,Yo 12 (1248). W arszawa, dnia 18 m arca 1906 r. Tom X X V .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A O K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PKENUMERATA „WSZECHŚW IATA*.
W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 . kwartalnie rub. 2. Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata
<6 p rz e s y łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. ó. ' we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami, redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. — T e l e f o n u 8 3 1 4 .
I. H
a n n.
TĘTNO A T M O S F E R Y .1)
Z praw dziw ą radością zauważyć dziś moż
na, że w idnokrąg badań meteorologicznych znowu rozszerzać się zaczyna. Z byt długo już studyow ano praw ie wyłącznie drobne za
burzenia atm osferyczne, które przeciągają nad E uro pą w postaci depresyj barom etrycz- nych. Zapewne, osiągnięto przez to ważne i ciekawe wyniki, które pozwoliły sprow a
dzić do przyczyn najbliższych miejscowe zja
w iska pogody, ale m etoda ta, początkowo wielce skuteczna, wyczerpała się wkrótce pod względem teoretycznym a bardziej jesz
cze pod względem praktycznym . Przepow ia
danie pogody nie zdołało wyjść poza obrąb pierwszych tak obiecujących zdobyczy, i ju ż od paru dziesięcioleci znajduje się niejako w stanie stagnacyi.
Jeżeli na globusie ziemskim obejrzymy po
równawczo przestrzeń, zajętą przez Europę, to nie możemy nie spostrzedz, że postępy Mete
orologii nie m ogą zależeć jedynie od dokład
nego zbadania procesów miejscowych, odby-
.*) Der Pulsschlag der Atmosphare. Meteorolo- gische Zeitschrift, luty 1906.w ających się na tej ograniczonej przestrzeni.
Z nana „dążność do utrzym ania istniejącego charakteru pogody11, długotrw ałe jednokie
runkow e różnice w tem peraturze, deszczu i t. d. — wskazują nam, że przyczyny tych zjawisk szukać należy w dalej położonych m iejscach kuli ziemskiej, gdzie stany atm o
sfery są trw alsze, aniżeli pod naszemi szeroko
ściami. To z n atury rzeczy skłania nas do wzięcia w rachubę stosunków, zachodzących pomiędzy procesami atm osferycznem i u nas a procesami, które odbyw ają się jednocześnie w odległych strefach ziemi, albo które odby
w ały się tam niedługo pi’zedtem.
M eteorologia synoptyczna ze swemi tak wielkiemi z początku powodzeniami zbyt długo nie liczyła się z powyższemi w zględa
mi, a naw et tłu m iła je niejako. Nie przy
wiązywano wielkiej wagi do poznania sta
nów atm osferycznych pod niższemi szeroko
ściami i w strefie zwrotnikowej, a spostrze
żeniom, tam czynionym, przypisyw ano tylko znaczenie podrzędne, klimatologiczne. P rze
oczono w zupełności wartość, jak ą stw ierdze
nie jednoczesnych stanów meteorologicznych między zw rotnikam i mieć może dla w y tłu m aczenia ogólnego ch arakteru stanów pogo
dy u nas.
Gdy, wiedziony powyższemi myślami,
zwróciłem uw agę na znaczenie, jakie m iało
178
W S Z E C H Ś W I A TJNTo 12 by dla meteorologii zbieranie i ogłaszanie
w yników spostrzeżeń, czynionych na licz
nych stacyach kolonij brytańskich, a sięga
jących wstecz aż do połowy ubiegłego stule
cia, zaczęto robić w Anglii wielkie trudności, poniew aż niektóre osoby bardzo w pływ ow e były tego zdania, że środki rozporządzalne nie są przeznaczone na cele „klim atologicz
ne". W ydaw nictw o, które mimo to przyszło do skutku, okazało się obecnie niezm iernie pożytecznem, i żałować tylko należy, że z w y
żej przytoczonych powodów nie ogłoszono dalszego ciągu. Z ty ch sam ych przyczyn przerw ano nagle di’ukow anie ta k cennych
„Przyczynków do M eteorologii stref podbie
gunow ych “ (Contributions to our Know ledge of th e Meteorology of the A rctic Regions), pom im o że m atery ał bynajm niej nie został | jeszcze w yczerpany. Przecież do dziś dnia
jnie ogłoszono wyników spostrzeżeń, poczy- | nionych przez w ielką angielską w ypraw ę podbiegunow ą 1876/78 pod dowództwem I Naresa!
Za głębszą przyczynę tego objaw u uw ażać
jnależy zapom inanie tej wielkiej doniosłości, ja k ą znajom ość stanów atm osferycznych we i w szystkich częściach powierzchni ziemskiej w czasowej ich kolei posiadać m usi dla nale- ! żyt ego oryento w ania się w zjaw iskach pogo
dy w naszych okolicach.
A toli od pewnego czasu n astąp ił zw rot i coraz to raźniej toruje sobie drogę przeko
nanie, że m usim y starać się poznać zespół zjaw isk atm osferycznych, zachodzących na całej pow ierzchni ziemi, nie zaś zadaw alać się objaw am i miejscowemi, które nie wycho
dzą poza obrąb m ałych przestrzeni ziemskich.
J e s t to wielką zasługą sir J a n a Eliota, że, badając indyjski m onsun letni, pierw szy się-
1g n ą ł poza rów nik na drug ą półkulę i w yka-
jzał, że ciśnienie atm osferyczne, panujące nad południow ą częścią oceanu Indyjskiego, nie pozostaje bez w pływ u na pory deszczów | w Indyach. B ył to krok tem ważniejszy, że niedługo przedtem n aw et tak głęboki znawca meteorologii, jak niedaw no zm arły mój przyjaciel H enryk B lanford uznał za sto
sowne zaprzeczyć zależności pom iędzy pa
satem S E a monsunem S W — zależności, któ rą przyjm ował ju ż M aury.
T ak więc sir J a n E lio t po raz pierw szy : i’zucił most, łączący „regime" atm osferyczny
półkuli południow ej, z tym , który znajduje
m y na półkuli północnej. W ten sposób otw orzył nowe wielkie pole do badań, a „po
litykę wieży kościelnej “ w ważnym dziale m eteorologii odsunął na plan dalszy. Ponie
waż kw estya pochodzenia m onsunu oraz przyczyny wahań w jego sile i czasie ' trw an ia nie tylko m a znaczenie teoretyczne, lecz przedstaw ia także niepośledni interes prak tyczny dla In d y i z p u n k tu widzenia na- rodowo-ekonomicznego, przeto i środki ma- teryalne, na studya w tym kierunku przezna
czone, napływ ają znacznie obficiej, niż to się dzieje w innych razach, a M eteorologia cią
gnie stąd wielkie korzyści.
I w innych częściach powierzchni ziemi próbowano ostatniem i czasy, z większem lub mniejszem powodzeniem, zależność dłuższych okresów pogody i anomalij przesunąć poza obrąb granic danego kraju, sprowadzić ją do dalszych przyczyn i zbadać wzajemne w pły
wy zjaw isk atm osferycznych na wielkich od*
ległościach (Blanford, Hildebrandsson, Mei- nardus, Hann). Na szczególne uznanie za
słu g u ją pod tym względem usiłowania dw u Lockyerów' w A nglii. Im puls, k tó ry w tym kierunku wyszedł z A nglii — że pom inę tu samę wartość w ym ienionych badaczów —m a i dlatego jeszcze wielką przyszłość przed so
bą, że rozległość państw a angielskiego, k tó re koloniam i swemi pokryło cały glob ziem ski, ogrom nie u łatw ia zbieranie m ateryału do takich poszukiw ań.
I oto widzim y w ostatnich czasach, że dyrektor Urzędu Meteorologicznego, W . N.
Shaw nie pozostaje w tyle, co dotyczę roz
m achu w ujm ow aniu dalszych swych zadań, skoro w najpow ażniejszym tygodniku przy rodniczym (the Naturę) daje nam arty k u ł pod tytułem : Puls cyrkulacyi atm osferycz
nej, w którym usiłuje powiązać wahania w natężeniu pasatu Południow o-atlantyc- kiego S E z w ahaniam i deszczu, zachodzące
mu na południu Anglii. W artykule tym
Shaw bynajm niej nie w ystaw ia jeszcze tezy
i z wielką ostrożnością zastrzega się przeciw
m niem aniu, jakoby w pracy jego związek
ten ju ż został wykazany, lecz pragnie tylko
pobudzić do badań w tym kierunku, za co
należy m u się najszczersza podzięka ze s tro
ny kolegów po fachu.
