• Nie Znaleziono Wyników

Bądkowski Lech

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Bądkowski Lech"

Copied!
56
0
0

Pełen tekst

(1)

1

(2)

SPIS ZAWARTOŚĆ TECZKI

I./1. Relacja ~~~

I./2. Dokumenty ( sensu stricto) dotyczące relatora

I./3. Inne materiały dokumentacyjne dotyczące relatora

II I ./l. M ateriały dotyczące rodziny relatora

III./2. M ateriały dotyczące ogólnie okresu sprzed 1939 r. — —

III./3. M ateriały dotyczące ogólnie okresu okupacji ( 1939-1945)

III./4. M ateriały dotyczące ogólnie okresu po 1945 ---

IIL/5. Inne ..t

IV. Korespondencja

II. Materiały uzupełniające relację

V. Nazwiskowe karty informacyjne

VI. Fotografie

2

(3)

3

(4)

4

(5)

B Ą D K O W S K I

B Ą D K O W S K I L e c h , pseud. Koźlikow- ski Jo rtlan (1 920-1984), lite ra t, p u b licy sta, działacz sp o i. Ur. się 24 1 w T o ru n iu w ro­

dzinie u rzęd n ik a m iejskiego K azim ierza i Zo­

fii z F au stm an ó w . M iał sta rsz e rodzeństw o:

siostrę A leksandrę (zm . 1953) i b r a t a T a d e ­ usza, p raw n ik a i d z ia ła c z a sp o i. w S łu p sk u . B. ukończy! w 1938 g im n a z ju m klasyczne im.

M. K opernika w T o ru n iu . O d w rześnia 1938 do 22 IX 1939 byl elew em Szkoły P od ch o rą- życli R ezerw y P iech o ty w B rodnicy. P o d czas kam panii w rześniow ej dow odził p lu to n em pie­

choty i uczestniczył w bitw ie n. B zurą. W styczniu 1940 przez U krainę i W ęgry p rze­

d o sta ł się do Francji, gdzie walczył w Sam o­

dzielnej B rygadzie Strzelców P o d h alań sk ich . B rał udział w kam panii norw eskiej, w yróżnia­

ją c się b o h aterstw em w bitw ie o N arw ik. Po upad k u F ran cji p rzed o stał się do Anglii, w stą­

pił do Pol. M arynarki W ojennej. W 1942 prze­

szkolony w jed n o stc e d esantow o-pow ietrznej w Szkocji, odbył lot nad Polskę ja k o „cicho­

ciem ny” . Pod koniec 1942 skierow any ponow ­ nie do M arynarki W ojennej, w alczył na O ce­

anie A tlan ty ck im i Morzu Ś ródziem nym . Z bazy n a M orzu Śródziem nym odw ołano go w 1944 do L ondynu. W 1946 ukończył S tu ­ dium Języ k a i K u ltu ry Angielskiej n a tiniw.

C am b rid g e. Był w spółzałożycielem Związku Pom . w W ielkiej B ry tan ii, w 1945/6 w icepre­

zesem i pełn iący m obow iązki prezesa. Celem Związku było program ow anie m iejsca W iel­

kiego P o m o rza w niepodległej Polsce. B. po­

święcił tem u tem ato w i sw ą P om orską m yśl p o lity c zn ą (1945) opub lik o w an ą pod nazw i­

skiem Lech B untkow ski. Za sp ra w ą B. Za­

rząd Związku uchw ałą z 13 [II 1946 opo­

w iedział się za program em R ządu .Jedności N arodow ej i po stan o w ił k ontynuow ać sw o ją d ziałalność w k raju . 20 V t.r. został zdem o­

bilizow any. W raz z pierw szym tra n sp o rte m Polaków służących podczas w ojny w M ary­

narce W ojennej 1 VI t.r. w rócił do k ra ju i zam ieszkał w G dyni, a od 1951 w G dańsku.

P o d jął pracę w redakcji „D ziennika B ałty c­

kiego” (1946-53) jak o pu b licy sta, kierownik działu gospodarczo-m orskiego, re p o rta ż y sta . W 1946/7 stu d io w ał w A kadem ii Nauk Poli­

tycznych w Sopocie — oddziale W arszaw skiej Szkoły N auk P olitycznych. W 1949 ukończył W yższą Szkolę Handlu M orskiego w S opo­

cie, a w 1951 W ydział P ra w a U n iw ersy tetu Łódzkiego, uzyskując m ag isteriu m nauk po­

litycznych. W 1. 1953-4 byt p u b lic y stą w ty ­ godniku „R y b ak M orski", w 1954-6 kierow ­ nikiem literack im w T e a trz e „ M in ia tu ra ” w G d ań sk u , 1956-7 z a stę p c ą re d a k to ra naczel­

nego ty g o d n ik a „Z iem ia i M orze” i kierow ­ nikiem o d d ziału w G d ań sk u . W 1. 1946-50 byl członkiem In s ty tu tu B ałtyckiego, n a stę p ­ nie G dańskiego T o w arzy stw a N aukow ego, od 1953 członkiem Związku L iterató w Polskich, a w 1. 1957-66 prezesem O d d ziału G d. W 1972 w ybrany zo stał przew odniczącym G łów ­ nej Komisji R ew izyjnej ZLP, w n astęp n ej ka­

dencji członkiem Z arządu G łów nego i ponow -

5

(6)

B Ą D K O W S K I

%

nie od g ru d n ia 1980 do ro zw iązan ia ZLP.

Przew odniczy! K o m iteto w i Z ałożycielskiem u Zrzeszenia K aszubskiego w 1956, n astęp n ie byt członkiem Z arząd u G łów nego i jego P re ­ zydium z k ró tk im i p rzerw am i aż do 1984.

Był pierw szym prezesem K lubu „P o m o ra- n ia ” przy Z rzeszeniu K aszu b sk o -P o m . (1962).

