1
SPIS ZAWARTOŚĆ TECZKI
I./1. Relacja ~~~
I./2. Dokumenty ( sensu stricto) dotyczące relatora
I./3. Inne materiały dokumentacyjne dotyczące relatora
II I ./l. M ateriały dotyczące rodziny relatora
III./2. M ateriały dotyczące ogólnie okresu sprzed 1939 r. — —
III./3. M ateriały dotyczące ogólnie okresu okupacji ( 1939-1945)
III./4. M ateriały dotyczące ogólnie okresu po 1945 ---
IIL/5. Inne ..t—
IV. Korespondencja
II. Materiały uzupełniające relację
V. Nazwiskowe karty informacyjne
VI. Fotografie
2
3
4
B Ą D K O W S K I
B Ą D K O W S K I L e c h , pseud. Koźlikow- ski Jo rtlan (1 920-1984), lite ra t, p u b licy sta, działacz sp o i. Ur. się 24 1 w T o ru n iu w ro
dzinie u rzęd n ik a m iejskiego K azim ierza i Zo
fii z F au stm an ó w . M iał sta rsz e rodzeństw o:
siostrę A leksandrę (zm . 1953) i b r a t a T a d e usza, p raw n ik a i d z ia ła c z a sp o i. w S łu p sk u . B. ukończy! w 1938 g im n a z ju m klasyczne im.
M. K opernika w T o ru n iu . O d w rześnia 1938 do 22 IX 1939 byl elew em Szkoły P od ch o rą- życli R ezerw y P iech o ty w B rodnicy. P o d czas kam panii w rześniow ej dow odził p lu to n em pie
choty i uczestniczył w bitw ie n. B zurą. W styczniu 1940 przez U krainę i W ęgry p rze
d o sta ł się do Francji, gdzie walczył w Sam o
dzielnej B rygadzie Strzelców P o d h alań sk ich . B rał udział w kam panii norw eskiej, w yróżnia
ją c się b o h aterstw em w bitw ie o N arw ik. Po upad k u F ran cji p rzed o stał się do Anglii, w stą
pił do Pol. M arynarki W ojennej. W 1942 prze
szkolony w jed n o stc e d esantow o-pow ietrznej w Szkocji, odbył lot nad Polskę ja k o „cicho
ciem ny” . Pod koniec 1942 skierow any ponow nie do M arynarki W ojennej, w alczył na O ce
anie A tlan ty ck im i Morzu Ś ródziem nym . Z bazy n a M orzu Śródziem nym odw ołano go w 1944 do L ondynu. W 1946 ukończył S tu dium Języ k a i K u ltu ry Angielskiej n a tiniw.
C am b rid g e. Był w spółzałożycielem Związku Pom . w W ielkiej B ry tan ii, w 1945/6 w icepre
zesem i pełn iący m obow iązki prezesa. Celem Związku było program ow anie m iejsca W iel
kiego P o m o rza w niepodległej Polsce. B. po
święcił tem u tem ato w i sw ą P om orską m yśl p o lity c zn ą (1945) opub lik o w an ą pod nazw i
skiem Lech B untkow ski. Za sp ra w ą B. Za
rząd Związku uchw ałą z 13 [II 1946 opo
w iedział się za program em R ządu .Jedności N arodow ej i po stan o w ił k ontynuow ać sw o ją d ziałalność w k raju . 20 V t.r. został zdem o
bilizow any. W raz z pierw szym tra n sp o rte m Polaków służących podczas w ojny w M ary
narce W ojennej 1 VI t.r. w rócił do k ra ju i zam ieszkał w G dyni, a od 1951 w G dańsku.
P o d jął pracę w redakcji „D ziennika B ałty c
kiego” (1946-53) jak o pu b licy sta, kierownik działu gospodarczo-m orskiego, re p o rta ż y sta . W 1946/7 stu d io w ał w A kadem ii Nauk Poli
tycznych w Sopocie — oddziale W arszaw skiej Szkoły N auk P olitycznych. W 1949 ukończył W yższą Szkolę Handlu M orskiego w S opo
cie, a w 1951 W ydział P ra w a U n iw ersy tetu Łódzkiego, uzyskując m ag isteriu m nauk po
litycznych. W 1. 1953-4 byt p u b lic y stą w ty godniku „R y b ak M orski", w 1954-6 kierow nikiem literack im w T e a trz e „ M in ia tu ra ” w G d ań sk u , 1956-7 z a stę p c ą re d a k to ra naczel
nego ty g o d n ik a „Z iem ia i M orze” i kierow nikiem o d d ziału w G d ań sk u . W 1. 1946-50 byl członkiem In s ty tu tu B ałtyckiego, n a stę p nie G dańskiego T o w arzy stw a N aukow ego, od 1953 członkiem Związku L iterató w Polskich, a w 1. 1957-66 prezesem O d d ziału G d. W 1972 w ybrany zo stał przew odniczącym G łów nej Komisji R ew izyjnej ZLP, w n astęp n ej ka
dencji członkiem Z arządu G łów nego i ponow -
5
B Ą D K O W S K I
%
nie od g ru d n ia 1980 do ro zw iązan ia ZLP.
Przew odniczy! K o m iteto w i Z ałożycielskiem u Zrzeszenia K aszubskiego w 1956, n astęp n ie byt członkiem Z arząd u G łów nego i jego P re zydium z k ró tk im i p rzerw am i aż do 1984.
Był pierw szym prezesem K lubu „P o m o ra- n ia ” przy Z rzeszeniu K aszu b sk o -P o m . (1962).
