• Nie Znaleziono Wyników

Widok Oko i słowo Wizje powieściowe w pamięci społecznej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Widok Oko i słowo Wizje powieściowe w pamięci społecznej"

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)

OKO

I SŁOWO

(Wizje powieściowe w pamięci

społecznej)

{

(2)

Czy w jaskini Platona można urządzić bibliotekę? Zastąpić migotliwe cienie mrugające na ekranach ścian jaskini czytelnymi stronami zadrukowanymi czarno na białym? Za czasów samego Pla- tona jeszcze nie, bo teksty utrwalone na piśmie dopiero zaczynały konkurować z przekazem ustnym. Za naszych czasów już nie, bo tek- sty utrwalane digitalnie, a przekazywane wirtualnie zaczynają wy- pierać teksty drukowane na papierze, oprawiane w książki, a następ- nie ustawiane na półkach bibliotek publicznych albo prywatnych.

Do lektury służą dzisiaj chmury, a nie biblioteki. Od uzupełniania przypisów jest Wikipedia zamiast encyklopedii.

Nie oznacza to jednak, że wizje misternie snute przez powieścio- pisarzy, prozaików krótszych form literackich albo poetów muszą ustąpić wzmożonym medialnie wizjom wyłaniającym się z kon- sumpcji obrazów, z ikonograficznego obżarstwa, z kanonady pikseli, która nie ma końca. Słowa nadal sterują znaczeniami, także u drama- turgów, czyli pośredników między słowem a obrazem, u których sta- ją się ciałem aktorów na scenie. Słowa nadal nadają sens złożonym konstrukcjom filmowym, telewizyjnym, YouTube’owym, blogowym, bo te wizualne opowiadania, te komiksy dla dorosłych, też stają się sobą dopiero w nas jako twórczych odbiorcach, w zderzeniu słowa i obrazu, wizji i fonii, relacji i interpretacji.

Czy w takim razie można mówić o tym, że przekaz słowny wy- przedza albo podszywa przekaz obrazowy? U Tomasza Manna jeszcze tak było, ale u Witolda Gombrowicza już nie. U Williama Faulknera jeszcze tak było, ale u Thomasa Pynchona już nie (nie wspominając już o pokoleniu Marka Z. Danielewskiego, jednego z najciekawszych obecnie eksperymentalnych prozaików amerykańskich, ekspery- mentalnych także w wizualnym rozbijaniu monotonii druku). Mann miał swoje izolowane sanatorium w Davos, Faulkner miał swoje

(3)

fikcyjne hrabstwo Yoknapatawpha, ale akcja powieści Gombrowicza, (nawet Ferdydurke, nawet Pornografii) dzieje się w Polsce, czyli w Argen- tynie, czyli w Vence, czyli nigdzie, zaś akcja powieści Pynchona dzieje się w zakrzywionej przestrzeni Einsteina, w której latają kosmiczne pancerniki o nazwie „Galaktyka”, prowadząc gwiezdne wojny w rytm Broadwayowskich szlagierów albo Walkirii Wagnera, zaś Kalifornia czasu flower power albo obecna Yupper West Side w Nowym Jorku za- czynają przypominać Dzikie Pola kresów cywilizacji. Filidor bywał jeszcze dzieckiem (któremu kazano kochać Słowackiego) podszyty u Witolda Gombrowicza, ale ani Albertynka wiecznie naga w Operet- ce, ani wróbelek powieszony za nóżkę na drzewie w Kosmosie nie są już tak wyraźnie podszyci logicznie zbudowanym popisem literackim opatrzonym wizjami jako wtórnymi, pomocniczymi ilustracjami.

Zastanówmy się nad związkami ikonicznych wizji oraz wer- balnych rewizji (czyli sztuk wizualnych oraz literatury) na dwóch przykładach – na przykładzie tego, jak fotografia flirtuje z podpisem, a podpis z interpretacjami oraz na przykładzie tego, jak wizualna konsumpcja utowarowionych obrazów zmienia nie tylko nasz sposób widzenia, ale i sposób mówienia, a być może, być może – także spo- sób myślenia. Czy piksele to litery dwudziestego pierwszego wieku i odwrotnie, czy litery to roje pikseli czyhające na każde google’ow- skie wezwanie?

