• Nie Znaleziono Wyników

WYBORY TO ŚWIĘTO DEMOKRACJI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "WYBORY TO ŚWIĘTO DEMOKRACJI"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

TOMASZ KASPROWICZ

WYBORY TO ŚWIĘTO

DEMOKRACJI

Demokracja daje prawo do podejmowania głupich decyzji, ale pamiętajmy, że "foliarze"

przeważają liczebnie nad naukowcami, a waga głosu nie zależy od wiedzy.

Wybory to święto demokracji. Ale zarówno obchody tego święta, jak i to, czym jest sama demokracja – zmieniało się zasadniczo. I wygląda na to, że będzie się zmieniać nadal, i to dość szybko. Nakłada się na siebie wiele czynników zmieniających nasze nawyki i rozumienie demokracji, zaś pandemia dodatkowo przyspiesza te zmiany.

Demokracja rozpoczęła się na małą skalę – skalę miasta. Dodajmy, miasta o populacji wielkości Sosnowca. Trudno się temu dziwić. Podejmowanie decyzji o losach wspólnoty przez „wszystkich” (wytłumaczenie cudzysłowu przyjdzie później) jest w sposób oczywisty możliwe jedynie wtedy, kiedy zainteresowani mogą debatować i wymieniać poglądy. Tysiące czy miliony obywateli nie znalazłoby platformy dyskusji i porozumienia – nie wspominając już o tym, że sam proces głosowania i liczenia głosów

(5)

byłby logistycznym koszmarem. Stąd demokracja mogła zakwitnąć w małym polis, ale nadchodzące czasy imperiów skutecznie powstrzymały ją na stulecia. Abstrahując od czynników moralnych czy politycznych – imperium Aleksandra, Rzymem czy Persją nie dało się rządzić demokratycznie. W każdym razie, nie wtedy.

Przynajmniej częściowym rozwiązaniem tego problemu był wynalazek demokracji przedstawicielskiej, kiedy lokalne społeczności wysyłały swoich przedstawicieli do centrali. Tak działała demokracja szlachecka w Rzeczpospolitej, w której sejmiki lokalne wyłaniały posłów sejmu centralnego. Ta zasada poniekąd obowiązuje po dziś dzień właściwie we wszystkich demokracjach, a wybieranie posłów ma być właśnie świętem demokracji.

To dość przewrotne, bo święto to ma dość gorzki posmak. To zasadniczo jedyny dzień, kiedy mamy cokolwiek do powiedzenia w kwestiach politycznych. Politycy zabiegający o naszą uwagę w trakcie kampanii po wyborach właściwie zapominają o nas na kolejne trzy lata. Przez jeden dzień jesteśmy podmiotem polityki, we wszystkie inne – jedynie jej przedmiotem. Patrząc zaś na działania naszych przedstawicieli, poziom ich wiedzy czy kultury, często łkamy ze wstydu i zażenowania. Jednocześnie nasz wpływ na ich działania jest niemal zerowy, zaś wpływ na jakiekolwiek inne decyzje niezwykle rzadki. Jest dyskusyjne, na ile można nazwać tego typu ustrój „demokracją”.

Stąd dużym powodzeniem cieszy się idea referendów – dzięki którym możemy zadecydować o istotnych kwestiach osobiście. Te przejawy demokracji bezpośredniej to powrót do korzeni demokracji. Jednak nie są lubiane przez polityków, bo mogą zmieniać reguły gry i przewracać ustalony porządek. Referendum brexitowe zmieniło całkowicie pejzaż polityczny Wielkiej Brytanii – i choć pozornie nadal mamy dwie partie walczące o władzę, to mimo że wciąż nazywają się tak samo, ich polityka i kierownictwo zmieniły się drastycznie. Co ciekawe, wygląda na to, że referendów zwykle nie lubią też sami obywatele – z jednej strony domagają się podmiotowości, z drugiej na referenda często nie chodzą. Podawany przykład Szwajcarii, gdzie referenda są częste, zaś frekwencja utrzymuje się na wysokim poziomie, okazuje się wyjątkiem na światową skalę. Ostatnie

(6)

polskie referendum miało jednocyfrową frekwencję i okazało się blamażem zarówno dla jego proponentów, jak i idei demokracji bezpośredniej. Zresztą propozycja kolejnego wysunięta przez prezydenta została utrącona przez jego własny obóz polityczny. Jeżeli dodamy do tego kolosalne koszty i logistyczny koszmar organizacji ogólnonarodowego głosowania – organizacja referendów wydaje się bezcelowa.

Czy jednak nie poddajemy się za wcześnie? Kolejne kraje eksperymentują z zastosowaniem nowoczesnych technologii informacyjnych do głosowania: zarówno te małe, jak Estonia (gdzie przez Internet głosuje już ponad 40 proc. uprawnionych), jak i największe, jak Indie czy Brazylia. Zasadniczo wydaje się, że to proste zadanie, w praktyce jednak nie jest tak trywialne, jak by się mogło wydawać. Pierwsza kwestia dotyczy bezpieczeństwa wyborów. Zapisy elektroniczne pojmowane tradycyjnie są łatwe do zmanipulowania tak przez obcych hakerów, jak i będących u władzy administratorów systemu. Zarzuty o takie właśnie manipulacje pojawiły się na przykład w Indiach. Z tego też powodu pilotażowe programy w niektórych krajach zostały zarzucone lub ograniczone np. do osób zamieszkujących za granicą.

