• Nie Znaleziono Wyników

Przekształcanie się środków przekazu : mówiona książka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przekształcanie się środków przekazu : mówiona książka"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Walter J. Ong

Przekształcanie się środków

przekazu : mówiona książka

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 81/1, 319-327

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X X I, 1990, z. l P L I S S N 0031-0514

WALTER J. ONG

PRZEK SZTA ŁCA N IE SIĘ ŚRODKÓW PRZEKA ZU: MÓWIONA K SIĄ ŻKA

K iedy m ów im y obecnie o środkach przekazu, stale pow raca jedno pytanie: czy now e środki przekazu znoszą dawne? Albo, m ówiąc kon­ kretn iej, czy telew izja zniosła książki? N ikt w m iarę p rzytom ny, widząc księgarnie i obserw ując naw yki osób ze swego otoczenia, nie m ógłby sądzić, że książki zniknęły; in teresu jące staje się zatem samo zadaw anie tego pytania. N ajw yraźniej niepokoi coś innego niż fakty. Ma się po­ czucie, że telew izja i elek tro n ik a w ogóle muszą coś powodować. Cóż więc takiego pow odują?

Na to p y tan ie p ad ają często dwie różne, a naw et sk ra jn ie przeciw ­ staw ne odpowiedzi. Je d n a głosi, że elek tro n ika znosi książki i w ogóle druk, czy się nam to podoba, czy nie. D ruga brzmi, że książki to książki i że p rze trw a ją n a zawsze — lub, w nieco in nej odm ianie — że książki to książki i lepiej pom óżm y im przetrw ać, pozostać takim i, jakim i są, bo nie po trafim y bez nich żyć (mimo iż nasi przodkow ie żyli bez jakiego­ kolw iek piśm iennictw a przez dziesiątki tysięcy lat — przez cały czas istn ien ia g atu n k u ludzkiego, z w y jątk iem ostatnich sześciu tysięcy lat).

K ażda bardziej przem yślana odpowiedź, w któ rej bierze się pod uw a­ gę fak ty historii i działalności technicznej, będzie wszakże m usiała być bardziej złożona. A naliza tego, co zachodziło w m inionym rozw oju ko­ m unikacji w erb aln ej, i tego, co zachodzi w niej obecnie, w skazuje na działanie pew nych p aradoksalnych praw . Now y środek kom unikacji w e r­ b aln ej nie tylko nie znosi daw nych, lecz w istocie je u gru n tow uje. Za­ razem jed nak p rzekształca te daw ne środki przekazu, tak że nie są już o n e , tym , czym b y ły przedtem . W odniesieniu do książek oznacza to, że w dającej się przew idzieć przyszłości będzie ich więcej niż kiedy

-[Walter J. O n g , amerykański teoretyk i historyk literatury, jezuita, profesor St. Louis University. Opublikował kilkanaście książek, m.in. Ramus, Method and

Decay of Dialogue (1958), Orality and Literacy (1983).

Przekład według: W. J. O n g , Interfaces of the Word. Cornell University Press, 1977, rozdz. 3, Media Transformation: The Talked Book, s. 82—91.]

(3)

kolw iek przedtem , ale nie będą już tym , czym b yły dotąd. Je śli m yślim y, że książki dzisiaj d ziałają jeszcze w tak i sposób, w jaki działały dla A rystotelesa, św. Tom asza z A kw inu, C haucera, M iltona, czy Sir A rth u ra Q uiller-C oucha, tracim y k o n ta k t z rzeczyw istością.

Ju ż teraz bow iem w y tw arzam y książki, k tó re nie są przez nikogo napisane. Są to książki mówione. Oczywiście m ieliśm y m ów ione książki rów nież i daw niej. U stne eposy, k tó re w przeszłości zostały jakoś u trw a ­ lone w piśm ie, nie są książkam i przez kogoś napisanym i — są to zapisy czegoś, co ktoś m ówił lu b śpiew ał. Nasze m ówione książki fu n k cjo n u ją wszakże odm iennie; są n ak ład an iem się na siebie lub przen ikaniem się ustnego p rzek azu elektronicznego, pism a i d ru k u . K siążka tego nowego ty p u może w yglądać tak, jak książki daw niejsze, nie m uszą być do niej dołączone nag ran ie czy taśm a, niem niej nie brzm i ani nie działa w ten sam sposób.

