Jerzy Jarzębski
Milka, Bittra, Velma
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (10), 40-47
Niespójny tryptyk i... wirtuozeria techniczna?
Milka, Bittra, Velma
A n d rzeja K uśniew icza k a rie ra p isarska przebiegała dro gą stopniow ej kum ulacji: nie zabiegający o tan ią popularność, p isarz każdą n a stę p n ą książką prow okow ał coraz to szerszy rec e n - zencki odzew. I tak, n a tu ra ln ą rzeczy k oleją, n a jw ię cej k o m en ta rz y pow itało o sta tn ie S tr e fy , jak k o lw iek większość recen zen tó w — a także sam a u to r — oce nili powieść jak o n iezb y t udaną.
Ten n iesp ó jn y try p ty k u d e rz a sw oją odrębnością n a tle innych, jak że d ram atu rg iczn ie zw a rty c h i k o n sekw en tn y ch powieści K uśniew icza. Je śli więc zde cydow ałem się k ry ty c z n em u oglądow i poddać w łaś nie S t r e f y — to znęcony w łaśnie ich niedoskonałoś cią, k tó ra — zw ażyw szy tech n iczn ą w irtu o zerię p isa rza — każe szukać d la siebie głębszych uzasadnień.
S t r e f y sk ład ają się z trzech fo rm aln ie i częściowo od
ręb n y ch części, zw iązanych w spólną ideą, k tó rą o k reśliłb y m jako dążenie do re k o n stru k c ji i w spół u czestnictw a. I tak w części pierw szej re k o n stru k c ja przebrzm iałego św iata p rzed w o jen n y ch k resó w do k o n u je się n iejak o w „św iadom ości zbioro w ej” , k re ow anej poprzez fik cy jn ą rozm ow ę bohateró w . W czę
4 1 M I L K A , B I T T R A , V E L M A
ści drugiej i trzeciej — in d y w id u aln y ju ż b o h a te r- -n a rra to r u siłu je z pozycji o u tsid e ra naw iązać k on tak t n ajp ierw z nową, pow ojenną rzeczyw istością, potem — z m item m arty ro lo g iczn o -b o h atersk im , ucieleśnionym w postaci dziew czyny, uczestniczki pow stania w arszaw skiego. S t r e f y nie są tu zresztą na tle innych u tw o ró w K uśniew icza odosobnione. H i storia, up ły w czasu i zm ienna p e rsp e k ty w a w idze nia przeszłości — to idées f ix e s pisarza.
„Mam czynny stosunek do historii i zrozumienie pewnych spraw, które się w tedy działy — powiedział niedawno w w yw iadzie — poprzez własne rodzinne tradycje. Łączy się to ze wszystkim , co było w tamtej epoce, z tym, jakie ubiory noszono i jakich perfum używano, jakie były meble. Ja wyrosłem z tej w łaśnie historii, tylko w innym czasie. Teraz już mniej, bo w iele śladów przeszłości w yniszczyła wojna. Przedmioty tworzyły historię, nie tylko opartą na faktach, jakieś przedłużenie bardzo konkretne poprzedniej generacji’".
K uśniew icz — dziedzic rodzinnej tra d y c ji — rozcią ga niejako sw ój rodow ód w stecz, o b ejm u je nim cza sy sprzed w łasn y ch narodzin. Te o bszerne w łości w y m agają pieczołow itej lu strac ji. — S tą d p a sja rek o n struow an ia a tm o sfe ry la t m inionych, d o rab ian ia ge nealogii fak tom i ideom.
