• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1948.09.26 nr 39

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1948.09.26 nr 39"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

• N U M E R D W U S E T N Y *

ODRODZENIE

T Y G O D N I K

Roli V W a m a n a , dnia 26 »pieśnią 1948 p, ^ (200)

nakład:

40.0C0

Redakcja üaszynskieto 16

Administrada:

Daszyńskiego 14

C e n a 2 5 z ł

¿AGARYSTA «

HENRY MILLER CZYLI DNO

Teoria, że należy pisać ty lk o o tych autorach, któ rzy budzą nasz.

entuzjazm , jest niesłuszna. Gdyby • była słuszna, n:e pisałbym o M il­

lerze. N ie w ie m naw et czy pisa ł­

bym w ogóle o pow eści am ery­

k a ń s k ie j, k tó re j zresztą n ie mam zamla.ru odmawiać wysokiego po­

ziom u te c h n ik i pisarskiej. N ie w .em też, czy pisałbym o ja k ie jk o iw .e k beletrystyce ja kie g cko iw ie K k ra ju

— z niesłychanie n ie liczn ym i w y ­ ją tk a m i. Jeżeli ją trochę obnażyć, ukazują się takie fałsze i zgrzyty, że ła tw o dojść do w n io sku m ało pochlebnego dla pow ieści jako ro ­ dzaju. Można to przypisać szcze­

g ó ln ym przesądom człowieka, k tó ­ r y nie p o tra fi zasiąść do pow,eści.

Trcszę bardzo. Można też pow ie­

dzieć, że powieść, rozw inąw szy się w ciągu ostatnich stu lat, tk w i ko ­ rz e n ia m i w pewnego rodzaju deka­

d e n cji i że odciąwszy ją od tych ko rz e n i otrzym a się u tw o ry o tyle p rz y n a jm n ie j czyste, że po ich prze­

czytaniu nie śnią się koszm ary i m orderstw a dokonywane w ła sn y­

m i rękam i. To jest m ożliw e teore­

tycznie. Taka je d n ak powieść m ia ­ ła b y mało wspólnego z tra d y c ją dziewiętnastego w .eku, m usiałaby naw iązyw ać gdzie in d zie j. W prze­

c iw n y m w ypadku n ie da się u n ik ­ nąć dziedzictw a, polegającego g ió w - n.e na sadyzmie — k tó ry może mieć swoje u sp ra w ie d liw ie n ie w teoriach społecznych czy biologicznych, ale zawsze pozostaje sadyzmem. Is t­

n ie ją przecież konsekwencje p rzy­

jęć a pewnych przesłanek a rty s ty ­ cznych. Sądzę, że am erykańska „n o ­ v e l o f violence“ , czy ja k to nazy­

w a liś m y w Europ.e „czarna po­

w ieść“ , jest w ty m samym stopniu Ł k o n s e k w e n c ją ro zw o ju powieści eu- Lrcpejskiej X IX -g o w ieku, co w y ­

li Kiem szczególnych am erykańskich

jti uumaczyć i wydawać, aby dy-

skusja lite ra c k a m ia ła więcej p rz y - kładów. Bez znajomości tru d n o w y ­ rokow ać o zd ro w iu i tru d n o prze­

zwyciężać. F otępianie „n a słysza­

nego“ , stanowiące ju ż potężny dzia ł k r y ty k i, samo w sobie jest w ą tp li­

w y m dow odeir zdiow .a.

Przedm iotem tego a rty k u łu nie jest jednak „powieść o kru tn a “ w sensie ścisłym. Z ja w isko , które roz­

p a trzym y, jest jaskra w e i dosko­

nałe. N a jp ie rw k ilk a danych o oso­

bie. H e n ry M ille r u ro d z ił się w B ro o k ly n ie , jako syn k ra w c a n ie ­ mieckiego. W ychow yw ał się w brzuchu L e w ia ta n a — w ubogich dzielnicach New Y o rku , u podnóża o lb rz y m ie j p ira m id y bogactwa.

B ardzo in te lig e n tn y m łody nicpoń i d ziw ka rz, drab o w ie lk ie j sile i ko ń skim zdrow iu, o b ija ł się po New .Yorku, to im a ł się różnych zajęć, g łó w n ie pracy fizycznej, to długie Okresy b yw a ł bezrobotnym . M ia ł dziw ną pasję: samokształcenie. L u ­ b i ł pracę fizyczną, bo zostawiała m u w olną głowę. L u b ił też bez­

robocie i naciąganie znajom ych na pożyczki, bo mógł spędzać czas w

¡bibliotekach publicznych. Pożerał ksią żki. Zaczął oczyw.ście od N ie ­ tzschego, ale czytał wszystko i tak, bez ja k ie g o lw ie k college'u, czy u n iw e rs y te tu nagrom adził pokaź­

n y zasób oczytania i w iedzy. P ró ­ bow ał pisać: doszedł do w niosku, że cała , lite ra tu ra współczesna nie '"warta jest fu n ta kła kó w , że jest to je d n y m słowem o b rzyd liw a bujda, ,,lite ra tu ra w konserw ach“ . N ie wiedząc o ty m (bo n ig d y n ie s ły ­ szał, że takie rzeczy is tn ie ją we F ra n c ji) b y ł w yznawcą dadaizm u i nadrealiz.mu. P ro w a d ziła go jedna m y ś l:. ja k uratow ać w łasne j a od zniszczenia — nie ty lk o , ja k od­

naleźć własne j a, własną p ry w a tn ą filo z o fię — i to odnaleźć w brzuchu Lew iatana, w Am eryce, k tó ra jest w roga jednostce, ściera ją na p ro ­ szek, zmusza do wściekłego h a ro ­ w a n ia pod grozą zdechnięcia z głodu, -Któregoś dnia (były to la ta kryzysu) M ille r pow ziął decyzję, p o rz u c ił żenę i dziecko (ja k. ongiś Sakya M u « i) i w s tą p ił na pokład , o krę tu odchodzącego do F ra n c ji, udając się na poszukiw anie w ła ­ snej duszy. Rozpoczął życie lum pa ha Montparnasse, tru d n o pow ie­

dzieć czy podobne do życia Buddy, V/ każdym razie życie bez grosza, z przem yślnym i sposobami zdoby­

cia u trzym a n ia , co było o ty le u - ła tw icn e , że z zasady nie znosił za­

sad m oralnych. W F a ryżu w y d a ł pierwsze swoje ksią żki, k tó re na ­ tychm iast zostały zabronione w Am eryce że w zględu na pornogra­

fię i na b rz y d k ie w yrazy, k tó ry m i cbrzucał swoją ojczyznę. Chcąc Przeczytać jego „Z w ro tn ik K o z io ­ rożca“ sięgnąłem do w ydania fr a n ­ cuskiego, bo w Ameryce i ta książ­

ka i „C zarna wiosna“ i „Z w ro tn ik Raka1“ są niedostępne. Jednak śława M ille ra w w ąskich kołach

in te le k tu a ln y c h A m e ry k i pow o li rosła. K .edy, w y c iś n ię ty przez w o j­

nę, przyjechał do Stanów w r. 1940, sława ta (znów w niesłychanie w ą ­ skich kołach) była już dość u g ru n ­ towana. Fo pow rocie odbył podróż po Stanach i napisał książkę pt.

„A ir-c c n d itio n e d nig h m a re “ , tj.

„K oszm ar o tem peraturze uregulo­

w a n e j“ * — dość śmiałe określenie rodzinnego k ra ju .

W yszły też in n e jego ksią żki:

„O ko kosm ologiczne“ , „N ie d zie la po w o jn ie “ , „P a m ię ta j pam iętać“ . Mieszka w K a lifo r n ii, n ie w w y ­ tw o rn e j w illi, ja k to s k ło n n i są wyobrażać sobie Europejczycy. Ż y ­ cie pisarza elitarnego je st tru d n e w Ameryce. Rozpadająca się chata na skałach nad P acyfikiem , z k o - m ernem wynoszącym 6 dolarów miesięcznie, jest bardziej tu ta j sto­

sowna. N iedaw no otrzym ałem lis t od pew nej m łodej osoby, zaczyna­

jący się od słów: „D ro g i Pan Z, ja k się pan czuje. D o b ri, I hope“ , Ten re p e rtu a r słów polskich, owa osoba zawdzięcza sw ojej koleżance z co l- lege‘u, Fotce z W arszawy, obecnie (piątej) żonie M ille ra . T yle plotek, jeżeli to kogoś interesuje.

M E TO D A P IS A N IA

M ille r, nienaw idząc „lite ra tu ry w konserw ach“ , g ła d kie j, podległej w szelkim zasadom technicznym ła ­ pania czytelnika, postanow ił pisać ja k jem u i ty lk o jem u się podoba.