Zjadłem kiedyś lunch w małej restauracji opodal uniwersytetu w Stellenbosch, w Republice Południowej Afryki. Siedząc przy sto- liku wystawionym na chodnik spoglądałem na fototapetę na we- wnętrznej ścianie restauracji. Na fototapecie przedstawiono zdjęcie wykonane przez amerykańskiego fotografa, Spencera Platta, pracu- jącego dla Getty Images w Bejrucie, w roku 2006, tuż po zbombardo- waniu domów mieszkalnych w południowej dzielnicy miasta przez izraelskie lotnictwo. Zdjęcie zdobyło pierwszą nagrodę w dorocznym konkursie World Press Photo, a podpis pod nim, który przedrukowały

(4)

wszystkie większe dzienniki i czasopisma świata, brzmiał Zamożni Libańczycy urządzają sobie przejażdżki po zniszczonych dzielnicach po- łudniowego Bejrutu, 15 sierpnia 2006 roku. Już pierwszego dnia po tym, jak ONZ udało się doprowadzić do zawieszenia broni między Izraelem a Hezbollahem, tysiące Libańczyków wróciły do swoich domów i wiosek.

Większość widzów oglądających to zdjęcie z takim podpisem mogła odnieść wrażenie, iż oto grupka modnie ubranych, zrelakso- wanych yuppies w eleganckim kabriolecie wybrała się, aby zasma- kować turystycznych wrażeń w obliczu cierpienia innych, być może biedniejszych, a na pewno bardziej brutalnie dotkniętych okrucień- stwem wojny. Niektóre redakcje otrzymały jednak wkrótce list od bohaterów, a właściwie bohaterek tego zdjęcia. Zaprotestowali oni przeciwko takiej interpretacji, przypominając, że od lat prowadzą działalność charytatywną na rzecz ludzi dotkniętych nieszczęściami wojen i kataklizmów, a i ta wizyta, uwieczniona na wspomnianym zdjęciu, miała na celu jak najszybszą inwentaryzację zniszczeń i po- trzeb powracającej na zgliszcza ludności. Sprostowanie wydrukowa- no, ale i tak znacznie liczniejsza grupa czytelników gazet obejrzała zdjęcie ze stronniczym komentarzem niż to ze sprostowaniem.

(5)

Pytanie, na które usiłowałem odpowiedzieć zarówno w Stellen- bosch, patrząc na fototapetę ze zdjęciem Platta, jak i nieco wcześniej, pisząc książkę The Management of Meaning in Organizations, w której też to zdjęcie cytowałem, brzmiało następująco: co decyduje o sen- sie, wydźwięku, znaczeniu obrazu, przekazu wizualnego – takiego jak wspomniane zdjęcie z Bejrutu? Czy to, co widzimy oczami, czy to, co rozumiemy słowami? Dla krytycznych odbiorców wyjaśnie- nie bohaterów zdjęcia będzie ważniejsze niż widok dobrze ubranych młodych ludzi na tle zgliszcz, ale dla odbiorców mniej nastawionych na krytyczne filtrowanie informacji wizualnych zdjęcie zapadnie w półmrok pamięci z dopiskiem – nie ma się co tak przejmować tymi Libańczykami, skoro nawet ich zamożniejsi pobratymcy traktują ich cierpienia jako turystyczną atrakcję. Jak by powiedziała Sontag w Widoku cudzego cierpienia, gdyby mogła to zdjęcie skomentować, wystawieni na takie obrazy z takimi podpisami uprzedzonych foto- grafów z rdzenia światowego kapitalizmu nie stajemy się wrażliwsi, lecz wręcz odwrotnie, obojętniejemy, uodparniamy się na współczu- cie. Piksele są ważniejsze, bo nawet analfabeci je rozumieją, bo tra- fiają do podświadomej rejestracji, bo można je wchłaniać bez wysił- ku, nawet wysiłku spokojnej lektury.

Bywa jeszcze bardziej krańcowo: Pierwszego lutego 1968 roku szef sajgońskiej policji w biały dzień wymierzył swój pistolet w głowę bezbron- nego partyzanta Wietkongu i wystrzelił. Zdjęcie Saigon Execution zdo- było Nagrodę Pulitzera i stało się symbolem okrucieństwa wojny w Wiet- namie, a coraz większa popularność tego oraz innych zdjęć przyczyniła się do jej zakończenia. Fotografia jak nigdy dotąd pokazała swoją siłę:

bezpośrednią władzę nad ludzkimi emocjami. Jednak autor tego zdjęcia, amerykański reporter Eddie Adams, od początku był po stronie szefa po- licji, generała Nguyen Ngoc Loana. Zdjęcie nie pokazuje, mówi Adams, że zastrzelony partyzant na chwilę przed śmiercią dokonał masakry na oficerze, jego żonie i sześciorgu dzieciach, a jego egzekucja była raczej

(6)

zrozumiałą reakcją szefa policji na śmierć przyjaciela. Adams krytykował niezdolność Fotografii do pokazania tego, co nie znajduje się na zdjęciu.

