• Nie Znaleziono Wyników

Charon. Stanisław Tarnowski i dziewiętnastowieczna sztuka pamięci

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Charon. Stanisław Tarnowski i dziewiętnastowieczna sztuka pamięci"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Folia 298

Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis

Studia ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia 17 (2019)

ISSN 2081-1861

DOI 10.24917/20811861.17.6 Iwona Węgrzyn uniwersytet Jagielloński orCid 0000-0001-6591-9446

Charon. Stanisław Tarnowski

i dziewiętnastowieczna sztuka pamięci

Wedle ostrożnych szacunków Henryka Markiewicza Stanisław Tarnowski był auto-rem stu pięćdziesięciu nekrologów opublikowanych na łamach „Przeglądu Polskie-go” w latach 1872–19141. Paweł Kubicki, w wydanym w 1929 roku szkicu

biogra-ficznym poświęconym Tarnowskiemu, pisał o stu pięćdziesięciu pięciu nekrologach zamieszczonych w „Przeglądzie”, ale listę, przygotowaną we współpracy z Różą Tar-nowską, uzupełniał jeszcze o dziesięć kolejnych szkiców wspomnieniowych wyda-nych osobno2.

Moja próba doprecyzowania tych danych i zliczenia komemoratywnej spuści-zny Stanisława Tarnowskiego zakończyła się spektakularną porażką. Nie udało mi się policzyć tych tekstów, bo problemem okazała się już sama decyzja, które z dzieł hra-biego profesora należy włączyć do nekrologii, czyli utworów powstałych pod patro-natem dziewiętnastowiecznej sztuki pamięci. Bezradność statystyki objawiła się już na etapie wstępnej atrybucji nekrologów. Monografiści Tarnowskiego nie mieli racji zakładając, że hrabia profesor pisał nekrologi wyłącznie dla „Przeglądu Polskiego” i zawsze sygnował je swym nazwiskiem. Czasami wydane osobno mowy pogrzebowe Tarnowskiego ukazywały się w piśmie jako nekrologi podpisane „Od Redakcji”. To casus nekrologu Waleriana Kalinki. Najpierw w „Gazecie Narodowej” (1886, nr 271) opublikowana została mowa Tarnowskiego, o której „Przegląd Powszechny” donosił:

Nad grobem przemówił Tarnowski, a mowa, którą pożegnał wielkiego pisarza była nie tylko wyrazem czci dla zmarłego, ale i jego zwięzłą charakterystyką, jako człowieka, jako polityka, jako publicysty, jako historyka, jako kapłana, jako patrioty. W tym „prawdziwie wspaniałym” przemówieniu „skrystalizowała się żal po odchodzącym nas w najcięższej próbie szermierzu i ból przygodny obecnej chwili, i pokusy rozpaczne dnia dzisiejsze-go, zwalczone przypomnieniem słusznych powodów otuchy i nadziei”. Znana i uznana powszechnie wymowa hrabiego Tarnowskiego chyba nigdy w bardziej porywający nie odezwała się sposób3.

1  H. Markiewicz, Słowo wstępne, [w:] S. Tarnowski, O literaturze polskiej XIX wieku, Warszawa 1977, s. 6.

2  F. Kabe [właść. ks. Paweł Kubicki], Stanisław Tarnowski, Sandomierz 1929, s. 32–33. 3  „Przegląd Powszechny” 1888, t. XVII, s. 88 i 89.

(2)

Następnie, w styczniowym numerze „Przeglądu Polskiego” (1887), zamieszczo-ny został nekrolog, podpisazamieszczo-ny „Od Redakcji”, a w jego obręb włączone zostały znacz-ne fragmenty tamtej oracji, i wreszcie w kolejnych numerach „Przeglądu” ukazał się obszerny poświęcony Kalince szkic wspomnieniowy pióra Tarnowskiego, wydany następnie osobno w latach 1887 i 1903.

Jako współredaktor „Przeglądu Polskiego” Tarnowski przyjął na siebie obowiązek prowadzenia „działu nekrologów” i wywiązując się z tego zadania często jako podsta-wę tekstów wykorzystywał własne, wygłaszane na pogrzebach, mowy. A że cieszył się sławą wielkiego mówcy a zmarli, którym składał hołd obdarzani byli powszechnym szacunkiem, jego oracje pogrzebowe były przedrukowywane także w innych pismach (np. „Czas”, „Kraj”, „Przegląd Lwowski” czy „Gazeta Narodowa”). Niekiedy reedycje mów bądź „wspomnień pośmiertnych” jako broszury wydawane były z inicjatywy ro-dzin zmarłych i rozdawane na familijnych uroczystościach. Tego typu publikacje wy-korzystywano jako element rodowej strategii upamiętniania i, choć to zabrzmi nieco ekscentrycznie, były modnym suwenirem, elementem towarzyskiego konwenansu funeralnego. Niekiedy też, ze względu na szczególną wartość dokumentacyjną, szkice pióra Tarnowskiego zyskiwały status biogramów, które prezentując sylwetkę zmar-łego, poddawały także analizie jego dorobek. Tu ciekawy przykład stanowi mowa Tarnowskiego wygłoszona na pogrzebie Maurycego Manna. Najpierw przedrukowa-na w „Czasie” w 1876 r., a przedrukowa-następnie przypomniaprzedrukowa-na w księdze przygotowanej z okazji jubileuszu „Czasu” w 1899 roku jako najbardziej wartościowe poznawczo źródło in-formacji o wieloletnim współpracowniku i współtwórcy gazety4. Komentując tę mowę

swego niegdysiejszego kolegi redakcyjnego dziennikarze „Czasu” zauważali, że „to jego ostatnie pożegnanie równało się pierwszemu publicznemu uznaniu i ocenieniu sprawiedliwemu Maurycego Manna, jego działań, zdolności i żywota”5.

Problemy z buchalterią, choć mogą spędzać sen z oczu edytora chcącego zająć się tą częścią spuścizny Tarnowskiego, wydają się niczym w porównaniu z wątpliwo-ściami tyczącym się kwestii wręcz podstawowej, a mianowicie pytania: które z prac krytyka powinny zostać zaliczone do grupy utworów poświęconych upamiętnianiu współczesnych? Pułapką okazuje się tu niezwykle nieprecyzyjne definiowanie form gatunkowych określanych w XIX wieku jako nekrologia6. Nazwą tą opatrywano

za-równo kilkuzdaniowe prasowe informacje o czyimś zgonie, jak i większe artykuły omawiające życie i dzieło zmarłego. W przypadku spuścizny Tarnowskiego nekro-logia to: przedruki wygłoszonych mów pogrzebowych, kilkustronicowe typowe ne-krologi-biogramy, a przede wszystkim, ilościowo dominujące w tym zespole, szkice wspomnieniowe. Nawet jednak te ostatnie, choć konsekwentnie opatrywane przez Tarnowskiego wspólnym podtytułem „wspomnienie pośmiertne” różnią się wielko-ścią, wahającą się od kilkunastu do kilkudziesięciu stron, konwencją – czasami bywają zbliżone do suchego biogramu, a czasami impresyjnego szkicu portretowego, ale zda-rzają się też rozbudowane mowy obrończe (Hieronim Kajsiewicz) i przenikliwe studia

4 Mowa hr. Stanisława Tarnowskiego nad grobem ś.p. Maurycego Manna dnia 15

listopa-da 1876 r., [w:] Jubileusz „Czasu”, Kraków 1899, s. 319–331.

5  Za: F. Hoesick, Stanisław Tarnowski. Rys życia i prac. Warszawa 1906, t. 2, s. 104. 6  „Dzisiaj nekrologiem nazywać zwykliśmy życiorys krótki osoby od niedawna zmarłej, czasami również zbiór życiorysów takich z roku całego lub okresu czasu mniejszego, ogła-szany w wydawnictwach różnych”. Wielka Encyklopedia Powszechna Ilustrowana, Warszawa 1903, Seria II, t. 1, s. 418.

(3)

biograficzno-historyczne (Władysław Zamoyski). Najbardziej jednak różnicuje „wspo-mnienia pośmiertne” obierana przez Tarnowskiego tonacja, która swą skalą obejmuje oficjalną powściągliwość pisanej z dziennikarskiego obowiązku notatki biograficznej, melancholijną zadumę świadka historii (Dezydery Chłapowski, Piotr Moszeński), ale też rzewność i liryzm wspomnienia o serdecznym przyjacielu (Józef Szujski).

Jakby tego było mało, szeroko pojmowana nekrologia Tarnowskiego nie ogra-nicza się wyłącznie do form prasowych. Ze względu na wyłożone we wstępach au-torskie deklaracje, należałoby rozważyć możliwość włączenia do tej spuścizny także monumentalnych studiów monograficznych (Młodość Szujskiego, Jan Matejko oraz monografie Lucjana Siemieńskiego i Juliana Klaczki). Pisarz traktował je bowiem konsekwentnie jako dzieła wyrastające z osobistego wspomnienia, dzieła pisane w poczuciu tego samego obowiązku dania świadectwa, który przyświecał powsta-niu drukowanych w „Przeglądzie Polskim” „wspomnień pośmiertnych”. We wstępie do monografii Klaczki Tarnowski wyznawał: „Zabieram się do tej roboty bez waha-nia, choć czuję i wiem, że mi do niej wiele braknie, że nie wykonam jej tak jakbym chciał. Ale nie widzę między dziś żyjącymi a piszącymi, żadnego który by Klaczkę był znał tak długo i tak z bliska. Wolałbym, żeby kto inny podjął się tego obowiązku, ale spodziewam się, że znajdzie się kiedyś taki, co go spełni lepiej i napisze o Klaczce dzieło, zupełnie godne przedmiotu; ale na dziś sądzę, że mam lepsze od innych wa-runki do tej pracy”7.

Jeszcze mocniej to poczucie obowiązku wybrzmiewa we wstępie do Młodości Szujskiego, gdzie z niezwykłą siłą ujawniło się napięcie między niemożnością wypo-wiedzenia straty a wręcz osobistym przymusem i poczuciem obywatelskiego obo-wiązku opowiedzenia o zmarłym:

Trzeba też było zadać sobie pewien przymus, stoczyć pewną walkę między pociągiem a wstrętem, żeby złamać tę pieczęć, pod którą złożone są drogie pamiątki lat minionych i prawie święte po zmarłych relikwie. Ale są między nimi pamiątki po jednym, których za własne uważać się nie ma prawa; (…) I te należy wydobyć8.