M 1 2 W S Z E C H Ś W I A T
179 Rozejrzyjm y się pokrótce w treści tego ar
tykułu.
Gdy w r. 1890 w ypraw a am erykańska, w ysłana w celu poczynienia spostrzeżeń nad zaćmieniem słońca, odwiedziła wyspę św.
Heleny, profesor CleveJand A bte z W eather Bureau, jako uczestnik tej w ypraw y, zapro
ponował założenie tam obserw atoryum m e
teorologicznego. W yspa św. Heleny leży niejako w sercu strefy pasatowej oceanu południow o-atlantyckiego. Urządzenie tam obserw atoryum , wyposażonego w nowoczes
ne przyrządy samopiszące, m iałoby n iew ąt
pliwie ogrom ne znaczenie dla Meteorologii.
A toli finanse kolonialne znajdow ały się w te
dy w stanie pewnej depresyi i przeto z proś
bą o dostarczenie przyrządów zwrócono się do R ady Meteorologicznej (Meteorological Council). Lecz i R ada nie rozporządzała w tedy większemi środkam i i nie m ogła ofia
rować nic więcej prócz anem om etru, który świeżo przyw ędrow ał był z wyspy Helgo- landu.
Ten to anem om etr um ontow any został na wyspie św. Heleny (St. M atthew Viearage) i z małemi przerw am i dobrze spełniał swe zadanie aż do połowy roku 1904. Około te go czasu ta część spiralnej, k tó ra regestro- w ała w iatry południowo-wschodnie, starła się praw ie doszczętnie (w ygładziła się zupeł
nie) i przestała funkeyonow ać. W obec tego zjaw iła się konieczność w ysłania przyrządu do A nglii dla napraw y. Obecnie w U rzę
dzie Meteorologicznym dokonano redukcyi zapisów z la t kilku. Shaw, korzystając ze sposobności, w skazał kilka wyników, które, będąc n a tu ry zbyt spekulatyw nej, by znaleźć miejsce w urzędowem zestaw ieniu, w ydały m u się jednak zbyt ciekawemi, by je można pom inąć milczeniem. P rag n ąłb y on zw ró
cić uw agę na to, że, w
razieprzeprowadzenia badań gruntow niej szych, dałby się ustalić związek faktyczny pom iędzy tętnem siły p a
satu na półkuli południowej a typem ogól
nym pogody w tak odległej części globu, ja ką są wyspy B rytańskie. Skoro pasaty uw ażać można za najw yraźniejszych przed
stawicieli dynam icznego skutku promienio- wania( słonecznego, to o deszczu powiedzieć trzeba, że znajduje się on w ścisłym związku ze spraw ą rozdziału tej energii między różne części pow ierzchni ziem skiej. Shaw snuje j
te wywody dalej i robi uwagę, że z pom ię
dzy tych dwu wskaźników ogólnego pro
cesu rozkładu energii słonecznej, pierwszy, t. j. pasat, jest wśród wszystkich zjaw isk m eteorologicznych zjawiskiem nąjstatecz- niejszem, drogi zaś t. j. deszcz, zjawiskiem najbardziej zmiennem. Znaleźć pomiędzy niemi zależność, która przecież jest koniecz
nością w ogólnym procesie cyrkulacyi, było
by rzeczą ogromnie ciekawrą z punktu wi
dzenia nauki meteorologicznej i mogącą mieć olbrzymią doniosłość ekonomiczną.
Shaw podaje następnie dyagram at, przed
staw iający przebieg średniej miesięcznej prędkości w iatru pasatu S E na wyspie św.
Heleny 1892/1903 oraz średniej deszczu w Anglii 1866/1900; z d yagram atu teg o wi
dzimy, że odpowiednie krzyw e przebiegają zdumiewająco równolegle. N adto autor roz
patrzył przebieg obu zjaw isk rok po roku, przyczem okazało się, że rok 1903 daje na średnią siłę pasatu S E wartość wyjątkowo wielką mianowicie 9,4 m na sekundę, gdy średnia z lat
1 2-tu wynosi zaledwie
8m/sek.
i Otóż w r. 1903 spadła w A nglii ilość deszczu wyjątkowo duża, gdy tymczasem rok 1893, wyróżniający się na wyspie św. Heleny ma- i łą siłą w iatru zaznaczył się w Anglii jako
| rok bardzo suchy, zwłaszcza wiosną gdy siła
| pasatu S E była szczególnie mała. W ykre-
j
śliwszy następnie krzyw e rocznego przebie
gu siły wiatru na wyspie św. Heleny dla po
szczególnych lat, Shaw zauważył, że rok 1898 różnił się od innych tem, że przypadły w nim dwa m axim a siły w iatru: jedno w m arcu (i kwietniu) drugie w październiku, zam iast jedynego m aximum , przypadającego zwTykle we wrześniu. U derzony tą okolicz
nością, Shaw porównał miesiąc po miesiącu przebieg deszczu w południowej Anglii wT tym
j
roku, w yjątkow ym dla wyspy św. Heleny, z przebiegiem siły tam tejszego p asatu i ku zdziwieniu swemu znalazł znowu zgodność uderzającą: i przebieg deszczu w południo
wej A nglii wykazał dwa maxima: jedno, nienorm alne w m aju, drugie w listopadzie—
oba cokolwiek spóźnione względem maxi-
mów siły w iatru na wyspie św. Heleny, jak
tego zresztą należało oczekiwać, jeśli istotnie
zachodzi pomiędzy tem i zjawiskami związek
przyczynowy. Norm alne październikowe ma-
ximum ilości deszczu w A nglii południowej
1 8 0 W S Z E C H Ś W I A T
Ms 12 przesunęło się w r. 1898 na listopad, a na
wyspie św. Heleny norm alne m axim um siły w iatru z września na październik. Bezw ąt- pienia jest to zbieg okoliczności godny uwagi.
Ale Shaw je s t badaczem zbyt ostrożnym , by sam nie m iał zaznaczyć tego, że g dy na wyspie św. H eleny m axim um siły w iatru przypada regularnie n a wrzesień, to w po
łudniow ej A nglii każdy bez różnicy miesiąc może być najbogatszy w deszcz i że przytem szereg lat, w ypisany na podstaw ie ilości spa
dłego deszczu, nie zgadza się ściśle z szere
giem la t na wyspie św. Heleny, w ypisanym na podstaw ie siły w iatru. Mimo to Shaw jest zdania, że w ykryte przezeń w ypadki za
leżności wzajemnej pom iędzy siłą w iatru na wyspie św. H eleny a ilością deszczu w po
łudniow ej A nglii nie są chyba n atu ry czysto przypadkow ej. W obec tego sądzi on, że by łoby rzeczą w każdym razie pożyteczną zwrócić uw agę na te stosunki, zachodzące I pom iędzy tętn em pasatu S E n a wyspie św. | H eleny a ilością deszczu w E uropie północ
no-zachodniej.
Gdyby nas zapytano o zdanie, to musieli-
jbyśm y wyznać, że nie w yobrażam y sobie, by
jdw a powyższe zjaw iska były w tak ścisłym | ze sobą związku, i raczej skłonni bylibyśm y ! odpowiedniość ich w zajem ną przypisać grze w ypadku. N a podstaw ie obecnych naszych wiadomości w prost niepodobna jest pojąć, jakim sposobem zm ienna siła p asatu S E na wyspie św. Heleny dałaby się uczuć tak bez
pośrednio w A nglii — chyba że przyjęlibyśm y teoryę cyrkulacyi atm osferycznej podaną przez M auryego. Dla M auryego wyżej przy toczone w ypadki byłyby praw dziw ym try u m fem. Jednakże nie możemy nie uczuć wdzię
czności dla Shaw a, k tó ry nie cofnął się przed podaniem do wiadomości publicznej tych uw ag, m ogących stanow ić podniety do b a
dań, mimo całą ich „pożałow ania godną dzi-
\vaczność“, ja k się w yraża sam autor. P o dziękowanie należy m u się za to, że w skazał | niejako palcem miejsce, skąd M eteorologia nowoczesna w yciągnąć może nieprzew idyw a
lne dotąd korzyści. Przedew szystkiem je s t i to podnieta, cenna z tego względu, że skło
nić pow inna do pilniejszego śledzenia zm ian w sile pasatów . A poniew aż podnieta ta wychodzi od dyrektora U rzędu M eteorolo-
. . •
gicznego w Londynie, przeto są pewne dane po tem u, że nie pozostanie ona bezskuteczną.
