• Nie Znaleziono Wyników

Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R.IV, Nr 1 (10) 1989

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R.IV, Nr 1 (10) 1989"

Copied!
64
0
0

Pełen tekst

(1)

KWARTALNIK STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW LUDOWYCH

R. IV Nr 1 (10) 1989 Cena 150 zł

(2)

KWARTALNIK STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW LUDOWYCH

N r ind. 37976X PL ISSN 0860-4126

Z E S P Ó Ł R E D A K C Y J N Y Redaktor naczelny:

Sekretarz redakcji:

Kierownik Działu

Literatury i Sztuki Ludowej:

Redaktor techniczny:

Korekta:

Projekt okładki:

Stanisław Weremczuk Janusz Januchowski

Maria Brzezińska Wiktor Lickiewicz Romualda Grabowska Zbigniew Strzałkowski

A D R E S R E D A K C J I : 20-112 Lublin, ul. Grodzka 14, tel. 237-45

W Y D A W C A : R S W „Prasa-Książka-Ruch" — Lubelskie Wydawnictwo Prasowe, 20-077 Lublin, ul. Jasna 6.

D R U K : Lubelskie Zakłady Graficzne

im. P K W N , Lublin, ul. Unicka 4 Zakład nr 6, Biała Podlaska, ul. Orzechowa 58.

Kierownik Halina Mulawa

Przekazano do druku w listopadzie 1988 r. Nakład 4.000 egz. B-9.

Na okładce:

Obrazy Antoniego Jopkiewicza ze Skaryszewa, woj. radomskie Fot. L. Kistelski i B. Polakowska

(3)

MARIA BRZEZIŃSKA

Gdybym miał

Antoni J o p k i e w i c z

Fot. Barbara Polakowska

WANDA ŁOMNICKA-DULAK

* * *

Co pozostało w Tobie z chłopskiego rodowodu mało ważne słowo w rubryce „pochodzenie"

za oknem cień malwy z dzieciństwa ogrodu echo mowy ojcowskiej — dziś przejęzyczenie Może we śnie woń siana oszałamiająca

z którą wielki wóz wjeżdżał w niebieskie stodoły matka w sierpniowo-gwiezdnej kaplicy klęcząca i pszenno-chlebny bochen co rozzłaca stoły

Jeszcze chyba jesienią rozbłocona droga myśli smutno-zmęczone jak zeschła nacina i przydrożne kapliczki skrywające Boga zgarbiona chata która Twe życie poczyna Czy stojąc przed spłowiała czasem fotografią wzrok pusty opierając o okap sczerniały następujący po nas odgadnąć potrafią ile zbutwiałe gonty szczęścia pokrywały

inną duszę...

P

odobno k a ż d y m a duszę, n i e k t ó r z y n a w e t r o g a ­ tą, a n i e d l a w s z y s t k i c h p o s i a d a n i e duszy jest n i e ­ szczęściem. Wolnomyślicielska d u s z a a r t y s t ó w n i e mieści się w cielesnej powłoce, niepokoi, w y b u c h a , w y ­ p ł y w a s ł o w e m p o n a d z w y k ł e słowo, rzeźbą, obrazem.

A r t y s t y c z n a dusza Antoniego Jopkiewicza znalazła w m ł o d y c h l a t a c h ujście s z l a c h e t n e i zgodne z l u d z k i m i w y o b r a ż e n i a m i o , , p o r z ą d n o s c i " — solidny fach stolarza meblowego.

— J a się uczyłem u p a n a P i o t r o w s k i e g o w R a d o m i u . T o b y ł t a k i z a k ł a d s t o l a r s k i , że t y l k o d y r e k t o r z y , l e k a ­ rze, kanonicy, b i s k u p i m e b l o w a l i się u niego. J a r o b i ł e m całe widoczki, pejzaże z forniru, t a k z w a n e intarsje, i n - krustacje — to dzisiaj k t ó r y to u m i ? N a w e t n i e będzie wiedział, z k t ó r e g o b o k u się z a to brać... P a n i , w y k s z t a ł ­ cone dziewczyny, n a u c z y c i e l k i t o jak l a t a ł y za r z e ­ m i e ś l n i k a m i , a p r z e w a ż n i e za stolarzami. J a b y ł e m d o ­ b r y stolarz. Nie „stolorz" tylko stolarz.

W t a k i m fachu i dusza m i a ł a uciechę i Ludzie się nie dziwili. D o p i e r o n a s t a r s z e lata, g d y j a k liście o d d r z e ­ w a o d p a d a j ą od człowieka stałe d o t ą d zajęcia, d o p i e r o w t e d y przyszło m o c o w a n i e się ze sobą. P i e r w s z y ognisty piorun — t o b y ł a ś m i e r ć żony — S a b i n y , S a b i n k i , m ł o d s z e j od s w e g o męża o dziesięć lat. O n m i a ł w t e d y l a t pięćdziesiąt. Był m ł o d y ; odznaczał się t ą s a m ą siłą w i t a l n ą co jego długowieczni przodkowie. Dziadek T o ­ m a s z był pod C z ą c h o w s k i m w p o w s t a n i u 1863 r o k u , p l e ­ cy m u wszy zjadły, ale doczekał niepodległości Polski.

S t r y j żył przeszło 90 lat. P a m i ę ć o nich i o i n n y c h p r z o d k a c h jest częścią duszy Antoniego Jopkiewicza.

— Moi p r z o d k o w i e , t o j a w i e m od p r a d z i a d ó w , p r z y ­ szli ze S ł a w n a . Byli k o w a l a m i , dziadek też był k o w a l e m . Dookoła były dwory, k o w a l a nie było, więc go s p r o w a ­ dzili t u pod R a d o m , do S k a r y s z e w a . T o b y ł b a r d z o z a ­ m o ż n y człowiek, ośmiu ludzi p r a c o w a ł o u niego w k u ź ­ ni. Dziadek t w a r d o w y c h o w y w a ł s y n ó w — ojca mojego i s t r y j a . Ojciec w w o j s k u nie służył, ale s t r y j a to z c a ­ łej g u b e r n i r a d o m s k i e j odesłali do C a r s k i e g o Sioła n a g w a r d y j c a ; n a pokojach u c a r a pełnił służbę. Chłop o l ­ b r z y m i , w te drzwi by się nie zmieścił. Ł a d n y , z g r a b n y , n a fotografii to jak jaki gienierał, w b i a ł y c h r a j t u z a c h , w czaku z lisim o g o n e m , r ę k a w i c z k i białe, b u t y l a k i e ­

r o w e . L u x . D z i e w u c h y się o g l ą d a ł y za n i m , m i a ł 70 lat.

Długowieczny s t r y j , „ t w a r d e chłopisko" rozumiał ży­

cie i p r a w a historia.

— O n m n i e opieprzył w w o j n ę j a k p o w i e d z i a ł e m — stryju, p r z e p a d l i ś m y , Niemcy pod M o s k w ą .

— E j , t y głuptasie, ty wiesz co t o Rosja? T a m t r z e b a być, żeby wiedzieć co to R o s j a Do M o s k w y doszedł?

I co z tego? A gdzie dalej? Oni go stłuką.

P ó ź n i e j jak w r a c a l i , to mi p r z y p o m n i a ł .

Opowieści o p i ę k n y c h i h o n o r n y c h p r z o d k a c h (stryji w p r o s t z C a r s k i e g o Sioła w y l ą d o w a ł w k a r n y m b a t a l i o ­

nie na Syberii) p a s u j ą do skaryszewskiego d o m u A n t o ­ n i e g o Jopkiewicza. Obrazy, meble, sztalugi, p a c h n ą c a czystość (babcia b y ł a ze szlacheckiego r o d u Jużyńskdch).

(4)

Antoni Jopkiewicz, W polu, obraz olejny, Skaryszew

Małe podwórze za szczelną bramą wypełniają mieczyki, cynie, kapryfolium, chryzantemy, astry. Nie gdaczą ku- ry, nie kwiczą prosięta, nie wylewa się balii do rynszto­

ka. Enklawa. Gospodarz w błękitnej koszuli, szczupły, z krótką brodą i gęstą czupryną. Porusza się szybko, mówi z ekspresją, zagląda w oczy; ma dopiero siedem­

dziesiąt sześć lat. Jego autoportrety szybko znajdują na­

bywców — srebrne włosy, prosty nos i oczy tak czysto niebieskie, jakby były jednym z nieskażonych kolorów palety.

sześciu lat mieszka sam jakby ta samotność, ten piórem, była jego przeznaczeniem. Dzieci dorosłe, samodzielne, mają swoje zawody, ro­

dziny. Opiekują się ojcem, ale mu przecież towarzyszki życia nie zastąpią. Druga żona miała na imię Józefa.