Wybory są zatem na tyle bezpieczne, na ile niemożliwe do złamania są zabezpieczające je protokoły i na ile niezależni pozostają operatorzy systemu. Nie zapominajmy jednak, że podobne problemy na każdym poziomie towarzyszą wyborom tradycyjnym. Kolejne zwycięstwa Łukaszenki pokazują, że nie ważne, kto głosuje – ważne, kto liczy głosy, niezależnie od tego, czy są one na papierze, czy w komputerze.

Problem z głosowaniem przez Internet jest jednak taki, że oszustwa w normalnym trybie wymagają rozbudowanej organizacji i koordynacji wielu osób. By zmienić wyniki e- głosowania, wystarczy pojedynczy haker. Jednocześnie audyty istniejących już systemów do głosowania w Australii, Szwajcarii, Estonii, Rosji i USA wykazały luki w zakresie zabezpieczeń – to poważny problem.

Wiele osób ma także obawy o tajność głosowania i przypisanie swojego głosu do swojej tożsamości. Ten problem jest jednak technologicznie rozwiązywalny.

Architektury systemów gwarantujące anonimowość mogą dać nawet więcej: możliwość

(7)

sprawdzenia, czy każdy z głosów został oddany przez uprawnionego do głosowania (i tylko raz), zaś głosującemu pozwala sprawdzić, czy jego głos został policzony i włączony do wyniku wyborczego – ale bez możliwości podejrzenia, kto oddał konkretny głos. To możliwości weryfikacji zupełnie niedostępne przy tradycyjnych metodach głosowania. Zresztą o tym, jak trudno zorganizować tajne wybory korespondencyjne, przekonał się Jacek Sasin. Zaproponowane wtedy rozwiązania wzbudziły powszechne niezadowolenie i kpiny, bo wymagały włożenia podpisanych oświadczeń i karty do głosowania do tej samej koperty. Rozwiązania elektroniczne pozwalają pozostawić na głosie kryptograficzny odcisk palca czytelny tylko dla tego, kto go tam zostawił.

Zresztą i problemy bezpieczeństwa znajdują kolejne rozwiązania. Technologia wykorzystująca blockchain (czyli infrastruktura odpowiedzialna za bitcoin) zapewniła anonimowe głosowanie w szwajcarskim mieście Zug, zaś wyniki głosowania były dostępne właściwie natychmiast. Jednocześnie dzięki organizacji bazy danych w bloki jakiekolwiek manipulowanie przy wynikach byłoby natychmiast widoczne. Fakt, że znowu mamy do czynienia z miastem ze Szwajcarii, nie jest przypadkiem. Częste organizowanie referendów wymaga poszukiwania efektywnych rozwiązań. Niebawem Szwajcar będzie głosować za pomocą smartfona, a my dalej będziemy drukowali pakiety wyborcze. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że tradycja naszej nowoczesnej demokracji jest raczej dość młoda, zaś niezależność organów weryfikujących wyniki wyborów wątpliwa, to nasze zapóźnienie niekoniecznie musi nam wyjść na szkodę.

Wejście w wysoce skomplikowane i trudne do audytu metody głosowania wymaga sporego zaufania do instytucji i procesów wyborczych – czego u nas wciąż brakuje.

Wydaje się jednak, że to nie technologia tworzy tu barierę. Osoba zarządzająca naszym krajem stwierdziła, że nie może być tak, że ktoś przy „komputerze pije piwko, jakieś filmiki ogląda i głosuje”. To nie licuje z powagą tego święta demokracji. Przecież jeśli dopuścimy obywateli do decydowania o kraju, to demokracja przestanie być świętem, a stanie się codziennością. To być może rozwiąże problem niskiego uczestnictwa, ale mój optymizm jest w tym zakresie ograniczony. Obywatel musi najpierw dostrzec, że jego uczestnictwo nie jest żartem, a demokracja nie jest świętem.

(8)

Niska frekwencja wskazuje na inny problem demokracji. Wczesne demokracje takie jak Ateny, Rzeczpospolita czy USA dopuszczały do decydowania wąską grupę obywateli – w okolicach 10 proc., a jednocześnie rozstrzygane problemy były stosunkowo proste. Dziś patrzymy na to rozwiązanie z poczuciem moralnej wyższości – ostatnie 200 lat to okres rozszerzania bazy wyborczej o kobiety, wcześniejszych niewolników czy chłopów pańszczyźnianych, osoby młodsze. Dziś prawa wyborcze są niemal powszechne, omijają jedynie osoby ukarane odebraniem tych praw lub uznane za niezdolne do podejmowania racjonalnych decyzji. Mimo to pojawiają się dyskusje, by rozszerzać prawa wyborcze na jeszcze młodsze osoby.