Każda próba rozpoznania i opisu komemoratywnej spuścizny Tarnowskiego rozbija się więc o rafy statystyki i genologii. Jednak najgroźniejszy dla pamięci o ne-krologach hrabiego profesora okazał się, utrwalony w barwnych, ale i złośliwych opowieściach Boya, stereotyp dziewiętnastowiecznej tradycji funeralnej, postrzega-nej przez pryzmat patosu, egzaltacjii powtarzalności stosowanych formuł retorycz-nych9. Najprawdopodobniej te uprzedzenia spowodowały, że niemal nikt z badaczy

nie sięgał do tej spuścizny. Niemal, bo z nekrologów Tarnowskiego jako źródła do jego biografii korzystał Ferdynand Hoesick, a po latach także Henryk Markiewicz – badacz jego twórczości krytycznej. Ostatnio nekrologi pióra Tarnowskiego wy-korzystywał Tadeusz Budrewicz, który na ich podstawie rekonstruował konserwa-tywny ideał kobiety i badaczka estetycznych poglądów hrabiego profesora – Renata Stachura-Lupa10.

7  S. Tarnowski, Julian Klaczko, Kraków 1909, t. 1, s. 5. 8  S. Tarnowski, Młodość Szujskiego, Kraków 1892, s. 7.

9 Zob. T. Boy-Żeleński, O Krakowie, oprac. H. Markiewicz, Kraków 1968, s. 37.

10  T. Budrewicz, Konserwatywny ideał kobiety w mowach pogrzebowych Stanisława

(4)

Zasadniczo jednak można powiedzieć, że zapomniane i niedoczytane, pogubio-ne na łamach „Przeglądu Polskiego” i w broszurowych, trudno dziś dostępnych wy-daniach, szkice wspomnieniowe pozostają badawczą terra incognita. Traktowane na równi z zasuszonymi nieśmiertelnikami z cmentarnych wieńców nie były nawet po-dejrzewane o jakąkolwiek wartość artystyczną. Tymczasem „wspomnienia pośmiert-ne” wyrastając z dziewiętnastowiecznej tradycji funeralnej, wymykają się sztampie ówczesnej nekrologii. Mogą być czytane jako dokument epoki, ale także jako dzieła literackie, są bowiem przejmującymi pożegnaniami i fascynującymi swą przenikliwo-ścią, pogłębionymi mikro studiami biograficznymi wpisanymi w kunsztowną formę portretu literackiego – studiami, które utrwalając losy pojedynczych ludzi, układają się w bogatą i skomplikowaną historię polskiego dziewiętnastego stulecia.

Dziewiętnastowieczne krakowskie funeralia

Kraków drugiej połowy XIX wieku był miastem pogrzebów. Przez jednych nazywa-nym „szlacheckim Tusculum” – rezydencjonalnazywa-nym miastem emerytów11, przez

in-nych „Matecznikiem Polski”12, czyli miejscem, do którego na starość ściągali wielcy

Polacy, by umrzeć wśród narodowych pamiątek, Kraków był miastem, które z ce-remonialnie urządzanych pogrzebów uczyniło element swej tożsamości, swój znak rozpoznawczy.

Prowokacyjnie można by więc opowieść o nekrologach hrabiego profesora za-cząć od zgłoszenia istotnych wątpliwości. Może ponad setka „wspomnień pośmiert-nych” autorstwa Tarnowskiego robi dziś na nas tak wielkie wrażenie, bo umieszcza-my je w kontekście nam współczesnym, gdy wyczerpała się sztuka nekrologii, niemal zanikła tradycja wielkiego pogrzebowego oratorstwa13 a i ostentacja ceremoniału

przestała być wyznacznikiem znaczenia zmarłego. W tamtym Krakowie, publikowa-ne przez Tarnowskiego publikowa-nekrologi były przecież konsekwencją bezwzględnych praw demografii i immanentną częścią obowiązującej od lat tradycji funeralnej.

Zważyw-życia i sztuki, red. E. Ihnatowicz i E. Paczoska, 2006; R. Stachura-Lupa, Poglądy ideowo-este-tyczne Stanisława Tarnowskiego, Kraków 2016.

11  Od połowy XIX wieku do Krakowa przenosiły się rodziny szlacheckie, najpierw z Galicji, po powstaniu styczniowym także dotknięci prześladowaniami ziemianie z Króle-stwa, Ziem Zabranych a nawet z zaboru pruskiego. Jak szacował Jacek Purchla w roku 1880 mieszkało w Krakowie ponad 200 rodzin ziemiańskich i poziom ten utrzymywał się do końca okresu autonomicznego. Więcej zob. J. Purchla, Matecznik Polski. Pozaekonomiczne czynniki

rozwoju Krakowa w okresie autonomii galicyjskiej, Kraków 1992, s. 51.

12  „Kraków jest matecznikiem Polski, do którego przybywają na starość wielkie lwy, orły, niedźwiedzie (choć czasem i lamparty), by tu złożyć swe kości”. Za: S. Estreicher,

Zna-czenie Krakowa dla życia narodowego polskiego w ciągu wieku XIX, [w:] Kraków w XIX w., t. 1,

Kraków 1932, s. 17. Za: J. Purchla, Matecznik Polski. Pozaekonomiczne czynniki..., s. 52. Warto dodać, że Tarnowski znał to sformułowanie, w nekrologu Leona Kaplińskiego pi-sał: „Kraków to matecznik z Pana Tadeusza, gdzie zwierzęta zmęczone życiem przychodzą składać kości – mówił Kapliński po przyjeździe z uśmiechem pół żartobliwym, pół melan-cholicznym”. S. Tarnowski, Leon Kapliński. Wspomnienie pośmiertne, „Przegląd Polski” 1873, kwiecień, s. 142.

13  To oczywiście nie do końca prawda, wystarczy przypomnieć piękny zbiór pogrze-bowych mów Jacquesa Derridy pt. The Work of Mourning (pod red. P.-A. Brault and M.Naas, The University of Chicago Press, Chicago and London 2001), czy Pożegnania Henryka Mark-iewicza (Kraków 1992).

(5)

szy przy tym na oratorską renomę hrabiego profesora, jego rangę w intelektualnych, klerykalnych i arystokratycznych kręgach, rekordy epicedialnej twórczości Tarnow-skiego mogą, ale wcale nie muszą zaskakiwać. Nie muszą, bo przecież wygłaszanie mów pogrzebowych, pisanie nekrologów, publikowanie wspomnień pośmiertnych, a przede wszystkim celebrowanie uroczystości pogrzebowych należało do rytualnej praktyki kulturowej całej Europy XIX wieku14.

Wypracowana w Krakowie w pierwszym dwudziestoleciu XIX wieku formuła tak zwanych pogrzebowych „obchodów narodowych” doskonale pozwala się opisać w kategoriach Hobsbawmowskiej „tradycji wynalezionej”15. Dwie wawelskie

ceremo-nie pogrzebowe: pochówek księcia Józefa Poniatowskiego (23 lipca 1817 r.) i rok póź-niejszy pogrzeb Tadeusza Kościuszki (23 czerwca 1818 r.) to modelowe przykłady konstruowania wspólnotowych rytuałów, które w nowych warunkach politycznych dawały szansę na przezwyciężanie lub choćby tonowanie traumy historii i kreowanie obrzędu integrującego przeszłość z teraźniejszością. Królewski ceremoniał pogrze-bowy oraz tradycja sarmackiej pompa funebris zaadaptowane dla pochówków bo-haterów narodowych symbolicznie przywracały łączność między Pierwszą Rzeczpo-spolitą a naznaczoną katastrofą zaborów współczesnością. Ceremonie projektowane jako hołd dla zmarłych wodzów były nastawione tyleż na upamiętnianie przeszłości, co na współczesność – miały za zadanie oddać hołd bohaterom, ale przede wszyst-kim chciały reintegrować wspólnotę i przywracać jej naruszoną przez historyczną katastrofę godność. Opłakując bohatera, a w jego osobie opłakując także świetną przeszłość Rzeczypospolitej i odczuwane upokorzenie obecnej sytuacji politycznej, uczestnicy ceremonii odzyskiwali poczucie sprawczości. Dawni obywatele Rzeczy-pospolitej a teraz Galicjanie, obywatele Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Po-znańskiego czy Ziem Zabranych spotykali się w kondukcie pogrzebowym, wspólnie się modlili i śpiewali pieśni – w tłumie podobnych sobie żałobników rozpoznawali siłę odzyskiwanej wspólnoty i poczucie moralnej wyższości nad zaborcą. Pogrzeb bo-hatera, sam będąc rodzajem demonstracji patriotycznych uczuć, stawał się wyrazem samoafirmacji, ale także wyraźnym znakiem kontestacji narzuconego porządku16.

Wawelskie pochówki księcia Józefa i Tadeusza Kościuszki wyznaczyły wzorzec dla wszystkich kolejnych wielkich krakowskich ceremonii pogrzebowych17

.Poże-gnanie człowieka (żołnierza, artysty, polityka, męczennika sprawy narodowej) dzię-ki tak zdefiniowanemu rytuałowi traciło wymiar uroczystości prywatnej,częściowo

14 J.Walvin, Dust to Dust: Celebrations of Death in Victorian England, „Historical Reflec-tions/ Réflexions Historiques”1982, vol. 9, nr 3, https://www.jstor.org/stable/41298792 [dostęp: 2.09.2019]; P. Ariѐs, Człowiek i śmierć, tłum. E. Bąkowska, Warszawa 1992.

15  Zob. E. Hobsbawm, Wprowadzenie. Wynajdywanie tradycji, [w:] Tradycja

wynalezio-na, red. E. Hobsbawm i T. Ranger, tłum. M. Godyń i F. Godyń, Kraków 2008.

16  Pogrzeby stawały się – jak pisał krakowski pamiętnikarz Kazimierz Girtler – „jak-by przeglądem ostatnich dziejów Polski. Rozrzewnieni starce wracali do domu jak„jak-by z Zie-mi Świętej… każdy przekazywał swemu następcy obowiązki z uczuć tych i ślubów płynące, a łzy narodu lały się po głazach świadczących o jego wielkości. My, młodzież, oswajaliśmy się z dziełami takich ludzi, jak Poniatowski i Kościuszko, serca nasze biły mocno na opowiadania wojowników, którzy pod nimi służyli. Czyniliśmy im jedne za drugimi zapytania, aż pojęliśmy, że oni wiedzą jedynie o przeszłości, a przyszłość na nas spoczywa. Z tego [Kościuszki] po-grzebu duch Polski jakby zawołał na nas: Jeszcze Polska nie zginęła!”. K. Girtler, Opowiadania.

Pamiętniki z lat 1803–1831, Kraków 1971, t. 1, s. 208.

17  Więcej zob. J. M. Małecki, W dobie autonomii galicyjskiej (1866–1918), [w:] Dzieje

(6)

także traciło wymiar aktu religijnego18, bo przybierało kształt wydarzenia

publicz-nego i polityczpublicz-nego. Każdy z żałobników składał hołd zmarłemu człowiekowi, ale też każdy z nich, uczestnicząc w ceremonii, potwierdzał swą przynależność do wspólno-ty, której symbolem stawał się zmarły.