N iedaw no przeprow adzono ze m ną w yw iad dla takiej m ówionej książki. P ro m o to r ow ej książki, czy też kierow nik produkcji, jak m ogli­ byśm y go określić — nie jest au to re m ani też nie jestem nim ja; nie m a tu żadnego a u to ra w jakim kolw iek w cześniej p rzy ję ty m sensie tego słow a — n a jp ie rw zadzw onił do m nie do St. Louis z Nowego Jo rk u , by um ówić się na w yw iad w B ethlehem w Pensylw anii. N a to spotkanie przyw iózł ze sobą m agnetofon i n a g ra ł m oje odpowiedzi n a pytan ia, któ re mi zadał. N astępnie w ziął ze sobą taśm ę do h otelu w B ethlehem , gdzie przenocow ał, by wrócić następnego ra n k a z dodatkow ym i p y ta ­ niam i m ającym i uzupełnić w yw iad i tę rozm ow ę rów nież nagrał. Z abrał w szystkie n ag ran ia z pow rotem do B rooklynu i dał je do przepisania na m aszynie. Oczywiście osoba dokonująca zapisu z n ag ran ia poddała ten m ate ria ł p rzy p rzepisyw aniu lek k im zabiegom redakcyjnym . P ro m o to r czy kierow nik p ro d u k cji w prow adził do owego zapisu sw oje popraw ki redakcy jne, po czym p rzesłał go m nie do dalszego opracow ania. G dy po pew nych p rzeró bkach odesłałem m u m ateriał, zadzw onił do m nie z Nowego J o rk u do St. Louis i znowu, ty m razem przez telefon, nag rał m oje odpowiedzi na dodatkow e py tan ia, k tóre przyszły m u na m yśl po ow ych dw u czy trzech m odyfikacjach. N astępnie dał to dodatkow e n a ­ gran ie do przepisania, opracow ał redak cy jn ie, w prow adził do p rz e j­ rzanego m aszynopisu i przesłał m i całość do dalszych popraw ek. Co w łaściw ie o trzym ujem y , kiedy książka ta wychodzi? „K siążka” p rze d ­ staw iona zostaje jako w yw iad, z jego p y tan ia m i i m oim i odpowiedziam i. W istocie jed n ak całość jest czymś, czego nie pow iedział żaden z nas i żaden z nas nig d y nie napisał. Nie dysponujem y żad ny m gotow ym term in em czy bez tru d u n a su w ający m się pojęciem na określenie czegoś takiego. M oglibyśm y ch y b a nazw ać re z u lta t końcow y „p rez e n ta c ją ” czy „w y tw o rem ”. K siążki w coraz w iększym stopniu są tego rodzaju „w y ­ tw o ram i”. W coraz w iększym stopniu są też nim i „ a rty k u ły ” w p e rio ­ dykach i gazetach.

(4)

D obrym przy k ładem są książki z dziedziny historii. H istoria w n a ­ szym rozum ieniu tego słowa stała się m ożliwa dzięki pism u. Obecnie jed ­ n ak history cy zajm u jący się w szystkim i okresam i po 1900 r. będą m u­ sieli się liczyć z historią ustną. Przeprow adzanie w yw iadów w celu zdobycia historycznej inform acji czy czegoś możliwie do niej zbliżonego od tych, k tó rzy są w stanie cofnąć się pam ięcią do w ydarzeń, jakie n astąp iły za ich życia, stało się jednym z głównych przedsięw zięć aka­ dem ickich od czasu, gdy około r. 1948 A llan Nevins rozpoczął w U ni­ w ersytecie K olum bii poważne prace w ty m k ierunku. H istoria ustna nie jest oczywiście w ierniejsza niż historia pisana. Nie jest też zupełnie tak a sama. Przynosi nie tylko uściślenia, ale także cały now y zbiór problem ów dotyczących nowego rodzaju nieścisłości. W skazyw ano, że to, co dają badaczow i ustn e w spom nienia, to najczęściej nie tyle niepodw a­ żalne fakty, ile jedynie pew ne „niew iarygodne poczucie bezpośredniego k o n ta k tu ” z historią. H istoria pisan a z „niew iarygodnym poczuciem bez­ pośredniego k o n ta k tu ” niew ątpliw ie będzie czymś szczególnym — może naw et będzie niew iarygodnie praw dziw a. Jedno jedn ak jest pew ne, a m ianow icie to, że u stn a h isto ria będzie rów nież żywo oddziaływ ać na pisanie (maszynopisanie) i d ru k oraz sam a podlegać będzie ich od­ działyw aniu. The O ral H istory Association (Stow arzyszenie H istorii U stnej) nie jest pew ne, jakie pow inno być to w zajem ne oddziaływ anie, ani jak nim kierow ać, o czym dobitnie świadczą wypowiedzi jego człon­ ków na C zw artym K rajo w y m Kolokwium , które odbyło się w dniach 7— 10 X 1969 w W arrento n w W irginii h

