• Nie Znaleziono Wyników

Na brukselskiej slawistyce, czyli polonistyka na obczyźnie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Na brukselskiej slawistyce, czyli polonistyka na obczyźnie"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Marian Pankowski

Na brukselskiej slawistyce, czyli

polonistyka na obczyźnie

Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza 39, 127-133

(2)

N A BRUKSELSKIEJ SLAW ISTYCE, CZYLI POLONISTYKA N A O BCZYŹNIE

Przypadek... czy przysłow iow y łut szczęścia dały początek wielkiej przygo­ dzie, o której m arzyć nie m ógł prow incjusz, kiedy po trzech latach niem ieckich obozów koncentracyjnych znalazł się w Brukseli, za cały bagaż naukow y m ając ośm ioletnie gim nazjum sanockie i pierw szy rok polonistyki na U niw ersytecie Ja ­ giellońskim .

Przypadek, gdyż na terenie Belgii tylko w Brukseli istniały w tenczas studia slaw istyczne, szczęście, gdyż slaw istyka potrzebow ała lektora języ k a polskiego... A do tego pow ojenną odnow ą filologii słowiańskiej zajm ow ał się przyjaciel P ol­ ski, m łody Belg, Claude Backvis, żyw iący podziw dla naszego XVI w ieku, dla n a­ szego renesansu, dla „łacińskości” naszej kultury.

Zacznijm y od opisu slawistyki brukselskiej. Różniła się ona bowiem od innych filologii, obejm ując jednym dyplom em rusycystykę i polonistykę. Dyplom końco­ wy w yliczał więc przedm ioty odnoszące się do obu kultur narodowych, dwa języki, dwie literatury etc... Również administracyjnie dyplom różnił się od analogicznych świadectw wydawanych przez uniwersytet magistrom pozostałych filologii: był „naukow y” , podczas gdy tamte były „legalne” . I tylko dyplom „legalny” upow aż­ niał do wejścia na rynek zawodowy, pozwalał znaleźć pracę w szkolnictwie czy w instytucjach państwowych. Innymi słowy, brukselska slawistyka była i pozostaje szkołą m arginesową, w iodącą prawie do nikąd...

W kraju ekonom ii liberalnej liczyły się wczoraj i dziś nadal liczą się tylko stu­ dia prow adzące do zaw odów zw iązanych z m aterialnym bytem społeczeństw a: m edycyna, praw o, czy nauki ścisłe. N atom iast kultura - m oże z w yjątkiem m uzy­ ki, faw oryzow anej przez D w ór K rólew ski, była i pozostaje u bogą krewną. S law i­ styka należy do kultury!

W latach 80-tych, administrator uniwersytetu brukselskiego, innymi słowy decy­ dent, gdy chodziło o przydział budżetu, nazwał nasz fakultet filozofii i literatury, fa­ kultetem „les blablabla”, paplaniny! Odbijało się to, niestety, na finansowaniu naszej slawistyki, gdzie jeden profesor oszczędnościowo wykładał literaturę polską i ro­

(3)

128

syjską, w ynagradzany według taryfy „m arginesow ej” . Świadom ość faktu „nie- rynkow ości” studiów slaw istycznych (to samo odnosiło się do orientalistyki) m iała więc w pływ na ilość zapisów na uczelnię.

W Belgii lat 50-tych m łodzi m arzyli o wyjściu poza tradycyjny świat rodzi­ ców, poza szkołę spod znaku francuskiego klasycyzm u, w yposażającą m łodych obywateli w cytaty z M oliera i La F ontaine’a. Dla niektórych spośród nich, bar­ dziej dojrzałych intelektualnie, reakcją na egoistyczną m ieszczańskość społeczeń­ stwa był miraż Rosji! Nic więc dziwnego, że studentów zapisujących się wów czas na slawistykę interesow ała wyłącznie rusycystyka, przyciągał ich obraz Rosji, ob­ raz rom antyczny, kolorowany, jak w kalejdoskopie, indyw idualnym m arze­ niem... Był to dla nich - ja k wczoraj dla ich ojców - mit w ielkiego, zagadkow ego W schodu, którem u obok Piotra W ielkiego i W ielkiej Katarzyny... carowali D osto­ jew ski i Czechow, Eisenstein, Szostakowicz i Czajkowski, bohaterska A rm ia C ze­

rw ona i Gagarin!