Fowieść, opow iadanie, essay? A cóż go obchodzą ta kie umowne po­

działy. Siadać j pisać Co ma się ochotę, nie troszcząc się ja k to się wiąże jedno z drugim . Przestrzegać ty lk o jednej zasady: żeby to było zupełnie szczere, tj. żeby każda m yśl była chw ytana od razu na go­

rąco, a .yyięg, żeby pisanie „było gło- śnym m yśleniem , niem al samym procesem. Stąd powstaje c ó l w ro­

dzaju w ie lkie g o pam iętnika, z ro z ­ praw am i, w spom nieniam i, opasami obłapek. Trzeba przyznać, że to jest c.ekawsze do czytan a n iż gładko wysmażona powieść. Można słusznie zapytać, czy n ie ta k zamyka się c y k l pow ieści X I X w ie ku . N.e da się tego, porównać z Proustem, k tó ­ r y w tym zestaw ieniu w ygląda na .klasyka budow y powieściowej,

„S tru m ie ń świadomości“ p ły n ie u M ille ra bardziej bezpośrednio. Ktoś' pow ie — „n o dobrze, ale przecież ta kie pisanie czysto osobiste, k tó ­ rego przedm iotem jest to co ja czu­

ję, co m n i e się w ydaje, n aw et bez fa ty g i budowania charakterów , to zaiprzeczenie w ie lk ie j lite ra tu ry u - biegłego stulecia“ . Owszem, ale (i to zostawiam do rozważenia czy­

te ln ik o w i) czy n ie zastanawiające jest, że ten sposób pisania osobisty nas cie ka w i, daje coś żywego i lu d z­

kiego, podczas, gdy powieść budo­

w ana w edług zasad ubiegłego stu­

lecia ta k często nuży i iry tu je — oczywiście, je że li m am y odwagę się do tego przyznać. Czy w ięc nie po­

ja w ia się jakaś konieczność odno­

w y, k tó ra spraw ia, że pewne fo r­

m y przeszłe można nadal upraw iać, ale ty lk o ciągnąc je za uszy?

W w ypadku M ille ra zachodzi je d ­ n a k poważne ale. Jego pisanie kszta łto w a ło się pod w p ły w e m teo­

r i i „pism a automatycznego“ ,' a w ię c p u n kte m w y jś c ia je st legen­

da o dosięganiu jakiegoś ta je m n i­

czego „sedna osobowości“ . Bardzo brzydka legenda, bo usuwa i czło­

w ie k a i jego dzieło spod w szelkiej k o n tro li, ja ką może sprawować je ­ go w łasna m yśl i w ybór. M ille r je st szczery w sposób potw orny, przede w szystkim jednak szczery w gw a ł­

to w n y m podkreślaniu, że n ie uzna­

je żadnej moralności. To budzi po­

dejrzenia, bo ostatecznie stanięcie

„poza dobrem i złem“ też je st w y ­ borem i n ik t n ie uw ie rzy, że ta rzekom o absolutna szczerość nie je st budowana na zim no, zam iast być czymś p ie rw o tn y m .i bezpośred­

n im . Dzieło M ontaigne‘a też składa się z zapisków p ryw a tn ych , ale jest to p a m ię tn ik tego co m yślał i rozw ażał, a nie p a m ię tn ik rzekomo dokładnie przeniesionych na papier odruchów.

O B Ł A P K A

D wa są chyba powody, dla k tó ­ ry c h p :sarze amerykańscy lu b u ją się w b ru ta ln y c h opisach erotycznych.

Trzeba wziąć., pod uwagę tło p u ry - tańskie A m e ry k i, aby zrozumieć, że re w o lta p rze ciw ko kodeksowi obyczajowemu, w yraża się przez takie pokazyw anie języka ustalo­

nym przepisom. A m e ryka je st n ie ­ w ą tp liw ie k ra je m liczn ych tabu, a rozpraw a je j poświęcona, ja ko k ra ­ jo w i totem ow o - tabuistycznem u byłaby przedsięwzięciem kuszą­

cym. Kodeks obyczajow y jest zre­

sztą b. szczególny, i swobodniejsży

i m n ie j swobodny n iż to ęo znamy z naszej h is to rii (zawsze zdum ie­

w am się, że w języku polskim jako o d p o w ie d n ik i „to make love“ i czy

„fa ire 1‘am our“ is tn ie ją ty lk o w y ­ razy ordynarne). Z powodów spo­

łecznych (odosobnienie jednostki) spraw y erotyczne zahaczają się o m nóstwo p o w ik ła ń psychicznych, a potężny, n a z w ijm y to tak, „K o śció ł Psychoanalizy“ ma w ie lu zw olen­

n ikó w , na czym szarlatani ro b ią grube pieniądze. Z ty m łączy się w pew nym stopniu d ru g i powód zain­

teresowania pisarzy am erykańskich p łc ią : lu b ią oni bohaterów p ro ­ stych, k tó rz y są w o ln i od p o w ik ła ń

— tu ju ż nie protest w chodzi w grę,, a poszukiwanie „czło w ie ka na­

tu ra ln e g o “ , wolnego od zahamowań c y w iliz a c ji, k tó re j częścią niezbęd­

ną w yd a je się urząd psychoanali­

tyka . Zresztą duży w p ły w w y w a rł D. H. Law rence ze swoją teorią bezpośredniości biologicznej, któ ra jest ciekawa jako ostateczny kres m oralności w ik to ria ń s k ie j.

W porów naniu, z M ille re m inne opisy erotyczne w yd a ją się n a iw ­ ne, ja k w ogóle pod względem ś w i- n o lo g ii Céline wobec M ille ra je st n ie w in n y m dzieckiem. Z w róćm y uwagę, że sprawa opisów erotycz­

nych w lite ra tu rz e pięknej n ie jest taka prosta. M ille r pisze ze sma­

kiem , oblizując s:ę i czytanie tego jest dość podniecające — a pokaż­

cie m i kogoś, k io napraw dę nie lu ­ b i czytać dobrze napisanej porno­

g ra fii N ie w ą tp liw ie najbardziej p rz y k ra jest erotyka w styd liw a , w ypow iadana przez symbole, n ie ­ dopowiedzenia i k ro p k i. W y ją tk o ­ w o nie m iła je st też e rotyka poda­

w ana w tonie przepastno - m aka­

bryczno - sentym entalnym . U M i­

lle ra tego raczej nie ma. A le nie pis. też,, innęga:: p ig r.w m ü ia „ zdaje się być je d y n ie zdolny p rzy­

ozdobić e rotykę — nie ma hum oru, d zię ki któ re m u nieiprzyzwoitości Rabelego czy B rantôm e'a są pełne w dzięku.

Jak zw ykle (z w y ją tk ie m lite ra ­ tu r y b ru ko w e j, gdzie samo podnie­

canie czyte ln ika jest celem) opisy erotyczne są częścią ogólnej scene­

r i i , bo nigdzie in d zie j w ty m stop­

n iu n ie w yraża s’ę stosunek czło­

w ie ka do człowieka, w skrócie, ju ż bez p ra w id e ł obow iązujących od święta, z odrucham i, któ re dema­

skują. Ilość odm ian zachowania się w m iłości jest praw dopodobnie tak

duża, ja k ilość odm ian c y w iliz a c ji.

M ille r, w „Z w ro tn ik u K oziorożca“

daje obraz doiów New Y o rku , nie pojaw ia się tam bodaj a n i jedna osoba pokazana od strony cech

„in te lig e n c k ic h “ (o tym zresztą póź­

n ie j). Są to obyczaje w ie lo m ilio ­ nowej masy nie m niej „n a tu ra ln e j“

n iż masy ludow e Rzymu cesarskie­

go. Że masy ludow e tra k tu ją k o ­ deksy etyczne obowiązujące „n a górze“ z pew nym przybliżeniem — ła tw o się przekonać, patrząc cho­

ciażby na sceny jarm arczne i w e­

selne u m alarzy flam andzkich. Kie"- dy jednak p o ja w ia się pisarz, k tó ­ r y opisuje te mores w yłączając w szelkie kodeksy poza naw ias, na­

w et n ie trudząc się, żeby w ydoby­

w ać k o n tra s t pom iędzy obow iązu­

jącym przepisem np. r e lig ii a za­

chowaniem się (ten k o n tra s t leży u podstawy u jm o w a n ia sexu w spesób przepastno - tra g iczn y u w ie lu pisarzy) — mam y coś nowe­

go. Owszem, są w „Z w ro tn ik u K o ­ ziorożca“ dw a w yp a d ki, k ie d y ob- ła p ka jest tra kto w a n a przez kobie­

ty ja k coś nienaturalnego. Kolega M ille ra opowiada m u w barze o przygodzie ja ką m ia ł z pewną ka ­ toliczką, w ychow anką zakonnic, k tó ra po fa k c ie pocałowała go w rękę, a następnie u k lę k ła i zaczęła się m o d lić za jego duszę. D ru g i wypadek,. M ille r i dw ie jego zna­

jome dziewczęta k ą p :ą się nago w rzece. Jedna bardzo lu b i mężczyzn (w o li m ieć do czynienie z niezna­

jo m y m i — przypadkow e przygody, na schodach, w sklepie itp.). Druga jest katoliczką i nie pozwala na poufałości, zanim M ille r nie odbył rozm owy wstępnej o Bogu.

