• Nie Znaleziono Wyników

Wesele podlaskie. Obrazek ludowy w pięciu aktach a sześciu odsłonach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wesele podlaskie. Obrazek ludowy w pięciu aktach a sześciu odsłonach"

Copied!
121
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

WESELE

P O D L A S K I E

OBRAZEK LUDOWY

W P IĘ C IU A K T A C H A S Z E Ś C IU O D S Ł O N A C H

napisał

Dr Wincenty Smoczyński.

W KRAKOWIE,

C Z C I O N K A M I D R U K A R N I „ C Z A 8 U a pod zarządem J . Łąko ciński ego.

1881.

(3)

N A K Ł A D E M A U T O R A ,

Łtóry zastrzega sobie prawo własności i praw o do p rzedstaw ienia n a scenach.

(4)

B I S K U P O W I C H E Ł M S K I E M U ,

zam ordowanem u na w ygnaniu w W jatce d. 19 października 1866 r.

oraz

OJCU MICHAŁOWI DĄBROWSKIEMU

PR O W IN C Y A Ł O W I B A ZY LIA N Ó W D Y E C E Z Y I C H E Ł M S K IE J,

T u ła czo w i, zm arłemu w R zym ie dnia 20 października 1875 roku i

W SZYSTKIM MĘCZENNIKOM I W YZNAW COM UNITOM

jako oznakę najgłębszej czci

składa

c'Autor.

(5)

C zytelniku! je ili nie jesteś człowiekiem dolrej woli, to nie czytaj tej książeczki; lecz je źli "Gi je s t Ojczyzna drogą, je zli miłujesz 'Wiarę swoją katolicką, to przeczytaj cierpliwie do końca, a wtedy nie rzucisz na autora ka~

mieniem.

J^enczynek, 7 listopada 1880 r.

(6)

ich córki > K r a k o w i a n i e

J ę d r z e j D ę b c z u k , r o ln ik J a d w i g a , j e g o ż o n a N a t a l i a , ic h c ó r k a

M a k r y n a N i e c z u k o w a , w d o w a f

I g n a c y , j e j s y n \ P o d l Ma k s y m Lu n c z a k, s y n r o l n ik a [

G r z e g o r z O ł t a r c z u k , sołtys

E l i a s z P i ń c z u k , radny

F i l i p K y b c z u k , rolnik

W a l e n t y F i g u ł k a , kościelny z Podlasia

S t a n i s ł a w S k o w r o n e k , rolnik^

Zo f i a, j e g o ż o n a Ma ł g o s i a Ka s i a

St a s z e k, ic li s y n Ja n e k, ic h k r e w n y

Ma r y a n, Fr a n c i s z e k, ) _ ,

K s ią d z Ja n, Mi c h a ł, Wi k t o r | WU- Ź,U,)'VI“ n a S y b e r ^ Or e s t Ma m o n t o w, n a c z e ln ik p o w ia tu .

Ni k a ł a j Mo r d o w, j e g o p is a rz . Sz m d l, a r e n d a r z .

S i e m i o n G a w r y ł o w , nadzorca nad więźniami.

Starzec.

Dwóch Muzykantów.

Ż a n d a rm .

Trzech kozaków buryatów.

Mężczyzni, kobiety, chłopcy i dziewczęta w krakowskich i podlaskich ubraniach.

(7)

N A E A D A ,

Rzecz dzieje się na Podlasiu.

Scena przedstawia ogród a z boku dom, iciejski. Stołki p r z y ścianie domu. Pod drzewem siedzi Natalia ubrana po wiej- shu iv gorśeaiku, włosy w dwóch warkoczach spadają je j

na 'plecy, szyje i śpiewa.

SCENA I.

NATALIA (przerywa szycie).

(.śpiewa) *)

' d Ł a : : ‘Ą - : ----M --- j--- 1 4- i =1 3 ' m i : ---« >—, —3—----03*,----1--f-j-

On ze mną Od lat dzie

krówki - cin-nyeh

na pastwiska kochałam go

— ■ 9 - ^ ---13 ga - niał wza-jem

IE Jb- H ą r= | 4_: : 3 = . ---- 1-- 1--j --ł— 1— 1— di---

l ---,--- —&---- 0--- —a —a— 1—0-0--«--- ... ^ ■ On o mnie mat-ce i oj —cu się kła—niał

—Ti---— r»»

B E tH ł- t * t- £ . ® 3 :---—_)------ --- —

• s U

. r l_

Słynął u — ro—dą dobrym o -b y — czajem.

( szyje i po chwilce śpiewa, Ignacy podchodzi i staje, słu­

chając śpiem i).

*) W ie rs z B ro d z iń sk ie g o .

(8)

Byśmy w małżeńskim stanie razem żyli , I swoją pracą, o swojej chudobie )

Nową nam chatkę w polu wystawili. ( (szyje, a po chwilce śpiewa).

Stoją mi w myśli chwile opłakane, Kiedy nadeszło czekane wesele,

K rają mi serce piosneczki śpiewane, i I święta nasza przysięga w kościele. j

(szyje i znowu śpiewa).

Żegnał nas pleban, gdyśmy szli z kościoła, E cha piosneczki gajom roznosiły,

W dzięczne nas druchów obstąpiły koła, ) A ja m ówiłam: już pewny mój miły. (

(Ignacy ivchodzi).

S C E N A n.

NATALIA i IGNACY.

IGNACY.

Zawsze tasam a smutna piosenka. Droga Natalko, wszystko co ty robisz, mówisz i śpiewasz, wszystko mi się podoba, wszystko mnie zachwyca, wyjąwszy tej je ­ dnej piosenki. Nie wiem co to znaczy, ale nie mogę jej słuchać. Czy to jak ie przeczucie? Gdy ją usłyszę, to mi się zdaje, źe opowiadasz moje i swoje, a raczej na­

sze wspólne losy. A niech nas Bóg zachowa, aby nasza miłość, nasze szczęście miało się tak, ja k tej Oldyny zakończyć. J a wiem, że my będziemy szczęśliwi, długo, długo, wiecznie. Od chwili, kiedy cię poznałem , n aj­

szczęśliwszy jestem, gdy na ciebie p atrzę, gdy z tobą mówić mogę. Dzisiaj, gdy jesteś moją narzeczoną, jestem

(9)

tak szczęśliwy, że za nic w świecie nie oddałbym tego szczęścia. Niech sobie tam cesarze i królowie m ają swo­

ich ministrów i wojska dużo, ja im tego nie zazdroszczę.

Niechaj panowie m ają pałace i pieniędzy wiele, ja wolę ciebie, ciebie jedną niż cały świat. Co mi świat bez ciebie ?

(Podchodzi do niej, bierze stołek lecz nie siada) Posłuchaj, ja ci zaśpiewam piosenkę, ale nie tak ą ja k twoja.

(śpiewa) *) Niechże ja lepiej nie żyję,

Dzieweze skarby moje!

Jeźli kiedy oczka czyje Milsze mi nad twoje.

Patrzajże mi prosto w oczy, Bo widzi Bóg w niebie, Że ml ledwo nie wyskoczy,

Serduszko do ciebie.

NATALIA ( uśmiecha si§).

Ależ wierzę ci, wierzę.

IGNACY.

O wierz mi wierz, (ściska j ą za rękę i siada obok niej).

NATALIA.