Tyle tylko, że wątpliwe jest, byśmy jako masa obywateli byli w stanie podejmować racjonalne decyzje w większości kwestii. Świat 200 lat temu był dużo mniej złożony. Dziś musimy sobie dawać radę w kwestiach regulowania sztucznej inteligencji, manipulacji genetycznych, zasad zdrowotnych dotyczących leków czy norm odnośnie ekspozycji na promieniowanie elektromagnetyczne. Ile osób z czystym sumieniem może powiedzieć, że jest w stanie podjąć racjonalną decyzję w tych sprawach?

Prawdopodobnie tylko dwie grupy: eksperci z tej wąskiej dziedziny oraz grupy pseudonaukowe mające bardzo ugruntowane (i błędne) poglądy na te tematy.

Osoby wierzące w różne teorie spiskowe, teraz zwane w slangu internetowym

„foliarzami”, były niegdyś marginalizowane i wyśmiewane. Teraz dzięki mediom społecznościowym zyskały możliwość zrzeszania się i oddziaływania na innych niezorientowanych m.in. poprzez dobrze przygotowane materiały propagandowe. Co więcej, często znajdują wsparcie finansowe i technologiczne w państwach nieprzyjaznych, które liczą na destabilizację wywołaną ich działaniami. I tak rosną zastępy i wpływy antyszczepionkowców, chemitrialsów, denialistów klimatycznych, antycovidowców i płaskoziemców. Lista jest długa i trudna do skompilowania, zaś efekty działań tych grup zaczynają być bolesne. Na przykład odmowa szczepień wpływa na powrót chorób niegdyś wyeliminowanych, zaś odmowa noszenia maseczek doprowadza niemal do kolejnego lockdownu. Z kolei działania odgórne doprowadziły

(9)

do ograniczeń w stosowaniu w UE roślin genetycznie modyfikowanych, które mogłyby poprawić plony i ograniczyć stosowanie pestycydów.

Demokracja daje oczywiście prawo do podejmowania głupich decyzji, ale nie ma wątpliwości, że wyznawcy teorii spiskowych przeważają liczebnie nad naukowcami, bo waga głosu nie zależy od wiedzy czy doświadczenia. Jednocześnie techniki dezinformacyjne i propagandowe wpychają nas w decyzje o katastrofalnych i długoterminowych efektach. Tu wzorem po raz kolejny może być Szwajcaria, w której przed każdym referendum odbywa się kampania informacyjna i debaty ekspertów mające pomóc obywatelom w wyrobieniu sobie racjonalnych poglądów – krok zaniedbywany właściwie wszędzie indziej.

Przyszłość demokracji i wyborów jest zatem niepewna i najeżona niebezpieczeństwami. Przyszłe wybory będą bez wątpienia cyfrowe, pomimo oporu polityków starszej daty. Postępu nie da się zatrzymać, a jak pokazuje przykład miasta Zug – takie wybory mogą być sprawniejsze, bezpieczniejsze i tańsze niż prowadzone tradycyjną metodą. A kiedy tak się stanie, nie będzie technicznych przeszkód, by uczynić naszą demokrację bardziej bezpośrednią – tak, byśmy się bardziej czuli podmiotem, a nie przedmiotem polityki. Kluczowe jest jednak to, czy jesteśmy na to gotowi. Czy jesteśmy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za podejmowane decyzje i ich efekty, czy jesteśmy w stanie zapewnić wiedzę i przedstawić racjonalne argumenty za i przeciw, tak by świadomy obywatel mógł sobie wyrobić opinię. W przeciwnym wypadku

„foliarze” wygrają, a przegra demokracja.

TOMASZ KASPROWICZ – wiceprezes Zarządu Fundacji Res Publica, przedsiębiorca, ekonomista.

(10)

ANNA MIERZYŃSKA

JAK DZIAŁA WYBORCZE

PROMO W SIECI?

Internetowe reklamy, które odgrywają coraz istotniejszą rolę w kampaniach wyborczych, są nie tylko znaczącymi narzędziami politycznego wpływu. W Polsce są także swoistą strefą niczyją, jeśli chodzi o nadzór i finansowanie. To dobitnie pokazuje, że w naszych przepisach wyborczych zieje wielka dziura. Niestety, choć wiemy o niej przynajmniej od dwóch lat, nikt nie spieszy się z jej załataniem.

W efekcie na platformach społecznościowych kandydaci i kandydatki są promowani (albo oczerniani) przez podmioty, które nie są komitetami wyborczymi – choć to niezgodne z prawem. Wydawanych w ten sposób pieniędzy nikt nie monitoruje, bo Państwowa Komisja Wyborcza sprawdza jedynie oficjalne sprawozdania finansowe komitetów wyborczych. To realny problem – taka sytuacja umożliwia wpływanie zewnętrznych (wobec komitetów) podmiotów na decyzje wyborcze Polaków. I choć Facebook i Google w 2019 r. wprowadziły obowiązek rejestracji podmiotu zlecającego promocję polityczną, co znacznie zwiększyło przejrzystość finansową, problem sam niestety nie zniknie.

