M 46.
Warszawa, d. 12 Listopada 1883.Tom II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W a rs z a w ie : r o c z n ie rs . 6.
k w a r ta ln ie ,, 1 k o p . 50.
Z p rz e s y łk ą pocztową: ro c z n ie „ 7 „ 20. p ó łr o c z n ie „ 3 „ 60.
A d r e s R edakcyi
n a p isa ł
W a w r z y n i e c T r z c i ń s k i , kand. N auk. Przyr.
N a wschodnio-południowej stronie widno
kręgu Bernu, w dzień jasny i pogodny, poza ciemnemi masami gór widać szereg białych śnieżnych wierzchołków A lp berneńskiego Oberlandu; ich kontury, ich białość, pięknie odbijająca na tle błękitnem nieba i zielonem lasów przedgórza i nieskończona rozmaitość jej cieniowania, odpowiadającego konturom gór i zmieniającego się wraz z porą dnia, spraw ia
ją , że ten widok, po tysiąc razy widziany, je s t zawsze czemś wspaniałem, wiecznie nowem i miłem. Gróry śnieżne, przedm iot tej panora
my, je st dla dziecka nizin również, ja k i jej piękno, pociągający, — obiecuje on wiele nieznanych zjawisk. K u zapoznaniu się z nie
mi d ała mi sposobność wycieczka do lodnika Rodanu.
K ierunek drogi ku lodnikowi — to zielono- wodna A ara, nad k tórą B ern leży. Do Thunu dojeżdżamy koleją. W miarę, ja k się doń zbli
żamy, tracim y śnieżne Alpy z oka, przedgó-
K om itet Redakcyjny stanow ią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrow icz b .d ziek an U u iw ., m ag.K . D eike, m ag.
S. K ram sztyk, kand. n. p. J. N atan so n , m ag.A . Ślósarski, prof. J . T rejd o siew icz i prof. A. W rześniow ski.
P re n u m ero w ać m ożna w R ed ak cy i W sz ec h św iata i we w szystkich k się g arn ia c h w k r a ju i z ag ran icą.
P o d w a le N r. 2.
rza je zakrywają; nasz przewodnik, A ara, u T hunu ginie w jeziorze. U jej ujścia, a ra czej miejsca wypływu z jeziora, wsiadamy n a statek i po zielonych jego wodach płyniemy ku Interlaken. Thuńskie jezioro całe mamy na widnokręgu; śnieżne A lp wierzchołki wi
dzimy w całej ich świetności, w ich błyszczą
cej bieli, poprzerzynanej gdzieniegdzie ciernno- szaremi linijami, ostremi krawędziami zało
mów skał: n a lewo stoi odosobniony biały stożek F insteraarho rn u, na prawo — w szere
gu: E iger, Mónch. Obok niego Ju n g frau , do najwyższych szczytów alpejskich należące ')•
P o brzegach jeziora, w zieleni winnic i lau
rów porozrzucane malownicze wille, hotele, kurorty. Jezioro otaczają wzgórza, wogóle ro
ślinnością pokryte; są one w jego stronie za
chodniej niższe, niż we wschodniej. N a bia
łych, obnażonych stromych ścianach niektó
rych z nich widać zdała równolegle ku pozio
mowi pochyłe pasy ciemne; uprzytom niają one, iż góry są z warstw wapienia złożone. K u jezioru od północy zbiega między góram i głę-
') F in ste ra a rh o rn , najw yższy szczyt b c rn eń sk io g o O berlantla, je s t 4 2 7 5 m etrów n a d p o w ie rz c h n ią m o rza w ysoki, J u n g f r a u — 4 1 6 7 , MOnch — 4 1 0 5 , E ig e r — 3 9 7 5; najw yższe szczyty A lp m a ją : M o n tb la n c — 4 8 10, M o n te K osa — 4 6 8 3 m tr.
722 W SZECH ŚW IA T. N r. 46.
boka i wąska dolina J u slith a l, po jeg o stronie przeciwległej, od południa — dwie inne, do siebie równoległe doliny górskie rzek Simme i K an d er, S im m enthali K anderthal; dwie jeszcze inne widać na wschodzie, w dali.
N a przodzie szeregu gór, oddzielającego dolinę Sim rnenthal od K a n d erth al, stoi Nie- sen, ogromny stożek, dla pięknego widoku przez turystów zwiedzany. W idać zeń rów ni
nę, na północy w małe tylko pagórki pofałdo
waną, stopniowo przechodzącą ku wschodowi i południowi w góry śnieżne aż do M ontblanc, który na dalekiem południu pokazują. Jezio ro j Thuńskie i B rienckie w ydają się z jego wyso
kości małemi staw am i ‘), liczne drogi, prze
rzynające gęsto zaludnioną równinę, — n itk a mi, wijącemi się po gęstej pól mozajce, a rzeki Simme i K a n d e r ledwo dostrzedz można, jako zielonaw o-żółte strum ienie w ich szerokich korytach na dnie dolin. Z N iese n u widziałem wschód słońca; piękne zjawisko trw a krótko i polega n a różowem zabarw ieniu wierzchoł
ków śnieżnych olbrzymów; nazywa się ono Alpengliihen. N iesen je s t roślinnością pokry
ty: w dolnej części — lasem jodłowym, w gór
nej — łąkam i; na nich się pasą dniem i nocą kozy i krowy szczególnej ra sy górskiej, prze
ryw ając ciszę dźwiękiem swych dzwonków, do którego ta k przywykły, iż sta ł się ich potrze
b ą niezbędną; pow iadają, iź wściekają się one, gdy ich dzwonków pozbawić. N a jednej ze ścian Niesenu, ku jezioru zwróconej, je s t on jed n ak zielonego pokrycia pozbawiony; widać tam pochyłe względem poziomu warstwy skał.
Złożyły się nań: łupek m arglowy gliniasty — w częściach niższych i piaskowcowy zlepieniec
— w wyższych; w tym ostatnim znajdują się często skam ieniałości Fukoidów , morszczyn, wodorostów m orskich, co wskazuje, iż skały, składające N iesen, wyniesione nad powierz
chnię morza na 2366 metrów, zostały osadzo
ne na dnie jakiegoś morza pierw otnego, w któ- rem żyły morszczyny. W zagłębieniach N ie senu, ku północy zwróconych, w miesiącu Czerwcu r. b., gdy w B ernie na słońcu było do 36° C., leżał śnieg; widziałem go jeszcze w początkach S ierpnia i W rześnia i jeżeli na nim śnieg się nie utrzym uje, to tylko wskutek jego dość znacznego oddalenia od gór śnież-
' ) Je z io ro T h u ń sk ie m a 4 7 ,9 k w a d r, k ilo m etró w , B rie n c k ie — 2 9 ,9 .
nych, — na wysokości G rim selpassu, 2165 m etrów, a zatem dosyć znacznie od Niesenu niższej, na ogromnej przestrzeni leżał śnieg wówczas, gdy na N iesenie tylko w niektórych miejscach się zachował i z dołu jak o m ałe białe plamy tu i owdzie był widoczny.
