Z D Z IS Ł A W JACHIM ECKI
F r y d e r y k C h o p i n
RY S ŻYCIA I TW Ó R C ZO ŚC I
KRAKÓW 1927
N A K Ł A D E M I C Z C I O N K A M I D R U K A R N I N A R O D O W E J
a a
-
FR Y D E R Y K CHOPIN
« ß
EUGENIUSZ DELACROIX MUZEUM LOUVRE
F R Y D E R Y K C H O P I N
Z D Z I S Ł A W JACHIMECKI
F r y d e r y k C h o p i n
RY S ŻYCIA I TW Ó R C ZO ŚC I
woty
KRAKÓW 1937
N A K Ł A D E M I C Z C I O N K A M I D R U K A R N I N A R O D O W E J
10689 C
I G N A C E M U P A D E R E W S K I E M U
D O K T O R O W I F I L O Z O F I I H O N O R I S C A U S A U N I W E R S Y T E T U J A G I E L L O Ń S K I E G O W K R A K O W I E ,
K T Ó R E G O M ISTR ZO W SK A GRA Z M IE N IA M A R Z E N IE
o
m u z y c e C h o p i n a w r z e c z y w i s t o ś ć d ź w i ę k u , n a p a m i ą t k ę n i e z a p o m n i a n y c h k o n c e r t ó wW A U G U S T E O i D 1NI R Z Y M S K IC H W ST Y C Z N IU 1 9 2 5 RO K U
AUTOR
S Ł O W O W S T Ę P N E
D
o ilościowo bardzo bogatej lite ra tu ry chopinowskiej, ale obracającej się przew ażnie koło zdarzeń z życia M istrza i przedstawiającej twórczość Jego w znacznej m ierze w sposób poetyzujący, pragnie praca ta dorzucić garść u w ag bardziej fachowej n a tu ry , opartych o m etodę m uzykologiczną, podanych jednak w przystępny sposób. R ozm iary jej nie pozwoliły na większą gruntow ność w om aw ianiu dzieł Chopina, ani n a zakreślenie zbyt szerokiego koła faktów historycznych, wśród których pow staw ały kom pozycje Chopina. Do zupełnego w yśw ietlenia genjalnej twórczości Chopina niejeden jeszcze tru d będzie potrzebny. Książeczka ta zsum ow ała pozytyw ne w yniki litera
tu r y chopinowskiej i starała się wskazać braki istniejące w niej.
Poniew aż w naszem piśm iennictw ie m uzycznem nie m ieliśm y tak zakrojonej publikacji, może więc tej skrom nej pracy przy
padnie w udziale możność spełnienia wobec wielbicieli Chopina wstępnych, przygotow aw czych usług do z r o z u m i e n i a Jego twórczości pod kątem historyczno-m uzykologicznym . Czytelnik odniesie z le k tu ry ty ch k a rt korzyść, jeżeli równocześnie z nią będzie czytał lub grał om aw iane kompozycje.
Kraków, lipiec-sierpień 1926 r.
ZDZISŁAW JACHIMECKI
P O C H O D Z E N I E . — Ż Y C I E
T
E O R IA o p raw ie dziedziczności i dom inującym w pływ ie otoczenia n a kształtow anie się genjalnego um ysłu, niem a w zupełności zastosowania w w y p ad k u Chopina. Genjusz jest zawsze zjaw iskiem w yjątkow em . Genjusz C hopina jest niem podwójnie. W ystarczy przypom nieć R a m e au ’a, C ouperin’a, Jana Seb. Bacha, M ozarta i B eethovena, potom ków , jeżeli nie długich generacji zaw odow ych m uzyków , to w każdym razie m ających za ojców ludzi o nieprzeciętnych zdolnościach m u zycznych. W obec takich przykładów m uzyczna genealogja Cho
pina n ie szczyci się rozłożystem drzew em swojego szlachectwa;
szczycić się n iem nie potrzebuje. C hopin m ógł — jako genjusz m uzyczny — pow tarzać za N apoleonem , m ającym niew ątpliw ie silne poczucie swojej genjalności, d u m n e i duchem nowocze
sności tchnące słow a: ja sam jestem sw oim przodkiem . W tern nieprzygotow aniu rodu C hopina do w ydania genju- szu m uzycznego m ielibyśm y ochotę dopatryw ać się jednego z dowodów j e g o p o l s k o ś c i . Było niegdyś legendą, dzisiaj zaś „zdaje się nie ulegać w ątpliw ości", że C hopin był p ra
w n u k ie m M i k o ł a j a S z o p a (może Szopy?), k tó ry w r. 1740 osiadł w N ancy. N ie upraw iano m uzyki, jako zawodu, w tej rodzinie, to także pew ne.
W biografjach m uzyków polskich nazw iska ich pojawiają się z reg u ły n a pierwszej stronie. Cóż m ożna powiedzieć o m u - zycznem pochodzeniu M oniuszki lub Żeleńskiego, kiedy dla przodków ich m uzyka n ie przedstaw iała żadnego znaczenia?
W pom nikow ej m onografji Filipa Spitty o Janie Seb. Bachu
I O
nazwisko genjalnego kom pozytora przychodzi dopiero na stro
nie 179, po przedstaw ieniu całej jego m uzycznej genealogji.
G dyby nie cudow na kapryśność i dowolność n a tu ry , gdyby nie cała przypadkow ość różnych radosnych faktów w naszej kulturze, nie m ielibyśm y w Polsce już nietylko Chopina, ale żadnego wogóle pow ażnego kom pozytora.
Cudem na ojczyzny łono przyw rócony, urodził się F ry deryk Chopin, jako syn M ikołaja Chopina, nauczyciela języka francuskiego w dom u hrabiów Skarbków i Ju sty n y z K rzy
żanowskich, w Żelazowej Woli, niedaleko W arszaw y, dnia 22 lutego 1810 roku.
Podobnie jak pochodzenie tak i otoczenie C hopina w jego latach dziecięcych nie przygotow yw ało w n im przyszłego m u zyka. Poczciwie zarozum iały z pow odu swojej m uzykalności M ikołaj C hopin grał na flecie i skrzypcach. Ale jak g rał na ty ch in stru m en tach , to rzecz inna. W cześnie m usiał przestać grać na flecie $ dał go raz do zabaw y m ałem u Fryckow i, k tó ry natychm iast go popsuł. Nie spraw ił sobie pew nie now ego. Po
te m grał n a skrzypcach. W iadom ość o tern w yw ołała w e F ry dery k u w. r. 1 8 5 5 -ty m ironiczny zachw yt. Był on uspraw ie
dliw iony ze w zględu choćby na re p e rtu a r tej m uzyki i ucze
stnictw o w niej — jako d y ry g e n ta — m ałego siostrzeńca F ryde
ryka. Stary C hopin grał w tedy jeszcze starą swoją m elodję fletow ą. Chociaż w ty ch dom ow ych koncertach b rał udział późniejszy nauczyciel Chopina, Ż yw ny, siostra Chopina, L udw ika Jędrzejowiczowa, m usiała nieraz śm iech w sobie tłu m ić pod w rażeniem ty ch produkcji.
N ie otaczała więc Chopina w dom u atm osfera m uzyczna o wyższej, a choćby tylko przeciętnej prężności artystycznej.
M atka C hopina udzielała lekcji g ry n a fortepianie m ieszka
jącym w ich pesjonacie chłopcom, ale wiadomości jej n a tern polu nie w ykraczały po za zakres rzeczy e le m e n ta rn y c h . M oże tylko jej p rzygryw anie i przyśpiew ki w yw oływ ały w dziecku silniejsze wrażenie, którego echa odezwały się w twórczości
genjalnego kom pozytora. Ale n a w e t n ie m atka, tylko starsza od niego o trz y lata siostra zaczęła go uczyć n a fortepianie.
Na dyletancką m iarę zakrojona była także n a u k a u W oj- c i e c h a Ż y w n e g o , k tó ry m iał w ielu uczniów , ale żadnego — oprócz Chopina — n ie nauczył grać. Chociaż n ie znam y dzi
siaj dokładnie to k u n a u k i Chopina, m im o to wszelkie pozory autentyczności m a tw ierdzenie, że Ż yw ny, k tó ry wyszedł z nie
m ieckiej szkoły m uzycznej, zwracał Chopina przedew szystkiem k u J. S. Bachowi i klasykom w iedeńskim . W każdym bądź razie n ie ulega kw estji, że cudow nie szybko rozw ijający się ta le n t C hopina nie pozostawał w żadnej istotnej zależności od nauczyciela, k tó ry raczej tylko przyglądał się zadziwiającej ewolucji m uzykalności i tec h n ik i g ry Chopina, niż nią kie
rował.
Nie m am y żadnych ścisłych danych do w ytw orzenia sobie poglądu na najwcześniejsze próby kom pozytorskie Chopina, które na papier przeniósł podobno Ż yw ny. Tej systematyczności, z jaką stary M ozart grom adził w szystkie m aterjały, odnoszące się do twórczości swojego genjalnego syna, nie zastosował n ik t wobec dziecinnych kom pozycji Chopina.