Mówił o „półprawdzie” Fotografii1.

Tutaj nie chodzi już tylko o niuanse podpisu pod zdjęciem: wie- dza o tym, że rozstrzelano na naszych oczach groźnego terrorystę Wietkongu, wysłanego z komunistycznej północy na kapitalistyczne południe i mordującego bez skrupułów kobiety i dzieci, byle tylko sterroryzować ludność i poddać ją komunistycznej dyktaturze, zmie- nia radykalnie ocenę tego, co widzimy. Dla elit politycznych komu- nistycznego sojuszu zdjęcie liczyło się wyłącznie jako wyciskacz łez nad okrucieństwem przeciwnika, dla elit świata zachodniego, wol- nego od komunistycznej dyktatury, liczyło się jako dowód terrory- stycznej, okrutnej taktyki przeciwnika, który szafował hojnie życiem zarówno własnych żołnierzy, jak i ludności cywilnej. W oczach ko- munistycznej elity władzy zdjęcie liczyło się jako propaganda – ka- pitalizm jest okrutny i nie cofnie się przed niczym, byle tylko nadal wyzyskiwać ludy, które my chcemy wyzwolić (wysyłając im broń, instruktorów, a nawet regularne oddziały armii kubańskiej). Dla elit władzy świata zachodniego zdjęcie było surowym przypomnieniem

(7)

niewygodnej prawdy, tej mianowicie, że obrona przed zbrojnymi na- paściami zimnowojennych pionków rosyjskiego imperializmu uza- sadnianego ideologią marksizmu-leninizmu wymaga odpowiadania gwałtem na gwałt. Trudno sobie wyobrazić, by ten terrorysta otrzy- mał inny wyrok niż wyrok śmierci.

Zauważmy, że w przypadku zdjęcia z 1968 roku interpretacja za- leży od opowiedzenia się po jednej ze stron zimnej wojny, trzeciego wyjścia nie ma. Słowo wyznacza znaczenie, zapisana ideologia nada- je mu sens, obraz je tylko potwierdza, przypieczętowuje. W przypad- ku zdjęcia z 2006 roku obraz wyznacza skojarzenia, słowo proponuje interpretacje, ale te ostatnie nie są automatycznie związane z czar- no-białymi podziałami na Armuzda i Orymana, na zło i dobro, na komunistów i kapitalistów. Kobiety na zdjęciu są młode i ładne, gru- zy może jeszcze dymią, ale trupy już usunięto. Interpretując, mamy więcej swobody poruszania się: między Izraelem a Hezbollahem;

między turystyczną konsumpcją zdjęć, które kobiety wykonują swo- imi telefonami komórkowymi a klasowymi analizami nierówności w Bejrucie, zwanym kiedyś Paryżem Lewantu.

Tym, co zostaje pod powiekami, jest obraz, wizja – w przypad- ku zdjęcia Platta jest to wizja idealnego konsumenta, dla którego cała rzeczywistość, łącznie z ciemnymi stronami wojen oraz ka- tastrof, jest jednym wielkim magazynem uciech i doznań. Nawet jeśli się takie odczytywanie zdjęcia skoryguje podpisem, część wi- zualnego wodzenia na pokuszenie zostanie. W przypadku zdjęcia Adamsa zostanie wizja jednego Wietnamczyka w mundurze zabi- jającego drugiego Wietnamczyka w cywilnym ubraniu na ulicy w Sajgonie. Nawet jeśli skorygujemy takie odczytanie informa- cją, że to krwawy terrorysta, który właśnie wykonał egzekucję na kobietach i dzieciach, odruchowa odraza do zabijania na naszych oczach przetrwa każde uzasadnienie w kategoriach sprawiedliwej zemsty słusznej strony.

(8)

Spójrzmy teraz na sprawę wizualizacji od strony literatury: czy litery, z których budujemy słowa, a następnie słowa, z których budu- jemy zdania, są mocniejsze niż wdzierające się do naszej świadomo- ści przez siatkówkę i dno naszego oka piksele, których roje obsiadają trójwymiarowymi obrazami naszą pamięć – niczym hasła układane z własnych ciał i kolorowych szmat przez kibiców na boiskach pił- karskich? W końcu to na stadionach naszej wyobraźni rozgrywają się mecze między ideologiami, religiami, reklamami, uczuciami… tam wygrywamy albo przegrywamy naszą tożsamość.