Lecz oto nasz statek minął Niesen i prze
siadamy do wagonów małej drogi żelaznej Bo- delibahn, mającej nas przewieść do jeziora Brienckiego przez In terlak en , miasteczko, zło
żone z szeregu pięknych hotelów, z kom for
tem urządzonych dla cudzoziemców, zwiedza-
! jących Szwajcaryją, dziecko spekulacyi Szwaj
carów n a cudzoziemcach, czyli frem denindryi szwajcarskiej.
P od In terla k en spotykam y się znowu z A a rą, łączącą jezioro Thuńskie z Brienc- kiem, które przedstawia dalszą naszą drogę.
Brzegi jego są złożone z gór stromych, wyso
kich, w części gołych, szarych, w części lasem pokrytych, co mu nadaje inny, niż Thuńskie- go, charakter.
Z bliżając się do Brienz, widzimy na p ra wym brzegu na skale, nieco wystający w je zioro, wpośród zieleni lasu kilkupiętrowy pięk
ny, do zamku podobny budynek; to hotel Giessbach, obok wodospadu tegoż nazwiska, z oddzielną liniją drogi żelaznej, doń prowa
dzącej po znacznej spadzistości (1 : na której wagon zjeżdżający wciąga n a górę wa
gon drugi, połączony z nim liną. W odospad Giessbach z jeziora mało widać; jestto potok, ze znacznej wysokości spadający na pochyło
ści góry ku jezioru i na tej swej drodze siedem kaskad tworzący dzięki nierównościom łoży
ska. Przem yślny właściciel hotelu wieczorami go oświetla bengalskiemi ogniami.
Z miasteczka Brienz, dokąd zawinęliśmy, udajem y się w dalszą podróż nad A arą, w gó
rę jej biegu. Dolina, k tó rą jedziemy, unteres H aslithal, je st ograniczona przez dwa szeregi skał strom ych, nagich. P o lewej stronie n a szej drogi, na prawie prostopadłej ścianie do
liny, pochyłe równoległe ' linije, wskazujące granice warstw, z jakich się sk ała składa, nie są proste tak, ja k np. widzieliśmy, ja d ą c po jeziorze Thuńskiem , lecz w sposób rozmaity pogięte, połam ane, pozostając zawsze równo- ległemi; a więc i warstwy skał są też pogięte.
Były one kiedyś poziomemi, jako z osadów pierwotnego morza powstałe; pochyłemi wzglę-
N r. 46. W SZECH ŚW IA T. 723 dem poziomu, stały się, dzięki siłom je podno
szącym, a zgięło je, pofałdowało jakieś ciśnie
nie z boków. Dolinę pokrywają łąki. T u i owdzie widać szałas górala z dachem, k ry tym gontami, przyciśniętemi kamieniami. Po ciemnych, szarych ścianach doliny wiją się w wielu miejscach białe, zdała widzialne wstę
gi o konturach i barwie ciągle zmiennych; to są one szersze, to węższe, to bielsze, to ciem
niejsze; to — wodospady w rodzaju Giessba- chu. W R eichenbach taki wodospad ze wzglę
du na obfitość wody zasługuje na uwagę. N ie
daleko od Reichenbachu dolina A ary, której podnoszenie się w górę nie było prawie wido- cznem dotychczas, naraz załam uje się spadzi
sto. Z wysokości jej załomu widzimy pod na
mi zieloną okrągłą kotlinę, otoczoną wysokie- mi białem i stromemi skałami, z której kilka dolin prom ienisto się.rozchodzi. P o zielonem dnie kotliny wije się A ara i przez głęboką (92 m etry) i wąską prostopadłą szczelinę (F in stere A arschlucht) w ciemnoszarej skale załomu przedostaje się pozań dalej. Po spa- dzistości załomu, droga nasza zbiega zygza
kiem, dzięki czemu śmiało mogą jechać po niej powozy *). Skała, w jakiej je s t ona wy
bita, ze swej ciemnej barwy i ogólnego wej
rzenia wygląda całkiem inaczej od skał, two
rzących dolinę, po której jechaliśmy. To — gnejs, podobny do granitu, który tu w wapień skał, otaczających kotlinę Oberes H aslithal, się wciska 2).
Z O beres H aslithal, jed n ą z dolin, z niej wychodzących, kierujemy się dalej w górę nad naszą nieodłączną A arą. D roga na^za — to produkt cywilizacyi Szwajcaryi; je s t ona na dosyć znacznej przestrzeni wykuta w spadzi
stej skale, tworzącej ścianę wąwozu, po ka- mienistem dnie którego głęboko pod nami, pieniąc się, biegną szumnie wTody naszego prze
wodnika. Dzięki dynamitowi, wybito w skale nad przepaścią prawdziwie wygodną drogę, która to po skale się wije, to j ą tunelikam i
') G n ejs s k ła d a się z tych sa m y ch m in e ra łó w , co i g r a n it a ró żn i się od g ra n itu te m , iż blaszki m ik i są w n im ró w n o leg le w zg lęd em siebie ułożone.
- ) W ciele o dow olnie spadzistej pow ierzchni m o żn a wyciąć w y cin ek , o g ran iczo n y pow ierzchnią dow olnie p o ch y łą w z g lę d e m pozio m u . T a k sam o w sk a le m o ż n a w y
ciąć sto p n ie , w ężykow ato po niej się sp u szcza ją ce, p rzed staw ia ją ce d ro g ę. 1’ochyłość drogi — to p o ch y łość ow ych sto p n i w yciętych.
przebija, to się nareszcie w nią wciska, zagłę
bia, tworząc sobie z niej daszek. S kała ta — to szary gnejs, przechodzący w łupek mikowy;
widać na niej wyraźnie jej złożenie z warstw, względem poziomu ku południowi znacznie pochyłych. N a dalszej drodze wąwóz rozsze
rza się w dolinę, pokrytą laskiem; idąc prze
zeń po rówmej drodze, zapomina się, że to lasek na górach, a nie p ark dla wygodnych, cywilizowanych mieszkańców miast urządzony.
Trochę dalej — i znowu dolina się zwęża w krótki wąwóz, aby za nim znowu się rozsze
rzyć; w zwężeniu, na zakręcie drogi, żegnamy ją wejrzeniem ostatniem.
N a drodze ku wodospadowi A a ry leży Gu- tannen, wioska z hotelem; częstują nas tu, ja k i w ogóle w każdym innym hotelu w górach, Szarotą, rośliną, do rodzajuG-naphalium n ale
żącą (Gn. leontopodium), z białem i puszyste- mi listkami, otaczającemi kwiatek, m ieszkan
ką gór wysokich; miano tu jeszcze kryształy górne i iłuspat w oktaedrze i w zwykłych sześcianach; niedaleko bowiem stąd znajduje się miejsce Oltschenen, skąd wiele kryszta
łów fłuspatu do muzeów E uropy wywieziono.
Jeszcze przed wodospadem wchodzimy w re- gijon granitu zwykłego: z białym feldspatem, szarym kwarcem, czarną i białą miką, zielo
nym talkiem. G ra n it widocznie uwarstwiony, warstwy stromo ku południowi pochyłe, p ra wie prostopadłe. W takiej to skale A a ra m a swej wodospad Handeck.
Można go oglądać z boku nieco zdała, z platformy naprzeciw niego, lecz trochę niżej od jego wierzchołka umieszczonej, lub z góry z mostku, tuż nad nim będącego.