Ale już w ro k u 1817 ukazał się w sztychow anem w y daniu pierwszy Polonez Chopina, niedługo zaś później M a rs z w ojskow y. Z in n y ch u tw orów tego czasu zachował się rę kopiśm iennie drugi jeszcze polonez w zbiorach ś. p. Aleksan
dra Balińskiego w W arszaw ie (dzisiaj w bibljotece D eparta
m e n tu k u ltu ry i Sztuki).
Najwcześniejszą z łatw o dzisiaj dostępnych kompozycyj Cho
pina byłby Polonez, napisany w roku 1801 i poświęcony W ojciechow i Ż y w n em u w dzień jego im ien in dnia 03 kw ie tnia. Tonacja jego jest tonacją późniejszej korony wszystkich polonezów, m ianow icie As-dur, układ świadczy o wielkiej pe wności w trak to w an iu form y, przebija się przyszłe w irtuozo- stw o fortepianow ego stylu w granicach dostępnych rękom m ałego autora. To poruszające nas do głębi proroctw o genjal
1 8
nej twórczości dostało się do rąk praw dziw ego barbarzyńcy, k tó ry w roku 1902 ośmielił się w ydać je, opatrując tę naj
bezwstydniejszą ze w szystkich „tran sk ry p cji“ swojem nazw i
skiem. N ie w arto w ym ieniać nazw iska świętokradcy. Zamiesz
czone n a jednej karcie facsimile rękopisu C hopina um ożliw ia każdem u poznanie tej tandetnej m askarady, urządzonej ko
sztem subtelnych pom ysłów genjalnego dziecka i ty ch bez
czelnych zm ian, zrobionych w tekście m uzyki Chopina. T e dziecięce kom pozycje Chopina proszą się o w ydanie, ale w y
danie pełne p ietyzm u i dokładności. Co powiedzielibyśm y 0 w ydaw cy n. p. patrjotycznego m anifestu jedenastoletniego Z y g m u n ta Krasińskiego, gdyby ośmielił się zm ieniać dowolnie tekst tego niebyw ałego d o k um entu m yśli patrjotycznej, zro
dzonej w duszy dziecka ?! Polonez Chopina jest tak im sam ym 1 w ty m sam y m czasie pisanym m anifestem patrjotycznym przyszłego m uzycznego wieszcza narodu.
W ty ch latach już stosunek C hopina do m uzyki, do tw ó r
czości m uzycznej był zupełnie w yraźny. W ro k u 1818 pisał n a im ien in y ojca (6-go grudnia) powinszowanie, niezm iernie lakoniczne i niew ątpliw ie niepodyktow ane m u przez nikogo.
„ K ochany Papo! L u b o b y m i łatw iej było w y n u r z y ć uczucia moje, g d y b y j e m u z y c z n y m i tonam i w y r a z ić m ożna, g d y jed n a k i n a jle p szy koncert p r z y w ią z a n ia m ego ku tobie, ko
c h a n y Papo, objąć nie p o tra fi, u ż y ć m uszą p ro sty c h w y r a zów serca mego, a b y ci n a jczu lsze j w dzięczności i p r z y w ią z a nia synow skiego hołd z ło ż y ć u . C hopin pragnął m uzyką wyrażać u c z u c i a , lecz widział granice ekspresji m uzycznej. W m uzyce, poznaw anej n a koncertach, w operze, czy z n u t, które św ietnie odczytyw ał, słyszał jakieś zw ierzenia serc, odczuwał jej treść uczuciową, jej sm utek czy radość. Porw ała go w czarowne swoje koło i porw ać m usiała ta estetyka m uzyki, która opie
rała cały jej interes n a uczuciach, afektach, a do której nale
żała niew ątpliw ie przew ażna część tego wszystkiego co do
tychczas słyszał.
Często w ty c h latach dziecinnych m usiał C hopin w ystę
pować jako pianista w koncertach publicznych, być „ filare m “ filantropijnych przedsięwzięć arystokracji warszawskiej (N iem cewicz napisał n a te n te m a t jednoaktow ą kom edyjkę p. t. N a sze
Verkehry ) i n aw et grom ochronem , ściągającym w Belwederze
burzę z czoła W . Księcia K onstantego. &
Nie m ożna pom inąć w pływ u, jaki n a przyszłe ukształtow anie się genjuszu C hopina w yw arła w okresie jego dzieciństwa z jednej strony m uzyka współczesnej opery włoskiej, z drugiej zaś ludow a m uzyka polska, z którą C hopin bardzo wcześnie zapoznał się i zżył. M elodje m odnych w ted y w W arszaw ie oper w łoskich zapełniały atm osferę salonów, podaw ano je sobie z ust do ust, przerabiano n a polonezy, walce i anglezy do tańca.
M ały C hopin pojął piękno zaw arte w nich, w n ik n ą ł do samego jądra ich istoty, doszukał się niedługo znam ion ducha rasy ro
m ańskiej. W pływ te n uszlachetnił sarmackość jego m uzycznej n a tu ry , n a którą, jako n a najpodatniejszą glebę, padł posiew autentycznej m uzyki ludow ej, szczególnie w Szafam i w Lip now skiem .
Od strony teorji zasiliło się m uzyczne w ykształcenie C hopina poznaniem K ró tk ie j n a u k i ha rm o n ji A ntoniego Sim ona w r. 1825.
Na czasy nau k i w L iceu m przypadają pow ażne sukcesy Cho
pina, jako najlepszego w te d y pianisty warszawskiego. W ykonane przez niego allegro z k o n certu M oschelesa F -m oll i w olna im prowizacja n a wieczorze dnia 10 czerwca lS a g -g o roku docze
kały się pierwszej korespondencji o Chopinie zagranicą, m iano
wicie w lipskiej A llg em ein e m usikalische Z eitung..
Rów nocześnie zaś rozw ijała się bujnie twórczość Chopina, sa
m orodnie, samodzielnie. Z całą pewnością pochodzi z tego sa
m ego roku pierwsze R ondeau, oficjalnie już otw ierające szereg dzieł Chopina jako opus 1. Zostało ono w ydane w ro k u pow sta
nia 1825. Słusznie przypuszczał o niem S chum ann w r. 1852, że m usi być dziesiątą kom pozycją autora, a w idział w n iem także pełno ducha i zalecał Klarze W ieck grać je, gdyż dam om po-
w inno się to rondo podobać dla p ik anterji i moschelowskiego stylu. Jeszcze H u n e k e r (chociaż n ie przym uszał się do polubienia tego ronda) zauważa, że „jest w niem lekkość i radość tw orzenia“ .
Ale najbardziej zastanawiającą kompozycją tego okresu jest niezaw odnie m azurek, zw any „ży d k iem “, k tó ry Chopin pó
źniej — m oże trochę przerobiw szy — w ydał w opus i 7-tem . Kompozycja ta jest jednym z kam ieni w ęgielnych gm achu no
woczesnej harm onji, k tó ry Chopin budow ał w łasnem i rękom a.
T e u tw o ry wyznaczają znakomicie poziom wiadomości Cho
p ina i stopień jego ta le n tu w chw ili, kiedy został słuchaczem Szkoły Głównej M uzyki na kursie kompozycji J ó z e f a E l s n e r a w r. 1826. N iejedni kiw ali w W arszaw ie głow am i nad Chopi
n em , nad śmiałością jego pom ysłów m uzycznych i nie w różyli nic dobrego z rozw oju jego talen tu . E lsner jednak trafn ie ocenił istotę ta le n tu Chopina, nie krępow ał go w nauce żadnem i do- gm atycznem i form ułkam i i nazyw ał się potem tylko „m ało za
służonym a wielce szczęśliwym nauczycielem harm onji i k o n tra p u n k tu “ swojego genjalnego i „do zgonu najprzywiązańszego ucznia“ . Ze wszystkiego co znam y dzisiaj z twórczości Elsnera widać, że kom pozytor te n był w stanie wskazać Chopinowi tylko najbardziej u ta rte sposoby techniki kom pozytorskiej. N ie potrze
bow ał go zaś zupełnie zachęcać do rozw iązyw ania nieznanych problem ów artystycznych, skoro uczeń jego sam je znajdował i w genjalny sposób rozwiązywał. G dyby Elsner — jako kiero
w nik klasy kompozycji w konserw ator}urn w arszaw skiem — m iał jakiś w pływ n a ewolucję talentów swoich uczniów, niezaw odnie byłoby się to w jakim ś stopniu odbiło n a twórczości któregoś z kolegów Chopina. Ale niestety konserw atoryjni koledzy Cho
pina, jak Ignacy D obrzyński, Tom asz Nidecki, czy inni, nie w y
szli po za u ta rte szlaki swojego m istrza i swojej epoki. N a te re nie szkoły dawał się im C hopin wyprzedzać w rutynicznych ćwiczeniach w zakresie m uzyki symfonicznej czy kościelnej, w których sam a pew nie n a tu ra pow strzym yw ała go przed n ie
potrzebnym i w ysiłkam i, zachowując wszystkie jego siły do w ła
ściwej m isji natchnionego poety fortepianu.
