• Nie Znaleziono Wyników

Nasza Wspólnota, 2016, nr 31

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nasza Wspólnota, 2016, nr 31"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

NASZA

WSPÓ NOTA

ISSN 2080-2374 CENA 3 ZŁ

PISMO PARAFII

PW. ŚWIĘTYCH APOSTOŁÓW

PIOTRA I PAWŁA W KATOWICACH

nakład: ok 300 egz.

NUMER 31

16.10.2016

(2)

Z

zawodu jestem architek- tem, ale zawsze lubiłam ma- lować. Malowałam dla przy- jaciół obrazy olejne szpachlą (była moim ulubionym narzędziem ma- larskim). Na moich obrazach naj- częściej pojawiały się krajobrazy, domy, architektura. Przyjaciółka namówiła mnie, abym napisa- ła dla niej ikonę Świętej Rodziny.

Była to moja pierwsza ikona. Kie- dy ją pisałam nie miałam pojęcia o tym, co robię oraz dokąd mnie to zaprowadzi, ale zobaczyłam, że żaden z moich obrazów nie był tak przydatny światu i nie przyniósł mi tyle radości jak ta niezdarna kopia, którą wykonałam z całego swojego serca… Zrozumiałam, że jeżeli chcę pisać ikony, będę musiała porzucić wszystko inne. Jak mówi Ewange- lia, kiedy znaleźliśmy już tę jedną perłę, bardzo drogą, sprzedaje- my wszystko, by dostać ją w za- mian. Pierwszym moim krokiem było uczestnictwo w rekolekcjach powiązanych z warsztatami pisa-

nia ikon w Wa- dowicach. Tam w 2013 roku na- pisałam swoją pierwszą praw- dziwą ikonę. Po- tem od naszego zaprzyjaźnione- go księdza do- wiedziałam się o studiach pody- plomowych Iko-

nopisarstwo. Studium chrześci- jańskiego Wschodu na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opol- skiego – to był wspaniały, prze- pełniony pisaniem ikon i modlitwą rok. Tam też poznałam cudownych ludzi, którzy z pasją przekazywa- li nam swoją wiedzę na tematy związane z teologią i technikami pisania ikon. Obecnie uczęszczam na zajęcia do Śląskiej Szkoły Iko- nograficznej w Zabrzu i staram się chłonąć całą sobą wiedzę o iko- nach, ich powstawaniu oraz uczyć się od mistrzów, jak tworzyć nowe

ikony zgodnie z tradycją i nauką Kościoła.

Ikona jest modlitwą, hymnem pochwalnym. Nie jest zwykłym obrazem. Choć jest piękna, nie o piękno w niej chodzi, a o praw- dę, na którą wskazuje. Staramy się z mężem przekazywać pasję ikono- pisarską swoim dzieciom i przyja- ciołom. Ci, którzy spróbowali już swoich sił, przeżyli bardzo (mam taką nadzieję) swoje pierwsze spo- tkanie z ikoną.

Bogna Adamczyk https://ikonyswietych.wordpress.com

Pisanie ikon

Autorka z ikoną Sen Jakuba

(3)

Drodzy Czytelnicy!

Pasja, hobby, zainteresowanie to wymienne synonimy.

Ciekawość świata, ludzi, chęć poznania i odkrywania tego, co wokół się dzieje, są podstawą znalezienia swojej fascynacji.

Numer 31. naszej gazety jest poświęcony tym zainteresowaniom, które towarzy- szą ludziom w różnym wieku i powstają nieraz w zaskakujących okolicznościach.

O tym, jak rodzi się pasja, która decyduje o zmianie życiowych planów, pisze Paulina Konca. Anna van der Coghen opisuje swoje życiowe fascynacje, a szcze- gólnie najważniejszą wśród nich - fotografię. Pasje można realizować na emery- turze z ludźmi pozytywnie zakręconymi, pogłębiając swoją wiedzę i przekazując ją innym. Tak widzi swoje hobbystyczne doswiadczenie Jerzy Czogała. Jaką rolę odgrywają pasje w życiu człowieka, odkrywa nasza nowa korespondentka, stu- dentka UŚ, Paulina Dziura, która debiutuje na łamach naszej gazety.

Barbara Stawowczyk przedstawia swoje obecne zainteresowania oraz te, któ- re towarzyszą jej całe życie. Tematyka Lwowa, Kresów Wschodnich Polski i ich powiązań z Katowicami i Śląskiem łączy się zawsze z naszym kolegą redakcyjnym Antonim Wilgusiewiczem. I tym razem przybliża nam postać i działalność Tade- usza Sendzimira. Teresa Kryjon w rozmowie z Piotrem Komanderem różnicuje zainteresowania, ulubione zajęcia i pasje. Takim pasjonatem jest właśnie jej roz- mówca, który nawet prowadzi blog, by dzielić się swoimi dokonaniami.

Życzę interesującej lektury

Barbara Stawowczyk

REDAKCJA:

REDAKtoR nACzElnA:

Barbara Stawowczyk SEKREtARz REDAKCJI:

Teresa Kryjon

REDAKtoR tEChnICznA:

Barbara Gaworska opIEKun:

ks. proboszcz Andrzej Nowicki KoREKtA:

Anna Jabłońska ADRES:

Parafia Świętych Apostołów Piotra i Pawła

ul. Mikołowska 32 40-066 Katowice pRoJEKt wInIEty:

Wydawnictwo Pergamena, Jan Zając

— „Wydawnictwa w starym stylu”

SKŁAD I ŁAMAnIE:

Anna Nakonieczna DRuK:

Zakład Poligraficzny

ME-WA-DRUK, ul. Achtelika 2 nAKŁAD: ok. 300 egz.,

ISSn 2080-2374

w nuMERzE:

s. 2

 Pisanie ikon s. 4–6

 Bóg ogarnia s. 7

 Jak by tu powiedzieć….

s. 8–9

 Ucząc innych, uczymy się sami

s. 10

 Bo wszystko zaczyna się od pasji

s. 11–14

 Pasje seniora s. 15–16

 Zdjęcie rodzi się w głowie s. 17

 Wycieczka pod Troję s. 18

 Długie życie Bogiem silne

Radość pisania

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?

Czy z napisanej wody pić,

która jej pyszczek odbije jak kalka?

Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?

Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta spod moich palców uchem strzyże.

Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze i rozgarnia spowodowane słowem „las” gałęzie.

Nad białą kartką czają się do skoku litery, które mogą ułożyć się źle, zdania osaczające,

przed którymi nie będzie ratunku.

Jest w kropli atramentu spory zapas myśliwych z przymrużonym okiem, gotowych zbiec po stromym piórze w dół, otoczyc sarnę, złożyć się do strzału.

Zapominają, że tu nie jest życie.

Inne, czarno na białym, panują tu prawa.

Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę, pozwoli się podzielić na małe wieczności

pełne wstrzymanych w locie kul.

Na zawsze, jesli każę, nic się tu nie stanie.

Bez mojej woli nawet liść nie spadnie

ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.

Jest więc taki świat,

nad ktorym los sprawuję niezależny?

Czas, ktory wiążę łańcuchami znaków?

Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Radość pisania.

Możność utrwalania.

Zemsta ręki śmiertelnej.

Wisława Szymborska

(4)

Misja muzyka

Dopiero kilka lat temu Mag- da Bąk zauważyła, że urodziła się we wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, patronki misji, a ochrzczona została we wspo- mnienie św. Cecylii, patronki mu- zyków. - A więc nie dało się inaczej - pomyślała. Zarówno muzyka, jak i misje są od dawna niezwykle ważną częścią jej życia.

Magda jest moją koleżanką z gimnazjum, dziś studentką edu- kacji artystycznej w zakresie sztu- ki muzycznej. Mając trzynaście lat, zapisała się na lekcje gitary.

Później zaczęła się uczyć gry na pianinie, a potem - na organach.

