uchybień” ustosunkowy wali.
Juliusz K leiner, odkryw ając np. sprzeczności w konstruow aniu posta ci Rozy Wenedy i osnutej wokół jej osoby akcji dram atycznej, próbował sprzecznościom tym... zaprzeczyć. Rozróżnił mianowicie w sposobie ist nienia bohaterki dwie „ n a tu ry ”, w jej działaniu zaś — paralelnie mo m enty „wieszczego natchnienia”, kiedy „jest ona nieomylna i realizuje przeznaczenie”, oraz chwile, w których staje się „zwykłym człowiekiem”. W tym drugim w ypadku „wiedza wróżki nie usuwa [...] naturalnych mo mentów niewiedzy” — wyjaśniał. Dlatego — tłum aczył dalej — może ona chwilowo, nie będąc w stanie natchnienia, uwierzyć kłam stw u Ślaza i na nieszczęście Wenedów zabić Lechona; dlatego może pragnąć, „by Lil ia poszła po harfę [...]” it d . 32 Cały problem zawiera się jednak w tym , iż Roza W eneda — jak zauważył Wacław Borowy — „się w tej różnicy nie orientuje i nie dopuszcza pom yłki” 33. Przedstaw iona przez K leinera w ykładnia interpretacyjna postaci okazuje się nadto zawiła — i nie tłu maczy się wcale literą tekstu.
Ignacy Chrzanowski z kolei odsłaniane przez siebie raz po raz roz m aite niezborności fabularne i charakterologiczne w Lilii Wenedzie puen tował słowami: „Ale mniejsza o to” bądź „I to jest znowu tajem nicą Słowackiego” 34. Nie próbował ich negować jak Kleiner, ale też i nie do ciekał ich głębszej przyczyny 35. Nie bronił on bowiem, tak jak ten ostat ni, „za wszelką cenę” dram atu, interesowała go przede wszystkim wpi sana weń poezja, zaw arty w tragedii dokument przeżyć lirycznych
twórcy.
Wreszcie W acław Borowy, którem u tekst ten nie dostarczał praw ie żadnych przeżyć estetycznych, jeśli nie liczyć czytania go jako „smutnej baśni o dobrym a nieszczęśliwym dziecku” czy jako „ponurej poezji nie woli”, wszelkie nieścisłości, niekonsekwencje i nielogiczności w Lilii W e
nedzie eksponował — chciałoby się powiedzieć — z wielką prem edyta
cją. Budował obraz „chybionego dzieła [...] wielkiego poety” 36. I reali zacja tego zadania zajmowała go już bez reszty.
W toku fabularnym Lilii Wenedy istnieją rozmaite „pęknięcia” — i nie ma sensu im przeczyć. Nie trzeba też odsyłać pragnących dociec ich przyczyny do „tajem nicy Słowackiego” (którą on zabrał ze sobą do grobu — jak można by uzupełnić, uciekając się do potocznego
powiedze-82 K l e i n e r , op. cit., s. 338.
88 B o r o w y , op. cit., s. 462.
84 C h r z a n o w s k i , op. cit., s. 64 n.
85 Chociaż w sk a za ł, iż w ią żą się one ze „ w sp ó łczesn y m ”, alegoryczn ym p lan em utw oru .
nia — myśl określającą tę postawę). Jest pęknięć tych w dram acie bar dzo wiele, ale nie stanowią one bynajm niej em anacji „chybionego dzie ła ”. Są konsekwencją i w yrazem przyjęcia przez autora patro n atu Ario- sta, wyznacznikiem postawy ironii zaw artej w w enedyjskiej tragedii. I jeżeli w ironii zawiera się „piękno samowoli” — jak tw ierdził Schel- lin g 37 — to stosunek, jaki teraz objawia twórca Lilii W enedy wobec akcji dram atycznej i jej bohaterów, uznać można za ironiczny par ex
cellence. Tym bardziej iż stosunek ten okazuje się w końcu nie tylko
świadomy, ale w pełnym tego słowa znaczeniu celowy, co znaczy też: odpowiednio umotywowany.
