• Nie Znaleziono Wyników

Katolik. Kalendarz górnoszląski na rok 1884, R. 14

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Katolik. Kalendarz górnoszląski na rok 1884, R. 14"

Copied!
122
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

Męczennica

czyli

Of iar a z e m s t y .

Obrazek z piątego wieku opracował

A d o lf L igoó.

Pewnego poranku w jesieni roku pańskiego 439 panował wielki ruch u portu morskiego w Kartaginie, najsławniejszego na one czasy miasta w Afryce.

W ielka liczba robotników portowych pracowała żywo, jprzetrząsając wszystkie warsztaty okrętowe i arse­

nały. Łatwo się z tego domyślić było można, że przedmiotem ich poszukiwania nie było co innego, jak wynalezienie starych i nieużytecznych barek i okrętów, które po wszystkich kątach leżały po­

rozrzucane i już przez długie lata nie były w użytku.

Takowe statki dziurawe i w pół zgniłe, bez żagli i wioseł poznoszono i w rzędzie nad brzegiem poustawiano.

Ktoby sądził, że się chciano zająć naprawieniem tych starych połamanych okrętów, aby dalej na nich jechać po falach morskich, ten niedługo zmienić mu­

siał swoje mniemanie, widząc, że nawet takim, które j szcze posiadały jeden żagiel lub wiosło, takowy od­

jęto eó dostatecznie dowodziło, że je chciano cał­

kiem fiieużytecznemi uczynić.

Tylko ze czteryma zrobiono wyjątek. B yły to statki żaglowe, które już więcej zasługiwały na nazwę okrętów ; odznaczały się one wielkością od innych, były dosyć w dobrym stanie i bezpieczne do jazdy.

Pod* się to działo, nagromadziło się 1

(6)

u brzegu mnóstwo ludzi. P o rozmaitych ulica które z miasta do portu prowadziły, przychodzili m<

czyzni i niewiasty, młodzi i starzy. Matki przynoś dzieci na rękach, starzy ze srebrnobiałemi broda wlekli się o kiju, a po ubraniu poznać było możj że reprezentowani tam byli ludzie ze wszystki stanów.

Zadziwiającym było, że na wszystkich twarz?

malował się głęboki smutek i żal — co więcej, niejedno oko zroszone było łzami.

Trwało to tak na chwilę, gdy coś porusz;

ogólną uwagę i w całym zgromadzeniu zrobiło wielkie zamięszanie. To coś, był to długi szereg u żów, którzy w parach przychodzili z miasta głów ulicą do portu.

Mężowie ci, były to poważne osoby, z małe wyjątkami już w podeszłym wieku. Ubranie b;

ich jednakowe: długa tunika ciemnego koloru sięj jąca aż do kostek, a w poły opasani byli szerok pasem. Na tem była druga krótsza tunika, z ręl wami sięgającemi aż do łokci, na głowie mieli szen kapelusz.

Mężowie ci, jak już powiedziano, szli w ] rach, — tylko jeden z nich postępował sam na cze Tenże odznaczał się osobliwszą powagą, Postać je była wielka i wychudła, z obliczem pełnem mądro i świątobliwości. Dla różnicy od innych miał długiej tunice szeroki zapięty płaszcz, podobny dzwonu, na głowie ostro zakończoną kapę.

Mąż ten był to biskup katolicki z K artach ci drudzy byli kapłani teew i g ­

licznych kościołów od

Wśród modłów i _. . ...

dzili owi mężowie do braosny płacz powst pomiędzy zgromadzonym ludem, gdy się ta proces;

przybliżała.

„Patrzajcie, teraz przychodzą, — teraz stan się rzeczywistością. — Ojcze niebieski, cóż ten poczniemy -r-te ra z zostaniemy sierotami, bez oji

2 -

(7)

3

i matki — o zostańcie u nas — bywajcie zdrowi — módlcie się za nas — powróćcie prędko do nas!“ — Takie i tym podobne słowa dały się słyszeć wśród głośnego płaczu i narzekania. Ci, w których blis­

kości owi mężowie przechodzili, tłoczyli się, aby przy­

najmniej ich ręce i szaty mógli ucałować.

Procesya ta była prowadzona przez wojsko, które po bokach tworzyło szpaler i uzbrojone w lance, broniło ludowi przystępu.

Gdy już biskup i duchowieństwo przybyli na miejsce, pierwszy obrócił się do ludu i przemówił do niego donośnym głosem:

„Ufajcie w Bogu, stójcie mocno we wierze świętój, módlcie się za nas, a Pan B óg was nie opuści!“

„ W imię Jezusa!“ — dodał i wszedł do jednej z owych biednych barek, jeszcze kilku przyłączyło się ku niemu reszta znów podzieliła się do innych barek, i wnet były owe wszystkie statki bez żagli i wioseł napełnione ludźmi.

Teraz przybyły inne okręty, opatrzone w żagle i obsadzone majtkami. Ci wzięli one bezbronne barki na liny i wywlókli je z portu na otwarte mo­

rze, aby je tam jak bezbronną piłkę z wszystkim co na nich było, pozostawić wiatrom i bałwanom na pe­

wną zagładę.

Narzekanie i płacz zgromadzonego ludu był jeszcze większy, gdy się to stało; barki coraz da­

lej oddalały się od brzegu, aż pędzone wiatrem po-

~ł,ue zniknęły.

husteczki powiewały w powietrzu, majcie zdrowi!" — wyrywało się h.

Wreszcie rozeszła się jedna część ludzi, druga część pozostała jeszcze u portu.

P o pierwszym akcie tego smutnego dramatu, nastąpił drugi.

Pewna liczba mężów z wyższych stanów, któ­

rzy należeli do najznakomitszych mieszkańców w Kar­

(8)

taginie, przyprowadzonych zostało jeszcze przez wojsko i podzielono ich na owe cztery statki u brzegu sto­

jące, które się w dobrym znajdowały stanie.

Potrzebni do odjazdu majtkowie, byli już na każdym z owych okrętów i zaledwie owi mężowie zajęli swoje miejsca, odbito od brzegu.

Na scenach bolesnego rozstania i przy tym od- jeździe nie zbywało. W ielu z obecnych na brzegu, wyraziło swój głęboki żal z największem oburzeniem, a w obliczach onych mężów znajdujących się na okrętach wyczytać było można, jak posępnemi chmu­

rami zakryta dla nich była obecność i przyszłość.

Historyk K erc objaśnia to całe zdarzenie w na­

stępujących słowach:

Skoro Graizeryk, król Wandalów stał się pa­

nem w Kartaginie, rozkazał przez najsurowsze i naj- niesprawiedliwsze prawa, aby na przyszłość we wszystkich krajach podlegających pod jego berło, aryanizm był jedyną religią wyznawaną od wszyst­

kich jego poddanych. W szystkie kościoły w K a r­

taginie były przez niego zrabowane, potem poza­

mykane, albo?do świeckich nieświętych potrzeb użyte.

Tylko z kościołem arcybiskupim zrobiono wyjątek, albowiem oddał takowy Aryanom do ich użytku.

Wszystkich biskupów rozproszył z ich stolic, powy- pędzał z kraju lub porobił ich niewolnikami. Biskupa z Kartaginy, Kwodpuldeusza, z większą częścią jego duchowieństwa kazał G-aizerik wprowadzić na stare, nieużyteczne i całkiem dziurawe okręty. Że się po­

rozbijają i poginą na morzu, można było przewidzieć co też było istotną wolą tyrana.

Lecz cudem Opatrzności, lub przynajmniej-esi­

kiem niewytłomaczonym sposobem pozostali jednak przy życiu, wylądowali szczęśliwie na brzegach Nea­

polu i przez mieszkańców tamtejszych, jako święci wy­

znawcy przyjętemi zostali.

Dotąd byli tylko biskupi i duchowieństwo przed miotem nienawiści Wandalów. Lecz skoro Gaizeril przez różne zdrady i przeniewierstwa stał się wszech

4

(9)

władnym panem w Kartaginie, rozszerzyła się jego nienawiść bez różnicy stanu, wieku lub płci na wszyst­

kich którzy wierzyli w Bóstwo Jezusa Chrystusa i Synowi boskiemu jako Bogu i Panu swojemu odda­

wali swoją część i uwielbienie. Właścicielom ziemskim poodbierał dobra, i samych porobił niewolnikami, albo im oddał małą część, po większej części nąjnie- urodzajniejszą, ich dotychczasowej ziemi pod różnemi obowiązkami do uprawy. Wygnanie i niewola były losem nietylko duchowieństwa, lecz nawet i wielu wysokich panów świeckich.

Tak pisze wspomniony historyk.

Może atoli nie wszystkim jest wiadomem, kim byli owi Aryanie i jaka była ich religia. Dla tego pozwolą szanowni czytelnicy, że odstąpię nieco od mego opowiadania i wspomnę o owśj sekcie aryań- skiej. K s. J. B. Delert pisze we swej historyi Kościoła katolickiego o Aryanach pomiędzy innemi co następuje:

Trzysta lat krwawych prześladowań nie zdołało zachwiać Kościoła św. i posłużyło tylko na to, aby okazać przez Chrystusa Pana przyrzeczoną trwałość.

