M 3 2 . Warszawa, d. 9 Sierpnia 1891 r. T o m X
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W Warszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panow ie:
A leksandrow icz J ., Deike K„ Diekstein 9., H oyer H . , Jurkiew icz K ., K w ietniewski W ł., K ram sztyk S.,
N atanson J ., P rauss St. i W róblew ski W.
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h treśó m a ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ierw sz y r a z k o p . 7 ‘/«»
za Bześó n a s tę p n y c h ra z y k o p . 6, za d alsze kop. 6.
A.dres TBed-atłcc^yi: Krakrowskie-Przedmieście, 2>Tr SQ.
W Y C IEC ZK I
W DZIEDZINĘ ETNOLOGII.
Ś W IA T A Z Y JA T Y C K I.
- A _ 1 S T I D - A - K I I .
F aktem jest, że ludy dzikie, zetknąw szy się z k u ltu rą europejską, giną. G in ą —ja k zginęli do szczętu od miecza i brutalstw a tasm ańczycy, giną— gdy brutalstw o i miecz zastąpione zostały przez troskliw ą opiekę osiadłych wśród nich europejczyków , ja k na w ielu w ysepkach oceanijekich; giną—o trzy mawszy naw et sam orząd i praw a kon sty tu cyjne, ja k m aorow ie od anglików na Nowój Zelandyi; lub — potw orzyw szy własne swe państew ka na w zór europejskich, ja k na H aw ai i T aiti. N ic ju ż, ja k się zdaje, tego fatum zawisłego nad nim i odwrócić nie zdo
ła, a naw et nic mu, chociażby tylko czaso
wo, zapobiedz nie może. I w niedługim przeciągu czasu o istnieniu tych ludów, o których przed wiekiem dow iadyw ano się dopiero w E uropie, zaświadczą tylko czasz
ki i szkielety, przechow yw ane po muzeach,
oraz garstk i metysów, rossiane po przestw o
rzach wód i lądów. A zapewne prędzój to nastąpi, nim badacze ostatecznie docieką i śform ułują przyczyny tego zjaw iska.
I rów nież je s t faktem , że samo istnienie i byt ludów dzikich dla nauki coraz w ięk
szego nab iera znaczenia.
A n trop olog w każdym takim ludzie o trzy m uje nowy okaz, ju ż to świadczący o roz
maitości rodzaju, ju ż to obalający, lub p o tw ierdzający przyjęte teoryje o pochodzeniu i roskrzew ianiu się ludzi. E tnolog o dk ry wa ogniwo do pow iązania ze sobą łańcuoha ludów pow stałych i znikłych w kilkuset- wiekowem istnieniu człow ieka. Socyjolog w bycie dzikiego ludu znajduje liczne wska
zówki co do pochodzenia oraz pierw otnej postaci rozm aitych urządzeń społecznych i wierzeń religijnych. A rcheolog tam spo
strzega, do jak ieg o użytku i w ja k i sposób służyły zbierane przez niego narzędzia czło
wieka kopalnego. L ingw ista, poznając mo
wę nieznanego dotychczas ludu, zdobywa dla swój um iejętności nowy język, lub kilka jeg o narzeczy, co wym ownie przekonywa, że wszelkie uogólnienia dotychczasowe i klasyfikacyj e na te m p o lu były conajmniój przedwczesne. N akoniec dziejopis widzi
49 S W SZECHŚW IAT. N r 32.
w tym ludzie obraz rzeczyw isty k u ltu ry [ p ierw o tn e j, którego mu nie dostarcza żaden naró d historyczny, ni staro ży tn i babiloń- czykowie, ani jeszcze starożytniejsi egip- cyjanie i w taki sposób dociera ostatecznie \ do p u n k tu wyjścia naszój cyw ilizacyi.
L ecz ludy dzikie, w zetknięciu się z k u l
tu rą, jeszcze szybciej pod jć j w pływ em przeobrażają się, niż giną; a to, dodać n a le ży, zawsze w sposób ujem ny dla swego c h a ra k te ru , szkodliwy dla zdrow ia, a często
kroć naw et i d la pojęć.
Ju ż i obecnie dla poznania pierw otnego stanu ludów oceanijskich zw racać się n ieraz w ypada do pierw szych podróżników . Ich opisy ju ż i obecnie otrzym ują znaczenie ni- | czem się zastąpić niedających dokum entów historycznych.
Jed n ak że na krań cach południow ych A zyi przechow ały się lu d y ,d o których epitet „dzi- , ki” da się jeszcze w całej rosciągłości zu p eł
nie zastosować.
Jed n y m z takicli ludów są. m ieszkańcy wysp A ndam ańskich '). Z etknęli się z niem i i poznajom ili europejczycy dopiero przed trzydziestu kilku laty. co je s t tem dziw niej- szem, że wyspy te były ju ż znane grekom starożytnym , a naw et nazw a n ad a n a im przez greków brzm i w dzisiejszej ich n a zwie J). A przytem i dla średniow iecznych
') W y sp y A u d a m a ń s k ie leż ą w z a to c e B e n g a l
skiej i c ią g n ą się d łu g im ła ń c u c h e m p o m ię d zy 14 a 10 s to p n ia m i sze ro k o śc i p ó łn o c n e j, ró w n o le g le d o 93 p o łu d n ik a (od G re e n w ic h ), n a p rz e s trz e n i d w u stu k ilk u d z ie s ię c iu k ilo m e tró w . J e s t ic h c z te ry głów n y ch : P óJn o o n a, Ś ro d k o w a i P o łu d n io w a tw o rz ą W ielk i A n d a m a n . M ały A n d a m a n leży oso
b n o , k u p o łu d n io w i poD iżej. T rz y p ie rw sz e w y sp y p o p rz e d z ie la n e są od sie b ie k a n a ła m i, sz e ro k o ś c i ró ż n ej, o d p ół do d w u k ilo m e tró w . W ie lk i A n d a m a n od M ałego o d d z ie la c ie ś n in a sz e ro k o ści d w u d z ie stu k ilk u k ilo m e tró w . K ilk a n a ś c ie m a le ń k ic h w y sep e k p rz y le g a z obu s tro n do b rz eg ó w W ie l
k ieg o A n d a m an u . W ie lk i A n d a m a n m a d o 300 km d łu g o śc i, M ały d o 50. S z e ro k o ść o b u d o c h o d z i za- led w o d o 40. P rz e s trz e ń obu w ynosi 2 5 0 8 m il kw . P o w ie rz c h n ia w ysp p r z e d s ta w ia d o ść w y n io słą , la sa m i b u jn em i p o k ry tą p łaszc zy z n ę , n a k tó r e j w zn o sz ą się g ó ry p o jed y n c ze . J e d n a z n ic h (S a d d le | P e a k ) n a p ó łn o cn y m A n d a m a n ie się g a 2 400 stó p ! w ysokości.
s) P to lem eu sz w z m ia n k u ją c o w y sp ach A n d a - m ań s k ic b n a zy w a j e w y s p a m i afa& O Ó Sat[JlOVOę i (in su la e b o n a e f o r tu n a e —b rz m i w p rz e k ła d z ie ła-
podróżników nie pozostaw ały one zupełnie obcemi ').
W yspy A ndam ańskie leżą w ustronnój za
toce Bengalskiej i w niej, leżąc na uboczu od w szelkich d róg handlow ych, są zupełnie odosobnione. Na jbliższy ląd, zachodnie b rz e
gi wschodniego półw yspu Indyjskiego, je st od nich oddalony o k ilk aset kilom etrów.
I.
Zupełne odosobnienie, a zarazem przyle
ganie do posiadłości angielskich wysp A n dam ańskich było przyczyną, że na tych wyspach w 1857 r., podobnie j a k na począt
ku bieżącego stulecia, dla tychże przyczyn na T asm anii, rząd angielski założył koloniją, k a rn ą 2). Lecz losy tasm ańczyków , których z kilku nastu tysięcy zaledwie kilku, w sku
tek właśnie osiedlenia na ich wyspie d ep o r
tow anych przestępców , dogoryw ało nędznie w chw ili założenia na wyspach A ndam ań
skich kolonii dla przestępców , skłoniły rząd angielski do zupełnie innego postępow ania z ludnością miejscową na A ndam anach.
O siedlający się na T asm anii anglicy objęli praw ie odrazu całą wyspę w posiadanie.
Z dw u głów nych na dw u krańcach przeciw-;
ległych wyspy urządzonych ognisk koloni- zacyi, roschodząc się w prom ieniach, osady kolonistów pośrodku jej zetknęły się ze so
bą. N a wyspach A ndam ańskich mieszczą się kolonije tylko na jednej z nich, połu
ciń sk im ). K tó ra to n a zw a , p rz e c h o d z ą c p rzez fo r
m y p o śre d n ie : A g d a m a n , A n g a m a n , p rz y ję ła w r e szcie b rz m ie n ie A n d a m an .