O d 1979 był czło n k iem poi. P E N -C lu b u , od 1981 do czasu w p ro w ad zen ia s ta n u w ojen
nego członkiem jeg o Z arząd u . Był rzeczni
kiem niezależnych i sam o rząd n y ch o rg an iza
cji m ający ch n a celu w prow adzenie ład u de
m o k raty czn eg o w p a ń stw ie . D ziałał n a rzecz przem ian sp o łeczn y ch i p o lity czn y ch w Pol
sce, p o d ejm o w ał p ró b y o p ra c o w a n ia niezależ
nych pro g ram ó w , np. w książce T w a rz ą do p rzyszło ści (1978). P o d czas s tra jk u w Stoczni G dańskiej p o jaw ił się ta m ja k o p rzedstaw iciel pisarzy i 21 V III 1980 w szedł w sk ła d P re
zydium M iędzyzakładow ego K o m itetu S tr a j
kowego, będąc jed n o cz eśn ie jego rzecznikiem prasow ym . N ależał do n eg o cjato ró w i w spół
au to ró w p o ro z u m ie n ia gd. z 31 V Iłl 1980, pod k tó ry m w idnieje jeg o podpis. O d w rześnia 1980 był p rzew o d n iczący m kolegium red ak cyjnego au to n o m iczn ej ru b ry k i „ S a m o rz ą d ność” w „D zienniku B a łty c k im ” . W 1981 za
łożył ty g odnik „ S a m o rz ą d n o ść ” , k tó ry m kie
row ał do czasu likw idacji pism a w 1982. B. był przede w szystkim d z iałaczem kaszubsko-pom . i pisarzem , n a jw y b itn ie jsz y m p ro g ra m a to re m ruchu kaszu b sk o -p o m . W yzn aczał m u kie
runki o rg a n izacy jn e i p ro g ram o w e w p ra k tyce oraz w licznych p u b lik acjach n a lam ach
„P o lity k i” , „Ż ycia L iterack ieg o ” , „ P o m o rz a ” ,
„G łosu W y b rzeża” , „ K aszel)” , „ P o m e ra n ii” . Zm odyfikow any i p ersp ek ty w iczn y p ro g ram ruchu p rzed staw ił w K a szu b sko -p o m o rskich drogach (1978). W cześniej sw ój pogląd na li
te r a tu r ę kaszu b sk ą z a p re z e n to w a ł w sk ry p cie Zarys historii lite r a tu r y k a szu b skiej (1959), k tó ry n iezasłu żen ie w yw ołał sk an d al poli
tyczny. Był o stry m p o le m is tą przez a ta k bro
niącym sw oich racji. R egionalizm kaszubski w jego ujęciu byl o tw a rty n a Pomo.rze i Polskę, m iał oblicze polityczne, sam o rząd n e, poniew aż ziem ie p ó łn o c n e w yznaczać b ę d ą obyw atelski i d e m o k ra ty c z n y p ro g ra m p a ń stwowy. M a łą o jczyznę u zn aw ał za w arto ść szczególną, w y tw a rz a ją c ą sta le now e w a rto ści ku ltu ro w e i m o raln e. U w ażał j ą za szkolę sam orządności, dyscy p lin y i pracy p o z y ty w
nej. Jego z a in tereso w an ia p u b lic y sty c z n e , a szczególnie literackie, sięgały do ź ró d eł p a ń stwowości poni. Dal tego p ró b k ę ju ż w Slo- wińcnch (1956), w zbiorze biografii P oczet książąt pom orskich (1974), a zw łaszcza w tom ie esejów h istorycznych O dw rócona ko
tw ica (1976), będącym w ęd ró w k ą po śred n io w iecznym P om orzu, m onografii .Sygnet Ś w ię to p ełka (1981) i eseju o n a js ta rs z y c h zabyt
kach poni. p iśm ien n ictw a p t. O k r u c h y z oliw- skiego scrip to riu n i (1981) z tr z e m a w ierszam i w oryginale łacińskim , p rz e k ła d z ie filologicz
nym A. Siem iginow skiej i p o e ty c k im F. Fe- nikow skiego. P lan o w ał n ap isa n ie 6-tom ow ej powieści o X lII-w iecznych k sią ż ę ta c h pom . Zdążył napisać 2 tom y: M io d y ksią żę (1980) i C h m u r y (1984). B. o p u b lik o w ał ok. 1000 arty k u łó w i ok. 30 książek i b ro szu r. Jako lite ra t zad eb iu to w ał so c re a listy c z n ą pow ie
ścią K u te r n a s trą d z ie (1951). O b ra c h u n kom z okresem stalin o w sk im pośw ięcił po
wieść H u śtaw k a (1984), p is a n ą w I. 1956-8.
Powieść P o ló w nadziei (1959) p rz y n io sła mu nagrodę literack ą im. M a riu sz a Z aruskiego K lubu M arynistów LPZ (19.59). P o czy tn o ścią cieszyła się liryczna Pieśń o m iło s n y m wieńcu (1961), n a to m ia s t u tw ó r W eso ło w tropikach (1962) spow odow ał sk an d al o b y c z a jo w y i pro
te sty części środow iska m a ry n a rsk ie g o . Spo
śród jego opow ieści n a uw agę z a s łu g u ją Ż o ł
nierze zn a d B zu ry (1969), a z o p o w iad ań , oprócz Pana g ro d ziska (1955) i B itw a trw a (cztery w yd. 1960-77) m e ta fo ry c z n a Legenda 0 p u sfe ln ik u (1974). N apisał re p o rta ż z w ojny arabsko-izraelskiej pt. W ielkie Jezioro G orz
kie (1970), kilka utw orów scen iczn y ch w y s ła w ionych w T e a trz e „ M in ia tu ra ” w G d ań sk u i słuchow isk n ad an y ch przez R ozgłośnię G d a ń ską Polskiego Radia. D rukiem u k azały się:
Z ło ty sen (1957), Z aklęta kró łew ia n ka (1959) 1 Sąd n ie o sta te c zn y (1958). B. p rzeło ży ł na ję zyk polski je d y n ą pow ieść k a sz u b sk ą A. M aj
kowskiego Zece i p rzig o d e R e m u s a (1964), w y
dal Baśni k a szu b skie F. Sędzickiego (1957) i Legendy P om orza W . Lęgi (1958). O d zn a-
‘ czony byl K rzyżem O rd e ru V ir tu ti M ilitari V klasy (1941), K rzyżem K aw alerskim O r
deru O d ro d zen ia Polski (1965), M edalem Sto- lem a (1978), P ieczęcią Ś w ię to p e łk a W ielkiego klasy złotej (1982) i in n y m i o d zn aczen iam i.