Czy w pamięci słuchaczy mojego pożegnal- nego wykładu jako profesora uniwersytetu Era- zma w Rotterdamie (wygłosiłem go 11 grudnia 2015 roku zwyczajem odchodzących na emerytu- rę akademickich zawodowców z profilem Erazma w klapie) zostanie raczej tytuł Zmiany kultural- nych klimatów. Na wschodzie, na zachodzie i w eko- logicznie poprawnej zagrodzie, czy też projekt po- mnika pokoju, przeznaczonego dla Jerozolimy przez autora, ś.p. Jana Sawkę, który wybrałem za tło wykładu i okładkę jego broszurowej wer- sji? Projekt przewidywał wzniesienie na jednym ze wzgórz Jerozolimy lasu wysokich masztów zwieńczonych a to krzyżem, a to gwiazdą Dawi- da, a to półksiężycem. Trudno odpowiedzieć na to pytanie.

Jeszcze trudniej odpowiedzieć na pytanie o symbole wielokrotnie odgrzewane – genetycz- nie, że tak powiem, zmanipulowane. Wyobraźmy sobie, że ktoś wykorzystuje symbol jabłka firmy Apple po to, by reklamować polskie gry kompu- terowe albo internetowe sklepy wysyłkowe. Co

(9)

jest w takim przekazie Apple’owskiego jabłka w polskich barwach narodowych interpretacją werbalnych treści o symbolice propagan- dowo-reklamowej (literacka analiza przekazywanych treści), a co czystą zabawą wizualnymi klockami Lego wykorzystywanymi jako formy dizajnerskiej improwizacji (jabłuszko, raj utracony, iPady albo iPhone’y, flaga narodowa, itd.)?

Biblijny charakter skojarzeń z jabłkiem i grzechem pierworodnym, jak widać, nie słab- nie nawet w kalifornijskim ogrodzie krzemo- wych dolinek oraz hollywoodzkich rajów. Ale niebezpieczne związki pikseli wizji oraz liter powieści mogą przybierać jeszcze bardziej skomplikowany, perwersyjny niemal charakter.

Skupmy uwagę na pewnym pomyśle z pogra- nicza literatury i oświeceniowej wizji wyzwo- lenia ludzkiego gatunku, skonkretyzowanej przez socjalistów, komunistów oraz anarchi- stów jako wizja bezklasowego raju.

W latach dwudziestych XX wieku polski po- wieściopisarz, Władysław Reymont, wpadł na pomysł, by opublikować powieść w odcinkach pt. Bunt. Seria odcinków ukazała się drukiem w roku 1922, a dwa lata później, czyli w roku 1924, opublikowano ją w postaci książkowej.

Powieść przynosi wizję buntu zwierząt do- mowych w gospodarstwie rolnym, dostarcza opis ich prób sprawiedliwego i samorządnego rządzenia się po obaleniu dyktatury zabitych w rewolucyjnym porywie ludzi. Nie bardzo to biednym zwierzętom wychodzi, w końcu bła- gają ludzi, by wrócili i wzięli na siebie ciężar rządzenia zwierzętami.

(10)

W latach czterdziestych XX wieku brytyjski powieściopisarz Geo- rge Orwell (naprawdę nazywał się Eric Blair) wpadł na pomysł, by opublikować powieść Folwark zwierzęcy. Uczynił to, nie bez problemów z cenzurą, która nie chciała zadrażniać stosunków z rosyjskim sojusz- nikiem w wojnie przeciw hitlerowskim Niemcom, w roku 1945 (nawia- sem mówiąc przekłady polski i ukraiński ukazały się nieco wcześniej niż angielski oryginał, bo polski oraz ukraiński rząd emigracyjny w Londynie nie miały złudzeń co do stalinizmu). Między rokiem 1922 albo 1924 a rokiem 1945 minęło dwadzieścia lat z okładem.

Gdyby to było dzisiaj, właściciel praw autorskich Reymonta wy- toczyłby Orwellowi proces o plagiat. Nie wiadomo, jak zareagowałby Orwell. Najprawdopodobniej zeznałby przed sądem, że w czasie wojny bywał w londyńskim mieszkaniu Franciszki i Stefana Themersonów, przedstawicieli polskiej awangardowej bohemy artystyczno-literac- kiej (Franciszka ilustrowała książki dla dzieci, a Stefan pisał absur- dalizujące powieści oraz kręcił filmy eksperymentalne). Spotykał tam Bertranda Russella (który Polaków cenił, bo mawiał, że na pięciu ludzi na całym świecie, którzy przeczytali jego i Whiteheada Principia Ma- thematica – trójka była Polakami), a nawet – Winstona Churchilla.

