Z7
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Rocznie Rb-. 8. W K r ó le s tw ie i C e s a r s tw ie : Kwartalnie Rb.2.28 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb. Szt.” dołącza się 60 hal.
Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT'* Kraków, ulica Zyblikiewicza Na 8.
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro*
nie przy tekście Rb. 1, na 1*eJ stronie okładki kop. 60. Na 2-ej i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro*
nice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białej stronie kop. 30.
Zaślubiny I zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 76.
Rdres Redakcyl i Administracyi: WARSZAWA, Rl.Jerozolimska 49.
T e le fo n y : Redakcyl 80*76, redaktora 68*76, Administracyi 73-22.
FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Nfi 2 te< 114*30 i Trębacka Ns 10-
Rok IV. Ns 51 z dnia 18 Grudnia 1909 roku.
Główny skład PATHEFONÓW?
Grudziński i Berger, Kraków, Szewska io.
Wspaniałe nowe zdjęcia polskie.
Dom bankowy
KAZIMIERZ JASIŃSKI Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
RĘKAWICZKI w wielkim wyborze, wy
robu własnego, krój doskonały, poleca J. Jurczykowski Syn, Mazowiecka a.
Warszawska orkiestra Symfoniczna Wł. ks. Lubomirskiego, tw Sali Filharmonii)
W piątek, d. 17 Stycznia 1910 r.
VI-ty WIELKI KONCERT SYMFONICZNY z udziałem Eugene
YSAYE’A (skrzypce).
C
ORSO Wierzbowa 7. Kabaret Artystyczny. Codziennie występy pierw
szorzędnych artystów.
W
IELKA KAWIARNIA Marszałkowska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., ia bilardów. Śniadania i po
dwieczorki po 40 kop.
W ielka Sala Filharm. W arsz. „T h e Luxgraph” . Codziennie wielki j-godz. program złożony z pierw
szych nowości w W arszawie. Początek od g. 4 ppoł.
do 11 w. Obrazy ilustruje orkiestra wybitnych mu
zyków
C O G N A C
i. REMY MARTIN sc.
W arsz. Biuro Transportowe Domu Handlowego
JUL. HERMAN &. CO.
W arszawa, Ś-to K r zyska32, tel. 46-12, O ddział w Ło
dzi, za rz.fil. Tow. Akc Jan l.ubimow iS-ka w Moskwie.
Clenie towarów. Przyjm uje i wysyła transporty za wła
snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu lub bez do wszystkich stacyi Bosyjsk. D r. Żel., p rzy stani W ołgi i Kamy z dopływami, na Syberye, Ka
ukaz, do A zy i Środkowej, oraz za granice Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Kkspedycya na kolei. Odbiór towarów z domów i kolei własnemi furmankami,
Składy na Meble
„SYRENA"
______ K rak. Przedm .38_______
Magazyn i pracownia FUTER męzkich i damskich, A. PAWEŁEK, Warszawa,
ulica Królewska N? g.
Polecamy P IW O
E. R E Y C H S Y N O W IE .
DOM BANKOWY
BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka N° 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.
0- _ ---- -~ -y
Od administracyi.
Upraszamy o wczesne nadsyłanie przedpłaty na rok 1910, celem uniknięcia zw łoki w wysyłce pisma. Dla uniknięcia pomyłek i nieporozumień, najdogodniej jest w y
syłać pieniądze w prost do administracyi „Świata11 (W ar
szawa, Aleja Jerozolimska, 49).
N _______________________________________________________________ )
Nacyonalizm rosyjski.
czucie narodowe ro syjskie ma znam io
na swoiste, których napotkać nie można u innych ludów.
Jest to w n a jg o r
szym razie nie ha- katyzm pruski, w najlepszym — nie patryotyzm ofiarny, opiewany przez wieszczów Zachodu, ale coś d ziw nie splecionego z idealizmu m isty
cznego i brutalności, godzących się ze sobą w jakim ś potw ornym ca
łokształcie, nie pozbawionym r y sów nieświadomego obludnictwa.
Z najwyższą czułością, dobierając wyrazów najserdeczniejszych, pisał oto o polakach niedawno jeden z uczestników narad w sprawie sa
morządu, nazajutrz zaś z całą swo
bodą zażądał bezwzględnego usu
nięcia języka polskiego z czynno
ści piśmiennych samorządu m ie j
skiego w Królestwie. Jedno godzi się z drugiem: wynoszenie narodu rosyjskiego do godności „nosiciela Boga“ , przypisywanie mu n ajw yż
szych uczuć chrześcijańskich—z ha
słami wyłączności narodowej n aj
bardziej bezwzględnej i jaskrawej.
Literatura rosyjska naukowa w sprawie narodowościowej jest bardzo uboga. Przed trzydziestu kilku laty w ygłosił Gradowskij za
sadę jednoznaczności państwa i na
rodu, skazując narody podwładne na nieuchronną zagładę— i jego pra
ca stanowi dotąd podstawę, z k tó rej czerpią natchnienie późniejsi pisarze, zlekka ty lk o zresztą potrą
cający zagadnienia zasadnicze. W ię k szość tych prawników, ja k prof.
Daniewskij, albo historyków , zaj
muje się przeważnie stosunkami europejskiemi, nie dotykając ro s y j
skich. Przyznaje ten stan rzeczy głośny w swoim czasie referat o prawach narodowości, ułożony przez biuro zjazdu ziemskiego w M oskwie w r. 1905.
Rosya miała swoję miarę o d rębną. Rozczulano się nad przy
gnębieniem narodowości słow iań
skich na Bałkanie, m iotano grom y na rządy austryacki i węgierski, ale czyniono to nie tyle w imię 0- brony indyw idualności narodowych poszczególnych ludów słowiańskich, co w imię przyszłego zjedncczenia słowiańszczyzny pod skrzydłam i przewagi rosyjskiej. Rosya miała nieść światu jakieś „nowe słow o", coś w rodzaju ewangelii społeczno- politycznej, wykładanej przez je dnych (słow ianofilów wcześniejszej daty) w terminach mistycznych w rodzaju „zasady zbiorow ości"
(„sobornoje naczalo“ ), która rzeko
mo rządzi duchem rosyjskim, jak żadnym innym , albo „istotnego
1
HOTEL KRAKOWSKI w Krakowie.^
W najpiękniejszej części Krakowa, poło
żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grzeczna i szybka, elektryczne o- świetlenie.— Kuchnia domowa, smaczna.
Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu
szami w hotelu, jako też stajnia i wozo
wnia, poleca ZARZĄD HOTELU
R
estauracya HOTELU BRUHLOW- SKIEGO„V E R S A IL L E S “ Aleja Ujazdowska.
JEJ IDEAŁ
Na w z ó r e le g a n te k ca łeg o ś w .a ta u ży w ać .w y łącz
n ie p e r f " m AMA- BILIS f a b r y k i M IL L O T w P A
RYŻU.
A
TURCZYNSKI Jubiler w Warsza- . wie, ulica Czysta Ns 8. POLECA W WIELKIM WYBORZE GOTOWE WYROBY ZŁOTE I BRYLANTOWE.P
IWO DROZDOWSKIE marcowe, kuracyjne, sprzedaż wszędzie.
P-— - -
chrześcijaństwa", przechowanego je
dynie w cerkwi rosyjskiej, — przez drugich zaś (np. u Leontjewa) w ja
śkowych dosadnych wyrazach czci bezwzględnej dla bizantynizmu i po
staci istniejącej ustroju państwowe
go. Jedni idealizowali, drudzy mó
w ili wprost, że chodzi o zrosyani- zowanie wszystkich słowian,—ale jednym i drugim przyświecała myśl wspólna dalszych zaborów matę- ryalnych i moralnych. Dlatego właśnie słowianofile rosyjscy, choć
by najbardziej idealistycznie na
strojeni, nie mogli nigdy (me mó
wimy o stosunkach osobistych) zbliżyć się duchowo do słowian zachodnich i południowych. Co najwyżej—pozyskiwali sympatye al
bo mas ludowych, zapatrzonych zdaleka w olbrzyma państwowego rosyjskiego, albo jednostek, które, gdy ujawniły swe dążności, przez rosyan natchnione, traciły wpływ poważniejszy we własnych społe
czeństwach. Świadczą o tern wszy
stkie wiece, wszystkie zjazdy ogól- no-slowiańskie, świadczy cała histo- rya ludów Bałkanu, które przecież zawdzięczają swe wyzwolenie w bar
dzo znacznym stopniu Rosyi.
Przeciwko tym prądom nacyo- nalizmu bezwzględnego powsiała w literaturze reakcya, wcielona w pismach Włodz. Sołowjewa i Lwa Tołstoja. Wcieliła się w inne jesz
cze kształty, ale to się ujawniło w o- statnich dopiero latach. Sołowjew znał doskonale swoje społeczeń
stwo, wiedział, skąd płynie duch
„bezmyślnego pseudopatryotyzmu, który, pod pozorem miłości narodu, chce go skierować na drogę ego
izmu narodowego", na drogę „lu- dożerstwa". W innym ustępie pi- sze Sołowjew: „jeżeli uczuciu na
rodowemu towarzyszy nieograni
czona buta, niedorzecznia pogarda dla innych i zaślepiona ku nim niechęć, jeżeli naród zapatruje się na inne, jak na potoki, które zlać się winny w jego morzu, — uczucie narodowe staje się wyrazem pogań
skiego partykularyzmu, a dzieje powszechne przestają mieć jaką
kolwiek wartość... Moralnym obo
wiązkiem narodu jest pokonanie swej ograniczoności, wyjście ze swe
go odosobnienia, uznanie swej so
lidarności z innemi cząstkami zbio
rowości ogólno-ludzkiej".
Droga nacyonalizmu jest dro
gą zła i zguby, pisał ten samoistny, odosobniony w piśmiennictwie ro- syjskiem myśliciel, który przeszedł przez życie, jak widmo ogniste.
Widział, co działo się dokoła, i du
chem wieszczym przewidywał, co co dziać się będzie. Na lat dzie- sięć przed wojną z Japonią napisał wiersz o wyspiarzach dalekich, któ
rych dzieci „bawić się będą strzę
pami sztandarów rosyjskich11.
Lew Tołstoj stoi na innem sta
nowisku. Ze spostrzeganych doko
ła objawów nacyonalizmu odniósł wrażenie wstrętu. Nie omamiły go nawet zapały społeczeństwa w chwi
li wybuchu wojny 1877 roku, i nie zawahał się ani chwili, by je po
tępić. Z właściwą sobie pierwo- tnością myśli, nie widząc w swojem otoczeniu uczuć, gdzie indziej zwa
nych patryotycznemi, odrzucił nie tylko nacyonalizm, ale z nim ra
zem patryotyzm i samą narodo
wość. Tak mu w postaci rodzi
mej obrzydły, że znać ich nie chce wcale, wątpi nawet o szlachetności patryotyzmu ludów uciśnionych, o tern uczuciu czystem, łączącem się w jedno z umiłowaniem spra
wiedliwości i wolności. Nie wie
rzy w tę łączność: żadnego nie w i
dział jej u siebie przykładu. T o ł
stoj jest dzieckiem nieodrodnem swego narodu, swego społeczeń
stwa; skupiły się w nim tylko tra- dycye owego ofiarnego, ale bierne
go protestu, które w ciągu wieków wlókł za sobą naród, by z biegiem czasu stawały się coraz ogólniej sze, coraz bardziej anarchistyczne.