Istnienie w obrębie akcji dram atycznej i w ogóle w toku fabularnym dzieła rozmaitych pęknięć w ostatecznej konsekwencji prow adzi do tego, że akcja traci wartość samoistną. Jako ciąg zdarzeniow o-sytuacyjny, ciąg o charakterze kauzalnym oraz teleologicznym, nie przyciąga ona odtąd uwagi samym swoim rozwojem, dynamiką, napięciami emocjonalnymi, ewolucją postaci itd. Otóż w Lilii Wenedzie ta właściwość akcji dram a tycznej okazuje się założona, zaplanowana od samego początku. Od mo m entu wprowadzenia przez Słowackiego do tragedii — Prologu. Prologu, w którym uprzednio — tak samo jak w argumencie poprzedzającym on giś średniowieczne misteria i m oralitety — Roza W eneda przedstawia w swym profetycznym akcie wieszczki całą akcję dram atu, w każdym razie w tych najważniejszych, węzłowych jej punktach, które dotyczą dziejów upadku narodu Wenedów. Akcję od przegranej pierwszej bitwy po następną, za trzy dni mającą się odbyć, w której — jak mówi Roza:
P ół rycerzy od p ioru n ów zginie, p ół od m iecza. W ódz d w ie g ło w y m ieć będzie, jedna czło w ie cza ,
[...]
Ja ostatn ia zostanę żyw a;
[...1
I zakocham się w rycerzy popiołach, I pop ioły m nie zapłodnią,
(w . 137— 143)
W Prologu ponadto przedstawiony zostaje również zam iar Lilii We nedy: „Ja braci moich, ojca mego zbawię” (w. 67) — i przepowiedziana przez wieszczkę śmierć Lilii.
Słowacki przekreśla jakby całą dotychczasową tradycję dram atu eu ropejskiego, starożytnego i nowożytnego, który po każdym ze swoich dw ukrotnych „narodzin” rozwijał się w kierunku doskonalenia i w ogóle autonomizowania intrygi, przyciągania uwagi teatralnych widzów samą in trygą — i sięga do tych najstarszych form dram atu, zarówno antycz nych, jak i średniowiecznych, w których operowano znanym i wszystkim mitami. I w których w związku z tym najważniejsza była nie fabuła, ale
„ L IL L A W E N E D A ” 53 sposób jej ujęcia. Pom ijając zaś aż tak szerokie perspektyw y, powiedzieć można, iż Prolog w Lilii Wenedzie odwraca uwagę od akcji dram atycz nej „samej w sobie” i przygotow uje doskonały grunt do dostrzeżenia z kolei — z jednej strony — ironicznej „samowoli” w traktow aniu przez autora wprowadzonych uprzednio, kolejnych motywów fabularnych. Z drugiej — ich osobliwej proweniencji, ujawniającej się, za spraw ą te go wcześniejszego zaanonsowania, w sposób szczególnie w yrazisty.
M ateria fabularna staje się w Lilii Wenedzie przedm iotem ironicznej gry, swoistych m anipulacji dram aturga, krótko: traktow ana jest z dy stansu jako m ateria od samego początku zdradzająca swą ideową w tór- ność. Jakie są bowiem m aterii tej najgłębsze źródła? W ostatecznej in stancji okazuje się ona wywodzić z owych „przeklętych problem ów ” pol skiego rom antyzm u, różnie w tam tym czasie fabularyzowanych, ale każ dorazowo zawęźlających się w takich hasłach problemowych, jak rozpacz, cierpienie, zemsta, podstęp, ofiara, przyszłość, królobójstwo itd. Zwróćmy uwagę: tym i właśnie hasłam i (w każdym razie: częścią ich, tą „najw aż niejszą” w końcu) Słowacki puentuje często w liście dedykacyjnym do Krasińskiego dem onstrowane tu taj przez siebie kolejne w ątki fabularne, postaw y bohaterów itd., w ystępujące potem w dramacie. Czytamy w de dykacji np.:
Ś p ie w d w u n astu h arf rozlega się nad lu d em um arłym i w b ieg a w puste, szu m iące la sy sosn ow e, w o ła ć n o w y ch na z e m s t ę rycerzy, [w . 1 0—2 2]
Albo:
Oto w różka, która zabrania h arfiarzom r o z p a c z y , a jed n y m straszn ym i m ś c i w y m czyn em zajęta, {w . 30— 31]
W innym miejscu:
i jeszcze lud jed en kona z w iarą okropną r o z p a c z y w p r z y s z ł o ś ć i z e m s t ę , [w. 46—47]
Wreszcie:
na tém sam ém m iejscu o d b y w a ła się okropna jakaś o f i a r a [...] [w. 130— 131] *®.
