• Nie Znaleziono Wyników

Kurjer Warszawski Dzieciom : dodatek dla dzieci „Wieści z Polski”. 1932, nr 58

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kurjer Warszawski Dzieciom : dodatek dla dzieci „Wieści z Polski”. 1932, nr 58"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Do JY° 58 porannego Sobota 27 lutego 1932 r.

Rys. S. Norhlin.

Pan Jezus wyszedł z kapliczki.

Zawiały śniegi cichą kapliczkę, zawiały pola, gaje...

Z kapliczki wyszło Dzieciątko Boże i zadumane staje.

Hen, tam , daleko, leży wioseczka i okienkami m ru g a — a do kapliczki nikt nie przychodzi,

a zima ta k a długa...

iWięe, nim stopnieją lody i śniegi, zanim się wiosna zbudzi, Wyjdzie Dzieciątko n a ludzkie drogi,

poszukać dobrych ludzi.

Może Dziecinę do swojej chaty przyjmą, utulą słodko, przypomną sobie, że to P a n Jezus

być może t ą sierotką...

Idzie Maleństwo w niebieskiej szatce i butki ma niebieskie;

to roześmieje się promieniście, to znów uroni łezkę.

A z tych uśmiechów i łez perłowyc i?

w s ta ją na śniegu i proszą:

— Zostań, J e z u s k „ to żyć będziemyjilu A Jezus rzecze

jeno tylko ten, co,

a Śpijcie

żywe, może

*zą, ja k śniegi, ako zorze.

pod śnieżnym puchem, was wiosna zbudzi,

a J a w W t idę do dobrych dzieci — poczciwych szukać ludzi.

S te fa n ja Ottowa.

Hania - śpiewaczka.

ielizny do rdząc na dy- źykuje drugie M amusia j e s t z a ję ta odkła<

napraw y. Ję d re k m a js tr u je wanie koło mamusi. Anjósi' śniadanie. A H ania ś p i e ^ S

Mama odłożyła bieUjfenę i m odzi teraz od okna do okna, od doniczki fuftfkmiczki, z zieloną kone- weczką. Jędrek l&duie wnm z klocków. Antosio-<

wa n a k ry w a da^st|jto. A H ania śpiewa.

— Haniu !KU \j|$ia mamusi?. — masz tu ście- reczkę i ^ e 0 e ^ Q u i r z w oszklonej szafce! Tylko ostroż

H, Piękf?

wialnymT wszystkie scia

*00 sz*3, a nóżki, na 1

“ iz^Kzeźbione, j a k nóżki

oSftisznie zabrała się zaraz do roboty, ka stoi między oknami w pokoju ba- wszystkie ścianki m a z miłego, grube- których się wspiera, są małego, silnego zwie- :a. Widać nawet pazurki.

Nielada to praca okurzyć m isterne rzeczy, kto- re sobie mieszkają w tej szafce. J e s t ta m : ko­

szyczek prababci, spleciony z cieniutkich trzci- nek i wyłożony żółtym jedwabiem, kruche, m a­

lowane filiżaneczki, czarny tajemniczy bożek, j a ­ kieś kamienie niezwykłe, które przywiózł ta tu ś z podróży — a teraz znów muszla pamiątkow a z czasów dzieciństwa mamusi, co to g ra i szepce, gdy j ą się przyłoży do ucha, piękna dama z por­

celany, w różowej krynolinie z kwiatuszkami,—

i wiele innych rzeczy.

H ania ujm uje to wszystko w swoje malutkie palce, dmucha na koszyk prababci, przykłada muszlę do ucha, całuje damę w krynolinie —•

lecz przy tej robocie odkurzania czemużby m e zaśpiewać? — I H ania śpiewa.

•— H ania znów się rozśpiewała — mówi m a­

musia do Ję d rk a — dzięki Bogu, że dziś sobota i ta tu ś zabierze was na całe popołudnie na spa­

cer...

W sobotę ta tu ś wraca wcześniej z b iura i z a ­ raz po obiedzie zabiera dzieci na wędrówkę. Te­

go dnia pada deszcz, ale ta tu ś wcale się tem m e

(2)

2 K U R JE R W ARSZAW SKI — DZIECIOM DO M> 58 przeraża, pakuje dzieci do tram w aju , i jedzie się

aż na Grochów.

— Bo j a k się m a ta k ą śpiewaczkę w domu — mówi t a t u ś — trzeba mamusi urządzić jedno ci­

che popołudnie!

Tram w aj je s t pełen niezadowolonych ludzi —

i może to wina deszczu, że wszyscy są tacy sm u ­ t n i? Jednak są jeszcze dwa miejsca, ale oddziel­

ne. T a tuś siada blizko wejścia i bierze Ję d rk a na kolana, a Hania m a miejsce tuż przy oknie, ale w środku wagonu.

Patrzcie — i szyby są zapłakane! Z tam te j s tro n y płyną kropelki wody, z tej — biała, m a ­ tow a para, tak, że można pisać paluszkiem esy- floresy n a szybie. Koła tram w ajow e śpieszą się i śpieszą; pani, k tó ra siedzi naprzeciwko, m a m i­

nę bardzo s trapio ną; staruszek, co siedzi obok, trzęsie się z zimna, a może ze starości?

I H ania zaczyna mruczeć pod noskiem poci- chu, ale koła śpiewają a k u ra t t a k samo, tylko głośniej, więc H ania podnosi o ton wyżej, potem głośniej i głośniej...

— P s t! pst! Haniu! — woła t a tu ś ze swego m iejsca — podnosi ostrzegawczo palec i mówTi z w y rzutem : — Przecież to tram waj!....

H ania milknie. Ale dlaczego nie można śpie­

wać w tra m w a ju , szczególniej, j a k ludzie są t a ­ cy zmartwieni?

H ania siedzi chwilę cicho, a t u przy samem uchu zaczynają śpiewać na szybie krople desz­

czu. Głos m ają te krople czysty, kryształowy — a c h ! j aki p ię k n y !

H ania mruczy pod nosem, t a k sobie, cicho, po­

tem głośn iej: „O, deszczu jesienny, deszczu, deszczu!“, wreszcie zapomina o ta tu s iu i wycią­

g a trel wysoki i cienki, wysoki i kryształowy...

Śpiewa w najlepsze!

— P s t! pst! Haniu! — woła cicho zrozpaczo­

n y tatu ś, ale już wszyscy się śm ieją; cały t r a m ­ waj poweselał.