W 1947 zaw arł zw iązek m a łż e ń sk i z Zofią
78
6
Janiszew ską (1 925-1985), późniejszym d o k to rem nauk chem icznych, a d iu n k te m P o litech niki G dańskiej. Z tego m a łż e ń stw a ur. się w 1953 córka S ław in a. B. zm . 24 II 1984. P ocho
wany zo stał 28 II 1984 n a S re b r z y s ta w G d a ń sku. P ozostaw ił wielu uczniów i k o n ty n u a to rów swego k aszu b sk o -p o m . d zieła, w śród nich T. B olduana, J. Borzyszkow skiego, W . Kie- drow skiego, J. S a m p a i F). Z bierskiego. Zrze
szenie K aszu b sk o -P o m . u fu n d o w ało w 1986 N agrodę im. L echa B ędkow skiego za tw ó r
czość literacką, i eseisty czn ą.
B o ż y c l i o w s k i J . , P i s a r z e P o m o r z a G d a ń s k i e g o . I n f o r m a t o r b i o g r a f i c z n o - b i b l i o g r a f i c z n y , G d . 1975 s.
19 -2 1 ; G d a ń s k l it e r a c k i, o p r a ć . M . K o w a l e w s k a , G d y n i a 1964 s. 2 3 - 2 8 , 142, 157; M i s i o r n y M . , P i s a rze g d a ń sc y . I n f o r m a t o r , G d . 1969 s. 1 1 - 1 3 . - „ Bi u le t y n ” (Z w. P o m . w W . B r y t . ) 1945 n r 4; „ P o m e r a n ia ” 1981 n r 7 ( n r sp e c . p o ś w . B. - j e g o pu b li k a c je , w y p o w ie dz i, w y w i a d y , d z i e n n i k z 1 9 8 0 - 8 1 ) ; D r z e ż - d ż o n J., W s p ó ł c z e s n a l i t e r a t u r a k a s z u b s k a , W . 1986;
S a m p J., B a ś n i o k r ą g p o m o r s k i w p i s a r s t w i e Le
c h a B ą d k o w s k i e g o , G d . 1984; S k u t n i k T . , M a r y - n is ty k a w e d ł u g B ą d k o w s k i e g o , G d . 1984. - A d a m s k i P . , B i t w a t r w a , „ P r z e g l ą d P o l i t y c z n y ” 1984 n r 4 s. 5 - 1 7 ; B ą d k o w s k i L., Z z ie mi b r y ty j s k ie j n a P o m o rz e, „ S i ó d m y G ł o s T y g . ” 1965 n r 14; B o r z y s z - k o w s k a F . H . , S t o l e m o w c y ro k u 78, „ P o m e r a n i a ” 1978 n r 3 s. 1 8 - 9 ; B r a u n A . , B i a d a t c h ó r z l i w y m ,
„ T y g o d n ik P o w s z e c h n y ” 198 4 n r 13; C z e r m i ń s k a M . , H i s t o r i a i r e gi on w p ro z ie B ą d k o w s k i e g o , „ P o m e r a n i a ” 1985 n r 4 s. 1 4 - 7 ; E . S z . , P o ż e g n a n i e L e c h a B ą d k o w s k i e g o , „ P o m e r a n i a ” 1984 n r 4 s. 1—4;
D . T v, S c e p t y k w p r a w d ę z a a n g a ż o w a n y , „ Z i e m i a G d a ń s k a " 1984 n r 14 1 s. 5 - 6 ; K a r w a c k i R . , Dw ie powieści h i s t o r y c z n e L e c h a B ą d k o w s k i e g o , „ P o m e r a n ia ” 1985 n r 5 s. 8 - 9 ; K i e d r o w s k i J . , Ś r e d n i e p o k o lenie, „ G ł o s W y b r z e ż a ” 196 3 n r 28; ( m ) , W s łu ż b i e w a r t o ś c i o m p o d s t a w o w y m , „ G w i a z d a M o r z a ” 1984 nr 6; M i s i o r n y M . , B ą d k o w s k i i r o z m o w y n ie k o n tr o l o w a n e , „ Z y c ie L i t e r a c k i e ” 1984 n r 22; P u z d r o w - s k i E ., W ę d r ó w k a w u t r u d z e n i u , „ P o m e r a n i a ” 1985 nr 5 s. 7; W o r o s z y l s k i W . , W s p o m n i e n i e o L e c h u ,
„ P o m e r a n i a ” 1984 n r 6 s. 2 1 - 2 ; Z b i e r s k i P . , Lec h B ą d k o w s k i - m i ę d z y h i s t o r i ą a l i t e r a t u r ą , „ G w i a z d a M o r z a ” 1985 n r 6; t e n ż e , D w ie r o z m o w y z L e c h e m B ą d k o w s k i m , „ P o m e r a n i a ” 1984 n r 3 s. 5 - 7 ; - K a r t a e w i d e n c y j n a w Rej. K o m . U z u p . G d a ń s k ; A k t a p ry w . córki B. S. K o s m u l s k i e j w G d a ń s k u ; L i s ty B. d o T . B. z 1 9 5 1 - 1 9 6 3 ( d r u k . f r a g m . w: „ P o m e r a n i a ” 1987, n r 4, 5). - I n f o r m a c j e S. K o s m u l s k i e j .
T a d eu sz B olduan
7
Eugenia Kochanowska
W PIĄTĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI
Leszek
Któregoś dnia — było to chyba późną wiosną 1947 roku — pani A lina Szenwaldowa, kierownik ar
tystyczny Rozgłośni Polskiego Radia w Gdańsku oznajmiła wszystkim redaktorom, że nazajutrz po - południu odwiedzą naszą rozgłośnie dwaj dziennika
rze: Lech Bądkowski i Adam Krzepkowski, którzy niedawno Wrócili z A nglii i pracują teraz w prasie w ybrzeżowej.
— Byłabym bardzo rada — powiedziała nasza sze
fowa — gdyby w szyscy koledzy redaktorzy (leciutki akcent na słow ie w s z y s c y ) zechcieli wziąć udział w tym spotkaniu.
Staw iliśm y się zatem wszyscy.