(11)

Polski kodeks wyborczy mówi jasno: płatną agitację wyborczą na rzecz kandydata może prowadzić na zasadzie wyłączności jedynie komitet wyborczy.

Finansowanie kampanii jest jawne. Na agitację nie można wydać więcej niż stanowi przysługujący limit, a każdy wydatek trzeba udokumentować. Tyle teorii. Jak to wygląda w praktyce?

JAK PREMIER REKLAMOWAŁ PREZYDENTA

Czerwiec 2020. Trwa kampania przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w Polsce. Na Facebooku mamy wysyp reklam wyborczych. Jak się okazuje – nie tylko tych, które są finansowane przez komitety wyborcze.Urzędującego prezydenta Andrzeja Dudę płatnie reklamuje na swoim facebookowym koncie premier Mateusz Morawiecki.

Jak wynika z dostępnych informacji, promocja postów nie została opłacona przez komitet, lecz przez samego Mateusza Morawieckiego, a jako mailowy adres kontaktowy do reklamodawcy wskazano… służbowy mail w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów:

internet@kprm.gov.pl. Wśród promowanych postów mamy grafikę ze zdjęciem premiera i cytatem: „Polska będzie lepsza, jak wygra Andrzej Duda, to wiem na pewno”

albo po prostu baner wyborczy Dudy, ze słownym wsparciem od premiera: „28 czerwca wybierzmy mądrze i odpowiedzialnie. Wybierzmy prezydenta Andrzeja Dudę!”.

(12)

Premier nie był jedyny. Prezydenta Dudę reklamowali również dwaj posłowie PiS, Grzegorz Matusiak i Michał Cieślak, oraz lokalni samorządowcy. Innego kandydata na prezydenta, Szymona Hołownię, w płatnym poście na FB poparł Cezary Przybylski, marszałek województwa dolnośląskiego. Rafała Trzaskowskiego promowali w płatnych reklamach m.in. poseł Sławomir Nitras (PO), radna Patrycja Przybylska z sejmiku województwa wielkopolskiego czy Daniel Dragan, wiceprzewodniczący rady powiatu bielskiego. Najczęściej były to akcje promocyjne za niewielkie pieniądze, poza reklamami premiera Morawieckiego, które kosztowały ok. 2 tys. złotych.

Samo popieranie kandydata nie dziwi, agitować może każdy wyborca, jednak jak takie wykupowanie reklam ma się do obowiązujących przepisów?

(13)

Komitety wyborcze prowadzą na zasadzie wyłączności kampanię wyborczą na rzecz kandydatów i finansują ją ze środków własnych (art. 84§1 i art. 126 Kodeksu wyborczego). Agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca (art. 106 § 1). Z powyższych przepisów wynika, że wyborcy mogą prowadzić agitację wyborczą. Należy jednak podkreślić, że nie może to służyć obchodzeniu zasady wyłączności komitetów wyborczych na prowadzenie kampanii wyborczej i obowiązku finansowania kampanii komitetów z ich środków własnych. Działania podejmowane w takim celu mogą być uznane za świadczenie niedozwolonych nieodpłatnych usług na rzecz komitetu – odpowiedział mi w czerwcu Krzysztof Lorentz, dyrektor Zespół Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych.

Przekładając to na prostszy język: agitować za kandydatem może każdy, ale wykupować płatne reklamy – nie. PKW zawarła to zresztą w wyjaśnieniach dotyczących zasad finansowania kampanii wyborczej w wyborach Prezydenta RP z dnia 3 czerwca 2020: „Prawo do prowadzenia kampanii wyborczej na rzecz kandydatów przysługuje, na zasadzie wyłączności, komitetowi wyborczemu. Oznacza to, że wszelkie czynności związane z pozyskiwaniem środków finansowych, dokonywaniem wydatków na organizowanie spotkań wyborczych i promocja kandydatów w formie plakatów, ulotek itd. mogą być prowadzone tylko przez komitety wyborcze”.

Czyli: opisane przez mnie reklamy mogłyby być zgodne z prawem, gdyby finansował je komitet wyborczy – wtedy jednak musiałyby być w specjalny sposób oznaczone (a potem wykazane w sprawozdaniu finansowym). Tymczasem oznaczeń nie było (pojawiły się tylko na dwóch reklamach premiera Morawieckiego, tych, w których wykorzystano wyborczy baner Dudy).

Płatne oczernianie kandydatów

Ktoś może pomyśleć, że to drobny problem, czysto formalny, którym nie warto zawracać sobie głowy. Jednak przykłady z wyborów samorządowych w 2018 r. wyraźnie

(14)

temu przeczą. Wtedy na Facebooku pojawiły się antyreklamy, których celem było zniechęcenie do kandydata/kandydatki. Wykupione, oczywiście, przez podmioty niezwiązane (przynajmniej oficjalnie) z komitetami wyborczymi.