Z kolei fakt pozostawania Słowackiego w kręgu literackich skojarzeń w prost już wydobywają towarzyszące tym hasłom bezpośrednie nawiąza nia autora listu do dzieł Krasińskiego.
Obudź się! obudź, rzy m sk i w złotej zbroi, z og n isty m p a n cerzem rycerzu! N o w e m ary stoją przed tobą [...]. [w. 13— 14]
— to przywołanie Irydiona, dram atu, w którym idea zem sty narodowej przedstawiona została wręcz w jej najczystszej postaci. Pytanie: „Cóż, mój Galilejczyku?” (w. 47), zam ykające zdanie o owym „ludzie”
konają-88 W szystk ie p o d k reślen ia w p o w y ższy ch cytatach z listu d ed y k a cy jn eg o po chodzą od autora artyk u łu .
cym „z w iarą [...] rozpaczy w przyszłość i zem stę”, odsyła natom iast do
Nie-Boskiej komedii z jej „cudownym” finałem, głoszącym zwycięstwo
Chrystusa, zwycięstwo nad Pankracym , ale i nad ludem, k tó ry powstał w rozpaczy — i znowu w imię zemsty oraz przyszłości; odgraniczenie w ątków narodowych od aspektów społecznych dem onstrowanych w dra macie wypadków — zaznaczmy to — nie było w tam tym czasie tak bar dzo istotne, naw et dla samego Krasińskiego 39.
Rozpacz, zemsta, przyszłość narodu — to motywy ideowe istotne dla literatu ry romantycznej co najm niej od czasu powstania Konrada Wal
lenroda. W ich rozwijaniu miał również swój udział Słowacki, przede
wszystkim jako autor Lambra i Kordiana. A potem, dokładniej: już od okresu napisania Balladyny, poeta osiągnął dystans wobec własnej tw ór czości, jak też wobec całej współczesnej mu literatury, jej idei i kon wencji, a raczej mitów, stereotypów itd. W Balladynie podjął on grę z rom antyczną balladomanią, rom antycznym kultem S zek sp ira40, kon w encjam i romantycznego te a tr u 41, rom antycznym i poetyzacjam i prze szłości podaniowej, rom antyczną afirm acją ludu itd. Teraz, w Lilii We-
nedzie, grę tę kontynuuje i przenosi ją już w całości na najw ażniejszy
dla epoki, najwyższy wówczas w ogóle w hierarchii problem ów — krąg spraw związanych z problem atyką walki narodowowyzwoleńczej.
Roza Weneda jest w dramacie uosobieniem idei zemsty, żyje przede wszystkim zemstą. Tak samo zresztą jak cały naród Wenedów, o którym ponadto można jeszcze powiedzieć, że jednocześnie — cierpi i rozpacza. Właśnie cierpienie i rozpacz Wenedów stanowią najpodatniejszy grunt dla żądzy zemsty, jej rozwoju, intensyfikacji itd. W tekście tragedii n aj w yraźniej i najdobitniej całą tę praw dę o Wenedach wydobywa Ślaz, kiedy podejm uje decyzję przejścia od Lechitów do obozu wenedyjskiego. W arto zacytować dłuższy fragm ent jego wypowiedzi, w którym równie ważny jest opis postawy Wenedów, jak przykłady oraz kom entarz, jakim Ślaz ten opis podpiera:
P an S laz n iech rusza prosto do W en ed ów — W jakim kolorze? — w kolorze W en ed ów — Jako szpieg? — a fuj! — n ie szpieg lecz n ow iniarz,
Z e m s t y n ow iniarz, b lek otn ik now iniarz; C złow iek ogn istej m ow y, k r w a w y c h zębów , I czerw onego język a — w ięc ergo
G dy zapytają: czy w id zia łeś Lecha?