Nazajutrz o godzinie 17-tej w eszli do gabinetu sze
fow ej dwaj młodzi ludzie w w itk u 27—28 lat. Oby
dwaj w battle-dressach, co nadaWało im bojowy w y gląd, podkreślany jeszcze dziarską m im iką i trochę nonszalancką swobodą. 1
■ To już tyle lat... N ie pamiętam, ani o czym by
ła mowa, ani jak potoczyła się dyskusja. Cała b y-
• łam skupiona na obserwacji naśzych gości: jak w y glądają? jak mówią? !
Bohaterów wojennych z naszego terenu (przez ca
łą okupację m ieszkałam w Warszawie) znałam i w i
dywałam wielu, teraz zetknęłam1 się po raz pierwszy z Polakami walczącym i za granicą. Tak, bo Lecha Bądkowskiego poprzedziła opinia bitnego żołnierza, skoczka spadochronowego, marynarza i sław nego ko
mandosa, odznaczonego krzyżem Virtuti Militari.
Już samo słowo „komandos” kojarzyło się z kimś rosłym, silnym , wysportowanym . Tymczasem żaden z naszych gości nie w yglądał na herosa.
Lech Bądkowski okazał się całkiem nieefektow ny, powiedziałabym — nijaki: średniego wzrostu, dość nieokreślony blondyn o chropawej cerze, ale naj
gorsza była jego wym owa, jakby bełkotliwa, z nie
wyraźną literą „r”.
Nie podobał m i się.
Takie było m oje pierwsze wrażenie. A le później w miarę częstszych kontaktów powoli zm ieniałam
P o m o rze 1/89
zdanie. Bądkowski w ypow iadał się zaw sze bardzo sensownie, inteligentnie, m iał żyw y um ysł, dużą w ie
dzę w różnych dziedzinach i kiedy zabierał rzeczowo głos w dyskusji — zapominało się o jego n ieszcze
gólnej dykcji. Te kontakty były zawsze natury ra
czej urzędowej, nie prywatnej. W idywaliśm y się na rozm aitych zebraniach Gdańskiego Oddziału ZLP. Ja byłam tak zwanym „członkiem -kandydatem ” (istniał w tamtych czasach taki status). I w łaśn ie w takim charakterze przyjęci zostali do naszego oddziału w roku 1951 Lech Bądkowski i Róża Ostrowska.
Róża... Przyjazne związki łączyły m nie z nią od 1948 roku, kiedy zaproszona przeze mnie, jako pre
zeskę Klubu Literackiego w Sopocie, zasiliła bardzo aktyw nie naszą grupę, a później nasza przyjaźń za
cieśniła się jeszcze bardziej, kiedy Róża zaczęła tak
że pracować w rozgłośni.
X oto naraz zauw ażyliśm y, że pomiędzy Różą, a co
raz częściej w padającym do radia, Leszkiem coś się zaczyna nawiązywać. Róża w yraźnie pod jego w p ły
w em jak gdyby spoważniała, szersze stały się jej ho
ryzonty m yślowe.
A le nie tylko Róża zainteresowała się młodym „ko
m andosem ”. S w oje w zględy zaczęły mu okazywać róż
ne inne panie ze środowiska dziennikarsko-literac- kiego, panie bardzo interesujące, które nie m ogły na
rzekać na brak powodzenia. Dało m i to sum pt do w ygłoszenia kiedyś całego „spiczu” na tem at w yż
szości kobiet nad mężczyznami, w tym sensie, że ko
biety o w iele bardziej potrafią docenić intelekt i że np. bardzo piękna kobieta potrafi się zainteresować zgoła nieatrakcyjnym fizycznie mężczyzną, jeżeli re
prezentuje on wartości duchowe, natom iast dla ogó
łu m ężczyzn najważniejszą rolę odgrywają w alory fi
zyczne.
W każdym bądź razie casus Leszka potwierdzał to w całej rozciągłości. I w łaśn ie przy tej okazji moż
na było zaobserwować jego w p ływ na ludzi. B ył jednostką o zdecydowanym instynkcie przywódczym, podporządkowywał sobie otoczenie, oddziałując na n ie sugestyw nie.
8
Wspominam o zażyłości Leszka z Różą dlatogo, że n ie mając sama bliższego z nim kontaktu, n ie spo
tykaliśm y się bowiem towarzysko, w łaśnie poprzez Różę byłam doskonale zorientowana w poglądach Leszka, w jego zainteresowaniach i działalności pu
blicystycznej. Po prostu Róża zafascynowana widocz
nie jego osobowością odczuwała potrzebę stałego mó
w ienia o nim, a byłyśm y — jak w spom niałam — w latach pięćdziesiątych bardzo serdecznie zaprzyjaź
nione.
Potem jednak coś pękło. Rozdzieliły nas zupełnie szczególne okoliczności.
Oto w Kom itecie W ojewódzkim PZPR w Gdańsku dojrzała idea, ażeby w naszym m ieście zaczęło w y
chodzić czasopismo społeczno-kulturalne o zasięgu od Gdańska po Szczecin. Obydwa kom itety porozumiały się i na redaktora naczelnego projektowanego pis
ma desygnowano Stanisław ę Fleszarową-M uskat.
W łaśnie d e s y g n o w a n o , przewidując jednocześ
n ie na jej zastępcę Lecha Bądkowskiego. Fleszarowa- -M uskat, na którą — bez żadnych zabiegów i starań z jej strony — spadła ta decyzja, absolutnie nie kw a
piła się do objęcia tej funkcji, a tu tymczasem roz
poczęło się istne piekło, piekło podrażnionych am bi
cji i może zawiedzionych nadziei. Środowisko lite
rackie „stanęło dęba”. Leszek Bądkowski m iał w tym czasie — był to rok 1955 — już tak ugruntowa
ną pozycję, że tylko jego widziano w roli naczelne
go, pokładając w ielkie nadzieje w jego rzutkości i zm yśle politycznym , a i on sam absolutnie nie godził się na rolę zastępcy. W szystkie te burzliwe nastroje uderzyły w Bogu ducha winną Stanisław ę, z czym z kolei ja, znając jej nastaw ienie, nie mogłam się po
godzić i ostro zaprotestowałam, kiedy w mojej obec
ności pomawiano ją o jakieś „konszachty z Kom ite
tem ”. Ponieważ wchodziły w grę jeszcze jakieś ani
m ozje osobiste między moimi obiema koleżankami, naraziłam się w ten sposób i Róży i Leszkowi. I to była pierwsza rysa. Zostałam nazwana obraźliwie
„człowiekiem Fleszarowej”. Mogłam na to machnąć ręką. Mało to rzeczy m ówi się w zacietrzewieniu?