R ecenzując W drodze do K o r y n tu , J a n B łoński słusznie tw ierd ził, iż K uśniew icza z a jm u je ponad w szystko p re z e n ta c ja św iadom ości d o tk niętej obse sy jn y m uro jen iem . D odajm y, że na „ tu m o ry ” takie c h o ru ją całe fo rm acje k u ltu ro w e. K uśniew icz jest su b te ln y m m alarzem dek ad en cji (czyżby dlatego, że „praw dziw ego g en tlem an a in te re s u ją ty lk o spraw y p rz e g ra n e ” ?). P o ch y la się zatem z u w agą n ad cho robam i epok (Król Obojga Sycylii), tro p i w y n a tu rzen ia idei (K oru p c ja , Eroica, S t r e f y — w II i III części), w reszcie b o h aterom sw oim każe budow ać sztuczny św iat, k o m p en su jący n ied o sta tk i rzeczy w istości, i b y to w ać tam w stan ie przeciągniętego n ad m iarę dzieciństw a (W drodze do K o ryntu ). K u ś niew icz b ro n i się zdecydow anie p rzed utożsam ianiem
Subtelny m alarz dekadencji
D ziałalność m ityczna
W szystko przem ienia w dyskurs
go z k tó rąk o lw iek z postaci. To zrozum iałe. A jed n ak w y d aje się, iż a u to ra łączy z b o h a te ram i coś więcej niż ty lko pow ierzchow ne analogie losów. Twórczość K uśniew icza jest lep ien iem szeroko rozum ianego m i tu o sam ym sobie (p am ięta jm y tu o rozległości t r a dycji, do jak iej się pisarz przyzn aje). J e s t więc m i tem o sch y łk u au stro -w ęgiersk iego m o carstw a, m i tem o duchow ych ro z te rk a c h X X -w iecznych potom ków G erm anów , m item o p rzeb rzm iały m św iecie kresow ej G alicji, o p a trio ty c z n ej w alce, o losie in te li g en ta w pow ojennej Polsce, o losie w ykorzenionych, oderw an y ch od tra d y c ji, „rzu cony ch w św ia t” przez w y darzen ia historyczne. K uśniew icz inscenizuje dzieje w łasnej generacji, w łasnego środow iska, kręgu k u ltu raln eg o , ożywia m a rtw y św iat p am iątek po od chodzącej w niepam ięć epoce. A nim acja to szczegól na: n ig d y n ie w olno n a m zapom nieć, że p rzy g ląd am y się rek o n stru k c ji, w k tó re j obok siebie s ta ją d y n a m iczne sceny rodzajow e, o d k u rzan e po lata ch bibe lo ty — w sw ojej obecnej, zębem czasu d o tk n iętej po staci — jak ieś fotografie, cienie w spom nień, opow ie ści p o starzały ch u czestników zd arzeń — w reszcie stereo ty p ow e „ c y ta ty ” literack ie. Te, k tó re w spół tw o rzy ły „św iadom ość epoki” , i te późniejsze, k tóre
consensus o m n iu m u zn ał za jej sy n te ty c zn y w yraz.
„G ło śn y ” n a rra to r, ak cen to w anie odległej p e rsp e k ty w y n a rra c y jn e j, c h ę tn e posługiw anie się m onolo giem w ew nętrzn ym , sch em a te m śledztw a — to w szy stko su g e ru je istn ien ie ścisłej odpow iedniości m iędzy potoczną czynnością opow iadania w spom nień a k re acją literack ą. Z resztą K uśniew iezow i, jak w ielu in n ym pisarzom w spółczesnym , w szystko, czegokol w iek d o tk n ie, w d y sk u rs się przem ienia. Być może inaczej ju ż nie p o tra fim y o dbierać św iata. Taki też p a ru se tstro n ic o w y d y sk u rs k ilk u w p adający ch sobie w słow o „opow iadaczy” o tw ie ra o statn ią powieść K uśniew icza.