Muzyka szybko stała się jej wielką pasją, Magda poświęcała jej mnó- stwo czasu. Nie podejrzewała, że właśnie wśród fal dźwięków i rzę- dów nut odnajdzie Boga. Jak sama mówi, długo była typowym nie- dzielnym „katolem”. Zakładała, że skoro poszła w niedzielę do kościo- ła, postała sobie godzinę na Mszy św., to jest z Panem Bogiem rozli- czona. Pewnego dnia ksiądz, który

uczył ją w liceum religii, poprosił o pomoc w prowadzeniu scholi dziecięcej. Dopiero przez gitarę, scholę, dodatkowy czas, który spę- dzała w swoim parafialnym koście- le prowadzonym przez ojców obla- tów, Magda zaczęła odkrywać, że wiara to coś więcej niż ta odbęb- niona godzina w niedzielę, a Pan Bóg to nie staruszek, który siedzi sobie u góry i grozi palcem, jak coś przeskrobiemy. Wtedy też zaanga- żowała się w wolontariat misyjny, pojechała na Ukrainę, później dwa razy na Białoruś.

Po jakimś czasie zrodziło się ma- rzenie o wolontariacie w Ameryce Południowej. Początkowo wyda- wało się zupełnie nierealne. Mi- sjonarzy szukano wśród lekarzy, inżynierów, nauczycieli. Pewnego dnia na stronie werbistowskiego wolontariatu Magda znalazła ogło- szenie, które zdawało się czekać właśnie na nią. W Boliwii poszu- kiwano muzyka do prowadzenia chóru.

Magda była wówczas po licen- cjacie, na pierwszym roku studiów magisterskich. Poinformowała wy-

kładowców, że na razie wolontariat jest dla niej najważniejszy, a studia nie zając, mogą poczekać. Było jednak jeszcze coś, co sprawiało, że myśl o oddaleniu się jedena- ście tysięcy kilometrów od domu i spędzeniu roku w obcym kraju wydawała się szczególnie trudna - od zaledwie kilku miesięcy Magda spotykała się z Marcinem, chło- pakiem poznanym parę lat wcze- śniej w parafialnej wspólnocie. Jak sama mówi, była na etapie fruwa- nia metr nad ziemią, zakochana do szaleństwa. Magda i Marcin bali się nie tylko tęsknoty, ale też tego, że ich miłość nie przetrwa rozłąki.

Postanowili powierzyć Bogu rozwi- jające się uczucie - jeśli mamy być razem, niech Szef się tym zajmie, jeśli mamy się rozstać, niech to tyl- ko za bardzo nie boli.

Jak bąk stał się krową

Z parafii oblackiej została wy- słana przez werbistów do parafii franciszkańskiej w Santiago de Chiquitos w Boliwii. Pracowała jako nauczycielka w szkole mu- zycznej i jako wioskowy organ- mistrz, jedyny w promieniu kilku- set kilometrów. Prowadziła chór, stroiła organy piszczałkowe, które nie najlepiej czują się w wilgotnym tropikalnym klimacie, uczyła gry na instrumencie. Hiszpański znała słabo, głównie ze słuchania utwo- rów po hiszpańsku, nigdy w życiu po hiszpańsku nie rozmawiała, nie brała też żadnych lekcji. Na pierw- szej próbie z chórem była w stanie powiedzieć uczniom jedynie coś w stylu: ja wasz nauczyciel chór, wy mój nauczyciel hiszpański, ale już po dwóch tygodniach dyrygo- wała tym chórem podczas pierw- szego koncertu. Muzyka zdecydo- wanie pomogła przełamać bariery,

Bóg ogarnia

Boliwia

(5)

tym bardziej że Boliwijczycy są bardzo muzykalni – cały czas śpie- wają, tańczą, klaszczą, to dla nich naturalne.

Nie zawsze było łatwo. Począt- kowo przeszkodę stanowiła bardzo słaba znajomość języka, powodo- wała swego rodzaju wewnętrzne odosobnienie, niemożność prze- kazania wszystkiego, co chciałoby się powiedzieć. Poza tym boliwij- ski klimat jest trudny – gorący, wil- gotny, w nocy bywa przejmująco chłodno. Czasem pojawiała się tęsknota za europejskim życiem, zmęczenie zgrzebnymi warunka- mi. Pomocne okazały się umiejęt- ności wyniesione z harcerstwa.

Magdzie udało się na przykład

samodzielnie naprawić kościelne organy przy pomocy dosłownie kilku narzędzi i kleju do drewna.

Przydało się też doświadczenie z poprzednich wyjazdów misyj- nych – bez niego pewnie uciekłaby z Boliwii po tygodniu. Wiedziała, że musi dać sobie czas na przyzwy- czajenie się do nowej sytuacji.

Kiedy spytałam Magdę, czy czu- ła się samotna, odpowiedziała, że czasem tak, dodała jednak, że samotność miała też swoje dobre strony – mieszkańcy Santiago de Chiquitos adoptowali ją i trakto- wali jak swoją, zawsze mogła liczyć na ich pomoc. Doña Lena, u której się żywiła, stała się jej boliwijską mamą, rozpoznawała jej smutek,

stres, złość. Magda opowiadała o uczniach, którzy zdenerwowali ją na próbie, emocjach przed przy- gotowywanym koncertem, tęsk- nocie za domem. Poruszały różne tematy – od rodziny po historię II wojny światowej. Rozmowy często przeciągały się do późna. Po kil- ku miesiącach Magda swobodnie mówiła boliwijskim hiszpańskim.

Jednym z większych problemów okazało się nazwisko Magdy wy- pisywane na biletach autobuso- wych, które w Boliwii są imienne.

Dla Boliwijczyków słowo ,,Bąk”

było zbyt trudne, więc Magda przedstawiała się jako „Bak”. Po- nieważ w hiszpańskim ,,b” i ,,v”

czyta się tak samo, a ,,c” jest naj- częściej odczytywane jako ,,k” na każdym bilecie pojawiało się inne nazwisko - najpierw Bac, potem Vac i wreszcie Vaca, co po hiszpań- sku oznacza krowę. Mieszkańcy wioski śmiali się, że Magda jest tamtejsza, skoro nawet na biletach ma bardziej boliwijskie niż polskie nazwisko.

Grypa czy śmierć

Pewnego dnia Magdę ukąsił komar. Tylko w tropikach wszyscy wiedzą, że komar jest najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem – przenosi najgroźniejsze choroby.

Nagle pojawiła się gorączka, ból kości, mięśni, stawów, ciśnienie spadło poniżej wszelkich norm. To mogła być grypa albo śmiertelna denga. Od miasta, a tym samym od porządnych lekarzy, Magdę dzieli- ło czterysta kilometrów. Pierwsza diagnoza nie była pewna, należało poczekać na badania krwi. Przy- szedł moment, w którym Magda bała się zasnąć, nie wiedząc, czy rano w ogóle się obudzi. Pojawił się strach i bunt – przecież nie jechała do Boliwii, żeby umrzeć, przecież Bóg miał pomóc. Z dru- giej strony, kiedy zdała sobie spra- wę, że nie ma żadnej władzy nad życiem i tylko Bóg może ją rano obudzić, przyszło także cudowne uczucie wolności.

Magda Bąk

(6)

Stwierdzono, że Magda zacho- rowała na chikungunyę, tropikalną chorobę wirusową. Dziś czuje się już dobrze, choć przez jakiś czas napady choroby i silny ból będą cyklicznie powracać. Chikungunya przyspieszyła o pół roku wyjazd Magdy z Boliwii. Podjęcie decyzji o szybszym powrocie było potwor- nie trudne, ale stało się świetną lekcją pokory. Pomogło zrozumieć, że nie zawsze wszystko idzie zgod- nie z planem. Poza tym z czasem okazało się, że tak właśnie miało być. W końcu Boży plan jest za- wsze najlepszy.

Dios te ama

Od czasu powrotu Magda ma wrażenie, że Europejczycy za bar- dzo komplikują sobie życie. Zbyt często zastępujemy wiarę wiedzą, emocje słowami, jakby Boga dało się objąć rozumem. Czasem braku- je naturalnej, przyjacielskiej relacji człowieka z Jezusem. Boliwijczycy przyjmują wszystko prosto, na- turalnie, bez wielkiej filozofii. Jak zauważa Magda, nie mają ogrom- nej teologicznej wiedzy, ale z całe- go serca ufają Bogu. Jeśli ktoś ma urodziny albo gdzieś wyjeżdża, to pierwszą rzeczą, którą usłyszy od innych jest que Dios te bendiga, czyli niech Bóg cię błogosławi i nie są to puste, mechanicznie wypo-

wiadane słowa. Wiara jest czymś codziennym, niezwykle radosnym, w boliwijskim kościele jest więcej instrumentów niż w polskim, na ulicach sfera sacrum przeplata się z profanum. Jadąc przez miasto, można się nawrócić - na każdym samochodzie, busie, ciężarówce jest napisane Bóg jest wierny, Je- zus cię kocha, Bóg jest miłością.