Żyją one dotąd, by objawiać s’ę jaskrawo w chwilach przełomo
wych, a wczasach, spokojnych jak mgła, rozpraszać się w duszach ludzkich, brzmieć nutą żałosną w pieśni i jakieś rozlewne budzić tęsknoty. Bo rzeczywistość z nie
mi się nie liczy. Ma własną tra- dycyę państwowości, powstałej z wy- sileri długich pokoleń, którym przy
świecała idea, bądź co bądź olbrzy
mia, stworzenia potęgi wszechświa
towej. Na jej ołtarzu składano wszystko, a w pierwszym rzędzie wolność i prawo. Ile nagromadzić trzeba było sił i zdolności, przy
musu i podstępu, wiary w siebie i bezwzględności dla innych, by z w. ks. moskiewskiego stworzyć dzisiejsze imperyum — opowiadają to długo i szeroko ponuro krwawe dzieje. I podziwiać zaiste trzeba wytrwałość i niezłomność, z jaką naród szedł do celu, prowadzony przez swoich moskiewskich wodzów.
W małej, zapadłej gdzieś poza ba
gna równiny wschodnio • europej
skiej mieścinie, jeszcze razem ze swoim księciem poddanej potędze tatarskiej, głosi się myśl: „jesteśmy trzecim Rzymem, a czwartego nigdy nie będzie". Trzecim Rzymem, tym ostatecznym, który trwać ma do końca świata, bo czwartego świat nigdy nie zobaczy!
Pomimo chwilowych klęsk i za
wodów, ta pewność siebie trwa i dodaje bodźca do nowych zabo
rów, do nowych przedsięwzięć na Wschodzie i 'Zachodzie. Powodze nie podnieca uczucie pewności sie
bie. wyższości nad innemi naroda
mi, którym we wszystkich niemal dokumentach urzędowych nadaje się miana pogardliwe. Do nowo- zdobytych krajów przelewa się fala urzędników z Moskwy, by „karmić się“ tam i dążyć bezwzględnie do zniesienia ich odrębności, do uzna
nia bezwarunkowego nad sobą
„wielkiej ręki“ władców moskiew
skich. Dzieje Ukrainy, od chwili ugody w Perejasławiu, wykazują, z jak żelazną niezłomnością dążo
no do stopftiowego, ale nieubłaga
nego zlania kraju z poprzedniemi dzierżawami carstwa moskiew
skiego.
Wszystko szło, jak z płatka, dopóki Moskwa zlewała ze sobą kraje, etnicznie bliżej z nią spo
krewnione, albo gdy szerzyła swe panowanie nad bezludnym, pustyń nym Wschodem. Ale gdy dotarto już kresów, gdy zamiast w. księ
stwa moskiewskiego i „wszystkiej Rusi“ powstało imperyum, w które
go skład weszły inne oprócz „Ru
si" żywioły, mające własną prze
szłość dziejową i własną cywiliza-- cyę,—recepta nacyonalizmu czasów moskiewskich przestawała zwolna wywoływać pożądane skutki.
Rosya miała przytem szczęście niezwykłe. Właśnie w chwili prze łomowej losy zesłały jej Piotra W., którego reformy Sołowjew, obok przywołania Waregów, uważa za je
dyny objaw dodatni w dziejach Ro
syi. Tylko że Piotr panował krót
ko, że po nim na widownię peters
burską wkroczyły zwolna, ale z co-
raz większym wpływem, tradycye rządów moskiewskich i po upływie lat kilkudziesięciu od jego śmierci zdołały już odgrywać rolę pierwszo
rzędną w biegu rządów i w świa
domości politycznej społeczeństwa.
Minęło jeszcze lat dwadzieścia, a ujawniły w skutecznem przeciw
działaniu reformom ces. Aleksandra 1, a za jego następcy stworzyły osła
wioną formulę: „samowładztwo, na- cyonalizm i prawosławie", która stała się na długo czemś w rodzaju dogmatu dla biurokracyi panującej i dla pokrewnego jej duchem spo
łeczeństwa, nie mówiąc już o ludzie, wśród którego snują się jeszcze pojęcia XVI wieku. Wszak ten lud właśnie, obierając do 1 Dumy po
stępowców, a nawet rewolucyoni- stów, nakazywał im, by, żądając najdalej idących reform, nie odwa
żali się popierać „inorodców".
Tego rodzaju tradycye stanęły, oczywiście, w jaskrawej sprzeczno
ści z interesem państwa olbrzymie
go, panującego nad kilkudziesięciu narodami, z których kilka dosięgło już wyższych stopni rozwoju cywi
lizacyjnego. Nie chodzi wszak, jak za czasów moskiewskich, o zlanie
„wszystkiej Rusi" w jedno ciało państwowe i narodowościowe, ale o zespolenie różnoplemiennych kra
jów w państwo potężne, zdolne za
pewnić każdemu z nich warunki dalszego życia kulturalnego. Cia
sny, wyłączny nacyonalizm m o
skiewski, który nic nie widział go
dnego uwagi poza swemi granica
mi, który wywyższał siebie nade- wszystko i ani znać, ani rozumieć nie pragnął życia innych ludów, a któ
ry zresztą poza „wszystką Ruś“
w stosowaniu swych dążności asy- milacyjnych nie sięgał— na wielkie zadania olbrzymiego mocarstwa nie starczy.
I może świadomość tej prawdy zdołałaby stopniowo utrwalić się w społeczeństwie rosyjskiem, gdy
by nie zaszły wypadki, które ją przygłuszyły i na długo zapewne pogrążyły w letargu. Budzi się na chwilę, nawet wśród nacyonalistów, by, nie zdoławszy się należycie ujawnić, znów zapaść w niepamięć
Wypadki te wysunęły na krótko na czoło narodu jego „młodsze"
warstwy wykształcone, dziwnie skłon
ne do współczucia skrajnym dąż
nościom kosmopolityczno radykal
nym, objawiające długo tę skłon
ność tylko w myśli i słowie, gdy można było, w kraju, gdy nie mo
żna—za granicą. Objawiły ją wresz
cie w czynie i przytem tak jaskra
wo, że zmarnowały cały szereg spo
sobności do pracy realnej nad odrodzeniem państwa.
