• Nie Znaleziono Wyników

Magazyn popkulturalny „M achina” w marcu 1997 roku donosił: „W walentynkowy wieczór warszawski klub Ground Zero mieszczący się w schronie atomowym poddał się promieniowaniu i zmienił się w świątynię house

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Magazyn popkulturalny „M achina” w marcu 1997 roku donosił: „W walentynkowy wieczór warszawski klub Ground Zero mieszczący się w schronie atomowym poddał się promieniowaniu i zmienił się w świątynię house"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Cyberhomo ludens i sprawy poważne

TOMASZ SZLENDAK: Technomania. Cyberplemię w zwierciadle socjologii.

Toruń 1998, Wydawnictwo Graffiti BC, 105 s.

Będzie właściwe, jeżeli omówienie i recenzję książki Tomasza Szlendaka poprzedzę kilkoma uwagami na temat stylu propagowania techno.

Magazyn popkulturalny „M achina” w marcu 1997 roku donosił: „W walentynkowy wieczór warszawski klub Ground Zero mieszczący się w schronie atomowym poddał się promieniowaniu i zmienił się w świątynię house.

Promieniowanie oddziaływało na płeć, zmieniając ją właścicielom według upodobania (...). House jest połączeniem muzyki disco lat 70. z możliwościami technicznymi samplerów, automatów perkusyjnych, opiera się na wyrazistym rytmie. House odziedziczył po erze disco także inne cechy tego stylu, modę i styl bycia. Nie dziwi więc, że jest to gatunek bliski duszom transwestytów.

Europejskie techno jest dzieckiem amerykańskiego house (...). Prezentowano rozmaite stroje-przebrania (superman, statua wolności), które natychmiast stały się obiektem westchnień miłośników plastikowych ubranek. Stroje robiły wrażenie rozmachem, ściśle przylegały do hermafrodycznych ciał tancerzy” .

Dochodzą do nas okruchy tego dziwnego świata, gdzie hałaśliwa muzyka staje się tłem dla ekspresji osobowości. Wielu widziało telewizyjne relacje z „Parady Miłości” . Po raz dziewiąty zjechało do Berlina ponad milion entuzjastów techno. Fascynujące, szalone stroje. Ogłuszająca, wygenerowana przez komputer muzyka. Jak trwały może być ten fenomen? Albo teledyski nadawane nie tylko przez stacje typowo muzyczne: mieszanka obrazów, metafor wielkiego „odjazdu” i jak najbardziej realnych wizji zagrożenia, marnej egzystencji w zniszczonym środowisku. Pierwszy paradoks: jak natłok techniki, wręcz jej afirmację pogodzić z postawą proekologiczną? Może lansowane przez tancerzy elementy stroju rodem z wytycznych bhp są czymś więcej niż oryginalnym dodatkiem; łamią starą alternatywę „techno” lub „eko”?

Zabawa w Berlinie otwiera drzwi do świata techno jedynie częściowo. Cały ten barwny korowód wije się w świetle słońca, choć przywykły jest do tnącego noc światła lasera, ale można powiedzieć sentencjonalnie - nie rozjaśnia to m roku naszej niewiedzy. Prawdziwe misterium rozgrywa się bowiem na parkiecie i w jego okolicach. W starych halach, opustoszałych fabrykach czy piwnicznych labiryntach, setkami rozedrganych ciał rządzi rytm. Bezwolne poddanie się jego tętnu powoduje u wielu specyficzny stan transu, wspomagany czasem mieszankami lekkich narkotyków w postaci tabletek. Tak zwane

„zarzucenie ekstazki” i popicie tego energizującym, powszechnie dostępnym drinkiem, współtworzy klimat tego miejsca. Podobnie jak pomieszczenie {chill out-room), gdzie po wielogodzinnym tańcu odpoczywa się przy subtelnej muzyce rozmawiając, całując lub też po prostu śpiąc. Konieczne są nowe siły, by

(2)

powrócić do „neoplemiennego” rytuału. Czasem można dołączyć do wszech­

ogarniającego dudnienia dmuchając w gwizdek. Tutaj każdy tańczy sam, a dialog prowadzony jest jedynie poprzez język ciała. T a industrialna kon­

templacja zaowocować może znanym od dawna „rozszerzeniem świadomoś­

ci” ...