Dziwisz się mój Ignasiu, dlaczego ja zawsze tę pieśń o nieszczęśliwej Oldynie śpiewam. Już sobie nie­

raz powiedziałam , że jej śpiewać nie będę, kiedy się ona tobie nie podoba, tymczasem sama nie wiem , ja k słowa wybiegną z ust i nucę. Gniewam się na siebie, a zapomnę i śpiewam. Czyby-to miało być proroctwem?

*) "W iersz B ro d z iń sk ie g o .

(10)

że i mnie tosamo spotka. O nie, nie! jabym tego nie zniosła. A jednak lękam się, co to dalej będzie, bo choć rodzice moi i twoja m atka życzą sobie tego małżeń­

stwa, jednak ty wiesz jakie są przeszkody.

IGNACY.

Ale, ale, Natalko droga, wszak przyszedłem , aby ci dobrą wiadomość powiedzieć, lecz usłyszawszy tw oją smutną piosenkę, a potem zobaczywszy ciebie o wszystkiem zapomniałem. Czy nie był tu teraz F igułka?

NATALIA.

Nie, nie był.

IGNACY.

Niewiem zkąd on się dowiedział, żeśmy zarę­

czeni. Spotkawszy mnie dzisiaj, zaczął mi winszować;

że tak ą śliczną i dobrą mieć będę z ciebie żonę i m ów i:

„Zaręczyć się to niewielka rzecz, ale gdzie ślub? Co mi dasz, a ja ci dam dobrą radę i ślub będzie, i we­

sele będzie i szczęście będzie. “ Zaprosiłem go do domu, częstowałem miodem, lecz pić nie chciał, wypił tylko wódki i rzecze: „Przyjdę dzisiaj do Dębczuków to wam wszystko powiem.“ I nie chciał więcej mówić.

NATALIA.

Bo nic nie wie.

i g n a c r .

E, przecie on kościelny, codziennie widywał księ­

dza proboszcza, po łacinie śpiewał, to on musi coś umieć i poradzić potrafi w małżeńskich kłopotach.

(11)

NATALIA.

Coś ja nie mam przekonania do niego. Gdyby mniej do kieliszka zaglądał, to moźebym mu wierzyła, ale ta k ? Dlaczegóż zresztą nic ci odrazu nie powiedział?

IGNACY.

Nie wiem te g o ; być może, że chciał aby go twoi rodzice czem poczęstowali.

NATALIA.

A może; jednak nie bardzo ja wierzę w rozum takich ludzi, co tak często do butelki zaglądają.

IGNACY.

Otóż pójdę po niego i przekonasz się, że on nam dobrą da radę. Tylko moja droga bądź wesołej myśli, a nie śpiewaj tej strasznej piosenki. Śpiewaj co inneg o;

w szak ty tyle ładnych piosneczek umiesz (wstaje).

NATALIA.

Idź kiedy chcesz. Przekonasz się, iż miałam słu­

szność, że Figułka nic nam mądrego nie poradzi.

IGNACY.

Ja k tylko Figułkę znajdę, zaraz tu z nim przyjdę.

A teraz bądź zdrowa moja najdroższa. (Ściska ją za rę­

kę i odchodzi).

SCENA III.

NATALIA (sama).

Poczciwy Ignaś! On nawet nie w ie, ja k ja go kocham. Od czasu poznania go, sama nie wiem co się ze mną dzieje.

(12)

(śpieu-a) *).

Idę w ogród, kw iaty zbieram, I gubię wszystkie po drodze, Idę na w zgórek wyzieram, I nie wiem za kim wychodzę.

0 tak, ja go bardzo kocham , czasami naw et za­

czynam się lękać, aby nas Bóg nie ukarał za tę wielką miłość. Lecz przecież Bóg miłość stworzył, przecież w imieniu Boga kapłan błogosławi zakochanych. (Ogląda się i spostrzega Maksyma). Ah ! znowu on. (tostaje i chce iść).

SCENA IV.

NATALIA i MAKSYM.

MAKSYM ( daje znak ręką aby została).

Jedno słówko, zaczekaj, już naprawdę po raz osta­

tni tu przychodzę.

NATALIA.

Maksymie, czego chcesz odemnie? Tyle już razy powiedziałam ci, że cię nie m ogę, nie chcę widzieć i z tobą mówić, a ty ciągle mówisz, że po raz ostatni przychodzisz, i znowu teraz przyszedłeś.

MAKSYM.

Tak, prawda, tyle razy to mówiłem, bo rzeczywi­

ście postanawiałem nie przychodzić w ięcej; lecz to nie­

szczęsne serce moje zawsze mnie tu wiodło. Wstyd mnie było, a szedłem. I dzisiaj tu przyszedłem, aby cię tylko choć zdaleka zobaczyć, i trafiłem na waszą roz-

*) W iersz B ro d z iń sk ie g o .

(13)

mowę. Słyszałem wszystko. Słyszałem, że ten kiep F i­

gułka m a tutaj przyjść, aby wam doradzić ja k ślub wziąść.

NATALIA.

O znać, żeś z prawosławiem i naturę moskiewską przyoblókł, bo podsłuchujesz, to nikczemnie.

MAKSYM.

Nie, to nie nikczemność, to miłość ku tobie przy­

kuła mnie do płotu i niechcący słyszałem wszystko.

NATALIA.

To jest nikczemnie.

MĄKSYM.

Niech i tak będzie. To co słyszałem zmusza mnie, aby już naprawdę po raz ostatni z tobą pomówić.

NATALIA.

Nic się odemnie Maksymie nie dowiesz nad to, co już tyle razy słyszałeś.

MAKSYM.

To jest?

NATALIA.

Że cię nie chcę, że za ciebie nie pójdę, choćbym miała nigdy za mąż nie pójść.

MAKSYM.

A dla czego?

NATALIA.

Dla tego, że ja mam narzeczonego. A powtóre tyś przyjął prawosławie.

(14)

MAKSYM.

Zmuszono mnie do podpisu na prawosławie, w du­

szy jestem katolikiem, unitą.

NATALIA.

Zmuszono cię? a dlaczego tylu innych nie dało podpisu?

MAKSYM.

To prawda, j a się uląkłem i dałem podpis; lecz rzeknij słowo, że za mnie pójdziesz a dzisiaj to odwołam.

NATALIA.

Na nic się to nie przyda, bo ja mam narzeczonego.

MAKSYM.

Słyszałem o tem, i to właśnie zmusza mnie, aby jeszcze raz z tobą pomówić. Chcę ći powiedzieć, że cię kocham nad życie, że bez ciebie świat mi niemiły, że bez ciebie żyć nie mogę, nie chcę.

NATALIA.

Maksymie, idź ztąd i więcej tu nie przychodź.

W idzisz ten pierścionek na palcu moim? to znaczy, że ja nie m ogę, nie chcę słuchać tego co ty mówisz. Moje serce już do innego należy.

MAKSYM.

Więc kiedy ta k , to ci oświadczam i przysięgam, że mścić się będę, zgubię ciebie, jego, was oboje, a tak, ani moją nie będziesz, ale też i on nie nazwie cię żoną swoją.

(15)

NATALIA.

O, od ciebie coś zdradził sumienie w łasne, coś opuścił prawdziwą wiarę ojców twoich, niczego innego spodziewać się nie można. Chcesz się mścić? więc mścij się. (Odchodzi).

