• Nie Znaleziono Wyników

Almanach Prowincjonalny 2021, nr 33.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Almanach Prowincjonalny 2021, nr 33."

Copied!
128
0
0

Pełen tekst

(1)

PROWINCJONALNY

Wewnątrz m.in

liryki w tłumaczeniu Michała Bańkowskiego

Barbara Gruszka-Zych

pamięci Adama Zagajewskiego

Paweł Okulowski

(2)
(3)

D

wiemiłości

Więc pokochałeś kruche, ciepłe ciało, które się w formach słowiczych ustało,

jak mleko płynie w szklanym smukłym dzbanie, skrzypiec ma smutek i roślin śpiewanie.

Więc pokochałeś je. Jak ruczaj sobie przed oczy stawiasz, aby twarze obie:

i ta odbita, i twoja prawdziwa, były jak jeden ruch, co poukrywa ziemię jak pożar i niebo jak jaśmin, na które jedno serce jest małe i ciasne.

I pokochałeś jeszcze ziemię grozy

z ognistym śladem wielkich kroków bożych, ziemię, gdzie bracia popieleją z tobą, gdzie śmierć i wielkość jak dwa gromy obok stoją u skroni i skrzydłami biją

tym, co umarli, i tym, którzy żyją.

Więc pokochałeś jej rzek bicz srebrzysty i białe pióra mazowieckiej Wisły, i góry ciężkie jak chmury na ziemi, i ludzi skutych - i tak żyjesz nimi.

I kiedy z szablą rozpaloną stoisz u huraganów ostatniego boju, i kiedy broń jak życie w dłoni ważysz, a nie masz łzy na sercu i na twarzy, gdy rzucasz ciało jak puchy świetliste, wiotkie jak śpiew, a z nim odbicie czyste, by mieć twarz jedną nie odbitą w ciszy, napiętnowaną śmierci czarnym krzyżem, myślisz, że z Boga musi być ta miłość, dla której młodość w grobie się prześniło.

22 V 43R.

Kamil Baczyński

(4)
(5)

CZAS PIĘKNYCH ROCZNIC

Nieczęsto zdarza się rok, w którym zbiegają się rocznice urodzin tylu wybitnych, często genialnych pisarzy. Policzmy: Krzysztof Kamil Baczyń­

ski - 22 stycznia, sto lat; Stanisław Lem - 12 września, sto lat; Cyprian Nor­

wid - 24 września, dwieście lat; Tadeusz Różewicz - 9 października, sto lat.

A przecież jeszcze rówieśnicy Norwida - Baudelaire (21 kwietnia), jeszcze Dostojewski (11 listopada), jeszcze Gustave Flaubert (12 grudnia)... Kiedy

Alfred Nobel w 1895 roku ustanowił w testamencie nagrodę ze swojego majątku dla ludzi nauki i literatury, Norwid nie żył już od dwunastu lat. Ale nic nie powstrzyma nas od przekonania, że gdyby dwudziestotrzyletni zaledwie Baczyński przeżył wojnę, Nagrodę Nobla otrzymałby, zanim

genialny skądinąd Czesław Miłosz napisał w 1957 roku „Traktat poetycki”. Nie powinno dziwić zatem, że z Czytelnikami witamy się wierszem powstańca warszawskiego...

My, żyjący na Ziemi Raciborskiej, mamy także świadomość, że 1 maja minie sto lat od wybuchu III Powstania Śląskiego, które objęło tę ziemię i na osiemnaście lat ukształtowało granicę polsko- -niemiecką, zatrzymując Racibórz po stronie niemieckiej. Tamten

ny na jesień artykuł młode- Stanowskiego.

Krąg autorów „Alma- tycznie rozszerza się. Witamy przymierza Krystynę Len- rę z Warszawy, Macieja Biesz- tłumacza literatury greckiej,

dramatyczny czas i wiekopomny czyn przypomni przygotowywa- go badacza z Katowic, Sławomira

nachu Prowincjonalnego” systema- na pokładzie naszej literackiej arki kowską z Rzeszowa, Antoniego Libe- czada z Wielunia oraz znakomitego Michała Bzinkowskiego z Krakowa.

2021 - rok ważnych rocznic, ale i czas pożegnań. 1 listopada 2020 umarł (nam wszystkim, kochają­

cym mądre słowo) Janusz Szuber; pierwszych dwoje z wyżej wymienionych autorów współtworzy w numerze czterogłosowe epitafium poety z Sanoka. Natomiast Robert Gawłowski z Wrocławia przy­

bliża sylwetkę zmarłego na początku marca wybitnego literaturoznawcy i poety, Jacka Łukasiewicza.

Pandemia trwa. Jednak trwa również heroiczna praca robotników pióra, próbujących zacho­

wać sieć porozumienia pomiędzy ludźmi, którzy wciąż skłonni są pisać, ale także czytać litery wydrukowane na papierze, a pod ich wpływem cieszyć się, marzyć, rozmyślać. Kiedy przymierzaliśmy się do składu, rocznicę urodzin obchodził przyjaciel pisma, Ernest Bryll, a 18 czerwca 2021 osiemdziesięcio­

lecie świętować będzie kolejny z przyjaciół, Leszek Długosz. Niniejszy numer kończymy wierszem tego pierwszego, otwierającym nowy „dział” -Wiersz na dobranoc.

Zapraszamy do lektury!

Almanach ______________

(6)

WIERSZE

Z

agapiszsięwewspomnieniach

Zagapisz się we wspomnieniach - Już nie ma Tych chłopców. Odeszli

Bez szelestu

Już nie ma naszych lat. Ktoś obcy tam siadł Co pamiętamy razem. - Budzi odrazę

Było, przeszło, odeszło

Na przystanku już czekają w deszczu Młodsi jak zmokłe ptaki

Ale mają bilet Pojadą na chwilę W drogę byle jaką.

2017

W

ybaczmi starełóżko

. ..

Wybacz mi stare łóżko zapoconą poduszkę I urywane sny

Dawno się nam już nie śni Sad dziewczęcych czereśni Przez który biegnie świt

Teraz my po ugorze - jak kto może Albo lepiej - jak nie ma siły Nocka za nocką niemiła Tak się spełniło

Jakbyś czołgał się do okopów Nawpółmartwy

Tam coś podjesz i znów jesteś gotów Na dzień co dzień - nie ma bracie żartów

2017

(7)

T

akątopiosenkę

. ..

Taką to piosenkę w karczmie na krzyżówce Mruczeliśmy przy madziarskiej wódce

Gdzie mieszkasz? Wąska ścieżka\

Dalej taka dróżka

Że nie przesmykniesz i na paluszkach Bo ciasno

Ale dojdziemy wreszcie do drzwi własnych Dzwonkiem na postronku szarpniemy Tylko dzwonek niemy i klucz nie przystaje Ktoś zza klucza poucza:

Pomyliłeś kraje

Czytaj tabliczki z nazwiskiem Obce wszystkie. Nawet inny alfabet Uciekajcie z nieswojej sprawy Ze wspomnienia. Tu obca ziemia

Kiedy to wreszcie nie będziemy śnić Cudzej ścieżki, nieswoich drzwi Nieznanym pamiętaniem Aż do suchej łzy

Taką to piosenkę w karczmie Mruczeliśmy. Tyle musi wystarczyć

2017

N

ieodwiedzęciebie

..

Nie odwiedzę ciebie. Nie dojadę Chociaż nieźle kursują pociągi - Nie dam rady

Już nie dociągnę

Ale na stację jeszcze doczłapię Kupię bilet. Tyle. Więcej nic Tylko dokąd?

Spoko. Się załapię Gdzieś na boku.

No tam gdzie mam być

2018

(8)

S

trasznabitkamiędzynami

. ..

Straszna bitka między nami. Aż

Przemienia się w modlitwę. Twarzą w twarz Złe do złego tuli się jak fala

Ale potem oddala

Jak zawsze

Na piasku zostało nie nasze

2018

N

iechcąbyćjakprzeżyli rodzice

..

Nie chcą być jak przeżyli rodzice Nasze dzieci. Wyrastają na strony Gdzie wychylone aż za widnokrąg

Nie wiemy dokąd Ale na skraju

Gdzie się ugina horyzont

Tak się wydaj e Będzie nam bliżej

2021

(9)

T

ylelatprzysobie

. ..

Tyle lat przy sobie Sypiamy

Że sny Nasze

Wędrują dalej niż my

Wciąż rączka w rączkę - Blisko

Czemu ciągle myślę:

- Czy się przyśni

W niedobrą porę - Zmora

Wiadomo - Nic ku obronie Po snu niepewnej stronie Nie zna łódeczka naszego łóżka

Ale choć jedna jest poduszka Na pewno przytuli się do nas Jak zagubionym

Wyspa wyśniona

Nie znana - dotąd nikomu

2021

WLEPKICH MIODACHZACHODU...

W lepkich miodach zachodu Iskierka dziegciu - Wieczór Jak nocy sprzeciw

- Nie tak, inaczej Spisana nasza przysięga

Mieliśmy patrzeć, sięgać

Najmniejszej kreski, co zamyka przestrzeń Wiedzieć - Zostaje co? A co się zmieni My po słowie - Jak ptakowie z jesienią Nie podpisał nikt akt na przyśnienia Byle czego

Jeśli upadniemy

I wyśnimy: Jak nam nakazano

Nie zostanie to z nami Rano

Nawet gdy bardzo zechcemy

2021

(10)
(11)

GODZINKI Z KSIĘGI PIELGRZYMSTWA

* * *

O, wiekuisty, tyś mi się objawił.