O d 1979 był czło n k iem poi. P E N -C lu b u , od 1981 do czasu w p ro w ad zen ia s ta n u w ojen­

nego członkiem jeg o Z arząd u . Był rzeczni­

kiem niezależnych i sam o rząd n y ch o rg an iza­

cji m ający ch n a celu w prow adzenie ład u de­

m o k raty czn eg o w p a ń stw ie . D ziałał n a rzecz przem ian sp o łeczn y ch i p o lity czn y ch w Pol­

sce, p o d ejm o w ał p ró b y o p ra c o w a n ia niezależ­

nych pro g ram ó w , np. w książce T w a rz ą do p rzyszło ści (1978). P o d czas s tra jk u w Stoczni G dańskiej p o jaw ił się ta m ja k o p rzedstaw iciel pisarzy i 21 V III 1980 w szedł w sk ła d P re­

zydium M iędzyzakładow ego K o m itetu S tr a j­

kowego, będąc jed n o cz eśn ie jego rzecznikiem prasow ym . N ależał do n eg o cjato ró w i w spół­

au to ró w p o ro z u m ie n ia gd. z 31 V Iłl 1980, pod k tó ry m w idnieje jeg o podpis. O d w rześnia 1980 był p rzew o d n iczący m kolegium red ak ­ cyjnego au to n o m iczn ej ru b ry k i „ S a m o rz ą d ­ ność” w „D zienniku B a łty c k im ” . W 1981 za­

łożył ty g odnik „ S a m o rz ą d n o ść ” , k tó ry m kie­

row ał do czasu likw idacji pism a w 1982. B. był przede w szystkim d z iałaczem kaszubsko-pom . i pisarzem , n a jw y b itn ie jsz y m p ro g ra m a to re m ruchu kaszu b sk o -p o m . W yzn aczał m u kie­

runki o rg a n izacy jn e i p ro g ram o w e w p ra k ­ tyce oraz w licznych p u b lik acjach n a lam ach

„P o lity k i” , „Ż ycia L iterack ieg o ” , „ P o m o rz a ” ,

„G łosu W y b rzeża” , „ K aszel)” , „ P o m e ra n ii” . Zm odyfikow any i p ersp ek ty w iczn y p ro g ram ruchu p rzed staw ił w K a szu b sko -p o m o rskich drogach (1978). W cześniej sw ój pogląd na li­

te r a tu r ę kaszu b sk ą z a p re z e n to w a ł w sk ry p cie Zarys historii lite r a tu r y k a szu b skiej (1959), k tó ry n iezasłu żen ie w yw ołał sk an d al poli­

tyczny. Był o stry m p o le m is tą przez a ta k bro­

niącym sw oich racji. R egionalizm kaszubski w jego ujęciu byl o tw a rty n a Pomo.rze i Polskę, m iał oblicze polityczne, sam o rząd n e, poniew aż ziem ie p ó łn o c n e w yznaczać b ę d ą obyw atelski i d e m o k ra ty c z n y p ro g ra m p a ń ­ stwowy. M a łą o jczyznę u zn aw ał za w arto ść szczególną, w y tw a rz a ją c ą sta le now e w a rto ­ ści ku ltu ro w e i m o raln e. U w ażał j ą za szkolę sam orządności, dyscy p lin y i pracy p o z y ty w ­

nej. Jego z a in tereso w an ia p u b lic y sty c z n e , a szczególnie literackie, sięgały do ź ró d eł p a ń ­ stwowości poni. Dal tego p ró b k ę ju ż w Slo- wińcnch (1956), w zbiorze biografii P oczet książąt pom orskich (1974), a zw łaszcza w tom ie esejów h istorycznych O dw rócona ko­

tw ica (1976), będącym w ęd ró w k ą po śred n io ­ w iecznym P om orzu, m onografii .Sygnet Ś w ię ­ to p ełka (1981) i eseju o n a js ta rs z y c h zabyt­

kach poni. p iśm ien n ictw a p t. O k r u c h y z oliw- skiego scrip to riu n i (1981) z tr z e m a w ierszam i w oryginale łacińskim , p rz e k ła d z ie filologicz­

nym A. Siem iginow skiej i p o e ty c k im F. Fe- nikow skiego. P lan o w ał n ap isa n ie 6-tom ow ej powieści o X lII-w iecznych k sią ż ę ta c h pom . Zdążył napisać 2 tom y: M io d y ksią żę (1980) i C h m u r y (1984). B. o p u b lik o w ał ok. 1000 arty k u łó w i ok. 30 książek i b ro szu r. Jako lite ra t zad eb iu to w ał so c re a listy c z n ą pow ie­

ścią K u te r n a s trą d z ie (1951). O b ra c h u n ­ kom z okresem stalin o w sk im pośw ięcił po­

wieść H u śtaw k a (1984), p is a n ą w I. 1956-8.

Powieść P o ló w nadziei (1959) p rz y n io sła mu nagrodę literack ą im. M a riu sz a Z aruskiego K lubu M arynistów LPZ (19.59). P o czy tn o ścią cieszyła się liryczna Pieśń o m iło s n y m wieńcu (1961), n a to m ia s t u tw ó r W eso ło w tropikach (1962) spow odow ał sk an d al o b y c z a jo w y i pro­

te sty części środow iska m a ry n a rsk ie g o . Spo­

śród jego opow ieści n a uw agę z a s łu g u ją Ż o ł­

nierze zn a d B zu ry (1969), a z o p o w iad ań , oprócz Pana g ro d ziska (1955) i B itw a trw a (cztery w yd. 1960-77) m e ta fo ry c z n a Legenda 0 p u sfe ln ik u (1974). N apisał re p o rta ż z w ojny arabsko-izraelskiej pt. W ielkie Jezioro G orz­

kie (1970), kilka utw orów scen iczn y ch w y s ła ­ w ionych w T e a trz e „ M in ia tu ra ” w G d ań sk u i słuchow isk n ad an y ch przez R ozgłośnię G d a ń ­ ską Polskiego Radia. D rukiem u k azały się:

Z ło ty sen (1957), Z aklęta kró łew ia n ka (1959) 1 Sąd n ie o sta te c zn y (1958). B. p rzeło ży ł na ję ­ zyk polski je d y n ą pow ieść k a sz u b sk ą A. M aj­

kowskiego Zece i p rzig o d e R e m u s a (1964), w y­

dal Baśni k a szu b skie F. Sędzickiego (1957) i Legendy P om orza W . Lęgi (1958). O d zn a-

‘ czony byl K rzyżem O rd e ru V ir tu ti M ilitari V klasy (1941), K rzyżem K aw alerskim O r­

deru O d ro d zen ia Polski (1965), M edalem Sto- lem a (1978), P ieczęcią Ś w ię to p e łk a W ielkiego klasy złotej (1982) i in n y m i o d zn aczen iam i.