Zm artwiona pani naprzeciwko wygląda teraz, ja k b y słońce padło na jej twarz, a staruszek, siedzący obok, trzęsie się ze śmiechu i kaszlu.

— Adyć, adyć, adyć! — mówi, obracając się do ta tu s ia — niechaj sobie śpiewa!

T a przejażdżka źle się skończyła, bo H ania na ­ z a ju trz miała k a ta r i śpiewała gru b y m głosem.

A najgorzej, że to niedziela i wszyscy byli za­

proszeni do cioci na pączki.

— No i cóż? — mówi m am a — trzeba zatele­

fonować, że nie przyjdziemy.

J ęd rek zaczyna poprostu buczeć, a ta tu ś uw a­

ża, że można Hanię zostawić w domu. Mamusia j ed n a k obawia się, bo Antosiowa je s t nową słu­

żącą, przyszła tydzień temu. Owszem, je s t ba r­

dzo pracowita, bardzo czysta, grzeczna, ale cią­

gle ta k a s m u t n a ! I do dzieci pewnie nie przywy­

kła, bo nawet z niemi nie rozmawia. Więc Hani byłoby bardzo nudno...

Aż tu niespodziewanie Hania ta k prosi, ta k upewnia, ta k głaszcze m am usię po rączkach, aż

wreszcie m am usia porozmawiała z Antosiowa—•

i oto po południu, po wielu uściskach i pochwa-*

łach mamy, H ania zostaje sama.

Robi najpierw porządek w swym kąciku, oglą­

da książki z obrazkami, ale wkońcu zrobiła wszystko i zaczyna się nudzić. A co też ta m te ­ raz porabia Antosiowa?

Skrzypnąwszy drzwiami, wchodzi H a n ia d<Jj kuchni. W kuchni j e s t ciemno, tylko f a j e r k a z blachy j e s t odsunięta i su ty ogień rzuca miłe błyski. A ja k pachnie sośniną!

Antosiowa siedzi n a krzesełku, ręce złożyła n a kolanach i odpoczywa. W kuchni j e s t t a k czy­

ściutko, j a k w bawialni.

— Czy Hania chce czego? — p y ta Anto­

siowa.

— Nie... j a ta k sobie tylko... — odpowiada Hania. I zaraz przypomina sobie, że m am u sia nie lubi, gdy się często mówi ,,tak sobie“.

Podchodzi do Antosiowej i zastanaw ia się..*

Prawda, j a k a t a Antosiowa sm utna! O, m am u­

sia wszystko zauważy! Naprzykład, j a k H a n ia zamyśli się i długo nie śpiewa, m am usia zaraź kładzie dłoń n a jej czoło, potem zasuwa dwa pal­

ce za kołnierzyk, dotyka szyi i p y ta : — A cze­

muś się tak, Haniu, zasumowała? Czy cię cOi boli?

— Czy Antosiowa co boli ? — p y ta H ania po­

ważnie.

-— Nie, panienko, gdzieżtam! zdrowa jestem*

— Czy Antosiowej sm utno? — p y ta cieniut­

kim głosem H ania i w p a tru je się w zmarszczki na tw arzy Antosiowej.

Antosiowa wzdycha i milczy, milczy, a potem m ó w i:

— Może i smutno... Człowiek j e s t tak i ciągle sam...

Sam! Hm, H ania to rozumie. Ona, i Jędrek'*

i m am a zawsze są razem w pokoju, ciągle się pieszczą, ciągle coś nowego w y najdują, to zaba­

wy, to głośne czytanie, to spacery. A Antosiowa tu sam a w kuchni... Czy jej źle, czy dobrze, nie­

m a przed kim się użalić i ucieszyć. Więc, niewie­

le myśląc, H ania paku je się na kolana Antosioi*

wej.

—J a Antosiowej zaśpiewam...

Antosiowej, co cale życie kucharowała i niś miała z dziećmi nic do czynienia, robi się dziw­

nie ciepło od tej Hani, co się ta k na jej kolanach, usadowiła. Jakie to m a oczy niebieskie, jakie t b m a włosięta jasne, a cóż to za poczciwe i dobra dziecko! A cóż dopiero, j a k H ania zacznie śpie­

wać!

Zazwyczaj H ania śpiewa piosenki „wymyślo*

n e “, lecz możeby się Antosiowa dziwiła? W-ięh n ajpierw takie, z książeczek:

Czarna k u ra pieje;

Kowalka się śmieje.

H a — ha— ha! ha— h a —ha!

Kowalka się śmieje!

(3)

DO N° 58 KUR JE R W ARSZAW SKI DZIECIOM 3 -— Czy Antosiowa niema nikogo?

•— Nie, Haniu, nikogo...

T am za Łysą górą Bił się wicher z chmurą.

H a — ha— ha...

*—• To Antosiowa będzie miała mnie, Hanię...

...ha— ha —h a !

Bił się wicher z chmurą!

*— J a Antosiowa będę kochała.-.

r I H ania śpiewa, śpiewa piosenki, a Antosio- IWej tw arz się robi coraz jaśniejsza. Przyśpie­

w u je razem z Hanią, kołysze j ą na kolanach, i t a k czas schodzi aż do kolacji.

A na kolację Antosiowa upiekła w popiele k a r ­ tofle, które H ania ta k lubi. Pachnące są takie i rum iane! Więc Hania, uradowana, przynosi swoje p aradne filiżanki i serw etkę z dziecinne­

go stolika i pom aga Antosiowej n akryć do sto­

łu. N a dwie osoby — kolacja będzie w kuchni.

Mamusia wraca, trochę niespokojna o Hanię.

Ję d re k zasnął w drodze na ram ieniu tatusia, a czy H ania też już zasnęła? P a trz y mama, a tu pi zy łóżku śpiącej Hani siedzi na małym stołecz­

k u Antosiowa, ja k b y zupełnie odmieniona. Oczy

3

ej się śmieją, a cała tw a rz ta k a miła j e s t i roz­

jaśniona.

, Antosiowa bardzo się Piania zmęczy­

ła . — pyta mamusia.

Gdzietam! -— p ro te s tu je rzeźko Antosio- zaraz rozbiorę J ę d ru sia i podam państw u herbatę...

_ I drepcze do kuchni, a przy drzwiach zawraca l mówi uroczyście:

•— A Hania mi t a k śpiewała, t a k śpiewała, proszę pan'

Pola Goiawiczyńska.

Kys. M. W is/n itk i

Gość z zagranicy.