MAKSYM (chioyta się oburącz za głowę).

Tak, tylko mi zemsta została, (po chwili odchodzi

SCENA V.

JĘDRZEJ, JADWIGA i NATALIA.

(Jędrzej i Jadiciga lochodzą, Natalia za małą chwilkę wchodzi za nim i, zmięszana i trzym a szycie w rękach).

JA D W IG A .

Jędrzeju, Jędrzeju! dalibyście pokój z tem zmar­

twieniem, gryziecie się, trapicie i wzdychacie, a to na nic się zdało. W zdychaniem naszej biedy nie usunie.

P anu Bogu to ofiarować, a przy swojem co się raz rze­

kło, stać. My obydwie patrząc na wasz smutek jeszcze więcej cierpimy.

JĘ D R Z E J.

Moja Jadwigo, nie tak a to łatw a rzecz powiedzieć serca, aby nie bolało; albo wstrzymać ten ból, iżby się ani westchnieniem, ani smutkiem na tw arzy nie objawił.

Jam to już dawno Panu Bogu ofiarował, i codzień z tego robię ofiarę, a mimo to, ile razy wspomnę o naszej b ie­

dzie, serce mi się krwawi. Ignacy się oświadczył o na­

szą jedynaczkę, pozwoliliśmy na zaręczyny, a teraz Bóg

(16)

wie, co z tego będzie, boć przecie dopóki ja żyję, nigdy nie pozwolę, aby mieli do popa iść po błogosławieństwo.

Patrząc w ięc, że wyjścia z tego nie m a , widząc i to, co się naokoło nas dzieje, boli mnie serce, o! boli bardzo.

NATALIA (wstaje i całuje Jędrzeja w rękę).

Tatuńcia kochany, nie smućcie się, — ja wolę Ig na­

cego nie mieć i oddać mu pierścionek, coście mi go sami dali, aniżeli widzieć was w takim smutku.

JĘ D R Z E J.

Dziecko moje kochane, ja tego nie chcę. Ignacy chłopak dobry, pracowity, ojców swoich szanuje, wart ciebie, i nie szukam lepszego zięcia. Lecz właśnie dla­

tego mnie boli serce, że mogąc mieć takiego zięcia i za­

pewnić tobie szczęście, nie można tego tak prędko uczy­

nić, a kto w ie, czy się to da kiedy przeprowadzić?

Sądzę, zaś, że nie zechcecie abym was prowadził do moskiewskiej cerkwi po błogosławieństwo. O nie! tego nie uczynię. Więc to mnie boli.

NATALIA.

Tatuńciu kochany, uspokójcie się, bo gdy was wi­

dzę smutnych, to mi się serce kraje od wielkiego żalu.

Wolę Ignacego nie m ieć, niż szukać z nim szczęścia tam gdzie go nie ma. O nie, nie chcę. I to, że mogę Ignacego nie mieć, mniej mnie trapi, aniżeli wasz smu­

tek i wasze milczenie.

JĘ D R Z E J.

Poczciwaś ty dziecina, (bierze j ą za głowę i całuje).

(17)

SCENA VI.

CIŻBAMI i MAKRYNA.

JA D W IG A (zobaczywszy Makrynę).

A! witajcież kumeczko kochana, w ita jc ie ż ... (po­

daje stołek M akrynie). Siadajcie kumosiu kochana. Wła- śniem o was m yślała, i tak w sam raz przychodzicie.

(Natalia całuje Makrynę w rękę).

MAKRYNA.

Ja k się masz moja droga synowo? Coś kumoter smutną m ają minę, może wam się ja k a nowa bieda przyplątała?

A może, nie daj Panie w złą godzinę wymówić, żałuje­

cie, żeście zezwolili na zrękowiny ? toć miły kumie, choć mnie to wiele kosztuje, ale wam powiem, cofnąć się można.

JĘ D R Z E J.

Ej, kumosiu, gdzie mnie żałować tego, kiedym j a rad, lecz co teraz będzie ? powiedzcie sami. Gdzie ślub ? Jam uniat, unickiej cerkwi nie mamy, bo je splnga- wiła Moskwa, — łaciński ksiądz ślubu nie d a, bo im rząd zakazał. Więc co czynić, sami radźcie.

SCENA v n .

CIŻSAMI, GRZEGORZ, ELIASZ i FILIP.

JĘ D R Z E J (usłyszawszy kroki, ogląda się).

O! sołtys do nas, i pomocnik jego. A, i Filip. W i­

tajcież sąsiedzi.

2

(18)

GRZEGORZ.

Ja i E lia sz , • to tu do was idziemy z urzędu, a idąe; spotkaliśmy F ilipa, więc tak razem w gromadzie.

JĘ D R Z E J, JA D W IG A i MAKRYNA (zaniepokojeni).

Z urzędu? co to znaczy?

GRZEGÓRZ.

Ot, nie bójcie się, nie ma nic tak złego, a przy­

najmniej niespodziewanego. Zaraz wam powiem.

JĘ D R Z E J.

Ależ sąsiedzi kochani, siadajcie wprzódy.

(P rzybyli siadają, kobiety stoją zaciekawione).

GRZEGÓRZ.

Dzisiaj wezwał mnie pop tutejszy... n o , a wiecie, że jako sołtys, choć z omierżeniem musiałem don iść..., idę więc, przeżegnawszy się krzyżem świętym, i myślę, czego on tam chce znowu?... aż tu mi powiada: Sołty­

sie , a wiesz ty o tem , że M akryna Nieczukowa żeni swego syna u Dębczuka? już się dawno zaręczyli, a dotąd o ślubie ani słychu. Oni może gdzie u jakiego księdza ślub wzięli pocichu? I dalejże mi grozić kon- trybucyą a kozą, abym się o tem wywiedział, i do ślubu was do cerkwi jego sprowadził. Nie wielem i rzekł a pa­

trzałem rychłoli uciec od niego, i jakoś mi się tak udało, że obiecawszy dowiedzieć się o wszystkiem, o czem da­

wno wiem lecz nie dla niego, wyniosłem się, splunąw­

szy za drzwiami i przeżegnawszy ja k od ducha złego.

Otóż do was przychodzę w kompanii, aby wam o tem powiedzieć, a po chrześciańsku ja k Bóg przykazał po­

radzić się wspólnie co robić.

(19)

MAKRYNA.

Już się ta psiaw iara dowiedział o zaręczynach.

GRZEGÓRZ.

A, o czemby on nie wiedział... nie ma to na swe rozkazy dwóch psów strażaków ziemskich, co nic nie robią, tylko ja k te jam niki w iatr wietrzą. W szędzie wlezą, wszystko usłyszą, o wszystkiem doniosą. Nie ma więc dziwoty, że i o was donieśli.

JĘ D R Z E J.

Mój Boże, co też to za czasy teraz nastały... to już Antychryst przyjść musiał...

ELIA SZ.

Mój ojciec opowiadał, że za cara Mikołaja tak sa­

mo za Bugiem prześladowano unię..., więziono ludzi..., do grobów pod kościołami zamykano... bito rózgami nietylko mężczyzn ale i kobiety, ja k naprzykład te dwie młode panienki Zabiełłówny. Prawdziwych księży, co nie chcieli przyjąć schizmy, rozwożono po monasterach, po więzieniach, po Rosyi i Syberyi... krew i łzy się lały... nikt nic nie mówił... panowie i królowie milczeli, a car i jego psiarczyki rozbijali... ludzie się rujnowali, płacili kary, a w końcu gdy nasłano popów, gdy łaciń­

scy biskupi milczeli, naród uległ i... prawosławie przyjął.