Magda była zachwycona takim manifestowaniem wiary na każ- dym kroku i powiedziała Boliwij- czykom, że to dla niej coś pięknego i nowego – byli zaskoczeni, że w jej kraju jest inaczej. Skoro w Polsce też wiadomo, że Jezus nas kocha,

dlaczego wszyscy nie chcą o tym powiedzieć światu?

Magda przejęła od mieszkań- ców Ameryki Południowej sym- boliczny gest całowania kciuka po przeżegnaniu się: Indianos mają taki zwyczaj, że jak robią znak krzyża, to na końcu całują kciuk, a dokładnie składają palec wska- zujący i kciuk na kształt krzyża i go całują.

Wyjazd nauczył ją czegoś jesz- cze – że Bogu trzeba zaufać w stu procentach. To brzmi jak banał, ale przecież tak trudno nam wpro- wadzić ten banał w życie. Jest lęk, kalkulacja, wiele rzeczy wydaje się nam po prostu niemożliwych.

Tymczasem dla Boga nic nie jest niemożliwe, nic nie jest zbyt trud- ne. Tak czy siak wszystko zależy przecież od Niego i nie ma co się bać. Bóg naprawdę ogarnia.

Od powrotu Magdy minęło ponad dziewięć miesięcy. Wciąż utrzymuje kontakt z ludźmi z wio- ski, szczególnie z panią, u której jadała posiłki, a także z uczniami.

Tęskni za Boliwią, ale wie, że teraz jej misja jest tutaj, w Polsce. Pla- nuje skończyć studia i nadal służyć muzyką. W sierpniu zaręczyła się z Marcinem.

opowieści Magdaleny Bąk wysłuchała paulina Konca Magda z chórem

Santiago de Chiquitos

(7)

Z

awsze lubiłam to, co robiłam.

Niekiedy nie było łatwo, ale pokonywanie trudności - tak jak w sporcie - daje po czasie sa- tysfakcję. Od kiedy pamiętam, pra- cowałam z dziećmi. Najpierw jako trenerka, potem rehabilitantka, w końcu jako katechetka. Jestem przekonana, że dopiero ta ostatnia moja działalność daje mi prawdzi- wą, niekłamaną radość i pozwala

mi się spełniać, ma bowiem wy- miar duchowy: pragnę być dla dzieci (mówiąc nieskromnie) ta- kim promyczkiem dobroci i miłości Boga. Robię to jednak nie tylko dla nich, ale też po części dla siebie, bo wszyscy wiedzą, że ucząc innych, sami się przecież ciągle uczymy.

Tak, praca z dziećmi zawsze da- wała mi poczucie spełnienia, ale pasja to chyba jednak coś więcej…

Muszę powiedzieć, że dużo rzeczy mnie interesuje. Fantastyczne są żeglarstwo, hippika, latanie, moto- krosy… ale to wszystko tylko mu- snęłam, nie było bowiem ani cza- su, ani pieniędzy. Chociaż bardzo lubię być w ruchu, to jednak bliska mojemu sercu jest sztuka – ma- larstwo, rzeźba, architektura. Kie- dyś, po powrocie z Nowego Jorku, pytano mnie, co widziałam, gdzie byłam, co zwiedziłam. Wówczas zdałam sobie sprawę, że pełne 5 dni chadzałam do Metropolitan Museum spędzając tam czas od rana do wieczora. Czy słusznie, nie wiem, ale to co widziałam, było fa- scynujące…

No tak, ale pasja, to coś, co po- chłania człowieka bez reszty, co jest ponad wszystko inne. To coś, w co wkładamy całego siebie, to coś, dzięki czemu się w pewnym sensie (bez słowa) wypowiadamy.

Pasja daje nam dystans do świata, jest radością i spełnieniem. Co lu- bię… starą porcelanę, stare zegary, ciekawe monety, książki, ale pa- sja, to coś, co nie daje nam spoko- ju, jeżeli się na nią nie otworzymy.

Zapewne więc, moją pasją jest jednak fotografia. Nie jestem pro- fesjonalistką, ale jak się okazało już od małego dziecka intrygowało mnie uwiecznianie czasu na kliszy.

Oto kilka powodów, dla których fotografia jest dla mnie ważna.

Jest ona bowiem zatrzymaniem w kadrze chwili, by zapamiętać to miejsce, tych ludzi. Ponieważ zdję- cia robię od zawsze, życie jawi mi się jako taki pokaz slajdów. To wła- śnie dzięki fotografiom wchodzę

Jak by tu

powiedzieć….

Autorka artykułu z babunią i dziadziusiem

(8)

w atmosferę i czas danego zda- rzenia. Pamiętam jak w 2000 roku zostałam zaproszona do Belgii na udokumentowanie sześćsetlecia rodziny. Pechowo miałam wtedy złamaną nogę i pojechałam o ku- lach. Chociaż impreza była bardzo głośna – wystawiono sztukę na te- mat rodziny w teatrze, potem ja- kieś przemówienia przed ratuszem i uroczysta kolacja, a ja pamiętam wszystko jak przez mgłę, bo - ma- jąc ręce zajęte kulami – w ogóle nie robiłam zdjęć.

Bawi mnie dostrzeganie w świe- cie tego, czego inni nie zauważają.

Czasem, kiedy robię zdjęcie, wi- dzę kątem oka, jak ludzie zatrzy- mują się, starając się dostrzec, to co ja, robią czasem dziwne miny, a ja mam wtedy wrażenie, że naj- chętniej popukaliby się po głowie - co też ona tutaj widzi?

Fotografia jest tym medium, dzięki któremu nie używając słów, można wyartykułować pewne istot- ne treści, żeby je przekazać innym.

Zawsze mam ochotę, żeby zro- bić zdjęcie, szczególnie osobom

niezbyt urodziwym, żeby wyłapać coś miłego czy to w spojrzeniu, czy w sylwetce, czy geście… To jest dla mnie wtedy takie małe wyzwanie a zarazem spełnienie i dowód, że jednak potrafię; a przy okazji zrobię tym zdjęciem komuś przyjemność.

Lubię robić zdjęcia dzieciom i… osobom w bardzo podeszłym wieku. Zresztą, piękne są zarów- no kwiaty, które zasychają, jakby zasypiały, jak i ludzie pomału od- chodzący. Piękni są też niektórzy ludzie pogodzeni z Bogiem, którzy przekraczając granicę życia mają na ustach jakby delikatny zastygły uśmiech. Jest to dla mnie przeży- cie głęboko duchowe. Jednak, nie ośmielam się naruszyć majestatu śmierci, jest to dla mnie jako foto- grafa tak wielkie przeżycie, że nie wypada tego dokumentować, ro- biąc zdjęcia.

Czasem robię tryptyki lub dyp- tyki, bo treść, o którą mi chodzi, dopiero wtedy jest czytelna.

Innym razem robię fotografie różnym napisom na murach, bo one często, objawiają serce mia-

sta, czy dzielnicy. Myślę, że takie napisy niejednokrotnie pokazują determinację osób, które gdzie in- dziej nie mogą się wypowiedzieć.

Nie mam tu na myśli napisów wul- garnych, ale takie, które o czymś mówią.

Lubię robić psikusy, to zna- czy fotografie, na których obiekt z pierwszego planu wpisuję nieja- ko w jakieś nietypowe tło i daje to zaskakujące efekty. Jednak jest to zawsze moje zdjęcie, a nie jakiś fotomontaż.

Większość moich zdjęć, z któ- rych jestem zadowolona i z który- mi się utożsamiam, robiłam nie- jako przypadkiem, przechodząc, mijając coś, dlatego też - zawsze na wszelki wypadek aparat foto- graficzny mam w torebce.

Myślę sobie, że gdybym miała więcej czasu, to poświęciłabym go na taką fotografię, gdzie wi- dać grę świateł. To dopiero byłaby prawdziwa radość!

Fotografia naprawdę może być wielką przygodą!

_anna van der Coghen ocds

Co

to jest pasja? Różne są jej definicje. Dla mnie pasja to coś, co łączy w sobie zdobywanie wiedzy w danej dziedzinie z doskonaleniem umiejętności. To także wewnętrz- na motywacja, chęć działania oraz dzielenie się wiedzą i doświadcze- niami z innymi ludźmi. Warto w tym miejscu zacytować słowa Seneki:

ucząc innych, uczymy się sami.