W idziałem — A co robi? — G dym go w idział, To jad ł W eneda z solą. — A G w inona? — G w inona w e k rw i się d ziatek kąp ała. — A cóż się stało z n aszym starym królem ? ■—
89 N ap isze on N ie - B o s k ą k o m e d i ę jako odpow iedź na p o w sta n ie listop ad ow e.
40 Co w ła śn ie p ok azał W e i n t r a u b (op. cit.).
41 P rób ow ałem p rzed staw ić to w k siążce O p r z e s t r z e n i te a t r a l n e j w d r a m a ta c h
„ L IL L A W E N E D A ” 55
A ja pokażę tak, język w y w a lę
I zam k n ę oczy: w a sz król est fi n it u s. — A jego córka? — A ja łzy jak z w iadra P o p u szczę na to i nic nie odpow iem , A lb o od p ow iem jakie n o w e kłam stw o, T a k ie żałośn e k ła m stw o , że u w ierzą
I jeść m i dadzą — za to, żem się s p ł a k a ł . (akt IV, sc. 2, w . 115— 132, podkreśl. J. S.)
„B arw a” Wenedów to zemsta, przeciwników swoich chcą widzieć jako notorycznych zbrodniarzy, siebie — jako niewinne ofiary ich zbrodni. A najbardziej spragnieni są współczucia. Uwierzą odtąd w każde, n ajb ar dziej naw et fantastyczne kłamstwo — jeżeli tylko potwierdzi ono ich wyobrażenia o w rogu i sobie. Ślazowi uwierzyli. Jest to bodajże najlep szy dowód na słuszność tego rozpoznania, nie tylko w tej jednostkowej, kpiąco-karykaturalnej perspektyw ie. Słuszność w skali całego w ogóle dram atu. Taki zaś obraz wenedyjskiego narodu okazuje się zbudowany, w podstawowych swoich zrębach, z motywów ideowych — inaczej tylko fabularyzow anych — Konrada Wallenroda, III części Dziadów...
Idźmy dalej tym tropem. P artia dram atu obrazująca walkę Lilii We nedy o życie ojca, w której Derwidowej córce przychodzi uciekać się do przebiegłości i podstępu 42, przypomina znowu — w podstawowych sche macie, swojego przebiegu — główne motywy ideowe Konrada Wallen
roda, inaczej tylko fabularyzowane.
Pójdźm y jeszcze dalej. Lilii Wenedzie, podejmującej walkę o życie ojca, św. G w albert doradza złożenie ślubu czystości i ofiarowanie się M at ce Boskiej. Z kolei w pierwszych starciach Wenedów z Lechitami widzi on początek nadchodzącego odkupienia („Narody będą w krótce okupione”, ak t I, sc. 2, w. 55). Czas zaś ostatecznego boju dwu narodów, w którym Wenedzi ponoszą całkowitą klęskę, nazywa już wprost „odkupienia no cą” (akt V, sc. 6, w. 270) 43. Śmierć, ofiara, odkupienie — to przecież podstawowe m otyw y Widzenia księdza Piotra z Dziadów części III czy
Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego.
By nie pozostawać jednak tylko w kręgu twórczości Mickiewicza. Sce na znęcania się dzieci Lecha nad cierpiącym Derwidem z poduszczenia Gwinony przedstawiona zostaje królowi Lechitów przez Lilię Wenedę w słowach następujących:
42 J u ż w P rolo gu, w m om en cie pod ejm ow an ia d ecyzji o podjęciu w a lk i o ży cie ojca i braci, m ó w iła ona w p rost do R ozy W enedy oraz H arfiarzy:
[...] w y m i, [...] b ło g o sła w cie,
A le n ie proście B oga o n ic dla m nie T ylk o o rozum i p rzeb iegłe serce,
(w. 70—72)
18 P onadto „ św ia tłe m w ie k u ” — w ed łu g słó w Slaza, przyp om in ającego sobie n a u k i sw o jeg o d a w n eg o pana (akt. V, sc. 3, w . 9).
O! idź, ty, L echu, i skarż tę k o b ietę! Ona ci psuje, L echu, tw o je dziatki; Z tych dziatek będą p otém k rólobójce,
(akt II, sc. 2, w . 150—152)
Królobójcą chciał być Kordian. Królobójstwo to podstaw ow y problem, z jakim zmagał się w Kordianie sam Słowacki. Ujmował on wówczas ten problem m. in. z perspektyw y rycerskich trad y cji polskiego narodu. I w Lillii Wenedzie pojawia się również ta perspektyw a. Lechici przed staw iani są tu taj bowiem przede wszystkim jako rycerze. Dlatego właś nie Ślaz — który do Wenedów udał się jako „zemsty now iniarz” — do ich obozu w ybrał się wcześniej· w zbroi Salmona, jako rycerz 44.