Wyznaczając model upamiętnia bohaterów, „pogrzeby narodowe” były oczy-wistym punktem odniesienia dla wszystkich innych pochówków – także tych nie-koniecznie bohaterskich. Po elementy wypracowanego ceremoniału sięgały ro-dziny krakowskich notabli, roro-dziny zamieszkujących podwawelski gród ziemian, przedstawicieli wzbogaconej klasy średniej i inteligencji. Dlatego wedle podobnych scenariuszy chowano generałów: Chłopickiego (1854) i Skrzyneckiego (1860), ze-słańca Apolla Korzeniowskiego (1869), a przede wszystkim Kazimierza Wielkiego (1869)19, jak i galicyjskich urzędników:

Jednym z najwspanialszych był pogrzeb bankiera Wincentego Kirchmayera, zmarłego 16 IV 1857 w wieku lat 66. Już na godzinę przed rozpoczęciem pogrzebu była przerwana komunikacja na Rynku. Zwłoki zabalsamowane eksportowano do Panny Marii, a stam-tąd do Pleszowa. Szły za nimi do rogatki mogilskiej cechy z chorągwiami, Kongregacja Kupiecka, Towarzystwo Dobroczynności, dzieci z zakładów opiekuńczych. Wieśniacy pleszowscy nieśli trumnę20.

Przywołuję tę kronikarską notatkę Marii Estreicherówny, bo ujawnia przemil-czany i jak mi się wydaje niedoceniany rewers pogrzebowej kultury dziewiętnasto-wiecznego Krakowa – jej wymiar ludyczny i performatywny. W pogrzebach należało uczestniczyć, na pogrzebach należało być widzianym, o pogrzebach należało roz-mawiać. Pogrzeby traktowano jako publiczne widowiska, których wartość symbo-liczna (patriotyczna, godnościowa czy towarzyska) wpisywana była w codzienny teatr życia miejskiego: „Na pogrzebach znanych obywateli gromadziło się nieraz po kilka tysięcy osób. (…) występowały cechy z chorągwiami, Towarzystwo Strzeleckie i inne korporacje, a trumnę niesiono do grobu. Profesorów Uniwersytetu niosła mło-dzież akademicka, Hilarego Meciszewskiego aktorzy, chociaż niepogoda nie sprzy-jała manifestacji, Franciszka Mireckiego jego uczniowie i akademicy, trumny panien młodzież itd. – Na pogrzeby wojskowe ściągała tłumy muzyka; najwspanialszy był w roku 1856 pogrzeb gen. Eberlego, kiedy asystą wojskową dowodził arcyksiążę Leopold. Na nabożeństwach żałobnych śpiewały chóry amatorskie”21.

18  Na ten wymiar paradoksu krakowskiej kultury funeralnej uwagę zwrócił Ryszard Kantor, który dostrzegł postępujące w imię wartości patriotycznych zeświecczenie religijnej uroczystości, jaką wciąż jednak pozostawał pogrzeb. R. Kantor, Krakowskie pogrzeby –

budo-wanie przestrzeni narodowej: z dziejów obrzędowości patriotycznej w okresie zaborów,

„Nie-podległość i Pamięć” 1998, 5/1 (10), s. 106–107.

19  W dobie autonomii najsłynniejsze pogrzeby związane były z odnowieniem kryp-ty grobowej pod kościołem Paulinów na Skałce, gdzie przeniesiono prochy Jana Długosza (1880), Lucjana Siemieńskiego i Wincentego Pola (1881), następnie pochowano w krypcie szczątki Józefa Ignacego Kraszewskiego (1887), Teofila Lenartowicza (1893), Adama Asnyka (1897), Henryka Siemiradzkiego (1902) i Stanisława Wyspiańskiego (1907). Skonfliktowa-ny z krakowskim magistratem Jan Matejko kazał pochować się na cmentarzu Rakowickim (1893) inicjując w ten sposób nową tradycję.

20  M. Estreicherówna, Życie towarzyskie i obyczajowe Krakowa..., s. 213.

21 Tamże, s. 213. „Równie uroczyste pogrzeby, połączone z okolicznościowymi prze-mówieniami, nabożeństwami i wielotysięcznymi pochodami, organizowane według

(7)

przemy-Elementy pogrzebowego rytuału, zastrzeżone dla pochówków bohaterów na-rodowych, nadużywane, a przez to trywializowane i pospolitowane, stawały się jeszcze jedną z miejskich atrakcji towarzyskich, wyznacznikiem krakowskiego co-uleur locale22. Prześmiewczy rewers tych rytuałów przynosi słynny wybuch

młode-go Stefana Żeromskiemłode-go, który przybywszy do Krakowa z Kongresówki w liście do narzeczonej wyśmiewał galicyjskie celebracje pogrzebowe, zwracając uwagę na ich kuriozalną anachroniczność w kontekście modernizującego się wokół świata. W li-ście z 1892 roku pisał:

Dziś byłem na pogrzebie Jaśnie Oświeconego Ekscelencji Pawła Popiela. Czy wiesz, kto to taki? Ja dotąd mało wiedziałem, a dowiedziałem się dopiero z mów pogrzebowych. A mowę mówił – marszałek w czapie z kitą na łokieć, w delii z kołnierzem, wyśmiewa-nym jeszcze przez Jana z Czarnolasu. Popiel – to więcej, niż Mickiewicz, wielki obywa-tel, którego życiorys mogłoby pisać tylko pióro Tacyta, to – wielki dąb, który upadkiem swym pogrążył w żalu nieutulonym całą polską ziemię, to – patriarcha, w którego domu wykształciła się cała inteligencja nasza, to – myśliciel, filozof, ojciec ludu. Tak mówił ks. Sanguszko. Za trumną szedł ksiądz kardynał, pan Bobrzyński, hrabia Staś Tarnowski, marszałek kraju, namiestnik, generał Windischgrätz, stado hrabiów niezliczone i uczo-nych galicyjskich wielkie stado. (…) Galicja – Kraków, to niewyczerpane źródło humoru, to po prostu sam humor, potrzebujący opisu. Dokoła nędza, głód, ciemnota – i ci w… swoich kontuszach i… kitach23.

Sarkazm pisarza jest jak najbardziej uzasadniony, jednak naszkicowany przez niego obrazek domaga się dopowiedzenia. Niedocenionym aspektem „cmentarne-go patriotyzmu” krakowian końca XIX w. pozostaje fakt, że włączał on w codzien-ność miasta idee zarezerwowane do tej pory dla elity – demokratyzował je i znaj-dował im nowe formy ekspresji. Wyśmiewane kity na czapach i sarmackie delie, cały ten mocno nienowoczesny, steatralizowany kostium patriotyczny, był wszakże kostiumem noszonym na równi przez arystokratów, galicyjskich urzędników, co i rzemieślników z Bractwa Kurkowego24. Wszyscy oni traktowali go już jako strój

narodowy, a restytuowana przez krakowian sarmacka pompa funebris przeobraża-ła się w nowoczesną obywatelską partycypację we wspólnotowym rytuale, postrze-ganym jako kontynuacja narodowej tradycji. I tak uczestnictwo w pogrzebie czy lektura zamieszczonego w prasie nekrologu „Jaśnie Oświeconego Ekscelencji Pawła Popiela”, przy całej swej kuriozalności dla przybysza z Kongresówki, dla krakowian były przestrzenią integrującą różne grupy społeczne identyfikujące się z polsko-ślanego ceremoniału, urządzano także zmarłym dygnitarzom krajowym. Tak właśnie chowa-no Mikołaja Zyblikiewicza (1887) – pochód szedł z krypty Pijarów do kościoła Mariackiego i stamtąd przez ul. Floriańską na cmentarz Rakowicki. Za: J.M. Małecki, W dobie autonomii

galicyjskiej..., s. 267.

22 Świetnie ten wymiar dziewiętnastowiecznej polskiej kultury pogrzebowej wydobył Tadeusz Budrewicz w swej najnowszej książce Pogrzeby pisarzy polskich XIX wieku. Dziękuję Autorowi za możliwość zapoznania się z książką przed oddaniem jej do druku.

23  List S. Żeromskiego do Oktawii Rodkiewiczowej, Kraków 9 III 1892 r, za: S. Piołun-Noyszewski, Stefan Żeromski. Dom, dzieciństwo i młodość, Kraków 1928, s. 227–228.

24  W jakiejś mierze fakt ten wyjaśnia entuzjastyczne przyjęcie Trylogii Sienkiewicza (powieści ukazywały się niemal równolegle w warszawskim „Słowie” i krakowskim „Czasie”), odbieranej jako apoteoza przeszłości narodowej a nie tylko szlacheckiej.

(8)

ścią, co więcej bohaterem wspólnoty definiowały człowieka, którego zasługi na-leżało mierzyć inną miarą niż dotychczasowych narodowych herosów – władców i żołnierzy. Jednak kąśliwe uwagi Żeromskiego trzeba zapamiętać, bo są ważnym znakiem różnicowania polskich modeli dziewiętnastowiecznego patriotyzmu, z których ten galicyjski będzie miał charakter wyraźnie retrospektywny, nastawio-ny na upamiętnianie i rozpamiętywanie – centralną figurą jego sfery symbolicznej pozostanie mogiła: wawelska krypta, kopiec/kurhan, ale też rozbrzmiewające nad tą mogiłą słowa ostatniego pożegnania.

Na tym specyficznym krakowskim, religijno-patriotycznym tle nekrologia Stani-sława Tarnowskiego nabiera szczególnego znaczenia. Doskonale wpisuje się w cha-rakterystyczną dla epoki kulturę funeralną – wynika z niej, jest jej dopełnieniem i konsekwencją. Przejmuje to, co w niej wzniosłe i to, co nieznośne (patos, grandilo-kwencja i nastawienie na bezkrytyczną afirmację przeszłości). Trzeba też pamiętać, że struktura demograficzna Krakowa oraz kultywowane wzorce zachowań określa-nych jako patriotyczne (wręcz obowiązek uczestniczenia w pogrzebach i wszelkich rocznicowych uroczystościach oraz trudno dziś akceptowalna emocjonalna egzalta-cja uczestników25) w naturalny sposób kreowały „zapotrzebowanie” na nekrologi,

w dodatku nekrologi przygotowywane przez jednego z najbardziej prominentnych i ustosunkowanych autorów. Warto przy tym zauważyć, że nekrologi Tarnowskiego pełniły także istotną rolę kulturotwórczą – utwierdzały czytelników, którzy jako ża-łobnicy uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej, w przekonaniu o znaczeniu i war-tości czynionych w ten sposób gestów patriotycznych, redefiniowały panteon na-rodowych bohaterów oraz utrwalały kanon preferowanych postaw obywatelskich.