Możliwe, że jeden z polskich rozmówców, ot, powiedzmy, Jó- zef Rotblat, późniejszy twórca międzynarodowych konferencji PU- GWASH, a w trakcie wojny współpracownik zespołu budującego bombę atomową (tzw. Manhattan Project), opowiedział mu kiedyś o ciekawej powieści satyrycznej napisanej przez Reymonta, którego w roku 1924 Komitet Noblowski wybrał kosztem Tomasza Manna, Tomasza Hardy’ego oraz Stefana Żeromskiego i nagrodził za monu- mentalną powieść Chłopi. Orwell nie zwrócił na to większej uwa- gi, ale silna wizja buntu zwierząt, oligarchizacja pozornie egalitar- nych organizacji dla mas, mogła mu się kołatać po zakamarkach świadomości, tych samych zakamarkach, w których już błądziły wspomnienia o barcelońskich anarchistach mordowanych tak przez

(11)

marokańskich żołnierzy Franco, jak przez rosyjskich enkawudzistów przysłanych przez Stalina. Wizje błąkały się, aż wreszcie znalazły sobie odpowiednie słowa, które przelał na papier. Czy tak być mogło?

Wizja Reymonta – salon Themersonów – powieść Orwella? Wizuali- zacja prawdziwych skutków idealistycznej Utopii napędzana wście- kłością wobec rosyjskiej realpolitik w rozdartej wojną domową Hisz- panii, w której Orwell wiązał solidarność i braterstwo z katalońskimi anarchistami, zaś ślepy terror z Franco, Luftwaffe i komunistami?

Być może. Tego nie sprawdzimy. Może sprawdzi dociekliwy dok- torant, który zrekonstruuje te spotkania? Albo powieściopisarz, który potrafi nam narzucić wizję równie silną, jak wizja Reymonta narzucona Orwellowi? Mnie chodzi tylko o wskazanie na historyczną wędrówkę wizji (zbuntowane zwierzęta – wizja ubrana w dwa historyczne utwory literackie). Taka wędrówka sama w sobie jest zjawiskiem bardzo czę- stym. Boska komedia Dantego posłużyła zarówno Peterowi Greenway- owi do budowy Telewizyjnego Dantego (wizyjna inscenizacja pierwszych ośmiu pieśni o piekle), jak i Samuelowi Beckettowi do stworzenia scena- riusza pod tytułem Wyludniacz (piekło jest przemysłowym cylindrem, który jest też piecem piekielnych mąk i tunelem, a może komorą osta- tecznej zagłady). Gombrowicz potraktował Dantego bardziej filozoficz- nie, abstrakcyjnie, ale i konkretnie, egzystencjalnie zarazem – piekło to cierpienie przeżywane ponad wszelkie wątpliwości przez „istnienie po- szczególne”. Przykłady można by mnożyć, inny dział rozważań otwiera- jąc anty-przykładami (np. Nie-boską komedią Krasińskiego).

Przejdźmy jednak do tych współczesnych wizji, literackich, ale wykorzystujących zgiełk wzrokowych bodźców, których wizualny przepych oraz obecność wartości moralnych stwarzają coś na kształt nadziei. Moim zdaniem jednym z najważniejszych, najbardziej zdu- miewających utworów literackich z potężną, zmuszającą do okazania szacunku wizją świata jest wizja szalonej lokomotywy wymyślona w roku 1923 przez Stanisława Ignacego Witkiewicza, a powtórzona

(12)

na początku XXI wieku przez Dawida Fostera Wallace’a w niedokoń- czonej, opublikowanej pośmiertnie powieści Blady król.

W sztuce Witkacego (przypominam, napisanej w 1923 roku) mamy już do czynienia z wizją świata, która dopiero w roku 2008, po próbie generalnej globalnego krachu finansowego, zaczęła owo- cować pytaniami „czy na pewno leci z nami pilot?” Nie chodzi tylko o przypadki psychiatryczne, na przykład pilota German Wings, któ- ry postanowił rozbić samolot o alpejskie zbocze, nie troszcząc się specjalnie o uzgodnienie swoich samobójczych planów z pasażera- mi umierającymi najpierw ze strachu, a potem z powodu katastrofy.

Chodzi o znacznie bardziej niepokojące pytanie: czy to, co się dzieje na rynkach politycznych albo finansowych jest przez kogokolwiek kontrolowane? Wygląda na to, że nie. Politycy wywierają nacisk, by dawać kredyty hipoteczne nawet tym, którym trudno je będzie spła- cić, banki kredytów udzielają, ale ryzyko ukrywają w pomysłowych ofertach wiązanych kredytopochodnych produktów finansowych…

aż wreszcie jakiś bank się potknie, wszyscy zaczną się tych wiązanek pozbywać i… polityczna interwencja państwa plus trwałość współ- pracy amerykańsko-chińskiej pozwolą nam dojść do siebie, wprowa- dzając na arenę polityczną Podemos, ruch Kukiza, Occupy Wall Stre- et, Occupy Academia, itd. Po czym nowe kryzysy zaczną narastać, bo podstawowych asymetrii, nierówności, patologii – nie dotknięto.