W zajem ne oddziaływ anie m iędzy środkam i przekazu jest zatem silne. M ówienie, pisanie i drukow anie nie tylko trw ają dalej, ale też każde z nich u p raw ia się, świadom ie odwołując się do pozostałych. K iedy w opisanym wyżej w yw iadzie „kierow nik p ro d u k cji” zadaw ał mi p y ta ­ nia, a ja odpow iadałem , obaj wiedzieliśm y, że to, co m ówim y, będzie nagrane, opracow ane, przerobione w toku zapisyw ania, w końcu zaś w ydrukow ane. U trw alona elektronicznie wypowiedź u stn a nastaw iona b y ła na m aszynę do pisania, skreślenia i linotyp. Rozm aw ialiśm y z m yślą nie o po pro stu dobrej pogawędce, lecz o dobrej publikacji. P arado k sal­ nie jednak chcieliśm y, by ostateczna form a w ydruko w ana stw arzała takie w rażenie, jak gdyby w ytw ór ten nie był wcale drukiem , lecz p ry w a tn ą rozm ową. Prow adziliśm y rozm owę w tak i sposób, by publikacja nie spraw iała w rażen ia opracow anej redak cy jnie i w ydrukow anej, wiedząc, że jedy n ym sposobem, by tego dokonać, jest bardzo staran n e jej o p ra­ cow anie przed oddaniem do druku.

A by zaw ikłać sy tu ację jeszcze bardziej, kom entow aliśm y ten stan rzeczy w sam ym w yw iadzie. Podczas nagry w an ia naszej rozm ow y

kie-1 Zob. W. B. P i c k e t , The Fourth National Colloquium on Oral History. „Historical Methods N ew sletter” (University of Pittsburgh) 1970, nr 3, s. 24—27.

(5)

ró w nik p ro d u kcji zw rócił się do m nie z uw agą, że nie stw arzam y w ra ­ żenia, jakobyśm y rozm aw iali z sobą p ry w a tn ie . „Dlaczego m ielibyśm y stw arzać takie w rażen ie?” — odparłem . „Nie rozm aw iam y p ry w a tn ie ”. Jak że m iałbym w ierzyć, że kom u nik u ję się z jedn y m tylko człow iekiem , gdy zarów no on, jak i ja, m ieliśm y nadzieję, że k o m unikuję się z dzie­ siątkam i tysięcy? Co w ięcej, kom u n ik o w ałem się z dziesiątkam i tysięcy w łaśnie zachow ując się tak , jak b y m porozum iew ał się tylko z jed nym człowiekiem . Był to sku teczn y sposób osiągnięcia naszego celu. W szystko to przypom inało P a ra g ra f 23 2. W istocie był to P a ra g ra f 24, gdyż te j w ym ian y zdań nie pozostaw iono w tak ie j form ie, w jakiej przebiegała w rzeczyw istości, lecz poddano ją retu szo m po to, by ukazała się d ru ­ kiem.