Profesor i nekrologia

Między pogrzebową oracją, prasowym nekrologiem a portretem literackim

Widzę go jak o godzinie trzeciej czy czwartej po południu wchodzi prędko do sali wykła-dowej, w której wszystkie miejsca zajęte. Wstają wszyscy słuchacze i schylają głowy, a on oddawszy ukłon i wstąpiwszy na katedrę, jakby szukał natchnienia, z otwartymi usty stoi chwil kilka, patrząc w górę, następnie wstrząsa wspaniałą i sędziwą głową, jakby otrząsał ze siebie marzenia i wątpliwości, poczyna mówić o wielkich i małych pisarzach naszych tak, jak nikt przed nim w Krakowie nie mówił…26

– pisał wspominając Tarnowskiego polonijny publicysta Tomasz Misicki, kilka lini-jek niżej dodawał jeszcze: „słyszę jego głos…”

Brzmienie i barwa głosu hrabiego profesora, jego wyrafinowana, elegancka pol-szczyzna i z lekka paryskie grasejowanie, a przede wszystkim retoryczna dykcja, pa-tos i emocjonalizm jego mów przeszły do historii. Zalety oratorskiego stylu Tarnow-skiego zapamiętali studenci Uniwersytetu JagiellońTarnow-skiego i tłumnie przybywający

25  „W tej epoce, kiedy uczucia patriotyczne rozżarzone były do białości, – pisała w la-tach 20. XX w. Estreicherówna – lubowano się w efekla-tach, które dla nas wydałyby się nazbyt teatralne, a nie raziły wobec ogólnej egzaltacji”. M. Estreicherówna, Życie towarzyskie i

oby-czajowe Krakowa..., s. 214.

(9)

na wykłady słuchacze z miasta27. Hołd oddał mu Lucjan Rydel, publikując szkic pt.

Profesor w specjalnym numerze „Czasu”, przygotowanym w maju 1909 roku, z oka-zji przejścia hrabiego na emeryturę po czterdziestu latach pracy na Uniwersytecie. Rydel też pamiętał brzmienie głosu Tarnowskiego:

Głos o szerokiej skali, czysty, głęboki, dźwięczny, zdolny [do] wszelkich spadków i pod-niesień, akcentów i modulacji, wybornym był tej szlachetnej wymowy narzędziem; to-warzyszył mu niekiedy gest, rzadko tylko i z wielkim umiarkowaniem używany; każde niemal ważniejsze zdanie podkreślał, a często wręcz uzupełniał wyraz oczu i twarzy, wymowny i drgający życiem. […] Tarnowski, jak każdy prawdziwy mówca z urodzenia, rozgrzewał się i zapalał przedmiotem w ciągu wykładu, zwłaszcza gdy mu przyszło mó-wić o jakim ulubionym pisarzu lub o jakim dziele wielkiej poezji, dopiero wtedy było go słyszeć! […] Głos jego nabierał mocy, słowa – barw, myśli – jasności osobliwej i przedziw-nego polotu, słuchaczom otwierał oczy na tajemnice twórczości wieszczej, wiódł ich za sobą w otchłanne głębie Nie-Boskiej, wdzierał się z nimi, porywał ich i nosił na zawrotne wyżyny Improwizacji, a w każdym jego słowie drgała skupiona, bolesna, żarliwa miłość Ojczyzny i skrzydlata, świetlna miłość prawdziwej piękności28.

„Mówi łatwo, zajmująco, pociągająco, czasem w dykcji trąci nieco przesadą, acz-kolwiek sam wysoko ceni prostotę. Lekki odcień afektacji, który można by mu zarzu-cić nie jest mu wrodzonym, pochodzi on raczej z nieśmiałości, której pomimo tylu publicznych wystąpień nie mógł się dotąd całkiem pozbyć”29 – to Stanisław Koźmian

w Listach o Galicji dla „Gazety Polskiej”. Zaś Piotr Chmielowski w recenzji odczytu o Panu Tadeuszu pisał:

Pan Tarnowski uważa widocznie odczyt, jak mowę każdą za dzieło sztuki, którego celem nie jest i być nie może rozumowe przekonanie słuchacza, ale zachwycenie go, porwanie za sobą, ze swoimi myślami i uczuciami; nie pomija więc, nie lekceważy żadnego środka, żadnego efektu: ani przemilczenia, ani przestanku, ani nagłej zmiany głosu, ani syme-tryczności pewnej w układzie części swej mowy, ażeby skutek ten osiągnąć30.

Brzmienie głosu Tarnowskiego prócz krakowian znali warszawscy, lwowscy i poznańscy słuchacze jego odczytów31. „Kurier Warszawski” 30 marca 1875 roku

27  Wykłady z historii literatury polskiej, które Tarnowski rozpoczął na Uniwersyte-cie Jagiellońskim jesienią 1869 roku stanowiły początek nowej epoki zarówno w życiu hra-biego, który rozpoczynał w ten sposób swą profesorską karierę, w życiu Uniwersytetu, bo uchwałą sejmu galicyjskiego w miejsce niemieckiego językiem wykładowym stawał się język polski, i dla całej Galicji, która wchodziła w dobę autonomii. Więcej zob. J. Kijas, Dzieje

Kate-dry Historii Literatury Polskiej UJ w okresie Stanisława Tarnowskiego (1871–1909), [w:] Dzieje Katedry Historii Literatury Polskiej w Uniwersytecie Jagiellońskim. Zarys monograficzny, red.

T. Ulewicz, Kraków 1966, s. 111.

28  L. Rydel, Profesor, „Czas” 1909, nr 117.

29  S. Koźmian, Listy o Galicji do „Gazety Polskiej” 1875–1876, Kraków 1877, s. 229–230. 30  P. Chmielowski, Odczyt prof. Stanisława Tarnowskiego o „Panu Tadeuszu”, „Niwa” 1879, tom XIII, s. 795. Za: F. Hoesick, Stanisław Tarnowski..., t. II, s. 107.

31  „Starsi ludzie w Warszawie do dziś dnia pamiętają jego wspaniałe odczyty o Ko-chanowskim, o komediach Fredry, o Panu Tadeuszu, o poezji romantycznej, a starsi ludzie w Poznaniu do dziś dnia mają w pamięci odczyty o Balladynie, Lilli Wenedzie, Irydionie. A i we Lwowie pamiętają jeszcze zapewne niektórzy wykłady o Henryku Rzewuskim, a zwłaszcza

(10)

w sprawozdaniu z prelekcji hrabiego profesora na rzecz Osad Rolnych bardziej niż na treści wykładu skupiał się na oratorskich talentach wykładowcy:

Stanisław hrabia Tarnowski posiada w wysokim stopniu dar mówienia ex cathedra. Od-czyt jego wczorajszy o Fredrze (ojcu) zapoznał nas z zręcznym, wytwornym, dowcipnym, chociaż może trochę zimnym mówcą. Odnaleźliśmy w nim znanego pisarza, z wszystki-mi dodatniwszystki-mi stronawszystki-mi barwnego i żywego stylu, błyszczącego się, jak diament rżnięty w drobne i iskrzące się ogniem różnokątne powierzchnie. Oratorskie jego słowo, równie jak pisane, nosi na sobie cechy trochę francuskie; nie jest ono jednak ani naśladowanym, ani tłumaczonym; znać tylko w językowych zwrotach, tak, jak i w akcencie dykcji, że au-tor i prelegent myśli i mówi często nadsekwańskim narzeczem. Pomimo tego sposób ten wyrażenia się nosi na sobie cechy oryginalności bardzo indywidualnej, nawet czasem jaskrawej. Głos dźwięczny, o niskich tonacjach, pełen wyrobienia, chociaż nie wzrusza, posiada brzmienia przekonywające i sam przez się jest zajmującym dla ucha. Wielka swoboda przy wielkim umiarkowaniu w ruchach pozbawionych wszelkiej gestykulacji; powierzchowność ujmująca, błyskawice inteligencji wyższej, niezwyczajnej w oczach, dopełniają mile opisanej powyższej zewnętrznej materialnej charakterystyki32.

Już sam fakt, że dysponujemy tak wieloma relacjami krasomówczych popisów Tarnowskiego daje do myślenia. Przywołuję tutaj te najbardziej reprezentatywne, bo wydają mi się ważnym kontekstem wszelkich prób analizy komemoratywnej spuścizny hrabiego profesora. Niewątpliwie potwierdzają one wyjątkowy status Tarnowskiego jako mówcy – „celebryty”, ale pozwalają także domniemywać, że czy-telnicy nekrologów, nawet jeśli je znali tylko z łam „Przeglądu”, to „słyszeli” w nich głos przemawiającego hrabiego profesora, „widzieli” jego gesty, odczuwali podob-ne emocje, jak te, które budziły jego mowy i odczyty. Nekrologi Tarnowskiego, za sprawą zapamiętanego brzmienia jego mów, pamięci performatywnego efektu, jaki mówca osiągał, stawały się rodzajem echa rzeczywistych ceremonii pogrzebowych, ale też echa staropolskiej pogrzebowej kultury słowa. Sam hrabia profesor, konser-watywny polityk oraz badacz kultury XVI wieku, przyjmował na siebie rolę strażni-ka,spadkobiercy i kontynuatora tradycji reprezentowanej przez Piotra Skargę, tra-dycji mówców „złotego wieku” Rzeczypospolitej.

Nekrologia Tarnowskiego powszechnie odbierana była jako sztuka szlachet-niejsza od typowej prasowej nekrologii swej epoki. Poniekąd to oczywiste, po jednej stronie stał splendor „starożytnego” nazwiska mówcy, kunszt retoryczny, a przede wszystkim rozlewny, emocjonalny tok wspomnienia o zmarłym; po drugiej zaś czę-sto przewidywalna formuła gazetowego nekrologu, którego wymuszona ceną wier-szówki lakoniczność dawała efekt pośpiesznej rutyny. Reprezentantami tej nowo-czesnej nekrologii bywali jednak nie tylko anonimowi wyrobnicy pióra, którzy dora-biali sobie w ten sposób do nędznych pensyjek. Na kartach Rachunków jako wybitny nekrologista swej epoki objawił się bowiem Józef Ignacy Kraszewski.

trzy odczyty o Irydionie w roku 1877, z których pierwszy należy (…) do historii charakteru Tarnowskiego: przyjęty przez bandę warchołów sykaniem, gwizdaniem i krzykami precz!, nie zszedł z katedry, wygłosił odczyt od początku do końca i porwał słuchaczów”. I. Chrza-nowski, Stanisław Tarnowski jako krytyk literacki, „Rok Polski” 1918, nr 7/8, s. 440.