Zapisując się na brukselską slawistykę, student oczekiwał, że przekroczy bra­ m y rewolucyjnej utopii, niosącej sprawiedliw ość społeczną.

Obecność Polski w w yobraźni Belgów była zgoła innej natury. Od przeszło stu lat stała pod znakiem naszych sławnych w Europie dram atów i nieszczęść narodu, naszych pow stań i Sybiru... Z tam tych lat pokutowało w zachodnioeuropejskiej pam ięci wyrażenie: ,£ a Pologne m artyre” (Polska męczeńska).

Kiedy ju ż jako lektor języka polskiego zgłosiłem się do dram aturga M ichel’a de Ghelderode, żeby uzyskać zgodę na przekład Hop Signor a , jed neg o z jeg o dra­ m atów, dla paryskiej „K ultury”, przyw itał mnie słowami:

- Polonais? Pauvre Pologne... La neige ... Les Cosagues... (Pan Polak...? Biedna Polska... te śniegi, Kozacy)...

Ta żałobna XIX w ieczna aura przesłoniła na lata wizję naszego kraju. A m elan­ cholijny, czy tragiczny fortepian Szopena w tórow ał owej wizji... Zaś jedynym utw orem literackim znanym i cenionym przez m ieszczaństw o na Zachodzie był...

Quo vadis? H enryka Sienkiewicza.

Dopiero pod koniec lat siedem dziesiątych francuskojęzyczna m łodzież belgij­ ska m ogła czytać, bądź oglądać na scenie utw ory G om brow icza i W itkacego, czy­ tać liryczną prozę Schulza. W spaniałej K onopielki Edw arda Redlińskiego nie poznali i nie znają naw et dziś, bo jest nieprzetłum aczalna!

Studia slaw istyczne w B rukseli, a przede w szystkim interesująca nas p o lo n i­ styka, były dalszym ciągiem tradycji słow ianofilskiej, zapoczątkow anej w latach dw udziestych przez profesora W acław a L ednickiego na U niw ersytecie in au ­ guracyjnym w ykładem o poezji dw óch w ielkich Słow ian: M ickiew icza i P u szki­ na. Od tego czasu B ruksela zachow ała je d y n ą w E uropie po dw ó jn ą katedrę filologii słow iańskiej. P rofesor B ackvis, po w ojnie, p ozostał w ierny sym bo licz­

(4)

nem u patronatow i obu rom antyków i w ykładał zarówno literaturę polską ja k i ro­ syjską.

Sw ą strukturą slaw istyka nie różniła się od pozostałych filologii: rom ańskiej czy germ ańskiej. M ieliśm y w spólne przedm ioty: „W ielkie prądy w filozofii: od starożytności do czasów dzisiejszych”, „H istoria cyw ilizacji: od średniow iecza do w spółczesności”, „W prow adzenie do głównych literatur now ożytnych” .

Lektorat polskiego i rosyjskiego był pierwszym kontaktem z naszym słowiań­ skim światem, z jego zasadniczą innością. Studenci mieli po dwie godziny tygodnio­ wo, na każdym roku. Dwie polskiego, dwie rosyjskiego. Było to oczywiście za mało. M ieli więc lekcje prywatne i brali udział w podróżach do Polski i Związku R a­ dzieckiego. Były one pew ną pomocą; bogaciły słownictwo codzienne, stanowiły okazję do zanurzenia w żywiole mowy...

Dziś, kiedy m etody nauczania języ k ó w stały się w iedzą, nauczyciel wie i um ie pom óc cudzoziem cow i, wie, ja k go osw oić z obcym słow em , w ie, czego unikać.

Kiedy w latach 50-tych zacząłem pracę lektora, m usiałem im prowizować! Nie poszedłem w ślady profesora Backvisa, który, jak mi opowiadał, zaczął naukę po l­ skiego... od pierw szego zdania ... L alki, tłum acząc i opisując gram atycznie słowo po słowie deklinacje spotkanych rzeczow ników , funkcje słów w składni, no i cza­ sowniki d o - i niedokonane. M etoda była, jak mi przyznał, „niefortunna” .