Niedługo jednak piekło powstało w sposób więcej niebezpieczny naprzeciw oblubienicy Zbawiciela. M e mogąc nic dokazać okrucieństwy, rozpoczęto wal­

czyć chytrością, i wzbudzać zacięte herezye na ska­

żenie prawdziwej nauki Jezusa.

Były już wprawdzie dawniej błędne nauki, lecz te nie miały nigdy wielkiego znaczenia, gdyż pocho-

?wvkle albo z żydostwa, albo z pogaństwa, ześciańskich źródeł. A le teraz, gdy za,ł się w tryumfie, poczęły się two­

rzyć i wznosie na samem jego łonie potężne herezye, usiłując wstrząsnąć jedność wiary świętej.

Pierwszóm takiem narzędziem czartowskiem był Aryusz, pochodzący z Lybii, proboszcz jednej z dzie­

więciu parafii w Aleksandryt kapłan wielkiej na­

uki, ale zarazem niezmiernej pychy i niespokojnego umysłu. Sam siebie nazywa! w pismach i w roz­

5

(10)

mowach Prześwietnym, wychwala! się i twierdził, że Bóg mu dał nadzwyczajne oświecenie i szczegól­

niejszą roztropność. Będąc powierzchowności wspa­

niałej, twarzy ujmującej, a przytem posiadając płynną wymowę, pozyskiwał sobie przez '‘hytre obroty przy­

chylność mniej uczonych. Gdy umarł św. Achillas biskup Aleksandryi, pochlebiał sobie Aryusz w swei zarozumiałej próżności, że go obiorą Biskupem. Ba?

dzo więc obrażona była pycha jego, gdy święt Aleksander godność tę otrzymał. Nie mogąc zaś k czepić jego życia, czynił Aryusz zuchwałe uwagi na . jego nauką, a w zaślepieniu swojem miotał bluźnie, stwa różne przeciw Trójcy św., a szczególniej przt ciw Bóstwu Jezusa.

Bóg sam objawił, że jest jeden, co do istoty swojej (in essentia), lecz że jest troisty w osobach (in personis), które Ojciec, Syn i Duch święty się zo- wią. W starym zakonie mamy wiele wzmianek o taje­

mnicy Trójcy świętej, której też mieli znajomość Pa- tryarchowie, Prorocy i znakomici mężowie. Lecz co było u ludu bożego znane tylko osobom wybra­

nym, to Jezus ogłosił wszystkim bez różnicy wier­

nym. Najjaśniej wyłożył Zbawiciel tę tajemnicę w rzewnej ttiowie, którą miał z uczniami przed męką. (Joan. 16.) Ohciał nawet Jezus, aby wierr jego nie inaczej, jedno w Imię Trójcy świętej przy;

mowani byli. Rozmawiając bowiem po ostatni ra z uczniami przed w niebowstąpieniem, rzekł: „Idźci na cały świat, nauczajcie wszystkie narody, chrzcą je w Imię Ojca i Syna i Ducha świętego.“ (MatŁ 28, 19., Apostołowie wierni rozkazowi Jezusa Ohre, stusa, głoszą tę tajemnicę. Jan św. mówi: „ T m są, którzy świadectwo dają na niebie, Ojciec, Sy i Duch św., a ci trzej jedno są.“ Inni Apostołowi nigdy inaczej nie pozdrawiali wiernych, jak tylk w Imię Tróicy św. Lecz Jezus naucza, że osob;

w Bogu są współistotne, mówiąc, „Jam jest w Ojci a Ojciec jest we mnie. K to widzi mnie, widz i Ojca. W szystko cokolwiek ma Ojciec, moje jest!

(11)

To samo rozumie się i o Duchu świętym. Tajemnica Trójcy świętej, jakkolwiek wyasza jest nad nasz ro­

zum i dopiero w wieczności jasna nam będzie, wsze­

lako nie jest nićzem rozumowi przeciwna. Wtenczas tylko byłaby sprzeczność, gdybyśmy p o i tym sa­

mym względem o jedności i troistości mówili:

A le kiedy jedność dotyczy istoty boskiej a nie osób, troistośe zaś jest w osobach, a nie w istocie, przeto pozostaje w prawdzie tajemnica, ale nigdy nie zdoła nikt wykazać sprzeczności. Ojcowie święci ostrze­

gają, abyśmy mówiąc o boskich osobach, nie wysta­

wiali sobie osób w sposób zwyczajny, albo żebyśmy nie myśleli o Ojcu i Synie po ludzku, gdyż całkiem boska jest tajemnica. Tajemnica Trójcy św. jest dla nas bardzo ważną; przez nią bowiem poznawamy znaczenie wcielenia się Syna Bożego i niepojętą wagę śmierci Boga-człowieka, ofiarowanej dla zbawienia świata; tudzież przez nią tylko ocenić mo­

żemy cudowne działanie Ducha świętego.

Taka jest boska nauka o Trójcy św. Tak ją męczennicy wyznawali i za nią krew przelewali.

Tak ją Ojcowie święci od początku w pismach swo­

ich ogłosili. Tymczasem Aryusz zaprzeczał współ- istotności Syna Bożego z Ojcem, nazywając go tylko podobnym Ojcu i stworzonym od Ojca. Twierdził, że był czas, kiedy Syna Bożego nie było; że Bóg stworzył słowo z niczego, a dopiero przez słowo stwo­

rzył wszystkie rzeczy. Przez dziwną jednak sprze­

czność przyznawał Jezusowi cześć boską. Aryusz znosił więc Trójcę świętą i uczył czci, jaką była poganom.właściwa, a przez to podważał sam fun­

dament objawienia bożego.

Z początku był Aryusz jękliwy, rozsiewał swe błędy oględnie w rozmowach potocznych, lecz gdy widział, że go słuchano, i że wielu powierzchownie oświeconych mu przywtarzało, począł głosić blu- źnierstwa z ambony. Biskup Aleksander chcąc za- pobiedz złemu, miał z kapłanami podwładnemi dwie konferencye, na których Aryusz miał wolność oświacł-

(12)

czyć się, a zarazem się przekonać, że biuźnierstwa jego są przeciwnie Pismu świętewu i powszechnej wierze. Oprócz tego napominał go św. Aleksander i przez listy i osobiście, aby się wyrzekł swych bluźnierstw, lecz wszystkie te prace jego były bezskutku.

Zebrał więc ostatecznie biskupów z Egiptu i Libii na synod do Aleksandryi roku 320, na którym Aryusz stanąwszy, ponowił swe błędy, i wyklął św.

Aleksander zarozumiałego bluźniercę ze społeczeństwa wiernych.

Aryusz opuścił Aleksandryą i Egipt, a udaf się do Palestyny, gdzie różnemi zabiegami a miano wicie pochlebstwami starał się o stronników. Głó wnie zaś śpieszył do Euzebiusza, biskupa Mkomedyi.

ponieważ oba pobierali razem nauki u niejakiego Lucyana, który znowu był uczniem Pawia z Samo- saty, owego przewrotnego heretyka z czasów Zenobii.

3 Euzebiuszu twierdzono, że za prześladowania D y- )klecyana był odstępcą wiary, potem niewiadomo jak, jostał Biskupem w Berycie w Fenicyi, a gdy w Wi­

tonie dy i umarł biskup, wkradł się Euzeniusz w łaskę ony Licyniusza, a siostry Konstantyna i własną po­

wagą w brew prawom kanonicznym, przeniósł się jia opróżnioną stolicę w Mkomedyi. Później znwu umiał pozyskać zaufanie Konstantyna. Euzebiusz więc był to dworak pełen obłudnego służalstwa, co wszedł do owczarni nie drzwiami, jak mó'

wiciel, lecz inędy. Tem samym był godzien opiekunem bluźniercy zuchwałego, co z tamtt dzie wichrzył i błędami swoimi zaraża’

i u gminu pływ zyskać, układał Aryusz pif wierające błędy i zastosował je do śpiew*

towych, iżby ludzie bawiąc się pieskam i, na­

pawali się jadem heretyckim.

Kiedy tak Aryusz rozsiewał swe błędy w ró­

żnych stronach wschodu, a namo wą. i wykrętami wielu nawet wśród biskupów i kapłanów w Egipcie, P a­

lestynie i. Azyi mniejszój zachwiał, i kiedy wszelkie dotąd usiłowania były nadaremne, porozumiał- się ce-

(13)

>sarz Konstanty z Ojcem świętym Sylwestrem, w sku­

tek czego zebrano r. 325 powszechne kościoła św.