Zgubiło je nie tyle przeciwsta
wienie się nacyonalizmowi gburne- mu, co te właśnie zakusy radykal
ne, które, gdyby wzięły skutek, do
prowadziłyby niewątpliwie kraj cały do rozkiełznanej anarchii. Prąd na- cyonalistyczny nie był nawet pierw
szym odruchem przeciwko radyka
lizmowi: na początku szły fale „zje
dnoczonej szlachty" i reakcyi poli
tycznej. Później dopiero uderzyła o rusztowania rewolucyjne fala nacyonalizmu, a raz uniósłszy się, już nie opada, bo utrzymujejej po
tęgę cała przeszłość rosyjska, płyną z nią siły niezliczonych pokoleń, które dla niej zdają się powstawać ze swych mogił, budzić się w pier
si potomków, tych nawet, którzy na pozór wszelką łączność z trady- cyą zerwali. I właśnie dlatego, że ci potomkowie zagadnienia patryo- tyzmu pomijali, albo niemi gardzili, zabarwiło się jaskrawo uczucie na
rodowe cmentarną pleśnią przeszło
ści dalekiej. Znać to nawet na wy
wodach publicystów nacyonalistycz- nych dzisiejszych, powołujących się, jak nie można częściej, na przykła
dy z czasów okresu moskiewskiego dziejów rosyjskich, albo na naukę słowianofilów, która z tego okresu czerpała swe natchnienia.
Wciąż mówią o nim pp. Mien- szykow i Engerhardt w „Now. W r.“ , echem zaś odpowiada p. Sawenko z ..Kijewlanina"; a gdy ci zanucą, rozlega się chór mniej lub wiecej dźwięcznych lub fałszywych głosów na całej lin ii prasy nacyonalistycz- nej. 1 wszędzie brzmi przygrywka:
Moskwa, czasy moskiewsk.e, patryo- tyzm urzędników w. ks. moskiew
skiego.
W walce z rewolucyą władza państwowa musiała oprzeć się o na
cyonalizm. Innej potęgi nie było w końcu, ponieważ zrzeszenia za
chowawcze polityczne, jakkolwiek wpływowe, skutkiem szeregu błę
dów i nieporozumień, nie zdołały same przez się stać się dźwignią, nawracającą społeczeństwo z ma
nowców rewolucyi. W następstwie doprowadziło to szybko do prze
wagi dążności nacyonalistycznych w samym rządzie, a w dalszym cią
gu, przez wzajemne oddziaływanie rządu i społeczeństwa, nadało na
cyonalizmowi nieznaną za rządów biurokratycznych potęgę.
Doszło wreszcie do tego, że sami postępowcy rosyjscy (którzy, mówiąc nawiasem, nigdy nie zatra
cili tradycyi nacyonalistycznych i u- jawniali je nieświadomie w zamia
rach nadania wszystkim dzielnicom państwa społecznego ustroju demo
kratycznego swoiście rosyjskiego) uważali za stosowne wytłómaczyć się przed społeczeństwem i wziąć udział w ruchu ogólnym. Wydali
zbiorek „W iechy", zawierający sze
reg prac wybitniejszych piór swe
go grona, roztrząsających zagadnie
nia patryotyzmu i nawet kościelne.
Wywołało to burzę w organach skrajnego radykalizmu, ale tylko w tych organach.
Myśl filozoficzna rosyjska po
wracać zdaje się znowu do „tryady"
słowianofilskiej. Jeden oto z naj
znakomitszych młodszych myślicieli rosyjskich, Wacław Iwanow, głosi dziś, że naród rosyjski niesie przez wieki Chrystusa, jak św. Krzysztof niósł Go przez rzekę, sam nie wie
dząc o tern, że na jego ramieniu spoczęło Boskie Dziecko. Wniosek ten jest dla p. Iwanowa następ
stwem koniecznem właściwej naro
dowi rosyjskiemu „w oli zstępowa
nia" do grobu, z .którego zmar- twychwstaje mocą Ducha Św. Inny, nader oryginalny pisarz rosyjski, p. Rozanow, dowodzi najpoważniej w świecie, że brud i niechlujstwo są oznaką pokory chrześcijańskiej, że „świństwo" jest nieodłączne od Chrystusowego ideału życia narodu rosyjskiego.
Gdy takie rzeczy głoszą się w teoryi „idealistycznej", dziwić się nie można, że w praktyce nacyona
lizm rosyjski odznacza się bez
względnością, która uświęcone przez teoretyków „niechlujstwo" przenosi na stosunki polityczne w sposób nigdzie indziej nieznany. Śtrony dodatniej wypada szukać w tern właśnie „niechlujstwie", jako ró- wnoznacznem z nieładem, który bezwzględność łagodzi. Gdyby tak ściśle zaczęto wykonywać w Rosyi żądania programu nacyonalistycz- nego—nie moźnaby tu oddychać ani chwili. Ratuje życie tylko osła
wiona „prostota" w stosunkach, oraz nieład w myślach i czynach.
Program tworzą zrzeszenia po
lityczne, skupione pod sztanda
rem nacyonalizmu. W ywiesiły go:
„wszechrosyjski związek narodowy"
poza izbami i „frakcya rosyjska na
rodowa" w Dumie państwowej.
Francya, jak wiadomo, połączyła w jeden klub parlamentarny prawi
cę umiarkowaną i nacyonalistów.
Na czele zjednoczenia stoją dziś pp.
Bałaszow, Krupienskij i ks. Urusow.
Zauważyć można, że w szeregach nacyonalistów izbowych najliczniej
szą grupę stanowią urzędnicy i du
chowni z prow. zachodnich Cesar
stwa, następcy prawi „dyaków"
i „poddyaków" moskiewskich, sła
nych ongi na służbę do krajów zdobywanych. W tej chwili toczą się rokowania w sprawie blizkiego zresztą i niewątpliwego zjednocze
nia frakcyi parlamentarnej nacyona
listów z pozaparlamentarny m „Związ
kiem", którego byłaby tylko przcd- 3
stawicielką w izbach ustawodaw
czych. Nacyonalizm poza tem jest artykułem wiary wszystkiej prawicy z jej organizacyami, oraz programu październikowców, w którym zresztą występuje nieco mniej jaskrawo.