Można by wskazać więcej tekstów romantycznych, ich w ątków myślo wych, pojedynczych motywów fabularnych, charakterologicznych itd., do których nawiązuje Lilia Weneda. Wystarczy jednak przywołanie ca łej prawie, najważniejszej z punktu widzenia problem atyki narodowej, twórczości Mickiewicza, a prócz tego Kordiana. Ponadto list dedykacyjny bardzo wyraźnie kieruje uwagę czytelnika na dwa, jedyne w całości ukończone, dram aty Krasińskiego. Spróbujm y odpowiedzieć teraz na py tania: jak Słowacki urucham ia cały ten „gotowy” m ateriał? Jakim i spo
sobami to czyni?
Zemsta, rozpacz, odkupienie itd. otrzym yw ały każdorazowo pod pió rem Mickiewicza dokładne i pogłębione motywacje. Przede wszystkim w obrazach ogromu potęgi przeciwnika — i niewinności cierpienia sta jącego się udziałem polskiego narodu. W Lilii Wenedzie tego rodzaju uzasadnień brak, brak w ogóle uzasadnień. A jeżeli są, to odwrócone,
dość przew rotne bądź w prow okujący sposób uproszczone.
Z obu walczących ze sobą narodów potężniejsi są właściwie... poko nani, tj. Wenedzi. Po ich stronie jest zdecydowana przew aga m ilitarna, której Lechici przeciwstawić mogą niewielką liczbę rycerzy. Dlatego też bronią tych ostatnich staje się m. in. przemyślność w walce. Lech znający przepowiednię Rozy Wenedy odpowiada Gwinonie, zarzucającej mu tchó rzostwo:
Z rycerzy garstką m am w stą p ić w m row isko? Ja, co te lu d y chcę w y cią ć do szczętu ? N ie czekać, aż m i w noc b ły sk a w ic o w ą Z n ieb a le ją c e pom ogą pioruny?
(akt IV, sc. 3, w . 179— 182)
Przegryw ający w walce Wenedzi nie górują bynajm niej nad Lechi- tam i w zakresie wartości duchowych, moralnych. B rak im wewnętrznej
44 To in teresu jący, w a rt p od k reślen ia przykład, w sp a n ia le pok azu jący z kolei, jak logik a ak cji dram atycznej L ilii W e n e d y rozw ija się, czy też, dokładniej: pod porządkow ana zostaje n ie ty le „ jed n o stk o w ej” k w e stii listo p a d o w e j k lęsk i (jak po k a z y w a ł to C hrzanow ski), ile ogóln iejszem u p lan ow i p ro b lem o w em u , który próbu jem y tu odsłonić.
„ L IL L A W E N E D A ” 57 siły, woli działania, w iary w zwycięstwo itd. Choć dysponują dobrymi pozycjami m ilitarnym i, to oni czekają na pieśń harfy Derwida, m ającą być dla nich pobudką do czynu — tak jak nią była (jednak w całkiem innej, w pełni uzasadnionej sytuacji) pieśń Halbana, wyśpiewana wcześ niej Litwinowi — mistrzowi krzyżackiemu. Ostatecznie też, w końcowym rachunku, to w ich działaniach ujaw nia się więcej zła, zbrodniczości, od stępstw od rycerskiego kodeksu honorowego (na który to tak wyczuleni są ich przeciwnicy!) aniżeli w poczynaniach Lechitów. Przykłady można mnożyć, poczynając od zachowania się Derwida wobec Gwinony, w któ rym to zachowaniu nie ma nic z wielkości czy też „tylko” godności kró la, kapłana, starca itd. 45, kończąc zaś na nierycerskich metodach, jakim i uśm ierceni zostają przez Wenedów kolejno: Salmon, Lechoń, Sygoń, Gwi nona wreszcie. Obciążające natom iast moralnie Lechitów okrucieństwo tej ostatniej trzeba kłaść z kolei na karb jej obcego, islandzkiego pocho dzenia. Poza tym dem onstruje ona to okrucieństwo wyłącznie we własnej, pryw atnej w końcu sprawie, tj. w starciu z Lilią Wenedą.