ł ) M ianow icie m ó w ią o nich : A ra b S u le jm a n , w s p ra w o z d a n iu ze sw ej p o d ró ży , o d b y te j po o c e a n ie In d y js k im w ś ro d k u IX s tu le c ia i sław n y M a r
co Polo. O baj m ieszk ań có w ic h p rz e d s ta w ia ją , n a tu r a ln ie ty lk o ze s ły sz e n ia , ja k o o k r u tn y c h lu d o żercó w . T a k a ich sła w a m o g ła o d stra sz a ć od ich sie d lisk n a w e t c ie k aw y ch p o d ró żn ik ó w .
*) G. L. D om eny d e K ienzi, a u to r z n an e g o d z ie ła: O c e a n ie, w sp o m in a w n iem (to m I, s tr. 116) o p ró b ie an g lik ó w z a ło ż e n ia ko lo n ii k a rn e j n a A n- d a m a n a c h jeszcze w 1791 r. K o lo n ija b y ła zało
żo n a w p o rc ie C o rn v a llis, leżący m n a w sch o d n im b rz eg u w y sp y P ó łn o c n ej. P ró b a ta je d n a k ż e nie u d a ła Bię i k o lo n ija w 1793 r. z o sta ła opuszczoua.
T<-n sam p o r t b ył p u n k te m z b o rn y m e sk a d ry a n g ie lsk ie j w 1824 ro k u , g d y ta u d a w a ła się n a w y b rz e ż a c e s a rs tw a B irm a ń sk ie g o w celu z d o b y c ia R a n g u n u . R ien zi n a zy w a w yspy A n d a m a ń s k ie — E u d an n ćn es.
W SZECHŚW IAT. 4<)9 dniowej i to w jednój tylko miejscowości,
naokół zatoki B laira i na trzech w nićj le
żących drobnych w ysepkach.
Na Tasm anii w d rugim ju ż roku po zało
żeniu pierw szej kolonii rospoczęły się sto
sunki nieprzyjazne z krajow cam i, a w bes- pośrednie z nimi zetknięcie się weszli zbro
dniarze wojskowi. N a A ndam anach wojsko jest użyte w yłącznie do u trzym ania w k a r
ności skazanych na deportacyją. Jedynie tylko przedstaw iciele zarządu kolonii wcho
dzą w stosunki z krajow cam i. D la pożytku dorosłych są o tw arte domy porady i zapo
mogi, w których każdy krajow iec, zw ykłe zgłaszający się dobrow olnie, znajdu je z a wsze opiekę i schronienie, jad ło i pomoc lekarską; dla opieki nad dziećmi założone są ochrony. Jed n e i drugie pozostają pod zarządem tow arzystw filantropijnych a n gielskich z sąsiednićj In d y i. Nie gnębią przeto krajow ców skazańcy i wojskowi; n a w et i kupczący nie w yzyskują ich w taki sposób, ja k to ma miejsce gdzieindziej.
W ięc, gdy rezultatem samego procesu zet
knięcia się na T asm anii europejczyków z krajow cam i było szybkie i do szczętu zni
knięcie tych ostatnich, andam anie istnieją jeszcze. I jeśli z u b y tk u dotychczasowego wnioskować można o ubyw aniu w przyszło
ści, to andam anie mogą istnieć jeszcze lat kilkanaście; to jest, ła t kilkanaście może jeszcze upłynąć, nim, znikając powoli, zn i
kną zupełnie.
P rzy tem andam anie, będący przedm iotem studyjów , pozostają w daw nym co do istoty swój niczem niezm ienionym bycie; pozostają niezależni, nie podlegają żadnym narzuco
nym sobie reform om instytucyj własnych.
Ci, którzy wchodzą w stosunki z nimi są uzdolnieni do badań etnologicznych, a nad postępem ich robót czuw ają tow arzystw a naukow e europejskie i indyjskie. A nadto, stosunki anglików z andam anam i, w ynikłe z wzajemnej życzliwości, pozwoliły pierw szym zdobyć klucz do ich św iata w ew nętrz
nego w mowie żywćj. B adania nad an d a
manami najnow sze są ju ż oparte na znajo
mości języka andam ańskiego.
Na czele takich badań postawić niechy
bnie należy pracę E . H . M ana pod tytułem:
O n the ab original inhabitans of the A nda- man Islands. A u to r jć j przez lat dwanaście
przebyw ał w charak terze wyższego urzę
dnika na A ndam anach. A dzięki um ieję
tnemu prow adzeniu badań etnologicznych, a następnie ich opracow aniu, pozw ala nam w ejrzeć w życie ich mieszkańców ').
(c. d. nast.).
1. Radliński.
ŚWIATŁO I ŻYCIE
■W G Ł Ę B I W Ó ID.
(C iąg d alszy ).
Na w iększą jeszcze skalę doświadczenia te pow tórzył R eg n an l w zatoce H aw ru i wzdłuż w ybrzeża Monaco. W zdłuż kabla, utrzym yw anego w rów now adze przez ciężar i um ocowanego na dnie zapomocą kotwicy, co 2 m etry uw iązano flakony napełnione po
wietrzem i mieszczące w sobie na w ilgot
nym piasku nasiona rzeżuchy i rzodkw i.
K abel w nocy zanurzono do m orza, a po tygodniu, znów w nocy wydobyto na po
w ierzchnię. K olorym etryczne oznaczenie chlorofilu w ykazało, że we flakonie n a jg łę b szym (10 to pod pow ierzchnią) było dokła
dnie tyleż chlorofilu, co i w najbliższym po
wierzchni. T rzeba było umieścić balon aż w głębokości 30 m, ażeby dojść do granicy, w którćj bardzo mało chlorofilu się tworzy.
W tym regijonie mniój więcćj zanikają też zielone wodorosty, choć mogą tam jeszcze istnieć. W ystarcza zresztą bardzo mało św iatła na to, aby się chlorofil utw orzył;
można być niem al pew nym , że słabe światło fosforyczne, które w ydają zw ierzęta znacz
nych głębokości, może być dostatecznem do
') F ra n c u s c y e tn o g ra fo w ie n a zy w a ją zw ykle m ie
szkańców w ysp A n d a m ań sk ic h m in k o p a m i (les M in- copies), o p ie r a ją c się n a te m , że oni sie b ie sa m y ch ta k n a z y w a ją . T y m czasem p o z n an ie ję z y k a owych m in k o p ó w w ykazało, że o k rz y k i Min K eh lub Ka- m in k ap i, k tó r e często k ra jo w c y w y d a ją, oznacza
ją: „ p rz y jd ź t u “ , „ sta ń t u “ i n ie są w cale im io n a m i w łasn erai. U p a d a z a te m w szelka p o d sta w a n a zy w an ia m ieszkańców A n d a m an ó w m in k o p am i. Z zu
p e łn ą w ięc sln szn o ścią p rz e n ie ś ć n a n ich n a leży nazw ę ich o jcz y stej w yspy.
500
do zabarw ienia w odorostów n a zielono. T e o statnie m ogłyby więc i bardzo głęboko w m orzu życie pędzić. Oto dośw iadczenie, k tó re w yraźnie przem aw ia za tem.
W ciemnój szkatułce umieszczono n ie w ielką ru rk ę G eisslera napełnioną chem icz
nie czystym wodorem; przez ru rk ę p rz e p u szczano p rą d z cewki in d u k cy jn ćj. W ru rce pow staje ledw ie w idzialne, n ad e r słabe ró żowe światło, które wszakże ta k bardzo obfituje w prom ienie użyteczne dla roślin, że te ostatnie, będące uprzednio w stanie w ypłonionym , zielenieją pod wpływem tego św iatła zupełnie ta k samo, ja k rośliny d o j
rzew ające w b lask u słońca. P raw d a , że
W głębiach wód nie spotykam y czerwTonego, lecz błękitne św iatło fosforescencyjne; mimo to wszakże, re z u lta t pozostaje ten sam, ja k p rzekonało o tem inne doświadczenie, k tó rego nie opisujem y tu z pow odu w ielkiej zawiłości. Z resztą samo zabarw ienie roślin wodnych pozw ala nam w yciągnąć wnioski o tem, ja k ie one prom ienie pochłan iają oraz że mogą istnieć tylko w m iejscach, do k tó rych pew ne określone prom ienie p rz en ik ają.
W iele ro ślin takich w ytw arza b a rw n ik i błękitne lu b czerwone, k tó re zm ięszane z zielonym chlorofilem, nadają im barw ę
mniój lub więcej b ru n a tn ą .