W ro k u i 8 a g ukończył Chopin w lipcu n aukę w Szkole G łów nej. P rzy nazw isku jego napisał E lsner klasyfikację nastę
pującą: „ s z c z e g ó l n a z d o l n o ś ć , g e n j u s z m u z y c z n y “ . M łodzieńcze już lata Chopina upływ ały w W arszaw ie w w a
ru n k ac h na ogół korzystnych dla rozw oju artystycznej jego n a
tu ry . Obracał się w gronie ludzi m łodych o nieprzeciętnych lub w y b itn y ch indyw idualnościach. Do koła tego należeli — m iędzy in n y m i: B ohdan Zaleski, M aurycy M ochnacki, T y tu s W oycie- chowski, Juljan Fontana, M atuszewski. Jeden w yjazd do Berlina, później dłuższy pobyt w W ie d n iu m iały dopełnić w rażeń a rty stycznych, jakich nie m ogła dać W arszawa. W każdym razie w W arszaw ie jeszcze słyszał Chopin jednego z najsłynniejszych współczesnych pianistów , H u m m la i został olśniony fenom enalną sztuką P ag an in ieg o , którego nieporów nane w irtuozostw o n a
tchnęło go now em i ideam i na punkcie techniki fortepianow ej, czego w yrazem m iały się stać epokowe E tu d y .
K ształtowała się także m łoda, pełna polotu dusza Chopina w ogniu m iłosnych uczuć, które w ypełniały jego serce. Po kilku przelotnych, „studenckich“ czysto, flirtach z m łodem i dziewczę
tam i w czasie ecole buissoniere w ogrodzie Botanicznym , zako
chał się C hopin n a dobre w m łodej śpiewaczce warszawskiej opery, pannie Konstancji Gładkowskiej. Praw dziw ie rom antyczna była to miłość, nieodsłonięta ukochanej istocie, zdradzona tylko dyskretnem u przyjacielowi, w yśpiew ana w cudow nem larghetto ko n certu F-moll. A rtystka była ideałem m łodego artysty, k tóry to pierwsze głębokie uczucie oprom ienił sam ą poezją. Przez ogień tak i m usi przejść dusza m łodzieńca, ażeby m ódz zacząć vita nuova mężczyzny.
Za ciasno stawało się z dniem każdym dla sztuki „genjusza m uzycznego“ w W arszawie, znającej go od dziecka. Po epizo
dycznych podróżach koncertow ych, po sukcesach w iedeńskich koncertów , koniecznością w prost było pom yśleć o zdobyciu na-
ł
i 6
leżnego m u w E uropie stanowiska, jako dla w irtuoza i kom po
zytora.
W sam jakby przeddzień pow stania listopadowego, dnia 2-go listopada 1850 roku, w yjechał C hopin n a zawsze z Polski.
W swojej tece kom pozytorskiej w yw oził w św iat kilkadzie
siąt utw orów , k tó re m iały u g runtow ać sławę jego jako kom po
zytora n a ró w n i z dziełam i tw orzonem i w latach późniejszych.
Były pośród nich tchnące genjalnością, w ydane już dru k iem W arjacje n a tem at z „D o n J u a n a “ M ozarta op. 0, były oba koncerty fo rtep ia n o w e z orkiestrą, R ondeau a la m a zu r op. 5, trio n a fortepian, skrzypce i wiolonczelę op. 8, sonata C-moll op. 4, szereg m azurków , nokturnów , w ielka fa n ta z ja n a tem a t pieśni polskich op. i g z orkiestrą i Krakow iak koncertow y z orkiestrą op. 14, były wreszcie niektóre z n ieśm iertelnych etu d op. 10 i niem ała część z 17-tu po śm ierci C hopina w yda
ny ch pieśni. Pom im o wszystkich ty ch skarbów, już przekazanych ludzkości i niew yczerpanych zasobów idej tw órczych w duszy, pom im o pełnego m istrzostw a na punkcie kunsztu fortepiano
w ego, C hopin wyjeżdżał w św iat z pragnieniem dalszej jeszcze nau k i i w przekonaniu, że ta nau k a jest m u koniecznie potrze
bna. W yjeżdżał bez w yraźnego planu, co m a właściwie zagranicą robić i w sm utnem przeczuciu, że nigdy już do k raju nie wróci.
M yślał, że jedzie um rzeć.
Jechał jednak dojrzewać w now ych przeżyciach, hartow ać duszę w nieznanych przedtem cierpieniach.
Uczucie samotności, nostalgja za dom em rodzinnym , przyja
ciółm i i ukochaną były jakby tylko przygotow aniem do cierpień m oralnych wyższego rzędu, jakie niebaw em po wyjeździe m iały wstrząsnąć całą duszą Chopina. Dochodzi go wiadomość o w y buchu pow stania i o pierw szych powodzeniach oręża polskiego.
H eroiczny wysiłek współczesnego , pokolenia rodaków zasłania m u w sercu w łasne uczucia m iłosne i obudzą echa bohaterskiej przeszłości. W godzinach pierw szych sam otnie spędzanych św iąt Bożego Narodzenia w W iedniu 1850 roku, zaczęło się przeobra-
17 żenie Chopina z rom antycznego G ustaw a w Konrada. „ G d y b y m m ógł, w szystkie b y m to n y p oruszył, ja k ie b y m i tylko ślepe, wściekle, rozjuszone nasłało uczucie, a b y choć w części od
g a d n ą ć te pieśni, k tó ry c h rozbite echa g d zie ś je s z c z e po brzegach D u n a ju błądzą, co wojsko Ja n a (Sobieskiego) śpie
wało“ — pisał w liście do M atuszyńskiego, ty m nieocenionym dokum encie psychologii Chopina. P io ru n y rozdzierają h oryzont jego fantazji, nastrajającej się na coraz to wyższe, uniw ersalne tony. C hopin kocha już i „cierpi za m iljon“ .
Kilkum iesięczny pobyt w W ie d n iu w r. 1851 nie zaznaczył się jakiem iś w ybitniejszem i w pływ am i n a rozw oju twórczości Chopina. Obcow anie z m uzykam i tam tejszym i, j a k : H u m m e l , T h a l b e r g , C z e r n y , S l a v i k (znakom ity skrzypek, z k tó ry m C hopin pisał, niew ydane zresztą nigdy, w arjacje na te m a t z Beethovena) m iało znaczenie raczej tow arzyskie niż artystyczne. K om pozytorska indyw idualność Chopina była już w całej pełni skrystalizowana, samopoczucie oryginalności jego stylu m uzycznego zbyt było w n im silne, ażeby n a twórczość jego m ogły m ieć jakiś w pływ czynniki, w ielokrotnie mieszczące się w w artościach jego m uzyki.
Na początku września 1851 r. w yjechał Chopin przez M ona- chjum do S tu ttg artu . T u doszła go tragiczna wieść o upadku W a r
szawy i wzięciu jej przez wojska rosyjskie. Rozpacz, k tó ra n im w tedy targała, doszła do szczytu i znalazła swój w yraz w zdaniach zapisanych w dzienniczku: „P rzedm ieścia zburzone, spalone,, Jaś (M atuszyński), W iluś, na walach pewno zginęli. M arcela widzę w niewoli... Sow iński, ten poczciwiec, w ręku ty c h szelmówl... M oskw a panuje św ia tu ! O Boże, jesteś T y ? Je
steś, a nie m ścisz się? C z y je s zc z e ci nie dość zb ro d n i mo
skiew skich? albo... alboś sam Moskal!!!?.. M ó j biedny ojcze!
M ój poczciwiec m oże głodny? M oże matce niem a za co chleba kupić? M oże sio stry moje u leg ły wściekłości rozhukanego żołdactwa m oskiew skiego“ ...
Bluźnierstwo to jakże żywo przypom ina zakończenie im pro-
Chopin 2 r
1
i 8
wizacji K onrada w III-ciej części Dziadów! W ty ch piorunach g niew u i bólu zajaśniał plan kilku kompozycyj Chopina, jednej etu d y i jednego preludjum , zw anych rew olucyjnem i i wstrząsa
jącego epilogu scherza h-m oll, którego upiorna fantastyczność i kolendow a rzewność pow stały w chw ilach m arzenia o dom u w samotnej godzinie nocy w igilijnej, spędzonej w p u sty m tu m ie św . Szczepana w W iedniu.
W e w rześniu 1851 r. dotarł wreszcie C hopin do Paryża.
