JS/S 51.
Warszawa, d. 16 Grudnia 1888 r.Tom VII.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A "
W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8 kw artaln ie „ 2
Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata
i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.
K o m ite t R e d a k c y jn y stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.
Uniw., mag.IC. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew
ski, W. Leppert, J . Natanson i inagi A. Ślósarski.
„W szechśw iat" p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na nastgpujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 ‘/i
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
-A_d.res ZRedałccyi: K r a k o w s k ie - P r z e d m ie ś c ie , IfcTr ©S.
Jem iołuszka, A m pelis g a rru la L.
802 W SZECH ŚW IA T. Nr 51.
P T A K I
zalatujące do nas w porze zimowej.
Większość ptaków gnieżdżących się w na
szych stronach usuwa się na zimę do k ra jów południowych i przez peryjod mniej więcej długi tam pozostaje. Na ich miej
sce nalatują inne gatunki z północy, daleko mniśj liczne od tam tych, dla przebycia tu zimy i przeżywienia się w łagodniejszym klimacie.
Spomiędzy ptaków tej ostatniej kategoryi cztery gatunki głównie i dość regularnie strony nasze naw iedzają, inne nalatują.
w mniejszej ilości i w okresach mniej sta
łych.
Jemiołuszka, Ampelis garrula L., je s t pta
kiem najoryginalniejszym z całej tej kate
goryi' Chociaż głęboka północ je s tjó j wła
ściwą ojczyzną, należy ona do ptaków naj- ozdobniejszych naszej fauny. B arw a jej ogólna jest wprawdzie skromna, różowo- szara, lecz ogon i skrzydła mają na sobie piękne i oryginalne ozdoby, to jest na tle czarnem, obrzeżenie końcowe żółte i stosiny lotek drugorzędnych w ponsowy płatek, ja k lak połyskujący, przedłużone; u bardzo sta
rych samców płatki takie, lecz mniejsze, po
jaw iają się także na końcu sterówek. Ogól
ny kształt tego ptaka je s t oryginalny, a dłu
gi czubek stożkowaty, dowolnie pionowo nastawiany, wielce się do ozdoby jem iołusz
ki przyczynia.
Ojczyzna tej jem iołuszki jest bardzo ob
szerna, zamieszkuje ona bowiem północne okolice obu lądów, zacząwszy od Laponii do Kamczatki na starym lądzie i arktyczny pas nowego lądu. Na zimę posuwa się sto
pniowo do Europy środkowej, a w Azyi do Japonii, M andżuryi i Chin północnych.
W nasze strony w pewne zimy nalatuje bardzo obficie i wszędzie się j ą spotyka, gdzie tylko są jagody, którem i się żywi.
W inne zimy bywa rzadszą, lecz każdego roku choć w małej ilości się pokazuje.
Ptaszek to łagodny, spokojny i mało ru- chawy, przebywa gromadnie w stadkach do kilkudziesięciu sztuk obejmujących. Lecą
zwykle w gromadce gęsto skupionej, oznaj- mując zawsze swą obecność charakterysty
cznym świergotliwym głosem i gęsto obsia
dają sam czubek najwyższego drzewa oko
licy, ja k np. topoli piram idalnej, jeżeli się tylko znajduje. Posiedziawszy tam chwilę, ciągle świergocąc, zlatują kolejno na drze
wa lub krzewy, dostarczające im ulubio
nych jagód, a mianowicie na jarzębinę lub krzaki jałowcowe, w lasach zaś obfitujących w starodrzewia—na kępy jemioły. N ajbar
dziej są chciwe na jarzębinę, zwykle w po
rze zimowej do pewnego stopnia przem arz
niętą; równie są chciwe na jagody jemioły, jałowcowe nasiona w znacznej liczbie także jadają, chociaż o ile się zdaje przekładają dwie pierwsze jagody; w braku tych trzech rodzajów jagód biorą się dopiero do kaliny.
Od jałowcu całe ich ciało nabiera mocnego aromatu, tak samo ja k mięso kwiczołów, je miołą zaś mocno się wypasają i nabierają delikatnego smaku.
Podczas żerowania rozlatują się po są
siednich drzewach, lecz zawsze osobniki je dnego stadka trzym ają się w bliskości i świergotaniem ciągle się zwabiają. Czyn
ność ta odbywa się bardzo spokojnie, nigdy niewidać między niemi żadnych swarów ani walk o pokarm, nawet innych ptaków nigdy nie zaczepiają. Gdy się całe stadko nasyci do woli, zaczynają silniej świergotać, zrywa
ją się i lecą na czubki drzew, skąd stadko odlatuje na spoczynek do sąsiedniego lasu.
Spoczynek taki trw a krótko, szybko bowiem trawią i znowuż się zjawiają tak samo jak poprzednio na chlebodajnych drzewach i krzewach. Osobne stadka nigdy się z so
bą nie mięszają, chociaż się często spotykają na żerowiskach, lecz każde trzym a się oso
bno i w swoję stronę odlatuje; nawet stad
ko mocno przerzedzone nie przyłącza się do innych.
P ta k to bardzo nieostrożny i żadne prze
śladowanie nie uczy go rozumu. Zawsze daje się na strzał podchodzić, a gdy stadko zasiędzie na czubku topoli, po kilka lub kilkanaście sztuk na jed en strzał zabić mo
żna; stadko zdziesiątkowane zasiędzie w bli
skości i tak samo do siebie zbliżyć się daje.
Na wszelkie sidła z przynętą jarzębiny lub jałow cu łowić się dają z wielką łatwością, gdy jedne się trzepią i duszą, inne wcale te
Nr 51. W SZECH ŚW IAT. 803 go nie pojmują, i swobodnie żerują,, dopóki
się same w sidła nie zaplączą. Doskonały je s t także sposób łowienia ich na lep, z ga
łęzi jem ioły wyrabiany, lecz tradycyja wy
robu tego praw ie u nas zaginęła.
Jarzębiną żywią się głównie w jesieni i w początku zimy, lecz gdy ją wraz z inne- mi ptakami objedzą, przenoszą się na jało wiec i jemiołę. W końcu zaś pobytu, to jest w początkach wiosny, gdy niema ju ż na drzewach tych jagód, objadają pączki z nie
których drzew, a mianowicie owocowych.
Gnieżdżenie się jem iołuszki długo było nieznane i dopiero w początku drugiej po
łowy naszego stulecia ornitologowie angiel
scy, W olley i Dresser, uwzięli się na odszu
kanie jś j gniazd. Przez lat kilka jeździli do Norwegii północnej i Laponii i po wielu trudach udało się im nakoniec odszukać jój gniazda i jaja. Późnić) nieco Mewes zna
lazł je także w Finlandyi i Laponii ros- J syjskićj.