Moim ulubionym przedmiotem w szkole była historia. Lubiłem

czytać książki historyczne. Jednak rodzice stanowczo odradzili mi stu- diowanie historii. Śląski pragma- tyzm, realia i tradycje zwyciężyły.

Po ukończeniu nauki w Śląskich Technicznych Zakładach Nauko- wych studiowałem na Wydziale Elektrycznym Politechniki Śląskiej.

Po tak solidnej edukacji bez trudu znalazłem pracę w górnictwie, co z kolei pozwoliło mi, po latach cięż- kiej pracy, przejść na wcześniejszą emeryturę. I wtedy właśnie posta-

nowiłem wrócić do swoich zain- teresowań z lat młodości. Zapisa- łem się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, na którym założyłem koło historyczne. Czytałem, organizo- wałem i przygotowywałem wykła- dy, jeździłem po Polsce, zwiedzając ciekawe miejsca. Po jakimś czasie zainteresowałem się bardziej hi- storią Śląska. Jestem rdzennym Ślą- zakiem, moja rodzina mieszka tu od pokoleń, więc kultura, tradycja i obyczaje śląskie zawsze były mi

Ucząc innych,

uczymy się sami

(9)

bliskie. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, jak ciekawą historię ma ten region, jak wiele wspaniałych, wy- bitnych postaci pochodzi ze Śląska.

Św. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że jest to ziemia, na której rodzą się diamenty i bez wątpienia miał rację. Śledzenie losów tych „ślą- skich diamentów” powoli stawało się moją pasją, źródłem satysfakcji oraz okazją do kontaktów z ludźmi, którzy tak jak ja byli pasjonatami kultury, sztuki i historii. Przebywa- nie w towarzystwie takich osób, rozmowa z nimi, wzajemna po- moc, wymiana doświadczeń dają ogromną siłę do dalszych działań.

Pasjonaci wspierają się wzajem- nie w robieniu rzeczy, które innym mogą wydawać się błahe, śmieszne a nawet dziwaczne. Dla nich z ko- lei to sprawy najwyższej wagi. My- ślę, że świat bez pasjonatów byłby nudny, a na pewno mniej barwny.

Dzięki swoim zainteresowaniom poznałem właścicieli i gospodarzy śląskich zamków, które zwiedzam od wielu lat, autorów fantastycz- nych publikacji na temat historii Śląska, ludzi ze świata nauki i sztu- ki, których około dwustu gościło na wykładach w naszym kole hi- storycznym. Zwiedziłem większość muzeów na naszym terenie, wie-

lokrotnie byłem za granicą, odwie- dzając miejsca związane z naszym regionem. Zrealizowałem kilka ciekawych projektów m.in: o zna- nych obywatelach Katowic, a także gry miejskie: Śladami katowickich restauracji, kawiarni i kabaretów.

Zorganizowaliśmy wystawę starych rodzinnych fotografii, z którą ob- jechaliśmy kilkanaście miast i wsi Górnego Śląska. Uczestniczyłem w audycjach Radia Katowice na te- mat historii naszej małej ojczyzny.

Brałem udział w różnego rodzaju spotkaniach, konferencjach w róż- nych miejscach Polski. Nawiązałem współpracę z takimi jak ja „pozy- tywnie zakręconymi pasjonatami”

z różnych stron naszego kraju. Prze- konałem się, że pasja daje ludziom – często w zaawansowanym wieku, z problemami zdrowotnymi – nie- samowitą siłę i hart ducha. To oso- by kreatywne, aktywne, energicz- ne, będące inspiracją dla innych, nawet o wiele młodszych, osób.

Największą jednak satysfakcję i przyjemność sprawiają mi dzia- łania międzypokoleniowe. Oba- lamy mity, że starsi nie potrafią dogadać się z młodymi. Wystarczy znaleźć tematy interesujące dla obu stron. Najlepszym tego przy- kładem są międzypokoleniowe

debaty oksfordzkie oraz projekt

„Tajemnice śląskiej kuchni” przy- gotowany przez UTW oraz uczniów chorzowskiej szkoły gastronomicz- nej. Wspaniałe doświadczenie oraz wielka radość wynikająca ze wspól- nych działań stanowią inspirację do dalszych tego typu projektów.

Pasją może być także praca i szczęściarzem jest ten, który tak o własnej zawodowej działalności może powiedzieć. Pamiętam, jak moja córka opowiadała o swoich podopiecznych z irlandzkiego domu spokojnej starości. Mimo iż nigdy tam nie byłem, dzięki barwnym opowieściom poznałem te panie dość dobrze. Wiedziałem, jak się nazywały, jakie miały zainteresowa- nia, nawyki, historie życia, co lubiły jeść itd. Widać było, że praca daje córce ogromną satysfakcję i z pew- nością jej zaangażowanie sprawia- ło, że pobyt w domu opieki był dla tych pań o wiele przyjemniejszy.

Życzyłbym każdemu, aby odkrył swoją życiową pasję bez względu na to, czy będzie nią praca zawodowa czy hobby. Życie z pasją nabiera smaku, staje się ona motorem napędowym codziennych działań oraz źródłem ogromnej nieocenionej satysfakcji.

Jerzy Czogała Autor artykułu w szkole gastronomicznej

(10)

R

adio, teatr, kino, sztuka - to wszystko, miało kiedyś swój początek. Ktoś niegdyś miał wizję, którą urzeczywistnił. Wyko- nał pierwszy krok, a reszta poszła niczym efekt domino. Jak wyglą- dałby dzisiejszy świat bez wielkich dzieł? Bez ludzi którzy manifesto- wali siebie, w swojej twórczości, niejednoktotnie oddziałując tym nie tylko na sferę rozrywkową, lecz czasem również skłaniając społe- czeństwo do głębszych refleksji?

Czym byłby sport, bez sportow- ców, którzy nie są zaangażowani w to, co robią? Czy wciąż dostar- czałby tylu wrażeń? Niezależnie od dziedziny, wszystkich tych lu- dzi łączy jedno - pasja. Termin powszechnie znany, zupełnie jak jego angielska wersja, która brzmi hobby. Mimo wielu nienajlepszych nawyków zaczerpniętych z ame- rykańskiej kultury, ten stanowi rdzeń do lepszego życia. W dzi- siejszych czasach roi się od wszel- kiego rodzaju zaburzeń o podłożu psychicznym. Depresje, nerwice to niemalże chleb powszedni. Żyjemy szybko, brakuje nam czasu, aby wziąć głęboki oddech i zastano-

wić się dokąd tak biegniemy albo raczej od czego uciekamy. Pasja niejedonkrotnie też może stano- wić formę ucieczki, oderwania się od czegoś, co nas wykańcza. Z tą różnicą, że jest to droga, którą po- dążamy, zdobywając kolejne cele.

Droga, która nigdy się nie kończy.

Krótko mówiąc - to podróż.

JEDEn KRoK

- oD tEGo zACzynA SIĘ poDRÓŻ Siedząc wygodnie w fotelu, roz- mawiając ze znajomymi, przebi- jamy się kolejnymi, coraz bardziej wysublimowanymi pomysłami tego, co zamierzamy zrobić. Rok później, będąc w podobnej sytu- acji, znów zalewamy ich swoimi planami i ideami. 365 dni a tu nic się nie zmieniło! Skoro tylko czekamy, aż nasze wizje się speł- nią, to trudno aby przyniosło to jakiekolwiek rezultaty. Początki nie należą do łatwych, ze wzglę- du na trudności, które wiążą się z przystąpieniem do działania.

Zawsze są jakieś bariery, inaczej każdy z nas miałby pasję, której bez reszty by się poświęcał. Każ-

dy odnosiłby sukces. Jednak uda- je się to zaledwie małej garstce osób. Bariery, które spotykamy na swojej drodze, mogą być zarówno realne, jak również irracjonalne.

Do tych pierwszych z pewnością należą przeszkody finansowe. Nie każda pasja wiąże się z wysokim wkładem pieniężnym, który może w znaczący sposób utrudnić przy- stąpienie do działania. Niestety, często chcemy zająć się czymś, co sporo nas kosztuje. Liczne obawy, które są złowrogim wytworem na- szego umysłu, pozbawiają nas sił już na samym starcie. Czy się nam powiedzie, czy warto w to w ogóle inwestować? Takie i wiele innych pytań rodzi się w naszych głowach.