Sięga, coraz bledszy w miarę po
suwania się dalej na lewo, i w pe
wnym punkcie staje się nawet czy
stym patryotyzmem, by przejść w dalszym ciągu w centralizm ra
dykalny.
Jest w chwili obecnej najwięk
szą w Rosyi potęgą moralną, z któ rą liczyć się volcns liolcns potrzeba, jakkolwiek byłby wyuzdany. Liczyć się choćby protestem.
pete-sburn. B h . K u ty lo w sk i.
Z atelier
zmarłego mistrza.
Ustronna willa w zaciszu paryskie
go Passy utraciła przed kilkunastu dnia
mi jednego z dwóch swoich znakomi
tych mieszkańców. Los bowiem zda
rzył, iż dwaj wnukowie wielkich żołnie- rzów, wielkich synów ojczyzny, a sami dwaj prawdziwi luminarze, pod jednym dachem lata przeżyli...
Lewą stronę willi zajmował wnuk szefa Drzewieckiego, prawą stronę wnuk Godebskiego, pułkownika ósm e
go pułku wojsk Księstwa Warszawskie go, w legionach towarzysza broni pa
na szefa. Inżynier i uczony polski, Józef Drzewiecki, sąsiadował z rzeźbia- rzem-artystą Godebskim...
Przed kilkunastu dniami twórca pomnika Mickiewicza w Warszawie—
umarł.
Pani de la Frenay-Godebska opro
wadza nas po atelier, oprowadza nie tylko, jako oddana małżonka, nie tylko, jako artystka wytworna, ale i jako wierna córka ojczyzny męża.
Trudno bez wzruszenia słuchać dobrych, zacnych wynurzeń pani Go- debskiej.
— Już od kilku lat zapadł na zdrowiu, przed miesiącem atoli niemoc zupełna go powaliła! Czy niemoc? Pra
cował do ostatniej chwili... Widzi pan, oto biust gotowy namiestnika Andrze
ja Potockiego, a tu projekt na pomnik dlań we Lwowie... Nie wiem, co po
cząć; nie wiem, czy z za grobu wolno mu będzie kandydować... Wiem, sły
szałam! Warszawa posiadła muzeum!
Pragnę wszystko, wszystko oddać P ol
sce, uważam sobie to za obowiązek, za dług, za testament męża, za naj
droższy mi obowiązek. Radabym przed
tem zorganizować wystawę dzieł Cy- pryana. Bo wielu, wielu, i tych bodaj najświetniejszych, kraj ojczysty nie zna.
Nie wiem, jak się do tego wziąć, czy mogę liczyć na bezpłatny przewóz?
Dzieła dam, lecz trudnoby mi było po
nieść koszta. Pan rozumie, po rzeź
biarzu polskim majątku być nie może.
Cypryan pracował usilnie i dał wiele.
Od 1857 roku znano go w Salonie.
Ważniejsze prace na obczyźnie?.. Jest ich mnóstwo. Pomniki w Paryżu: Ber- lioza, Theophile-Gautier, Tamberlicka, statua Pokoju w ministeryum spraw wewnętrznych, w Luwrze biust Barbet de Jary, w Bretanii piękna /« Vierge des N a u fra g is; w Brukselli pomnik Franęois Servais; w Wiedniu portrety cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety, w głębi Rosyi jest gdzieś Bach i Bethoven. Ani spamiętać! Ale: w Tuluzie
„Siła, dławiąca geniusza', w L ille„Per- sw azya', w Wejmarze pomnik Rossi
niego; w Limie, w Ameryce: pomnik generała San Martina i wiele, wiele in
nych, których nie podobna wyliczyć z pamięci. Najmilsze i jemu, i mnie były te polskie: Moniuszko, Kopernik, Fredro, Mickiewicz, Matejko, a w ostat
ku Gołuchowski we Lwowie...
— Warszawę! Znam, pamiętam, po dziś dzień mam ją przed oczyma i mam przed oczyma zmartwienie męża, gdy mu, miast projektu, kazano robićjednę figurę... Bo tak, żeby nie warunki, Warszawa miałaby innego Mickiewicza i takiego, jakiego wielki wieszcz był godzien, a do jakiego mąż mój rwał się.
— A tu?..
— To moje atelier. Pracowaliśmy
Cypryan Godepski. Płaskorzeźba z pomnika Gołuchowskiego we Lwowie.
Cypryan Godebski w Carrarze pod statuą Adama Mickiewicza dla Warszawy.
obok siebie. Tak, to moja rzeźba—
ale o mnie niema co mówić. Widzi pan, lata nam zeszły razem, dobre, mi
łowane lata, łączyły nas nie tylko ser-
Cypryan G odebski. ,,S iła”d ła w ią c a geniusz” .
ca, ale i ideały wspólne. Pragnieniem mojem dzisiaj: uczynić wszystko, aby ziemia polska wzięła puściznę po swym wiernj m, przywiązanym synu, by go zachowała na wieki—a potem samej żyć już tylko nadzieją i wiarą połącze
nia się z umiłowanym.
Paryż. SdavUS.
P ro je k t p ie rw o tn y C ypryana G odebskiego na pomnik Adam a M ickiew icza w W arsza w ie : ,.Lud polski dźw iga w ie szcza ” . P ro je k t ten m usiał poddać się po zwoleniu na samą fig u rę
bez em blem atów i alegoryi.
Balzac w Polsce i w Niemczech.