Jeżeli pom yślim y o tem , że od zmiennej siły p asatu N E na oceanie A tlantyckim we
d łu g wszelkiego praw dopodobieństwa zależy i zm ienna m asa wody ciepłej, k tórą Golf- strem i próg A ntylski wylewaj ą w ocean północno-atlantycki, oraz że m asa ta mieć może w pływ ogrom ny na zmiany klim atu w E uropie północno-zachodniej i zachodniej, to zrozum iem y łatwo, ja k ważną rzeczą by łab y możność stałego kontrolow ania zmien
nej siły p asatu N E . Na innem miejscu za
znaczyłem , że natężenie północno-atlantyc
kiego m axim um barom etrycznego koło Isla n d y i może zależeć od zmiennej siły pa
satu N E . Różnice w ciśnieniu, zachodzące pom iędzy Islan d y ą a w yspam i Azorskiemi, są tym środkiem, który pozwala nam: „wy
czuwać stale tętn o jednego z głów nych czyn
ników klim atu E uropy północno-zachodniej i środkowej zarazem “. Atoli, g dy chodzi o siłę pasatu N E , brak nam tak dogodnego w skaźnika. Środka takiego m ogłyby nam dostarczyć stacye meteorologiczne, położone w strefie równikowej oceanu A tlantyckiego.
B yć może nadaw ałyby się do tego celu: stacya stała na w yspach K apw erdyjskich i druga w mieście F reetow n (Sierra Leone) będącem w posiadaniu Angli. Różnice w ciśnieniu zachodzące pom iędzy P o n ta Delyada a E un- chalem (na Mad erze), w zestawieniu z różni
cami, zachodzącemi pomiędzy wyspam i Kap- w erdyjskiem i a Sierra Leone, daw ałyby, być może, m iarę zmian w sile p asatu N E , po
dobnie ja k różnice pom iędzy Ponta Delyada a Islandyą określają ch arak ter cyrkulacyi północno-atlantyckiej. Stacye barom etrycz- ne: wyspa św. Heleny, wyspa W niebow stą
pienia, Sierra Leone i w yspy K apw erdyjskie, w yspy A zorskie i M adera — w połączeniu z Islandyą, pozwoliłyby, może, śledzić stale tętno atlantyckiej cyrkulacyi atm osferycz
nej, a po części, prawdopodobnie, i cy rk u lacyi oceanicznej. Stacye w Guyanie (a ta k że Trinidad) i na Berm udzie stanow iłyby w ażne uzupełnienie.
M iejm y nadzieję, że podnieta, k tó rą d ał Shaw, doprowadzi do urządzenia takiej stra ży, czuwającej nad cyrkulacyą atlantycką.
S. B.
JM* 12
W S Z E C H Ś W IA T181
P R Z E G L Ą D STUDYÓW NAD ASYM ILAGYĄ AZOTU W OLNEGO
P R Z E Z ROŚLINY.
Św ietny początek nauce o asym ilacyi wol
nego azotu atm osfery dali około roku 1888 H ellriegel i W ilfarth ogłoszeniem klasycz
nych swych prac nad roślinam i motylkowe- mi. F akt, że rośliny m otylkowe odznaczają się jakąś odrębna własnością, mocą której nie tylko nie w yczerpują użytej pod ich za
siew gleby, lecz przeciwnie czynią ją jeszcze żyzniejszą, znany był już z dawien daw na, świadczą wzm ianki o tem choćby w „H istoria naturalis" Pliniusza, istota jed nak tego dziw
nego zjaw iska przez długie, bardzo długie | czasy spow ita była w gęstą m głę tajem nicy.
Im puls do w yśw ietlenia zagadkow ego zja
wiska dali i’olnicy, a to ze względu na w iel
kość znaczenia tych roślin w gospodarstw ie.
Niemiecki mianowicie rolnik Schultz-Lu- pitz (1881), zaobserwowawszy fakt, jak i m iał miejsce w jego m ajątku, gdzie przez 15 lat z rzędu zasiew any na tem samem piaszczy- stem polu bez zasilania go nawozem azo
towym łubin nie tylko nie ulegał degene- racyi, lecz przeciwnie zawsze jaknajlepiej się rozw ijał, uży ty zaś jako przedplon zdwa- jał a naw et p o trajał plony następujących po : nim kioskowych, w padł na m yśl zanalizowa
nia ziemi z tego pola. A naliza m iędzy inne- mi w ykazała, że w ziemi tej w m iarę upraw y łubinu ilość azotu nie tylko nie ulegała j zmniejszeniu, lecz przeciw nie w zrastała po
Jkażdym sprzęcie łubinu. Ponieważ upraw a j wszelkiego innego rodzaju roślin, z w y jąt
kiem m otylkowych, wręcz przeciwny wywie-
Jra w pływ na ilość azotu w ziemi, stąd jas- | nem było, że rośliny m otylkowe odznaczają
jsię jak ąś tajem niczą zdolnością czerpania
jazotu ze źródeł, dla innych roślin niedostęp
nych i wzbogacania ziemi w ten cenny pier-
1wiastek. Rolnicy i chemicy rolni już w tedy
ja priori przypisyw ali tym roślinom zdolność posiłkow ania się azotem wolnym powietrza, przeciwko czemu stanowczo pow staw ali bo
tanicy, tw ierdząc zgodnie z doświadczeniami B oussingaulta, że jedynem źródłem po k ar
m u azotowego dla roślin mogą być tylko chem iczne związki azotu w ziemi zaw arte, |
| Pow stał też spór, którem u kres położyli w ro
ku 1888 Hellriegel i W ilfarth ogłoszeniem poglądów swych na tę sprawę. Na zasadzie całego szeregu nader stai*annych dośw iad
czeń, których tu przytaczać nie będę, nie tylko w zupełności potwierdzili oni słuszność zapatryw ań chemików, przypisujących rośli
nom m otylkowym zdolność posiłkowania się wolnym azotem powietrza, lecz wyjaśnili za
razem, że dzieje się to za pośrednictwem pe
wnych drobnoustrojów specyalnych dla każ
dej poszczególnej odmiany tych roślin.
Dowiedli oni następnie, że w związku z tą zdolnością roślin m otylkowych jest pojaw ie
nie się znanych brodaw ek na korzeniach tych roślin, brodawek, które są właśnie siedliskiem życia dla zaangażow anych tu drobnoustro
jów. Stosunek, zachodzący pomiędzy rośli
ną a owemi drobnoustrojam i, określili oni jako „współżycie", nie wyjaśnili jed n ak na ] czem właściwie polega ono w danym razie dla stron obu. Ściślejszych danych, choć nie zupełnych, dostarczyły dopiero badaniaBeije- rincka (1888), F ra n k a (1890), a zwłaszcza Prażm owskiego (1890, 1891). Nie w dając się w szczegóły, przytoczę tu tylko w kró tk o ści główne, obecnie panujące poglądy na tę sprawę. Ruchliw e pałeczkowate bakterye, znane pod ogólnem m ianem „bakteryj ko- rzonkow ych“ (bac. radicicola Beijerinck), przedostaw szy się do w nętrza korzeni roślin m otylkowych, rozm nażają się w nich z n a d zwyczajną szybkością. Drażniąc kom órki tkanekparenchym atycznych, powodują szyb
ki ich podział, skutkiem czego w miejscach zgrupow ania się bakteryj korzonkowych, tworzą się znane brodaw ki, zwane inaczej głąbkam i. W nętrze tych brodaw ek przepeł
nione jest bakteryam i. Stopniowo pod dzia
łaniem soku komórkowego część bakteryj podlega pew nym transform acyom , przeobra
żając się w t. zw. bakteroidy. Są to kuliste, lub też rozgałęzione postaci, nader bogate w substancye białkowe. Te właśnie t. zw.
inwolucyjne form y służą roślinom, jako re zerwowy m ateryał azotowy, który zostaje przez nie w m iarę rozwoju rośliny zużytko
wany. J a k wspom niałem, część jedynie b ak
teryj korzonkowych przekształca się w „bak-
tero id y“, to też tylko część staje się ofiarą
roślin m otylkowych, reszta bakteryj łączy
się w grupy, kolonie, z których każda okryta
1 8 2 W S Z E C H Ś W I A T
je s t specyalną dość tw ard ą błonką, z chwilą zaś rozpęknięcia się brodaw ki dostają się one do ziemi i pow odują dalsze zakażenia roślin m otylkowych.
