• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 51 (18 grudnia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 51 (18 grudnia)"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Z7

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.

Rocznie Rb-. 8. W K r ó le s tw ie i C e s a r s tw ie : Kwartalnie Rb.2.28 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró­

lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb. Szt.” dołącza się 60 hal.

Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT'* Kraków, ulica Zyblikiewicza Na 8.

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro*

nie przy tekście Rb. 1, na 1*eJ stronie okładki kop. 60. Na 2-ej i 4-e|

stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro*

nice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białej stronie kop. 30.

Zaślubiny I zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 76.

Rdres Redakcyl i Administracyi: WARSZAWA, Rl.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyl 80*76, redaktora 68*76, Administracyi 73-22.

FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Nfi 2 te< 114*30 i Trębacka Ns 10-

Rok IV. Ns 51 z dnia 18 Grudnia 1909 roku.

Główny skład PATHEFONÓW?

Grudziński i Berger, Kraków, Szewska io.

Wspaniałe nowe zdjęcia polskie.

Dom bankowy

KAZIMIERZ JASIŃSKI Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

RĘKAWICZKI w wielkim wyborze, wy­

robu własnego, krój doskonały, poleca J. Jurczykowski Syn, Mazowiecka a.

Warszawska orkiestra Symfoniczna Wł. ks. Lubomirskiego, tw Sali Filharmonii)

W piątek, d. 17 Stycznia 1910 r.

VI-ty WIELKI KONCERT SYMFONICZNY z udziałem Eugene

YSAYE’A (skrzypce).

C

ORSO Wierzbowa 7. Kabaret Artys­

tyczny. Codziennie występy pierw­

szorzędnych artystów.

W

IELKA KAWIARNIA Marszałkow­

ska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., ia bilardów. Śniadania i po­

dwieczorki po 40 kop.

W ielka Sala Filharm. W arsz. „T h e Luxgraph” . Codziennie wielki j-godz. program złożony z pierw­

szych nowości w W arszawie. Początek od g. 4 ppoł.

do 11 w. Obrazy ilustruje orkiestra wybitnych mu­

zyków

C O G N A C

i. REMY MARTIN sc.

W arsz. Biuro Transportowe Domu Handlowego

JUL. HERMAN &. CO.

W arszawa, Ś-to K r zyska32, tel. 46-12, O ddział w Ło­

dzi, za rz.fil. Tow. Akc Jan l.ubimow iS-ka w Moskwie.

Clenie towarów. Przyjm uje i wysyła transporty za wła­

snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu lub bez do wszystkich stacyi Bosyjsk. D r. Żel., p rzy ­ stani W ołgi i Kamy z dopływami, na Syberye, Ka­

ukaz, do A zy i Środkowej, oraz za granice Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Kkspedycya na kolei. Odbiór towarów z domów i kolei własnemi furmankami,

Składy na Meble

„SYRENA"

______ K rak. Przedm .38_______

Magazyn i pracownia FUTER męzkich i damskich, A. PAWEŁEK, Warszawa,

ulica Królewska N? g.

Polecamy P IW O

E. R E Y C H S Y N O W IE .

DOM BANKOWY

BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka N° 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.

0- _ ---- -~ -y

Od administracyi.

Upraszamy o wczesne nadsyłanie przedpłaty na rok 1910, celem uniknięcia zw łoki w wysyłce pisma. Dla uniknięcia pomyłek i nieporozumień, najdogodniej jest w y­

syłać pieniądze w prost do administracyi „Świata11 (W ar­

szawa, Aleja Jerozolimska, 49).

N _______________________________________________________________ )

Nacyonalizm rosyjski.

czucie narodowe ro ­ syjskie ma znam io­

na swoiste, których napotkać nie można u innych ludów.

Jest to w n a jg o r­

szym razie nie ha- katyzm pruski, w najlepszym — nie patryotyzm ofiarny, opiewany przez wieszczów Zachodu, ale coś d ziw ­ nie splecionego z idealizmu m isty­

cznego i brutalności, godzących się ze sobą w jakim ś potw ornym ca­

łokształcie, nie pozbawionym r y ­ sów nieświadomego obludnictwa.

Z najwyższą czułością, dobierając wyrazów najserdeczniejszych, pisał oto o polakach niedawno jeden z uczestników narad w sprawie sa­

morządu, nazajutrz zaś z całą swo­

bodą zażądał bezwzględnego usu­

nięcia języka polskiego z czynno­

ści piśmiennych samorządu m ie j­

skiego w Królestwie. Jedno godzi się z drugiem: wynoszenie narodu rosyjskiego do godności „nosiciela Boga“ , przypisywanie mu n ajw yż­

szych uczuć chrześcijańskich—z ha­

słami wyłączności narodowej n aj­

bardziej bezwzględnej i jaskrawej.

Literatura rosyjska naukowa w sprawie narodowościowej jest bardzo uboga. Przed trzydziestu kilku laty w ygłosił Gradowskij za­

sadę jednoznaczności państwa i na­

rodu, skazując narody podwładne na nieuchronną zagładę— i jego pra­

ca stanowi dotąd podstawę, z k tó ­ rej czerpią natchnienie późniejsi pisarze, zlekka ty lk o zresztą potrą­

cający zagadnienia zasadnicze. W ię k ­ szość tych prawników, ja k prof.

Daniewskij, albo historyków , zaj­

muje się przeważnie stosunkami europejskiemi, nie dotykając ro s y j­

skich. Przyznaje ten stan rzeczy głośny w swoim czasie referat o prawach narodowości, ułożony przez biuro zjazdu ziemskiego w M oskwie w r. 1905.

Rosya miała swoję miarę o d ­ rębną. Rozczulano się nad przy­

gnębieniem narodowości słow iań­

skich na Bałkanie, m iotano grom y na rządy austryacki i węgierski, ale czyniono to nie tyle w imię 0- brony indyw idualności narodowych poszczególnych ludów słowiańskich, co w imię przyszłego zjedncczenia słowiańszczyzny pod skrzydłam i przewagi rosyjskiej. Rosya miała nieść światu jakieś „nowe słow o", coś w rodzaju ewangelii społeczno- politycznej, wykładanej przez je ­ dnych (słow ianofilów wcześniejszej daty) w terminach mistycznych w rodzaju „zasady zbiorow ości"

(„sobornoje naczalo“ ), która rzeko­

mo rządzi duchem rosyjskim, jak żadnym innym , albo „istotnego

1

(2)

HOTEL KRAKOWSKI w Krakowie.^

W najpiękniejszej części Krakowa, poło­

żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grzeczna i szybka, elektryczne o- świetlenie.— Kuchnia domowa, smaczna.

Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu­

szami w hotelu, jako też stajnia i wozo­

wnia, poleca ZARZĄD HOTELU

R

estauracya HOTELU BRUHLOW- SKIEGO

„V E R S A IL L E S “ Aleja Ujazdowska.

JEJ IDEAŁ

Na w z ó r e le g a n ­ te k ca łeg o ś w .a ta u ży w ać .w y łącz­

n ie p e r f " m AMA- BILIS f a b r y k i M IL L O T w P A ­

RYŻU.

A

TURCZYNSKI Jubiler w Warsza- . wie, ulica Czysta Ns 8. POLECA W WIELKIM WYBORZE GOTOWE WYROBY ZŁOTE I BRYLANTOWE.

P

IWO DROZDOWSKIE marcowe, ku­

racyjne, sprzedaż wszędzie.

P-— - -

chrześcijaństwa", przechowanego je­

dynie w cerkwi rosyjskiej, — przez drugich zaś (np. u Leontjewa) w ja­

śkowych dosadnych wyrazach czci bezwzględnej dla bizantynizmu i po­

staci istniejącej ustroju państwowe­

go. Jedni idealizowali, drudzy mó­

w ili wprost, że chodzi o zrosyani- zowanie wszystkich słowian,—ale jednym i drugim przyświecała myśl wspólna dalszych zaborów matę- ryalnych i moralnych. Dlatego właśnie słowianofile rosyjscy, choć­

by najbardziej idealistycznie na­

strojeni, nie mogli nigdy (me mó­

wimy o stosunkach osobistych) zbliżyć się duchowo do słowian zachodnich i południowych. Co najwyżej—pozyskiwali sympatye al­

bo mas ludowych, zapatrzonych zdaleka w olbrzyma państwowego rosyjskiego, albo jednostek, które, gdy ujawniły swe dążności, przez rosyan natchnione, traciły wpływ poważniejszy we własnych społe­

czeństwach. Świadczą o tern wszy­

stkie wiece, wszystkie zjazdy ogól- no-slowiańskie, świadczy cała histo- rya ludów Bałkanu, które przecież zawdzięczają swe wyzwolenie w bar­

dzo znacznym stopniu Rosyi.

Przeciwko tym prądom nacyo- nalizmu bezwzględnego powsiała w literaturze reakcya, wcielona w pismach Włodz. Sołowjewa i Lwa Tołstoja. Wcieliła się w inne jesz­

cze kształty, ale to się ujawniło w o- statnich dopiero latach. Sołowjew znał doskonale swoje społeczeń­

stwo, wiedział, skąd płynie duch

„bezmyślnego pseudopatryotyzmu, który, pod pozorem miłości narodu, chce go skierować na drogę ego­

izmu narodowego", na drogę „lu- dożerstwa". W innym ustępie pi- sze Sołowjew: „jeżeli uczuciu na­

rodowemu towarzyszy nieograni­

czona buta, niedorzecznia pogarda dla innych i zaślepiona ku nim niechęć, jeżeli naród zapatruje się na inne, jak na potoki, które zlać się winny w jego morzu, — uczucie narodowe staje się wyrazem pogań­

skiego partykularyzmu, a dzieje powszechne przestają mieć jaką­

kolwiek wartość... Moralnym obo­

wiązkiem narodu jest pokonanie swej ograniczoności, wyjście ze swe­

go odosobnienia, uznanie swej so­

lidarności z innemi cząstkami zbio­

rowości ogólno-ludzkiej".

Droga nacyonalizmu jest dro­

gą zła i zguby, pisał ten samoistny, odosobniony w piśmiennictwie ro- syjskiem myśliciel, który przeszedł przez życie, jak widmo ogniste.

Widział, co działo się dokoła, i du­

chem wieszczym przewidywał, co co dziać się będzie. Na lat dzie- sięć przed wojną z Japonią napisał wiersz o wyspiarzach dalekich, któ­

rych dzieci „bawić się będą strzę­

pami sztandarów rosyjskich11.

Lew Tołstoj stoi na innem sta­

nowisku. Ze spostrzeganych doko­

ła objawów nacyonalizmu odniósł wrażenie wstrętu. Nie omamiły go nawet zapały społeczeństwa w chwi­

li wybuchu wojny 1877 roku, i nie zawahał się ani chwili, by je po­

tępić. Z właściwą sobie pierwo- tnością myśli, nie widząc w swojem otoczeniu uczuć, gdzie indziej zwa­

nych patryotycznemi, odrzucił nie tylko nacyonalizm, ale z nim ra­

zem patryotyzm i samą narodo­

wość. Tak mu w postaci rodzi­

mej obrzydły, że znać ich nie chce wcale, wątpi nawet o szlachetności patryotyzmu ludów uciśnionych, o tern uczuciu czystem, łączącem się w jedno z umiłowaniem spra­

wiedliwości i wolności. Nie wie­

rzy w tę łączność: żadnego nie w i­

dział jej u siebie przykładu. T o ł­

stoj jest dzieckiem nieodrodnem swego narodu, swego społeczeń­

stwa; skupiły się w nim tylko tra- dycye owego ofiarnego, ale bierne­

go protestu, które w ciągu wieków wlókł za sobą naród, by z biegiem czasu stawały się coraz ogólniej sze, coraz bardziej anarchistyczne.

Żyją one dotąd, by objawiać s’ę jaskrawo w chwilach przełomo­

wych, a wczasach, spokojnych jak mgła, rozpraszać się w duszach ludzkich, brzmieć nutą żałosną w pieśni i jakieś rozlewne budzić tęsknoty. Bo rzeczywistość z nie­

mi się nie liczy. Ma własną tra- dycyę państwowości, powstałej z wy- sileri długich pokoleń, którym przy­

świecała idea, bądź co bądź olbrzy­

mia, stworzenia potęgi wszechświa­

towej. Na jej ołtarzu składano wszystko, a w pierwszym rzędzie wolność i prawo. Ile nagromadzić trzeba było sił i zdolności, przy­

musu i podstępu, wiary w siebie i bezwzględności dla innych, by z w. ks. moskiewskiego stworzyć dzisiejsze imperyum — opowiadają to długo i szeroko ponuro krwawe dzieje. I podziwiać zaiste trzeba wytrwałość i niezłomność, z jaką naród szedł do celu, prowadzony przez swoich moskiewskich wodzów.