I wielbię cię jak najdroższego syna, który opuścił mnie, kiedy był dzieckiem, bo los powołał go na jakiś tron,

przed którym wszelka ziemia leży w dole.

I tak zostałem sam, jak stary człowiek, który już nie rozumie swego syna:

czego ten szuka, za czym się ugania, do czego pcha go niecierpliwe serce.

I nieraz trapię się, co ż tobą będzie, skoro cię niosą tak kapryśne wiatry;

i marzę, abyś znowu we mnie wstąpił - wrócił w tę ciemność, która cię wydała.

Boję się czasem, że ciebie już nie ma, bo mi przepadłeś gdzieś w otchłani czasu.

Lecz Ewangelia przypomina mi,

żeś jest, na pewno, i żeś jest przedwieczny.

Ja jestem ojcem. Lecz syn jest czymś więcej:

jest wszystkim, czym był ojciec, lecz i tym, kim ojciec nie był i kto go przerasta:

tym, co nadejdzie, tym, co ma powrócić;

syn to jest łono, to jest morze, które...

* * *

Nie, nie urażę cię swoją modlitwą, choć będę szukał pokrewieństwa z tobą - tysiąckrotnego - jakby w starej księdze.

To dar miłości. Pragnę ci go złożyć...

Bo choć się kocha ojca, to czy jednak nie żegna się go nagle z chmurną twarzą, nie bacząc na bezradne jego ręce?

(12)

I czyż nie wkłada się jego upomnień jako przebrzmiałych między karty ksiąg, do których prawie nikt już nie zagląda?

Czyż nie odpływa się od jego serca jakby z zatoki na otwarte morze, w burzliwe fale żądzy i udręki?

Czyż ojciec nie jest dla nas czymś, co było:

epoką, gdy się żyło cudzą myślą,

niemodnym strojem, staroświeckim gestem, wyschniętą ręką, siwizną na głowie?

Był w swoim czasie bohaterem - dzisiaj, gdyśmy wyrośli, opada jak liść.

* * *

Jego troskliwość ciąży nam jak zmora, a jego głos jest głuchy niczym głaz;

próżno się wsłuchujemy w to, co mówi;

z jego orędzia ledwo co dociera.

Nieopisany szum jest między nami, abyśmy mogli cokolwiek zrozumieć;

znaczenie słów po drodze ulatuje;

można je czytać ledwo z ruchu warg.

Jesteśmy więc od niego tak daleko, że nawet gdy miłuje nas bez reszty, to najpierw musi umrzeć na tej ziemi, byśmy pojęli, że w ogóle był tu.

Taki jest ojciec nasz. I ja mam zwać - zwać ciebie ojcem?

Po tysiąc razy od ciebie odchodzić?

Tyś moim synem! Którego poznaję,

jak ktoś, kto w starym, starym już człowieku poznaje swoje ukochane dziecko.

(13)

X- X- X-

Zamknij mi oczy: wciąż będę cię widział;

zatkaj mi uszy: wciąż będę cię słyszał;

nawet bez nóg ku tobie będę zmierzał, a twoje imię wymawiał bez ust.

A gdy mi ręce odbierzesz, to sercem jak ramionami będę lgnął do ciebie;

a jeśli serce zatrzymasz, to myślą;

a jeśli nawet myśl zmącisz, to wtedy jeszcze krew moja będzie ciebie nieść.

X- X- X-

Bo chociaż każdy wyrywa się z siebie, niby z więzienia, który go zniewala, to jednak jest to niebywały cud:

że się w ogóle żyje - że coś żyje.

Co jednak żyje? - Czy aby nie to, co tylko wisi w powietrzu wieczorem, jak dźwięki harfy, choć nikt na niej nie gra?

Jak wiatr w przestworzach wysoko nad wodą, jak drzewa, pozdrawiając się na migi, jak kwiaty, wionąc swymi zapachami, i jak aleje, starzejąc się wolno?

I jak zwierzyna, skradając się cicho,

i ptactwo - gdzieś tam, na podniebnym szlaku?

A więc co żyje? - Ty, Boże? Ty żyjesz?

1901

Przełożył Antoni Libera

(14)

DROGA KRZYŻOWA

Ten czas jest drogą krzyżową, Chrystusa i naszą.

Nabożeństwo drogi krzyżowej jest formą modlitwy i sztuki (literackiej, plastycznej, muzycznej, teatralnej), która od średniowiecza pomagała chrześcijanom dźwigać krzyże epok i własne. Pro­

ponuję tu formę poetycką tej modlitwy, według wierszy bądź ich fragmentów z mojego tomu Hi- lasterion (Katowice 2014).

Stacja I. Jezusprzed Piłatem

Stali.

Wycierali wargi z krwi,

wydłubywali ludzkie mięso spomiędzy zębów.

Trzymali szlauchy i butelki, rechotali.

Stał

naprzeciwko nich.

Milczał, krwawił.

Jak wdowi grosz wobec dzikich fortun.

Umiłowany Boga

Stacja II. Jezusbierzekrzyżnaramiona

Cóż masz, czego byś nie otrzymał, synu.

Nie brak mi niczego, przyznaję, Panie.

Nigdyś mnie nie oszukał niespełnioną obietnicą, jest jak być miało, znak, że z Twojej

ręki jestem.

Strzeż mnie i zachowaj.

Przyglądaj się drodze,

na której gasnę dla Ciebie, prostuj ją, licz moje kroki, nie licz za bardzo na mnie, bądź u kresu, jak byłeś u źródła.

Niech Cię raduje równy stukot szyn, po których się zbliżam do Ciebie i nierówny mojego serca,

brzozy i sosny, któreś stworzył, ija-spalona trawa

(15)

Stacja III. Jezusupadaporazpierwszy

Grzech nie jest żydowskim wynalazkiem, Herr Friedrich.

Grzech w ogóle nie jest wynalazkiem, Panie Nietzsche.

Diabeł nie odróżniał komunizmu i nazizmu, były mu jak dwa dorodne konie, którymi powoził.

Świat jest mu jak bitwa pod Gettysburgiem:

bez strategii, na wyniszczenie.

Teraz toczy przekrwionym okiem po Europie i naszym wieku.

Szuka nowych koni.

Kijowski Majdan, wyspa Utoya, belgijski parlament, aborcyjne kliniki.

Wszystko mało

(16)

Stacja IV. Jezusspotykaswoją Matkę

byłem jedynie tęsknotą, niczym więcej, tęskniącym, nikim więcej.

A rozmyślając o naszym świecie i o nas, prosiłem, bezradny, o zmiłowanie, dla mnie i dla świata.

Niedaleko, w czujnym pogotowiu,

na granicy materii i ducha, i po obu jej stronach, krzątała się wokół moich myśli i serca

Ona,

Matka Dobrej Rady;

z dobrą radą (Synkiem) na biodrze

Stacja V. Szymonz Cyrenypomaga Jezusowi

a ty patrz i zobacz, co się z tobą dzieje:

do małych krzyży jakie wielkie łaski podwieszone

a ty patrz i zobacz, co się z tobą dzieje:

dlatego się dzieje, żeby On mógł być blisko, żeby cię nie stracić

a ty patrz i zobacz

Stacja VI. Weronikaocieratwarz Jezusowi

nie tylko nasze;

jego serce jest o wiele bardziej niespokojne, skrajnie.

O nas.

Drży o mnie, czuję to, wiem.

Jego serce szuka tych,

którzy podzielaliby jego namiętność do ludzi.

Woła, kołacze, uwodzi proroków.

Uwiódł i mnie, żeby mnie tym samym uratować.

Moja nadzieja jest cicha i wielka, że kiedy wróci,

(17)

powie:

miałeś staranie o moich.

Moje dziecko, moja krew

Stacja VII. Jezusupadaporazdrugi

Ale w Polsce

ciągle zdarzało się księżom tak zadomowić w konfesjonale, że w nim zasypiali. A w kropielnicach i w słoikach po piwnicach zalegały hektolitry wody święconej, poświęcone ziela w odrzwiach, figurki świętych w szczytach domów, furkoczące na wietrze wstążki przy polnych i leśnych krzyżach.

O biedacy, mówiła jadąca ze mną 80-kilkuletnia Ślązaczka, zerkając w Tychach na bilbord z napisem „Ateiści są boscy”.

Jeszcze będziecie robić różańce z chleba i dopiero to was nawróci.

Jeśli się dorwiecie czasem do kawałka chleba.

Jeśli was spotka taka łaska, dodała.

Stacja VIII. Jezuspocieszaplącząceniewiasty

Słuchałam dziś kazania o płaczu:

o tym, jak z bezradności płakał Ezaw, gdy nie otrzymał błogosławieństwa, jak płakali Izraelici na pustyni,

że nie mogą jeść mięsa, ogórków i cebuli, jak płakał Dawid po stracie Absaloma,

Jezus nad grobem Łazarza, bo go miłował;

i w końcu nad Jerozolimą.

Wszystko mam za nic, wiesz;

to niezwykłe.

Wiem.

Jeszcze zrozumiem Dawida tak jak go nigdy do tej pory nie rozumiałem, jego słowa: „kto by dał, bym ja umarł zamiast ciebie?”

*

Mama mówi, że to się szatanowi w naszej epoce udało: atak na kobiety.

Rzekłbym: częściowo.

Bo nie na wszystkie.

(18)

Stacja IX. Jezustrzecirazupada

Nie bój się, należysz do Boga.