Koncylium w mieście Nicei, na które zjechało się ze wszystkich stron obszernego Państwa Rzymskiego 318 biskupów. Ojciec św. Sylwester dla podeszłego wieku nie przybył,lecz przysłał Ozyusza, biskupa z Kor- duby, i dwóch księży z Rzymu, W iktora i Wincen-

o, aby w imieniu jegf> na Koncylium jako za-

“pcy przewodniczyli. Świetne to i wielce poważne 'o zebranie najznakomitszych mężów, z których 3lu nosiło blizny męczeńskie z ostatniego prześla­

dowania. Stanęli oni z różnych krańców, aby świad­

czyć o bóstwie Chrystusa Pana, którego przed ty­

ranami z nieustraszonnością wyznali.

Postanowiono Koncylium rozpocząć, dnia 9.

Czerwca, lecz poprzednio zbierali się Ojcowie w ko­

ściele i odbyli kilka konferencyj, na które wezwano Aryusza, aby go osobiście wysłuchać. Gdy Aryusz wyłożył swe bezbożne twierdzenia, pozatykali sobie biskupi uszy na takie nigdy dotąd niesłyszane blu- źnierstwa, i wielu z nich w oburzeniu żądało, aby wprost owe biuźnierstwa potępić. A le postanowiono zająć się szczegółowem wyświeceniem sprawy. Przy- tem pokazało się, że 17 biskupów przemawiało za Aryuszem, których herezyarcha dotąd sobie zjednał.

W dalszych jednak rozprawach pozostało z nich nięciu, a na ich czele znany już Euzebiusz,

z Nikomedyi.

W dniu dziewiątym Czerwca wszyscy biskupi ymi kapłanami udali się na salę pałacu ce- lego, w ' której były przysposobione dla nich sie- a i wspaniały tron dla Konstantyna. W tem wszedł cesarz z kilku dworzanami przybrany w pur­

purę przedziwnie ozdobioną, Postać Konstantyna była prawdziwie monarsza, wzrostu wysokiego, po­

ważnej a pięknej twarzy, ruchów wspaniałych, od­

znaczał się od otoczenia swego. Na widok Ojców powstałych zarumienił się i skromnie stanął przy tronie, na którym dopiero za proźbą Ojców zasiadł.

(14)

Biskup z Antyochu, św. Eustachiusz, powitał go krótkiemi słowy, na co Konstanty powstał i odezwał się do zgromadzonych w języku łacińskim, że się cieszy, iż ich widzi z różnych stron świata tu ze­

branych, i spodziewa się, że wszelkie rozdwojenia za ich działaniem uśmierzone będą. P o takiem prze­

mówieniu pozostawił wolność obradom, Jeszcze raz wyświecono błędy*' aryańskie, wykazano powszechną wiarę wszędzie i zawsze głoszoną, poczem Ozyusz przewodniczący w imieniu Papieża, wystąpił z wy­

znaniem wiary w te słowa: „W ierzym y w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela wszech wia­

domych i niewiadomych, i w Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, z Ojca zrodzonego, to jest z jestestwa ojcowskiego, Boga z Boga, światłość z światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego, zrodzonego, a nie uczynionego, współistotnego z Ojcem, przez którego wszystko uczynione jest i na niebie i na y dla nas ludzi i dla zbawienia naszego 3ba i wcielony jest, i człowiekiem się stał, jest i zmartwychstał dnia trzeciego, i wstą- iebiosa, ztamtąd przyjdzie sądzić żywych h. Wierzymy i w Ducha świętego.“ P o /yznaniu wiary nastąpiło potępienie herezyi w te słowa: „Jeżeli kto mówi, że był czas, w któ­

rym Syna nie było, iże przed zrodzeniem nie istniał, iże był uczyniony z niczego, albo jeżeli, kto utrzy­

muje, że Syn Boży jest innej istoty niż Ojciec, temu święty kościół katolicki i apostolski ogłasza anatema. “ W szyscy obecni podpisali wyznanie wiary z wy­

jątkiem owych pięciu, lecz i 2 nich przystąpiło na zajutrz trzech, lubo uczynili to obłudnie, jak później się pokazało. Aryusza wyłączono z kościoła, skazano na wygnanie, o wszelkie pisma jego i zbiór owych piosneczek mający tytuł „Talia" potępiono.

Zaraz po odprawionem Koncylium w Nicei Euzebiusz biskup Nikomedyjski i innych kilku sprzy­

jali otwarcie Aryanom, mieli z nim społeczeństwo, i błędy jego rozsiewali, z tej przyczyny św. A le­

10

(15)

ksander Patryarcha Aleksandryjski złożył ich z urzędu, a cesarz Konstanty skazał ich na wygnanie do Ga­

lii, gdzie trzy lata zostawali. A le heretycy umieli sobie zjednać zaufanie cesarza, i to na nim wymogli, że nietylko owych biskupów lecz samego Aryusza, z wygnania odwołał. W skutek tego herezya po­

dniosła głowę z zuchwałością. Aryanie prześladowali

"iskupów katolickich, a oskarżali ich fałszywie u ce- rza, wypędzali ich ze stolic, a miejsca ich here- :ami zapełniali. (Szczególniej złość swą wywarli sprzeciw Atanazemu, który na Koncylium w Nicei

°ł jako dyakon z św. Aleksandrem, a odznaczył się

— a wielką nauką i wymową, a po śmierci A le­

ksandra roku 326 był Patryarchą Aleksandryjskim wybrany. Miotając ciągle naprzeciw Atanazemu złośliwe oszczerstwa, spowodowali Konstantyna, że kazał Atanazego z poczynionych zarzutów sądzić i przeznaczył miasto Tyr na zebranie. Wskutek tego zjechali się z różnych stron A zyi i Egiptu bi­

skupi r. 335 do Tyru, lecz między zgromadzonemu Aryanie mieli znaczną przewagę i tak złośliwie po­

czynali, że biskupi katoliccy założyli protestacyą, i prawie wszyscy oddalili się z Tyru. Pomimo te ryanie rozpoczęli przeciw Atanazemu czynność.

Wyprowadzili namówioną niewiastę, która Atanazego karzała o wyrządzoną jej zelżywość. Na ten za- ut powstał dyakon Atanazego i rzekł: „Niewiato, y to ja ciebie zelżył ? “ „T a k ,“ odpowiedziała bez stydu niewiasta, „ty jesteś ów niegodziwiec, tyś i_ zelżywość wyrządził!11 i po takich słowach zakli- -■ zgromadzonych, aby zbrodni nie puścili bez- irnie. Pokazało się więc, że niewiasta nie znała sale Atanazego i wszyscy się zdziwili na zręczny osób zawstydzenia oszczerców. Dalej otworzyli ryanie skrzyneczkę będącą na stole, w 'której była ka ludzka zasuszona i rzekli: „Patrz Atanazy, o jest twój oskarżyciel. Jest to prawa ręka Ar- niusza biskupa, któregoś ty zabił, a którego ręki ywasz do czarów ;11 Atanazy rzekł spokojnie:

11 -

(16)

„Czy tu są tacy, co Areniusza znają ?“ Kliku A ry- anów podniosło się, twierdząc że go dobrze znali.

W tedy za danym znakiem wyszedł jeden z księży Atanazego, a po chwili wprowadził Arseniusza okry­

tego płaszczem. „Czy to jest ów Arseniusz“ rzekł Atanazy, któregom miał zabić ? “ Był to rzeczywiście Arseniusz bawiący od niejakiego czasu na puszcz)", lecz Atanazy wiedząc wszystko z przechwałek A ry- ańskich naprzód, postarał się o jego tajemne przy­

bycie do Tyru. Poczem Atanazy odchylił płaszcz Arseniuszowi z jednej i drugiej strony, ukazując obie jego ręce i rzekł: „W idzicie Arseniusza i obie jego ręce, waszą jest teraz rzeczą powiedzieć, zkądeście wzięli ową trzecią rękę, którą pokazujecie.1' Ń ą ta­

kie zawstydzenie wściekłość Aryan nie znała żadnych granic. Rzucają się na Atanazego i byliby go roz­

szarpali, gdyby urzędnicy cesarscy nie byli go z rąk ich oswobodzili. Atanazy okazał tak świetnie swoją niewinność, pomimo to wyjednali Aryanie przez podłe intrygi u cesarza wyrok, że Atanazy został do

Galii na wygnanie skazany.