S t r e f y sp ra w ia ją w rażen ie re k a p itu la c ji dotychcza
4 3 M I L K A , B I T T R A , V E L M A
znacznie bardziej osobiste niż pozostałe książki tego autora. M am y tu i k ra j la t dziecinnych — m ity czn ą G alicję, i schyłek „p iękn ej epoki” (oglądany ju ż z pew nej p erspektyw y), d p ro blem y niem ieckie, i zm a g ania z rodzim ą tra d y c ją p a trio ty c z n y ch bojów . Na zliczenie „tum o ró w ” n ęk ający ch bo h ateró w nie starczy łoby palców jed n e j ręki. R ozpasana i polifo niczna w pierw szej części — w n a stę p n y c h powieść szarzeje, niejako się stab ilizu je. Czyniono z tego
S tr e fo m dość pow szechnie zarzu t. J a w o lałb ym te
ra z odwrócić sy tu a c ję i spytać, czy ro zra c h u n ek z w spółczesnością może i pow inien p rzy b ra ć k sz ta łt dzieła skończonego i zrwartego? Przecież S t r e f y do m ian a takiego ro zra c h u n k u m ogą śm iało p re te n d o wać. Po m icie u p ad ającej c. k. m onarchii, po m icie w iodącej w faszyzm lu b w dzieciństw o d ekad en cji — przychodzi w S tre fa c h kolej n a m it in te lig e n ta polskiego, obarczonego jak że groteskow ą genealogią ideową.
Społeczeństw o Polski pow o jen n ej odczuło do głębi siłę p rzem ian politycznych, gospodarczych i socjal nych. G igantyczne ru c h y m igracy jn e, aw ans jed n y ch klas, p o d u p adan ie in n y ch , rew o lu cja ośw iatow a — w szystko to w pły nęło decydująco na sam opoczucie jedn ostk i, k tó ra poczuła się w ykorzeniona, odcięta od tra d y c ji, „rzucona w św ia t” . Nic dziw nego więc, że po okresie gorączkow ego ak ty w izm u w czesnych la t pięćdziesiątych, k ied y żyło się chw ilą bieżącą i w izjam i przyszłości (niedalekiej — tw orzenie dłu ż szych p e rsp e k ty w w y m ag a bow iem n ieu ch ro n n ie od w ołania się do trad y cji), nadszedł m o m en t g e n e ra l nego zw ro tu w stecz, ku an ten ato m . N a trę tn a k rz ą ta nin a tow arzysząca b o h a te ro m epoki urzędow ego op ty m izm u zagłuszała — ja k się okazało — isto tnie dręczące ludzi tęsk n o ty . P ro b lem em naczelnym lite r a tu r y socrealisty cznej b y ła a d a p ta c ja jed n o stk i do ko lek ty w u , utw o rzo n ego w celu w y ko n ania określo nego zadania. W p a rę la t później b o h a te r literacki, m ia s t d u m ać n a d tym , ja k stać się w łaściw ie u k sz ta ł
Rozrachunek ze
D ram atyczne pytania R ealizow ane konw encje pow ieściow e Czekolada Sucharda i doktor Freud
tow anym try b ik ie m „m achin y sp ołecznej”, zada so bie d ram aty czn e p y ta n ia o w łasne pochodzenie, o sens egzystencji, o to, jak udało m u się p rze trw a ć w ojen n ą zaw ieruchę i k ryzys w artości. Z w rot ku przeszłości, szukanie w tra d y c ji lek a rstw a na zagu bienie w e w spółczesności s ta ją się pow szechne — zarów no w lite ra tu rz e „ w ie jsk iej” , jak i w „ ro z ra ch u n k o w ej” . N aw et pow ieści h isto ryczne coraz czę ściej re z y g n u ją z pro stej re k o n stru k c ji przeszłości na rzecz budow ania pom ostów , genealogii, w y k ry w a nia u n iw ersaln y ch m echanizm ów , służących ty leż w y jaśn ian iu czasu m inionego, co obecnego, a n a w et przyszłości. M alow anie „obrazków z epoki” za stąp iła szczegółowa inw igilacja historii, poszukiw a nie fak tó w znaczących, rodow odu dla współczesności. Nie darm o więc O lek Bogaczewicz, b o h a te r S tre f,