W małej, zapadłej gdzieś poza ba­

gna równiny wschodnio • europej­

skiej mieścinie, jeszcze razem ze swoim księciem poddanej potędze tatarskiej, głosi się myśl: „jesteśmy trzecim Rzymem, a czwartego nigdy nie będzie". Trzecim Rzymem, tym ostatecznym, który trwać ma do końca świata, bo czwartego świat nigdy nie zobaczy!

Pomimo chwilowych klęsk i za­

wodów, ta pewność siebie trwa i dodaje bodźca do nowych zabo­

rów, do nowych przedsięwzięć na Wschodzie i 'Zachodzie. Powodze nie podnieca uczucie pewności sie­

bie. wyższości nad innemi naroda­

mi, którym we wszystkich niemal dokumentach urzędowych nadaje się miana pogardliwe. Do nowo- zdobytych krajów przelewa się fala urzędników z Moskwy, by „karmić się“ tam i dążyć bezwzględnie do zniesienia ich odrębności, do uzna­

nia bezwarunkowego nad sobą

„wielkiej ręki“ władców moskiew­

skich. Dzieje Ukrainy, od chwili ugody w Perejasławiu, wykazują, z jak żelazną niezłomnością dążo­

no do stopftiowego, ale nieubłaga­

nego zlania kraju z poprzedniemi dzierżawami carstwa moskiew­

skiego.

Wszystko szło, jak z płatka, dopóki Moskwa zlewała ze sobą kraje, etnicznie bliżej z nią spo­

krewnione, albo gdy szerzyła swe panowanie nad bezludnym, pustyń nym Wschodem. Ale gdy dotarto już kresów, gdy zamiast w. księ­

stwa moskiewskiego i „wszystkiej Rusi“ powstało imperyum, w które­

go skład weszły inne oprócz „Ru­

si" żywioły, mające własną prze­

szłość dziejową i własną cywiliza-- cyę,—recepta nacyonalizmu czasów moskiewskich przestawała zwolna wywoływać pożądane skutki.

Rosya miała przytem szczęście niezwykłe. Właśnie w chwili prze łomowej losy zesłały jej Piotra W., którego reformy Sołowjew, obok przywołania Waregów, uważa za je­

dyny objaw dodatni w dziejach Ro­

syi. Tylko że Piotr panował krót­

ko, że po nim na widownię peters­

burską wkroczyły zwolna, ale z co-

(3)

raz większym wpływem, tradycye rządów moskiewskich i po upływie lat kilkudziesięciu od jego śmierci zdołały już odgrywać rolę pierwszo­

rzędną w biegu rządów i w świa­

domości politycznej społeczeństwa.

Minęło jeszcze lat dwadzieścia, a ujawniły w skutecznem przeciw­

działaniu reformom ces. Aleksandra 1, a za jego następcy stworzyły osła­

wioną formulę: „samowładztwo, na- cyonalizm i prawosławie", która stała się na długo czemś w rodzaju dogmatu dla biurokracyi panującej i dla pokrewnego jej duchem spo­

łeczeństwa, nie mówiąc już o ludzie, wśród którego snują się jeszcze pojęcia XVI wieku. Wszak ten lud właśnie, obierając do 1 Dumy po­

stępowców, a nawet rewolucyoni- stów, nakazywał im, by, żądając najdalej idących reform, nie odwa­

żali się popierać „inorodców".

Tego rodzaju tradycye stanęły, oczywiście, w jaskrawej sprzeczno­

ści z interesem państwa olbrzymie­

go, panującego nad kilkudziesięciu narodami, z których kilka dosięgło już wyższych stopni rozwoju cywi­

lizacyjnego. Nie chodzi wszak, jak za czasów moskiewskich, o zlanie

„wszystkiej Rusi" w jedno ciało państwowe i narodowościowe, ale o zespolenie różnoplemiennych kra­

jów w państwo potężne, zdolne za­

pewnić każdemu z nich warunki dalszego życia kulturalnego. Cia­

sny, wyłączny nacyonalizm m o­

skiewski, który nic nie widział go­

dnego uwagi poza swemi granica­

mi, który wywyższał siebie nade- wszystko i ani znać, ani rozumieć nie pragnął życia innych ludów, a któ­

ry zresztą poza „wszystką Ruś“

w stosowaniu swych dążności asy- milacyjnych nie sięgał— na wielkie zadania olbrzymiego mocarstwa nie starczy.

I może świadomość tej prawdy zdołałaby stopniowo utrwalić się w społeczeństwie rosyjskiem, gdy­

by nie zaszły wypadki, które ją przygłuszyły i na długo zapewne pogrążyły w letargu. Budzi się na chwilę, nawet wśród nacyonalistów, by, nie zdoławszy się należycie ujawnić, znów zapaść w niepamięć

Wypadki te wysunęły na krótko na czoło narodu jego „młodsze"

warstwy wykształcone, dziwnie skłon­

ne do współczucia skrajnym dąż­

nościom kosmopolityczno radykal­

nym, objawiające długo tę skłon­

ność tylko w myśli i słowie, gdy można było, w kraju, gdy nie mo­

żna—za granicą. Objawiły ją wresz­

cie w czynie i przytem tak jaskra­

wo, że zmarnowały cały szereg spo­

sobności do pracy realnej nad odrodzeniem państwa.