Z łatw ości i przypadkow ości h i­

s to ry je k m iłosnych w y ła n ia się ce­

cha w ie lkie g o m iasta, a być może w ogóle A m e ry k i; p o to k lu d z k i, w k tó ry m d ro b in y ‘spotykają się i natychm iast są unoszone w prze­

ciw ne strony. W istocie przygody M Tlera i jego p rz y ja c ió ł nie są n i­

czym in n ym n iż stu d iu m samot­

ności, Rezerwuar, k tó ry rzuca w ich objęcia coraz nowe „o fia r y “ w yd a je się być niew yczerpany. K o ­ b ie ty przychodzą niew iadom o skąd i idą niew iadom o dokąd, ich losy są dziwaczne i nie do wyśledzenia.

Żeby to przedstaw ić k ró tk o , np.

M ille r spotyka dziewczynę, k tó ra ma b ile t do Cleveland, 35 centów m a ją tku ,, zna całego Balzaka i chce zostać pisarką. Jest bardzo chętna do igraszek na plaży w B ro o k li-

nie, po czym m ów ią sobie do w i­

dzenia i M ille r ju ż nigdy nie do­

w ie s.ę co się z nią staio. M ille r osiąga przez swoje op.sy swój cel bezpośredni: pokazania życia jako zupełnego bezsensu i przypadku, ora,z sw ój cel pośredni — pokaza­

nia bezsilności jednostek, które w yładow ać się mogą ty lk o w fiz jo ­ lo g ii, poza ty m unosi je potok w a l­

k i o chleb, a na k ie ru n e k togo n u r­

tu nie m ają w p ływ u .

Gdyby ktoś na podstawie le k tu ry M ille ra chciał wyciągać w niosek 0 rozpuście A m e ry k i, b y łb y to w niosek fałszyw y, Oczyw.ście mo­

żna snuć rozważania o coraz w y ­ raźniejszym w y d o b yw a n iu się na pow ierzchnię „życiowego“ kodek­

su obyczajów, co nastąpiło w sku ­ te k osłabienia g m in y re lig ijn e j przez technikę, oraz w sku te k zm ia­

n y ch arakteru małżeństwa, k tó re wobec p ro le ta ry z a c ji mas przesta­

je dla n ic h być „m ałżeństw em fo r tu n “ .

Z A G A D N IE N IA PROTESTU Dlaczego M ille r jest zre w o lto w a ­ ny przeciw ko Ameryce? (bo o ni,m to można powiedzieć, nie o S te in - becku!). Dlaczego ta k częsty u p i­

sarzy am erykańskich jest uraz u - cieczki i ekspatriacji? H e m in ­ gway, T, S. E lio t, G ertruda Stein, Ezra Found, żeby w ziąć n a jw ię k ­ sze nazwiska,r a objaw y is tn ie ją nadal, ja kie ś rozpaczliw e szarpanie się. j w y ry w a n ie poza A m erykę, poza własne środowisko. Co tu jest nie w porządku? Spójrzm y na rzecz bez uprzedzeń, zapom inając o ro li am erykańskiego k a p ita liz m u poza A m e ryką . K r a j jest zamożny.' Roz­

w in ą ł się, eksploatując własne bo­

gactwa,' udział ry n k ó w zagranicz­

nych w dochodzie a m erykańskim b y ł do d ru g ie j w o jn y św iatow ej nieznaczny. K x a i-ro z w in ą ł aię-.przez kolonizację ziem i niezamieszkałej, je ż e li nie liczyć szybko w y tę p io ­ nych In d ia n , a w ięc n ie ma w swo­

je j s tru k tu rz e pozostałości feuda- lizm u. Na F ołudniu, ta k — tam (m imo, zniesienia n ie w o ln ic tw a , w ty m samym czasie, k ie d y w K o n ­ gresówce • zniesiono poddaństwo) s tru k tu ra feudalna zostawiła trw a ­ łe ślady i w ła ściw ie is tn ie je dalej, dzięki pozycji społecznej M u rz y ­ nów. Słowo „P o łu d n ie “ w ym a w ia się na Fółnocy tak, ja k przed w o j­

ną w Polsce w ym a w ia ło się słowo

„P olesie“ , choć P ołudnie je s t duże, ró żn o lite i jest cała gradacja „p o - łu d n io w o ści“ .

K r a j jest zamieszkały przez b a r­

dzo je d n o lity ty p obywatela. Prze­

de w szystkim n ie ma tu in te lig e n ­ c ji ja ko w a rs tw y po-szlacheckiej.

Słowa tego używ a się czasom w cudzysłowie, ja ko pożyczki z ro s y j­

skiego. Jest określenie „w h ite -c o - łla r w o rk e r“ — „b ia ło - k o łn ie ­ rz y k o w y ro b o tn ik “ — ale ta k i ro ­ b o tn ik b iu ro w y nie m usi być w cale in te lig e n te m w sensie np.

p o ls k im i n ie ma do tego pre­

tensji. Fachowcy z różnych dzie­

d zin n ie m ają w ie le wspólnego z ry tu a łe m in te lig e n c ji, ja k o w a r­

stw y, ani z w ykształceniem poza swoją specjalnością. Czy lekarz np. w p ro w in c jo n a ln y m m iastecz­

k u o b y c z a j o w o należy do szczytów ' społecznych? W ą tp li­

we, zasiada on na sto łku w d ru g - store, w oła się do niego „h e j, doc“

1 b ra k m u znamion w yróżniających.

L u d z ie bogaci nie . pieczętują się sygnetem in te lig e n c ji, bogactwo jest dostatecznym w yróżnieniem , podczas gdy zasobem wykszałcen.ia i zew nętrznym i m anieram i nie róż­

n ią się od sprzedawcy sklepowego czy metalowca. Z d ru g ie j znów strony, ro b o tn ik czy fa rm e r nie posiadają %eech m itycznych, które w Europie" środkow ej i wschodniej są w y n ik ie m d łu g ie j tra d y c ji anal­

fabetyzm u i nędzy. G dybyśm y sło­

w o „in te lig e n c ja “ ro z b ili na dwa pojęc:.a: jedno w znaczeniu szero­

k im , p rzyję tym w Polsce tj. poję­

cie w a rstw y, k tó ra posiada pewne m am ery tow arzyskie, ubiera się w specjalny sposób i td. (należą tu z w y k le rów nież „ro b o tn ic y w k o ł­

n ie rzyka ch “ ), drugie w znaczeniu Węższym — tj. grupa lu d z i o pew ­ nym wyższym poziom ie w y k s z ta ł­

cenia — z części drugiego pojęc"a, po odrzuceniu fachow ców te ch n i­

cznych, o trzym a lib yśm y am eryka­

ńskie „in te lle c tu a ls “ — n iezm iernie szczupłą procentowo w arstew kę.

Podział klasow y, z całą d ra b in ą stopniow ania ( nie ma samochodu, ma samochód, ma sta ry samochód, ma n o w y samochód, ma dw a samo­

chody itp.) oznacza się płynnością u dołu. P rodukcja maszynowa nie s p rzyja - istn ie n iu rzem ieślnika, ani ro b o tn ika w y k w a lifik o w a n e g o . Cie­

k a w y m zja w iskie m w A m eryce jest częste zm ienianie rodzajów pracy:

ktoś kolejno je st m urarzem , urzęd­

n ik ie m poczty, kraw cem , ro b o tn i­

kie m samochodowym, cowboyem, sprzedawcą w sklepie — w ystarczy czytać życiorysy pisarzy am erykań­

skich, aby przekonać się z ilu p ie ­ ców chleb je d li. O czyw iście każdy, k to zarabia w y n a jm u ją c sw oją pra ­

cę, dąży do stworzeń a własnego w arsztatu i dalej do stania się k a ­

p ita listą . Teoretycznie je s t to zaw ­ sze m ożliw e — „ró w n y s ta rt“ , lo fundam ent A m e ry k i. W praktyce jest to bardzo trudne. Zamrożenie klasowe postępuje gw ałtow nie, ęo w ięcej zwiększa się hezba tych, co za caiy m ajątek m ają ty lk o własne ręce czy głowy. Bo w ja k i sposób np. założyć sklep spożywczy, je że li na rogu u lic y jest „S u p e r - M a rk e t“ , filia przedsiębiorstw a posiadającego ta k ic h sklepów setki i zaopatrzona tak, ja k nie może być zaopatrzony drobny sklepik? Jak np. założyć p ra ln ię , jeżeli w ie lk ie przedsiębior­

stwo, rozporządzające kdkudzies.ę- cioma samochodami, p rzyw ozi do domu za n ie w ie lk ą opłatą codzien­

n ie w o re k czystych pieluszek, za­

bierając brudne? Jako pole d zia ła ­ n ia p ry w a tn e j in ic ja ty w y pozosta­

je, p rz y pom yślnych w arunkach, m ały drug - store, m a ły w a rszta t rzem ieślniczy (i to tru d n o , szewcy i k ra w c y są plem ieniem w y m ie ra ­ jącym ), farm a drobiu, mała fa b rycz­

ka w yro b ó w ręcznych — a w ięc można z ro b o tn ik a w yw in d o w a ć się w szeregi drobnomieszczaństwa

— nie w yżej. Pomysłowe je d n o stki n ie dają za wygraną. G rupa w ete­

ra n ó w o sta tn ie j w o jn y w ydzierża­

w iła póle pod New Y o rkie m , k u p i­

ła sam oloty z dem obilu i założyła lin ię lotniczą do przew ozu tow arów . To są w y ją tk i. S zybki w zrost liczb y p ro le ta ria tu , czy nazw iem y go ro ­ b o tn ika m i, czy “ w h ite - c o lla r w or- ke rs", czy „in te lig e n c ją “ , jest fa k ­ tem stw ierdzanym przez p u b lic y ­ stów am erykańskich.