Zosia wielki m a kłopot, lecz i radość niema­

łą, bo przyjeżdża dziś z Zopot lala — panna Mig- dało. Zagraniczny gość przecie -— przyjąć trze­

ba j ą godnie; wszak widziała na świecie, j a k przyjm uje się modnie.

Zosia pisze bilety i zaprasza na balik: Hanię, Stasię, Elżbietę, koleżanki jej lali. Od braciszka wyprasza ołowianą kapelę, żeby grała w salonie, niż gramofon weselej. A gdy nadszedł już mo­

m en t — wprost usiedzieć nie m oże; razem z pa­

nem Pierotem jedzie Zosia na dworzec.

Krzyki, śmiechy, pytania, oczy pełne zapału!

Zosia wita serdecznie lalę, pannę Migdało. Pyta, jakże się czuje i j a k zniosła swą podróż? pieści, ściska, całuje w buźkę, w oczu toń modrą. Aż się lala wzruszyła serdeczności ogromem, mówiąc:

— Niechaj od dzisiaj dom twój będzie mym domem. Chociaż jadę do Polski z cudzoziemskich zagranic, nie opuszczę już ciebie, ani Polski, ach, za nic!

Przyjechały do domu, i kapela wojskowa przy­

witała f a n f a rą ową cną białogłowę. Ukłon jeden i drugi, r ą k uściski, dygnięcie1, i niezwłocznie Zo- sieńka rozpoczyna przyjęcie. Sama lali swej wrę­

cza, wygłaszając wiersz przy tern, wielkie kwia­

tów naręcze (to grzeczności j e s t szczytem). Po­

tem prosi do stołu na wyborne p rzy s m a k i; g r a ­ j ą słodko do uczty ołowiane junaki.

I, o dziwo! ta k grały kujawiaki siarczyste, że aż p anna Migdało poszła w ta n posuwisty, i choć pierwszy raz w Polsce panna lala gościła, k u ja ­ wiaki, m azury, ja k b y Polka, tańczyła!

Juljusz Wirski.

Wojsko Witka.

Wojsko idzie, w bębny bije!

Hej, zbiegajcie się, kto żyje!

Bierzcie strzelby, patrontasze —.

m aszeruje wojsko nasze!

Idzie Kazio, Staś i Janek, m aszerują popod ganek;

z ganku zbiegła mała Litka...

Nie widzimy tylko Witka!

Gdzie nasz W itek?—-

Praw da: c h o ry ; w domu leczą go doktory.

W itku! przestań już chorować i do boju nas poprowndź!

Podejdziemy pod okienko, wywołamy go piosenką...

Spojrzyj, Witku, pułkowniku, n a to wojsko twoje w szyku!

Pluton —• spocznij!

Przecież wiecie, że pułkownik w lazarecie.

Bawić się nie może z wami, conajwyżej — żołnierzami.

(4)

1 KURJER WARSZAWSKI — DZIECIOM DO ł i 53 t r ---— i...rr r : --- — . ...

Rys. M. Wisznickl.

W ojsko jego ołowiane, świetnie j e s t wymusztrowane.

N a komendę: „baczność!" — staje lepiej, niźli wy, hultaje!

Gdy wiosenka nam nastanie, pan pułkownik z łóżka wstanie, znowu was ustaw i w rzędzie i musztrować ostro będzie.

Przygotujcie wasze szyki, tak , j a k jego żołnierzyki.

Broń na ramię — i bez zb y tkó w ! L ub do kozy!...

Prawda, W itku?

Antoni Bogusławski.

Dziewczynką z Warmji.

„...Ubogich zawsze mieć będziecie między sobą..." mówił ongi Król świata. Jedyny Król, k t ó r y ukochał ubóstwo... Nie dziwota więc, że i dziś je s t tyle głodnej biedoty. A w każdym, co zasobniejszym domu polskim — zasiada do obiadu jak a ś biedna, głodna dziecina. U was pewnie też!

Mamusia Lusi pozwoliła sierotce M arusi przy­

chodzić na gorącą strawę. A Lusia była to sobie t a k a jedenastoletnia jedynaczka. W tem słowie

„jedynaczka" dużo się mieści... Wiedzą o tem wszystkie jedynaczki! Lusia uczyła się nie za dobrze. Mogła była o wiele lepiej, a już jej książki i k a je ty — to były napraw dę nieszczę­

śliwe! Jab ym od panienki z I p iętra wymagała daleko idącego porządku i wykwintu w u trz y ­ m yw aniu swych rzeczy wogóle, a szkolnych utensylji w szczególności. I wy się pewnie r u ­ mienicie za m oją Lusię. A co się działo przy stole! Tylko legominki miały wolny wstęp do

buzi dziewczynki. Kartofli, kaszki, jarzynki zie­

lone i czerwone — uważała, że są po to, by zo­

stawały n a talerzu, zupki też zbyteczne! Niech żyją krem y i ciastka! Mama była biedna z t a ­ kim okazem córeczki. Pudełka z czekoladkami miały szalone powodzenie — ta k samo torebki z karmelkami. Napróżno czekano n a rozsądek Lusi. Jakoś nie nadchodził...

We drzwiach od kuchni ukazała się głowa Aurelki ■—• gosposi. „Proszę pani, t a dziewczyn­

k a już przyszła" — rzekła. M ama podniosła się zaraz i podążyła do kuchni. Za nią ciekawie wsu­

nęła się Lusia. W rogu — przy pace z węglem, stała bledziutka uczenniczka, w wieku pewnie Lusi, w wyszarzanem paletku i bereciku. Wiel- oczy patrzały smutno przed s ;ebie z lęlPem ga- zelli czy sarenki. Mama zbliżyła się szybko, ode­

brała torbeczkę ze szkolnemi przyboramj za zmarzniętych małych rączek: „Rozbierz się, Ma- rusiu, i rozgrzej doskonałą zupką", to mówiąc, posadziła ją przy czysto n a k ry ty m białym sto­

liku, a usłużna Aurelka nalewała już grochówkę n a talerz. „Dziękuję", wyszeptała cichutko— i Lu­

sia ze zdziwieniem patrzała, ja k w kilka m inu t nie pozostało ani ś’adu z grochowski, wędzonki d grzanek. A ona sam a ledwo kilka łvżek przełknęła, molestowana przez mamę. Obcej dziewczynce widocznie smakowało, jak b y to rze­