(11)

Uzasadnieniem zestawienia komemoratywnej twórczości Tarnowskiego i auto-ra Starej baśni jest auto-ranga obu pisarzy w ówczesnej liteauto-raturze, ale przede wszystkim szczególna zbieżność czasu: Kraszewski swe zapiski robił w końcu lat 60. XIX w., Tarnowski pierwszy nekrolog (Leona Rzewuskiego) zamieścił w „Przeglądzie Pol-skim” w roku 1870, a pierwszą mowę pogrzebową wygłosił w październiku 1874 roku nad grobem Andrzeja Zamoyskiego33. Choć tak wiele ich dzieliło, to nawet

mimo nieskrywanej antypatii wobec Kraszewskiego34, Tarnowski zapewne mógłby

się podpisać pod słowami zamieszczonymi w Rachunkach z roku 1866:

Rok ten obfity w klęski, skąpy w pociechy, smutny, długi, odrętwiający – zabrał nam też sporo tych ludzi przeszłości, drogich bo łączących z sobą epoki, będących żywą trady-cją narodu i nie dających się zastąpić na polu pracy, na stanowiskach, choćby pozornie skromnych, które zajmowali w społeczeństwie.

Pamięć nasza jest tak krótkotrwałą, tak znikomą, karty na których się spisują wspomnie-nia tak drobną ich część zawrzeć mogą w sobie… iż często do żywego słowa i żywych świadków dla pojęcia przeszłości odzywać się potrzeba. A bez niej bądź co bądź, śmiałe-go kroku naprzód postawić niepodobna, ani się jej wyrzec śmiałe-godzi.35

Mimo wszystkich odmienności, współbieżność komemoratywnej twórczości Kraszewskiego i Tarnowskiego nie jest przypadkowa. Obaj są różnymi głosami tej samej epoki – czasu popowstaniowej traumy; czasu, gdy temat śmierci prócz ko-notacji egzystencjalnej niósł ze sobą metaforę historycznego doświadczenia klęski i poczucia rozpadu świata. Postyczniowa żałoba nie chciała się dopełnić. Gdy chowano już ciała partyzantów, gdy opłakano męczenników sprawy narodowej i po-żegnano zesłańców, umierać zaczęli ludzie przez powstania poranieni. Poranieni w sensie dosłownym i metaforycznym. Gdy opadł bitewny kurz i nastał czas bilan-sów, nekrologi odsłoniły długofalowy efekt klęski, a właściwie klęsk, jakie Polakom przyniósł cały wiek XIX – nekrologi odsłoniły biografie złamanych bohaterów, ich zaprzepaszczone kariery, niezrealizowane obietnice dobrze zapowiadającej się mło-dości, historie ludzi poranionych i pogubionych.

Wspólnotowym doświadczeniem, tego dotkniętego przez historię pokolenia, stało się jakieś radykalne przeorientowanie w stronę śmierci, w stronę zatracenia. Felietonista „Kuriera Poznańskiego” w lutym 1880 roku zauważał:

Nie starzeją się ludzie w Polsce; jakikolwiek bywa hart duszy i siły ciała, rychło się one zwykły stargać i sterać śród bólów żywota, na które dla Polaka „nie ma przystani”. Pew-na fatalPew-na przedwczesność uderza zawsze w stratach, jakie ponosimy. Kiedy w innych krajach mężowie, syci lat i zasług, jak dojrzałe kłosy kładą się na łanie, u nas zbyt często kosa śmierci nie czeka pory żniwa, i zielone podcina rośliny. Na jednego księcia Adama Czartoryskiego, który dożył wieku patriarchów, ileż to rychłych przyszło nam opłakać zgonów! Nić życia najczęściej u nas rwie się w samym środku, a żałoba tym większa,

33 Tamże, s. 81.

34 Źródeł tych animozji próbował dociec Ferdynand Hoesick. Zob. F. Hoesick, Stanisław

Tarnowski..., t. 2, s. 26–29 i 45–46.

(12)

iżbardziej niż gdziekolwiek potrzebnymi nam są „owi święci, owi mili”, którzy giną i zni-kają z oczu nim wypełnili zwykły okres dni ludzkich36.

Dwa miesiące później, w kwietniu, znów powrócił do niepokojącego go tematu: I znów nam wracać trzeba między świeże mogiły, odbiegając swobodniejszych przed-miotów w tym czasie wiosny i zmartwychwstania. Zbyt często, niestety! Dotkliwe straty wiodą nas na cmentarz, a kronikarz mógłby zaiste wraz z poetą się odzywać: „iż losem jego na grobowcach siadać!” Cóż dopiero, gdy te groby wśród nas tak szybko jedne po drugim się otwierają, iż zaledwie żałobna drużyna ma czas zdążyć z jednych stron Wiel-kopolski w inne okolice, dla oddania ostatniej posługi coraz to nowym nieboszczykom (…).Takiej mnogości strat i pogrzebów od dawna nie pamiętamy…37

Nie mam wątpliwości, że zarówno Kraszewski, jak i Tarnowski oddawali w swo-ich nekrologach duszną, ponurą atmosferę tamtej epoki. Równocześnie trzeba za-uważyć, że zaproponowana przez nich stylistyka notek upamiętniających zmarłych pozostaje radykalnie odmienna. Kraszewski, rozedrganym rytmem wyliczenia, to-nując emocje spisywał nazwiska zmarłych – zmarłych w kraju, na emigracji, na ze-słaniu. Z notek o śmierci swych współczesnych czynił miarę przemijania czasu, ale też miarę rozpadu wspólnoty. Jest przy tym w jego buchalteryjnych zestawieniach jakaś głucha rozpacz: nazwiska, daty, krótkie biogramy38. Pisarz upamiętnia, a może

tylko niczym przerażony postępującym rozpadem rachmistrz spisuje straty:

W rachunkach z roku przeszłego z troskliwością wielką zebraliśmy imiona wszystkich naszych zmarłych, mających choćby najmniejsze prawo do pamięci; był to, jak się wy-rażono, prawdziwy cmentarz, na którym w równości republikanckiej śmierci spoczęli maluczcy i sławni, czcigodni i bezczestni39.

Choć tak bliski tradycji średniowiecznego nekrologium40, jest Kraszewski po

stronie nowoczesności – jego nekrologi za sprawą nadanej im formy kojarzą się z te-legramem i gazetową notką, ale ich lakoniczność współgra z masową skalą rejestro-wanego zjawiska – Rachunki opisują odchodzenie nie jednostek, ale całego poko-lenia41. Co więcej, przenika je duch skrajnego pesymizmu, znużenia i wyczerpania:

Kraszewski – buchalter swej epoki „odprowadzając” kolejnego zmarłego nie wierzy, 36 [S.E. Koźmian, K. Morawska], I z bliska, i z daleka. Poczet stu felietonów

umieszczo-nych w „Kurierze Poznańskim” od października 1878 do września 1880. Poznań 1881, s. s. 381.

(21 lutego 1880). Dalej oznaczam jako I z bliska… 37  Tamże, s. 414. (17 kwietnia 1880).

38  Znamiennym wyjątkiem jest przypomniany ostatnio nekrolog Hipolita Cegielskie-go. Zob. Ideał męża wieku XIX. Józef Ignacy Kraszewski o Hipolicie Cegielskim, oprac. J. Kubiak i Z. Przychodniak, Poznań 2013.

39  J.I. Kraszewski, Rachunki za rok 1868..., s. 838.

40  Mianem nekrologium określano spisy zmarłych według porządku kalendarzowego. Więcej na ten temat zob. J. Kolbuszewski, Kondolencje, podziękowania, nekrologi rocznico-we [w:] Z głębokim żalem… O współczesnej nekrologii, Wrocław 1997, s. 196–241.

41  „Tegoroczne wspomnienia pośmiertne, dosyć liczne, bośmy się starali uczynić je jak najpełniejszymi – zadziwią może niejednego czytelnika… Znajdzie on tu ja na cmentarzu – panów, znakomitości ducha, cichych pracowników zaledwie komu znanych, męczenników, żołnierzy i najpoczwarniejsze społecznie zjawiska…, jenerałów i organ mistrzów, świętych

(13)

że wydarzenia historii Polski ostatnich lat da się ułożyć w jakąś sensowną całość; nie wierzy, że cierpienie i poświęcenie ludzi, których żegna miałyby mieć jakiś więk-szy sens. Jedyne, co jest w stanie robić, to zapisywać imiona zmarłych, bo: „Możemy tylko pozazdrościć tym, co teraz opuścili ziemię – bo życie nasze na niej, nad wyraz jest ciężkie i mało kto mu podołać potrafi, a nadzieje przyszłości pokryte jeszcze grubymi chmury i jutrznia dnia jasnego nie rychła”42.

Kontrast miedzy nekrologią Kraszewskiego i Tarnowskiego wynika z faktu, że obaj pisarze tworząc pod presją postyczniowej traumy, zmagając się z bolesnym do-świadczeniem rozpadu, zapisując śmierć pokolenia i wyczerpanie pewnej wizji pol-skości, radykalnie odmiennie podchodzili zarówno do kwestii filozofii pamięci, jak i formy upamiętniania. Tam, gdzie Kraszewski zmaga się z brakiem sensu, Tarnowski ten sens historii narzuca. Tam, gdzie Kraszewski krótkimi, rwanymi zdaniami oddaje chaos współczesności i osobiste doświadczenie dezintegracji, Tarnowski hipnotyzuje czytelnika rozlewną narracją, w której indywidualny los zmarłego włączony zostaje w opowieść o wspólnocie. Wspólnocie, której przyszłość zawierzona Boskiej Opatrz-ności podlega prawom wymykającym się ludzkiemu poznaniu. Tarnowski objaśniał dlaczego i jak każdy z żegnanych służył Polsce, w każdej z biografii odnajdywał jakiś sens, jakąś pozytywną wartość. Wreszcie, gdy Kraszewski w lakonicznych, czasami bezdusznie krótkich Rachunkowych nekrologach oddawał proces rozpadu, Tarnowski szukał przezwyciężającej go formy. I znalazł ją w kunsztownym portrecie literackim, z którego uczynił gatunkowy odpowiedniki sarmackiego portretu trumiennego – pa-tos i ekspresję zastępując elegijną tonacją i wytłumiającą ból klasyczną elegancją.

Powszechnie przyjmuje się, że Stanisław Tarnowski jako autor „wspomnień pośmiertnych” był uczniem Lucjana Siemieńskiego, autora podziwianych Portretów literackich, „w których się widziało fizjonomię a poznaje charakter i duszę dawno zmarłego człowieka”43. Hoesick rozważał jeszcze możliwy wpływ Ludwika

Dębic-kiego44 i Karola Szajnochy – autora cenionych Szkiców historycznych. Wśród twórców

europejskich patronatu dla tej części dorobku Tarnowskiego szukać by zapewne na-leżało w kręgu cieszącego się wielką sławą Charlesa-Augustina Sainte-Beuve’a45, ale

i zdrajców, oficjalistów i dygnitarzy”. J.I. Kraszewski, Rachunki za rok 1867, Poznań 1868, cz. II, s. 359.