Zgubiło je nie tyle przeciwsta­

wienie się nacyonalizmowi gburne- mu, co te właśnie zakusy radykal­

ne, które, gdyby wzięły skutek, do­

prowadziłyby niewątpliwie kraj cały do rozkiełznanej anarchii. Prąd na- cyonalistyczny nie był nawet pierw­

szym odruchem przeciwko radyka­

lizmowi: na początku szły fale „zje­

dnoczonej szlachty" i reakcyi poli­

tycznej. Później dopiero uderzyła o rusztowania rewolucyjne fala nacyonalizmu, a raz uniósłszy się, już nie opada, bo utrzymujejej po­

tęgę cała przeszłość rosyjska, płyną z nią siły niezliczonych pokoleń, które dla niej zdają się powstawać ze swych mogił, budzić się w pier­

si potomków, tych nawet, którzy na pozór wszelką łączność z trady- cyą zerwali. I właśnie dlatego, że ci potomkowie zagadnienia patryo- tyzmu pomijali, albo niemi gardzili, zabarwiło się jaskrawo uczucie na­

rodowe cmentarną pleśnią przeszło­

ści dalekiej. Znać to nawet na wy­

wodach publicystów nacyonalistycz- nych dzisiejszych, powołujących się, jak nie można częściej, na przykła­

dy z czasów okresu moskiewskiego dziejów rosyjskich, albo na naukę słowianofilów, która z tego okresu czerpała swe natchnienia.

Wciąż mówią o nim pp. Mien- szykow i Engerhardt w „Now. W r.“ , echem zaś odpowiada p. Sawenko z ..Kijewlanina"; a gdy ci zanucą, rozlega się chór mniej lub wiecej dźwięcznych lub fałszywych głosów na całej lin ii prasy nacyonalistycz- nej. 1 wszędzie brzmi przygrywka:

Moskwa, czasy moskiewsk.e, patryo- tyzm urzędników w. ks. moskiew­

skiego.

W walce z rewolucyą władza państwowa musiała oprzeć się o na­

cyonalizm. Innej potęgi nie było w końcu, ponieważ zrzeszenia za­

chowawcze polityczne, jakkolwiek wpływowe, skutkiem szeregu błę­

dów i nieporozumień, nie zdołały same przez się stać się dźwignią, nawracającą społeczeństwo z ma­

nowców rewolucyi. W następstwie doprowadziło to szybko do prze­

wagi dążności nacyonalistycznych w samym rządzie, a w dalszym cią­

gu, przez wzajemne oddziaływanie rządu i społeczeństwa, nadało na­

cyonalizmowi nieznaną za rządów biurokratycznych potęgę.

Doszło wreszcie do tego, że sami postępowcy rosyjscy (którzy, mówiąc nawiasem, nigdy nie zatra­

cili tradycyi nacyonalistycznych i u- jawniali je nieświadomie w zamia­

rach nadania wszystkim dzielnicom państwa społecznego ustroju demo­

kratycznego swoiście rosyjskiego) uważali za stosowne wytłómaczyć się przed społeczeństwem i wziąć udział w ruchu ogólnym. Wydali

zbiorek „W iechy", zawierający sze­

reg prac wybitniejszych piór swe­

go grona, roztrząsających zagadnie­

nia patryotyzmu i nawet kościelne.

Wywołało to burzę w organach skrajnego radykalizmu, ale tylko w tych organach.

Myśl filozoficzna rosyjska po­

wracać zdaje się znowu do „tryady"

słowianofilskiej. Jeden oto z naj­

znakomitszych młodszych myślicieli rosyjskich, Wacław Iwanow, głosi dziś, że naród rosyjski niesie przez wieki Chrystusa, jak św. Krzysztof niósł Go przez rzekę, sam nie wie­

dząc o tern, że na jego ramieniu spoczęło Boskie Dziecko. Wniosek ten jest dla p. Iwanowa następ­

stwem koniecznem właściwej naro­

dowi rosyjskiemu „w oli zstępowa­

nia" do grobu, z .którego zmar- twychwstaje mocą Ducha Św. Inny, nader oryginalny pisarz rosyjski, p. Rozanow, dowodzi najpoważniej w świecie, że brud i niechlujstwo są oznaką pokory chrześcijańskiej, że „świństwo" jest nieodłączne od Chrystusowego ideału życia narodu rosyjskiego.

Gdy takie rzeczy głoszą się w teoryi „idealistycznej", dziwić się nie można, że w praktyce nacyona­

lizm rosyjski odznacza się bez­

względnością, która uświęcone przez teoretyków „niechlujstwo" przenosi na stosunki polityczne w sposób nigdzie indziej nieznany. Śtrony dodatniej wypada szukać w tern właśnie „niechlujstwie", jako ró- wnoznacznem z nieładem, który bezwzględność łagodzi. Gdyby tak ściśle zaczęto wykonywać w Rosyi żądania programu nacyonalistycz- nego—nie moźnaby tu oddychać ani chwili. Ratuje życie tylko osła­

wiona „prostota" w stosunkach, oraz nieład w myślach i czynach.

Program tworzą zrzeszenia po­

lityczne, skupione pod sztanda­

rem nacyonalizmu. W ywiesiły go:

„wszechrosyjski związek narodowy"

poza izbami i „frakcya rosyjska na­

rodowa" w Dumie państwowej.

Francya, jak wiadomo, połączyła w jeden klub parlamentarny prawi­

cę umiarkowaną i nacyonalistów.

Na czele zjednoczenia stoją dziś pp.

Bałaszow, Krupienskij i ks. Urusow.

Zauważyć można, że w szeregach nacyonalistów izbowych najliczniej­

szą grupę stanowią urzędnicy i du­

chowni z prow. zachodnich Cesar­

stwa, następcy prawi „dyaków"

i „poddyaków" moskiewskich, sła­

nych ongi na służbę do krajów zdobywanych. W tej chwili toczą się rokowania w sprawie blizkiego zresztą i niewątpliwego zjednocze­

nia frakcyi parlamentarnej nacyona­

listów z pozaparlamentarny m „Związ­

kiem", którego byłaby tylko przcd- 3

(4)

stawicielką w izbach ustawodaw­

czych. Nacyonalizm poza tem jest artykułem wiary wszystkiej prawicy z jej organizacyami, oraz programu październikowców, w którym zresztą występuje nieco mniej jaskrawo.

Sięga, coraz bledszy w miarę po­

suwania się dalej na lewo, i w pe­

wnym punkcie staje się nawet czy­

stym patryotyzmem, by przejść w dalszym ciągu w centralizm ra­

dykalny.

Jest w chwili obecnej najwięk­

szą w Rosyi potęgą moralną, z któ ­ rą liczyć się volcns liolcns potrzeba, jakkolwiek byłby wyuzdany. Liczyć się choćby protestem.

pete-sburn. B h . K u ty lo w sk i.