W myśl takich wizji cywilizacji oszalałej jak kura bez głowy, wy- rażanych przez publicystów zachodnioeuropejskich (przykładem ho- lenderskim jest Luyendijk jako autor analizy krachu finansowego pt.

Tak naprawdę nie może być – w której stawia tezę, że nikt nie siedzi w kabinie pilota samolotu finansowych instytucji świata, a stewardes- sy na spółkę z pasażerami przyjmują zakłady o to, gdzie i czy w ogóle da się wylądować), za sterami systemów finansowych nie ma niko- go. W Szalonej lokomotywie dwóch mężczyzn – fachowiec-maszynista oraz pracownik z prekariatu (palacz), szykowało pasażerom oraz

(13)

światu dramatyczne fajerwerki. Wykorzystywali zbieg okoliczno- ści – w kabinie maszynisty połączyła się ślepa, niewrażliwa na ludz- kie koszta technologia (w chwili, gdy piszę te słowa, japońska szalo- na lokomotywa magnetyczna pobiła rekord prędkości między Tokio a Nagoją, przekraczając w magnetycznym poślizgu prędkość 600 km na godzinę) z wrażliwymi na szaleństwo, obłęd oraz irracjonal- ną konkurencję, zwłaszcza erotyczną, zawodowcami, „fachidiotami”, trybikami w biurokratycznej machinie, sprawnymi wykonawcami wszystkich możliwych manewrów, traktującymi pasażerów jak kró- liki doświadczalne albo mięso armatnie.

Kiedy Witkacy pisał swoją sztukę teatralną, w Rosji Stalin spokojnie oczyszczał pole politycznej władzy ze wszystkich po kolei. Stalin był nie tylko seminarzystą, niedoszłym księdzem. Zawsze trzymał na nocnym stoliku w sypialni zaczytany do cna egzemplarz rosyjskiego przekła- du Faraona Bolesława Prusa – traktując rewolucję lutową, bolszewicki przewrót pałacowy, głód na Ukrainie oraz zdradę Hitlera albo wynale- zienie bomby atomowej jako zaćmienia, które jego kasta ideologicznych kapłanów potrafi masom wyjaśnić w jedynie słuszny sposób, a on sam, jako nowoczesny faraon, wykorzystać maksymalnie. Do czasu. Wizja świeckiego, oświeceniowego raju bezklasowego społeczeństwa runęła w gruzy w Angoli, Kambodży oraz Nikaragui. W 1980 roku odżegna- li się od niej Polacy, po nas Chińczycy, a w 1989 DDR-owscy Niemcy.

Zręczne intrygi KGB albo FSB są krwawe i przykre, ale biegu historii nie zmieniają ani w Rzymie (zamach na papieża), ani na Krymie (próba aneksji odrzucona przez cywilizowany świat), ani w Polsce.

Co jednak zastępuje wizję szalonej lokomotywy w początkach XXI wieku? Moim zdaniem – wizja wysoko rozwiniętej cywiliza- cji, w której jednostki jeszcze przeżywają swoje „istnienia poszcze- gólne” jako wyjątkową wartość, ale już swojej wartości, swojego humanistycznego sensu muszą się na nowo oraz poniekąd sztucznie uczyć w szponach dwóch potężnych drapieżników żerujących na coraz

(14)

szybciej pędzącym życiu społecznym. Najlepszym przykładem takiej dojrzałej wizji jest niedokończona, pośmiertnie wydana powieść Da- wida Fostera Wallace’a Blady król, wydana przez Hamisha Hamiltona (czyli właściwie przez Penguina) w 2011 roku. Tezy Wallace’a są pro- ste. Wizualizacja jak z codziennych dzienników telewizyjnych. Piekło nie jest wyrafinowanym labiryntem cierpień usytuowanym w pew- nej odległości od życia codziennego, jak lochy Bastylii albo więzienie w zatoce Guantanamo. Piekło to Urząd Podatkowy (IRS – amerykański skrót od Internal Revenue Service), czyli spokojna, szara instytucja; do takiej właśnie firmy trafia porte parole powieściopisarza, którego skie- rowano do regionalnego oddziału w Peorii w stanie Illinois. Do tego piekła przedzierają się co rano pracownicy, czekając w absurdalnych korkach na absurdalnie rozbudowanych autostradach.