Jakież w ty m m iejsce pisarza?

P rz y jm ijm y , że nie u ro d z ił się n ie ­ szczęśliwie, tj. ja k o M u rzyn , bo to ju ż jest odrębne zagadnienie. S toi on pośrodku je d n o lite j (zewnętrzn e, n ie m ajątkow o) masy ludzi, k le p ią ­ cych się nawzajem po plecach tym sam ym gestem, szczerzących zęby w ta k im sam ym uśmiechu, mało róż­

niących się ubraniem , bo masowa p rodukcja n ie zostawia w ie le w y ­ boru, je d n y m słowem wśród lu a zi podobnych. Ci ludzie są tem atem jego książek. L ite ra tu ra am erykau- ska w p o ró w n a n iu z polską jest

■bardz.ej ludowa. Rozpiętość pom ię­

dzy sposobem życia chłopów j ro b o t­

n ik ó w z jednej strony, a in te lig e n c ji z d ru g ie j, była w Polsce ta k znacz­

na, że naw et pisarz pochodzenia chłopskiego, z ch w ilą kie d y staw ał się inteligentem , nie m iał, ja k to m ówią, ze sw oją rodziną wspólnego języka, a co za tym idzie, nie u m ia ł je j przedstaw ić no rm a ln ie tzn, ja k o ludzi, a nie ja ko k u k ły noszące na­

pis „c h ło p “ , „ro b o tn ik “ .

W arto wspomnieć,' że jedna z n a j­

w yb itn ie jszych powieści a m erykań­

skich — „M o b y D ic k “ M e lv ille 'a (1851) jest opisem p racy i przygód załogi w ielorybniczego statku. N a­

w et ostatni nędzarze i degeneraci — połow nicy z P ołudnia — bohatero­

w ie Caldw ella, czy hiszpańscy p a i­

sanos Steinbecka nie są pozbaw ieni cech, któ re nas in te re su ją niezależ­

nie od pozostawania tych lu d zi poza kręgiem c y w iliz a c ji. (Nb. le w ico w cy z Georgia uważają, że postaci C ala- w e lla nie m ają n ic wspólnego z lu ­ dźm i rzeczywistości).

Skąd w ięc urazy, jeżeli p rz y n a j­

m n ie j kopalnia tem atów zdaje się być niewyczerpana? Żeby to zro­

zumieć, trzeba pamiętać, że A m e­

ry k a w y ło n iła się tak, ja k ra fy ko ­ ralow e w y ła n ia ją się z morza, p ra ­ cą n a tu ry, poprzez śm ierć n ie z li­

czonych k o lo n ii skorupiaków . K aż­

dy sko ru p ia k b ył bez w ą tp ie nia za­

ję ty ty lk o w łasnym życiem, ale bu­

dow la rosła. Słabe w ięzy stanowe, słabe w ięzy klasowe, w istocie m i­

lio n y jednostek, któ re m y ś la ły o so-‘

bie i budow ały w spólnotę m im o w o­

li. Jeżeli z p e rsp e ktyw y a m e ryka ń ­ skiej spojrzeć na ta kie zjaw isko ja k W arszawa w czasie w o jn y, w yda się ono niepojęte i zdum iewające. Moż­

na chyba przedstaw ić A m erykę, ja ­ ko zupełne i ja skra w e p rze ciw ie ń ­ stw o — to znaczy ta k niską tem pe­

ra tu rę zbiorowego napięcia ja k t y l ­ ko da się w yobrazić, przy ró w n o ­ cześnie b. w ysokim napięciu p ry ­ w atnym . Izolacja człowieka od czło­

w ieka całkow ita, w ieczny problem : ja i świat, n ig d y : m y i oni. Stąd powodzenie psychoanalizy, stąd roz­

rost psychologii sięgający niebotycz­

nych rozm iarów , stąd pełne sana­

to ria i dom y w a ria tó w . K ie d y me dawno w N ew Y o rk u ja k iś sta ry Jugosłow ianin w p a d ł w szał, zaczął strzelać do. tłu m u , za b ił jednego chłopca wracającego ze szkoły i po­

ra n ił k ilk u innych, na p ytanie d la ­ czego to z ro b ił odpowiadał, że „o n i z a b ili mego syna“ — ale ja cy „o n i“ ,

[Dokończenie na stronie drugiej).

AIV)£ CÉSARE

JA CHCĘ DOSTAĆ BILET NA POCIĄG WOLNOŚCI

(Hitler i hitleryzm nie są — jak chciano by nam wmówić — wyjątkami, potworami, odchyleniami fatalnymi w cywilizacji tzw. zachodniej, lecz odwrotnie, (Hitler jest w pewnym sensie stworzony przez logikę tej cywilizacji i w rzeczy­

wistości tak długo nie będziemy wyleczeni z hitleryzmu, dopóki świat nie wy­

leczy się z tego co stworzyło hitleryzm, to . Znaczy z kapitalizmu, który zdaje sobie sprawę z tego, że dla opóźnienia biegu historii trzeba wygrać wszystko, co dzieli ludzi, a więc możliwie najszerszą skalę przesądów. (narodowych, spo­

łecznych łub rasowych). Dowodem że jest możliwy inny stan rzeczy jest Rosja sowiecka, gdzie żyją obok siebie w pracy i pokoju tysiące ludzi, należących do najbardziej różnych ras i kultur.

Joto, jeżeli my, intelektualiści, chcemy rzeczywiście walczyć o pokój i prze­

ciw wojnie, powinniśmy walczyć z wszystkich naszych sił przeciw podziałowi ludzkości na rasy wyższe i rasy pariasów.

7o czego żądamy od was, intelektualistów Europy, to abyście zrozumieli wy i wasi rodacy, że sprawa człowieka jest tylko jedna, że sprawa wolności jest niepodzielna i że za każdym razem, gdy pada Vietnamczyk, za każdym razem, gdy torturowany jest (Malgasz, za każdym razem, gdy znieważany jest Żyd, za każdym razem, gdy linczowany jest (Murzyn — wali się część świa­

towej cywilizacji i powstaje skaza na obliczu ludzkości.

Czy chcecie zabić wojnę?

Zabijcie więc wszystko, co dzieli ludzi, nade wszystko zaś obudźcie świa­

domość na wszelką niesprawiedliwość, podniecajcie tę świadomość, podtrzymuj­

cie ją przeciw uciskowi — tam gdzie się on panoszy, przeciw niewolnictwu — tam gdzie się ono sroży.

Qdy Amerykanie zrobili w Stanach Zjednoczonych wiele szumu wokół pociągu zwanego ,,pociągiem wolności", który miał przed całą ludzkością świad­

czyć o demokratycznej woli Ameryki — jeden z nas, czarny poeta Langston

!Hugues napisał wiersz pt. „Pociąg wolności".

Chcę zakończyć wyjątkiem żutego wiersza, ponieważ słowa jego wyrażają to, czego miliony gnębionych czarnych, żółtych i jeszcze innych od was oczekują :

Czytam d zie n niki: piszą o pociągu wolności Słucham radia: m ów i o pociągu w olności Boże! Jakżesz czekałem na pociąg w olności

K ie d y m eja babka z A tla n ty któ ra ma 83 lata i je st czarna Z a jm ie miejsce wśród pierwszych, aby w idzieć wolność Będzie tam biały, k tó ry wrzaśnie: Do ty lu !

Murzynom nie wolno wałęsać się po torze wolności!

A ch! Ja chcę dostać b ile t na pociąg w olności

Będę krzyczał na cale gardło: g w i żdż, pociągu wolności Oto pociąg w olności

W siadajcie do pociągu wolności.