Starcie dwu bohaterek. Ten z kolei w ątek w Lilii Wenedzie, z pod stępną Lilią na czele, zostaje w porównaniu z Konradem Wallenrodem — zdecydowanie pomniejszony. Przede wszystkim starcie to było w ogóle niepotrzebne. Gwinona mówi w prost do Lilii Wenedy:
[...] Już m ia ła m O ddać ci ojca, bo ten łach m an stary S ta ł m i się w ca le niep otrzeb n y {...].
(akt I, sc. 3, w . 346—348)
Tylko wyzwanie rzucone przez Derwidową córkę spowodowało zmia nę decyzji Gwinony. Odtąd stajem y się świadkami swoistego pojedynku czy raczej „rozgryw ki sportow ej” 46, gdzie na jedno działanie przypada natychm iast przeciwdziałanie, działania te się mnożą. O rezultacie koń cowym „tu rn ieju ” nie decydują już jednak sportowe kryteria, ale in wencja Gwinony w zadawaniu cierpień — z jednej strony, z drugiej zaś pomysłowość, przebiegłość w końcu Lilii Wenedy. W kolejnych działa niach tej ostatniej nie ma poza tym miejsca na żadne zahamowania, „większe” wątpliwości czy skrupuły moralne. Przy tym wszystkim jest to cały czas walka dw u kobiet, walka, jakkolwiek by rzecz traktow ać — prowadzona o mężczyznę. I w walce tej obie partn erki kierują się przede wszystkim pryw atnym i pobudkami.
Św. G w albert jest w utw orze reprezentantem Kościoła, „mnichem dzisiejszym” — jak powiedziałby Krasiński. Kiedy więc skłania on Lil ię Wenedę do ślubowania czystości, ofiarowania się Matce Boskiej, to
46 N ajostrzej pok azu je to sp osób ro zw ija n ia przez D erw id a tzw . sty ch o m y tii (przykład ten b ędzie d a lej p rzed sta w io n y dokładniej).
48 Jak pisze w p ro st S. W i n d a k i e w i c z w pracy R o m a n t y z m w Polsce (K ra k ó w 1937, s. 123).
działanie to pozostaje jeszcze w całkowitej zgodzie z jego kondycją, w y nikającą z niej postawą wobec świata itd. Choć może już razić pewnym przerysowaniem . Ale jeżeli z kolei w chwili, gdy dokonuje się wielka he- katom ba Wenedów, św. G w albert mówi od razu o odkupieniu innych przez tę katastrofę, a potem błogosławi zwycięzców „W imię krzyża” — i oczekuje objawienia się Najświętszej Panny „nad najśw iętszym tr u pem, / Nad krw ią najbardziej Bogu ukochaną” (akt. V, sc. 1, w. 6—7) — wówczas działanie to zaczyna pobrzmiewać w yraźnie dysonansem. Jest w tym momencie co najm niej niestosowne, zarazem: jaw nie interesow ne. Ponad tragedię Wenedów w ysunięty zostaje interes Kościoła, przy dana tej tragedii interpretacja mesjanistyczna okazuje się najlepiej słu żyć... akcji misyjnej. Tej właśnie akcji, która przyprowadziła w ogóle św. G w alberta na ziemię wenedyjską; przybył on tu goniony „aż od Jeruzalem ” przez „kom ety czerwone” — w przekonaniu jednocześnie, że w końcu:
B óg sw em u słudze, za w iek d łu gi trudów P rzerażających da godziną cudów :
Cóż m i ten m ocarz, co tu k r w a w i lasy? N ow y Faraon, w ejd ę z n im w zapasy, Z łam ię i różdżkę ognistą otrupię; A p otém jedną łzą gorącą k u p ię Ż yw ot dla n iego w ieczn y i zb aw ien ie.
(akt I, sc. 2, w . 63— 69)
To wręcz dla swojego „sługi” Bóg zaaranżował teraz „godzinę cudów”, w której ginie naród, by zbawiony mógł być jego przeciwnik, ba, aby św. G w albert mógł „kupić” żywot wieczny dla jednego przewodzącego
tem u wrogiemu narodowi „mocarza” !