W odorosty niebieskie odbijają prom ienie niebieskie, a zatem pochłaniają czerwone;
wiadomo nam , że zielonym potrzeba p ro m ieni położonych pom iędzy A i B, b ru n a tnym tylko prom ieni pom iędzy żółtą a fijo- letow ą częścią widma; czerw one w odorosty do rozw oju swego w ym agają tylko p ro m ie
ni błękitn y ch w pobliżu indygow ój części widma. T e rozw ażania fizyczne w d o sta teczny sposób w yjaśniają nam , dlaczego wo
dorosty u k ła d a ją się niejako p iętra m i, we
d łu g zabarw ienia swego. Położeniem swem w skazują one jakość św iatła, dochodzącego do określonćj głębokości. N iebieskie wo
dorosty mogą żyć tylko bardzo wysoko, po nich głębićj n astęp ują w odorosty zielone.
W piętrze jeszcze niższem spotykam y b ru n a tn e w odorosty (F u cu s i L am inaria), w re
szcie w najniższem czerw one (F lorideae).
L ecz badanie tw o rzen ia się chlorofilu je st ty lk o połową zadania. Sam o zjaw isko odży
w iania się roślin, — ro sk ład d w u tlen k u w ę
g la i skupianie węgla w ro ślin ie,— w ym aga
rów nież w spółdziałania św iatła. W oda zaś, w której roślina rodzi się i w zrasta, zm ie
niając w aru n k i św ietlne, pow inna też odpo wiednio w płynąć i n a ten proce3 życia ro
ślinnego.
W roku 1769 B onnet zaobserwował, że rośliny zanurzone w wodzie bezustannie w ydzielały pęcherzyki gazu, k tó re p ęk ały n a pow ierzchni cieczy. W 1849 r. Cloez i G ra tio le t poddali rozbiorow i te pęcherzyki i przekonali się, że są one złożone z mięsza- n in y tlen u i azotu. Jednocześnie, rospusz- czony w w odzie d w utlenek węgla znikał.
Z tego uczeni ci w yprow adzili wniosek, że podczas gdy dw utlenek węgla roskłada się n a węgiel, odk ładany w roślinie i tlen, k tó ry się na zew nątrz w ydzielał, sama roślina u leg ała częściowemu roskładow i, z czego pow staw ał azot. Mimo to jednakże zm u
szeni oni byli przyznać, że w zjaw isku tem wodzie samój ja k iś u dział p rzypada, gdyż im dłużćj trw ało dośw iadczenie, tem wy
dzielanego azotu m niejsze były ilości. G dy zaś przeciw nie dodaw ano nieco świeżej w o
dy, w ydzielanie azotu znów się rospoczynało.
W r. 1861 B oussingault przypuszczał, że poniew aż w oda zaw iera rospuszczony azot, p rzeto praw dopodobnem jest, że w ydzielany azot pow inien pochodzić jed yn ie z wody i że je s t on biernie poryw any przez s tru mień w ydzielającego się tlenu. D ow iódł on, że je s t tak istotnie i że w ydzielający się azot z dw u źródeł pochodzi, w części z azotu pochłoniętego przez wodę, w części zaś z te go, k tó ry we w nętrzu rośliny zaw arty je s t w stanie gazowym. D ru gie to źródło od
k ry te zostało przez doświadczenie, k tó re do
w iodło, że azot wydziela się nawret w wodzie pozbaw ionej tego gazu, jeżeli tylko roślina zanurzona je s t w nićj i wystawiona n a d z ia łan ie św iatła.
W 1866 r. Y an Tieghem spostrzegł, że w ro ślinach w odnych pęcherzyki gazu wy
dzielały się głów nie z pow ierzchni ranek.
Co w ażniejsza, w idział on jeszcze, że w y
dzielanie się gazu trw a i w ciemności i m nie
m ał, że pochodzi to od skupienia niejako energii św ietlnćj w chlorofilu, k tó ry je s t w stanie w dalszym ciągu prow adzić p racę św iatła.
M u ller w r. 1870 nanow o p od jął b adania V an Tieghem a, potw ierdził j e i dowiódł, że
N r 32.
W SZECH ŚW IA T.
N r 32. w s z e c h ś w i a t. 501 zm niejszenie ciśnienia, lu b podniesienie tem
p eratu ry zwiększa ilość w ydzielających się pęcherzyków tlenu. W dziesięć la t później (1880) M erget ogłosił bardzo w ażne spo
strzeżenie. W ykazał, że zanurzone w wo
dzie rośliny ze wszystkich stron są otoczone delikatną w arstw ą gazową, tak, że w rze
czywistości są to rośliny pow ietrzne żyjące w ośrodku wodnym. Gazy, otaczające w ten j sposób roślinę, w bespośrednićj zn a jd u ją się [ kom unikacyi z gazam i zaw artem i pomiędzy ' kom órkam i i stanow iącem i w ew nętrzną at
m osferę rośliny. O biedw ie atm osfery, ze
w nętrzna i w ew nętrzna, w ciągłej znajdują się zobopólnćj w ym ianie, bo budowa rośliny wodnej nadzw yczajnie je st prosta. Roślina w odna praw ie wyłącznie jest utw orzona z tk an k i kom órkow ej i, powiedzieć można, nie uległa praw ie żadnem u zróżnicow aniu.
N askórek, często tak g ru b y u roślin po w ietrznych, jest tu zredukow any do n ie
zm iernej cienkości; nie ma on w sobie szpa
rek, a kom órki, naw et najpow ierzchow niej- sze, zaw ierają chlorofil. Pom iędzy dwoma naskórkam i znajduje się luźna tk an k a ko
mórkowa, w ypełniona połączonemi ze sobą szczelinami; w tych ostatnich zaw arty jest gaz, stanow iący w ew nętrzną atm osferę ro śliny. Niem a ani jed n aj kom órki, która nie znajdow ałaby się w bespośrednim związ
ku z tą atm osferą w ew nętrzną.
Możemy więc, za przykładem Devauxa, podzielić badanie wym iany gazów w rośli
nie pod wpływem św iatła na dw ie części.
Zobaczymy naprzód, skutkiem jakiego to m echanizm u w ew nętrzne gazy odnaw iają się w tkankach, a następnie, w jak i sposób przenikają do kom órek, aby bespośrednio ju ż działać na protoplazm ę żywą.
W wodzie pow ietrze je st rospuszczone;
każdy zaś z gazów pow ietrza zaw arty je st w niej w ilości odpowiedniej do swego w spółczynnika rospuszczalności. T ak więc dw utlenek węgla, będąc bardziej niż azot rospuszczalny w wodzie, znajduje się w cie
czach, w ystawionych na powietrze, w zna- cznie większej ilości, aniżeli w samem po- j w ietrzu. P odobnie ma się z tlenem , któ- i ry stanow i 33 % pow ietrza rospuszczonego ! w wodzie, podczas gdy wolne pow ietrze za
w iera go tylko 21% . P odniesienie tem pe
ra tu ry , lub nagłe zm niejszenie ciśnienia
zm niejszają, w myśl praw a D altona, rospu- szczalność gazów w wodzie. Jednakże gazy nie w zupełności uchodzą na zewnątrz; wo
da pozostaje niemi przesycona. Pochodzi to z niesłychanej delikatności międzyczą- steczkowych przestrzeni w cieczach. A żeby w ydzielić się potrzeba gazom dość długiego czasu. W oda selcerska pozostaje jeszcze n a
sycona-dw utlenkiem węgla po k ilku dniach zetknięcia z pow ietrzem . Jeżeli pęcherzyki gazu się w ydzielają, to tylko w bespośrc- dniem zetknięciu z pow ietrzem , na powierz-
j chni, tam , gdzie ciśnienie wody nie p rze
ciw działa drobniutkim przestrzeniom po
m iędzy cząsteczkam i wody. W ydzielanie się gazu w ew nątrz cieczy, ja k to np. wi
dzimy w kieliszku w ina szam pańskiego, ma miejsce zawsze tylko tuż u ścianek n a czynia, lub n a powierzchni ciał w cieczy zanurzonych, czyli wogóle w tych m iej
scach, gdzie przylegają pow ierzchniow e atmosfery. G dy chcem y uwolnić gaz z p rz e syconej nim cieczy, m usim y powiększyć po
wierzchnię zetknięcia z gazow ą atm osferą w ew nętrzną. C zynim y to, w strząsając czę
sto cieczą, lub też kładąc w nią kaw ałek cukru, lub nasypując jak ieg oś obojętnego proszku, k tó ry na pow ierzchni swej zbiera znaczną ilość pow ietrza. G dy pow ietrzne pęcherzyki tak ie raz zostały uw olnione z m iędzycząsteczkowych przestrzeni cieczy, ju ż ulegają one wszelkim wpływom otacza
jącej atm osfery. Jak k o lw iek oddzielone od tej ostatniej mniej lub więcej delikatną w arstw ą cieczy, stanow ią one ju ż istotnie jej część składow ą, gdyż ulegają tem u sa
memu ciśnieniu. Skład też ich będzie ten sam co i atm osfery otaczającej: pęcherzyk, i w ydzielający się z wody, zaw iera 21%
\ tlenu i 7 9% azotu, zam iast 33 i 67, zn aj-
! dujących się w rospuszczeniu w wodzie.
| N a wypadek przesycenia, w ydzielający się gaz tem będzie bogatszy w tlen, im znacz
niejszą je st różnica ciśnień pom iędzy po- i wietrzem pochłoniętem a atm osferą zew nę
trzną.