Były jeszcze trudności innej natury! I to nieoczekiwane! Polscy uchodźcy, naw iązując kontakty z Belgami, na pytanie, czy to prawda, że język polski jest bardzo trudny... recytowali z dumą: „C hrząszcz brzmi w trzcinie” i zapraszali Belga do powtórzenia! Biedny obywatel próbow ał w ym ów ić serię zbitek spółgłoskow ych i rezygnow ał, przekonany definityw nie o niedostępności nasze­ go języka!... Chyba, że był na tyle inteligentny, żeby sobie przypom nieć, iż w jeg o francuzczyźnie istnieje zdanie... bliźniacze, o „m yśliw ym um iejącym upolow ać swe buty” - un chasseur sachant chausser ses chaussures.

Oprócz młodzieży, wczorajszych licealistów, uczyli się polskiego i rosyjskiego młodzi profesorowie gimnazjalni i to wyłącznie... germaniści! Mieli ju ż wykształce­ nie filologiczne i po prostu bogacili swój bagaż indoeuropejski... zainteresowani specyfiką obu języków słowiańskich. Przypuszczam, że z nimi metoda „pierw sze­ go zdania z L a/к Г mogłaby dać niezłe wyniki.

Niemniej, ostrzeżony wspomnianym przykładem m ego poprzednika, wybrałem inną drogę spontanicznie.

Pierw sza lekcja. N a tablicy piszę po kolei słowa: „dom ”, „las”, „osa” , „m at­ ka” ... i zapraszam tudentów do lektury w dw u językach. Lektura bezbłędna! Lody przełam ane! W tedy... ku w esołem u zaskoczeniu - rozdaję E lem entarz M ariana Falskiego: w którym „lis” i „osa” i „A la” i „las” ...

(5)

130

A od następnego tygodnia, rów nocześnie z Elem entarzem zaczynam powoli przerabiać Polish, sam ouczek M arii C orbridge-Patkaniow skiej dla A nglików 2, przerabiać lekcję po lekcji z doskonałej m etody, skom ponowanej rów nie inteli­ gentnie jak E le m e n ta rz -o d faktu gram atycznego, łatw ego i natychm iast dostęp­ nego - do coraz bardziej złożonego.

Po kilku m iesiącach m iejsce Elem entarza zajęła urocza proza dla dzieci W oj­ ciecha Żukrow skiego N asz las3 i zebrane przez redaktorki tygodnika „K obieta i Ż ycie” pełne poezji... refleksje 2 -3 - czteroletnich dzieci, ich „słów ka” , w ydane pt. Wiaderko śpiew a4, na przykład:

Dw uletnia K asia siedzi w oknie i patrzy na ośw ietloną ulicę. N agle mówi: „A latarnie, to są dzionki w nocy!” Trzyletni Pawełek: „Jechał czerw ony m oto­ cykl, a zaraz za nim niedojrzały...” Dwuletni Tom ek zobaczył po raz pierw szy bę­ benek i ze zdum ieniem woła: „W iaderko śpiew a!”

I na koniec: czteroletnia Elżunia zw iedza z rodzicam i m uzeum . W jed nej z sal stoi szkielet. „Co to?” - p y ta . „To kości człow ieka, który ju ż um arł” . „To do nieba idzie tylko m ięsko?” .

Po w akacjach, na drugim roku, obok dalszych lekcji z Patkaniow skiej, klasa czytała i pisała krótkie w ypracow ania, na tle lektury M łodego wiatru M ichała R u­ sinka, książki pełnej m ow y codziennej.

N a trzecim roku studenci poznawali prozę Jana Parandow skiego. Tłum aczyli ustępy Zegara słonecznego. M ieli dostęp do język a wykształconego; a na czw ar­ tym i ostatnim, kiedy ju ż byli zaaw ansow ani w gram atyce, m ogliśm y sobie po­ zw olić na uśm iechniętą lekturę Słonia Sław om ira M rożka, czy na opow iadanie M arka Hłaski... Takim i to lekturami starałem się ilustrować gram atykę, ja k i... uchylać, tyle - że - tyle, bram kę... na słowo literackie, subtelne, urodziw e, ironi­ czne, czy brutalne - napisane w imię trwałego piękna.