W edług ich spostrzeżeń jem iołuszka za
kłada gniazda na świerkach i sosnach, czę
ściej na pierwszych, w różnych wysoko
ściach od 2 do 20 stóp nad ziemią. Budo
wane są z suchych patyczków tychże drzew pospajanych suchą traw ą i porostami, głó
wnie z gatunków Usnea barbata i Alectoria ju bata i temiż na zewnątrz obetkane; wnę
trze wysłane drobniejszą suchą traw ą, dro- bnemi porostami, pewną ilością piórek, sier- cią renów, cienkim naskórkiem sosnowym i puchem łoziny. W edług Mewesa średni
ca gniazda wynosi 16 centymetrów, wnę
trza 8 cm, głębokość 5 cm. W olley podaje zwykłą liczbę jaj 5, nierzadką 6, a rzadką 7 lub 4. J a ja są białomodrawe lub biało- zielonawe, upstrzone ciemno- i bladobruna- tnemi, czarnemi i fijoletowemi plamkami i kropkami, obrzednio na całej powierzchni a zgęszczonemi w końcu grubszym, gdzie tworzą często obrączkę dość regularną.
Prócz jemiołuszki zwyczajnej, najobszer
niej rozmieszczonej, są jeszcze dwa gatun
ki, z tych amerykański, A. cedrorum L., od- dawna jest znany. Znacznie mniejszy od poprzedzającej, lecz podobnie ubarwiony chociaż mniej ozdobny, ma bowiem płatki ponsowe na lotkach drugorzędnych bardzo małe i szczupłe, nigdy ich nie miewa na końcu sterówek i nie ma pasków żółtych
poprzecznych na końcu lotek; środek zaś brzucha ma bladożółty. Gatunek ten trzy
ma się także przez lato głębokiej północy nowego lądu, na zimę dolatuje do południo
wych Stanów Zjednoczonych, do Texasu i Kalifornii.
Jemiołuszka wschodnio - azyjatycka, A.
phoenicopteraTemm., dopiero przez Siebol- da została w Japonii odkryta i dotąd mało jest znana. Równie mała ja k amerykańska, ze wszystkich jest najpiękniejsza. Nie ma wprawdzie czerwonych płatków na lotkach i sterówkach, ale zato ozdobiona jest żywo karminowym paskiem na końcu ogona i ta- kiemiż plamami bardzo gustownemi na koń
cu lotek drugorzędnych; prócz tego ma część pokryw skrzydłowych czerwono za
farbowaną i środek brzucha kanarkowo- żółty.
Gatunek ten spotyka się zimą w niewiel
kiej liczbie nad Amurem, w kraju Ussuryj- skim, w daleko mniejszej ilości w Chinach północnych i w Korei, dotąd jednak nie
wiadomo gdzie się gnieździ. W Kamczatce nie znalazł jej prof. Dybowski.
Drugim gościem zimowym, powszechnie u nas znanym jest gil północny, P y rrh ula rubicilla Pall., większy nieco od gila pospo
litego, zamieszkującego stale góry europej
skie. P tak ten, niczem prawie więcej nie różniący się od tamtego, przebywa przez całe lato na północy starego lądu aż do po- brzeży Oceanu spokojnego. Na zimę co
rocznie nalatuje do Europy środkowej w mniejszej lub większej ilości, w niektó
rych latach bywa bardzo obfity. Rzuca się bardzo chciwie na jagody jarzębiny i kali
ny, z których same tylko jąd ra wyłuskuje, tym więc sposobem daleko więcej ich psuje aniżeli na własny pożytek obraca; nienaw i
dzą go też amatorowie polowania na kw i
czoły i jemiołuszki, gdyż w krótkim czasie niszczy wszystkie jagody te ptaki sprow a
dzające. Jad a on także rozmaite nasiona ziół i krzewów, z których podobnie ja k inne łuszczaki jąderka wyłuskuje.
Jest to ptak towarzyski, przebywa zimę w stadach mniej więcej licznych; nie trzyma się w nich tak ściśle ja k jemiołuszka, często się rozprasza i znowuż gromadzi. Gile nie latają tak razem ja k tamte, lecz po większej części stopniowo się posuwają. Śpiew gila.
804 N r 51.
jest cichy, stłumiony, jak b y skrzypiący, mi
mo to dosyć przyjemny; samica tak samo śpiewa jak samiec; wabi się zaś monotonnem dość silnem i charakterystycznem pogwiz
dywaniem.
Równie łagodny, spokojny i nieostrożny jak jemiołuszka; człowieka wcale się nie oba
wia i bardzo blisko do siebie dopuszcza a na wszelkie zasadzki i sidła idzie równie łatwo ja k tam ta i wcale nie staje się ostro
żniejszym. Siedząc, pierze na sobie odyma i ogonem pewne ruchy na boki wykonywa.
Ubarwienie samca je s t ozdobne, a mianowi
cie'gdy się czerwoność od otaczającego śnie
gu odbija.
Gil północny, P y rrh u la ru b ic illa Pall.
Sybirskie gile tego gatunku zupełnie są takie ja k nasze i różnią się tylko modrawo popielatym kolorem pleców nieco jaśn iej
szym, prócz tego większy daleko między niemi bywa procent osobników mających na skrajnych sterówkach białą podłużną kresę. Prócz tego kilka innych gatunków mniej lub więcej odmiennych zamieszkuje Azyją północną, a w górach H im alajskich i wA zyi środkowej znajdują się dwa gatunki bardziej ju ż odmienne, bo mające ogon dość głęboko wycięty.
Trzecim z kolei ptakiem tój kategoryi je s t czeczotka, Acanthis lin a ria (L.), zamiesz
kująca przez lato głęboką północ obu lą
dów w bardzo wielkiej obfitości. Na zimę usuw a się zewsząd ku południowi i do nas
obficie nalatuje. Są zimy, w których jest bardzo liczna, w inne rzadsza, a niekiedy bardzo rzadko się pokazuje, lecz niema pra
wie zimy, w którejby zupełnie jej nie było.
Ptaszek to drobny, dość zgrabny i dość ozdobny; zdobi go czerwony duży krążek na wierzchu głowy, obu płciom właściwy, prócz czego samiec ma piersi obszernie ró
żowo zafarbowane; kolor ten mocno tężeje w porze godowój.
W ciężkie zimy wielkie ich stada przeby
wają w lasach brzozowych i olszowych lub też w miejscach otwartych, zarosłych roz- maitemi ziołami a mianowicie lebiodą; lata
ją tłum nie i obsiadają gęsto drzewa, chwa
sty lub nagą ziemię, gdzie zbierają rozrzu-
Czeczotka, A canthis lin a ria (L).
cone drobne ziarnka tych chwastów; w lasach żerują głównie na brzozach i olszynie, po
dobnie ja k czyże. Niezbyt są bojaźliwe, strzelaniem niewiele się zrażają, a na wszel
kie sidła idą z łatwością. Są one dość gwarliwe, ciągle się odzywają właściwym sobie głosem, tak w locie, jako też siedząc.