T a właśnie powolność, z ja k ą gaz prze
chodzi przez m iędzycząsteczkowe przestrze
nie w cieczach, wyjaśnia nam fakt, że w zna
cznych głębokościach, 6000 m np., woda nie zaw iera więcej gazów rospuszczonych, 1 aniżeli na pow ierzchni i to pomimo olbrzy-
502 w s z e c h ś w i a t. N r 32.
miego ciśnienia 600 atm osfer, pod jakiem w tźj w oda się znajduje.
(dok. nast.).
M a ksym ilijan F laum .
0 ZASTOSOWANIACH
ZGĘSZCZONEGO POWIETRZA.
(C iąg d a ls z y ).
S próbujem y teraz wyjaśnić przyczynę tak gw ałtow nego oziębiania wylotów m aszyn pow ietrznych.
W m aszynie pow ietrznej zachodzi proces odw rotny względem tego, któ ry odbyw a się w kom presorze. T am , ażeby zagęścić pe
wną, ilość pow ietrza atm osferycznego, trz e ba było wykonać nad niem pracę, co p o łą
czone było z rozgrzaniem pow ietrza i kom presora, tutnj pow ietrze stłoczone, rossze- rzając się, samo w ykonyw a pracę, lecz od
bywa się to kosztem pochłanianego ciepła, przytem n a tyle energicznie, że ru ry w y lo towe m aszyny i w nętrze cylindra p o k ry w a
ją się szronem . G dy para wodna posiada
ją c a prężność 6 atm osfer, co odpow iada tem p eratu rze blisko 160°, w ykonyw a pracę
w m aszynie parow ćj, to ru rę wfylotovvą te j
że opuszcza m ając prężność 0 i tem p eratu rę 100°. O w e zatem 60° ciepła zużytkow ane zostały na w ykonanie p ra cy w m aszynie.
To samo zupełnie dotyczy i stłoczonego po
w ietrza: gdy mamy j e o prężności 6 a tm o sfer i tem p eratu rze + 6C° i zm usim y do w y
konania pracy w tejże m aszynie, co para woda, to przy wylocie będzie ono okazyw ać ciśnienie atm osferyczne i tem p eratu rę 0.
Jeżeli jed n ak że pow ietrze przed w stąpie
niem do maszyny posiadało + 2 0 ° C, to po w ykonaniu pracy w niej w yjdzie, m ając tem p eratu rę + 2 0 — 60° = — 40° i ru ra bę
dzie zam arznięta. O grzejm y wszelako to pow ietrze mające + 2 0 ° zanim w ejdzie do m otoru do tem p eratu ry + 6 0 °, wówczas opu ści ono m otor o tem p eratu rze 0, a my uni
kniem y zam arzania ru ry . T o w łaśnie u p rz e dnie ogrzanie pow ietrza stłoczonego przed użyciem go stanow i w ytyczny p u n k t w kw e-
atyi przenoszenia siły na odległość z pom o
cą tego środka. Z asługa w ynalezienia tego stanowczego środka należy do austryjac- kiego inżyniera W ik to ra P oppa, k tó ry go w p rak ty ce poraź pierw szy zastosow ał w P a ryżu.
U przedn ie to ogrzew anie zostało w b a r
dzo prosty sposób rozw iązane w P ary żu . P rze d każdą m aszyną pow ietrzną do prze
wodu w trącony jest m ały piecyk z żelaza lanego o podw ójnych ściankach, podzielo
nych poprzecznem i przegródkam i na k o mórki, w których pow ietrze przebiegając ogrzew a się przez pochłanianie ciepła ro z
grzan y ch ścianek. W e w nętrzu piecyka utrzy m u je się ogień z węgli na zw yczajnym ruszcie; w piecykach tych pow ietrze można ogrzać do 150— 170° ponad tem p eratu rę ze
w nętrznej atmosfery. W ym iary piecyków są bardzo małe: do 1-konnego m otoru cy
lin d e r ma wysokość 0,3 m i średnicę z e w nętrzną 0,2 m, do 40-konnego cylinder m a 0,7 m na wysokość, a na szerokość 0,4.
K oszty ogrzew ania są m inim alne, wynoszą bowiem na 1 godzinę i konia parow ego 0,09 kg węgla, co w ogólnym koszcie nie- pow inno zaciężyć.
O grzew anie pow ietrza stłoczonego przed jeg o użyciem je st bardzo ważnym w ynalaz
kiem w tój dziedzinie; przedtem pow ietrze stłoczone było okrzyczane, że otrzym yw anie go połączone je s t ze znaczną stratą pracy, k tó ra niepow rotnie ^ i n i e w kom presorze i przew odach. Tym czasem w uprzedniem ogrzew aniu technika nabyła środek p rz y w rócenia mu straconej energii, a naw et, o co chodzi, w nadm iarze, z bardzo m ałym nakładem . W tem naw et leży wyższość pow ietrza zgęszczonego nad innem i śro d
kam i przenoszenia siły na odległość, że tu en erg ija stracona podczas procesu zagęsz
czenia i przez prom ieniow anie w przew o
dach w raca się z naddatkiem , podczas gdy w tam tych energ ija stracona ju ż się nie w raca. D ziałanie piecyków ogrzew ających w p ra k ty c e je s t tak owocne, że naw et n a j
prostsze z nich pracu ją z 80% ciepła użyte
cznego, do czego niem ało przyczynia się okoliczność, że zaraz za piecykiem ciepło to całkow icie praw ie i bespośrednio może być w m aszynie pow ietrznej zam ienione w p r a cę. Z aletą szczególną ogrzew ania powie*
N r 32L
trz a stłoczonego przed użyciem je st wzgląd, że tu ciepło produktów gazowych, pocho
dzących ze spalenia w piecyku, bespośrednio dostaje się do środka przenoszącego siłę;
korzyść przytem z użytego paliw a jest tu blisko sześć razy większa, niżeli w kotłach parow ych: 0,1 albowiem kilogram a paliw a zm niejsza zużycie pow ietrza w m otorze 0 Va> czyli podw aja spraw ność, podczas gdy 0,1 kg węgla w m aszynie parow ej może w y konać ledw ie dziesiątą część tejże pracy.
Zdaniem R iedlera, przy niew ielkiem sto sunkow o ulepszeniu sposobu ogrzew ania 1 nic nieznaczącein pow iększeniu paliwa, dałby się osięgnąć nietylko całkow ity zw rot pracy użytej na zagęszczenie pow ietrza, lecz naw et pew na nadw yżka 15 — 20° 0 przy zw ykłem ogrzaniu do 150°, a 30% przy większem do 250°.
503 we) o sile wyższej od 1 konia. M aszyny ro tacyjne używ ane przed rokiem w P aryżu były bardzo niedokładnie skonstruow ane i pracow ały bez ekspansyi (rosprężania) pow ietrza, zatem z w ielką jego stratą; o be
cnie są one ulepszone i pracują z ekspan- syją. Małe te m otory zużyw ają bez o g rz a nia na godzinę i konia 30 m 3 pow ietrza, a przy ogrzaniu tylko do 50° C 24 m a; jak o dające tem peratury przy wylocie znacznie niższe od 0, m ogą one doskonale być zasto
sowane w przem yśle do oziębiania. D zięki tej okoliczności drobny przem ysł pozyskał w tych m otorkach m aszynę, którćj prostota nic do życzenia nie zostaw ia, a k tó ra n ie mniej pozw ala na wiele zastosow ań, do j a kich większe m aszyny byłyby niezdatne i zadrogie. C ałkow ita spraw ność pow ietrza zgęszczonego przy użyciu motorów rotacyj-
W 8 Z E C H Ś W IA T .
F ig . 1. P ie c y k d o o g rzew an ia zgęszczouego p o w ietrza.