Z atelier

zmarłego mistrza.

Ustronna willa w zaciszu paryskie­

go Passy utraciła przed kilkunastu dnia­

mi jednego z dwóch swoich znakomi­

tych mieszkańców. Los bowiem zda­

rzył, iż dwaj wnukowie wielkich żołnie- rzów, wielkich synów ojczyzny, a sami dwaj prawdziwi luminarze, pod jednym dachem lata przeżyli...

Lewą stronę willi zajmował wnuk szefa Drzewieckiego, prawą stronę wnuk Godebskiego, pułkownika ósm e­

go pułku wojsk Księstwa Warszawskie go, w legionach towarzysza broni pa­

na szefa. Inżynier i uczony polski, Józef Drzewiecki, sąsiadował z rzeźbia- rzem-artystą Godebskim...

Przed kilkunastu dniami twórca pomnika Mickiewicza w Warszawie—

umarł.

Pani de la Frenay-Godebska opro­

wadza nas po atelier, oprowadza nie tylko, jako oddana małżonka, nie tylko, jako artystka wytworna, ale i jako wierna córka ojczyzny męża.

Trudno bez wzruszenia słuchać dobrych, zacnych wynurzeń pani Go- debskiej.

— Już od kilku lat zapadł na zdrowiu, przed miesiącem atoli niemoc zupełna go powaliła! Czy niemoc? Pra­

cował do ostatniej chwili... Widzi pan, oto biust gotowy namiestnika Andrze­

ja Potockiego, a tu projekt na pomnik dlań we Lwowie... Nie wiem, co po­

cząć; nie wiem, czy z za grobu wolno mu będzie kandydować... Wiem, sły­

szałam! Warszawa posiadła muzeum!

Pragnę wszystko, wszystko oddać P ol­

sce, uważam sobie to za obowiązek, za dług, za testament męża, za naj­

droższy mi obowiązek. Radabym przed­

tem zorganizować wystawę dzieł Cy- pryana. Bo wielu, wielu, i tych bodaj najświetniejszych, kraj ojczysty nie zna.

Nie wiem, jak się do tego wziąć, czy mogę liczyć na bezpłatny przewóz?

Dzieła dam, lecz trudnoby mi było po­

nieść koszta. Pan rozumie, po rzeź­

biarzu polskim majątku być nie może.

Cypryan pracował usilnie i dał wiele.

Od 1857 roku znano go w Salonie.

Ważniejsze prace na obczyźnie?.. Jest ich mnóstwo. Pomniki w Paryżu: Ber- lioza, Theophile-Gautier, Tamberlicka, statua Pokoju w ministeryum spraw wewnętrznych, w Luwrze biust Barbet de Jary, w Bretanii piękna /« Vierge des N a u fra g is; w Brukselli pomnik Franęois Servais; w Wiedniu portrety cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety, w głębi Rosyi jest gdzieś Bach i Bethoven. Ani spamiętać! Ale: w Tuluzie

„Siła, dławiąca geniusza', w L ille„Per- sw azya', w Wejmarze pomnik Rossi­

niego; w Limie, w Ameryce: pomnik generała San Martina i wiele, wiele in­

nych, których nie podobna wyliczyć z pamięci. Najmilsze i jemu, i mnie były te polskie: Moniuszko, Kopernik, Fredro, Mickiewicz, Matejko, a w ostat­

ku Gołuchowski we Lwowie...

— Warszawę! Znam, pamiętam, po dziś dzień mam ją przed oczyma i mam przed oczyma zmartwienie męża, gdy mu, miast projektu, kazano robićjednę figurę... Bo tak, żeby nie warunki, Warszawa miałaby innego Mickiewicza i takiego, jakiego wielki wieszcz był godzien, a do jakiego mąż mój rwał się.

— A tu?..

— To moje atelier. Pracowaliśmy

Cypryan Godepski. Płaskorzeźba z pomnika Gołuchowskiego we Lwowie.

Cypryan Godebski w Carrarze pod statuą Adama Mickiewicza dla Warszawy.

obok siebie. Tak, to moja rzeźba—

ale o mnie niema co mówić. Widzi pan, lata nam zeszły razem, dobre, mi­

łowane lata, łączyły nas nie tylko ser-

(5)

Cypryan G odebski. ,,S iła”d ła w ią c a geniusz” .

ca, ale i ideały wspólne. Pragnieniem mojem dzisiaj: uczynić wszystko, aby ziemia polska wzięła puściznę po swym wiernj m, przywiązanym synu, by go zachowała na wieki—a potem samej żyć już tylko nadzieją i wiarą połącze­

nia się z umiłowanym.

Paryż. SdavUS.

P ro je k t p ie rw o tn y C ypryana G odebskiego na pomnik Adam a M ickiew icza w W arsza w ie : ,.Lud polski dźw iga w ie szcza ” . P ro je k t ten m usiał poddać się po zwoleniu na samą fig u rę

bez em blem atów i alegoryi.

Balzac w Polsce i w Niemczech.

Dante XIX wieku mieszczańskiego, de Balzac z Tours, ma u nas dziwne szczęście do tłómaczów. Czy jest to jakiś naturalny objaw wdzięczności za sympatye, jakie miał dla Polski całe życie,—nie wiadomo, dość, że co dzie­

sięć lat jakiś szczery jego lubownik obdarza nasz rynek księgarski (osta­

tnio zawalony formalnie tłómactwem kałmuckich jednodniowych archidziel) zazwyczaj bardzo poprawnem spolsz­

czeniem tych utworów, z olbrzymiego magazynu firmy Balzac wyjętych, któ­

re najbardziej tłómaczowi przypadały do smaku. W przedostatniem dziesię­

cioleciu Sygietyński dał „Jaszczura",

„Arcydzieło nieznane" i, niestety, dal­

szą pracę przerwał. W ostatnich zaś latach dwie rzeczy, może zębem czasu najmniej draśnięte, wiecznie świeże i rozkoszne, można czytać w doskona­

łej polszczyżnie dzięki mr. Boyowi.