Z wiosny samczyki dużo śpiewają głosem delikatnym świergotliwym, często przegra
dzanym ucinanem wabieniem.
Na północy urządzają gniazda podobne ja k makolągwa, na drzewkach karłowatych, piórami suto wysłane.
Prócz zwykłój czeczotki bywają jeszcze w E uropie trzy rasy, mniej lub więcej od typowej formy odmienne, a mianowicie A. holbolli zupełnie podobna do typowej form y, lecz nieco większa, z dziobem o wie
le grubszym i dłuższym; A. tenellipes Coues.
Nr 51. W SZECHŚW IAT. 805 bardziej biaława, z bardzo krótkim dzio
bem i słabszem różowem zafarbowaniem u samców i A. rufescens nieco mniejsza od zwykłój czeczotki i bardziej rudawa.
Dwie pierwsze do nas niekiedy w małej liczbie wraz ze zwykły czeczotką, zalatu
ją; ostatnia pospolita je s t w Europie za
chodniej.
Śnieguła, Plectrophanes nivalis (L.), ró wnie bywa pospolitym u nas zimowym go
ściem, jak trzy poprzedzające. Należy ona do skupienia poświerek, lecz wyróżnia się od nich pazurem palca tylnego mocno prze
dłużonym i bardzo słabo zgiętym, podobnie ja k u skowronków, a przytem ciało ma mniej wysmukłe i dłuższe skrzydła. Ceęhy te zbliżają ją do skowronków i podobnie ja k one śnieguła przebywa wyłącznie na ziemi i skałach.
Lato przepędza w okolicach podbieguno
wych obu lądów, na zimę posuwa się do krajów umiarkowańszych. U nas pojawia się zwykle przy końcu Listopada, stadami mniej lub więcej licznemi, stosownie do ostrości pory. Przebyw a zimę na otwartych polach, gdzie zbiera nasionka traw lub ziół z pod śnieżnój pokryw y wystających, a gdy pola pokryte są. grubą warstwą śniegu, za
pada po największej części na ujeżdżonych drogach, gdzie zbiera ziarna zbożowe z sań gubione lub niestraw ione z końskiego po
miotu.
Stado lecących śnieguł gęsto jest skupio
ne, gęsto zapadają na śniegu, lecz natych
miast rozbiegają się na wszystkie strony i rzadko rosproszone żerują; zbierają się niekiedy chwilowo w większej liczbie przy ziołach, lecz zwykle na czas krótki. Nigdy stadko takie nie zostaje długo na miejscu, często się zrywa i znowuż w pewnej odle
głości tak samo jak przedtem zapada, na
wet w jednój okolicy dłużej się nie zatrzy muje. L o t ich jest bystry, ciągną, dość n i
sko nad ziemią, a po ziemi lub śniegu bar
dzo szybko biegają, podobnie ja k skowron
ki bez żadnych podskoków. W ciągu zimy mocno są spasione i mięso ich jest wtenczas bardzo smaczne. Z powodu ich wielkiej ruchliwości trudno naraz większą liczbę zastrzelić, lecz na sidła i siatki bardzo ła two idą.
Odzież śnieguły przeważnie jest biała,
w ciągu jednak jej pobytu w naszych stro nach barwy na niej nie są czyste, białe czę
ści mniej lub więcej rudawo są powleczone, a czarność pleców grubo pokryta białawemi obwódkami, szerokiemi na wszystkich p ió rach; barwa zmienia się stopniowo, lecz do
piero w porze lęgowej ptak przybiera się w kompletny strój godowy, to jest głowa, szyja i cały spód ciała stają się u samców czysto białemi, a plecy jednostajnie czarne- mi. Przez zimę dziób jest woskowożółty, w porze godowej zmienia się na czarny.
Zmiana ubarwienia odbywa się bez zmiany piór, tak samo ja k u wielu innych ptaków przez zużycie się obwódek na piórach i wy- blichowanie się ciemniejszego zafarbowania na końcówkach.
P ta k ten gnieździ się na północy w oko
licach skalistych między kamieniami lub w nierównościach gruntu; gniazdo ściele z traw i ziół suchych, w grubą warstwę ułożonych, wnętrze suto wyścieła siercią lisów i renów, jakoteż białemi piórami pardwy.
W następnym artykule podam wiadomość o innych ptakach północnych, odwiedzają
cych nasze strony w porze zimowej, mniej regularnie i w mniejszej liczbie niż poprze
dzające.
W ładysław Taczanowski.
0 PROCESIE PRZYSWAJANIA y]
( A S Y M I L A C Y J A ) .
(Ci%g dalszy).
Po tem wszystkiem, cośmy powyżej wyło
żyli, spodziewamy się, że czytelnik wyrobił sobie dostateczne pojęcie o istocie rozpatry
wanego procesu. Dotychczas wszakże m ieli
śmy na względzie wyłącznie jakościową stronę tego zjawiska, nietroszcząc się wca
le o określenie stosunku ilościowego wymia
ny gazów w roślinie. Jestto naturalna dro
ga, jak ą nauka zwykła dążyć do prawdy, a fizyjologija odżywiania roślin pod tym względem nie zboczyła z toru, jakim k ro
806 w s z e c h ś w i a t . Nr 51.
czyły inne nauki doświadczalne. M iara i waga, te jedynie pewne drogowskazy,zna
lazły zastosowanie przy badaniach procesu asymilacyi dopiero wówczas, kiedy istota zjawiska została ju ż dokładnie poznaną ze strony jakościowej.
Metody, któreśmy dotychczas uwzglę
dnili, są. bezwątpienia bardzo pouczające.
Najgłówniejsza zaleta ich polega na tem, że pozwalają cały proces roskładu dwutlenku węgla obserwować bespośrednio i wymaga
ją bardzo krótkiego czasu do wykonania.