A le stała się' rzecz dużo gorsza: cały ten konflikt obrócił się przeciwko gdańskiem u oddziałowi ZLP.
Oba Kom itety W ojewódzkie po naradzie zdecydowały się na „Salomonowe w yjście z sytuacji”. Redaktorem naczelnym została Maria Boniecka ze Szczecina, (a w ięc siedzibę pisma zlokalizowano przez te spory nie w Gdańsku, lecz w Szczecinie) a Lech Bądkow ski sta
nął na czele gdańskiego zespołu, do którego wciągnął Różę. Boniecka zaś jako bardzo aktyw ny w swoim czasie, kiedy jeszcze mieszkała w Sopocie, członek naszego Klubu Literackiego — postaw iła jako w aru
nek, abym ja jako trzecia weszła do gdańskiej re
dakcji. Tak w yglądały te w szystkie układy od strony kulis.
Znalazłyśm y się w ięc z Różą razem w e wspólnej placówce, w redakcji dwutygodnika szczecińsko- -gdańskiego „Ziemia i Morze” j i w ydaw ało się, że współpraca redakcyjna będzie się układała naszej trójce jak najbardziej harmonijnie.
Tak się jednak nie stało. Cały ten układ był — że tak powiem — obarczony grzechem pierworodnym odgórnych decyzji i zapewne dlatego od razu w y tworzył się m iędzy nam i jakiś! mur. Leszek i Róża wyraźnie się separowali, m ieli s w o j e interesy, s w o j e zagadnienia. Ja czułam się po trosze jak piąte koło u wozu. Obarczono m nie tylko obowiąz
kiem w yjazdów do Szczecina na kolegia odbywają
ce się raz w miesiącu. Było to zadanie nużące i niewdzięczne, z reguły zarwane były dw ie noce, albo w najlepszym razie półtora dnia. A le n ie zawsze jeź
dziłam ja sama. Pam iętam jeden taki w yjazd całej naszej trójki w komplecie. Było to w czerwcu 1956 roku. Ten wyjazd zapisał się w mojej pam ięci szczególnie. Zaczęło się wszystko bardzo sym patycz
nie. W zięliśmy w spólnie cały przedział sypialny, ja
• ulokowałam się na sam ym dole, łóżko nade mną za
jęła Róża, a wyżej Leszek. Zanim pociąg ruszył, po- gadywaliśm y sobie w esoło i dość beztrosko. Potem dość szybko zasnęłam. Przebiegu samego kolegium nie pamiętam, natom iast kiedy w yszliśm y z redakcji, że
by udać się na późny obiad — uderzył nas widok ludzi tłum nie grom adzących się przy ulicznych głoś-
31
nikach. Leszek, idący w środku pomiędzy nam i, szarpnął m nie za łokieć:
— Poczekaj, tam m ówią o czymś ważnym...
Spiker relacjonował, że w Poznaniu doszło do krw a
w ych zajść w Zakładach Cegielskiego i zaraz potem rozległ się głos premiera Cyrankiewicza, że odrąba
na zostanie każda ręka, która się targnie na w ładzę ludową...
Staliśm y osłupieni. Leszek zrobił się blady jak ściana i przez zaciśnięte zęby po prostu wysyczał:
— Każda ręka... odrąbana..., a ci ludzie, ci biedni oszukani ludzie, to co?...
W tym m omencie m iał tak bolesny wyraz twarzy, że patrzyłam na niego zdumiona. Pierw szy raz zo
baczyłam go takim i ten obraz pozostał już w m ojej pamięci.
W powrotnej drodze roztrząsaliśm y tylko ten te
mat.
A potem, po czerwcu, krtóry rozkołysał cały kraj, nadszedł pam iętny PAŹDZIERNIK 1956 roku. Ani Leszka, ani Róży w tych dniach w ogóle nie było w redakcji, co najwyżej wpadali na kilka m inut roz
gorączkowani, rozpolitykowani, Róża w ygłaszała ja
kieś płom ienne przem ówienia do studentów Politech
niki, Leszek coraz m iał interesy do Komitetu. W na
szym dwupokojowym lokalu redakcyjnym pełniłam dyżur ja sama z m aszynistką panią Franuszką.
W łaśnie w tedy objawiło mi się w yraziście oblicze Leszka — polityka, jego głębokie zaangażowanie w żyw ioł polityczny. Kiedyś, w jakiejś rozm owie rzuco
ne przez niego słowa, że w łaściw ie to chciałby być tylko politykiem , ale brak odpowiedniego klimatu sprawił, że zaczął pisać -— te słow a nabrały teraz sensu. Potwierdziło je życie i rozgrywające się w y
padki. ,
W tych dniach z inicjatyw y Leszka w ystosow aliś
my w e troje, jako gdański zespół Redakcji „Ziemia i Morze”, pism o do w ładz wojewódzkich, ażeby głów ną ulicę Stalina w Sopocie przem ianować na ulicę 23 Października.
W niosek nasz został przyjęty i nowa nazwa obo
w iązyw ała blisko 30 lat.
Niespokojne dni biegły. W szyscy chodzili rozgo
rączkowani, rozgadani, toczyły się dyskusje, każdy przedstawiał jakieś sw oje m yślow e spekulacje, lu dzie wydzierali sobie gazety. Zanosiło się na w ielki przełom w dotychczasowych układach: Rząd — spo
łeczeństwo.
Tak nadszedł koniec listopada, a wraz z nim ter
m in w alnego zjazdu Związku Literatów Polskich w Warszawie. Pojechaliśm y na ten zjazd całą grupą:
Stasia Fleszarowa-M uskat, jako prezes oddziału gdańskiego, Leszek, Róża i Irena Przewłocka jako delegaci w ybrani na zjazd z prawem głosu, ja — jako obserwator z ram ienia redakcji „Ziemia i Mo
rze”.