„Fizyologia małżeństwa" (1909) i jej antytetyczne skompletowanie „Małe niedole pożyciąmałżeńskiego (1910)—

oto tytuły wiele obiecujące dwóch przemiłych brewiarzów, które się czyta, przezwyciężywszy pierwsze strony, mo­

że nieco myszką zalatujące, z wzrasta­

jącą satysfakcyą, z przybierającem roz- lubowaniem się, wreszcie z radością i weselem. Jak za życia autora, tak i teraz przy rozejściu się tych dwóch tomów w publikę świat czytelniczy rozdzieli się na zwolenników, wielbi­

cieli „Fizyologii" i na entuzyastów „ma­

łych mizeryi"; przy pierwszej staną zwartą kolumną piękne panie; małe zaś niedole, leciuteńko myzogynicznym so­

sem oblane, dostarczą dzielnej broni

„żonkosiom" w utarczkach małżeń­

skich i mogą stać się nieprzebranym arsenałem, skąd raz po raz wyciągać da się godzące w samo serce sedna po­

ciski. Mr. Boy, tu i owdzie odchyla­

jący już boyowej przyłbicy, amatorskie swoje zadanie wypełnił z ultra-facho- wym pietyzmem, dosłownie śmiało, autentycznie przeswobodnie a z gra- cyą. Tłómaczenie Balzaca nie zdaje się

być rzeczą łatwą. Styl jego byl wiecz- nem mocowaniem się krępego, niezgra­

bnego, sapiącego żubra gallijskiego z eleganckim, gibkim, wyfraczonym, ale znającym wszelkie „chw yty" kla­

sycyzmem. Balzac zwolna nabierał manier szermierza l'a r l de bien dire, na lustrzanie wywoskowanych posadz­

kach sunął z dystynkcyą rasowego lion de P aris (upiżmowany do niemo­

żliwości), ale czasem dzika, kosmata, tytaniczna bestya brała w nim górę, aż dochodziło do rżenia w trzech to­

mikach „Jurnych fraszek". W dwóch niniejszych książkach „Fizyologia" ma jeszcze dłużyzny przegadywania się i całe partye „kręćka" refleksyjnego, odczuwa się tu jeszcze maniaka, który, cafe noce skrybując bez odetchnienia, walczy z sennością, mając chwile prze­

pysznych jasnowidzeń duszy ludzkiej.

W „Małych niedolach" niema już tego współpisania debiutanta z wirtuozem, ale wszystko układa się w równy, wart­

ki tok narracyjny, w którym boski Asmodeusz Paryża „restauracyjnego"

odkrywa powały „przeciętnej sypialni", przeciętnego stołowego, przeciętnego salonu i z miłym uśmiechem zupełnie genialnego Lucyfera wskazuje palcem:

5

(6)

jako to sobie radzą tam w tych dom- kach samiczka i samczyk gatunku homo p.itiens.

Tłómacz mr. Boy zżył się bardzo z dyrektorem „Komedyi ludzkiej", różne jego kulenia z ,,F izylogii“ pod­

patrzył i przebaczył, i nawet starał się je zatrzeć. Kołowania długich fraze­

sów koło jakiejś idei, którą dałoby się krócej sprecyzować, wydają się krótsze u boya polskiego, niż u rekordmana prozy francuskiej. Nawet gry słów często nieprzetłómaczalne przezwycię­

żył Boy, zostawiając słusznie francuskie słowo tam, gdzie już „n ic się nie dało zrobić właściwie", np. bouder i bou- doir. Dowcipy wszystkie lśnią się, jak nowiutkie, patyna czasów starta jest z taką delikatnością, że te wszyst­

kie panie Foullepointe, Fischtaminel, Deschars i droga Karolina wydają się nam, jak nasze najdroższe spót- czesniczki, panie L iii, Zuzia, Bela, E*ra, a każdy z was, spólczesnicy, mo­

że się, jak w lusterku, przejrzeć od stóp do głów w niecnym mężu, przed­

stawionym niegodnie, jako ofiara ze wszech miar niewiniątka Karolinki.

Słowem, gdyby za życia Balza ca b yły wyszły te dwa tomy, p. Ta­

deusz Żeleński byłby przez panią Hańską natychmiast zaproszony wonnym różowym, w 19 do 30 pa­

łek koronnych zdobnym liścikiem, poczem w salonie musiałby usiąść tuż przy kanapie pontyfikalnej,wszyst­

kie damy nachylałyby nad nim swe dekolty aż do kompletnego zawrotu boyącej się głowy, winszowanoby mu z egzaltacyą typową na krótko przed 1848 r., wreszcie wszedłby i sam Mistrz swym słoniowym kro­

kiem, i na czole p. Tadeusza zło żył­

by pocałunek z głośnym mlaskiem, wywołującym znów grymas niezado- wo'enia na „pulchnej twarzyczce"

„nizkiej, otyłej jejmości" (!), „k u zyn ­ ki k ilk u królów polskich"(?), „uw a­

żającej się chętnie za rosyankę", „w ie lo ­ letniej kochanki doktora Knotha" (sic!

Knotha), pani z Hańskich Balzakowej I wtedy, wtedy możeby zauważył ktoś, jak dziwnie podobną budowę czaszki czoła i brody ma autor i tłómacz, jak podobne są te dzikie, zarosłe, krzaczy- ste brwi, ten krój ust, ten grymas u obu...

A potem wszedłby lokaj z tacą, na której herbata, makaroniki i modny wonczas „im bier w cukrze". I Ta­

deusz Żeleński z pulchnych paluszków pani Eweliny musiałby przyjąć naj­

grubszy imbieru kawałek.

Z popularnością Balzaca w Polsce między latami 1830 a 1850 żaden autor świata równać się nie może.

Nie tylko wszystkie damy chciały być anielskiemi Eugeniami Grandet, czy cierpliwemi paniami Hulot, ale cały szereg pisarzów, jak Bogucki, Wie­

niawski, Protasz, L. Potocki, Kunicki, naśladowali mniej lub więcej udatnie w swoich Obrazkach, Zarysach, Szki­

cach obyczajowych właśnie styl „ro z­

myślań" „eklektycznego filozofa", op i­

sując całą skalę rozmaitych gatunków na wybranym typie, herbaryzując nie­

jako wszelkie reprezentacyjne rośliny małżeńskiego ogrójca, i wykładając o nich w sposób pół naukowy, pół re­

kolekcyjny, przeplatając dygresye f i ­ lozoficzne anegdotami, z życia śmiało pobranemi. Oczywiście, wszystko to tonęło w zawiesistym i pełnym mąki sosiemoralizatorskim, w groźnie nieudol- nem mentorowaniu „żółtodziobów", ro­

gi przyprawiających statecznym oby­

watelom gubernii takiej a takiej...

w srogiem karceniu „białogłów, nie po­

mnących na srom niewieści". Dość nudną monotonię tych kilkunastu ksią­

żek, a la Balzaca „Małe niedole" pisa­

nych, okupuje wzruszająco szlachetna tendencya pisarzy i przedewszystkiem swojska oryginalność jakiej takiej, ale zawsze własnej inwencyi autorskiej.