42  J.I. Kraszewski, Mogiły..., s. 355.

43  S. Tarnowski, Lucjan Siemieński. Wspomnienie pośmiertne, Kraków 1878, s. 37. Sam jako autor „pośmiertnych” portretów literacki Tarnowski stał się mistrzem dla S. Estreichera, który chciał przejąć od niego: „gładkość stylu, przejrzystość, lekkość przed-stawiania najtrudniejszych nawet zagadnień, umiejętność zachowania w charakterystyce pisarzy równowagi między dziełem a twórcą, pociąg do kreślenia syntetycznych portretów psychologicznych”, „ożywiania ich trafnym wysunięciem najwybitniejszych cech, tworze-niem w nich ostrych, czasem dość jaskrawych konturów, i wlewania w nie wielkiej dozy własnego odczucia” Jak sam charakteryzował twórczość autora Pisarzów politycznych XVI w . S. Estreicher, Z powodu najnowszego dzieła St. Tarnowskiego, „Świat” 1893, s. 84. Za: H. Barycz,

Stanisław Estreicher i rozwój jego twórczości naukowej, „Pamiętnik Literacki” 1946, s. 133.

44  Zob. T. Budrewicz, Ludwik Dębicki – krytyk, [w:] Kraków literacki w XIX wieku. Szkice, T. Budrewicz, R. Stachura-Lupa, Kraków 2019.

45  Ch.-A. Sainte-Beuve, Critiques et portraitslittéraires, Paris 1832–1839, t. 1–5. Wię-cej zob. K.-A. Sainte-Beuve, Wybór pism krytycznych, tłum. A. Jakubiszyn-Tatarkiewiczowa, Wrocław-Kraków 1957. W kwestii możliwej inspiracji twórczością autora Poniedziałków po-lemizuję z negującym tę zależność Ignacym Chrzanowskim. Zob. I. Chrzanowski, Stanisław

(14)

chyba przede wszystkim Thomasa Babingtona Macaulay’a46, którego szkice

Tarnow-ski tłumaczył w więzieniu świadom, że Anglik narrację historyczną traktował jako sposób porządkowania pełnej chaosu przeszłości47.

Jest jednak jeszcze jeden kontekst – na pozór niemożliwy, a przecież wyraź-nie obecny w komemoratywnej twórczości Tarnowskiego. Kontekst Norwidowskich Czarnych kwiatów.

Pamiętając o stosunku Klaczki do „Promethidionów, Zwolonów i innych andro-nów”48 nie sposób nawet przypuszczać, by zdeklarowany uczeń autora Wieczorów

florenckich, mógł inspirować się Czarnymi kwiatami. I zapewne się nie inspirował, ale w niezamierzony sposób „spotkał się” z romantycznym arcydziełem. Tarnowski znał

Czarne kwiaty, jak znał je każdy czytelnik grudniowego Dodatku Miesięcznego

„Cza-su” z 1856 roku. W Krakowie połowy XIX wieku z „Czasem” można było dyskutować, ale „Czasu” nie sposób było nie czytać. Dlatego też z taką pewnością włączam Norwi-dowskie arcydzieło w krąg inspiracji nekrologowej twórczości hrabiego profesora.

Miejsc wspólnych jest nadspodziewanie wiele. Norwida i Tarnowskiego zbli-ża podobne uwalnianie się od formy konwencjonalnego nekrologu i maksymal-ne otwarcie na gatunkowy synkretyzm, pozwalający łączyć tradycję wspomnienia a nawet gawędy z refleksją filozoficzną, reportażem i esejem. Ich komemoratywne utwory wyrastają z tego samego pnia dziewiętnastowiecznej kultury pamięci, sub-telnie łączącej to co oficjalne z intymnym – to w „szkole” Sainte-Beuve’a literacka Europa nauczyła się opowiadać o wielkich ludziach z perspektywy ich codzienno-ści, traktując bohaterów szkiców z czułą poufałością, niczym dobrych znajomych49.

Analogiczne i Norwid, i Tarnowski budują literackie portrety zmarłych wokół jakieś zapamiętanej cechy, scenki czy słów – to one stanową ziarno opowieści a równo-cześnie przejmują funkcję wehikułu pamięci. Wizerunki zmarłych sytuowane są gdzieś na granicy literatury i rzeczywistości. Norwidowski tekst – jak to ujął Michał Kuziak – „nie chce być literaturą, choć zarazem oczywiście pozostaje literaturą”50.

Teksty Tarnowskiego z założenia literaturą miały nie być, ale przecież się nią sta-wały. Podobnie, w sferze granicznej rozgrywa się także napięcie między pamięcią i słowem, ale, co ważne, słowem, którego medium pozostaje głos/mowa nie pismo51.

Gawędowy ton Norwidowskich Czarnych kwiatów, o którym pisali Kazimierz Cy-sewski i Sławomir Rzepczyński52 komponuje się z obecnym we „wspomnieniach

pośmiertnych” „głosem” przemawiającego nad grobami Tarnowskiego i staje w opo-zycji do znamionującego nowoczesność telegraficznego zapisu Rachunków Kraszew-skiego. Wreszcie, ostatnim z dostrzeżonych miejsc wspólnych arcydzieła Norwida

46  T.B. Macaulay, Eseje polityczne, tłum. S. Tarnowski; przekł. uwspółcześnił, poprawił, przypisami i wstępem opatrzył T. Tulejski, Toruń, Łódź, 2013.

47  A. Wierzbicki, Historiografia polska doby romantyzmu, Wrocław 1999, s. 75. 48  J. Klaczko, Listy do Redakcji „Gońca Polskiego”. List XXVI do Teofila L[enartowicza], [w:] tegoż, Rozprawy i szkice, oprac. I. Węgrzyn, Kraków 2005, s. 88.

49  „Sainte-Beuve pisał zawsze o znajomych, i tak, jak się pisze o znajomych, nawet wte-dy, gdy ci znajomi żyli w XVII wieku, ubierali się na czarno i toczyli namiętne spory o grani-cach łaski w ponurym opactwie Port-Royal”. J. Kott, Szkoła klasyków, Warszawa 1949, s. 140. 50  M. Kuziak, Czarne kwiaty, których nie ma, [w:] Strona Norwida. Studia ofiarowane

Profesorowi Stefanowi Sawickiemu, red. P. Chlebowski, W. Toruń, E. Żwirkowska, E.

Chlebow-ska, Lublin 2008, s. 274. 51  Tamże, s. 275.

52  Zob. K. Cysewski, S. Rzepczyński, O „Czarnych kwiatach” Norwida, Słupsk 1996, rozdz. Gawęda a gawęda Norwidowska.

(15)

i nekrologii krakowskiego profesora wydaje się tematyzowanie w kontekście śmier-ci zagadnienia pracy pamięśmier-ci, rozumianej jako transfer między pamięśmier-cią indywidu-alną piszącego a pamięcią zbiorową czytelników/słuchaczy oraz definiowanie czy wręcz narzucanie właściwego dla odchodzących kształtu tejże pamięci53.

Na poziomie tematycznym to niezamierzone „spotkanie” na pozór tak od sie-bie odległych twórców ujawnia się jeszcze mocniej. Ostatnim bohaterem szkiców Norwida był podziwiany przez polskich romantyków francuski malarz – Paul Dela-roche. Tarnowski w jednym ze swych „wspomnień pośmiertnych” uczcił pamięć jego syna, a swego serdecznego przyjaciela – Horacego. Oba utwory w podobny sposób traktują ulotną materię życia i śmierci, a także doświadczenie ludzkiej bezradności wobec nieuniknionego. Tarnowski podjął jednak wątek, który zapatrzony w otchłań śmierci Norwid marginalizował – wątek odpowiedzialności ludzi, którzy pozostają za przechowanie pamięci o tych, którzy odchodzą. Bohaterami Norwida byli wielcy artyści, oni w swych dziełach sami zaklinali pamięć o sobie. Tarnowski zaś pisząc o Horacym Delaroche pisał o człowieku, który „nic takiego nie zrobił. Nie był Monta-lembertem czy Dudleyem Stuartem”. „Bolesne to bardzo uczucie mieć przekonanie najsilniejsze, więcej jak przekonanie, bo pewność, nie sądzić tylko albo wierzyć, ale wiedzieć, a nie móc drugim pokazać tego, co dla nas samych jest jasnym jak słońce”54.

Szkic poświęcony Horacemu staje się przykładem szczególnej walki o pamięć, próbą opowieści o zapoznanym orędowniku sprawy polskiej i przyjacielu Polaków – wręcz o wcieleniu Irydiona, który zamieszkał wśród braci z Północy i który „męki tysiąców wcielał w serce swoje”55, ale staje się też opowieścią o ujmującym,

serdecz-nym człowieku, którego gest nieangażowania się w politykę miał wymiar etyczny, był wyrazem dezaprobaty wobec nieakceptowanych reguł współczesnego świata.

Zderzając nekrologową twórczość Kraszewskiego i Tarnowskiego akcentowa-łam nowoczesność autora Rachunków i tradycjonalizm „wspomnień pośmiertnych”, ale kontekst Czarnych kwiatów pozwala dostrzec także inne oblicze nekrologii hra-biego profesora. Podtrzymując więź ze staropolską retoryką funeralną Tarnowski wyraźnie otwierał się na swą epokę. W jakimś sensie był nawet nowoczesny – choć-by wtedy, gdy swe komemoratywne szkice publikowane w poważnym piśmie poli-tycznym nasycał intymnością prywatnych wspomnień, a miarą znaczenia portreto-wanych ludzi czynił nie tyle piastowane przez nich urzędy i odnoszone sukcesy, ale ich człowieczeństwo oraz codzienną pracę dla wspólnoty.

Bohaterowie przegranych bitew

Hrabia Tarnowski jest mistrzem w oddawaniu pośmiertnych hołdów, bo znać, że czuje to, co mówi i pisze, a obok wymowy, jest w nim zawsze ta delikatność, co umie targnąć za wszystkie najtajniejsze struny duszy, ale tyle tylko, aby odbrzmiewały jękiem i wdzię-kiem, nie zaś aby się zrywały i pękały56.

53 K. Trybuś, Pamięć romantyzmu. Studia nie tylko z przeszłości, Poznań 2011, s. 66. 54 S. Tarnowski, Horacy Delaroche. Wspomnienie pośmiertne, „Przegląd Polski” 1879, maj, s. 476.

