• Nie Znaleziono Wyników

Trzy po trzy : wspomnienia obron w różnych sprawach karnych : ciekawsze sylwetki sędziów warszawskich w okresie międzywojennym

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Trzy po trzy : wspomnienia obron w różnych sprawach karnych : ciekawsze sylwetki sędziów warszawskich w okresie międzywojennym"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Mieczysław Jarosz

Trzy po trzy : wspomnienia obron w

różnych sprawach karnych :

ciekawsze sylwetki sędziów

warszawskich w okresie

międzywojennym

Palestra 2/10-11(11), 42-59

1958

(2)

M IECZYSŁAW JAROSZ ad w okat

Trzy po trzy

W sp o m nien ia obron w różnych sp raw ach karnych. C ie k a w s z e sylwetki sędziów w arszaw skich w okresie m iędzyw ojennym .

Sięgając w m ojej rozm ow ie ze w spom nieniam i do obron z okresu blisko czterd ziestu k ilk u lat, m ogę odtw orzyć jedynie frag m en ty . Czas z a ta rł w pam ięci szczegóły, a zapiski, n o tatk i, akta, ja k w szystko, co po­ siadałem , spłonęło w czasie pow stania w arszaw skiego. T rudno odtw orzyć przeszłość w całej jej w yrazistości, dynam ice, tru d n o odpow iednio u sta ­ wić ak to ró w w yd arzeń w d ram atach tw orzonych przez n a jg e n ialn iej­ szego au to ra, jak im jest życie! Zachow ały się w pam ięci u ry w k i szcze­ gółów i opierając się na nich, chciałbym m ówić o rzeczach ludzkich, w k tó ry ch groza, podłość, cynizm , zawód, nieszczęście, rozczarow anie, sm u­ tek ocierają się nieraz ram ien iem o kraw ędź śmieszności. T ak je s t w ży­ ciu, a sp ra w y k a rn e są jego odbiciem.

,,C y w y s o k i S ą d p o l i f a j k ę?” P ierw szy raz w ystąpiłem w drob nej sp raw ie k a rn e j w obronie jakiegoś chłopka, oskarżonego o za­ danie sąsiadow i lekkiego uszkodzenia ciała. P ierw szą tę w m ojej p rakty ce obronę p a m ię ta m dobrze jeszcze i z tego względu, że sp raw a obfitow ała w m o m en ty n a tu ry kom icznej. M iędzy sędzią a podsądnym w yw iązał się n a stę p u jąc y dialog:

— P rzyzn ajecie się do w iny? Dlaczegoście go pobili? — Cy w ysoki sąd poli fajkę?

— O dpow iadajcie na p y tan ia sądu, a ni6 m ówcie tu g łup stw o fajce! — Jo w łaśn ie chce powiedzieć i dlotego się pytom , prosę sądu, bo syćko

posło o tę fajkę.

— P rz y zn a jec ie się do w iny? — p y tam się jeszcze raz.

— Jo prosę sąd u nie powiadom , cobym go k ijem nie zdzielił, ino chce rzyc, dlacegom go zdzielił. A beło to tak: jo m om fajk ę z wiśniow ego drzew a, com se som cybusek z niego zrobił, i od tego polenia to

(3)

cybu-sek przesed ty m sokiem od ty tu n iu i bez to dym je p rzy je m n y i nie dusi cłow ieka.

— Jeszcze raz w as upom inam ! Mówcie, dlaczegoście go pobili?

— Ano w łaśnie m ówię, prosę sądu. Jak żem w rócił z pola do dom u po ro ­ bocie i zapoliłem fajkę, to m nie tako obrzydliw ość w zięna, jakżem po­ ciągnął, ze m i się niedobrze zrobiło. Prosę w ysokiego sądu, wszyś- ciutki sok, co był w ty m cybusku, to m i go ktoś spłukoł do cysta wodą! Sprołem F ra n k a, n iby m ego syna, bo m yślołem , ze to on zrobił, a ten krzycy: nie bijcie mie, to nie jo, to G rzybek, n iby m ój somsiod, ten obskarżyciel, zrobił, wzion fajk ę ze ściany i pod stu d n ią sok m i sp łu ­ koł. Tom się ta k rozgniw oł na niego, zem go k ijem zdzielił roz cy dw a — no, bo co m iołem m u darow ać!?

— T rzeba było od razu przyznać się do winy!

— Ano jo tyz i chciołem powiedzieć, dlacegom go zdzielił.

T ym zdaniem podsądny zakończył w yjaśnienie, po czym pochylając głow ę p rzy m iln y m głosem zapytał: ,,Cy w ysoki sąd poli fa jk ę ”?

S praw a zakończyła się pojednaniem stron.

S ę d z i a R i c h t e r . Było to w ro k u 1912. W Sądzie P ow iatow ym we F rysztacie na Ś ląsku Cieszyńskim , obecnie Zaolziu, bro n iłem górnika in ­ w alidę, P olaka, oskarżonego o czynne zniew ażenie leśniczego, Niemca,

zatrudnionego w dobrach arcyksięcia F ry d e ry k a . P rz ed sądem stanęli: z jed n ej stro n y oskarżony, starszy człowiek, nędznej budow y, niskiego w zrostu, kulaw y, z d rugiej zaś zaprezentow ał się chłop ja k dąb, św ietnie zbudow any, silny, lat około trzyd ziestu .

Sędzia, nazw iskiem R ichter, Niemiec, zlustrow ał obu bacznym spo jrze­ niem i p rzy stąp ił do osądzenia spraw y . Całe w ydarzenie w edług relacji

leśniczego sprow adzało się do tego, że p rzy łap ał inw alidę na obłam yw aniu gałęzi z d rzew w lesie jego cesarskiej wysokości i usiłow ał go zatrzym ać, lecz ten staw ił opór, zaatakow ał leśniczego kijem , tak że te n rzucił się do ucieczki. N ap astn ik jed n ak pobiegł za nim , dopędził go, obalił na zie­ m ię i pobił.

Podsądny na p y tan ie sądu oświadczył w e w stępnym w yjaśnieniu, że b y ło w ręcz przeciw nie, bo to w łaśnie leśniczy u d erzy ł go kilka razy pięścią w głowę i plecy tak, iż upadł na ziemię, a prócz tego zabrał m u płachtę, z k tó re j w ysypał gałęzie suche, zebrane na ziem i.

Po zeznaniach leśniczego sędzia polecił stronom sta n ą ć obok siebie. B y ła to bardzo w ym ow na „ k o n fro n tac ja ” w zrostu i k rze p y fizycznej stro n .

— No, ja k pan m yśli — zwrócił się sędzia do leśniczego — k to z w as jest szybszy w biegu, pan czy podsądny? P a n m a obie nogi, zdrow e, a

(4)

pod-44 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

sąd ny je s t kulaw y, praw da? P a n je st m łody i silny, a podsądny s ta ry i w ynędzniały, praw da? I pow iada pan, że to podsądny dopędził pana w biegu, zaatakow ał, obalił na ziem ię i pokonał!

Leśniczy, zdetonow any p y tan iam i sędziego, k tó ry celowo rzucał je jed ­ no po dru g im , nie czekając b y n ajm n iej na odpowiedź — sta ł w yprężony, nie spuszczając oczu z tw a rz y sędziego.

O brona m oja była w łaściw ie zbyteczna. O graniczyłem się do kilku a r ­ gum entów , po czym sąd ogłosił w yrok uniew inniający.

Sędzia R ic h te r nie zaw ahał się an i chw ilę przed tak im osądzeniem sp raw y. B yło m u najzu p ełn iej obojętne, że rzekom o poszkodow any je s t N iem cem , pozostającym pod opieką i na służbie w szechw ładnego arcy- księcia, cesarskiego kuzy n a (późniejszego w czasie w ielkiej w o jn y naczel­ nego dowódcy, osławionego polakożercy), a podsądny P olakiem . O takich to sędziach m ów iono ongić w B erlinie, gdy król p ru sk i przegrał proces z m ły n arzem : „Es sind noch in Berlin die Richter!”.