Z platform y widać wązką przepaść, dwie
ma prostopadłem i szaremi skałam i szorstkie- mi ograniczoną, bezdenną, bo dno we mgle się chowa; nad przepaścią, trochę zdała, mały d re
wniany mostek, a z pod niego dwa potoki, w jeden się łączące tuż pod głazem, który się między nie wcisnął, spadają w głębię; bez wy
raźnych konturów, gdy się pod mostem u k a zują, bo już się pienią, a raczej milijonam i kropli bryzgąią, tracą je coraz więcej, im się niżej dostają, aż nareszcie giną w ogólnej z białych kropel mgle, z dna przepaści się podnoszącej; mgła coraz to mniejsza, im wy
żej, lecz do platform y dochodzi, — zamgloną widać szarą przeciwległą ścianę przepaści.
724 W SZE C H ŚW IA T. Nr. 46.
Z m ostu widok również wspaniały. W idać stam tąd, iż n a wodospad składa się A a ra wspólnie z górskim potokiem Aarlenbachem , niewidocznym z m iejsca poprzedniej obserwa- cyi. Z boku spada on szumnie po kamieniach, następnie po pochyłości granitow ej skały, w k tó rej sobie gład k ą rynnę wyżłobił i z niej rzuca się w przepaść, aby tam z A a rą, na mi- lijardy kropel rozbitą, się połączyć: szczególne ujście dopływu!
(c. d. n.)
K U L I S A . S Ł Ó W
O TRZĘSIENIACH ZIEMI.
przez
B r. J a s i ń s k ie g o .
(D o k o ń czen ie).
W róćm y jed n ak do zajm ującej nas kwestyi.
Trzecim czynnikiem, grającym rolę w zjawi- skach seismicznych, je s t budowa gieologiczna miejscowości. W spom nieliśm y już, że pokła
dy, tw orzące skorupę ziemską posiadają zna
czny stopień elastyczności i że wstrząśnienie wskutek tego udziela się wyłącznie warstwie krańcowej. Jeżeli w arstw a ta sk ład a się ze skał zwartych, jednolitych, to skutki wstrzą- śnienia mogą być bardzo słabe, a naw et ża
dne. Przeciwnie, gdzie na skałach zwartych spoczywają skały miękkie, kruche, sypkie, słowem o małej spójności, tam skutki trzęsie
nia ziemi byw ają najstraszliw sze, naw et przy stosunkowo niewielkiej sile uderzenia. N ajd o sadniejszy przykład daje nam jeden z epizo
dów trzęsienia ziemi w K alabryi d. 5 Lutego r. 1783. M iasta Oppido i Polistena, które najwięcej w katastrofie tej ucierpiały, leżą na płaszczyznie, pochylonej ku morzu, złożonej z w arstw piasku, żwiru i gliny, spoczywają
cych na granicie. W n ę trza, okalające nad
brzeżną płaszczyznę, złożone z g ra n itu i łupku glinianego, ucierpiały stosunkowo niewiele.
M iasto M essyna, położone nad morzem na osadach aluwijalnych, uległo zupełnemu zni
szczeniu, gdy zaś wioski, położone wyżej na twardym gruncie, ocalały. Straszliwe spusto
szenie, jakiem u uległo Lizbona w r. 1755, przypisać należy głównie budowie gieologi-
cznej jej podnóża. Z achodnia część m iasta spoczywa na tw ardej skale wapiennej systemu kredowego, niżej położone ulice na glinie nie
bieskiej, pokrytej w części osadami trzeeio- rzędowemi. Największemu zniszczeniu uległa część m iasta, spoczywająca na obnażonej gli
nie i n a osadach trzeciorzędowych, a najmniej ucierpiały budowle, położone na wapieniu k re
dowym (hippurytowym). K ierunek trzęsienia ziemi odpowiadał granicy osadów trzeciorzę
dowych.
Zapom ocą seismografów i seismochrono- grafów określamy kierunek i ilość wstrząśnień, czas trw ania, początku i końca zjawiska, wre
szcie szybkość ruchu seismicznego.
Co się tyczy kierunku, to w centralnych trzęsieniach ziemi wstrząśnienia rozchodzą się na wszystkie strony z jednego punktu, zbacza
ją c niekiedy od linii prostej wskutek miejsco
wych warunków. W linijnych i transw ersal
nych trzęsieniach ziemi, kierunek wstrząśnień odpowiada łańcuchom gór, rozciągłości po
kładów w okolicy, wreszcie kierunkom wiel
kich rzek. Zapom ocą wyż wzmiankowanych przyrządów, możemy z łatwością określić kie
runek, siłę i szybkość, a stąd i ch arak ter trzę
sienia ziemi. Ilość wstrząśnień bywa nieraz bardzo znaczna. T ak np. przy trzęsieniu ziemi w H onduras r. 1856 w ciągu tygodnia nali
czono 108 uderzeń podziemnych. D nia 28-go Październik a r. 1746 w Limie, w ciągu doby miało miejsce 200 uderzeń, a do końca trzę
sienia ziemi, t. j. do 24 L utego 1747 r. 451 wstrząśnień. Najczęściej jed n ak ma miejsce kilka, a naw et jedno uderzenie.
Trw ałość zjawiska bywa też nader rozmaita.
Czas trw ania jednego uderzenia bywa zwykle bardzo krótki, przeciętnie od 5 do 10 sekund;
jakkolw iek są i wyjątki pod tym względem.
W kalabryjskiem trzęsieniu ziemi pierwsze wstrząśnienie trw ało 2 minuty; na Gwadelu
pie 8 L utego 1843 r. 105 sekund; natom iast przy straszliwem trzęsieniu ziemi w C aracas w W enezuelli w r. 1812, pierwsze wstrząśnie
nie trw ało tylko 5 —6 sekund. Co się zaś ty
czy trw ałości całego zjawiska, t. j. pewnego szeregu uderzeń podziemnych, to bywa ona nieraz bardzo znaczną. T ak np. lizbońskie trzęsienie ziemi, które w ciągu 5 minut cale miasto w perzynę obróciło, dało się odczuwać jeszcze w ciągu całego Listopada i G rudnia
N r. 46. W SZE C H ŚW IA T. 725 t. r., a uderzenie podziemne d. 9-go G rudnia
nie ustępowało w sile pierwszemu z dnia 1-go L istopada. W strząśnienia na Jam ajce 7-go Czerwca r. 1692 trw ały 3 dni i powtarzały się 5 do 6 razy w ciągu dnia. D nia 18 P aździer
nika r. 1356, trzęsienie ziemi zburzyło m iasto Bazyleę nad Renem. Po pierwszem uderzeniu nastąp ił szereg uderzeń słabszych, które trw ały przez cały rok. Trzęsienie ziemi d. 21 Paźdz.
r. 1766 w ciągu paru minut zburzyło całe miasto Cumana. D rgania ziemi powtarzały się j e dnak jeszcze w ciągu 14 miesięcy i według świadectwa H um boldta prawie co godzina dało się uczuwać silne uderzenie. K alabryjskie trzęsienie ziemi 1783 r. trw ało prawie cały rok, lecz naw et po 10 latach ziemia jeszcze się nie uspokoiła. Pierwsze, najsilniejsze wstrząśnie- nie miało miejsce d. 5-go Lutego, następnie d. 6 i 27 Lutego; 1-go i 28 M arca uderzenia były niemniej silne. Gdy Spalanzani przybył do Messyny w r. 1788, uderzenia wciąż się powtarzały, a naw et dnia 10-go M aja r. 1792 można było w ciągu doby do 30 wstrząśnień naliczyć.