P rzez w strzyknięcie do pow ietrza w ogrzc • waczu niew ielkiej ilości wody osięgamy ko
rzyść podwójną-, woda, parując, pochłania ilość ciepła, pozw ala więc wyżej ogrzać p o w ietrze, a tem samem zm niejszyć jego u ży cie w m aszynie pow ietrznej, powtóre w myśl praw a D altona, otrzym am y m ięszaninę po
w ietrza zgęszczonego i p ary wodnej, która pracow ać będzie ze skutkiem zwiększonym , albowiem prężność je j w yrów nyw a sumie prężności pary wodnej i zgęszczonego po
w ietrza, gdyby każde z nich zajm ow ało sa
mo daną objętość mięszaniny.
W P ary żu dw a głów nie rodzaje motorów pow ietrznych są w użyciu: małe m aszynki rotacyjne o sile od 3 kilogram m etrów do 1 konia i m aszyny typu zwyczajnego (korbo
nych i ogrzaniu do 50° wynosi 43% pracy użytej na zgęszczenie.
Co się tyczy maszyn o sile większej od jednego konia, to również konstru kcy ja ich i wykonanie pozostaw iały wiele do życze
nia; pospolicie też brano za nie zw ykłe m a
szyny parowe po odjęciu k otła i do cylindra wpuszczano pow ietrze zgęszczone zamiast pary wodnej. T akie postępowanie wyda się bardzo zrozum iałem wobec nadzwyczaj - nego pośpiechu, z jak im nieraz m usiano za- daw alniać życzenia konsum entów i wobec szybkiego rozw oju przedsiębiorstw a. Otóż dośw iadczenia profesorów R iedlera i R adin- gera, odnoszące się do takich właśnie n ie
dokładnych maszyn, dały zadziwiająco d o bre rezultaty.
Nr 32.
Zużycie pow ietrza w 80-konnym m otorze parow ym system u F arc o ta , użytym ja k o , aerom otor (notabene po sześciu latach' p racy | z p arą) p rzy ogrzaniu do 160° w ynosiło na godzinę 1 konia 13 m etrów sześć. '); całko
w ity zaś skutek użyteczny zgęszczonego po w ietrza w tej m aszynie po odtrącen iu wszel
kich stra t w cieple poczynając od stacyi centralnej aż do m iejsca konsum cyi wynosił 8 0% pracy użytej na zagęszczenie. Zużycie koksu wziętego do ogrzania w ynosiło 0,09 kg na 1 godz. i 1 konia.
O pieki i dozoru m otor pow ietrzny, n aw et ; 100-konny, potrzebuje nie więcej niż zw y
czajny piec w m ieszkaniu.
Jeżeli porów nam y m otor pow ietrzny z m a
szyną paro w ą o wyeokiem ciśnieniu, ja k a jed y n ie je s t możebną w mieście z pow odu | brak u dostatecznej ilości wody potrzebnej do kondensacyi pary, to okaże on się nam ; znacznie tańszym i łatw iejszym do u trz y m ania. G dy dodam y do tego, że m otory ! pow ietrzne w ew nątrz m iast nie są sk rę p o wane żadnem i przepisam i, tak ja k parow e, bo nie p rzedstaw iają ani tego niebespie- j czeństwa, ani tój niew ygody, co tam te, aero- j m otor w oczach naszych otrzym a p ierw - | szeństwo przed m aszyną parow ą, w oczach zaś biedaków będzie m iał u ro k życiodajnej m aszyny. Zastosowania w prost, lu b pośre
dnio zgęszczonego pow ietrza w przem yśle są liczniejsze i rozm aitsze, niż jak ieg o k o l
w iek innego środka przenoszenia siły.
U rządzenia oziębiające obecnie coraz b a r
dziej się rospow szechniają i w prow adzają na w ielką skalę; na korzyść zgęszczonego pow ietrza w porów naniu z innem i sposo
bami oziębiania przem aw ia nadzw yczajna szybkość, z ja k ą m ożna otrzym ać oziębienie przy pomocy r u r w ylotow ych aerom otoru oraz możność regulow ania tego oziębienia w m iarę potrzeby, albow iem od stopnia og rzan ia zależy stopień zim na, pospolicie n aw et m ałe motory dają oziębienie —-60°
w ru rach wylotowych.
D la drobnego przem ysłu zaletą niem ałą m otoru pow ietrznego je st okoliczność, że
ł ) W s z y stk ie d a n e , d o ty cz ąc e k o n s u m c y i p o w ie tr z a w a e ro in o to ra c h , sto n u ją się ju ż do p o w ie trz a sp ro w a d z o n e g o d o c iś n ie n ia a tm o sfe ry c z n e g o i z w y k łej śre d n ie j te m p e ra tu r y .
zim ne pow ietrze je s t tu niejako produktem pobocznym, powstającym po w ykonaniu pracy przez m aszynę i chociaż w tym razie zużycie pow ietrza je s t większe niż p rzy ogrzew aniu, jed n ak względy praktyczne w życiu codziennem rów nież m ają swoję wartość.
Zaletą zgęszczonego pow ietrza je s t bes- pieczeństw o od ognia i niezawodność. One to właśnie spow odow ały, że zgęszczone po
w ietrze, chociaż nieznane ogółowi, było j e dn ak oddaw na z powodzeniem używ ane w przem yśle górniczym i chemicznym. Ró
wnież dow odem niezawodności zgęszczone
go pow ietrza je s t stosowanie go na kolejach żelaznych do ham ulców, z najlepszym sk u t
kiem.
Możność użycia, w razie potrzeby, starej, m aszyny parow ej jak o m otoru pow ietrznego ma także swoję wartość w oczach drobnego przem ysłow ca; w m iastach, gdzie tak często zachodzi konieczność przejścia od jednego sposobu przenoszenia siły do drugiego, taka łatw ość zm iany jest bardzo pożądana. Może m ało znaczącemi wydadzą się komu w zglę
dy powyższe, atoli dro bn y przem ysł innego będzie co do tego zdania.
Dowodem dostatecznie przekonyw ającym o prak ty czn y ch zaletach zgęszczonego po
w ietrza je s t ciągłe w zrastanie ruchu stacyi centralnej paryskiej od chw ili pow stania aż do tej pory, pomimo niedoskonałości p rz y rządów przez nią używ anych. In n y m ubo
cznym dowodem żywotności tego sposobu przenoszenia siły na odległość je s t fakt, że w P ary żu urządzenia P o p p a są jedyn ym rodzajem ru ch u nigdy nieodpoczyw ającego.
W szystkie inne urządzenia działają z przer
wami i ograniczone są do godzin dziennych.
R uch pow ietrza stłoczonego w P aryżu n i
gdy nie byw a zawieszony zupełnie i tylko w ran ny ch godzinach zw alnia się cokol
wiek; podczas reszty doby większa część m aszyn znajd u je się zawsze w pełnym biegu.
S tacy ja p ary sk a góruje, zdaniem prof.
R ied lera, n ad innemi podobnem i zakładam i centralnem i doświadczeniem, zdobytem w ie
loletnią p ra k ty k ą i powodzeniem , osnutem na nieustających ulepszeniach. Niem ożna tego powiedzieć o innym zakładzie pneum a-
N r 32. w s z e c h ś w i a t. 505 tycznym w B irm ingham ie l). B ył on p la
nowany na wielką, skalę, lecz pod wieloma względam i źle został w ykonany. Do wad tego zakładu należy zaliczyć: chybione ogrzew anie kotłów parow ych, niedoskona
łość kom presorów , skutkiem czego n ie p ra w idłow y przebieg zagęszczania pow ietrza, którego znow u następstw em są n iep raw i
dłowości w ru rach i w m aszynach pow ietrz
nych. W B irm ingham ie nie chciano sko
rzystać z doświadczeń stacyi paryskiej, to też przedsiębiorstw o to nie rozw inęło się w sposób należyty i w ątpliw em jest, czy się kiedykolw iek bez w iększych nakładów roz
winie.
P rzedstaw ia się teraz pytanie, ja k daleko m ożna prow adzić stłoczone pow ietrze w ru rach m iejskich. P rz y jm u je się wogóle, że stra ta w ciśnieniu byw a nie w iększa od jed n ej atm osfery. W szystkie więc dane co do ruchu m aszyn pow ietrznych obliczają się n a zasadzie 5 atm osfer ciśnienia, a do
tyczące stacyi c e n traln ej— na zasadzie 6.