W 1947 zaw arł zw iązek m a łż e ń sk i z Zofią

78

6

(7)

Janiszew ską (1 925-1985), późniejszym d o k to ­ rem nauk chem icznych, a d iu n k te m P o litech ­ niki G dańskiej. Z tego m a łż e ń stw a ur. się w 1953 córka S ław in a. B. zm . 24 II 1984. P ocho­

wany zo stał 28 II 1984 n a S re b r z y s ta w G d a ń ­ sku. P ozostaw ił wielu uczniów i k o n ty n u a to ­ rów swego k aszu b sk o -p o m . d zieła, w śród nich T. B olduana, J. Borzyszkow skiego, W . Kie- drow skiego, J. S a m p a i F). Z bierskiego. Zrze­

szenie K aszu b sk o -P o m . u fu n d o w ało w 1986 N agrodę im. L echa B ędkow skiego za tw ó r­

czość literacką, i eseisty czn ą.

B o ż y c l i o w s k i J . , P i s a r z e P o m o r z a G d a ń s k i e g o . I n f o r m a t o r b i o g r a f i c z n o - b i b l i o g r a f i c z n y , G d . 1975 s.

19 -2 1 ; G d a ń s k l it e r a c k i, o p r a ć . M . K o w a l e w s k a , G d y n i a 1964 s. 2 3 - 2 8 , 142, 157; M i s i o r n y M . , P i s a ­ rze g d a ń sc y . I n f o r m a t o r , G d . 1969 s. 1 1 - 1 3 . - „ Bi u ­ le t y n ” (Z w. P o m . w W . B r y t . ) 1945 n r 4; „ P o m e r a ­ n ia ” 1981 n r 7 ( n r sp e c . p o ś w . B. - j e g o pu b li k a c je , w y p o w ie dz i, w y w i a d y , d z i e n n i k z 1 9 8 0 - 8 1 ) ; D r z e ż - d ż o n J., W s p ó ł c z e s n a l i t e r a t u r a k a s z u b s k a , W . 1986;

S a m p J., B a ś n i o k r ą g p o m o r s k i w p i s a r s t w i e Le­

c h a B ą d k o w s k i e g o , G d . 1984; S k u t n i k T . , M a r y - n is ty k a w e d ł u g B ą d k o w s k i e g o , G d . 1984. - A d a m ­ s k i P . , B i t w a t r w a , „ P r z e g l ą d P o l i t y c z n y ” 1984 n r 4 s. 5 - 1 7 ; B ą d k o w s k i L., Z z ie mi b r y ty j s k ie j n a P o ­ m o rz e, „ S i ó d m y G ł o s T y g . ” 1965 n r 14; B o r z y s z - k o w s k a F . H . , S t o l e m o w c y ro k u 78, „ P o m e r a n i a ” 1978 n r 3 s. 1 8 - 9 ; B r a u n A . , B i a d a t c h ó r z l i w y m ,

„ T y g o d n ik P o w s z e c h n y ” 198 4 n r 13; C z e r m i ń s k a M . , H i s t o r i a i r e gi on w p ro z ie B ą d k o w s k i e g o , „ P o ­ m e r a n i a ” 1985 n r 4 s. 1 4 - 7 ; E . S z . , P o ż e g n a n i e L e ­ c h a B ą d k o w s k i e g o , „ P o m e r a n i a ” 1984 n r 4 s. 1—4;

D . T v, S c e p t y k w p r a w d ę z a a n g a ż o w a n y , „ Z i e m i a G d a ń s k a " 1984 n r 14 1 s. 5 - 6 ; K a r w a c k i R . , Dw ie powieści h i s t o r y c z n e L e c h a B ą d k o w s k i e g o , „ P o m e r a ­ n ia ” 1985 n r 5 s. 8 - 9 ; K i e d r o w s k i J . , Ś r e d n i e p o k o ­ lenie, „ G ł o s W y b r z e ż a ” 196 3 n r 28; ( m ) , W s łu ż b i e w a r t o ś c i o m p o d s t a w o w y m , „ G w i a z d a M o r z a ” 1984 nr 6; M i s i o r n y M . , B ą d k o w s k i i r o z m o w y n ie k o n ­ tr o l o w a n e , „ Z y c ie L i t e r a c k i e ” 1984 n r 22; P u z d r o w - s k i E ., W ę d r ó w k a w u t r u d z e n i u , „ P o m e r a n i a ” 1985 nr 5 s. 7; W o r o s z y l s k i W . , W s p o m n i e n i e o L e c h u ,

„ P o m e r a n i a ” 1984 n r 6 s. 2 1 - 2 ; Z b i e r s k i P . , Lec h B ą d k o w s k i - m i ę d z y h i s t o r i ą a l i t e r a t u r ą , „ G w i a z d a M o r z a ” 1985 n r 6; t e n ż e , D w ie r o z m o w y z L e c h e m B ą d k o w s k i m , „ P o m e r a n i a ” 1984 n r 3 s. 5 - 7 ; - K a r t a e w i d e n c y j n a w Rej. K o m . U z u p . G d a ń s k ; A k t a p ry w . córki B. S. K o s m u l s k i e j w G d a ń s k u ; L i s ty B. d o T . B. z 1 9 5 1 - 1 9 6 3 ( d r u k . f r a g m . w: „ P o m e r a n i a ” 1987, n r 4, 5). - I n f o r m a c j e S. K o s m u l s k i e j .

T a d eu sz B olduan

7

(8)

Eugenia Kochanowska

W PIĄTĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI

Leszek

Któregoś dnia — było to chyba późną wiosną 1947 roku — pani A lina Szenwaldowa, kierownik ar­

tystyczny Rozgłośni Polskiego Radia w Gdańsku oznajmiła wszystkim redaktorom, że nazajutrz po - południu odwiedzą naszą rozgłośnie dwaj dziennika­

rze: Lech Bądkowski i Adam Krzepkowski, którzy niedawno Wrócili z A nglii i pracują teraz w prasie w ybrzeżowej.

Byłabym bardzo rada — powiedziała nasza sze­

fowa — gdyby w szyscy koledzy redaktorzy (leciutki akcent na słow ie w s z y s c y ) zechcieli wziąć udział w tym spotkaniu.

Staw iliśm y się zatem wszyscy.

Nazajutrz o godzinie 17-tej w eszli do gabinetu sze­

fow ej dwaj młodzi ludzie w w itk u 27—28 lat. Oby­

dwaj w battle-dressach, co nadaWało im bojowy w y ­ gląd, podkreślany jeszcze dziarską m im iką i trochę nonszalancką swobodą. 1

To już tyle lat... N ie pamiętam, ani o czym by­

ła mowa, ani jak potoczyła się dyskusja. Cała b y-

• łam skupiona na obserwacji naśzych gości: jak w y ­ glądają? jak mówią? !