Jak wtedy, tak teraz, jak z Pawłem, tak z tobą:

zewnątrz walki, wewnątrz obawy.

I księżyc ten sam.

Bóg, Pocieszyciel pokornych, jak wtedy, tak teraz:

jak dźwigał tamtych,

tak podniesie na duchu i ciebie.

Żebyś mógł pocieszać tych co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajesz od Niego.

Nadzieja jest stąd, że wiara mówi prawdę.

Nie bój się;

wierz tylko, a będzie ocalona.

A z nią świerszcze, miasto, księżyc i gałęzie

jesionów.

Stacja X. Jezuszostajezszatobnażony

Co ja zrobię bez ciebie, moje ziemskie życie, bez twoich zmysłów, olśnień,

nawet z bólem nie umiem się rozstać, ciemnych chwil mi szkoda.

Wystarczysz sam, prawda?

Ani oko, ani ucho?

Zaufam i wtedy pojmę, zrozumiem?

Przejdę z życia w śmierć jak z czerwca w lipiec?

Boże mój, Boże:

poradzisz sobie ze mną?

(19)

Stacja XI. Jezusprzybitydokrzyża

Bóg dysponuje niemożliwą, niewyobrażalną, nieznaną rezerwą.

Wprowadzają suwerennie, na własnych warunkach.

Deus providebit.

Stacja XII. Jezusumieranakrzyżu

Gdziekolwiek spojrzysz - On tam był przed tobą.

Cokolwiek słyszysz - On zapisał nuty.

Jedynie w mrok idziesz sam, bez Niego.

Abandonato, Desolata, Kyrios.

Eloi, Eloi...

Dopiero potem, po tamtej stronie świata,

gdy ten na lewą stronę wywrócony będzie (choć strona prawa pozostanie sobą),

ocali ciebie.

Pod dnem opuszczenia

Stacja XIII. Jezuszostajezdjętyzkrzyża

Ukrzyżowany

w cudownej poświacie, między złamanymi bólem, Matką i Janem.

Jak drogowskaz Zmartwychwstania,

w pastelowych, spłowiałych kolorach gotyku.

Chwila wytchnienia po wyczerpującej agonii.

Odpoczywa, nie umarł, tylko śpi - - jak dwunastoletnia, którą wskrzesił.

Przyglądam się dłoniom. Długim, szczupłym rękom, nienaturalnie wygiętym po torturach.

Szczęśliwy jestem przy Tobie, Panie,

pomimo deszczu, wichru i wszystkich moich starości, o których nie da się nie myśleć

a nie da się mówić.

Odpoczywam

(20)
(21)

Stacja XIV. Złożenie Jezusawgrobie

Pan odbuduje Jeruzalem.

On leczy złamane serca, Alleluja!

Musi się stać wszystko to, co stać się musi.

Kielich - do dna.

Twoja wola, nie moja. Do końca.

Właśnie zmierzch przechodzi w noc, powoli, do skutku. Coraz głębsza czerń nad Rzymem.

Za kilka godzin to się odwróci.

Stacja XV. Zmartwychwstanie

Tylko z tyłu Go zobaczysz, tylko wiarą dotkniesz, po owocach rozpoznasz, po szmerze łagodnym.

Potem

jest to zawsze jasne:

że był, że Go nie było.

Ale póki co, kiedy trwa sprawa i pytanie, żaden znak nie będzie ci dany

poza znakiem Jonasza, poza śmiercią i życiem.

Jest On bowiem z niespotykaną poza Nim dyskrecją:

nikt i nic tak dyskretnie nie jest jak On jest.

Na pewno nie jest w nagłym ochłodzeniu oka, ani w skrzywieniu warg (chyba że z bólu).

Ale

kiedy skrada się miłość, niepewna samej siebie, na łamliwych łapkach, twoja czujność niech rośnie:

od tych bywa nalezion, którzy go nie kuszą (Mdr l,2a)

(22)

ZE ZBIORU.

BOSKIE ŚWIATŁO

N

aigłę

,

naparstekinici

1630

Bawiliśmy się pod piecem. Matka cerowała koszule. Za oknem deszcz.

Strugałem konika dla brata. Lipa była miękka, poddawała się ostrzu jak glina.

Ręce Magdy cierpliwie wyszywały makatkę. Ojciec wyjechał w sprawach.

I świętą była nasza cisza. Każde skupione na swoim zajęciu, ale tworzyliśmy Jedno.

Dokładałem drew, trzaskał mokry chrust, smużka dymu snuła się pod powałą, nikła.

Aż usłyszeliśmy nagły syk Matki. Ustał czas, kropelka krwi perliła się w chwili.

Ale ona, bez słowa, otarła palec, a igła naparstek i nici znów zaczęły igraszki.

(23)

R

ymymłodzieńczena

E

lizjum

1639

Nie masz już ciała, skóry, kości i przez podcienia umykasz w ciemności.

I pamięć tonie świtem w świcie, nic nie powróci dobrze znanym życiem.

Kłamali poeci, tu nie ma ogrodu, ani rzek, ani łąk, ni żaru, ni chłodu.

Będziesz bezkresem dni i nocy, otchłanią w otchłannej boskiej mocy.

(24)

N

alekcjeretoryki

PROFESORA KÓLERA 1639

Pierwszą mową jest cisza. Mowa druga to płacz, kwilenie, bełkot, ptasie trele, rechot, bzyk, syczenie,

zwierzęce ryki.

Dopiero trzecią mową stają się wysłowione myśli.

A pośród są jeszcze mowy wody, wiatru, ognia, pękającego nieba i wstrząsanej ziemi.

I każda z nich ma swoją niewidzialną gramatykę.

Tylko, jak dociec jej ukrytych praw, jak poznać składnię dnia i nocy, głęboko skryte deklinacje kropli, ciche oracje trwania?

Jak dojść prawideł światła i liczby najpierwszej z pierwszych?

A koniugacje czasu, co umykają zmysłom?

No i czy, kto tym wszystkim do nas mówi?

Czy, aby nie przemawia nami, nawet, gdy milczymy sobą, nawet, gdy milczymy.

Profesor Kóler, przechadza się po klasie, uczniowie w skupieniu skrobią

swój pierwszy egzamin z wiersza.

Almanach

lAŁlŁUUsISa®

(25)
(26)

N

amuzykęsłoneczną

1642

Widziałem ją całą w płaszczu z młodziutkich liści, o poranku, gdy lekkie mgły stawały ponad wodą.

I milkło każde stworzenie, a ona pochylona, czule i lekko przykładała do promieni smyczek i grała.

Dobywała muzykę pierwszą, słoneczną, niepojętą, niedosłyszalną harmonię gwiazd i sfer niebieskich.

Świetliste struny podnosiły trawy, barwiły kwiaty, dobywały zapachy, budziły ptaki, muszki i owady.

I słyszałem, jak dźwięczą nawet maleńkie drobiny, jak głos swój daje, prawie już niewidzialny, pyłek.

N

aprzybyciedomiasta

S

trasburg

1643

To miasto zaczynało się od wzgórz dalekich i od błyszczącej wstążki rzeki.

Kościelne wieże niczym szpile przekłuwały niebo, płynęły nad nami obłoki.

Wędrowcy z daleka podziwiali mury, krzyczeli o bastionach i ich wielkiej mocy.

Rozumiałem ledwie które słowa, bo szliśmy w gwar i ludzką ciżbę bez miary.

Dzień był targowy: trzoda, ptactwo, muzyka pieśni, kuglarze, wstępy na ulicy.

Zdumiało mnie wszystko, bo słyszałem o wojnie która nie wybiera, zabija jednako.

A tu tumult, wrzask, zbytki, nieustająca uciecha;

mówili, bitwa była dawno i daleko,

gdzieś tam hen, aż pod Honnecourt.

(27)

N

a szparyiprześwity

1676

Jeszcze trzymam się życia i świata, słowa to ledwie kładki

nad przepaścią.

Pośród tajemnic niepewnie stąpam utykam w szparach,

i prześwitach.

W bezdeń wpadają wersy i obrazy, ledwie się trzymam

ich krawędzi.

* Wiersze pochodzc} z przygotowywanej do druku książki poetyckiej „Boskie świat­

ło”, której bohaterem jest Angelus Silesius. Książka powstaje dzięki stypendium artystycznemu Prezydenta Wrocławia. Ukaże się w roku 2022 w 345 rocznicę śmierci Johannesa Schefflera.

(28)

ACH

P

amięci

J

anusza

S

zubera

(...) Teraz wiem, Że nieuwaga jest grzechem nie do wybaczenia A każda drobina czasu ma wymiar ostateczny.

J.Sz., Ochłopcu mieszającym powidła

Kość z kości gen z genu krew z krwi

a jednak odszedł

roniąc liście rozpaczają buki

douczony doświadczony sługa czasu stróż manuskryptów Hiob i mocarz

w ręku łyżka drewniana (....) ociekająca słodką smołą

demiurg na swoim śmiesznym rydwanie co ocalił ocalało

czego nie tknął poszło w niwecz

jego spokojny głos jego gotyckie pismo

krogulcze pióro przed którym nie było ucieczki

rozpaczają dęby klony na Przemienienie Pańskie woła cerkiew w Czerteżu

13 III 2021

(29)

NIEZŁOMNY Z SANOKA

(...)

A on jak górskie pasmo Stygnie w objęciach lodowca Dla jednych jest częścią pejzażu Mistrzem i miarą dla innych

Janusz Szuber,„Miłosz

Ostatnia książka, jaką dostałem od Janu­

sza, nosi tytuł „Próba dębu. Teste do carvalho”.