— O, taka blondyneczka jak pani, z szyjeczką taką ładną, podobała mi się. Młoda kobieta była, czterdzieści lat miała. Dziecka nie chciała urodzić, bo miała trzech synów; dwaj już byli dorośli, najmłodszego tu przypro­

wadziłem. Wykształciliśmy, dom mu postawiliśmy, oże- niliśmy go i w zamian za to matkę mi zabrał. Zabrał matkę. Ze wszystkim. Ja musiałem sobie wszystko ku­

pić nowe. Kobity to są przezorne, pani, jak pijaweczki...

Urzędowo nas rozdzielili. Płakałem jak odchodziła. A u niej zwyciężyła chłopska mentalność. Żeby u mnie były krowy, świnie, kury to ona by nie odeszła. A u jej syna działka — truskawki, porzeczki, kirowy, świnie.

Do tego dom, dwoje wnuków. A ja oddałem gospodar­

stwo na skarb państwa, bo dzieci nie chciały...

Między słowami pana Antoniego coraz więcej ciszy.

Nie gniewu, nie żalu — tylko ciszy.

Proszę pani, jak ja ziemię oddałem, to nie wiedzia­

łem, co z czasem robić, bo człowiek był przyzwyczajony do pracy. Do stolarki i do ziemi. A tu czasu za wiele...

Po sąsiedzku jest biblioteka, to przyniosłem sobie lek­

turę, historię powszechną, to, owo. Doszło do tego, że zasypiałem przy czytaniu. Dwie, trzy stronice i głowa leci. Do lasu. Chodziłem całe lało po lesie. Podglądałem

Fot. Barbara Polakowska

ptaszki, a to jagódek przyniosłem, grzybka gdzieś zna­

lazłem, tak sobie świętowałem. I to się uprzykrzy. Jak była letnia pora, ciepło, to las pasuje, ale przyszła jesień, szarugi, tu żony nie ma, zawsze tam siedziała... Przy­

niosłem sobie bloczek rysunkowy, ale nikt nie wiedział.

I bibliotekarka mnie raz zaszła, nie zdążyłem schować.

— O, to pan maluje?

— Tak... Bawię się...

I ona powiedziała tu ludsziom, wie pani, jak to kobie­

ty, lubią plotkować. Okno było otwarte, ja tu sobie sie­

dzę, maluję, widzę sąsiada na ulicy. Z końca Skarysze­

wa idzie drugi, pyta się:

— Co ten Jopkiewicz tera robi?

— Maluje.

— A co on maluje?

— Obrazki.

— O, cholera, taka dobry chłop i zgłupiał na starość.

Widzi pani, oni mają to w przekonaniu, że jak kto maluje albo wiersze pisze albo rzeźbi — to wariat. Może poniekąd mają rację. Chyba ja taki jestem trochę nie­

normalny.

ta dusza. Inna już od dzieciństwa. No bo prze- To cież małe dzieci, a i dorośli boją się burzy, pio­

runów. I jeszcze gdzie, na polu, gdy nie ma się dokąd schronić. Antoni Jopkiewicz wspomina, że ojciec bił go biczyskiem, aby kilkuletniego chłopca ściągnąć w czasie burzy w jakieś bezpieczne miejsce. A on się za­

pierał i nie chciał. Bo go fascynował błysk i huk, nie­

pospolite widowisko.

Matkę, jak piorun z nieba, zabiła choroba, gdy Antoś miał trzy lata. Został po niej gruby warkocz, staroświec­

kie gorsety z fiszbinami, ściskające niegdyś talię wój­

towskiej córki i niezgłębiony, nie do ukojenia żal za pierwszą i najważniejszą kobietą życia.

— Ojciec się nie ożenił. Chociaż przystojny był od cholery. Powiedział — drugi raz nie będę płakał. Stryj ojca pilnował jak matka umarła, żeby się nie powiesił.

Tak rozpaczał. Trzech synów wychował sam.

CIĄG DALSZY NA STR. 9 9.

Od

(5)

„Konfrontacje''

nie tylko artystyczne

W ub. roku „Scena Ludowa", już po raz szósty, zorganizowała w Au­

gustowie—Przewięzi wielką, dwutygodniową imprezę pod nazwą „Kon­

frontacje Artystyczne wsi Polskiej — Augustów 88". Sądzimy, że jest to jedno z bardziej znaczących przedsięwzięć dla rozwoju kultury wsi, szcze­

gólnie młodego pokolenia. Zwróciliśmy się zatem do Anny Marii Słupczyń­

skiej, kierownika Działu Programowego Ośrodka Kultury Wsi „Scena Lu­

dowa" w Krakowie o wypowiedź na temat założeń imprezy, a do uczest­

niczki „Konfrontacji", Kazimiery Sekułowej — o refleksje z pobytu w Przewięzi. Niżej drukujemy obydwie wypowiedzi. Dodajmy tylko, źe Ka­

zimiera Sekułowa, poetka, autorka tomu prozy „Opowieści beskidzkie", członkini STL, felieton napisała gwarą. Może to przysporzyć pewnych kłopotów czytelnikowi z „nizin". Warto wszakże je pokonać, by odebrać nie tylko interesującą treść, ale i urok soczystego języka beskidzkiej gwary.

ANNA MARIA SŁUPCZYŃSKA

„Scena Ludowa w Przewięzi

R

uch Społeczno-Kulturalny ZMW „Scena Ludowa" gru­

puje twórców różnych dzie­

dzin sztuki, związanych poprzez swoją działalność ze środowiskiem wiejskim, z kulturą polskiej wsi, przy czym niekoniecznie musi to być tradycyjna kultura ludowa. W Ruchu działają głównie twórcy nie­

profesjonalni a także ludowi, często zarejestrowani Już w STL. Współ­

pracują także z Ruchem profesjona­

liści, inspirujący się w swej twór­

czości kulturą wsi polskiej, poma­

gający swą wiedzą amatorom. W zależności od zainteresowań człon­

kowie Ruchu zrzeszają się w tzw.

Klubach, których istnieje w tej chwili pięć. Są to: Ogólnopolska Rada Ludowych Zespołów Artys­

tycznych (ORLZA), grupująca mala­

rzy, rzeźbiarzy, rękodzielników, Krajowy Klub Twórców Kultury Wsi (KKTKW), Krajowy Klub Li­

teracki (KKL), Krajowa Rada Te­

atrów Wiejskich (KRTW) reprezen­

tująca teatry i kabarety oraz Kra­

jowy Klub Animatorów Kultury Wsi (KKAKW).

Zdając sobie sprawę z niebezpie­

czeństwa, jakie stanowi otwartość na tak różnorodne formy twórczoś­

ci, a także w celu opracowania

właściwego programu działalności i zapewnienia twórcom opieki mery­

torycznej, większość Klubów opiera już swe działania na współpracy z własną Radą Artystyczną, w skład której wchodzą wybitni specjaliści poszczególnych dziedzin: choreogra­

fowie, etnografowie, plastycy, lite­

raci, ludzie teatru i kabaretu. W ciągu całego roku poszczególne Klu­

by organizują dla swych członków zajęcia o Charakterze warsztatowo- plenerowym, zapewniając im opie­

kę fachowców. Plonem tych spot­

kań są przeglądy zespołów folklo­

rystycznych, kabaretów wiejskich, wystawy plastyków, wydawane to­

miki poetyckie. Spośród najakty­

wniejszych i najciekawszych twór­

ców wszystkich Klubów typowani są uczestnicy najważniejszej impre­

zy Ruchu, jaką są Konfrontacje Ar­

tystyczne Wsi Polskiej. W 1988 ro­

ku Konfrontacje były organizowane już po raz szósty, jak zwykle w czerwcu. Po raz trzeci gościły na Ziemi Suwalskiej, po raz drugi w Augustowie — Przewięzi. Tradycyj­

nym już zwyczajem ich program biegł dwutorowo. Organizowane w czasie Konfrontacji imprezy skiero­

wane były ,,do wewnątrz" — dla sa­

mych uczestników i „na zewnątrz"

— dla środowiska. Prezentowano dorobek Klubów poprzez koncerty, wystawy, spotkania w GOK-ach i szkołach.