P r a w d a s u b i e k t y w n a . Było to w K ozienicach w 1915 r. W a u stria c k im sądzie polow ym b roniłem z urzędu m ieszkańca Kozienic N., oskarżonego o dokonanie n apad u rabunkow ego na Ż ydach jadących w nocy na ja rm a rk do Radom ia. W odległości 20 km od Kozienic, w lesie, w m iejscu, gdzie szosa załam uje się om al pod k ątem prosty m (stąd o trzy ­ m ała nazw ę złam anej szo sy ), m niej w ięcej koło północy w yskoczył z ro­ w u m ężczyzna z drągiem w ręk u . Z atrzy m ał wóz i okładając jadących, zażądał w y dan ia pieniędzy. O pornych zm uszał do posłuszeństw a drągiem , Ż ydów kom zdejm ow ał z głow y p eru k i i z tego zakonspirow anego schow ka w yjm o w ał ban kno ty . T w arz m iał częściowo zasłoniętą szm atą.

N apadnięci, wnosząc z głosu, ru ch ó w i w zrostu n apastnik a, doszli zgod­ nie do w niosku, że napadu dokonał m ieszkaniec Kozienic N. W rezultacie N. sta n ą ł przed sądem doraźnym w roli oskarżonego o zbrodnię rab u n k u . P o k o n fere n c ji z podsądnym złożyłem podanie o w ezw anie k ilk u św iad­ ków w celu u stalen ia, że podsądny kryty czn ego w ieczoru nie w ydalał się z dom u i do późnej nocy b ył w ich tow arzystw ie. P onadto prosiłem o w ez­ w anie m iejscow ego ap tek arza w celu stw ierdzenia, że podsądny leczył się w ów czas w zw iązku z zapaleniem ją d e r na tle rzerzączki.

Sąd św iadków powołał. Poszkodow ani (a było ich k ilk u n astu ) zgodnie stw ierd zili, że podsądnego poznali po tw arzy, ruchach i głosie. Św iadko­ wie obro n y ustalili, że w d niu k ry ty c z n y m od godziny siódm ej w ieczorem p rzeb y w ali w m ieszkaniu podsądnego i prow adzili tam długie rozm owy, aż jed e n z nich, rzuciw szy okiem na zegar wiszący na ścianie, zawołał: „A żeśm y się zasiedzieli, przecież to już jed en asta godzina!” . Szybko więc pożegnali podsądnego i ud ali się do domu. A ptekarz z początku w ahał

(5)

się, oglądał podsądnego, nam yślał, aż w reszcie przypom niał sobie, że w czasie k ry ty c z n y m zjaw ił się on w aptece. P o dp ierał się kijem , posuw ał wolno nogam i i z tru d e m się poruszał. Poprosił o lek arstw o przeciw ko zapaleniu jąder.

W obronie udow odniłem alibi podsądnego, a nadto pow ołując się na zeznania a p tek arza, sta ra łe m się przekonać sąd, że człowiek cierpiący na podobną niem oc nie może skakać, w yw ijać drągiem , przebyw ać konno czy wozem k ilk u n a stu k ilo m etró w itd. „K to m iał zapalenie jąd e r (die Hode-

nentziindung) — m ów iłem — ten wie, że itd .” W ty m m iejscu jeden

z ław ników , poru czn ik piechoty, z całą w yrozum iałością sk in ął p o tak u ­ jąco głową. P o m y ślałem sobie: „Tyś m iał zapalenie jąd e r i ty będziesz bronić podsądnego w czasie n a ra d sądu!” .

Po dłuższej n arad zie sąd ogłosił w y rok uniew inniający, o pierając swe przekonanie na udow odnionym alibi i zeznaniach aptekarza.

W jak iś czas później N. odw iedził m nie, prosząc o rad ę w in n ej sp ra ­ wie. W dał się p rzy okazji w dłuższą rozm ow ę ze m ną. K o rzy stając ze sposobności, zap y tałem go:

— Jakżeż to było z ty m napadem w lesie?

Z am ilkł na dłuższą chwilę, po czym oglądając się dokoła, szepnął: — Pow iem , panie poruczniku, ale niech m nie pan nie zdradzi! J a tam

byłem!

— No dobrze, ale przecież był pan w dom u do godziny jed en astej w nocy! — Św iadkow ie pow iedzieli praw dę, tak było!

— No więc w ja k i sposób znalazł się p an w godzinę później w lesie, na m iejscu rab u n k u ?

— W idzi pan, u m nie zegar je s t od k ilk u m iesięcy zepsuty. J a k stanął pół ro k u tem u na jed en astej, ta k stoi dotąd. J e d e n z sąsiadów spojrzał na zegar i zaw ołał: „A leśw a się zagadali, no, no, już je d e n a s ta ” i poszli! Tak, tak, św iadkow ie pow iedzieli praw dę.

— No a z ty m zapaleniem jąder? — I to też praw da.

— Idź pan, nie łżyj! — zawołałem .

— Ależ, panie poruczniku, m ówię praw dę! B yłem w aptece, prosiłem o takie lekarstw o, w ziąłem laskę, podpierałem się. Ale ja byłem zdrów, lek arstw o kupow ałem dla szw agra, ino on się w stydził iść do apteki, to m nie posłał. Tak, tak, pan ap te k a rz pow iedział całą praw dę, ja byłem w aptece!

M e c e n a s H e n r y k E t t i n g e r był doskonałym obrońcą, do­ w cipnym , niek ied y złośliw ym . W pew nej spraw ie, w k tó rej w ystępow ałem w ro li powoda cyw ilnego, on bronił. Przem ów ienie obrończe zaczął od

(6)

46 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

n astępującego pow iedzenia: „N ajw yższy już czas, aby z ram k arn eg o procesu, w k tó ry m idzie o p raw d ę m aterialn ą — i ty lk o o p raw d ę — zniknął powód cyw ilny, k tó ry przychodzi tu po grosze i sw oją obecnością zaśm ieca przew ód sądow y!” .

Sąd jakoś nie zw rócił uw agi na to „zaśm iecanie” przew odu sądowego. W krótce tra fiła m i się pierw szorzędna okazja do rew anżu. W sądzie A pe­ lacy jn y m w W arszaw ie w sp raw ie Ja n a Czajki, oskarżonego o spowodo­ w anie śm ierci przez nieostrożność, którego broniłem , w roli pełnom ocnika pow oda cyw ilnego w y stąp ił H e n ry k E ttin g er. Rozpraw ie przew odniczył prezes Supiński, b. m in ister, późniejszy prezes S.N., d obry znajom y E ttin g era.

Przem ów ienie sw oje zacząłem od dosłownego pow tórzenia przytoczonej w yżej w ypow iedzi E ttin g era. Celowo m ów iłem z pew ną em fazą. Z auw a­ żyłem , że prezes S upiński skrzy w ił się, poruszył. W tedy rzuciłem n a stę ­ pujące zdanie: „A by m nie n ik t nie posądził o plagiat, m uszę lo jaln ie przyznać, że nie jest to b y n ajm n iej mój pogląd na rolę powoda cyw ilnego, lecz m ego szanow nego przeciw nika, w ypow iedziany przed dw om a tygod­ niam i w Sądzie O kręgow ym w W arszaw ie pod m oim adresem ja k o p rzedstaw iciela pow ództw a cyw ilnego.”

Supiński uśm iechnął się, sędziowie spojrzeli na E ttin gera, a te n udając dobrą m inę, zrobił nieokreślony ru ch głową.

R a b i n P o s n e r . P e łn ił on przez długie lata w ażną fu n k cję w cza­ sie ro zp ra w sądowych: zaprzysięgał św iadków w yznania m ojżeszowego. B ył to in te lig e n tn y człowiek, dow cipny. Zawsze sta ra n n ie ub ran y , nosił długą brodę, cylinder. Zdaje się, że wówczas drugim elegan tem w W ar­ szawie, k tó ry nosił stale cylinder, był znany oryginał k a rto g ra f Baze- wicz, z w ąsiskam i łokciowej długości.

W czasie m ej pracy w p ro k u ra tu rz e w arszaw skiej m usiałem raz udać się ra n iu tk o do cytadeli, aby być obecnym przy egzekucji P arise rb e rg a , skazanego na k a rę śm ierci za zniew olenie nieletniej dziew czyny i za­ m ordow anie jej n astępn ie przez utopienie w w annie.

L istopad. M okry śnieg sypał gru b ym i p łatam i na drogę biegnącą w zdłuż W isły. B rnęliśm y w błocie. Od rzeki w iał zim ny, p rze jm u ją cy w ia tr. Obok skazańca kroczył w fu trze rab in Posner. W pew nej chw ili P a rise rb e rg spojrzał w górę i głośno powiedział: „Uj, co za pogoda!, uj, co za pogoda!”