A Co JEŚlI...

Co jeśli Edison poddałby się po pięciu tysiącach nieudanych prób stworzenia żarówki? Bracia Lumière nie zapoczątkowaliby historii kina, wyświetlając swój zaledwie jednominutowy film w paryskim „Grand- Cafe”? Senna rzuciłby wyścigi, ponieważ ktoś nieustannie podcinał mu skrzy-

Bo wszystko zaczyna się od pasji

Przemierzasz szybkim krokiem ulice, znów spiesząc się do pracy,

w której spędzisz kolejne nudne 8 godzin twojego życia. Wracasz do

domu i powieki same się zamykają. Tak tkwisz w bezsensowności

i monotonii życia, dając uciekać mu przez palce.

(11)

dła? Michael Jordan nie zacząłby myśleć poważnie o grze w koszy- kówkę przez liczne porażki, które na boisku serwował mu jego star- szy brat? Z pewnością dokonałby tego wszystkiego ktoś inny. Jednak to właśnie ich nazwiska pamięta- my, bo mimo licznych przeszkód, osiągali swoje cele. Pasja stano- wiła sens ich życia. Nie liczyły się porażki, ponieważ to właśnie one wyznaczały ścieżkę ich karie-

ry, powoli doprowadzając ich do spełnienia swoich wizji i marzeń.

Wytrwałość w działaniu pojawia się naturalnie, gdy robimy to, co kochamy.

Niezależnie od tego, jaką dzie- dziną się zajmujesz, najważniej- sze, że podejmujesz działania. Jeśli twoje życie, nie jest usłane różami, pasja może stanowić odskocznię.

Nieważne, czy walczysz z choro- bą, trudnymi życiowymi sytuacja-

mi czy też po prostu doskwiera ci nuda i monotonia, znalezienie so- bie zajęcia, które z czasem może okazać sie życiowym powołaniem, stanowi rdzeń lepszego jutra. Więc działaj! Żebyś za rok o tej porze już nie siedział bezczynnie w fotelu, gdybając nad życiem, tylko abyś znajdował się w wymarzonym za- kątku świata pytając: - To jaki bę- dzie kolejny pomysł?

Paulina Dziura

Pasje seniora

S

woje pasje społecznikowskie na rzecz środowiska można rozwijać w każdym wieku.

Zmieniają się odbiorcy społeczni, ale zaangażowanie w pracę twór- czą i organizacyjną trwa niezależ- nie od upływającego czasu.

Dziennikarstwem bawię się od lat, najpierw w II LO im. Marii Ko- nopnickiej, gdzie z sukcesem ogól- nopolskim wydawałam dwie gazety

- „Evviva l’arte” i „Rzecz Niepospo- litą”, a od ośmiu lat jestem redak- tor naczelną „Naszej Wspólnoty”, kwartalnika parafii pw. św. Aposto- łów Piotra i Pawła w Katowicach.

Gazeta ta powstała z mojej ini- cjatywy, a w realizacji pomysłu pomogli mi: mój uczeń Mateusz Toborek oraz ks. Paweł Buchta, ów- czesny proboszcz. „Nasza Wspól- nota” ukazała się po raz pierwszy

29 czerwca 2008 roku. Wydruko- wano ją w wydawnictwie „Perga- mena” w ilości 600 egzemplarzy.

Artykuły do pierwszego numeru na- pisałam sama i złożyłam go z pomo- cą Mateusza, aby przekonać księdza proboszcza, że warto mi zaufać i po- wierzyć redakcję, która się wkrótce ukonstytuowała - sekretarz redak- cji, redaktor techniczny, korektor, no i ja - odpowiedzialna za całość.

(12)

Kwartalnik redagują w większo- ści parafianie - nauczyciele, kate- checi, teolodzy, uczniowie i stu- denci, sporadycznie teksty piszą duchowni. Numery ukazujące się do marca 2012 roku zawierały ar- tykuły o tematyce religijnej, mo- ralnej, filozoficznej. Prezentowano w nich ludzi zasłużonych dla Ko- ścioła, Śląska, Polski. Pokazywano sylwetki parafian i kapłanów. Nie zabrakło recenzji książek, jak rów- nież obszernego działu dotyczą- cego życia parafii, w którym rela- cjonowano wycieczki, pielgrzymki i inne ważne wydarzenia.

Po odejściu ks. proboszcza Buchty, nasz nowy opiekun - pro- boszcz Andrzej Nowicki zapropo- nował inną formułę czasopisma.

Teraz każdy numer jest poświęco- ny jednemu tematowi, np. świę- tości, modlitwie, Miłosierdziu Bożemu, niepełnosprawności, emigracji, Światowym Dniom Mło- dzieży, a na odpowiednio dobranej okładce widnieje stosowne motto.

Jako redaktor naczelny mam sporo obowiązków. Akceptuję ar- tykuły, przesyłam je do korekty, wspólnie z redaktorem technicz- nym wybieram zdjęcia na okładki i do tekstów, zatwierdzam osta-

teczną wersję pisma i kieruję je do druku. Prowadzę również ze- brania redakcyjne i nawiązuję kon- takty z ludźmi, zachęcając ich do współpracy. Wszystko to sprawia mi ogromną radość, pozwala kon- tynuować dotychczasowe pasje, podejmować ciekawe dyskusje, utrzymywać inspirujące więzi z ab- solwentami, których udało mi się zaprosić do naszej redakcji.

Inną formą mojej działalności jest uczestniczenie w życiu Barbar Śląskich. Należę do grupy założy- cielskiej Kręgu Barbar Śląskich, który został powołany 1 marca 2013, gdzie pełnię funkcję sekre- tarza i rzecznika prasowego. Do tej pory odbyły się trzy zjazdy Barbar Śląskich. Pierwszy miał miejsce 3 grudnia 2013 w Muzeum Historii Katowic w Dziale Etnologii Miasta w Katowicach – Nikiszowcu. Drugi zjazd Barbar odbył się 2 grudnia 2014 w parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach. Z oka- zji tego święta mennica w Knuro- wie, na nasze zamówienie, wybiła medal pamiątkowy z wizerunkiem św. Barbary i logo Gwarków. Rok później Barbary Śląskie miały swój zjazd po raz trzeci. Gościł je Miej- ski Dom Kultury „Koszutka”.

Moja działalność w Kręgu Bar- bar Śląskich przy Stowarzyszeniu Bractwa Gwarków Górnośląskich polega na dokumentowaniu spo- tkań, wycieczek, ognisk, prelekcji.

Prowadzę kronikę, dbam o kon- takt z prasą. Przesyłam informacje o naszej działalności na stronę in- ternetową Gwarków Śląskich, gdzie mamy swoją zakładkę: www.gwar- kowie.pl/krag-barbar-slaskich. Jest to kontynuacja moich zaintereso- wań dziennikarskich i sprawia mi radość, że mogę służyć naszej spo- łeczności.

Kolejną moją pasją jest twór- czość wybitnego polskiego ma- larza – Jerzego Dudy-Gracza.

Z ramienia Barbar Śląskich przed- stawiłam prezentację Utwory Szo- pena w obrazach Dudy-Gracza w DK Bogucice, DK Zawodzie i na UTW UŚ w Katowicach. Moja wie- dza o tym atyście jest obszerna, ponieważ przez 10 lat prowadzi- łam jego fan club w II LO im. Marii Konopnickiej w Katowicach oraz wydawałam gazetę artystyczną

„Evivva l’arte”. Nasza działalność polegała na uczestnictwie w wer- nisażach i spotkaniach z ciekawy- mi ludźmi, aranżowanymi przez artystę. Odbyliśmy 14 wycieczek z udziałem mistrza śladami kultu- ry polskiej. Nasze przeżycia zostały udokumentowane w formie filmo- wej, fotograficznej i kronikarskiej.

Dziesięciolecie fan clubu Jerzego Dudy-Gracza i gazety „Evviva l’ar- te” odbyło się w sali audytoryjnej Biblioteki Śląskiej „Parnassos”.

Moją aktywność docenili: Prezy- dent Miasta Katowice -Piotr Uszok i ówczesny redaktor naczelny mie- sięcznika „Śląsk” - Tadeusz Kijonka w przesłanych listach gratulacyj- nych. Zawsze z przyjemnością i ra- dością oprowadzam po Golgocie Jasnogórskiej, której powstawania byłam świadkiem. Zainteresowa- nie twórczością Jerzego Dudy- -Gracza jest pasją towarzyszącą mi przez całe dojrzałe życie. Dzięki pasjom człowiek wzbogaca siebie i staje się rozpoznawalny.