N a zadane powyżej pytania nie uzyskamy odpowiedzi w popularnych tygodnikach i miesięcznikach, na łamach których pojawiło się techno. Nie chodzi o to, aby publikujący w nich autorzy mieli ambicje naukowe.

Problem tkwi w tym, iż ukazują one naszym oczom obraz zmitologizowany - owszem bardzo intrygujący - ale niepełny. Odpowiada on techno tancerzom, bo z założenia są oni w opisie współczesnymi „szamanami” , ludźmi o bo­

gatym i skomplikowanym wnętrzu. Zjawisko jest stosunkowo świeże, a już zdołało obrosnąć stereotypem. „Techno jest przejawem demokracji i rów­

nouprawnienia” pisano. Imprezy te różnią się od dyskotek tym, że „nikt tu specjalnie na siebie nie patrzy, a w związku z tym nikt przed nikim nikogo nie gra” (Szymczak 1998). O tym, jak jest naprawdę, dowiedziałam się po przeczytaniu książki Tomasza Szlendaka. Pozwolę sobie na pewien patos: drzwi do techno-świata zostały szeroko otwarte, co zawdzięczamy dogłębnej eksploracji tych zjawisk dokonanej w recenzowanej pracy. W so­

cjologicznym sportretowaniu techno poszedł on najdalej zarówno pod wzglę­

dem głębi opisu, jak i zastosowanych metod. Jego „metodą” jest obserwacja uczestnicząca, która niejednokrotnie niweluje klasyczny podział na przedmiot badany i podmiot badający. Natomiast w studium Szlendaka podejście to zdaje się mieć dodatkowy element. Jest, mianowicie, rodzajem poszu­

kiwania poprzez wspólne „doświadczenie” , kiedy to badacz w ostatniej fazie uczestniczenia w misterium techno, staje się integralną częścią tańczącej grupy.

Szlendak jest świadom ograniczeń wybranej metody i wartość swej relacji ocenia ostrożnie. Chyba niepotrzebnie. Jest to praca niewątpliwie pionierska, bo po raz pierwszy socjolog mierzy się ze skomplikowaną materią tech- no-kultury. To także jeden z niewielu tekstów, gdzie wychodzi się poza teoretyczne zapewnienia o potrzebie korzystania z dorobku współczesnej antropologii. Przyjęło się bowiem utyskiwanie na tak zwaną socjologię „iloś­

ciową” , ale jej alternatywna „jakościowa” forma rzadko uprawiana jest skutecznie w praktyce. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że opis fragmentu rzeczywistości, wyłaniający się z kart tej książki, w jakimś stopniu nie przystaje, wychodzi poza dotychczas powstałe teorie, które w zamyśle autora miały usystematyzować zdobyty materiał. To jednak potwierdza wartość i sens pełnego zaangażowania - powstał niezwykle oryginalny, widziany od środka obraz fenomenu współczesnej popkultury. Nawet pozornie pozbawiony znacze­

nia szczegół edytorski, jak kolorowe strony, oddaje plastycznie ducha tej problematyki, rozbłyskując nieoczekiwanie jaskrawą żółcią albo ostrym różem.

(3)

Praca ta składa się z trzech rozdziałów. Pierwszy umiejscawia technomanię w szerokim kontekście współczesnej kultury, wskazując na je korzenie. Mamy tu więc spostrzeżenia na temat cech światopoglądu „ponowoczesnego” człowie­

ka i perspektywę postmodernizmu z jego podstawowymi wartościami: toleran­

cją i pluralizmem. Ciekawe są skojarzenia z filmem Mike’a Leigha „Nadzy”, znudzenie, któremu daje wyraz bohater, jest symboliczne. Wielki „syndrom znudzenia” wydaje się dzisiaj wszechogarniający. Tak może być interpretowana niechęć i ucieczka od tradycyjnej symboliki poprzez niekonwencjonalne jej użycie, na przykład w stroju.