Pragnąc tryumf swój uzupełnić, postarali się Aryanie u cesarza o rozkaz przyjęcia Aryusza w ko­

ściele konstantynopolitańskim, i postanowili herszta swego jak najokazalej w najbliższą niedzielę do ko­

ścioła wprowadzić. W tak przykrem położeniu bi­

skup tego kościoła udał się na modlitwę i z boleścią wołał: „Boże, nie dopuść, aby Aryusz zbezcześcił twoją świątynię: albo też mnie zabierz ze świata pierwej, nim się to stanie i “

Aryanie licznie zebrani prc jego z wielkiemi okrzykami i ra-:’

się bluźniercze głosy o uszy świętego biskupa, który zalewał się łzami, gdy Aryusz w pobliskości kościoła zbladł, zsiniał nagle na twarzy i musiano _ go odpro­

wadzić na stronę. Gdy po długiem czekaniu zajrzano do niego, znaleziono go bez duszy, z wnętrzności wylazłem! w obfitej krwi leżącego. Tak skończył r, 336 ów zuchwały heretyk. W ielu widząc tę

12

(17)

oczywistą karę Bożą, 'wyrzekli się ‘ błędów i w rócił na łono kościoła świętego. Cesarz Konstanty uznat;

swoją łatwowierność i zalecił, aby Atanazy wrócił do Alek,sandryi na stolicę swoją, ale śmierć przeszko­

dziła Konstantemu do wykonania zamiaru. Umarł r. 337 dnia 2 0. Maja w Mkomedyi, zkąd ciało jego przeprowadzono do Konstantynopolu, miasta założo­

nego niedawno przez cesarza nad Bosforem, i pocho­

wano w kościele śś. Apostołów, na miejscu, które so­

bie był obrał.

Tyle uważałem za potrzebne do nadmienienia dla nieznąjących sekty aryańskiej, a teraz wracam znów do historyi o męczennicy.

Droga, ciągnąca się nad portem w Kartaginie, zapełniona była z drugiej strony rzędem przepysznych pałaców. B yły to pomieszkania bogatych kupców z ich towarowemi składami, albowiem Kartagina była pierwszorzędnem miastem handlowem.

Pomiędzy temi pałacami odznaczał się jeden wielkością i przepychem. Że i w nim zamieszkuje kupiec, świadczyły sklepy, które zajmowały dolną część domu od frontu.

Towary, które w tychże były powystawiane, składały się z materyałów jedwabnych, różnych ga­

tunków, jakie na owe czasy były w używaniu. Je­

dwab był wtenczas bardzo drogim przedmiotem, gdyż w całej Europie i A fryce nie zrobiono jeszcze mi jednej nitki jedwabiu — przychodził on z da­

lekich krajów wschodnich z kraju Syrenów.

K to w roku 439 prowadził znaezny handel fAwabiem, potrzebował wiele pieniędzy, lecz ta­

kowy handel przynosił też bardzo wiele korzyści Handel Euzebiego — tak bowiem nazywał się pan owego pałacu, o którym była mowa — był rze­

czywiście bardzo okazały, przeświadczał nas o tem jeden rzut oka do jego składów.

Spojrzenie takie nie było trudnem, gdyż w tych czasach były sklepy i składy kupieckie od frontu nieomal całkiem otwarte. Na noc zamy­

(18)

kano je grubemi deskami, które od góry i dołu na wałkach wsuwano. Przez to chciano przechodniom wewnętrzne bogactwa sklepów przedstawić w całej okazałości, aby w nich wzbudzić chęć do kupowania.

W tym samym czasie, gdy się nad portem od­

grywała ta bolesna tragedya, o której mówiliśmy, Euzebi bawił w przepysznej sali swojego pałacu.

Euzebi, pan pałacu i szef handlu jedwabnego, miał dopiero lat ‘25. Ojciec jego mu odumarł przed niedawnym czasem. Matka zaś nieco wcześniej.

W kwiecie wieku swojego został spadkobiercą ma­

jątku całego, uposażony z natury bogatemi darami na dnszy i ciele, odebrał znakomite wychowanie, przebywał długi czas na podróżach w Rzymie i A te­

nach zwiedził i poznał najważniejszą część świata na one czasy znanego. Zdawało się, że jego droga ży­

cia wysłana była pachnącemi różami a niebo ją rozja­

śniało prześlicznym lazurem.

Euzebi siedział we fotelu z poręczami przy ko­

sztownym stoliku marmurowym. W ręce trzymał list, w którym czytał, a czynił to z widoczną nie­

chęcią.

„ I zawsze biorę ten lit na powrót do ręki“ — rzekł z niecierpliwością, „tak często go już czytałem i“ . . . . nie ukończywszy zdania, położył list na stole.

Oparłszy prawą rękę na poręczy krzesła, głowę skłoniwszy do dłoni, siedział tak pewien czas w - głębokim zamyśleniu. Potem jeszcze raz wziął list do ręki i czytał jak następu'

„Moim postanowieniem jest, aie panieńskim. Grdyby moje | jednakowoż i tak nigdybym si|

dowala, abym poganinowi serio i ręicę oaaaia.

Julia. “

„Jestto tak stanowczowo wypowiedziane “ — cią- gaął Ezebi dalej — „że byłoby głupstwem, mieć jakąkolwiek nadzieję. Podaje mi dwa powody, a na jednym byłoby dosyć. W iem to postanowienie, jestto

14

(19)

skałą, o którą nawet i morze daremnie by uderzało.

Poganinowi ręki mojej nigdy nie oddam, poganinem jestem i będę nim, kłamać nie chcę, a chrześcia- tiinem zostać nie mogę. Ta rzecz jest bez pociechy, jest ona suchem drzewem, którego zielony liść już nigdy nie ozdobi. A jednak zawsze powracam do fliej i myślę o niej we dnie i w nocy. Czynność moja jest martwa, pracy nienawidzę — dokąd to do­

prowadzi. Droga moja zamknięta, nie jestem w sta­

nie odwalić ten kamień, który ją tamuje; nie pozo­

staje więc nic innego, tylko albo umrzeć z rozpaczy, ilbo odrzucić te daremne myśli. A tego chcę, po­

wstanę z tego błogiego marzenia. Tak jak to pi­

smo drę na kawałki, wyrywam ze serca mego to, :o pragnąłem, aby całkiem nim było zajęte.

I Euzebi podarł list, wyszedł na przedsionek wrzucił podarte kawałki do środka pisceny, (śmietnik).

Jego piękne oblicze wypogodziło się teraz, i jego wspaniała młodzieńcza postać wyprostowała iię, tak jak się prostuje wysmukła jodła, która będąc miegiem obciążona, uwolni się od swego ciężaru.

Poczem poszedł na ganek filarowy przedsionku, w takowym okrążał prędkim krokiem kwiatami roślinami przyozdobiony dziedziniec.

W net dały się słyszeć kroki z atrium i przez ganek

>rowadzący na przedsionek. Euzebi stanął i słuchał.

Młody mężczyzna przybliżał się ku niemu, krople

>otu spadały mu z czoła, w twarzy malował się wi- loczny niespokój — co dowodziło, że się musiał

cię tu sprowadza?1* —

„Panie, .1 ima jest na targu, pomiędzy niewol- tami“ — odpowiedział Jabdas.

■ - „Co ty mówisz?"

„T ak jest rzeczywiście!“

„M e Jabdas — jakby to być mogło?“

„W ierz mi Panie mój! co mówię, jest prawdą."

„ Przewidziałeś się, może jakie podobieństwo do niej.

15

(20)

16

„Jabym nie miał znać Julii, którą tak często widywałem?"

„J a k łatwo się można mylić wśród zgiełku, jaki panuje na targu niewolniczym!“

Przybliżyłem się ku niej, widziałem ją stojącą na rusztowaniu z białemi bosemi nogami, z wieńcem na głowie i ubraną ty lichą tunikę. Obejrzałem ją do­

brze, to była Julia, owa piękna Julia, a żadna inna.

„Julia na n it o w a n iu — do sprzedania — czy to być może — czy to ma być prawda ? “

„Przychodzę z tamtąd — leciałem có mi sił starczyło — idź i zobacz!“

„Chodź ze mną — zaprowadź mnie tam dotąd.“

Stało się. Euzebi i Jabdas spieszyli prędkim krokiem przez ganekAi przedsionki, stróż przy bramie otrzymał ostrą naganę, że bramę nie dość prędko odmykał.

Minęli oni długą drogę, nim przybyli na targ, gdzie sprzedawano niewolników i przechodzić musieli przez wiele ulic. Jabdas był nadzwyczaj wielkim mężczyzną, dobize o głowę większy od Euzebiego, i choć swemi długiemi nogami robił olbrzymie kroki, musiał jednak niemi ostro przebierać, aby nadążyć swoiemu panu.

Ci co ich napotykali, dziwowali się nad tem ich prędkiem biegiem, stawali po drodze i patrzeli za spieszącymi.

W reszcie przybyli na targ niewolniczy. Było to obszerne miejsce u zachodniego podnóża pagórka, gdzie stał zamek obronny z Kartaginy. -

Smutny przedstawiał się tu obraz nieszczęścia ludzkiego. Cały ten obszerny plac był gęsto zapeł­

niony ludźmi: dzieci od sześciu, siedmiu lat i jeszcze młodsze, chłopcy i dziewczęta, młodzieńcy i panny w kwiecie życia, mężczyzni i niewiasty w sile wieku, a nawet śronem pokrytych starców sprzedawano tu' jako towar. Przybyli oni tu z różnych stron świata,

obok jasnowłosego z niebieskiemi oczami Cermana stał jak węgiel czarny murzyn; nad brzegami Dunaju,

(21)

17

Eufratu i Nilu, w starodawnych lasach Słowian i na pustyniach Afryki stała ich kolebka.