W odpow iedzi na to ra b in P osner odparł z całym spokojem : „Tobie to nic, ale ja m uszę w racać!”

C a d y k w G ó r z e K a l w a r i i był p o ten tatem i duchow ym , i fi­ nansow ym . M ieszkał w drew n ian y m kasztelu, otoczonym palisadą, i u trz y ­

(7)

m yw ał duży dw ór. D atk i p ły n ęły hojnie do jego sk a rb n ic y nie ty lk o z Polski, ale i z dalekich k rajów , głów nie z A m eryki. A m ia ł se k re ta rz a Olbrow skiego (?), k tó re m u p rzysługiw ało w yłączne praw o o tw ie ra n ia li­ stów nadchodzących do cadyka z zagranicy. O lbrow ski k o rzy sta ł ze sw ych u p raw n ie ń bardzo gorliw ie i z listów am ery k ańsk ich w y jm o w ał p ap ie­ row e dolary, chow ał do w łasnej kieszeni, a listy odczytyw ał cadykowi,, jeśli te n się do niego zw rócił. Po jak im ś czasie p rzyłap ano O lbrow skiego na p odejrzanych m anip u lacjach , lecz dolarów nie zdołano u niego odna­ leźć. O lbrow ski stanow czo zaprzeczał, aby kiedykolw iek przyw łaszczył sobie dolary. N a p o dstaw ie k ilk u n a stu listów skonstru ow ano poszlakę. Cadyk polecił spraw ę przekazać p ro k u ra tu rz e i w rezu ltacie O lb ro w sk i sta n ą ł przed sądem w roli oskarżonego. B roniłem go.

Pew nego ran k a ulicę M iodową na znacznej długości zalał tłu m chasy- dów. S tali w zbitej m asie, tłoczyli się na schodach w gm achu Sądu O k rę­ gowego, w ypełnili dużą salę rozpraw , w k tó re j aż pociem niało od cha­ łatów . T rzym ając jed e n drugiego za chałat, u tw o rzy li coś w ro d zaju an ten y , po k tó re j spływ ało na nich błogosław ieństw o, bo ta m w sali jak iś chasyd trz y m ał ju ż sam ego cudotw órcę za chałat. S ta li ta k do póź­ nego wieczora.

W czasie ro zpraw y okazało się, że cadyk nie zna języka polskiego. Trzeba było wezwać tłum acza. W rezultacie sąd O lbrow skiego u n iew in n ił od za rz u tu przyw łaszczania dolarów .

W jak iś czas później stw ierdziłem , iż żydzi ortod oksy jn i om ijają m oją k an celarię. G dy jednego z nich zapy tałem o powód tej absencji, odrzekł: „P a n ie m ecenarzu, co p a n chce, przecie p an obraził cadykow i. O n przez p an a p rzeg rał spraw ę, on na pana rzucił h e iru f(? ). Wisz pan, co to je st? !”

Rzeczyw iście, przez k ilk a lat żaden Żyd chodzący w chałacie nie po ­ kazał się w m ym gabinecie.

Z podobnym „ h e iru fe m ”, lecz w innym w ydaniu, że tak pow iem , sp o tk ałem się po procesie w ięźniów brzeskich. Żydzi w ycofali ode m nie pow ierzone m i spraw y. G dy zapytałem , dlaczego to robią, o trzy m ałem odpowiedź: „ J a wim, co pan m ecenas może dobrze bronić, ale w idzisz pan, p an zad arł z rządem , z p ro k u rato ram i, z sądem , to nie dobrze! A ja p o trz e b u ję w ygrać m oją sp raw ę!”

I odchodzili. Nie ty lk o Żydzi. Inteligenci robili to samo. P o zo stali je ­ dy n ie chłopi. W toku śledztw a, gdy szło o uchylenie a resztu lu b u m orze­ nie postępow ania, nie u jaw n ia łem swego pełnom ocnictw a, prosiłem „nie skom prom ito w an ego ” kolegę o in terw en cję.

P u ł k o w n i k J a g r y m M a l e s z e w s k i był inw alidą, stra c ił nogę w szarży pod R okitną. Czasem chadzał o kuli, kiedy indziej

(8)

znów-4 8 M I E C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

korzy stał z protezy. Często chodził w cyw ilnym ubraniu. Któregoś dnia, będąc w cyw iln ym ubraniu, usiłował w ejść do tram w aju przez przedni pom ost. M otorniczy nie zauw ażył protezy, zażądał, by wysiadł, a następ­ nie usiłow ał go wypchnąć. W yw iązała się wym iana słów i w rezultacie M aleszew ski zw rócił się do mnie z prośbą o wniesienie skargi przeciw ko m otorniczem u o zniewagę.

Po w ysłuchaniu relacji powiedziałem:

— Dobrze, panie pułkowniku, wniosę skargę, obawiam się jednak, że m otorniczy powoła na swą obronę ze dwóch policjantów, którzy stw ierdzą pod przysięgą, iż to pan go obraził!

— Zapew niam pana, panie mecenasie, nie było przy tym policjantów. Na pomoście stało tylko tych dwóch ludzi, których nazwiska podałem. — To nie przeszkadza, mogą się znaleźć!

M aleszew ski przerażony, poprosił o współudział w sprawie kolegę Pas- chalskiego. Jakież było jego zdziwienie, gdy na rozprawie w sądzie poko­ ju adw okat Berland, obrońca motorniczego, zgłosił wniosek o odroczenie rozpraw y i w ezw anie dwóch funkcjonariuszy PP, którzy ustalą, że itd.

P rzegraliśm y sprawę we w szystkich instancjach. W trzy lata później M aleszew ski został m ianowany komendantem P olicji Państw ow ej. Spot­ kałem go w gmachu Sądu Apelacyjnego.

— Co pan tu robi, panie pułkowniku? — zapytałem.

— Przyszedłem z w izytą do prokuratora apelacyjnego. Trzeba „am cić” , zostałem kom endantem P olicji Państw ow ej, jak panu może wiadomo. — A to doskonale się składa, panie pułkowniku! Świetnie! Niechże pan

i ode m nie przyjm ie życzenia. Proszę sobie na -wstępie urzędowania przypom nieć przegrany sromotnie proces z tym m otorniczym tram ­ w aju i zeznania ow ych policjantów! To panu doskonale zrobi! W pro­ w adzi pana na w łaściwą drogę.

— Fe! fe! A leż mnie pan zajechał, no — no!

P r o k u r a t o r S ą d u O k ę g o w e g o w Ł u c k u I z d e b s k i , człow iek starszy (był prokuratorem w Rosji carskiej), znalazł się w W ar­ szaw ie w tow arzystw ie kilku znajom ych, którzy zaprosili go na kolację do restau racji w Dolinie Szw ajcarskiej. Ponieważ tow arzystw o zaczęło pić, a Izdebski wódki nie znosił, więc postanowił ulotnić się po angielsku. W stał od stołu pod pretekstem udania się do pewnego miejsca, uregulo­ w ał za siebie rachunek i znalazł się w szatni. I tu w yłoniła się trudność nie do pokonania!

Garderobiana odmówiła w ydania mu palta, a bilet na okrycie znajdo­ w ał się w kieszeni jednego ze znajom ych. Izdebski okazał jej swą legity­ m ację. Nic nie pomogło. Nadszedł policjant. Izdebski zw rócił się do niego

(9)

z prośbą o in te rw e n cję . P o licjan t obejrzał legitym ację i w yp alił: „To, że pan m a tę legitym ację, to jeszcze nie znaczy, że pan p ozostaw ił w g a r­ derobie okrycie!”

Izdebski z iry to w a n y odrzekł: „G dyby w m oim okręgu p o lic ja n t ta k się zachow ał ja k wy, to bym p o starał się o to, aby go u su n ięto ze słu żby na zbity łeb!”

W tejże chw ili w h allu zjaw ił się nadkom isarz P P . Izdebski podszedł do niego, p rze d staw ił się, opowiedział, o co m u idzie, i poprosił o in te r ­ w encję. „Ależ, oczywiście, panie p ro k u rato rze, ch ętn ie służę, proszę bardzo” — i zw racając się do gard ero b ian ej, rzekł: „Proszę w y dać p a lto p anu p ro k u ra to ro w i. P a n p ro k u ra to r pozwoli, proszę w skazać palto, do­ brze, pan p ro k u ra to r pozwoli, że pomogę, proszę bardzo, m oje u szan o w a­ nie!”