Nie da się tego powiedzieć o nie­

Balzac.

jakim Karolu Gustawie Vollmoellerze, dziś nam rówieśnym znakomitym dra­

maturgu niemieckim, który ku lt dla Balzaca posunął do granic... przewi­

dzianych kodeksem karnym, w ywołu­

jąc w niemieckim świecie literackim skandal niebywały, a nas polaków spe- cyalnie bardzo obchodzący. W Niem­

czech obecnie tłoroaczy się Balzaca masowo, wydaje kompletami, ba, na­

wet gra się na wielu scenach jego

„Macochę", jego „Mercadeta" i t. d.

Jedna jednakże z pierwszorzędnych scen berlińskich wystawiła z wiosną bieżącego roku dramat jednego z pierw­

szych poetów zamkniętej grupy este­

tów i snycerzy słowa, autora znanej poprzednio w ykwintnej feudalnej tra- gedyi: „Katarzyna z Armagnac". Ż Bal­

zakiem nie miało to niby nic wspól­

nego. Rzecz nosiła wiele obiecujący, syntetyczny tytu ł: „Hrabia niemiecki", i w naczelnej postaci „grafa Totta", wstawionego w środowisko francuskiej arystokracyi za czasów Ludwika XV-go, dawała pełny i absolutny obraz rycer­

skich cnót szlachty germańskiej, z w ie l­

kim naciskiem na dwóch przymiotach szczególnie, t. j. zdolności do poświę­

ceń bezgranicznych dla przyjaciela, (w niemieckim charakterze rzekomo fundamentalnie leżącej), i do cichej, bezsławnej, a nawet heroicznej wier­

ności. W znanym stylu aleksandryń- skich stylistów, dykcyą wysztucznie- nie piękną i wzorzystą toczy się akcya, zreszlą bardzo ciekawa, będąca w re­

zultacie swym apologią jasnej, dobrej duszy feudalnego junkra. Graf Tott w przyjaźni swej dla francuskiego ba­

rona re ry posuwa się do tych granic, że gdy obaj zakochują się w jednej kobiecie, on, niczem tego poznać nie dając, usuwa się, i nie tylko pozwala żenić się z nią francuskiemu przyja­

cielowi, ale kupuje i urządza im pałac, zostaje majordomem ich i intendan- tem, sam mieszka „nad stajniami w antresoli", żyje na uboczu, do­

gląda służby, słowem, ściele swemu przyiacielowi gniazdko i pilnuje go przed grożącymi jastrzębiami-uwodzi- cielami Kiedy piękną baronessa Fery, zaintrygowana tą ofiarną przyjaźnią, zaczyna zwracać nań nieco uwagę, niemiecki hrabia posuwa swą „D eu­

tsche Treue“ do tego, że udaje głu- powatego, niezgrabnego półgłówka, znudzonego jej widokiem. Gdy za­

ciekawienie nieodrodnej córy Ewy jednakże wzrasta i przybiera cieplej­

szy koloryt, n :emiecki h ra b a decy­

duje się, by tylko ratować szczęście przyjaciela, wzbudzić w niej obrzy­

dzenie do siebie raz na zawsze i fin- guje stały stosunek z pięknością pro- fesyonalną, z tancerką Binetti... C i­

chy, w sobie zamknięty, bywa co- dzień u Binetti, składając zawsze je­

dnego louisdora na kominku, tłoma- cząc tancerce, że podobną jest nie­

zwykle do jego córki, i wzbudzając nadto u mamusi tancerki podejrze­

nie jakiejś niesłychanie zbrodniczej perwersyi tem melancholicznem bez- czynnem wysiadywaniem... Wreszcie na ukoronowanie wszystkiego bierze na siebie karciane długi hr. ' Fery, jako rzekomo swoje rujnowanie się na gwiazdkę baletu... i w rezultacie osią­

ga — co zamierzał: hrabina żywi dlań odtąd pogardę, wstręt, obrzydze­

nie, podczas kiedy ona dlań jest ca­

łym światem marzeń, pożądań, nocy bezsennych, tęsknot, szałów. Wresz­

cie hrabia francuski przyjmuje od przyjaciela niemieckiego nawet legat, a ofiarność, wierność, potulność niemca dochodzą do apogeum istnej święto­

ści.

Oczywiście „D e r Deutsche G raf*

wytwornego poety ' i fabrykanta auto­

mobilów równocześnie) przyjęty był w Berlinie z w ielkim aplauzem, a ja­

ko książka— z głębokim, pełnym sza­

cunkiem krytyków, ujętych szczególnie urokiem plastyki zawsze „najwierniej­

szego alianta" grafa Totta... junkra...

Tymczasem jednak okazuje się, niestety, że cały dramat jest nie już zuchwałym, ale wprost urągającym wszelkiej rzetelności pisarskiej plagia­

tem noweli Balzaca: L a fausse m ai- tresse. Znany krytyk berliński Feliks Poppenberg z druzgocącą logiką zde­

maskował gentlemana-poetę, porównu­

jąc i zestawiając szczegół po szczegó­

le i na jaw wydobywając to przede-

(7)

2 powodu przypuszczalnej zmiany tronu belgijskiego.