M ożna b y dowodzić, że paradoksy, jakie w chodzą tu w grę, są nie w iększe niż w w y padk u w szelkiego pisania, pisząc bow iem zw ykle ko­ m u n ik u jem y się z publicznością, k tó ra m u s i być nieobecna w tedy, gdy się z nią k o m u n ik u jem y (a ty m sam ym udajem y , że jest ona obec­ na). D la p isarzy odbiorcy zawsze są i m uszą być pew ną fikcją. N iem niej w te j now ej m ieszaninie w ypow iedzi u stn ej, pisania i d ru k u, jaką um o­ żliw iła elektro nik a, w szystkie te p arad o k sy s ta ły się bardziej skom pliko­ w ane. Ż adna form a literack a czy procesy m yślow e będące tak im sk rz y ­ żow aniem ró żnych rzeczy, jak to, k tó ry m się posłużyliśm y, nie b y ły m ożliwe, zanim stało się m ożliwe n ag ran ie m ówiącego głosu dla bez­ pośredniego w y tw arzan ia dźw ięku.

Środki elektroniczne w cale nie prow adzą do likw idacji książek; p rze­ ciw nie, przy czy n iają się do szybszego prod u k o w ania w iększej ich ilości. Zarazem jed n ak w y tw a rz ają książki odm ienne, nie będące „książkam i” w daw nym sensie tego słowa. T aka bezau to rska, nie napisana książka brzm i zupełnie inaczej niż inne, poniew aż, ja k w idzieliśm y, głosy tych, k tó rz y w n iej przem aw iają, ulegają załam an iu poprzez w szelkiego ro ­ dzaju nowe konw encje.

P onadto pojaw ienie się tego nowego ty p u książki z pew nością odbije się n a książce daw nego ty p u , k tó rą zgodnie z w cześniejszym zw yczajem tw o rzy jeden a u to r z piórem w rę k u lub p rzy m aszynie do pisania. K iedy bow iem a u to r daw nego po k ro ju raz już p rzeczyta tak i u stnie p rzy ­ gotow any p ro d u k t, jego now e brzm ienie pozostanie m u w uchu. I m oż­ n a być pew nym , że p rzy sposobności spróbuje, św iadom ie bądź nieśw ia­ domie, dorów nać n iek tó ry m z jego sw oistych efektów .

2 [Aluzja do tytułu słynnej powieści Josepha Hellera, Paragraf 22. Oryginalny tytuł powieści, Catch-22 (bardzo niefortunnie przełożony na polski przez Lecha Jęczm yka jako Paragraf 22, co zupełnie przeinacza jego sens, bliższy raczej „chwy­ to w i”), w szedł na stałe do potocznej angielszczyzny na oznaczenie absurdalnych utrudnień, których nie da się uniknąć, nie istniejących formalnie, lecz obowiązu­ jących praw typu błędnego koła. — Przypis tłum.]

(6)

W idzim y tu całą złożoność w zajem neego oddziaływ ania na siebie środków w m iarę rozw ijania się coraz to now ych. W idzieliśm y już, że now y środek u g ru n to w u je środki wcześniejsze przez ich zasadnicze p rze­ kształcenie czy, jeśli kto woli, zasadniczo je przekształca przez ich u g ru n ­ tow yw anie. Obecnie widzim y, że przekształcenie to dokonuje się częścio­ wo w sk u tek sprzężenia zw rotnego, w jakie now y środek wchodzi z daw ­ nym i, n adając im now y posm ak. K onw encjonalnie w yprodukow ana książka może teraz do pew nego stopnia przypom inać książkę zap ro gra­ m ow aną ustnie.

Takie w zory u gru n to w y w an ia i przekształcania w y stęp u ją w w erb al­ nych środkach przekazu — bo do ty ch tylko się tu ta j ograniczam y — od samego początku. G dy zaczęto pisać, n a pewno nie przestano przez to mówić. Pism o to p ro d u k t urbanizacji. W ytw orzyli je ludzie zam iesz­ k u jąc y gęsto zaludnione osady, któ rzy niew ątpliw ie rozm aw iali częściej niż rozproszona ludność wsi. Z chw ilą gdy m ieli już pismo, skłaniało ich ono do tego, by więcej rozm aw iać, już choćby dlatego, że więcej było teraz tem atów do rozm owy.