Barbara Stawowczyk

(13)

P

roszono mnie, aby napisać o swojej pasji (albo o jednej z pasji). Nie od dzisiaj moja pasja to Lwów i to, co się z nim wiąże - między innymi wzajemne związki między Lwowem czy sze- rzej Kresami Wschodnimi Polski a Katowicami i Śląskiem. Na ten temat pisałem już także na ła- mach „Naszej Wspólnoty” – mię- dzy innymi przybliżyłem sylwetkę lwowianina, Michała Antonowa, wybitnego archiwisty, twórcy pol- skiej archiwistyki na Górnym Ślą- sku jeszcze w czasach przedwo- jennych. Dziś sylwetka innego wybitnego lwowianina, którego związki z Katowicami i Górnym Śląskiem trwały o wiele krócej, ale pamięć o nim trwa do dziś. Na niedawnej konferencji naukowej w Muzeum Historii Katowic zgłosi- łem wniosek, aby postać ta i jej do- robek mogły służyć także dzisiej- szym Katowicom i ich przyszłości.

Pragnę i Szanownych Czytelników

„Naszej Wspólnoty” do tej myśli przekonać.

Nazwisko Tadeusza Sendzimira na ogół kojarzy się Polakom z daw- ną Hutą imienia Lenina; nowy pa- tron zastąpił „wodza rewolucji”

4 maja 1990 roku, ale nadal – jako jego rodacy - niewiele o nim wie- my. A postać to wielkiego kalibru, przez historyków techniki stawia- na na równi z takimi gigantami, jak Siemens czy Bessemer. Nam, ka- towiczanom, jest to postać bliska ze względu na swoją - niedługą co prawda, ale bardzo ważną - działal- ność na terenie dzisiejszej dzielnicy Katowic - Kostuchny. W 1933 roku zbudował tu cynkownię, która jako

pierwsza na świecie stosowała li- nię technologiczną jego pomysłu:

bez trujących wyziewów i oparów kwasu bardzo niebezpiecznych dla życia i zdrowia robotników oraz okolicznej ludności. Nic dziwne- go, że prezydent Ignacy Mościcki, wybitny chemik, zwiedzając ów zakład orzekł z podziwem: to nie cynkownia, to sanatorium!

Tadeusz Sendzimir był lwowia- ninem - po ukończeniu IV Gim- nazjum studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lwow- skiej, której profesorowie, wy- gnani po II wojnie światowej ze Lwowa, utworzyli między innymi Politechnikę Śląską w Gliwicach.

Szybko jednak opuścił rodzinne miasto, pracując na całym niemal świecie; dał się poznać jako wybit- ny inżynier – praktyk: założył m.in.

pierwszą w Chinach fabrykę drutu, śrub i gwoździ. Powrócił do Pol- ski, na Śląsk, gdzie potrzebowano polskich inżynierów do kierowania przemysłem opuszczonym przez niemieckich fachowców. Obok swoich działań na terenie Kostuch- ny pracował także w Hucie Pokój w Rudzie Śląskiej; tu z kolei wdro- żył własnego pomysłu linię do wal- cowania blach na zimno. Licencję na jego wynalazki szybko zakupiły najpoważniejsze na świecie firmy francuskie, angielskie i amerykań- skie, w związku z czym znalazł się w USA, gdzie zastał go wybuch II wojny światowej. Do komuni- stycznej Polski już nie wrócił; od- nosił dalsze sukcesy w technice światowej- wystarczy powiedzieć, że w latach 80. ponad 90% świato- wej produkcji stali nierdzewnej po-

wstawało w procesie przez niego opracowanym. Jako emigrant nie był jednak mile widziany w Ojczyź- nie, a polskie encyklopedie przez długi czas o nim nie wspominały.

Do wolnej Polski już nie zdążył po- wrócić; zmarł na Florydzie w 1989 roku dożywszy 95 lat. Jako cieka- wostkę warto dodać, że został po- chowany w ocynkowanej trumnie, sporządzonej ściśle według opra- cowanej przez niego technologii!

W pół roku po śmierci wynagro- dzono mu - przynajmniej częścio- wo - lata zapomnienia przez nada- nie jego imienia największemu w Polsce (obok Huty Katowice) zakładowi metalurgicznemu.

Jest rzeczą oczywistą, że Ta- deusz Sendzimir dzięki swemu talentowi i wieloletniej, wytężo- nej pracy dorobił się dużego ma- jątku. Wzorem innych wielkich wynalazców i przemysłowców, jak najsłynniejszy z nich Alfred Nobel, postanowił przynajmniej część zgromadzonych funduszy przeznaczyć dla dobra ludzkości.

W ten sposób powstała Fundacja Sendzimira, która aktywnie działa do dziś w Polsce i na całym niemal świecie; uczestniczy w tych działa- niach m.in. syn wynalazcy, dr Jan Sendzimir, zajmujący się proble- mami zrównoważonego rozwoju w Uniwerytecie Harvarda. Strate- gia zrównoważonego rozwoju to coś więcej niż ekologia; to przede wszystkim taka strategia gospo- darowania, która uwzględnia in- teresy zarówno obecnie żyjących, jak i przyszłych pokoleń. Chodzi tu o odpowiednie relacje między poziomem gospodarowania, sta-

tadeusz Sendzimir jako patron i mecenas zrównoważonego rozwoju

Fundacja Sendzimira i jej działalność we

współczesnej polsce

(14)

nem środowiska naturalnego oraz jakością życia ludzi (w tym ich sta- nem zdrowia). Zrównoważony roz- wój to ekonomia i ekologia, ale to także zagadnienia społeczne: dba- łość o interesy najbiedniejszych, przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu społecznemu, wy- równywanie szans życiowych. Z ta- kimi celami związane są projekty Fundacji Sendzimira, obejmujące

działania edukacyjne z zakresu ekologii i dziedzin pokrewnych, inicjowanie i finansowanie badań naukowych, działalność doradczą, ale także rozwój sportu i kultury fi- zycznej, wspieranie kultury i sztuki oraz ochronę dziedzictwa kultural- nego, rozwój obszarów wiejskich, zwłaszcza w zakresie rolnictwa przyjaznego środowisku oraz eko- turystyki i cały szereg innych. Dużą

wagę Fundacja przywiązuje do działań na rzecz społeczeństwa obywatelskiego, współdziałając w tym celu z samorządami lokal- nymi, organizacjami pozarządowy- mi, wyższymi uczelniami i innymi instytucjami i organizacjami.

W Polsce Fundacja współpra- cuje szczególnie z takimi miastami jak Kraków i Łódź, ale też mniejszy- mi ośrodkami. Tak np. w Środzie Śląskiej realizowany jest program

„Średzka OdNowa”, dotyczący re- witalizacji tego historycznego mia- sta. W zakresie działalności eduka- cyjnej rozpoczęto na wiosnę tego roku wraz z Politechniką Krakowską prowadzenie Studium Podyplomo- wego „Zarządzanie zrównoważo- nym rozwojem miast”- przewidzia- ne są kolejne nabory uczestników.

Na szeroką skalę prowadzone są obecnie działania w ramach akcji

„Woda wolna od butelek”, zmierza- jące do takiego uzdatnienia wody wodociągowej, by możliwe było zastąpienie nią wody do picia na- bywanej w butelkach plastikowych.

Osiągnięto już m.in. to, że w niektó- rych modnych lokalach Warszawy, Łodzi i Krakowa klienci zamawiają do picia wodę z kranu w karafkach dostarczonych przez Fundację!

To tylko kilka przykładów dzia- łalności, do wspierania której środki pochodzą z dorobku Tade- usza Sendzimira.

Ten wielki lwowianin, ale przez swoje życie i działalność także Ślą- zak, Amerykanin i obywatel świata w początkach swojej kariery zawo- dowej właśnie tu, w Kostuchnie, pokazał światu, że efektywna go- spodarka nie musi oznaczać ruj- nowania środowiska oraz zdrowia i życia ludzi. O tym jako katowicza- nie powinniśmy pamiętać. Ale od- powiedzmy też na pytanie:

Jak Katowice wykorzystują po- stać i dorobek Tadeusza Sendzi- mira? Czy pokazują jego związki z naszym miastem, czy korzystają z dobrodziejstw jego Fundacji? Je- śli nie, to czas to zmienić!