W iadom ości powyższe, dotyczące rozwoju bakteryj korzonkowych, zawdzięczam y P raż- mowskiem u. Co dotyczę wyosobnienia b ak tery j korzonkow ych drogą sztucznej hodowli, to usiłowania w tym k ieru n k u przez długi czas były płonnem i. P rzyczyną nieudania się licznych prób było to, że ich autorow ie w celu jalcnajjaskraw szego uw ydatnienia asym ilacyjnych zdolności ty ch bakteryj sta rali się zbadać je na pożywkach, bądź zupeł
nie pozbawionych jakichkolw iek związków azotowych, bądź też zaw ierających jedynie nieznaczne ilości am oniaku; w w arunkach tych rezultatów nie otrzym yw ano wcale; nie pom ogło rówmież dodanie do pożyw ki aspa- raginy, ja k próbow ał Beijerinck, dopiero przez zastosowanie białka M are w roku 1897 osiągnął pożywkę, jaknajbardziej nadającą się do hodowli bakteryj korzonkowych; obec
ność cukru, jak o źródła węgla, również nie
zbędną się okazała w tego rodzaju pożyw kach. Obu tych składników pokarm ow ych w w arunkach n atu raln y ch dostarcza bakte- ryom roślina m otylkow a, przyczem cukru przez cały czas wegetacyi, związków zaś białkow ych jedynie w początkach: po pew n ym czasie rozpoczyna się asym ilacya azotu atm osf ery cznego.
Doświadczenia M arego wpi’owadziły na właściwą drogę sztuczną hodowlę bakteryj korzonkow ych, w krótce też poczęto posługi
wać się tą um iejętnością w celach p rak ty cz
nych. H iltner i Nobbe m ianowicie zajęli się masową hodowlą czystych odm ian tych b a k teryj, które pod m ianem „nitraginy" służyć m iały do szczepienia niemi ziemi, ubogiej w tego rodzaju bakterye; nadzw yczajny zwłaszcza skutek wyw ierać miało takie szcze
pienie na upraw ę strączkow ych na t. zw. no
winach, glebach jeszcze nie upraw ianych, lub też na takich, n a któ ry ch przez czas dłuższy m otylkowe upraw iane nie były.
Ju k dotąd p rak ty k a co do skuteczności n itra- gin y ze względu na sprzeczność poszczegól
nych rezultatów ostatniego słowa jeszcze nie wyrzekła.
Doświadczeniami swem i H ellriegel i W il- fa rth stw ierdzili jedynie, że przez w spółży
cie z bakteryam i korzonkowemi rośliny mo
tylkow e posiłkować się mogą źródłam i azotu dla roślin innych niedostępnemi. Że chodzi tu właśnie o w olny azot atm osfery było jedynie nad er praw dopodobną hypotezą; bezpośredni dowód słuszności podobnego przypuszczenia dał dopiero L au ren t (1890), obliczywszy za
razem ilości wolnego azotu, pobierane przez rośliny motylkowe. Do doświadczeń służył groch. Następujące zestawienie rezultatów dowodzi ich zgodności:
Ilość atm. azotu wprowadzo
nego do naczynia . . . 2681,2 'cni*.
Ilość wolnego azotu pozosta
łego w' naczyniu . . . 2653,1 ,.
Ilość wolnego azotu zasym i
lowanego ... 29,1 a n 3. =
= 36,5 mg A zot w ziemi i w ziarnie . . 32,6 mg w plonie . . 73,2 . Ilość azotu zasymil. przez ro
ślinę ... 40,6 mg.
Sw ietnem dopełnieniem do badań Helrie- gela są doświadczenia H illtnera (1899), k tó ry ch celem było stwierdzenie, że pochłania
nie azotu atm osferycznego odbywa się nie w liściach lecz w brodaw kach znajdujących się na korzeniach roślin strączkowych.
W tym celu H illtner szczepił bakterye ko
rzonkow e na grochodrzewie (Robinia), a n a
stępnie hodow ał je na substratach, pozba
wionych związków azotowych. Okazało się, że gdy korzenie rośliny zanurzone były w wo
dzie tw orzyły się na nich znane brodaw ki, o asymilacyi jednak azotu mowy nie było, ta zaczynała się dopiero z chwilą przeniesie
nia rośliny na substraty, do których powie
trze, a więc i zaw arty w niem azot, m iały do
stęp łatw iejszy. Doświadczenie powyższe jaknajbardziej przem aw ia za tem, że azot atm osferyczny jedynie w tedy służyć może za pokarm roślinom groszkow ym , gdy prze
dostanie się do kłębków korzeniowych.
Grdy wspom nę jeszcze, że niektórym z bada- czów, m ianowicie H illtnerow i (1900), Stutze- rowi (1901), i innym udało się drogą sztucz
nych k u ltu r wyw ołać tworzenie się baktero- idów, wyczerpię w ten sposób zasób zasadni
czych wiadomości dotyczących studyówr nad asym ilacyą azotu atm osferycznego przez rośliny motylkowe. Oczywiście dużo jeszcze
jNś 1 2
JMa 12
W S Z E C H Ś W IA T 1 8 3luk pozostaje w tych studyach, choćby np.
wyświetlenie faktu , dlaczego część tylko bakteryj korzonkowych ulega przeistoczeniu n a bakteroidy, dlaczego pewne g ru p y ostają się temu? — w yjaśnień oczekiwać należy od dalszych badań w tej m ateryi.
Odkrycia H ellriegla stały się bodźcem do szerszych badań na polu rozpowszechnienia wśród roślin zdolności posiłkowania się wol
nym azotem z atm osfery. J a k zwykle bywa w takich razach zjawiły się narazie naw et nader skrajne na tę kwestyę poglądy, F ran k np. przypisyw ał wszystkim bez w yjątku ro
ślinom większą lub mniejszą zdolność w tym kieninku. Choć poważne badania wielu uczo
nych (Pfeifer 1896, F ra n k e 1897, H iltner 1899), stanowczo zaprzeczyły podobnie skraj
nym twierdzeniom , to jed n ak dowiodły one zarazem, że posiłkowanie się wolnym azotem nie ogranicza się bynajm niej jedynie do ro
ślin m otylkowych. Doświadczenia H iltńera w ykazują, że zdolność powyższą posiadają np. niektóre z drzew iglastych. Podocarpus hodowany przez 5 lat w piasku, zupełnie po
zbawionym jakichkolw iek związków azoto
wych, rozw ijał się doskonale, przyczem ko
rzenie jego pokryte były licznemi brodaw kami, zawierającemi w ew nątrz całe masy grzybków. Praw dopodobnie za pośrednic
tw em tych grzybków odbywać się m usiała asyinilacya azotu z powietrza. Niektóre z traw ja k np. Lolium tem ulentum (życica odurzająca) również nie są pozbawione po-
jdobnych zdolności asym ilacyjnych, Yoglowi j i Nestlerowi zawdzięczamy naw et wykrycie grzybków pośredniczących w tym w ypadku.
Do kategoryi opisyw anych zjawisk zali
czają niektórzy badacze t. zw. „M ykorrhizę11, ; zjawisko polegające na współżyciu pew nych gatunków roślin jaw nokw iatow ych z g rzyb
kami. Odróżniam y dwa rodzaje mikoryzy, przedewszystkiem t. zw. m ikoryzę w ew nętrz
ną, spotykaną n a korzeniach storczykowa- tych i wrzosowatych: pewne, mało jeszcze zbadane, grzybki przenikają tu wew nątrz korzeni i osiedlaj ą się niezbyt głęboko, w pew-
jnej jednak odległości od naskórka, rozm na
żają się tam , nie szkodząc bynajm niej korze-
jniom i nie powodując tw orzenia się broda- i wek, ja k m a to miejsce w podobnych w ypad
kach u roślin m otylkowych. F ra n k (1887), Schlicht (1889) na zasadzie doświadczeń
przypuszczają, że i tu również grzybki po
średniczą w dostarczaniu roślinie — gospo
darzowi azotu z atm osfery, otrzym ując wza- m ian od niej pokarm węglowy. In n eg o zgo
ła zdania jest Stahl (1900), przypuszcza on mianowicie, że nie chodzi tu bynajm niej o asymilacyę wolnego azotu, lecz jed y n ie o pośredniczenie w pobieraniu przez roślinę składników m ineralnych z ziemi. P rz y p u sz ' czenie to uzasadnia on w sposób następujący;
wszelkiego rodzaju grzybki w ym agają do swego rozwoju nader dużo substancyj m ine
ralnych, nad er też szybko i intensyw nie um ieją one zaspakajać swe w tym względzie potrzeby, skutkiem czego są niebezpieczny
mi konkurentam i dla bardziej powolnych w tym względzie roślin jawnokwiatowych;
dowodem tego ma być słaby rozwój roślin jaw nokw iatow ych na glebach hum usowych obficie w grzybki wyposażonych. Mi kory - za praw ie wyjątkow o opanowywa korzenie roślin bądź rosnących na ziemiach hum uso
wych, bądź też z innych względów (słaba transpiracya) odznaczających się nieudolno
ścią w pobieraniu m ineralnych składników z ziemi, praw dopodobnie więc grzybki, tw o
rzące mikoryzę, funkcye powyższe w ypeł
niają, przyczem nie tylko pobierają z ziemi substaneye m ineralne, lecz przetw arzają je zarazem w swem ciele, dostarczając w ten sposób roślinie już gotowego pokarm u, wza- m ian za co otrzym ują od rośliny węglowo-
! dany, przez nią wytworzone. Jak o dowód i słuszności powyższej hypotezy Stahl p rzy ta
cza jeszcze brak w soku tych roślin obecno
ści szczawianu wapnia, a więc związku po
wstającego w roślinie jako p ro d u k t pobocz-
! ny asymilacyi przez nią związków m ineral
nych.