Ale Konfrontacje Artystyczne Wsi Polskiej nie są tylko przeglą­

dem dorobku Ruchu Społeczno-­

Kulturalnego ZMW „Scena Ludo­

wa". Są przede wszystkim szansą wywołania nowych zjawisk i war­

tości artystycznych, które mogą ukształtować się w wyniku spotka­

nia twórców różnych dziedzin sztu- ki z różnych regionów Polski.

Uczestnicy Konfrontacji spędzali przedpołudnie na doskonaleniu swych umiejętności pod okiem specjalistów. Działały warsztaty:

choreograficzny, malarski, rzeźbiar­

ski, rękodzielniczy, teatralny, kaba­

retowy, literacki i muzyczno-wokal­

ny. Popołudnia i wieczory wypeł­

niały wspólne spotkania i prezen­

tacje własnej twórczości. Na goś­

cinnej, konfrontacyjnej Estradzie Folkloru gościły zespoły miejscowe, m. in. kapela wileńska, litewski zes­

pół obrzędowy „Kanapinis", zespół śpiewaczy starowierów „Riabina" i dziecięcy teatrzyk z Sejn. Prezen­

towały się także biorące udział w Konfrontacjach zespoły: „Jaworz- nik" z Będzina, „Turnie" ze Starego Bystrego i Teatr Obrzędowy ze Skomielnej Białej. Przygrywała też kapela „Roztocze" z Tomaszowa Lu­

belskiego. Odwiedzili również Kon­

frontacje animatorzy narodowej kul­

tury: Erwin Kruk, Wiesław Myś­

liwski, Roch Sulima i Jan Socha.

Prowadzili oni spotkania tzw. fo­

rum dyskusyjnego. Nie zabrakło czasu na wspólną zabawę w Klu­

bie Konfrontacji.

Opinie o wartości konfrontacyj­

nych prac i poczynań, będących wynikiem wspólnego działania blis­

ko 300 twórców w ciągu dwóch ty­

godni pobytu w Przewięzi, są róż­

ne. Wypada jednak sądzić, że wyt­

worzone tam więzi międzyludzkie będą trwałe, a zdobyte na warszta­

tach umiejętności zaprocentują w ciągu najbliższych miesięcy. Popeł­

nione natomiast błędy — będą do­

datkową nauką na przyszłość. Bo sama idea tego typu spotkań jest chyba słuszna.

A na zakończenie należałoby pod­

kreślić to, co w Konfrontacjach Ar­

tystycznych Wsi Polskiej jest naj­

ważniejsze: tworzą je przede wszystkim sami twórcy. Ostateczny efekt tych spotkań jest taki, jaki bagaż własnych pomysłów wnoszą do programu sami uczestnicy.

(6)

f~~f ebyście t a k do k r z t y o m n i e / , inie zabocyli i n i e odlisyli sie od u a s e gwary, t o m u s ę sie woim przybocyć. Gnie m i sie t u n a k r a k o w s k o - ś l ą s k i ziemi, w t e m ni to mieście, mi t o wsii, bo choć sie Brzeszcze b l o k a m i chlubią i s a m Cyrankiewicz p r a w a i m miejskie n a d a w o ł , t o przecie więey t o g o s p o - dairki g m i n n e , j a k miastowe. T w ó r ­ ców l u d o w y k n i e uświadcy. N a k u l ­ t u r ę ludzioim s k o d a casu. N a w e t k i ­ n o p o d g r y z a n e r e f o r m o m p u s t k a m i świyci. Nic t y s dziwnego, zek s k o ­ rzystała ze zaproszenie n a K o n f r o n ­ tacje Artysltyczne W s i Polskie, do A u g u s t o w a — Przewięzi. Cas t r o c h ę felerny dobrali 3 — 17 cyrwiec, ale musieli m y zdążyć wrócić n a w y ­ bory.

Wyjazd n o m sie n a w e t udoł. P o ­ ciągi doś p a s o w a ł y , ale k a s j e r k a w i ­ d a ć w y c u ł a , zek n i e bardzo g r a - rnatno, bo m i biylet w y p i s a ł a pół n a pół (pół pośpieszny, pół osobo­

wy). Niby m i a ł o to p a s o w a ć w e l e rozkładu jazdy ale k o n d o k t o r mioł inse zdanie i kozoł n o m dopłacić n a pośpiesny do końca. Dopłatę m y zrobili w e d l e życeń, a pociąg i tafe coroz w o l n i jechoł, a od Biołego- sitooku, to n a w e t pomiędzy p r z y s t a n ­ k a m i odpocywoł. W i d a ć ktosik zabo- cył motonniceimu pedzieć, ze m y już dopłacili i, ze sie m o pośpiesać.

W A u g u s t o w i e z h o n o r a m i nos p r z y w i t a l i i odwieźli do s a m e g o o ś ­ r o d k a „ D r o g o w s k a z " w Przewięzi n a d jeziorem Biołem. R e k l a m a b y ł a h u c n o . Co k a w o ł e k w i d a ć było wiełgie napisy z piyknie w y m a l o - w a n e m k o g u t k i e m , k t ó r y by fnet do p i ę t r a siejgoł. E j ! K i e b y t a k t e n kogutek zapioł, a zawoniało sianem., boć p o r a była n a sianokosy, to cuł b y sfie cłowiek jak n a p r a w d z i w y wsi. W ośrodku, pod sosnami, d o m ­ k ó w maiuśfcik, co nieco zachrobo- conyk, pełno było n a d jeziorem.

L u d a się zjechało ze d w i e s t a p i ń - dziesiąt. M u z y k a g r a ł a od r a n i ą do późne nocy, skoda ino, ze im b a r - dzi p a s o w a ł a t a ł o m o t a c k a m e c h a - iniono, j a k k a p e l a l u d o w o . Z r a z u m i e ino dziw broł, ze sie ta Wieś t a k ciśnie n a t e Konfrontacje, ale późni to mie jus cołkiem zatkało jagek sie p r z y p a t r z y ł a , jakie t o t e - roz z m i a n y n a wsi sie porobiły.

Gospodynie, widać k r y z y s o w e o d ­ żywiane, b o k a r t e k nie dostają, c h u d z i u t k i e jakieś t a k i e . Łocy pod- cymniame, włosie padsfcuibane i j a - kiesik f i ł i o t o w o - c y r w a n a w e , cy to m o ż e z tego z a p a s k u d z o n e g o p o - wietrzo, cy z jakie choroby t a k sie

KAZIMIERA SEKUŁA

pozmieniały. Mozę to po t e m Cor- n o b y l u ludzie t a k zzielenieli i zdzi- waceli. Dziw m n i e tys broł, po co j e m t y s t a k i e długaśne pazury, bo przecie teroz g r o c h u sie nie ł u s k o r ę e n i e , a d o sarizemio z i m i o k ó w p a ­ z u r k ó w nie trza. P a t r z y l i m y t a k z „gazdom" z Myślenic i delibero­

wali, jak tys tako gaździna do do- jeinio pod k r o w ę siaddnde. P r z e c i e jak ją k w i a t u l a uwidzi, to sie wy- s t r a s y , bo pomyśli, ze sie z n o w u s t r z y g i n a świecie pojawiły.

D

, ; . J p w i o t a wieś dzisiok. L u d z i e jakośik po p a ń s k u gadają, a n a chłopskie i l u d o w e s p r a ­ wy, to se speców z W a r s i a w y s p r o ­ wadzili. M ą d r e ludzie, nie powiem.

J e d n e g o wołali M y ś l i w s k i i p o w i a ­ dali:, ze k a s i k „ K a m i e ń n a k a m i e ­ n i u " n a w e t poza g r a n i c a m i stawioł.

Pomogoł m u t a k i mnijsy, ale t y s w y g a d a n y . Roch S u l i m a sie zwoł.

D e l i b e r o w a l i t a k oba i po cały pol­

s k i historyji s u k a ł i chłopskie k u l t u ­ r y . Znaleźli j e pocątki, dosukali się łozkwitu, no i odśpiyiwali r e k w i j e n a d t e m , co sie t e r o z dzieje. P o ­ n i e k t ó r z y podnieśli w r z a s k , ze to n i e p r o w d a , ale m n i e sie jakosik m a r k o t n o zrobiło, b o mi p r z e w r ó ­ cili łopaonie cały t e n p i y k n y o b r ó ­ żek z koloorowem k o g u t k i e m . U ź r a - łak tę k o l o r o w ą k o m p a n i j a , w y s t r o ­ joną j a k n a łoidpus (choć s t r o j u l u ­ dowego n i e uświadcył), jakosak o b c ą i n i e nasą, n i e wsiową. Cło mi sie z a downom, w s i o w s k ą m ś p i y w k o m , z a p o g w a r k o m o utopeak, s t r a c h a k i strzygak, n a w e t ło tyk, co t o t e ­ r o z s t r a s ą po urzędak, ale t a k do śmiychu, p o n a s e m u . A tu t e m c a - s e m j e d e n w e l e d r u g i e g o ohodzi, j a k w e l e śmierdzącego jojka. Boji sie co śmieli ło wsii pedzieć, bo wszyst­

k i e jakiesik spaniałe.