K ultura masowa epoki komputerów stworzyła nowe wyzwania, potrzeby i prawdopodobnie wykreuje kolejne. Wspomniane znudzenie dopadnie miesz­

kańców „industrialnej dżungli” dzisiaj poddających się hipnozie szaleńczego rytmu. Technomania może stać się okresową, subkulturową m odą i w swym, jak to nazywa Tomasz Szlendak, nurcie hedonistycznym jedynie odmienną drogą manifestacji totalnej konsumpcji przez dobrze sytuowaną młodzież.

Może też przerodzić się w nowy ruch społeczny i wyposażona w cechy kontrkultury, zmierzać do ustanowienia nowego porządku, a ta perspektywa wymaga polemiki, do czego powrócę szerzej.

Rozdział pierwszy to także ogólny wizerunek technoparty i jego specyfiki oraz swoisty rys historyczny dotyczący korzeni i dróg ewolucji muzyki w całości tworzonej za pomocą techniki komputerowej. Od disco poprzez rap, hip-hop, house, do kreowanego przez didżejów (prowadzących zabawę) techno. Godne podkreślenia jest, iż autor nie epatuje niezrozumiale brzmiącym słownictwem, co dla bywalca „tamtego świata” nie musi być oczywiste. Wszystkie te pojęcia jak na przykład: loop, scratching, drum ’n’bass, house są gruntownie opisane od samego początku. Nawet nie nowe już przecież słowo trans nabiera odmiennych znaczeń. Jest istotą technoparty, celem, o który się zabiega i to wszystkimi dostępnymi środkami. Nie myślę tu o narkotykach w różnokolorowych tabletkach (ecstasy) lub amfetaminie.

Rozdział drugi składa się z opisu wyników obserwacji uczestniczącej, dokonanej przez autora na różnych typach technoparties w latach 1992-1997, a jeden z najciekawszych fragmentów tej relacji zza drzwi technoświata, dotyczy „społecznej gry aktorskiej” , bowiem w celu dołączenia do elity trwającej w mistycznym uniesieniu, niektórzy uciekają się do... udawania transu. Również w salach przylegających do parkietu rozpościera się scena awangardowego teatru, gdzie odbywają się aktorskie popisy dotyczące pale­

nia „trawy” (marihuany w postaci tzw. skrętów), czy też zakupu i zażycia ecstasy. Nasz badacz - tancerz pisze: „Nigdy dokładnie nie uchwycimy momentu, w którym zaczyna się trans. Najpierw potęguje się w nas odczucie, że możemy przebywać na parkiecie bardzo długo, a nasz taniec nabiera z czasem szybszego tempa. Ruchy tancerzy będących w transie przypomina­

ją z zewnątrz podrygi epileptyków. Są konwulsyjne, raptowne, poddają się

(4)

jednak całkowicie rytmowi uderzeń komputerowego bębna. (...) Jednocześnie potęguje się bardzo dziwne, nie dające się uchwycić w słowa poczucie wspólnoty emocjonalnej ze współtancerzami. Stan ten bliski jest religijnej euforii” .

D la wielu uczestników zabawy podróże te dają namiastkę tak ulubionej rzeczywistości wirtualnej, wejścia do alternatywnego świata poprzez szamański rytuał z elektronicznym tam-tamem. Używanie środków dopingujących nie musi być jednak normą. N a liście dyskusyjnej w Internecie (pl.rec.muzy- ka.techno) fan techno donosi o udanej imprezie: „według mnie było zaje...ście.

Szalałem bez przerwy prawie 8 godzin jedynie na wodzie mineralnej. Fabryka drżała w posadach. Nie jestem w stanie napisać kto po kolei grał, bo praktycznie zaraz po wejściu odpadłem i trwałem w tym stanie do 5.30 rano” . N apotkałam też głos przynajmniej w przypadku tej listy odosobniony. Warto go przytoczyć, bo sprowokował on wielką dyskusję: „nawet nie wiecie, jak dużo może dać przerwa w słuchaniu jakiejkolwiek przetworzonej cyfrowo muzyki i jak dużo daje odstawienie na bok używek i całego g... wytworzonego przez tak zwaną kulturę techno” . Później jesteśmy świadkami złożonej w cyberprzestrzeni przysięgi: „żadnych technoużywek” .