Ks. A lb e rt, n a stę p ca tro n u be lg ijskie go,*w ra z z żoną i najstarszym

synem. Ks. A lb e rt, wraz

I d W i m ... « flgjfefrjr-•?$

wszystkiem, że bohaterem cichym no­

weli Balzaca jest polak z krwi i kości, polski hrabia Pac, nawet pod swojem nazwiskiem w noweli figurujący. 1 tu już rzecz mówi sama za siebie i w świę­

cie wartości intelektualnych jest całko- witem pendant do znanych łotrostw ducha pruskiego w dziedzinie ostat­

niego ustawodawstwa. Wyrafinowany esteta okrada scenę w scenę nieznaną szerzej nowelę Balzaca, zataja to, a melankolijnego a żywcem e życia ro­

mantycznej epoki polskiej wziętego hrabiego Paca zmienia w dramatyczny symbol der deutschen Treue. Jest to w dziedzinie ducha rekord, jakiego powinszować można literaturze nie­

mieckiej, a przedewszystkiem młode­

mu fabrykantowi automobilów. Zajedzie daleko tym motorem złodziejskim Herr Vollmoeller, a kto wie, czy przy­

szłą nagrodę Schillera nie przeznaczy Wilhelm Il-gi jemu właśnie, na złość p. Poppenbergowi, który zda się być na­

wet żydem... frankofilem, protektorem impresyonistów... i t. p.

Plagiat jednego z .pierwszych skoń­

czonych wirtuozów słowa", .odgrodzo­

nych od wrzasku życia arystokratów ducha", „marzącego symbolami wizyo- nera zamierzchłości", nie jest bynaj­

mniej jakiemś tylko tematycznem o- parciem się na Balzacu, nie jest przy­

braniem sobie pewnych dramatycznych momentów z sezamowego skarbca „Ko- medyi ludzkiej", czego wielu autorów w XIX-ym wieku dokonywało z prze­

sadną swobodą; nie jest też dopoży- czeniem sobie pewnych figur czy sy- tuacyi, co dość gęsto praktykuje się na Zachodzie (nawet Goethe do swe­

go Claviga wycofywał całe ustępy z pamiętników Beaumarchais’go), ale jest systematycznem, ścisłem, na sceny rozłożonem tłómaczeniem omal Bai- zaca scena po scenie, figura po figu­

rze, sytuacya po sytuacyi. Przekręcenia polaka na niemca pozwolił sobie este- ta-eskamoter niemiecki, idąc za przy­

kładem swego kolegi Juliusa Joa­

chima, który, wystawiając w magde­

burskim teatrze miejskim ekskrementa- lia mózgowe p. t. „Moskau“,dla niedraź- nienia trzody teatralnej czerwoną chustką polskości, oszustniczo z hrabiny Wa­

lewskiej zrobił rdzenną rosyankę, od­

dającą się Napoleonowi dla uratowa­

nia Moskwy przed pożarem... Trzeba jednakże przyznać wytwornemu styli­

ście Vollmoellerowi, że i poza germa- nizacyą Paca pewnych zmian dokonał;

nazwisko hrabiego Adama z noweli przemienił na barona Fery; baletnica, jego jausse maitresse, Binetti, u Bal­

zaca nazywa się Malagą i jest w cyr­

ku... nie w teatrze; rzecz cała dzieje się—nie jak u Balzaca za Ludwika Fi­

lipa, ale feudalniej, za Ludwika XV-go;

no i wreszcie, kiedy hrabia Pac zosta­

wia Binetti na kominku zawsze dwa iouisdory, niemieckiemu grafowi Tot- towi każę .arystokrata ducha" (ale i oszczędny prusak przytem) p. Voll- moeller zostawiać: jednego louisdora

A. Nowaczyński.

Król belgijski ciężko chory.

Król Leopold należy do najstar­

szych monarchów Europy, a w jego wieku ciężka choroba nasuwa z ko­

nieczności myśli i rozmowy o zmianie tronu. Może ta zmiana tronu pozo­

stawiłaby lepszą pamięć o belgijskim królu, gdyby nastąpiła nieco wcześniej.

Ku końcowi pracowitego życia swoje­

go król Leopold dał się unieść zbyt­

nio namiętnościom i chęci użycia, i stał się ulubionym tematem plotek bulwa­

rowych dzienników paryskich, które mają przywilej wyrabiania w takich razach opinii możnym tego świata.

Mówiono wiele o stosunku króla Leo­

polda do pięknej paryskiej baletnicy

ze swą małżonką, upraw iają z’ zam iłowaniem jazdę konną.

N a s tę p c a tro n u b e lg ijs k ie g o z żoną i dziećm i.

Cleo de Merode, ale więcej jeszcze o pięknej robotnicy francuskiej, która umiała zupełnie podbić stare, ale czułe serce jego i stała się milionerką i... ba­

ronową de Vaughan. Następca tronu, bratanek króla Leopolda, książę Al­

bert, znanym jest natomiast z cnót rodzinnych i regularnego wielce życia;

miłuje sporty, muzykę i nadewszy- stko domowe ognisko. Odziedziczy on po stryju tron i część jego ma­

jątku, z wyjątkiem, w każdym ra­

zie, słynnych obrazów z galeryi króla Leopolda; te zostały już w większej części sprzedane, aby zapewnić rentę

baronowej Vaughan. wk.

Rok IV. Ne 51 z dnia 18 grudnia 1909 roku 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

ceniem: „Opiekuj się Amelią&#34;—- i ów tak się nią pięknie opiekuje, że w akcie drugim znajduje się ona po niepamiętnie spędzonej na hulankach nocy w

Nie można, nie wolno przy współżyciu liczyć się tylko z wła- snemi pożądaniami i z własną je­.. dynie

Za pamięci ludzi, żyjących dziś jeszcze, łosie trzymały się stale w granicach Królestwa Polskiego; za naszej jeszcze pamięci zwierz ten nierzadkim był na

— Tego nie można powiedzieć. Był on raczej stwierdzeniem, że w gmachu wiedzy przybywają coraz to nowe cegiełki. Byli wprawdzie i tacy, którzy próbowali

Z żalem myślę, że już w życiu takiego teatru nie zobaczę, gdyż kwiat jego czysty i czuły, jaki mi dano było jeszcze oglądać, przez zetknięcie z

Poczucie świadomości narodo ■ wej, rozbudzone w Polsce już za Łokietka, zdaje się być w Czechach późniejsze i łączy się niemal z na­.. rodzinami

zbędnej, w całości na prywatnej opiece leżącej,—jak to się stało, że ten kraj, właściwie nawet jeden nieduży jego zakątek, znalazł w so­.. bie tyle

rzenie po świecie Sztuki byłoby ko- rzystnem i dla naszego artysty, co nie jest wcale niemożliwem, tern bardziej, że doświadczony ćwierćwiekową pracą jubilat