Znalazło sie przecie gorz ludzi ze S k o m i e l n e Biołe, którzy w y s t a ­ wili t e a t r . Ci ludzie zasuzyii n a s w ó j w i k t potrójnie. P o piyrse, bez ndk można juz było pedzieć, ze m o w a

t u o k u l t u r z e wsi, p o drugie, to, co p o k a z o w a l i — to b y ł a wieś. D o w n o , ibiydno, może zacofano, ale z zie­

m i o m s e r c e m zrośnięto. P o trzecie, t a k t o ś w a r n i e odegrali, ze ino b r a ­ w o bić. J e d n o mie ino k u ł o w usy, ze straiśnie kalicyli swoją g w a r ę . P o n o ć a u t o r t a k im pokalicył, ale m o g l i przecie godać po s w o j e m u , a n i e t a k j a k ktosik napisoł, k t o d o b r z e g w a r y sądeckie nie znoł.

P o z a skomielrtiokami b y ł y jesce d w i e k a p e l e — „Kuj'awioki" i „ T u r ­ n i e " ze Starego Bystrego. Ci t y s g r a l i i g w a r z y l i po s w o j e m u , ale byli k r ó t k o , p e w n i e nie kcieli k o n ­ k u r o w a ć z dyskotekom, bo choć s a m i grali jak trza, to ik m a c h a ­ n i e m zagusyli.

F a j n i e nos zabawił k a b a r e t „ Ż ą ­ d ł o " z Biskupca. Mają c h ł o p o k i głowy. Udoł im s.ie tys te pisarz, c o im to •ustuioł. Bodej sie t y s t a k i e ludzie n a pnioku rodziły. Gorzy w y s ł a p r ó b a k a b a r e t u „ F i u t " s p o d Szczecina. Jakiesik to jesce n i e m r a ­ w e , ale licą sie dobre chęci.

T

ak, moiściewy, t e a t r , k a b a r e t i k a p e l e , a reśta? K a s t a w i e ś ? Prowida, były hafciorfci i k o r o n k o r k i , ale u n y s a m ciohuś- k i e i ani ik ndewdela widać. A ci, co ik było nojwięcy — t w ó r c y k u l ­ t u r y wsi, t o k t o ? Dubace, co w d r z e w i e i topolowy korze rzeźbili, n i e p a w i e m ze źle. J a k n a w y s t a ­ w i e dowiedli, t a l e n t u i m n i e b r a k , d r z e w a w lesie sporo. I n o ze gos- p o d o r z ze w s i był j e d e n . A cy n a w s i dubacy b r a k u j e ? A majfarze?

M n i e sie zdo, ze ze w s i t o , u n i m i e ­ li ino to, co n a m a l o w a l i — c h a ł p e c - ki, jezioro i ' l a s . A może ino m n i e sie t a k zdo? Mozę K r a k ó w to tys w i e ś ? Mozę to jakosik s p e c j a l n o m e t o d a tworzenio k u l t u r y w s i o d ­ górnie, ale w t e d y worto b y p o k o - z a ć t e m nHeborokom ze w s i , j a k sie to robi, bo m n i e sie cięgiem p ł o n t o p o głowie ta w i e ś w t y t u l e .

4

Cyje i lo kogo

(7)

Konfrontacje 9

T tak, moiściewy, s k r ó d l ę po I f I miedzak i u w r o c i a k , a o

s w o j e m polu n o j t r u d n i m i napisać, ale t r z a w r e ś c i e w y p l e w i ć i włosny zagon. Mnie, j a k o ze t r o ­ c h ę pisać u m i e m , z a m u ś t r o w a l i do l i t e r a t ó w . H o n o r to był lo m n i e , znalyź sie w t a k i k o m p a n i j i , k a k o z d y sie juz rnóg n a z w a ć l i t e r a t e m , b o sie znali n a rzecy. W i y r s y k i z g r a b n e u k ł a d a l i . M e t a f o r a m i sioli, p r z y c i n a l i tseści, j a k o g r o d n i k d r z e ­ w a , plewili, p r z e r y w a l i , gracowali, a kie jus skońcyli r o b o t ę , to jo jus w i d z i a ł a ino k o l o r o w y zogon, k a r o s n ą k ą k o i e , b ł a w a t k i i m a k i , ale pszenicę ktosik w y p ł e w i ł . Zogonek zgrabny, cysty, b a r w o m u m a j o n y , ale chleba ś niego nie będzie.

Moi m i l i ! Dy m y przyjechali na k o n f r o n t a c j e wsi. Ni m o ż n a było tego nie dozryć, t a k p o drodze, j a k n a s a m e m z g r o m a d z e n i u . Byli m y n a s p o t k a n i u o k u l t u r z e wsi i co?...

I nici Wieś w o m wisi, m o i piytoni.

Nie padło j e d n o pytanii|(e<— co m y l o te k u l t u r y zrobili? P o co n o m P o n Bóg t a l e n t a doł? I jak sie k i e s i k z tego ł o z r a c b u j e m y . A któż n o m za t e d w a t y g o d n i e dopłacił, jak nie w i e ś ? K o n i u z to p o n M y ś ­ l i w s k i n a p o c h ó w e k zwonili, j a k n i e chłopdB-: l i t e r a t u r z e i k u l t u r z e ? A wyście ani łezki nie uronili. J a k po k r o w i e zorazie — pryszczycy, nogi ino w rosie w y t a r l i i pośli dali.

P e w n i e p o w i y s p i — do kogo t a m o w a ? Było nos p o n a d 20-tu i w tern j e d n a b a b a ze w s i i t o w b l o ­ k u miysizkaijąeo (pasącą te słowa).

Nie b r a k ł o t a m przecie chłopskik korzeni, ino ik c h e b a nornice p o d ­ gryzły i badtele do k r z t y spamiały.

Las n o m saumioł, słonecko grzoło, a m y s i e ucyli o b r ó b k i w a r s z t a t o ­ w e . S t r u g a l i m y , j a k ci dubace, strugali i wycinali, jaz została s a m a trzoska. D y s c y k ją poleje, słonecko wysusy, cas ślad noza zairze.,. Któż pozmo, co n o m w dusy grało, jak sie w ł o r g a n k a k p i ó r a w y s c y r b i ł y ? J a k b y t a k wzdąś beskidzkiego g o r d a — prosty, u r o d n y , j a k j a ł o ­

w i e c w lesie. Z d a l e k a w i d a ć j a k m u w dusy gro. A c o wychodzi w zeszycie? „ K r o p k a , k r y s k a , k r o p k a , k r y s k a — fografijo twego p y s k a " . T a k sie dzieci b a w i ą . A l e t o nie wieś. Nie beskidzkie góry, lasy. B y ­ ła t a m w zamyśle dusa, ale ją k t o ­ s i k strugoł, strugoł, jaz w y r z n ą n serce, a dostawił zśofora i pociyrz.

P o s t a ć p o prowdzie została i n a w e t ś w a m o , ale m a n e k i n y w sklepie tys p o s t a ć mają.,.

W-

idzi mi sie, ze n o m b r a k ł o e a s u n a o d g r z e b a n i e p r a w d z i ­ w e g o s e n s u raasego pisanio;

cy m y nie zaceni o k o p o w a ć ziem- n i o k ó w , p r z e d p o s a d z e n i e m ? Z d o md sie, ze przodzi t r z a pomyśleć, co t r z a zrobić, a p o t e m jak. Cas nie stoi w mdeścu. K o z d y r o k niesie z m i a n y . Wieś sie w y r o d z o , p r z y s w o - j o s e m i a s t o w e n a r o w y . Cęsto- gorse o d zorazy. Kozdy, kto ze wsi w y - sed, m u s i przyznać, ze dziś to juz n i e t a w i e ś . A j a k ą poznają n a s e w n u k i ? Co pozostanie po n a s y k ca- s a k ? „ S k i r o l a w k i " ?