Szybkość ruchu seismicznego zależną je st przedewszystkiem od własności skał, w k tó rych ma on miejsce. Z góry już powiedzieć możemy, źe w skałach zwartych, jednolitych szybkość będzie większą niż w szczelinowa
tych lub sypkich. Gieolog angielski M allet określał szybkość na podstawie bezpośrednich doświadczeń zapomocą wybuchów prochowych w skałach rozmaitego składu. O trzym ał on wielkości następujące w stopach angielskich i m etrach na sekundę:
w m o k ry m p ia sk u v = : 9 6 5 st. a n g . = r 2 9 4 m . w z w ie trz a ły m g ra n ic ie v = 1 2 9 9 ., = 3 9 6 „ w tw a rd y m g ra n ic ie v = r l 6 6 1 „ r ^ 5 0 6
Cyfry, otrzym ane doświadczalnie z trzęsień ziemi, są daleko wyższe. A. H um boldt podaje cyfrę 5 - 6 mil na minutę, t. j. 2000—2500 stóp na sekundę, jak o szybkość kalabryjskiego trzęsienia ziemi. S tier obliczył szybkość antyl- skiego trzęsienia ziemi na 1856 m., t. j. 6088 st. ang. na sekundę, R ogers na 1963 st. ang.
na sekundę. Je d n a z najdokładniejszych cyfr podaną została przez J . Schm idta dla trzęsie
nia ziemi w dolinie R enu d. 29 Lipca r. 1846, mianowicie 3,739 m. g. na minutę, czyli 1376 stóp ang. na sekundę. D la trzęsienia ziemi w Niemczech d. 6-go M arca 1872 r. obliczył
Seebach szybkość na 6 mil na minutę, to je st 742 m. na sekundę.
Gieologowie Schmidt, Hopkins, M allet, Seebach i Lasauht starali się ruchy seismiczne poddać ścisłej analizie matematycznej. M allet, badając neapolitańskie trzęsienie ziemi w r .
1857 obserwował położenie i kierunek szcze
lin w ziemi i rysów w ścianach, stan przewró
conych przedmiotów i obliczył na tej zasadzie głębokość ogniska., środkowy punkt okręgu wstrząśnienia i szybkość oddzielnych kołysań gruntu. K . F. Seebach określił te składniki na zasadzie danych o chwili rozpoczęcia zja
wiska w możliwie największej liczbie punk
tów ').
Położenie epicentrum określa się bardzo łatwo następującym sposobem. P o siad ając do
kładne dane o chwili rozpoczęcia zjawiska z wielkiej liczby punktów, wybieramy z nich daną najwcześniejszą. Odpowiedni p u n k t bę
dzie szukane epicentrum. Łącząc następnie punkty na mapie, w których zjawisko obser
wowane było jednocześnie, otrzymamy krzywe, tak zwane isochronoseismiczne, które znów graficznie wskażą nam ch arak ter wstrząśnień, t. j. czy wstrząśnienie ziemi było centralne, czy linijne, czy transw ersalne. Szybkość w roz
maitych częściach będzie rozmaitą, możemy jed nak wyszukać pewną ilość punktów, w któ
rych ruch seismiczny był jednostajny, t. j. ze stałą szybkością. Zanotowawszy odległość tych punktów od epicentrum i czas rozpoczę
cia zjawiska, podstawiamy te wielkości we wzorze Seebacha i otrzymujemy głębokość ogniskową.
Z wielu obliczeń tego rodzaju okazało się, że głębokość ogniska je st wielkością stosun
kowo nieznaczną i w każdym razie nie dosię
ga ona granicy ognisto-płynnego ją d ra ze sko
rupą ziemską, ja k to poprzednio mniemano.
W edług M alleta, ognisko neapolitańskiego trzęsienia ziemi r. 1857 leżało na głębokości 1 ‘/ 2 mili gieogr.; według Seebacha, ognisko
' ) D la głębokości o g n isk a p o d a ł on w zór n a s tę p u ją cy w przypuszczeniu, że szybkość ru ch u se ism iczn eg o je s t w ielkością sta łą . ________
h = 1 / *■ ł — l t i r ł --- ty
g d z ie l i l\ są odlogłości d an y ch p u n k tó w od e p ic e n tru m , t i różnice czasu obserw acyi z ja w isk a w d a n y c h p u n k ta c h i w e p ic e n tru m , n ak o n iec h — g łęb o k o ść o g n isk a .
726 W SZE C H ŚW IA T. N r. 46.
trzęsienia ziemi w Niem czech środkowych r.
1872 leżało na głębokości 9856 metrów, a w H ercogenracie, według L asaulx, nadzwy
czaj płytko, gdyż zaledwie na granicy osadów pierwszorzędowych (paleozoicznych).
W inniśm y jeszcze dodać słów p arę o ru chach morza podczas lądowych i podm orskich trzęsień ziemi. Trzęsienia ziemi na brzegach m orskich udzielają się masom ziemi często z nadzwyczajną gwałtownością. M orze w t a kich razach nagle cofa się od brzegów na znaczną przestrzeń i po pewnym przeciągu czasu powraca, zalewając całą nadbrzeżną okolicę. Cofnięcie się morza trw a nieraz zna
czny przeciąg czasu, ta k np. w S an ta d. 17-go Czerwca r. 1678 cofnęło się morze na wzro
kiem niedościgłą odległość i powróciło dopie
ro po 24 godzinach. W godzinę po zniszczeniu Lizbony, morze podniosło się nagle do 60 stóp ponad poziom największego przypływu, p u stosząc całe wybrzeże, poczem raptow nie co
fnęło się i opadło na 50—60 stóp pod poziom największego odpływu. Falow anie to powtó
rzyło się 3 —4 razy. Jednocześnie w K adyksie utw orzyła się góra wodna do 60 stóp wysoka, k tó ra z szaloną szybkością rzuciła się na m ia
sto i część jego zatopiła. Podobnież w r. 1692 w m. K ingston w darło się morze do m iasta i spustoszyło większą część jego. F a la była ta k wielką, że przerzuciła fregatę, spoczywa
ją c ą w porcie, przez najwyższe domy i osadziła w środku m iasta ')• Często podobnie gw ałto
wne ruchy m orza nie są połączone z silnem trzęsieniem ziemi, a naw et bywają wypadki, w których trzęsienia ziemi zgoła nie dostrze
gano.
R uch morza rozszerza się nieraz na olbrzy
mie odległości. N aruszenie równowagi w ocea
nie d. 1 L istop. 1755 r. odbiło się wyraźnie na brzegach H olsztynu, Norwegii, a naw et w za
toce Fińskiej; olbrzymia fala przebiegła cały ocean A tlantycki aż do brzegów antylskich na odległość 800 m. g., na co zużyła 9'/ 2 godzin czasu. D n ia 7-go L istopada r. 1837 fala z brze
gów Chili pod 40° s. pd. przebiegła cały ocean Spokojny i dosięgła wysp Sandwich pod 20° sz. pn. i wysp Szyfrowych pod 12°
szer. pd.