M iał ledw ie 21 i pół lat. Był jednak jako człowiek i jako artysta zupełnie już dojrzałym. Odrazu znalazł się w najbardziej dobo- ro w em kółku m uzyków , obok B e r l i o z a , L i s z t a , H i l l e r a , M e n d e l s s o h n a . N a w artości jego m uzyki poznali się wszyscy i otoczyli go głębokim podziw em i przyjaźnią. D aw niej powzięty plan w ydoskonalenia swojej gry zaprow adził C hopina do F r y d e r y k a K a l k b r e n n e r a, praw dziw ego po ten tata techniki fortepianow ej. Chopin podziw iał go w najw yższym stopniu i m iał do jego m etody dydaktycznej pełne zaufanie. W ierząc zaś jego „wyższości m oralnej“ nie zraził się naw et, kiedy Kalk- b re n n e r oświadczył m u na wstępie, że n auka u niego p otrw a trz y lata. Z całego, niezm iernie przyjacielskiego odniesienia się Kalk- b ren n e ra do Chopina, z poparcia jakiego m u udzielił w związku z debiutem paryskim , m usiał C hopin w yprow adzić jak najkorzy
stniejsze dla znakom itego pianisty w nioski. Stosunek te n nieje
dnokrotnie interpretow ano w sposób dla K alkbrennera nieprzy
chylny. Chopin zaś trafn ie obliczył znaczenie protekcji K alkbren
n e ra na g ru n cie paryskim , co spełniło się w zupełności, po drugie zaś oceniał dobrze korzyści, jakie m u jako pianiście zapowiadała m etoda K alkbrennera, którą przyswoić sobie m ógł jedynie pod jego okiem . M etoda ta polegała n a uniezależnieniu techniki pal
cowej od ram ienia, n a najdalej posuniętem w yrobieniu lewej ręki, n a oparciu w ykonyw ania oktaw n a przegubie i t. d.
Po za sferam i m uzycznem i stolicy św iata ogrom ne znacze
nie dla rozkw itu artystycznego Chopina m iało to w spaniałe koło w ielk ich poetów, w k tó rem często się obracał. Znajdował się
w niem M i c k i e w i c z , S ł o w a c k i i H e i n e . Śmiało m ogli zapomnieć o Parnasie ci ludzie szczęśliwi, k tó ry m było danem uczestniczyć w zebraniach, gdzie naprzem ian im prow izow ał Mickiewicz podniosłem słow em swojej poezji i C hopin w n a
tchnionej swojej m uzyce. M ickiewicz patrzał n a razie n a Cho
pina z perspektyw y zbyt bliskiej i dlatego m oże niektóre cechy jego młodzieńczej jeszcze n a tu ry , m ające swój początek w nie
słychanym talencie im itatorskim , raziły go. Niem niej m iał dla sztuki jego najwyższe uznanie. H eine zaś napisał w tedy pam ię
tną sylw etkę C hopina w jednej ze swoich korespondencyj p ary skich, zaw artą w dziesiątym liście cyklu L u tetia , a będącą św ietną charakterystyką jego psychiki: „Polska dala m u swoją rycerskość ducha i swój ból h isto ry c zn y , F ra n cja sw ój lekki powab i w dzięk, a N ie m c y ro m a n tyczn ą głębię. N a tu r a zaś obda rzyła go zg rabną, w ysm ukłą, nieco w ątłą postacią, najszlachetniejszem sercem i genjuszem . T a k, Chopinowi m u si się p r z y z n a ć g e n ju sz w ca
lem znaczeniu tego słowa... N ic nie m oże rów nać się z upo
jeniem , ja k ie on nam stw arza, siedząc p r z y fo rte p ia n ie i im prow izując. W ówczas nie je s t on P olakiem , a n i F rancuzem , ani N iem cem , ale zd ra d za daleko w y ższe pochodzenie, w ted y poznaje się, że p o ch o d zi on z k r a in y M o za rta , R a fa e la , Goe
thego, o jc zy zn ą je g o p ra w d ziw ą je s t fa n ta s ty c z n e królestwo p o ezji“...
Rzecz jasna, że życie nie upływ ało na samej ekstazie a rty stycznej, n a sam em staw aniu na palcach, ażeby zbliżyć się do gwiazd. I bardziej ziem skie radości pociągały Chopina; salony, pełne w ykw intnego tow arzystw a były codzienną niem al areną przejawiania się jego niepospolitych zalet światowca, a na suto zakrapianych szam panem libacjach rodaków -em igrantów (szczególnie W ołyniaków ) za kołnierz nie w ylew ał i C hopin bo
skiego n e k ta ru z piw nic reim skich.
W kilka m iesięcy po przyjeździe do Paryża (gdzie jednak tylko przejazdem m iał zabawić), dnia 26 lutego 1852 r. dał Chopin pierw szy swój koncert publiczny. W agę tego zdarzenia
s o
dla współczesnego św iata m uzycznego wyznaczają dostatecznie następujące słowa wielkiego m uzykologa francuskiego, F r a n c i s z k a F e t i s ’a; zaw arte w recenzji jego w R evu e musicale z dnia 5 m arca 1852 r.: „...oto m ło d y człowiek, k tó r y nie biorąc sobie niczego z a wzór, znalazł, je ż e li nie całkowite odnowienie m u z y k i fortepianow ej, to w k a ż d y m razie część tego, za czem od dłu
giego czasu szukało się nadarm o, a m ianowicie obfitość o ry g in a l
n y ch m yśli, któ rych p rzykła d ó w nie w idać nigdzie... Z n a jd u ję w pom ysłach pana Chopina zapow iedź odnowienia f o r m , które m ogą w następstwie w yw rzeć w ielki w p ływ na tę część m u z y k i“...
Zdobywszy ogrom ne uznanie dla swojego genjuszu, m iał się C hopin przekonać niebaw em , że utrzy m an ie się w P aryżu na szczytach artystycznych w ym agało w przęgnięcia się w codzienny k ierat pracy. Zam iast więc szukać szczęścia w A m eryce, zam iast z kapitulacją ze swoich planów w racać do W arszaw y, C hopin—
nolens volens — zaczął udzielać lekcji gry n a fortepianie, za bardzo dobrem n a owe czasy w ynagrodzeniem 2 o -tu franków za godzinę. Praca, n u d n a zawsze, niekiedy nieznośna i przykra, m oże aż upokarzająca człowieka tej m iary co Chopin, stawiała go jednak w pozycji człowieka niezależnego od żadnej cudzej łaski. Pew nie, że pięć godzin dziennie lekcji m usiało silnie w pły
wać na redukcję energji C hopina w k ieru n k u tw órczym . P ro duktyw ność Chopina w latach paryskich w stosunku do dwóch ostatnich lat w arszaw skich zm alała w znacznym stopniu. Z tern wszystkiem jednak Chopin, którego n a tu ra n ie przeznaczyła pe
w nie do masowej produkcji, jak O rlanda di Lasso, J. S. Bacha, M ozarta czy Schuberta, m iał w nagrodę za tę n u d n ą pracę w a
żne dla siebie, poczucie równości wobec wszystkich ludzi zale
żnych od w łasnych, większych lub m niejszych, ale w ł a s n y c h dochodów. P iękny to rys ch arak teru Chopina, tak korzystnie w yróżniający go n. p. od W agnera, k tó ry niew ielkie m iał sk ru p u ły n a punkcie zdobywania pieniędzy, w tak znacznej ilości potrzebnych jego genjuszowi do w ypow iadania się.
Samo przez się nasuw a się jeszcze p y tanie: jaki był stosunek
Chopina do kobiet w pierw szych latach paryskich. Pod ty m względem relacje różnych ludzi dotykają tylko pew nych łatwo w oczy wpadających szczegółów, jego zaś w łasne zw ierzenia nie mówią nam wszystkiego. U czuciu k u pannie Gładkowskiej po
zostawał w iern y m aż do chw ili, kiedy piękna śpiewaczka — za
pominając o d anym Chopinowi pierścionku — wyszła za mąż za solidnego obyw atela warszawskiego. Ze m iał ogrom ne dane do podobania się kobietom , że uczenice m ogły się w n im ko
chać, to pew ne. Ale osławiona kochliwość Chopina, rom anse, w które ciągle był uw ikłany -— kto w ie ile w tern praw dy, ile tylko plotki? Z dwóch niezm iernie poczciwych, szczerych zwie
rzeń w listach do W ojciechow skiego, m ożnaby wnioskować, że nie m iał wielkiej przedsiębiorczości w zaw iązyw aniu stosu n k ów 0 zupełnie zdeklarow anych celach erotycznych. Raz, wobec ła
dnej sąsiadki w dom u przy boulevard Poissoniere, robiącej m u najdalej idące awanse, zachow uje się w sposób przypom inający mocno biblijnego Józefa, („nie m am ochoty narażać sią na aw an
tu ry i dostać p rzyp a d k ie m kijem od jeg o m o ści“) , drugi raz, cho
ciaż go „ d rżą czka bierze“ n a w idok przym ilającej się w ychow a- nicy Pixisa, także nie m a zam iaru w chodzić n a cudze grządki 1 sam z siebie pokpiw a jako z niebezpiecznego seducteura.
Lękliw y te n w swoich poczynaniach i nieco studencki sto
sunek Chopina do świata kobiecego trw ał m oże aż do czasu po
znania się ze słynną z piękności i bogatego te m p e ra m en tu panią Delfiną Potocką. Praw dziw a g ra n d ę amoureuse, o artystycznej naturze, um iała przykuć do siebie genjalnego młodzieńca, któ
rem u stosunek z kobietą tak w yjątkow ą i wielką dam ą w do
datku m usiał w najwyższej m ierze schlebiać. C ytow any przez zasłużonego biografa Chopina, F erdynanda H o e s i c k a list D el
finy Potockiej do kom pozytora, niedatow any i niew iadom o z jakiego w przybliżeniu czasu pochodzący, świadczy o zażyłości, jaka musiała łączyć autorkę i adresata. Poufałe i p o u fn e t y tego listu jest już tylko echem daw no m inionych chw il szczęścia.