Określenie jed n ak ilości wydzielającego się tlenu temi sposobami uskutecznić się ściśle nie da, ponieważ otrzym any w zbiorniku gaz nie składa
się z czystego tle
nu, lecz zawiera ślady dw utlenku węgla i azotu, u n i e s i o n e p rą dem tlenu z wo
dy; nadto nie wszystek t l e n , powstały z ros
kładu C 0 2, do
staje się do zbior
nika, część bo
wiem rospuszcza się w wodzie i w takim stanie prze
nika napowrót do rośliny. D la
tego też w celu ilościowego okre
ślania stosunku p o m i ę d z y p o
chłanianym dwutlenkiem węgla i wydziela
jącym się tlenem musimy się uciec do me
tody ściślejszej, mianowicie do analizy ilo
ściowej gazów. Zasada tej metody polega na tem, że do ru rk i szklanej, podzielonej na równe objętości (eudyjom etru) w prow a
dzamy liść i otwarty koniec ru rk i zanurza
my w naczyniu z rtęcią, poczem no tu je
my, ja k ą objętość eudyjom etru zajm uje powietrze wraz z liściem. Następnie w pu
szczamy do ru rk i ściśle określoną ilość dw u
tlenk u węgla i po zanotowaniu objętości gazów nad rtęcią aparat wystawia się na działanie światła. Po upływie kilku go
dzin określamytilość gazów w rurce. W tym
celu wprowadzamy pod rurkę maleńką kul
kę potażu gryzącego, który posiada w ła
sność pochłaniania dwutlenku węgla. J e żeli zatem część tego gazu pozostała nieroz- łożoną, to objętość gazów w rurce pod wpły
wem potażu gryzącego zmniejszy się i rtęć się w rurce podniesie: ze zmniejszenia obję
tości sądzimy wprost o objętości niezużyt- kowanego C 0 2. Przypuśćm y, że począt
kowo było w rurce 50 objętości gazów, z których 20 przypada na powietrze, 30 zaś na wprowadzony C 0 2. Jeżeli pod wpły
wem K H O ubyły 2 objętości, to wniosku
jemy, że z całój ilości C 0 2 zostały niezuży- temi 2 objętości, reszta zaś (28 obj.) została
rozłożoną. Te
raz wprowadza
my do ru rk i nie
wielką ilość ros- tworu kwasu pi- r o g a l u s o wego, który się chciwie łączy z tlenem Objętość gazów w rurce nieba
wem się zmniej
szy i z poprze
dnich 48 pozosta
nie zaledwie 15 objętości, przed- s t a w i a j ą c y c h c z y s t y a z o t . W rurce zatem było 48—15= 33 objętości tlenu.
W cyfrze tej mie
ści się tlen, wy
dzielony wskutek roskładu C 0 2 i tlen, który wchodził w skład powietrza. Ilość tego ostatniego znajdziemy z różnicy pomiędzy objętością powietrza w rurce przed doświad
czeniem a objętością pozostałego po analizie azotu, t. j. 20—1 5= 5 . Odejmując te 5 ob
jętości od 33, otrzymamy liczbę 28, wyraża
jącą objętość tlenu wydzielonego wskutek roskładu C 0 2. Zestawiając cyfry, wyraża
jące objętości rozłożonego C 0 2 i wydzielo
nego O, przekonamy się, że są równe, skąd wyciągamy wniosek, że przy asymilacyi r o ślina wydziela wszystek tlen, zaw arty w dw utlenku węgla, przyczem objętość ga
zu pozostaje stałą, ponieważ cząsteczka tle
F ig . 3. W idok o b razu m inijaturow ego akw aryjum rzu co n eg o przez la ta rn ię czarnoksięską na zasłonę.
Bliższe objaśnienie zob. w N r 50.
Nr 51. WSZECHŚWIAT. 807 nu ( 0 2) zajmuje taką. samą objętość, ja k
cząsteczka C 0 2. Innem i słowy roślina, po
chłaniając z atmosfery dw utlenek węgla, wydziela równą objętość tlenu. F akt ten skonstatował jeszcze Saussure na początku bieżącego stulecia, a Boussingault sformu
łował go dokładnie na zasadzie licznych po
szukiwań.
Tą metodą, ja k widzimy, niezbyt trudną, lecz wymagającą więcej czasu do przepro
wadzenia, można się posiłkować w celu określenia wpływu, ja k i wywiera każdy czynnik zosobna na natężenie procesu asy
milacyi. Ciekawą bowiem rzeczą jest wie
dzieć, ja k się zachowuje ten proces przy rozmaitem natężeniu czynników, niezbę
dnych dla jego powstawania. Innemi sło
wy, idzie nam o określenie w przybliżeniu ilości roskładającego się dwutlenku węgla przy rozmaitej zawartości jego w powietrzu, przy rozmaitej zawartości chlorofilu w ko
mórce, oraz przy rozmaitej sile światła. Co się przedewszystkiem tyczy wpływu ilości C 0 2 na natężenie procesu roskładu jego, to badania Boussingaulta wykazały, że proces asymilacyi odbywa się już przy nieznacznej zawartości tego gazu w powietrzu i prze
biega tem energiczniej, w im większych ilo
ściach gaz ten będzie dostarczonym roślinie.
Istnieje wszakże pewna granica, poza którą proces ten słabnie, pewne optimum i mini
mum, których przekroczenie wpływa już ujemnie na bieg procesu. Za minimum przyjm uje się zwykłą zawartość dw utlen
ku węgla w powietrzu, mianowicie około 0,03%; co się zaś tyczy optimum, t. j. ilości najlepiej sprzyjającej procesowi asymilacyi, w tym względzie badania dały sprzeczne wyniki. W edług Boussingaulta proces asy
milacyi dochodzi największego stopnia na
tężenia w atmosferze, zawierającej 29% do 50% C 0 2, podczas, gdy Godlewski (1873) uznaje 12% C 0 2 za granicę, poza którą gaz ten zaczyna szkodliwie oddziaływać na roślinę. Bądźcobądź dowiedzionem jest, że w czystym dwutlenku węgla rośliny zacho
wują się zupełnie obojętnie, proces asymi
lacyi ustaje i roślina obumiera. Saussure, który fakt ten pierwszy skonstatował, m nie
mał, że obecność tlenu jest niezbędną dla prawidłowego biegu asymilacyi, Boussin
gault jednak dowiódł, że ma on tu znaczenie
drugorzędne i służy tylko za środek rozrze
dzenia dwutlenku węgla, albowiem gazy obojętne ja k azot, wodór lub gaz błotny za
stępują zupełnie tlen powietrza. Stąd Bous
singault wnioskuje, że dwutlenek węgla może być przez roślinę przyswajany tylko w obecności jakiegokolwiek gazu oboję
tnego.
Zdawałoby się napozór, że kwestyja po
ruszona wyżój jest czcza i nie ma najm niej
szego znaczenia wobec tego, że wszak naO O "
kuli ziemskiej niemasz takiej miejscowości, gdzieby zawartość C 0 2 w powietrzu prze
nosiła jakie 0,03% lub 0,04% ogólnój za
wartości gazów w oceanie powietrznym.