Innym rodzajem m ikoryzy jest t. zw. mi- koryza zewnętrzna w ykryta przez K am ień
skiego (1888). W ystępuje ona przeważnie u drzew leśnych (iglaste, brzozowate, misecz- kowate); gęsto spleciona m asa pewnego r o dzaju grzybków okrywa powierzchnie korze
ni tych roślin, zrzadka jedynie przedostając się do w nętrza korzeni. G rzybki te pow strzy
m ują rozwój włosków korzeniowych, unie
możliwiając w ten sposób pobieranie przez roślinę pokarm ów m ineralnych z ziemi, w czynności tej prawdopodobnie same zastę
pują roślinę, pobierając w zamian za to od
184
W S Z E C H Ś W IA T.Na 12 niej pokarm organiczny. Jeśli słusznym
jest pogląd powyższy n a m ikoryzę ze
w nętrzną, w tak im razie z asym ilacyą w olne
go azotu z atm osfery nie m a ona nic współ-
jnego, pośredniczenie w pokarm ie azotow ym ogranicza się tu jedynie na pobieraniu przez grzybki am oniaku, k tó ry w glebach leśnych zastępuje azotany.
W ogóle jed n a k w yjaśnienie znaczenia fi- zyołogicznego m ikoryzy zew nętrznej jeszcze
jpozostaw ia do życzenia; dużo zwłaszcza w ąt- | pliwości co do pożyteczności jej dla roślin
jnasuw ają doświadczenia Nobbego (1899) z sosną, świerkiem, bukiem, a więc drzew a
mi najczęściej przez m ikoryzę opanowyw a-
jnem i — drzew a te przez 25 lat hodow ane na piasku kwarcowym , zupełnie pozbaw ionym substancyj hum usow ych, jaknajlepiej się rozw ijały, mimo to, że korzenie ich pozba-
jwionę były naw et śladów m ikoryzy. B ar- | dzo więc być może, że m iast pożytecznego dla obu stron zjaw iska współżycia, m am y tu do czynienia ze zw ykłym objawem pasorzyt- nictw a ze strony grzybków . Dalsze studya wykażą, k tó ry z dw u tj^ch poglądów bardziej je s t uzasadniony.
W iele hałasu w spraw ie asym ilacyi wolne
go azotu przez bakterye w yw ołały w swoim czasie (1892) spostrzeżenia pewnego heskiego agronom a, Carona. Opierając się na fakcie, ja k i m iał miejsce w jego m ajątk u, gdzie żyto i pszenica przez pew ien czas upraw iane n a przem ian w jednem polu bez zasilania ziemi pomocniczemi nawozam i azotowem i daw ały jaknajlepsze urodzaje, przypisyw ał on przyczynę powyższego zjaw iska obfitemu nagrom adzeniu w ziemi b ak teryj asym ilu- jących wolny azot atm osfery i p rzetw arza
jących go w związki przez rośliny przysw a
ja ć się dające. Caron w ydzielił naw et pe
wien g atu nek zaangażow anych tu drobno
ustrojów i ochrzcił je pochodzącym od nazw y swego m ajątk u m ianem bac. Ellenbachensis.
W roku 1897 zjaw ił się n aw et pod nazw ą
„ a lin itu “ w h and lu p re p a ra t zaw ierający czyste k u ltu ry powyższych bakteryj, a m a
jący służyć do szczepienia niemi ziemi ubo
gich w tego rodzaju drobnoustroje. N iestety jed n a k p rak ty k a rolna nie stw ierdziła d obro
czynnych skutków „alinitu"; nowy p re p a ra t z nielicznemi jedynie w yjątkam i (Kossowicz 1898) rzeczników sobie nie zyskał. Nie w y
nika z tegó, by idea C arona była zupełnie błędna: Lutosław ski w swych studyaćh nad alinitem (1904) przypuszcza, że w ziemi w sa
mej rzeczy w ystępuje dużo gatunków b ak tery j, którym nie jest obcą zdolność a-symi- low ania wolnego azotu z atm osfery, korzyść jed n ak z tego dla roślin wyższych nie może być ta k znaczna, by mogło nastąpić kiedy
kolw iek sztuczne zasilanie ziemi nawozami azotowemi. T aki wypadek, jak i m iał m iej
sce w m ajątku Carona, przypisać należy je dynie w yjątkow ym jakim ś własnościom gle
by. Co dotyczę samych bakteryj wyosobnio
nych przez Carona, to stanow isko ich syste
m atyczne nie je s t jeszcze dokładnie określo
ne. Stoklasa uw aża bac. elenbachensis za g a tu n ek identyczny ze znanym oddaw na Me- gaterium de B ary, L anek (1898) tw ierdzi, że je s t to pospolity bardzo w ziemi bac. sub-
tilis.
Że w ystępow anie w ziemi bakteryj asymi- lujących wolny azot z atm osfery nie ograni
cza się bynajm niej bakteryam i korzonkowe- mi, stw ierdzają również badania W inogradz- kiego (1895) nad wyosobnionym przezeń z ziemi ogrodowej Clostridium Pasteuria- num ; drobnoustrój ten w atm osferze beztle-
j
nowej, lub też we współżyciu z tlenowcam i pochłaniającem i tlen z danego środowiska, w obecności ciał cukrow ych, zdolny jest n a
der intensyw nie posiłkować się azotem atm o
sferycznym . Tęż samę zdolność przypisuje B eyerinck wyosobnionemu przez się (1903) A zotobacter chroococcum.
B adania la t ostatnich nad roślinnością wodną bardziej potęgują jeszcze znaczenie bakteryj asym ilujących wolny azot atm osfe
ry. R einke (1903) ogłosił swą w tym k ieru n
ku pracę dowodzącą, że bajeczny rozwój nie
któ ry ch wodorostów ja k listow nica (Lami- naria), szuw ar (Fucus) i wielu innych przy
pisyw ać należy głównie współżyciu tych roślin z bakteryam i asym ilującem i wolny azot atm osfery,jak Azotobacter, Clostridium i inne.
Pobieżny ten szkic studyów nad asym i
lacyą azotu atm osferycznego wskazuje, jak z roku na rok niem al rozszerza się coraz to bardziej granica naszych poglądów na uży
teczność tej nieprzebranej skarbnicy cennego p ierw iastku, ja k ą jest powietrze. D la cało
k ształtu ty ch wiadomości streścićby wypa-
« \Ś
12
W S Z E C H Ś W IA T185 dało zdobycze, jakie n a tem polu zrobiła
chemia, zbadawszy sekret łączenia się wolne
go azotu z innem i pierw iastkam i w związki chemiczne pod wpływem elektryczności. Po
nieważ jednakże studya te ze względu na swą n atu rę posiadają odm ienny zgoła chara
kter. poprzestaję narazie jedynie na wzm ian
ce o nich.
WiJctoryn J a n Zieliński.
Literatura. Jost: Vorlesungeu iiber Pfianzen, 1904. Centbl. f. Bacteriol. 1901, B. VII. Centrbl.
f. Bacteriol. 1902, B. IX. Garbowski. Zjawiska chemiczne w przyrodzie. 1904.
RUCHY WODY A RO ZM IESZCZEN IE PLA N K TO N U W MORZU.
O ile rozsiedlenie zw ierząt i roślin na lą
dzie należy do przedm iotów stosunkowo | dawno badanych, ta k że geografia biologicz-
ina może poszczycić się sporym zasobem fak tów, w yjaśniających ugrupow anie społe
czeństw roślinnych i zwierzęcych oraz sto
sunek tw orów żyw ych do otoczenia, o tyle wiadomości nasze o rozmieszczeniu orga- I nizmów w morzu, owej przypuszczalnej ko- lebce wszelakiego życia, są mniej dokładne ze względu na trudności badania. Dopiero wielkie w ypraw y naukow e w końeu ubiegłe
go stulecia zaczęły w ydzierać m orzu tajem nice życia jego mrocznych głębin i zapozna
ły nas z ciekawym św iatem organizmów mikroskopowych, zawieszonych w wodzie i będących praw dziw ą igraszką fal — z tak zwanym planktonem .