F IL IP .

Nie mówcie, że prawosławie przyjął, to jeno tak ' na oko, na pozór... ja tam byłem w w ojsku, to wiem.

Jak się ludzie tam tejsi dowiedzą, żeś katolik, z Króle­

stwa, i poznają, żeś choć moskiewski żołnierz, ale uczci- 2*

(20)

wy, to ci zaraz duszę otworzą, i niejeden się przyzna,, że klnie schizmę, cara, popa i jego cerkiew.

MAKRYNA.

Siedziałby sobie ten car w swoim pałacu, kiedy mu ludzie płacą podatek i Panu Bogu dziękował, — a ta psiawiara jeszcze się znęca nad ludźmi.

GRZEGÓRZ.

Dopuścił P an Bóg taką godzinę na polski naród, więc nieprzyjaciele korzystają bo to ich czas, godzina ciemności.

JĘ D R Z E J.

Ale ta godzina zadługo się ciągnie, bo ja k ludzie mówią, to już Piotr W ielki car, gdy wpadł z wojskiem do P o lski, to własną ręką w kościele ścinał mieczem bazylianów... ( Ogólne wzruszenie). -

F IL IP .

To prawda, ja widziałem tę cerkiew.

MAKRYNA.

Jak to ? wyście to widzieli?

F IL IP .

Tego nie widziałem ja k car ścinał, bo to już będzie przeszło sto siedmdziesiąt la t, tylko widziałem tę cerkiew w Połocku..., wszedłem do cerkwi (spluwa), ale Boże odpuść tylko z ciekawości.

JA D W IG A .

Mój Filipie, potrzebniście tam byli ja k dziura w moście.

(21)

F IL IP .

Ano, stało się... poszedłem z ciekawości, bo mó­

wili, że to dawniej wszystko było polskie, katolickie, a djak stary, co tam był w cerkwi i czyścił lichtarze, dalej ze mną w rozmowę. Dowiedziawszy się, żem z Kró­

lestwa i uniat, choć to djak w carskiej służbie, ścisnął mnie za rę k ę, nic mi nie rzekł, alem ja zrozumiał, że on z tych, co się nie rodzili w prawosławiu. Otóż on mi opowiadał i pokazywał to m iejsce, gdzie stał car, gdzie stali księża i ja k car począł ich rąbać...

JA D W IG A i m a k r y n a (przerażone).

O Jezu kochany!,

GRZEGÓRZ.

Cóż dziwnego, że i z nami to będzie, ba, nawet już jest. Czyż-to w Pratulinie i Zabłociu nie strzelano do narodu? Czyż nie bito nahajkami, nie zważając czy to starzec, czy-to kobieta, czy dziecko? A ileż-to zni­

szczono majątku, zabrano bydła, koni, nagrabiono pie­

niędzy i ubrania?

JĘ D R Z E J, ELIASZ i F IL IP .

Oj prawda, św ięta prawda.

ELIA SZ.

Ale, czy słyszeliście, że we wsi Szpakach i Polubi- czach, moskale zwoływali gromadę całą i codzień kilku wołom żywym obcinali nogi. a kiedy bydło ryczało z bo­

leści, to oni pokazując chłopom mówili: „Każdemu tak będzie, kto nie przyjmie prawosławia ?“

(22)

JA D W IG A i MAKRYNA.

0 Matko Święta!

GRZEGÓRZ.

1 to praw da, — ale ktoby tam to wszystko opo­

wiedział, co oni z biednym narodem w yprawiają.

(W szyscy siedzą zadumani, kobiety ocierają oczy).

JĘ D R Z E J.

Grzegorzu kochany i wy sąsiedzi, radźcie co tu robić ?

G RZEGÓRg.

Jużci do cerkwi nie pójdziecie, do popa...

JĘ D R Z E J.

A niech mnie Bóg broni!

GRZEGÓRZ.

Czekać nie ma co, pop gotów was siłą ściągnąć do cerkwi.

SCENA VIII.

CIŻSAMI, IGNACY i WALENTY FIGUŁKA.

(Słychać hałas, wszyscy się oglądają,, idzie Ignacy i F i­

gułka. — Figułka z czerwonym i zatabaczonym nosem).

PIG U ŁK A .

Niech będzie pochwalony.

(23)

WSZYSCY.

Na wieki.

JĘ D K Z E J.

Pan Figułka, witamy.

PIG U Ł K A .

Ot, coś chciałem powiedzieć, ja jestem , ja... idę, coś chciałem powiedzieć, aż oto spotykam tego młodzień­

ca i z nim przyszedłem, coś chciałem powiedzieć... aż oto taka śliczna kompania, tylko coś chciałem powiedzieć, (ogląda się) strasznie po kapucyńsku, o suchym języku.

JA D W IG A .

Niech pan F igułka siada, jakże tam zdrowie?

PIG U ŁK A {siada).

Dziękuję, mam się dobrze i kiepsko, coś chciałem powiedzieć,., to jest miejscami dobrze, miejscami źle...

żółć mnie trap i, coś chciałem powiedzieć, (zaczyna czę­

stować tabaką, wszyscy kichają). W inszuję państw u (do Jędrzeja i Jadwigi) tego, coś chciałem powiedzieć co za­

mierzają, — ale to nie sekret, coś chciałem powiedzieć, takiego zięcia, pani Makrynie (zwraca się do M akryny) takiej ślicznej perły uryańskiej, synowej, a wam najnado­

bniejsi nowożeńcy (zwraca się ku nim) afektu serdeczne­

go, coś chciałem powiedzieć, abyście nigdy nie pragnęli, tak ja k ja w tej chwili spragniony jestem, (kicha).

K ILK A GŁOSÓW.

Na zdrowie.

(24)

FIG D ŁK A (Mania się).

Daj Boże dobre zdrowie, coś chciałem powiedzieć.

MAKRYNA.

A jakże tam żona pana F ig u łk i, pani kościelna, czy zdrow a?

FIG U ŁK A .

Zona, coś chciałem powiedzieć, trochę mnie coś za bardzo kocha, i ztąd różne wychodzą kontum acye...

ona je s t, coś chciałem powiedzieć, trochę zazdrosna, ukryw a to przedemną, ale ja, coś chciałem powiedzieć, wiem o co chodzi. Ot naprzykład, ile razy dawniej chciałem wyjść, żona m ów i: W alenty nie chodź, bój się Boga! będzie znowu tego (daje sobie p rztyczek iv gardło).

Ksiądz proboszcz nas w ypędzi! a ja mówię o n ie ! ksiądz proboszcz to nie ty, — gdybyś to ty była proboszczem, h o ! h o ! tobyś mnie dawno w ypędziła, a innego przy­

jęła... ale tak to nic. (zażywa tabakę). Trzeba państwu wiedzieć, w zaufaniu powiem, że się przeciwko mnie zmówili. Zona ciągle brzęczy: „W alenty ty pijesz“. —■

Księża znowu: „W alenty ty pijesz11, — a to wszystko P anie święty, coś chciałem powiedzieć, nie prawda, czy­

ste komedye, zazdrość. (Kicha bardzo głośno. Wszyscy się kłaniają, schylając głowę na znak życzeń). Cała historya jest taka, że ja, ja k całej tu obecnej kompanii wiadomo, jestem człowiek nerwowy, lada czem się zmartwię, żółć mi się, ten tego, coś chciałem powiedzieć, ulewa, i cóż ? do doktora? otóż-to, zaraz recepta, zaraz apteka, zaraz pigułki, i płać. J a Panie święty, mam swój sposób, rano wypiję piołonówki mocnej, aż mną wstrząśnie b r r r ! i żółć na dół! (robi ruch rękami po bokach, posuwając ku dołowi).