Antoni wilgusiewicz Biografia tadeusza Sendzimira napisana przez jego córkę wandę, która

zginęła tragicznie w górach w 1996 roku www.polartcenter.com

(15)

teresa Kryjon: wielu z nas ma swoje zainteresowania, zamiłowa- nia oraz ulubione zajęcia, ale tylko niektórzy mają pasje. wiem, że je- steś wsród tych drugich. Kiedy zro- zumiałeś, że fotografowanie stało się dla Ciebie czymś więcej niż za- miłowaniem?

piotr Komander: Od potocznego stwierdzenia: pasjami lubię fotogra- fować wypowiadanego mniej więcej w podobnym tonie jak: pasjami lubię szarlotkę do pewności, że fotografia jest rzeczywiście moją życiową pasją i sposobem na życie upłynęło sporo lat. Pamiętam jednak bardzo dobrze moment, kiedy zorientowałem się, że to coś więcej niż tylko przemijają- ca przygoda i hobby.

Zmierzchało. Zachodzące słońce wkrótce miało zniknąć. Na tle ciem- niejącego nieba coraz groźniej ryso- wały się ruiny zamku Mirów w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej. Od godziny cierpliwie czekałem na mo- ment zetknięcia się ogromnej, czer- wonej kuli z linią horyzontu. Jeszcze milimetry, aż w końcu pełen emocji nacisnąłem spust. W tym momen- cie na jej tle pojawił się lecący ptak z szeroko rozpostartymi skrzydłami.

Dotarło do mnie, że zapisałem na klatce negatywu chwilę, która już ni-

gdy dokładnie w tej postaci się nie powtórzy.

A fotografia, którą właśnie wyko- nałem, stała się świadectwem cze- goś, czego ponownie na żywo nie doświadczę. I że radością takich prze- żyć mógłbym się dzielić. Zamieniłem więc słowo, którym posługiwałem się wcześniej jako filolog polski, na inne medium - obraz. Dopiero nie- dawno wróciłem do niego ponow- nie. Połączyłem tekst i fotografię. Jak to się stało, opowiem za chwilę.

Miałam okazję widzieć niejedno twoje zdjęcie – interesujące i per- fekcyjnie zrobione. Jak się uzyskuje taki efekt?

Powoli rozumiałem, że świadoma fotografia to umiejętne połączenie wrażliwości oraz dobrej znajomości techniki i sprzętu. Przede wszystkim odkryłem, że każde zdjęcie rodzi się w głowie, a najlepszy nawet aparat i najkosztowniejszy obiektyw są tyl- ko i wyłącznie dodatkami. Jak w po- wiedzeniu, że całość jest tak dobra, jak najsłabszy jej element. Z reguły najsłabszym elementem w fotografii jest właśnie głowa. Mówiąc inaczej, jeśli w fotografii brakuje myśle- nia, tym samym brakuje sensu. Ten wniosek przyniósł dosyć nieoczeki- wane konsekwencje; niemal zawsze

zabieram ze sobą statyw. Dawno przestałem się dziwić, że najlepsze rezultaty osiągnąłem z aparatem umieszczonym na nim. Spowolnie- nie działania, czas na staranny wy- bór kadru pozwala na wykonanie zdjęć, no właśnie – przemyślanych.

na pewno od wykonania pierw- szego zdjęcia sporo się zmieniło w twoim podejściu do fotografii.

przecież zmieniały się jakość sprzę- tu fotograficznego, jak i techniki fo- tografowania.

Po dwudziestu latach nic się nie zmieniło. Fotografia potrafi mnie cieszyć, zaskakiwać. Jak w począt- kach, które były - co tu dużo mówić - prozaiczne i typowe. W domu leżała stara enerdowska Praktica z jednym, standardowym obiektywem. Zaczy- nałem więc szczęśliwie w czasach przedcyfrowych, kiedy nikt jeszcze nie zaprzątał sobie głowy piksela- mi, matrycami. Szczęśliwie? Tak, bo narzucone wtedy ograniczenia pro- centują do dzisiaj. Przede wszyst- kim należało się mocno zastanowić.

Skupić nad parametrami. Pomyśleć nad celowością naciśnięcia spustu migawki. W końcu w aparacie znaj- dowała się nie karta pamięci do wie- lokrotnego wykorzystania, a droga szpulka filmu, którą trzeba było jesz-

Zdjęcie

rodzi się w głowie

O pasji do fotografii i nie tylko

– z Piotrem Komanderem rozmawia Teresa Kryjon

Fot

o: piotr Komander

Autoportret

(16)

cze wywołać, a następnie zamówić odbitki. Paradoksalnie, dzięki temu, że fotografowanie było kosztow- ne, przynosiło ogólnie ambitniejsze efekty i wyższy poziom niż dzisiaj.

Techniczna łatwość fotografowania, które nic nie kosztuje dała współ- czesny potop miliardów fotografii, najczęściej niezauważanych. W cy- wilizacji obrazkowej wszystko staje się obrazkiem. Trzeba dużej cierpli- wości, by wyłuskać ten intrygujący, który w trakcie bezmyślnego „oglą- dactwa” zatrzyma, skupi wzrok.

nie wiem, co lubisz fotografo- wać najbardziej, ale twoje zdjęcia często przedstawiają piękne zakąt- ki naszego kraju, czasem takie miej- sca, które po raz pierwszy zobaczy- łam właśnie na twoich zdjęciach.

Chyba się nie mylę, sądząc, że pasję fotografowania łączysz z pasją po- dróżowania i odkrywania?

Jeśli pasja to, rzecz jasna, dosko- nalenie warsztatu i podpatrywanie najlepszych. Staram się zwiedzać ga- lerie sztuki, oglądać albumy malar- skie, filmy i czasopisma podróżnicze.

Te ostatnie również dlatego, że sam niezmiernie lubię podróżować i odkrywać miejsca mało znane albo te znane pokazywać nieco inaczej.

Nie ukrywam, odkrywanie piękna

krajobrazu i architektury Polski spra- wia mi najwięcej radości. Od dawna uważam, że mieszkam w wyjątkowo atrakcyjnym miejscu świata. Wciąż czekającym na odkrycie przez sa- mych Polaków. Iluż to nasłuchałem się relacji ludzi, podróżujących do odległych zakątków, którzy jedno- cześnie nigdy nie byli nad polskim morzem, nie zwiedzili żadnego par- ku narodowego, nie widzieli mazur- skich jezior, a Tatry wydają im się śmieszne, bo jeździ się tylko w Alpy.

od pewnego czasu prowadzisz blog. Muszę przyznać, że jest za- chwycający i niezwykle inspirujący.

prezentujesz na nim zarówno swoje fotografie, jak i zamieszczasz bardzo ciekawe teksty. Czy to kontynuacja twoich pasji?

Postanowiłem coś udowodnić.

W tym celu ponad rok temu założy- łem blog Secundum.pl, gdzie wśród niemal dwustu zamieszczonych ar- tykułów sporą część zajmują rela- cje z podróży po Polsce. Często są to miejsca leżące nieco na uboczu, z dala od utartych szlaków turystycz- nych. Pojawiła się więc i dolnośląska maleńka Niemcza z licznymi śladami średniowiecza, Stecówka w Beski- dach, rezerwat Łężczok, Szczekoci- ny, Henryków czy Rudy Raciborskie.

A obok reportaże z Góry Świętej Anny, z dwóch najpiękniejszych katowickich dzielnic – Giszowca i Nikiszowca oraz z Cieszyna, Tyńca, Pszczyny, urokli- wego Oświęcimia i… olśniewające- go wrocławskiego mostu. Zależy mi, by w każdym z tych miejsc znaleźć i pokazać często niezauważane, łatwo pomijane piękno. Fotografia w tym pomaga, bo jest medium doskonałym – nieruchomy kadr zatrzymuje wzrok.

To szansa i wyzwanie dla każdego fo- tografa. Cieszy mnie, że odkrywam Polskę dla siebie i mogę się tymi od- kryciami dzielić. Komentarze czytelni- ków zdają się potwierdzać, że warto.

Spełnienie marzeń pasjonata?