Ideologia mesjanistyczna oparta była na wierze w posłannictwo dzie jowe, jakie ma do spełnienia naród w ybrany przez Boga, posłannictwo o charakterze przede wszystkim moralnym. Słowacki zrównuje w trage dii mesjanizm z misją religijną, z którą niewątpliwie on koresponduje. Zrów nany jednak z misją św. G w alberta — sprowadzony zostaje tym sa mym niejako ad absurdum. I to włącznie — dodajmy — z zaw artym zarazem w tej ideologii program em konsolacyjnym.
Nieprzypadkowo św. G w albert radził Lilii Wenedzie ofiarowanie się Matce Boskiej. Jej imię pojawia się niemal cały czas na ustach bohatera, Ona też stanow i — jak wynika z jego w yjaśnień — o większości jego działań w toku akcji. K ontakt św. G w alberta z Najświętszą P anną jest tak ścisły, iż w końcu ma mu Ona się objawić — jak już cytowaliśmy — „nad najśw iętszym tru p em ”. I realizuje się ta zapowiedź. W finale dra m atu ukazuje się „cudowne widmo w obręczy z płomyków” nad stosem Lelum-Polelum.
Tyle że św. G walbert, konsekwentnie dotąd ośmieszany i kom pro m itow any w ciągu rozwoju akcji, jest niegodny cudu. Zstąpienie Bogu rodzicy widzi też Lech, ale ten z kolei nie rozumie istoty tego
zjawie-„ L IL L A W E N E D A ” 59 nia, zwracając jedynie uwagę na jego stronę estetyczną (to on w ypo wiada cytowane wyżej słowa o „cudownym widmie”). Natomiast Roza Weneda, obecna również przy stosie braci, wcale nie dostrzega zjaw i ska — zajęta dem onstrowaniem Lechowi „łańcucha próżnego”, którym „przykuci byli do siebie Lelum i Polelum ” ; najważniejsza jest bowiem dla niej nadal idea odwetu, zemsty. Poprzez wcześniejsze ukształtow a nie akcji, aktualny dobór postaci scenicznych oraz organizację sytuacyj- no-gestyczną całej sceny dram aturg maksymalnie wyobcowuje końcowy epizod. Pokazuje go jako nikomu w istocie niepotrzebny. Najmniej zaś w iara w posłannictwo dziejowe jako gw arancję dalszego istnienia — a tak odczytywano wówczas idee mesjanistyczne — potrzebna jest narodowi, który (dosłownie!) zginął. Ukazująca się „Powoli nad gasnącym stosem [...] postać Bogarodzicy” — jako pocieszenie, konsolacja w łaśn ie47 — trafia więc w idealną pustkę. To tylko chw yt znany w dziejach dram atu jako deus ex machina. I to potraktow any teraz jak najbardziej dosłow nie. Z zachowaniem jednocześnie całego tego balastu „niedoumotywowa- nia”, które już wcześniej, raz na zawsze, chw yt ten skompromitowało.
A m otyw królobójstw a w Lilii Wenedzie? Królobójstwo nie jest tu taj pokazywane naw et jako czyn potencjalny — ale jako przew idyw any je dynie owoc wychowania dzieci Lecha przez Gwinonę — mimo to cała scena znęcania się Arfona i K raka nad Derwidem pozwala przypomnieć w tym momencie Kordiana; podstawowy w ątek z tamtego dram atu ulega teraz w yjaskraw ieniu, „pogrubieniu” . Słowacki jakby raz jeszcze, z bli ska, chciał przyjrzeć się swojemu dawnemu bohaterowi: dziecku prawie, zam yślającemu zbrodnię, aby zarazem jednoznacznie już potępić ten za mysł ze względu na jego najzwyczajniejsze okrucieństwo. Cała dawna dyskusja wokół projek tu zabicia cara i króla polskiego w jednej osobie sprowadzona zostaje tym samym do tego właśnie argum entu, wówczas tak w prost nie sformułowanego, który rozstrzyga kwestię raz na zawsze.
Jak się okazuje w świetle zgromadzonych wyżej przykładów, „ario- styczna” postawa dystansu, ironii w stosunku do m aterii dram atycznej pozwoliła Słowackiemu przywołać w Lilii Wenedzie sprawę nie tylko powstania listopadowego. W dramacie znalazło się miejsce dla znacznie szerszego, całego niem al kompleksu problemów, postaw, jakimi żyli Po lacy po utracie niepodległości, w okresie rom antyzm u, a które doszły do głosu w literaturze tam tej epoki czy wręcz przez tę literatu rę były inspirowane.