C y n i k z w o s n i e p r ó b o w a ł za- źreć w chłopskie serce, p r z y p a t r z y ć sie t y dzisiejsy wsi? K t ó ż t a m p o ­ został i n i e doł sie p r z e g n a ć n a Izyjsy ehlyb? K i m s a m , ci ludzie?

T o p r o w d a , ze som b r u d n i , nieo- k r z e s a m i , pazerni, ze sie zreją o m i e d z ę , s u k a j ą d o b r e zapłaty za s w ó j mozół, hodują to, co sie i m opłaci, ale któż ik tego u c y ? Cy m y s o m t a c y dobrzy ze swego?

Chłop, moiściewy, to z a w d y ślakcic ,na s w o i zagrodzie. T w a r d y , u p a r t y , ale s a m o t n y przeciw w i c h u r o m i dyscom, b e z r a d y n a posuchę. Totys w niedzielę sie m o d l i i b a r d z i z Bogiem t r z y m o , j a k z włodzom, bo t a ino d e k r e t y zmienio, roz w l e ­ w o , roz w p r a w o , a r o l n i k z a w d y będzie od pogody zolezoł. J a k i by n i e był rząd, jaki u s t r ó j , jako m o ­ da, to c h ł o p m u s i ze słonkiem w s t a ć d o r o b o t y i zoden k o m p u t e r nie zastąpi jego głowy i r ą k . D o b r y g o s p o d a r z na wsi w o r t jes tego,

zeby prze n i m copki nisko uchylić jT&jfrza to pedzieć, a n i e umieściś g o w psiarni, k a sie ino k u n d l e łoz- m a j t e maści u g a n i a j ą za s u k a m i („Skiroławki").

Z r e ś t o m , co jo w o m bedę o p o ­ w i a d a ć ! Poźryijcie, k o c h a n i , za sie­

bie. Cy p r a w d o m n i m a co pisać o wsi? C y K K L m o p r a w o b y ć p o ­ nad to? Nie kcę pisać manifestów, bo to inni robią lepi. W o l a ł o b y k iprowdom zrobić cosik lo t e ginące k u l t u r y wsi, ale nie s a m a . Nie kcę b y ć dali t o m s y g n o t u r k o m z w i e j ­ s k i e k a p l i c k i , co zwoni ino na a l a r m , cy na pochówek. Mozę sie znoijdzie przecie k t o n a przysły rok, k t o ze minom n a w r ó c i za m i e d z ę i spróbuje, może nie odgrzybać, ale o k o p o w a ć korzenie, k t ó r e n o m d a ł y p r a w o do udziału w t y k Komfron- tacjak*

Nie gniwojcie sie, K o c h a n i , ze wos r u s o m , ale ktosik to m u s i z r o ­ bić, bo jes p o t r z e b a , s o m l u d z i e i s o m możliwości p o t e m u . Nie w i e m k a nos w i a t r y powieją n a przysły r o k , ale t r z a b y c h e b a zadbać o t r o c h ę inse p r z y b y t k i k u l t u r y , j a k w Przewięzi. S a m a „Myśliwsko", k i e n a w e t kiosk „ R u c h u " był z a m k n i ę ­ ty, nie kozdego może zadowolić, i choć pole o b s e r w a c y j n e było n i e - zgorse, t o przecie za m a ł o a m b i t n e , j a k n a t a k zdolne g r o n o t w ó r c ó w .

- » y koniec jesce j e d n a s p r a w a .

\ J a k n a dziś, m a m y n a t e -

" r e n i e nasego k r a j u d w i e duze organizacje ludowe, p o w o ł a n e w trosce o k u l t u r ę l u d o w ą — j e s t o „Scena L u d o w o " i S t o w a r z y s z e ­ n i e T w ó r c ó w L u d o w y k . Kozdo po s w o j e m u u p r a w i o s w ó j zogon i choć obie kcą zbiyrać do spólnego g u m ­ na, to przecie w u p r a w i e zogonowy m o g ą zbiyrać ino s i y r p e m i t r z a b y juz pomyśleć o komasacyji, zeby żniwo było lepse i sprawinijso k o ś ­ ba. S o m t a k i e dziedziny, w k t o r y k spoinie m o ż n a duzo zrobić. Ni m a co zadziyrać nosa i licytować sie, toto lepsy, bo nojloipso jes po p r o s ­ t u k u l t u r a ludowo, k t ó r ą s k u t e c n i e z a t r u w o obco naleciałoś. P o d p a t r z o ­ ne w telewizji zachodnie m o d y n a w r z a s k , z a s t ę p o w a n i e k a p e l i t a ś m o m meginetofonowam, z a g u s a n i e p r z y ­ r o d z o n e m u z y k a l n o ś c i wsi, o t ę p i a ­ n i a prostego, a l e w r a ż l i w e g o s m a k u

ludowego a r t y s t y . Zapytojimyz sie choć teroz, co jo m o g ę od siebie w t y w o ź n y s p r a w i e zrobić.

M o m t a k ą m a l u t k ą nadzieję, ze sie K K L - o w c y n a m n i e nie p o g n i y - w a j ą i t e n w o ź n y t e m a t podyjraią.

Do s p o t k a n i o n a przysły r o k n a kodejnyk K o n f r o n t a e j a k .

(8)

WŁADYSŁAW RUTKOWSKI Mowo moja...

M o w o moja, m a t c y n a i ojcowa m o w o ! Rodziyłaś m i sie co d n i a od piyrsygo ś w i t u

S k a z d o m m a t c y n o m ś p i y w k o m , s k o z d y m ojca s ł o w y m I ozwijałaś m i sie, j a g b y k w i o t zakwitoł.

M o w o moja, k r e w n i o k ó w m o w o i s o m s i a d ó w , P r z y n o s o n o m i r a z y m z j a b k i y m d o k o l y b k i ! K o z d e m słowo w p a m i y c i j a g w k o m o r z e składoł, Zeby ich, kiej cas przydzie, pokostować syćkich.

M o w o m o j a ! K i e j m w pole w y s e d p o roz p i y r s y I usłysoł n a d sobom głos jag ś r y b n y z w o n e k , Pedziol m i ociec: „Synu, to s o m c h ł o p s k i e w i y r s e , A ś p ł y w o je h a j w górze s k r o m n u ś k i s k o w r o n e k . Mozę i ty, m ó j synu, j a g juz bedzies wiyksy, Z n a s y m o w y potrafis ś w a r n y w i o n e k słozyć, A l e choć miołbyś pisać n a w e t tysioc wiyrsy, P i s t a k prosto, j a g p r o s t o zwoni śpiywok bozy".

Ojce m o i ! Choć d o w n o pośliście s c h a ł u p y

O s t a t n i o m w życiu ściyzkom p o d las n a spocynek, J o w o s w c i ą ż w sercu nose, a z e m zostoł chłopym, Z nasy m o w y w o m s p ł a t o m n a mogiyłe wionek.

EMILIA MICHALSKA Chłopski Słowo

Echo

OJCOWSKI ej

Chłopski słowo, p r o s t e słowo, słowo p o g a r d z a n e , j a k ż e bych cie r a d a objąć, a b y ś z a p o m n i a n e n a popiół n i e spopielało w nowości słowniku, a b y ś w i e c z n i e było p e ł n e ż y w o t n e g o k r z y k u . A b y ś wiecznie było żywe, żywe, ż y w u s i e ń k i ! W e z n y m jo cie kieby glinę m i ę k u ś k ą do r ę k i

i w i ć b e d y m z ciebie w i y ń c e , k r w i ą ciepłą p o d ł y w a ć , a b y ś m o g ł o k w i ś ć przez w i e k i i p r z e z w i e k i ś p i y w a ć ! Chłopski słowo, t w a r d e słowo, t w a r d s z e niż d i a m y n t , j a k chlyb syte, j a k m i ó d słodkie, święte j a k t e s t a m y n t , j a k g r o m groźne, j a k p ł u g ostre, j a k j a g n i ę potulne, j a k bicz giętkie, j a k błysk w a r t k i , j a k izba p r z y t u l n e ! P o l s k ą polski, r d z e ń korzynia, co w ziem w i ś l n ą w r a s t a , j a k dzieć tkliwe, j a k m ł ó d ź h y r n e , j a k w ciąży n i e w i a s t a , słuszne, w o l n e , o p a t e r n e , a p r z e r o s ł e siłą,

siłą, co koże m i ł o w a ć ziemie rostomiłą.