Dante XIX wieku mieszczańskiego, de Balzac z Tours, ma u nas dziwne szczęście do tłómaczów. Czy jest to jakiś naturalny objaw wdzięczności za sympatye, jakie miał dla Polski całe życie,—nie wiadomo, dość, że co dzie
sięć lat jakiś szczery jego lubownik obdarza nasz rynek księgarski (osta
tnio zawalony formalnie tłómactwem kałmuckich jednodniowych archidziel) zazwyczaj bardzo poprawnem spolsz
czeniem tych utworów, z olbrzymiego magazynu firmy Balzac wyjętych, któ
re najbardziej tłómaczowi przypadały do smaku. W przedostatniem dziesię
cioleciu Sygietyński dał „Jaszczura",
„Arcydzieło nieznane" i, niestety, dal
szą pracę przerwał. W ostatnich zaś latach dwie rzeczy, może zębem czasu najmniej draśnięte, wiecznie świeże i rozkoszne, można czytać w doskona
łej polszczyżnie dzięki mr. Boyowi.
„Fizyologia małżeństwa" (1909) i jej antytetyczne skompletowanie „Małe niedole pożyciąmałżeńskiego (1910)—
oto tytuły wiele obiecujące dwóch przemiłych brewiarzów, które się czyta, przezwyciężywszy pierwsze strony, mo
że nieco myszką zalatujące, z wzrasta
jącą satysfakcyą, z przybierającem roz- lubowaniem się, wreszcie z radością i weselem. Jak za życia autora, tak i teraz przy rozejściu się tych dwóch tomów w publikę świat czytelniczy rozdzieli się na zwolenników, wielbi
cieli „Fizyologii" i na entuzyastów „ma
łych mizeryi"; przy pierwszej staną zwartą kolumną piękne panie; małe zaś niedole, leciuteńko myzogynicznym so
sem oblane, dostarczą dzielnej broni
„żonkosiom" w utarczkach małżeń
skich i mogą stać się nieprzebranym arsenałem, skąd raz po raz wyciągać da się godzące w samo serce sedna po
ciski. Mr. Boy, tu i owdzie odchyla
jący już boyowej przyłbicy, amatorskie swoje zadanie wypełnił z ultra-facho- wym pietyzmem, dosłownie śmiało, autentycznie przeswobodnie a z gra- cyą. Tłómaczenie Balzaca nie zdaje się
być rzeczą łatwą. Styl jego byl wiecz- nem mocowaniem się krępego, niezgra
bnego, sapiącego żubra gallijskiego z eleganckim, gibkim, wyfraczonym, ale znającym wszelkie „chw yty" kla
sycyzmem. Balzac zwolna nabierał manier szermierza l'a r l de bien dire, na lustrzanie wywoskowanych posadz
kach sunął z dystynkcyą rasowego lion de P aris (upiżmowany do niemo
żliwości), ale czasem dzika, kosmata, tytaniczna bestya brała w nim górę, aż dochodziło do rżenia w trzech to
mikach „Jurnych fraszek". W dwóch niniejszych książkach „Fizyologia" ma jeszcze dłużyzny przegadywania się i całe partye „kręćka" refleksyjnego, odczuwa się tu jeszcze maniaka, który, cafe noce skrybując bez odetchnienia, walczy z sennością, mając chwile prze
pysznych jasnowidzeń duszy ludzkiej.
W „Małych niedolach" niema już tego współpisania debiutanta z wirtuozem, ale wszystko układa się w równy, wart
ki tok narracyjny, w którym boski Asmodeusz Paryża „restauracyjnego"
odkrywa powały „przeciętnej sypialni", przeciętnego stołowego, przeciętnego salonu i z miłym uśmiechem zupełnie genialnego Lucyfera wskazuje palcem:
5
jako to sobie radzą tam w tych dom- kach samiczka i samczyk gatunku homo p.itiens.
Tłómacz mr. Boy zżył się bardzo z dyrektorem „Komedyi ludzkiej", różne jego kulenia z ,,F izylogii“ pod
patrzył i przebaczył, i nawet starał się je zatrzeć. Kołowania długich fraze
sów koło jakiejś idei, którą dałoby się krócej sprecyzować, wydają się krótsze u boya polskiego, niż u rekordmana prozy francuskiej. Nawet gry słów często nieprzetłómaczalne przezwycię
żył Boy, zostawiając słusznie francuskie słowo tam, gdzie już „n ic się nie dało zrobić właściwie", np. bouder i bou- doir. Dowcipy wszystkie lśnią się, jak nowiutkie, patyna czasów starta jest z taką delikatnością, że te wszyst
kie panie Foullepointe, Fischtaminel, Deschars i droga Karolina wydają się nam, jak nasze najdroższe spót- czesniczki, panie L iii, Zuzia, Bela, E*ra, a każdy z was, spólczesnicy, mo
że się, jak w lusterku, przejrzeć od stóp do głów w niecnym mężu, przed
stawionym niegodnie, jako ofiara ze wszech miar niewiniątka Karolinki.
Słowem, gdyby za życia Balza ca b yły wyszły te dwa tomy, p. Ta
deusz Żeleński byłby przez panią Hańską natychmiast zaproszony wonnym różowym, w 19 do 30 pa
łek koronnych zdobnym liścikiem, poczem w salonie musiałby usiąść tuż przy kanapie pontyfikalnej,wszyst
kie damy nachylałyby nad nim swe dekolty aż do kompletnego zawrotu boyącej się głowy, winszowanoby mu z egzaltacyą typową na krótko przed 1848 r., wreszcie wszedłby i sam Mistrz swym słoniowym kro
kiem, i na czole p. Tadeusza zło żył
by pocałunek z głośnym mlaskiem, wywołującym znów grymas niezado- wo'enia na „pulchnej twarzyczce"
„nizkiej, otyłej jejmości" (!), „k u zyn ki k ilk u królów polskich"(?), „uw a
żającej się chętnie za rosyankę", „w ie lo letniej kochanki doktora Knotha" (sic!
Knotha), pani z Hańskich Balzakowej I wtedy, wtedy możeby zauważył ktoś, jak dziwnie podobną budowę czaszki czoła i brody ma autor i tłómacz, jak podobne są te dzikie, zarosłe, krzaczy- ste brwi, ten krój ust, ten grymas u obu...
A potem wszedłby lokaj z tacą, na której herbata, makaroniki i modny wonczas „im bier w cukrze". I Ta
deusz Żeleński z pulchnych paluszków pani Eweliny musiałby przyjąć naj
grubszy imbieru kawałek.