Było to kilka tygodni po tym, jak z rozmowy telefonicznej dowiedział się, że mam w Lizbo­

nie siostrzenicę, zajmującą się literaturą por­

tugalską i że w ogóle tamta strefa kulturowa nie jest mi obojętna. Było to chyba wiosną 2020 roku. Dwujęzyczna książka zawierała dwadzieścia pięć wierszy przetłumaczonych na portugalski przez Zygmunta Wawrzyńca Wojskiego z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Kapitalny wybór ujęty w klamry genialnych wierszy „Raporty z Cesarstwa Etiopii” i tytu­

łowej „Próby dębu”. Miałem napisać jej omó­

wienie. Miałem...

Janusz Szuber umarł 1 listopada 2020 roku. Tak jakby na przyjęcie po Tamtej Stro­

nie musieli czekać Wszyscy Święci, aby po­

nieść Jego umęczone chorobami ciało w rejony bez bólu i trosk. Ale historia naszej znajomości ma trochę więcej lat.

Gdzieś tak w ostatnich latach XX wieku wśród „uczonych w piśmie” poszła przez Polskę wieść, że w Sanoku jest facet, który zadebiutował poetycko pod pięćdziesiątkę, wcześniej latami, pisząc do szuflady. Jak to? Pęd do publikacji swojego był zawsze cechą literatów, nawet jeśli wrażliwców to egotyków. A tu - wstrzemięźliwość zakonna, olimpijski dystans. I po latach wystrzał stylu, erudy­

cji, wytrawne, bezbłędne ślady zakorzenienia! Na dobre przekonałem się o tym, czytając autorski wybór z sześciu pierwszych tomików pt. „O chłopcu mieszającym powidła” (Znak, 1999). Ach, cóż to była za lektura. Okładka tomu cytatem Zbigniewa Herberta pasowała autora na literackie­

go szlachcica: „Niestety mój drogi Przyjacielu, jest pan poetąi nic na to nie można pora­

dzić. Składam wyrazy mego podziwu”. A zdarzyło się w 2003 roku w Raciborzu, że przez dziesięć

(30)

miesięcy prowadziłem multidyscyplinarny, polsko-czeski projekt „Prowincja - matecznik słowa”, któremu patronował „prowincjusz” (jak siebie w liście do nas określił) Czesław Miłosz, a którego esencją i spoiwem była poezja. W tygodniowym wrześniowym finale jeden dzień, czwartek, po­

święcony był wierszom. W sali kameralnej pojawili się zaproszeni dużo wcześniej: Ryszard Kry­

nicki, Krzysztof Lisowski, nieżyjący już Vaclav Burian, Wojciech Wencel i... oczywiście Janusz Szuber. Od momentu „połknięcia” wspomnianej książki było dla mnie jasne, że w nocy poetów, wieńczącej roczny, zakończony dwujęzycznym wyborem wierszy „Od slova ke slovu”, projekt, nie może zabraknąć samotnika z Sanoka. Dopiero, kiedy wysiadł przed Raciborskim Domem Kul­

tury z żółtego mercedesa, tzw. beczki, zorientowałem się, iż poeta porusza się na wózku... Czytał swoje wiersze, siedząc w nim; mimo oczywistych walorów tej poezji, kondycja poety potęgowała przekaz, była jak gdyby dodatkowym środkiem wyrazu.

Nie minęło półtora roku, a zaczęliśmy wydawać półrocznik literacko-kulturalny „Almanach Prowincjonalny” i wkrótce, z oczywistych przyczyn, stał się on naturalnym pretekstem do naszych długich telefonicznych rozmów. Najczęściej dzwonił Janusz - aby potwierdzić przyjęcie przesyłki oraz podzielić się refleksjami z lektury. Czasami wyłącznie, aby złożyć życzenia świąteczne. Z cza­

sem dał się namówić na - niestety rzadką - współpracę z pismem. Co zapamiętałem z tych roz­

mów? Że był człowiekiem o wielkiej wiedzy i kulturze osobistej. Swoje poglądy wyrażał łagodnie, nie podnosząc głosu. Jako humanista o wybitnej inteligencji potrafił drwić z siebie, swoich niedo­

statków i niemożności. Przeczuwałem, iż nasze zapatrywania różnią się w niektórych kwestiach, a mimo to z jego głosu odczytywałem wyłącznie sympatię i szacunek. Kiedy wiosną 2020 ukazał się mój „Pan Arno, skierowałem go pod adresy, pod którymi - wydawało mi się - powinien gościć.

Oczywiście tomik trafił także do Janusza. I on był - dosłownie - pierwszym adresatem, który dał znać, że książkę ma w ręku! Pośpieszył ze szczerymi gratulacjami, dzielił się radością z narodzin nowego bohatera literackiego, wiedząc, jak to jest pisać i puszczać te łódeczki w burzliwą rzekę odbioru literatury.

W dedykacji do wyboru swoich wierszy pt. „Pianie kogutów” z 2008 roku pisał mi tak: „Drogi Marku, oto moje po czterdziestu latach pisania nadsańskie gospodarstwo - serdecznie zapraszam.

Janusz”. Śledziłem czujnie jego pisarstwo, omawiając kolejne tomiki na tych łamach. Widziałem jak rozrasta się ten niezwykły literacki portret Januszowego matecznika, jak pod jego piórem na­

biera krwi i ciała. Jednocześnie z rozmów wiedziałem, że słabnie, że soma coraz bardziej nadgryza niezłomnego ducha...

Za mało rozmawiałem i jakoś nie przyszło mi do głowy, jadąc w rodzinne strony, aby skręcić nieco i pokłonić się mu na Rynku w Sanoku. Teraz, na szczęście - taki przywilej artystów - pozo- staje dzieło. Janusz Szuber pozostawił epos o Podkarpaciu, rozpisany na kilkanaście książek. Jego mowa była prosta i dostojna, wykwintna, jak przysługuje największym. Niemal nie opuszczając mieszkania przy Rynku 14/1, miał baczenie na całą swoją krainę, w czasie i w przestrzeni. Niech mu szrony haftem lekkim będą.

(31)

IMWIMlWIiWWl

GRAMATYCZNIE I NIE

WSPOMNIENIE O POECIE, JANUSZU SZUBERZE

Sonata może suita

Wykwintnie chropowaty dreszczu Brokat

Smuklejący w talii Lutni może wioli

Karuzela ciała i powietrza Muzyka.

Zapewne tego nie słyszałeś Realny

IVoku tego.

A my w nagich dekoltach niemi Zapatrzeni

W swoje wypucowane ciżmy jak

Intarsje na posadzce dworu w Żarach Krakowie Pszczynie

Sanoku może.'

Ile to razy pielgrzymowało się do Sanoka do i dla Janusza Szubera? A przecież Sanok jest na końcu świata, wydawać by się mogło. Jednak poeta sanocki uczynił z niego pępek świata. Zmi- tologizował to miasto i jego okolice nie tylko dlatego, że historyczne, piękne, dumne, ale przede wszystkim, że swoje. Swojość, przypisanie do miejsca, do ludzi, do pamięci tego, jest najwyraź­

niejszą sygnaturą poety.

Mówił: „(...) wydaje mi się, że to, co piszę, jest swego rodzaju poematem, jednym utworem skła­

dającym się z wielu segmentów, pewną całością, do której dobudowuje się najrozmaitsze przybudów­

ki, werandy, mansardy — tak, jak to bywało w dawnych dworach. Moją domeną jest rzeczywistość, którą świadomie wybrałem i którą eksploatuję. Przywołując ludzi, nazwy, miejsca, nie chodzi mi, rzecz jasna, o samą rejestrację, o jakąś inwentaryzację antykwaryczną czy o pisanie śpiewów histo­

rycznych mojego powiatu — nie miałoby to najmniejszego sensu. Natomiast użycie przedmiotów, miejsc, poszczególnych postaci osadza moje pisanie, czy mojego narratora, w konkretnym miejscu.

To jest potrzebne, ponieważ istnieje jakiś stały dialog między moim bohaterem, którego możemy nazwać, opisać, który posiada swoją biografię, metrykę i tak dalej, z kimś, kto jest jedermannem, każdym. Te szczegóły określające dokładnie miejsce są konieczne, aby nie działo się to wszędzie i ni-

1 „Zapewne czyli 19 wierszy” Januszowi Szuberowi, Krystyna Lenkowska /w/ Wiersze okienne, Podkarpacki Instytut Książki, 2003.

(32)

gdzie. Tak samo posługiwanie się różnymi stylami wypowiedzi: od gawędy, pastiszu średniowiecz- no-barokowego, po szczególnie przeze mnie cenione klasycyzujące czy klasycystyczne wypowiedzi i opisy, które z dystansu porządkują rzeczywistość, nie ulegając nadmiernym wpływom emocji.

Memu pisaniu, tak jak je widzę, patronują bardzo różni mistrzowie, jak choćby Federico Fellini, Stanisław Vincenz czy Edgar Lee Masters, i w jakiś sposób widzenie ich światów wyznacza również granice mego świata.