Nieistotne jest w tej chwili, czy to z perspektyw y swojej współczes ności kształtował autor Lilii W enedy leżącą u podstaw dzieła prehisto ryczną anegdotę. Czy też odwrotnie, już w samej tej anegdocie odnalazł od razu korzenie własnej współczesności. Faktem jest, że oba te św iaty — a przy okazji i szmat narodowej historii! — pomieścił on w utworze.
47 To jakby iron iczn a r e p lik a 'id e i P o lsk i jako „C hrystusa n arod ów ” — z M atką B oską ty m razem w r o li „patrona”!
W rezultacie można powiedzieć — tak jak Słowacki mówił o Balladynie (o całym w ogóle, jak już wspomniano 48, cyklu dram atów) — iż udało mu się również w Lilii Wenedzie „wyprowadzić na scenę w sam ym ich za wiązku wszystkie żywioły, które złożyły charakter polskiego narodu, któ re są duchem jego b y tu ”. Czy też — jak pisał z kolei K rasiński — iż tak samo jak w Balladynie, teraz i w Lilii Wenedzie wcielił Słowacki* „wszystkie wady i błędy zaw arte w nierozpoznawalnej i nie rozwiniętej postaci [...] przed dziesięciu w ie k i49, a ciągiem tych wieków rozwinięte i dziś przeświadczone w sobie sam ych”. W ady i błędy z dziedziny życia narodowego Polaków, związane m.in. z dwoistością ich narodowego cha rakteru.
Te w ady i błędy pozwoliły, a raczej nakazały poecie już w liście de dykacyjnym do Lilii Wenedy nazwać Polaków „potępionym przez Boga ludem ”. Potem, w Grobie Agamemnona, przypuści on w prost frontalny atak na w łasny naród, dokładniej: szlachtę. W całym poetyckim wywo dzie, w którym rozwinie (jak to sam form ułuje) „m yśl posępną i ciem n ą” — wyrzucać on będzie polskiej szlachcie brak k u ltu ry duchowej (moralnej, umysłowej, politycznej) oraz brak gotowości do walki, do otw artej walki do końca 50. Teraz natom iast, we „w łaściwym ” dramacie, gromadzi przesłanki do tego gniewnego ataku na „potępiony przez Boga lud ” 5ł: w ironicznej perspektyw ie gry — d y s t a n s u j e się wobec sze
48 Zob. p rzypis 19.
49 Jak już w sp om n ian o (zob. przypis 21), trzeba b y tera z p ow ied zieć: przed trzynastu „ w ie k i”.
50 Zob. I. C h r z a n o w s k i , „G rób A g a m e m n o n a ”. W: O l i te r a tu r z e p ols kie j. W arszaw a 1971, s. 322—351. D odajm y jeszcze, że „ p o zy ty w n y ” p rogram „term op il- sk iego p o em a tu ” d otyczy rów n ież p rzezw y ciężen ia d w o isto ści p o lsk ieg o charak teru narodow ego. C zytam y p rzecież m. in.:
Zrzuć do ostatk a te p ła ch ty ohydne,
[ ]
A w sta ń jak w ie lk ie p osągi b ezw sty d n e, N aga [...]
(w. 97— 100) oraz
N iech ku p ółnocy z cich ej się m o g iły P od n iesie naród i lu d y p rzelękn ie, Że ta k i w ie lk i posąg — z jednej b ryły,
(w. 103— 105)
51 Choć i tutaj, w tek ście sam ego dram atu, zn alazło się ju ż m iejsce do sfor m ułow anej w p ro st k rytyczn ej oceny p olsk iej szla ch ty ; Ślaz, k tó ry w cześn iej w yb rał się do obozu L ech itów , aby „służyć u L echa i zw ać się śla c h c ic e m ”, w yp iera ją c się potem przed W enedam i ja k ieg o k o lw iek zw ią zk u z ich w rogam i, tak oto „przy o k a zji” op isu je L echitów :
,[...] czy m i z oczu P atrzy gburostw o, p ijań stw o, obżarstw o, S ied em śm ierteln y ch grzech ów , gu st do w rzasku, Do u k w aszon ych ogórków , do herbów ,
Z w yczaj p rzysięgać „in verb a m a g istr i”: O w czarstw o?