czywiście było co dobrego. Potem przyszła ko­

lej n a sztufadę z buraczkami. Marusi aż uszka się trzęsły, jak to mówią, t a k s ;ę prędziutko i z tem uwinęła. Lusia, milcząc, wróciła do stoło*

wego. Ale nowa dziewczynka t a k j ą zaciekawi­

ła, że myśl o niej nie dawała jej spokoju. N a­

za ju trz czekała pory obiadowej z niecierpliwo­

ścią. Sierotka ze smakiem spożyła wszystko, co je j Aurelka podała. Po kilku dniach Lusia o ty ­ le się oswoiła z nowoprzybyłą, że zaczęła sa­

m a j ą wypytywać o to i owo z jej życia. Dowie­

działa się, że kątem mieszka u cioci krawcowej*

że na maleńkim stoliku w rogu pracowni, jej udzielonym, wśród ciągłego tu rk o ta n ia maszyny*

odrabia zadane lekcje. I światło ta m szwankuję i o opał niezawsze łatwo. „A mimo to, masz t a k ślicznie utrzym ane k a je ty " — wykrzyknęła Lu­

sia; — „ani kleksa, ani plamki! J a k t y ładniń piszesz, dodała, literki, j a k perełki — a książki*

to ja k z księgarni, takie nowe i świeże." O —a rzekła M arusia — gdyby nie było u mnie po­

rządku, to na cobym w życiu wyszła? Przecież sa­

m a n a siebie będę musiała pracować. Ciotka daje*

póki nie skończę szkoły, to muszę się starać, bo i t a k jestem jej ciężarem, a drugich książek m i me kupi. To są zaś moi najlepsi przyjaciele/*

Mówiąc to, pocałowała książkę ewangelji. Lusid oczom i uszom nie wierzyła: „Można kochać ksią ż k i!... t a k a biedna dziewczynka... n ik t je j nie nagania, z własnego poczucia t a k dba o ka­

jety... niesłychane!..." Czuła się tem przygnie­

cioną. Pobiegła do swego niebieskiego pokoiku}

gdzie stało biureczko i stolik do lekcji, a książki miały takie powykręcane grzbiety, pozawijand rogi — a już za k a je ty miała stale n aganę od p a n ' przełożone i ...

Nie pokaże ich Marusi na nic, bo j e j wstyd;

(5)

DO N° 58 K U R JE R W ARSZAW SKI — DZIECIOM 5

„P a trz —mówiła n a z aju trz do niej,— gdzie j a od­

rab iam lekcje — i uchyliła drzwi do swego dzie­

cinnego. — O j e j ! Jakież tu śliczności!— wykrzy­

knęła biedna dziewczyna. — To panienka dopie­

ro prędko i ładnie musi pisać n a takim białym lakierowanym stoliku, przy takiej wielgaśnej elektryczności — a j a k m ate m a ty k a łatwiutko Wchodzi do głowy w takiej ciszy i spokoju", Lusia bała się przyznać, że właśnie t a m ate m a ­ ty k a wcale jej do głowy nie chciała wejść, choć t u tak ślicznie. Zwiesiła główkę, porównywując fiwój los z losem Marusi. Jedn ak przy obiedzie przemogła się już nieraz. J a k b y trochę apety tu biednej Marusi udzieliło się i jej. „Panienko, powtarzała nieraz dziewczynka — jakie te klu­

seczki wyborne, a te jag ły ; j a ta k a głodna, po szkole to zjadłabym całą miskę". Pierwszy raz i Lusia jagiełek skosztowała. Tak Marusię po­

lubiła, i uważała j ą za tyle m ądrzejszą od sie­

bie — że mimowoli zaczęła j ą naśladować. Co­

raz mniej zupy zostawiała niedojedzonej, coraz Więcej gustowała w potrawach prostych, niewy­

szukanych, a posilnych. Wkrótce m am usia z za­

dowoleniem patrzyła, j a k dobierała marchewki i szpinaku. A w k a je tac h zapanował też inny porządek. Coraz mniej niepotrzebnych gryzmo- łów. „Muszą być takie, ja k Marusi — mawiała do Siebie. Tak uważała, by je j nie kapnęła z pióra Jaka plamka atra m e ntu, t a k zmieniła obyczaj Względem książek, że m am a miała z tego p raw ­ dziwą radość. „Niezwykła dziewczynka musi być ta w’asza mała — mówił raz ojciec do mamy i A u r elki — kiedy taki wpływ m a na nasze dziec­

ko „Proszę łaski pana, odparła gosposia, ja piątego, że znałam je j rodziców, prosiłam nasza Parną o pomoc. Myśmy wszyscy z W a rm ji i nie aahsm y się zniemczyć- J e j ojciec był dzielny człowiek i zdolny. Ofiarowali mu stypendjum, byle szedł do niemieckiej szkoły, kończył ich uniw ersytet — odmówił. — Tam każdy musi pojąc Niemkę za żonę — wyjechał — mógł się ozenie bogato, miałby gospodarkę — on wolał biedną I olkę — ale ja k go prześladowano, j a k m u utrudniano życie — ta k j a k tylko na W arm ji byc naszym może! W ytrzym ał do ostatka. P o ­ marli oboje, a jedy ną ich troską było, by ta Gziewczymna ich nie zniemczyła się. Udało im się J a k to kocha język ojczysty, obyczaj ojców, b Niemcach słyszeć nie chce; będa z niej ludzie.

Mowi, ze gdy skończy tu nauki, wróci na swa kochaną ziemię warmińską, strzedz grobu oj- fcow i języka ojczystego uczyć tych, co nie mieli takich, ja k ona warunków, by się nie dać! Tęga S ó T łpT a 1 m a f j ’ t a k a ’ j a k I j ej ° j ciec! Gdy f> .1 J dokuczał, zanim tu wielmożni państw o j ą ugościli, —- mówiła, zaciskając ząbki: „Strzy- m am , bo to dla W arm ji! — ojcowie wszystko przetrzymali i gorsze". Rodzice Lusi byli w zru­

szeni. Nie dadzą tej dziewczynie z W arm ji zgi­

nąć ! Któregoś dnia gdy zastali obie uczennice w najlepszej komitywie, rozprawiające w stoło­

wym — ojciec zaczął je wypytywać, co wiedza ó W armji. Oczywiście M arusia wiedziała dwa r a z y tyle, co Lusia. Ju ż w X III wieku istniało

ta m biskupstwo warmińskie, a biskupi tej d je ­ cezji wsławili imiona swoje i Polski w k raju i zagranicą. „Kardynał Hozjusz, — recytowała z uniesieniem Marusia —k tó ry mawiał, że kościół j e s t naszą najlepszą M atką — znany z soooru trydenckiego, sprowadził Jezuitów do Polski.