Bohaterów wojennych z naszego terenu (przez ca­

łą okupację m ieszkałam w Warszawie) znałam i w i­

dywałam wielu, teraz zetknęłam1 się po raz pierwszy z Polakami walczącym i za granicą. Tak, bo Lecha Bądkowskiego poprzedziła opinia bitnego żołnierza, skoczka spadochronowego, marynarza i sław nego ko­

mandosa, odznaczonego krzyżem Virtuti Militari.

Już samo słowo „komandos” kojarzyło się z kimś rosłym, silnym , wysportowanym . Tymczasem żaden z naszych gości nie w yglądał na herosa.

Lech Bądkowski okazał się całkiem nieefektow ny, powiedziałabym — nijaki: średniego wzrostu, dość nieokreślony blondyn o chropawej cerze, ale naj­

gorsza była jego wym owa, jakby bełkotliwa, z nie­

wyraźną literą „r”.

Nie podobał m i się.

Takie było m oje pierwsze wrażenie. A le później w miarę częstszych kontaktów powoli zm ieniałam

P o m o rze 1/89

zdanie. Bądkowski w ypow iadał się zaw sze bardzo sensownie, inteligentnie, m iał żyw y um ysł, dużą w ie­

dzę w różnych dziedzinach i kiedy zabierał rzeczowo głos w dyskusji — zapominało się o jego n ieszcze­

gólnej dykcji. Te kontakty były zawsze natury ra­

czej urzędowej, nie prywatnej. W idywaliśm y się na rozm aitych zebraniach Gdańskiego Oddziału ZLP. Ja byłam tak zwanym „członkiem -kandydatem ” (istniał w tamtych czasach taki status). I w łaśn ie w takim charakterze przyjęci zostali do naszego oddziału w roku 1951 Lech Bądkowski i Róża Ostrowska.

Róża... Przyjazne związki łączyły m nie z nią od 1948 roku, kiedy zaproszona przeze mnie, jako pre­

zeskę Klubu Literackiego w Sopocie, zasiliła bardzo aktyw nie naszą grupę, a później nasza przyjaźń za­

cieśniła się jeszcze bardziej, kiedy Róża zaczęła tak­

że pracować w rozgłośni.

X oto naraz zauw ażyliśm y, że pomiędzy Różą, a co­

raz częściej w padającym do radia, Leszkiem coś się zaczyna nawiązywać. Róża w yraźnie pod jego w p ły­

w em jak gdyby spoważniała, szersze stały się jej ho­

ryzonty m yślowe.

A le nie tylko Róża zainteresowała się młodym „ko­

m andosem ”. S w oje w zględy zaczęły mu okazywać róż­

ne inne panie ze środowiska dziennikarsko-literac- kiego, panie bardzo interesujące, które nie m ogły na­

rzekać na brak powodzenia. Dało m i to sum pt do w ygłoszenia kiedyś całego „spiczu” na tem at w yż­

szości kobiet nad mężczyznami, w tym sensie, że ko­

biety o w iele bardziej potrafią docenić intelekt i że np. bardzo piękna kobieta potrafi się zainteresować zgoła nieatrakcyjnym fizycznie mężczyzną, jeżeli re­

prezentuje on wartości duchowe, natom iast dla ogó­

łu m ężczyzn najważniejszą rolę odgrywają w alory fi­

zyczne.

W każdym bądź razie casus Leszka potwierdzał to w całej rozciągłości. I w łaśn ie przy tej okazji moż­

na było zaobserwować jego w p ływ na ludzi. B ył jednostką o zdecydowanym instynkcie przywódczym, podporządkowywał sobie otoczenie, oddziałując na n ie sugestyw nie.

8

(9)

Wspominam o zażyłości Leszka z Różą dlatogo, że n ie mając sama bliższego z nim kontaktu, n ie spo­

tykaliśm y się bowiem towarzysko, w łaśnie poprzez Różę byłam doskonale zorientowana w poglądach Leszka, w jego zainteresowaniach i działalności pu­

blicystycznej. Po prostu Róża zafascynowana widocz­

nie jego osobowością odczuwała potrzebę stałego mó­

w ienia o nim, a byłyśm y — jak w spom niałam — w latach pięćdziesiątych bardzo serdecznie zaprzyjaź­

nione.

Potem jednak coś pękło. Rozdzieliły nas zupełnie szczególne okoliczności.

Oto w Kom itecie W ojewódzkim PZPR w Gdańsku dojrzała idea, ażeby w naszym m ieście zaczęło w y­

chodzić czasopismo społeczno-kulturalne o zasięgu od Gdańska po Szczecin. Obydwa kom itety porozumiały się i na redaktora naczelnego projektowanego pis­

ma desygnowano Stanisław ę Fleszarową-M uskat.

W łaśnie d e s y g n o w a n o , przewidując jednocześ­

n ie na jej zastępcę Lecha Bądkowskiego. Fleszarowa- -M uskat, na którą — bez żadnych zabiegów i starań z jej strony — spadła ta decyzja, absolutnie nie kw a­

piła się do objęcia tej funkcji, a tu tymczasem roz­

poczęło się istne piekło, piekło podrażnionych am bi­

cji i może zawiedzionych nadziei. Środowisko lite­

rackie „stanęło dęba”. Leszek Bądkowski m iał w tym czasie — był to rok 1955 — już tak ugruntowa­

ną pozycję, że tylko jego widziano w roli naczelne­

go, pokładając w ielkie nadzieje w jego rzutkości i zm yśle politycznym , a i on sam absolutnie nie godził się na rolę zastępcy. W szystkie te burzliwe nastroje uderzyły w Bogu ducha winną Stanisław ę, z czym z kolei ja, znając jej nastaw ienie, nie mogłam się po­

godzić i ostro zaprotestowałam, kiedy w mojej obec­

ności pomawiano ją o jakieś „konszachty z Kom ite­

tem ”. Ponieważ wchodziły w grę jeszcze jakieś ani­

m ozje osobiste między moimi obiema koleżankami, naraziłam się w ten sposób i Róży i Leszkowi. I to była pierwsza rysa. Zostałam nazwana obraźliwie

„człowiekiem Fleszarowej”. Mogłam na to machnąć ręką. Mało to rzeczy m ówi się w zacietrzewieniu?