A dlaczego Sanocczyzna? Ponieważ trzeba wybrać jakiejś miejsce, jakiś punkt centralny, wokół któ­

rego będzie narastać poemat. Sanocczyzna nie była literacko, jak do tej pory, zmitologizowana. Czy mnie to się udaje, to już inna sprawa,

W wierszu, którym zaczynam to moje wspomnienie, jest mityczny Sanok („Sanok może”) i jego dworskość (promocja 19 wierszy5 Janusza Szubera odbywała się na Zamku Królewskim w Sanoku). Jest też dworskie namaszczenie wierszy, które Szuber czytał swoim wykwintnym „ba­

rokowym” barytonem. Recytacja w formie zbliżonej do klasycznego metrum zabrzmiała jak mu­

zyka dawna, daleka i bliska zarazem.

Taka właśnie jest poezja Janusza Szubera - prosta w formie, a głęboka i bogata w historię 1 sensy. Przepastna. A sam Janusz - przystępny i równocześnie niedościgły w swojej sublimacji materialności. Jakby wprawiał słuchacza (w realu i w telefonie) w muzyczny zawrót głowy - karu­

zelę dźwięku i frazy - odrealniając rozmówcę, a sam pozostając do bólu realnym. Ból nie jest tu tylko metaforą czy idiomem. Ból towarzyszył Januszowi od ponad pół wieku, czyli od początku jego choroby, i trudno sobie nawet wyobrazić stopień tego fizycznego bólu i ile trzeba heroizmu, aby z nim żyć bez przerwy.

W pamięci mojej i moich bliskich Janusz Szuber pozostanie, bodaj, największym twardzielem, jakiego przyszło nam poznać bliżej. Dostawał od nas T-shirty z nadrukami w stylu „champion”,

„challenge”, „yes adventure”, „off road”, „jeep club”. Janusz miał świetne poczucie humoru i dystans do siebie, dlatego z dumą demonstrował swoje „branżowe” koszulki. Odwiedzając we Wzdowie nasz obóz wakacyjny YES ze specjalizacją „Angielski, teatr i film”, zorganizowany w XIX-wiecznym pałacu Ostaszewskich, na prośbę młodocianej grupy filmowej zgodził się zagrać rolę „Wariata nr 4”. Pamiętajmy, że Janusz od dawna, czyli od ok. 20 roku życia, poruszał się na wózku inwalidzkim.

Na tę okazję, jego wózek stał się rekwizytem filmowym.

Moje kontakty z wybitnym poetą były dość częste, szczególnie na początku naszej znajomo­

ści, zainicjowanej w roku 2000 w Przemyślu. Wtedy Janusz był jeszcze dość mobilny i bywał co roku na słynnych na Podkarpaciu „Przemyskich Wiosnach Poetyckich”. Potem odwiedzałam go z rodziną lub przyjaciółmi w Sanoku; najpierw w dawnym najmowanym mieszkaniu, w przedwo­

jennej kamienicy przy ulicy Sienkiewicza 8, na drugim piętrze bez windy, a potem w lokum Rynek 14/1, które otrzymał dożywotnio w prezencie od miasta. Znajdowało się ono w XVIII-wiecznej kamienicy, pięknie i wygodnie położonej w unikatowym sanockim Rynku (z drugiej strony z wi­

dokiem na renesansowy zamek), w sąsiedztwie klasztoru oo. Franciszkanów, w którym można zobaczyć pamiątkowe epitafium Jana Ignacego Lewickiego, kasztelana inflanckiego, przodka Ja­

nusza Szubera po kądzieli, nie opodal kamienicy, w której mieszkał i pracował lekarz, dr Maurycy Drewiński, pradziad poety.

Janusz zamieszkał na parterze z uroczym atrium i w końcu mógł swobodnie poruszać się wózkiem po swoim domu oraz wyjeżdżać na spacery. Oczywiście zawsze towarzyszył mu przy­

jaciel lub zakontraktowany opiekun, który też pełnił rolę kierowcy, kiedy wyprawiali się w trasę na ogląd ziem sanockich i dalszych. W młodości Janusz był namiętnym piechurem, mówiła mi 2 3

2 Zeszyty Literackie nr 87 (2004 nr 3), „Róża tożsamości” - Rozmowa Krystyny Lenkowskiej z Januszem Szuberem 3 Handel-Usługi-Wydawnictwa Zygmunt Nater (2000)

(33)

jego ciocia Krysia Jarosz z Warszawy, i potem wycieczki samochodowe stały się namiastką jego pasji wędrownej.

Zdarzało się, że wpadał do nas do Rzeszowa, kiedy pogoda za oknem i ciekawość ludzi sku­

siły go do wyjazdu.

Tak się złożyło, że stałam się spontanicznym i epizodycznym wydawcą wierszy Janusza Szu­

bera. Wydaliśmy w naszej firmie YES jego polsko-angielski tom poetycki pt. „Las w lustrach” wraz z obrazami Henryka Wańka. Janusz sam wybrał wiersze, artystę i dopasował obrazy. Książka for­

matu A4, na kredowym papierze, w twardej okładce, z wybitną poezją, wręcz bibliofilski kąsek, nie miała jednak szerokiego zasięgu, ponieważ nasza szkoła językowa nie miała logistyki wydaw­

niczej. Niemniej, wspólna praca nad książką i tłumaczeniami zbliżyła nas w przyjaźni. Janusz, Ewa Hryniewicz-Yarbrough - jego tłumaczka na język angielski i ja, od tamtej pory tworzyliśmy swoistą trójcę literacko-towarzyską. Spotykaliśmy się w Sanoku, Rzeszowie lub w Krakowie wcale nierzadko, choć Ewa mieszka w USA, a ja w Rzeszowie.

Ewa przetłumaczyła wiele wierszy Szubera. Jeden z nich ukazał się w prestiżowym piśmie The New Yorker4, a obszerny wybór w znaczącym wydawnictwie nowojorskim Alfreda A. Knopfa.5

W ramach moich Pretekstów Literackich zorganizowałam w Rzeszowie spotkania poety­

ckie, w których Janusz Szuber był głównym bohaterem („Prohibicja” 2000 r„ „Czarny Kot” 2002 r., Muzeum Okręgowe 2005 r.) oraz w Krakowie, gdzie był jednym z uczestniczących poetów („Ty, kanalio, ty poeto”, PIEC Art. r. 2005)6.

Nie licząc not i wywiadu7, napisałam kilka recenzji jego książek, które ukazały się w „Twórczości”8, w zbiorze szkiców i studiów Biblioteki Frazy9 oraz w Nowej Okolicy Poetów10. Teraz piszę tutaj kolejne pośmiertne wspomnienie o Januszu i nie jest mi łatwo po utracie przyjaciela skupić się na meritum, czyli na jego poezji, choć przecież najcenniejsze dla nas są jego wiersze.

Recenzując jego książkę Czerteż, pisałam, że bardzo wiele wierszy Szubera, o ile nie wszystkie, zaświadcza relację bohatera lirycznego ze „swoim” Innym - innym w sobie. Choć zawsze forma tego „pożycia” jest „wysoce kulturalna”, powściągliwa, wysublimowana w słowach, związek ten można by nazwać dynamicznym. Dynamikę tę stwarza niestrudzona czujność, uważność na In­

nego. Wstrząsające jest moje wrażenie obserwatora-czytelnika tego gorzkiego i nieodwołalnego wspól-obcowania.

(...) Urodził się i wtedy

Było już za późno na cokolwiek

Poza odgrywaniem siebie z nie-sobą w sobie (...)"

(...) Narracja z nie-sobą w tle, (...) Ciało - to, a nie inne,

I puste miejsce po Nim. (...)12

(...) Ktoś mówił za niego o nim: on, jego, jemu * * * * * * * * *

4 Wiersz „Mgła / The Fog”, “The New Yorker” listopad 2006 5 Wybór wierszy pt. Carry a Promise 2009 6 http://pretekstyliterackie.art.pl/

7 „Zeszyty Literackie” 2004

8 „Twórczość” Nr 9 (838) wrzesień 2015, „Mineralni w (bez)wonnej sepii bytujący”

9 „Pianie kogutów czyli próba Erosa” /w/ „POETA CZUŁEJ PAMIĘCI. Studia i szkice o twórczości Janusza Szubera” pod redakcją Jolanty Pasterskiej i Magdaleny Rabizo-Birek, Biblioteka „Frazy”, Rzeszów 2008, Wydanie I

10 „Nowa Okolica Poetów”, nr 22-23 (3-4/2006) „Póki czerteże jeszcze w żarze, (rzecz o najnowszej książce Janusza Szubera)”

11 wiersz „Urodziny” z tomu Czereteż 12 wiersz „Ciało i słowo”, jw.

(34)

Kiedy spłukiwał z mydła wciąż to samo swoje ciało. (...)

Inny ktoś bił w bębenek i gardło­

wy śmiech

Mógł być jego śmiechem. (,..)13

Inny Szubera wpisuje się w świato­

we dziedzictwo subiektywnego plurali­

zmu w człowieku, którego najznakomit­

szymi przedstawicielami są: francuski poeta Artur Rimbaud, prozaik Franz Kafka i filozof żydowski Emmanuel Levinas.

Ta bolesna pamięć drugiego w so­

bie, niezmordowane próby przełama­

nia, łączenia i oddzielania Innego, dają tę szczególną ostrość, czyli dynamikę relacji. Szuber jest poetą dialogu, po­

dobnie jak Levinas jest filozofem dialo­

gu, zaświadczając, że ukonstytuowanie jednostki następuje dopiero w relacji z innym człowiekiem. Kluczowy dla Szubera jest motyw Spotkania, w któ­

rego centrum jest człowiek. Szuberowe spotkania następują najczęściej w pej­

zażach sanockiego krajobrazu, historii miasta, anturażu domowych sprzętów i innych przedmiotów, na przykład ro­

dzinnych fotografii, co poeta niezmor­

dowanie inwentaryzuje, czy też w kra­

jobrazach gramatycznych, które jawią się jako swoisty kosmos poety.