JĘDREK GĄSIENICA-MAKOWSKI

Gwaro

H e j ! góralsko g w a r o — t a k o ś lo m n i e miyło.

Z a l u b i o n y k w tobie n a d e syćko.

Dziś w s e r d u s k u giełcys zolu n u t o m . H e j ! j a k o w i l c e w y c i e b a r s s m y n t n o m . B o choć ześ j a k o t o n i e c p o t o k ó w w a r t k o , w skolak w y k r z e s a n o , s u r o w o i prosto, t a k o ś — t a k o ś lo m n i e m i y ł o m siostrom, t a k ześ dlo skolnyj dziedziyny d u s o m ! Choś dzisiok ostałaś u m n i e w dusy, I ni m o g ę cie w y p e d z i e ć k i e fcem, to holny w i a t e r z a w d y m n i e rusy.

1 choć n a k w i l ę k u Tobie w r a c o m .

P i o t r Ł a p i n , Krajobraz wileński Karklina, o b r a z olejny, P u ł a w y

Fot. P i o t r M a c i u k

(9)

WIESŁAWA KONOPELSKA

Kazimierz nad... Pszczynianką

t a k i e d w a dni w roku, k t ó r e t r z e b a spędzić w Pszczynie; zwykle p r z y p a ­ dają n a k o n i e c m a j a lub początek czerwca. W t e d y do Pszczyny zjeż­

dżają co ciekawsze regionalne zes­

poły folklorystyczne — t a n e c z n e , śpiewacze, obrzędowe, k a p e l e l u d o ­ w e z całego w o j e w ó d z t w a k a t o w i c ­ kiego-, by wziąć udział w „Wiciach"

— jak p o p u l a r n i e m ó w i się o „Wio­

s e n n y c h Wiciach F o l k l o r y s t y c z n y c h "

„Wici" są częścią s k ł a d o w ą

„ S p o t k a ń pod B r z y m e m " . Od p o ­ czątku, to jest o d 12 l a t b r z y m c z y ­ li pszczyńska lipa, udziela s c h r o ­ nienia pod s w o i m i k o n a r a m i i ' w y z ­ w a l a w e n ę t w ó r c z ą w p l a s t y k a c h nieprofesjonalistach i k o w a l a c h . P o ­ c z ą t k o w o w y s t ę p y zespołów folklo­

r y s t y c z n y c h s t a n o w i ł y wyłącznie o p r a w ę imprezy, czyniąc ją b a r ­

dziej uroMawą dla m i e s z k a ń c ó w . Z c z a s e m p o s t a n o w i o n o włączyć w

„ S p o t k a n i e " przegląd k o n k u r s o w y zespołów l u d o w y c h . I t a k pozosta­

ł o do dziś. Od tego czasu m i n ę ł o 10 lat.

K i e d y k o w a l e , dziś z o r g a n i z o w a ­ ni w g r u p ę m i ę d z y n a r o d o w ą — (artyści czy rzemieślnicy?) kończą s w ó j p l e n e r w y s t a w ą „ U Eliasza i Pistulki", n a ulicach Pszczyny za­

czynają p o j a w i a ć się g r u p k i ludzi w s t r o j a c h l u d o w y c h . Jeśli w z i ą ć p o d u w a g ę fakt, że w r a m a c h w o ­ j e w ó d z t w a k a t o w i c k i e g o m i e ś c i się t a k wiele zróżnicowanych r e g i o n ó w

— w y s t a r c z y w y m i e n i ć tylko k i l k a : cieszyńskŁ, zawierciański, pszczyń­

ski, bytomski, r y b n i c k i , to m o ż n a sobie wyobrazić, j a k a różnorodność s t r o j ó w przewija się przez r y n e k pszczyński i s k a n s e n , w k t ó r y m zwykle o d b y w a j ą się „Wici".

N a t e n r o k p r z y p a d ł ich j u b i ­ leusz. Z a m k n ę ł a się pierwsza dzie­

s i ą t k a . Ale „Wici", t o nie tylko w y s t ę p y zespołów i solistów, to także k i e r m a s z i w y s t a w a sztuki l u d o w e j . Co r o k u m o ż n a s p o t k a ć t u a r t y s t ó w l u d o w y c h , już to p a ­ n i e w podeszłym w i e k u , ale ciągle s p r a w n i e w y k o n u j ą c e p i ę k n e , b i b u ł ­ k o w e wieńce, serca, w i ą z a n k i k w i a ­

t ó w i pająki, „ptaszników", rzeź­

biarzy i bafciarki, już to m ł o d y c h i b a r d z o m ł o d y c h ludzi, k t ó r z y s w e j s z t u k i nauczyli się o d ojca, m a t k i czy b a b k i . T o co robią, podoba się i m t a k samo, jak ich m a t k o m przed laty.

Jeśli przyjeżdża się t u od k i l k u lat, to s p o t y k a się j a k b y d o b r y c h znajomych. Bo m a t a i m p r e z a w sobie coś więcej niż tylko a t m o s f e ­ r ę przeglądu, k o n k u r s u , poczucia rywalizacji. N a „Wiciach" po p r o s ­ t u t r z e b a być. Nie mają o n e nic w s p ó l n e g o z t y m , co w skali k r a j u n a z y w a się „ Ś w i ę t e m folkloru", ze s t r a g a n a m i , t ł u m a m i ludzi i w s z y s t ­ k i m t y m , co c h a r a k t e r y z u j e tzw.

imprezy m a s o w e . T u t a j wszyscy w y s o k o cenią sobie o w ą k a m e r a l ­ ność, zwykłość. Zawsze b o w i e m znajdzie się s p o r a g r u p a p r z e c h o d ­ niów, t u r y s t ó w i m i e s z k a ń c ó w , k t ó r z y „zahaczą" o s k a n s e n , nieraz w c a l e nie w i e d z ą c o o d b y w a j ą c e j się w n i m imprezie. P r z y c i ą g a s ł y ­ s z a n a z oddali p i ę k n a m u z y k a , p o ­ r o z w i e s z a n e obrazy, k o l o r o w e c h u s ­ t y n a ścianach c h a t i stroje,

W t y m r o k u d o d a t k o w ą a t r a k c j ę s t a n o w i ł w y s t ę p zespołu l u d o w e g o z E m m e n w H o l a n d i a k t ó r y z a p r e ­ z e n t o w a ł t a ń c e i pieśni f l a m a n d z k i e . Zespół przyjechał n a zaproszenie g o s p o d a r z a i m p r e z y — T o w a r z y s t w a M i ł o ś n i k ó w Ziemi Pszczyńskiej, a d o k ł a d n i e — zespołu regionalnego

„Pszczyna", k t ó r y wcześniej był i c h gościem.

J a k n a jubileuszową edycję „Wi­

ci" przystało', wzięło w nich udział r e k o r d o w o d u ż o zespołów, b o aż 34, w y ł ą c z n i e z w o j e w ó d z t w a k a t o w i c ­ kiego. T a k w i ę c , jeśli b y w a się n a

„Wiciach", to widzi się, że C z a r n y Śląsk to nie t y l k o p r z e k a z y w a n y p r z e z m a s s m e d i a s t e r e o t y p Slązacz- ki w s t r o j u — powiedzimy l u d o ­ w y m , w p a r z e z g ó r n i k i e m w o d ­ ś w i ę t n y m g a l o w y m m u n d u r z e . W y ­ gląda to zupełnie inaczej. Śląsk, to bogactwo strojów, m u z y k i , t a ń c ó w i języka. T e g o w Polsce nie w i d a ć . Nie widać t a k ż e tego, że poza w i e l ­ k i m p r z e m y s ł e m istnieje u m i ł o w a ­ n i e tradycji — szczególnie n a wsi.

A le w r ó ć m y do tegorocznej i m p r e z y . Nie w s p o m n i a ł a m jeszcze o o r g a n i z a t o r a c h — T o w a ­ r z y s t w i e M i ł o ś n i k ó w Z i e m i P s z c z y ń ­ skiej i W o j e w ó d z k i m O ś r o d k u K u l ­ t u r y w K a t o w i c a c h . Podział ról jest t a k i — T o w a r z y s t w o p r z y g o t o w u j e i m p r e z ę a W O K dba o jej poziom a r t y s t y c z n y . N a X „ W i c i a c h " b y ł szczególnie w y s o k i , co podkreśliło r ó w n i e ż j u r y p r a c u j ą c e pod p r z e ­ w o d n i c t w e m doc. d r a h a b . Adolfa Dygaeza. K a n d y d a t ó w do n a j w y ż ­ szych n a g r ó d — P l a k i e t e k „Złote Wici", p r z y z n a w a n y c h w k i l k u k a ­ tegoriach, b y ł o s p o r o .