(25)

F IL IP , ELIASZ i JA D W IG A .

A to szczególne lekarstw o!

FIG U ŁK A .

A szczególne, szczególne, coś chciałem powiedzieć, ale doświadczone. W ódka i to wszelkich gatunków, za­

czynając od starki, piołunówki, anyżów ki, kminkówki itd., a kończąc na zwyczajnej gorzałce, jest-to najlepsze a niezawodne lekarstwo na wszystkie choroby. Z do­

świadczenia to mówię. Tylko Panie święty, coś chciałem powiedzieć, te doktory dla swej korzyści tak ją obnieśli, a ludzkie języki, co z białego zrobią czarne, coś chcia­

łem powiedzieć, te głupstwa, ja k za panią m atką pacierz, powtarzają.

IGNACY (do Jędrzeja).

Szanowny ojcze Jędrzeju (całuje go w rękę) ja tu zaprosiłem pana kościelnego, aby nam co doradził w w ia­

domym interesie, bo mi sam właśnie mówił, że na to m a dobrą i skuteczną radę.

FIG U ŁK A .

T ak jest, coś chciałem powiedzieć, nie starym jesz­

cze, choć mnie ta żółć bardzo ten tego niszczy, i nie wielem w idział, ale wiele poradzić mogę, Wiem o co chodzi, tylko panie Jędrzeju (zniża głos i wskazuje ocza­

mi na obecnych) czy można mówić?

JĘ D E Z E J .

A panie kościelny, prosimy radzić, my tu wszyscy swoi, żadnego tu z nas nie zaraziła schizma.

(26)

FIG U ŁK A .

Zaraz dam radę, tylko (ogląda się) coś mi w gar­

dle odrapało, mam defekt w gardle, coś chciałem po­

wiedzieć, ja k tylko dużo mówię, to mi obsycha i czuję kłucie podobne do d rapania, wtedy i myśli trndno ze­

brać, coś chciałem powiedzieć. Młodzieńcze (zicraca się do Ignacego) choć wody trochę.

JA D W IG A .

Zaraz piwa przyniosę, (wychodzi).

FIG U ŁK A .

Na bezrybiu i rak ry b a , to jest coś chciałem po­

wiedzieć i piwo dobre._ Otóż-to wracam do naszego in­

teresu. Chodzi tu o małżeństwo takie, ja k P an Bóg w Raju postanowił. Małżeństwo, to ważna rzecz, to jest m atrom onia, nie każdy to rozumie. Małżeństwo ma swoje emolumenta, coś chciałem powiedzieć, ale też i ma turbacyje i różne sensacyje, ja to wiem z doświadcze­

nia i z książek.

SCENA IX.

CIŻSAMI i JADWIGA.

(Jadwiga wchodzi z dzbankiem i niesie na tacy szklanki, które bierze Natalia i częstuje obecnych).

f i g u ł k a (skosztowawszy piwa).

Choć to piwu daleko być lekarstw em , a jednak czuję ulgę. Otóż wracam do małżeństwa. Małżeństwo postanowił Pan Bóg w Raju. Dopóki był Adam i Ewa nie było żadnej przeszkody do zawarcia małżeństwa,

(27)

dopiero później ja k ludzi przybyło, wyszły i przeszkody, a jest ich wedle prawa kościelnego czternaście.

MAKRYNA i JA D W IG A .

Czternaście ? o j e j ! ktoby się spodziewał.

PIG U ŁK A (tryum fująco, naleica sobie piwa ze dzbanka).

Tak, tak, czternaście dużych, a cztery małe.

JA D W IG A i MAKRYNA.

Jeszcze i cztery m ałe?

FIG U ŁK A .

I cztery małe, coś chciałem powiedzieć. Czterna­

ście przeszkód dużych, a wiecie państwo co to znaczy?

to znaczy, że ktoś czternaście razy może się zapędzać do małżeństwa i za każdą razą stanie mu przeszkoda zawsze inna i powie: nie można.

WSZYSCY.

0 j e j ! straszne rzeczy.

FIG U ŁK A (pije piwo).

T a k , ta k , czternaście razy znajdzie przeszkodę, jednak ustawać nie powinien. Jest na to sposób.

IGNACY (do Natalii).

A co ? nie mówiłem, że nam pan F igułka doradzi.

FIG U Ł K A (z wielką powagą rachuje na palcach).

Przeszkody te są: M n , Zwej, D r ej.

(28)

JĘ D R Z E J (przerywa mu).

Jeźli to po łacinie, to my nie rozumiemy, niech pan F igułka nie mówi po łacinie.

FIG U ŁK A .

Prawda, że państwo nie umiecie po łacinie, ale i ja nie umiałem, jednak coś chciałem powiedzieć, śpiewając po łacinie psalm y i inne hymny nauczyłem się. Dzisiaj znam łacinę, ja k jej niejeden braciszek w klasztorze nie zna. (pije) Bo trzeba państwu wiedzieć, że ja z mło­

du, kwalifikowałem się na organistę, ale mi ten kontra­

bas (daje sobie prztyczka w gardło) nie dopisał, coś chcia­

łem powiedzieć, dlategom został kościelnym, {pije) Otóż państwo (zivraca się ku Ignacemu i Natalii) chcecie mał­

żeństwa, a macie przeszkodę. Co tu robić? h a, co tu robić? coś chciałem powiedzieć. Serca goreją w zaje­

mnym afektem, wodą tego nie ugasi, co tu robić ? Księ­

dza swego nie macie, a nasz łaciński proboszcz boi się, więc co robić? Wiecie państw o, że jest na to sposób.

(pije) Ale o tym sposobie, coś chciałem powiedzieć, nie każdy wie, nawet uczony człowiek. J a bo go wyczyta­

łem w tych starych książkach, co tam na strychu ko­

ścielnym leżą. Ja go dla dobra ludzkości i dla dobra całej kompanii powiem, tylko coś chciałem powiedzieć, (ogląda się) pst! (kładzie palec na ustach) Zmiłujcie się państwo, ani słówka przed nikim (ogląda się) że to ja wam powiedziałem, bo Moskale (ogląda się) szelmy, takby ze mną zrobili (kładzie paznokieć wielkiego palca praw ej ręki na wielkim paznokciu lewej ręki), coś chciałem powiedzieć.

WSZYSCY.

Ale sekret, to kamień w wodę, czy my to nie swoi?

(29)

FIG U ŁK A (pije).

Otóż widzicie państwo, jeźli ksiądz proboszcz nie chce dać ślubu, a coś chciałem powiedzieć, państwu młodym koniecznie chce się na swojem postawić, to n a­

leży wziąść dwu świadków, i iść do księdza i wszedłszy coś chciałem powiedzieć, (ogląda się) i wszedłszy stanąć.