Odkąd Hensen w prow adził ilościową me
todę oznaczania bogactw a planktonu, biolo
giczne badanie morza szybko posunęło się naprzód. R ezultaty tych badań wykazały, że ilość tworów żywych n a pewnym obsza
rze oceanu nie jest wielkością przypadkow ą, lecz w rozmieszczeniu planktonu, zarówno obecnie, ja k i przedtem daje się zauważyć pew na prawidłowość. Zwrócono uw agę na ciekawy fak t, że niektóre obszary oceanów, leżące bliżej biegunów , odznaczają się wię- kszem bogactw em planktonu, niż obszary w niższych szerokościach geograficznych, bli
żej równika, jakkolw iek na pierwszy rzut
oka mogłoby się zdawać, że właśnie wyższa tem peratura powinna sprzyjać bogatszemu rozwojowi życia.
Pierw szą próbą wytłum aczenia tego pozor
nego paradoksu biologicznego była teorya B ra n d ta .*) Dużą rolę pod tym względem przypisuje on bakteryom denitryfikacyjnym , które rozkładają zaw arte wT morzu azotany, uw alniając azot w postaci gazu. D ziałal
ność tych bakteryj m a być intensywniejszą w środowisku cieplejszem, a więc w morzach zwrotnikowych; w rezultacie w ytw arzają się w arunki niekorzystne dla życia innych orga
nizmów, dla których odżywiania się azot związany ma znaczenie pierwszorzędne.
Bakterye, którym B randtprzypisuje tak do
niosłe wpływy, istnieją wprawdzie w morzu, lecz należy zwrócić uwagę, że proces odszcze- piania azotu nie jest niezbędnym przejawem ich życia i zachodzi tylko w specyalnie sprzy
jających w arunkach, a mianowicie w obec
ności większej ilości azotanów. Morze atoli odznacza się wielkiem ubóstwem pod tym względem. J e st to w ścisłym związku z b ra kiem w m orzu bakteryj nitryfikacyjnych.
Poszukiw ania B randta nad wodą i iłem m or
skim w okolicach Kielu, N athansohna w za
toce N eapolitańskiej, G-rana u brzegów N or
wegii—wszystkie w ykazały brak ty ch drob
noustrojów, tak że możemy śmiało powie
dzieć, że gdziekolwiek w morzu w p o bliżu lądu znajdują się tego rodzaju bakterye, są one przybyszami z lądu; morze zaś otw arte nie żywi tych organizmów.
Wobec tego faktu i działalność bakteryj denitryfikacyjnych musi być bardzo ograni
czona, dotyczę ona tylko związków azoto
wych, które zostają wprowadzone do mo
rza w postaci azotanów i azotynów, o ile nie zostaną natychm iast zużyte przez chciwe azotu wodorosty morskie. Badania ostatnich czasów, wykazały, że te właśnie rośliny po
siadają w wysokim stopniu zdolność nagro
m adzania saletry, którą następnie redukują i przeprowadzają w azotowe związki orga
niczne. W obec tego nie można przypisyw ać I bakteryom denitryfikacyjnym w m orzu tak doniosłej roli, jak przypuszcza B randt. Przy-
') Brandt. Ueber den Stoffwechsel im Meere.
W iss. Meeresuntersuchungen, N. T. IV. Abt.
Kiel, 1899; II. Abt. ibid. Bd. VI. 1902.
186
W S Z E C H Ś W I A TM 12 puszczenie swoje badacz ów opiera na fakcie, |
że ocean stale otrzym uje wielkie ilości azotu z pow ietrza i lądu, a zatem musi też istnieć odpowiednia stra ta , gdyż w przeciwnym r a zie widzielibyśm y stałe wzbogacanie się w związki azotu.
Otóż stra ta tak a stale istnieje, ja k dowiódł Schldsing, w postaci am oniaku, w ydzielane
go stale przez morze, a g az ten z pow ietrza dostaje się następnie do ziemi. Proces ten na wielką skalę odbyw a się przedew szystkiem tam , gdzie azot byw a dostarczany w wielkiej ilości, a m ianowicie u brzegów lądu, gdyż tam właśnie woda m orska zaw iera najwięcej am oniaku, który zostaje w chłan ian y przez ziemię. Można przypuszczać, że ten w łaśnie proces sprow adza rów now agę pom iędzy przychodem a rozchodem azotu. N iem a więc żadnej logicznej konieczności, któ raby znie
w alała do przypuszczenia, że w m orzu odby
w ają się na w ielką skalę procesy denitryfika
cyjne.
R o zp atru jąc teoryę B rand ta, należy u- względnić jeszcze jedne stronę. Jakkolw iek naogół słuszne je s t spostrzeżenie, że m orza chłodne bardziej obfitują w organizm y, niż ciepłe; lecz ścisłej zależności pom iędzy tem p e ra tu rą wody, a ilością p lan k to n u niem a wcale. Tak np. przegląd rezu ltató w w y p ra w y na sta tk u „N ational
11poucza nas, że n a j
uboższe w plankton są okolice m orza Sargas- sowego na oceanie A tlantyckim , w m iarę jed n a k zbliżania się do rów nika ilość p la n k tonu znów w zrasta, chociaż tem p eratu ra w o
dy je s t znaczna (25° C. i wyżej). Podobne stosunki są również i na oceanie Spokojnym , ja k świadczą badania w ypraw y „Challen- g e ra “. W drodze od wysp A dm iralskich do K arolińskich, ja k również na przestrzeni po- | m iędzy w yspam i H aw ajskiem i a T ah iti spo
tykano wobec wysokiej tem p eratu ry w ody olbrzym ie ilości okrzem ek i innych organiz
mów, w chodzących w skład planktonu. Spo
strzeżenie to mówi przeciw ko wielkiemu wpływowi tem peratu ry, ja k również w ska
zuje, że nie należy przypisyw ać zby t w iel
kiego znaczenia blizkości wybrzeży, gdyż rozwój okrzem ek w wielkiej ilości może się odbywać w ciepłej wodzie daleko od wszel
kiego lądu. Z jaw ia się przeto pytanie, czy ową ilościową różnorodność w rozm ieszcze
niu plan k ton u m ożna w ytłum aczyć na zasa
dzie pewnych pi’zyczyn ogólniejszej natury, czy też w każdym pojedyńczym w ypadku przyczyny są różne. P róbą takiego w yjaśnie
nia zjaw iska je s t hypoteza d-ra A leksandra N athansohna, ') k tóry stara się podkreślić przedewszystkiem znaczenie ruchu wody w k ierunku pionowym dla odżywiania się planktonu.
W yobraźm y sobie zupełnie zam knięty zbiornik wody. Na jego powierzchni dzięki św iatłu słonecznemu rozwija się bogate ży
cie roślinne, a jego kosztem i świat zwierzę
cy; dzięki zaś istnieniu tego planktonu po
wierzchniowego odżywiają się i tw ory głębi
nowe, gdyż szczątki zm arłych isto t opadają ustaw icznie na dno i tam służą za pokarm innym organizm om . Przez takie ciągłe opa
danie organizm ów na dno, na pow ierzchni w końcu m usi dać się odczuć brak substancyj odżywczych, a przedewszystkiem takich, k tó re, niezbędne do życia, znajdują się w nie
wielkiej ilości, jak kwas fosforowy i związki azotu. Z biegiem więc czasu życie plan kto n u na powierzchni będzie coraz uboższe, a przez to i życie w głębinie, ponieważ do
pływ substancyj z góry wciąż zmniejszać się będzie. Tymczasem na dnie musi nastąpić nagrom adzenie się substancyj odżywczych, które powoli przez rozkład szczątków zm ar
łych dostają się do wody m orskiej, lecz dro
gą dj^fuzyi m ogą tylko z trudnością podnieść się w górę.
D latego też rzecz jasna, że jeżeli gdziekol
wiek w takim zbiorniku w skutek w arunków lokalnych pow stanie prąd pionowy, k tó ry wynosi wodę głębinow ą na powierzchnię, na tem m iejscu musi nastąpić bogaty rozwój życia, ponieważ przez ruch wody ku po wierzchni będą dostarczane brakujące sub- stancye odżywcze.