Poco zatem trudzić się nadaremnie kwesty- ją zachowania się rośliny w atmosferze bo
gatszej w to ciało, skoro w naturalnych wa - runkach nic podobnego nie zachodzi? Kw e
styja ta wszakże nabierze w oczach czytel
nika znaczenia, jeżeli przypomnimy, że w za
mierzchłej przeszłości, w epoce węglowej, skład powietrza był inny aniżeli teraz. P o wietrze wówczas zawierało ogromne ilości dwutlenku węgla, które skutkiem chciwo
ści, z jak ą rośliny gaz ten pochłaniają, zo
stały zredukowane do tych śladów, jakie obecnie atmosfera zawiera. W skutek po
bierania ogromnych ilości dwutlenku węgla przez ówczesną roślinność i wskutek jego roskładu atmosfera oczyszczała się stopnio
wo z nadmiaru tego gazu, w wysokim sto
pniu szkodliwie działającego na organizm zwierzęcy. Jego miejsce zajął tlen wydzie
lany przy asymilacyi, a przyswojony węgiel został złożony wr skorupie ziemskiej w po
staci pokładów węgla kopalnego, świadczą
cych o pilnej i pożytecznej pracy zaginionej flory, pożytecznej dlatego, że jej następ
stwem są warunki istnienia i rozwoju świa
ta zwierzęcego. Fakty przez nas p rzy to czone powyżej i świadczące o zdolności ro ślin do roskładania ogromnych ilości dw u
tlenku węgla, rzucają jasne światło na p rze
szłość zamieszkiwanej przez nas planety.
Wobec powyższego nasuwa się pytanie, czy z czasem nie zostaną usunięte z powie
trza i te niewielkie ilości dwutlenku węgla,, jak ie w niem obecnie znajdujemy. Z pyta
niem tem łączy się obawa, że wskutek asy
milacyi roślin wyczerpie się z atmosfery m ateryjał niezbędny do życia roślin i z chwi
808 W SZECH ŚW IAT. Nr 51.
lą tą ustanie wszelkie życie na ziemi, albo
wiem zwierzęta zawdzięczają istnienie swe bezustannemu tworzeniu substancyi orga
nicznej przez rośliny w skutek asymilacyi.
Obawa to płonna, ponieważ jednocześnie z procesem przysw ajania mają miejsce zja
wiska wprost odwrotne, podtrzym ujące sta
ły stosunek dw utlenku węgla w atmosferze.
Źródłem bezustannego tworzenia się dw u
tlenku węgla są tysiące zjawisk mających miejsce na kuli ziemskiej, ja k oddychanie zwierząt, wszelkie procesy palenia, gnicie szczątków zwierzęcych i roślinnych, dymie
nie setek wulkanów i t. p.
Przechodzim y obecnie do drugiej kwestyi poruszonej wyżej, mianowicie do kwestyi zależności energii asymilacyi od ilości chlo
rofilu. Jeszcze w roku 1851 dwaj badacze francuscy, Cloez i Gratiolet, obserwując ros- kład dwutlenku węgla w liściach podwo
dnych wobec węglanu wapnia rospuszczo- nego w wodzie, zauważyli, że górna po
wierzchnia liści pokrywa się białą warstwą tój soli, podczas, gdy dolna powierzchnia pozostaje nietkniętą. Zjawisko to wspo*
mnieni badacze objaśniali w ten sposób, że liść, pochłaniając z przylegającej warstwy wody dw utlenek węgla, osadza węglan w a
pnia, wiadomo bowiem, że sól ta rospuszcza się tylko w wodzie, zawierającej kwas wę
glany. W nioskowali więc, że pochłanianie C 0 2 ma miejsce tylko na górnej powierzch
ni tych liści. Szczegółowem zbadaniem tój kwestyi zajął się Boussingault zapomocą podanej wyżej metody analitycznej. Uczo
ny ten określał ilości dw utlenku węgla, któ
re roskłada każda powierzchnia liścia zoso- bna. Doświadczenie urządza się w ten spo
sób, że jednę powierzchnię liścia usuwamy od procesu przez zaklejenie papierem , albo też sklejamy dwa jednakowe liście górnemi powierzchniami, drugie zaś dwa dolnemi [ i umieszczamy w mięszaninie powietrza i C 0 2 jednakowego składu. Okazuje się, ! że z dwu par liści topoli białej para ze skle- jonem i dolnemi powierzchniami, gdzie zatem | górne powierzchnie były czynne, roskłada w tym samym czasie 12 cm3, w którym para ze sklejonemi górnemi powierzchniami zdąży zaledwie rozłożyć 2 cm3. A zatem górna i powierzchnia liścia asymiluje sześć razy energiczniej aniżeli dolna. Ażeby pojąć i
różnicę natężenia roskładu C 0 2 przez górną i dolną powierzchnię liścia, dość porównać obie powierzchnie na skrawku pod m ikro
skopem. Pod górnym naskórkiem znajdu
jemy jeden lub kilka szeregów ściśle połą
czonych ze sobą komórek, przepełnionych ciałkami chlorofilowemi, podczas, gdy ko
mórki pod dolnym naskórkiem rozrzucone są nieprawidłowo i bardzo skąpo są w chlo
rofil zaopatrzone '). W edług H aberlandta, który obliczał ilość ciałek chlorofilowych w komórce górnój i dolnej strony liścia u najrozmaitszych roślin, wypada, że mię- kisz górnej strony liścia zawiera 2—6 wrię- cój ciałek chlorofilowych aniżeli miękisz dolnej powierzchni. Okoliczność ta wyja
śnia nam różnicę w natężeniu asymilacyi obu powierzchni. Im liczniejsze są ciałka chlorofilowe w komórce, tem caeteris paribus energiczniej odbywa się w niej roskład dw u
tlenku węgla. Taka proporcyjonalność ener
gii asymilacyi do ilości chlorofilu wykazaną została niedawno przez Picka (1881), który określał ilości tlenu, wydzielane przez ro śliny bezlistne o łodygach zielonych (roz
maite krzewy) i rośliny bogato w liście upo
sażone.
Co się tyczy wpływu natężenia światła na energiją asymilacyi, dokładnych danych nie posiadamy. W olkoff na zasadzie badań swych zapomocą metody obliczania pęche
rzyków gazu doszedł do wniosku, że w pe
wnych granicach roskład C 0 2 wzrasta pro- porcyjonalnie do natężenia światła. Stopień natężenia światła, przy którym proces asy
milacyi przebiega najenergiczniej, czyli op
timum natężenia światła równa się, w edług K reuslera, ‘/ 8 światła dziennego. W miarę wzrastania siiy światła, energija asymilacyi stopniowo się zmniejsza. W yniki te, otrzy
mane z obserwacyi nad Elodea canadensis, nie dadzą się jedn ak uogólnić, gdyż w ątpli
wości żadnej nie ulega, że rozmaite rośliny różnie są do światła przystosowane. D la roślin, wyrastających w cieniu drzew leś
nych, optimum natężenia światła będzie zna
cznie mniejsze, aniżeli dla roślin łąkowych, kąpiących się w promieniach słonecznych.
■) Bliższe szczegóły, dotyczące budow y liścia, obacz w arty k u le naszym „O zależności budowy liścia od św ia tła 11 W szechśw iat, 1884, N r 21.