Przejdźm y do w ykładów z literatury. K ierow nik slawistyki po wojnie, profe­ sor Claude Backvis, odziedziczył filozofię słow ianofilskiego traktow ania obu lite­ ratur, polskiej i rosyjskiej.

W roku akadem ickim 1974/1975 na przykład daw ał następujące wykłady: „H istoria literatury rosyjskiej”, „Cyw ilizacja i instytucje polskie”, „Zagadnienia z historii R osji”, „K lasyczna literatura polska”, „A naliza pogłębiona autora ro syj­ skiego” , ’’Ć w iczenia z krytyki historycznej historii słow iańskiej” .

Z w ykształcenia był filologiem klasycznym . W latach trzydziestych uczęszczał na w ykłady, które daw ał na B rukselskim U niw ersytecie profesor W acław L edni­ cki. Z jeg o poręki spędził jak o stypendysta pracow ity rok w W arszaw ie, co m u p o ­ zw oliło poszerzyć dostęp do naszej literatury. Tak zaczęła się kariera sam otnego slawisty, jedynego w krótce specjalisty w zakresie kultury Polski i Rosji na terenie uniw ersyteckim w Belgii. N ie m ając okazji, żeby uczestniczyć w krajow ych dys­

(6)

kusjach polonistów , pracow ał na uboczu, dobierając sobie okresy i autorów według „pokrew ieństw a z doboru” . Studia klasyczne w płynęły na pew no na jego zainteresow anie P olską szlachecką, „łacińską”, hum anistyczną... Dziś wiem y, że całe swe życie naukow e Claude Backvis pośw ięcił badaniu tw órczości poetów polskiego renesansu i baroku. Słuchając jeg o w ykładów , m iało się w rażenie, że cieszył go przede w szystkim „horacjański”, a potem „w łoski” substrakt słow a n a­ szych pisarzy!

M iesiące pośw ięcał na żyw ą, błyskotliw ą analizę N adobnej Paskw aliny Sa­ m uela ze Skrzypny Tw ardow skiego, Psałterza D aw idowego Jana K ochanow skie­ go, czy „szekspirow skiej”, ja k m ówił, Balladyny. Z entuzjazm em przytaczał tropy, recytow ał m ozolnie, podkreślając słow a szerokim „sarm ackim ” gestem!

A utorzy w spółcześni nie cieszyli się zgoła sym patią profesora. M am na myśli pisarzy polskich żyjących i tw orzących m iędzy wojnam i: W itkacego, G om brow i­ cza, Leśm iana, Tuw im a i G ałczyńskiego. M łody, początkujący polonista belgijski w yniósł z W arszaw y lat trzydziestych, ze środow iska uniw ersyteckiego, profesor­ skiego, uprzedzenie do m odnych, a rów nocześnie kontrow ersyjnych autorów! I ten negatyw ny stosunek zachow ał do końca...

Po doktoracie pośw ięconym tw órczości B olesław a Leśm iana: La révolte d ’un

poète contre les limites (Bunt poety przeciw granicom ), fakultet filozofii i literatu­

ry m ianow ał m nie docentem i - na propozycję profesora B ackvisa - pow ierzył mi przygotow anie dwóch wykładów . Pierw szy cykl „Encyklopedia literatury p o l­ skiej” , drugi zatytułow any „Polska literatura w spółczesna” .

W edług program u, w pierw szym z w ykładów m iałem 30 godzin na opisanie dziejów naszej literatury, z pozytyw izm em i M łodą P olską włącznie. Idąc uczo­ nym śladem Juliana K rzyżanow skiego starałem się jednak wyjść z bogatej i często anegdotycznej biografii, i m ówić raczej o problem ach...

Dam dw a przykłady: klasycyzm i barok na w stępie zilustrow ałem łatw o dostę­ pnym kontrastem . G rom adce m oich studentów pokazałem rów nocześnie dwie ko ­ lorowe strony tygodnika „Elle” . Jedna z fotografii przedstaw iała ogród francuski, jeg o rygor, jeg o zieloną geom etrię, druga natom iast ogród angielski, niesforną, w olną naturę! Poprosiłem o szybkie opow iedzenie się! O wybór! Od tej chw ili stu­ denci w iedzieli, na czym polega różnica. M ogłem bez obaw m ówić... o G órnickim i... o Pasku, w iedząc, do którego z ogrodów studenci zaproszą pisarza.