D ziałanie takich lokalnych prądów piono
w ych m ożna wyraźnie obserwować n a m o
rzu Śródziem nem , które do pewnego stopnia odpow iada naszem u przykładowi. Morze to, w którem p rąd y wody są naogół bardzo nie
znaczne, odznacza się ubóstwem organizmów;:
tylko w niektórych miejscach rozw ija się ob
ficie życie roślinne i zwierzęce, a m iejsca te
J) A. Nathansohn. Yertiksiie Wasserbewegttng und quantitative Yerteilung des Planktons im Me- ere.— Armalen der Hydrographie und Maritimen.Meteorologie. 1906.
„Np 12 w s z e c h ś w i a t 187
w ykazują w łaśn ie w arunki istnienia prądów
pionowych, ja k np. cieśnina Messyńska, gdzie prąd głębinowy, idący ze wschodu na zachód natrafia na grzbiet podwodny i przez to wznosi się w górę, a przedewszystkiem niektóre miejscowości niedaleko od północ
nych wybrzeży Algieru, gdzie w iatry od lą
d u w yw ołają odpływ wody, który stałe kom pensuje się wodą głębinową, wynoszoną na powierzchnię.
W idzimy więc z czysto teoretycznych roz
trząsali, że prądy pionowe mogą posiadać duże znaczenie dla odżywiania się organiz
mów; spostrzeżenia w pewnych miejscowo
ściach potw ierdzają to przypuszczenie, pozo
staje więc odpowiedzieć na pytanie, czy nie da się w ten sposób w yjaśnić i ogólnego roz
mieszczenia planktonu w morzu.
Bliższe zbadanie prądów m orskich rzeczy
wiście potwierdza fakt, że morza podbiegu
nowe bardziej obfitują w prądy pionowe, niż strefa um iarkow ana; podczas gdy pierw sze odznaczają się bogactw em rozwoju życia, druga jest bardzo uboga pod tym względem;
w strefie równikowej, bogatej w plankton, pionowa cyrkulacya wody odbywa się na wielką skalę.
Przyczyna takich pionowych ruchów wo
dy leży przedewszystkiem w ochładzaniu się w arstw powierzchniowych. Proces ton n aj
lepiej możemy sobie uprzytom nić na owym wyżej wym ienionym idealnym zbiorniku.
W lecie ogrzewają się silnie warstw y górne, w w arstw ach zaś głębiej położonych tem pe
ra tu ra stopniowo obniża się. Gdy w zimie ochłodzą się w arstw y górne, stają się one przez to cięższe, niż leżące pod niem i i opa
dają na dno, dopóki nie natrafią na jednako
wo zimną, a przez to jednakow o ciężką w ar
stwę. Im silniejsze byw a ochładzanie się na powierzchni, tem głębiej sięga owa cyrku
lacya pionowa, przyczem należy wziąć pod uwagę, że m axim um gęstości wody morskiej leży nie koło 4° C., lecz niedaleko p u n k tu za
m arzania.
Możnaby przypuszczać, że tego jednego czynnika dość dla objaśnienia różnic w bio
logicznej produkcyi morza. Rzeczywiście, w prądach ciepłych, dochodzących do znacz
nych szerokości geograficznych, zimowa cyr
kulacya wody staje się bardzo intensyw ną i sięga częstokroć na w iele setek m etrów
wgłąb. Jednakże proces ten zostaje znacz
nie ograniczony przez w arstw y dolne, które : z powodu wielkiej zawartości soli lub nizkiej tem peratury posiadają znaczną gęstość. D la
tego też w morzu otwartem w arunki rzadko i układają się w ten sposób, żeby owa cyrku
lacya sięgała aż do dna. Przykład taki m a
my jednak w części oceanu, leżącej na za
chód odlslandyi. W edługposzukiw ańK nud- sena woda jest tu zupełnie jednorodna, gdyż powstaje ze zmieszania prądu północnego z atlantyckim i rzeczywiście, istnieje tu t
8j w zimie ruch wody sięgający aż do dna. To : też obszar ten, tak zw. morze Irm inga, od
znacza się niezwykłem bogactwem planktonu.
Wogóle jednak w w ytw arzaniu takich prądów główne znaczenie m ają inne czynni
ki. Rozpatrzm y np. niektóre zjaw iska p rą dów pionowych w południowym oceanie po-
| larnym , gdyż zjawisko tu taj nie jest zbyt skomplikowane.
Góry lodowe, płynące od bieguna, na setki metrówT zanurzone w wodzie, wchodząc w ze
tknięcie z cieplejszemi warstwami, zaczynają tajać. Na powierzchni lodu powstaje czysta woda słodka, która będąc lżejszą od słonej, dąży w górę i miesza się powoli z wodą m or
ską i w ten sposób powstaje prąd powierzch
niowy z powodu ciągłego wznoszenia się wo
dy. Jednocześnie odbywa się d rug i proces:
woda słona, stając się cięższą w skutek ochło
dzenia opada na dno i tam pow staje prąd dolny w tym samym kierunku, co i na po-
| wierzchni. Część jednak tej wody w skutek praw hydrostatyki musi znów dążyć w górę w tem miejscu, w którem niema ciśnienia opuszczającej się wdół wody; w ten sposób dostaje się ona do p rąd u skierowanego na górę lodową i wskutek procesu tajenia wzno
si się na powierzchnię. T ak więc prócz p rą du na powierzchni powstaje złożona cyrk u
lacya wody, w której biorą udział wszystkie warstw y.
N a półkuli północnej zjawisko bardziej komplikuje się, gdyż prądy polarne składają się po części z wody, pochodzącej z prądów syberyjskich. Nansen, który zbadał i opisał dokładne właściwości tej wody wskazał, ja k ona w ciągu swego ruchu w kierunku za
chodnim staje się wciąż bogatszą w sól, j mieszając się coraz bardziej z w arstw am i głę
bino wem i.
188
W S Z E C H Ś W I A TJNfś 12 W idzim y więc, że ju ż w pow staw aniu p r ą
dów polarnych ruchy wody z głębin m ają w ielki w ły w. To samo-w stopniu jeszcze wyż
szym zachodzi w północnej części A tlan ty k u tam . gdzie spotyk ają się w zajem nie ciepłe i zimne prądy powierzchniowe. W takim w ypadku na wierzchu będzie ten prąd, k tó rego woda jest lżejsza.
P rą d ciepły bardziej obfituje w sól niż zi
m ny, stosunek zaś ich gęstości zależy od te go, czy różnica tem p eratu ry jest w stanie kom pensow ać różnicę w koncentracyi, czy też nie. Stąd pochodzą różnorodne stosunki w różnych porach roku. W zimie woda ciepła silniej się oziębia, staje się cięższa, niż woda polarna, zostaje przez to poki’y ta przez tę ostatnią; w lecie przebieg zjaw iska je s t wręcz przeciwny: wówczas ciepła woda A tlan ty k u je s t na wierzchu.
Tego rodzaju przemieszczenia, odbyw ają się nie tylko n a powierzchni, lecz w yw ołują prąd kom pensacyjny głębinowy. Proces ów został opisany dokładnie przez M ohna pó
źniej zaś przez M akarowa. Ł atw o widzieć, że na obszarze, gdzie woda je s t cięższa, musi odbywać się zapadanie się wody pow ierzch
niowej wgłąb. na obszarach zaś z lżejszą wo
dą wznoszenie się wody głębinowej na p o wierzchnię.
R ezu ltat tego je s t taki, że w zimie wów
czas, g d y woda polarna pokryw a atlantycką, na obszarze p rąd u polarnego odbyw a się wznoszenie się wTody, w lecie zaś dzieje się to samo na obszarze prądu atlantyckiego.
W zw iązku z tem je s t fakt, że m asim um widoczne planktonu znajduje się w zimnej, letnie zaś w ciepłej wodzie.
W rybołów stw ie oddaw na znany je s t fakt, że najobfitszy połów dają te obszary morza, gdzie dw a prądy, ciepły i zim ny, przepływ ają obok siebie. Przez całe lato m am y w takich m iejscach nadzw yczaj bogato rozw inięte ży
cie okrzemek. W yjaśnić ten fa k t można z jednej strony przez to, że dwa prądy, p ły nące w dwu przeciw nych kieru n kach p o ry w ają ze sobą m asy spokojnej w ody i wywo
łu ją przez to kom pensacyę z głębin. Z d ru giej zaś strony ważne znaczenie m a obrót ziemi, w skutek czego prądy n a półkuli pół
nocnej odchylają się w prawo. M ohn dowo
dzi, że jakkolw iek ruch ten często może być zam askow any przez w iatry i inne czynniki,
i
jednakże w szybkich prądach powierzchnia praw ej strony wznosi się wyżej niż lewej
; i stąd pow staje stała kom pensata z głębin, która najw yraźniej w ystępuje na granicy ze
tknięcia dw u prądów.