Zanim przejdziem y do kw estyi przew o
dów*, wspomnimy o sposobie przechow yw a
n ia zgęszczonego pow ietrza. P rzed laty k ilku powzięto p ro je k t przechow yw ania zgęszczonego pow ietrza w olbrzym im pod
ziem nym zbiorniku (o projekcie tym wspo
m ina p. F lau m w swoim artykule). Myśl ta nie doszła do sk u tk u z następującego po
wodu: gdy w prow adzono w ruch now y za
kład o sile 2000 koni, przekonano się, że przew ody istniejące o średnicy 0,3 m n aj
zupełniej w ystarczają do zaopatryw ania m iasta. Osiem zbiorników , o niew ielkiej objętości 32,5 m 3 każdy, na stacyi centralnej służą głów nie do pozbaw iania pow ietrza wody, nie zaś do przechow yw ania go.
O becnie kw estyja przechow yw ania zapa
sów stłoczonego pow ietrza w P a ry ż u ma jeszcze m niejsze znaczenie, z pow odu, że od owego czasu P aryżow i przy b y ła nowa sieć r u r o średnicy 0,5 m d la nowego ce n traln e
go zakładu o sile 10000 koni, k tó ry się bu
d u je nad Sekw aną. Nowa sieć zaw ierać będzie tak w ielki zapas pow ietrza, że wszel
kie w ahania w ruch u będą mogły być wy
rów nane.
*) P a tr z W sz ec h św ia t 1885 r., s tr. 320.
W P a ry ż u niew szystkie przewody zgę
szczonego pow ietrza przeprow adzone były w kanałach m iejskich (egouts), m niem anie dość rospowszechnione, k tó re nasuwało nie
jednok ro tnie myśl, że w innem mieście nie- posiadającem doskonałej kanalizacyi p ary skiej przenoszenie siły z pomocą stłoczone
go pow ietrza byłoby bardzo trudnem . P rze- dew szystkiem dawna sieć niecała ułożoną
! została w kanałach paryskich. M urow ane
j kanały niewszędzie zn a jd u ją się w P ary ż u i niewszędzie są dostępne dla ru r, to też więcej niż '/3 część daw nych przewodów
| ułożona je st w ziemi. Nowa sieć na 10000 koni cała ma być w ykonana w ziemi. Z re-
j sztą byłoby naw et w prost niepodobnem r u ry o tak wielkiej średnicy umieszczać w ka
nałach, k tóre i tak ju ż gościnnie przyjęły pocztę tu b u larn ą, przew ody telefonów i te legrafów .
B łędnem też byłoby m niem anie, że dla i tow arzystw a akcyjnego Poppa z w ielką ko-
j rzyścią jest połączone uk ładanie r u r w ka
nałach. K a n ały paryskie bynajm niej nie są praw idłow o proste, lecz posiadają wiele zakrętów i zboczeń stosownie do tex-enu, w którym je zbudow ano; otóż przew ody
* stłoczonego pow ietrza położone w takich kanałach m uszą niew olniczo pilnow ać się kieru n k u tych ostatnich, przez co w zrasta opór dla pow ietrza w przew odach i koszt budowy sieci. Ułożenie przewodów w zie
mi, szczególniej tej średnicy, co w spom nia
na, mniej kosztuje, niżeli ułożenie ich w k a nałach. Jedy nie dla m iasta pierw szy spo
sób je st dogodniejszy, gdyż nie zmusza do chwilowej przerw y w ruchu ulicznym , tak ja k to ma miejsce podczas kładzenia ru r w ziem i.
Co się tyczy szczelności ru r paryskich, to wogóle je st ona podziwiana. Sposób ł ą czenia ru r je st osobistym wynalazkiem Poppa: końce dwu r u r mających być złą- czonemi, są zupełnie gładkie, obejm uje je kaw ałek gładkiej rów nież ru ry (nasuw ki);
dw a lane żelazne pierścienie ściskają dwa gum owe pierścienie umieszczone na koń
cach nasuw ki i dopełniają złączenia.
P rz y takim sposobie złączenia ru r mogą one swobodnie się rosszerzać, w ytrzym ują łatw iej nacisk uboczny z powodu swój ela
styczności; nadto łatw iej je s t w tym razie
506 W SZECH ŚW IA T. N r 32.
zm ienić pojedyncze kaw ałki ru r y oraz p rz y łączyć do ru ry głów nej boczne ro z g a łę zienia.
O ile się zdaje z dośw iadczeń stacyi p a ry sk iej, nieszczelność przew odów je s t b a r
dzo m ała, niew iększa niż 6% . P o d tym względem przew yższają one o wiele p rz e w ody gazowe naw et bardzo dobrze w y k o n a
ne, n ap rzykład w W arszaw ie, gdzie s tra ta z uchodzenia gazu nie je s t m niejsza niż 10% . W tym razie je d n a k ż e winić raczej należy m a te ry ja ł wzięty do ru r (lan e żela
zo), przez który następ u je dyfundow anie gazu w pow ietrze, niż samo w ykonanie me chaniczne ru r.
jedn ej atm osfery pow inna mieć miejsce do
piero w prom ieniu 40 km , s tra ta zaś 2,5 a t
mosfer odpow iadać będzie odległości 100 ki
lom etrów od stacyi głów nej. A le przew ody o średnicy 600 m m w ystarczają w zupeł
ności do przeniesienia siły 20000 koni.
Z rozum ow ania tego w ynika, że z pom o
cą zgęszczonego pow ietrza m ożnaby, m ając ru rę o średnicy 0,6 m, przenieść siłę 20000 koni ze stratą w ciśnieniu tylko 2,5 atm o
sfer na odległość 100 kilom etrów.
i dok. nast.).
S tefan Stetkiewicz.
F ig . 2. S p o só b P o p p a łą c z e n ia p rz ew o d ó w zgęszczonego p o w ie trz a .
Z licznych i żm udnych dośw iadczeń R ie
d lera nad oporem sieci paryskiej, podczas k tó ry ch cała sieć była mu oddaną do rospo- rządzenia, w ynika, że spadek o je d n ę atm o sferę w ciśnieniu odpow iada tu obszarowi 0 prom ieniu 14 —20 kilom etrów . J e s tto r e zu ltat nigdy dotychczas w żadnych innych przew odach nieosięgnięly. D odajm y, że dośw iadczenia w ykonane były z dotychcza
sową siecią o średnicy ru ry głów nej 0,3 me
tra, przy znacznej prędkości zgęszczonego pow ietrza oraz wielu przeszkodach w sa
my chże ru rach ; powyższą więc stra tę należy uw ażać wogóle za m aksym alną, k tó ra przy ciągłych ulepszeniach w sieci paryskiej 1 większej średnicy r u r znacznie się zm niej
szy. Na tój zasadzie R ied ler czyni śm iałe, chociaż poniekąd uspraw iedliw ione p rz y puszczenie. Jeśli uznam y fakt, że opór po
w ietrza stłoczonego zm niejsza się p ro p o r- oyjonalnie do zw iększania średnicy, w ta
kim razie przy średnicy dw a razy większej, niż obecna (zatem 600 m m ), ta sama stra ta
ćl. ©TT.cuaftciM.
O ZNACZENIU
HISTORYI ROZWOJU.
M ow a w y p o w ie d zia n a n a o tw a rc ie p o sie d ze ń sekcyi b ijo lo g icz n ej b r y ta ń s k ie g o to w a rz y s tw a p o stę p u n a u k , z e b ra n e g o w L ee d s w e W rze śn iu 1890 ro k u
( N a tu r ę , 1890, N r 1089).
(D o k o ń c ze n ie ).
R ospatrzyw szy ważniejsze w pływ y doty
k ające h isto ry ją rozw oju, przekonyw am y się, że je st ona niezupełnie dokładnem po- I w tórzeniem prarodzicielskich stanów, zapy
tujem y więc, czy można w niej rozróżnić znam iona dziedziczne od później nabytych zboczeń.
Znam ieniow i wspólnemu p rzedstaw icie
lom skupienia, tak wysokim jako też niskim
WSZECHŚW IAT. 507 może być przyznane znaczenie znam ienia
prarodzicielskiego, a praw dopodobieństw o znacznie się potęguje, jeżeli dany szczegół budow y w calem skupieniu w ystępuje w tych samych chw ilach rozwojowych, a jeszcze bardziej, jeżeli w ystępuje za ró wno u form wcześnie w ylęgających się jak o sw obodnie pływ ające larw y, jak o też u form z wielkiemi jajk am i bespośrednio rozw ija
jący c h się na zw ierzęta dorosłe. Jak o p rz y kład może tu służyć stru n a grzbietow a oraz szpary skrzelow e kręgow ych.
Znam iona przejściowe w jednem skupie
niu, lecz stałe w innych pokrew nych g r u pach, mogą być z niejaką pew nością uw a
żane za prarodzicielskie u pierw szych, np.
sym etryczne położenie oczu u flonder.