Pism o nie tylko jednak zachęcało do m ówienia, ono także m owę zmieniło. G dy już pism o ustanow iło się na dobre, m ów ienie przestało być tym , czym było przedtem . M ając pismo, m ożna było ułożyć tra k ta t naukow y — coś takiego np. jak Reto ryka A rystotelesa, rozpraw ę o sztu­ ce przekonyw ania. P rzed pojaw ieniem się pism a wiele było osób biegłych w tej sztuce, nie było jed n ak żadnego naukow ego u jęcia tego przedm iotu. Jak że m ogłoby pow stać coś w rodzaju R e to ry k i A ry stotelesa w ku ltu rze w yłącznie u stn ej? Albo, by zilustrow ać tę kw estię n a przedm iocie in ­ n ym niż dyskurs, jakże m ógłby pow stać jakikolw iek sy stem aty czn y tra k ­ ta t o polow aniu w k u ltu rz e w yłącznie ustnej? N ikt nie p o trafiłb y upo­ rządkow ać m yśli w takie ciągi, n a jakie pozw alają książki.

Jed y n y m sposobem, w jak i podobne ciągi m yślowe m ogłyby się były zrodzić w k u ltu rz e u stn ej, byłoby w yrecytow anie, rozdział po rozdziale, od początku do końca, całej R e to ry k i lub rozp raw y o polow aniu przez kogoś nie znającego pism a ani n a w e t takiej możliwości, kto układ ałby je w toku recytacji. Taki w yczyn jest wszakże niem ożliw y. N ajbardziej zbliżoną do sy stem atycznej ro zp raw y form ą w k u ltu rz e u stn ej może być nizanie łańcuchów aforyzm ów : K to ran ie j w stał, dalej zaszedł. Nie w szystko złoto, co się świeci. K to się w aha, nie m a nic.

Oznacza to, że chociaż krasom ów stw o liczyło sobie dziesiątki tysięcy lat, tego ro d zaju m yślenia o krasom ów stw ie, jakie w ystępuje w Retoryce A rystotelesa, nigdy przed pow staniem pism a nie upraw iano. N igdy p rze d ­ te m um ysł ludzki nie dokonyw ał ty lu kolejnych posunięć, sk ładający ch się na pew ien ciąg, nigdy nie n ak reślił tego rodzaju tra je k to rii m yśli. Z chw ilą jednak, gdy stw orzyło się, za pomocą pisma, takie tr a k ta ty jak

R e to ry k a A ry sto telesa czy Państwo P latona, ów typ m yślenia i eks­

(7)

gdyby odczytyw ało się na głos coś, co mogło, jako całość, zostać ułożone jedynie w piśm ie. Co w ięcej, było się odtąd zobow iązanym często, a może n a w e t zawsze, mówić po trosze tak, jak b y się pisało, w przeciw nym bow iem w ypadku nie uchodziłoby się za człow ieka w ykształconego. Oczekiwano — ta k jak teraz oczekuje się od nas — że m owa będzie zabarw iona sposobem , w jaki się pisze czy w jaki pisać można. Po po­ jaw ien iu się pism a m owa m usiała brzm ieć „piśm iennie” , a m usim y p a ­ m iętać, że „p iśm ien ny ” znaczy „znający pism o” , czyli post-oralny.

Innym i słowy, po p ojaw ieniu się pism a m ow a u stn a nigdy już nie była tak a jak przedtem . Z jed n ej stro n y wyszło to jej na dobre; p rzy m ów ieniu um ysł ludzki m ógł dokonyw ać tego rodzaju posunięć, jakich ludzie nauczyli się dzięki posługiw aniu się pism em . Ponadto m ożna było używ ać — i używ ano — pism a do robienia notatek, by dopomóc sw ej mowie. Z d ru g iej jed n ak stro n y m ow a u stn a w yszła na ty m źle, odtąd m usiała bow iem stale ryw alizow ać z pisaniem . Nie była już sobą — nie stanow iła już sam ow ystarczalnej, zam k n iętej w sobie całości. Ludzie zdali sobie spraw ę, że w dziedzinie słow a jest w iele rzeczy, k tó re m ożna osiągnąć w pisaniu, a k tó ry c h u stnie osiągnąć się nie da. W ypowiedź u stn a nie m onopolizow ała już dziedziny słowa.