W ielka była liczba kupujących. D o najrozma­

itszych potrzeb i zatrudnień domowego życia szukano potrzebnych ludzi na targu niewolniczym. K to po­

trzebował nauczycieli dla swoich dzieci, poszedł na.

targ niewolniczy, jak równie i ten, który potrzebował ludzi do najpodlejszych robót.

Nie było to nic łatwego w tym wielkim na­

tłoku wynaleść jaką pewną osobę. Na szczęście wie­

dział Jabdas o miejscu, gdzie Julia stała; była ona nieco na boku na swoim rusztowaniu, albowiem było tó szczeg óły wolą sprzedającego, aby ten wyborny towar więcej widocznym uczynić.

W ielka była radość Euzebiego, gdy Julię na tem rusztowaniu zobaczył. Przez całą drogę drę- szyła go wielce ta myśl, że się już dla Julii mógł snaleść jaki kupiec — kupiec Bóg wie zkąd? — a ta­

kim sposobem mogła się dostać Pan Bóg wie gdzie!

Przed pół godziną powiedział tenże młodzieniec:

, Muszę się ocucić z tego snu i wyrzec się tego bło­

giego marzenia, a chcę to uczynić. “ —

Teraz myślał inaczej — albowiem spodziewał jię — że to suche drzewo może się jeszcze okryć

|§§ielenią. -

W esoły uśmiech przeleciał po twarzy handlerza iewolników, gdy spostrzegł, że młodzieniec, którego ostać i ruchy wyraźnie pokazywały, iż należy do yższej klasy ludzi, tak spiesznie dąży ku niemu.

Ma zapytanie Euzebiusza o cenę tej dziew­

czyny, _ podał bardzo wygórowaną sumę, i zaczął za- ]az opisywać zalety i dobroć swrojego ludzkiego

pwaru.

Euzebi położył temu prędko koniec, zapłaciwszy ez uporu żądaną sumę.

Przez cały ten czas stała Julia na rusztowaniu ę spuszczonym wzrokiem, tylko od czasu do czasu pod- iosła ukradkiem oczy ku niebu. Niekiedy zdra- p a ły j^ d r a ą c ^ u s ^ ^ ż ^ s i^ m o d li^ ^ ^ d lu ż g z ^ c T fljS

(22)

18

zatopiona była myślami w głębokiej modlitwie, i nie widziała nic, co się koło niej działo.

Julia nic nie zmiarkowała o tym całym pręd­

kim handlu, który o jej losie rozstrzygnął. Gdy ją handlarz niewolników uchwycił za rękę i rozkazał jej, aby zeszła z rusztowania, i wziął jej z głowy wieniec, dopiero wtenczas domyśliła się, że została sprzedaną. A b y się dowiedziała, od kogo kupioną była, otworzyła oczy z niejakąś ciekawością i ujrzała , Euzebiego.

Jak się przelękła, można było wyraźnie po niej poznać.

Z miną poważną, jaka mu zawsze nie była w ła­

ściwa, rzekł Euzebi do niej:

„Julio, choć za mną, i nie bój się niczego!"

„Euzebi uczynię to “ — odpowiedziała Julia j

spokojnie. I

W szyscy troje zabrali się więc w drogę, do domu. Euzebi i Jabdas sJ i naprzód, Julia .postę^o,- (

wała za nimi. <

Przybywszy do swego pałacu, kazał Euzebi g zawołać Serikarię. Tak nazywała się niewolnica, j której pod opiekę i dozór odane były wszystkie j ubrania i rzeczy jedwabne z całego domu. Miały ] one tak wysoką wartość, że osobna do tego, wiel- j kie zaufania mająca niewolnica, nad niemi czuwała, t Euzebi miał dorosłą siostrę która krótko po B śmierci matki jego umarła. Polecił więc Floryanie — u tak nazywała się Serikaria żeby Julię uważano z

być dla niej przeznaczone, służąc.. - — ^ c:

mają objąć służbę około Julii, a uważaną ma byc za panię i rządczynię całego domu, tak jak to była

siotra po śmierci matki. n;

Eloryana spieszyła się, aby rozkazowi panami swojego zadość uczynić. Julię zaprowadzono do przepysznych pokoi na górne piętro. Przyniesiono -m we wszystkim tale, ja k uważano

Pokoje która siostra jego zajmowa Julię zajęte, kosztowne stroje i c

k J S'

(23)

kosztowne ubranie — tunikę, stolę, palę, spodnią i wierzchnią suknię i płaszcz. Długa wierzchnia su­

knia była fiołkowego koloru, płaszcz niebieski, ob­

siany złotemi gwiazdami, wszystko z drogiego je ­ dwabiu. Nie zbywało też i na kosztownym pasku, prześlicznym naszyjniku i naramiennikach.

Na takowe ubranie, zamieniła Julia swój strój niewolniczy, wszystko pasowało jój tak, jak gdyby dla niej było robione, gdyż Julia była tego samego wzrostu, co siostra Euzebiego.

Jeżeli Julia i w niewolniczym ubraniu była pięknem zjawiskiem — była tem piękniejsza w tym przepysznym stroju, niebiańska szlachetność jaśniała z jej oblicza.

Sericaria zaprowadziła Julię na powrót do - przedsionka, w którym Euzebi zgromadził wszystkich

domowników i powitał ją w następujących słowach:

> „Jesteś więc teraz, jakąś być powinna, a ja : cię witam pod moim dachem. Przybycie twoje do

domu mojego jest ny miłą zorzą poranną, która na- i staje po ciemnej nocy, a czego tylko w domu mojem i potrzebować będziesz, wszystko odemnie otrzymasz.

3 Uważaj się za panię i władczynię w tych murach.

?' Niech pobyt twój pod moim dachem kwiat w owoc - przemieni! Czem byłaś w pałacu ojca twojego, bądź i- też w domu Euzebiego. Upraszam cię, abyś przyjęła o na siebie cały zarząd domu mojego, jak się to przy- j- należy rozumnej niewieście. W y zaś, których tu

lq zgromadziłem, uważajcie ją od tej godziny za panię swoją. Ozem była dla was matka i siostra moja, które poszły do ciemnego grobu, niech wam zastąpi Julia; wyświadczajcie jej, coście tym oddawali na

■jr czci i posłuszeństwie!“

fć Tak mówił Euzebiusz.

la W szyscy co go słuchali, nie mało się zadziwili nad tem, co widzieli i usłyszeli. Nie wiedzieli oni l,a\pic o tem, że sobie ich pan obrał towarzyszkę życia, do ; Iż się Euzebi stara o rękę córki pewnego se- no latora w Kartaginie, który tak samo jak Euzebi

. 19

(24)

20

był wysokim i bogatym magnatem, wszyscy o tem wiedzieli.

Czyby więc ta panna, która im tak niespo­

dzianie za icli panią i rządczynię przedstawioną była, miała być ową córką senetora Izeusza. A le jak by to być mogło? Floryana bowiem nieomieszkała wszystkim zaraz opowiedzieć, że ta panna przybyła właśnie dopiero do domu Euzebiego w ubraniu nie- wolniczem, a jej teraźniejszy wspaniały strój tu dopiero otrzymała.

Lecz wszyscy nie sprzeciwiali się temu, aby jej jako pani swojej oddawać cześć i wielbienie. Jej postać miała tyle powabu i słodyczy, dobroci i ma­

jestatu, że mimowolnie zjednywała sobie przychylność i szacunek.

Julia odpowiedziała znów na słowa Euzebiego:

„T o jest przemówienie pana mojego do mnie, które w tych słowach, właśnie co dopiero przez cie­

bie wypowiedziane, uwielbiam. Poznaję, czem się dla mnie w tej godzinie stałeś i czem ja dla ciebie być powinnam. Będę się starała we wszystkim co mi pozwolone jest, woli twojej zadosyć uczynić. Oo będę mogła, będę czyniła aby odpowiedzieć stano­

wisku, które mi w domu twoim przeznaczasz, czy ono zaszczytne, czy niskie. Nie służba lecz wierne jej wykonanie ma mieć znaczenie dla mnie. Dobroć twoja, nie zasługa moja, wywyższa mnie, a moim staraniem będzie, z prawdziwą gorliwością zaufaniu twemu zadosyć uczynić. Jeżeli ni

żem nie wypełniła moich obowi się, aby mnie poniżyć — w zn zmieni się moja dobra wola.

W y znów', kiedy do t o w a r * .;,„ « >\ aszego w tej chwili wprowadzoną zostałam, nie czcijcie we mnie służebnicy, która równy los z wami podziela, tylko wolę pana waszego. M oc i rozkazywanie nie należą do mnie, ja jestem tylko przewodniczką i drogą przez którą wam takowe ze źródła sprowadzam. Nie będę tego czyniła w gniewie i złości, lecz z miłością i ła­

(25)

21

godnością. Dla tego was pokornie upraszam, sta­

rajcie się i wy, aby mi to zadanie moje ułatwić, jak i ja również starać się będę, aby wam osłodzić cię­

żar życia waszego.“

Z uwagą i npodobaniem przyjęli wszyscy te słowa Julii.