Z pewnością. Blog daje możliwość częstego dzielenia się wrażeniami i tymi podróżniczymi, i pasją do lite- ratury. Stąd częste recenzje, ale i ar- tykuły na temat zjawisk, które mnie bardzo drażnią, na przykład kpin z pa- triotyzmu, wszechobecnych wulgary- zmów, ślepego pędu za sukcesem.

Nie ukrywam, że w opozycji do tego, chciałbym się dzielić umiejętnością smakowania chwili. Myśleniem, mó- wieniem i życiem estetycznym, bo te elementy ładnie kształtują. A pasje, jeśli tylko nie przesłaniają spraw naj- istotniejszych, mogą w tym scenariu- szu skutecznie i szlachetnie pomagać.

Rezerwat Łężczok Fot

o: piotr Komander

(17)

K

iedy spojrzymy wstecz, do źródeł literatury, od razu na samym początku trafiamy na arcydzieła. Jak greckie Meteory wznoszą się zaskakująco podnad horyzont krajobrazu, tak dwa epo- sy Homera – Iliada i Odysea wysta- ją ponad miarę swoich czasów. Co było przed nimi – nie wiadomo, co po nich – szereg nawiązań, które próbują sięgnąć ideału. Oczywi- ście, z powodu bariery językowej może już nieczęsto czytane, jed- nak spotykamy ich wpływ ciągle nie tylko w ważnych dziełach na- szej kultury, ale i nawet w hollywo- odzkich produkcjach, które chcą zaimponować nam wizerunkami dzielnych bohaterów, wartką ak- cją, stopniowaniem napięcia. Są obecne nawet w drobiazgach – bo przecież użyte przeze mnie porów- nanie eposów do ogromnych skał miało konstrukcję homerycką.

Dlaczego jest Homer tak ważny?

Przypuszczam, że z powodu perfek- cyjnego wykorzystania dwóch zja- wisk, które nazywamy obrazowo- ścią i konkretyzacją. Obrazowość – upraszczając – to cecha dzieła li- terackiego, która polega na budo- waniu przy pomocy słów bogatego obrazu świata, nieraz tak bardzo trafnego, że przedstawia nam się jako realna rzeczywistość. Konkre- tyzacja natomiast zachodzi zawsze w momencie lektury, kiedy czy- telnik odtwarza w swej wyobraźni świat zapisany przez autora. Każda konkretyzacja jest inna, indywidu- alna, bo przecież – mimo pewnej wspólnoty przeżyć i doświadczeń, wyobraźnia ma zawsze charak-

ter jednostkowy. Im lepszy pisarz, tym bardziej dajemy się wciągnąć w tworzone przez niego obrazy i tym więcej satysfakcji czerpiemy z kolejnych konkretyzacji.

Dajemy się wciągnąć i … tu za- czyna się pasja. Dobre dzieło lite- rackie sprawia, że ulegamy iluzji, pozwalamy się ponieść w nieznane strony i przeżywamy fikcyjne wy- darzenia, jakby były faktami naszej bezpośredniej rzeczywistości. To udało się przed wiekami Homero- wi i udaje się nadal współczesnym – stworzyć literackich bohaterów, których potraktujemy jak prawdzi- wych ludzi. Obrazowość i konkre- tyzacja pozwalają nam wędrować po miejscach realnych i fantastycz- nych, dają szansę wzięcia udziału w wydarzeniach minionych oraz przenoszą nas w przyszłość. Może- my nie tylko brać udział w wojnie trojańskiej, ale i spacerować po

dziewiętnastowiecznym Peters- burgu lub w przestrzeni kosmicz- nej tropić nieznane cywilizacje.

Wszystkie przeczytane obrazy za- padają w pamięć, budując naszą tożsamość. Stają się prywatnymi przeżyciami, jakby naprawdę zda- rzyły się w codzienności. W ten sposób świat, w którym żyjemy zyskuje nowe wymiary, nabiera znaczeń.

A wszystko to dzięki książkom – wymagającym od czytelnika ak- tywnego udziału. One od wieków dają nam to, czego namiastkę ofe- ruje współczesna technika – świat kina i gier komputerowych, kreują- cy wirtualną rzeczywistość. Korzy- stając z różnego rodzaju sprzętów multimedialnych, biernie odbie- ramy cudze pomysły. Wnikając w książkę, stajemy się isotnym ele- mentem jej świata, a wszystkie jej wartości ubogacają naszą osobo- wość. Zadziwiające jest to, że naj- bardziej fantastyczne i niepraw- dopodobne zdarzenia wymyślono w czasach, kiedy nie było kina, Internetu ani żadnych nośników cyfrowych. Homerowi wystarczył heksametr, by pokazać sceny, któ- rych sfilmowanie kosztowało mi- liony dolarów. Nic dziwnego – od zawsze specjalnością poetów były efekty specjalne.

Anna Jabłońska

Wycieczka pod Troję

https://pixabay.com/pl

(18)

P

ani Kazimiera Szulik prowa- dziła życie prawdziwie chrze- ścijańskie, pełne modlitwy i zaangażowania w życie Kościoła i parafii. Zawsze otwarta na potrze- by innych: można było podziwiać jej postawę miłosierdzia wobec bliźnich, wielokrotnie ofiarowała pomoc dyskretnie i bez rozgłosu.

Nie oczekiwała wdzięczności.

Rzetelna i ceniona w pracy zawodowej, cieszyła się szacun- kiem wśród współpracowników i zwierzchników. Wydarzeniem, o którym często wspominała z ra- dością był fakt, że pracowała w fir- mie „Solvay” koło Krakowa, gdzie zatrudniony był student Karol Woj-

tyła. Darzyła szczególną estymą późniejszego Ojca Świętego, a jego beatyfikację w 2011 roku prze- żywała mocniej niż własne setne urodziny przypadające w tym sa- mym roku. Mimo trudnego okresu dzieciństwa i młodości, zachowa- ła godną podziwu pogodę ducha i zgodę na to, co przyniesie życie.

Pozostawała świadomą obywatelką i zawsze uczestniczyła w wyborach, ostatni raz w przeddzień swoich setnych urodzin w lokalu wybor- czym i na własnych nogach nawet bez laseczki. Wydarzenie to zosta- ło odnotowane w lokalnej prasie i internecie. Dla kolejnych pokoleń pani Kazimiera zawsze była ciocią

troskliwą, serdeczną i kochającą.

Teraz to już czwarte pokolenie tak ją nazywa. Przeżyła 102 lata i pięć miesięcy. Ciocia przywiązywała do siebie ludzi swoją gościnnością i dobrą kuchnią, czytała prasę, do końca się zachwycała światem.

Przez długie lata była wzorem prawego i rzetelnego człowieka i chrześcijanina. Dziękujemy Bogu za dar życia cioci, za wszelkie dobro, jakie nas spotkało dzięki jej obec- ności w naszym życiu. Zawsze lubiła śpiewać, mamy nadzieję, że i teraz śpiewa radosne hymny w „nie- bieskim chórze”, a tutaj pozostaje z nami w myślach i modlitwie.

Jadwiga Chrobok

Długie życie Bogiem silne

Wspomnienie śp. Kazimiery Szulik

(19)

Foto. BG

Spotkanie na Muchowcu 23.07.2016

(20)

Msza Święta w Brzegach 31.07.2016

Foto. BG

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tolerancja jest logicznym następstwem przyjętego stanowiska normatywnego, jeśli to stanowisko obejmuje jedno z poniższych przekonań: (1) co najmniej dwa systemy wartości

27 , ale ponieważ własnością cystersów został dopiero w 1432 r., wskutek zamiany z kanonikami z Trzemesz- na, zatem nie stanowił konkurencji w momencie powstawania miasta

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

Odporne na: przebarwienia, zarysowania, uderzenia, szok termiczny, temp..

Konieczne jest też zmierzenie się z mentalnością ludzi w kraju, do którego się przybywa.. Emigrant dostrzega, że niektórych warto- ści, które są szanowane w Polsce,

ideologii. Niekiedy cały współ- czesny świat jawi się jako potwór pożerający wszystko, co dobre, ale nie należy tracić optymizmu – przecież Kościół też jest

"Osoba, której dane dotyczą, ma prawo żądania od administratora niezwłocznego usunięcia dotyczących jej danych osobowych, a administrator ma obowiązek bez zbędnej

Do badania motywów podejmowania działalności przedsiębiorczych przez indy- widualnych właścicieli gospodarstw rolnych i aktywizacji zawodowej w kontekście