P odobna sy tu a c ja pow stała w raz z w ynalezieniem d ru ku, a zwłaszcza d ru k u z ruchom ych czcionek alfabetu. D ruk u g ru n to w ał pismo; spraw ił, że niezbędna sta ła się pow szechna piśm ienność, tzn. spraw ił, że p rak ty c z ­ nie każdy m usiał um ieć pisać, czyli posługiw ać się ty m w cześniejszym

środkiem . Jed nak że d ru k rów nież p rzekształcił piśm iennictw o. Pisarze pi­ sali teraz o in n y ch rzeczach i w in n y sposób. D ru k um ożliw ił ścisłą kon­ tro lę n ad pcrzycją każdego poszczególnego elem entu, kontrolę, jakiej n ie ­ podobna było osiągnąć w piśm ie. Po raz pierw szy nauczyciel mógł stanąć przed klasą i powiedzieć: „W szyscy otw orzą n a stronie 84, p iąty w ers od góry, trzeci w y raz od lew e j” i każdy m ógł ten w yraz znaleźć. W k u l­ tu rze ręk o piśm ienn ej w szyscy uczniow ie m ogli mieć rękopisy, ale trzeb a by było w ym ów ić dane słowo i czekać aż je zlokalizują, poniew aż p ra k ­ tycznie w każdym rękopisie znajdow ałoby się ono w innym m iejscu, n a inn ej stronie.

D ruk spraw ił, że książki w szystko u staw iają, w sensie dosłow nym , w ściśle określonym p orządku i w te j sy tuacji w ażne s ta ją się indeksy. O patryw an ie w ind ek sy rękopisów nie było w gruncie rzeczy w a rte za­ chodu, jako że zazw yczaj każdy rękopis w ym agałby osobnego indeksu; kied y jednak m a się 5000 egzem plarzy jakiejś książki, w k tó ry c h w szyst­ ko je s t dokładnie w ty m sam ym m iejscu, dokładnie na tej sam ej s tro ­ nie, jeden in dek s w y starczy dla w szystkich. W takich w a ru n k a ch indeks sta je się pow szechnie p rz y ję ty m środkiem odnajd y w an ia potrzebn ej in ­ form acji. K siążkę uw aża się obecnie raczej za coś w rodzaju pojem nika,

w k tó ry m „rzeczy” są sta ra n n ie uporządkow ane, niż za głos p rzem aw ia­ jący do czytelnika. Średniow ieczne i w czesnorenesansow e zbiory se n te n ­

(8)

cji stopniowo u stęp ują m iejsca nowem u typow i encyklopedii w yliczają­ cej „ fa k ty ”, które tra k tu je się zazwyczaj jako przedm ioty fizyczne do­ stępne bez żadnego odw oływ ania się do w erbalizacji — czym „ fa k ty ” nigdy w istocie nie są.

Subtelne, lecz n ieodparte oddziaływ anie druk u przejaw iało się w ros­ nącym przekonaniu, że to, co się napisało, znajdzie się ostatecznie w ja ­ kim ś określonym , niezm iennym m iejscu. W ydaje się, że fak t ten w pły­ nął na to, co nazyw am y „ s tru k tu rą ” fabuły. Nie w szystkie działające tu siły są dla nas całkiem jasne, pew ne jest jednak, że aż do w ynalezienia d ru k u nie było żadnych rozbudow anych opowieści prozą, któ ry ch fa ­ b u ły b y łyb y zorganizow ane rów nie spoiście jak fab u ły dram ató w od czasów staro ży tn y ch Greków. D ram at bowiem na długo p rzed tem prze­ stał być historią „opow iadaną”. Po pierwsze, był nie n a rra c ją , lecz akcją. Po w tóre zaś podlegał kontroli, jaką spraw ow ało pism o już w czasach staro ży tn ej G recji — był pierw szym gatunkiem w erbalny m poddanym tak ie j k on troli (nie był nim n aw et list, często form ułow any ustnie, a do­ piero potem zapisyw any). Toteż d ram at na długo przed rozbudow aną n a rra c ją prozą rozw inął spoistą s tru k tu rę linearną, w k tó re j konflikt n a ra stał aż do p u n k tu kulm inacyjnego, by zostać ro zstrzy g n ięty w roz­ w iązaniu akcji. N arracja prozą, m niej więcej aż do epoki rom antyzm u, n a w e t w tak wysoce zorganizow anym i późnym w ytw orze jak Tom