Euzebi polecił jej jeszcze, aby się zaraz ze wszystkiem zaznajomiła, co należy do jej zakresu, i rozkazał Abrze — której na imię było Syra —, żeby jej w tem wszystkiem dopomagała.

Abrą nazywano niewolnicę, którą sobie pani domu szczególnie umiłowała, to była jej pokojówka, a tą była stara Syra u matki Euzebiego.

Uczyniwszy, to oddalił się z Jabdasem z przed­

sionka i wszyscy porozchodzili się do swoich zatrudnień.

Przybywszy do swojej sali. zaczął Euzebiusz dalśj: “

„Co ty myślisz Jabdas, czy to pójdzie?

„Co ma iść, panie?“ zapytał Jabdas.

„Czy nie pojmujesz tego?"

„D la czego to uczyniłeś? Domyślam się — chcesz, by, Julia zmieniła swoje postanowienie."

„Tak, to jest moim zamiarem."

„Jak słońce ogrzewa zlodowaciałą ziemię, chcesz ogrzać to zimne serce, stopić te lody, pragniesz, by to suche drzewo jeszcze się zazieliniło! “

„Będę ją obsypywał dobrodziejstwami, może to am powątpiewam."

? “

ceściariką. a o ile tych chrześcian M im , są to ludzie bardzo szczególni. Oni nie żyją tak, jak my żyjemy. M y staramy się, aby jak naj­

lepiej użyć tego krótkiego czasu, który nam tu żyć pozwolono, staramy się uprzyjemnić dni naszego ży­

cia, — albowiem w ciemnych mieszkaniach grobowych nie ucieszy nas już żaden promień słońca, nie za­

kwitnie już dla nas żaden kwiatek. Bogowie nasi są wesoły Pij wspaniały Miłuj i piękne Słońce —

(26)

wino, kobiety i śpiew, są to trzy wesołe gwiazdy które przyświecają na drodze życia naszego; my wie­

my jak cenić mamy dobrodziejstwa ziemskie, i jak używać mamy uciech światowych. U chrześcian wszystko inaczej. Piękne stroje, wspaniałe po­

mieszkania, kosztowne pokarmy, taniec i śpiew, pie­

niądze i bogactwa, pociechy miłości — wszystko to w ich oczach nie jest nic więcej, jak bioto na dro­

dze, jak próżne plewy. U nich wszystko przemija i odbiera wartość wszystkiemu, złotu jego blask, kwiatu jego zapach. U chrześcian znaczy tylko je­

dno, to jest to, co trwać będzie na wieki i nigdy nie zaginie; my szukamy szczęścia tu na tym świe- cie, chrześcianin szuka go gdzieś tam na drngimświecie, po za grobem. Dla tego też wiem, że wszystkie do­

brodziejstwa, któremi Julię obsypywać będziesz, nie znaczą nic więcej, jak deszcz padający w bezdenną przepaść!

„W iem , że chrześcianie tak myślą, jak ty mó­

wisz i że wszystko, co dla Julii czynię, małą ma w jej oczach wartość. Lecz żeby to dla niej miało tylko być błotem i plewami, o tem powątpiewałbym.

Julia ma zdrowy rozum i jasny pogląd, umie ona po­

równać to, co otrzymała, z tem co jej groziło, a to nie pozostanie na niej bez żadnego wrażenia. Za­

wsze jednakowoż chciałbym tego doświadczyć, kiedy mi się taka pomyślna okazya ku temu nadarzyła;

jeżeli nie przyniesie pożądanego skutku, szkodzić też nic nie będzie."

„N ie myślę ganić twego uczynku, pozwól jednak że cię zapytam, co myślisz dalej uczynić, jak nie otrzymasz upragnionych korzyści?"

„N ad dalszem postępowaniem nie myślałem je­

szcze, lecz jakżeby to było, gdybym sobie wziął za wzór jednę z bajek mądrego Ezopa? Mędrzec ten tak opowiada: Ciepłe słońce i ostry wiatr północny chcieli raz doświadczyć, kto z nich jest silniejszy?

Podróżny był przedmiotem, na którym chcieli do­

świadczyć siły swojej, a zwycięzcą miał być ten,

(27)

który potrafił zdjąć z niego jego odzienie. W sza­

lonym więc gniewie rzucił s:ę na niego lodowaty wiatr lecz im więcej nacierał na podróżnego, to ten tem więcej zasłaniał się swoim odzieniem. Teraz przyszedł miły wietrzyk i zaczął grzać swemi ciepłemi promieniami, a podrożny nie tylko że odłożył płaszcz, lecz i suknię zdjął ze siebie."

„Puściłeś się nieprawą drogą, i chciałeś dla Julii wpierw być ciepłym aniżeli zimnym.

„Spodziewam się, że takim sposobem prędzej swój cel osiągnę."

„ A ja sądzę. żebyś o wiele więcej wskórał, stawszy się wpierw zimnym niż ciepłym.

„D la czego."

„Ż yciu Julii przyświecało dotąd tylko słonko miłej pogody; gdy to dłużej dla niej trwać będzie, nie wiele na to będzie uważała. O wiele dotkli­

wszym byłby dla niej zimny wiatr północny — za­

chodzi jednak pytanie, czybyś zechciał zamienić rolę Heliosa na rolę Borasa?"

„Jabdas, z odpowiedzią na to pytanie jeszcze czasu dosyć. Lecz miło by mi było, gdybyś mi mógł rozwiązać tę zagadkę, jakim sposobem dostała się Julia na targ niewolniczy?"

„R zecz tak się miała: Jak ci wiadomo, byłem dziś rano nad portem po towary, które przybyły z Antyoćhii, aby je odebrać. Widziałem, że pewna h połamanych barek i statków stała Duchowieństwo z Kartaginy z ich Bi- iele, wywieziono na tychże barkach na stawiano ich tam wiatrom i bałwanom na pewną zagładę. Cztery nieco lepsze statki wi­

działem obsadzone majtkami i najznakomitszemu mieszkańcami naszego miasta również odjeżdżające.

Senator Izeusz znajdował się na jednym z tychże statków. Mówiono mi, że król Wandalsld pozabierał majątki wszystkim bogatym panom i dał ich powieść do Korsyki, aby tam w jego borach spuszczali drzewo do budowania floty. Wiadomość ta spowodowała

— 28 — ■

(28)

24

mnie, żem poszedł do pałacu Izeusza, aby się o J u ­ lii nieco dowiedzieć. Pałac znalazłem zamknięty, a kobieta pewnego handlarza powiadała mi, że pałac jest próżny, a wszyscy jego mieszkańcy zakupieni zostali od handlarza niewolników. To mnie spowo­

dowało do odwiedzenia targu niewolniczego, gdzie Julię znalazłem.

„Teraz rozumiem. Biedny Izeuszu. 11 Jaki cię straszny spotkał los! G-ajzerik chce się zrobić pa- lem całego morza, a najbogatsi katolicy miasta, ctórych nienawidzi, mają mu do tego służyć za na­

będzie. Ile nam już to nieszczęścia przywiedli ci Wandalowie, a wiele go jeszcze sprowadzą! Pójdźmy lo naszego zajęcia.“

Konto była to wyspa w najbliższem położeniu

>d Kartaginy. Wielkością swoją równała się wyspie iuran przy W enecyi i tak samo jak tamtą prze-

■zynał szeroki kaual, a obsiana była domami ogrodami.

Jeden z owych domów stał na północno-wschod- lim końcu wyspy, nieco odosobniony od ińtfych v ogrodzie. Z e wszystkich czterech stron ocieniony

>ył przepysznemi latoroślami winnemi, które od prze- luiej strony domu, ku morzu zwróconej, tworzyło vesołą altanę. Z altany prowadziły trzy schody do

»oziomu morza na miejsce, gdzie zawsze w pogotowiu tały dwie łódki, aby w razie potrzeby służyły do iżytku.

W tejże altanie siedziały pewnego dnia w Gru- tnin roku 439, dwie osoby, mężczyzna i niewiasta;

)zień był prześliczny. Słońce przyświecało z pogo Inego nieba, a promienie jego były łagodne i miłe iie duszące i przykre jak w porze letniej. Ohłodnj nart wschodni tworzył na morzu małe bałwany :tóre nieustannie pluskały o brzegi, a liczne bark

łodzie ożywiały niebieską płaszczyznę morza.

(29)

Te dwie osoby siedzące w altanie były już w dosyć podeszłym wieku, może tak około piątego Iziesiątka. Mężczyzna nazywał się Galarid a nie­

wiasta Wada. Oboje byli Wandalami, G-alarid da­

wniejszym żołnierzem w armii Gajzerika. P rzy zdo­

bywaniu Kartaginy skorzystał i teraźniejczy wła­

ściciel tej posiadłości z używanej wtenczas reguły, który Xenofon opisuje następującemi słowami:

„Pozostanie to u ludzi wiecznem prawem, że przy zdobywaniu miasta osoby i własność mieszkań­

ców należą do zdobywcy."