Potem pan młody mówi: Księże proboszczu, ja Ignacy biorę sobie tę oto pannę za żonę, coś chciałem powie­

dzieć. (Ogląda się, potem nalewa p iw a , p i j e , ociera pot z czoła, poprawia ivąsy).

IGNACY (zniecierpliwiony).

No i cóż dalej, panie kościelny?

FIG U ŁK A .

Co dalej? otóż to sęk , coś chciałem powiedzieć.

Dalej, panna młoda, czy-to panna, czy wdowa, czy in ­ nego rodzaju niew iasta, ja k n p .: rozw ódka, powinna (ogląda się) powiedzieć: J a N atalia, biorę sobie, tego oto Ignacego, za męża. I, i, już po ślubie, coś chciałem powiedzieć.

WSZYSCY.

Jakto po ślubie?

FIG U ŁK A .

A już po ślubie. Wszystko skończone, coś chcia­

łem powiedzieć, za drzwi i marsz.

JĘ D R Z E J.

A „ Veni Creator" gdzie ?

(30)

FIG UŁKA.

Nie było.

JA D W IG A .

A świóce zapalone?

FIG U ŁK A .

Nie były.

MAKRYNA.

A dniclmy i starosta weselny ?

FIG U ŁK A .

Nie było ich.

JĘ D R Z E J.

A błogosławieństwo księdza.

FIG U ŁK A .

W szystkiego tego nie było.

MAKRYNA.

A obrączki? któż je podaw ał?

f i g u ł k a (tryumfująco).

Obrączki niepotrzebne.

NATALIA.

Jak-to nie potrzebne?

JA D W IG A .

A po czemże poznają, że są zaślubieni na wieki, aż do śmierci?

(31)

NATALIA.

Takiego ślubu ja nie chcę.

JĘ D R Z E J.

To ślub kradziony. U nas nikt ślubu nie kradnie.

FIG U ŁK A (zakłopotany).

Państwo szanowni, jakem W alenty F igułka, jakem kościelny, bodajem wódki nigdy w życiu nie pił, ręczę wam, coś chciałem powiedzieć, ślub ważny. W księgach stoi napisane, choćby nawet...

JĘ D B Z E J.

Co, choćby nawet?.., Na taki ślub ja się nie zgo­

dzę. Ma być, niech będzie w kościele, niech grają, śpie­

w ają, bębnią, niech się świece p alą, niech drzwi będą otwarte, a kto chce niech przyjdzie i patrzy. To mi ślub!

Ale nie taki ja k pan F igułka mówi, to jakiś ślub h e­

retycki, nowomodny, światowy, ale nie katolicki.

f i g u ł k a (urażony).

Nie heretycki, coś chciałem powiedzieć, ani nowo­

modny, ani światowy, to katolicki, w starych księgach sto i. . .

j ę d r z e j (''przerywa mu).

To ślub kradziony.

FIG U ŁK A (z urazą).

Moi państwo, ja k chcecie, wola wasza, coś chciałem powiedzieć, urażacie mój honor, bo nie wierzycie, co ja wam mówię, a co jest pewne jakem potomek Figułków,

(32)

bodajem wódld nigdy w życiu i w wieczności nie w i­

dział. (Chwyta się za serce). Jeszczem się nigdy tak nie zaklął, coś chciałem powiedzieć.

JĘ D K Z E J.

Waszemu honorowi panie F igułka nie ubliżam, ale nikt z moich dziadów i pradziadów ślubu nie kradł, i ja go nie ukradłem , ani też moje dziecko kraść nie będzie.

GBZEGÓEZ, ELIA SZ i F IL IP .

Tak, słusznie Jędrzej mówią, to sprawa nieczysta.

NATALIA (całuje Jędrzeja w rękę).

Tatuńciu, takiego ślubu ja nie chcę. (zwraca się do Ignacego) Widzisz Ignacy, no i cóż pan Figułka do­

radził ?

IGNACY (zmartwiony, rusza ramionami).

Panie Figułka, możeby można inną dać ra d ę ? (na­

lewa mu piw a).

.FIG U ŁK A (trochę udobruchany, popija).

Na zawarcie małżeństwa nie ma środka. Odstąpić jedno od drugiego, i zagasić afekt serdeczny, na co po­

m aga, coś chciałem powiedzieć, w ódka; bo jeźli wódka na wszystkie choroby pomaga, coś chciałem powiedzieć...

IGNACY .(przerywa mu).

Panie Figułka, ja się nie o to pytam...

FIG U ŁK A (przerywa mu).

Za pozwoleniem, młodzieńcze, mój honor, coś chcia­

(33)

łem powiedzieć, przeszkadzasz, ja nie skończyłem. Jeżli wódka na wszystko pomaga, dlaczegóż nie miałaby po- módz na wyleczenie się z miłości? coś chciałem powiedzieć...

JĘ D R Z E J.

Ależ panie Figułka, kiedy nam nie o to chodzi.

PIG U ŁK A .

Panie Jędrzeju, nie skończyłem, coś chciałem po­

wiedzieć. Ja k kto jedzie wozem i zobaczy most zepsuty

i nie może przejechać, to naw raca; niech i te dwa serca nawrócą, kiedy, coś chciałem powiedzieć, dziura w mo­

ście. Niech nawrócą. Aby im zaś nie było markotno, niech się leczą. Moskale (ogląda się) choć to gałgany, a w ódką się leczą ze wszystkich chorób i słabości ciała i duszy...

IGNACY (zniecierplhoiony).

Panie F ig u łk a, my nie chcemy naw racać, jeno jechać.

FIG U ŁK A (rusza ramionami).

Na to nie ma rady, coś chciałem powiedzieć. Niech kto inny radzi.

GRZEGÓRZ.

Jest na to rada.

JA D W IG A , MAKRYNA i IGNACY.

Cóż zrobić?

GRZEGÓRZ.

To zrobić, co inni robią. Iść za granicę i wziąść 3

(34)

ślub, a potem?... potem będziemy radzić. Jedni z tych, ja k wiecie, co tam biorą śluby, pokażą świadectwo, po­

siedzą w kozie i pójdą do domu. Innym każą i kozę odsiedzieć i kontrybucyę zapłacić. No prawda, że z tymi co ich na granicy złapią, to ostro idzie, pędzą ich tam gdzieś do rot aresztanckich, do Oremburga i gdzieindziej.

JA D W IG A i MAKRYNA.

Matko Święta!

GRZEGORZ.

Bóg miłosierny, może wam się udać.

JA D W IG A .

Ale ja k to iść? którędy? kto m a iść?

GRZEGORZ.

Jakto iść? Na nogach. K tórędy? Prosto przed sie­

bie, tędy, co i inni chodzą. A kto ma iść? A juści pań­

stwo młodzi, co chcą ślub brać... a nie kto inny.

JA D W IG A .

Ale ja k ich to samych puścić ? moje skarby, moje złotko, mą Natalkę ? o mój B oże! (płacze, Natalia całuje matkę po rękach).

JĘ D R Z E J.

No prawda, że tam tyle luda chodzi, to do Prus to do Galicyi, i śluby biorą i dzieci do chrztu noszą, a rzadko kogo chwycą.

FIG U ŁK A .