Jones, zawsze pozostaw ała w dużej m ierze epizodyczna, w przeciw ień­

stw ie np. do now eli takiej, jaką stw orzył E. A. Poe, lub powieści takiego typu jak powieść Thom asa H a rd y ’ego. Oznacza to, że jeszcze w k u lturze rękopiśm iennej opowieści prozą nadal uważano za „opow iadane”, a nie za ułożone w form ie pisanej. Często pow racające zw roty do „drogiego czy telnika” w skazują, że w. X IX też był wciąż jeszcze aż n azb y t św ia­ dom p rzestaw iania się z publiczności słuchającej jakiejś historii na czy­ telników przysw ajający ch ją za pośrednictw em wzroku. Gdzieś głęboko w podświadomości niezm ienność, jaką sugeruje druk, nie daje się po­ godzić z luźniejszą s tru k tu rą p ły n n ej sytuacji n a rra to r—publiczność, w któ rej „opowieści” były zazw yczaj „opow iadane”. „Drogi czyteln ik” łagodzi to napięcie lub p rzy n ajm n iej m a je łagodzić.

To w łaśnie owa niezm ienność d ru k u leży u podłoża kom pozycji Finne­

gans W a ke Joyce’a. Stw orzenie dw u całkowicie w iernych kopii ręk o ­

piśm iennych Finnegans W ake jest praktycznie niemożliwe. W dziele o tysiącach słów będących kontam inacjam i wielu różnych słów i o b fitu ­ jącym w inne tw o ry w łaściwe tylko Jo y ce’owi każda pojedyncza litera w ym aga oddzielnej kontroli, czego w zasadzie nie sposób osiągnąć w licz­ nych kopiach rękopiśm iennych. Oznacza to oczywiście, że ostateczny k ształt tego dzieła — tak jak większości dzieł obecnie ukazu jących się d rukiem — zostaje n ad an y w korekcie drukarskiej.

K iedy już pozna się tego rodzaju panow anie nad dyskursem , jakie um ożliw ia druk, w rażliw ość na to w pływ a także na pisanie, n a w e t w ta ­

(9)

kich dziedzinach jak nasza p ry w a tn a korespondencja. W idać, że listy A leksan dra P o p e’a to listy pisane przez człowieka, k tó ry znał druk ow aną książkę, nie są n ato m iast takim i listam i listy Cycerona. Te ostatnie w y dają się przede w szystkim o w iele b ardziej oratorskie: czytelnik tr a k ­ to w an y je st tu jak ktoś, kto słucha, do kogo tra fia się za pomocą m owy. W idać także, że n a m oją i tw oją m owę głęboki w pływ w y w arły tak pism o, jak i d ru k . Beda V enerabilis czy G eoffrey C haucer w żaden sposób nie m ogliby m ówić tak, jak m ów im y tu ta j. Nie m ogliby tak mówić zresztą rów nież an i Thom as More, ani Jo hn M ilton, ani sen ato r E v e re tt D irksen — na ty ch ludzi d ru k jeszcze nie w pełni oddziałał.

Tak więc i obecnie, i w przyszłości, w m iarę osw ajania się z e le k tro ­ nicznym i środkam i przekazu, p rzek o n ujem y się i będziem y się p rze ­ konyw ać, że niczego one nie zniosły, lecz po prostu w szystko nieskoń­ czenie skom plikow ały. W ciąż jeszcze rozm aw iam y tw arzą w tw arz, tak jak nad al piszem y i d ru k u jem y . Środki elektroniczne u g ru n to w ały d ru k. J e d n y m z podstaw ow ych p ro d u k tó w k o m p u te ra jest w y dru k . Jeśli zaś k o jarzy m y d ru k z dokład n y m um iejscow ieniem i przestrzenią, z „ lin ear- nością” czy „sekw encyjnością”, nie m a n a świecie b ardziej linearnego czy sekw encyjnego in stru m e n tu niż kom pu ter, czy to cyfrow y, czy an a­ logowy. Jeśli w yd aje się, że działa on n iem al n aty chm iast, to tylko dlatego, że przebiega przez sekw encje z błyskaw iczną szybkością, a ty m sam y m przebiega ich w ięcej, niż było to m ożliw e kiedykolw iek przedtem . Po drugie, tak sam o jak w tedy, gdy w ykroczono poza pismo, przechodząc do dru ku , konieczne stało się to, b y p raw ie każdy nauczył się pisać, tak teraz, gdy w yszliśm y poza druk, przechodząc do elektroniki, ko­ nieczne staje się to, by niem al każdy um iał drukow ać, tzn. posługiw ać się m aszyną do pisania, co stanow i pew ną form ę dru k o w an ia (składania liter z istniejący ch uprzednio czcionek). P o nadto elek tro n ik a n ad aje obecnie now e fo rm y n a w e t tem u, co dotąd przy w y kliśm y uw ażać za „zw yczajn ą” typografię. F otoskład zastępuje skład linotypow y.