Przybysz do tego nowoczesnego piekła musi się poddać rutynom tak przeraźliwie nudnym, że zamiast kursu BHP nowi pracownicy przechodzą specjalne szkolenie, które ma ich uodpornić na nudę. Ale nuda to nie jest wyłącznie dolegliwość; to także cenna szczepion- ka, którą bohater powoli zaczyna odkrywać, pogrążając się w nie- wdzięcznej pracy. Niewdzięcznej? Tak, jak bowiem głosi najbardziej udany slogan reklamowy holenderskiego urzędu podatkowego:

„przyjemniej się nie da, ale sprawniej – tak”. Na co może nuda być skuteczną szczepionką? Na uzależnienie od rozrywki, telewizji, me- diów społecznych, pornografii, alkoholu, narkotyków, konsumpcji, tempa, głodu doznań… Konsument nie może stać w miejscu. Alkohol można kupić wszędzie, marihuanę, jak dotąd, tylko w jednym stanie (legalnie). Postęp mierzymy tym, w ilu stanach wolno kupować le- galnie narkotyki albo wstępować w związki małżeńskie z przedsta- wicielami własnej płci (podwojenie puli możliwych partnerów, czyli czysty konsumencki zysk). Co za wizja! Biurokratyczna organizacja, nudna praca, całkowite poświęcenie abstrakcyjnej sprawie połowu oszustów podatkowych jako szczepionka uodparniająca na podniety

(15)

wystawiające codziennie konsumenta na pokuszenie? Być może. Jeśli nic innego nie pomoże, to może pomóc nuda. Nuda zhierarchizowa- na, profesjonalnie zarządzana. Polski element: jedna z postaci w po- wieści nosi nazwisko Stecyk.

Wydaje mi się, że Wallace uchwycił najistotniejszy składnik du- chowej sytuacji współczesnych nam ludzi. Stykamy się codziennie z coraz liczniejszymi jednostkami w coraz bardziej złożonych orga- nizacjach. Fizyczne spotkania są umiarkowanie liczne, bo rutyny wielkich metropolii redukują szanse na celowe spotkania twarzą w twarz, choć dramatycznie zwiększają szanse na spotkania przy- padkowe (na tym właśnie opiera się powieść Pynchona Bleeding Edge, czyli Krew w sieci, kryminał w epoce wirtualnego zwielokrotnienia rynku i państwa). Ale spotkania wirtualne stają się coraz liczniejsze.

Uzależniają. Muszę sprawdzić e-maile, Twittera, FB, Linkedin, itd.

Może faktycznie zastrzyk nudy? Lektura Heideggera? Muzyka Ador- na? Filmy Rohmera? Słusznie, nuda leczy, nuda uzdrawia.

Samego Wallace’a, nawiasem mówiąc, nie uleczyła. Zdążył popeł- nić samobójstwo wieszając się na ganku swojego domu w Teksasie zanim żona wróciła z biblioteki. Wallace umarł. Wizja nieśmiertel- nej nudy jako szczepionki na podwyższone ciśnienie konsumenta nie

(16)

umarła. Póki my, konsumenci, żyjemy. Ale czy jest to życie godziwe, godne przeżycia? Ciepła woda w kranie, kurczaki z własnego rożna w ogrodzie, wakacje w Hurgadzie albo na Seszelach? W pewnym mo- mencie wizja Witkacego – wizja dydaktycznej roli twórców kultury, którzy mówią drobnomieszczańskim konsumentom „spróbuj raz, ko- teczku, mieć światopogląd”, znajduje echo w ostatnim (zresztą jedy- nym) wykładzie publicznym Wallace’a, wygłoszonym w 2005 roku na uroczystości wręczania dyplomów studentom Kenyon College. Wykład nosił tytuł To woda. Myśli wygłoszone podczas ważnej uroczystości o tym, jak przeżyć życie człowieka troskliwego”. W tym krótkim przemówieniu znalazły się myśli, które chętnie powtarzałem moim studentom:

Na tym, twierdzę, polega wolność zdobywana dzięki prawdziwemu wykształceniu, dzięki nauce dobrego przystosowania. Potrafisz świado- mie decydować o tym, co ma znaczenie, a co nie. […] Chodzi o prawdziwą wartość rzeczywistego wykształcenia, które nie ma nic wspólnego z tytu- łami ani stopniami, natomiast polega na zdawaniu sobie sprawy – spra- wy z tego, co jest tak rzeczywiste i tak podstawowe, tak ukryte na pełnym widoku wokół nas, że musimy sobie nieustannie przypominać:

To jest woda.