') W y so k o ść fali byw a n ie ra z n a d z w y c z a jn ą , ta k n p . n a w ybrzeżu L u p a tk a cl. 6-g o P a ź d z ie rn ik a ro k u 1 7 3 7 Utworzyła się fa la ? m a ją c a 210 stó p w ysokości.
R uchy te, t. j. gwałtowny odpływ i przy
pływ spowodowane są przez trzęsienie ziemi na stałym lądzie, często jed n ak następują trzęsienia ziemi pod powierzchnią morza.
W tym razie zjawisk powyższych nie obserwo
wano, dawały się tylko uczuć na powierzchni silne uderzenia, pochodzące z wnętrza morza, nie połączone jednakże z falowaniem powierz
chni. Nawiasowo dodamy, źe kwestyja wyżej opisanych ruchów morza dotychczas jeszcze pozostaje ciemną i wymaga ścisłego opraco
wania.
Przyczyna trzęsień ziemi zajmowała odda- wna umysły wielu uczonych. A leksander H um boldt i Leopold v. Buch przypisywali zjawiska wulkaniczne i seismiczne jednej przyczynie, k tó rą określali jak o „oddziaływanie wewnę
trznego płynnego ją d ra na stałą skorupę ziem
ską." W skutek zwiększania się grubości stałej skorupy ziemskiej, a tem samem zmniejszania się wewnętrznego ją d ra płynne
go, wywiązuje się m asa gazów, poprzednio w ognistym płynie rozpuszczonych, które, cisnąc na zewnętrzną powłokę, sprowadzają znane zjawiska seismiczne aż do czasu, dopóki przez szczeliny skalne nie wydostanie się gaz na zewnątrz. Inn i utrzym ują, że woda m or
ska przez szczeliny dosięga do ognistego ją d ra i zamieniając się w p arę o olbrzymiem ciśnie
niu spraw ia wyż wymienione skutki.
O. Y olger nie podziela tego zdania, staw ia
ją c zarzut, że teoryja ta nie zgadza się z fak
tam i. Mianowicie, przyjąwszy możliwie n aj
mniejszą grubość skorupy ziemskiej, najlżej
sze poruszenie płynnego ją d ra wywarłoby skutki znacznie donioślejsze, niż zaobserwo
wane dotychczas; przy skorupie grubszej sku t
ki powinny być jeszcze znaczniejsze. Z arzut ten popiera Y olger rachunkiem . B abinet do
daje jeszcze, źe siła rozszerzalności pary wo
dnej przy tak olbrzymiem ciśnieniu, jak ie na znacznej głębokości panować musi, nie może dowolnie się zwiększać; wskutek ciśnienia przyciąganie nakoniec przewyższy siłę rozsze
rzalności. W oda zresztą nigdy nie byłaby w stanie dosięgnąć płynnego ją d ra , gdyż prze
grzana p a ra wodna wywierałaby ciśnienie nie
tylko na skorupę, lecz i na szczeliny wodą na
pełnione i przez takoweby się ulatniała, za- nimby trzęsienie ziemi sprawić mogła. H . Móhl przypisuje wszystkie zjawiska seismiczne dzia
łaniu wody. H ipotezę jego streścić możemy
N r. 46. W SZECH ŚW IA T. 727 w następujących wyrazach. W oda atm osfery
czna, przesiąkając przez wierzchnie pokłady ziemi, dostaje się przez szczeliny w skałach do znacznej nieraz głębokości. W iadom o, że w m iarę zagłębiania się pod powierzchnią, tem peratura wzmaga się w stosunku mniej więcej 1° C. na każde 100 stóp. N a głęboko
ści zatem 10000 stóp tem peratura wynosi 100° C., t. j. woda na tej głębokości mogłaby się zagotować, gdyby nie ciśnienie, wynoszące tam około 800 atm. T ak ciśnienie, ja k i tem p eratu ra w zrastają z głębokością w stosunku arytmetycznym, prężność jed n ak pary daleko szybciej i na głębokości około 15 kilom., pręż
ność pary i ciśnienie zrównoważają się. W yo
braźm y więc sobie, że pewna masa wody do
sięgła powyższej głębokości i zebrała się w pewnem zagłębieniu, których mnóstwo w skałach napotkać inożna i że jednocześnie w skutek obsunięcia się skały dalszy ruch jej i odwrót wstrzymanym został. Ogrzewając się wciąż, woda dosięgnie tem peratury, przy k tó rej nastąpi wrzenie. W ytworzona para, cisnąc na strop, może, przy dostatecznej prężności, przezwyciężyć siłę spójności skały i podnieść część jej w górę. Zniszczenie to równowagi sprowadza dyslokacyją pokładów obok leżą
cych, co odbija się na powierzchni w postaci całego szeregu zjawisk, które nazywamy trzę
sieniem ziemi.
Z e woda atmosferyczna dosięgać może nie
raz znacznych głębokości, dowodem są źródła gorące, w których woda, jakkolw iek już zn a
cznie oziębiona wskutek przebiegu przez w ar
stwy bliżej od powierzchni położone, posiada jeszcze nieraz tem peraturę 70—80° O. P r a
wdopodobieństwo tej hipotezy powiększa je szcze ogólnie obserwowane zjawisko, że przed trzęsieniem ziemi źródła w okolicy wysychają, a po trzęsieniu ziemi znów w innych j)unktach w ytryskują. Jed e n tylko zarzut tej teoryi po- stawićby można, a mianowicie, że przy jej po
mocy niepodobna objaśnić katastrof, ogarnia
jących znaczne przestrzenie, ja k np. Nowo
zelandzk a r. 1855 lub Lizbońska r. 1755.
Podobnego rodzaju katastrofy przypisuje K luge falowaniom ognisto - płynnego ją d ra przy działaniu sił podobnych do tych, które sprowadzają ruchy wielkich mas wodnych w oceanach i morzach. F uchs przypuszcza na
wet, że wielkie masy wody, zamknięte we
wnątrz skorupy ziemskiej, wprowadzone w ruch,
mogłyby spowodować na ziemi ruchy seis- miczne.
F uchs dzieli trzęsienia ziemi na miejscowe i wielkie, granicy ścisłej jed nak między niemi nie stawia. N astępnie wypowiadając zasadę, że rozmaite przyczyny mogą wywrzeć jednakie skutki, szuka śród czynników gieologicznych przyczyny trzęsień ziemi. Do czynników tych przedewszystkiem zalicza wodę, działającą nietylko prężnością swoją w postaci pary, lecz i jak o czynnik chemiczny. Nawiasowo powie
my, że działaniu wody w zjawiskach seismicz- nych przypisywali wielkie znaczenie tacy po
ważni uczeni, ja k Boussingault, Y irlet, Ne- cker i Darwin. Rzućmy więc pobieżnie okiem na rolę wody w zjawiskach seismicznych.
Łatw o sobie wyobrazić, ja k straszliwe skut
ki pociągnęłoby za sobą zapadnięcie się ko
mór wielickich. Nietylko miasto nad niemi położone, lecz i znaczny p ła t k raju doznałby gwałtownego wstrząśnienia, które nikt nie za
wahałby się nazwać trzęsieniem ziemi. W oda, przesiąkająca w głębsze warstwy ziemi, nasy
cona dwutlenkiem węgla, rozpuszcza olbrzymie masy skał, śród których przepływa, pozosta
wiając puste przestrzenie olbrzymich nieraz rozmiarów. Zapadnięcie się tych podziemnych jaskiń spowodować może wszystkie zjawiska, przy trzęsieniu ziemi dosti-zegane.