Święta prawda, coś chciałem powiedzieć. W ten

(35)

sposób można most przejechać, i ja tak rad zę, choć chwycić mogą i most się zawali, a wtedy w iększa bę­

dzie bieda. Lepiej może nawrócić, coś chciałem powie­

dzieć...

F IL IP .

E, to fracha! ja tam dwa razy chodziłem, a nic mi się złego nie stało.

(W szyscy na niego spoglądają).

JĘ D R Z E JO W A i MAKRYNA.

Byliście ?

F IL IP .

Byłem z dziećmi do chrztu, bo moja chorowała i iść nie mogła.

FIG U ŁK A (zaciekawiony).

A dobra tam w ódka?

F IL IP .

Nie kosztowałem.

F IG U Ł K A (ze smutkiem).

W ielka szkoda! Za granicą to muszą być dobre wódki, coś chciałem powiedzieć

JA D W IG A .

Mój Filipie kochany! jakże to tam w tej Galicyi, czy tam są żandarmi? strażniki? jacy tam ludzie?

F IL IP .

Jacy ludzie? A n asi, katolicy, Polacy. Tam są i 3*

(36)

żandarmi, ale nie tacy ja k u nas. Tam żandarm a to się uczciwi ludzie nie boją. Szanują g o , bo on nie patrzy kogoby obedrzeć ze skóry lub znieważyć. N ie ! Tam k ra ­ jem rządzi Cesarz, ale Go ludzie kochają, bo On dla narodu ja k ojciec dobry i sprawiedliwy. Każdy wierzy ja k chce i mówi takim językiem ja k mu się podoba.

JA D W IG A .

O moiściewy złoci, cóż to za ziemia święta. J a k ­ by to nam żyć w takim kraju. Czemuż to u nas tak nie jest?

MAKRYNA.

Mój Filipie, to trudno temu w ierzyć, co wy m ó­

wicie, to tam chyba inny świat, inni ludzie?

F IL IP .

Nawet przyznam wam się moi kumotrowie, że ja dzisiaj idę w tam te strony, jeżli chcecie, to Ignacy i w a­

sza córka mogą się wybrać ze mną.

(Ogólne zamieszanie).

JA D W IG A i MAKRYNA.

Dzisiaj ?

F IL IP .

J a muszę dzisiaj, jeżli chcecie, to się zbierzcie i w imię boskie dalej w drogę.

g r z e g ó r z.

No, widzicie, to i okazya jest, zabrać się w dro­

gę. Jeno ze wsi wychodzić po jednemu, i zejść się za

(37)

w sią, a dalej Bóg poprowadzi. J a wam tak radzę J ę ­ drzeju, jeżli chcecie dzieci żenić, to ich wyprawić.

IGNACY (kłania się Jędrzejowi do kolan i Jadw idze).

Jeżli wola i łaska wasza, to pobłogosławcie.

( Jadwiga płacze, Makryna ociera oczy... milczenie ogólne).

JĘ D R Z E J (po chwili').

A to się zbierzcie.

{Ignacy kłania się Jędrzejowi i Jadw idze do kolan i z Ma- kry n ą wychodzi spojrzawszy na Natalię. Natalia pocało­

wawszy Jędrzeja i Jadwigę wychodzi z Jadw igą).

SCENA X.

JĘDRZEJ, GRZEGÓRZ, ELIASZ, FILIP i FIGUŁKA.

FIG U ŁK A (sięga do dzbanka, nalewa p iw a , p ije i z m iną frasobliwą mówi).

Dobra rada, panie Filipie, dobra rada, choć ryzy­

kowna, coś chciałem powiedzieć. Ale, panie Filipie, coś chciałem powiedzieć, ja mam do was prośbę.

Fi LIP.

O cóż chodzi panie F igułka?

FIG U ŁK A

Ezecz wielkiej wagi. Ja k wiecie, coś chciałem po­

wiedzieć, moskale (ogląda się) bodaj i c h . .. już nie po­

wiem, doszli z k siążek, że stryjeczny dziadek mojej żony był ochrzczonym w unickim kościele, z tego po­

wód, że i moją żonę i moje dzieci przepisali ja k wiecie na prawosławie. Otóż, coś chciałem powiedzieć, mam

(38)

dziecko nie ochrzczone, ksiądz łaciński, nasz proboszcz chrzcić nie chce, bo się boi. Co tu robić? Weźcie wy panie Filipie, coś chciałem pow iedzieć, to dziecko za granicę, a ja k ochrzcicie, to mi z m etryką przyniesiecie, coś chciałem powiedzieć.

F IL IP .

Nie mogę panie F ig u łk a , bo sam idę z mojem dzieckiem , ale niech w asza żona idzie, albo wy sami chodźcie z nami i dziecko ochrzcimy. I tak już nie je ­ steście kościelnym, bo was moskale kazali oddalić.

F IG U Ł K A .

Moja żona, coś chciałem powiedzieć, iść nie może, bo chora, — a ja się boję, — choć co praw da, radbym i świat zobaczyć i dziecko ochrzcić, bo mi go mogą porwać i w cerkwi ochrzcić, coś chciałem powiedzieć.

F IL IP .

W imię Boskie, panie Figułka idźcie do domu, na­

radźcie się z waszą, a ja k się namyślicie, to się zbierz­

cie w drogę z dzieckiem, a skoro się ściemni, przyjdź­

cie za wieś, tam pod krzyż pod lasem.

F IG U Ł K A (wstaje).

Pójdę do domu i pomówię z moją. Dobra byłaby rzecz i dziecko ochrzcić i świat zobaczyć. (W yp ija p i ­ wo). Bądźcie tu zdrowi wszyscy, (podaje obecnym ręce).

JĘ D R Z E J.

Niech was Pan Bóg prowadzi, panie Figułka.

(39)

GRZEGORZ 1 ELIA SZ.

Szczęśliwej drogi.

FIG U ŁK A (rozrzewniony).

Obyśmy się zobaczyli, zdrowo i cało, coś chciałem powiedzieć.

(wychodzą z Filipem ).

SCENA XI.

JĘDRZEJ, GRZEGÓRZ, ELIASZ, MAKRYNA i IGNACY.

(Ignacy wchodzi ubrany po podróżnemu, kobiałka p rzez plecy, za nim M akryna płacze).

JĘ D R Z E J ( zobaczywszy Ignacego).

Jużeś gotów?

IGNACY.

Już panie ojcze.

SCENA XII.

CIŻSAMI, JADWIGA i NATALIA.

( Wchodzi Natalia ubrana po podróżnemu, za nią Jadiviga w fartuchu niesie chleb; ser, bułki itp. drobiazgi, które palcuje Ignacemu do kobiałki. Milczenie ogólne. Natalia płacze, Jadwiga i Makryna ocierają sobie oczy. Ignacy i Natalia klękają p rzed Jędrzejem. Jadiviga i M akryna stają

obok Jędrzeja).

(40)

.JĘD R ZEJ (wyciąga ręce nad głowami Ignacego i Natalii).

Niech was P an Bóg błogosławi, moje drogie dzieci.

(Zasłona spada).

KONIEC AKTU PIERWSZEGO.

(41)

•o-♦-o*

f E S E Ł 1 ,

Rzecz dzieje się na Zwierzyńcu pod K rakow em . (Scena przedstawia ogród do którego p rzyty ka dom wiejski).

SCENA I.

STANISŁAW, ZOFIA, IGNACY, NATALIA, MAŁGOSIA, KASIA, STASZEK i JANEK.