Stojący z boku podoficer P P , widząc, ja k nadkom isarz skacze koło p ro ­ k u rato ra, n a jp ie rw zgłupiał, potem w y straszy ł się, w końcu p o stan o w ił zebezpieczyć się na w szelki w ypadek. Podszedł do nad kom isarza, w y p rę ­ żył się i posłusznie zam eldow ał, że ten pan, k tó ry przed chw ilą w yszedł, zniew ażył go czynnie, bo uderzył go legitym acją w nos i nazw ał d u rniem ! — Co m am robić, panie nadkom isarzu?

— To w asza sp raw a, m nie to nie obchodzi. Możecie złożyć zam eldow anie! — odrzekł i sk iero w ał kroki do resta u ra c ji.

P o u p ły w ie pew nego czasu p ro k u ra to r Izdebski został sk azan y przez Sąd Pokoju — za zniew ażenie policjanta będącego na służbie — na dw a tygodnie bezw zględnego aresztu. Po ogłoszeniu w yro k u zgłosił się do m nie i pow ierzył m i sw ą obronę. T ru d n y to był k lien t. P rz y p o m in a ł m i owego prezesa sądu z powieści E rn esta L o th ara pt. „M łyn sp ra w ie d li­ w ości”, k tó ry siedząc na ław ie oskarżonych jeszcze się szarogęsi i rządzi. Z tru d em , podkreślam , nakłoniłem go do złożenia w łaściw ych w y ja śn ie ń , k tó re kilk a razy z nim om aw iałem .

R ozpraw ie przew odniczył sędzia K oziełł-Poklew ski, o skarżał p ro k u ra ­ to r S ew ery n W alfisz. Izdebski składając w yjaśnienia, p ló tł an d ro n y , glę- dził, rozw odził się, odbiegał od tem atu , iry to w ał się. S zep nąłem kilk a ra z y (siedział obok m nie za zezw oleniem są d u ): „Dość, dość!” , a w koń cu pociągnąłem go za ręk a w m ary n a rk i. Sp raw a zakończyła się zm ianą k w a ­ lifik a c ji i w ym ierzeniem k a ry pieniężnej.

N a s e s j i w Ł u k o w i e . P ojechałem raz do Łukow a, m ałe j po ­ w iatow ej m ieściny, na sesję w yjazdow ą Sądu O kręgow ego w S iedlcach. Szczegółów sp raw y już nie pam iętam . Pozostały m i w pam ięci: w y p e ł­ nion a po brzegi ludźm i sala, w k tó re j unosił się bardzo n iem iły zapach i zaduch. S p raw ę sądził jednoosobow o wiceprezes, starszy, siw y p an o

(10)

zlek-50 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

ka trzęsącej się głowie. Broniąc udow adniałem , że w czynie przy p isan ym podsądnem u nie m a cech przestęp stw a, to też byłem zaskoczony w y ro ­ kiem sk azu jący m na sześć m iesięcy w ięzienia.

W czasie p rzerw y zw róciłem się do sędziego.

— P a n ie prezesie, przecież tu nie m a cech przestępstw a!

— Nie m a! — odpow iedział — m a p an rację, nie ma! Ale św iństw o jest! I to w ielkie! I pan chce, abym ja tu w w ypełnionej sali u n iew inn ił takiego drab a i n iejak o pow iedział m u: „Idź d ran iu i rób dalej to św iństw o, jesteś w olny!” J a w iem , że sąd apelacy jn y go uniew inni, ale ta m nie będzie tłu m u w sali i n ik t się tym nie zgorszy!

W ypow iedź starego sędziego zapadła m i głęboko w pam ięć i pom yśla­ łem : „Bo ja w iem , a może on m a i rację!” Chociaż ścisłe przestrzeg anie praw a je s t najlepszym środkiem w ychow aw czym !

R e d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c ­ k i c h ” w W arszaw ie, G rydzew ski, sta n ą ł przed sądem w ro li oskarżo­ nego o zniesław ienie a rty s ty m alarza B u ch b in d era(?), k tó ry uczuł się srodze d o tk n ię ty m.i. w ypom nieniem m u, że był Ż ydem i przeszedł na katolicyzm . B oy-Żeleński, re d a k to r pism a, za poradą T uw im a skierow ał G rydzew skiego do m nie.

W obronie udow adniałem , że w notatce um ieszczonej w „W iadom oś­ ciach L ite ra c k ic h ” nie m a cech zniesław ienia. B uchbinder je s t z pocho­ dzenia Ż ydem i przypom nienie tego niew ątpliw ego fak tu , bez w yciągania zeń jak ich k o lw iek w niosków d lań niekorzystnych, nie może być uznane za zniesław ienie. I tu w ym ieniłem znanych uczonych, pisarzy, poetów , a rty stó w Żydów , k tó rzy położyli w ielkie zasługi na polu nauki, lite r a tu r y i sztu k i polskiej. W ym ieniłem rów nież Leona W achholza, znanego p ro­ fesora U .J. w K rakow ie.

„W iadom ości L ite rac k ie ” um ieściły spraw ozdanie z przebiegu procesu i p odały w streszczeniu m oje przem ów ienie. W kilka dni później o trz y ­ m ałem od prof. W achholza list, w k tó ry m ja k n ajb ard ziej stanow czo p ro stu je m oje tw ierd zen ie i w yjaśnia, że rodzina jego była i je s t w pełni ary jsk ieg o pochodzenia. W ywodzi się z Rzeszy, z N adrenii, skąd jed e n z jego przodków p rzy b y ł z końcem X V III w. do Białej na Ś ląsku Cie­ szyńskim i tam się osiedlił, d alej — że ojciec jego A ntoni, sy n A nny z H en d leró w i F ranciszka, b y ł profesorem U .J., a m atk a jego pochodziła z Z agórskich i była A ry jk ą. W końcu zażądał, abym sprostow ał sw oje tw ierd zen ie o jego rzekom o żydow skim pochodzeniu.

W n rze 22 „W iadom ości L ite rac k ic h ” z 1929 r. u kazała się n o tatk a pt. „P raw d a o rodzinie prof. U .J. d ra W achholza”. B uchbinder n iew ą tp liw ie no tatk ę tę przeczytał. Ciekaw ym , jak ich doznał wówczas uczuć!

(11)

„ Z w i ą z e k b a d a c z y P i s m a Ś w i ę t e g o ” w W arszaw ie po­ w ierzył m i obronę trz e ch swoich ad h eren tó w w radom skim sądzie o krę­ gowym na sesji w yjazdow ej w Sandom ierzu. P rzestudiow ałem ak ta, od­ byłem narad ę z oskarżonym i i ustaliłem , że cała ich „zbro dnia” polegała na tłum aczeniu w ersetó w Pism a Św iętego w sposób odpow iadający ich w ykształceniu, bez jakichkolw iek zam ierzeń naigraw ania się z w ierzeń innych ludzi.

W drodze do Sandom ierza zatrzy m ałem się w T arnobrzegu, gdzie przez z górą trz y godziny czekałem na połączenie kolejow e z Sandom ierzem . Było lato, ciepło, pogodnie. W ybrałem się na zw iedzanie m iasteczka, pogrążonego w e śnie, jako że była w czesna godzina ran n a. Chodząc po ulicach, czytałem z nu dów szyldy. Z ainteresow ał m nie jed en: w ym alo­ w any na długiej desce w id n iał z daleka napis: „kraw iec m ęski, dam ski i am e ry k ań sk i” . Było to w okresie reem ig racji z USA, kiedy w idyw a­ liśm y m łodych ludzi w bardzo szerokich spodniach i obszernych m a ry ­ narkach.