Dla niego i jemu podobnych W tym tutaj na wieki wieków,

Ogniste cygara zwiastunów Apokalipsy I wielopiętrowe tsunami

Ku plażom rajskich wysp.

Czarne skrzynki uparcie milczały, Czarne dziury i te tu ich zaimki

Bezużyteczne tam, w pozagramatycznym.14 15

Każdy prawdziwy miłośnik poezji ma w swojej czułej i nieustannej pamięci co najmniej kilka, kilkanaście wierszy różnych poetów, które mu świecą w dzień i w nocy. Swoim błyskiem poraził mnie kiedyś „Epigram” Janusza Szubera z tomu Biedronka na śniegu.'5 Po latach wiem, że

13 wiersz „Everyman”, j w.

14 wiersz „Zaimki”, jw.

15 Janusz Szuber, Biedronka na śniegu. Wydawnictwo a5, Kraków 1999.

(35)

takich wierszy szuberowych, odłożonych na czas „bezludnej wyspy”, mam znacznie więcej. Jest nim choćby genialny wiersz „Pianie kogutów”, który dał tytuł wyborowi jego poezji wydanemu w roku 2008 przez ZNAK.

Osiem wybornych wierszy, ostatnich jak się niespodziewanie okazało, zostawił Janusz przyja­

ciołom w prezencie z okazji swoich 73. urodzin, których nie doczekał. Wydał je w nakładzie tylko (i aż) 73. egzemplarzy w zbiorze pt. Zdrój uliczny, prześwietnie wydanym przez Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”16. Własnoręcznie ponumerował każdy egzemplarz. Mnie przypadł numer 54. Sprawdzam w Internecie tę liczbę w numerologii, na serio i nie. Okazuje się, że liczba 54 stoi blisko liczby 9. Czytam, że anioły mi sprzyjają, a nawet powinnam zostać Pracownikiem Światła. W pewnym sensie, każdy poeta jest wyrobnikiem światła. Na pewno był nim Janusz Szu- ber. Wierzę w jego anielskie wsparcie, w końcu podarował mi numer 54 nie od parady.

Choć nie powiedział tego wyraźnie, ale od początku miałam przeczucie, że wiersz pod tytułem

„Dedykacja” w albumie Las w lustrach jest okazjonalną dedykacją skierowaną do trzech kobiet:

Clare Cavanagh, Ewy Hryniewicz-Yarbrough i do mnie. Dwóch tłumaczek jego wierszy17 i wy­

dawczyni. I niech już tak na zawsze zostanie w mojej czułej pamięci Janusza Szubera, wybitnego poety, którego miałam szczęście znać nie tylko od strony „geometrii wiersza”.18 19

Sny miewałem piękne i byłem Także szczęśliwy na jawie, Zawsze dzięki Wam, nigdy Z siebie w sobie, więc bądźcie dalej, Teraz, tylko sobą dla mnie,

Jak kosaćce - irysy dziewczyny nad wodą.'9

16 Zdrój uliczny (8 wierszy) Wydawnictwo Fraza, idea i opracowanie „Duet Wolwo”, czyli Grzegorz Wolański i Jan Wolski. Redakcja: Jan Wolski; nakład 73 egz., które Janusz Szuber mozolnie ponumerował.

17 Clare Cavanagh przetłumaczyła 2 wiersze w tej książce, a Ewa Hryniewicz-Yarbrough 29.

18 Jest gdzieś taki las los Januszu

w którym twoje kroki jak przesypywanie soli i każde źdźbło igliwia w zadziwionym oku jest takie okno ono skąd widać Sanoki z każdej strony lustra i eonu a wszystko tu mam czyli nie mam w geometrii wiersza i sensu jej dotykam dziurawym szkieletem.

„Epigram” pastisz dla Janusza Szubera, Krystyna Lenkowska /w/ Tato i inne miejsca, Wydawnictwo Miniatura 2010 19 „Dedykacja” /w/ Las w lustrach, Janusz Szuber, Wydawnictwo YES 2001

(36)

JANUSZ SZUBER Z SANOKA

Moja znajomość z Januszem była zupełnie wyjątkowa.

Poznałem go na pierwszym roku warszawskiej polonistyki w pa­

miętnym „marcowym” roku akademickim 1967/68. Znaleźliśmy się w jednej grupie na zajęciach z poetyki, prowadzonych przez Zdzisła­

wa Łapińskiego, wybitnego humanistę i krytyka, znawcę Norwida, Gombrowicza i Miłosza. Chodziliśmy na te same wykłady w latach 1967-1969. Pamiętam go z tego okresu jako kogoś, kto wszystko już przeczytał, ma niebywałą pamięć, a na pytania odpowiada pełnymi zdaniami, mającymi charakter definicji. Wielokrotnie zdarzało się - stało się to nawet pewnego rodzaju rytuałem - że profesor Łapiński, zadawszy jakieś pytanie i nie mogąc doczekać się odpowiedzi lub słysząc same błędne, zwracał się wreszcie z rezygnacją do niego jako jedynego partnera w tym towarzystwie:

- No więc jak to z tym jest, panie Januszu?

A wtedy on, jakby zawstydzony, z przepraszającym wobec nas uśmiechem, udzielał poprawnej odpowiedzi.

- No tak - kiwał głową prof. Łapiński i patrzył na nas z wyrazem politowania. A czasem do­

dawał jeszcze: - Jak widać, można coś wiedzieć.

Zastanawiałem się wtedy, co Janusz właściwie robi w tej szkółce. Kiedy więc zniknął z wy­

działu, byłem przekonany, że przerwał studia, bo uznał, że nic mu nie dają. Przyczyna była inna, ale dowiedziałem się o tym dużo później. Na razie na wiele lat straciłem go z oczu.

Objawił się znowu dopiero w połowie lat 90. (dokładnie w styczniu 1996). Okoliczności tego powrotu były jak z tajemniczo-sensacyjnej noweli Nabokova. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie jakaś starsza pani (jak się później okazało, jego ciotka) i upewniwszy się, że rozmawia ze mną, zadała zaskakujące pytanie:

- Pamięta pan ze studiów kolegę, który nazywał się Janusz Szuber?

Oczywiście natychmiast przypomniałem sobie jego postać, choć minęło, bagatela, ponad 25 lat, i pomyślałem jednocześnie (zapewne przez użyty w pytaniu czas przeszły), że pewnie stało się coś złego i potrzebna jest jakaś pomoc. No bo w jakim innym celu osobliwy posłaniec odzywałby się po ćwierć wieku w imieniu jakiegoś „cienia z przeszłości”? Zaintrygowany, ale i nie spodzie­

wając się niczego dobrego, odpowiedziałem, że oczywiście pamiętam, i mimowolnie dodałem wyświechtaną formułkę: „W czym mógłbym pomóc?”

- Nie, nie, w niczym - odpowiedział uspokajająco kobiecy głos. - Janusz chce po prostu na­

pisać do pana list i pyta, czy może. A jeśli tak, to prosi o aktualny adres.

Zrobiło mi się głupio, a jednocześnie temperatura mojej ciekawości znacznie wzrosła. Dlatego też podając adres, spytałem niby mimochodem: „A co u niego? Przez lata nie mieliśmy kontaktu...”.

- Wkrótce się pan dowie - odpowiedział zagadkowo głos. - On wszystko panu opowie.

(37)

„On wszystko panu opowie”. To proste zdanie dla mojej wyobraźni skłonnej do mitologizacji i dopatrywania się znaczeń nawet tam, gdzie ich nie ma, zabrzmiało elektryzująco.

Rzeczywiście, po paru dniach nadeszła przesyłka - spory pakiet, który zawierał długi, sześ- ciostronicowy, odręcznie napisany list oraz dwa tomiki wierszy, wydane w Sanoku własnym sumptem. Zanim jeszcze zacząłem czytać list, doświadczyłem działania „Proustowskiej” pamięci mimowolnej (czyli tej, która po raz pierwszy wywołuje w Marcelu czar cofnięcia się w czasie pod wpływem magdalenki umaczanej w herbacie), a to za sprawą niezwykle charakterystycznego go- tycko-kaligraficznego kroju pisma nadawcy. Nie zdawałem sobie sprawy, że moja pamięć - właśnie mimowolnie, jak nazwał to Proust - zarejestrowała swego czasu na zajęciach z poetyki prof. Łapiń­

skiego ów absolutnie jedyny w swoim rodzaju charakter pisma Janusza i oto teraz, ponownie nim

„dotknięta”, przeniosła mnie natychmiast w odległą przeszłość, gdy siedząc obok niego w ławce, obserwuję ukradkiem, jak pisze do kogoś list, zaczynający się od staroświeckiej formuły „Łaskawa Pani”. Przypuszczam, że gdyby nie to nowe spotkanie z jego pismem, nigdy bym sobie tamtej sceny nie przypomniał - umarłaby wraz ze mną, dożywotnio zamknięta w lochach podświadomości.