Paryskie rozruchy w m aju 1968 roku pom ogły mi urozm aicić okres rom antyz­ mu. B allady i rom anse, prow okacyjnie proste i celow o „gm inne”, poprzedziłem insurekcyjnym słowem paryskich studentów. W obu w ypadkach był to bunt młodych przeciw społecznej i kulturalnej w ładzy pokolenia „starych” , które dla nich sym bolizow ali „ojciec” i „profesor” !

(7)

132

Poza tym różnice były ogrom ne: wileńscy filom aci byli idealistam i; dla nich „dobro pow szechne [było] skalą” i „w szczęściu w szystkiego [widzieli] w szy­ stkich cele” ... N atom iast m łodzi z Sorbony i N antèrre, afiszowali brutalnie sw ą skrajną, anarchizującąlew icow ość! Atakowali „m it ojca” i na ścianach uniw ersy­ tetu w ypisyw ali swe oskarżenia.

A oto kilka przykładów : „Papkę, którą napychałeś m nie od dziecka, w yrzy­ gałem na m ur!”, „Tej nocy plułem farbą, i pow iem ci: życie zaczynam bez cie­ bie!” , „Jak długo nie pow iesz mi, dlaczego żyję, m am gdzieś twe rady, jak pow inienem żyć! Ty nie chcesz, żebym szukał... Nie chcesz, żebym odkrywał... Bo ty posiadasz i drżysz...”

Filom aci piętnując profesorskie „szkiełko i oko”, przeciw staw iali m u „czucie i w iarę” . Sto lat po nich paryski student nie poetyzow ał; w yraził sw ą myśl bez ogródek: „Starem u, kiedy tu wróci ze swoim w ykładem , zabraknie słowa... jeśli się nie nauczył czytać na m urach!”

Do drugiego wykładu, poświęconego „Polskiej literaturze nowoczesnej”, w y­ bierałem dzieła, które ujęły mnie n o w iz n ą -ja k m ówił Przyboś - now izną wyrazu literackiego i szeroko pojętym nonkonformizmem. Na początek, przekornie przed­ stawiłem portret, a raczej żyw ot nie-poczciwy Stanisława Przybyszewskiego, który jak nikt spośród naszych pisarzy, ilustruje fin-de-sièclo’wy rozstrój, rozkład stule­

cia... Przedstawiłem am oralnego kabotyna, który berlińską bohem ą zaraził dostojny, w yżyw ający się w żałobnych obchodach ówczesny Kraków... Chwaliłem jego To-

tenmesse, której kw iecistą niem czyznę można by psalmodiować!

Innym razem studenci dow iedzieli się, kim był Żerom ski, i ja k trudna, wręcz niem ożliw a do przetłum aczenia jest jego zm ysłow a proza- nie- proza; w ystarczy uw ażnie przeczytać, na głos! pierw szą stronę Wiernej rzeki, pod warunkiem , że jest się... z naszych stron...

Ze specjalną uwagą, niem al z pełnym zaangażow aniem daw ałem wykład o B o­ lesław ie Leśm ianie... B yła to też pochw ała, pochw ała transgresji literackiej, p o ­ dziw dla jeg o unikania obrazu św iata odziedziczonego, podziw dla przetw arzania słowa... Podkreślałem jakość kom pozycji ballad m łodopolskich, nabitych agre­ syw ną filozo fią m etafizycznego buntu przeciw Stw órcy, w im ię cierpiącego b ez­ sensow nie człow ieka... Pragnąłem też, żeby mój Leśm ian m ógł w płynąć na odbiór naszej poezji na Zachodzie, znanej tam przede w szystkim w roli rzeczniczki lo­ sów nieszczęsnego narodu. Pragnąłem pokazać tw órczość, której ojczyzną są w y ­ obraźnia i m iłość mowy!