Tuż przed drugą turą wyborów promowany był spot, który atakował prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego. Opublikowało go konto Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci. Animowany filmik przedstawiał Majchrowskiego jako popierającego środowiska LGBTQ (co miało być aktywnością negatywną). Narrator najpierw sugerował, że prezydent Majchrowski podpisuje się pod wszystkim, co środowiska LGBTQ mu przyniosą, potem informował, że w 2017 r. Majchrowski oficjalnie poparł Marsz Równości, a Kraków stał się partnerem tego wydarzenia (według organizatora marszu to nieprawda). W filmiku pojawiły się też dzieci, którymi opiekowali się: transwestyta z brodą oraz osoba w skórzanym stroju, kojarzącym się z praktykami sadomasochistycznymi. Na koniec apel: „4 listopada wybierzmy nowego prezydenta Krakowa. Chrońmy nasze dzieci przed lewicowym radykalizmem, póki nie jest za późno”.

Tego rodzaju negatywnych, płatnych akcji promocyjnych było na Facebooku więcej. Anonimowe konto „Trzaskowski jak Komorowski” atakowało Rafała Trzaskowskiego, wówczas kandydata KO na prezydenta Warszawy. Część postów wspierano płatną promocją. W przeciwnika Trzaskowskiego, Patryka Jakiego, uderzało konto „Jaki naprawdę jest Jaki 2018”. Na nim także wykupiono reklamy. Fanpage

„Świecka Warszawa” założono kilka tygodni przed wyborami, 2 października – i pojawił się na nim tylko jeden wpis: „Platforma Obywatelska kolejny raz zawodzi nasze środowisko.Ich prezydent w Lublinie zakazał Marszu Równości – nie pierwszy raz wystawiają do wiatru środowisko LGBT. Czy Trzaskowski (…) też zakaże tego w stolicy?”. Oczywiście post był sponsorowany, a w ciągu miesiącu na fanpage`u nie pojawiło się nic więcej. Założono go najwyraźniej tylko po to, by wygenerować reklamę.

Promocję kilkudziesięciu negatywnych postów wykupiono także w Białymstoku, by uderzyć w kandydującego po raz kolejny prezydenta tego miasta, Tadeusza

(15)

Truskolaskiego. Na anonimowym fanpage`u „W podróży z Tadeuszem” nazwisko kandydata zmieniano na „Pruskolaski”, szydzono z jego wyglądu, przedstawiano fałszywe oskarżenia. 18 października, tuż przed pierwszą turą wyborów, aktywnych było tam aż 25 reklam. Po wyborach fanpage zniknął.

Dziś byłoby o tyle trudniej przeprowadzić takie działania, że przed opublikowaniem reklamy politycznej trzeba się zweryfikować na Facebooku (np. za pomocą dowodu tożsamości). Zaś wszystkie tego rodzaju promocje są archiwizowane w bibliotece reklam FB, razem z danymi zleceniodawcy. Anonimowość jest więc niemożliwa. Ale to nie jest poważna przeszkoda – dopóki nikt takich reklam nie kontroluje, jest w stanie je wykupić prawie każdy. Kandydaci mogą z tym walczyć, jedynie kierując sprawę do sądu, w przyspieszonym trybie wyborczym – ale to nie powinno być jedyne dostępne rozwiązanie.

ZAGROŻENIE ZEWNĘTRZNYM WPŁYWEM NA POLSKIE WYBORY JEST REALNE

Mimo tylu wątpliwych sytuacji nie ma informacji, by Państwowa Komisja Wyborcza choć raz zareagowała na naruszenia kodeksu wyborczego w tym zakresie. A moim zdaniem – powinna. Dziś, by sprawdzić prawdziwe wydatki na kampanię, nie wystarczy przeanalizować oficjalne sprawozdania komitetów wyborczych. Trzeba jeszcze sprawdzić, co się dzieje w sieci. To wydaje się technicznie proste: wystarczy popatrzeć choćby na dostępne zestawienia z platform społecznościowych, sprawdzić dane zleceniodawców reklam – i zadać pytanie pełnomocnikowi finansowemu komitetu, czy wątpliwe reklamy są przez komitet finansowane. To tym łatwiejsze, że pełnomocnik finansowy, zgodnie z przepisami, musi zatwierdzić wydatek, zanim akcja promocyjna zostanie uruchomiona. Czyli dokumenty o wszystkich reklamach powinny się znajdować u pełnomocnika z wyprzedzeniem. PKW mogłaby więc dość szybko dowiedzieć się, czy konkretna reklama jest zgodna z przepisami – a jeśli nie, błyskawicznie na to zareagować.

(16)

Problem w tym, że PKW ma obecnie ograniczone możliwości prawne, jeśli chodzi o kontrolę reklam w sieci. Jak podkreślają monitorujący media społecznościowe przedstawiciele Fundacji Panoptykon, PKW jest bezsilna nawet wobec internetowych wydatków komitetów wyborczych (a co dopiero, gdy chodzi o podmioty zewnętrzne).

„Dokumenty nie pozwalają na identyfikację, czy wydatki dotyczą reklam, prowadzenia profili kandydatów czy może opłacania osób, których zadaniem było wykorzystywanie swoich zasięgów do podbijania popularności niesponsorowanych treści promujących partie i konkretnych kandydatów” – podkreśla Panoptykon.