Ten zjazd był dla m nie w ielkim przeżyciem.
Pierw szy raz tak oko w oko zetknęłaam się z tyło- »"
ma lum inarzam i naszej literatury: Iw aszkiewicz, Kruczkowski, Słonimski, Parandowski, Dąbrowska, G ojawiczyńska, Morcinek... W pew nym mom encie na salę w szedł bocznym i drzwiam i od tyłu prowadzony pod rękę przez K ruczkowskiego i Zaw ieyskiego — Jerzy Szaniawski. Zerwała się burza oklasków. Cała sala odwróciła się w kierunku wchodzących i oklaski n ie ustaw ały. Była to w ielka m anifestacja na cześć powracającego do literatury — po narzuconym okre
sie socrealizm u — W ielkiego Milczka. Szło NOWE.
W czasie przerwy w kuluarach wrzało. I w tych tłum ach gestykulujących, gadających, ow ianych sza
rym dymem papierosów coraz nurkowała m i głowa Leszka. W idziałam jego blond w łosy, rozczerwienio- ną podnieceniem twarz i obserwowałam , jak coraz to inna grupka w ciągała go do siebie. _ ;
A w ięc był znany i popularny. A przecież n ie miał- »' szczególnej rangi jako w ybitny pisarz. Starałam się być jak najbardziej obiektywna w stosunku do jego twórczości. A zresztą, co on tam m iał na swoim koncie autorskim w tym okresie? Słabiutką opowieść
„Kuter na strądzie”, wydaną w 1951 roku i zbiór opowiadań „Pan Grodziska” z 1955 roku, napisanych poprawnie, ale bez szczególnego polotu. Więc co?
Otóż Lech Bądkowski zaraz praw ie po powrocie
Pomorze 1/89
9
do kraju dał się poznać jako zadziorny publicysta i aktywny działacz. Miał ukończone prawo i Wyż
szą Szkołę Handlu Morskiego, w ypow iadał się w ięc często na łamach prasy w znanych sobie dziedzinach.
Poza tym przyszła za nim sława niebanalnego ży
ciorysu żołnierskiego: uczestnik kampanii w rześnio
wej przez Węgry przedostał się do Francji, tam w stą
pił do Brygady Strzelców Podhalańskich, brał udział w bitw ie pod Narwikiem , później przedostał się do A nglii, gdzie w stąpił do Polskiej Marynarki Wojen
nej...
N iew ielu pisarzy mogło się poszczycić takim życio
rysem, a poza tym wiedziano jeszcze jedno, że z przyczyn politycznych był przed paru laty zwolniony z pracy w prasie bez prawa w ykonyw ania zawodu dziennikarskiego.
Było w ięc aż nadto w iele powodów, żeby otacza
jący go w hallu koledzy po piórze serdecznie potrzą
sali jego prawicą, bądź uderzeniem po ram ieniu da
w ali wyraz swojej sym patii i jakby zadowolenia, że m ają go w swoim gronie.
Po dwudniowych obradach wróciliśm y do Gdańska.
Do najnowszego numeru „Ziemi i Morza” dałam sw oje „Myśli zjazdowe”, bo na gorąco notowałam krytyczne wypow iedzi rozmaitych literatów o m inio
nym okresie. A ponadto złożyłam pismo do Zarządu Gdańskiego Oddziału ZLP o skreślenie m nie z listy czlonków-kandy etatów.
— Dlaczego to robisz? — zdumiał się Leszek.
Wzruszyłam tylko ramionami: — Co tam ja? — Trzeba znać proporcje... Popatrzył na m nie długo w całkowitym m ilczeniu. N ie wiem , co sobie pomyślał?
Wolę sądzić, że zrozumiał m oje intencje w e w łaści
w y sposób i potrafił je przyjąć bez żadnych komen
tarzy.
K om entowali za to inni, że to co robię — jest absolutnym bezsensem, po prostu śm ieszny gest. Mo
że. W każdym bądź razie nigdy sw ojej decyzji n ie żałowałam. Niezadługo nasza redakcja uległa lik w i
dacji. Dwutygodnik „Ziemia i Morze” — a w ięc naj
bardziej niewdzięczna czasookresowa forma — prze
stał istnieć. Róża i Leszek zinowu zostali bez pracy.
,Ta, po urlopie macierzyńskim , wróciłam do swojej dawnej placówki czyli W ojewódzkiego Domu Kultury fia etat redaktora B iuletynu WDK.
Odciąwszy się od ZLP, n ie m iałam teraz z Lesz
kiem prawie żadnego kontaktu. Ot tyle, co w takich tam pogaduszkach ze wspólnym i znajomymi, ale dość pilnie śledziłam jego twórczość. Leszek został prezesem gdańskiego oddziału ZLP i bardzo energicz
n ie zabiegał o sprawy bytow e kolegów. Sprawował tę funkcję przez kolejne kadencje w latach 1957—66.
Jakoś w tym czasie ukazała się kapitalna nieduża książeczka Leszka „Wesoło w tropikach”, będąca plonem jego morskiej podróży, w czasie której zebrał w iele obserwacji i potem kąśliw ie je przedstawił.
Książka zdzierała w iele m itów z „rycerzy morza” i w yw ołała istną burzę w środowisku marynarskim.
Leszek znowu się naraził.