I wreszcie now y środek p rzek ształca nie tylk o ten, k tó ry go bez­ pośrednio poprzedza, ale często także w szystkie poprzedzające go w p rze ­ szłości. Tak więc nad al u p raw ia m y krasom ów stw o, ta k jak to czynili m ów cy przed p o w staniem pism a i d ru k u , jednakże nasze krasom ów stw o uległo całkow item u przekształceniu zarów no pod w pływ em pism a i d ru ­ ku, jak i pod w pływ em naszego nowego, elektronicznego, ty p u w ypo­ w iedzi u stn ej. W telew izji p rzem aw iam y publicznie, aby dotrzeć do m ilionów ludzi, lecz sta ra ją c się dotrzeć do każdego z nich tak, jak gdy­ byśm y odbyw ali z nim czy z nią rozm ow ę tw arzą w tw arz. Nasze p rze­ m aw ianie publiczne jest obecnie m ów ieniem p ry w a tn y m . S en ator D ir­ ksen był jedn y m z o statnich p rzedstaw icieli w ym ierającego gatun ku .

G dy chodzi o środki przekazu, to — podobnie jak w w ypadku ty lu innych rzeczy — żyjem y w epoce, gdy w szystko toczy się naraz. O zna­ cza to, że w szystkie sta re środki są wciąż w okół nas. D ziałają bardziej

(10)

niestrudzen ie niż kiedykolw iek. W ytw arzają jednak także rzeczy, k tó ­ ry ch nigdy przedtem nie w ytw arzały. M usim y więc inaczej in te rp re to ­ wać środki zarówno stare, jak i nowe. N ikt nigdy nie zrozum ie, czym jest dzisiaj druk, jeśli m yśli o nim jedynie w kategoriach G utenberga czy A ddisona i Steele’a bądź M atthew Arnolda.

Czy aby dobrze zrozum ieliście, o co chodzi? Jak myślicie, jak pow stał niniejszy tekst?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta mozaika głosów to: głosy kobiet z wioski, z miejsca ich odosobnienia, jako „zarażonych” nieszczęściem, głosy i myśli matek, żon, sióstr porwanych mężczyzn;

Dlaczego wybitni specjaliści, u których pacjenci chcą się le- czyć, nie mogą brać za to leczenie dodatkowych pieniędzy?!. Dlaczego utrzymuje się urzędasów

Otóż o odcieniu mówi się, kiedy do koloru bazowego dodawana jest barwa biała, dzięki czemu pojawia się kolor jaśniejszy... tomiast jeśli do koloru bazowego wprowadza się

Podstawową zaletą tej formy kreowania i rozpowszechniania wizerunku jest fakt, iż przekaz przygotowany przez nadawcę (polityka lokalnego i jego

Na to, by macierz Gn była nieujemnie określona, potrzeba i wystarcza, aby wszystkie podklasy były niepuste i liczebności w podklasach proporcjonalne... Zauważmy

i łatwość kontaktów z zagranicą sprawiła, że trzecia fala pojawiła się niemal natychmiast, w związku z czym przerwa między drugą a trzecią falą była niewielka i

Leszek Kajzer,Tadeusz..

Deze stellingen worden opponeerbaar en verdedigbaar geacht en zijn goedgekeurd door de promotor prof. Jan van Esch en