W rozdziale trzecim mamy do czynienia z socjologiczno-antropologiczną analizą teoretyczną zebranych wcześniej materiałów, również wypowiedzi prasowych i rozmów z technomanami. Bardzo przydatna okazuje się tu koncepcja „ świata społecznego” Anselma Straussa. Cenne dla tego rozdziału jest powołanie się na wciąż inspirującą, klasyczną już pozycję Homo Ludens Johana Huizingi. Potencjał człowieka bawiącego się pełnić może rolę kulturo­

twórczą. Ten duch współtworzył naszą historię, a dzisiaj staje się fundamentem jednego z najciekawszych zjawisk popkultury, barwnym festynem, gdzie jed­

nakże dopiero neoplemienne halucynogeny powodują skuteczną rezygnację z odtwarzanej roli. To miniaturowe społeczeństwo podlega wyraźnej stratyfika­

cji. Nikt nie zapomina się w tańcu na tyle, by nie móc ocenić po stroju zasobności tańczącego obok i jego miejsca w hierarchii. Jak wynika z obserwacji autora największa grupa to tzw. dzieci z bogatych domów, często licealiści i studenci. Wbrew postulowanej równości wyraźny jest podział na „biednych”

i „bogatych” . N a tym tle dochodzi do konfliktów (słowne dyskryminowanie i ośmieszanie). Szczególnemu ostracyzmowi poddawani są uczniowie szkół zawodowych, bo też ich odmienność na imprezie zauważana jest od razu (tandetnie podrobione markowe stroje i specyficzne fryzury). „Jak mówią technomani dla zawodówek zarezerwowane są dyskoteki z prymitywną muzyką dance i disco polo” . To stwierdzenie mówi też, według mnie, o potrzebie posiadania pewnych predyspozycji intelektualnych, czy może lepiej - otwartości mentalnej. Zawodówka to nie synonim pustego portfela, a raczej podkreślenie braku poczucia rzeczywistego sensu zabawy.

W programowym piśmie polskich wielbicieli techno „Plastik” D J Antario, jeden z wyróżnionych statusem wodzów, którzy zza konsolety, uzbrojeni

(5)

w najnowszą technikę wprowadzają swoje plemię w odmienne stany świadomo­

ści, mówi: „to coś podobnego do plemiennych obrzędów. Coś co trudno opisać słowami, a jedyny sposób na zrozumienie tego fenomenu to poznanie, doświad­

czenie, objawienie. Część ludzi nie jest w stanie tego zrozumieć, nie znajdują połączenia, kontaktu z tym zjawiskiem. To jest jak mistyka, pozamaterialne doświadczenie” (Podgórski 1998).

Wróćmy do „Technomanii” . Ważnym elementem tej pracy jest rozróż­

nienie opisywanego zjawiska na dwie częściowo przenikające się sfery: jako formy odpoczynku i ruchu społecznego. Z jednej strony wielosezonowa m oda muzycznych telewizji, lekarstwo na nudną codzienność. Z drugiej - tworzący się powoli w krajach zachodnich zintegrowany ruch wyrosły z fascynacji cyberkulturą; zippis to połączenie hippisa z zipem, a zip to skrót od zen-inspired proffesional pagans - pogańscy profesjonaliści zainspirowani buddyzmem zen. Ten wielowątkowy ruch powstał około 5 lat temu w Anglii i na jego wizerunek składa się zainteresowanie ekologią, pogańskim szamani­

zmem, orientalnymi religiami i oczywiście ogromnymi możliwościami, jakie niesie Internet. Z tego też powodu jego uczestnicy nazywani są technohip- pisami. Jednak myli się cytowany przez autora Jules Marshall pisząc, iż

„cyberpunkom nowy ruch zawdzięcza pogląd, że jednostki połączone siecią komputerową stanowią potęgę, jaką ruchy alternatywne nigdy nie dyspono­

wały” . To nie cybermaniacy wykreowali wizję nadspołeczeństwa. Będący z pewnością źródłem solidarności z im podobnymi i dający satysfakcję z żeglowania po bezkresie informacji Internet, to w ich rękach jedynie zabawka. Nie chcą oni zmieniać świata, więc po cóż im potęga sieci. Dużo wcześniej powstała teoria „sieci” międzyludzkiej, swoistego ponadnarodowe­

go spisku, a Internet stał się jej idealnym ucieleśnieniem. Potrzebna jest krótka dygresja.