Dawniejszy właściciel tego domu został sprze­

dany za niewolnika, a dom ze wszystkiem, co do niego należało, nabył pewien żołnierz wandalski.

Dawniejszy właściciel, prowadził w nim młyn i piekarnię i zarabiał na tem wielkie zyski. To­

wary swoje posyłał do Kartaginy, i sprzedawał tam bardzo wiele, ponieważ dostarczał wybornego towaru.

Z a czeladników młynarskich i piekarskich miał czte­

rech niewolników, którzy byli braćmi. -O d młodości prowadzili oni* to rzemiosło i byli w nim dobrze w y­

kształceni, szczególnie najstarszy był doskonałym piekarzem.

Dawniejsi mieszkańcy byli to pobożni, gorliwi katolicy, w katolickiej religii byli też wychowani owi czterej bracia, a dobry przykład tej rodziny, do której należeli, bardzo zbawienny wpływ Wywierał na ich serca.

Teraz był żołnierz wandalski właścicielem młyna i piekarni. Od młodości swojej zajmował on się tylko lancą i pałaszem, przy spustoszeniu i pa­

leniu zawsze był najgorszym;^ miało się to więc za­

kończyć, a spokojne i pożyteczne zatrudnienie miało zająć miejsce służby wojskowej.

Lecz do tego Galarid nie miał ani szyku, ^ ani chęci. Rzemiosło miało tylko tyle wartości w jego oczach, ile ono potrzebnem było do jego utzymania;

do prowadzenia młyna i piekarni używał owych czterech braci, których wraz z domem jako do niego

(30)

nkleżących odebrał na własność. Tak samo jak Ga­

larid była i żona jego W ada we wszystkiem, co na­

leżało do regnlarnego prowadzenia gospodarstwa do­

mowego całkiem nieobeznana; i ona przepędziła swoje lata na ciągłem podróżowaniu, a o własnem gospodarstwie nic dotąd nie wiedziała.

Oboje więc pragnęli dostać do domu swo­

jego odpowiednej służącej, któraby była w stanie za­

opatrzyć obowiązki kobiety w gospodarstwie do- mowśm.

Takową znalazł też Galarid rzeczywiście w osobie niejakiej Maksyminy. Była ona dawniej w domu senatora Izeusza służącą Julii.

Z bolesnym upadkiem domu, spotkał ją także ten sam los, co jej pani — ■ dostała się z targu nie­

wolniczego do domu owego Wandalczyka.

Maksyma była wyborną osobą, zarównie po­

bożna i zgrabna. Narodziła się w domu Izeusza i znajdowała się w jednym wieku z Julią. Pobożna matka Julii była i dla nie; dobrą matką, była ona tak jak gdyby należała do tej familii i do owego państwa szczerze przywiązana.

Smutny los, jaki spotkał jej państwo, więcej ją bolał, jak jej własne przykre położenie. Domiarki- wała ona się, że Julia była od Euzebiego kupioną, i mogła się domyślić, że się jej pani w domu jego dobrze będzie powodziło. O I

działa, ale była pewną, że to i już pana, który dotąd żył w tal sunkach, przykro bardzo będzie i

Tejto Maksymie oddano więc pod zarząd całe gospodarstwo kobiece w domu Wandalczyka. Cała familia składała się, — nie liczy wszy jej samej —- z osiem osób. Albowiem małżeństwo Galarida i W ady pobłogosławione było dwoma dzieciakami, chło­

pcem i dziewczyną, a oboje były jeszcze w tym wieku, gdzie to wiele koło nich roboty, a mało pożytku.

(31)

Na brak roboty więc Maksyma skarżyć się nie mogła.

Właśnie przyniosła swojemu państwu do altany drugie śniadanie: butelkę wina, świeżego chleba i pełny talerz nakrajanej szynki, kiedy Galarid po­

wiedział do żony swojej W ady:

„W iesz co, W ada! Dzisiaj jestto właśnie ro­

cznica, jak odbyłem pierwszą potyczkę. Była to walka na przeciw Frankom, w której straciliśmy naszego króla i 20,000 żołnierza. B ył to okropny dzień, o którym w życiu moim nigdy nie zapomnę.

K tóżby to był pomyślał, że nam się jeszcze kiedyś tak dobrze będzie powodziło. Przez 33 lata podró­

żowałem po świecie, od B,enu zacząwszy, przeszedłem przez całą Galię, Hiszpanię i gorącą Afryką, a te­

raz po tych wszystkich trudach siedzę w tej altanie zajadam i zapijam, żyjąc sobie jak król. Powiedz;

W ada! byłabyś się tego spodziewała?1*

„Dobrze nam się udało*1 odpowiedziała W ada —

„jedz i pij,* pamiątkę dnia dzisiejszego ty możesz obchodzić, ja nie mam powodu do tego. W iem do­

brze, było to w zimie, kiedy była ta straszna bitwa.

Zima była okropna; Elen był zamarznięty, gdy przez takowy przechodziliśmy. Smutny to był dzień, albowiem i ojciec mój poległ pomiędzy 20,000 Wan- dalczykami.**

„W iosna i lato życia naszego były ostre i burz­

liwe, lecz jesień jest za to łagodna. Będziemy się starali, aby tak zawsze pozostało. Wiesz W ado, co mi przyszło na myśl? Jakże by to było, gdybyśmy Eudemona, najstarszego z braci, z Maksymą pożenili?

Eudemon zna dokładnie nasze rzemiosło, a Maksyma zarządza naszem gospodarstwem, jak sobie tylko ży­

czymy, i zdaje mi się, że się oboje stosują do siebie.

Byliby nam za to wdzięczni, gdybyśmy ich pożenili, a przez to zabezpieczylibyśmy i nasz ios na starość.

Powiedz, co ty o tem sądzisz ? “

„Właśnie i ja już o tem myślałam, i dawniej już chciałam z tobą o tem pomówić. Eudemon rad

(32)

28

widzi Maksymę, jak zauważyłam, i zobowiążemy go sobie, jeżeli mu ją damy. Ta myśl jest dobra i w każdym razie rób do tego przygotowania.

Galarid nie odwłóczył, aby Eudemona i Maksymę z wolą swoją zaznajomić. Jedno zapytanie o ich ze­

zwolenie byłoby też wystarczającem, któremu nieby- liby się mogli sprzeciwiać, albowiem niewolnicy mu­

sieli bezwarunkowo być podległemi woli pana swego.

_ Eudemon atoli był nawet z tej propozycyi zado- woinioiiy. bo Maksyma była siłna i pracowita dziew­

czyna, więc podobała mu się. Lecz Maksyma prze­

ciwnie inne miała przedsięwzięcie, a powody które ją do tego zniewalały, wyjaśniła obszernie w rozmowie, którą miała z braćmi.

Rozmowa ta odbyła się wczas rano w piekarni, kiedy wszyscy pięć byli społem, po onem wieczorze, w którym im Galarid swói zamiar objawił.

„Maksymo! nie będziesz się sprzeciwiała, aby się to wypełniło, co nam Galarid wczoraj powiedział?"

napoczął Eudemon.

„ A ty , czyli się zgadzasz na to Eudemonie?“

zapvtała Maksyma.

„T a k !"

„N ie jesteśmy więc jednych mypli. Dla tego uobrze je st, że nie postrzeżeni o tej sprawie rozmó­

wić się możemy, bo wam chcę opowiedzieć moje w tem zapatrywanie, a nie dotyczy to tylko ciebie sa­

mego Eudemonie, lecz odnosi się do nas wszystkich Jesteśmy niewolnikami. I gdyi

tej przyczyny tylko, aby w tym V) ząłatwiać interesa materyalne o l

świętej religii, to możnaby się z t . j . i wszystko zn:.sić, lecz nasze położenie jest o wiele niebezpieczniejsze. W idzicie co Wandalczykowie w y­

rabiają. Naszych duszpasterzy wywieźli na niego­

ścinne morze; kościoły nasze pozamykali. Jesteśmy owce bez pasterza, bez pastwiska i opieki. W zięty nam jest kapłan, ołtarz , ambona i konfesyona! — mamy przestać być chrześcianami. a zostać poganami; albo­

(33)

wiem poganinem jest ten, kto zaprzecza Bóstwo Je­

zusa. Nietylko ciało nasze ma podlegać i di woli, łecz i dusza nasza nieśmiertelna; nietylko, że żaden proszek i żadna minuta już do nas nie ma należeć, lecz i niebo ma nam być wydarte, a wieczność zatrzy­

mana. Albowiem któż się opoważy przypuszczać, że się dostanie do nieba, bez przewodnika, bez posiłku.

Znajdujemy się w tem wielkiem niebezpieczeństwie, zniedołężnieć i popsuć się na ciele i duszy."

Maksyma przestała mówić, wypowiedziawszy te słowa ze świętą powagą.