W czasie, kiedy pisano te słowa, C hopin był osam otniony, w cho
2 2
robie i sm utku, a sm utno i n u d n o było też koło pani D elfiny, która zdaje się nie m arzyć tu więcej o triu m fach i pragnie tylko, ażeby życie przeszło bez gorszych cierpień i prób. D użo do tego czasu musiaM znieść — jak t u pisze —- i narzeka, że nie po
szczęściło się jej n a świecie, że niewdzięcznością odpłacali się jej wszyscy, kom u tylko dobrze życzyła... L ist te n m ógł być pisany może n aw et w ro k u 1847-ym .
N ie odpłacił się jednak źle p ani D elfinie C hopin, k tó ry n a koncercie f-m oll op. 21 położył jej nazwisko, jej dzieło to przy
pisując. N ie było to dzieło pierwsze z brzegu, jakie się m u w roku 1856 naw inęło pod rękę. Chopin, co w L a rg h e tto tego k o n c e rtu opiewał miłość swoją k u pannie Gładkowsldej, zrobił z niego publiczny dar kobiecie, która była przyczyną m iłosnego w n im nietylko pragnienia, ale i szczęścia. Nie posiadam y do
kładnych dat zawiązania się i zakończenia tego stosunku. T rw ał on może do lata 1836-go ro k u . A kiedy później oboje pam ięcią do niego w racali, nie przeklinali pew nie m iłości, która ich łączyła, nie m ieli żalu do siebie, że drogi ich uczuć rozeszły się. W cza
sie p o b y tu p ani D elfiny w P ary żu w idyw ali się pew nie. P o d sam koniec życia osłodził C hopinow i śpiew pani D elfiny Poto
ckiej godzinę cierpień.
D ru g ie jeszcze, ale odm iennego rodzaju, uczucie przesączyło się przez serce C hopina m iędzy rokiem 1855 a 1858-ym . Było ono skierow ane k u pannie M arji W odzińskiej, którą C hopin znał z W arszaw y od dziecka. W ro k u 1855 spotkał się z rodziną pa
nienki w D reźnie, następne lato spędził z nim i w M arienbadzie i — widząc, że obok dawnej przyjaźni posuwają uczucia dla niego dalej jeszcze, ostatecznie zdecydował się n a oficjalne oświad
czyny. Ale m im o życzliwego przyjęcia, m ałżeństw o planow ane nie doszło do skutku. W pół arystokratycznej rodzinie W odziń
skich przew ażyły względy praktycznej n a tu ry . Europejska sława i genjusz artystyczny C hopina nie w yrów nyw ały w ich oczach herbow ych braków przy — lśniącem w praw dzie ale tylko — m ie- szczańskiem jego nazwisku. W ątłe zdrow ie C hopina nastręczało
także pew ne obaw y ma przyszłość. Po p ew n y m czasie próby, n a
znaczonym przez ostrożną m atk ę narzeczonej, (która już poczci
wie robiła C hopinow i w prezencie pantofle) zam iary m ałżeńskie nie doszły do skutku. M arja W odzińska dołączyła do w spom nień o szwajcarskich zalotach Juljusza Słowackiego, napisaną dla sie
bie pieśń C hopina G d y b y m j a b y ła słoneczkiem na niebie, Cho
pin zaś złożył listy od p a ń W odzińskich do dużej koperty, n a której napisał słowa: M o ja bieda. (Zostały one w ydane w całości w r. 1904 przez M ieczysława Karłowicza w zbiorze: N iew yd a n e dotychczas p a m ią tki po Chopinie.
Niedługo po rozw ianiu się planów m ałżeńskich C hopina za
wiązał się trzeci w jego życiu i najdłużej trw ający rom ans. Bo
haterką jego stała się słynna powieściopisarka francuska, pisząca pod pseudonim em G e o r g e S a n d (Aurora D udevant). Od kilku już lat znali się (w g ru d n iu 1856-go ro k u widział ją Józef Brzo
zowski na raucie u C hopina i napisał to w n o tatn ik u skąd w ia
dom ość tę podał Aleksander Poliński w swojej książeczce o Chopi
nie str. 59) i często spotykali n a zebraniach w salonach paryskich.
Pierwsze w rażenie, jakie p ani Sand w yw arła n a Chopinie, było dla niej bardzo niekorzystne, pom im o całej jej niew ątpliw ej urody, a przedew szystkiem w spaniałych czarnych oczu i niepo
spolitej inteligencji. C hopin uczuł się w prost odepchniętym od tej kobiety o w ielu m ęskich rysach ch arak teru i m ęskiego często
kroć ubrania. P ani Sand była wreszcie starsza od C hopina o sześć lat, co m oże n ie było bez w p ły w u n a to pierw sze jego wrażenie.
Z czasem jednak nastąpiło pew ne zbliżenie tow arzyskie m iędzy nim i, nawiązała się nić sym patji, tak, że kiedy pełna tem p era
m entu pisarka przesłała m u pew nego dnia w r. 1858 lakoniczny bilecik ze słowami „on vous adore“, C h o p in n ie nam yślał się już długo i z radością zajął przy niej dawniej przez Alfreda M ü s s e t 'a zajm ow ane miejsce. (O bileciku ty m , w klejonym przez Chopina do jego dziennika, zaginionym w czasie pożaru pałacu Czartoryskich w W o li Justow skiej pod K rakow em , pierw szy pisał Stanisław T arnow ski w. r. 1871). Obok tej k o b iety o bo
li:' «A*
3 4
gatej indyw idualności artystycznej i m oże jeszcze bogatszym tem peram encie erotycznym (il n ’y a en m oi rien de f o r t que le heśoin d' aim er pisała o sobie p ani Sand) m iał C hopin iść przez najdłuższy okres swoich lat m ęskich, od ro k u 1858 do 1848.
Zrazu m ieszkał C hopin po d aw n em u w swojem m ieszkaniu, pani Sand w sw ojem . Ale już zim ę w ro k u 1 8 5 8 — 59 spędzili razem n a M ajorce (w Palm ie i Yaldenuosie), następnie odbyli podróż do M arsylji i G enui. Później przebyw ał C hopin w m ie
siącach letnich w zam eczku pani Sand w N ohant. W reszcie w r. 1840 zamieszkał C hopin n a stałe tuż obok dom u pani Sand przy rue Pigalle.
Pom im o bardzo licznych współczesnych k o m entarzy do tego historycznego stosunku tru d n o m ieć dzisiaj nieulegający w ątpli
wości pogląd n a jego przebieg. Byłoby naiw nością przypuszczać, że n a początku był on platoniczny; ale z czasem, chociaż n ie
wiadom o od kiedy, został z niego podobno w yłączony czyn
n ik erotyczny i pani Sand z nam iętnej kochanki, zm ieniła się w pełną poświęcenia przyjaciółkę, opiekunkę. W ątłe jak pa
jęczyna zdrow ie Chopina, a raczej ciągłe jego niezdrow ie, w y m agało coraz więcej opieki i poświęcenia. Przeczulony i nie
zm iernie nerw ow y, często znajdujący się w stanie gorączki, ka
pryśny jak dziecko, m usiał być C hopin w codziennem pożyciu dość tru d n y m dla najbliższego otoczenia. Jeżeli w chopinografji polskiej przew ażał znacznie pogląd, że C hopin był ofiarą pani Sand, to polegał on n a potrzebie jakiejś m ęczeńskiej gloryfikacji Chopina, na uprzedzeniu i stronniczości wobec pani Sand, wreszcie n a nieznajom ości p ew nych źródeł, rzucających światło n a tę zawiłą sprawę. F erdynand Hoesick przytoczył w swojej wyczerpującej biografji C hopina u ry w e k z współczesnego pam ię
tn ik a pani Juste O livier (z książki L. Seche o Sainte-Beuve), która pow ołuje się n a św iadectw o nie byle kogo, gdyż Adam a M ickiewicza. D n ia 5 m arca 1842 r. zapisała p ani Olivier (po francusku): „M ickiew icz p rzy n ió sł m i bardzo u p r z e jm y list
George S a n d i tw ierd zi, że Chopin je s t j e j z ły m duchem , j e j m oralnym w am pirem , j e j k r zy ż e m , że j ą zam ęcza i sko ń czy pewnie na zabiciu j e j “. Przypuszczając naw et, że w słowach ty ch jest trochę przesady, w yw ołanej z jakiejkolwiekbądź przyczyny, m usi się stw ierdzić m im o to, że jeżeli z czasem nastąpiło naprę
żenie m iędzy Chopinem a panią Sand i w końcu zerw anie, to tru d n o nie przypisać części w in y i Chopinowi. N ie m ożna także zapomnieć, że pom iędzy Chopinem a panią Sand zachodziły zna
czne różnice w zapatryw aniach politycznych, które — zrazu nie dając się odczuć wobec nastrojów m iłosnych — z czasem w ystą
piły na jaw i stały się drażniącym m o ty w em niezgody. C hopin był człowiekiem apolitycznym , to znaczy nie mieszał się do w alk politycznych, b ył gorącym patrjotą polskim i nie m iał sym patji do nowoczesnej demokracji. P an i Sand natom iast stała przy sztandarze radykalnych kierunków politycznych, pracowała dniam i i nocam i nad arty k u łam i dla R e v u e independante, rep u blikańskiej R e fo rm e i L ’E c la ir eu r’a. Ale może najbardziej de
cydującym czynnikiem , sprow adzającym powoli i konsekw entnie zarzewie nieporozum ienia m iędzy Chopinem a panią Sand, była obecność m iędzy n im i jej dwojga dzieci, z których C hopin nie obdarzał sym patją syna, M aurycego, ażeby z tern większą czu
łością odnosić się do córki, Solange. Już w roku 1 8 4 4 -ty m za
częły się stosunki C hopina z panią Sand psuć widocznie. Miało to jednak trw ać jeszcze cztery lata zanim doszło do definityw nego zerwania.