Nr 51. WSZECHŚW IAT. 809 Bądźcobądź faktem jest dowiedzionym, że
światło przedstaw ia jedyne źródło siły, zdol
nej przy zwykłej tem peraturze w obrębie ciałka chlorofilowego wykonać pracę me
chaniczną rosszczepienia dwutlenku węgla na jego części składowe. P raca zużyta na tę czynność nagromadza się w roślinie w po
staci energii potencyjalnój, złożonej w sub- stancyjach organicznych, tworzących się przy procesie asymilacyi. Ilość tój energii ukrytćj w myśl prawa o zachowaniu siły daje miarę pracy, jaką promienie światła musiały wykonać przy procesie odtleniania dwutlenku węgla. Energija ukryta, stano
wiąca tylko modyfikacyją energii promienia słonecznego, ujawnia się oczom naszym przy spalaniu drzewa, przy czem przechodzi w energiją aktualną, czynną — w ciepło.
Objawia się ona również w ruchach zwie
rzęcia, które są niczem innem, ja k przeo
brażeniem energii ukrytej, złożonej w spo- żytem ziarnie. I człowiek czerpie swoje si
ły pośrednio z promienia słonecznego, albo
wiem pokarm zwierzęcy pochodzi wprost z pokarmu roślinnego: mięso nie przedsta
wia nic innego ja k przerobioną przez zwie
rzę trawę.
Ta ważna funkcyja światła, od której za
leży istnienie całego świata organicznego, zarówno rośliny ja k i zwierzęcia, która po
wołuje do życia nieświadome ruchy najniż
szego stworzenia ja k i myśl genijusza, w zbu
dziła śród botaników żywe zajęcie, skiero
wane ku zbadaniu działania składowych części promienia białego na proces roskła
du dw utlenku węgla. W iadomo, że białe światło słoneczne składa się z różnokoloro
wych promieni, niejednakową obdarzonych łamliwością i rosszczepiających się w tak zwane widmo słoneczne, gdy przepuszcza
my promienie słoneczne przez pryzmat.
W widmie słonecznem odróżniamy siedem barw głównych, odpowiadających barwom tęczy. Zaczynając od promieni najmniej łamliwych, barwy te idą w następującym porządku: czerwona, pomarańczowa, żółta, zielona, niebieska, indygowa i fijoletowa. Te barwy jednak, dające się odczuć wzrokiem, stanowią tylko środkową część widma.
Z obu stron jego znajdują się promienie dla oka niewidzialne, a mianowicie w sąsiedz
twie czerwonego końca widma tei-mometr
wskazuje obecność ciemnych promieni cie
plikowych najmniój łamliwych czyli t. zw.
ultraczerwonych, zaś za barwą fijoletową znajdujemy najbardziej łamliwą część w i
dma, niewidzialne promienie u ltra fio le to we, zwane także chemicznemi, gdyż posia
dają zdolność roskładania związków che
micznych: papier nasycony chlorkiem sre bra (papier fotograficzny) pod wpływem tych promieni czernieje wskutek wydziela
nia czystego srebra. Otóż pytanie zacho
dzi, czy wszystkie promienie widma przy
czyniają się w jednakowym stopniu do ros
kładania dw utlenku węgla* czy też funkcy
ja ta właściwą jest tylko pewnym falom świetlnym? Kwestyją ta, jedna z n a jtru dniejszych nietylko w dziedzinie botaniki, ale i w całym obszarze nauk doświadczal
nych, od czasu kiedy poraź pierwszy została poruszoną przez Daubenyego w r. 1836, po
wołała do życia tak obfitą literaturę, że gdy
byśmy tu chcieli uwzględnić wszystkie, częstokroć sprzeczne, prace, poświęcone te mu przedmiotowi, musielibyśmy przekro
czyć ramy naszego pisma i zamiast niew iel
kiego artykułu napisać dzieło znacznej obję
tości. Dlatego też odkładając szczegółowy rozbiór tój kwestyi na kiedyindziej, podamy tu tylko najgłówniejsze wyniki usiłowań, w tym kierunku podjętych. Wiadomo, że W . Herschel i miss Someryille wykazali, że działanie chemiczne, wywoływane przez światło, dokonywa się pracą tych promieni, które roskładające się ciało pochłania, ab
sorbuje. To prawo ogólne nasuwa myśl, że roskład dwutlenku węgla uskuteczniać się powinien kosztem tych promieni, które zostają pochłonięte w chlorofilu, kiedy świa
tło przezeń przechodzi, ponieważ cały pro
ces asymilacyi właśnie w tym barw niku się odbywa. Przepuśćmy promień światła przez liść i z drugiój strony liścia postawmy pry
zmat, a przekonamy się, że widmo, otrzy
mane wskutek roskładu takiego promienia przez pryzmat, będzie niezupełne, będzie zawierało dużo smug ciemnych, t. zw. linij absorpcyjnych, odpowiadających promie
niom barwnym, zatrzymanym w liściu. Ze te promienie rzeczywiście zostają pochło
nięte przez chlorofil, przekonać się możemy, jeżeli zamiast przepuszczać promień przez liść, będziemy go przepuszczali alkoholowy
ekstrakt chlorofilu, który można sobie przy
gotować przez moczenie liści w spirytusie.
Przyglądając się bliżej takiemu widmu, zo
baczymy w niem tylko wąską smugę czer
woną i szeroką zieloną, oddzielone od siebie znaczną przestrzenią ciemną. Oczywiście, wszystkie inne promienie widma zostały po
chłonięte przez chlorofil, a zatem chlorofil absorbuje promienie pomarańczowe, żółte, niebieskie, indygowe i fijoletowe. Porówny- wając jedn ak smugę czerwoną, która pozo
stała w naszem widmie, z tąż smugą, otrzy
maną w widmie bez uprzedniego przepusz
czania światła przez chlorofil, px-zekonamy się, że ta ostatnia jest znacznie szerszą, a za
tem w naszym wypadku została pochłonięta i znaczna część promieni czerwonych; pozo
stała w widmie wąska smuga czerwona od
powiada tźj części pasa czerwonego w wi
dmie normalnem, która bespośrednio przy
lega do wspomnianych wyżej ciemnych pro mieni cieplikowych czyli ultraczerwonych.