Biskup Ignacy Krasicki, którego tyle bajek umiemy n a pamięć; W a rm ja to dawne P ru sy Książęce, obecnie P ru sy Wschodnie". „Ztam tąd Mikołaj Kopernik" — cichutko wtrąciła Lusia —•

i są cztery powiaty: brunsberski, lidzbarski, ol­

sztyński i reszelski". „Myśmy mieszkali nad Prę- gołą — ciągnęła Marusia — po niemiecku War- m ję nazwali Eremland; rzeczywiście a r m , biedni są ta m Polacy — nie wolno im mieć o j­

czyzny, nie wolno być sobą — mówiła z powagą dorosłej osoby. M iasta są zniemczone, ale wieś w arm ijska j e s t polską. M ają podobno Niemcy usunąć w najbliższym czasie nawet napis na starej figurze Chrystusa, na rynku, w Olszty­

nie — dodała z wielkim smutkiem"...

— Tak, rzekł ojciec. — W’arm ja, jako kraj, przestała istnieć na m a p a c h ! Nie znajdziecie jej n a ż a d n e j! Terminologję tę Niemcy skreślili, ale w sercu każdego dobrego Polaka ona żyje i ist­

nieje! My nie zapominamy, że księstwo w a r­

mińskie było całe stulecia w rękach biskupów warmińskich i dopiero rok 1772 j e s t dla niego ty m tragicznym rokiem przyłączenia do Prus".-.

Chwila ciszy zapanowała przy stole. Wszyscy odczuli te n wiew narodowego dram atu.

„Praw da, że dziś j e s t źle — mawiał mój oj­

ciec — ale przyszłość j e s t nasza" — rzekła z mo­

cą Marusia.

Od tego dnia, przebrana w jasną, czystą su­

kienkę Lusi, spędza M arusia u niej całe popo­

łudnia, pom agając w odrabianiu lekcji. Wywie­

r a n a nią zawsze wpływ dodatni, przerabiając zepsutą, myślącą o łakociach jedynaczkę — w dziewczynkę poważną, zaprawiając j ą do przy­

szłej służby społecznej... Jesteście z tego zado­

wolone, dzieci, praw da? Tak więc, każdy dobry czyn, naw et najmniejszy, j a k w ty m wypad­

ku, — obiad ofiarowany głodnej dziecinie — niesie w sobie łaskę i błogosławieństwa.

Marta Mrozowska.

Historja o białej kurce.

Biedna wdowa miała córkę, Córka miała białą kurkę.

Córka mała, k u rk a biała —•

Wdowa bardzo je kochała.

Nadeszła zima surowa, M artwi się uboga wdowa:

Biała k u ra j a j nie niesie;

N a t a r g chyba j ą wyniesie.

Niema nic już do jedzenia...

Biała kurko, do widzema!

Płacze córka, płacze wdowa;

N a co było kurkę chować?.

(6)

6 KU R J E R W ARSZAW SKI — DZIECIOM DO Nb 58

Kys. Z. Zelichówna.

K urko, kurko, hej — kureczko, Chociaż jedno znieś jajeczko!

W yszły obie n a podwórko, O glądają się za kurką.

Z agdakała biała k u rk a ; P a trz y wdowa, p a trz y córka:' Sen— czy może dziw na b a jk a ? —>

W koszu leżą złote ja jk a ! W dowa ja jk a rozprzedała;

B iała k u rk a pozostała.

Do te j pory żyje wdowa Z có rk ą; córka k u rk ę chowa.

Z ofja Zelichówna.

Pani lew - Iow - Hay.

D JA B E Ł E K W ENECKI.

(Ciąg dalszy.)

H L inka, nie wiedząc, że została burm istrzo-

!Wą, nie zwróciła uwagi na słowa piosenki. Cóż U ta m obchodzi ja k a ś burm istrzow a?

N a widok rodziców, siedzących ju ż przy sto­

le, chłopcy zamilkli i zajęli swoje m iejsca.

— Cóż to panowie ta k się spóźnili? — zażar­

tow ał ta tu ś.

„Panow ie" poczerwieniali i spojrzeli na pannę Józefę.

— Rozumiem. Panowde siedzieli w kozie. I za cóż to ? wolno wiedzieć?

żartobliwy ton ta tu s ia dodał odwagi Józi- kowi.

— Wyszliśmy z lekcji bez pozwolenia.

— Oooo, nieładnie! I po co?

— Zachciało nam się... — zaczął Włodzio.

— Zjechać po poręczy schodów — dokończył szczerze Janek.

— Nie mogliśmy już w ytrzym ać — dodał Jó- zik. — Lekcje tak.długo trw ały!

— Wisusy! — skarcił tatu ś, ale patrzy ł do­

brotliwie. — Lepiej było poprosić pannę Józefę, pozwoliłaby wam pobrykać z pięć minut.

— A jeszcze lepiej byłoby, gdybyście wy­

trwali do końca lekcji — wtrąciła mamusia. —■

Człowiekiem nie mogą kierować zachcianki, lecz on powinien niemi rządzić.

— A j a nie odbiegłam od lekcji, m am usiu! —•

pochwaliła się Linka.

—■ Patrzcie ją ! Pa n n a Chwaliszewska! —*

wykrzywił się Józik.

A ty jesteś zbytnik i wisus! — odcięła się Linka.

— Dosyć!

T atuś uderzył lekko dłonią w stół. Dzieci wie­

działy, co to znaczy — ta tu ś nie znosił przezy­

wania się i kłótni. Teraz już trzeba było sie­

dzieć cicho.

Po obiedzie, chłopcy pobiegli do ogrodu. Pe­

wni byli, że Linka zjawi się wkrótce. Nie omy­

lili się.

Zobaczywszy ją, chopcy zaśpiewali:

Pani New-Mow-TIay, Djabełek wenecki,

Burm istrzowa nad zdechłem! kanarkam i Ze Starego Miasta!

Linka zatkała uszy.

— Ogłuszyliście mnie! Cicho! Chciałam sie pobawić z wami.

— A aaa! z miłą chęcią. Niech pani burm i­

strzowa będzie łaskawa, prosimy. W co się pani burmistrzowa chce bawić?

— J a k a burm istrzow a? — Linka spojrzała po roześmianych twarzach chłopców.