55  Tamże, s. 484. 56 I z bliska…, s. 281.

(16)

Wśród „pośmiertnych wspomnień” Tarnowskiego bywają teksty przewidywal-ne i nużące, wyraźnie nastawioprzewidywal-ne na realizację wymogów konwencji i oczekiwań od-biorców. Do tej grupy należą, pisane z obowiązku, nekrologi Kraszewskiego, Orzesz-kowej, Prusa, Konopnickiej – twórców przez Tarnowskiego uznawanych i szanowa-nych, ale bynajmniej nie podziwianych. Pisząc je hrabia profesor wywiązywał się z obowiązku publicysty, ale nie wkładał w nie serca. W jego dorobku znaleźć można jednak także zaskakujące „wspomnienia pośmiertne”, szkice wręcz zmuszające do przewartościowania dotychczasowych ocen i opinii. Mistrzostwo Tarnowskiego jako portrecisty ujawnia się bowiem wtedy, gdy zmaga się on z biografiami ludzi jakoś sobie bliskich, co więcej ludzi, których biografie mierzone wedle patriotycz-nego standardu epoki wydać się mogą biografiami nieoczywistymi. Bohaterami jego najlepszych szkiców są politycy, którzy nie zrealizowali swych celów, generałowie, którzy wygrywali czasami pojedyncze bitwy, ale nigdy nie wygrali wojny, niespełnie-ni artyści, naukowcy, których wielkie dzieła zostawały w fazie projektów, czy wszy-scy ci, którzy w tej heroicznej epoce nie mieli szansy zostać bohaterami – zwykli zjadacze chleba: wyrobnicy pióra, urzędnicy, ziemianie. Choćby tacy, jak Stanisław Grocholski, o którym Tarnowski pisał:

…tu w Galicji był znany krewnym i przyjaciołom tylko (…). Ale tam, gdzie mieszkał, na Podolu, stamtąd na całej przestrzeni Wołynia i Ukrainy znali go wszyscy: był niejako wspólną własnością wszystkich, podporą, powagą, drogowskazem dla wszystkich57.

Za sprawą jednego określenia „rdzeniem jego charakteru… była siła w spokoju” ten jeden z wielu ziemian stawał się wcieleniem staropolskich cnót, a nade wszystko człowiekiem, który na powrót łączył zdezintegrowaną wspólnotę.

Bywa także, że Tarnowski zaskakuje rodzajem tkliwości dla biografii nie dają-cych się opowiedzieć. Wtedy choćby, gdy we wspomnieniu o malarzu Leonie Kapliń-skim pisze o fatalizmie epoki i zaprzepaszczonych talentach:

Było to życie jedno z najsmutniejszych na jakie nam zdarzyło się patrzeć, i rzecz dziwna i rzadka, może prawie tak bolesne do wiedzenia dla drugich, jak ciężkie dla tego, który je dźwigał. Widok tej natury, jednej z najsubtelniejszych i najwykwintniejszych stworzonej do spokoju i szczęścia, niezmiernie wrażliwej i czułej, w nieustannym przeciwieństwie z wypadkami życia, nigdy harmonii pomiędzy życiem wewnętrznym a zewnętrznym, a potrzeba harmonii tak wielka, tak konieczna, jak u mało którego z ludzi, widok ten wywoływał współczucie, żal, gniew, nie cierpiąc miało się ochotę narzekać i szemrać za tego, który nie szemrał i nie skarżył się za siebie nigdy, choć cierpiał58.

Realizując nekrologową konwencję, materię biografii bohaterów swych szkiców Tarnowski wprzęgał do opowieści o historii wspólnoty, do opowieści o fatalizmie polskiego wieku dziewiętnastego. W nekrolog Leona Rzewuskiego Tarnowski włą-czył przejmujący portret naznaczonej klęską generacji 1830 roku: „Błyszczała ona zdolnościami pierwszego rzędu, chowała w sobie ludzi, którym, a przez nich krajo-wi, wszystko rokowało wielką przyszłość, miała wyborne materiały na polityków

57  S. Tarnowski, Stanisław Grocholski. Wspomnienie pośmiertne, Kraków 1907, s. 6. 58  S. Tarnowski, Leon Kapliński. Wspomnienie pośmiertne, „Przegląd Polski” 1873, kwiecień, s. 138.

(17)

i dyplomatów, na wojskowych i ekonomistów, na uczonych i mówców, na wszyst-ko, co narodowi życie daje, zapewnia i rozwija, a z tych wszystkich nadziei, z tych wszystkich niezawodnych zdawało się weksli na przyszłość, żaden nie wypłacił się tak, jak był powinien, bo żaden nie mógł. Wojskowi marnieli, politycy i dyplomaci targali siły w smutnej robocie mitologicznych Danaid; poeci jedni spełnili wszystko, co spełnić mogli, bo do spełnienia tego nie potrzebowali wypadków niezależnych od siebie, jako tła i warsztatu swojej pracy”59.

Bohaterami tych szkiców byli wspominani zmarli, ale bohaterami stawali się także osieroceni wspominający, którzy w losie zmarłych kontemplowali swój wła-sny los. Konwencjonalna formuła pożegnalna niepostrzeżenie łączyła się z filozo-ficzną zadumą nad ludzkim życiem i historiozofilozo-ficzną refleksją nad doświadczaną historią – „tę najnowszą sferę piekła, która się nazywa naszym wiekiem”60.

W tej opowieści polski wiek XIX nie chciał być „pięknym wiekiem”, nie chciał być też „wielkimi wiekiem Polaków”. Dla Tarnowskiego i jego pokolenia był czasem cierpienia i beznadziei: „W tych ciężkich i trudnych kolejach, z których się składają dzieje nasze obecnego wieku, w tej historii łez i krwi, prac bezskutecznych, darem-nych poświeceń, nadziei zawiedziodarem-nych, gorzkiego tułactwa”61. A portretowani przez

Tarnowskiego bohaterowie tej epoki zaznali więcej upokorzeń i klęsk niż tryumfów. Dlatego prócz obowiązku upamiętniania, nekrologista stawiał sobie za cel wska-zanie sensu ich egzystencji. Każde z tych „wspomnień pośmiertnych” jest w jakieś mierze próbą przywrócenia im godności, przywrócenia naruszonego przez historię ładu świata. Rozpamiętując los generała Władysława Zamoyskiego, Tarnowski pisał: Nic mu się nigdy nie udało! A cóż się komu w Polsce w tym wieku udało? (…) Nie udało mu się, to pewna, celu nie dopiął, Polski niepodległej nie ma. Niechaj mu to kto chce wy-pomina, niech w jego niepowodzeniu upatruje własną nad nim wyższość i niech w tym porównaniu podziwia własnej pracy nie bardzo dorodne owoce62.

I choć „jenerał Zamoyski nie miał go [sukcesu] nigdy, ani w Polsce, ani w Anglii, ani we Francji, ani na Wschodzie, bo nigdzie sprawa polska nie wygrała”, to war-tością pozostawał „on sam i jego żywot”. „Bo nie w tryumfie leży piękność żywota, ale w pracy i w trudzie, nie w powodzeniu zasługa człowieka, lecz w poświęceniu i w wierności, a pod tym względem mało kto może sprostać”63.

Jakąś próbą rekompensaty za niedocenienie za życia jest także nekrolog ojca krakowskich konserwatystów – Pawła Popiela. „Prawda, można napisać historię wszystkich w Polsce porozbiorowej zdarzeń, a nie wymienić ani razu nazwiska Paw-ła Popiela”64 – pisał Tarnowski, tylko, że to przecież samotnik z ulicy Św. Jana

orga-nizował życie intelektualne Krakowa epoki międzypowstaniowej, to w jego salonie rodziły się pomysły ratowania zabytków, powoływania do życia gazet, instytucji na-ukowych. Dzięki Tarnowskiemu i jego umiejętności wydobywania z historii życia, nieobecny na kartach podręczników Popiel odzyskiwał należne mu miejsce.

59  Za: F. Hoesick, Stanisław Tarnowski..., t. II, s. 56. 60  S. Tarnowski, Leon Kapliński..., s. 144.

61  S. Tarnowski, Wspomnienie o jenerale Zamoyskim, Kraków 1868, s. 1. 62  Tamże, s. 2–3.

63  Tamże.

(18)

Kończąc ten wątek, raz jeszcze oddam głos Misickiemu, który przywołał wspo-mnienie najważniejszego z krakowskich pogrzebów końca XIX wieku – pogrzebu Adama Mickiewicza:

Przynieśli już byli w pamiętnym pochodzie, nad który Kraków kochany nigdy nic bar-dziej uroczystego nie widział, śmiertelne szczątki Adama Mickiewicza na górę Wawel-ską, i na dwóch zrębach kamiennych u progów świątyni królewskiej stanęli: największy z owoczesnych poetów – Asnyk i pierwszy ze świeckich mówców Stanisław Tarnowski… To były dwie różne dusze i dwa inne światy; tamten tak przesłonił misternymi zdaniami przędzę myśli swoich, żem go słuchał, a zrozumieć nie zdołał; ten, jak dźwięczny sta-ry Zygmunt, co wówczas królowi Adamowi przydzwaniał, wydobył z przeszłości sławę i wielkość, a z naszych oczu i serc łzy i wizje promiennych nadziei…65

We wspomnieniu Misickiego pogrzebowa oracja Tarnowskiego daje się spro-wadzić do brzmiącego spiżem dźwięku słów mówcy i do łez wzruszenia słuchaczy. Znowu patos i emocjonalizm, znowu tak dziś łatwa do wydrwienia dziewiętnasto-wieczna patriotyczna egzaltacja. Wyjątkowość tej mowy Tarnowskiego nie powinna być jednak mierzona ani płaczem żałobników, ani retorycznym kunsztem mówcy. Ta mowa nie tyle bowiem upamiętnia Mickiewicza, co na nowo ustanawia jego obec-ność w kulturze polskiej, włącza poetę do panteonu polskich królów i bohaterów oraz redefiniuje samą polskość:

Wiek XVI na swoim schyłku składał tu zwłoki króla Stefana, XVII króla Jana. Schyłek wie-ku XVIII nie złożył nikogo. Dziewiętnasty, kiedy i jemu z kolei do końca już blisko, ma tę chlubę, że przynosi tu on także zwłoki godne spocząć w sklepach „narodowego pamiątek kościoła”. W początkach swoich, dwa razy odwalał on wieka tych grobów: dla księcia Józefa i dla Kościuszki. Dziś podnosi je dla Mickiewicza. Czyliż pióro równe jest berłu albo orężowi, a natchnienie czynom? Zaiste nie. Ale jak losy królestw zmienne, tak różne są rodzaje królowania: a ten, którego pod te sklepienia wnosimy, ma prawo do miejsca tego, bo i król był nad państwem ogromnym, i bohater wielki, a tych wszystkich co przed nim tu spoczęli, był z ducha synem i spadkobiercą, ich chorągwi wiernym, choć w czasu przedziałach towarzyszem, uczestnikiem i pomocnikiem w dziele tym samym zawsze, którem jest: w ziemskich dziejach narodu myśl Bożą, Boże prawo wyobrażać i pełnić66.