Otóż, w roku 1980 główna animatorka ruchu New Age - Marylin Ferguson w książce pod znamiennym tytułem The Aquarian Conspiracy - przedstawiła wyniki ankiety rozesłanej do 210 osób „zaangażowanych w proces społecznej transformacji” . Okazało się, że powstał manifest ideologiczny nowego ruchu społecznego. Alternatywne formy psychoterapii, techniki poszerzania świado­

mości, okultyzm, astrologia, ekologia to narzędzie wielkiej i nieodwołalnej przemiany człowieka, która spowoduje nową postawę duchową. Nowa wraż­

liwość m a pomóc uczestnikom ruchu ujrzeć odmiennie otaczający świat, obudzić wielki potencjał tkwiący w każdym człowieku. Transformacja i świado­

mość - t o hasła centralne. T a bardzo szeroko pojęta duchowość nastawiona jest na ewolucję, wyrażającą się w kolejnych etapach: wyższy poziom samo­

świadomości, świadomość planetarna i jej kosmiczna forma na końcu. W The Aquarian Conspiracy czytamy: „Obecnie, gdy chwieje się większość naszych instytucji, zjawia się nowoczesna wersja starożytnego plemienia lub rodzinnego klanu - sieć, model kolejnego etapu ewolucji całej ludzkości. Poszerzona

(6)

poprzez elektroniczne środki porozumiewania się, uwolniona od przestarzałej bariery rodziny i kultury, sieć staje się skutecznym środkiem na alienację. Sku­

pia dość władzy w sobie by przerobić społeczeństwo” .

A utor „Technomanii” stawia zippisów obok wyznawców New Age, a moja teza jest następująca: owi technohippisi są wręcz doskonałymi realizatorami ideałów Nowej Ery. M ało tego, kultura techno podąża już utartymi ścieżkami kontrkultury i psychodelii lat 60., a był to przecież prototyp Nowej Ery: wielki

„utopizm” ludzkiej samorealizacji, nieśmiertelnego przekonania o możliwości zbudowania doskonałego świata i szczęśliwej przyszłości. Nie wygasły bowiem nadzieje na przemianę świata i ludzi, nieuchronną, kiedy po dwutysiącletnim pobycie w znaku Ryb słońce wejdzie w znak Wodnika. Nie przypadkiem za film kultowy pokolenie hippisów uznało film Stanleya Kubricka „Odyseja kosmicz­

na 2001” . Dzieło to nakazuje spoglądać w kosmos z nadzieją i brać pod uwagę zbawienną dla nas interwencję wyższych sił. Daje świadectwo pragnienia jaźni, by odrodzić się w wyższej formie, jak również potwierdza istnienie cykliczności i ciągłości życia. Śmierć nie jest kresem naszej drogi, a jedynie początkiem naszego bytu. Będąc „małymi kropelkami” w oceanie świadomości Wszech­

świata możemy wszakże odkryć, że mieści on również „energie” poprzednich, kosmicznych cywilizacji. Według Mircea Eliadego (1985) „hippisi odkryli ponownie coś, co uważano za stracone od czasów proroków, a mianowicie kosmiczną religijność” . Dzisiaj „coś z tego wszystkiego zostało, coś okrzepło” .

Dzieło Kubricka w kulminacyjnej sekwencji podróży w inny wymiar poddało widza psychodelicznemu działaniu abstrakcyjnego ciągu form i barw.

Taki sam efekt wykorzystuje się w realizacji teledysków z muzyką techno, a jeśliby zrobić stop-klatkę, powstanie niemalże typowa okładka na płytę. Cały sztafaż tej kultury: kosmiczne, połyskliwe stroje, radość nieskrępowanego seksu, palenie „trawki” , ekstatyczny taniec to współczesny flower power.