W efekcie reklamować kandydatów czy ugrupowania polityczne (lub przeciwnie – zniechęcać do nich) mogą podmioty, które nie mają ograniczeń kampanijnych, narzucanych przez prawo wyborcze. Każda organizacja pozarządowa może wykupić reklamy uderzające w konkretną partię. Urząd państwowy tak samo (jeśli tylko zdoła potem rozliczyć wydatek). Ba, może to zrobić zainteresowana osoba prywatna, jeśli tylko odpowiednio zarejestruje się na FB. Reklamy w mediach społecznościowych są relatywnie tanie i mają szerokie oddziaływanie. Wystarczy przemyślana akcja reklamowa (zwłaszcza negatywna) za kilkadziesiąt tysięcy zł, by rzeczywiście mieć wpływ na wybory w Polsce. I nawet jeśli w efekcie ktoś by wreszcie zareagował na niezgodne z przepisami finansowanie kampanii, stałoby się to zapewne po wyborach. Tyle że wtedy byłoby już za późno.

ANNA MIERZYŃSKA - specjalizuje się w marketingu sektora publicznego, kreowaniu wizerunku, PR-e i mediach społecznościowych.

Prowadzi blog poświęcony tematyce kreowania wizerunku w sieci oraz analizom zjawisk społecznych w sieci: https://mierzynska.marketing/.

Bada również zjawiska społeczne w mediach społecznościowych. Działa marketingowo na rzecz instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. W swej karierze realizowała kampanie wyborcze, planowała strategie wizerunkowe i przekazowe w mediach tradycyjnych i społecznościowych, odpowiadała za kontakty z mediami.

(17)

BARTOSZ MROCZKOWSKI

GŁOSOWANIE

KORESPONDENCYJNE, CZYLI NAJWIĘKSZY

PECH DONALDA TRUMPA!

Ewidentnie pech prześladuje republikanów, a największym i najskuteczniejszym wrogiem prezydenta Trumpa nie okazali się demokraci, tylko wirus Covid-19, i to z nieoczywistego powodu.

Zgodnie z prawem Murphy’ego „If something can go wrong, it will”, czyli jeśli coś może pójść źle, to tak się stanie. Prawo to odnosi się do prawdopodobieństwa zachodzenia zjawisk w określonych procesach, w których bierze się pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze, a i tak coś nas może zaskoczyć i po prostu pójść źle. Jest to filozoficzna teoria majora Murphy’ego, który użył podobnego zwrotu w czasie testowania różnego rodzaju oprzyrządowania w samolotach wywiadowczych. Innymi słowy, to określenie pecha i złego losu. Zatem można je odnosić w zasadzie do wszystkich nieprzewidzianych zjawisk.

(18)

Ewidentnie pech prześladuje republikanów już od początku tego roku, a największym i najskuteczniejszym wrogiem prezydenta Trumpa nie okazali się demokraci, żadna organizacja terrorystyczna, żadne wrogie państwo ani nawet wojna handlowa z Chinami. Największym, najgroźniejszym i najskuteczniejszym wrogiem administracji Donalda Trumpa okazał się wirus Covid-19, na który do tej pory nie ma szczepionki i jedyne, co rząd może robić, to minimalizować spustoszenie, jakie sieje wirus. W związku z brakiem skutecznego lekarstwa amerykańska administracja (podobnie jak większość państw, które doświadczyły epidemii koronawirusa) narzuciła bardzo drastyczne ograniczenia, takie jak zakaz zwoływania wszelkich zgromadzeń, zamknięcie szkół czy teatrów; lokale gastronomiczne swoich klientów mogą obsługiwać tylko na zewnątrz, gdzie jest naturalny przepływ powietrza. Działania te bezpośrednio oddziałują na gospodarkę, a zatem i na preferencje wyborcze społeczeństwa.

Jednak nie to jest największym zmartwieniem administracji Donalda Trumpa i republikanów. Powszechny strach przed zakażeniem ma wpływ na rodzaj głosowania. Dla wyjaśnienia: Amerykanie mają możliwość głosowania in person (mogą pojawić się osobiście w lokalu wyborczym i oddać głos) lub mail- in ballot(głosowanie korespondencyjne). O ile głosowanie w lokalu nie stanowi problemu dla wyborcy, o tyle głosowanie korespondencyjne narażone jest na szereg komplikacji i błędów.

Proces ten wygląda tak: wyborca otrzymuje kopertę, w której są dwie kolejne.

Pierwsza jest zaadresowana do lokalnego biura wyborczego, a w środku jest kolejna koperta (secure envelope) z kartą do głosowania. Zgodnie z prawem wyborca musi wypełnić kartę do głosowania, włożyć ją do koperty (secure envelope), po czym umieścić ją w kolejnej kopercie, zaadresowanej do lokalnego biura wyborczego. Koperta ta musi być podpisana przez wyborcę i wysłana. W stanach takich jak Wisconsin, Południowa Karolina, Północna Karolina, Alabama i Alaska oprócz podpisu wyborcy wymagany jest również podpis świadka. Natomiast w stanie Missouri obok wyborcy musi podpisać się notariusz. Można zatem stwierdzić, ze jest to dość uciążliwe, szczególnie dla osób

(19)

starszych i samotnych, a patrząc na przykład stanu Missouri, można też postawić pytanie o dostępność notariuszy.