Z popularnością Balzaca w Polsce między latami 1830 a 1850 żaden autor świata równać się nie może.
Nie tylko wszystkie damy chciały być anielskiemi Eugeniami Grandet, czy cierpliwemi paniami Hulot, ale cały szereg pisarzów, jak Bogucki, Wie
niawski, Protasz, L. Potocki, Kunicki, naśladowali mniej lub więcej udatnie w swoich Obrazkach, Zarysach, Szki
cach obyczajowych właśnie styl „ro z
myślań" „eklektycznego filozofa", op i
sując całą skalę rozmaitych gatunków na wybranym typie, herbaryzując nie
jako wszelkie reprezentacyjne rośliny małżeńskiego ogrójca, i wykładając o nich w sposób pół naukowy, pół re
kolekcyjny, przeplatając dygresye f i lozoficzne anegdotami, z życia śmiało pobranemi. Oczywiście, wszystko to tonęło w zawiesistym i pełnym mąki sosiemoralizatorskim, w groźnie nieudol- nem mentorowaniu „żółtodziobów", ro
gi przyprawiających statecznym oby
watelom gubernii takiej a takiej...
w srogiem karceniu „białogłów, nie po
mnących na srom niewieści". Dość nudną monotonię tych kilkunastu ksią
żek, a la Balzaca „Małe niedole" pisa
nych, okupuje wzruszająco szlachetna tendencya pisarzy i przedewszystkiem swojska oryginalność jakiej takiej, ale zawsze własnej inwencyi autorskiej.
Nie da się tego powiedzieć o nie
Balzac.
jakim Karolu Gustawie Vollmoellerze, dziś nam rówieśnym znakomitym dra
maturgu niemieckim, który ku lt dla Balzaca posunął do granic... przewi
dzianych kodeksem karnym, w ywołu
jąc w niemieckim świecie literackim skandal niebywały, a nas polaków spe- cyalnie bardzo obchodzący. W Niem
czech obecnie tłoroaczy się Balzaca masowo, wydaje kompletami, ba, na
wet gra się na wielu scenach jego
„Macochę", jego „Mercadeta" i t. d.
Jedna jednakże z pierwszorzędnych scen berlińskich wystawiła z wiosną bieżącego roku dramat jednego z pierw
szych poetów zamkniętej grupy este
tów i snycerzy słowa, autora znanej poprzednio w ykwintnej feudalnej tra- gedyi: „Katarzyna z Armagnac". Ż Bal
zakiem nie miało to niby nic wspól
nego. Rzecz nosiła wiele obiecujący, syntetyczny tytu ł: „Hrabia niemiecki", i w naczelnej postaci „grafa Totta", wstawionego w środowisko francuskiej arystokracyi za czasów Ludwika XV-go, dawała pełny i absolutny obraz rycer
skich cnót szlachty germańskiej, z w ie l
kim naciskiem na dwóch przymiotach szczególnie, t. j. zdolności do poświę
ceń bezgranicznych dla przyjaciela, (w niemieckim charakterze rzekomo fundamentalnie leżącej), i do cichej, bezsławnej, a nawet heroicznej wier
ności. W znanym stylu aleksandryń- skich stylistów, dykcyą wysztucznie- nie piękną i wzorzystą toczy się akcya, zreszlą bardzo ciekawa, będąca w re
zultacie swym apologią jasnej, dobrej duszy feudalnego junkra. Graf Tott w przyjaźni swej dla francuskiego ba
rona re ry posuwa się do tych granic, że gdy obaj zakochują się w jednej kobiecie, on, niczem tego poznać nie dając, usuwa się, i nie tylko pozwala żenić się z nią francuskiemu przyja
cielowi, ale kupuje i urządza im pałac, zostaje majordomem ich i intendan- tem, sam mieszka „nad stajniami w antresoli", żyje na uboczu, do
gląda służby, słowem, ściele swemu przyiacielowi gniazdko i pilnuje go przed grożącymi jastrzębiami-uwodzi- cielami Kiedy piękną baronessa Fery, zaintrygowana tą ofiarną przyjaźnią, zaczyna zwracać nań nieco uwagę, niemiecki hrabia posuwa swą „D eu
tsche Treue“ do tego, że udaje głu- powatego, niezgrabnego półgłówka, znudzonego jej widokiem. Gdy za
ciekawienie nieodrodnej córy Ewy jednakże wzrasta i przybiera cieplej
szy koloryt, n :emiecki h ra b a decy
duje się, by tylko ratować szczęście przyjaciela, wzbudzić w niej obrzy
dzenie do siebie raz na zawsze i fin- guje stały stosunek z pięknością pro- fesyonalną, z tancerką Binetti... C i
chy, w sobie zamknięty, bywa co- dzień u Binetti, składając zawsze je
dnego louisdora na kominku, tłoma- cząc tancerce, że podobną jest nie
zwykle do jego córki, i wzbudzając nadto u mamusi tancerki podejrze
nie jakiejś niesłychanie zbrodniczej perwersyi tem melancholicznem bez- czynnem wysiadywaniem... Wreszcie na ukoronowanie wszystkiego bierze na siebie karciane długi hr. ' Fery, jako rzekomo swoje rujnowanie się na gwiazdkę baletu... i w rezultacie osią
ga — co zamierzał: hrabina żywi dlań odtąd pogardę, wstręt, obrzydze
nie, podczas kiedy ona dlań jest ca
łym światem marzeń, pożądań, nocy bezsennych, tęsknot, szałów. Wresz
cie hrabia francuski przyjmuje od przyjaciela niemieckiego nawet legat, a ofiarność, wierność, potulność niemca dochodzą do apogeum istnej święto
ści.
Oczywiście „D e r Deutsche G raf*
wytwornego poety ' i fabrykanta auto
mobilów równocześnie) przyjęty był w Berlinie z w ielkim aplauzem, a ja
ko książka— z głębokim, pełnym sza
cunkiem krytyków, ujętych szczególnie urokiem plastyki zawsze „najwierniej
szego alianta" grafa Totta... junkra...