Wydawać by się mogło, że już nic nie może stanąć na drodze realizacji hippisowskich marzeń. Pozostaje jeszcze brak świadomości wspólnego celu.

Adeptów krajowego ruchu trzeba by oświecić i przekonać, że tym razem musi się udać. Tę rolę wziął na siebie „Plastik” . Cytowany już majowy numer jest pod tym względem szczególny. Jego czytelnik nie m a wątpliwości, że techno to fenomen największego pospolitego ruszenia od czasów rewolucji 1968. Po lekturze artykułu Każdy będzie żył we własnej katedrze, czyli władza w ręce wyobraźni, poświęconego majowym wydarzeniom we Francji, wiadomo już co można kontestować i kwestionować oraz dlaczego. Czeka nas cyberrewolucja.

Tomasz Szlendak na początku swej książki wskazuje na przydatność teoretycznych kategorii postmodernizmu do opisu techno kultury, ale zaraz potem porzuca ten trop bez wyjaśnień. W samą porę. Pomimo podkreślanej we wcześniejszych partiach pracy, efemeryczności i sprzeczności tego zjawiska na poziomie subkulturowej, rapsodycznej mody, gdy zaczynamy mówić o po­

tencjalnym ruchu społecznym, istota przekonań postmodernistów musi być

(7)

podważona. Oto kolejna utopia, nieczuła na ostrze ironii, sceptycyzmu i de- konstrukcji. Naiwna tęsknota za ponownym „zaczarowaniem” świata. Chociaż z drugiej strony jest to wszystko jakimś cytatem, powtórzeniem... Chciałoby się, aby „socjologiczna opowieść” o technomanii nie dobiegła końca. Jak na czytaną jednym tchem jest w sam raz. Jako opowieść - jest stanowczo za krótka.

Literatura

Eliade, Mircea. 1985. Prawdziwe sny ludzkości. Rozmowa z Mircea Eliade. W:

Powrót sacrum. Poznań.

Ferguson, M. 1980. The Aquarin Conspiracy: Personal and Social Transfor­

mation in the 1980s. Los Angeles.

Podgórski, A. 1998. Muzyczne plemię nomadów, czyli paradoks didżeja. „Plas­

tik” nr 5 (19).

Szymczak, M . 1998. Techno - muzyczna pętla czasu. „Pani” nr 1 (88).

Małgorzata Jarońska

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wust zauważa — nawiązując od koncepcji bytu Martina Heideggera — że opisywana pewność i brak pewności czy też połowiczność pewności istnienia Absolutu bierze się

Ale zażądał, by poddano go egzaminom (ostrość wzroku, szybkość refleksu), które wypadły pomyślnie, toteż licencję, w drodze wyjątku, przedłużono na rok. Kilka lat

„A teatr? Kocham go nadal. Ale zmienił się jak wszystko. Też szuka swojego miejsca w tej rozedrganej wolności. Czy młodym aktorom jest łatwiej teraz w tym zawodzie? Może

Podczas tego spotkania lekarzy jest tak- że miejsce na dyskusję o najważniejszych problemach polskiej ochrony zdrowia – w tym roku przeprowadzo- no debatę „Lekarz rodzinny a

Przypatrując się naszemu prawodawstwu dotyczącemu zawodu leka- rza i praktycznej postawie kolejnych rządów, trudno oprzeć się wrażeniu, że rządzący traktują samorząd

Wpływ różnych gatunków drzew na kształtowanie się zbiorowisk grzybów ektomykoryzowych w środowisku zmienionym przez człowieka..

Konferencja „Drzewa i lasy w zmieniającym się środo- wisku”, organizowana po raz drugi przez Instytut Dendrologii Polskiej Akade- mii Nauk w Kórniku oraz Komisję Nauk

W edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej te wymiary łączą się ze sobą, gdyż dorosły kieruje jednocześnie procesem uczenia się wszystkich dzieci w grupie i każdego dziecka