Z anim ono nastąpiło w ydała pani Sand w roku 1 8 4 6 — 47 powieść p. t. L u k re c ja F loriani, w której bohaterach dopatry
wali się współcześni i potom ni rysów , żywo przypom inających samą autorkę powieści i Chopina. P an i Sand w H istoire de m a vie broniła się przed zarzutam i tem i, m ówiąc, że: „Chopinowi, k tó ry codziennie o d c zyty w a ł rękopis, leżą c y na m em biurku, a n i p r z e z m y śl nie przeszło mieć ja kie ś p o d ejrzenia w ty m w zglę
dzie, jem u , k tó r y b y l tak po d ejrzliw ym . A jednak później, w sku
tek podszeptów, uroił to sobie, j a k m i zaręczano. W m awiano
q6
w niego, że ten rom ans je s t obrazem je g o charakteru. N ie było m ią d zy n a m i a n i tyc h upojeń, a n i cierpień ty c h sam ych. J a k że mało ta powieść je s t obrazem naszego ż y c ia !“... Żeby m ieć jednak w yobrażenie jak na powieść tę zapatryw ali się ludzie, znający zbliska panią Sand i Chopina, w ystarczy podać w yjątek z listu pani H ortensji Allard de M eritens do Sainte-B euve’a z 16-go m aja 1847 r. „oto r z e c z y bardzo ciekawe dla kobiet i kochanków. P a n i Sand, kończąc obrachunki z pianistam i, w y daje nam Chopina ze szczegółam i niegodnem i k u c h n i i z chło
dem, k tó ry nie uspraw iedliw ia w n iej niczego... K obiety nie będą w stanie dość silnie protestować przeciw ko takim zd ra d o m alkow y, które m u sia ły b y oddalić od nich w szy tk ic h kochanków “...
Co do Chopina i jego osobistego stosunku do powieści pani Sand n ie posiadam y źródeł, stw ierdzających jużto niedom yślność na punkcie sportretow ania swojej osoby w postaci księcia Karola Roswalda, czy też domyślność i dyplom atyczne — jak przy
puszcza Hoesick —• pokrycie tego m ilczeniem . R ysy bohaterki rom ansu są w znacznej m ierze w zięte z postaci samej autorki bez zbytniego idealizowania ich. W tak zamierzonej powieści m usiała pani Sand w po rtreto w an iu in n y ch bohaterów posługi
wać się m odelam i, należącem i do historji jej życia, zwłaszcza, że powieść jej m iała być powieścią niefantastyczną, ale analizą psy
chologiczną. Podobieństw em rysów , zachodzącem m iędzy księ
ciem Karolem R osw aldem a Chopinem m ogli się gorszyć ludzie, nie m ający zupełnie wyczucia artystycznego. Z n any historyk li
te ra tu ry francuskiej, R ene D oum ic, załatw ił tę spraw ę następu
jącym w yrokiem : „ jeżeli je s t za s zc z y te m dla księcia K arola, że p rzyp o m in a Chopina to dla Chopina było niem niej za szc zy tn e m b yć modelem, p o dług którego została narysow ana postać tego bardzo w ykw intnego neurastenika“.
R ola Chopina w kole rodziny pani Sand staw ała się z każ
dym dniem trudniejsza, coraz bardziej nieznośna. Syn pani Sand i przybrana córka, A ugustyna, robili wszystko na przekór Cho
pinow i, ażeby m u zatruć życie, szczególnie w czasie pobytu
w N ohant. W tej atm osferze pełnej m eskinerji, przesyconej plot
kam i, w której krzyżow ały się z sobą najróżniejsze interesy uczu
ciowe, a także pew nie i m aterjalne, znalezienie drogi w ypadko
wej i godnej g entlem ana było praw ie niepodobieństw em . Z nie
cierpliw iony tern w szystkiem C hopin usunął się z niej sam już w lecie 1847-go ro k u nie wyjechaw szy do zam ku p ani Sand w N ohant. Chociaż m oże dobre serca, o których w spom ina pani Sand, chciały doprowadzić do pojednania Chopina z panią Sand, jednak usiłow ania ich spełzły n a niczem. D o ty ch serc dobrych należeli wspólni przyjaciele Chopina i pani Sand, przedewszyst- kiem genjalny m alarz Eugenjusz Delacroix. Jak często w takich w ypadkach zakończenie stosunków C hopina z panią Sand obyło się bez przykrej uroczystości w form ie jakiejś m elodram atycznej sceny, lub w y m ian y listów z uw iadom ieniem o zerw aniu.
W istocie nic d e fin ity w n e g o n ie pow zięto z obu stron, niem niej jednak drogi ich rozeszły się w zim ie z ro k u 1847-go n a 1848 n a zawsze.
Pozostało Chopinowi do życia zaledwie kilkanaście miesięcy.
W lu ty m 1848-go r. dał ostatni swój k o n cert w Paryżu. W ciągu kilku lat ostatnich nie w ystępow ał często ani publicznie ani na zebraniach pryw atnych. N orm alnie urządzał jeden koncert ro
cznie; właściwie urządzali m u go przyjaciele, Chopin tylko przy
chodził i grał kilka utw orów w program ie, w ypełnionym współ
udziałem in n y ch także artystów . K oncerty takie, będące zdarze
niem artystycznem i tow arzyskiem sezonów przynosiły m u zaw
sze około 6 0 0 0 franków , n a co z pew ną zazdrością patrzyli także i polscy poeci, żyjący na em igracji w tru d n y c h w arunkach.
Pod w rażeniem sm u tn y ch przejść ostatnich zdecydował się Chopin wyjechać n a wiosnę i lato r. 1848-go do L ondynu, gdzie m iał nadzieję sukcesów artystycznych i finansow ych. G ryw ał tu na płatnych koncertach p ry w atn y ch w salonach wysokiego to w arzystw a i plutokracji, w t. zw. angielskich a t home, daw ał trochę lekcji, m iał za w iele obow iązków tow arzyskich i przy
jemności, więc też coraz bardziej zapadał n a zdrow iu w nieodpo
28
w ied n im dla swoich płuc klim acie. Podobnie jalc w P aryżu sty
kał się tu z rodziną królewską i historycznem i wielkościami. Po
te m w yjechał do Szkocji gdzie m iał w ielu przyjaciół, szczególnie pannę S tirling i jej siostrę panią Erskine. P a n n a Stirling; bardzo bogata ale dość brzydka i stara proponow ała Chopinowi m ał
żeństwo, ale C hopin nie m yślał sprzedawać siebie i swojej w ol
ności, chociaż przeczuwał, że nie pociągnie już długo. Z k ońcem października 1848 r. napisał n a w e t w E d y n b u rg u w d o m u doktora Łyszczyńskiego, u którego zamieszkał, testam en t ( „ napi
sałem ro d za j p o rzą d ku z m ojem i g r a ta m i do zrobienia w p r z y p a d k u , g d y b y m g d zie ś zd ech ł“ donosił G rzym ale 50 października).
Nie m yślał o żenieniu się bez m iłości, a klepanie biedy w e dwoje nie uśm iechało się m u. „ M ogą w szpitalu zdechnąć, ale ż o n y bez chleba po sobie nie zostaw ią“. Zaprzątały go raczej m yśli o m atce i siostrach, o kraju. Ze za n im i i za n im tęsknił, to pe
w ne. W liście do Grzym ały, całym poprzekreślanym , narzeka na zanik swojej twórczości: “tym cza sem m oja sztuka, g d z ie sią po
działo1? A moje serce g d zie m zm a rn o w a ł? L edw ie, że jeszc ze pam iątam , j a k w k ra ju śpiewają. Ś w ia t m i len ja ko ś m ija, zapo
m inam sią, nie m am s iły “... W iem y z listów C hopina do rodziny, że w chw ilach osam otnienia i nostalgji przepędzał długie w ie
czory n a g ran iu ludow ych pieśni polskich, których nietylko pełną m iał głowę, ale i liczne zapiski.