Pamiętam, że telefonicznie gratulowałam mu tej książki, mówiąc, że jej czarnorynkowa cena cztero
krotnie przekroczyła nominalną, j
— Co ty mówisz? — zdziwił się Leszek — aż czte
rokrotnie. No, no — zaśm iał się m oje szanse idą
w górę. i
W 1964 roku w yszła książka Aleksandra Majkow
skiego „Zycie i przygody Remusa” w przekładzie na literacki język polski, dokonanym przez Lecha Bąd- kowskiego. Leszek pracował nad tym przekładem 10 m iesięcy, przy czym m usiał zwalczać rozmaite opory przed wydaniem tej książki, opory do których dora
biano polityczne teorie o separatyzmie kaszubskim itp. Ale Lech — jak m i to ktoś powtarzał — tylko zaciskał zęby i tłum aczył. Nie umiał m ówić po ka- szubsku, on urodzony w Toruniu, w rodzinie in teli
genckiej, ale doskonale rozumiał narzecze kaszubskie, a poza tym uskrzydlała go, tak, w łaśnie u s k r z y d l a ł a go m iłość do tej książki. Niejednokrotnie opo
w iadał, że zetknął się z nią, mając dwadzieścia trzy lata zaledwie, w czasie okupacji, w Londynie i urze
czenie tą książką, przenoszącą go podczas w ojny w całkowicie inny św iat — przywiózł do kraju i tu nie mógł się uwolnić od obsesyjnej m yśli, ażeby to ar
Pomorze 1/89
cydzieło literatury kaszubskiej upowszechnić wśród szerokiego kręgu czytelników. Tę ideę udało mu się zrealizować dopiero .po 20 latach i to z dość m i
zernym skutkiem , ponieważ WM w ydało tę książkę w szczupłym nakładzie czterech tysięcy egzemplarzy.
A le wydało. A w 1966 roku w yszło naw et drugie w y danie i to nieco większe, bo 10.000 egzemplarzy.
Gdy już piszę o twórczości literackiej Bądkow- skiego, a nie jest bynajm niej moim celem w tej chw ili analiza jego dorobku, chcę wspom nieć, że na
prawdę podobała mi się jego książka „Bitwa trw a”.
Zawarte w niej opowiadania, to w łaściw ie w szystko autentyki, najklasyczniejsza literatura faktu. Wojna widziana oczami młodego podchorążego. Mieszanina różnorakich uczuć: od patriotycznego uniesienia do porażenia chaosem i organizacyjnym bezwładem , bez
silność i w ręcz chłopięca rozpacz dziewiętnastolatka, i bohaterskie zmaganie się z własną depresją w im ię w yższych celów.
Jest w tej książce jedna scena, która zawsze, ile
kroć do niej wracam, głęboko m nie porusza plasty
ką... tragicznej wym ow y. „Pędem przez rzekę (zawo
łał porucznik Gleb) w skoczę na końcu. Nim zdoła
łem o cokolwiek zapytać, konie poniosły. Poprzedza
jące nas w ozy obok siebie w jechały w wodę. My tuż za nimi. Konie napotkały opór i zw olniły. Wóz je popchnął i omal n ie w dusił pyskam i w wodę. Woź
nica z w szystkich sil szarpnął lejce, potem chw ycił bat i bił jak szalony. Stałem za nim z D ejew skim i trzym aliśm y się kozła. D ługie serie przecinały rze
kę w poprzek, w znosiły się bąble, gw izdały rykosze- ty.
W środku brodu stały wozy. Jedne były puste, na innych leżeli żołnierze, niektórzy jeszcze żyw i ję
czeli i w znosili ręce. Konie rżały, szarpały uprząż, usiłow ały staw ać dęba, ale n ie m ogły się wyrwać.
Inne stały ciche lub zw isały uwiązane u dyszli.
Wóz przed nam i w jechał na głębsze m iejsce i nurt zaczął go znosić mimo rozpaczliwych w ysiłk ów w oź
nicy. Drugi szedł dalej. Mój woźnica gw ałtow nie podciągnął lejce i bił, gdzie popadło. Konie k w i
czały. Kilka pocisków uderzyło w wóz, posypały się drzazgi i seria poniosła dalej. M ijaliśm y połowę rze
ki. Woźnica bił bez wytchnienia.
Bród się wznosił. Przed nam i był w ysoki brzeg, który zasłaniał od ognia. Konie z pianą na pyskach ciągnęły pod górę. Obejrzałem się, pięć naszych w o
zów brnęło przez rzekę. Na pierwszym stał Sowa, trzymając lejce, w oźnicy nie było. Na ostatnim stał plutonowy Żur.
Nagle konie tego wozu poderwały się, jeden z nich osunął się, a drugi próbował utrzymać się na nogach, ale n ie mógł unieść ciężaru martwego. Uderzył nurt i w óz się przewrócił. W ypadli z niego ludzie. Woda uniosła przewrócony wóz i razem z końmi pociągnę
ła w dół rzeki, gdzie spłynęły już inne.
Wyskoczyłem na brzeg. Żołnierze za m ną”, (str. 45) Od tamtych dramatycznych chwil upłynęło prawie pół wieku. Nie żyje dawno w iększość żołnierzy z tej kompanii, padły zadręczone trudem ponad siły konie, ale w tym opisie bitwa nadal trwa, trwa i ściska za gardło realizmem utrwalonych szczegółów.
I to jest w łaśn ie siła literackiego słowa.
W tej książce, w znawianej w ielokrotnie i stale przez autora uzupełnianej i poszerzanej Bądkowski sprawdził się jako pisarz-publicysta, jako znakomity reporter. Potrafił plastycznie zarysować tło przed
staw ionych w ypadków, zróżnicować postacie, opero
wać zw ięzłym dialogiem i skutecznie przekonać czy
telnika, że w szystko, co przekazał, działo się napraw
dę i tym samym, jest dziś cennym dokumentem.
W 1975 roku spotkałam się z Leszkiem w bardzo sm utnych okolicznościach — przed kaplicą cm entar
ną na Srebrzysku. Za chw ilę m iał się odbyć pogrzeb Róży O strowskiej. Mój Boże. Znowu jakiś duży szmat życia, w spólnych doznań, m yśli, wspom nień odchodził w przeszłość.
Leszek blady, m izerny, ale opanowany w suchy sposób inform ow ał o ostatnich chwilach życia jej nieprzeciętnej kobiety, która tak w iele znaczyła w jego życiu. N ie tylko osobistym, ale i twórczym . Jej postać w ystępuje w w ielu jego powieściach, przede w szystkim w „Pieśni o m iłosnym w ieńcu”. O czyw iś
31
10
cie, przekształcana w najrozm aitszy sposób, ale kto znał bliżej ich oboje, potrafił te zakam uflowane w ąt
ki rozszyfrować.