— Ty jesteś panią New-Mow-Hay, djabeł- kiem weneckim, burm istrzow ą nad zdechłemi kanarkam i ze Starego Miasta! — try u m fu ją co zawołał Józik.

— A co to j e s t burm istrzow a?

— To jesteś właśnie ty.

— A j a nie chcę!

— Co to nie chcę? H u r a pani burmistrzowa!

H u ra !

Otoczyli ją, trz y m ają c się za ręce i kręcąc dokoła zdumionej siostrzyczki, zaśpiewali:

Moja pani burmistrzowa, Co to pani ta m ta k chowa?

Niech się pani dobrze strzeże, Bo ktoś pani skarb odbierze.

Skarb? Tak nazywali zawsze jej pudełko za stalówkami... Linka chwyciła się za kieszeń —•

pusta !

— Niech się pani burmistrzowa nie denerwu­

j e ! Skarb już j e s t u nas. O! w zupełnie pewnem miejscu.

(7)

DO Ne 58 K U R JE R W ARSZAW SKI — DZIECIOM 7

Józik w sunął rękę do kieszeni i potrząsnął Pudełkiem.

— Oddaj, oddaj!

Linka rzuciła się n a Józika z pięściami. Je j Piałe rączki bębniły po plecach b rata, nie sp ra ­ wiając m u bólu.

Kwiczał, w ierzgał, udaw ał rozbrykanego osła, a Janek i Włodek w ykrzykiw ali:

- y Nie złość się tak , pani New -M ow -H ay!

Złość piękności szkodzi.

— Djabełek, djabełek, djabełek wenecki!

Zyg, zyg, zyg m archew eczka, pasternaczek, pie- t r uszeczka!

D z ie w c z y n k a w y b u c h n ę ł a p łaczem .

—• Co sie tam stało? — zawołała z okna m a­

l u s i a .

■7- Czy to m am usia nie wie, ja k a z Linki Nośnica? Rozbeczała się i skacze, ja k pchełka.

— Zabrali mi stalówki, m am usiu!

, ~y Oddajcie n aty ch m iast!

Trzeba było usłuchać.

- —- Ot, już po zabawie! — m ru k n ął Józik. —- Masz, złośnico, swoje stalówki i zm ykaj. Nie będziemy się bawić z beksą.

Rzucił pudełko n a ziemię — stalówki rozsy­

ł y się dokoła. Włodek bryknął, ja k n arow isty

°ń, w zbijając chm urę piasku. Linka rzuciła się Pa ratu n e k skarbów.

N iestety, śliczne sreb rzy ste stalóweczki i zło­

te rondówki przepadły.

. Pobiegła po grabie, szukała i przew racała Piasek kilkakrotnie — napróżno.

. Od tego dnia chłopcy wypowiedzieli wrnjnę Siostrzyczce. W yśmiewali j ą i wciąż polowali na

£karb, k tó ry tera z L inka ukryw ała i czujnie Strzegła.

Złośliwi braciszkow ie nie nazywali je j teraz naczej, jaR pan { burm istrzow a, lub pani New-

■ iow-Hay i nadskakiw ali z udanym szacunkiem . wierali przed nią drzwi z ukłonem :

~~ Niech pani burm istrzo w a raczy wejść.

Całuję rączki pani burm istrzow ej.

^ P y ta^ ii o nią odpowiadali:

« —* Lani New-Mow-Hay była łaskaw a udać się ogrodu ze stalów kam i.

v- stała się nerw owa, zmęczyło ją czuwa-

■ . nąd skarbem i ciągły lęk, że znów uda się 50 nikom pochwycić upragnioną zdobycz.

. , ^ P a r ę tygodni po przezw aniu Linki burm i­

strzow a, dziewczynka osowiała i sm u tn a sie­

działa w kąciku sofy, tuląc ukochany sk arb do 'Serca.

- Co ci jest, Linko? — spy tała m am usia.

■ Głowa m nie boli i zimno mi...

— Ależ ty m asz gorączkę!

- M am usia położyła Linkę do łóżka, a już po p?/-

t u godzinach biedna m ała w yglądała, ja k ugoto­

w any raczek: obsypały j ą drobne, czerwone kro- steczki, pełno ich m iała w oczach, w gardle.

■—- S zkarlatyna... — orzekł doktór.

" L i n k ą było bardzo źle.

» Chłopcy posm utnieli, snuli się po domu i co­

ra z kogoś zaczepiali pytaniem :

•— Jakże ż bu rm istrzow a? Czy nie lepiej?

* — T atusiu, czy pani New-Mow-Hay nie chcia­

łaby nas widzieć? M ieliśmy szkarlatynę, więc

się nie zarazim y. W puść nas, ta tu śk u złoty!

Chcielibyśm y choć spojrzeć na nią.

— Nie pozna was... — szepnął ta tu ś przez łzy.

— Dlaczego?

— Ma silną gorączkę, je s t nieprzytom na.

(Dokończenie n a stą p i). St. Kościesza,

T atu ś opow iada.

Siedzi sobie ta tu ś w pokoju i pisze, a śpieszy, się, a śpieszy, bo ju ż zmierzch zapada, a tu coś tup, tup — po schodkach; coś zaszm erało za drzw iam i, coś zastukało i pociągnęło za klamkę, a otworzyć sobie nie może. Domyślił się ta tu ś gościa. Pewnie to Lesia idzie odwiedzić ta tu sia . Napewno m a jak iś ważny powód do w izyty. Mo­

że ołówek się złam ał lub potrzeba nowej ćw iart­

ki papieru do rysow ania domków.

— Co powiesz, córuchno? — p y ta tatuś*

otw ierając.

I dziwi się! Nie sam a Lesia tym razem przy­

szła w odwiedziny. Za Lesia toczy się n a niepe­

wnych nóżkach, sapiąc ze zmęczenia, m aleńka Tolcia.

— Bójcie się Boga, dzieci! Lesiu, czemu ty tu ta j prowadzisz za sobą Tolcię? Przecież dziec­

ko mogło spaść ze schodków — ona jeszcze do­

brze chodzić nie umie!

— Ale nie, ojczyku! nie bój się! Tolcia do­

skonale sam a lazła po schodkach; j a j ą tylko troszkę pchałam.

W idzi ta tu ś , że ju ż nic dzisiaj z pisania. Tol­

cia gram oli się n a jedno kolano, Lesia sadowi się n a drugiem .