Aim é Cézaire

(2)

Str. 2 © D E O B Z E N Ï i N r 3v

n ik t nie mógł się dowiedzieć. Czy człowiek może w ogóle żyć bez zlo­

kalizow ania swego przeciw nika — to w ie lk ie pytanie. T a k im p rze ciw n i­

kiem może być natura, mogą być określone grupy ludzkie, ale kiedy, ja k w Am eryce, m inął okres w a lk i z In d ia n a m i i naturą, a świadomość klasowa jest n ik ła — powstaje próż­

nia, któ rą niem al czuje się przez skórę. B yć może, że pieniądze zdol­

ne śą tę próżnie w ypełnić. A le są i doły, z któ rych wyszedł M ille r.

„W idzę ulicę, któ ra nazywa się M y rtle Avenue, idącą do Bourough H a ll do i'resh Pond Road, k tó re j me deptał żaden św ięty (bo by się zawa.

lila ), tędy nie przeszedł żaden cud, żaden poeta, żaden okaz rodzaju ludzkiego, gdzie nigdy nie w yrósł nawet żaden kw ia t, k tó re j nigdy me oświeciło sionce, nigdy nie ob­

m y ł deszcz. Jeżeli cnodzi o interno, znajdźcie prawdziwsze i lepisze, je ­ żeli możecie. A le ja, k tó ry to prze­

żywałem przez dwadzieścia lat, dzień po am u, nie mogę wam mc lepszego ot.arow ać, mz M y rtle A v e ­ nue, pomiędzy tysiącam i dróg tego rodzaju, rów nie dygocącymi od h u ­ ku żelaznych poeworow . row m e w io d ą cym i do serca am erykańskiej pustki. Nie wiem, czy znacie Basen aibo Manchester, Chicago, L e va llo is- Perret, Glasgow, i-ioboicen, Carnsie, albo naszą am erykańską Bayonne.

Jeżeli tak, me w,ecie jeszcze nic 0 wspaniałych w yrw ach, ja k ie zosta­

w ia ją za sobą Postęp i Ś w iatło. D ro­

gi czytelniku, postaraj się zooaczyć M y ru e Avenue przed śmiercią, ty l­

ko żeby zrozum.ec do jakiego stop­

nia w .zja Dantego zdolna byia prze­

m knąć przyszłość'1. („Z w ro tn ik K o ­ ziorożca").

I w in n e j książce, przy opisie fa ­ b ry k w Uh.o:

„N a jsm u tn ie jszym w idokiem są samocłioay zaparkowane koło h u t 1 ia o ry k . Samochód trw a w m oim umyoie ja k o peany symbol fałszu i Ziuuzen. O.o cne, tysiące i tysiące i en, w ta k ie j il.s c i, ze zdawało by się, iż me ma człowieka dość ubo­

giego na to, żeby nie mleć samocho­

du. W Europie, A z ji, A iry c e trudzące s.ę masy lu d z k o s c rp a trz ą załzawio­

n ym i oczami k u temu R a jo w i, gdzie ro o o tn .k jedzie do pracy w łasnym wozem. Co za w spaniały św ia t po­

lny smosci m usi to bye, m yślą so­

bie (w każaym razie my mysnm y, że lak mysią:). N igdy me p ytają, co ktoś musi robić, żeoy mieć to w ie l­

k ie szczęście. N ie rozum ieją, że k ie ­ dy am erykański ro b o tn ik wycnoazi ze swojego, małego błyszczącego rydw anu, oddaje się ciaiem i duszą na jb ard zie j ogłupiającej pracy, ja ­ ką może w ykonyw ać człowiek. N ie m ają pojęcia, że m ożliw e jest nawet, jeżeli się pracuje w m ożliw ie n a j­

lepszych warunkach, w yrzec się Wozeikich praw należnycn lu d zkie j istocie. Nie wiedzą, że m o żliw ie naj- lepuże w a ru n k i (w ję zyku am ery­

kańskim ) oznaczają najw iększy zysk dla przedsiębiorcy. ostateczną n ie ­ wolę dla robotnika, zamieszanie 'i rozczarowanie dla o p in ii publicznej.

Widzą śliczny, błyszczący wóz, k tó ­

ry m ruczy ja k kot. Widzą nieskoń­

czone betonowe drogi, tak gładkie i nieskazitelne, że kierowca z tr u ­ dem pow strzym uje się od zaśnię­

cia. W idzą, kina, któ re w yglądają ja k pałace. Widzą olbrzym ie sklepy z m anekinam i, ubranym i ja k księż­

niczki. W idzą pozłotę, szych, zabaw­

k i, w ynalazki, przedm ioty zbytku.

Nie widzą goryczy w sercu, scepty­

cyzmu, cynizmu, p u stki, jałow ości, rozpaczy, beznadziei, ja ka zżera amerykańskiego robotnika. N ie chcą tego w idzieć — sami zinają ty lk o nędzę i gorycz. Chcą się ratow ać:

chcą usypiających zbytków , w y ­ gód, przepychu. I idą w nasze śla­

dy — ślepo, nierozważnie, szaleń­

czo“ .

„N a jb a rd zie j przerażającą rzeczą w A m eryce jest — że me ma uciecz­

k i z młyna, któ ryśm y stw o rzyli. Nie ma ani jednego nieustraszonego bo­

jo w n ik a p ra w d y w całym świecie w ydaw niczym , ani jednej kom panii film o w e j oddanej sztuce, a nie zys­

kow i. N ie mamy te a tru godnego te ­ go im ienia, a co mam y z teatru, jest w łaściw ie skupione w jednym m ie­

ście. Nie mamy m uzyki, o k tó re j w a rto mówić, z w y ją tk ie m tego, co dali nam M u rzyn i, i zaledwie ga r­

stkę pisarzy, k tó rych można nazwać tw o ic z y m i“ .

O Disneyu: „Jest on m istrzem k o ­ szmaru. Jest on Gustawem Dore fordowskiego świata... Disney p ra ­ cuje szybko — ja k błyskawica. T a k będziemy d z ia ła li. W krótce ju ż po- tra iim y . Nauczym y się unicestw ić całą planetę w m gnieniu oka — cze­

ka j ty lk o i patrz".

„Ładow ać pieniądze w m achiny służące do niszczenia, to żadne roz­

wiązanie problem u. K ie d y zniszcze­

nie spowodowane przez w ojnę bę­

dzie całkow ite, p rz y jd z ie ' in n y ro ­ dzaj zniszczenia. I będzie to ja s k ra ­ wsze i straszniejsze, n iż zniszczenie, którego teraz jesteśmy św iadkam i.

Cala planeta znajdzie się w centrum re w o lu c ji. I ogień będzie szalał, az runą w szelkie podstawy obecnego świata. W tedy zobaczymy, kto ma w sobie życie, życie bogatsze. W tedy zobaczymy, czy zdolność robienia Pieniędzy i zdolność prze trw a n ia są jednym i ty m samym. W tedy pozna­

my znaczenie praw dziw ego boga­

ctw a “ .

M ille r opowiada o znajom ym m a­

larzu, R osjaninie - em igrancie, k tó ­ ry w yje ch a ł z Paryża do A m e ry k i i m ia ł w A m eryce duże powodzenie, ale w ró c ił — mimo, że w P aryżu żył w ostatniej nędzy i że zblizaia się wojna.

„Z początku to było cudowne — m ó w ił — myślałem, ze jestem w ra ­ ju. A le po sześciu miesiącach zaczę­

ło m nie to nudzić. B yło to ja k żyć wśród dzieci — ale z ł y c h dzieci.

Co za sens mieć pieniądze w kiesze­

ni, je że li nie dają one żadnej ra ­ dości? Po co sława, jeżeli n ik t nie rozum ie co robisz? W ie pan, ja k tu ­ ta j żyję. Jestem człow iekiem bez ojczyzny. Jeżeli w ybuchnie wojna, wezmą m n ie : do obozu, albo każą bić się za Fróncuzow. Mogłem tego uniknąć w Ameryce. Mogłem do­

stać obyw atelstw o i mieć dobre ży*

LOUIS ARÂG " N Przeiolyf JERZY ZAGÓRSKI

C Z A R N E R Y B Y

KM drew n iany w wodzie b ia łe j i niebieskiej

C hw ieje się nieznacznie i zanurza lekko

Pcd w agą ry b a k a k tó ry się położył

Na barce i w wodzie sino b iałej stopę

Zanu rza gdy z nieba nieznanego złoto

W o kół brązów statku swe rozpryski tw o rzy

Sieci sieci jasne sieci sieci siwe

W wodzie całkiem sinej w k tó re j dzień się skryw a

Ciężkie czarne ry b y śnią o pełnym morzu

cie. A le raczej spróbuję tu ta j. Jeżeli naw et nie więcej niż k ilk a la t ży­

cia m i zostało, to te k ilk a la t jest w ięcej, niż całe życie w Ameryce.