F a k t ten możemy sprawdzić pod m ikrosko
pem w ten sposób, że widmo normalne kie
rujem y pod m ikroskop zapomocą szkła zbie
rającego i w widmie tem rospatrujem y ciał
ko chlorofilu. Zobaczymy wówczas, że w zie
lonej części widma chlorofil zachowuje swo- ję przezroczystość i barwę zieloną, w naj
skrajniejszych promieniach czerwonych (nie należy tego słowa mięszać z promieniami ultraczerwonemi) przedstawia się przezro- czystoczerwonym, podczas gdy w promie
niach pochłanianych wydaje się nam zupeł
nie nieprzezroczystym i czarnym ja k wę
giel. Zobaczmy teraz, czy można z tych w ła
sności optycznych chlorofilu sądzić o w pły
wie tych lub owych promieni na asymila- cyją. Z tego, cośmy się dotychczas dowie
dzieli, wynikałoby, że z wyjątkiem krańco
wych promieni czerwonych i prom ieni zie
lonych, których chlorofil nie pochłania, wszystkie inne wpływają mniej lub więcej jednakow o na natężenie asymilacyi, jeżeli prawo Herschla i miss Somerville ma zna- leść zastosowanie przy zjawisku roskładania dw utlenku węgla w roślinie. Dlatego prze
puszczamy promień światła przez pryzm at i w otrzym anem stąd widmie stawiamy d ro bne eudyjom etry, zawierające po jednym liściu. Prof. Timiriaseff, który od dw udzie
stu lat poświęca się praw ie wyłącznie tej _ 810
kwestyi i który ogłosił już kilkadziesiąt prac w tym przedmiocie, doprowadził bada
nie asymilacyi w widmie do takiej doskona
łości, że zapomocą drobnego przyrządu zwa
nego mikroeudyjometrem mamy możność łatwego określenia jednćj stumilijonowej części grama gazu wydzielającego się przy roskładzie dw utlenku węgla. Otóż w każ
dej smudze widma, niewyłączając ciepli
kowych i chemicznych, stawiamy po jednym m ikroeudyjom etrze i po upływie pewnego czasu, np. kwadransa, określamy ilość po
wstałego tlenu. W yniki tych doświad
czeń nie będą wcale zgodne z powyższem przypuszczeniem. Oczekiwaliśmy jednako
wego działania wszystkich promieni przez chlorofil pochłanianych, tymczasem analiza wykazuje, że roskład dw utlenku węgla od
bywa się najenergiczniej w mniej łamliwej części widma, mianowicie w pasie czerwo
nym z wyjątkiem części niepochłanianej, w pomarańczowym i żółtym, gdy w części bardziej łamliwej, niebieskiej, indygowej i fijoletowej, która również ulega absorpcyi, roskład C 0 2 albo wcale nie ma miejsca albo też w bardzo nieznacznej ilości. Przyczyna tej sprzeczności leży w tem, że chlorofil, jak okazały badania, przedstawia barw nik nie jednorodny, lecz składa się z dwu barw ni
ków, z których jeden żółty, t. z w. ksantofil, nie przyjm uje żadnego udziału w asymila
cyi, drugi zaś zielony, t. zw. chlorofilina, je s t wyłącznem -siedliskiem tego procesu.
Oba te barw niki dają się łatwo otrzymać z wyciągu spirytusowego chlorofilu. Do ta kiego ekstraktu dodajemy wody barytowej, która strąca barw nik chlorofilowy, odbar
wiając zupełnie spirytus. Po przefiltrowa- niu przemywamy osad spirytusem, który wyciąga zeń barwnik żółty, ksantofil, chlo
rofilina zaś pozostaje w połączeniu z bary- tą, skąd ją można wydobyć kwasem i e te rem. E ter zabarwia się na kolor zielony, ciemniejszy aniżeli ekstrakt spirytusowy chlorofilu, ponieważ chlorofilina jest czyst
sza od tego ostatniego. Jeżeli w ten sposób otrzym ane barw niki będziemy badać pod względem optycznych ich własności, zauwa
żymy'nadzwyczaj ciekawe zjawisko. K sa n tofil, który się względem dwutlenku węgla zachowuje obojętnie, pochłania bardziej ła mliwą część widma, w zupełności przepusz
Nr 51.
W SZECH ŚW IA T.
W 8ZECHŚW IAT. 811 czając promienie czerwone, pomarańczowe
i żółte, podczas gdy chlorofilina, od którój wyłącznie zależy asymilacyja, zachowuje się względem promieni widma zupełnie odwro
tnie: pochłaniając promienie mniój łamliwe, przepuszcza prawie niezmienione promienie niebieskie, indygowe i fijoletowe.
Powyższe zjawisko w zupełności objaśnia nam, dlaczego w naszem doświadczeniu ros
kład dwutlenku węgla odbywał się najener
giczniej w mniej łamliwej części widma, p o mimo, że chlorofil pochłania również i pro
mienie bardziej łamliwe. Oto dlatego, że chlorofil daje widmo złożone, widmo ksan- tofilu i chlorofiliny, w którem znajdujemy linije pochłaniania obu tych barwników.
Prom ienie, pochłonięte przez ksantofil wca
le nie uczestniczą przy asymilacyi, jest ona tylko skutkiem pracy, wykonanej przez pi-o- mienie mniej łamliwej części widma.
Zapomocą różnokolorowego światła mo
żemy bardzo łatwo ujaw nić wpływ każdej połowy widma zosobna na natężenie asymi
lacyi. Wiadomo, że jeżeli białe światło sło
neczne przepuścimy przez środek zabarwio
ny na kolor niebieski lub czerwony, naten
czas w pierwszym razie usuwamy zupełnie działanie promieni czerwonych, pomarań- czowożółtych i części zielonych, które zo
stają przez ośrodek niebieski pochłonięte i sparaliżowane, w drugim zaś razie ośrodek czerwony przepuszcza właśnie te promienie, które poprzednio zostały unicestwione przez ośrodek niebieski, mianowicie powołuje do życia czerwone, pomarańczowożółte, oraz część zielonych, paraliżując jednocześnie działanie reszty widma, t. j. promieni fijoleto- wych, niebieskich i indygowych. Jako' ośrod
ki używane są najczęściej szkła zabarwione tlennikiem miedzi na niebiesko i tlenkiem miedzi na czerwono, albo też płyny, z któ
rych niebieski przedstaw ia rostwór tlenni- ku miedzi w amonijaku, pomarańczowo- czerwony zaś — rostwór dwuchromianu po
tasu. Doświadczenie urządza się w ten spo
sób, że cylinder szklany z roślinką wodną wstawia się do cylindra większego i prze
strzeń pomiędzy niemi wypełniamy żąda
nym rostworem, albo też cylinder z rośliną wstawiamy do skrzynki o ściankach szkla
nych odpowiednio zabarwionych. Natęże
nie procesu asymilacyi mierzy się ilością
pęcherzyków gazu, wydzielającego się z li
ści w ciągu jednój minuty, albo też drogą analityczną. Przenosząc roślinę kolejno ze światła białego do czerwonego i fijoletowe- go, łatwo się przekonać, że gdy w tem osta- tniem proces asymilacyi idzie bardzo opie
szale, w czerwonem przebiega prawie z tą samą prędkością, co w świetle białem.
(dok. nast.).
S. Grosglik.
TOW ARZYSTW O
MUZEUM TATRZAŃSKIEGO.
Mamy przed sobą niedawno zatwierdzo
ny przez Namiestnictwo galicyjskie statut Towarzystwa Muzem Tatrzańskiego imienia dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem.
Z ustawy tćj wyjmujemy kilka paragrafów, określających cel i charakter nowego T o
warzystwa i mogących przeto zająć naszych czytelników.