To jest woda.

[…] Co oznacza, że jeszcze jeden banał jest prawdziwy: twoje wykształ- cenie to zadanie na całe życie, I właśnie teraz dopiero się zaczyna. Życzę wam czegoś więcej niż powodzenia2.

Wizja kultury, która jest jak woda, bo dzięki wykształceniu czujemy się w naszej kulturze jak ryba w wodzie, jest mnie, jako humaniście, bliska. Chmary pikseli doprowadzają do masowych histerii, ale słowa i wartości nie są bezbronne, wyprowadzają na drogę dobrych zmian.

22.12.2015 SŁOWA KLUCZOWE: NARRACJA, REINTRPRETACJA, OBRAZ, NATURA OBRAZU, STRATEGIA OBRAZU, LITERATURA

(17)

S U G E S T I E B I B L I O G R A F I C Z N E :

1. Liesenfeld, Lorne, Cicha obecność fotografii, 2013, Uni-Druk, Luboń k/Poznania 2. Magala, Sławomir, The Management of Meaning in Organizations, 2009, Palgrave

Macmillan, Basingstoke & New York

3. Schroeder, Jonathan, Visual Consumption, 2002, Routledge, Oxon & New York 4. Wallace, David Foster, The Pale King, 2011, Hamish Hamilton, London & New

York

5. Wallace, David Foster, This is Water. Some Thoughts, Delivered on a Significant Occasion, about Living a Compassionate Life, 2005, Little, Brown & Company, New York, Boston & London.

1 L. Liesenfeld, 2013, Cicha obecność fotografii, Luboń k/Poznania 2013, s. 9.

2 D.F. Wallace, This is Water. Some Thoughts, Delivered on a Significant Occasion, about Living a Compassionate Life, Boston & London, 2005, ss. 95, 131,136, 137.

(18)

Sławomir Magala EYE AND WORD

(Fictional Visions in Social Memory)

There is no library in Plato’s cave. His dialogues were narrated before books got printed and contemporary information caves filled with mass media and social media do not need books sending googling masses to clouds, not libraries. What matters more – a letter, which is the building brick of words, sentences and novels or a pixel which is a building brick of the deluge of images, a drop in the ocean of an iconic overkill? In aesthe- tics of photography the question is whether a meaning of a photograph depends more on an iconic and often subconscious impact or on a rational interpretation in the light of what we know having read the caption and the explanation of the context.

Visions of contemporary world are best deciphered from an unfinished novel by David Foster Wallace, whose epic story of the Internal Revenue Service chapter in Peoria, Illinois, entitled The Pale King shows us the world of hyperactive consumers, addicted to news, speed, travel, alcohol, drugs, sex and entertainment. For them, boredom of a perfectly boring work – like the one performed for the tax office of the US – is a perfect serum restoring them to a meaningful life and full humanity. Boredom as salvation, here is the vision of a novelist, who also claimed, in his last public lecture, that real education can save our souls both from boredom and from hyper consumption. Pixels are a legion, but words matter and meanings can be found.

KEYWORDS: NARRATION, REINTERPRETATION, IMAGE, NATURE OF IMAGES, LITERATURE

Cytaty

Powiązane dokumenty

This weight estimation method is based on a structural analysis of the oval-fuselage and is implemented in an in-house airplane design tool to investigate whether the oval fuselage is

Jednak 25% badanych jest zdania, które ja również podzielam, że nie braku- je nam autorytetów, a szukanie ich w reality show nie jest spowodowane ich niedoborem.. Uważam, że jest

"Neues und Altes" : zur Orientierung in der augenblicklichen Situation der Kirche", Jacob Kremer, Otto.. Semmelroth,

Równolegle do rozwoju podstawowych maszyn do obróbki objętościowej, jak prasy pionowe i poziome oraz młoty, następuje stały rozwój maszyn pomocniczych jak walce

The Lonely Century: Coming Together in a World that’s Pulling Apart, Sceptre, Londyn 2020. Elżbieta mączyńska

Można przyjąć, że ustalenia takie dotyczą tylko nauki, gdyż język potoczny jest już zastany (tak uczynił Poincaré), a można też przyjąć, że – choć raczej bez-

Fundamentalne problemy w teorii i praktyce, redakcja naukowa Bogusław Fiedor, Marian Gorynia, Elżbieta Mączyńska... Jednorodność

The preservation of these damages and symbolic events, incorporating them into contemporary life that builds Coexistence with the exposure of the Unity of Life, Nature and