Rozpraw ę w yznaczono w sta ry m , zabytkow ym gm achu renesansow ym , m ieszczącym w sw ych a p a rtam e n ta c h ratu sz. W dużej sali, n a ścianach piętrow ej wysokości w isiały sta re m iecze, groźne z e rw ik ap tu ry , kolczugi, hełm y, berdysze. S p ojrzałem na nie i przy p o m niały mi się czasy, kiedy to h erety k o m tak im i m ieczam i ścinano głowy. Moi klienci, ojciec i syn Celenowie w raz z trzecim podsądnym , któ rego nazw iska nie pam iętam , stłoczyli się trw ożnie na ław ie i czekali na rozpoczęcie ro zp raw y . W tem otw orzyły się drzw i, ciężkie, kow ane i na salę w m aszerow ało k ilku dzie­ sięciu alum nów m iejscow ego sem in ariu m duchow nego z reg ensem na czele, zdaje się, ks. G órskim , którego sąd pow ołał w roli biegłego w sp ra ­ w ie nieszczęsnych badaczy P ism a Św iętego.

W k ilk a godzin później ro zp raw a zakończyła się w yro k iem u n iew in ­ niającym . K siądz regens był bardzo niezadow olony ze m nie. Irytow ało go m oje przem ów ienie, w k tó ry m poddałem k ry ty c e nie ty lk o jego opinię, lecz tu i ówdzie pozw oliłem sobie na pew ne przycinki. Nie p an u jąc nad sw ym oburzeniem z pow odu w yroku uniew inniającego, k tó ry niesłusznie p rzy pisy w ał całkow icie m ej obronie, zw rócił się do m nie z n a stę p u jąc y ­ m i słow y: „G dybym był m ógł się czegoś podobnego spodziewać, nigdy- bym tu m oich alum nów nie sprow adzał! P ańskie przem ów ienie było gor­ szące, panie m ecenasie! Proszę m i w ierzyć!” O dparow ałem : „S ąd jed n ak się nie zgorszył, jak o ty m ksiądz profesor m iał możność się przekonać. Jakżeż zatem mogę księdzu uw ierzyć, skoro i sąd nie dał m u w iary , bo nie podzielił jego opinii?”

(12)

52 M I E C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

doskonałą sztu k ę pt. „U śm iech losu” . S ztu k a cieszyła się dużym pow o­ dzeniem . W roli głów nej w y stąp ił znakom ity a k to r S tefan Jarosz, mój sta ry zn ajom y i kolega szkolny. Rola d ra Siew skiego w „U śm iechu L o su” stan ęła godnie obok Sm ugonia w „Przepióreczce” , Szeli w „T u ro n iu ”, F e ­ licjana D ulskiego w sztuce Z apolskiej, R e je n ta w „Z em ście”, obok ról w „ S k ą p c u ”, „ S z w e jk u ” oraz w ielu innych kreacji.

R edakcja „Czerw onego K u rie ra ”, zachęcona w idocznie powodzeniem , postanow iła z tej sztuki, zaw ierającej p roblem zw iązany z w ym iarem spraw iedliw ości, zrobić pew nego rodzaju tra n sk ry p c ję i przenieść proces ze sztu k i na łam y dziennika. Kolega S tefan P erzy ńsk i. kuzy n W łodzi­ m ierza, podjął się roli oskarżyciela. M nie red a k c ja pow ierzyła obronę d ra Siew skiego. „C zerw ony K u rie r” zam ieścił k ró tk ie streszczenie sztuki ze sp ecjaln y m podkreśleniem zagadnienia karnego, a następnie w y d ru ­ kow ał tre ść oskarżenia i obrony. Sp raw ę oddano do rozstrzygnięcia czy­ teln ik o m dziennika, k tó rzy m ieli nadesłać do red a k c ji k a rtk i z odpow ied­ nim napisem : w inien lub nie w inien.

G w oli w y jaśn ienia, m uszę dorzucić k ilk a słów. Siewski, d r filozofii, zblazow any in telig en t, bez zajęcia, sp otyka swego daw nego kolegę szkol­ nego z gim nazjum . Kolega jest zam ożnym człow iekiem , bogaczem, do­ robił się fo rtu n y na spekulacji. W szkole był tu m an em , leniem , w ylano go z trzeciej klasy. W życiu radzii sobie doskonale! Rozwodzi się z żoną i szuka św iadka, k tó ry by u stalił fa k t w iarołom stw a po stron ie żony. I oto n a tk n ą ł się na biednego kolegę, bez grosza w kieszeni. Zapropono­ w ał m u w y stąp ien ie w procesie rozw odow ym w roli św iadka i przyrzekł duże w ynagrodzenie w zam ian za fałszyw e zeznanie. D r Siew ski po k ró t­ kim ociąganiu się zgodził się, złożył fałszyw e zeznanie, lecz w krótce póź­ niej ta rg n ą ł mim gw ałtow ny b u n t przeciw ko upadlającej roli, jak ą mu

n arzu cił sp e k u la n t, i pod w pływ em uniesienia zabił w ystrzałem z rew o l­ w eru niecnego koleżkę.

R ozm aw iałem z Jaraczem o sztuce i jego roli. Pow iedział mi: „Widzisz, znow u g ram siebie!” I tu p rzypom niał m i pew ną scenę, w części jeno zbliżoną do ro li w „U śm iechu lo su ”.

C zytelnicy „Czerw onego K u rie ra ” nadesłali około dziesięciu tysięcy odpow iedzi. D r Siew ski został „u n iew in n io n y ”, i to olbrzym ią większoś­ cią głosów, bo podobno nadesłano dziew ięć tysięcy odpowiedzi: nie w i­ nien!

W łodzim ierz P erzy ń sk i przysłał mi egzem plarz sw ojej powieści z b. m iłą d ed y k acją jak o ho n o rariu m za obronę d ra Siewskiego.

S p r a w a H a l i n y K r a h e l s k i e j . Ciężkie w a ru n k i m aterialne, d a re m n e dom aganie się podniesienia staw ek zarobkow ych doprow adziły

(13)

w m arcu 1936 r. do s tra jk u w w ielu fab ry k a c h w K rakow ie, a następ n ie i w okolicznych m iejscow ościach. Do krw aw y ch sta rć doszło w fab ry ce opon sam ochodow ych „ S e m p e rit” w K rakow ie, k tó rą s tra jk u ją c y okupo­ wali. Z polecenia w ładz w ojew ódzkich policja p ostanow iła siłą usunąć strajk u jący ch . N ieoczekiw anie silny opór staw iły kobiety. P o licjan ci uży­ li siły, w yrzucili k o b iety z zabudow ań fabrycznych, p rzy czym w iele z nich odniosło ran y . P obite, pokrw aw ione znalazły się na ulicy. Załoga „ S e m p e ritu ” zażądała ogłoszenia s tr a jk u powszechnego. Rzeczyw iście, dnia 23 m arca w ybuchł s tra jk pow szechny. Na ulice K rak o w a w y ru szy ł w pochodzie tłu m stra jk u ją c y c h robotników . Na B asztow ej i d alej koło B arbakanu policja otw orzyła ogień. D em onstranci z ław ek i au tobusów zbudow ali baryk ad y . Zaczęła się w alka, polała się k rew , pad li ran n i, byli i zabici. W ojew oda Ś w italski pod naciskiem p rasy ro botn iczej oraz uchw ał K om isji C en traln ej Zw iązków Zaw odow ych zezw olił n a oficjalny pogrzeb ofiar. W głuchym m ilczeniu 50 tysięcy ludzi posuw ało się ulica­ m i K rakow a za tru m n am i, kilkadziesiąt delegacji z całego k r a ju niosło wieńce.

Na tle tych w y darzeń znana p isark a H alina K rah elsk a n a p isa ła po­ wieść pt. „Polski s tr a jk ” . Ledwie powieść ukazała się w księg arniach, a już p ro k u ra tu ra w ytoczyła jej proces k a rn y o zniew agę w ojew ody k ra ­ kowskiego, in spek to ra pracy, a przede w szystkim P olicji P a ń stw o w e j.

Zanim powieść zdołała się rozejść w niew ielkiej liczbie egzem plarzy, już władze skonfiskow ały nakład, a ołówek cenzora sk re ślił znaczą część tekstu. Ukazało się d ru gie w ydanie z licznym i białym i plam am i.

Dnia 13 m aja 1937 ro k u w sali Sądu G rodzkiego przy ul. K ru czej n r 10 w yznaczono rozpraw ę. O term in ie doniosły w szystkie dzienn iki w a r­ szaw skie; w n iek tó ry ch pojaw iły się n aw et w ym ow ne k o m en tarze, pod­ kreślające ciężar zb ro d n i” popełnionych przez działaczkę socjalistyczną, oskarżoną o publiczne pochw alanie p rzestępstw .