(Stanisław prowadzi Natalię pod rękę, za nim i Zofia z Igna­

cym pod rękę, Staszek z Małgosią a Janek z Kasią, także pod rękę. Wszyscy z bukietami ślubnemi. Natalia zapłakana).

STANISŁAW (wchodzi i pokazując ręką mówi:) Otóż mój dom. W izbie ciasno, więc się tutaj w ogrodzie zabawimy. Anim się spodziewał, wstając rano, co za miłych gości będę miał dzisiaj w moim domu. Ale gość w dom, a jeszcze ta c y . . . Bóg w dom.

Aniołowie nas zaprowadzili dzisiaj do kościoła św. Pio­

tra. P atrzę po sumie, jak aś młoda para klęka przed ołtarzem, nikogo przy nich, ani ojca, ani m atk i, ani brata, ani siostry, a toż co, myślę sobie? Wychodzi ksiądz w k apie, świec na ołtarzu aż jasno choć to w dzień, na kościele państw a aż ciasno. Co to takiego? P rzy­

(42)

suwam się, aż tu jegomość mówi: „Dziwi was to za­

pewne widząc przed ołtarzem tych oto dw oje, a obok nich nikogo w ięcej... Czy wiecie co to znaczy? Oto są nowożeńcy co z dalekich stron, z pod moskiewskiego cara przyszli, aby tutaj mogli zawrzeć związki m ałżeń­

skie, bo im car nie chce pozwolić na ślub, ja k tylko pod tym w arunkiem , aby im pop błogosławił, a oni żeby jego wiarę przyjęli. Dzień ślubu dla was jest dniem radości. Towarzyszycie dzieciom waszym do kościoła, aby z kapłańskiem błogosławieństwem połączyć i wa­

sze. Ci nowożeńcy prześladowani za wiarę św iętą, nie m ają tego szczęścia, więc was proszę zastąpcie im ojca, matkę, brata i s io s tr ę ..." Aż tu płacz w k ościele,—

i mnie samemu na płacz się wzięło. Trąciłem moją babę w łokieć i mówię: u nas wesele. A dobrze, od- rzecze. I chociaż ten i ów po ślubie napierał się z oj- cowstwem, ja się utrzymałem przy swojem. Otóż mój dom, bądźcie dzisiaj mojemi dziećmi. A najprzód po zwyczaju. Matko, (daje znak Zofii, ta wychodzi i za chwilę wraca niosąc na talerzu kawałek chleba, cukru, soli i talar srebrny) J a n e k , przynieśno stołków. (Janek i Staszek znoszą stołki). Otóż moje dzieci nie błogosławiliśmy wam idąc do kościoła, to teraz pobłogosławimy. (Bierze od Zofii talerz, podaje go Natalii stojącej obok Ignacego).

Niechże wam Bóg da wszystko dobre, w domu, i w dzie- rzy, i w kalecie, i w oborze. W każdym kątku po dzie­

ciątku, a n a piecu dwoje. Biedny niech u was zawsze znajdzie wsparcie, a nieszczęśliwy radę i pociechę.

(Bobi znak krzyża nad ich głowami, oni go całują w rękę, on ich w głowę. Natalia z talerzem w ręku i Ignacy zicra- cają się do Zofii).

(43)

ZOFIA.

Niech wam Bóg błogosławi moje dzieci. (Całuje icli w głowę,, a oni j ą w rękę). Już i ten psiaw iara mo­

skal nie rozlepi tego, co P an Bóg zlepił w kościele.

Siadajcie moje dzieci.

STANISŁAW .

Staszek, idźno do A ntka, żeby tego, (robi ręką ruch, ja k b y grał na skrzypcaah), wiesz ? Co mi to wesele bez smyczka. (Staszek wychodzi).

IGNACY.

Ależ szanowny Stanisławie, nie róbcie sobie z nami kłopotu, — nam zresztą nie muzyka w głow ie, __ bo choć serce szczęśliwe z tego co się stało, ale z drugiej strony, człowiek się lęka tego co go czeka.

STAN ISŁAW .

O ! mój Ignacy kochany, wszak słyszałeś co jeg o­

mość mówił przy ołtarzu, że nie macie ojca i m atki na swoim ślubie, ale ci wszyscy co byli w kościele, radziby wam ich zastąpić. „Dzisiaj, mówił jegomość, gdyby mogli toby wszyscy katolicy stanęli wam pobłogosławić. Mało tego, te nasze stare króle i królowe co tam śpią pod Wawelem, gdyby mogli toby wam ojca i m atkę zastą­

pili. Te kamienne pomniki co je widzicie, zdają się wyciągać ręce, aby wam błogosławić 1“ T ak mówił jego ­ mość; więc widzisz mój kochany Ignacy, jakie to szczę­

ście dla mnie, że mogę was w domu własnym przyjąć, a czem chata bogata z całego serca uraczyć. Więc was przyjmuję ja k moje własne dzieci. — Co mi to wesele bez muzyki. — A zresztą cóż powiecie tam u was, jacy to tutaj ludzie? ja k tańcują? ja k są radzi gościom?

(44)

Zjemy co Bóg da, wychylimy miodu i krakow iaka za­

tańczymy, ja z panuą młodą, a ty z moją babą, a po- tćm krzyż na drogę i do domu.

IGNACY.

Bóg wam zapłać Stanisławie za wasze dobre serce.

STANISŁAW .

Wyście z Podlasia, wszak praw da?

IGNACY.

Z Podlasia jesteśmy.

STANISŁAW .

To tam u was są Maciejowice?

IGNACY.

A tak, co to Kościuszko___

STANISŁAW .

No, no, tośmy naw et trochę krew ni, bo widzisz moja baba to wnuczka stryjeczna Bartosza Głowackiego, tego co to wiesz . . . Racławice.

IGNACY.

Co moskali zbił.

STANISŁAW .

A tak. Widzisz więc, że ja tak bliski Racławicom ja k ty Maciejowicom, to my sobie krewni.

(W szyscy si§ śmieją, słychać zdaleka muzykę).

Cytaty

Powiązane dokumenty

wa i pani Dąbrowa jednocześnie raczyliście wymówić mi dom — dowiedziawszy się o mem.. Kobiety są zbyt przenikliwe aby nie przeczuły co się dzieje w sercu,

Racz Wpan i Jejmości wystawić Góruo- głębskiego w prawdziwem świetle, czego tym większą bydź potrzebę widzę, ile iż mi się zdaje, iż względem niego,

Jak tylko cokolwiek się ułatwię w domu, nie omieszkam się

Jak zobaczy, że jej „lubczyk“ podynda, to jużciż będzie wołała mnie żywego jak tego na szubienicy (śmieje się, oficerowie także odpowiadają mu śmiechem, Skatinin

zdaje się, że często nie zw racał pożądanej uw agi na budow ę rytm iczną w iersza, poprzestając na zachow aniu przyjętej przez się długości, czyli liczbie

Niech się kto zechce Radziwiłłów boi, Ja się nie zlęknę — czołem nie uderzę!. Idź panie

Piję dużo, serdeczny kumie, ale więcej cieszy się me serce z tego, że z Jana i Kachny będzie para, a śliczna

Bóg przemawia do nas również przez dzieła swego stworzenia, otaczający nas świat, piękno przyrody i stworzenia tego świata, a także przez ludzi,