Cóż jednak było napisane tym niecodziennym, jakby z innej epoki pismem? Otóż, rzeczy­

wiście, ta długa epistoła - zgodnie z telefoniczną zapowiedzią - opowiadała „wszystko”: wszystko, co z Januszem działo się przez te ponad 25 lat. A więc o jego okropnej chorobie, która zmusiła go do przerwania studiów i dożywotnio unieruchomiła, przykuwając do wózka inwalidzkiego; o jego ciężkim zmaganiu się z prozą życia i o gorzkim smaku przymusowej izolacji na dalekiej prowin­

cji, choćby miało się do niej sentyment i doceniało jej historyczno-kulturowe walory; a wreszcie o poezji, którą przez te wszystkie lata uprawiał, lecz której nie publikował, uważając ją wciąż za

„niedostateczną” i „niegodną druku”. Uprawianą jednak na przekór własnym wątpliwościom, po­

nieważ była to jedyna dostępna „sfera wolności”. I którą postanowił w końcu „ujawnić”, to znaczy pokazać paru osobom, a wśród nich mnie, bo chociaż nie byliśmy ze sobą blisko, żywi do mnie jakąś odruchową sympatię i zaufanie, i chciałby, abym poznał te jego „produkcje”.

Choć list napisany był świetnym stylem, a fragmenty dotyczące własnych prób literackich ude­

rzały skromnością i samokrytycznym podejściem, nie rozwiewało to jednak obaw, co do wartości załączonych wierszy, zwłaszcza że były one wydane własnym sumptem. - Skoro nie opublikował tego w żadnym oficjalnym, choćby drugorzędnym wydawnictwie - myślałem z niepokojem - to może jednak, jak sam zresztą podkreśla, nie jest to wystarczająco dobre? Co wtedy? No cóż, będzie przykro: trzeba będzie pisać jakiś nieszczery list, pocieszać, klepać po ramieniu. Niemiła perspektywa.

Te wszystkie obawy - nieomal od pierwszej stronicy - okazały się płonne. Powiedzieć, że to, co czytałem, było najwyższej próby, to wciąż za mało. Była to rewelacja. Pamiętam, jak zamykając kolejno Paradne ubranko oraz Apokryfy i epitafia sanockie (bo tak brzmiały tytuły nadesłanych tomików), myślałem podekscytowany: Czyżby przydarzył mi się oto los Maksa Broda, któremu zawdzięczamy ocalenie dzieła Franza Kafki? Bo było dla mnie oczywiste, że trzymam w ręku rzeczy, które godne są panteonu i już należą do historii literatury polskiej, tyle że trzeba je upowszechnić i odpowiednio utrwalić. Być może to jest prawdziwy cel tej przesyłki? - myślałem dalej, całkowicie wybity z toku jakichś aktualnych zajęć. - On „instynktownie” przysłał mi to właśnie po to! Na tym pewnie ma polegać owa mimowolnie założona przeze mnie pomoc, o którą zresztą wcale nie prosił.

Spojrzałem na datę dedykacji: 5 stycznia 1996. Czterdziesta trzecia rocznica prapremiery Czekając na Godota i osiemnasta rocznica mojego pierwszego spotkania z Beckettem w Paryżu.

Zbieżność tych dat, które miały dla mnie naturalnie magiczny charakter, dopełniła reszty., Było dla mnie jasne, że los daje mi szansę spełnienia niebagatelnej misji.

Usiadłem do biurka i napisałem od ręki długi list, wyrażający mój entuzjazm i radość wyni­

kającą z odkrycia, że oto mam tak wybitnie utalentowanego „kolegę ze studiów”, którego w do­

datku nie muszę szukać, bo sam się do mnie zgłosił. I poprosiłem, by przysłał mi jeszcze kilka egzemplarzy tych tomików.

(38)

Wkrótce odezwał się przez telefon. Znów zadziałała pamięć mimowolna, tym razem za spra­

wą jego charakterystycznego, głębokiego głosu i wyrazistej dykcji. A więc znów przeniosłem się w czasie do salki numer bodaj 102 na parterze warszawskiej polonistyki i słyszałem, jak siedzący w pierwszej ławce „student numer jeden”, jak zwał Janusza żartobliwie prof. Łapiński, odpowiada bezbłędnie na jakieś postawione mu pytanie.

Rozmawialiśmy długo i intensywnie, rozpamiętując dawne czasy i streszczając sobie nawzajem owe eony, jakie nas od nich dzieliły. Miałem nareszcie pełny obraz jego życia i aktualnej sytuacji.

A poza tym - i to było zadziwiające - rozmawialiśmy ze sobą tak, jakby nie było tej ogromnej prze­

rwy w kontaktach, a nade wszystko, jakbyśmy byli niegdyś w zażyłych, przyjacielskich stosunkach, a nie zaledwie w koleżeńskich, jak było w rzeczywistości.

Moim niezwykłym odkryciem podzieliłem się najpierw z kilkoma kolegami po piórze: ze Stanisławem Barańczakiem, mieszkającym od lat w Bostonie i Wilhelmem Dichterem, starszym ode mnie przyjacielem jeszcze z dzieciństwa i bliskim sąsiadem tego pierwszego (poznałem ich swego czasu ze sobą) oraz z Pawłem Huelle z Gdańska i Braniem Majem z Krakowa.

Następnie udałem się z wizytą do Zbigniewa Herberta, szczególnie wyróżnianego przez Janusza poety, i przekazałem mu kunsztownie zadedykowane dwa wiadome tomiki. Herbert nie był w owym czasie w dobrej formie fizycznej. Zmagał się z astmą, rzadko przyjmował gości, większość dnia leżał. Tym większe więc było moje zdumienie, gdy już następnego dnia zadzwo­

nił do mnie i w charakterystyczny dla niego, przekorny sposób przemówił do mnie swym jakby zdyszanym głosem:

- Panie Antoni, co pan wyprawia! Przecież wie pan, w jakim ja jestem stanie, a naraża mnie pan na takie sensacje! Mnie lekarze zabraniają tego rodzaju wzruszeń! To, co pan mi przyniósł, jest wyjątkowe, a mnie takie rzeczy kosztują. Proszę się teraz u mnie niezwłocznie stawić, bo trzeba się naradzić i podjąć stosowne działania. Musi pan ponieść konsekwencje swojej dezynwoltury!

Cóż było robić! Jeśli Pułkownik Huzarów Śmierci (jakim to tytułem się mienił i jaki widniał na jego pieczątce) wzywa podkomendnego, należy bez zwłoki przyjść i się zameldować. Tym ra­

zem wizyta była krótka, ale treściwa. Herbert najpierw czytał na głos kilka wyróżnionych przez siebie wierszy (prawie tak, jakby czytał własne), po czym powiedział:

- Ja mu napiszę w tych dniach stosowną opinię i instrukcję, a pan niech się zajmie resztą.

- To znaczy czym... panie pułkowniku?

- No jak to czym! - odparł zniecierpliwiony. - Tym, żeby mu to jakoś przyzwoicie wydali.

No a on sam, żeby się wziął do roboty i przestał leniuchować. Poezja wymaga ogromnej pracy!

- Ależ panie Zbigniewie, on ma tego znacznie więcej. Co najmniej jeszcze z trzy tomiki.

- Tym lepiej. Zredagować i wydać. I dalej pisać. Nie skąpić. Myśleć o bliźnich. To wszystko.

Odtąd wypadki potoczyły się już błyskawicznie. Pierwsza antologia wydana w Znaku (O chłop­

cu mieszającym powidła), druga antologia wydana w Znaku (Pianie kogutów) z rekomendacją ty­

tułowego wiersza jako arcydzieła, skreśloną ręką samego Miłosza. Nagroda im. Iłłakowiczówny, Nagroda Fundacji Kultury, Orfeusz im. Gałczyńskiego, nie licząc pomniejszych laurów, a po drodze kolejne tomiki, m.in. Biedronka na śniegu, Okrągłe oko pogody, Czerteż, Tym razem wyraźnie i Wpis do ksiąg wieczystych. Aż wreszcie wybór najlepszych czy też najbardziej reprezentacyjnych wierszy po angielsku u Alfreda Knopfa - w jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw amerykańskich.

No ale to wszystko było po prostu realizacją „planu Herberta”, by Janusz jak najszybciej zo­

stał rozpoznany i dołączył do wąskiej konfraterni najwybitniejszych polskich poetów. Równole­

gle do tych działań i zdarzeń toczyła się inna akcja - duktem samego życia, w żywiole spotkań, biesiad, niezliczonych rozmów telefonicznych i wizyt w Sanoku. Nie miejsce tu, aby to wszystko opisać (to temat na osobną książkę). Teraz niech wystarczy, jeśli wspomnę, że przez te kolejne 25 lat przetoczyły się przez dom Janusza w Sanoku dziesiątki osób, a on sam odwiedził kilkakrotnie Warszawę, Kraków i Rzeszów, brał udział w sympozjach i panelach poetyckich, nagrał kilka au-

_________________________________________________________________ Almanach

(39)

dycji radiowych, a nade wszystko był niezrównanym gospodarzem bodaj dziesięciu tak zwanych Szuberiad, które na ogół odbywały się na Zamku w Sanoku, czyli spotkań o oficjalnym tytule „Go­

ście Janusza Szubera”. Przewinęło się przez nie wielu autorów i znanych postaci, takich jak (podaję w porządku alfabetycznym): Tomasz Burek, Andrzej Busza, Iza Natasza Czapska, Wilhelm Dichter, Krzysztof Dorosz, Adam Ferency, Paweł Huelle, Małgorzata Juda-Mieloch, Agnieszka Kołakow­

ska, Wojciech Ligęza, Krzysztof Lisowski, Wasyl Machno, Bronisław Maj, Piotr Moss, Małgorzata i Ryszard Nyczowie, Kaziemierz Orłoś, Marian Pankowski, Leszek Puchała, Janusz Pyda OP, Je­

rzy Sądecki, Małgorzata Sienkiewicz, Andrzej Sulikowski, Joanna Szczepkowska, Bogadan Tosza i Adam Zagajewski. Różne były tematy i klimaty tych spotkań, zawsze jednak podczas nich uno­

sił się tajemniczy duch Galicji, pełen melancholii i cierpkiego humoru - owej ironicznej postawy wobec braku złudzeń i świadomości, jak kruche i przemijające jest wszystko.