P rzykra jesień londyńska fatalnie w pływ ała n a zdrow ie Chopina. W ysyłano go czemprędzej do Paryża, wiedząc o rosną- cem niebezpieczeństwie. O n sam nie chciał zdawać sobie jeszcze spraw y z istoty swojej choroby, nie dopuszczał do siebie myśli, że jest tuberkulikiem , choć p luł krw ią, choć m u grało w p łu cach, choć nie m ógł oddechać i chodzić po schodach. Opuszczały go siły, a jednak w olał tu zostać, m im o coraz bardziej niepew nego jutra. „ N a co, po co tern w szy stk iem sią trudzą, nie wiem, bo m i sią niczego nie chce. N ie p rzeklin a m n ig d y nikogo, ale tak m i jest j u ż nieznośnie teraz, że zd a je m i sią, że lże jb y m i było, g d y b y m m ógł L ukrecją (panią Sand) p rzeklą ć! A le i tam d e r -
pią zapewne, cierpią tem bar dziej, że sią sta rzeją w złości“. T a k ' pisał z L o n d y n u . U nikał więc Paryża, ażeby nie spotkać się z daw ną przyjaciółką.
N iedługo po ty m liście, praw ie ściągnięty z łóżka, grał jesz
cze publicznie w L ondynie 16 listopada 1848 r. n a dochód em igrantów polskich. Był to ostatni już publiczny w ystęp Cho
pina. Nie m ógł on przynieść zadow olenia g enjalnem u kom po
zytorowi i pianiście, odbył się bow iem w czasie balu, którego uczestnicy opuszczali salę tańców , ażeby przejść do bocznego salonu, gdzie grał Chopin. A grał już ostatkiem uciekających z ciała sił rzeczy drobniejsze, których w ykonanie nie mogło porwać jak dawniej słuchaczów.
Ale pod koniec listopada zjechał z p o w rotem do Paryża, do starego swojego m ieszkania przy Place d ’Orleans. O statnia zim a w jego życiu przeszła pod znakiem niem al ciągłego chorow ania.
Pom im o dow odów praw dziw ej przyjaźni ze strony w ielu ludzi czuł osam otnienie i nudę. W idyw ał się jeszcze z M ickiewiczem , którem u naw et, kiedy te n był niezdrów , grał i w yczarow yw ał m uzyką swoją wizję ojczyzny. Częstym gościem C hopina byw ał w tedy Delacroix, k tó ry spisał w sw oim p am iętn ik u prow adzone z nim , także n a te m a t m uzyki, rozm ow y. N a w iosnę zrobiło m u się trochę lepiej. M ógł w ybrać się n a p rem ierę P roroka M eyerbeera. Ale nie m iał już sił, ażeby dawać lekcje, naw et w mniejszej niż dawniej liczbie. Ażeby zagłuszyć w sobie sm utne myśli zmuszał się do kom ponow ania, k tó rem pragnął zastąpić wczęści przynajm niej u b y tek dochodów z lekcji.
Bieda zaczęła już zaglądać do m ieszkania C hopina. Brak pie
niędzy zmuszał go do sprzedaw ania cenniejszych rzeczy. W śród tych kłopotów n ie m iał m u n a w e t pom ódz hojny dar pan n y Stirling, którą pow iadom iono o opłakanym stanie finansów Chopina. Zacna Szkotka przesłała a n o n im o w o Chopinow i 25.000 franków , ale pakiet pieniędzy dostał się w niepow ołane ręce, które je ukryły. Była to dozorczyni d o m u Chopina. D o
piero pew ien jasnowidzący telepata doszedł do jądra tej krym i-
5 0
nalnej spraw y, pieniądze znalazły się, ale ich C hopin już nie przyjął. W obec tej ofiarności ludzi obcych dla C hopina razi nie
zm iernie b rak podobnie szlachetnego gestu ze stro n y jego pol
skich, arystokratycznych i bogatych przyjaciół, którzy nieraz przyjm ow ali królew skie dary jego sztuki i uśw ietniali niem i swoje przyjęcia.
W takim nastroju jedyną ulgę m ógł m u przynieść w idok kogoś z najbliższych. N a początku w ięc lata napisał rzew ny list do siostry, pani L udw iki Jędrzej o wieżowej, z prośbą o przyjazd do Paryża. W sierpniu przyjechała też kochająca i uk o ch an a siostra do zamierającego pow oli brata.
N a kilka tygodni przed śm iercią przeprow adził się jeszcze Chopin do słonecznego m ieszkania przy Place V endöm e, gdzie pragnął przepędzić zimę. Tym czasem już w początkach paździer
nika stan C hopina zapowiadał bliski koniec. Nastąpił on po dłu
gich dniach strasznej w alki choroby z organizm em nad ran em dnia 17-go października 1849 roku. W dw a tygodnie później złożono zabalsam ow ane ciało C hopina n a cm entarzu paryskim Pfere Lachaise, w grobie, n a k tó ry m stanęła rzeźba dłuta Cle- singera, m ęża córki pani Sand, Solange. T a m do dzisiaj spoczywa Chopin. Serce zaś, w k tó rem za życia drgała tak gorąca miłość ojczyzny, n a życzenie C hopina zostało przew iezione do Polski i złożone w m u ra c h kościoła św. Krzyża w W arszaw ie pod epi- tap h iu m , na k tó rem umieszczono verset ewangelisty: G dzie skarb tw ój tam i serce twoje.
T W Ó R C Z O Ś Ć I
P O L O N E Z Y
T
wórczość C hopina zaczyna się pod znakiem p o l o n e z a . C harakterystyczny ry tm i dworska układność patetycznych tem atów polonezow ych pociągała k u sobie Chopina już w czasie najwcześniejszych prób kom pozytorskich, ażeby w i d o c z n i e zapanować nad in n em i form am i w m łodzień
czym okresie jego twórczości. Pierw szą sztychem w ydaną kom pozycją Chopina, m ianow icie w ro k u 1817, był polonez poświę
cony hrabiance W ik to rji Skarbkównej. W następnym ro k u ofia
rował C hopin dw a polonezy cesarzowej M arji Teodorów nej, matce Aleksandra I-go, kiedy zwiedzała L iceum warszawskie.
W roku 1821 -szym napisał C hopin polonez As-dur n a im ieniny Żywnego, w czasie m iędzy r. 182 2 -g im a 1 8 2 4 -ty m powstał polonez Gis-moll, dedykow any pani D upont, potem w roku 1826-tym polonez B-moll, A d ie u , ofiarow any przyjacielowi W il
helm owi Kolbergow i przed w yjazdem C hopina do R einerz. W la
tach 1827, 28 i 29 -ty m napisał C hopin trzy polonezy D -m oll, B -dur i F-m oll, które po śmierci C hopina zostały w ydane jako op. 71 w r. 1 8 5 5 -ty m . Z kopji dokonanej przez Kolberga został nam przekazany następny polonez, G es-dur, z roku 1829-go (w którego autentyczność pow ątpiew ał Niecks). O statnim polo
nezem n a fortepian z przed ro k u 1850 jest wreszcie G rande polo- naise brillante op. 22 E s-d u r z akom panjam entem orkiestry i po
przedzony dorobionem później andante spianato. Form a ta przeszła także do m uzyki kom natow ej C hopina; z tego okresu właśnie pochodzi In tro d u k c ja i polonez op. J n a fortepian i wiolonczelę.
Wysoce w irtuozyjnym polonezem jest wreszcie finał warjacyj op. 2 na tem a t d u e tu Lct c i darem la mano z D on Ju a n a M ozarta.
5 » 3% -
Fakta te m ów ią sam e za siebie. D okum entują one silnie pol
skość psyche Chopina, nieprzepartą potrzebę w yrażenia w trady- cjo-nalnej tej form ie m uzyki narodow ej swojego samopoczucia polskości.
T ru d n o odpowiedzieć dzisiaj ze ścisłością n a pytanie, co było C hopinow i znane z zakresu wcześniejszej od niego lite ra tu ry tej form y tanecznej. T o pew na, że polonezów Jana Seb. Bacha nie znał i przew ażnie znać ich nie m ógł. Bez straty dla siebie nie znał pew nie także poloneza H aendla, ani polonezów W ilhelm a F riedem anna Bacha, niem niej Sperontesa-Scholze’go ze zbioru Singende M use an der PLeisse, ani może i polonezów Schoberta.
M ógł natom iast łatwiej dotrzeć do polonezowego ronda M ozarta w sonacie D -d u r. W zrok jego padał przedewszystkiem n a rze
czy, należące do bliższego w czasie i przestrzeni koła analogicz
n y ch zjawisk. Ażeby wskazać n a jakieś związki i przykłady, które m ogły przyświecać C hopinow i w pisaniu polonezów, w ym ienia się zw ykle polonezy M ichała Kleofasa Ogińskiego, Józefa Elsnera i Karola K urpińskiego i dla dopełnienia Chopinow i tow arzystw a na tern polu przytacza się Białobrzeskiego, Zöllnern i W ürfla, jako jego polonezow ych kolegów warszawskich.
Należy stwierdzić, że linja ew olucyjna poloneza, prowadząca w yraźnie od Ogińskiego, przez Elsnera i K urpińskiego do M o
niuszki, zostawia Chopina na boku, jako zam kniętą w sobie całość.