W milczeniu i z uwagą przysłuchiwali jej si wszyscy bracia, wykonując przy tem swoją robotę.

„Prawdę mówisz, Maksymo, że tak jest", p wiedział po krótkiem milczeniu Eliidyusz.

„Prawdę mówisz1', potwierdzili dwaj inni, Papus i Aleksandei.

Eudemon milczał.

„Co ty myślisz Eademonie ? “ zapytała Maksyma.

„Powiedz mi raczej dalej, co mamy czynić? 11 odpowiedział tenże.

„Co czynie mamy? Tak, to wam właśnie chcę odpowiedzieć", odparła Maksyma.

„Pokażę wam drogę, ale potrzeba męztwa, aby wnijść na takową. Widzieliście jak wyjeżdżali nasi ojcowie, nasi: nauczyciele, nasi pasterze, ci, przez któ­

rych staliśmy się synami Bożymi i dotąd nimi pozo-’

stali. Patrzeliście za nimi z zapłakanemi oczyma, asże za nimi. Dalej więc, wyjdź-

>gę. Owca należy do pasterza, i i mistrza. Łódź, która nam

^ki jest w .pogotowiu, stoi przy­

wiązana przed domem; wyjedźmy na niej na otwarte morze, a ona zaprowadzi nas do tych, którzy nas uszczęśliwią. Aniół Boży popłynie z nami i zapro­

wadzi łódź naszą szczęśliwie do celu. Wnijdźmy do niej a spadną z nas kajdany, a świa,tło złotej wol­

ności opromieni, nas,"

Tak mówiła Maksyma.

29

(34)

Aleksander, najmłodszy z braci, wysmukły i silny młodzieniec, wpoił w siebie te słowa dziewczy­

ny, jak sucha ziemia wciągająca w siebie rosę nie­

bieską. Umywszy prędko ręce swoje z ciasta, wy­

prostował się z założonemi rękami i z zapałem słu­

cha! dalej jej ożywiających słów, a skoro ukończyła, zaczął:

„Maksymo! to jest szczęśliwy pomysł, ten mu­

simy przeprowadzić. 11

„ I przeprowadzimy się do ojców naszych, na dno morskie odpowiedział Eudemon.

„T o być nie może, i nie będzie4*, przerwał Papus.

„ A gdzieżby mogli jechać w ich dziurawych barkach bez żagli i wioseł?“ rzekł Eudemon.

„Jechali pod opieką Najświętszego. K rzyż był ich masztem, miłość ich wiosłem, nadzieja ich kotwicą, są oni uratowani, i my uratowani będziemy'*; odpo­

wiedziała Maksyma.

„ A dokąd chcecie jechać?1* zapytał Eudemon.

„Rzym jest sercem naszem, tam jest ojciec ca­

łego świata, tam jest opoka, na której stoi Kościół B oży“ , powiedziała Maksyma.

„ I ty spodziewasz się, że na takiej biednej łódzce dostaniemy się do Rzymu?” odparł Eudemon.

„Spodziewam się, i bardzo się spodziewam; cel nasz jest szlachetny, zasługuje w ięc, abyśmy się dla niego na coś odważyli**, odpowiedziała Maksyma.

Rozmowa toczyła się jeszcze niejaki czas dalej, niekiedy tylko ustawała^przerywana pracą. Zawsze atoli Maksyma zaczynała na nowo, zbijała zarzuty, uspokojała wątpliwość, zachęcała do ufności i ożywiała w nadziei.

W iara, jaką ona posiadała., nadzieja, jaka ją ożywiała, miłość, jaka w niej pałała, musiała zwycię­

żyć, — i tak się stało, zwyciężyła też. A by zapo- Medz wszystkim dalszym chwiejnościom, postanowiono l)ez zwłoki, następnej nocy udać się w ucieczkę.

30

(35)

31

Jedna z dwóch łódek, które dla potrzeby domo­

wej zawsze stały w pogotowaniu, była mocniej zbu­

dowana, nieco większa i w razie potrzeby można ją było zaopatrzyć w żagiel. W przeciągu dnia upo­

rządkował każdy z onych pięciu swoje kilka manat- ków, które posiadał i związał do tłomaczka. Pappus, który z cklebem pojechał do miasta, kupił tam jeszcze niejedno, co było potrzeba, szczególne co było najpo-

trzebniejszem do żywności.

Skoro noc nadeszła, a Galarid i W ada leżeli w głębokim śnie, poznoszono wszystko do łódki i po serdecznej modlitwie o opiekę do Najwyższego, wy­

jechało onych pięciu w Imię Boże na otwarte, wiel­

kie morze.

Noc była wspaniała i gwiaździsta, wiatr po­

myślny wiał od lądu i przyśpieszał podróż.

Kiedy się Galarid i W ada nad ranem obudzili ze snu, zdziwili się nie mało, gdy zobaczyli dom swój próżny. Nieobecność jednej łódki, powiedziała im, co się stało.

To była zła sprawa. Cóż teraz znaczył młyn i piekarnia bez młynarza i piekarza? A zkąd zaraz wziąść zdatnych ludzi do tego rzemiosła — co wię­

cej, zkąd nabrać samych pieniędzy do zakupienia za­

raz takowych? Galarid jednak był dobrej myśli, i spożywał co miał w zapasie ze swego handlu, sądził bowiem, że szczęście jego spoczywa na mocniejszej podstawie, jak się to zdawało.

Inak dosyć długo, aż znów jesień 'a weselszą postać.

* * *

W domu Euzebiego od dłuższego czasu nie za­

szło nic osobliwszego. Julia zarządzała jako gospo­

dyni wiernie i mądrze i starała się o gospodarstwo swego nowego pana z tą samą gorliwością, jak to czyniła w domu swojego ojca.

(36)

32

Euzebi nie zeslabł we wyświadczaniu jej miłości i dobrodziejstw, uie przestając jej obsypywać podarun­

kami i grzecznościami.

Julia wiedziała dokąd to wszystko prowadziło.

Dowody jego przychylności nie były jej miłe, gdyż nie miała chęci, aby mu w zamian za to oddać serce i rękę.

Zachowanie się Julii do Euzebiusza było zawsze jednakowe; równała ona się cichemu i uprzejmemu księżycowi, który wśród nocy podróżuje po niebios sklepieniu, była zawsze równie uprzejma i poważna.

Do tego jej usposobienia przyczyniało się wiele smutne położenie jej ojca. Odłączona była od niego, a co się z nim stało, nic nie wiedzieła. Lecz mogła się domyśleć, że go smutny los spotkać musiał; jakże więc jej serce, które ojca tak wielce kochało, mogło się przy takim położeniu rzeczy cieszyć jakim szczę­

ściem ziemskiem!

Euzebi pomimo tego miał ciągłą nadzieję. Nie podobno mu było, oswoić się z tą myślą, że on słab­

szy jest od słońca, aby mu się miało nie udać nakło­

nić podróżnego do zdjęcia płaszcza ze siebie. Na­

dzieja jego rosła z dniem każdym i coraz większym przyświecała ciepłem i światłem.

U niezliczonej liczbie innych, byłby z pew­

nością Euzebi dopiął swego celu.

I przy Julii byłby z pewnością swój cel osięgnął, gdyby była’ tą samą wagą ważyła, jaką waży innych niezliczona liczba.

Taka waga jestto waga ziemska,. k tó ra ‘tylko ma ziemskie względy i zalety. Julia miała najprzy­

jemniejsze życie, była panią całego domu, wszystko ją czciło, wszystko jej hołdowało — zaopatrzono ją jak najobficiej we wszystkie doczesne potrzeby.

W oczach Julii miało to wszystko tylko pod­

rzędną wartość. Co jadła i piła, czem się przyodzie- wała, gdzie mieszkała, co czyniła — na to wszystko nie zwracała szczególnej uwagi. W jej oczach były wyższe rzec:7, wyższe dobra, wyższe powinności —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kia Ceed kombi wyróżnia się większą przestrzenią zarówno dla podróżujących, jak i bagaży.. Jej pojemność należy do największych w tym

Postępujące  zaawansowanie  procesu  starzenia  się  mieszkańców  dużych 

Występować przed ludźmi, co też było dla mnie kolejnym dużym

zrekrutowa- nych wolontariuszy, oni odwiedzali już rodziny, reprezentowali Paczkę i bałam się, że na nich wyleje się cała niechęć ludzi, choć przecież nie oni zawinili.

Pismo każde opiera się na dwóch czynnikach:. na wysiłku wydawnictwa i redakcji oraz na życzliwym i ofiarnym poparciu

[r]

czyna się nowenna do uryczystości Narodzenia N. Dominikanów odpust zupełny św.. U Bożego Ciała uroczystość św. Augustyjanów na Kazimie­.. rzu, jako w niedzielę po

Książki z serii Czytam sobie to seria książek dla najmłodszych czytelników, rozpoczynających przygodę z książką.. Dzięki tym książkom możesz nie tylko rozwijać