DLACZEGO WIĘC GŁOSOWANIE KORESPONDENCYJNE WZBUDZA TAK WIELKIE EMOCJE WŚRÓD REPUBLIKANÓW?

Z trzech powodów. Po pierwsze, wyborcy partii republikańskiej charakteryzują się konserwatywnym podejściem do wyborów prezydenckich. Statystyki wskazują, że głosują oni w lokalach wyborczych znacznie częściej niż wyborcy partii demokratycznej.

Są to też wyborcy starsi, często w wieku emerytalnym, którzy obawiają się zakażenia koronawirusem, m.in. dlatego prezydent Trump „obniża” rangę wirusa i jego efektów, żeby przekonać swoich starszych wyborców do oddania głosów w lokalach wyborczych.

Drugim powodem jest dostępność lokali wyborczych i tzw. drop boxes (skrzynek na głosy). Istnieje powszechne przekonanie, że wyborcy demokratów znacznie przewyższają liczbą wyborców Partii Republikańskiej. Jest to ważne w lokalnych społecznościach, które decydują, gdzie takie lokale wyborcze będą organizowane. W udzielonym mi wywiadzie dziennikarz Fox News William La Jeunesse tak opisuje ten problem: Patrząc na przykład Kalifornii, która od dekad jest „niebieskim” stanem (stanem, który popiera Partię Demokratyczną – przyp. red.), można podejrzewać, że w tych częściach miasta, w których, co powszechnie wiadomo, głosuje się na konserwatywnych kandydatów, nie będą tworzone komisje wyborcze, a jeśli już, to będzie ich mniej. Jest to przemyślane i celowe działanie. Uczciwie trzeba przyznać, że w „czerwonych” stanach może być podobnie, ale tym razem na korzyść republikanów. O ile z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że Kalifornia zagłosuje na Bidena, a np. Montana na Trumpa, o tyle w tzw. swing states nie wiemy nic. Tam trwa wojna prawnicza. Największym zagrożeniem w głosowaniu korespondencyjnym jest możliwość popełnienia błędu, jak brak lub niewyraźny podpis wyborcy, brak świadka, lub też oddanie karty do głosowania bezpośrednio do koperty zaadresowanej do komisji wyborczej z pominięciem tzw. secure envelope.

Takie głosy nazywane są „naked ballots” i w niektórych stanach uznawane są za nieważne. Jest to trzeci powód, którego obawia się administracja Donalda Trumpa.

(20)

Kampania rozpoczęła się po tym, jak Sąd Najwyższy stanu Pensylwania orzekł, że karty do głosowania wysyłane pocztą muszą zostać odrzucone, jeśli nie zostały umieszczone w odpowiedniej kopercie. Według niektórych szacunków ponad 100 tys.

kart do głosowania wysłanych pocztą podczas wyborów prezydenckich 3 listopada w stanie Pensylwania może zostać uznane za nieważne, ponieważ nie zostaną wysłane w odpowiedniej kopercie (naked ballot). Biorąc pod uwagę zagrożenie związane z pandemią, oczekuje się, że ponad 3 miliony wyborców w tym stanie odda głosy w wyborach korespondencyjnie. To ponad 10 razy więcej wyborców korespondencyjnych niż w wyborach prezydenckich w 2016 r., kiedy Trump pokonał demokratkę Hillary Clinton o nieco ponad 44 tys. głosów, czyli mniej niż 1 punkt procentowy. Jeśli weźmiemy pod uwagę wiek republikańskich wyborców, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa oddadzą głos korespondencyjnie, i przewidywaną ilość głosów nieważnych, nie dziwi, dlaczego republikanie i sam prezydent Trump przekonują do głosowania w lokalach wyborczych. Kolejnym kłopotem dla republikanów jest fakt, że w niektórych stanach, jak np. w Kalifornii, karty do głosowania wysyłane są automatycznie do wszystkich zarejestrowanych wyborców (tych, którzy brali udział w poprzednich wyborach). Może to stworzyć sytuację, w której mieszkańcy otrzymają kartę na inny adres niż adres zamieszkania.

Wszystkie wyżej wymienione niejasności związane z głosowaniem korespondencyjnym będą miały bezpośredni wpływ na czas liczenia głosów, a więc poczekamy dłużej niż zwykle na ogłoszenie oficjalnych wyników.W wielu stanach wskaźnik głosowania korespondencyjnego jest zwykle niski i generalnie komisje wyborcze są w stanie poradzić sobie nawet z późnym rozpoczęciem przetwarzania list do głosowania. Głosowanie korespondencyjne stanowiło 23,7% wszystkich głosów oddanych w wyborach w 2016 r., a ponad połowa wszystkich stanów (27 + Waszyngton) miała mniej niż 10% wszystkich głosów oddanych pocztą. Dopiero gdy zwiększy się liczba głosów korespondencyjnych, wzrosną opóźnienia w raportowaniu, nawet nieoficjalnych, wyników. Dla przykładu w stanie Michigan liczba wniosków o karty do głosowania (absentee ballots) w prawyborach prezydenckich w 2020 r. wzrosła o 97% w porównaniu z tymi samymi wyborami w 2016 r. Urzędnicy w Michigan