A potem nadszedł rok 1980 i'te r a z Lech Bądkow
ski, znany na Wybrzeżu jako publicysta, literat, dzia
łacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pom orskiego, stał się po
stacią ogólnopolską. Obywatele całego kraju ujrzeli go na ekranach swoich telew izorów w składzie Pre
zydium M iędzyzakładowego Kom itetu Strajkowego.
B ył rzecznikiem prasowym strajkującej stoczni.
Dla środowiska gdańskiego, dla członków w ielu Towarzystw i Zrzeszeń, w których Lech aktyw nie uczestniczył, nie było to zaskoczeniem. Nikt inny nie m ógł się tam znaleźć z ram ienia inteligencji Wybrze
ża. W skazywała na to cała linia jego dotychczasowej działalności. Był ciągle walczącym żołnierzem. Przed
tem na polu bitwy, teraz na arenie społecznej.
Kiedy zobaczyłam go w TV, jak składał podpis na słynnym Porozumieniu Gdańskim, natychm iast przy
pomniało mi się tamto czerwcowe popołudnie w Szczecinie z 1956 roku i słowa Leszka jako reakcja na groźbę odrąbania każdej ręki, która się targnie na władzę ludową — „a ci ludzie, ci biedni oszuka
ni ludzie, to co?”
Przez pew ien czas w Dzienniku Bałtyckim Leszek był redaktorem rubryki „Samorządność”. B ył to okres, kiedy przed kioskam i Ruchu tworzyły się ta
siem cow e kolejki dla zdobycia Dziennika. Potem
„Samorządność” ukazywała się krótko, jako sam o
dzielny tygodnik pod redakcją Lecha. Myślę, że w pewnym sensie był to najszczęśliwszy okres jego ży
cia. Nareszcie realizow ał się jako polityk, o czym zawsze marzył predestynowany do takiej działalności sw oim instynktem wodzowskim, swoją pasją spo
łeczną, swoim pragnieniem przekształcania świata.
... A później, później zaczęły nadchodzić w ieści o jego chorobie: że chyba beznadziejna, że bardzo cier
pi, ale jest niezw ykle mężny. Grupa przyjaciół, głów n ie ze Zrzeszenia Kaszubsko-Pom orskiego, pełniła przy nim stałe dyżury i otaczała go troskliwą opie
ką.
Ta w ięź łącząca z nim tylu ludzi świadczyła do
bitnie, że Leszek jest człowiekiem obdarzonym cha
ryzmą i że ten charyzmat z biegiem czasu staje się coraz bardziej widoczny.
W roku 1982 gdański oddział ZLP obchodził sw o
je 35-lecie. Odbyła się m ała uroczystość w Białej S ali Ratusza gdańskiego. B yła to okazja do spotkania w ielu znajomych. Zupełnie nieoczekiw anie zostałam uhonorowana dyplomem za długoletnie upowszech
nianie literatury. Zaskoczył m nie ten m iły gest i w przerwie koncertu, zobaczywszy gdzieś w tylnych rzę
dach Leszka, podeszłam do niego.
— Proszę Cię, złóż m i także swój podpis na tym m iłym dokumencie.
— Oczywiście, z w ielką przyjemnością — uśm iech
nął się.
W tym kilkum inutowym spotkaniu i króciutkiej rozm owie zaobserwowałam, że Leszek blady i w y - m izerowany, z laską stojącą obok krzesła, dosłow
nie jakby... wypiękniał. Zawsze chropowata cera w y
gładziła się, nabierając m atowej bladości, a uśmiech, jakim m nie obdarzył, był pełen łagodności i jakiejś zniewalającej dobroci. I taki pozostał już na zawsze w mojej pamięci.
Bo później była już tylko długa, długa droga w kondukcie pogrzebowym. W ydawało się, że w ieloty
sięczny tłum kroczący za trumną Lecha Bądkow - skiego w dniu 28 lutego 1984 roku — n ie skończy się nigdy. Takiego pogrzebu Trójmiasto jeszcze chyba n ie widziało. Tłumy, tłum y ludzi, wśród nich — obok w ielu przyjaciół i znajomych — w ielu ludzi, którzy nigdy n ie znali go osobiście, ale przyszli oddać ostat
ni hołd człowiekow i, który w dniach zrywu sierp
niowego obrósł legendą, jako odważny i spraw iedli
wy. Długa wędrówka po zm arzniętych grudach cmentarnej alei, a potem przem ówienie nad grobem, sypiące się na mogiłę niezliczone kwiaty, wiązanki, pieczołowicie układane w ieńce, dźwięki muzyki i śpiew chóru... a w mózgu jedna uparta myśl: w ięc trzeba było mieć aż takie trudne życie, tyle zmagań, cierpienia i bólu, żeby zasłużyć sobie na .takie „za grobem zw ycięstw o”.
Wśród w ielu pięknych przemówień nad grobem szczególną nutą poezji zabrzmiały w zruszające słowa gdańskiego literata, Bolesława Faca: „Widzimy Cię teraz, jak idziesz niem al radosny przez tę w ielką równinę, pełną blasku, gdzie nie ma już cierpienia, a w szystko, co przed Tobą, jaw i się jako m ożliw e do osiągnięcia, do spełnienia. Niech Cię Bóg prowadzi.
Żegnaj nasz przyjacielu, żegnaj pisarzu polski”.
Otóż tego miana pisarza odm ówił Bądkowskiem u zespół r ed a kcy j no- wydawn i czy „Przewodnika ency
klopedycznego — Literatura Polska”, w ydanego w roku 1984. Nazwisko autora ponad 20 książek, z któ
rych takie zbiory szkiców historycznych, jak „Od
wrócona kotw ica”, „Sygnet Św iętopełka”, „Poczet książąt Pomorza Gdańskiego” i in. w ykazują zdu
miewającą erudycję, zostanie całkowicie pom inięte w tym najnowszym i najobszerniejszym z dotychczaso
wych podręczników literatury, w ydanych po w ojnie.
Czy to ostatnia dyskryminacja? Nie, przedostatnia, bo w suplem encie do tej księgi ogłoszonym w roku 1986 — również zabrakło m iejsca dla Lecha Bąd- kowskiego.