Anhidryt, łącząc się z wodą, zamienia się w gips, przyczem rozszerza się o % swojej ob
jętości. Rozszerzaniu się temu żadne ciśnienie oprzeć się nie je s t w stanie. Masy skalne, spo
czywające nad anhidrytem , przy działaniu siły rozszerzalności tego ostatniego, gną się, łam ią, pękają, przesuwają, sprowadzając na powierzchni trzęsienie ziemi.
Spłókanie przez wrodę skał sypkich, ja k np.
piasku lub żwiru, może stać się także przyczy
ną miejscowego trzęsienia ziemi.
W reszcie i wybuchy wulkaniczne w trzęsie
niach ziemi mogą grać pewną rolę. Często ograniczają się one na przestrzeni bardzo nie
znacznej, na wierzchołku samego wulkanu, który drży i chwieje się; często i cały wulkan otrzymuje wstrząśnienia, nieraz w re
szcie i cała okolica wulkanu ulega trzęsieniu ziemi. Przyczyna ruchu seismicznego w tym wypadku je st zupełnie jasn ą. P a r a wodna i lawa, nieinogąc przezwyciężyć oporu, sta wianego jej przez zastygłą lawę w lejku wul
728 W SZE C H ŚW IA T. N r. 46.
kanu, wywiera ciśnienie na skałę stropo
wą i w strząsa nią. Jeżeli eksplozyja pary na
stępuje w bliskości wierzchołka, ten ostatni tylko drży, jeżeli głębiej, obszar działania się zwiększa.
N akoniec niektórzy uczeni przypisują trzę
sienia ziemi przyczynom, zzewnątrz niej leżą
cym. T ak np. A . Poły, za przyczynę trzęsie
nia ziemi w H aw annie r. 1844 stawia wirowy ruch powietrza, czyli cyklon, który po drodze swojej spraw iał trzęsienia ziemi.
H oefer przypisuje ruchy seismiczne elek
tryczności. W edług niego, trzęsienia ziemi, są to burze podziemne, podczas których elektry
czność przepływa z w nętrza ziemi w powietrze, spraw iając w strząśnienia gruntu.
W reszcie P e rre y i F alb , opierając się na danych astronom icznych i mozolnie zebranych datach trzęsień ziemi, wygłosili teoryj ą, zasa
dzającą się na wpływie słońca i księżyca na wewnętrzną ognisto-płynną masę ziemi. Teo- ryja ta zrobiła zrazu głębokie wrażenie w ca
łym naukowym świecie, lecz ostatecznie przez Seebacha obaloną została.
Streszczając to, cośmy o trzęsieniach ziemi wyrzekli, możemy je tera z określić w następu
jący sposób: „ Je s tto ruch skorupy ziemskiej, wskutek sił wewnątrz niej działających, któ rych n atu ra je s t bardzo rozm aitą, lecz w każ
dym oddzielnym przypadku dokładnie okre
śloną być może. Najpowszechniejszym czynni
kiem seismicznym je s t mechaniczna i chemi
czna działalność wody i p ary wodnej w n a jo b szerniejszem tego słowa znaczeniu.“
Bezw ątpienia wiele przyczyn trzęsień ziemi pozostaje dotychczas w tajem nicy; szczegól
niej ciemnemi są rozległe czyli wielkie trz ę sienia ziemi, połączone z jednoczesnym r u chem morza, burzam i atm osferycznem i, wyga
saniem wulkanów i zjawiskami elektrycznemi.
Dotychczasowe objaśnienia nie d ają nam do
statecznej odpowiedzi na stawiane zarzuty.
Mrówcza działalność ludzkiego rozumu nie zawaha się jed n ak przed trudnością tego za
dania: nie napróżno przecie Lineusz ludzi do gatunku homo sapiens zalicza.
ZE ŚWIATA ISTOT NAJDROBNIEJSZYCH
(P IE R W O T N IA K I).
przez
M i e c z y s ła w a K o w a l e w s k i e g o .
(D o k o ń c z e n ie ).
W łaściw e komórkom jąd ro , z małemi wy
jątk am i (np. Yam pyrella, fig. 21 i 22, t), znaj
dujemy u wiciowców prawie zawsze pod p o sta
cią jasnej kulki, zawierającej wewnątrz drugą, nieco ciemniejszą (j, na rysunkach). J ą d ro , ja k powszechnie wiadomo, uczestniczy w pro
cesie rozradzania się zwierząt jednokom órko
wych.
Wiciowce głównie rozm nażają się drogą bezpłciową przez podział, którego najprostszą formę widzimy w rozpadaniu się matczynego ciała na dwa młode, dziecięce organizmy; kie
runek podziału bywa poprzeczny (A sthm atos, fig. 29), lub podłużny (Anisonem a, fig. 27 i 28).
W pierwszym razie w tylnym odcinku biczyki (i rzęsy) tworzą się nanowo; inaczej być nie może. Powstawanie tych utworów u form mło
docianych w drugim razie, nie je st wiadome;
niektóre obserwacyje zdają się przemawiać za tem, że następuje zupełny podział komórki, rozciągający się także na biczyki, kołnierzyki i blaszki barwnikowe. K lebs, w świeżo ogłoszo
nej pracy nad Euglenam i, opisuje u tych wi
ciowców nawet podział oczka i zbiornika kurcz
liwego; ale zaprzecza dzieleniu się biczyka, który, według niego, zupełnie znika u E u g le
ny, przygotowującej się do podziału; u mło
dych biczyki pow stają na nowo.
In n ą formę podziału spotykam y u monad.
U Pseudospora np., swobodnie pływający wi- ciowiec (fig. 16) traci po pewnym czasie bi- czyk, przybiera postać pełzaka (amoeby) (fig.
17) i poczyna energicznie odżywiać się. Gdy dobrze się już naje, ruchy jego wolnieją, nóżki zostają wciągnięte, a na powierzchni ciała po
wstaje błonka czyli tak zwana cysta (fig. 18, c).
N astępnie Pseudospora wyi'zuca ze siebie kał, który mieści się w cyście obok jej ciała. W te
dy ciało wiciowca otacza się drugą błonką i rozpada na liczne części, z których każda przekształca się na biczykowTaty organizm, po
dobny do m atki i wychodzi na zewnątrz przez poczynione przez się otwory w cyście, aby na
N r. 46. W SZE C H ŚW IA T. 729 swoją rękę powtórzyć taki sam cykl rozwoju.
Zboczenia na tem tu polegają, że jedne ga
tunki wyrzucają kał wprost do wody przed otoczeniem się cystą, inne zaś wyrzucają kał dopiero wewnątrz cysty, lecz nie tworzą ju ż drugiej cysty naokoło swego ciała; u innych wreszcie gatunków tylko pewna wewnętrzna część zarodzi otacza się cystą, a cała otacza
ją c a ją protoplazma zewnętrza ginie wraz z bi- czykiem i zbiornikiem, np. u Spum ella vulga- ris (fig. 19, c.). T ak ą cystę nazwano cystą we
w nętrzną (endocysta). U Spumella yulgaris
zajmujące nas drobne istoty, podobnie ja k wymoczki, otaczają się cystą (np. Peridi- nium, Euglena) w celu zabezpieczenia się od rozmaitych szkodliwych wpływów zewnętrz
nych.