N ie ma praw dziw ego życia dla a rty ­ sty w Am eryce — jest ty lk o żywa śmierć. Aha, czy nie może m i pan pożyczyć k ilk a fra n kó w ? “

(C yta ty z „K oszm aru o tem peratu rze uregulow anej“

Mam nadzieję, że poczucie ja ło w o ­ ści, ja ką ma w A m eryce jednostka

ludzka, przedstawione zostało zupeł­

nie jasno. Teraz postarajm y się o- k re ślić gatunek re a k c ji tych jed n o ­ stek, któ re sta ra ją się to poczucie ta k czy inaczej zracjonalizować.

O D M IA N Y PROTESTU Dlaczego, ktoś zapyta, pisarze nie p rzyb ie ra ją postawy czynnej, w a l­

cząc o zmianę systemu? Z w ażyw ­ szy, że pochodzą najczęściej z do l­

nych w a rstw społeczeństwa i że ży­

wot pisarza jest w Am eryce w w ię k ­ szości w ypadków nędzny, byłoby to

uspraw iedliw ione. Owszem, są i ta ­ cy. Rozważmy jednak bestronnie, ja k ie po temu zachodzą przeszkody.

Jeżeli ktoś zadziera głowę i patrzy w górę na s tu p ię tro w y drapacz chmur, którego szczytu nie obejm uje wzrokiem , jest przytłoczony ogro­

mem. I na odw rót, ludzie oglądani z dachu drapacza nie p rzypom inają naw et owadów, ty lk o ruchome p u n k c ik i. Samopoczucie człowieka u dołu am erykańskiej p ira m id y jest ta k ie właśnie. A bezsilność ro z k ła ­

da. Powtóre, do w ytw orzenia u fn o ­ ści we własne s iły potrzebny je st ferm ent środowiska. Jeżeli pominąć drobne g ru p ki w [ N ow ym Jorku, nie ma w Stanach środowiska p isa r­

skiego, ta k ja k nie ma in te lig e n c ji.

Są m ilio n y osobnych indyw id u ó w . Gdyby ktoś chciał np. apelować do pisarzy am erykańskich w ja k ie jś sprawie, srodze by się zaw iódł —

„pisarze am erykańscy“ — to ju ż po­

jęcie grupy — a to nie istnieje, w ięc jego apel w padłby po prostu w

W NAJBLIŻSZYM NUMERZE „ODRO­

DZENIA ’ UKAŻĄ SIĘ REFLEKSJE POKONGRESOWE JERZEGO BOREJ­

SZY » G O Ś C I N I E C I PYŁ PRZY­

DROŻNY«:

próżnię, nie znajdując adresata. Co w ięcej świadomość klasowa mas jest, ja k się rzekło, n ik ła , a w do­

d a tku masy te nie zb yt często sięgają po książkę, nie znają teatru, nato­

miast są całkow icie we w ładzy kina : radia. D alej. Dla lu d zi w krajach technicznie zacofanych w iz ja uprze­

m ysłowienia, te ch n iki, dźw ignięcia się z poziomu chłopa na poziom n o r­

malnego obyw atela jest ponętna i stanow ić może m otor działania. Nie w Ameryce. T u ta j chętnie stawia się znak rów nania pomiędzy techniką i w adliw ością c y w iliz a c ji. Bo dokąd iść dalej? Zrozum ienie, że mogą is t­

nieć zastosowania te c h n ik i dające inną „aurę człowieczą“ (np. T V A za Robsevelta) . jest chyba kw estią przyszłości.

A m e ryka ma w ięcej zapewne niż ja k ik o lw ie k inny' k ra j książek o w ła ­ snych bolączkach. Na pierw szym m iejscu idą książki o krzyw d zie ra ­ sowej, dalej o nędzy P ołudnia, o ży­

ciu w „slum sach“ chicagoskich itd.

S pełniają one ważną rolę, ale trzeba je tra kto w a ć na tle szerszym. Co do spraw rasowych. Napisać powieść o złym losie M urzynów , albo o a n ty ­ sem ityzm ie jest czynem dobrym , ale ten czyn w niczym jeszcze nie pod­

waża podstaw systemu, bo równość o b yw a te li jest b ill of rig h ts i może byc (teoretycznie) osiągnięta w ra ­ mach systemu. K siążki C aldw ella

czy Steinbecka o nędzarzach są b.

czytane, w pew nym stopniu dlatego, że bawią, ró w n ie ja k książki o a lko ­ holikach, w a ria ta ch it.p., jednym słowem o tym , co w ykracza poza normę. Jednak ani fa k t, że są w Am eryce m ilio n y lu d zi żyjących na najnędzniejszym poziomie, ani fakt, że olbrzym ie cbazary leżą odłogiem, nie stanow ią sedna problem u. Sed­

no problem u zdaje się być raczej tam, gdzie akum ulacja k a p ita łu i w y ja ło w ie n ie mas ludow ych sąsia­

dują ze sobą, oraz tam, gdzie są cen­

tra dyspozycyjne zbrojeń i filo z o fii urabiającej dusze młodzieży. Sądzę, że M ille r, ja k k o lw ie k raczej od s tro ­ ny psychologicznej, d o tk n ą ł tych zagadnień.

W ypadek M ille ra jest w łaściw y w ie lk ie j liczbie in te le k tu a lis tó w a- m erykańskich. Jest to szukanie w y - . lo tu poprzez anarchizm.

„W ynaleźć coś innego od te j sy­

tu a c ji wym agało by aktu stworzenia

— a to jest nie m o żliw e “ — powiada M ille r. „Ekonom iczna re w o lu cja nie dokona niczego. P olityczna re w o lu ­ cja nie dokona niczego“ . „N ie ma co m arzyć o ekonomicznym zbaw ieniu:

w aika toczy się nie pomiędzy posia­

daczami i w ydziedziczonym i, ale po­

m iędzy A m e ryką i resztą św ia ta “ . A m eryka, w edług M ille ra , jest ju ż doskonałym ko le ktyw e m i to go przeraża.

„Tw arze, k tó re w idzę! N ie ma w nich żadnego lęku, żadnego wzrusze­

nia, żadnego cierpienia. Czuję się ja k b y m szedł przez zgubiony ś w ia t“ .

„T o słodkie, bezduszne, dziewicze

■ spojrzenie ' am erykańskich kobiet!

Tak zgniło słodkie i dziewicze! Na calÿtrï św ie cie ’TOT m a ^ fa irc h ^Tar, nic, coby mogło się rów nać z n im i pod względem czysto "fizycznego

piękna i doskonałości. A le gdybyż dało się im uciąć g ło w y! Ten doda.

tek głowy, słodkiej, dziew iczej tw a ­ rzy ,od tego serce pęka. Ich twarze są ja k nowe m onety, k tó ry c h n ig d y nie puszczono w obieg“ . („O ko kos.

mologiczne“ ).

W g w a łto w n ym s ty lu M ille ra do­

chodzi do najwyższego napięcia przeciw staw ienie :ja i św iat, to sa- mo, któ re doprow adziło starego J u ­ gosłowianina do strzelania w tłu m now ojorski. „K ie d y każdy człow iek zrozumie, że niczego nie może ocze­

kiw a ć ani od Boga. ani od p rz y ja ­ ciół, ani od d o b ro tliw y c h tyra n ó w , ani od dem okratycznych rządów, ani od św iętych, ani od zbawców, a nawet od tej rzeczy św iętej ze św ię.

tych, .W ykształcenia, kie d y każdy człowiek zrozumie, że musi praco­

wać w łasnym i rękam i aby zbawić siebie, i że nie potrzebuje oczekiwać litości, w tedy — być może!“ T a k brzm i recepta. Porządek społeczno- historyczny jest głupstw em . Sztuka jest głupstw em — bo celem pisania jest niszczenie w sobie a rty s ty , a w yzw alanie człowieka.

„W szystko co piszę je st w yła d o ­ wane . dynam item , k tó ry pewnego

•d n ia zniszczy wzniesione dokoia mnie bariery. Jeżeli przegram, to bę­

dzie znaczyło, że nie dose d y n a m itu w łożyłem w słow a“ .

Ja kiż to jest d ynam it? K ie d y M il­

le r pow ołuje się na B retona i R im ­ bauda i Lautream onta, jesteśmy na tropie. K ie d y p ow ołuje się na K ey- seranga, Dostojewskiego i Nietzsche­

go, m ó w im y: ciepło.

„T a k, czasy są złe, ciągle zle —•

jeżeli ktoś n ie stanie się zabezpie­

czony, s t a n i e s i ę B o g i e m . Ponieważ stałem się Bogiem, idę zawsze na całego. Jestem ab so lut­

n ie obojętny na los św ia ta : mara swój w łasny św iat i swój w łasny los.

N ie robię zastrzeżeń ani ko m p ro m i­

sów. Ja akceptuję. Jestem i to w szystko“ . („O ko kosmologiczne“ )

M ille r jest obdarzony p o ry w a ją , cym piórem i je st śm iały. W iem y jeanak, że w lite ra tu rz e prawda od fałszu różni się nieraz nie więcej n iż o włos, a tu ta j różni się, no, dość wyraźnie. M ille r je st w yzw olony.