Na prośbę K rah elsk iej podjąłem się jej obrony. O skarżał p ro k u ra to r M arcinkow ski, sądził sędzia Rudnicki. Proces w yw ołał żyw e z a in tere so ­ w anie zarów no w prasie, jak i w śród publiczności. Do niew ielkieg o gm a­ chu Sądu Grodzkiego przybyło sporo ludzi, m usieli oni je d n a k opuścić salę rozpraw , gdyż sąd na w niosek p ro k u ra to ra w yłączył jaw no ść roz­ p raw y — w brew m em u sprzeciw ow i. P ro k u ra to r uzasadniał sw ój w nio­ sek tym , ze jaw ność ro zp raw y doprow adzi do zam ieszczenia w prasie spraw ozdań rów nież i z tych frag m en tó w powieści, k tó re u leg ły k on­ fiskacie. O ponow ałem tłum acząc, że a k t oskarżenia opiera się nie tylko na skonfiskow anych frag m en tach powieści, że przecież p rasa codziennie podaje wiadom ości o przebiegu strajk ó w , blokad fa b ry k i w iadom ości

(14)

54 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

te nie są konfiskow ane! Czymżeż więc w ytłum aczyć te obaw y p ro k u ra ­ tu ry ? N iestety, sąd zarządził tajno ść ro zp raw y na czas om aw iania skon­ fisk ow an ych fragm entów . W rzeczyw istości zresztą rozp raw a odbyw ała się cały czas przy drzw iach zam kniętych.

P roces trw a ł pełne dw a dni. Przesłuch ano k ilk u n a stu św iadków p rzy ­ b yły ch z K rakow a, przew ażnie fu n k cjo n ariu szy P P , k tó rzy opisyw ali p rzeb ieg s tra jk u i k rw aw y ch dem onstracji. Sąd i p ro k u ra tu ra sta ra ły się w ydobyć z zeznań św iadków opisy d em o n stracji k rakow skich w for­ m ie m ożliw ie najbard ziej zbliżonej do fabuły w powieści, ta k jak b y po­ w ieść K rah elsk iej była rep o rtażem . Zażądałem dopuszczenia biegłych celem udow odnienia, że fa k tu ra w powieści ty lk o w pew nej części zwią­ zana je s t z rzeczyw istością, że nie m ożna pow ieści tra k to w a ć jako p ro ste­ go re p o rta ż u , opisu w yd arzeń i czynić go przedm iotem oskarżenia oraz im p u to w ać autorce, iż chciała zniew ażyć pew ne in sty tu cje, urzędy, dy­ g n ita rz y itd., w reszcie że każdy pisarz przem aw ia u stam i bohaterów sw ej pow ieści i daje w y raz a p ro b aty p ew nym a k tu a ln y m poglądom spo­ łecznym i politycznym . Jak o biegłych zaproponow ałem znakom itą po­ w ieściopisarkę Zofię N ałkow ską i k ry ty k a J. N. M illera, k tó rzy zaproszeni p rzez K rah elsk ą przy by li do sądu. N iestety, sąd oddalił i te n m ój w nio­ sek i n ie dopuścił biegłych do głosu! Na k o ry ta rz u sądow ym N ałkow ska w to w a rz y stw ie znajom ych czekała kilk a godzin na ew en tu aln e do­ puszczenie jej w roli biegłej, gdyż zapow iedziałem ponow ne zgłoszenie

w niosku w tej spraw ie. N adarem nie! ,

N astępnego dnia przyniosłem do sądu w alizkę pełną książek. O ile m n ie pam ięć nie zawodzi, przyniosłem „T kaczy” H au ptm anna, „G rzęza­ w isko ” U p to n a Sinclaia, „P rzedw io śn ie” Żerom skiego, „C zarne sk rz y d ła ” K aden-B androw skiego, h isto rię procesów pisarzy fran cusk ich w X IX w. (pożyczył m i ją kol. G u staw B eylin) i kilk a inny ch tomów. N adto m ałą ro zp ra w ę J. W eyssenhoffa pt. „A utor i jego dzieło” . S ta ra łem się p rze ­ konać sąd, że au torzy w sw ych pow ieściach poddaw ali i poddają k ry ty ce rzeczyw istość, często bardzo surow ej ocenie, lecz dzieła a u to ra nie można tra k to w a ć jako p rzestęp stw a i dowolnie łączyć z pew nym w ydarzeniem ! P o w o ły w ałem się na re z u lta ty procesów znakom itych p isarzy fra n c u ­ skich, m .i. G ustaw a F la u b erta, a u to ra znanej pow ieści „M adam e B ovary” . N areszcie sąd zgodził się na biegłego. Zezw olił m i pow oływ ać się na dzieła w ym ienionych w yżej pisarzy, a wszczególności na pracę J. W eys­ senhoffa, którego rozpraw ę p o trak to w ał jako sui generis opinię biegłego. Ciężka to była w alka z ów czesnym k lim ate m politycznym , nastaw ie­ niem p ro k u ra tu ry , uległością sądów w spraw ach politycznych.

(15)

łem się udow odnić ich bezzasadność, co m i się w znacznej m ierze udało. Kończąc obronę stw ierdziłem , że proces H aliny K ra h e lsk iej je s t p ie rw ­ szym w niepodległej Polsce, w k tó ry m przed sądem s ta je pisarz, o sk ar­ żony o popełnienie p rzestęp stw a przez w łożenie pew ny ch słów w u sta bo h ateró w u tw o ru literackiego!

W rezultacie sąd u n iew in n ił K rah elsk ą od zarzu tu zniew agi w ojew ody, k ierow n ik a in sp e k to ra tu pracy, n ato m iast uznał ją za w inn ą zniew agi policji państw ow ej i skazał na grzyw nę w wysokości ty siąca złotych.

W k ilk a d ni później o trzym ałem od K rah elsk iej egzem plarz pow ieści z serdeczną ded y k acją i podziękow aniem za obronę.

Chciałbym jeszcze na m arginesie tej sp raw y napisać k ilk a słów o K ra ­ h elskiej. P rz ed pierw szą w ojną św iatow ą pracow ała w P P S — fra k c ji rew o lucy jn ej, n astęp n ie na południu R osji w p a rtii socjal-rew o lu cjo n i- stów . Na k ró tk o przed w ybuchem w o jn y została areszto w an a i zesłana n astęp n ie bezterm inow o na Syberię, skąd po rew o lucji w ró ciła do Odessy. Po odzyskaniu niepodległości w róciła do k ra ju w r. 1919. P rzez w iele lat pracow ała bardzo in ten sy w n ie na stan o w isk u in sp e k to ra pracy, pośw ię­ cając w iele uw agi i pracy ochronie ko b iet i opiece nad dzieckiem ro b o t­ niczym . Z jej to in ic ja ty w y zaczęto tw orzyć żłobki dla dzieci w m iejscach p racy.

Po dziesięciu latach pracy na stanow isku in sp ek to ra p rac y przek o n ała się, że sfera u p raw n ie ń in sp e k to ra tu p racy ulega sy ste m aty c zn e m u o gra­ niczeniu, a rola inspektora, rzecznika k lasy robotniczej, p rze ra d za się n ie ­ ja k o w organ w yzysku. Zrezygnow ała więc z tego stano w isk a i zabrała się do pracy, k tó re j re z u lta te m było dw utom ow e dzieło p t. „Ze w spom nień in sp e k to ra p ra c y ”, nap isan e z udziałem M. K irsto w ej i St. W olskiego. W pracy tej dała w y raz sw ym poglądom, p iętn u jąc w yzysk ekonom iczny ro b o tn ik a i kreśląc w ym ow nie w a ru n k i życiow e k lasy robotniczej.

W kilka la t po procesie zetknąłem się z nią przypadkow o w m ieszk an iu p rzy ul. F iltro w e j w W arszaw ie. U k ry w ała się pod p rz y b ra n y m nazw i­ sk ie m z obaw y przed aresztow aniem . Z nalazł się jakiś nikczem nik, k tó ry j ą w ydał. Zginęła w obozie w R avensbriick.