Zupełnie odmienny sposób rozradzania się spotykamy u pewnych kolonijalnych form z rodziny toczków (Yolvocina), ja k Pandorina, E udorina, Volvox.
Osobniki, wchodzące w skład każdej kolo
nii, ułożone są promienisto i tworzą zbitą kulę, ja k u Pandorina (fig. 33), albo też, ja k u Yol-
F i g . 2 4 . U ve]la virescons. F ig . 2 5 . E u d o rin a ele g a n s ( ja jk o w chw ili z a p ła d n ia n ia ). F ig . 2 6 . P c rid in iu m (d z ie lą c e się w cy ście). F ig . 2 7 i 2 8 . A n iso n e m a su lc a tu m (dw a k o lejn o po sobie sta d y ja p o d z ia łu ). . F ig . 2 9 . A s th m a - to s ciliaris (w sta n ie p o d z ia łu ). F ig . 3 0. C e rco m o n as in te stin a lis. F ig . 3 1. D inobryon S e rtu la ria (k o lo n ija , je d e n oso b n ik w cy ście). F ig . 3 2 . V olvox (m ło d z iu tk a k o lo n ija , p o w sta ją c a z co en o b iu m ). F ig . 3 3 . P a n d o rin a M o ru m (k o lo n ija ). F ig . 3 4 . V olvox g lo b a to r (3 k o m ó rk i sta rej k o lo n ii z profdu). W szędzie: bb — b laszk a b a rw n ik o w a , p — przew ód po k arm o w y , j — ją d r o , z — z b io rn ik kurczliw y, o — oczko, e — cysta, d — p o chew ka, h — b ło
n a k o m ó rk o w a, s — śluz, m — k o m ó rk a sa m c z a , f — k o m ó rk a sa m ic z a .
je st ona pęcherzykowata z króciutką szyjką (fig. 2 0, c).
Rozwój amoebowatych monad, ja k Vampy- rella, tem tylko różni się od przytoczonego rozwoju, że z cysty, po podziale nie wychodzą formy biczykowate, lecz gotowe amoeby o cien
kich nóżkach (fig. 2 2, t).
Rozmnażanie się w cystach znamy i u in
nych wiciowców, ja k Peridinia, Eugleny i t. d., gdzie występuje ono obok zwyczajnego podzia
łu swobodnej komórki na dwie nowe, a wiele E uglen nawet ten zwyczajny podział odbywa w cystach. N a fig. 26-ej widzimy półksiężyco- w atą cystę pierwszego z wymienionych zwie
rząt, zawierającą dzielące się jego ciałka.
Z daje się także, że w niektórych razach
vox (fig. 35), Eudorina, u kładają się ta k , iż w środku kuli pozostaje wielka jam istość, wy
pełniona wodnistą cieczą. W obu wypadkach koloniją otacza delikatny śluz (fig. 33, 34, 35) z otworkami dla biczyków. Oddzielne kom órki stykają się z sobą błonami (fig. 33, 34, h).
U Volvox zaródź w wielu miejscach odstaje od błony, z którą styka się cienkiemi wypustkami (fig. 34). Ponieważ wypustki każdej komórki pod względem położenia odpowiadają wypust
kom komórek sąsiednich, przeto spraw iają wrażenie, jakby się z sobą bezpośrednio łą czyły. Ten układ wypustek tłumaczy nam siat
kowaty wygląd kolonii (fig. 35). Liczba osob
ników w jednej kolonii toczka niekiedy, we
dług Cohna, dochodzi do 12000, gdy tymcza
730 W SZECHŚW IAT. N r. 46.
sem u P an d o rin a kolonija stale składa się z 16 osobników.
U P an d o rin a każdy osobnik, a u toczka k a
żdy z ośmiu osobników, wyróżniających się wielkością, ulega stopniowem u podziałowi na 2, 4, 8, 16 kom órek, k tóre odpowiednio ukła
dają się i d ają początek młodej kolonii, posia
dającej k ształt tabliczki (fig. 32).
U toczka ilość kom órek szybko się zwiększa, a jednocześnie brzegi tabliczki w ten sposób się zaginają, że ostatecznie tworzy ona próżny wewnątrz pęcherz, któ ry długi czas posiada otwór, prowadzący na zewnątrz, ostatni ślad schodzenia się brzegów tabliczki. M łodociane kolonije w ystępują już u toczków, sk ła d a ją cych się z kilku zaledwo komórek, usuwają się do środka pęcherza, gdzie swobodnie p ły wając, coraz bardziej rosną (fig. 35), a w koń-
F ig . 3 5. V o lv o x g lo ljato r. S ta r a k o lo n ija z 8-m a m ło - d em i k o lo n ija m i w ew n ątrz.
cu, dokonawszy rozwoju, rozryw ają ścianki matczynej kolonii i rozpoczynają samoistne życie, pozostawiając na zagładę niepłodne swe ciotki.
U P an d o rin a kolonija o 16 kom órkach już się więcej nie rozrasta, lecz brzegi swe zagina dla utworzenia kuli, w której wewnętrzna ja- mistość redukuje się do minimum.
T ak rozm nażają się toczki w porze letniej.
Z a zbliżeniem się zimy w ytw arzają one zarod
niki okryte tęg ą błoną, k tóre pow stają tylko na drodze płciowego płodzenia. Odbywa się to w sposób następujący. Pewne, odznacza
jące się wielkością komórki, wyróżniają się jak o samcze, inne zaś ja k o samicze. W pierw szych zaródź rozpada się na liczne komórki o dwu biczykach, zwane nitkam i albo ciałka
mi nasiennemi, które u Volvoxa i Eudoriny są wydłużone (fig. 25, m). N itki nasienne słu żą do zapłodnienia pospolicie znacznie więk
szych i okrągłych kom órek samiczych, także
o dwu biczykach (fig. 25, f). Te ostatnie po
w stają albo w podobny sposób ja k ciałka n a sienne (P andorina), albo też kom órka macie
rzysta wcale się nie dzieli, lecz cała zam ienia się na samiczą (Volvox, E udorina). Zapłodnie
nie polega na tem, że obie komórki, t. j. sam cza i samicza stykają się z sobą noskami (fig.
25), a następnie ich zaródź stopniowo zlewa się w jednę masę, poczem następuje u tra ta biczyków i wydzielenie na powierzchni tęgiej błony. J e s tto zimujący zarodnik. N a wiosnę jego błona pęka, a wyswobodzony z niej orga
nizm zaczyna się szybko dzielić, dążąc do utworzenia młodocianej kolonii kształtu ta- bliczkowatego, k tóra dalej w ten sam sposób się rozwija, ja k przy rozmnażaniu się bezpłcio- wem. W ten sposób drogą płciową powstaje pierwsza bezpłciowa kolonija, której losy do
brze już nam są znane.
W sposobie życia flagellatów spostrzegamy ogrom ną rozmaitość.