A le stała się' rzecz dużo gorsza: cały ten konflikt obrócił się przeciwko gdańskiem u oddziałowi ZLP.

Oba Kom itety W ojewódzkie po naradzie zdecydowały się na „Salomonowe w yjście z sytuacji”. Redaktorem naczelnym została Maria Boniecka ze Szczecina, (a w ięc siedzibę pisma zlokalizowano przez te spory nie w Gdańsku, lecz w Szczecinie) a Lech Bądkow ski sta­

nął na czele gdańskiego zespołu, do którego wciągnął Różę. Boniecka zaś jako bardzo aktyw ny w swoim czasie, kiedy jeszcze mieszkała w Sopocie, członek naszego Klubu Literackiego — postaw iła jako w aru­

nek, abym ja jako trzecia weszła do gdańskiej re­

dakcji. Tak w yglądały te w szystkie układy od strony kulis.

Znalazłyśm y się w ięc z Różą razem w e wspólnej placówce, w redakcji dwutygodnika szczecińsko- -gdańskiego „Ziemia i Morze” j i w ydaw ało się, że współpraca redakcyjna będzie się układała naszej trójce jak najbardziej harmonijnie.

Tak się jednak nie stało. Cały ten układ był — że tak powiem — obarczony grzechem pierworodnym odgórnych decyzji i zapewne dlatego od razu w y ­ tworzył się m iędzy nam i jakiś! mur. Leszek i Róża wyraźnie się separowali, m ieli s w o j e interesy, s w o j e zagadnienia. Ja czułam się po trosze jak piąte koło u wozu. Obarczono m nie tylko obowiąz­

kiem w yjazdów do Szczecina na kolegia odbywają­

ce się raz w miesiącu. Było to zadanie nużące i niewdzięczne, z reguły zarwane były dw ie noce, albo w najlepszym razie półtora dnia. A le n ie zawsze jeź­

dziłam ja sama. Pam iętam jeden taki w yjazd całej naszej trójki w komplecie. Było to w czerwcu 1956 roku. Ten wyjazd zapisał się w mojej pam ięci szczególnie. Zaczęło się wszystko bardzo sym patycz­

nie. W zięliśmy w spólnie cały przedział sypialny, ja

• ulokowałam się na sam ym dole, łóżko nade mną za­

jęła Róża, a wyżej Leszek. Zanim pociąg ruszył, po- gadywaliśm y sobie w esoło i dość beztrosko. Potem dość szybko zasnęłam. Przebiegu samego kolegium nie pamiętam, natom iast kiedy w yszliśm y z redakcji, że­

by udać się na późny obiad — uderzył nas widok ludzi tłum nie grom adzących się przy ulicznych głoś-

31

nikach. Leszek, idący w środku pomiędzy nam i, szarpnął m nie za łokieć:

— Poczekaj, tam m ówią o czymś ważnym...

Spiker relacjonował, że w Poznaniu doszło do krw a­

w ych zajść w Zakładach Cegielskiego i zaraz potem rozległ się głos premiera Cyrankiewicza, że odrąba­

na zostanie każda ręka, która się targnie na w ładzę ludową...

Staliśm y osłupieni. Leszek zrobił się blady jak ściana i przez zaciśnięte zęby po prostu wysyczał:

— Każda ręka... odrąbana..., a ci ludzie, ci biedni oszukani ludzie, to co?...

W tym m omencie m iał tak bolesny wyraz twarzy, że patrzyłam na niego zdumiona. Pierw szy raz zo­

baczyłam go takim i ten obraz pozostał już w m ojej pamięci.

W powrotnej drodze roztrząsaliśm y tylko ten te­

mat.

A potem, po czerwcu, krtóry rozkołysał cały kraj, nadszedł pam iętny PAŹDZIERNIK 1956 roku. Ani Leszka, ani Róży w tych dniach w ogóle nie było w redakcji, co najwyżej wpadali na kilka m inut roz­

gorączkowani, rozpolitykowani, Róża w ygłaszała ja­

kieś płom ienne przem ówienia do studentów Politech­

niki, Leszek coraz m iał interesy do Komitetu. W na­

szym dwupokojowym lokalu redakcyjnym pełniłam dyżur ja sama z m aszynistką panią Franuszką.

W łaśnie w tedy objawiło mi się w yraziście oblicze Leszka — polityka, jego głębokie zaangażowanie w żyw ioł polityczny. Kiedyś, w jakiejś rozm owie rzuco­

ne przez niego słowa, że w łaściw ie to chciałby być tylko politykiem , ale brak odpowiedniego klimatu sprawił, że zaczął pisać -— te słow a nabrały teraz sensu. Potwierdziło je życie i rozgrywające się w y­

padki. ,

W tych dniach z inicjatyw y Leszka w ystosow aliś­

my w e troje, jako gdański zespół Redakcji „Ziemia i Morze”, pism o do w ładz wojewódzkich, ażeby głów ­ ną ulicę Stalina w Sopocie przem ianować na ulicę 23 Października.

W niosek nasz został przyjęty i nowa nazwa obo­

w iązyw ała blisko 30 lat.

Niespokojne dni biegły. W szyscy chodzili rozgo­

rączkowani, rozgadani, toczyły się dyskusje, każdy przedstawiał jakieś sw oje m yślow e spekulacje, lu ­ dzie wydzierali sobie gazety. Zanosiło się na w ielki przełom w dotychczasowych układach: Rząd — spo­

łeczeństwo.

Tak nadszedł koniec listopada, a wraz z nim ter­

m in w alnego zjazdu Związku Literatów Polskich w Warszawie. Pojechaliśm y na ten zjazd całą grupą:

Stasia Fleszarowa-M uskat, jako prezes oddziału gdańskiego, Leszek, Róża i Irena Przewłocka jako delegaci w ybrani na zjazd z prawem głosu, ja — jako obserwator z ram ienia redakcji „Ziemia i Mo­

rze”.

Ten zjazd był dla m nie w ielkim przeżyciem.

Pierw szy raz tak oko w oko zetknęłaam się z tyło- »"

ma lum inarzam i naszej literatury: Iw aszkiewicz, Kruczkowski, Słonimski, Parandowski, Dąbrowska, G ojawiczyńska, Morcinek... W pew nym mom encie na salę w szedł bocznym i drzwiam i od tyłu prowadzony pod rękę przez K ruczkowskiego i Zaw ieyskiego — Jerzy Szaniawski. Zerwała się burza oklasków. Cała sala odwróciła się w kierunku wchodzących i oklaski n ie ustaw ały. Była to w ielka m anifestacja na cześć powracającego do literatury — po narzuconym okre­

sie socrealizm u — W ielkiego Milczka. Szło NOWE.