— Opowiedz, ta tu siu , b ajk ę! Ju ż ciem no; nie możemy się bawić, a W iktusia poszła do kuchni i nam się przykrzy!

.—- Dobrze! Opowiem wam bajk ę! Palił kotek fa jk ę ! Chodziła czapla po desce! Powiedzieć wam jeszcze?...

Tolcia śm ieje się, zadowolona:

— Jesce! jesce!

Ale Lesia je s t bardziej w ym agająca:

— Nie, ta tu s iu ! Tę bajkę, co to ta tu ś w ie: tę, co wczoraj ta tu ś opowiadał! O piesku, o kotku i zajączku. Bo wczoraj ta tu ś nie skończył!...

U zb raja się ta tu ś w cierpliwość: Lesi byle czem zbyć nie można. Ale że ta tu ś sam nie pa­

m ięta, co było dalej — więc zaczyna od po­

czątku.

Długo, długo opowiada ta tu ś , ja k to piesek i kotek w poszukiw aniu lepszego losu wyszli z domu i idą, idą drogą. Idą, idą lasem, aż spot­

kali zajączka. Zajączek przyłączył się do ich to­

w arzystw a i znów idą, idą...

Biedzi się ta tu ś nad tem , co się dalej stało z pieskiem, kotkiem i zajączkiem ?...

N a szczęście nadchodzi W iktusia z rosołkiem dla Tolci i z wiadomością, że dla Lesi też ju ż je s t kolacyjka. P otem idzie się spać. I znów nie­

wiadomo, ja k się t a b a jk a skończyła.

Urszula Tabeau.

(8)

5 K U R JE R W ARSZAW SKI — DZIECIOM DO Ks 58

ROZRYWKI UMYSŁOWE.

Z A D A N IE — K R O PK I (d la s ta r s z y c h d ziec i).

. . . ków , b o h a te ró w , n ie b ra k ło n a św iecie, ■—<

. . . s z a ła o dw u z n ich k u la ziem sk a p rz e c ie , . w iąc w ieści, id ące z p o za w ielk iej w ody, . . ry k i — co w iodła w a lk ę o sw obody. — . . . g to n i P o la c y d w aj p rz y je g o boku . . g ie b o je pro w ad ząc, k rw ią b ro c z ą c co k ro k u ,

■.tów w końcu w y g n a li z w y w alczo n ej ziem i, . . . n a sw oje czyniąc — d w a — w iek o p o m n em u

X

K ie d y ju ż z a m ia s t k ro p e k p o u s ta w ia s z g ło sk i I zbędziesz się n a jw ię k s z e j w te rn z a d a n iu tr o s k i, T o n azw isk o o d czy ta sz ła tw o b o h a te r a ,

K tó re ci po lite r z e da k a ż d a li te r a

C z y ta n a z g ó ry n a dół w ierszo w an y ch g rz ą d e k T a k , ja k to l i t e r p ie rw sz y c h w sk a z u je p o rz ą d e k . D O CZEGO CI TO W SZYSTK O SŁU ŻY ?

Z a g a d k i (d la m a ły ch d ziec i).

P ow iedz m i dziecino m a ła N a co oczki B ozia d a ła ?

Co u S ta s ia lu b J a g ie n k i R o b ią u s ta , ja k w isie n k i?

Do czego ci służą uszki, Poco u r ą k m asz p a lu s z k i?

Co tw e nóżki zaw sze ro b ią , N a co ząbki buzię z d o b ią ?

H e n ry k Piam ow ski.

R o zw iązan ie zag a d e k , um ieszczonych w N r. 30 „ K u r je r a W a rsz a w sk ie g o D zieciom ” .

I. Z agadki d w u stro n n e (dla s ta r s z y c h d zieci):

1 ) ZARAZ, 2 ) ZAKAZ, 3) K A JA K , 4) P O T O P , 5) K A N A K , 6) S E N E S .

II. Z agadki — p y ta n ia (d la m ałych d zie c i):

1) W IA TR , 2) KOGUT, 3) P IE S E K , 4) PSZCZÓŁ­

K A , 5) R Y BK A , 6) KRÓW KA, 7) K O NIK , 8 ) SZYSZKA, 9 ) GOŁĄB, 10) DZIECKO.

D obre ro zw iązan ie obydw u za g a d e k (n a jm n ie j 5 słów p ie rw s z e j z a g a d k i liczy się rów nież za dobre ro z w ią z a ­ n ie ) n a d e sła li: K ry s ia i Z byszek Beill,. M ary ch n a Cie- pło w sk a, J a d z ia D ąb ro w sk a, S ta ś D ąb ro w sk i, Zdzisław G órski, S te fa n G rodzicki, H . J a s trz ę b s k a , W a n d a K lau - zów na, J e r z y K lem t, J u r e k i Zbysio K ociubińscy, K ry ­ sia i H a n ia K osm ólskie, T om ek L ary cz, W . M achlejdów - n a , T osia M arzec, H a la , J a d z ia i J a ś M illerow ie, S ta s ia M odzelew ska, H a n ia N iedźw iedzka, T adzio i J o la N a- to rfo w ie, M a ry n ia O kęcka, B ohdan P ien iążk iew icz, Cza- ru ś P o borzyl, J u r e k i W iesio R obaczew scy, J o la n ta S a- lecka, S ta n isła w S iark iew iez, T ad zik i Ja n u s z e k Sucho- rzew scy, J a d w ig a Ś liw ińska, T adzio Ś liw iński, J a s ia

T o m asze w sk a, J a s i a i M a ry c h n a T u szy ń sk ie, C zesław W alęck i, Z bigniew W alęcki, R y sio i S ta s io W asilew scy , H a lu s ia W ięcków na i M odzia Z a le sk a — w szy scy z W a r­

szaw y, o raz z p o za W a rs z a w y : J o a s ia M o d zejew sk a z L u b lin a, K ry s ia i W ito ld Ja n c z u ro w ie z K ielc, E lż u n ia K o steck a z K ato w ic, M a ry s ia K ondków na z C ieszy n a, r y s ia P aw ło w sk a z Sosnow ca, D a n u ś C zarn ie ck i, H a lin ­ k a K rz y ż a n o w sk a i H a n u s ia i K ry s ia L eydów ny z Ł om ­ ży, B a sia W ró b lew sk a z W łocław ka, W a n d z ia F ro n c z a - k ów na i J a s io Siw ek z N ow ego D w oru, K a ro le k W it­

kow ski z M akow a M az., J a d z ia N e y m an ó w n a z P ru s z ­ k ow a, M a ry sie ń k a O lszew ska z P ia s to w a , N iu n ia WTło- d y k ó w n a z K ołodziąża, E u g e n ja M o rzy ck a z Jó z e fo w a , W ładzio B acciarelli z S ielca, K ry s ia K aw ieck a z M i­

ch ało w a, M ieczysław a G ó rn ick a z Z ak rzó w k a i K ry s ia i A n ia M ielżyńskie z P o w u rsk a .