histo rią p a ra się zawodowo. Z w łaściw ym swej spec jalności d y stan sem te n w ieczny o u tsid er usiłuje zre konstru o w ać trz y m ityczne św iaty: św iat kresow ej młodości, św iat tru d n y c h początków pow ojennej eg zy sten cji państw a, w reszcie — św iat epopei pow stańczej. I tu ta j — rzec by m ożna — cóż za osobli w y p rzypadek: trzeźw y h isto ry k d aje się w kręcić w try b y m ielącej konw encje m itologii. P o w sta ją trz y o drębne całości, z k tó ry c h k a żd a żyw i się lite r a tu rą . P ierw sza — schem atem po w ro tu w m ityczną k rain ę dzieciństw a, d ru g a — sch em atem pow ieści ro zrach u n ko w ej, trzecia — schem atem „zaduszek” i „porażen ia w o jn ą ” . P rz y jrz aw szy się bliżej S t r e
fom , cofniem y ten sąd zbyt pochopny: to raczej
n a rra to r-o u ts id e r chciałby się przez konw encje od budow ać w ew n ętrzn ie. N a rra to r „w yk o rzeniony” ch w y ta się każdej okazji, b y w ejść n a p o w rót w e w spólnotę. P o w staje przed ziw n e za w ikłanie planów czasow ych. N ajp ierw pow szechny schem at rozw oju osobniczego, sym bolizow any p rzez trz y rodzaje cze kolady S u chard a, k tó re m u z d ala p a tro n u je do k to r F reud:
4 5 M I L K A , B I T T R A , V E L M A
1) okres wczesny, dziecięcy — pierw sze pró b y w y odrębnienia „ ja ” ze św iata, pierw sze rozróżnienia dokonyw ane w otoczeniu, faza a n a ln a eroty zm u (Milka);
2) okres m łodzieńczy — id en ty fik acja jed n o stk i z g ru p ą tow arzyszy zabaw (przew aga w ięzi osobistej), pierw sze m iłości i zw iązane z n im i dośw iadczenia seksualne — faza g e n ita ln a eroty zm u (Velma); 3) okres dojrzałości społecznej — id e n ty fik a c ja jed n o stk i z narodem lub klasą (przew aga w ięzi fo rm a l nej), działalność socjalno-polityczna (B ittra).
Pod znakiem ty ch k o lejn ych faz p rzeb ieg a dzieciń stw o i młodość przy jació ł z galicyjskiej okolicy. Ale m ożna też dokonać p ro je k c ji sc h em a tu n a całą his to rię Bogaczewioza. W ówczas cała stre fa Z n a k ó w
Zodiaku — z jej m agm ow atością, p rzen ik an iem się
„ ja ” poszczególnych podm iotów w ypow iedzi — stan ie pod znakiem Milki, d rug iej patro n o w ać będzie B ittra, trzeciej — Velm a. To przestaw ien ie kolejności jest znaczące — św iadczy o zw ichnięciu rozw oju boha tera.
S k a n s e n p re z e n tu je p ró b y w łączenia się Bogaczewicza
w budow ę now ej rzeczyw istości. Jeg o uczestnictw o w now ym społeczeństw ie o p a rte je st w p rzew ażającej m ierze na w ięzi fo rm aln ej. W Klowniadach b o h a te r u siłu je odbudow ać także w ięzi o sobiste i ponosi gro teskow ą klęskę. J e s t tak, jak b y V elm a m ogła zreali zować się te ra z już tylko poprzez p ry zm a t w cześ niejszej B ittry ... Spóźniony ero tyzm odradza się w form ie w y n a tu rz o n e j, n akłada się n a ogólniejsze tęs k n o ty Olka, k tó ry prag n ie w ejść n a pow rót w „św ia dom ość g ru p o w ą” , w ybić sobie okienko do zbioro w ej pam ięci, p rzechow ującej m ity czną tra d y c ję po kolenia.