Jeżeli zm iany rozw ojow e m ają być tłu maczone, ja k o dokładne pow tórzenie histo- ry i p rarod zieielskićj, wówczas rozm aite stany em bryjologiczne muszą być możliwe, t. j . odbudow ana na ich zasadzie historyja pow inna tw orzyć szereg, w którym w szyst
kie stadyja są w rzeczy samój zdolne do istnienia.
W edług teoryi w yboru naturalnego, za
wiła budowa przyrządów ciała pow stała skutkiem zachow ania szeregu stanów, z któ rych każdy był wyraźnym chociaż małym postępem w porów naniu ze stanem p op rze
dzającym , postępem o tyle w yraźnym , że d la posiadacza był widoczną korzyścią w walce o byt. N iedosyć na tem, że osta
teczny stan je s t korzystniejszy od pierw o
tnego lub daw niejszego, każdy bowiem stan pośredni pow inien być tak wyraźnym po
stępem . Jeżeli więc rozwój pewnego p rzy rządu je st ścisłą rek apitulacyją, powinien on przedstaw iać szereg stanów , z których każdy nietylko je st zdolny do pełnienia odpow iedniej czynności, ale nadto je s t wy
raźnym postępem w porów naniu ze stanem bespośrednio poprzedzającym .
W czesne stopnie rozw ojow e larw , zw ła
szcza m orskich i pelagicznych, zw róciły na siebie szczególną uw agę, ja k o jed y n y wątek do określenia w zajem nego stosunku obszer
nych skupień, oraz oznaczenia punktów , w których się one w różne strony roze
szły.
U w ażając te wczesne ontogienetyczne sta
ny za rzeczywiste form y prarodzicielskie,
poza które w pewnej epoce rozwój nie po stępow ał dalej, musimy pamiętać o rozm ai
tych powodach zaciem niających i wypacza
jących pow tórzenie historyi prarodziciel- skiej, ja k w pływ żółtka odżywczego, lub miejsce zamieszkania oraz wpływ zm niej
szonego wzrostu na uproszczenie budowy ciała, jeżeli przyjm iem y, że te swobo
dne larw y są mniejsze od odpow iednich form prarodzicielskich.
Jeżeli pomimo to wszystko pewna szcze
gólna larw a bardzo je st rospowszechniona i do tego w rozm aitych skupieniach mało ze sobą spokrew nionych, wówczas możemy przyw iązyw ać do niej wielką wagę i p rz y znawać jój wielkie praw o do poczytywania za prarodzicielską postać tych skupień.
N ajbardziej rospowszechnioną i n ajsła
w niejszą je st gastrula, w ystępująca w p ie r
wotnej lub zmienionej postaci u niektórych przedstaw icieli wszystkich obszernych sku
pień zoologicznych. Pow szechnie uchodzi ona za prarodzicielski stan wszystkich me- tazoów, nie rosstrzygnięto jed n ak do ty ch
czas, która z dwu form jest bardziej pier
wotna: czy pow stająca skutkiem wpuklenia, czy skutkiem delam inacyi.
Z larw późniejszych od g astru li bardzo ważnem je s t pilidium , z którego p raw do
podobnie pow stały larw y szkarłu pn i oraz Trochosphera.
D la grom ady skorupiaków bardzo jest ważny N auplius, k tóry je d n a k nie je s t b a r
dzo wczesną formą larw y, albowiem je st on w yraźnym skorupiakiem .
Zachodzi teraz pytanie, co może zmuszać zw ierzę do pow tarzania historyi p rarodzi- cielskiej.
To pow tarzanie daje się spostrzegać tylko w rozw oju z jajek , przy płciowem rozm na
żaniu się, gdy tymczasem w rozm nażaniu bespłciowem nic podobnego nie spostrze- gamy.
W yższe zw ierzęta rospoczynają rozwój ja k o ja jk o , które jest pojedyńczą kom órką i do swego rozwoju potrzebuje zapłodnienia przez ciałko nasienne. Zapłodnienie pole
ga na zlew aniu się dw u ją d e r kom órko
wych, należących do dw u odrębnych komó
rek, zatem może się odbywać tylko w poje- dyńczej komórce, t. j. w ja jk u . Poniew aż
508 W SZECH ŚW IAT.
krzyżow anie osobników bardzo je s t ważne dla dzielności istot ożyw ionych, p rzeto dla d obra gatu n k ó w zachow ało się to stadyjum jednokom órkow e.
P oniew aż zapłodnienie zm ierza do zape
w nienia dzielności gatunkow i, przeto w p e w nych odstępach czasu może występować dziew orództw o (parthenogenesis), k tó re n ie' w ątpliw ie pow stało z płodzenia płciowego.
Co się tyczy dalszych p o w tarzań, m ożna jedynie przytoczyć teo ry ją K lein en b e rg a 0 rozw oju organów ciała przez podstaw ienie czyli substytucyją.
K lein en b e rg zw raca uw agę na okolicz
ność, że w szelka zm iana w pew nym p rz y rządzie lub tkance musi pociągać za sobą conajm niój zm ianę czynności fizyjologicz- nćj innych przyrządów . D ow odzi on da- lój, że pew ien organ może być podstaw iony na m iejsce innego, pomimo, że organ z a stę pujący pod względem m orfologicznym wca
le nie pow staje z organu zastępow anego, czyli daw niejszego. Stosunek gienetyczny obu tych przyrządów je s t tego rodzaju , że pew ien p iz y rz ą d może jed y n ie pow stać w organizm ie danój budowy i zależy od u przed niego istnienia p rz y rzą d u zastępow a
nego, k tó ry dostarcza potrzebnego bodźca.
Ja k o p rz y k ła d przytacza on szkielet osio
wy kręgow ych. S tru n a g rzbieto w a, p o w stająca skutkiem zm iany w czynnościach ściany przew odu pokarm ow ego, je s t je d y nym szkieletem najniższych kręgow ych 1 najw cześniejszym stanem rozw ojow ym w szystkich form wyższych tego skupienia.
S tru n a grzbietow a bespośrednio nie w ydaje żadnego p rz y rzą d u , lecz stopniow o, przez podstaw ienie, zostaje zastąpiona przez inne, odm ienne od nićj utw ory. J e s t ona utw o
rem pośrednim , a bez uprzed n ieg o jój istn ie
nia nie m ożnaby zrozum ieć szkieletu chrzą- stkow atego, ten ostatni ustępuje ze swój strony, będąc zastąpiony drogą substytucyi przez szkielet kostny.
G dyby w rzeczy samój każde stadyjum historyczne w rozw oju danego o rganu było p otrzebn e ja k o bodziec w yw ołujący po
w staw anie następnego stadyjum , wówczas byłoby jasn ą rzeczą dlaczego zw ierzęta są zmuszone do re k ap itu la cy i. W iele z a rz u tów m ożnaby przytoczyć przeciw ko tćj teo- ryi, a jed n y m z najw ażniejszych jest o pusz
czanie historycznych stadyjów w obecnym rozw oju ontogienetycznym . Jeżeli bowiem te stad y ja są potrzebne jak o bodźce dla in nych stadyjów , tedy ich pom inięcie wym a
ga w ytłum aczenia; jeżeli zaś takie bodźce nie są konieczne, to teo ry ja wym aga re- wizyi.
M usim y przyznać, że rek ap itulacyja rz e
czywiście istnieje, że różne stady ja w ro z
w oju zw ierzęcia są nierozłącznie związane z jego h isto ry ją prarodzicielską, która je określa.
E m bryjologii niemożna jed n ak uw ażać za klucz do otw ierania bram y wiedzy i usu - w ania w szystkich przeszkód z naszój drogi bez wszelkich dalszych kłopotów. E m b ry - jo lo g iją należy raczej uważać i traktow ać ja k o delik atny i skom plikow any in stru
m ent, któ reg o praw idłow e użycie wym aga nadzw yczaj dokładnój rów now agi i nastro
ju ; je s tto in strum en t, k tóry zam iast p ra w dziwych rezultatów może wydawać fałszy we, jeżeli nie będziem y go używ ali z n aj
w iększą biegłością i zastanow ieniem . E m b ry jo lo g ija jest w rzeczy samój n a j
potężniejszą i najskuteczniejszą pomocą, lecz nie może dostarczyć nam bespośredniój i zupełnój odpow iedzi n a wielką zagadkę życia. Niezliczone kom plikacyje i w błąd w prow adzające wypaczenia występują przed nam i na każdym k rok u, a postęp wiadom o
ści służył dotychczas raczej do pow iększe
n ia liczby i wielkości tych wilczych dołów, aniżeli do nauczenia nas, ja k ich należy unikać.