W idzim y więc, że na obszarach morza, najbardziej obfitujących w plankton, a m ia
nowicie tam , gdzie spotykają się ciepłe i zim- i ne prądy, istnieją jednocześnie najlepsze w a
runki do pionowego mieszania się wody.
W niższych szerokościach A tlan tyk u już tego nie widzim y. Tam prąd zim ny na dnie pły nie w kierunku rów nika, na pow ierzchni zaś porusza się ciepła woda, g nan a w ichram i w różnych kierunkach, niem a jednak w a
runków m ieszania się i’óżnych prądów wody, prócz przyczyn czysto miejscowych.
In n e stosunki p an u ją na obszarze rów ni
kowym. T utaj dla kom pensaty prądów, kie
ru jący ch się w stronę bieguna, wciąż odby-
j
wa się wznoszenie wody głębinowej, co ła tw o widzieć z przebiegu linij jednakow ej tem p eratu ry w głębinie (izoterinobaty). To też na tj^m obszarze, zarówno na A tlanty ku ja k i na oceanie Spokojnym wszystkie w y
praw y n otują wielkie bogactwo planktonu, a zwłaszcza okrzemek.
Tego rodzaju stosunki panu ją na m orzu otw artem ; dowodzą one, że zależność pom ię
dzy bogactw em organizmów a prądam i pio- nowem i posiada wszelkie cechy praw dopo
dobieństwa.
Co dotyczę wybrzeży, to tam ja k już wyżej wspomnieliśmy, duże znaczenie m ają w iatry od lądu. T akie w łaśnie miejscowości są od
daw na znanem i obszarami, dogodnemi dla rybołów stw a, gdyż tam istnieją w arunki dla
! bogatego rozwoju planktonu.
Obniżenie tem p eratu ry nie m a tu żadnego w pływ u: u brzegów A lgieru w odajest nie wie
le zimniej sza, niż w m orzu otw artem , ponieważ i woda z dna posiada również względnie w y
soką tem peraturę, a jednak obszar ten od
znacza się wielkiem bogactwem życia zwie
rzęcego.
U w ybrzeży wiele znaczą prądy re a k cyjne, opisane przez E km ana, pow stające u ujścia rzek. W oda, wpływająca do m orza, ciągnie ze sobą górne w arstw y i powoduje przez to kom pensatę z głębin. Podobne w a
ru n k i pow stają również, jeżeli prąd pow ierz
chniow y napotyka na swej drodze g rzbiet
JNló 12
W S Z E C H Ś W IA T189 podwodny. Jeżeli znów prąd denny natrafia
na mieliznę lub wyżynę podwodną, wówczas również pow stają w arunki dla cyrkulacyi wody w kierunku pionowym. Teorya tych prądów w yjaśnia nam doskonale lokalne ma- xim a planktonu u niektórych wybrzeży i nad wyniosłościami podwodnem i.
W teoryi, któ rą naszkicowaliśmy, dr. Na- thansoh n nie porusza jednej kwestyi, a m ia
nowicie, jakiego rodzaju mogą być sub- stancye odżywcze, przynoszone przez owe p rądy pionowe, obiecując spraw ie tej poświę
cić specyalną pracę, zw raca jednak uwagę, że w biologii m orza kwas węglowy ze wzglę
du na swoiste połączenia w wodzie morskiej, wyw iera większe działanie, niż dotąd przy
puszczano.
Biologiczne badanie m orza nasuwa jeszcze cały szereg ciekawych zagadnień, dom agają
cych się rozwiązania, a ponieważ w morzu zapewne była kolebka wszelakiego życia, przeto badania tego rodzaju m ają doniosłe znaczenie dla w yjaśnienia warunków, w ja kich odbyw ają się zjaw iska życia na n a jn iż szych jego szczeblach.
B . Hryniewiecki.
KO RESPON DEN CY A W SZEC H ŚW IA TA .
Zgorzel buraczana.Uzupełniając wzmiankę, zamieszczoną w j\® 7 i Wszechświata r. b. na str. 107 o grzybku zgo- j rzelowym Cladochytrium betaecolum, podaję co następuje:
Badaniem podobnego organizmu w zgorzeli bu- j raczanej prócz mnie zajmował się i p. Józef Brze
ziński z Krakowa. Jeszcze zimą, 1904 r. dowie- \ działem się od niego, że drobnoustrój ten posiada pływki, ameby, plazmodya, zarodniki, cysty i zo- ocysty. P. Brzeziński wówczas go zaliczał do śluzowców (Myxomycetes). Pokazywał mi wte
dy i swoje preparaty mikroskopowe, na których zasadzie jednak nie mogłem sobie wcale sądu o całej tej sprawie wyrobić. Obecnie wyszły mi \ one całkowicie z pamięci.
W roku 1905 zająłem się specyalnie badaniem i grzybków zgorzelowych. W nasionach buracza- I nych i chorych roślinkach odnalazłem cysty i zwy- kie zarodnie, oraz pływki, przyjmujące, jak się zdaje, niekiedy amebowaty wygląd lub wyrasta
jące w niteczkę. W komórkach okwiatu nasion oraz w kiełkach znajdowałem utwory podobne do t. zw. Sammelzellen, opisanych dla rodzaju Clado- ; chytrium, a także mogłem niekiedy, choć bardzo
rzadko skonstatować połączenie grzybni z zarod
nikami lub cystami. Na podstawie tego nadąłem obserwowanemu przez siebie pasorzytowi nazwę Cladochytrium betaecolum sp. n., o czem wydru
kowałem wyżej wspomnianą notatkę we Wszech- świecie. O notatce tej zawiadomiłem p. Brzeziń
skiego, nadmieniając przy tem, że gdyby badane przez nas mikroorganizmy okazały się identyezne- mi jemu przyznaję zasługę odkrycia nowego orga
nizmu.
Ostateczne rozstrzygnięcie kwestyi możliwe jednak będzie po otrzymaniu przeze mnie pracy p. Brzezińskiego, która niezadługo ma się ukazać w druku. Jeżeli okaże się wówczas, że badane przez nas mikroorganizmy są identyczne, przj'- najmniej w głównych zarysach, wówczas, ponie
waż p. Brzeziński rozpoczął swe badania jeszcze w 1904 r., uznam go chętnie za odkrywcę nowego pasorzyta, swoję zaś nazwę Cladochytrium betae
colum odwołuję. W przeciwnym razie zwrócę się do sądu, złożonego z osób fachowych.
Dr. .7. Trzebiński.
KRON IK A NAUKOW A.
— Nowa gwiazda zmienna typu Algola.
P. Enebo, astronom-miłośnik, gorliwy obserwator gwiazd zmiennych w Norwegii, wykrył w gwia
zdozbiorze Perseusza nieznaną gwiazdę zmienną typu Algola. Zazwyczaj gwiazda jest 9,4 wiel
kości; w minimum zaś jest niewidzialna przez 7 cm lunetkę p. Enebo. Ostatnie zniknięcie p. Enebo obserwował 17 lutego r. b. od 7 wiecz.
do 3 m. 15 w nocy (czas śr.-europ.); okres zmien
ności jest dzielnikiem 13 dni.
Spółrzędne na rok 1855: o. — 4 h 10m 12*.
8 = - f 41° 57'.
T. B.
— Spostrzeżenia nad światłem zodyakalnem, czynione na szczycie Mont-Blanc. Szczyt góry Mont-Blanc, dzięki czystości i rozrzedzeniu po
wietrza oraz zupełnemu brakowi światła rozpro
szonego przedstawia warunki niezmiernie sprzy
jające spostrzeżeniom nad światłem zodyakalnem.
Podczas wyprawy na ten szczyt (we wrześniu 1904) Hansky, zdołał poczynić następujące spo
strzeżenia, ściągające się zwłaszcza do szczegó
łów, zazwyczaj trudno widzialnych pod naszemi szerokościami. Światło zodyakalne ma wygląd trójkąta, którego wierzchołek położony jest bar
dzo blizko ekliptyki. W przestrzeni ma ono prawdopodobnie postać soczewki. Trójkąt nie jest symetryczny względem ekliptyki: jest on szerszy od strony północnej, ale mniej wyraziście zarysowany aniżeli od strony południowej. Natę
żenie światła zodyakalnego wzrasta ku środkowi,