Nie obchodzą go amerykańscy p o li­

tycy ani A m eryka, ani św iat. W ierzy w spokój, k tó ry osiągali m ędrcy wschodu. K ie d y jednak się pom yśli, że t o jest k lim a t duchowy, w k tó ­ ry m żyją n a jb ard zie j tw órcze ta ­ le n ty A m e ry k i — ro b i się nieswojo.

Bo ostatecznie syn kraw ca z B ro o k ­ ly n u może być czasem nie gorszy, niż pew ien skrom ny filo lo g z nie­

mieckiego u n iw e rsyte tu . Z pewno­

ścią, są w Am eryce i pisarze innego rodzaju. N igdy nie należy je d n ak lekceważyć pisarzy, w któ rych lu ­ buje się drobna elita w yszukanych

■umysłów. D w udziestolatek am e ry­

kański, k tó ry by p rz y ją ł filo zo f.ę M ille ra , m ógiby być nie zb yt m iły m darem dla ludzkiego gatunku. M y to wszystko ju ż znamy. A m e ryka n ie je d n a k , j a k p o w ia d a ł ów m a la r z U M ille ra — są to dzieci, a

nieskażone doświadczeniem.

2 ag ar

S T A N I S Ł A W P I G O Ń

Czy M ic k ie w ic z w id z ia ł w y g ię ty p r o m ie ń s ło ń c a

Któż z czytelników ostatniego essayu Juliana Przybosia o „Panu Tadeuszu“

(w lutowym zeszycie „Twórczości'') nie pamięta jego dramatycznego po­

czątku? Poeta-krytyk,, przystępując do rozpatrzenia sprawy opisowości cha­

rakteru elementów malarskich w poe- mac.e Mickiewcza, otwiera wywód pewnego rodzaju wyznaniem osobistym, przedstawia coś jakby własny swój młodzieńczy zawód miłosny.

Charakteryzując technikę krajobrazu u Mickiewicza jako naśiadowczo-maiar- ską zanalizował krytyk dla przykładu opis wschodu słońca z księgi XI. Zmie­

rza on przy tym do wykazania, ze w opisie tym, jak we wszystkich opi­

sach przyrody w „Panu Tadeuszu“ , nagromadzenie szczegółów zaobserwo­

wanych, zagęszczenie określeń barw­

nych i świetlnych, dzieje się z ujmą dla poetyckiego widzenia, którego wy­

razem, którego istotą ma być nie przedstawienie, ale odblysk krajobrazu, wizja jednym ciosem zniewalająca so­

bie i porywająca wyobraźnię czytelni­

ka. Taki zaś błysk samoistnej wizji nie wynika bynajmniej z wiernego do­

strzeżenia, nie rodzi się z oka ale z wyobraźni poety.

Otóż w tym opisie wschodu w XI księdze, zasadniczo raczej chybionym, nastręczającym . sporo zastrzeżeń kry­

tycznych, jest przecież jeden element, który ratuje całość. Ale właściwą war­

tość .ego elementu uprzytomnił sobie krytyk dop ero przeszedłszy przez pe­

wien zawód. On sam bowiem ongiś błędnie go mianowicie poją! i dopiero przykrość doznanego zawodu odsłoniła mu prawdziwą istotę sprawy.

Z opisu tego rzuciły nań jeszcze w młodości czar niezapomniany trzy wiersze:

...już promień wytrysnął,

Po okrągłych niebiosach wygięty prze- błysnąt 1 w białej chmurce jako zloty grot

zawisnął.

(XI, 169— 171) Obraz zawarty w tych wierszach poruszył do głębi młodego czytelnika.

„Ten opisany świt — wyznaje teraz po latach — nie dawał mi spać, bu­

dząc częściej niż świty rzeczywiste“ . Doznane z lektury wzruszenie doma­

gało się, by je niejako zweryfikować, żeby go doznać w obliczu rzeczywisto­

ść. „Ileż razy w dzieciństwie — ciąg­

nie autor swe wyznanie w .czasie wakacyj, pragnienie ujrzenia tego zło­

tego grotu na niebie zrywało mię przed świtem ze snu! Od czasu prze­

czytania „Pana Tadeusza“ — niena­

sycony miłośnik wschodów, biegłem o brzasku na rodzinne wzgórza — nie sprawdzać (bo nie wątpJem o p i ę k ­ n i e i prawdzie opi9u) — ale ujrzeć te słowa na niebie, ale tego samego oczami doświadczyć“ . Cóż?! Wszystko na próżno! „Wracałem rozczarowany.

Nigdy mi się nie udało dostrzec tego wszystkiego co Mickiewicz kazał wi­

dz eć“ .

Nie tylko te słowa — tak żywe i bezpośrednie dają nam pojęcie o do- kuczuwości doznanego zawodu. Może­

my o tym wnosić także pośrednio.

Najwyraźniej tkwił on w przeżyciach młodego poety jak bolesny zastiza!

i musiał się wyładować przy sposobno­

ści... chociażby nie we wszystkim spo­

sobnej. Bo właściwie to wspomniane doznanie nie całkowicie leży tu na linii argumentacji autora. Przecież po praw­

dzie jemu w tamtej części wywodu chodziło nie tyle o to, że cpis poetyc­

ki bywa czasem niezgodny z obserwa­

cją rzeczywistości, ile raczej o, to, że . jest od niej węższy, ubozszy w szcze­

góły i właśnie przez to bardziej skon­

centrowany, bardziej sugestywny, tym niecdparciej narzucający się wyobraźni czytelnika jako wizja. Dlaczegóż więc na pierwszy ogień poszedł przykład, gdzie opis jest własne niezgodny, wy­

raźnie, by nie rzec: absurdalnie, z ob­

serwacją sprzeczny! Przypuszczać by wiec można, że przykład i argument nawinął się tu pod pióro nie tyie dla swej najwyższej celności, ile przez ową mómowiedną pasję doznanego zawodu miłosnego. Bądź co bądź swe młodzień­

cze mec erptiwe wypatrywania kwituje teraz krytyk w sposób kategoryczny.

„N ik t nigdy — powiada — nie wi­

dział promienia w y g i ę t e g o po o- krągłych niebiosach“ . „Z łoty grot“ na­

rodził się nie z cezu.

Tylko czy zawód naprawdę był słu­

szny i czy konkluzja zeń wyciągnięta naprawdę jest bezsporna?

Wątpliwość może się wydać uspra­

wiedliwiona. Jakżeż to? Wszystko in­

ne w tamtym opisie Mickiewicza o- parte jest na obserwacji, obserwacja sama ujęta i podana została tam tak precyzyjnie, że np. z łatwością może­

my sobie ustalić punkt widzenia poe­

ty (patrzył na zjawisko twarzą zwró­

cony na południe), a ten jeden szcze­

gół byłby tu unnorodny, wywodziłby s.ę nie z widzenia, lecz z wewnętrz­

nego błysku wyobraźni, powstałby na przekór obserwacji?

Nie wchodząc tu w dalsze wywody krytyka, ani zatrzymując się przy jego dyskryminacjach Mickiewicza rozsia­

nych po rozprawie (w znacznym stop­

niu — o ile sądzić wolno — wynik­

łych stąd, że krytyk doświadczeniem i miarą liryka ocenia poczynania epic­

kie), na powyższe jego zdecydowane d i c t u m muszę z całą skromnością oświadczyć, że ja, owszem, widziałem taki promeń. Co więcej, jestem głębo­

ko przekonany, że widział go Mickie­

wicz, a sądzę, że on to w Polsce właś­

nie pierwszy go dostrzegł i fakt ten słowem poetyckim na niebie zapisał.

Twierdzę wreszcie, że każdy ciekawy a wytrwały obserwator może go 'w i­

dzieć również i to bez większego na­

wet trudu.

Tak się bowiem osobliwie złożyło, że i ja w młodości w okolicznościach wcale analogicznych uległem również urokowi opisów „Pana Tadeusza“ i w podobayż trochę sposób usiłowałem so­

bie to i owo z nich zweryfikować z owocześnej otaczającej mię rzeczywi­

stości. Spędziłem z tą książką niejed­

ną pamiętną chwilę po wygonach i m e- dzach odrywając z jej kart ^ oczy na widoki nieba i ziemi. A, ponieważ ob- serwacie moje doprowadziły mię do stwierdzenia tak odmiennego od kon­

kluzji znakom tego poety-krytyka, ro­

zumiem, że powinienem poinformować 0 tym czytelnika, skoro stwierdzenie to może mieć wartość tak podstawową, skoro może być punktem wyjścia do wniosków tak daleko sięgających.

W tym celu jednak wypadnie się wdać w wywód trochę dłuższy, a więc zapewnić sobe u czytelnika niejaki kredyt ciernliwości.