Bardzo wiele gatunków posiada zdolność wytwarzania pochewek czyli domków, w któ
rych pędzą życie, wysunąwszy nosek na ze
wnątrz. W razie zaniepokojenia, natychm iast kurczą ciało, cofając się wraz z biczykami w głąb pochewki, do czego, ja k u Bicosoeca, służą niekiedy cieniutkie i kurczliwe wyrostki protoplazmy n a tylnym końcu ciała (fig. 5, n), stale do dna pochewki przymocowane. Domki są kształtu kielicha (Bicosoeca, fig. 5; Dino- bryon, fig. 31), flaszki (Salpingoeca, fig. 6), urny, rurki (Rhipidodendron, fig. 15) i t. p.
II niektórych (Bicosoeca, fig. 5) domek posia
da z tyłu cienką szypułkę, zapomocą której przyczepia się do w nętrza niżej położonej po
chewki; w takich razach pow stają drzewiaste kolonije.
M ateryjał, z którego wiciowce budują swoje piękne siedziby, je st albo szklisto-przejrzysty, podobny do chitynu (fig. 5, 31), albo też sk ła da się z ziarnistego śluzu (fig. 15).
Do szczególnie pięknyoh (i chwalebnych za
razem ) zjawisk w państwie wiciowców należą popędy rodzinne. Nowe osobniki, powstające z podziału matczynego organizmu, u wielu ga
tunków nie rozchodzą się, ale żyją wspólnie, tworząc kolonije najrozm aitszych kształtów i różnej wielkości. Jed n e , ja k Uvella (fig. 24), poczucie związków rodzinnych posuwając do egzaltacyi, wymagają kompletnego zrastania
N r. 46. W SZ E C H ŚW IA T . 731 się wszystkich członków rodziny pomiędzy so
bą. Inne, mniej w tym względzie wymagające, poprzestają na łączeniu się samemi tylko nóż
kami, które przyrastają do wspólnego pnia, ja k u Codosiga (fig. 8), albo też ja k u Bico- soeca i (według Steina) u Dinobryon, do po
chewek innych osobników (fig. 31).
W reszcie niektóre (Rhipidodendron, fig. 15;
P andorina, fig. 33; Volvox, fig. 34, 5) na tem poprzestają, źe je wspólny śluz otacza.
Czasami zdarza się, że jakieś nieznane nam okoliczności, może rozterki rodzinne, może niepokój społeczny lub polityczny, a najpe
wniej fizyczne przyczyny zmuszają członka ro
dziny do wystąpienia z kolonii, wtedy opuszcza ją , wyszukuje odpowiedniego miejsca i sam staje się protoplastą nowej kolonii, która, wątpię, aby poczuwała się do jakichbądź zo
bowiązań względem swej metropolii.
Instynkty towarzyskie spotykamy i u poje- dyńczo żyjących wiciowców; wszelako znako
m ita większość tych zwierząt lubuje się w sa- motnem tu i owdzie tułaniu się.
Parazytyzm znakomicie kwitnie pomiędzy wiciowcami. Zewnętrznemi pasorzytami są niektóre monady, np. już nam dobrze znana Y am pyrella (fig. 21) i inne. Do pasorzytów wewnętrznych należy ogromna moc wiciowców, które niejednokrotnie uczestniczą w procesach patologicznych rozmaitych zwierząt, a bardzo być może, że są procesów tych przyczyną.
Główne miejsce zajmuje Cercomonas intesti- nalis (fig. 30), najprzód odkryta przez Devai- nea w wypróżnieniach osób dotkniętych cho
lerą podczas grasowania tej epidemii w P a ryżu w latach 1853 i 54, następnie znaleziona u osób chorych na tyfus. W roku 1859 Lam bl znalazł j ą u dzieci, chorych na dyjaryją. Do pasorzytów człowieka należą dalej: Trichomo- nas yaginalis, Cercomonas urinarius, zbliżone budową do poprzedniego, oraz znany już nam A sthm atos ciliaris (fig. 13 i 29), w ogromnej ilości znaleziony przez Salisburyego w śluzie oczu, nosa i gardła u osób, dotkniętych pe
wnego rodzaju gorączką kataralną. Salisbury, przyznając, źe przyczyną choroby jest ów rzę- sowiciowiec nazwał gorączkę „katarem i ast
m ą wymoczkową.“ W yobrażona na fig. 1-ej Lophomonos B lattaru m zamieszkuje kiszkę grubą karalucha. W kiszkach żab (R ana tem- p o ra ria i esculenta) mieszka Trichomonas
B atrachorum , a we krwi tych zwierząt znale
ziono wiciowca bardzo prostej budowy Trypa- nosoma sanguinis. W reszcie w liczbie drob
nych istot, zamieszkujących żołądek i kiszki O strea edulis i angulata w roku zeszłym A. Certes odkrył dwa wiciowce: H exam itus inflatus (fig. 2) i nowy gatunek Trypanasom a Balbianii. Jakkolw iek wiele wiciowców wie
dzie żywot pasorzytny, spotykamy jednakże między niemi takie, które same stają się łu pem pasorzytów. W r. 1878 w „Pam iętniku Akadem ii Umiejętności w K rakow ie,“ D-r Leon Nowakowski opisał szczegółowo dwa gatunki grzybków z rodziny skoczków (Chitri- diaceae): żarłoczka zielonatkowego (Polypha- gus Euglenae) i żarłoczka w nętrzaka (Poly- phagus endogenus), które w niemiłosierny sposób trap ią Euglenę zieloną. Pierwszy przed
staw ia mniej więcej owalną bryłkę zarodzi z jądrem i kilkoma kroplam i oleju, o licznych rozgałęzieniach czyli ssawkach, zapomocą k tó rych w rasta w ciało ofiary i czerpie z niej po
żywienie. W ysysane Eugleny tracą właściwy kolor zielony, stają się brunatne, m asa ich ciała stopniowo zmniejsza się, aż wreszcie z całego wiciowca pozostaje tylko b ru n atn a resztka, która towarzyszy czas jakiś końcom ssawek żarłoczka. Zarłoczek wnętrzak tem się różni od pierwszego, że nie posiada wcale ssawek i żyje wewnątrz ciała Eugleny, wy
chodząc zeń tylko w celu rozm nażania się;
ostatnie odbywa się w ten sposób, że ciało grzybka rozpada się na liczne krągłe ciałka o długim biczyku (pływki); pływki napotkaw szy Euglenę dostają się do jej wnętrza i tam się rozrastają. W tym roku K lebs opisał skoczka, który nie wychodzi nawet z ciała E u gleny dla utworzenia pływek; pływki powsta
j ą w ciele ofiary i po zniszczeniu jej wydosta
j ą się na zewnątrz. Często jeden grzybek niszczy kilka Euglen, a często jed na E uglena żywi znowu kilka grzybków.
N ie możemy też zamilczeć o tem, że nie
k tó re gatunki swobodnie żyjących wiciowców w pewnych okolicznościach nagle występują w ogromnej ilości. Do takich według C ar
te ra należy między innemi rzęsowiciowiec Pe- ridinum sanguineurn. W ymieniony badacz podaje, że bardzo często u brzegów wyspy Bombay, woda morska nabiera zupełnie p ur
purowej barwy od nieskończonej ilości owych zwierzątek. Zwierzątka te są zielone, ale go