W czasie przerwy w kuluarach wrzało. I w tych tłum ach gestykulujących, gadających, ow ianych sza­

rym dymem papierosów coraz nurkowała m i głowa Leszka. W idziałam jego blond w łosy, rozczerwienio- ną podnieceniem twarz i obserwowałam , jak coraz to inna grupka w ciągała go do siebie. _ ;

A w ięc był znany i popularny. A przecież n ie miał- »' szczególnej rangi jako w ybitny pisarz. Starałam się być jak najbardziej obiektywna w stosunku do jego twórczości. A zresztą, co on tam m iał na swoim koncie autorskim w tym okresie? Słabiutką opowieść

„Kuter na strądzie”, wydaną w 1951 roku i zbiór opowiadań „Pan Grodziska” z 1955 roku, napisanych poprawnie, ale bez szczególnego polotu. Więc co?

Otóż Lech Bądkowski zaraz praw ie po powrocie

Pomorze 1/89

9

(10)

do kraju dał się poznać jako zadziorny publicysta i aktywny działacz. Miał ukończone prawo i Wyż­

szą Szkołę Handlu Morskiego, w ypow iadał się w ięc często na łamach prasy w znanych sobie dziedzinach.

Poza tym przyszła za nim sława niebanalnego ży­

ciorysu żołnierskiego: uczestnik kampanii w rześnio­

wej przez Węgry przedostał się do Francji, tam w stą­

pił do Brygady Strzelców Podhalańskich, brał udział w bitw ie pod Narwikiem , później przedostał się do A nglii, gdzie w stąpił do Polskiej Marynarki Wojen­

nej...

N iew ielu pisarzy mogło się poszczycić takim życio­

rysem, a poza tym wiedziano jeszcze jedno, że z przyczyn politycznych był przed paru laty zwolniony z pracy w prasie bez prawa w ykonyw ania zawodu dziennikarskiego.

Było w ięc aż nadto w iele powodów, żeby otacza­

jący go w hallu koledzy po piórze serdecznie potrzą­

sali jego prawicą, bądź uderzeniem po ram ieniu da­

w ali wyraz swojej sym patii i jakby zadowolenia, że m ają go w swoim gronie.

Po dwudniowych obradach wróciliśm y do Gdańska.

Do najnowszego numeru „Ziemi i Morza” dałam sw oje „Myśli zjazdowe”, bo na gorąco notowałam krytyczne wypow iedzi rozmaitych literatów o m inio­

nym okresie. A ponadto złożyłam pismo do Zarządu Gdańskiego Oddziału ZLP o skreślenie m nie z listy czlonków-kandy etatów.

— Dlaczego to robisz? — zdumiał się Leszek.

Wzruszyłam tylko ramionami: — Co tam ja? — Trzeba znać proporcje... Popatrzył na m nie długo w całkowitym m ilczeniu. N ie wiem , co sobie pomyślał?

Wolę sądzić, że zrozumiał m oje intencje w e w łaści­

w y sposób i potrafił je przyjąć bez żadnych komen­

tarzy.

K om entowali za to inni, że to co robię — jest absolutnym bezsensem, po prostu śm ieszny gest. Mo­

że. W każdym bądź razie nigdy sw ojej decyzji n ie żałowałam. Niezadługo nasza redakcja uległa lik w i­

dacji. Dwutygodnik „Ziemia i Morze” — a w ięc naj­

bardziej niewdzięczna czasookresowa forma — prze­

stał istnieć. Róża i Leszek zinowu zostali bez pracy.

,Ta, po urlopie macierzyńskim , wróciłam do swojej dawnej placówki czyli W ojewódzkiego Domu Kultury fia etat redaktora B iuletynu WDK.

Odciąwszy się od ZLP, n ie m iałam teraz z Lesz­

kiem prawie żadnego kontaktu. Ot tyle, co w takich tam pogaduszkach ze wspólnym i znajomymi, ale dość pilnie śledziłam jego twórczość. Leszek został prezesem gdańskiego oddziału ZLP i bardzo energicz­

n ie zabiegał o sprawy bytow e kolegów. Sprawował tę funkcję przez kolejne kadencje w latach 1957—66.

Jakoś w tym czasie ukazała się kapitalna nieduża książeczka Leszka „Wesoło w tropikach”, będąca plonem jego morskiej podróży, w czasie której zebrał w iele obserwacji i potem kąśliw ie je przedstawił.

Książka zdzierała w iele m itów z „rycerzy morza” i w yw ołała istną burzę w środowisku marynarskim.

Leszek znowu się naraził.

Pamiętam, że telefonicznie gratulowałam mu tej książki, mówiąc, że jej czarnorynkowa cena cztero­

krotnie przekroczyła nominalną, j

— Co ty mówisz? — zdziwił się Leszek — aż czte­

rokrotnie. No, no — zaśm iał się m oje szanse idą

w górę. i

W 1964 roku w yszła książka Aleksandra Majkow­

skiego „Zycie i przygody Remusa” w przekładzie na literacki język polski, dokonanym przez Lecha Bąd- kowskiego. Leszek pracował nad tym przekładem 10 m iesięcy, przy czym m usiał zwalczać rozmaite opory przed wydaniem tej książki, opory do których dora­

biano polityczne teorie o separatyzmie kaszubskim itp. Ale Lech — jak m i to ktoś powtarzał — tylko zaciskał zęby i tłum aczył. Nie umiał m ówić po ka- szubsku, on urodzony w Toruniu, w rodzinie in teli­

genckiej, ale doskonale rozumiał narzecze kaszubskie, a poza tym uskrzydlała go, tak, w łaśnie u s k r z y d ­ l a ł a go m iłość do tej książki. Niejednokrotnie opo­

w iadał, że zetknął się z nią, mając dwadzieścia trzy lata zaledwie, w czasie okupacji, w Londynie i urze­

czenie tą książką, przenoszącą go podczas w ojny w całkowicie inny św iat — przywiózł do kraju i tu nie mógł się uwolnić od obsesyjnej m yśli, ażeby to ar­

Pomorze 1/89

cydzieło literatury kaszubskiej upowszechnić wśród szerokiego kręgu czytelników. Tę ideę udało mu się zrealizować dopiero .po 20 latach i to z dość m i­

zernym skutkiem , ponieważ WM w ydało tę książkę w szczupłym nakładzie czterech tysięcy egzemplarzy.