A co do kategorii -— zawsze z n i m i s p o r o zamieszania, o czym m ó w i l i r ó w n i e ż jurorzy. J a k t w i e r ­ dzą fachowcy, n i e o d d a j ą one tego, za co w ł a ś c i w i e p o w i n n o się o c e ­ niać zespoły. S t o s o w a n e k a t e g o r i e , oczywiście obowiązujące n a w s z y s t ­ k i c h k r a j o w y c h i m p r e z a c h , dzielą w sposób satuczny zespoły n a : z e s ­ poły śpiewacze (w postaci u s z e r e ­ g o w a n e g o chórku, czy może w p o ­ łączeniu z p o k a z e m obrzędu, p r a c y codziennej, gdzie nieodłączną c z ę ­ ścią jest śpiew?), zespoły p r e z e n t u ­ jące zwyczaje, o b r z ę d y i zajęcia ludności wiejskiej (w p r a k t y c e w y ­ g l ą d a t o t a k , że często zespół o k r e ś ­ l a się j a k o śpiewaczy l u b o b r z ę d o ­ w y a o c e n i a n y jest jeszcze za coś innego), k a p e l e l u d o w e (rzadko przecież f u n k c j o n u j ą oddzielnie), zespoły t a n e c z n e (chyba wyłącznie w postaci e s t r a d o w e j ) i wreszcie s o ­ liści ś p i e w a c y i i n s t r u m e n t a l i ś c i .

Z dyskusji, j a k a m i a ł a miejsce przy okazji „Wici", a w k t ó r e j uczestniczyli etnografowie, e t n o m u ­ zykolodzy i choreografowie w y n i k a ­ ło, że w s t o s o w a n e j s k a l i o c e n n i e m a miejsca n a w y r ó ż n i e n i e n p . s t a ­ r a n n e j r e k o n s t r u k c j i stroju, czasem składającego się z o r y g i n a l n y c h , a u t e n t y c z n y c h s t a r y c h e l e m e n t ó w

— w y s z u k a n y c h i z a c h o w a n y c h przez l a t a , n a z a u w a ż e n i e s t a r y c h pieśni czy p r z y ś p i e w e k jeszcze nie p r e z e n t o w a n y c h , n a w y s z u k a n i e t y c h perełek, c z a s e m u c h o d z ą c y c h u w a d z e w jakiejś całości l u b n i e mieszczących się w k a t e g o r i a c h — h e r m e t y c z n y c h i skostniałych.

(10)

Czasem ocenia się p r a c ę dobrego i n s t r u k t o r a p r o w a d z ą c e g o zespół. To o n „ u s t a w i a " zespół, s t a w i a o k r e ś ­ lone w y m a g a n i a , „Ubiera" go zgod­

n i e ze wszelkimi w y m a g a n i a m i , t w o r z y r e p e r t u a r . Oczywiście w s z y ­ s t k o jest w p o r z ą d k u . Ale czyją p r a c ę należy ccaniać w zespołach, k t ó r y c h nie stać n a r e g u l a r n e , f a ­ c h o w o p r o w a d z o n e p r ó b y czy na kosztowne konsultacje? Członkowie z w ł a s n e j potrzeby zakładają zes­

pół, prezent u ją rzeczy znakomite, a p r z y okazji też chcą pokazać swoją p r a c ę . I m nie w głowie zaszczyty, b o w i e m w y s t ę p t r a k t u j ą jak ś w i ę ­

t o rodzinne, jak spotkanie t o w a ­ r z y s k i e . Zawsze mają w z a n a d r z u coś niezwykłego, choć może nie zawsze tak dopracowanego, czy nie zawsze strój tak kompletny.

•Owo „szufladkowanie" powoduje r ó w n i e ż „szufladkowe" decyzje j u ­ r o r ó w t y p u j ą c y c h na w a ż n e i m p r e ­ zy ogólnopolskie z całego zespołu mp. jedną z p a r — np. b a b ę i Zyda 'tańczących na „Ostatkach", by p o ­ k a z a ć ich w jakiejś kategorii. Z zespołu regionalnego wyciąga się k a p e l ę , k t ó r ą pokaże się w i n n e j k a t e g o r i i .

T

akie to refleksje n a s u n ę ł y się uczestnikom „ B r z y m u " i „Wi­

ci". Czy warte są szerszego r o z p a t r z e n i a ? Organizacja i m p r e z n i e d o c h o d o w y c h zaczęła w d z i s i e j ­ szych czasach budzić wiele w ą t p l i ­ wości, zaczęto p o d d a w a ć w w ą t p l i ­ w o ś ć p o t r z e b ę cykSUcznośoi „Wici".

C y k l roczny jest chyba konieczny.

Ile rzeczy może zaniknąć bezpo­

w r o t n i e za d w a l u b trzy lata? Kto odrobi tę s t r a t ę ? A swoją drogą — w Pszczynie dzieje się t a k wiele i zobaczyć m o ż n a nie tylko s ł y n n y P a ł a c . Ale to m a t e r i a ł na inne o p o ­ w i a d a n i e .

Antoni Kamiński, RZEŹBY ~

K u t n o w o j . p ł o c k i e

Fot. Leszek Kistelsk?

Rodzina z darami Stnigiis-dyngus Siv. Barbara

8

(11)

Gdybym miał

inną duszę...

'flBC

D O K O Ń C Z E N I E ZE STR. 2

Męskie to było chowanie s k o r o sąsiadki biadoliły nad A n t o n i m ,;to dziecko się nie w y c h o w a , o n go zamordu­

je". Bo- ojciec hoidował komie i h a n d l o w a ł nimi, synowie byli od m a ł e g o p r z y uzdach. N a j p i e r w ogier t a k uderzył najmłodszego k o p y t e m , że wgniótł m u czaszkę, za jakiś czas u p a d e k z k o n i a s p o w o d o w a ł p o ł a m a n i e r ę k i i żeber.

Ale sądzone m u było żyć.

— Ojciec trzy konie związał i d w a kilometry, w Słu­

bicach p a s t w i s k a ogólne były, jedź z k o ń m i n a t r a w ę . P a ś ich cały dzień. J a m i a ł e m osiem lat, proszę panią, to stojąco, galopem na k o n i a c h jeździłem. Mówią, że s p o r t u kiedyś n i e było>...

ięc jak z ciszy pustego d o m u w y p ł y n ę ł a chęć m a ­ l o w a n i a — t o jak z m g ł y n a łące w y p ł y n ę ł y w s p o m ­ n i e n i a dzieciństwa i konie, konie... One pierwsze były m a l o w a n e a k w a r e l ą . A i dziś, już na płótnach, p o ­ jawiają się k o n i e w różnych scenach: „Występy s k a r y ­ szewskie" (jarmarki). „Konował", „Końskie wesele" czy w tle s a t y r y c z n e g o o b r a z u „ E m a n c y p a c j a " ; konie d o k a ­ zują t a m zgodnie z p r a w a m i n a t u r y , jakoś nie widać aby m a t k a —• p r z y r o d a n a k o b y ł k ę złożyła m ę s k i e o b o w i ą z ­ ki... Nieco frywołny t e n obrazek (sprawiedliwie p o w i e ­ dziawszy s c h o w a n y w szafie) daje n a m poznać J o p k i e - wiczowy h u m o r ale i nie gasnący s e n t y m e n t do b a b s k i e ­ go żywiołu. Zaprzyjaźniony d y r e k t o r M u z e u m Wsi R a ­ d o m s k i e j złożył podobno kiedyś u a r t y s t y zamówienie na obraz „żeby b a b k i były z seksem". Dookreślając bli­

żej t e m a t p r a c y dodał — „no, wie p a n — żeby był cyc i pic". Ludzie mówią, że t o d o b r y o b r a z e k .

Z m a l a r s t w e m o l e j n y m była n a początku droga przez m ę k ę . S y n p a n a Antoniego chciał mieć pejzaż do nowego m i e s z k a n i a . I osobiście p o s t a r a ł się o b l e j t r a m z nacią­

g n i ę t y m p ł ó t n e m .