Chcąc skontrolować ścisłość obserwa­

cji poety, zadbać musimy, żeby przed­

miot obserwacji i wszystkie jej okolicz­

ności były śoiśie sprecyzowane, a kie­

dy je kontrolujemy, żeby były ściśle takie same.

O jakm-żeż to zjawisku mówi M ic­

kiewicz? Jakąż to chwilę tutaj „widzi 1 opisuje“ ? Sięgnijmy do poematu.

Poeta chwyta w swoim opisie schył­

kowe momenty świtu. Ostatnie perły gwiazd mierzchną, n ’ebo prawą skroń ma w cieniu, łewą w rumieńcach brza­

sku, a „środek czoła“ jego blednie. Na wschodzie ognisko światła coraz się wzmacnia. Kształtuje się szybko jakby wacniarz promienny. Teraz < właśnie wystrzela ów „złoty grot“ , a tuż po nim („na ten strzał“ ) — wybucha or­

gia rac ogństych, nieboskłon tt*nie w zalewie światła, — „oko słońca we­

szło“ .

Sprecyzujmy więc moment ściśle i niemniej ściśle topografię fenomenu.

Kiedy „złoty grot“ utkwił w chmu­

rze, — słońca jeszcze nie było widać, znajdowało się pod lin ą horyzontu. To raz. ■ Żeby zaś w niej utkwić, musiał przebiec cały nieboskłon i wygiąć się na nim, tzn. chmura znajdowała się po przeciwległej stronie firmamentu, ponad zachodnim horyzontem. To dwa. A dodać i to jeszcze należy, cze­

go poeta e x p r è s s i s v e r b i s nie zaznaczył, ale co z konstrukcji obra­

zu jasno wynika, że „złoty grot“ , „w y­

ginając się“ po okrągłych niebiosach miał drogę wolną, firmament — pozo.

ową na zachodzie — byt wolny o chmur, poranek był pogodny. To trzy.

Chcąc więc skontrolować poetę, cucąc ujrzeć na niebie jego słowa, trzeba — rzecz jasna — czatować na taki wtas- n e moment i na taką konfigurację po­

la niebieskiego, jakie wyżej wskazano.

Kiedy wszystkie te elementy zjawi­

ska zaistnieją — można każdego naj­

goręcej zachęcić do obserwacji. A i to dodajmy jeszcze, że ostatecznie obser­

wacja taka możliwa jest również o za­

chodzie, a więc w warunkach odwró­

conych, byłe poza tym identycznych.

To znaczy — powtórzmy — słońce musi już być za horyzontem, niebo czyste a chmurka przeciwległa nisko na wschodzie. Bywa tak, że w tych właśnie warunkach chmurka się zapali, ze się rozzłoci łub zaczerwieni cala, zttpekiie jakby przeszyta niewidzialną płomienistą strzałą, choć tło jej: skłon firmamentu poza nią ma odcień mroczny.

Otóż w tym układzie rzeczy, kiedy ogniska świetlnego nie widzimy, a wi­

dz my tak oczywiste jego odległe dzia­

łanie, wtedy to ulegamy mimowolnemu, ale silnie się narzucającemu wrażeniu, złudzie optycznej, że ów promień za- chyiotiego poza horyzont a więc jesz­

cze (czy już) niewidocznego słońca, nie mogąc dosięgnąć swego celu po średnicy a przecie go dosięgnąwszy, dosięgną! go półkoliście, luk em, zwła­

szcza ieśli złudzenia nie rozbija nam po drodze żadna przeszkoda, żaden punkt oświetlony a leżący niżej pod wychyloną 'błękitną kopułą niebios.

Nie ma co zapewniać, że złudzenie — przy osobliwości widoku — narzuca sic patrzącemu tak s lnie, że oprzeć mu się nie sposób. Prawa optyki prze-

staią wtedy znaczyć, nie burzą nam iiuzji ugruntowanej w sugestywnej nie- s.ooUzianości zjawiska.

Rzecz jasna, że chwila refleksji zbu­

rzy nam tę złudę, ale czyż wtedy czas na refleksję? Czy czas na nią poecie?

Spostrzeżenie jego nie jest naturalnie prawdą porządku fizykalnego, ale jest prawdą wrażenia, prawdą w „rajskiej dziedzinie ułudy“ , która w danym mo­

mencie jest jedynie ważna. Niewątpli­

wie, jest to wizja, ale wizja, która się pc-częla ani jx>za obserwacją; ani wbrew niej, ale właśnie z niej wynik­

nęła, ma oparcie w naturze naszego aparatu postrzegania. Owszem, dowo­

dzi niepospolitej czujności, precyzji te­

go. aparatu.

Nie z tego jednego wypadku wie­

my, że tę właśnie czujność i precyzję postrzegania, zarówno jak wierną pa­

mięć spostrzeżeń najdelikatniejszych i najbardziej zwiewnych, miał Mickie­

wicz rozwiniętą w stopniu n eslycha- nie wysokim. Chcąc należycie i traf­

nie rozpoznać istotną mechanikę, jego aparatu twórczego, pragnąc z właści­

wego stanowiska ocenić wytwory, nie można abstrahować od przyrodzonych uposażeń jego osobowści, owszem w nich się wypada zorientować przede wszystkim. Trudnoż go wymierzyć słusznie i ocenić sprawiedliwie nnarą jakiegokolwiek innego poety.

W zakwestionowanym wypadku o- braz „złotego grotu“ przebiegającego balistycznie pod firmamentem wywo­

dzi się także z obserwacji. Jakoż me

„n ikt nigdy“ , ale każdy czujny obser­

wator w stosownym raomence potrafi sprawdzić zjawisko, może „ujrzeć“ , tzn. doznać wrażenia, że widział w y- g i ę t y promień słońca, dosiegriący odległego celu ,,po okrągłych niebio­

sach“ .

Stanisław Pigoń *

I HS T Y T OT FI LMOWY

o r g a n i z u j e tu n a j b l i ż s z y m c z a s i e t r z y m i e s i ę c z n y

k u r s d i J a d S u m a a w j f i l m o w y c h ( o p r a c o w a n i e d i a l o g ó t u f i l m o u j y c h ) .

W y m a g a n e k w a l i f i k a c j e ;

1) s tu d ia f i l o l o g i c z n n h u m a n i s t y c z n e ,

2) z n a j o m o ś ć d w ó c h j ę z y k ó w o b c y c h ( z a r ó w ­ n o w s ł o n i e j a k i w p i ś m i e — p e i f e c t ) j a k : r o s y j s k i e g o , a n g i e l s k i e g o , f r a n c u s k i e ­ go, c z e s k i e g o i w ł o s k i e g o .

7 głoszenia prosim y kierować do W y d z i a ł u S z k o l e n i a I n s t y t u t u F i l m o w e g o — ŁÓ D Ź — ul. Targowa N r 61.

___________ K 46-t

D E K L A R A C J A

Zgłaszam się na członka Klubu Literackiego „Odrodzenia" i zobmrią- ż u ję się do płacenia abonamentu za książki w kwocie zł I R00 rocznie płatnych po 150 zł miesięcznie lub po .11)0 zł co rlniyi miesiąc lub

po 000 zł półrocznie (niepotrzebne skreślić).

Moje prawa i obowiązki są mi znane.

i nazwisko ______________________

Adres.... ... ... ... ...

(podpis) Wyciąć, nakleić na k a rfr pocztową i przestać pod adresem:

Warszawa. Daszyńskiego H K lu b L ite ra c k i „O drodzenia".

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczegółowe omówię- nie zawartości miesięcznika odkładamy do najbliż­.. szych

Pan Mikołaj uśmiecha się z dumą — oto jeszcze jedna pozycja w sumie za­. let, które za lat kilkanaście poczuł dźwigać jedynego syńa na wyżyny pre-

kie sympatie, tego nie da się obecnie ustalić. To zresztą nie jest istotne. Tylko bowiem od naszej rozumnej 1ub lekkomyślnej polityki będzie zależało, czy te

kwestii pomagania Żydom, coraz silniej podważają ten stereotypowy, zmitologizowany obraz„. Niniejsza książka jest próbą nowego spojrzenia na zagadnienie reakcji

Szerokim, szorstkim natchnieniem, iskrą Carmagnoli idą ttum y swobodne broczącą upałem dzielnicą.. Battignoles,

częcia obłędu, który chichocze w morderczym foxie, zawodzi w melodyjnym tangu, przynosi zamyślenie w dystyngowanym bostonie, pieni się w kujawiaku: Józefów żyje

Tego, co było takie urdeutsch nie zniemczyli nawet powierzchownie, ale teraz zabrali się do niemczenia nazw miejscowości, które sa- miż uznawali za czysto

Nauczyciel z pomocą ucznia uruchamia komputer oraz rzutnik multimedialny, wgrywa do komputera Galerię Zdjęć (zasób QWE04003) z pamięci typy Flash, uruchamia