Polonezy Ogińskiego, które niew ątpliw ie w ykonyw ały dziecinne palce Chopina, należą w całości do stylu „eleganckiego“ m uzyki XVIII-go w ieku. Jedynie pierw szy polonez Chopina, w tru d n o dzisiaj dostępnym sztychu z ro k u 1817-go, u tw ó r o dziecinnej nieporadności technicznej m ożna przypisać w zorom Ogińskiego.
W b re w m n iem an iu Hoesicka i Polińskiego, że ani jeden egzem plarz tego poloneza nie zachował się do naszych czasów, istnieje on w czterotom ow ym zbiorze n u t, przew ażnie w ydaw nictw warszawskich z epoki K rólestwa Kongresowego, należącym do znanego poety krakow skiego Józefa Aleksandra G a ł u s z k i . Egzem plarz te n ofiarował C hopin Janow i Białobłockiem u, star
szem u o pięć lat od siebie przyjacielowi z lat dziecinnych, który przez pew ien czas mieszkał n a pensji w dom u rodziców Chopina.
(Kilkanaście listów Chopina do Białobłockiego odnalazł p. Stani
sław Pereśw iet-Sołtan i ogłosił o nich notatkę w W iadomościach literackich z dn. 14 lutego 1 ga6-go r.)
T y tu ł tego w ydaw nictw a brzm i: Polonoise p o u r le Piano- Forte D ediee ä Son Excellence M adem oiselle la Comtesse Fi- ctoire Skarbek f a it e p a r F rederic Chopin M usicien age de h u it A ns. U dołu k a rty tytułow ej podano miejsce, gdzie było m ożna nabywać te n polonez, m ianow icie u księdza J. J. Cybulskiego na probostwie kościoła N. M arji P a n n y n a N ow em mieście. Zapew ne ksiądz Cybulski był ty m m ecenasem , k tó ry postarał się o wyda
nie poloneza. W ydaw nictw o zostało uskutecznione z końćem roku 181 /-go. Styczniow y zeszyt P am iętnika W arszaw skiego z roku 1818-go przyniósł o n iem następującą n o ta tk ę : „O F r y d e r y k u Chopinie rodem z W a rsza w y , m a ją cym la t 8, a m u zy c zn e j u ż rzeczy kom ponującym . L u b o kom pozytorów m u z y k i nie lic z y m y do p is a r z y literackich (niem niej jed n a k są i c i autoram ij, p r z e milczeć jed n a k że p r z e d publicznością nie m ożem y ko m p o zycji następującej, p r z e z przyja cielskie ręce sztych e m upowszechnionej:
(tutaj podano ty tu ł utw oru). K om pozytor tego tańca polskiego, młodzieniec ośm lat skończonych m a ją cy (inform acja ta n ie była całkiem ścisła w ty m czasie), je s t sy n e m M ikołaja Chopin, pro
fesora ję z y k a i lite ra tu ry fr a n c u s k ie j w liceum w arszaw skiem , p ra w d ziw y g e n iu sz m u z y c z n y ,• nietylko bowiem z łatwością n aj
większą i sm akiem n a d zw y c z a jn y m w y g r y w a s z tu k i n a jtru d niejsze na fo rte p ia n ie , ale nadto j u ż je s t kom pozytorem kilku tańców i w arjacji, n a d któ rem i zn a w c y m u z y k i dziw ić się nie przestają, a nadew szystko zw a ża ją c na wiek d ziec in n y autora.
G dyb y m łodzieniec ten u ro d ził się w N iem czech lub we F r a n cji, ściągnąłby j u ż zapew ne uw agę na siebie w szy stk ich społe
czeństw,; niechże w zm ianka niniejsza s łu ż y z a wskazówkę, że i na naszej zie m i pow stają genjusze, tylko, że brak g ło śn y c h wiadomości u k ry w a je p r z e d publicznością“. Polonez te n liczy
Chopin
5 4
w pierwszej części zaledwie 22 taktów , z czego na pierw szy od
cinek w G-moll przypada taktów 12, n a drugi w B -d u r taktów 10. T rio m a dwa odcinki w B -d u r, oba po 8 taktów . W szystkie zdania tego króciutkiego poloneza są zbudow ane w sposób p ry m ity w n y , jużto z luźnych m otyw ów , jak w części pierwszej, już też przez pow tarzanie jednego dw utaktow ego pom ysłu w sym e- trji harm onicznej, jak w triu . Obie te m an iery są w zorowane na polonezach Ogińskiego, którego dyletantyzm kom pozytorski nie dotarł do pełnego zrozum ienia czystości sty lu w m uzyce.
Jak n a siedm io- i pół-letnie dziecko było napisanie takiej n aw et kompozycji rzeczą zupełnie w yjątkow ą. N ie poprzedziło jej tak troskliw e, przew idujące i pod w zględem pedagogicznym tak ge- njalne przygotow anie, jakiem m ałego M ozarta przysposabiał do zawodu kom pozytora jego nieporów nany jako w ychow aw ca oj
ciec. Aleksander Poliński posiadał w zbiorach swoich pisany ręką Ż yw nego polonez w B -dur, którego ty tu ł w ym ienia jako autora ośm ioletniego także Chopina. Stosunek to n aln y tego poloneza do tria jest dokładnem przeciw ieństw em do poloneza sztychowanego w r . 1817-ym . Poliński charakteryzuje te n polonez w swojej ksią
żeczce o Chopinie (str. 18) w następujący sposób: „melodja za m a szy sta p ierw sze j jeg o części zd r a d za istotnie p łynność i świe
żość pom ysłów , a d y n a m ik a i o ryg in a ln e rytm izo w a n ie tem atu w triu G-moll, p rzy p o m in a j u ż nieco późniejszego Chopina...“
C harakterystyka ta n ie odpowiada polonezowi sztychow anem u, n aw et gdybyśm y przypuścili, że ustępy jego zostały przestawione.
W obec niedostępności zbiorów Polińskiego w skutek organizo
w ania bibljoteki D ep a rta m e n tu k u ltu ry i sztuki M inisterstw a W y z n ań R eligijnych i Ośw iecenia Publicznego w W arszaw ie, stw ierdzenie: czy przypadkiem w obu ty ch polonezach nie za
chodzi identyczność treści, m usi zostać odłożone n a później. W każ
d y m razie Poliński zauw ażył także w polonezie pisanym ręką Ż yw nego w yraźny w pływ polonezów Ogińskiego.
Polonez z ro k u 1821-go, poświęcony Ż yw nem u, m a już nie
znaną O gińskiem u — lotność pasażów i typow o szopenowskie
stopniowanie w yrazu zapomocą tonalnej progresji, wreszcie dłuż
szy ustęp oparty o synkopy, jakich nadarm o szukalibyśm y u O giń
skiego. Począwszy od poloneza Gis-moll, z ro k u 1822-go, nie może już być wogóle m ow y o jakim kolw iek w pływ ie kom po
zytorów warszaw skich n a polonezy Chopina.
Żaden z n ich ani w przybliżeniu nie napisał nigdy, przedtem ani potem , utw o ru , któ ry b y w czem kolw iek dorów nyw ał lub przypom inał, nie m ów iąc już przewyższał polonezowe inspiracje Chopina. Nie m ożna wreszcie zapom inać o tern, że w zgoła niew ybitnej twórczości Elsnera polonezy stały n a szarym końcu, a z k ilkunastu polonezów K urpińskiego lepsze i popular
niejsze pochodziły z czasów, kiedy C hopin m iał już doskonale w ytw orzony w łasny ty p poloneza. Pozostaje więc jeszcze pytanie, które z u tw orów kom pozytorów in n y ch narodow ości m iały, lub czy wogóle m iały w pływ n a rozwój twórczości C hopina n a tern polu. W grę w chodzą t u jedynie dw a polonezy Karola M arji W e b e r a : polonez E s -d u r op. 21, w ydany w roku 1810 -ym, którym nakładca Sim rock zasypał całą współczesną Europę i drugi, E -d u r op. 72, z roku 1820, m niej od pierwszego popu
larny. Nic bardziej praw dopodobnego n a d przypuszczenie, że Chopin znał te polonezy. Chociaż Nicks był skłonny widzieć w pływ ich n a Chopina w ty m lub ow ym pasażu, to dokładniej
sza analiza stylu polonezów W ebera i C hopina przekonuje nas w zupełności, że C hopin od w p ły w u tego u ch ro n ił się w zupeł
ności. Skala środków pianistycznych Chopina począwszy od polo- nezu G is-m oll jest niepom iernie szersza od techniki W ebera, uczuciowa zaś treść tem ató w m im o to znacznie głębsza od po
m ysłów W ebera. Rzecz jasna, że n ik o m u n ie przychodziło n a m yśl szukać w p ły w u W ebera n a C hopina w latach pełnej jego dojrzałości artystycznej.
Profil duchow y Chopina, tak w y b itn ie zarysow any w e wszystkich jego dziełach, jak w yrazistym był k o n tu r rysów jego tw arzy, przebija się już w polonezie A s -d u r z r. 1821-go. Nie zasłania go przed nam i ty ch kilka błędów ortografji m uzycznej
3*
f