Ale jedną historię muszę przytoczyć, bo jest niesamowita i do pewnego stopnia potwierdza,

co napisałem wyżej.

Było to stosunkowo niedługo po odnowieniu naszych kontaktów - w lecie 1996 roku. Prze­

bywałem wówczas w Dublinie, gdzie reżyserowałem Końcówkę Becketta na festiwal w Nowym Jorku, zorganizowany z okazji 90. rocznicy urodzin pisarza. I mieszkałem tam bardzo wygodnie, w trzypokojowym apartamencie hotelu Berkeley, w którym, jak głosiła informacja oprawiona w złotą ramkę, mieszkała niegdyś (w okresie swojej świetności!) Faye Dunaway, amerykańska aktorka, pamiętna Bonnie z filmu Bonnie and Clyde. Swoiście podekscytowany tą okolicznością, zadzwoniłem do Gdańska, do Pawła Huelle, autora opowiadania „In Dublin fair city..które jako redaktor „Pulsu” swego czasu adjustowałem, i zaproponowałem mu, aby przyjechał do mnie na kilka dni, abyśmy wspólnie połazili literackimi szlakami, których jest tam niemało.

- Brzmi zachęcająco, ale chyba nie dam rady. Tak nagle! - westchnął.

- Pokażę ci również dom rodzinny Becketta, a także miejsce, gdzie doznał słynnego objawie­

nia pewnej marcowej nocy - nie ustępowałem, zarzucając dalsze przynęty.

- Kusisz... dręczysz... - na to Paweł - ale mówię ci, nie zbiorę się tak szybko.

- Zarezerwuję ci bilet - nie dawałem za wygraną - mam tutaj możliwości.

- Przestań, bo mnie wykończysz - jęczał Paweł.

(40)

- Żebyś wiedział! Rzucam na szalę ostatnią monetę: nie chcesz przespać się w łóżku, w któ­

rym spała Faye Dunaway?

To okazało się skuteczne.

Dobra - powiedział krótko - spróbuję. Zobaczę, co da się zrobić.

Po dwóch dniach zadzwonił jednak z negatywną odpowiedzią:

- Sorry, nie mogę. Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale muszę teraz wyjechać do Tarnowa.

W rodzinnych sprawach, niecierpiących zwłoki.

- Do Tarnowa, powiadasz - uczepiłem się nazwy własnej. - To nie tak daleko od Sanoka.

W takim razie pojedź przynajmniej do Janusza. Poznasz go wreszcie osobiście. Jak się umówicie, zadzwonię tego dnia. Spotkamy się przynajmniej „telefonicznie”.

Na tym stanęło. Ale żadnego telefonu już nie było. Nie zadzwonił ani Paweł, ani Janusz, ani ja. Wyleciałem niebawem do Ameryki, a stamtąd kontakty były już znacznie trudniejsze. Minęło kilka miesięcy, zanim wróciłem do kraju, zapomniawszy poniekąd o całym tym ulotnym letnim projekcie.

Rzecz wróciła dopiero jesienią. Zadzwoniłem najpierw do Pawła, zresztą z jakąś bieżącą spra­

wą i bez intencji nawiązywania do tamtych międzynarodowych rozmówek. Omówiliśmy temat i już miałem odkładać słuchawkę, gdy jednak coś mnie tknęło i zapytałem:

- I co, pojechałeś w końcu do Sanoka? Spotkaliście się z Januszem?

Na co on, mocno zdziwionym tonem: - To ty nic nie wiesz?

Zgłupiałem. - Nie, nie wiem - odrzekłem po chwili - a co niby miałbym wiedzieć?

- Myślałem, że Janusz już ci mówił.

- Nie rozmawiałem z nim jeszcze. Opowiadaj.

- Taka historia mogła przydarzyć się tylko mnie! Znasz moje teksty, zwłaszcza Wuja Hen­

ryka, więc chyba wiesz.

- No dobrze, lecz co się stało?

- Tak, umówiliśmy się i poj echałem do niego. A tam była j akaś drobna uroczystość rodzinna:

przyjęcie, wino, herbatka. I był na niej ojciec Janusza, emerytowany lotnik, świetny facet, gawę­

dziarz, z rozkoszą słuchałem jego opowiastek. I coś mnie naraz wzięło, że zacząłem robić zdjęcia, choć nie mam tego w zwyczaju. Może dlatego, że miałem nowy aparat i chciałem się nim poba­

wić? No i wyobraź sobie: po tygodniu dzwoni Janusz i mówi, że ojciec zmarł nagle na zawał serca.

Oczywiście szok. Ale po chwili jeszcze większy dreszcz mnie przeszedł: przecież ja się tam zjawi­

łem w istocie tylko po to, aby zrobić mu ostatnie zdjęcie. Oczywiście wysłałem je już Januszowi.

Rzeczywiście, było to niesamowite. I jakby żywcem wzięte z opowiadań Pawła (który zresztą po latach wplótł postać ojca Janusza w narrację swojego Mercedesa Benza). Ale ostatecznie powalił mnie sam Janusz, który - gdy niezwłocznie do niego zadzwoniłem i oczywiście rozmowę zacząłem od tej sprawy - wszedł mi od razu w słowo i zapytał:

- Jak wpadłeś na to, by aż z Dublina przysłać mi tego „żałobnego fotografa”?

- Nie przysyłałem ci go - odparłem skonfundowany - przeciwnie, raczej go odciągałem, zachęcając, aby przyjechał do Irlandii. Nie ma w tym mojej zasługi.

- A jednak przyjechał przez ciebie.

Ostatni raz rozmawiałem z Januszem dokładnie na tydzień przed jego śmiercią, która przy­

szła 1 listopada rano. Miał krótki oddech, ale brzmiał dobrze, a nawet pogodnie.

- Obawiam się, że znów mnie wezmą do szpitala. Biorę ze sobą komórkę, ale nie będę jej raczej używał. Odezwę się po powrocie. A ty tu czuwaj nad wszystkim.

„Będę się starał, mój dziekanie”.

Pierwodrukw Teologii Politycznej

_______________________________________________________ Almanach

(41)

W MATECZNIKUJ. Sz.

Śnieży

i dłuży się droga

Przygotowany obiektyw ma zdejmować fragmenty miasta, które znam i pamiętam od wczesnych lat,

Nawet nie wiem czy sporo się zmieniło,

Rozświetlone, migoczące, pełne szybszych i większych samochodów, Przy wjeździe wita nas fabryka

Kolejne pokolenie idzie do pracy

Tamto lato roku Pańskiego Nie pamiętam

Wakacje

Ulice Kościuszki, Mickiewicza, Sobieskiego i Wałowa wreszcie Jagiellońska Znane mi miejsca chociaż odświeżone wciąż tak samo tkwią w pamięci Pierwsze spotkanie z ikoną i fantazją Beksińskiego

Kościół u Franciszkanów i Cerkiew

Dziecięca ciekawość próbowała odkryć jakie jej wnętrze A Oni przecież po polsku mówią i tak samo wyglądają, A jednak są

Inni

Na schodkach drewniana budka z lodami Ten smak pistacji pozostał we mnie już na zawsze

Od tamtej chwili poszukuję go w Raciborzu, Gdańsku i San Gimignano...

Wywołuję dźwięk udający migawkę

Roześmiani i życzliwi ludzie ustępują miejsca Ktoś przed nimi pozostawił kilka śladów na śniegu Ktoś inny na murze

Zaglądam w zakamarki Przeszłości

2021

Cytaty

Powiązane dokumenty

mniej ważne że w Kaliśti urodził się Mahler ważniejsze że w pobliżu tuż przed końcem zimy gnali krowy z Humpolca do obory z sianem gospodarz i parobek - Żyd im towarzyszył

J.M. Często Pan podróżuje. Dla mnie osobiście, jak już wcześniej nadmieniłem,poezja jest raczej postojem w drodze, a nie samą drogą. Może dlatego, że nie towarzyszyła mi

Namiêtnoœæ osi¹ga swe apogeum wówczas, gdy wola przekonuje siê, ¿e jednost- ki bardzo dobrze siê dobra³y i potrafi¹ razem sp³odziæ now¹ jednostkê, odpowia- daj¹c¹

Zapowiedziane kontrole ministra, marszałków i woje- wodów zapewne się odbyły, prokuratura przypuszczalnie też zebrała już stosowne materiały.. Pierwsze wnioski jak zawsze:

Z uwagi jednak na fakt, że w łodziach próbujących pokonać Morze Śródziemne znajdują się obok Erytrejczyków, Sudańczyków i Somalijczyków również Gambijczycy, Senegalczycy

z pozostałych sylab odczytasz brakującą część pewnej ciekawej informacji, która została podana na dole ćwiczenia.. Nie trzeba zajmować się zwierzętami, same dadzą

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Nagle niewiadomo skąd pojawiły się żaby( dzieci naśladują skakanie żabek), kumkały ( naśladują kumkanie: kum, kum, kum) jakby ostrzegały się przed