(21)

spodziewają się podobnego wzrostu liczby kart korespondencyjnych w listopadzie. W związku z czym republikanie przewidują spore opóźnienia w ogłoszeniu oficjalnych wyników, co rodzić będzie wątpliwości i zarzuty o fałszerstwa w wyborach. Powodem tego są przede wszystkim różne daty i czas rozpoczęcia liczenia głosów korespondencyjnych. Komisje wyborcze na Florydzie zaczynają liczyć głosy korespondencyjne na 22 dni przed dniem wyborów. Alabama – po zamknięciu lokali wyborczych, Arkansas – 8:30 rano w dniu wyborów, Delaware – ostatni piątek przed wyborami, Kentucky – głosy zaczyna liczyć od godziny 8 rano w dniu wyborów, Missouri – pięć dni przed wyborami, Illinois – 19:30 w dniu wyborów. To tylko kilka przykładów, które pokazują skalę problemu. Według obserwatorów stany, które mogą zadecydować o tym, czy prezydenturę obejmie prezydent Donald Trump, czy Joe Biden, to Arizona, Kolorado, Floryda, Georgia, Iowa, Michigan, Minnesota, Nevada, Karolina Północna, Ohio, Pensylwania, Teksas i Wisconsin. Każdy stan ma inne zasady wyborcze dotyczące tego, kiedy i jak jest przetwarzana karta do głosowania korespondencyjnego.

Powyższe argumenty i ewentualne komplikacje w procesie przetwarzania głosów korespondencyjnych rodzą wątpliwości. Co zrobić z głosami, które nie zostały dostarczone na czas lub zostały zgubione w transporcie? Oraz jak sprawdzić, czy głos korespondencyjny faktycznie został policzony? Nie dziwi więc, że administracja Donalda Trumpa naciska na głosowanie w lokalach wyborczych.

Złożoność tej problematyki tłumaczy Roxana Vatanparast, doktor prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Turyńskim; sytuacja może wyglądać jak ta w noc wyborczą z 2000 r. Do końca nie było wiadomo, kto wygrał wybory. O tym, kto będzie prezydentem, miały zadecydować głosy z Florydy. Z czasem okazało się, że wygrał Bush, ale wyniki były tak bardzo zbliżone, że prawo stanowe nakazywało ponowne przeliczenie głosów. Jednak po miesiącu nieustających walk prawników Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych liczbą głosów 5 do 4 zadecydował o uznaniu wyników wyborów i zakazał ponownego liczenia głosów. To może tłumaczyć, dlaczego republikanie z taką stanowczością chcą zdążyć z obsadzeniem własnego kandydata do Sądu Najwyższego, ponieważ przewidują kontrowersje z liczeniem głosów. Zatem tak jak 20 lat temu, tak i teraz o tym, kto zostanie 46. prezydentem, może zadecydować Sąd Najwyższy.

(22)

Bartosz Mroczkowski – analityk ds. międzynarodowych. Specjalizuje się w amerykańskiej polityce zagranicznej i konfliktach zbrojnych.

Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, stażysta w Konsulacie Generalnym RP w Los Angeles, autor kilkudziesięciu artykułów, analiz i recenzji literatury z zakresu stosunków międzynarodowych.

(23)
(24)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Związki też w jakiś tam sposób [dbają o] interesy, gorzej jak się związki między sobą nie mogą dogadać i wtedy gdzieś tam idą do ministra i minister mówi: „To ustalcie

PN-IEC 60364-4-46. Instalacje elektryczne w obiektach budowlanych. Ochrona zapewniająca bezpieczeństwo. Odłączanie i łączenie oraz PN-IEC 60364-5-537 Instalacje elektryczne w

• Kontrolna – prawo petycji, komisje śledcze, pytania pisemne i ustne, obowiązki składania sprawozdao PE, możliwośd wotum nieufności dla KE, prawo skargi do

Naturze tekstu poświęcony jest osobny rozdział („Tekst w tekście”), ale z powodu oczywistej ważności tej problematyki dla koncepcji semiosfery 1 historii

Na wstępie warto podkreślić, iż GPW prowadzi obrót na Głównym Rynku, alternatywnym rynku New Connect przeznaczonym dla młodych spółek oraz na rynku obligacji Catalyst..

W przypadku gdy kandy- dat został wybrany na urząd burmistrza i radnego w okręgu jednomandato- wym lub przypadł mu mandat z listy kompensacyjnej, wówczas zostaje skre- ślony z tej

Na wsi [w szkole] jest mała biblioteka, Ale się każdy w niej pomieści,.. Bibliotekarka zawsze czeka, Pożycza książki

strzeń znacznie wrażliwsza – przestrzeń postaw, wy- obrażeń, oczekiwań oraz poziomu zaufania: społecznej gotowości do ponoszenia ciężarów na zdrowie wła- sne i