Tymczasem jednak okazuje się, niestety, że cały dramat jest nie już zuchwałym, ale wprost urągającym wszelkiej rzetelności pisarskiej plagia
tem noweli Balzaca: L a fausse m ai- tresse. Znany krytyk berliński Feliks Poppenberg z druzgocącą logiką zde
maskował gentlemana-poetę, porównu
jąc i zestawiając szczegół po szczegó
le i na jaw wydobywając to przede-
2 powodu przypuszczalnej zmiany tronu belgijskiego.
Ks. A lb e rt, n a stę p ca tro n u be lg ijskie go,*w ra z z żoną i najstarszym
synem. Ks. A lb e rt, wraz
I d W i m ... « flgjfefrjr-•?$
wszystkiem, że bohaterem cichym no
weli Balzaca jest polak z krwi i kości, polski hrabia Pac, nawet pod swojem nazwiskiem w noweli figurujący. 1 tu już rzecz mówi sama za siebie i w świę
cie wartości intelektualnych jest całko- witem pendant do znanych łotrostw ducha pruskiego w dziedzinie ostat
niego ustawodawstwa. Wyrafinowany esteta okrada scenę w scenę nieznaną szerzej nowelę Balzaca, zataja to, a melankolijnego a żywcem e życia ro
mantycznej epoki polskiej wziętego hrabiego Paca zmienia w dramatyczny symbol der deutschen Treue. Jest to w dziedzinie ducha rekord, jakiego powinszować można literaturze nie
mieckiej, a przedewszystkiem młode
mu fabrykantowi automobilów. Zajedzie daleko tym motorem złodziejskim Herr Vollmoeller, a kto wie, czy przy
szłą nagrodę Schillera nie przeznaczy Wilhelm Il-gi jemu właśnie, na złość p. Poppenbergowi, który zda się być na
wet żydem... frankofilem, protektorem impresyonistów... i t. p.
Plagiat jednego z .pierwszych skoń
czonych wirtuozów słowa", .odgrodzo
nych od wrzasku życia arystokratów ducha", „marzącego symbolami wizyo- nera zamierzchłości", nie jest bynaj
mniej jakiemś tylko tematycznem o- parciem się na Balzacu, nie jest przy
braniem sobie pewnych dramatycznych momentów z sezamowego skarbca „Ko- medyi ludzkiej", czego wielu autorów w XIX-ym wieku dokonywało z prze
sadną swobodą; nie jest też dopoży- czeniem sobie pewnych figur czy sy- tuacyi, co dość gęsto praktykuje się na Zachodzie (nawet Goethe do swe
go Claviga wycofywał całe ustępy z pamiętników Beaumarchais’go), ale jest systematycznem, ścisłem, na sceny rozłożonem tłómaczeniem omal Bai- zaca scena po scenie, figura po figu
rze, sytuacya po sytuacyi. Przekręcenia polaka na niemca pozwolił sobie este- ta-eskamoter niemiecki, idąc za przy
kładem swego kolegi Juliusa Joa
chima, który, wystawiając w magde
burskim teatrze miejskim ekskrementa- lia mózgowe p. t. „Moskau“,dla niedraź- nienia trzody teatralnej czerwoną chustką polskości, oszustniczo z hrabiny Wa
lewskiej zrobił rdzenną rosyankę, od
dającą się Napoleonowi dla uratowa
nia Moskwy przed pożarem... Trzeba jednakże przyznać wytwornemu styli
ście Vollmoellerowi, że i poza germa- nizacyą Paca pewnych zmian dokonał;
nazwisko hrabiego Adama z noweli przemienił na barona Fery; baletnica, jego jausse maitresse, Binetti, u Bal
zaca nazywa się Malagą i jest w cyr
ku... nie w teatrze; rzecz cała dzieje się—nie jak u Balzaca za Ludwika Fi
lipa, ale feudalniej, za Ludwika XV-go;
no i wreszcie, kiedy hrabia Pac zosta
wia Binetti na kominku zawsze dwa iouisdory, niemieckiemu grafowi Tot- towi każę .arystokrata ducha" (ale i oszczędny prusak przytem) p. Voll- moeller zostawiać: jednego louisdora
A. Nowaczyński.
Król belgijski ciężko chory.
Król Leopold należy do najstar
szych monarchów Europy, a w jego wieku ciężka choroba nasuwa z ko
nieczności myśli i rozmowy o zmianie tronu. Może ta zmiana tronu pozo
stawiłaby lepszą pamięć o belgijskim królu, gdyby nastąpiła nieco wcześniej.
Ku końcowi pracowitego życia swoje
go król Leopold dał się unieść zbyt
nio namiętnościom i chęci użycia, i stał się ulubionym tematem plotek bulwa
rowych dzienników paryskich, które mają przywilej wyrabiania w takich razach opinii możnym tego świata.
Mówiono wiele o stosunku króla Leo
polda do pięknej paryskiej baletnicy
ze swą małżonką, upraw iają z’ zam iłowaniem jazdę konną.
N a s tę p c a tro n u b e lg ijs k ie g o z żoną i dziećm i.
Cleo de Merode, ale więcej jeszcze o pięknej robotnicy francuskiej, która umiała zupełnie podbić stare, ale czułe serce jego i stała się milionerką i... ba
ronową de Vaughan. Następca tronu, bratanek króla Leopolda, książę Al
bert, znanym jest natomiast z cnót rodzinnych i regularnego wielce życia;
miłuje sporty, muzykę i nadewszy- stko domowe ognisko. Odziedziczy on po stryju tron i część jego ma
jątku, z wyjątkiem, w każdym ra
zie, słynnych obrazów z galeryi króla Leopolda; te zostały już w większej części sprzedane, aby zapewnić rentę
baronowej Vaughan. wk.
Rok IV. Ne 51 z dnia 18 grudnia 1909 roku 7