Spośród najm łodszych w ybrałem dwu bardzo różnych pisarzy: Tadeusza B oro­ w skiego i Edw arda R edlińskiego. Dzięki istniejącym przekładom studenci m ogli poznać brutalny, ale pisany w imię prawdy, realizm pierw szego, jeg o

(8)

bezpardono-wc ukazanie kacetowej codzienności, bez św iętego m anicheizm u, w spom nieć jego sławę, kom prom isy i sm utny koniec.

O Konopielce Edwarda Redlińskiego mówiłem jako o nowoczesnej epopei od ­ dającej wiernie uchwycone w czasie przełomu historycznego rysy wsi w schod­ nioeuropejskiej, epopei osiągającej przy tym wysoki stopień artyzmu! Kilka postaci czyni z musu pierwszy krok w stronę Nowego. Ciesząc się, że ciemnotę wyprze światło elektryczne, że zginie zabobon..., ale niestety i m ow a urodziwa, nieczysta, polsko-białoruska, którą, jak proszkiem Omo, umyje stołeczna telewizja...

M inęły lata... lata m ijają... N ie żyje twórca slaw istyki brukselskiej, profesor Claude Backvis. Za to pozostała mi po nim ważna i cenna lekcja, podejście intele­ ktualne i estetyczne do naszej usakralizow anej literatury, będącej często patrioty­ cznym i estetycznym - i po kapłańsku pretensjonalnym dyskursem do Narodu!

W latach 50-tych, ju ż w tenczas!, profesor Backvis prześw ietlał rentgenem do- loryzm D ziadów M ickiewicza... Przypom inał - przytaczając przykład Sonetów

krym skich i Beniow skiego - że poezja jest przede w szystkim kunsztem , a nie ry­

m ow anym procesem wytoczonym „carow i” w niebiosach!

Profesorowi B ackvisow i, slaw istyce, studentkom i studentom belgijskim z a ­ w dzięczam swe przeżycie intelektualne, niem al że narodow e. W ym aw iając dla nich przez kilkadziesiąt lat słow a polskie, słyszałem je „głębiej” niż studenci. Z o j­ czystej pam ięci w ynurzały dla m nie różaniec skojarzeń, skłaniały myśl do zejścia w korzenie rodowitości. M ow a była mi m acierzysta, że choć sam - nie osiero ­ ciałem.

W arszaw a, 2 czerw ca 2004

Przypisy redakcji

1 M. G held erod e, H o p S ig n o r! Dram at w jednym akcie. A u to r y z o w a n y przekład M. P a n k o w sk ie ­ g o , „K ultura”, Paryż 1956, nr 11. s. 6 1 - 9 4 .

~ M. C orb rid ge-P atk an iow sk a. E s se n tia lis o f P o lis h g r a m m a r f o r E n g lish -sp e a k in g s tu d e n ts . G la sg o w 1944.

3 Brak takiego tytułu w śród u tw orów W o jciech a Ż u k ro w sk ieg o ; ch o d zi za p ew n e o te g o ż autora:

S ło n e c zn e la to . O p o w ia d a n ia . W arszaw a 1952; w to m ie m .in. o p o w ia d a n ia L a s, S zk ó łk a le ś n a , P a ­ p r o c i e . P a ję c zy n a .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wpływ powłoki jadalnej na zmiany zawartości kwasu askorbinowego w czasie przechowywania kapusty brukselskiej.. Effect of edible coating on changes in ascorbic acid content of

[r]

[r]

Dotyczy ona bowiem tego, jak na Kaszubach obchodzi się lany poniedziałek czyli Śmigus- Dyngus oraz Święta Bożego

Na poziomie głównych trendów polityki energetycznej UE (poziom makro), dzięki warszawskiej Unii Energetycznej polskiemu rządowi udało się podnieść rangę kwestii

Zgodnie z artykułem 491 4 ustęp 3 sąd oddala wniosek o ogłoszenie upadłości, jeżeli w okresie dziesięciu lat przed dniem zgłoszenia wniosku w stosunku do dłużnika prowadzono

ÓOO LE Cl E MIASTA BYDGOSZCZY.

Pana wielkie doświadczenie i osiągnięcia przy tworzeniu, wraz z zespołem teatru "NN,. specyficznego terytorium kulturotwórczego na