— P a n i , ja b y ł e m laik, nie wiedziałem, jak to się robi. Na s u r o w e płótno farby olejne położyłem, ładnie mi to wyszło, ucieszyłem się; koniki n a p a s t w i s k u , l a ­ sek, wzgórze piaszczyste. Poszedłem spać, r a n o wstaję, patrzę, cholera, o b r a z k a nie m a . A to jak przez sito f a r ­ b a przeszła. Ale u p a r t y byłem, suszyłem n a słońcu. J a k podesehło — drugi raz rżnę te farby n a farby, dotąd aż zesztywniało. Dopiero jak z telewizji przyjechali kręcić film o Skaryszewie (wszystko t u jeszcze po d a w n e m u n i e d u ż e , n a ludzką p r z e d w o j e n n ą m i a r ę ) zaszli do mnie, bo słyszeli, że m a l u j ę obrazki. J e d e n z nich obejrzał m o j e pierwsze dzieło i m ó w i :

— P a n i e , p a n nie z a g r u n t o w a ł .

— A to t r z e b a g r u n t o w a ć ?

I on mi w y t ł u m a c z y ł , że to t r z e b a klejem sklejować płótno, później n a to położyć g r u n t i dopiero olejną.

O p a n o w a w s z y tę t e c h n i k ę p a n Antoni m i e w a chwile, kiedy uważa, że perfekcyjne przygotowanie płótna to więcej j a k polowa obrazu. Bo to, co „na w i e r z c h u " m o ­ że się k o m u ś podobać l u b nie i dla zilustrowania s w e j tezy daje m i p r z e k o n u j ą c y p r z y k ł a d :

— Pani jest b l o n d y n k a , ja powiem, że urocza dziew­

czyna, a drugi p o w i — jaki t e n A n t e k m a gust, cholera, co j e m u się w niej podoba?

P

a t r z ą c n a kilkanaście płócien ł a t w o spostrzegani, że o b r a z y Antoniego J o p k i e w i c z a nie m a j ą w s p ó l ­ nego stylu, że są do siebie niepodobne pod w z g l ę ­ d e m technicznym'. Najwięcej l i r y z m u m a j ą pejzaże, n a j ­ więcej życia — sceny przedstawiające konie. A u t o r się na t y m zna, niczego nie w y m y ś l a , nie szuka m e t a f o r . Ale z a r ó w n o pejzaże, jak j a r m a r k i w y m a g a j ą i n s p i ­ racji z p l e n e r u . P a n Antoni jest młody, ale g d y t r z e b a długo stać, to od ziemi ciągnie. T r z e b a z a t e m i gdzie i n ­ dziej s z u k a ć t e m a t ó w ; p o d s u w a j ą je — w y o b r a ź n i a , t e ­ lewizja, polityka. Telewizję i politykę m a m y w s p ó l n ą , a jeśli chodzi o wyobraźnię, to a r t y s t a może liczyć t y l k o n a własną. Skaryszewski sąsiad powie co n a j w y ż e j , „że m u się żyto nie urodziło, albo k r o w a się ciężko cieliła"

Z w y o b r a ź n i m a l o w a n e są więc „ P o ł u d n i c e " i „ C z a r o w ­ nice", z telewizja rzecznik z a k o n f e r e n c y j n y m stołem, z

„sytuacji" — „ R e g l a m e n t a c j a " . Obraz n i e w ą t p l i w i e p r z e ­ ł a d o w a n y s y m b o l a m i — n a r ó d polski jako silny wół z

gwiazdą — sercem n a czole, p o ł a m a n a szubienica j a k o s y m b o l p r z e t r w a n i a zaborów, zniszczone j a r z m o — z n a k w y z w o l e n i a społecznego, p o d e p t a n a s w a s t y k a — s y n o n i m w y g r a n e j w o j n y . Wół jest chudy, boki z a p a d n i ę t e , żłoby p o z a m y k a n e n a kłódki. P o d k o p y t a m i tylko k a w a ł e c z e k t r a w k i . Za ogrodzeniem, m a l u t k i p r z y wole, u r z ę d n i k pokazuje m u k a r t k ę : „ r e g l a m e n t a c j a " . P a n Antoni n i e u k r y w a , że źródłem n a t c h n i e n i a do tego o b r a z u b y ł szlag, jaki go trafił po w p r o w a d z e n i u k a r t e k n a m i ę s o . Coś takiego jest w starszych ludziach — myślę — że a to w nocy n i e śpią, a t o im się p r z y p o m i n a , że się bili, walczyli i za co, za co?

W

" śród s k a r y s z e w s k i c h pejzaży znajdujemy i c m e n ­ t a r z , do którego, jak to w m a ł y m miasteczku, n i e ­ d a l e k o i gdzie ze z m a r ł y m i r o z m a w i a się j a k z k i m ś bliskim. P y t a m o śmierć.

— Moja filozofia to się ogranicza do tego, że m y ś l e ć t r z e b a o t y m , co się ma robić i, co s a m o do m n i e n i e przyjdzie. A o śmierci myśleć nie trzeba, bo ona s a m a , za d a r m o do minie przyjdzie, k i e d y jej się spodoba.

J a jestem — po s t a r o g r e c k u powiedzieć — e p i k u r e j ­ czykiem. Człowiek dokąd żyje p o w i n i e n k o r z y s t a ć z tego życia i żyć. To znaczy, jeśli ja co lubię — nie p o w i n i e ­ n e m sobie tego o d m a w i a ć . Bo życie jest jedno. M r u g n i ę ­ cie oka to nasze życie. Nic ze sobą nie przyniosłem i n i c nie zabiorę. I n i b y po co m a m się robić o b s k u r a n t e m albo d e w o t e m ?

Mnie się udało. U m r ę za sto czy dwieście lat, to t a m w skansenie czy w m u z e u m zostaną moje obrazy. J u ż t e r a z m a m gości ze świata. Niemiec z H a m b u r g a , s k ą d om by wiedział, że t u Jopkiewicz w S k a r y s z e w i e m a l u j e ? Goście z k r a j u i ś w i a t a wzbogacają życie Antoniego Jopkiewicza. S a m mótiK że m a l a r s t w o go odmłodziło, że go p o d b u d o w u j e .

— J a k ja b y m tego nie robił, to n i k t by o m n i e n i e wiedział. Ale ja się z t y m urodziłem. Ojciec m n i e bił w polu biczyskiem, bo jak grzmiało, p i o r u n y biły to o n uciekał do stodoły albo pod m e n d l e n a polu, a ja zosta­

w a ł e m , bo m n i e to pasjonowało. Cieszyłem się —• b ł y s ­ ło, trzasło, ja w t e d y się d o b r z e czułem. M n i e t o f a s c y ­ nowało.

— Od początku miał p a n duszę artysty...

— Nieszczęśliwy za to jestem. Proszę panią, ja b y m był b a r d z o bogaty, żebym był inny, g d y b y m miał i n n ą duszę. A P a n Bóg jak da człowiekowi duszę artysty, t o g o r z e j go u k a r a ć n i e może. To już p r z e p a d ł .

MARIA BRZEZIŃSKA

9

Cytaty

Powiązane dokumenty

W jaki sposób może się to stać, jeśli najwartościowsze wzory kultury wiejskiej znikają z otoczenia człowieka, z jego

Zanim chłopskie dziecko uświadomiło sobie czym jest świat, musiało uznać jedną, niewzruszoną prawdę, ziemia daje życie, ziemi nie wolno deptać tam gdzie się chce.. O tym

Częste kontakty z mieszkańcami wsi, nawet przyjaźnie, pozwoliły mi wniknąć w ich problemy i kłopoty, z którymi się borykali i które pokonywali, starając się zachować

czesnymi i ponowoczesnymi jest bardzo trudna do wyznaczenia. W opinii autora uzasadniona jest konieczność dalszych badań w tym kierunku. Tym bardziej, że tzw. ponowoczesność

wać kartofli, żeby nie musowo było później chodzić, łazić, musiało być naszykowane na całe Boże Narodzenie, to już dzieci musiały naszykować, musiały się słuchać, nie

To tak kiedyś nazywali, żeby była stateczna, żeby była prawdomówna, żeby była no i religijna, i żeby nikomu nie ubliżyła, bo dziecko może być takie. Broń Boże, żeby

wały ze swymi kolegami z Zespołu Regionalnego „Białe Kujawy&#34; działającego w Szkole Rolniczej w Bielicach, do których pani Zofia także dojeżdżać zaczęła, jako że oba

Natalia Matejczuk, Studenckie badania kultury ludowej powiatu janowskiego na Lubelszczyźnie - 84 Konkurs Poetycki im. okładki: „Mazur&#34; - wycinanka sieradzka wykonana przez