A le wydało. A w 1966 roku w yszło naw et drugie w y ­ danie i to nieco większe, bo 10.000 egzemplarzy.

Gdy już piszę o twórczości literackiej Bądkow- skiego, a nie jest bynajm niej moim celem w tej chw ili analiza jego dorobku, chcę wspom nieć, że na­

prawdę podobała mi się jego książka „Bitwa trw a”.

Zawarte w niej opowiadania, to w łaściw ie w szystko autentyki, najklasyczniejsza literatura faktu. Wojna widziana oczami młodego podchorążego. Mieszanina różnorakich uczuć: od patriotycznego uniesienia do porażenia chaosem i organizacyjnym bezwładem , bez­

silność i w ręcz chłopięca rozpacz dziewiętnastolatka, i bohaterskie zmaganie się z własną depresją w im ię w yższych celów.

Jest w tej książce jedna scena, która zawsze, ile­

kroć do niej wracam, głęboko m nie porusza plasty­

ką... tragicznej wym ow y. „Pędem przez rzekę (zawo­

łał porucznik Gleb) w skoczę na końcu. Nim zdoła­

łem o cokolwiek zapytać, konie poniosły. Poprzedza­

jące nas w ozy obok siebie w jechały w wodę. My tuż za nimi. Konie napotkały opór i zw olniły. Wóz je popchnął i omal n ie w dusił pyskam i w wodę. Woź­

nica z w szystkich sil szarpnął lejce, potem chw ycił bat i bił jak szalony. Stałem za nim z D ejew skim i trzym aliśm y się kozła. D ługie serie przecinały rze­

kę w poprzek, w znosiły się bąble, gw izdały rykosze- ty.

W środku brodu stały wozy. Jedne były puste, na innych leżeli żołnierze, niektórzy jeszcze żyw i ję­

czeli i w znosili ręce. Konie rżały, szarpały uprząż, usiłow ały staw ać dęba, ale n ie m ogły się wyrwać.

Inne stały ciche lub zw isały uwiązane u dyszli.

Wóz przed nam i w jechał na głębsze m iejsce i nurt zaczął go znosić mimo rozpaczliwych w ysiłk ów w oź­

nicy. Drugi szedł dalej. Mój woźnica gw ałtow nie podciągnął lejce i bił, gdzie popadło. Konie k w i­

czały. Kilka pocisków uderzyło w wóz, posypały się drzazgi i seria poniosła dalej. M ijaliśm y połowę rze­

ki. Woźnica bił bez wytchnienia.

Bród się wznosił. Przed nam i był w ysoki brzeg, który zasłaniał od ognia. Konie z pianą na pyskach ciągnęły pod górę. Obejrzałem się, pięć naszych w o­

zów brnęło przez rzekę. Na pierwszym stał Sowa, trzymając lejce, w oźnicy nie było. Na ostatnim stał plutonowy Żur.

Nagle konie tego wozu poderwały się, jeden z nich osunął się, a drugi próbował utrzymać się na nogach, ale n ie mógł unieść ciężaru martwego. Uderzył nurt i w óz się przewrócił. W ypadli z niego ludzie. Woda uniosła przewrócony wóz i razem z końmi pociągnę­

ła w dół rzeki, gdzie spłynęły już inne.

Wyskoczyłem na brzeg. Żołnierze za m ną”, (str. 45) Od tamtych dramatycznych chwil upłynęło prawie pół wieku. Nie żyje dawno w iększość żołnierzy z tej kompanii, padły zadręczone trudem ponad siły konie, ale w tym opisie bitwa nadal trwa, trwa i ściska za gardło realizmem utrwalonych szczegółów.

I to jest w łaśn ie siła literackiego słowa.

W tej książce, w znawianej w ielokrotnie i stale przez autora uzupełnianej i poszerzanej Bądkowski sprawdził się jako pisarz-publicysta, jako znakomity reporter. Potrafił plastycznie zarysować tło przed­

staw ionych w ypadków, zróżnicować postacie, opero­

wać zw ięzłym dialogiem i skutecznie przekonać czy­

telnika, że w szystko, co przekazał, działo się napraw­

dę i tym samym, jest dziś cennym dokumentem.

W 1975 roku spotkałam się z Leszkiem w bardzo sm utnych okolicznościach — przed kaplicą cm entar­

ną na Srebrzysku. Za chw ilę m iał się odbyć pogrzeb Róży O strowskiej. Mój Boże. Znowu jakiś duży szmat życia, w spólnych doznań, m yśli, wspom nień odchodził w przeszłość.

Leszek blady, m izerny, ale opanowany w suchy sposób inform ow ał o ostatnich chwilach życia jej nieprzeciętnej kobiety, która tak w iele znaczyła w jego życiu. N ie tylko osobistym, ale i twórczym . Jej postać w ystępuje w w ielu jego powieściach, przede w szystkim w „Pieśni o m iłosnym w ieńcu”. O czyw iś­

31

10

(11)

cie, przekształcana w najrozm aitszy sposób, ale kto znał bliżej ich oboje, potrafił te zakam uflowane w ąt­

ki rozszyfrować.

A potem nadszedł rok 1980 i'te r a z Lech Bądkow­

ski, znany na Wybrzeżu jako publicysta, literat, dzia­

łacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pom orskiego, stał się po­

stacią ogólnopolską. Obywatele całego kraju ujrzeli go na ekranach swoich telew izorów w składzie Pre­

zydium M iędzyzakładowego Kom itetu Strajkowego.

B ył rzecznikiem prasowym strajkującej stoczni.

Dla środowiska gdańskiego, dla członków w ielu Towarzystw i Zrzeszeń, w których Lech aktyw nie uczestniczył, nie było to zaskoczeniem. Nikt inny nie m ógł się tam znaleźć z ram ienia inteligencji Wybrze­

ża. W skazywała na to cała linia jego dotychczasowej działalności. Był ciągle walczącym żołnierzem. Przed­

tem na polu bitwy, teraz na arenie społecznej.

Kiedy zobaczyłam go w TV, jak składał podpis na słynnym Porozumieniu Gdańskim, natychm iast przy­

pomniało mi się tamto czerwcowe popołudnie w Szczecinie z 1956 roku i słowa Leszka jako reakcja na groźbę odrąbania każdej ręki, która się targnie na władzę ludową — „a ci ludzie, ci biedni oszuka­

ni ludzie, to co?”