M a r i a C i u n k i e w i c z o w a była „ b o h a te rk ą ” bardzo em o cjon u ­ jącego procesu karneg o w K rakow ie w r. 1931. D zieje je j życia — podob­ nie ja k i przebieg procesu — zaw ierały w iele m om entó w fascy nujących . P o rozejściu się z m ężem , obyw atelem ziem skim w lipnow skiem , w y ­ p ły n ęła w P a ry ż u i tu dzięki pom ocy i p rzy jaźn i w y b itneg o d y plo m aty, przed staw iciela jednego z w ielkich m ocarstw , zdobyła w szczęśliw ej grze na giełdzie znaczny m ajątek . N abyła k ilk a domów, m a ją te k ziem ski Ezy

(16)

56 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

w N orm andii i zgrom adziła w sp an iałą biżuterię, k tó rą ubezpieczyła w p a­ rysk im Lyodzie na pięć m ilionów franków !

W 1930 r. p rzyjech ała do W arszaw y w celu odw iedzenia rodziny. M ie­ szkała tu jej m atk a i dw ie sio stry . P rzyw iozła też ze sobą ową biżuterię. S prezentow ała ją w h o telu E uro p ejsk im rodzinie i znajom ym . K tóraż kobieta nie pochw aliłaby się tak im i pięknościam i!? N astępnie udała się do K rakow a, gdzie zatrzy m ała się w G rand-H otelu.

P ro sty przyp ad ek spraw ił, że spotkała w K rakow ie daw ną swą zna­ jom ą, przed k tó rą rów nież nie om ieszkała pochw alić się skarbam i nie­ wieścim i. Z najom ej, oczywiście, b iżu teria bardzo się spodobała. A m iała owa znajom a bliskiego sobie człowieka, b. oficera zdegradow anego w y­ rokiem sądowym , karanego później w północnych W łoszech za usiłow a- ne obrabow anie listonosza. O pow iedziała m u z zachw ytem o b iżu terii Ciunkiew iczow ej. W dw a dni później Ciunkiew iczow a spędziła kilk an aś­ cie godzin w tow arzy stw ie znajom ej i dopiero późnym wieczorem po­ w róciła do hotelu. Jakież było jej przerażenie, gdy w walizce zam ykanej na w ym yślne zam ki nie znalazła biżuterii! Rozpacz, alarm , p o rtier, poli­ cja, d etek ty w i — nic nie pomogło. B iżuteria przepadła! Spraw ca nie po­ zostaw ił najm n iejszych śladów sw ej w y traw n e j m anipulacji.

Po um orzeniu śledztw a w spraw ie kradzieży biżuterii, zw róciła się Ciunkiew iczow a do p aryskiego Lyodu z żądaniem w ypłacenia prem ii ubezpieczeniow ej. I od tej chw ili zaczęły się dziać przedziw ne rzeczy. Lyod odm ówił w y p łaty . W skardze złożonej k rakow skiej p ro k u ra tu rz e zarzucił Ciunkiew iczow ej, że u k ry ła biżu terię i sym ulując kradzież, za­ żądała w y p ła ty prem ii.

Sędzia śledczy W ątor, k tó ry wszczął w tej spraw ie śledztw o, n a ty c h ­ m iast osadził C iunkiew iczow ą w areszcie. W ty m w łaśnie czasie zgłosił się do m nie jej m ałżonek i pow ierzył m i obronę. Pospieszyłem do K ra ­ kowa, przeprow adziłem rozm ow ę z sędzią W ątorem , k tó ry nie zrobił na m nie dobrego w rażenia. U dzieliłem su b sty tu cji kol. Zopothow i w K ra ­ kow ie do opieki nad śledztw em .

W krótce później w m ym gabinecie w W arszaw ie zjaw ił się agent Lyodu D u try i po bardzo ugrzecznionych w yw odach zaproponow ał m i łapów kę w zam ian za tak ie prow adzenie obrony, k tó ra by doprow adziła do skaza­ nia Ciunkiew iczow ej. D u try szybciej, niżeli tego się spodziewał, znalazł się za drzw iam i m ego m ieszkania!

W jakiś czas później dow iedziałem się, że sędzia W ątor po przybyciu do W arszaw y, zam iast zwrócić się do prezesa sądu o przydzielenie m u gabinetu, w k tó ry m m ógłby przesłuchiw ać św iadków , zakw aterow ał się w h o telu E uropejskim . T u przesłuchiw ał św iadków , tu w ieszając krzyżyk

(17)

na firance od okna zaprzysięgał ich, tu w szedł w k o n tak t z rep o rtere m jednego dziennika i za jego pośrednictw em puścił do p rasy w arszaw skiej ten d e n c y jn e i bardzo niekorzystne dla Ciunkiew iczow ej spraw ozdanie z dotychczasow ego śledztw a.

Z estaw ienie w izyty agenta D u try z ową gorliw ością W ątora dało m i w iele do m yślenia. Zacząłem szperać i w krótce otrzym ałem bliższe, k on­ k retn iejsze dane. U dałem się do K rakow a i w rozm ow ie z sędzią W ąto- rem , w obecności kol. Zopotha, poruszyłem sp raw ę zw olnienia z aresztu Ciunkiew iczow ej. Odm ówił, i to bardzo stanow czo! Zagadnąłem go n a ­ stępnie, czy w y biera się w ieczorem do W arszaw y do M inisterstw a S p ra ­ w iedliw ości? Z aprzeczył z pew nym zdenerw ow aniem w głosie.

— A ja w iem , że pan tam jedzie, i to dziś! — w ypaliłem m u prosto w tw arz. Z daje się, iż nie będzie to p rzy jem n a rozm owa! — dorzuciłem . Kol. Zopoth przeraził się i zaraz na k o ry ta rz u zrobił m i w ym ów kę, jak m ogłem coś podobnego powiedzieć p an u „ ra d c y ” !

W ieczorem spotkałem W ątora w pociągu. Je ch a ł do W arszaw y. Po po­ w rocie do K rak o w a złożył podanie o zw olnienie go ze służby w sądow ­ nictw ie. Śledztw o objął in n y sędzia, k tó ry w kró tce zwolnił C iunkiew i- czową z aresztu . Poniew aż kol. Zopoth zrzekł się su b sty tu cji, pow ierzy­ łem nadzór nad spraw ą koledze X. W ty m okresie zajęty byłem obroną w procesie w ięźniów brzeskich. Śledztw o w spraw ie Ciunkiew iczow ej toczyło się dalej. O dw iedzała m nie dość często w W arszaw ie. Na jej proś­ bę korespondow ałem z jej radcą praw ny m , adw okatem M oro-G iaferi w P ary żu , późniejszym m in istrem spraw iedliw ości.

Na jakiś czas przed w yznaczeniem te rm in u ro zp raw y zauw ażyłem , że Ciunkiew iczow a zm ieniła w yraźnie swój sto su nek do m nie. Zażądałem w y jaśn ień . I w ted y ku m em u zdziw ieniu i zgorszeniu dow iedziałem się, że kol. X. poradził jej, aby stanow czo zrezygnow ała z m ojej osoby jak o obrońcy, że ja obecnie po w y stąpien iu w procesie w ięźniów brzeskich nie będę dobrze w idziany przez sędziów w K rakow ie, że może się to odbić nieko rzy stn ie na losach jej spraw y . P ro siła m nie o w ybaczenie, o zrozum ienie jej sy tu a c ji itd.

Cóż m iałem począć? Z rezygnow ałem z obrony, lecz zastrzegłem sobie, że ujaw n ię ten fa k t w przeddzień ro zpraw y sądow ej. Tak się też stało. C iunkiew iczow ą skazał Sąd O kręgow y w K rakow ie zdaje się, na, trz y la ta w ięzienia. W k rak o w sk im „ Ilu stro w a n y m K u rie rz e ” ukazało się spraw ozdanie z procesu. U tkw ił mi w pam ięci w stęp obrony w ygłoszonej przez kol. X, zaczynający się m niej więcej od następ ujących słów: „G dy­ bym zdjął w tej chw ili togę z ram ion, pow iesił ją na kołku i nic nie pow iedziaw szy, w yszedł z tej sali, to w asz w yrok, panow ie sędziowie*

(18)

5 8 M IE C Z Y S Ł A W J A R O S Z N r 10— 11

b y łby ta k i sam !” Słusznie spraw ozdaw ca IKC zapytyw ał: „Po cóż więc p a n podejm ow ał się o brony?” Kol. X daw no już nie żyje. Ja k ie kierow ały nim in ten cje w ogóle, a w sto su n k u do m nie w szczególności, nie chcę się w nie zagłębiać.