T y lk o sam e z a g a d k i d la s ta rs z y c h dzieci ro z w ią z a li:

Z osia B ielska, I r k a B rz e z im ia n k a , A n ia Ja b łk o w s k a , J a ­ dzia K rau zó w n a, Z osia K ulw ieciów na, W ładzio P odlew - ski, H a lin k a R osicków na i B a sia S łoczanka — w szy scy z W a rs z a w y o raz z poza W a rs z a w y : Z byszek P ra w ie k i z S ie ra d z a , J a n u s z e k B y lczyński z T o m aszo w a M az., J e r z y R om an z P u łtu s k a , J a s ie k i J u r e k W aśliccy z So­

bolew a i M ary c h n a i Z osieńka O żarow skie z W y m y - ślin a.

T y lk o sa m e z a g a d k i dla m ałych dzieci ro z w ią z a li:

Ozesio B ożyk, S ta s ia B rz e z in ia n k a , H a n e c z k a D ąb ro w ­ sk a , T a d z ia O żaro w sk i, M a ry s ia J a s trz ę b ie c -P a p iń s k a , D ziuś W ło d arz, J ę d r u ś W ójcik, E w u n ia i J a c u ś K ond- kow ie z C ieszyna, J a n u s z e k P a sz y ń sk i z W łocław ka, N iu n ia P ra w ie k a z S ie ra d z a , M ich alin a L a sk o w sk a z B ra ń s k a , J a n D ern o w sk i z B ra ń sk a , Z o fja R om anów - n a z P u łtu s k a , H a lu sia W aślicika z S obolew a, Z byszek K ozłow ski z D om aradizic i K ry s ia i D ziuś O ssow scy z W ym yślana, o raz je d n o ro z w ią z a n ie od ja k ie g o ś „R oz- trz e p a ls k ie g o " (k tó ry nie ra c z y ł się n a w e t p o d p is a ć ), a zacz y n a ją c e się od słów „S zan o w n y P a n ie ! — Z ag ad ­ ki z g a d łe m !"

N A G RO D Y .

Za d o b re ro z w ią z a n ie za g a d e k , um ieszczonych w N r. 30 (z m . s ty c z n ia r. b .) „ K u rje r a W a rs z a w sk ie ­ go D zieciom " o trz y m u ją n a g ro d y — w d ro d z e losow a­

n ia : Czesio B ożyk, S ta s ia B rz e z in ia n k a , S ta ś D ąbrow ­ sk i, Z d zisław G órski, J a d z ia K ra u z ó w n a , H. J a s tr z ę b ­ sk a , Z osia K ulw ieciów na, T o sia M arzec, T adzio i J o la N a to rffo w ie , T adzio Ożarowysk i, M a ry s ia J a s trz ę b ie c - P a p iń s k a , J o la n ta S aleck a, J a d w ig a Ś liw ińska, J a s ia T o m asze w sk a, C zesław W alęck i, D ziuś W ło d arz i J ę ­ d ru ś W ójcik — w szy scy z W a rsz a w y , o raz z p o z a W a rs z a w y : E w u n ia i J a c u ś K ondkow ie z C ieszy n a, Z o fja R om an ó w n a z P u łtu s k a , N iu n ia P ra w ie k a z Sie­

ra d z a , J a s io Siw ek z N ow ego D w oru, H a lu s ia W aślic- k a z Sobolew a, E u g e n ja M o rzycka z Jó z e fo w a i K ry ­ s ia i D ziuś O ssow scy z W y m y ślin a. N a g ro d y w y d a je codziennie (p ró cz n ie d z ie l i ś w ią t) S e k r e t a r j a t w godz.

11 ■— 2 w połud. N a ż ą d a n ie , po n a d e s ła n iu d o k ład n eg o a d r e s u i 50 g r . n a p o rto , n a g r o d a m oże by ć p rz e s ła n a pocztą.

O D P O W E D Z I D Z IA Ł U ZA D A Ń .

T o sia M arzec w m. D o d a te k sie rp n io w y m o żn a n a b y ć w k a n to r z e A d m in is tra c ji „ K u rje r a " , H . P .

W drukarni „K U R JE R A W A RSZA W SK IEG O" Krakowskie Przedmieście N r. 40.

Redaktorowi^ naczelni: Ferdynand IloesicU i K onrad Olchowicz. Wydawcy : 4 eliks Mrozowski i K onrad Olchowicz,

Cytaty

Powiązane dokumenty

O ile jednak określanie ewangelików augsburskich mianem luteranów jest bezdyskusyjne – Luter miał bezpośredni wpływ na kształt konfesji – o tyle nazywanie wiernych

legow anego, iako też w Biórze Koinmissyi W oie w ód zk ie y, tudzież w Urzędzie Leśnym L ubochn ia dow iedzieć się będą mogli; szcze gólniey zaś to się

wia nadzwyczay handel , i zdaie się nam bydź dobrą wróżbą dlar otwieraiąciiy się żeglugi... — 265 — 25 FrankJ'urIn 3 Mai».. __Niedawno w Moguncyi

W oknie Przywracanie dostępu dokonaj autoryzacji operacji poprzez przepisanie tekstu z obrazka. Jeśli  tekst  jest  nieczytelny,  wygeneruj  następny 

Jednak podstawowym wyzwaniem, z jakim musi zmierzyć się autor współczesnej mitografii (jak i w ogóle literatury dla dzieci), jest skłonienie małego odbiorcy,

Odbyło się tu walne zebranie* człon- ków Powiał. Przyjęto sprawozdanie z działalności w terenie na rok ubiegły, preliminarz bud- żetowy na rok 1932-33 w wysokości około 7

Sześć lat studjów bjologicznych przekonały Bergsona, że życia nie można tłumaczyć działaniem sił ślepych, ambicją jego stało 'się nietylko spoić się z

szłości przy zatrudnianiu bezrobotnych zwracał się do Magiitra- ta, a nie dawał posłuchu osobom, starającym go wprowadzić w D/ąd, z kolei p, Drozdowski