Niema je d n a k pow odu do rospaczania;
przeciw nie, jeżeli trudności w zrosły, wzro
sły też środki wTalczenia z niemi; jeżeli cel w ydaje się trud niejszy do osięgnięcia, to z drugićj stro n y jeg o położenie lepiej jest określone, a sposoby zbliżenia się do niego i zaatakow an ia go lepićj są poznane.
J e d n a rzecz je s t przed wszystkiem i inne- m i widoczna, że em bryjologowie niepow in- ni pracow ać wyłącznie na swoję ręk ę i nie- powńnni zadaw alniać się chociażby najdo- k ładniejszem poznaniem zw ierzęcia z samój
| ty lk o strony rozwojowej.
E m b ry jo lo g ija jest sposobem badania, nie zaś celem. D um a nasza polega na w ytłu maczeniu, jak im sposobem i przez jak ie
N r 32. W SZECHŚW IAT. 509 stopnie obecna budowa zw ierząt została
urzeczyw istniona. P o d tym względem em- bryjologija dostarcza najw iększej pomocy, lecz należy wziąć do serca wym owny p ro test wielkiego anatom a z H eidelberg a i nie zapominać, że potęga em bryjologii do wy
jaśniania trudności je s t jój nadana przez anatom iją porównawczą.
J a k słusznie G egenbau r zapytuje, nacoby się przy d ała wiadomość, że wyższe kręgow e jak o zarodki posiadają szpary po bokach szyi, gdybyśm y nie w iedzieli z anatom ii porównawczój o istnieniu obecnie zw ierząt,
u których te szpary m ają ważne znaczenie?
A natom ija określa cel, naucza nas, co m ia
nowicie pozostaje do w yjaśnienia; em bryjo- logija podaje środki do dopięcia celu.
P rag n ą cy jak n ajlep ió j zużytkow ać naukę czerpaną z em bryjologii, powinni pilnie studyjow ać anatom iją porów naw czą i p a
le o n to lo g ią i nigdy nie zapominać, że m oż
liwość naukow ej em bryjologii zaw dzięcza
my takim mężom ja k Johannes M uller, Stannius, C uvier i Jo h n H unter.
A . W.
V I ZJAZD
lekarzy i przyrodników polskich.
XI. P ołączone sekcyje m atem atyczno-fizyczna, chemicz
na i gieologiczna.
Posiedzenie d. 18 Lipca 1891 r. popołudniu.
W o b ec licznego a u d y to r y ja m d e m o n s tro w a ł prof.
d r O lszew ski m e to d ę s k r a p la n ia gazów d o sk o n a ły c h i w oczach w szy stk ic h s k ro p lił tle n w ilo ści o k oło 200 g ram ó w . W ra ż e n ie b y ło n ad zw y czaj sil
n e ; w y k ła d p rz y ję to o k la s k a m i.
P ó ź n iej d e m o n s tro w a ł p ro f. O lszew ski w ra z z prof.
W itk o w s k im w ła sn o śc i tle n u o p ty cz n e.
D r K re u tz d e m o n s tro w a ł zja w isk a , zach o d zące p rz y o z ię b ia n iu c ia ł w ie lo k s z ta łtn y c h , w re szcie d r O ch o ro w icz m ó w ił o te rm o m ik ro fo n ie i in n y ch sw ych w y n a la z k ac h .
Sekcyja zoologiczna.
Posiedzenie 1 w Piątek d. 17 Lipca 1891 r.
C złonków o b e cn y c h 12.
P o zag a je n iu p o sie d z e n ia p rz ez p ro f. d r a W ie - [ rz ejsk ieg o , w y b ra n o p rz e w o d n ic z ą c y m p ro f. d r a ; K a d y ieg o , a z a s tę p c ą d r a N u s b a u m a . N a se k re ta - i
rz y w ezw ał p rzew o d n iczący d r a Z. F isz e ra i p ro f.
W ła d . K u lczy ń sk ie g o .
D r N u sb au m o b ją ł p rz ew o d n ic tw o , a d r K a d y i w y p o w ied ział rzecz: 0 z asto so w a n iu p arafin y w t e c h n ic e an ato m ic zn e j.
P re le g ie n t u ży w a parafiny:
1) Z a m ia s t ło jn , do n a p e łn ia n ia ja m , k tó ry c h w n ę trz e m a b y ć o k a za n e po zasu sze n iu n a rzę d z i.
D r K. p rz e d sta w ia zasuszony p r e p a r a t s e rc a lu d z k ieg o z o tw a rte m i k o m ó rk a m i i p rz e d sio n k a m i, o trz y m a n y p rz ez u ż y cie p ara fin y do p o p rz e d n ie j in je k c y i.
2) P łu c a p rz ez n a p e łn ie n ie p ę ch e rzy k ó w p o w ie trz n y c h p a ra fin ą p rz y jm u ją , a po z asu sze n iu za
trz y m u ją trw a le p o sta ć i o b jęto ść , ja k ą m a ją p o d czas w dechu.
3) N ie k tó re n a rz ę d z ia m iąszo w e zw y k ły m sposo
bem suszone, s s y ch a ją się i k u rc z ą nie d o p o z n a
n ia, je ż e li je d n a k są obfite w n a c z y n ia k rw io n o śn e, ja k n p . w ą tro b a , n a te n c z a s po n a p e łn ie n iu n aczy ń p a ra fin ą (p rz e d e w sz y stk ie m zaś po z u p ełn eir. n a - s trz y k a n iu n a c z y ń w łosow atych) p rzez z asu szen ie, n ie z m ie n ia ją ju ż o b jęto ści, a n i ze w n ę trz n e j postaci.
4) Z n a n ą p o w sze ch n ie m eto d ę z a ta p ia n ia w p a ra fin ie, a ra cz ej n a p a ja n ia p a ra fin ą tk a n in , u ż y w a n ą d la sp o rz ą d z a n ia sk ra w k ó w m ik ro sk o p o w y c h , j d r K. sto su je ,,n a w ielk ą s k a l ę '1 do c a ły c h n a rz ę d zi
i p r e p a ra tó w „ m a k ro sk o p o w y c h 1*, ab y je „ n a su c h o “ i trw a le p rz ec h o w a ć w n ie z m ie n io n y c h k s z ta łta c h , a n a w e t z n ie z m ie n io n e m u tk a n ie m .
W y k ła d o b ja ś n io n y b y ł p re p a ra ta m i, w y k o n an e- m i p rz e z p re le g ie n ta .
W d y sk u sy i z a b ie ra li g ło s p ro f. d r W ie rz e jsk i, d r N u sb au m i p re le g ie n t, k tó r y n a z a p y ta n ia p ro f.
W ie rze jsk ieg o d o d a ł n ie k tó re w y ja śn ie n ia d o ty c z ą ce te c h n ic z n e j s tr o n y o p isan eg o p o stę p o w a n ia i z a le t p re p a ra tó w o trz y m a n y c h t ą d ro g ą .
X II. Sekcyja zoologii i anatom ii porównawczej.
Posiedzenie I I w Sobotę d. 18 Lipca rano.
P o o tw arciu p o sie d z e n ia p rz ez prof. d r a II. Ka- d y ieg o n a s tą p ił w y k ła d d r a J . N u sb au m a (z W a r szaw y) p. t. P rz y c z y n e k d o m o rfo lo g ii s k o ru p ia ków ró w n o n o g ic h (Iso p o d a ), o b ja ś n io n y p r e p a r a ta m i m ik ro sk o p o w e m i i ry su n k a m i.
W d y sk u s y i n a d tym p rz e d m io te m w zięli u d z ia ł, o p ró cz p re le g ie n ta , pp. d r W ie rze jsk i, d r K o w a lew sk i, d r K ad y i i A. P a lm irsk i.
2 ) N a stę p n ie p rz e d sta w ił d r W . K u lczy ń sk i (ze L w o w a) w y n ik i sw oich b a d a ń n a d m ię śn ia m i sk ó r- n em i p sa .
W y k ła d d a ł pow ód d o d y sk u s y i (pp. d r W ie rze j ski, d r K adyi, d r K u lc zy ck i), w k tó rć j m ięd zy in - n em i d r K ad y i z w ró cił uw agę n a z n a c z e n ie , ja k ie d la n a u k i o g ien e zie m ię śn i sk ó rn y o h u zw ierz ąt ssąc y ch m ieć m o g ą w y k ry te p rz ez p r e le g ie n ta sto su n k i in n e rw a c y i m ięśn i ty c h u psa.
3) P . A. P a lm irs k i (z W a rsz a w y ) p odał „ P rz y cz y n e k do a n a to m ii zoey k ra b a : M aja s q u in a d o “ .
P o ru s zo n e p rz e z p re le g ie n ta z a g a d n ie n ia o d n o szące się do filogienetycznego zn aczen ia fo rm y ro z