Jeszcze inaczej u jrz y m y S tre fy , biorąc pod uw agę sy tu a c ję n a rra c y jn ą . W ówczas dialog poszczególnych podm iotów Z n a k ó w Zodiaku, poprzez m edium k tó rego w g lą d a m y w zam ierzchłą epokę, okaże się chronologicznie najpóźniejszy, w spółczesny zam yka
Sytuacja narracyjna
W ykrzywiony los
społeczeństwa polskiego
jącej książkę R ów ninie spokojnego Słońca. H istorię zaś Bogaczew icza odbierzem y jako dzieje zm agań in te lig e n ta z p rzem ian am i sw ojego czasu, jak o p ró bę o k reślen ia swego m iejsca w św iecie. W pierw szym sta rc iu (S k a n s e n ) in te lig e n t zap rag n ie działać — działać z najlep szą wolą, by ty m sam ym zyskać w ła sn y k ^ t w dziejach. Poniósłszy k lęsk ę — sp ró b u je zająć stanow isko w obec narodow ej m itologii. Do staw szy jeszcze ra z kosza — z a n u rz y się w e w łasną sw oją genealogię — b y w n iej poszukać rac ji istn ie nia.
Czy nie d ostrzeżem y w ty m p orząd k u odbicia p rze m ian pow ojennej polskiej lite ra tu ry , k tó ra pełn iła n a jp ie rw cele służebne, p otem — rachow ała się z m itam i, w reszcie — szukać poczęła trad y cji, budo w ała h isto ry czn y i duchow y rodow ód sw y m b o h ate rom ? W arto by m oże prześledzić, czy nie odnajdzie m y ty ch faz także w p isarsk im rozw oju K u śn ie- wicza.
S t r e f y są niespójne, „ n ie u d a n e ” — tak jak niespój-
ny i w yk rzy w io n y je s t los i dośw iadczenia X X - - w iecznego społeczeństw a polskiego. Różnorodność tra d y c ji, ich w zajem n a nieprzetłum aczalność, ra p tow ne zm iany sy tu a c ji politycznej, absurdalność i apodyktyczność dziejow ych w ydarzeń, k tó re tak bezcerem onialnie obchodziły się z naszym narodem , w szystko to znalazło odbicie w m anierycznym k ra jo brazie Stre f. R ozm aite p raw d y i p ó łp raw dy osaczają bez p rz e rw y b o h a te ra książki; jest on n ieu sta n n ie kuszony przez różnorakie ideologie, ry k „krow y K a- lego” rozlega się co chw ila. W tych w aru n k ach Bo gacze wicz zachow uje pragram ow o heroiczną bez stronność. Mimo u k ry ty c h tęsk n o t nie daje się uwieść bez re sz ty w żadną z ideologicznych przygód. Czy to źle, czy dobrze? R ów nina stabilizacji, na k tó rą w yprow adza w końcu K uśniew icz swego b o hate ra,, n ie tch n ie optym izm em , ro zum n y sceptycyzm ja ko życiow a p o staw a także nie budzi entuzjazm u. Nie są więc S t r e f y re c e p tą n a rozw iązanie życiowych
4 7 M I L K A , B I T T R A , V E L M A
problem ów pokolenia. A jednak, jak się w ydaje, nie spójna, p rzełam an a w ew nętrznie, m iejscam i w p rost n ieu d an a (m yślę tu przede w szystkim o opisach ży cia biurow ego w Skansenie, k tó re nie w y k raczają poza pu blicystyczną sztam pę) — powieść K uśniew i- cza je s t celnym w izeru n k iem epoki. Je j sw oista nie- w ydarzoność je st po p ro stu niew ydarzonością cza sów, k tó re u siłu je odw zorow ać, dośw iadczeń, k tó re sta ra się przekazać; frag m en taryczn o ść k o resp on d u je z nieciągłością i n iekonsekw encją rozw oju X X - w iecznej Polski.
Celny w izerunek epoki