Przez pew ien czas w Dzienniku Bałtyckim Leszek był redaktorem rubryki „Samorządność”. B ył to okres, kiedy przed kioskam i Ruchu tworzyły się ta­

siem cow e kolejki dla zdobycia Dziennika. Potem

„Samorządność” ukazywała się krótko, jako sam o­

dzielny tygodnik pod redakcją Lecha. Myślę, że w pewnym sensie był to najszczęśliwszy okres jego ży­

cia. Nareszcie realizow ał się jako polityk, o czym zawsze marzył predestynowany do takiej działalności sw oim instynktem wodzowskim, swoją pasją spo­

łeczną, swoim pragnieniem przekształcania świata.

... A później, później zaczęły nadchodzić w ieści o jego chorobie: że chyba beznadziejna, że bardzo cier­

pi, ale jest niezw ykle mężny. Grupa przyjaciół, głów ­ n ie ze Zrzeszenia Kaszubsko-Pom orskiego, pełniła przy nim stałe dyżury i otaczała go troskliwą opie­

ką.

Ta w ięź łącząca z nim tylu ludzi świadczyła do­

bitnie, że Leszek jest człowiekiem obdarzonym cha­

ryzmą i że ten charyzmat z biegiem czasu staje się coraz bardziej widoczny.

W roku 1982 gdański oddział ZLP obchodził sw o­

je 35-lecie. Odbyła się m ała uroczystość w Białej S ali Ratusza gdańskiego. B yła to okazja do spotkania w ielu znajomych. Zupełnie nieoczekiw anie zostałam uhonorowana dyplomem za długoletnie upowszech­

nianie literatury. Zaskoczył m nie ten m iły gest i w przerwie koncertu, zobaczywszy gdzieś w tylnych rzę­

dach Leszka, podeszłam do niego.

— Proszę Cię, złóż m i także swój podpis na tym m iłym dokumencie.

— Oczywiście, z w ielką przyjemnością — uśm iech­

nął się.

W tym kilkum inutowym spotkaniu i króciutkiej rozm owie zaobserwowałam, że Leszek blady i w y - m izerowany, z laską stojącą obok krzesła, dosłow­

nie jakby... wypiękniał. Zawsze chropowata cera w y­

gładziła się, nabierając m atowej bladości, a uśmiech, jakim m nie obdarzył, był pełen łagodności i jakiejś zniewalającej dobroci. I taki pozostał już na zawsze w mojej pamięci.

Bo później była już tylko długa, długa droga w kondukcie pogrzebowym. W ydawało się, że w ieloty­

sięczny tłum kroczący za trumną Lecha Bądkow - skiego w dniu 28 lutego 1984 roku — n ie skończy się nigdy. Takiego pogrzebu Trójmiasto jeszcze chyba n ie widziało. Tłumy, tłum y ludzi, wśród nich — obok w ielu przyjaciół i znajomych — w ielu ludzi, którzy nigdy n ie znali go osobiście, ale przyszli oddać ostat­

ni hołd człowiekow i, który w dniach zrywu sierp­

niowego obrósł legendą, jako odważny i spraw iedli­

wy. Długa wędrówka po zm arzniętych grudach cmentarnej alei, a potem przem ówienie nad grobem, sypiące się na mogiłę niezliczone kwiaty, wiązanki, pieczołowicie układane w ieńce, dźwięki muzyki i śpiew chóru... a w mózgu jedna uparta myśl: w ięc trzeba było mieć aż takie trudne życie, tyle zmagań, cierpienia i bólu, żeby zasłużyć sobie na .takie „za grobem zw ycięstw o”.

Wśród w ielu pięknych przemówień nad grobem szczególną nutą poezji zabrzmiały w zruszające słowa gdańskiego literata, Bolesława Faca: „Widzimy Cię teraz, jak idziesz niem al radosny przez tę w ielką równinę, pełną blasku, gdzie nie ma już cierpienia, a w szystko, co przed Tobą, jaw i się jako m ożliw e do osiągnięcia, do spełnienia. Niech Cię Bóg prowadzi.

Żegnaj nasz przyjacielu, żegnaj pisarzu polski”.

Otóż tego miana pisarza odm ówił Bądkowskiem u zespół r ed a kcy j no- wydawn i czy „Przewodnika ency­

klopedycznego — Literatura Polska”, w ydanego w roku 1984. Nazwisko autora ponad 20 książek, z któ­

rych takie zbiory szkiców historycznych, jak „Od­

wrócona kotw ica”, „Sygnet Św iętopełka”, „Poczet książąt Pomorza Gdańskiego” i in. w ykazują zdu­

miewającą erudycję, zostanie całkowicie pom inięte w tym najnowszym i najobszerniejszym z dotychczaso­

wych podręczników literatury, w ydanych po w ojnie.

Czy to ostatnia dyskryminacja? Nie, przedostatnia, bo w suplem encie do tej księgi ogłoszonym w roku 1986 — również zabrakło m iejsca dla Lecha Bąd- kowskiego.

11

Cytaty

Powiązane dokumenty

Skoro wszystkie władze człowieka są wyznaczone przez jedną istotę i urealnione przez akt istnienia bytu, to między nimi mogą zachodzid powiązania nie tylko strukturalne,

Sposobem chronienia wolności, jako swego rodzaju przejawu sumienia, jest ponadto kontemplacja, dzięki której intelekt jest swoiście, bo poprzez realne relacje, a nie

Skłania to do rozróżnienia poznania jako recepcji, kooczącej się realnym skutkiem, jakim jest "słowo serca", od tworzenia wiedzy, dla którego podstawą jest właśnie

Dokumenty (sensu slricto) dolyczące osoby relatora

Ziemi Lubelskiej, została wyznaczona do utrzymywania łączności ze zgrupowaniem 1 Ukraińskiej Dywizji Partyzanckiej, z Piotrem Wierszygorą, dowódcą działających w

Tran- sition and Equilibration of Neutral Atmospheric Boundary Layer Flow in One-Way Nested Large-Eddy Simulations Using the Weather Research and Forecasting Model.. A Madden-

Kuran T., Islamic Economics and the Islamic Subeconomy, „Journal of Economic Perspec- tives” 1995, 9(4).. Kurkliński L., Wyzwania rozwojowe bankowości a jej uwarunkowania

W trzeciej części książki Autor podejmuje problem zarządzania zmianami.. Or- ganizacja, która nie dostosowuje się do wyzwań płynących z otoczenia, wcześniej czy później