Spraw a Ciunkiew iczow ej znalazła później swój epilog w procesie o zniesław ienie, ja k i w ytoczył W ątor red ak to ro w i odpow iedzialnem u IKC. W roli obrońcy w y stąp ił mec. H ofm okl-O strow ski, k tó ry w celu udow odnienia, że W ątor w ziął łapów kę od agenta D utry, pow ołał w roli św iadków prezesa S. A. w K rakow ie Parylew icza, d y rek to ra biu ra personalnego w M in isterstw ie Spraw iedliw ości W acław a Dlouhego oraz m nie. Obaj d yg n itarze zasłonili się tajem n icą służbow ą i odm ówili ze­ znań! J a w y g arn ąłem w szystko, co w iedziałem , a w iedziałem sporo. Sąd u n iew in nił re d a k to ra IKC. Sąd p rzy jął zarzu t wzięcia łapów ki przez W ątora od agenta D u try ’ego za udow odniony. D ziw nym jeno w ydać się m oże to, iż z fa k tu tego w ładze ówczesne nie w yciągnęły w łaściw ych konsekw encji w sto su n k u do W ątora.

S p raw ą Ciunkiew iczow ej ju ż po upraw om ocnieniu się w yroku zaj­ m ow ał się mec. H ofm okl-O strow ski. O ile m nie pam ięć nie zawodzi, nie doprow adził on do zm iany w yroku. W kilka lat później Ciunkiew iczowa zm arła.

W jak iś czas po w yzw oleniu odw iedziłem jednego z m ych kolegów w W arszaw ie. W pokoju zastałem kilka osób. Uwagę m oją zwróciła sta rsza dam a. N ie m ogłem sobie w pierw szej chw ili przypom nieć, skąd ją znam . Z ap y tałem gospodarza o nazw isko. Nie pom yliłem się. W pew ­ nej chw ili k o rzy stając z tego, że kolega opow iadał gościom jak ąś ciekaw ą sp raw ę k arną, zacząłem i ja opowiadać o procesie C iunkiew iczow ej, nie spuszczając p rzy ty m oczu z owej siw ow łosej pani. Siedziała niespokoj­ nie, zaciskała dłonie. Spoglądała na m nie od czasu do czasu jaszczurczym okiem . Eh, gdyby m ożna zabijać w zrokiem , daw no bym już nie żył! Była to znajom a Ciunkiew iczow ej z K rakow a, k tó rej ta sprezentow ała swoją biżuterię.

G r z e g o r z F i t e l b e r g . Nie pom nę już dobrze, w k tó ry m to było roku. W ychodził w W arszaw ie ty godnik pt. „M erkuriusz O rd y n a ry jn y ” 0 m ocno faszystow skim zacięciu. W ty m to tygodniku w sposób wcale „ o rd y n a ry jn y ” n ap ad li red a k to rz y (a było ich dwóch) na Grzegorza F itelberg a, znanego d y ry g en ta, cieszącego się zasłużonym uznaniem sw oich i obcych. Z arzucili m u, że dla korzyści m ate ria ln y c h udaje P ola­ ka, że jest Ż ydem z pochodzenia, w d o d atku litw ak iem nienaw idzącym Polski, że w m łodości sw ej u w ażał się za m oskala, gardził m ow ą polską 1 p rzeb y w ał w yłącznie w tow arzystw ie m oskali. F itelberg, do tk n ięty do

(19)

żywego napaścią, zjaw ił się w m ym gabinecie i poprosił o w ytoczenie sp ra w y k a rn e j red a k to re m „M erk u riu sza” o zniesław ienie. Po otrzym aniu w y czerpujących in fo rm acji w niosłem skargę.

B ył to ciekaw y proces. W ciągu trzech dni na sali i przez salę sądową p rzew inął się ów czesny św iat a rty sty c z n y z w arszaw skim konserw ato­ rium na czele. W roli św iadków w y stąp ili m .i. H en ry k Sztom pka, zna­ k o m ity pianista, Eugenia U m ińska, znana skrzypaczka, B andro w sk a-T ur- ska, św ietn a a rty s tk a operow a, Z. D rzew iecki, prof. konserw atorium , i w ielu, w ielu innych.

O skarżeni s ta ra li się przekonać sąd o praw dziw ości zarzutów , a w ko ń ­ cu zaczęli m ówić o sw ej dobrej w ierze. Pow ołali m.i. jakiegoś św iadka, b. n iew y raźn e indyw iduum , k tó re podobno kiedyś przed w ielu laty w i­ działa w W ilnie F ite lb erg a w papasze i rubaszce. M iał iść ulicą w to w a ­ rzystw ie znajom ych i głośno m ówić po rosyjsku. Z orientow ałem się, iż m am przed sobą głupca, k tó re m u należy rzucać p y tan ia krótkie, proste, dociekliw e, jedn o po d rugim , szybko, ta k by nie m iał czasu do nam ysłu i łgarstw a! Zgodnie z ty m założeniem rzuciłem szereg pytań: K iedy to było? co wówczas robił w W ilnie? czy znał przed ty m F itelberga? gdzie go poznał? w jak im w ieku był wówczas F itelb erg? dlaczego się zain te ­ resow ał tym ? itp. Te pro ste p y tan ia doprow adziły do zupełnego zdem as­ kow ania kłam cy. Z jaw ili się i inni św iadkow ie ze stro n y podsądnych, lecz z bezpośredniej obserw acji nic nie w nieśli do spraw y.

P roces zakończył się skazaniem obu podsądnych. S pojrzałem na F ite l­ berga. O tarł pot z czoła i pogodnym okiem spojrzał przed siebie. P rzez c a ły czas procesu siedział m ilczący, przygnębiony, sm u tn y . W chw ilach, w k tó ry c h św iadkow ie zeznaw ali na jego korzyść, jak iś głęboki żal m a­ low ał się na jego tw arzy.

P o ogłoszeniu w y ro k u znalazłem się w obszernym gabinecie resta u ra c ji S im ona i Steckiego na K rak. P rzedm ieściu w to w arzystw ie artystów , kom pozytorów , profesorów konserw ato rium . P rz y b y ła i żona F itelberga, z n an a a rty s tk a z opery w arszaw skiej, H alina Szm olcówna. W m iłym , k u l­ tu ra ln y m to w arzy stw ie spędziłem k ilk a godzin. P am iętam , że U m ińska odpięła pęk fiołków od bluzki i ofiarow ała m i je w dowód uznania.

Dziś, kied y k reślę te w spom nienia, F ite lb erg już nie żyje. W chw ili w ybu ch u w o jn y zdołał opuścić k ra j i podążył do A m eryki, potem w rócił zaraz po w yzw oleniu i przez kilk a la t pracow ał inten syw nie. Żona jego zginęła w p ierw szym tygodniu w o jn y na m oście Poniatow skiego. I z owej k am ien icy na K rak ow skim P rzedm ieściu, w k tó re j m ieścił się lokal Si­ m o na i Steckiego, też śladu nie m a...

Cytaty

Powiązane dokumenty

The most important data for desinging an installation are the volumetric flow of air, the pipe diameter, pressure drop and the power, which is needed for the conveying.. There are

For adiabatic rapid passage through a single resonance and in the presence of random nuclear fluctua- tions, the line shape is expected to be symmetric and the convolution of a

W przy- padku nietolerancji statyn lub przeciwwskazań do ich stosowania (przypadek 1), a także w sytuacji, gdy nie osiągniemy docelowych wartości cholesterolu przy

W glebie po inkubacji tego szczepu oraz w obecności rosnących roślin odczyn gleby z dodatkiem pyłu również się obniżał do obojętnego, ale w przeciwieństwie

Jest to referat w ygłoszony na VIII kolokwium Corpus Vitrearum Medii Aevi w 1972 r., w którym podsum owano problem atykę badawczą dotyczącą procesów destrukcji

Due to small dimensions, cathodoluminescence is helpful in the analysis of detritic grains (Plate I – E, F), the findings of cathodoluminescence in relation with computer analysis

In this article, we study HgTe, a genuine 3D TI whose topological properties have been established independently 21,22 , and observe an anomalous doubled Shapiro step appearing at

Prezydenci miast stosunko- wo częściej niż radni podsiadają aktywne profile (w przypadku prezy- dentów miast aktywne konta miało piętnastu z dziewiętnastu