Wawelski pochówek wieszcza stał się dla Tarnowskiego pretekstem dla pod-sumowania polskiego wieku XIX. Los poety, domknięty ceremonialnym przemar-szem jego żałobnego konduktu, który „tą samą drogą szedł [co] pogrzeb Kościuszki,

65  T. Misicki, Stanisław Tarnowski..., s. 3.

Kształt, znaczenie i symboliczny wymiar tej uroczystości były po wielokroć już opisy-wane. Warto jednak dodać, że prócz Stanisława Tarnowskiego w czasie uroczystości oficjalne mowy wygłosili: Władysław Mickiewicz, Jan Tarnowski, Włodzimierz Lewicki, Adam Asnyk oraz ksiądz prałat Władysław Chotkowski. Więcej zob. Kraków Mickiewiczowi, pod red. D. Re-derowej, Kraków 1965; S. Rosiek, Zwłoki Mickiewicza. Próba nekrografii poety, Gdańsk 1997; Zob. też M. Sokołowski, Mowy pogrzebowe wygłaszane z powodu śmierci Adama Mickiewicza

wobec tradycji gatunku, „Pamiętnik Literacki” 2005, z. 4.

66 Mowa prof. Stanisława Tarnowskiego, [w:] Złożenie zwłok Adama Mickiewicza na

(19)

dawniej pogrzeby Królów”67zyskiwał wymiar symboliczny. Los ten ujrzany na tle

epoki – odmętu pojęć, „dążeń, namiętności, cierpień, zdarzeń, w którym rozbić się a co gorzej, rozłożyć było łatwo” ujawniał rzeczywistą wartość dzieła, ale i samej osoby Mickiewicza – męża opatrznościowego, dzięki któremu udało się zachować jedność wspólnoty, zachować wartości utożsamiane z polskością. „To jego królowa-nia rodzaj, i tytuł do spoczynku w tych królewskich grobach”68.

Tarnowski dobrze wiedział, że ceremonia jest ingerencją w historię. 4 lipca 1890 roku nie tylko nie było wolnej Polski, która by mogła godnie przyjąć wiesz-cza, ale nawet nie było nadziei na tę wolność. Wawelski pochówek pod wieloma względami mógł być postrzegany jako skandal. Do grobowca królów i bohaterów składano szczątki nie króla i bohatera, ale tylko albo aż poety. W świętym miejscu chowano człowieka oskarżanego o sekciarstwo, w ultramontańskim Krakowie do-brze pamiętano o herezjach Towiańskiego. Wreszcie pochówek na ziemi ojczystej równoznaczny był z ekshumacją w Montmorency i naruszeniem spokoju grobów polistopadowych wychodźców. W komentarzu napisanym dla „Przeglądu Polskie-go” Tarnowski po uroczystości notował: „O innym marzyliśmy powrocie dla szcząt-ków wieszcza, inne mu w duchu gotowaliśmy egzekwie. Zdawało nam się, że się nie godzi mącić spokoju wygnańczej drużyny, dopóki nie zaświta jutrzenka swobody, a za nią nie błyśnie zbawienia słońce, ze ziemia ucisku zarówno by ciążyła tułaczym prochom, jak ziemia wyganiania; (…) Śnił nam się (…) powrót tryumfalny kości tu-łaczów, śpiących po społu na cichym polu śmierci pod Paryżem, do Polski, świetnej, wielkiej, potężnej, szczęśliwej. Inaczej się stało. Mijały lata, i całe lat dziesiątki, nie przynosząc zgoła spodziewanego i wyglądanego rozwidnienia. A coraz rosło jako-by pożałowanie tych zwłok, że leżą na obcej ziemi, pragnienie złożenia ich we wła-snej, uczucie, że skoro „w tych grobach jest życie”, przynajmniej jakaś część życia, to i Mickiewicz leżeć w nich powinien, a może zwiększy się przez to ten pierwiastek życia, jaki w nich jest, doda nam mocy i otuchy w tej najokropniejszej dobie naszego porozbiorowego życia, gdy dusza polska „w uciskach prawie ustaje”, a odetchnienia szuka jedynie w szczupłej cząstce kraju…”69.

W tym pogrzebie nie o uczczenie śmierci jednak chodziło, a o przywracanie ży-cia. Z obcowania ze śmiercią rodził się kształt pamięci, która pozwalała projektować przyszłość, nadawała kształt życiu. Tarnowski mówił o Mickiewiczu, ale faktycznym bohaterem jego mowy byli Polacy zebrani wokół trumny wiesza. To ich lęki i wąt-pliwości koił swą mową. Ich poczucie klęski zamieniał w przekonanie o moralnej wyższości i o zapisanym w Boskim planie sensie historii. Dlatego pewnie, to Tar-nowski a nie intelektualny wywód Asnyka prowokował płacz zgromadzonych ża-łobników: „I oto Król-Duch został sam w królewskich podziemiach. (…) Żałobne to było, lecz zarazem i pogodne święto; nie smuciliśmy się, jak ci, co nadziei nie mają; owszem, w posłannictwie Mickiewicza, w uczczeniu i umiłowaniu jego pamięci, wi-dzieliśmy dodatni objaw, pokrzepiająca rękojmię. Z podniesionym czołem mogliśmy stanąć wokoło tej trumny, nie rumieniąc się za żadne przeniewierstwa ani odstęp-stwa. Pewne rozradowanie towarzyszyło żałobnym obrzędom. Nie płynęły łzy, jak

67 [S. Tarnowski], Wrażenia, „Przegląd Polski” 1890, t. 97 (lipiec/wrzesień), s. 203– 211. Tekst opublikowany anonimowo. Autorstwo Tarnowskiemu przypisywał w monografii Hoesick. Zob. F. Hoesick, Stanisław Tarnowski..., t. 2, s. 224.

68 Mowa…, s. 119.

(20)

po świeżej stracie, żywiej tylko biły tętna serc, od pół wieku głosem Mickiewicza poruszanych ku wszystkiemu co piękne i wzniosłe, i bolesne, i prawdziwe”70.

Mowa Stanisława Tarnowskiego wygłoszona nad trumną Adama Mickiewicza wydała mi się najlepszym komentarzem fenomenu nekrologii hrabiego profesora. Nad grobem autora Dziadów Tarnowski, niczym Guślarz, przywoływał z zaświatów pamięć o Polsce, pamięć Polski. Pogrzebową uroczystość zamieniał w tryumf pamię-ci, która nadawała kształt niepewnej przyszłości.

Ja, Charon

W tytule tego szkicu posłużyłam się figurą Charona – mitologicznego przewoźnika dusz zmarłych w ich wędrówce do krainy cieni. Stanisław Tarnowski jako autor tak wielu mów pogrzebowych i „pośmiertnych wspomnień” w pełni zasługuje na tytuł polskiego Charona. W ostatnią drogę odprowadził trzy pokolenia Polaków. Żegnał bohaterów, których imiona przywoływały pamięć I Rzeczpospolitej, epoki kościusz-kowskiej, napoleońskiej epopei i powstania listopadowego. Żegnał arystokratów (Czartoryskich, Wodzickich, Popielów, Tarnowskich), pisarzy (Adama Asnyka, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Kornela Ujejskiego, Bolesława Prusa, Elizę Orzeszkową, Ma-rię Konopnicką, Mariana Gawalewicza, Felicjana Faleńskiego, Henryka Sienkiewicza), duchownych, kolegów profesorów (Fryderyka Zolla, Karola Estreichera, Mariana So-kołowskiego, Antoniego Małeckiego) i galicyjskich polityków (Mikołaja Zyblikiewicza, Józefa Bauma, Stanisława Badeniego, Juliana Dunajewskiego). Żegnał swych mistrzów i nauczycieli (Pawła Popiela, Waleriana Kalinkę, Juliana Klaczkę, Lucjana Siemieńskie-go), duchowych przewodników (Hieronima Kajsiewicza, Piotra Semenenkę), przyja-ciół (Józefa Szujskiego, Leona Kaplińskiego, Bernarda Kalickiego, Ludwika Dębickie-go), ale też i młodszych od siebie, którzy byli jego uczniami (Jerzy Szembek).

W natłoku nazwisk, tytułów i zasług wszystkich tych postaci łatwo zgubić sa-mego Tarnowskiego. A przecież nie był on, jak bohater mitu, niemym, bezwolnym wykonawcą woli fatum. Gdyby na te statystyki napisanych szkiców wspomnienio-wych spojrzeć nie jak na rekordy twórczości, ale na autentycznie doświadczane emocje straty i bólu człowieka, który musiał żegnać swych bliskich, ujawnia się zu-pełnie inny wymiar tej historii. Jego ślad znaleźć można w przedmowie do biografii Klaczki, gdzie hrabia profesor pozwolił sobie na wyznanie: „Stary człowiek zostawia po drodze życia jednego po drugim z tych, co mu byli tej drogi towarzyszami, nieraz przewodnikami. Osamotnienie bolesne. Brak tych, co we wspólności uczuć, myśli, dążeń i starań byli podporą dla umysłu i woli, wskazówką dla sumienia. Na kogo się oglądać, do kogo się udać, na kim się oprzeć we wszystkich licznych trudnościach i wątpliwościach?”71.

O biografii Tarnowskiego pióra Ferdynanda Hoesicka najłagodniej można po-wiedzieć, że jest „wybitnie panegiryczną”72. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby

hrabia profesor znalazł takiego biografa, jakim sam był dla Klaczki i Szujskiego. Należy jednak oddać sprawiedliwość pomysłowi Hoesicka, który puste miejsca w biografii Tarnowskiego „sztukował” fragmentami zaczerpniętymi z poświęconych

70  Tamże, s. 210–211.

71  S. Tarnowski, Przedmowa, [w:] Julian Klaczko..., t. 1, s. 3. 72  J. Kijas, Dzieje Katedry Historii Literatury..., s. 142.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Co prawda moral- ność zakłada jakąś formę uspołecznienia, zaś nabywanie „umiejętności moral- nych” wymaga społecznego uczenia się, niemniej jednak, według mnie, nie jest

Analiza zarówno rysunków, jak i powyższych wypowiedzi wyraźnie wskazu- je, że wśród młodych ludzi jest wiele osób, które o starości wiedzą niewiele – albo ich wiedza

Były to prawdopo- dobnie dwa małe przedmioty (może drogocenne kamienie) ukryte w pektorale arcykapłana, za pomocą których zadawał on Bogu pytania o losy Izraela (Lb 27,21).

Ekonomia, porządkując działalność ludzką w dziedzinie gospodarowania, nie może się obejść bez pojęć, ustalonych na podstawie natury ludzkiej i natury spo- łeczeństwa,

(w czasie wojny był on więziony w obozie koncentracyjnym w Dachau; chyba jako szczególnego rodzaju pamiątkę zabrał stamtąd ze sobą kilka książek z biblioteki obozowej)12

Dopiero w ubiegłym roku, podczas mego pobytu u taty, przypadkiem poznałam historię budynku, w którym mieścił się internat (takie były czasy, że w Lublinie były

Na razie była to nieco zastrachana, czarniawa, przystojna dziewczyna z zagubionej w lasach wioski. Traktowano ją jak równego sobie, dobrego kolegę, choć wkrótce okazało się,

SZTUKA PRZYCIĄGANIA LUDZI — darmowy fragment — Złote Myśli Miłosz Karbowski.. Klucz do wszystkiego: każdy chce być Klucz do wszystkiego: każdy chce być