§ 1. Towarzystwo Muzeum Tatrzańskie
go imienia dra Tytusa Chałubińskiego ma na celu zgromadzenie przedmiotów nauko
wych i artystycznych, odnoszących się do T atr polskich, a także zbieranie wytworów przemysłu miejscowego, oraz okazów przy
rody z T atr i najbliższych okolic i utworze
nie z tychże muzeum pod nazwaniem „Mu
zeum Tatrzańskie imienia dra Tytusa Cha
łubińskiego w Zakopanem”.
§ 2. W skład Muzeum wchodzą stoso
wnie do jego przeznaczenia:
a) Zbiory mineralogiczne, zoologiczne, botaniczne, etnograficzne, archeologiczne i t. p.
b) Zbiory przemysłu i wytwórczości miejscowej i okolicznej.
c) Książki, rysunki, plany i mapy, doty
czące T atr i Podhala tatrzańskiego.
§ 3. Środki towarzystwa powstają.
a) Z wkładów jednorazowych i peryjo- dycznych od członków.
b) Z opłaty za zwiedzanie Muzeum.
c) Z ofiar dobrowolnych i zapisów, z od
czytów, zabaw i koncertów na rzecz Mu
zeum urządzanych.
§ 5. Osoby, które na urządzenie Muzeum lub jego utrzym anie ofiarowały jedno razo
812 w s z e c h ś w i a t . Nr 51.
wo w zbiorach lub gotowiźnie złotych au- stryjackich dwieście łub więcćj, są. człon
kami założycielami. Członkowie rzeczywi
ści opłacają corocznie złotych austryjackich dziesięć.... Członkowie honorowi nie wno
szą żadnych opłat.
W dalszych paragrafach je st określony porządek wytworzenia Zarządu'. Tow arzy
stwa, do którego atrybucyj należyć będzie:
§ 8. a) W yszukiwanie środków i sposo
bów urządzenia i rozwoju Muzeum.
d) U kładanie katalogów objaśniających przedmioty umieszczone w Muzeum.
i) Zwoływanie obowiązkowego doi-oczne- go ogólnego zgromadzenia Członków Zało
życieli, w miesiącach letnich w Zakopanem odbywać się mającego oraz zgromadzeń nadzwyczajnych....
§ 10. Bliższy nadzór nad Muzeum w kła
da się na Kustosza mianowanego lub u p ro szonego przez Zarząd spomiędzy osób po
siadających ku temu odpowiednie uzdol
nienie.
§ 12. Muzeum T atrzańskie im. dra T.
Chałubińskiego w Zakopanem otwarte bę
dzie dla publiczności w dnie i godziny przez Zarząd oznaczone.
§ 13. Towarzystwo Muzeum T atrzań skiego w m iarę możności i potrzeby ogłasza katalogi swoich zbiorów.
§ 14. Roczne sprawozdania.... w miarę możności i potrzeby drukują się i rossyłają Członkom.
Muzeum Tatrzańskie im. dra T. C hału
bińskiego w Zakopanem jest ju ż otwarte i jak dotąd składa się:
1) Ze zbioru zwierząt ssących i ptaków tatrzańskich (około 300 gatunków), z ak u pionego od p. A. Kocyana.
2) Z zielnika roślin jaw nokw iatow ych tatrzańskich (300 gatunków).
3) Z kolekcyi mchów tatrzańskich, ze
branych i określonych przez dra T. C hału
bińskiego (około 400 gat.).
4) Z kolekcyi skał, zebranych z różnych szczytów tatrzańskich przez d ra T. C hału
bińskiego (około 250 okazów).
Zbiory te są uporządkowane, oznaczone i skatalogowane i mieszczą się w lokalu z ło żonym z dwu pokoi, w odpowiednich sza
fach, szufladach i pudełkach.
IV M IP Z IM O D O IY K O M E S
G I E O L O G Ó W
■ w X j0n c a .y -2a . i e
we W rześniu 1888 roku.
(Ciąg dalszy).
III.
W szystkie okoliczności złożyły sig szczęśliwie na to, aby uczestnikom kongresu pobyt w L ondynie uczynić jak n ajb ard ziej pouczająoym i jaknajprzy- jenm iejszym . U przedzające sta ra n ia k o m itetu o r
ganizacyjnego, serdeczna gościnuość w szystkich kierow ników instytucyj i szerokich kół naukow ych, n ad er p ra k ty c z n y a zarazem w ygodny rosk ład p ro gram u ta k czynności kongresu ja k i w ycieczek i zw iedzań, a n a d to jeszcze cudow na praw dziw ie pogoda, k tó ra przez osiem dni n ie zaw iodła an i n a chw ilę, to w szystko były w ażne czynniki, k tó re zgotow ały praw dziw e niespodzianki uczestni
kom zjazdu, niezawsze korzystnie usposobionym dla angielskich zdolności tow arzy sk ich i dla k li
m atu W ielk iej B rytanii,
N a kilka już tygodui p rzed term in em zjazdu udzielił k o m itet każdem u z członków w szystkich p o trzeb n y ch inform acyj co do pobytu w L o n d y n ie , — hoteli, cen zgóry akordow anych, a naw et co do gieologicznej budow y w szystkich dróg p r o w adzących do L o n d y n u od brzegów A nglii. W m ie
szkaniu, przygotow anem z góry, czekały ju ż w L on
d y n ie każdego członka różne zaproszenia i publi- k acy je , spom iędzy których przedew szystkiem Cen
nym b y ł ułożony przez sek retarza gieneralnego W . T opleya przew odnik do ekskursyj kongresu, k tó ry opatrzony w ielu dokładnem i m apkam i gieo- logicznem i i profilam i, stanow ił n iem al m ały gieo- logiczny podręczn ik Anglii.
W ogóle, do szybkiego i łatw ego poinform ow ania się o budow ie gieologicznej zjednoczonych k ró lestw W ielkiej B ry ta n ii n a k ażdym kroku n a d a rz a ła się podczas kongresu sposobność, a przed e
w szystkiem na w ystaw ie gieologicznej, urządzonej w pięknej sali biblijotecznej g m achu u n iw ersy tec
kiego, m iejsca o b rad kongresu.
W ystaw a ta m iała być i b y ła m iędzynarodow ą, lecz z n a tu ry rzeczy m apy, profile, publikacyje i różne przedm ioty angielskie m usiały tam do m i
nować, nad czem zresztą ubolew ać niem a b y n a j
m niej powodu, owszem, wszelkie uznanie należy się d y re k to ro w i G eological Survey i pojedynczym teg o ż członkom za w ystaw ienie ta k ciekawych i p o u czających, nieraz praw dziw ie kolosalnych m ap i przekrojów z różnych okolic A nglii. N ie brak ło w szakże na w ystaw ie i zagranicznych wystawców;
nowsze m apy Stanów Z jednoczonych, Saksonii, P ru s, Szw ajcaryi, Szwecyi, P o rtu g alii i K um uni i